*M 3 6 . Warszawa, d. 9 września 1894 r. T o m X I I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W!., K ram sztyk S., Morozewicz J., N a- tanson J., Sztolcm an J., T rzciński W. i W róblew ski W .
Prenum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechśw iata"
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
i ^ d r e s Z E S e d - a ł c c y i : K Z r a , ł s : o - ^ r s 3 s : i e - ^ =x z e d . m . I e ś c i e , U S T r 6 6 .
Życie przyrody w zimie.
Ciepłe promienie wiosennego słońca powo
łu ją znów do życia przyrodę, uśpioną w cią
g u ponurych miesięcy zimy. G aje, łąki, pola i wody tę tn ią znów życiem drobnych istot, których przed kilku tygodniami nie było p ra wie śladu! M uchy, kąpiące się w ożywczych prom ieniach słońca, komary, unoszące się ro ja m i w półcieniu wilgotnych parków, ślimaki
lądowe, wczesną ju ż wiosną zjawiające się na m łodziutkich liściach, wije, stonogi i dżdżow
nice, toczące zbutwiałe pnie drzewne, pająki, snujące ju ż z początkiem wiosny swe m ister
ne nici i t. d.—gdzież te wszystkie istoty, ja k by na skinienie różdżki czarodziejskiej powo
łane teraz do życia, znajdowały się przed kil
k u tygodniam i, gdy m artw y całun śniegu po
kryw ał błonia i gaje, a w powietrzu m igotały zimne igiełki lodu? P o d jakąkolwiek bądź postacią m usiały one przecie przezimować, życie ich m usiało się przystosować do od
miennych warunków w różnych porach ro k u ,.
bo przecie niewszędzie panuje ta k a wieczna
wiosna na ziemi, ja k w niektórych okolicach Ceylonu i A m eryki zwrotnikowej, gdzie ten sam g atu nek p ta k a znosi ja ja we wszystkich porach roku, gdzie te same gatunki motyli napotkać można jednocześnie pod postacią dojrzałych osobników, poczwarek, gąsienic i ja j. ~W wielkich głębiach morskich niema także różnicy warunków w różnych porach roku, bez zimy i bez lata, bez dnia i bez nocy wiecznie wije się tam w głębi nić życia *).
W innych atoli miejscach naszej ziemi, od równika do bieguna, znajdujemy różnice kli
matyczne w rozm aitych porach roku; wszę
dzie, naw et pomiędzy zwrotnikami i po za ko
łem biegunowem, n astęp ują po sprzyjających dniach—niesprzyjające, po okresie większego życia—-okres większej martwoty, a istoty ży
ją c e przystosowały się tam wszędzie w iście cudowny sposób do tych zmian, często na
głych i potężnych, ja k to najlepiej na naszej, najdostępniejszej dla nas faunie przekonać się możemy.
W ogólności, mieszkańcy naszego klim atu zachowują się w tro jak i sposób podczas zimy:
’) P or. szkice prof. W illiam a M arshalla: „Yer- schlafene S orgen” oraz „W ie sich leb t in E is u.
Schnee” 1890, z których au to r korzystał.
562
W SZ E C H S W IA T .N r 36.
część opuszcza nas i w ędruje na południe | (ptaki wędrowne), część pozostaje i wlecze
ciężki żywot podczas groźnych miesięcy zimy, w szczególny sposób przystosowując się do nowych warunków, wreszcie część zapada w rodzaj letargu — w sen zimowy, niepobiera- ją c zupełnie pokarm u i nieporuszaj ąc się.
Objawy snu zimowego zw ierząt oddawna ju ż zastanaw iały uczonych i nieuczonych. Od
daw na już podziwiali ludzie to praktyczne urządzenie przyrody i pytali o jego przyczyny.
W ogólności zdaje się, że dwie głównie przyczyny sprow adzają u zwierząt sen zimo
wy: obniżenie się tem p eratu ry oraz b ra k po
karm u. M ożna przytoczyć pewne fakty, któ
re dowodzą, że samo obniżenie tem p eratu ry podczas zimy nie wywołuje zwykle snu zimo
wego, lecz że współdziała jednocześnie i dru
gi z wymienionych czynników. I ta k , ptaki karm iące się nasionam i, k tó re i w zimie mogą znaleźć na przypruszonych śniegiem roślinach lub też żywiące się ciałam i żywych albo m ar
twych zwierząt, nie opuszczają n a zimę n a szych krajów i nie za p ad ają w sen zimowy;
nie podlegają mu również liczne ssące, które um ieją sobie zdobywać w zimie pokarm ro
ślinny lub zwierzęcy. N iedoperze natom iast, k tóre wyłącznie są przystosowane do chw yta
nia owadów latających i k tó re przeto w zimie absolutnie byłyby pozbawione pokarm u, z a p a d a ją w sen głęboki. Ryjówki (recki) k a r
miące się również owadami um ieją jed n ak w ziemi zdobycz znajdow ać i nie podlegają przeto snowi zimowemu, to sam o powiedzieć m ożna o krecie, który w podziemnych swych korytarzach przez cały ro k znajduje owady i inne zw ierzątka (dżdżownice i t. p.), służące m u za pokarm .
Pom iędzy gryzoniam i znajdujem y podobne różnice: świstak zapada w głęboki sen zimo
wy, chomik drzem ie tylko podczas dni na j chłodniejszych, myszy zaś są zawsze n a placu boju. W iew iórki znajd u ją dla siebie pokarm w zimie, gdy śniegu niema, a oprócz tego są ta k przezorne, że podczas sprzyjających dnie grom adzą do gniazda zapasy żywności n a dni głodowe. W jeszcze wyższym stopniu odzna
cza się tą przezornością chomik, któ ry swą podziem ną kom orę m ieszkalną, pięć stóp bliz- ko głęboką, wyścieła suchą traw ą, zaopatruje
■w zapasy ziarna zbożowego i owoców strą k o wych (zapasy te m ogą dosięgać centnara)
oraz zam yka wejście do nory. M a więc on na całą zimę co jeść; to też nie zapada w sen głęboki, a tylko drzemie w gnieździe podczas dni bardzo mroźnych. Co się zaś tyczy gry- zoniów, należących do rodziny myszowatych, to są one nadzwyczaj niewybredne w pokar
mie i nawet podczas zimy m ogą zawsze zna
leźć coś dla siebie pod śniegiem. Z re sz tą są one ta k nadzwyczajnie płodne, że nawet gdy pewna ilość zginie w zimie wskutek niedosta
tecznego pokarm u, to dla gatun ku nie będzie to dotkliwa stra ta . Okoliczności te wpłynęły niewątpliwie na to, że myszowate nie przysto
sowały się do snu zimowego i zupełnie mu nie podlegają.
T a k więc co do ssących zdaje się bardzo- prawdopodobnem, że obniżenie tem peratury nie wywołuje bezpośrednio snu zimowego.
Co innego atoli m a miejsce z gadami i p ła zami. Są to t. zw. zw ierzęta zimnokrwiste, czyli właściwiej mówiąc „poikiloterm y,” t. j.
istoty o niestałej tem peraturze ciała, lecz przybierające tem peraturę otoczenia. Ż ab a np. wąż, jaszczurk a i t. p. m ają niższą tem p e ra tu rę ciała w dnie chłodne, wyższą zaś w gorące dnie letnie i t. p,; zw ierzęta te nie m ają specyalnych urządzeń regulujących tem p eratu rę ciała, co znajdujem y natom iast u t. zw. ciepłokrwistych istot t. j. u m ających s ta łą ciepłotę wewnętrzną, niezależną od oto
czenia i obniżającą się lub podwyższającą tylko w stanach chorobowych, patologicznych (np. podczas gorączki). Rzecz więc n a tu ra l
na, że istoty o tem peraturze niestałej, np.
żaba lub ropucha, nie mogą czuwać podczas zimy, nawet pomimo że mogłyby, podobnie ja k ryjówka, znaleźć dla siebie ja k i taki po
k arm w ciągu chłodnej pory roku. Albowiem przy nizkiej tem peraturze mogłyby one b ar
dzo łatw o zm arznąć, niem ając aparatów re gulujących ciepłotę ich ustroju. U d erzają
cym je s t jed n ak fakt, że bynajm niej nie wszystkie ryby chłodniejszych okolic podlega
j ą snu zimowemu, pomimo że są „poikiloter- m am i.” P iskorz błotny, węgorz, lin i k arp z a p ad ają w rodzaj letarg u, trzy m ają się n a dnie wód, często naw et w mule, a ich prze
m iana m ateryi znacznie się obniża. In n e atoli ryby np. p strąg i zachowują zupełną ży
wotność naw et w tem p eratu rze blizkiej 0°^
podczas gdy żmije, jaszczurki, żaby i ropuchy
s ta ją się bardzo leniwe i ospałe już przy
N r 36,
w s z e c h ś w i a t.563 -)-80 IŁ, a przy długotrw ałej tem peraturze 4-3°
za p ad ają w sen letargiczny (często nawet przy + 5 ° ). W idzimy zatem , że ryby są, w ogólności bardziej odporne na zniżkę tem p eratu ry otaczającej, aniżeli również zimno
krw iste gady i płazy.
Co się tyczy mięczaków i owadów, które również są „poikiloterm am i,” to znajdujem y u nich także różny stopień odporności. P o d czas gdy liczne nasze mięczaki sta ją się letar- giczne w zimie, n ag a prawie D audebardia za
chowuje żywotność. Z owadów zasługują pod tym względem na uwagę skoczogony, Po- durridae, k tóre doskonale żyją w śniegu pod
czas zimy. Entom olog wiedeński H eeg er obserwował larw ę owada dwuskrzydłego Ce- ratopogon varius, k tó ra żyła w zimie w szcze
linach rąbanego drzew a bukowego przy — 6°
R . D rew sen widział w Norwegii w końcu listopada dwa chrząszcze (Olophrum piceum i A cidota cren ata) żywo biegające po lodzie, podczas dosyć mroźnych dni oraz liczne ga
tunki much (z rodzaju Lispe, E phydra, Me- deterus). Z nane są i inne fakty podobne.
P rzew ażna ilość owadów i pająków spędza zimowe miesiące w uśpieniu letargicznem , nie jak o postaci dorosłe, lecz jako ja ja , gąsienice lub poczwarki. Czytelnik zdziwi się zapewne, że wyrażamy się o ja ju , jako 0 ustroju podlegającym snowi zimowemu. A le w rzeczywistości niem a w tem nic dziwnegOj bo ja je je s t również organizmem żyjącym, ja k 1 każdy inny: oddycha ono, m a w ew nętrzną przem ianę m ateryi, wym aga pewnych w arun
ków do życia i może w każdej chwili umrzeć.
Z aw iera ono, wprawdzie tylko w zawiązku, różne gatunkowe znamiona organizmu, jak i ma się z niego rozwinąć, a w w arunkach sprzyja
jących zawiązki te w ykształcają się i rozwija
j ą tak , że drogą powolnych przemian powsta
je wreszcie z j a j a organizm ostateczny. A le w arunki nieodpowiednie m ogą zabić ja je , albo przynajm niej tylko czasowo je sparaliżo
wać, t. j. czasowo zawiesić pewne jego czyn
ności, mianowicie zaś zdolność do rozwoju.
Do ostatniego rodzaju warunków należy obniżenie się otaczającej tem peratury, które powstrzymuje na pewien okres czasu rozwój ja j a i to właśnie odpowiada letargicznem u stanowi podczas snu zimowego u ustrojów dorosłych— w obu razach mamy nie zupełne zawieszenie czynności, lecz tylko częściowe.
Przekonano się, że nietylko n atu ralne, a le także i sztuczne obniżenie tem peratury po
wstrzymuje w rozwoju ja ja stawonogów.
Owady i p ająk i zabezpieczają często swe ja ja zimowe przed zbyt wielkiem oziębieniem,
otaczając je szczególnym oprzędem lub teź>
ja k to czynią pewne prządki (Liparis dispar) włoskami, pochodzącemi z końca odwłoka motyla. Te oprzędy lub powłoki są w części bardzo luźne; j a j a pająków otoczone są np.
wewnątrz gęstą, spoistą powłoką, a z ze
w nątrz tej ostatniej luźnym, kłaczkowatym oprzędem. Ł atw o zrozumieć znaczenie tych luźnych osłon. W iadom o bowiem, że zły przewodnik ciepła, luźno otaczający dany przedm iot, będzie go lepiej ochraniał od oziębiania, aniżeli tenże przewodnik szczelnie przylegający do przedm iotu. W iadom o, ja k doskonale chroni od przem arznięcia luźna słom a lub siano otaczające ja b łk a w skrzyn
kach drewnianych.
Poczw arki i gąsienice owadów zim ują czę
sto w różnych zakątkach: pod ziemią, pod mchem, pomiędzy opadłem i liśćmi, w pustych łodygach roślin, pod korą lub w szczelinach drzew i t. d. Inne atoli nie szukają żadnej podobnej ochrony przed mrozami i spędzają zimę na wolnem powietrzu, to zawieszone na m urach lub parkanach, ja k np. poczwarki nie
których motyli dziennych, to (np. gąsienice G astrop acha ąuercifolia) przytwierdzone do gałązek roślin i t. d. Z asługuje n a uwagę, że te gąsienice lub poczwarki, na wolnem po
wietrzu zimujące, mogą ta k zamarzać, że tworzą jak b y zlodowaciałe pręciki łamliwe, a jed n ak pomimo to nie zam ierają i gdy nad
chodzi właściwa pora, pow racają znów z wio
sną do pełni życia. Z nany zoolog S trauss - Diirkenheim zauważył, że larw y owadów, na wolności zimujące, mogą bezkarnie zam arzać, gdy tymczasem te, które przyzwyczajone są do ukryw ania się, podlegają śmierci, gdy zo
sta ją wystawione n a działanie silniejszego mrozu. Entomologowie przekonali się, że gąsienice wydobyte z podziemnych kryjówek i wystawione n a działanie zimna — 6°R . gi
nęły bezpowrotnie, podczas gdy n a wolności zimujące zachowują zdolność życiową naw et przy — 19°R. J e s t to naturaln ie wynik przy
stosowania się i przyzwyczajenia.
Jeżeli dziwne są te różne sposoby zimowa
nia u gatunków często blizko ze sobą spokre
564
W SZEC H SW IA T.N r 36.
wnionych, to jeszcze dziwniejszemi wydać się nam muszą inne fakty analogiczne, wskazu
ją c e jeszcze większą rozmaitość w stosunkach zimowania u owadów, I tak , p rząd k a jeży nowa (G astropacha rubi) zimuje jak o dorosła gąsienica, najbliższej wiosny opuszcza swą kryjówkę, nie pobiera żadnego pokarm u i przem ienia się teraz dopiero w poczwarkę.
G ąsienica m otylka drobnego G elechia mal- vella sporządza sobie w ziemi, według B iitt- nera, okrągły oprzęd n a zimę, pozostaje w nim niezmieniona w poczw arkę aż do n a j
bliższej wiosny i wtedy dopiero przem ienia się w poczwarkę, nieopuszczając je d n a k przytem swej kryjówki zimowej (aż do czasu, gdy z po- czwarki rozwija się motylek). Jeszcze dziw
niejsze stosunki znajdujem y u gąsienic m oty
li z rodzaju Z ygaena i H yponom euta. P ierw sze, opuszczające ja je mniej więcej w po
czątku sierpnia, karm ią się tylko przez 14 dni, wchodzą później do ziemi, pod mech, li
ście, siano i t. p. i śpią przez pozostałą część la ta , jak o też przez całą jesień i zimę, a do- .piero n a wiosnę się budzą. Gąsienice niektó
rych gatunków rodzaju H yponom euta opusz
czają, według Z ellera, ja ja n a 14-ty dzień, w początku sierpnia, z ja d a ją co najwyżej po
włoki jajow e, nieuśpione sp ędzają następnie resztę łagodnych miesięcy, a n a zimę zapa
d a ją w sen letargiczny, z którego budzą się dopiero najbliższej wiosny, aby po 8— 9 mie
sięcznej kuracyi głodowej przyjąć wreszcie po ra z pierwszy pokarm roślinny.
Zupełnie co innego zn a jd u je m y ' natom iast u wielu chrząszczów np. u niektórych g atu n ków ro d z aju P latycerus, Donacia, Astynom us oraz u pospolitego naszego chrabąszcza (Me- lolontha vulgaris). Owady te wychodzą z po- czwarki ju ż w jesieni, a po części naw et i w łecie, ale jak o skrzydlate owady (imagi- nes) spędzają zimę w ukryciu, by zjawić się n a świecie dopiero z najbliższą wiosną. Czę
sto też rozkopując ziemię późną jesienią lub wczesną bardzo wiosną napotkać w niej mo
żna chrabąszcze, które, jeśli pogoda je s t ła dna i słońce przygrzew a, zostają rozbudzone i w zlatują w powietrze.
A le nietylko w7 podziemnem ukryciu spę
d za ją dojrzałe owady zimne miesiące roku;
niem ała ich ilość zimuje także w szczelinach budynków, w dziuplach drzew, pod strzecha
mi domów i t. p. W naszym klimacie do
czterdziestu gatunków motyli (pomiędzy nie
mi pospolita nasza ru sałk a Y anessa urticae) zimuje w ten sposób, pogrążona w głębokim śnie letargicznym . Zrewidujm y uważnie pod
czas zimy s ta rą altanę ogrodową, a niewątpli
wie napotkam y to rusałkę, m arzącą może 0 kwiatach wiosennych, to skulonego na oprzędzie p ająka, śniącego o tłustych m u
chach, o krwi i m ordach. N ie spodziewał
byś się zapewne, czytelniku, że takie uroz
maicone życie, aczkolwiek przy pozornej śmierci, znajdziesz zimą w swym ogrodzie, bielejącym od skrzącego się śniegu! A lbo też 1 drzewa, przyprószone b iałą szatą, pod k tó rą uginają się m artw e gałęzie, są również siedli
skiem dla wielu istot. P od korą ich i w dziu
plach zimuje tu trzm iel włochaty, tam skulo
ny w kłębek wij, owdzie zwinięty stonóg—
wszystko we śnie głębokim pogrążone.
W reszcie zrewidujmy jeszcze pnie zbutw ia
łe, przywalone liśćmi opadłem i— a znajdzie
my tu niewątpliwie nowych przedstawicieli naszej fauny zim ującej— ślimaki lądowe.
W ogólności ślimaki (wyjąwszy niektóre gatunki) są dosyć wrażliwe na zimno; więcej, nad — 6°B,. nieliczne tylko mogą przetrzy
mać. U m ieją one jed n ak dobrze ochraniać się i zabezpieczać przed mrozem: nietylko bo
wiem doskonale się ukryw ają w ziemi, w mchu, pod liśćmi i t. p., ale zam ykają jeszcze prócz tego bardzo szczelnie muszlę swoję za pomocą specyalnego wieczka, które przed zimą same sobie w ytwarzają. U większości naszych ślimaków wieczko to je s t błoniaste, a podczas silnych mrozów, gdy zwierzę wcią
ga się głębiej do w nętrza muszli, pow staje kilka (2 lub 3) tak ich wieczek, jedno pod dru- giem. N ato m iast wielki nasz ślimak winni- cowy, zwany inaczej winniczkiem (H elis po- m atia) wytwarza sobie na zimę wieczko wa
pienne, które szczelnie zam yka otwór muszli.
Z bad ań nad snem zimowym u ślimaków okazuje się, że wieczko m a bardzo ważne z n a czenie ochronne, albowiem, ja k w ykazał Ga- spard, ślimaki k tóre nie posiadały jeszcze wieczka, nie m ogły znosić tem p eratu ry niż
szej od — 1° do •—2 °E ., podczas gdy opa
trzone wieczkiem znosiły bezkarnie całemi
godzinami, naw et miesiącami — 5°E.., a po
podwyższeniu się otaczającej tem p eratu ry
pow racały w zupełności do normalnego stanu.
W SZ EC H SW IA T .
565 W odne nasze mięczaki także zapadają,
w sen zimowy, lecz również w rozmaitym stopniu. B łotn iarki (Limnaeidae) oraz za
toczki (P lanorbidae) zapadają w letargiczny sen, gdy zamieszkiwana przez nie woda za
m arza, lecz budzą się natychm iast, gdy tylko znika powłoka lodowa. T utaj prawdopodob
nie sen zimowy nie je s t ani skutkiem zimna, ani też skutkiem brak u pokarm u, a natom iast uwarunkowany je s t przez b ra k tlenu, albo
wiem ślimaki te oddychają powietrzem atmo- sferycznem za pomocą t. zw. płuc, nie zaś po
wietrzem w wodzie rozpuszczonem. W celu zatem oddychania muszą od czasu do czasu wychodzić na powierzchnię wody. Je śli woda je st bardzo płytka, ślimaki opuszczają j ą albo w celu poszukiwania sobie głębszej, albo też w celu wynalezienia sobie jakiej kryjówki n a lądzie i przezim owania w tejże.
Z asługuje jeszcze n a uwagę, że niektóre istoty zim ują towarzysko. Szczególniej czę- stem je st to zjawisko u gąsienic motyli np.
u gatunków H yponom euta evonymella, L ipa- ris chrysortea i t. p. B udują sobie one z bia
łego błyszczącego oprzędu wspólne gniazdo, w którem w licznem towarzystwie spędzają zimę wr uśpieniu. Z nastaniem wiosny opusz
czają leże zimowe, skoro tylko słońce zaczyna silniej przygrzewać; ale gdy tylko znów na pewien czas powietrze się ochładza, co wcze
sną wiosną często miewa miejsce, gąsienice pow racają znów do oprzędu, chroniącego je od zimna. D opiero, gdy ju ż na dobre się ociepli, gąsienice opuszczają raz na zawsze swe gniazdo i rozchodzą się na różne strony, by już sam otne prowadzić życie.
T ak więc wszystkie te ta k rozm aite istoty, 1 które, zdawałoby się, zginęły bezpowrotnie J z oblicza ziemi z nastaniem ponurej zimy—
śpią tylko snem długim i tw ardym , przesy
p iają szczęśliwie ciężką porę i w kwietniu lub m aju budzą się w tem samem miejscu, na którem we wrześniu lub październiku zatrzy
m ały się! T en długi okres czasu to dla nich je d n a chwila.
Zjaw iska analogiczne do snu zimowego znajdujem y także w gorących krajach, a mia
nowicie: liczne zw ierzęta zapadają tu w sen letargiczny podczas suchej pory roku. K ilka przyczyn składa się n a to: po pierwsze palące słońce wysusza i niszczy roślinność, n astają więc dla licznych zwierząt miesiące głodu,
powtóre zbyt wielka susza zabójczo działać- by m ogła na niektóre zwierzęta, zwłaszcza zaś na takie, które zaw ierają w swych tk an kach znaczny procent wody. D la tych powo
dów liczni przedstawiciele świata zwierzęcego szukają sobie zakątków i kryjówek i zapadają w sen letargiczny, w którym pozostają przez cały ciąg gorącej pory roku. Z nastaniem pory deszczowej budzą się znów z tego snu.
Ślimaki tych okolic w ytw arzają sobie, podob
nie ja k nasze podczas zimy, wieczka, zabez
pieczające ich ciało od wyschnięcia. M arshall przytacza ciekawy fakt, że niegdyś do m u zeum brytańskiego przysłano muszle ze śli
m akam i śpiącemi, zebrane w lecie w Egipcie.
Muszle zostały przyklejone do tablic, według praktykow anej tam wówczas metody. P o przeciągu czterech la t postanowiono zmienić u k ład muszli i w celu odklejenia tych ostatnich użyto, jako środka rozpuszczającego klej, wody ciepłej. A le oto ku wielkiemu zdumie
niu kustoszów muzeum ślimaki, rozbudzone wilgotnem ciepłem, zaczęły sobie w ja k n a j- lepsze wędrować!
Liczne stawonogi, zwłaszcza zaś ja ja ich m ają zadziwiającą zdolność pozostaw ania w stanie uśpionym w ciągu dziesiątek i setek lat, a przy odpowiednich w arunkach, będąc zwilgocone, pow racają znów do norm alnego życia.
W szystkie te zjawiska podobnie ja k szcze
gółowiej rozpatrzone przez nas objawy zimo
wania naszej fauny są wyrazem zdolności przystosowania się organizmów do warunków otaczających. T a zdolność przystosowania rozwinęła się powoli i stopniowo i potężne m a znaczenie w biologii ustrojów.
J . Nusbaum.
Stereochrom oskop, ja k sam a nazwa wska
zuje, je s t to stereoskop, dający widoki barw ne. Stereoskop zwyczajny, ja k wiadomo, po
lega n a tej zasadzie, że łączy on w jedno
566
W SZECH SW 1A T.N r 36.
wrażenie dwa obrazy, z których jed en przed
staw ia przedm iot tak, jak b y go widziało oko prawe, drugi zaś tak , jak b y go widziało oko lewe; połączenie dwu tych obrazów w jedno wrażenie budzi złudzenie wypukłości, czyli | raczej bryłow atości przedm iotu. Ilozpo-
jwszechniony więc ten przyrząd odtw arza nam wiernie widoki n atu ry , przedm ioty w n a tu ra l
nej ich postaci, ale nie oddaje ich barw , któ
re często wdzięk ich główny stanowią. Ste- reochrom oskop przedstaw ia ważne udoskona
lenie zwykłego stereoskopu, o dtw arza bowiem przedm ioty nietylko w istotnej ich postaci ale i we właściwych ich barw ach.
kolejno przez trzy środki przezroczyste, czer
wony, żółty i niebieski; otrzym ujem y więc tym sposobem trzy obrazy, bezbarw ne wpraw
dzie, ale z których jeden oddaje czerwone, drugi żółte, a trzeci niebieskie części przed
miotu. Jeż eli więc następnie w odpowiedni sposób trzy te obrazy złożymy razem , po oświetleniu ich promieniami barw właściwych, otrzym amy obraz przedm iotu we właściwych mu barwach. Połączenie zaś takie obrazów oddzielnych w jeden obraz złożony, otrzym ać możemy za pomocą latarn i czarnoksięzkiej czyli raczej przyrządu projekcyjnego, jeżeli każdy z trzech obrazów oświetlimy światłem
Fig,
Nowy ten przyrząd zbudowany został przez znanego optyka p. O. N ach eta, któ ry tu sko
rzystał z dawniejszego pomysłu fizyka fran cuskiego, Ducos du H au ro n , że za pomocą fotografii otrzym ać można przedm iotu różno
barw nego obrazy oddzielne, odpowiadające głównym jego zabarwieniom , a k tó re następ
nie łączyć m ożna tak, że sk ład ają się znów w różnobarwny, n atu ra ln y obraz przedm iotu.
W tym celu przy fotografowaniu danego przedm iotu przepuścić należy promienie jego
1.
innej barwy, do czego zresztą służyć mogą przegrody ze szkła należycie zabarwionego.
M etoda ta wszakże, kosztowna i zawiła, p rzydatną być może, gdy idzie o przedstaw ie
nie obrazu barwnego znacznej liczbie widzów, ale nie nadaje się do użytku potocznego i oso
bistego, a to właśnie zadanie spełniać m a ste- reochromoskop N acheta.
P rzy rząd ten, którego opis podajem y we
dług „L a N a tu r ę ”, sk ład a się ze skrzynki
prostokątnej (fig. l) , k tó ra się może na osi
U r 3 6. WSZECIISWI-AT.
obracać, a guzik naciskający służy do u trzy mywania jej w położeniu, w którem światło n aturaln e lub sztuczne pada najkorzystniej na zw ierciadła A , A ' (fig. 2). N a ścianie przedniej skrzynia opatrzona je st w dwa pry
zm aty O, stanowiące okulary czyli szkła ocz
ne, ja k w stereoskopie zwyczajnym; na ścia
nie zaś przeciwległej umieszczają się dwa obrazy fotograficzne B, C, które, gdy są oświetlone światłem białem, w ydają zwykłe złudzenie stereoskopowe. N a dnie poziomem skrzyni i na przedłużeniu osiowem dwu obra
zów pionowych umieszcza się obraz trzeci D.
T rz y te obrazy otrzym ane zostały w sposób
567 jeszcze obraz poziomy D. Ponieważ zaś, za pośrednictwem dwu pryzmatów ocznych, obra
zy B i O są już sprowadzone do jedności, idzie tylko o złączenie złożonego ta k obrazu z obrazem I). Do celu zaś tego służy p ły ta szklana M, pochylona pod kątem 45°, a dzia
łająca ja k zwierciadło, ta k że oko obraz po
ziomo nłożony widzi razem ze złożonym obra
zem pionowym i łączy je w jedno wrażenie siatkówki. Ostatecznie więc trzy obrazy składowe, które nazwano „chrom ogram am i,”
łączą się w jeden obraz wspólny.
T ak otrzym any obraz byłby bezbarwny, to je st, ja k zwykły obraz fotograficzny przed-
Fig. 2.
wyżej podany, jeden zatem obejmuje odcienie czerwone przedm iotu, drugi żółte, trzeci zaś niebieskie, przyczem rysunek każdego z nich je s t prawie jed n ak i i przedstaw ia takie tylko różnice, ja k ie w ogólności zachodzą w obra
zach przeznaczonych do stereoskopów. Bez różnic takich niepodobna byłoby otrzymać złudzenia bryłow atości. W łaściw ie stereo- skopowemi obrazam i są dwa obrazy pionowe B i O, ale w przypadku obecnym zlać trzeba w jedno trzy obrazy, przybywa tu bowiem
staw iałby tylko miejsca ciemniejsze; dla n a
d ania mu więc barwności osadzić trze b a po za każdym z trzech chromogramów, w przygoto
wanych do tego wyżłobieniach, p ły tk ę szkla
n ą właściwej barwy; po za obrazem zatem odpowiadaj ącym promieniom czerwonym um ie
ścić należy szkło pomarańczowo-czerwone, po za obrazem prom ieniowania żółtego szkło zielone, a po za obrazem prom ieniowania nie
bieskiego płytę niebieską, zabarw ioną u ltra
m aryną. T rzy te substancye barw iące winny
568
W SZECHSW IA.T.N r 36.
być dobrano ta k , aby daw ały barw y dopeł
niające, to jest, aby łączyły się razem w kolor biały. Trzy gram y, czyli przezroczyste po
zytywy fotograficzne, są to jak b y filtry świa
t ła barwnego, k tó re przez różne swe części, bardziej lub słabiej przezroczyste, przepusz
czają tak ie ilości barw czyli świateł barwnych, że kom binacya trzech tych św iateł, zbiegają
cych się razem , wywołuje skutek żądany i od
tw arza n atu ra ln e barw y przedm iotu oryginal
nego. W idz m a zatem p rzed oczyma obraz różnobarwny i bryłowaty, którego barw y w niezliczonych odcieniach i stopniowaniach odtw arzają z uderzającą wiernością kolory przedm iotu istotnego.
Stereochrom oskop je st to więc stereoskop o trzech obrazach; synteza barw dokonywa się przez wprowadzenie trzeciego obrazu, który, wraz z dwoma drugiem i, otrzym uje się przez fotograficzną analizę barw ną. W ierność barw odtworzonych polega n a tem , że barw y składowe wytworzone są przez istotny, umie
ję tn y rozkład kolorów oryginalnych przed
miotu, czegoby obrazy sztuczne, malowane ręcznie, oddać nigdy nie mogły.
Udoskonalony w ten sposób stereoskop roz
powszechni się niewątpliwie szybko, stanowić bowiem może przyjem ną i n au czającą roz
rywkę. O ddaw ać też może i nauce istotne usługi, dokładniej bowiem niż wszelkie do
tychczas obmyślone metody nadaw ać się może do bad ań nad łączeniem się barw oddzielnych.
T. B .
Alchemia i alchemicy.
(Ciąg dalszy).
Ż aden z następnych alchemików arabskich nie dorównywa Geberowi wiedzą; co do wpły
wu na europejską alchem ią wszyscy razem wzięci mu ustępują. Zycie ich również je s t nam praw ie nieznane z powodu niedostępno
ści oryginalnych źródeł arabskich, a zresztą naw et mniej może nas zaciekawiać, bo w arun
ki ich otoczenia z życiem europejskiem mało m ają wspólnego. Byli to przeważnie lekarze
i alchem ia stanow iła tylko uboczne ich zaję
cie. Najw ybitniejszym może w dziedzinie alchemii był M uham ed-Ibu-Sakarjah-A bu- Bekr-al-Rosi, z łacińska Razesem zwany, któ
ry około dziesiątego stulecia medycyną w B ag
dadzie się zajmował. Awicenna rodem z Bu- chary zm arły w Persyi około roku 1036, o ile wywarł wpływ przeważny na medycynę,, 0 tyle w alchemii prawie podrzędne m a zna
czenie. Późniejsi alchemicy w X V I i X V I I stuleciu posiłkowali się jeszcze dziełam i K h a- laf-E bn-A bbas-A bul-K asana (z łacińska Al- bukazesa), który wydoskonalił sposoby dysty- lowania wina i otrzymy wania alkoholu. I n nych imiona nie zasługują prawie n a wspo
mnienie.
E u ro p a zachodnia z alchem ią zapoznała się dopiero koło X I stulecia. P oczątki umy
słowej działalności w Europie, po rozbiciu państw a rzymskiego, d a tu ją od chwili, kiedy naprzód w Salerno, w południowych W ło szech, które w ciągłych były stosunkach z B i- zancyum i H iszpanią arabską, w pierwszych latach X I I stulecia otw artą zo stała szkoła medyczna, pierwszy w E uropie katolickiej wyższy zakład naukowy. Z a przykładem S alern a poszły wkrótce inne m iasta i w tem samem jeszcze lub też w X I I I stuleciu widzi
my liczne na zachodzie uniw ersytety w M ont
pellier, P ary żu, Salam ance, N eapolu, Tuluzie 1 t. d. Równocześnie też i alchem ia zaczyna odgrywać ważną rolę w naukowych pracach uczonych europejskich. E u ro p a zapoznała się ze „sztuką robienia zło ta ” praw dopodob
nie przez arabów hiszpańskich. Z a przy
puszczeniem tem niejeden fakt przemawia.- Dawme p race z V —V I stulecia alchemików greckich rozpowszechniły się stosunkowo póź
no, około X I V — X V stulecia, kiedy po n ap a
dach tureckich n a Bizancyum uczeni greccy częściej na zachód przenosić się zaczęli.
Z drugiej strony wiadomo, że szkoły arabskie*
w Sewilli, Cordovie i innych m iastach odwie
dzane były przez chrześcian i to nietylko przez hiszpanów, ale przez żądnych wiedzy ze wszystkich ziem chrześciańskich. D la pierwszych alchemików europejskich arab o
wie, a zwłaszcza G eber, niezachwianym są
autorytetem . Z aginęły nam jed n ak imiona
i dzieła tych, którzy w przenoszeniu wiedzy
pośredniczyli między światam i m uzułm ańskim
a chrześciańskim. W iek X I I I wykazuje nam
N r 36.
W SZ EC H SW IA T . 5 6 9już nazwiska ludzi, oddanych alchemii, któ rych za samodzielnych pracowników w bez
płodnej dziedzinie tej uw ażać musimy. Uczo
nych tych je s t 4 i jakb y n a dowód, że wszyst
kie przodujące wówczas narody alchemii hoł
dować musiały, każdy z nich do innej naro
dowości się zalicza. A lb ert W ielki z rodu je s t niemcem, R oger Bacon— anglikiem, A r nold Villanovanus— prawdopodobnie francu
zem, R aym und L ullus—hiszpanem. Czterej ci pisarze są też zarazem najznakom itszym i
jprzyrodnikam i wieków średnich; w dziedzinie
jalchemii dla najodleglejszych swych następ
ców są wzorem niedoścignionym, skarbem prawdziwych objawień, które tylko z obsłonek zagadkowych wydobyć potrzeba, aby stać się panem szukanej tajem nicy. Zycie każdego z nich odrębnym płynęło torem. A lb ert W ielki z niemieckiej rodziny hrabiów Boll- sta d t pochodzący, urodził się w roku 1193 w Szwabii. Stanowi duchownemu się poświę
ciwszy, studyował w P ad wie i Paryżu. W klasz
torze dominikanów w Kolonii zm arł w późnej starości bo w roku 1280. B ył to umysł obszerny, który ogarniał wszystko, co wów
czas przedm iot nauki stanowiło: filozofią, teo- j logią, nauki przyrodnicze. Dzieła A lb erta W ielkiego stanowią 21 pokaźnych tomów in : folio i tylko niewielka ich część przyrodniczej wiedzy i alchemii je s t poświęcona. B ył on
jbardziej erudytą niż badaczem doświadczał- ! nym, co zobaczymy poniżej, gdy z poglądam i jego się zapoznamy.
N ie tak spokojny był żywot B acona i A r-
jnolda z Yilleneuye. B acon („doctor m irabi- [ lis” zwany przez współczesnych) urodził się w roku- 1214 w U chester w Anglii, w stąpił do zakonu franciszkanów, studyował w Oksfor
dzie i P aryżu. G dy został profesorem w Oksfor
dzie, współzakonnicy oskarżyli go o czary i wtrącono go do więzienia, gdzie długie la ta
jprzesiedział. Uwolniony za staraniem przy- ! jaciół, we względnym spokoju życia w roku
1284 w Oxfordzie dokonał, choć nienawiść otoczenia prześladow ała go aż do śmierci.
B acon o wiele był samodzielniejszy od A lber- ; ta W ielkiego i aczkolwiek niezawsze stoso
w ał się do własnych przestróg o potrzebie I nauki doświadczalnej, lepiej od współczesnych znaczenie doświadczenia w nauce rozum iał.
On też pierwszy odróżnił chemią od alchemii t. j. ja k się w yraża „alchym ia speculativa”
od „alchymia p ractica.” Gdy ta drug a za wyłączne zadanie m a przem ianę m etali, pierwsza zajmować się winna przedm iotam i, jakie znajdują się w n atu rze, a więc kam ie
niami, roślinami i zmianami, którym one pod
legają.
A rnold z Yilleneuye, jak o astrolog i alche
mik przepowiedniami swemi i czaram i, o któ
re powszechnie go oskarżano, naraził się n a nienawiść duchowieństwa. W ypędzony z A rra - gonii, potem z całej H iszpanii, uciekł do P a ryża, lecz i stąd wkrótce pod zarzutem sto
sunków z dyabłem go wypędzono. Z M ont
pellier, dokąd się schronił, również uciekać musiał. P o długich błądzeniach po całych W łoszech znalazł przytułek w Sycylii n a dworze króla F ry d ery k a I I w Palerm o.
W kilkanaście la t później w roku 1312 zginął gwałtowną śmiercią, w skutek rozbicia okrę
tu, n a którym p łynął do F rancyi.
A rnoldus Villanovanus zwłaszcza zasłużył się na polu zastosowań chemii do sporządza
nia lekarstw . On też pierwszy wspomina o alkoholu, jak o o ciele powszechnie znanem, które otrzymywał, dystylując wino. Nazywa go wodą płonącą (aqua ardens) lub też wodą życia (aqua vitae), gdyż alkoholowi przypisy
wano wówczas nadzwyczajne własności lecz
nicze.
Czwarty i ostatni z wymienionych przez nas alchemików X I I I wieku R aym und L u l
lus ') więcej od innych przyczynił się do wprowadzenia zam ętu w poszukiwaniach al
chemicznych. D zieła jego mistyczne i fa n ta styczne, przepełnione bajecznem i opowiada
niami, które niby na własnem jego doświad
czeniu opierać się miały, wszystkim n astęp com jego i zwolennikom nad ały piętno m isty
cyzmu. R aym und Lullus („doctor illumina- tissim us”) należy do najciekawszych postaci wieków średnich i jak iś wewnętrzny niepokój, przerzucanie do najjaskraw szych sprzeczno
ści cechuje całe burzliwe życie tego niezwy
kłego człowieka. Urodzony w roku 1235 n a M ajorce, pochodził ze znacznej rodziny, ale
') Należy zauważyć, że według zdania niektó
rych historyków (B erthelot) dzieła przypisane Kaymundowi Lułlusow i nie pochodzą od tej oso
bistości, k tó rą pod tem mianem w historyi znamy i której k rótki życiorys wyżej je s t podany.
W SZ EC H SW IA T .
N r 36.
•wesoły pobyt w wojsku i na dworze króla arragońskiego w krótce zrujnow ał jeg o m ają
tek. W ted y za anielskiem—ja k mówi— n a tchnieniem porzucił dotychczasowy try b ży
cia, odsunął się od świata, za ją ł się nauką ję zyków, studyow ał w P aryżu teologią i w roku 1281 w stąpił do zakonu M inorytów. J u ż ja k o zakonnik rozpoczął swoje nieskończone podróże. Zwiedził większą część znanego wówczas świata. Z a powrotem s ta r a ł się na
kłonić k róla angielskiego do wojny krzyżowej, ale gdy ten pozostał głuchym na jeg o nawo
ływania, sarn w roku 1306 wyruszył do A fry ki i w B ugia głosił m ahom etanom ewangelią, gdzie też do więzienia go wtrącono. P o kilku latach rodacy wykupili go z więzienia, lecz w roku 1315 znów rozpoczął swą m isyonar- ! ską działalność. U dał się by ł do A lgieru, a potem do Tunisu, gdzie m iał przez ukam ie
nowanie m ęczeńską śm ierć ponieść. Nie- wszystkie jed n ak podania na ta k i koniec ży
c ia L ullusa się zgadzają. W e d łu g innych legend, mieli go chrześciańscy kupcy wybawić i-na wpół m artw ego n a M ajorkę odwieźć. P o wyzdrowieniu m iał L ullus przebyw ać na-
jprzód we W łoszech a potem w A nglii, gdzie | dla króla E d w a rd a I I I n a wojnę krzyżową nieskończone ilości złota z nieszlachetnych
jkruszców m iał sporządzić. K ró l użył jed n ak zło ta nie n a walkę z m auram i lecz n a wojnę z F rancy ą. Oburzony L ullus opuścił A nglią i znów wrócił do W łoch, gdzie też około roku 1330 ostatecznie ginie ślad jego. J a k ą po
wagą cieszył się u następców swych Lullus, najlepiej może świadczyć to, że ilość dzieł jem u przypisywanych przenosi 4 0 0 0 tomów in folio. P rz y ta k burzliwem życiu L ullus sam zapewne i setnej części nie był napisał;
większość— to dzieła wieków późniejszych dla zyskania czytelników pod imię L ullusa pod
szyte. U L u llu sa to po ra z pierwszy znajdu jem y myśl, że dobry wynik p rac alchem icz
nych nietylko od umiejętności zależy, do
„świętej sztu k i” trz e b a przystępow ać z czy- stem sercem i pełną w iarą; kto szuka tajem n i
cy dla zysku lub dla zbrodniczej ciekawości, ten nigdy nic nie znajdzie i żadnego przepisu mędrców właściwie nie zrozumie. W ten sposób—nie myśląc zapewne o tem wcale—
ra z n a zawsze L ullus i jeg o następcy uwolnili się od zarzutu, że przepisy ich są błędne i do celu nie prow adzą: nieudane próby są bo-
| wiem winą chciwości albo bezbożności próbu
jących. P rzy robotach alchemicznych, według Lullusa, niem ałą też pomocą są mistyczne zaklęcia i wpływ gwiazd.
Alchemicy zachodni, których głównych i najstarszych przedstawicieli wyliczyliśmy, uznają ju ż zgodnie istnienie jednego środka złototwórczego, kam ienia filozoficznego, który w najwyższym stopniu doskonałości może każdy m etal i w dowolnej ilości zamienić na złoto. Tej dobroci kamień nazywa się uni
wersałem. Gdy gorzej je s t przyrządzony za
mienia tylko je d e n określony m etal i to w określonej ilości: nazywa się on wtedy p ar- tykularem . O peracya samej zam iany nazywa się u alchemików „rzuceniem ” (projectio), gdyż odbywała się w ten sposób, że n a stopio
ny m etal sypano cudotwórczy proszek. K a mień filozoficzny może zamienić na złoto ogrom ną ilość m etalu nieszlachetnego, pojęcie to wytworzyło się zapewne z doświadczeń, że przy otrzymywaniu stopów m ała ilość b arw ią
cego m etalu barw ę swoję udziela ogromnej stosunkowo ilości innego m etalu. W ed łu g Bacona, 1 część kam ienia filozoficznego zamie
n ia milion części m etalu, A rnold z Yilleneuve skromniej się wyraża, bo milion do stu re d u kuje. W potędze wyobraźni przechodzi ich jed n ak , ja k zawsze, B aym und Lullus. W e
dług jego zdania, można kam ień filozoficzny do takiej doskonałości doprowadzić, że zamie
niać on pocznie m etal nie n a złoto, ale rów
nież na kam ień filozoficzny. J a k i stą d zysk wypadnie, łatw o obliczyć, albowiem operacya t a opisaną je s t u L ullusa w dziele „T esta- m entum ” z całą dokładnością. „Należy wziąć kosztownego środka, mówi L ullus, tyle, co ziarnko grochu i rzucić go na 1000 uncyj rtęci, k tó ra wtedy czerwonym proszkiem się staje. Z tego proszku znów je d n a uncya rzuca się n a 1 000 uncyj rtęci i ta sam a prze-
| m iana zachodzi.” P ow tarza się to jeszcze
| dwa razy, za każdym razem 1000 uncyj rtęci
j
staje się tyn k tu rą. Bzuciwszy ostatniej tyn-
\ k tu ry jed nę uncyą na 1000 uncyj rtęci, za- j mienimy je n a złoto lepsze od otrzymywanego z kopalń. Lullus opisuje tu więc przem ianę kilku trylionów rtęci jed n ą częścią kam ienia filozoficznego. Możemy mu więc zupełnie ufać, gdy z dum ą się odzywa: „M orze zamie
niłbym n a złoto, gdyby rtęcią było.” D la
L u llu sa „ tin c tu ra ” je st nietylko środkiem zło-
W SZ EC H SW IA T .
571 todajnym , posiada ona cały szereg innych
jeszcze ponętniejszych własności. J e s t środ
kiem odm ładzającym i przy jej pomocy mo
żna życie n a setki la t przeciągnąć, je st środ
kiem leczniczym, który w przeciągu tygodnia lub miesiąca, względnie do uporczywości cho
roby, cierpienie usunąć może. W ia ra w lecz
nicze własności kam ienia filozoficznego, mało znana przedtem , um ocniła się odtąd n a za
chodzie. R ozszerzając to mniemanie, wierzyć też zaczęto, że złoto, dziecię kam ienia filozo
ficznego, również dobrem je s t lekarstwem i nie
mało trudzono się nad tem , aby złoto zam ie
nić w tak i roztw ór, któryby nie był ani gry
zący, ani trujący. Z łoto zapisywano chorym jeszcze w ubiegłem, stuleciu.
Co dotyczę sporządzania kam ienia filozo
ficznego, to tylko A lbertus M agnus mówi o nim jak o o rzeczy możliwej, lecz przez nie
go niezdobytej. N atom iast trzej pozostali a zwłaszcza L ullus mówią o eliksirze, jako o rzeczy dobrze im znanej i wszystko co o działaniu jego opowiadają, z własnych obserwacyj m a pochodzić. Sposoby przyrzą
dzania eliksiru podane są tak zagadkowo a zarazem charakterystycznie, że zasługują tu na przytoczenie, aby wyrobić sobie można pojęcie, jak ie trudy czekały tych, którzy we
d łu g takich wskazówek doświadczenia swoje kierować musieli. A by otrzym ać kamień fi
lozoficzny, należy przedewszystkiem dobrze wybrać m a te ry a ł pierwiastkowy, „m ateria prim a c ru d a ,” „ te rra virginea” (ziemię dzie
wiczą), „ te rra A dam ica” (ziemię adamową).
Z niej za pomocą odpowiednich zmian pocho
dzi m erkuryusz filozoficzny; ten ze zwykłą rtę c ią nie m a nic wspólnego, je s t to niejako symbol ciała, w którem rtęciowy i siarkowy pierw iastek w największej czystości zawierać się m ają. M erkuryusz filozoficzny nosi jesz
cze inne nazwy: „ n u trix ” (karm icielka), „leo viridis” (lew zielony, bardzo częsta nazwa),
„draco d e ro ran s” (smok pożerający), „ve- nenurn” (trucizna) i wiele innych. Do mer- kuryuszu filozoficznego należało dodać ciała, któreby własnościom jego ujawnić się pozwa
lało; ciało to nazywano złotem filozoficznem, od złota zwykłego było to coś całkiem odręb
nego, choć często uważano je za jak iś p re p a
r a t złoty. M ięszaninę m erkuryuszu i złota filozoficznego należało dłuższy czas bez dostę
p u powietrza, wy um iarkowanem cieple mace- N r 36
rować. Naczynie, w którem operacyą tę po
dejmowano, musiało mieć całkiem określoną formę; naczynie to zwano jajem filozoficznem (oYum philosophicum), gdyż w niem niejako zarodek szukanego „m agisterium ” się zn aj
dował. Po m aceracyi otrzymywano w jajk u substancyą czarną, „głowę k ru k a ” (caput corvi). N ależało wtedy macerowanie prowa
dzić dłużej, wtedy ciało czarne przechodziło w ciało białe, zwane białym łabędziem . Z a m iana ta zw ała się bieleniem (albificatio), czyszczeniem (purificatio), zm artwychwsta
niem (resurrectio). G dy ju ż „biały łabęd ź”
był gotów, należało zwiększyć ogień, wskutek czego barw a się zm ieniała, staw ała się naj
pierw żółtą, potem jaskraw o czerwoną. K a mień filozoficzny był otrzymany. W edług takich wskazówek odbywały się p race alche
miczne.
P róby te zwłaszcza w pierwszych swych początkach niemało zwiększyły zasób zna
nych faktów. W dziełach naszych alchemi
ków znajdujem y dowody, że znali i opisali wiele ciał takich, o których przedtem żadnej nie spotykam y wzmianki. Złoto umiano oczyszczać przez cementacyą i oddzielać od sreb ra kwasem azotnym, arsen metaliczny ju ż był znany. Otrzym ano również siarki wszystkich ówczesnych m etali przez ogrzewa
nie ich z siark ą i zauważono że tylko złoto działaniu siarki się opiera (A lb ert W ielki), wykazano różnicę między ałunem i witryolem, zwrócono uwagę, że w zamkniętych naczy
niach płom ień gaśnie (R . Bacon), umiano skorzystać z leczniczych własności rtęci, spo
rządzono maść rtęciową, otrzymano olejek rozmarynowy i alkohol z wina (A rnold z Ville- neuve), nauczono się odwadniać alkohol pota
żem, poznano węglan am onu (z moczu) i um ia
no go z wodnego roztw oru alkoholem strącać (R aym und L ullus). W operacyach chemicz
nych też większej nabrano wprawy: weszły w użycie reto rty , podobne do dzisiejszych, udoskonalono dystylowanie, strzegąc się od s tra t, przez owinięcie spojeń w przyrządach płótnem , zamoczonem w kleju; filtrowanie stało się czynnością nader powszednią. U tle
nianie rtęci (fixatio m ercurii) w osobnych na
czyniach z łatwością przeprowadzano.
Z e śm iercią R aym unda L ullusa w drugim
lub trzecim dziesiątku czternastego wieku,
zeszedł do mogiły ostatni z wybitniejszych
W SZ EC H SW IA T .
K r 36.
alchemików średniowiecznych. P rze z dwa następ n e stulecia liczba alchemików wpraw
dzie wzrosła niepomiernie i możemy w ręko
pisach odszukać dziesiątki imion ludzi, któ
rym współcześni przypisywali posiadanie taj e- mnicy, ale dzieła ich, o ile się nam dochowa
ły, nie przedstaw iają ciekawego m ateryału ani dla historyi właściwej chemii, ani dla hi- storyi mistycznej sztuki spagirystów. O M i
kołaju F lam el, francuzie rodem z P ontaise, opowiadają współczesne kroniki, że wskutek eliksiru żył nadzwyczaj długo i zdobył ta k wielki m ajątek, że 300 kościołów we F ran c y i wybudował. Równie dobrze powiodło się J e rzem u Ripley rodem z A nglii, który w podró
żach swych po W łoszech zapoznał się z ta je mnicą. Z a powrotem do A nglii żył on w odo
sobnieniu, ale opowiadano, że ogrom ne sumy
F ig. 5. P rz y rz ą d do utleniania rtęci.
n a cele kościelne ofiarował. H isto ry a wspo
m ina jeszcze im iona dwu Izaaków , holendrów, T hom asa N ortona, anglika; o ich życiu jednak żadne bliższe szczegóły nas nie doszły.
Dopiero n a schyłku X V stulecia spotyka
my się z zagadkow ą postacią, której p race na polu teoryj alchemicznych, ja k o też nowe che
miczne spostrzeżenia niem ały wpływ wywarły na następne wieki. P o sta cią tą je s t mnich B asilius Y alentinus. J u ż w początku X V I stulecia dzieła jego ogrom ną się cieszyły po
w agą, ale ju ż wtedy znaczne były wątpliwo
ści, co do osoby ich twórcy: wiedziano to tyl
ko, należał że do zakonu benedyktynów- W roku 1515 n a k a z a ł cesarz M aksym ilian aby p rzetrząsnąć spisy zakonników tej reguły;
nie znaleziono je d n a k im ienia alchem ika. Do
piero w X V I I stuleciu G udenus w swojej hi
storyi m iasta E rfu rtu wzmiankuje, że w osta
tnich latach X V wieku żył tam w klasztorze świętego P io tra zakonnik B asilius V alentinus.
N astępni historycy, niem ając innych danych, wierzyli zdaniu Gudenusa.
W Basiliusie Valentinusie w zagadkowy sposób łączą się dwie całkiem odrębne osobi
stości: fantastyk i mistyk, lubujący się w na
ciąganych analogiach i obserw ator spokojny, trzeźwem okiem śledzący wywoływane zja
wiska.
Gdzie B asilius występuje jako mistyk, n a
zywa alchem ią sztuką błogosławioną: wykony
wanie jej, poszukiwanie kam ienia filozoficzne
go je st czynem cnotliwym, je st prak ty k ą ćwiczeń religijnych, które do zaziemskiej szczęśliwości przygotowuje człowieka. Otrzy
manie tyn ktury je st nagrodą boską za pobożne i cnotliwe życie i ludzie grzeszni szczęścia tego nigdy dostąpić nie mogą. Jeszcze więk
szy zam ęt pojęć przebija się tam , gdzie B asi
lius V alentinus życie ludzkie, śmierć i zm ar
twychwstanie przyrównywa do czynności che
micznych. Zycie ziemskie z jego cierpienia
m i—to oczyszczanie nieszlachetnego kruszcu przez macerowanie i ferm entacyą, grób je s t miejscem, gdzie wszystkie nieczyste składniki ludzkie ulegają niszczącemu gniciu (jest to proces analogiczny do otrzym ania „głowy k ru k a ”), zm artwychwstanie je st sublimacyą szlachetnych, oczyszczonych pierwiastków du
szy ludzkiej. Takie opisy może nieraz u Ba- siliusa tylko jak o zmysłowe obrazy użyte były;
choć już u niego samego często, a u następ
ców jego zawsze miały całkiem dosłowne zna
czenie. Basilius V alentinus m a się za posia
dacza kam ienia filozoficznego i opowiada na
wet, że wszystkich swych braci klasztornych w sporządzanie jego wtajemniczył. Opis ro boty je s t jed n ak ta k niezrozum iały źe niemo
żna naw et przypuszczać, jakie ciała B asilius za ty nk tu rę uw ażał i jakie własności tego cia
ła go zwiodły. Cudowne zalety tynktury tak zachwyciły B asiliusa Yalentinusa, źe porówny
wa kam ień filozoficzny z T ró jcą Świętą,
a przem ianę m etali na złoto za działaniem
jeg o z wybawieniem rodu ludzkiego przez
Zbaw iciela. Dzieło, w którem te pojęcia są
wyłożone (A llegoria S. S. T rin itatis et lapidis
philosophici), jest ta k charakterystycznem dla
umysłowości tych, którychby przyrodnikam i
średniowiecznymi nazwać można, że warto ta
W SZEC H SW IA T.
573 przytoczyć jeden ustęp dzieła tego ‘): „Z Bo
g a Ojca narodził się Syn jego jedyny, Jezus C hrystus, który je st Bogiem i Człowiekiem i je st bez grzechu i umrzeć nie potrzebował.
A le u m arł dobrowolnie i zm artw ychw stał dla b ra ci i sióstr swoich, aby z Nim bez grzechu wiecznie żyć mogli. J e s t On więc złotem bez zmazy, je st trw ałym (fixus), gdyż wszystkie próby przeszedł i wspaniałym. Ale dla swych niedoskonałych i chorych braci um arł i zm ar
tw ychw stał i wybawił ich i m aluje ich (tinge- re ) 2) n a życie wieczne i doskonali ich na
Z \ o l o S t o n c e
S r cbr o ^ t f s i ę i i j r
i^teć M e r k u r y
Al i e d i f j 1/Verim
Ż e l a z o
J /
Al a,r:
C y n a ) ^ J o w i s z
O ł ów S a t u r n
F ig. 6.
wieczne złoto.” T akie zanieczyszczenia n a j
wznioślejszych pojęć religijnych, alchemicz
nym m ateryalizm em u B asiliusa i następców jeg o na każdym kroku możemy spotkać. Do zwiększenia zam ętu alchemicznego przyczy
niało się też znakowanie alchemiczne. M e
tale u alchemików nosiło nazwy i znaki pla
net, takich oznaczeń używano już w Aleksan- dryi, a upatryw anie związku między p lan eta
*) C ytata w edług K oppa: Geschichłe der Che
m ie t. II.
2) tingere malować, w yraz techniczny alchemi
ków, oznacza przem ianę m etali na złoto: dowodzi on pochodzenia alchemii ze sztuki przyrządzania stopów.
mi a m etalam i w zamierzchłej ginie starożyt
ności. Złoto więc nazywano słońcem, srebro księżycem, miedź W enerą, żelazo M arsem i t. d. Z ałączona tablica wskazuje nazwy i znaki, jak ie ju ż za czasów Basiliusa były używane. Skutkiem takiego oznaczania cały mistycyzm astrologii swobodnie się przedostał do alchemii. Jedn o z dzieł B asiliusa „O ta- jem nem odrodzeniu 7 p lan et” stanowi dosko
n a łą tego rodzaju próbkę. Pomięszanie obu dziedzin doszło z czasem do tego, że dziś nie- zawsze możemy określić, czy z astrologiczną czy z alchem iczną p racą mamy do czynienia.
(Dok. nast.).
L udw ik Bruner.
Lwów, 25 lipca 1894 r.
Bronisław Patvlewski, O rozpuszczalności pewnych związków organicznych.
Carnelley i Thomson na zasadzie niedość licz
nych i zamało przezornych doświadczeń wygłosili praw o, że dzieląc współczynnik rozpuszczalności danego zw iązku organicznego przez współczynnik rozpuszczalności drugiego związku, z tam tym izom erycznego, otrzym ujem y na iloraz wielkość stałą. S praw dzając to „praw o” na szeregu związków arom atycznych, których stosunki izo
meryczne są dobrze znane, p. Pawlewski dowiódł, że żadna podobna prawidłowość nie istnieje.
B r . Pawlewski, Przyczynek do znajomości związków dwuazoamidoioych.
P oddając redukcyi zw iązki dwuazoamidowe i pro d u k ły redukcyi przerabiając w rozm aity spo
sób, p. Paw lew ski otrzym ał pewną liczbę ciał no
wych, bardzo złożonych.
Zdzisław Kłossowski, O wodach mineralnych sztucznych.
Badanie analityczne, zaw ierające uproszczone i konwencyonalne m etody oznaczania części skła
dowych (głównie żelaza) w sztucznych wodach mineralnych i ich dozowania w celu otrzym ywania produktów w edług form uł obowiązujących.
Walery W łodzim irski, O badaniu zafałszo- wań artykułów żywności.
W obec konieczności badania wszelkiego ro d z a j u naturalnych i tem bardziej sztucznie przygoto-
574
W SZEC H SW IA T.N r 36.
wywanych artykułów żywności i to badania we we w zględzie nietylko chemicznym, ale i m ikro
skopowym i bakferyologicznym , w ystępuje na ja w kw estya utw orzenia odpowiednich organów służby publicznej wre w szystkich ogniskach ludności.
P rzepisy rządow e w A ustryi nie wypow iadają sta nowczo, w czyich ręk u m a być złożona kom peten- cya badaw cza. Mówca sądzi, że obarczanie tem zadaniem profesorów i nauczycieli nie byłoby właściwem, tw orzenie zaś posad badaczów je s t możebne tylk o w większych ogniskach zaludnie
nia. M ałe m iasta i gm iny wiejskie nie powinny je d n a k być w yłączone od dobrodziejstw a kontroli naukowej nad m ateryałam i żywności, fem bardziej, że organy tej kontroli najłatw iej wytw orzone być m ogą z aptekarzy, pod tym jednym w arunkiem , że przygotow anie ostatnich zostanie odpowiednio do tej potrzeby zreformowane.
Leon Marchlewski, O budowie glukozydów.
N a zasadzie rozw ażań teoretycznych p, M arch
lewski p rzypisuje głukozydom budowę:
CU20 II.(C II O II)3. CH— CH (OR),
\ / O
gdzie R oznacza ro dnik zw iązany z re sz tą g lu kozy.
' L . Marchlewski, O budowie m ączki.
P an M archlew ski m a powody do m niem ania, że m asa cząsteczkow a m ączki może być w yrażona przez w zór CJ8 H880 44 i że budow a je j odpowia
da schematowi.
c6h10o 5; o . . . . ]C6H n 0 5,
w którym znak obok symbolu tlenu w yraża pew ną specyalną funkcyą je g o atom u, p u n k ty zaś ozna
czają grupy CH OH w liczbie ściśle nam dotąd nieznanej.
L . Marchlewski, P rzyczynek do historyi che
micznej chlorofilu.
Z chlorofilu p. M archlew ski ołrzym ał przetw ór, nazw any etylofilotaoniną, k rystalizujący się w sza- ! firowe igiełki ze srebrzystym potyskiera, któ re po d względem piękności z niewielom a chyba cia- i łam i chemicznemi m ogą być porów nane. A utor nie objaśnił bliżej składu i derywacyi tego p rz e tw oru.
(R eferaty p. M archlewskiego, k tó ry osobiście n ie mógł przybyć, odczytał p. K ow alski).
R om an Załoziecki, Węglowodory nienasyco
ne z n a fty .
Z t. zw. łu g u poligroinow ego p. Załoziecki wy
dzielił m ięszaninę kwasów sulfonowych, k tó ra na- i stępnie, odpowiednio traktow ana, w ydała m ięsza
ninę węglowodorów. M ięszanina ta d ała się ro z dzielić na część odpow iadającą wzorowi ogólnemu Cu H2n i d ru g ą — ze wzorem ogólnym Cn H2n_ 4.
Te ostatnie węglowodory są zapewne izomeryczne z terpenam i.
Stanisław Bondzyński, Mleko nienormalne-
Mleko krów chorych, badane przez p. B ondzyń- skiego, pozostaw ia popiół składem zupełnie zb liżony do popiołu ze krwi. W porównaniu z po
piołem m leka normalnego daje się zauważyć ogromny ubyt soli potasowych i wapniowych oraz bezwodnika fosfornego i chloru, n afom iast bardzo znaczny p rzy ro st ilości soli sodowych.
Zdzisław Zawałkiewicz, Oznaczanie gęstości ciał
10p 6 lp ły ni ly c h.
D em onstracya przyrządu, obmyślonego przez*
p. Zawałkiewicza, k tó ry ma na celu ominięcie znanych trudności przy oznaczaniu ciężaru w ła
ściwego tłuszczów.
Ernest Bandrowski, Azofenileny.
W zajm ującej grom adzie związków fenazyno- wych czyli azofenilenów p. B androw ski o dkrył
> N .C0H3
i zbadał ciało C0 H4 y | i pew ną liczbę d al-
\ n . C #H3 szych jego pochodnych-
E . Bandrowski, D ziałanie chlorku benzoilu na kw asy, ich estry i bezwodniki.
Chlorek benzoilu z kwasam i tłuszczowemi, ich estram i i bezwodnikam i wchodzi łatwo w reakcyą,, a pom iędzy produktam i działania zawsze znajdu- I j e się chlorek rodnika kw asu tłuszczowego,
z
d ru giej zaś stro n y — bezwodnik benzoesowy, bezwodnik mięszany lub estr kw. benzoesowego. Chlorek acetylu np. w ytw arza się tym sposobem bardzo- łatwo i w sfanie wielkiej czystości. Mimochodem p. Bandrow ski zaznacza, że p u n k t w rzenia czyste
go bezw odnika benzoesowego je s t 341°, nie zaś;
około 360°, ja k p o d ają kom pendya. Badanie pow yższe było wykonane przy pomocy p. P olze- niusza.
Bronisław Radziszewski, O działaniu bro
m u ńa bromki.
P od wpływem św iatła słonecznego brom in a
czej działa na brom ki organiczne, aniżeli pod wpływem wyższej tem peratury. Gdy bowiem w pierwszym razie z brom oetylobenzolu np. ze wzorem C6 H5. C H B r. CH3 tworzy się związek C6H3. C B r2.CH3, to pod wpływem ciepła nowo- w stępujący atom brom u atak u je g rupę m e b lo wą, dając C0 H5. CH Br. CH2 B r. Podobnie zacho
w ują się i zw iązki alifatyczne: CH3. CH2 B r ogrze
wany z brom em tw orzy CH2B r. CH2B r, k iedy w świetle nowo w stępujący atom brom u sadowi się jak n ajb liżej tego, k tó ry ju ż dawniej znajdow ał
się w zw iązku, w ydając OH3. C H B r2.
Zn.