• Nie Znaleziono Wyników

*M 36. Warszawa, d. 9 września 1894 r. T o m X I I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "*M 36. Warszawa, d. 9 września 1894 r. T o m X I I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

*M 3 6 . Warszawa, d. 9 września 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:

D eike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W!., K ram sztyk S., Morozewicz J., N a- tanson J., Sztolcm an J., T rzciński W. i W róblew ski W .

Prenum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechśw iata"

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

i ^ d r e s Z E S e d - a ł c c y i : K Z r a , ł s : o - ^ r s 3 s : i e - ^ =x z e d . m . I e ś c i e , U S T r 6 6 .

Życie przyrody w zimie.

Ciepłe promienie wiosennego słońca powo­

łu ją znów do życia przyrodę, uśpioną w cią­

g u ponurych miesięcy zimy. G aje, łąki, pola i wody tę tn ią znów życiem drobnych istot, których przed kilku tygodniami nie było p ra ­ wie śladu! M uchy, kąpiące się w ożywczych prom ieniach słońca, komary, unoszące się ro ­ ja m i w półcieniu wilgotnych parków, ślimaki

lądowe, wczesną ju ż wiosną zjawiające się na m łodziutkich liściach, wije, stonogi i dżdżow­

nice, toczące zbutwiałe pnie drzewne, pająki, snujące ju ż z początkiem wiosny swe m ister­

ne nici i t. d.—gdzież te wszystkie istoty, ja k ­ by na skinienie różdżki czarodziejskiej powo­

łane teraz do życia, znajdowały się przed kil­

k u tygodniam i, gdy m artw y całun śniegu po­

kryw ał błonia i gaje, a w powietrzu m igotały zimne igiełki lodu? P o d jakąkolwiek bądź postacią m usiały one przecie przezimować, życie ich m usiało się przystosować do od­

miennych warunków w różnych porach ro k u ,.

bo przecie niewszędzie panuje ta k a wieczna

wiosna na ziemi, ja k w niektórych okolicach Ceylonu i A m eryki zwrotnikowej, gdzie ten sam g atu nek p ta k a znosi ja ja we wszystkich porach roku, gdzie te same gatunki motyli napotkać można jednocześnie pod postacią dojrzałych osobników, poczwarek, gąsienic i ja j. ~W wielkich głębiach morskich niema także różnicy warunków w różnych porach roku, bez zimy i bez lata, bez dnia i bez nocy wiecznie wije się tam w głębi nić życia *).

W innych atoli miejscach naszej ziemi, od równika do bieguna, znajdujemy różnice kli­

matyczne w rozm aitych porach roku; wszę­

dzie, naw et pomiędzy zwrotnikami i po za ko­

łem biegunowem, n astęp ują po sprzyjających dniach—niesprzyjające, po okresie większego życia—-okres większej martwoty, a istoty ży­

ją c e przystosowały się tam wszędzie w iście cudowny sposób do tych zmian, często na­

głych i potężnych, ja k to najlepiej na naszej, najdostępniejszej dla nas faunie przekonać się możemy.

W ogólności, mieszkańcy naszego klim atu zachowują się w tro jak i sposób podczas zimy:

’) P or. szkice prof. W illiam a M arshalla: „Yer- schlafene S orgen” oraz „W ie sich leb t in E is u.

Schnee” 1890, z których au to r korzystał.

(2)

562

W SZ E C H S W IA T .

N r 36.

część opuszcza nas i w ędruje na południe | (ptaki wędrowne), część pozostaje i wlecze

ciężki żywot podczas groźnych miesięcy zimy, w szczególny sposób przystosowując się do nowych warunków, wreszcie część zapada w rodzaj letargu — w sen zimowy, niepobiera- ją c zupełnie pokarm u i nieporuszaj ąc się.

Objawy snu zimowego zw ierząt oddawna ju ż zastanaw iały uczonych i nieuczonych. Od­

daw na już podziwiali ludzie to praktyczne urządzenie przyrody i pytali o jego przyczyny.

W ogólności zdaje się, że dwie głównie przyczyny sprow adzają u zwierząt sen zimo­

wy: obniżenie się tem p eratu ry oraz b ra k po­

karm u. M ożna przytoczyć pewne fakty, któ­

re dowodzą, że samo obniżenie tem p eratu ry podczas zimy nie wywołuje zwykle snu zimo­

wego, lecz że współdziała jednocześnie i dru­

gi z wymienionych czynników. I ta k , ptaki karm iące się nasionam i, k tó re i w zimie mogą znaleźć na przypruszonych śniegiem roślinach lub też żywiące się ciałam i żywych albo m ar­

twych zwierząt, nie opuszczają n a zimę n a ­ szych krajów i nie za p ad ają w sen zimowy;

nie podlegają mu również liczne ssące, które um ieją sobie zdobywać w zimie pokarm ro­

ślinny lub zwierzęcy. N iedoperze natom iast, k tóre wyłącznie są przystosowane do chw yta­

nia owadów latających i k tó re przeto w zimie absolutnie byłyby pozbawione pokarm u, z a ­ p a d a ją w sen głęboki. Ryjówki (recki) k a r­

miące się również owadami um ieją jed n ak w ziemi zdobycz znajdow ać i nie podlegają przeto snowi zimowemu, to sam o powiedzieć m ożna o krecie, który w podziemnych swych korytarzach przez cały ro k znajduje owady i inne zw ierzątka (dżdżownice i t. p.), służące m u za pokarm .

Pom iędzy gryzoniam i znajdujem y podobne różnice: świstak zapada w głęboki sen zimo­

wy, chomik drzem ie tylko podczas dni na j ­ chłodniejszych, myszy zaś są zawsze n a placu boju. W iew iórki znajd u ją dla siebie pokarm w zimie, gdy śniegu niema, a oprócz tego są ta k przezorne, że podczas sprzyjających dnie grom adzą do gniazda zapasy żywności n a dni głodowe. W jeszcze wyższym stopniu odzna­

cza się tą przezornością chomik, któ ry swą podziem ną kom orę m ieszkalną, pięć stóp bliz- ko głęboką, wyścieła suchą traw ą, zaopatruje

■w zapasy ziarna zbożowego i owoców strą k o ­ wych (zapasy te m ogą dosięgać centnara)

oraz zam yka wejście do nory. M a więc on na całą zimę co jeść; to też nie zapada w sen głęboki, a tylko drzemie w gnieździe podczas dni bardzo mroźnych. Co się zaś tyczy gry- zoniów, należących do rodziny myszowatych, to są one nadzwyczaj niewybredne w pokar­

mie i nawet podczas zimy m ogą zawsze zna­

leźć coś dla siebie pod śniegiem. Z re sz tą są one ta k nadzwyczajnie płodne, że nawet gdy pewna ilość zginie w zimie wskutek niedosta­

tecznego pokarm u, to dla gatun ku nie będzie to dotkliwa stra ta . Okoliczności te wpłynęły niewątpliwie na to, że myszowate nie przysto­

sowały się do snu zimowego i zupełnie mu nie podlegają.

T a k więc co do ssących zdaje się bardzo- prawdopodobnem, że obniżenie tem peratury nie wywołuje bezpośrednio snu zimowego.

Co innego atoli m a miejsce z gadami i p ła ­ zami. Są to t. zw. zw ierzęta zimnokrwiste, czyli właściwiej mówiąc „poikiloterm y,” t. j.

istoty o niestałej tem peraturze ciała, lecz przybierające tem peraturę otoczenia. Ż ab a np. wąż, jaszczurk a i t. p. m ają niższą tem ­ p e ra tu rę ciała w dnie chłodne, wyższą zaś w gorące dnie letnie i t. p,; zw ierzęta te nie m ają specyalnych urządzeń regulujących tem p eratu rę ciała, co znajdujem y natom iast u t. zw. ciepłokrwistych istot t. j. u m ających s ta łą ciepłotę wewnętrzną, niezależną od oto­

czenia i obniżającą się lub podwyższającą tylko w stanach chorobowych, patologicznych (np. podczas gorączki). Rzecz więc n a tu ra l­

na, że istoty o tem peraturze niestałej, np.

żaba lub ropucha, nie mogą czuwać podczas zimy, nawet pomimo że mogłyby, podobnie ja k ryjówka, znaleźć dla siebie ja k i taki po­

k arm w ciągu chłodnej pory roku. Albowiem przy nizkiej tem peraturze mogłyby one b ar­

dzo łatw o zm arznąć, niem ając aparatów re ­ gulujących ciepłotę ich ustroju. U d erzają­

cym je s t jed n ak fakt, że bynajm niej nie wszystkie ryby chłodniejszych okolic podlega­

j ą snu zimowemu, pomimo że są „poikiloter- m am i.” P iskorz błotny, węgorz, lin i k arp z a p ad ają w rodzaj letarg u, trzy m ają się n a dnie wód, często naw et w mule, a ich prze­

m iana m ateryi znacznie się obniża. In n e atoli ryby np. p strąg i zachowują zupełną ży­

wotność naw et w tem p eratu rze blizkiej 0°^

podczas gdy żmije, jaszczurki, żaby i ropuchy

s ta ją się bardzo leniwe i ospałe już przy

(3)

N r 36,

w s z e c h ś w i a t.

563 -)-80 IŁ, a przy długotrw ałej tem peraturze 4-3°

za p ad ają w sen letargiczny (często nawet przy + 5 ° ). W idzimy zatem , że ryby są, w ogólności bardziej odporne na zniżkę tem ­ p eratu ry otaczającej, aniżeli również zimno­

krw iste gady i płazy.

Co się tyczy mięczaków i owadów, które również są „poikiloterm am i,” to znajdujem y u nich także różny stopień odporności. P o d ­ czas gdy liczne nasze mięczaki sta ją się letar- giczne w zimie, n ag a prawie D audebardia za­

chowuje żywotność. Z owadów zasługują pod tym względem na uwagę skoczogony, Po- durridae, k tóre doskonale żyją w śniegu pod­

czas zimy. Entom olog wiedeński H eeg er obserwował larw ę owada dwuskrzydłego Ce- ratopogon varius, k tó ra żyła w zimie w szcze­

linach rąbanego drzew a bukowego przy — 6°

R . D rew sen widział w Norwegii w końcu listopada dwa chrząszcze (Olophrum piceum i A cidota cren ata) żywo biegające po lodzie, podczas dosyć mroźnych dni oraz liczne ga­

tunki much (z rodzaju Lispe, E phydra, Me- deterus). Z nane są i inne fakty podobne.

P rzew ażna ilość owadów i pająków spędza zimowe miesiące w uśpieniu letargicznem , nie jak o postaci dorosłe, lecz jako ja ja , gąsienice lub poczwarki. Czytelnik zdziwi się zapewne, że wyrażamy się o ja ju , jako 0 ustroju podlegającym snowi zimowemu. A le w rzeczywistości niem a w tem nic dziwnegOj bo ja je je s t również organizmem żyjącym, ja k 1 każdy inny: oddycha ono, m a w ew nętrzną przem ianę m ateryi, wym aga pewnych w arun­

ków do życia i może w każdej chwili umrzeć.

Z aw iera ono, wprawdzie tylko w zawiązku, różne gatunkowe znamiona organizmu, jak i ma się z niego rozwinąć, a w w arunkach sprzyja­

jących zawiązki te w ykształcają się i rozwija­

j ą tak , że drogą powolnych przemian powsta­

je wreszcie z j a j a organizm ostateczny. A le w arunki nieodpowiednie m ogą zabić ja je , albo przynajm niej tylko czasowo je sparaliżo­

wać, t. j. czasowo zawiesić pewne jego czyn­

ności, mianowicie zaś zdolność do rozwoju.

Do ostatniego rodzaju warunków należy obniżenie się otaczającej tem peratury, które powstrzymuje na pewien okres czasu rozwój ja j a i to właśnie odpowiada letargicznem u stanowi podczas snu zimowego u ustrojów dorosłych— w obu razach mamy nie zupełne zawieszenie czynności, lecz tylko częściowe.

Przekonano się, że nietylko n atu ralne, a le także i sztuczne obniżenie tem peratury po­

wstrzymuje w rozwoju ja ja stawonogów.

Owady i p ająk i zabezpieczają często swe ja ja zimowe przed zbyt wielkiem oziębieniem,

otaczając je szczególnym oprzędem lub teź>

ja k to czynią pewne prządki (Liparis dispar) włoskami, pochodzącemi z końca odwłoka motyla. Te oprzędy lub powłoki są w części bardzo luźne; j a j a pająków otoczone są np.

wewnątrz gęstą, spoistą powłoką, a z ze­

w nątrz tej ostatniej luźnym, kłaczkowatym oprzędem. Ł atw o zrozumieć znaczenie tych luźnych osłon. W iadom o bowiem, że zły przewodnik ciepła, luźno otaczający dany przedm iot, będzie go lepiej ochraniał od oziębiania, aniżeli tenże przewodnik szczelnie przylegający do przedm iotu. W iadom o, ja k doskonale chroni od przem arznięcia luźna słom a lub siano otaczające ja b łk a w skrzyn­

kach drewnianych.

Poczw arki i gąsienice owadów zim ują czę­

sto w różnych zakątkach: pod ziemią, pod mchem, pomiędzy opadłem i liśćmi, w pustych łodygach roślin, pod korą lub w szczelinach drzew i t. d. Inne atoli nie szukają żadnej podobnej ochrony przed mrozami i spędzają zimę na wolnem powietrzu, to zawieszone na m urach lub parkanach, ja k np. poczwarki nie­

których motyli dziennych, to (np. gąsienice G astrop acha ąuercifolia) przytwierdzone do gałązek roślin i t. d. Z asługuje n a uwagę, że te gąsienice lub poczwarki, na wolnem po­

wietrzu zimujące, mogą ta k zamarzać, że tworzą jak b y zlodowaciałe pręciki łamliwe, a jed n ak pomimo to nie zam ierają i gdy nad­

chodzi właściwa pora, pow racają znów z wio­

sną do pełni życia. Z nany zoolog S trauss - Diirkenheim zauważył, że larw y owadów, na wolności zimujące, mogą bezkarnie zam arzać, gdy tymczasem te, które przyzwyczajone są do ukryw ania się, podlegają śmierci, gdy zo­

sta ją wystawione n a działanie silniejszego mrozu. Entomologowie przekonali się, że gąsienice wydobyte z podziemnych kryjówek i wystawione n a działanie zimna — 6°R . gi­

nęły bezpowrotnie, podczas gdy n a wolności zimujące zachowują zdolność życiową naw et przy — 19°R. J e s t to naturaln ie wynik przy­

stosowania się i przyzwyczajenia.

Jeżeli dziwne są te różne sposoby zimowa­

nia u gatunków często blizko ze sobą spokre­

(4)

564

W SZEC H SW IA T.

N r 36.

wnionych, to jeszcze dziwniejszemi wydać się nam muszą inne fakty analogiczne, wskazu­

ją c e jeszcze większą rozmaitość w stosunkach zimowania u owadów, I tak , p rząd k a jeży ­ nowa (G astropacha rubi) zimuje jak o dorosła gąsienica, najbliższej wiosny opuszcza swą kryjówkę, nie pobiera żadnego pokarm u i przem ienia się teraz dopiero w poczwarkę.

G ąsienica m otylka drobnego G elechia mal- vella sporządza sobie w ziemi, według B iitt- nera, okrągły oprzęd n a zimę, pozostaje w nim niezmieniona w poczw arkę aż do n a j­

bliższej wiosny i wtedy dopiero przem ienia się w poczwarkę, nieopuszczając je d n a k przytem swej kryjówki zimowej (aż do czasu, gdy z po- czwarki rozwija się motylek). Jeszcze dziw­

niejsze stosunki znajdujem y u gąsienic m oty­

li z rodzaju Z ygaena i H yponom euta. P ierw ­ sze, opuszczające ja je mniej więcej w po­

czątku sierpnia, karm ią się tylko przez 14 dni, wchodzą później do ziemi, pod mech, li­

ście, siano i t. p. i śpią przez pozostałą część la ta , jak o też przez całą jesień i zimę, a do- .piero n a wiosnę się budzą. Gąsienice niektó­

rych gatunków rodzaju H yponom euta opusz­

czają, według Z ellera, ja ja n a 14-ty dzień, w początku sierpnia, z ja d a ją co najwyżej po­

włoki jajow e, nieuśpione sp ędzają następnie resztę łagodnych miesięcy, a n a zimę zapa­

d a ją w sen letargiczny, z którego budzą się dopiero najbliższej wiosny, aby po 8— 9 mie­

sięcznej kuracyi głodowej przyjąć wreszcie po ra z pierwszy pokarm roślinny.

Zupełnie co innego zn a jd u je m y ' natom iast u wielu chrząszczów np. u niektórych g atu n ­ ków ro d z aju P latycerus, Donacia, Astynom us oraz u pospolitego naszego chrabąszcza (Me- lolontha vulgaris). Owady te wychodzą z po- czwarki ju ż w jesieni, a po części naw et i w łecie, ale jak o skrzydlate owady (imagi- nes) spędzają zimę w ukryciu, by zjawić się n a świecie dopiero z najbliższą wiosną. Czę­

sto też rozkopując ziemię późną jesienią lub wczesną bardzo wiosną napotkać w niej mo­

żna chrabąszcze, które, jeśli pogoda je s t ła ­ dna i słońce przygrzew a, zostają rozbudzone i w zlatują w powietrze.

A le nietylko w7 podziemnem ukryciu spę­

d za ją dojrzałe owady zimne miesiące roku;

niem ała ich ilość zimuje także w szczelinach budynków, w dziuplach drzew, pod strzecha­

mi domów i t. p. W naszym klimacie do

czterdziestu gatunków motyli (pomiędzy nie­

mi pospolita nasza ru sałk a Y anessa urticae) zimuje w ten sposób, pogrążona w głębokim śnie letargicznym . Zrewidujm y uważnie pod­

czas zimy s ta rą altanę ogrodową, a niewątpli­

wie napotkam y to rusałkę, m arzącą może 0 kwiatach wiosennych, to skulonego na oprzędzie p ająka, śniącego o tłustych m u­

chach, o krwi i m ordach. N ie spodziewał­

byś się zapewne, czytelniku, że takie uroz­

maicone życie, aczkolwiek przy pozornej śmierci, znajdziesz zimą w swym ogrodzie, bielejącym od skrzącego się śniegu! A lbo też 1 drzewa, przyprószone b iałą szatą, pod k tó rą uginają się m artw e gałęzie, są również siedli­

skiem dla wielu istot. P od korą ich i w dziu­

plach zimuje tu trzm iel włochaty, tam skulo­

ny w kłębek wij, owdzie zwinięty stonóg—

wszystko we śnie głębokim pogrążone.

W reszcie zrewidujmy jeszcze pnie zbutw ia­

łe, przywalone liśćmi opadłem i— a znajdzie­

my tu niewątpliwie nowych przedstawicieli naszej fauny zim ującej— ślimaki lądowe.

W ogólności ślimaki (wyjąwszy niektóre gatunki) są dosyć wrażliwe na zimno; więcej, nad — 6°B,. nieliczne tylko mogą przetrzy­

mać. U m ieją one jed n ak dobrze ochraniać się i zabezpieczać przed mrozem: nietylko bo­

wiem doskonale się ukryw ają w ziemi, w mchu, pod liśćmi i t. p., ale zam ykają jeszcze prócz tego bardzo szczelnie muszlę swoję za pomocą specyalnego wieczka, które przed zimą same sobie w ytwarzają. U większości naszych ślimaków wieczko to je s t błoniaste, a podczas silnych mrozów, gdy zwierzę wcią­

ga się głębiej do w nętrza muszli, pow staje kilka (2 lub 3) tak ich wieczek, jedno pod dru- giem. N ato m iast wielki nasz ślimak winni- cowy, zwany inaczej winniczkiem (H elis po- m atia) wytwarza sobie na zimę wieczko wa­

pienne, które szczelnie zam yka otwór muszli.

Z bad ań nad snem zimowym u ślimaków okazuje się, że wieczko m a bardzo ważne z n a ­ czenie ochronne, albowiem, ja k w ykazał Ga- spard, ślimaki k tóre nie posiadały jeszcze wieczka, nie m ogły znosić tem p eratu ry niż­

szej od — 1° do •—2 °E ., podczas gdy opa­

trzone wieczkiem znosiły bezkarnie całemi

godzinami, naw et miesiącami — 5°E.., a po

podwyższeniu się otaczającej tem p eratu ry

pow racały w zupełności do normalnego stanu.

(5)

W SZ EC H SW IA T .

565 W odne nasze mięczaki także zapadają,

w sen zimowy, lecz również w rozmaitym stopniu. B łotn iarki (Limnaeidae) oraz za­

toczki (P lanorbidae) zapadają w letargiczny sen, gdy zamieszkiwana przez nie woda za­

m arza, lecz budzą się natychm iast, gdy tylko znika powłoka lodowa. T utaj prawdopodob­

nie sen zimowy nie je s t ani skutkiem zimna, ani też skutkiem brak u pokarm u, a natom iast uwarunkowany je s t przez b ra k tlenu, albo­

wiem ślimaki te oddychają powietrzem atmo- sferycznem za pomocą t. zw. płuc, nie zaś po­

wietrzem w wodzie rozpuszczonem. W celu zatem oddychania muszą od czasu do czasu wychodzić na powierzchnię wody. Je śli woda je st bardzo płytka, ślimaki opuszczają j ą albo w celu poszukiwania sobie głębszej, albo też w celu wynalezienia sobie jakiej kryjówki n a lądzie i przezim owania w tejże.

Z asługuje jeszcze n a uwagę, że niektóre istoty zim ują towarzysko. Szczególniej czę- stem je st to zjawisko u gąsienic motyli np.

u gatunków H yponom euta evonymella, L ipa- ris chrysortea i t. p. B udują sobie one z bia­

łego błyszczącego oprzędu wspólne gniazdo, w którem w licznem towarzystwie spędzają zimę wr uśpieniu. Z nastaniem wiosny opusz­

czają leże zimowe, skoro tylko słońce zaczyna silniej przygrzewać; ale gdy tylko znów na pewien czas powietrze się ochładza, co wcze­

sną wiosną często miewa miejsce, gąsienice pow racają znów do oprzędu, chroniącego je od zimna. D opiero, gdy ju ż na dobre się ociepli, gąsienice opuszczają raz na zawsze swe gniazdo i rozchodzą się na różne strony, by już sam otne prowadzić życie.

T ak więc wszystkie te ta k rozm aite istoty, 1 które, zdawałoby się, zginęły bezpowrotnie J z oblicza ziemi z nastaniem ponurej zimy—

śpią tylko snem długim i tw ardym , przesy­

p iają szczęśliwie ciężką porę i w kwietniu lub m aju budzą się w tem samem miejscu, na którem we wrześniu lub październiku zatrzy­

m ały się! T en długi okres czasu to dla nich je d n a chwila.

Zjaw iska analogiczne do snu zimowego znajdujem y także w gorących krajach, a mia­

nowicie: liczne zw ierzęta zapadają tu w sen letargiczny podczas suchej pory roku. K ilka przyczyn składa się n a to: po pierwsze palące słońce wysusza i niszczy roślinność, n astają więc dla licznych zwierząt miesiące głodu,

powtóre zbyt wielka susza zabójczo działać- by m ogła na niektóre zwierzęta, zwłaszcza zaś na takie, które zaw ierają w swych tk an ­ kach znaczny procent wody. D la tych powo­

dów liczni przedstawiciele świata zwierzęcego szukają sobie zakątków i kryjówek i zapadają w sen letargiczny, w którym pozostają przez cały ciąg gorącej pory roku. Z nastaniem pory deszczowej budzą się znów z tego snu.

Ślimaki tych okolic w ytw arzają sobie, podob­

nie ja k nasze podczas zimy, wieczka, zabez­

pieczające ich ciało od wyschnięcia. M arshall przytacza ciekawy fakt, że niegdyś do m u ­ zeum brytańskiego przysłano muszle ze śli­

m akam i śpiącemi, zebrane w lecie w Egipcie.

Muszle zostały przyklejone do tablic, według praktykow anej tam wówczas metody. P o przeciągu czterech la t postanowiono zmienić u k ład muszli i w celu odklejenia tych ostatnich użyto, jako środka rozpuszczającego klej, wody ciepłej. A le oto ku wielkiemu zdumie­

niu kustoszów muzeum ślimaki, rozbudzone wilgotnem ciepłem, zaczęły sobie w ja k n a j- lepsze wędrować!

Liczne stawonogi, zwłaszcza zaś ja ja ich m ają zadziwiającą zdolność pozostaw ania w stanie uśpionym w ciągu dziesiątek i setek lat, a przy odpowiednich w arunkach, będąc zwilgocone, pow racają znów do norm alnego życia.

W szystkie te zjawiska podobnie ja k szcze­

gółowiej rozpatrzone przez nas objawy zimo­

wania naszej fauny są wyrazem zdolności przystosowania się organizmów do warunków otaczających. T a zdolność przystosowania rozwinęła się powoli i stopniowo i potężne m a znaczenie w biologii ustrojów.

J . Nusbaum.

Stereochrom oskop, ja k sam a nazwa wska­

zuje, je s t to stereoskop, dający widoki barw ­ ne. Stereoskop zwyczajny, ja k wiadomo, po­

lega n a tej zasadzie, że łączy on w jedno

(6)

566

W SZECH SW 1A T.

N r 36.

wrażenie dwa obrazy, z których jed en przed­

staw ia przedm iot tak, jak b y go widziało oko prawe, drugi zaś tak , jak b y go widziało oko lewe; połączenie dwu tych obrazów w jedno wrażenie budzi złudzenie wypukłości, czyli | raczej bryłow atości przedm iotu. Ilozpo-

j

wszechniony więc ten przyrząd odtw arza nam wiernie widoki n atu ry , przedm ioty w n a tu ra l­

nej ich postaci, ale nie oddaje ich barw , któ­

re często wdzięk ich główny stanowią. Ste- reochrom oskop przedstaw ia ważne udoskona­

lenie zwykłego stereoskopu, o dtw arza bowiem przedm ioty nietylko w istotnej ich postaci ale i we właściwych ich barw ach.

kolejno przez trzy środki przezroczyste, czer­

wony, żółty i niebieski; otrzym ujem y więc tym sposobem trzy obrazy, bezbarw ne wpraw­

dzie, ale z których jeden oddaje czerwone, drugi żółte, a trzeci niebieskie części przed­

miotu. Jeż eli więc następnie w odpowiedni sposób trzy te obrazy złożymy razem , po oświetleniu ich promieniami barw właściwych, otrzym amy obraz przedm iotu we właściwych mu barwach. Połączenie zaś takie obrazów oddzielnych w jeden obraz złożony, otrzym ać możemy za pomocą latarn i czarnoksięzkiej czyli raczej przyrządu projekcyjnego, jeżeli każdy z trzech obrazów oświetlimy światłem

Fig,

Nowy ten przyrząd zbudowany został przez znanego optyka p. O. N ach eta, któ ry tu sko­

rzystał z dawniejszego pomysłu fizyka fran ­ cuskiego, Ducos du H au ro n , że za pomocą fotografii otrzym ać można przedm iotu różno­

barw nego obrazy oddzielne, odpowiadające głównym jego zabarwieniom , a k tó re następ­

nie łączyć m ożna tak, że sk ład ają się znów w różnobarwny, n atu ra ln y obraz przedm iotu.

W tym celu przy fotografowaniu danego przedm iotu przepuścić należy promienie jego

1.

innej barwy, do czego zresztą służyć mogą przegrody ze szkła należycie zabarwionego.

M etoda ta wszakże, kosztowna i zawiła, p rzydatną być może, gdy idzie o przedstaw ie­

nie obrazu barwnego znacznej liczbie widzów, ale nie nadaje się do użytku potocznego i oso­

bistego, a to właśnie zadanie spełniać m a ste- reochromoskop N acheta.

P rzy rząd ten, którego opis podajem y we­

dług „L a N a tu r ę ”, sk ład a się ze skrzynki

prostokątnej (fig. l) , k tó ra się może na osi

(7)

U r 3 6. WSZECIISWI-AT.

obracać, a guzik naciskający służy do u trzy ­ mywania jej w położeniu, w którem światło n aturaln e lub sztuczne pada najkorzystniej na zw ierciadła A , A ' (fig. 2). N a ścianie przedniej skrzynia opatrzona je st w dwa pry­

zm aty O, stanowiące okulary czyli szkła ocz­

ne, ja k w stereoskopie zwyczajnym; na ścia­

nie zaś przeciwległej umieszczają się dwa obrazy fotograficzne B, C, które, gdy są oświetlone światłem białem, w ydają zwykłe złudzenie stereoskopowe. N a dnie poziomem skrzyni i na przedłużeniu osiowem dwu obra­

zów pionowych umieszcza się obraz trzeci D.

T rz y te obrazy otrzym ane zostały w sposób

567 jeszcze obraz poziomy D. Ponieważ zaś, za pośrednictwem dwu pryzmatów ocznych, obra­

zy B i O są już sprowadzone do jedności, idzie tylko o złączenie złożonego ta k obrazu z obrazem I). Do celu zaś tego służy p ły ta szklana M, pochylona pod kątem 45°, a dzia­

łająca ja k zwierciadło, ta k że oko obraz po­

ziomo nłożony widzi razem ze złożonym obra­

zem pionowym i łączy je w jedno wrażenie siatkówki. Ostatecznie więc trzy obrazy składowe, które nazwano „chrom ogram am i,”

łączą się w jeden obraz wspólny.

T ak otrzym any obraz byłby bezbarwny, to je st, ja k zwykły obraz fotograficzny przed-

Fig. 2.

wyżej podany, jeden zatem obejmuje odcienie czerwone przedm iotu, drugi żółte, trzeci zaś niebieskie, przyczem rysunek każdego z nich je s t prawie jed n ak i i przedstaw ia takie tylko różnice, ja k ie w ogólności zachodzą w obra­

zach przeznaczonych do stereoskopów. Bez różnic takich niepodobna byłoby otrzymać złudzenia bryłow atości. W łaściw ie stereo- skopowemi obrazam i są dwa obrazy pionowe B i O, ale w przypadku obecnym zlać trzeba w jedno trzy obrazy, przybywa tu bowiem

staw iałby tylko miejsca ciemniejsze; dla n a­

d ania mu więc barwności osadzić trze b a po za każdym z trzech chromogramów, w przygoto­

wanych do tego wyżłobieniach, p ły tk ę szkla­

n ą właściwej barwy; po za obrazem zatem odpowiadaj ącym promieniom czerwonym um ie­

ścić należy szkło pomarańczowo-czerwone, po za obrazem prom ieniowania żółtego szkło zielone, a po za obrazem prom ieniowania nie­

bieskiego płytę niebieską, zabarw ioną u ltra ­

m aryną. T rzy te substancye barw iące winny

(8)

568

W SZECHSW IA.T.

N r 36.

być dobrano ta k , aby daw ały barw y dopeł­

niające, to jest, aby łączyły się razem w kolor biały. Trzy gram y, czyli przezroczyste po­

zytywy fotograficzne, są to jak b y filtry świa­

t ła barwnego, k tó re przez różne swe części, bardziej lub słabiej przezroczyste, przepusz­

czają tak ie ilości barw czyli świateł barwnych, że kom binacya trzech tych św iateł, zbiegają­

cych się razem , wywołuje skutek żądany i od­

tw arza n atu ra ln e barw y przedm iotu oryginal­

nego. W idz m a zatem p rzed oczyma obraz różnobarwny i bryłowaty, którego barw y w niezliczonych odcieniach i stopniowaniach odtw arzają z uderzającą wiernością kolory przedm iotu istotnego.

Stereochrom oskop je st to więc stereoskop o trzech obrazach; synteza barw dokonywa się przez wprowadzenie trzeciego obrazu, który, wraz z dwoma drugiem i, otrzym uje się przez fotograficzną analizę barw ną. W ierność barw odtworzonych polega n a tem , że barw y składowe wytworzone są przez istotny, umie­

ję tn y rozkład kolorów oryginalnych przed­

miotu, czegoby obrazy sztuczne, malowane ręcznie, oddać nigdy nie mogły.

Udoskonalony w ten sposób stereoskop roz­

powszechni się niewątpliwie szybko, stanowić bowiem może przyjem ną i n au czającą roz­

rywkę. O ddaw ać też może i nauce istotne usługi, dokładniej bowiem niż wszelkie do­

tychczas obmyślone metody nadaw ać się może do bad ań nad łączeniem się barw oddzielnych.

T. B .

Alchemia i alchemicy.

(Ciąg dalszy).

Ż aden z następnych alchemików arabskich nie dorównywa Geberowi wiedzą; co do wpły­

wu na europejską alchem ią wszyscy razem wzięci mu ustępują. Zycie ich również je s t nam praw ie nieznane z powodu niedostępno­

ści oryginalnych źródeł arabskich, a zresztą naw et mniej może nas zaciekawiać, bo w arun­

ki ich otoczenia z życiem europejskiem mało m ają wspólnego. Byli to przeważnie lekarze

i alchem ia stanow iła tylko uboczne ich zaję­

cie. Najw ybitniejszym może w dziedzinie alchemii był M uham ed-Ibu-Sakarjah-A bu- Bekr-al-Rosi, z łacińska Razesem zwany, któ­

ry około dziesiątego stulecia medycyną w B ag­

dadzie się zajmował. Awicenna rodem z Bu- chary zm arły w Persyi około roku 1036, o ile wywarł wpływ przeważny na medycynę,, 0 tyle w alchemii prawie podrzędne m a zna­

czenie. Późniejsi alchemicy w X V I i X V I I stuleciu posiłkowali się jeszcze dziełam i K h a- laf-E bn-A bbas-A bul-K asana (z łacińska Al- bukazesa), który wydoskonalił sposoby dysty- lowania wina i otrzymy wania alkoholu. I n ­ nych imiona nie zasługują prawie n a wspo­

mnienie.

E u ro p a zachodnia z alchem ią zapoznała się dopiero koło X I stulecia. P oczątki umy­

słowej działalności w Europie, po rozbiciu państw a rzymskiego, d a tu ją od chwili, kiedy naprzód w Salerno, w południowych W ło ­ szech, które w ciągłych były stosunkach z B i- zancyum i H iszpanią arabską, w pierwszych latach X I I stulecia otw artą zo stała szkoła medyczna, pierwszy w E uropie katolickiej wyższy zakład naukowy. Z a przykładem S alern a poszły wkrótce inne m iasta i w tem samem jeszcze lub też w X I I I stuleciu widzi­

my liczne na zachodzie uniw ersytety w M ont­

pellier, P ary żu, Salam ance, N eapolu, Tuluzie 1 t. d. Równocześnie też i alchem ia zaczyna odgrywać ważną rolę w naukowych pracach uczonych europejskich. E u ro p a zapoznała się ze „sztuką robienia zło ta ” praw dopodob­

nie przez arabów hiszpańskich. Z a przy­

puszczeniem tem niejeden fakt przemawia.- Dawme p race z V —V I stulecia alchemików greckich rozpowszechniły się stosunkowo póź­

no, około X I V — X V stulecia, kiedy po n ap a­

dach tureckich n a Bizancyum uczeni greccy częściej na zachód przenosić się zaczęli.

Z drugiej strony wiadomo, że szkoły arabskie*

w Sewilli, Cordovie i innych m iastach odwie­

dzane były przez chrześcian i to nietylko przez hiszpanów, ale przez żądnych wiedzy ze wszystkich ziem chrześciańskich. D la pierwszych alchemików europejskich arab o­

wie, a zwłaszcza G eber, niezachwianym są

autorytetem . Z aginęły nam jed n ak imiona

i dzieła tych, którzy w przenoszeniu wiedzy

pośredniczyli między światam i m uzułm ańskim

a chrześciańskim. W iek X I I I wykazuje nam

(9)

N r 36.

W SZ EC H SW IA T . 5 6 9

już nazwiska ludzi, oddanych alchemii, któ ­ rych za samodzielnych pracowników w bez­

płodnej dziedzinie tej uw ażać musimy. Uczo­

nych tych je s t 4 i jakb y n a dowód, że wszyst­

kie przodujące wówczas narody alchemii hoł­

dować musiały, każdy z nich do innej naro­

dowości się zalicza. A lb ert W ielki z rodu je s t niemcem, R oger Bacon— anglikiem, A r ­ nold Villanovanus— prawdopodobnie francu­

zem, R aym und L ullus—hiszpanem. Czterej ci pisarze są też zarazem najznakom itszym i

j

przyrodnikam i wieków średnich; w dziedzinie

j

alchemii dla najodleglejszych swych następ­

ców są wzorem niedoścignionym, skarbem prawdziwych objawień, które tylko z obsłonek zagadkowych wydobyć potrzeba, aby stać się panem szukanej tajem nicy. Zycie każdego z nich odrębnym płynęło torem. A lb ert W ielki z niemieckiej rodziny hrabiów Boll- sta d t pochodzący, urodził się w roku 1193 w Szwabii. Stanowi duchownemu się poświę­

ciwszy, studyował w P ad wie i Paryżu. W klasz­

torze dominikanów w Kolonii zm arł w późnej starości bo w roku 1280. B ył to umysł obszerny, który ogarniał wszystko, co wów­

czas przedm iot nauki stanowiło: filozofią, teo- j logią, nauki przyrodnicze. Dzieła A lb erta W ielkiego stanowią 21 pokaźnych tomów in : folio i tylko niewielka ich część przyrodniczej wiedzy i alchemii je s t poświęcona. B ył on

j

bardziej erudytą niż badaczem doświadczał- ! nym, co zobaczymy poniżej, gdy z poglądam i jego się zapoznamy.

N ie tak spokojny był żywot B acona i A r-

j

nolda z Yilleneuye. B acon („doctor m irabi- [ lis” zwany przez współczesnych) urodził się w roku- 1214 w U chester w Anglii, w stąpił do zakonu franciszkanów, studyował w Oksfor­

dzie i P aryżu. G dy został profesorem w Oksfor­

dzie, współzakonnicy oskarżyli go o czary i wtrącono go do więzienia, gdzie długie la ta

j

przesiedział. Uwolniony za staraniem przy- ! jaciół, we względnym spokoju życia w roku

1284 w Oxfordzie dokonał, choć nienawiść otoczenia prześladow ała go aż do śmierci.

B acon o wiele był samodzielniejszy od A lber- ; ta W ielkiego i aczkolwiek niezawsze stoso­

w ał się do własnych przestróg o potrzebie I nauki doświadczalnej, lepiej od współczesnych znaczenie doświadczenia w nauce rozum iał.

On też pierwszy odróżnił chemią od alchemii t. j. ja k się w yraża „alchym ia speculativa”

od „alchymia p ractica.” Gdy ta drug a za wyłączne zadanie m a przem ianę m etali, pierwsza zajmować się winna przedm iotam i, jakie znajdują się w n atu rze, a więc kam ie­

niami, roślinami i zmianami, którym one pod­

legają.

A rnold z Yilleneuye, jak o astrolog i alche­

mik przepowiedniami swemi i czaram i, o któ­

re powszechnie go oskarżano, naraził się n a nienawiść duchowieństwa. W ypędzony z A rra - gonii, potem z całej H iszpanii, uciekł do P a ­ ryża, lecz i stąd wkrótce pod zarzutem sto­

sunków z dyabłem go wypędzono. Z M ont­

pellier, dokąd się schronił, również uciekać musiał. P o długich błądzeniach po całych W łoszech znalazł przytułek w Sycylii n a dworze króla F ry d ery k a I I w Palerm o.

W kilkanaście la t później w roku 1312 zginął gwałtowną śmiercią, w skutek rozbicia okrę­

tu, n a którym p łynął do F rancyi.

A rnoldus Villanovanus zwłaszcza zasłużył się na polu zastosowań chemii do sporządza­

nia lekarstw . On też pierwszy wspomina o alkoholu, jak o o ciele powszechnie znanem, które otrzymywał, dystylując wino. Nazywa go wodą płonącą (aqua ardens) lub też wodą życia (aqua vitae), gdyż alkoholowi przypisy­

wano wówczas nadzwyczajne własności lecz­

nicze.

Czwarty i ostatni z wymienionych przez nas alchemików X I I I wieku R aym und L u l­

lus ') więcej od innych przyczynił się do wprowadzenia zam ętu w poszukiwaniach al­

chemicznych. D zieła jego mistyczne i fa n ta ­ styczne, przepełnione bajecznem i opowiada­

niami, które niby na własnem jego doświad­

czeniu opierać się miały, wszystkim n astęp ­ com jego i zwolennikom nad ały piętno m isty­

cyzmu. R aym und Lullus („doctor illumina- tissim us”) należy do najciekawszych postaci wieków średnich i jak iś wewnętrzny niepokój, przerzucanie do najjaskraw szych sprzeczno­

ści cechuje całe burzliwe życie tego niezwy­

kłego człowieka. Urodzony w roku 1235 n a M ajorce, pochodził ze znacznej rodziny, ale

') Należy zauważyć, że według zdania niektó­

rych historyków (B erthelot) dzieła przypisane Kaymundowi Lułlusow i nie pochodzą od tej oso­

bistości, k tó rą pod tem mianem w historyi znamy i której k rótki życiorys wyżej je s t podany.

(10)

W SZ EC H SW IA T .

N r 36.

•wesoły pobyt w wojsku i na dworze króla arragońskiego w krótce zrujnow ał jeg o m ają­

tek. W ted y za anielskiem—ja k mówi— n a ­ tchnieniem porzucił dotychczasowy try b ży­

cia, odsunął się od świata, za ją ł się nauką ję ­ zyków, studyow ał w P aryżu teologią i w roku 1281 w stąpił do zakonu M inorytów. J u ż ja k o zakonnik rozpoczął swoje nieskończone podróże. Zwiedził większą część znanego wówczas świata. Z a powrotem s ta r a ł się na­

kłonić k róla angielskiego do wojny krzyżowej, ale gdy ten pozostał głuchym na jeg o nawo­

ływania, sarn w roku 1306 wyruszył do A fry ­ ki i w B ugia głosił m ahom etanom ewangelią, gdzie też do więzienia go wtrącono. P o kilku latach rodacy wykupili go z więzienia, lecz w roku 1315 znów rozpoczął swą m isyonar- ! ską działalność. U dał się by ł do A lgieru, a potem do Tunisu, gdzie m iał przez ukam ie­

nowanie m ęczeńską śm ierć ponieść. Nie- wszystkie jed n ak podania na ta k i koniec ży­

c ia L ullusa się zgadzają. W e d łu g innych legend, mieli go chrześciańscy kupcy wybawić i-na wpół m artw ego n a M ajorkę odwieźć. P o wyzdrowieniu m iał L ullus przebyw ać na-

j

przód we W łoszech a potem w A nglii, gdzie | dla króla E d w a rd a I I I n a wojnę krzyżową nieskończone ilości złota z nieszlachetnych

j

kruszców m iał sporządzić. K ró l użył jed n ak zło ta nie n a walkę z m auram i lecz n a wojnę z F rancy ą. Oburzony L ullus opuścił A nglią i znów wrócił do W łoch, gdzie też około roku 1330 ostatecznie ginie ślad jego. J a k ą po­

wagą cieszył się u następców swych Lullus, najlepiej może świadczyć to, że ilość dzieł jem u przypisywanych przenosi 4 0 0 0 tomów in folio. P rz y ta k burzliwem życiu L ullus sam zapewne i setnej części nie był napisał;

większość— to dzieła wieków późniejszych dla zyskania czytelników pod imię L ullusa pod­

szyte. U L u llu sa to po ra z pierwszy znajdu ­ jem y myśl, że dobry wynik p rac alchem icz­

nych nietylko od umiejętności zależy, do

„świętej sztu k i” trz e b a przystępow ać z czy- stem sercem i pełną w iarą; kto szuka tajem n i­

cy dla zysku lub dla zbrodniczej ciekawości, ten nigdy nic nie znajdzie i żadnego przepisu mędrców właściwie nie zrozumie. W ten sposób—nie myśląc zapewne o tem wcale—

ra z n a zawsze L ullus i jeg o następcy uwolnili się od zarzutu, że przepisy ich są błędne i do celu nie prow adzą: nieudane próby są bo-

| wiem winą chciwości albo bezbożności próbu­

jących. P rzy robotach alchemicznych, według Lullusa, niem ałą też pomocą są mistyczne zaklęcia i wpływ gwiazd.

Alchemicy zachodni, których głównych i najstarszych przedstawicieli wyliczyliśmy, uznają ju ż zgodnie istnienie jednego środka złototwórczego, kam ienia filozoficznego, który w najwyższym stopniu doskonałości może każdy m etal i w dowolnej ilości zamienić na złoto. Tej dobroci kamień nazywa się uni­

wersałem. Gdy gorzej je s t przyrządzony za­

mienia tylko je d e n określony m etal i to w określonej ilości: nazywa się on wtedy p ar- tykularem . O peracya samej zam iany nazywa się u alchemików „rzuceniem ” (projectio), gdyż odbywała się w ten sposób, że n a stopio­

ny m etal sypano cudotwórczy proszek. K a ­ mień filozoficzny może zamienić na złoto ogrom ną ilość m etalu nieszlachetnego, pojęcie to wytworzyło się zapewne z doświadczeń, że przy otrzymywaniu stopów m ała ilość b arw ią­

cego m etalu barw ę swoję udziela ogromnej stosunkowo ilości innego m etalu. W ed łu g Bacona, 1 część kam ienia filozoficznego zamie­

n ia milion części m etalu, A rnold z Yilleneuve skromniej się wyraża, bo milion do stu re d u ­ kuje. W potędze wyobraźni przechodzi ich jed n ak , ja k zawsze, B aym und Lullus. W e­

dług jego zdania, można kam ień filozoficzny do takiej doskonałości doprowadzić, że zamie­

niać on pocznie m etal nie n a złoto, ale rów­

nież na kam ień filozoficzny. J a k i stą d zysk wypadnie, łatw o obliczyć, albowiem operacya t a opisaną je s t u L ullusa w dziele „T esta- m entum ” z całą dokładnością. „Należy wziąć kosztownego środka, mówi L ullus, tyle, co ziarnko grochu i rzucić go na 1000 uncyj rtęci, k tó ra wtedy czerwonym proszkiem się staje. Z tego proszku znów je d n a uncya rzuca się n a 1 000 uncyj rtęci i ta sam a prze-

| m iana zachodzi.” P ow tarza się to jeszcze

| dwa razy, za każdym razem 1000 uncyj rtęci

j

staje się tyn k tu rą. Bzuciwszy ostatniej tyn-

\ k tu ry jed nę uncyą na 1000 uncyj rtęci, za- j mienimy je n a złoto lepsze od otrzymywanego z kopalń. Lullus opisuje tu więc przem ianę kilku trylionów rtęci jed n ą częścią kam ienia filozoficznego. Możemy mu więc zupełnie ufać, gdy z dum ą się odzywa: „M orze zamie­

niłbym n a złoto, gdyby rtęcią było.” D la

L u llu sa „ tin c tu ra ” je st nietylko środkiem zło-

(11)

W SZ EC H SW IA T .

571 todajnym , posiada ona cały szereg innych

jeszcze ponętniejszych własności. J e s t środ­

kiem odm ładzającym i przy jej pomocy mo­

żna życie n a setki la t przeciągnąć, je st środ­

kiem leczniczym, który w przeciągu tygodnia lub miesiąca, względnie do uporczywości cho­

roby, cierpienie usunąć może. W ia ra w lecz­

nicze własności kam ienia filozoficznego, mało znana przedtem , um ocniła się odtąd n a za­

chodzie. R ozszerzając to mniemanie, wierzyć też zaczęto, że złoto, dziecię kam ienia filozo­

ficznego, również dobrem je s t lekarstwem i nie­

mało trudzono się nad tem , aby złoto zam ie­

nić w tak i roztw ór, któryby nie był ani gry­

zący, ani trujący. Z łoto zapisywano chorym jeszcze w ubiegłem, stuleciu.

Co dotyczę sporządzania kam ienia filozo­

ficznego, to tylko A lbertus M agnus mówi o nim jak o o rzeczy możliwej, lecz przez nie­

go niezdobytej. N atom iast trzej pozostali a zwłaszcza L ullus mówią o eliksirze, jako o rzeczy dobrze im znanej i wszystko co o działaniu jego opowiadają, z własnych obserwacyj m a pochodzić. Sposoby przyrzą­

dzania eliksiru podane są tak zagadkowo a zarazem charakterystycznie, że zasługują tu na przytoczenie, aby wyrobić sobie można pojęcie, jak ie trudy czekały tych, którzy we­

d łu g takich wskazówek doświadczenia swoje kierować musieli. A by otrzym ać kamień fi­

lozoficzny, należy przedewszystkiem dobrze wybrać m a te ry a ł pierwiastkowy, „m ateria prim a c ru d a ,” „ te rra virginea” (ziemię dzie­

wiczą), „ te rra A dam ica” (ziemię adamową).

Z niej za pomocą odpowiednich zmian pocho­

dzi m erkuryusz filozoficzny; ten ze zwykłą rtę c ią nie m a nic wspólnego, je s t to niejako symbol ciała, w którem rtęciowy i siarkowy pierw iastek w największej czystości zawierać się m ają. M erkuryusz filozoficzny nosi jesz­

cze inne nazwy: „ n u trix ” (karm icielka), „leo viridis” (lew zielony, bardzo częsta nazwa),

„draco d e ro ran s” (smok pożerający), „ve- nenurn” (trucizna) i wiele innych. Do mer- kuryuszu filozoficznego należało dodać ciała, któreby własnościom jego ujawnić się pozwa­

lało; ciało to nazywano złotem filozoficznem, od złota zwykłego było to coś całkiem odręb­

nego, choć często uważano je za jak iś p re p a­

r a t złoty. M ięszaninę m erkuryuszu i złota filozoficznego należało dłuższy czas bez dostę­

p u powietrza, wy um iarkowanem cieple mace- N r 36

rować. Naczynie, w którem operacyą tę po­

dejmowano, musiało mieć całkiem określoną formę; naczynie to zwano jajem filozoficznem (oYum philosophicum), gdyż w niem niejako zarodek szukanego „m agisterium ” się zn aj­

dował. Po m aceracyi otrzymywano w jajk u substancyą czarną, „głowę k ru k a ” (caput corvi). N ależało wtedy macerowanie prowa­

dzić dłużej, wtedy ciało czarne przechodziło w ciało białe, zwane białym łabędziem . Z a ­ m iana ta zw ała się bieleniem (albificatio), czyszczeniem (purificatio), zm artwychwsta­

niem (resurrectio). G dy ju ż „biały łabęd ź”

był gotów, należało zwiększyć ogień, wskutek czego barw a się zm ieniała, staw ała się naj­

pierw żółtą, potem jaskraw o czerwoną. K a ­ mień filozoficzny był otrzymany. W edług takich wskazówek odbywały się p race alche­

miczne.

P róby te zwłaszcza w pierwszych swych początkach niemało zwiększyły zasób zna­

nych faktów. W dziełach naszych alchemi­

ków znajdujem y dowody, że znali i opisali wiele ciał takich, o których przedtem żadnej nie spotykam y wzmianki. Złoto umiano oczyszczać przez cementacyą i oddzielać od sreb ra kwasem azotnym, arsen metaliczny ju ż był znany. Otrzym ano również siarki wszystkich ówczesnych m etali przez ogrzewa­

nie ich z siark ą i zauważono że tylko złoto działaniu siarki się opiera (A lb ert W ielki), wykazano różnicę między ałunem i witryolem, zwrócono uwagę, że w zamkniętych naczy­

niach płom ień gaśnie (R . Bacon), umiano skorzystać z leczniczych własności rtęci, spo­

rządzono maść rtęciową, otrzymano olejek rozmarynowy i alkohol z wina (A rnold z Ville- neuve), nauczono się odwadniać alkohol pota­

żem, poznano węglan am onu (z moczu) i um ia­

no go z wodnego roztw oru alkoholem strącać (R aym und L ullus). W operacyach chemicz­

nych też większej nabrano wprawy: weszły w użycie reto rty , podobne do dzisiejszych, udoskonalono dystylowanie, strzegąc się od s tra t, przez owinięcie spojeń w przyrządach płótnem , zamoczonem w kleju; filtrowanie stało się czynnością nader powszednią. U tle­

nianie rtęci (fixatio m ercurii) w osobnych na­

czyniach z łatwością przeprowadzano.

Z e śm iercią R aym unda L ullusa w drugim

lub trzecim dziesiątku czternastego wieku,

zeszedł do mogiły ostatni z wybitniejszych

(12)

W SZ EC H SW IA T .

K r 36.

alchemików średniowiecznych. P rze z dwa następ n e stulecia liczba alchemików wpraw­

dzie wzrosła niepomiernie i możemy w ręko­

pisach odszukać dziesiątki imion ludzi, któ­

rym współcześni przypisywali posiadanie taj e- mnicy, ale dzieła ich, o ile się nam dochowa­

ły, nie przedstaw iają ciekawego m ateryału ani dla historyi właściwej chemii, ani dla hi- storyi mistycznej sztuki spagirystów. O M i­

kołaju F lam el, francuzie rodem z P ontaise, opowiadają współczesne kroniki, że wskutek eliksiru żył nadzwyczaj długo i zdobył ta k wielki m ajątek, że 300 kościołów we F ran c y i wybudował. Równie dobrze powiodło się J e ­ rzem u Ripley rodem z A nglii, który w podró­

żach swych po W łoszech zapoznał się z ta je ­ mnicą. Z a powrotem do A nglii żył on w odo­

sobnieniu, ale opowiadano, że ogrom ne sumy

F ig. 5. P rz y rz ą d do utleniania rtęci.

n a cele kościelne ofiarował. H isto ry a wspo­

m ina jeszcze im iona dwu Izaaków , holendrów, T hom asa N ortona, anglika; o ich życiu jednak żadne bliższe szczegóły nas nie doszły.

Dopiero n a schyłku X V stulecia spotyka­

my się z zagadkow ą postacią, której p race na polu teoryj alchemicznych, ja k o też nowe che­

miczne spostrzeżenia niem ały wpływ wywarły na następne wieki. P o sta cią tą je s t mnich B asilius Y alentinus. J u ż w początku X V I stulecia dzieła jego ogrom ną się cieszyły po­

w agą, ale ju ż wtedy znaczne były wątpliwo­

ści, co do osoby ich twórcy: wiedziano to tyl­

ko, należał że do zakonu benedyktynów- W roku 1515 n a k a z a ł cesarz M aksym ilian aby p rzetrząsnąć spisy zakonników tej reguły;

nie znaleziono je d n a k im ienia alchem ika. Do­

piero w X V I I stuleciu G udenus w swojej hi­

storyi m iasta E rfu rtu wzmiankuje, że w osta­

tnich latach X V wieku żył tam w klasztorze świętego P io tra zakonnik B asilius V alentinus.

N astępni historycy, niem ając innych danych, wierzyli zdaniu Gudenusa.

W Basiliusie Valentinusie w zagadkowy sposób łączą się dwie całkiem odrębne osobi­

stości: fantastyk i mistyk, lubujący się w na­

ciąganych analogiach i obserw ator spokojny, trzeźwem okiem śledzący wywoływane zja­

wiska.

Gdzie B asilius występuje jako mistyk, n a­

zywa alchem ią sztuką błogosławioną: wykony­

wanie jej, poszukiwanie kam ienia filozoficzne­

go je st czynem cnotliwym, je st prak ty k ą ćwiczeń religijnych, które do zaziemskiej szczęśliwości przygotowuje człowieka. Otrzy­

manie tyn ktury je st nagrodą boską za pobożne i cnotliwe życie i ludzie grzeszni szczęścia tego nigdy dostąpić nie mogą. Jeszcze więk­

szy zam ęt pojęć przebija się tam , gdzie B asi­

lius V alentinus życie ludzkie, śmierć i zm ar­

twychwstanie przyrównywa do czynności che­

micznych. Zycie ziemskie z jego cierpienia­

m i—to oczyszczanie nieszlachetnego kruszcu przez macerowanie i ferm entacyą, grób je s t miejscem, gdzie wszystkie nieczyste składniki ludzkie ulegają niszczącemu gniciu (jest to proces analogiczny do otrzym ania „głowy k ru k a ”), zm artwychwstanie je st sublimacyą szlachetnych, oczyszczonych pierwiastków du­

szy ludzkiej. Takie opisy może nieraz u Ba- siliusa tylko jak o zmysłowe obrazy użyte były;

choć już u niego samego często, a u następ­

ców jego zawsze miały całkiem dosłowne zna­

czenie. Basilius V alentinus m a się za posia­

dacza kam ienia filozoficznego i opowiada na­

wet, że wszystkich swych braci klasztornych w sporządzanie jego wtajemniczył. Opis ro ­ boty je s t jed n ak ta k niezrozum iały źe niemo­

żna naw et przypuszczać, jakie ciała B asilius za ty nk tu rę uw ażał i jakie własności tego cia­

ła go zwiodły. Cudowne zalety tynktury tak zachwyciły B asiliusa Yalentinusa, źe porówny­

wa kam ień filozoficzny z T ró jcą Świętą,

a przem ianę m etali na złoto za działaniem

jeg o z wybawieniem rodu ludzkiego przez

Zbaw iciela. Dzieło, w którem te pojęcia są

wyłożone (A llegoria S. S. T rin itatis et lapidis

philosophici), jest ta k charakterystycznem dla

umysłowości tych, którychby przyrodnikam i

średniowiecznymi nazwać można, że warto ta

(13)

W SZEC H SW IA T.

573 przytoczyć jeden ustęp dzieła tego ‘): „Z Bo­

g a Ojca narodził się Syn jego jedyny, Jezus C hrystus, który je st Bogiem i Człowiekiem i je st bez grzechu i umrzeć nie potrzebował.

A le u m arł dobrowolnie i zm artw ychw stał dla b ra ci i sióstr swoich, aby z Nim bez grzechu wiecznie żyć mogli. J e s t On więc złotem bez zmazy, je st trw ałym (fixus), gdyż wszystkie próby przeszedł i wspaniałym. Ale dla swych niedoskonałych i chorych braci um arł i zm ar­

tw ychw stał i wybawił ich i m aluje ich (tinge- re ) 2) n a życie wieczne i doskonali ich na

Z \ o l o S t o n c e

S r cbr o ^ t f s i ę i i j r

i^teć M e r k u r y

Al i e d i f j 1/Verim

Ż e l a z o

J /

Al a,r:

C y n a ) ^ J o w i s z

O ł ów S a t u r n

F ig. 6.

wieczne złoto.” T akie zanieczyszczenia n a j­

wznioślejszych pojęć religijnych, alchemicz­

nym m ateryalizm em u B asiliusa i następców jeg o na każdym kroku możemy spotkać. Do zwiększenia zam ętu alchemicznego przyczy­

niało się też znakowanie alchemiczne. M e­

tale u alchemików nosiło nazwy i znaki pla­

net, takich oznaczeń używano już w Aleksan- dryi, a upatryw anie związku między p lan eta­

*) C ytata w edług K oppa: Geschichłe der Che­

m ie t. II.

2) tingere malować, w yraz techniczny alchemi­

ków, oznacza przem ianę m etali na złoto: dowodzi on pochodzenia alchemii ze sztuki przyrządzania stopów.

mi a m etalam i w zamierzchłej ginie starożyt­

ności. Złoto więc nazywano słońcem, srebro księżycem, miedź W enerą, żelazo M arsem i t. d. Z ałączona tablica wskazuje nazwy i znaki, jak ie ju ż za czasów Basiliusa były używane. Skutkiem takiego oznaczania cały mistycyzm astrologii swobodnie się przedostał do alchemii. Jedn o z dzieł B asiliusa „O ta- jem nem odrodzeniu 7 p lan et” stanowi dosko­

n a łą tego rodzaju próbkę. Pomięszanie obu dziedzin doszło z czasem do tego, że dziś nie- zawsze możemy określić, czy z astrologiczną czy z alchem iczną p racą mamy do czynienia.

(Dok. nast.).

L udw ik Bruner.

Lwów, 25 lipca 1894 r.

Bronisław Patvlewski, O rozpuszczalności pewnych związków organicznych.

Carnelley i Thomson na zasadzie niedość licz­

nych i zamało przezornych doświadczeń wygłosili praw o, że dzieląc współczynnik rozpuszczalności danego zw iązku organicznego przez współczynnik rozpuszczalności drugiego związku, z tam tym izom erycznego, otrzym ujem y na iloraz wielkość stałą. S praw dzając to „praw o” na szeregu związków arom atycznych, których stosunki izo­

meryczne są dobrze znane, p. Pawlewski dowiódł, że żadna podobna prawidłowość nie istnieje.

B r . Pawlewski, Przyczynek do znajomości związków dwuazoamidoioych.

P oddając redukcyi zw iązki dwuazoamidowe i pro d u k ły redukcyi przerabiając w rozm aity spo­

sób, p. Paw lew ski otrzym ał pewną liczbę ciał no­

wych, bardzo złożonych.

Zdzisław Kłossowski, O wodach mineralnych sztucznych.

Badanie analityczne, zaw ierające uproszczone i konwencyonalne m etody oznaczania części skła­

dowych (głównie żelaza) w sztucznych wodach mineralnych i ich dozowania w celu otrzym ywania produktów w edług form uł obowiązujących.

Walery W łodzim irski, O badaniu zafałszo- wań artykułów żywności.

W obec konieczności badania wszelkiego ro d z a ­ j u naturalnych i tem bardziej sztucznie przygoto-

(14)

574

W SZEC H SW IA T.

N r 36.

wywanych artykułów żywności i to badania we we w zględzie nietylko chemicznym, ale i m ikro­

skopowym i bakferyologicznym , w ystępuje na ja w kw estya utw orzenia odpowiednich organów służby publicznej wre w szystkich ogniskach ludności.

P rzepisy rządow e w A ustryi nie wypow iadają sta ­ nowczo, w czyich ręk u m a być złożona kom peten- cya badaw cza. Mówca sądzi, że obarczanie tem zadaniem profesorów i nauczycieli nie byłoby właściwem, tw orzenie zaś posad badaczów je s t możebne tylk o w większych ogniskach zaludnie­

nia. M ałe m iasta i gm iny wiejskie nie powinny je d n a k być w yłączone od dobrodziejstw a kontroli naukowej nad m ateryałam i żywności, fem bardziej, że organy tej kontroli najłatw iej wytw orzone być m ogą z aptekarzy, pod tym jednym w arunkiem , że przygotow anie ostatnich zostanie odpowiednio do tej potrzeby zreformowane.

Leon Marchlewski, O budowie glukozydów.

N a zasadzie rozw ażań teoretycznych p, M arch­

lewski p rzypisuje głukozydom budowę:

CU20 II.(C II O II)3. CH— CH (OR),

\ / O

gdzie R oznacza ro dnik zw iązany z re sz tą g lu ­ kozy.

' L . Marchlewski, O budowie m ączki.

P an M archlew ski m a powody do m niem ania, że m asa cząsteczkow a m ączki może być w yrażona przez w zór CJ8 H880 44 i że budow a je j odpowia­

da schematowi.

c6h10o 5; o . . . . ]C6H n 0 5,

w którym znak obok symbolu tlenu w yraża pew ną specyalną funkcyą je g o atom u, p u n k ty zaś ozna­

czają grupy CH OH w liczbie ściśle nam dotąd nieznanej.

L . Marchlewski, P rzyczynek do historyi che­

micznej chlorofilu.

Z chlorofilu p. M archlew ski ołrzym ał przetw ór, nazw any etylofilotaoniną, k rystalizujący się w sza- ! firowe igiełki ze srebrzystym potyskiera, któ re po d względem piękności z niewielom a chyba cia- i łam i chemicznemi m ogą być porów nane. A utor nie objaśnił bliżej składu i derywacyi tego p rz e ­ tw oru.

(R eferaty p. M archlewskiego, k tó ry osobiście n ie mógł przybyć, odczytał p. K ow alski).

R om an Załoziecki, Węglowodory nienasyco­

ne z n a fty .

Z t. zw. łu g u poligroinow ego p. Załoziecki wy­

dzielił m ięszaninę kwasów sulfonowych, k tó ra na- i stępnie, odpowiednio traktow ana, w ydała m ięsza­

ninę węglowodorów. M ięszanina ta d ała się ro z ­ dzielić na część odpow iadającą wzorowi ogólnemu Cu H2n i d ru g ą — ze wzorem ogólnym Cn H2n_ 4.

Te ostatnie węglowodory są zapewne izomeryczne z terpenam i.

Stanisław Bondzyński, Mleko nienormalne-

Mleko krów chorych, badane przez p. B ondzyń- skiego, pozostaw ia popiół składem zupełnie zb li­

żony do popiołu ze krwi. W porównaniu z po­

piołem m leka normalnego daje się zauważyć ogromny ubyt soli potasowych i wapniowych oraz bezwodnika fosfornego i chloru, n afom iast bardzo znaczny p rzy ro st ilości soli sodowych.

Zdzisław Zawałkiewicz, Oznaczanie gęstości ciał

10

p 6 lp ły ni ly c h.

D em onstracya przyrządu, obmyślonego przez*

p. Zawałkiewicza, k tó ry ma na celu ominięcie znanych trudności przy oznaczaniu ciężaru w ła­

ściwego tłuszczów.

Ernest Bandrowski, Azofenileny.

W zajm ującej grom adzie związków fenazyno- wych czyli azofenilenów p. B androw ski o dkrył

> N .C0H3

i zbadał ciało C0 H4 y | i pew ną liczbę d al-

\ n . C #H3 szych jego pochodnych-

E . Bandrowski, D ziałanie chlorku benzoilu na kw asy, ich estry i bezwodniki.

Chlorek benzoilu z kwasam i tłuszczowemi, ich estram i i bezwodnikam i wchodzi łatwo w reakcyą,, a pom iędzy produktam i działania zawsze znajdu- I j e się chlorek rodnika kw asu tłuszczowego,

z

d ru ­ giej zaś stro n y — bezwodnik benzoesowy, bezwod­

nik mięszany lub estr kw. benzoesowego. Chlorek acetylu np. w ytw arza się tym sposobem bardzo- łatwo i w sfanie wielkiej czystości. Mimochodem p. Bandrow ski zaznacza, że p u n k t w rzenia czyste­

go bezw odnika benzoesowego je s t 341°, nie zaś;

około 360°, ja k p o d ają kom pendya. Badanie pow yższe było wykonane przy pomocy p. P olze- niusza.

Bronisław Radziszewski, O działaniu bro­

m u ńa bromki.

P od wpływem św iatła słonecznego brom in a­

czej działa na brom ki organiczne, aniżeli pod wpływem wyższej tem peratury. Gdy bowiem w pierwszym razie z brom oetylobenzolu np. ze wzorem C6 H5. C H B r. CH3 tworzy się związek C6H3. C B r2.CH3, to pod wpływem ciepła nowo- w stępujący atom brom u atak u je g rupę m e b lo ­ wą, dając C0 H5. CH Br. CH2 B r. Podobnie zacho­

w ują się i zw iązki alifatyczne: CH3. CH2 B r ogrze­

wany z brom em tw orzy CH2B r. CH2B r, k iedy w świetle nowo w stępujący atom brom u sadowi się jak n ajb liżej tego, k tó ry ju ż dawniej znajdow ał

się w zw iązku, w ydając OH3. C H B r2.

Zn.

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach

Autor przeznacza książkę swoję przedewszystkiem dla szkół, ale roskład rzeczy je s t w niej taki, że uczniowi trudno się będzie zoryjentować.. P rzy ję ­ to

dodając drożdży, a n ieczekając aż p ły n sam przez się zacznie ferm entow ać, zapobiegam y stanow czo wszelkim dzikim ferm entacyjom... Wo- góle można

chodzi przy wypalaniu surowca, a którą węgiel odbywa dopiero po przyjęciu postaci uważanćj przez Fourquignona za grafit, nie odpowiada własnościom istotnego

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

ca nazywają; jeżeli więc w czasie nowiu księżyc przypada w pobliżu jednego ze swych węzłów, znajduje się prawie na je- dnćj linii z ziemią i wtedy tylko

Główna zasługa tego badacza polega na wykryciu tak zwanego prawa Ampera lub prawa elementarnego, które wyraża się w sposób następujący. Koła te będą się

dem słońca są bardzo małe w porównaniu z c i rezultaty z zastosowania do rachunku obydwu praw różnią się od siebie mniej niż mogą wynosić