• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. M. 34. Warszawa, d. 22 sierpnia 1897 r. Tom XVI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. M. 34. Warszawa, d. 22 sierpnia 1897 r. Tom XVI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M . 3 4 . Warszawa, d. 2 2 sierpnia 1897 r. T o m X V I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PR ZYR O D N IC ZY M .

PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . „ J , r

P renum erow ać można w Redakcyi „W szechśw iata W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zag:ar.icą.

Z p r z e s y łk ę p o c z to w ą : rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5

A d r e s ZRedLaiccyi: K r a k o - w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , IfcTr S<3.

H Y P O T E Z Y ,

któremi starano się tłumaczyć objawy ruchu istot żyjących *).

W najdaw niejszych ju ż czasach uważano ruch za najbardziej charakterystyczny objaw życia zwierzęcego; ktokolwiek też za stan a­

wiał się nad istotą i objawami życia, m usiał zawsze starać się o wytłumaczenie tego z ja ­ wiska, które dla wybitności swej przede- wszystkiem w oczy wpadało. Bo czyjejże uwagi nie zwróciłyby na siebie objawy ta k ciekawe, ja k pływanie ryb, lot ptaków, chód zwierząt, śpiew lub mowa, a wreszcie nie­

skończenie rozm aita twórczość ręki ludzkiej : objawy, które wszystkie są wyrazem modyfi- kacyi jedynego czynnika, jakim je s t skurcz mięśnia.

W niniejszej pogadance mam zam iar przedstawić kilka najciekawszych i hypotez, którem i starano się wytłumaczyć przyczynę i przebieg rozm aitych objawów ruchu. Nim

‘) R zecz p rz e d s ta w io n a n a p o sie d z e n iu K ół­

k a p rz y ro d n ik ó w uczniów u n iw e rs y te tu Ja g ie llo ń ­ skiego.

jednak do tego właściwego tem atu p rzy stą­

pię, muszę przejść, choć w najkrótszych z a ­ rysach, te kilka zasadniczych form ruchu, do których zredukować można niezliczoną prawie ich ilość, w świecie zwierzęcym nap o ­ tykaną.

P rzystępując do szeregowania wszystkich objawów ruchu, musimy pam iętać, że form a ruchu każdej istoty żyjącej znajduje się w ścisłym związku z budową jej organizm u.

| Bo łatw o zrozumieć, że inaczej poruszać się musi naga kropelka protoplazmy, ja k ą je s t np. am eba, a inaczej skupienie miliardów ' komórek, jakim je s t słoń lub wieloryb. To też zasada porównawczo-anatomiczna podzia­

łu zoologii na proto- i metazoa, na zw ierzęta jedno i wielokomórkowe, będzie je d n ą z n a j­

ważniejszych. którą przy podziale form ru- j chu musimy uwzględnić. U pierwotniaków (Protozoa) bowiem ta sam a kom órka z a ła t­

wia wszelkie czynności łączące się z u trzy ­ maniem życia organizm u, u tkankowców (M etazóa) zaś różne komórki wykonywają rozm aite funkcye,tak że czynność wprawiania w ruch organizm u niektórym tylko przypada w udziale.

U pierwotniaków najniżej stojących, t. j.

u ameb, spotykamy formę ruchu najprostszą.

K sz ta łt ameby, będącej kropelką protoplaz-

(2)

530 W SZECH SW IA T N r 3 4 . my z wybitnie wyróżnicowanem jąd rem , ule­

g a ciągłym choć powolnym zmianom. P ro - toplazm a je j wysyła we wszystkich kierun­

kach liczne, rozmaitej wielkości wypustki, z których każda z osobna znowu form ę swą ciągle zmienia. Je d n e z nich zw iększają się powoli, aż doszedłszy do znacznej wielkości znikają, inne wysunąwszy się głęboko w śro­

dowisko pociągają za sobą i resztę plazmy am eby tak , że cały ten m alutki organizm posuwa się w kierunku; który mu wytknęły.

T ak ie wypustki zwiemy „nibynóżkam i” lub

„pseudopodiam i”, a ruch, działaniem ich wy­

wołany, ruchem „amebowym” lub p ełza ją­

cym. Chyźość przeciętna ruchu amebowego wynosi koło 30 cm na godzinę, może jed n ak znacznie m aleć lub zwiększać się. Z form ą t ą ruchu, właściwą najniżej naw et stojącym organizm om , spotykam y się u istot o znacz­

nie wyższym typie budowy, gdzie stanowi ona charaktery styczną cechę kom órek, po całym organizm ie w ędrujących, znanych pod nazw ą

„białych ciałek” krwi.

U am eb napotkać możemy jeszcze inną wyższą ju ż niejako formę ruchu, której n a j­

w ybitniejszą cechą je s t okresowość czyli ry t­

miczność. Obserw ując am ebę dostrzedz moż­

n a w je j plazm ie niewielki pęcherzyk n ap e ł­

niony cieczą inaczej zupełnie światło łam iącą, niż c a ła re szta protoplazm y. P ęcherzyk ten m ały początkowo powiększa się dopóty, aż skurcz w arstew ki plazm y ściany jego stano­

wiącej, wyrzuci zaw artość jego poza obręb organizm u. W chwilę po wypróżnieniu nie znajdziem y wśród ciała am eby ani śladu m iejsca, na którem pęcherzyk się znajdow ał, po pewnym je d n a k czasie w ystępująca nowa kropelka takiej samej cieczy, zaznacza m iej­

sce gdzie je s t pęcherzyk. K ropelkę tę m o­

żemy znowu przez pewien czas obserwować aż ponowny skurcz pow tórnie pęcherzyk opróżni. Pęcherzyk ten nazywamy wodnicz- k ą (vacuola), a formę ruchu pulsowaniem.

W warstewce protoplazm y, stanowiącej ścia­

ny wodniczki, domyślać się musimy pewnego ro d zaju wyróżnicowania, ona bowiem jedynie wśród całej protoplazm y takiego organizm u posiada zdolność wykonywania ruchów r y t ­ micznych. W yróżnicow ania tego nie jesteśm y je d n a k zdolni wykazać morfologicznie. W y ż­

szy stopień zróżnicowania przedstaw ia nam form a ruchu, wywołana działaniem biczyków,

witek lub migawek. S ątó długie, kończyste,

| stożkowate wyrostki protoplazm y, które raz przez organizm wytworzone nigdy się już nie zm ieniają. Ż e wypustki te nie są niczem innem , ja k stałem i pseudopodiam i, przeko­

nać się m ożna najlepiej, śledząc rozwój za­

rodników niektórych roślin. Zarodniki te poruszają się w pierwszych chwilach sam o­

istnego życia, w ykonyw ając'ruchy amebowa- te, wysuwają nibynóźki, w ciągają je, wysu­

w ając n a ich miejsce nowe, zupełnie ta k sa­

mo ja k to czynią ameby. Po pewnym je d ­ nak czasie wśród wszystkich nibynóżek za­

czynają się wyróżniać dwie, są bowiem więk­

sze i u trzy m u ją się n a stałe. Stopniowo cały zarodek trac i zdolność wykonywania ruchów amebowych, z licznych poprzednio w ypustek zo stają mu tylko dwie, k tó re przyjąwszy k sz ta łt biczyków służą mu za organ ruchu- Różne organizmy opatrzone są we dwie, kil­

ka, kilkadziesiąt lub naw et znacznie więcej migawek, a k ażda z nich służy organizmowi takiem u za wiosło, którem u derzając wywo­

łu je ruchy wśród środowiska. Chyźość r u ­ chu przez działanie migawek wywołanego, je s t stosunkowo bardzo znaczna. W ciągu sekundy organizm w migawki zaopatrzony przebyw a drogę rów ną trzechkrotnej jego długości, podczas gdy człowiek w tym samym czasie odbywa drogę rów nającą się zaledwie połowie długości swego organizmu. W n a­

rządach, wchodzących w skład organizmów wyższych, znajdziem y przeto pojedyńcze ko­

mórki, których jedynym organem ruchowym je s t ich witka, ja k np. plemnik, jużto całe błony pokryte kom órkam i w migawki zao- patrzonem i, np. podniebienie żaby, drogi od­

dechowe kręgowców i t. d.

P ozostająca do opisania form a ruchu n a ­ potykana u pierwotniaków, przygotowywać*

nas będzie do tego, co napotykam y w o rg a ­ nizm ach wyższych to je s t wiolokomórkowycb.

K om órka np. vorticelli podzieliła się na dwie części. Je d n a z nich, górna, m ająca k sz ta łt kieliszka kwiatowego (fig. 1) przyjęła n a siebie czynności znajdujące się w związku z odżywianiem i rozm nażaniem , d ru ga, m a­

ją c a k s z ta łt łodyżki, n a której ten kw iatek je st osadzony, m a jedyne zadanie w praw iania w ruch całości organizm u. Część g ó rn a u tra c iła zupełnie zdolność kurczenia się, dol­

na zato dzięki delikatnem u włókienku bieg­

(3)

N r 34. WSZECHSW1AT. 5 31 nącemu wzdłuż jej ściany rozwinęła się

w stopniu bardzo wybitnym. R uch yorticelli polega na tem , że łodyżka kurcząc się zwija się podobnie do sprężyny i zbliża w tak i spo­

sób kieliszek do podstawy, do której sam a je st przyczepiona, a rozkurczając się oddala go od niej (fig. 1— o, b, c).

F ig . 1.

a — V o rticella w całości; b— V o rtic e lla w sta n ie sk u rczu ; c— część sty lik a v o rtic e li p rz y silnem

p o w ięk szen iu — w idoczne w łó k ien k o sp ira ln e .

Porównywając objawy kurczliwości, której wyrazem je s t ru ch amebowy, z form ą jej teraz właśnie opisaną, znajdziemy między niemi tę w ybitną różnicę, że w plazmie am e­

by kurczliwość je s t możliwą we wszystkich dających się pomyśleć kierunkach, u vorti- celli zaś tylko w jednym , równoległym do osi długiej włókienka spiralnego.

W sposób zupełnie odmienny od dotych­

czas opisanych odbyw ają się sprawy ruchu u istot wielokomórkowych. T u ju ż n ie .k u r ­ czy się cały organizm ja k u am eby, lub część kom órki, ja k u vorticelli, lecz całe organy z wybitnie zróżnicowanych kom órek złożone.

T u ruch, ta k słaby i nikły w form ach po­

przednio opisanych, staje się siłą zdolną do

wykonania pracy wielu nawet tysięcy kilo- gram etrów . O rgany te, zwane mięśniami, skupiły niejako w sobie zdolność kurczliwo­

ści, właściwą każdej komórce pierwotniaków.

Tworzą one w organizmie dojrzałym szeregi pasm, błon i sznurów, które łącząc różne części organizmu, skurczem swoim powodują ich wzajemne przemieszczenie, wywołując w taki sposób ruchy całego ustroju. P o n ie­

waż każda hypoteza, tłum acząca czynność mięśni, musi się oprzeć n a ich budowie an a­

tom icznej, muszę przypomnieć choć najw aż­

niejsze szczegóły dotyczące budowy mięśni, a właściwie ich jednostki składowej. R oz­

różniam y dwa główne typy budowy m ię śn i:

mięśnie gładkie i mięśnie prążkowane; po­

między temi dwuma typam i mieści się jesz­

cze cały szereg typów przejściowych, których jed n ak nie będziemy brali pod uwagę.

K om órka mięśnia gładkiego je st kształtu wydłużonego wrzeciona. Z dwu końców cieńsza, w środku najgrubsza o protoplazmie zupełnie jednostajnej, obejm uje n ajgrubszą swą częścią pręcikowate jąd ro . Znacznie bardziej skomplikowaną je s t budowa elem en­

tów składowych mięśnia prążkowanego. Są one od kom órek mięśnia gładkiego znacznie większe, k ształtu bardzo wydłużonego walca, o protoplazmie okazującej przy małem ju ż powiększeniu wyraźne poprzeczne prążkow a­

nie, które wywołuje wrażenie, jakgdyby cała kom órka sk ład ała się z warstw naprzem ian ciemniejszych i jaśniejszych. P rzy użyciu różnych metod histologicznych pod wielkiem powiększeniem można wykazać, że kom órkę mięśniową otacza na powierzchni cienka błonka zwana omięsną (sarcolem m a), że w związku z sarkolem m ą znajdują się ją d r a komórki, resztkam i niezróżnicowanej plazmy otoczone, że wreszcie właściwą jej treść s ta ­ nowi protoplazm a, sk ład ająca się z szeregu na sobie ułożonych odcinków, które pood- dzielane są od siebie cieniuteńkiem i b laszk a­

mi poprzecznemi. W każdym z tych odcin­

ków rozróżnić możemy warstwę środkową ciemniejszą i dwie jaśniejsze warstwy bocz­

ne. P rzy badaniu w świetle spolaryzowanem okazuje się, że część plazmy ciemniejsza ł a ­ mie światło podwójnie, część zaś jaśn iejsza zupełnie nie działa na promienie spolaryzo­

wane. S tąd pierwszą z nich nazwano isto tą

anizotropową, d ru g ą istotą izotropową. K o ­

(4)

532 W 3ZSCH SW IA T N r 3 4 . mórki mięśniowe pierwsze o protoplazm ie

pozornie jednostajnej łącząc się tw orzą mięśnie gładkie, d ru g ie —mięśnie p rążko­

wane.

D ziałaniu mięśni zawdzięczamy całe sze­

regi ruchów okiem dostrzegalnych. N a mięś­

niach też zakończyliśmy opis form ruchu, to też wypadnie teraz przystąpić do właściwego tem atu naszego : do hypotez, tłum aczących wszystkie dopiero co opisane objawy.

O ile staraniem hypotez nowszych je s t wy­

tłum aczenie wszelkich zjawisk ruchu n a pod­

stawie jednych przyczyn i praw , o tyle daw ­ niejsze hypotezy tłum aczyły najczęściej tylko jednę form ę objawów ruchu i to zwykle je d ­ n ą z form najbardziej krańcowych ja k skurcz mięśnia lub ruch amebowy. D la zrozum ienia je d n a k hypotez nowszych przejrzeć musimy i niektóre hypotezy dawniejsze. Z aczynając też od hypotez odnoszących się do ruchu amebowego, przejdziem y do hypotez m a ją ­ cych na celu skurcz mięśnia, a zakończy­

my hypotezam i najnowszemi, obejm ującem i wszelkie zjaw iska ruchu.

H ypotezę ruchu amebowego, o p artą na praw idłach m echaniki, wygłosił pierwszy H ofm eister ‘) w r. 1867. Zdaniem jego k ażda protoplazm a sk ład a się z niedostrze- żonych kulistych cząsteczek stałych, z k tó ­ rych każda posiada osobną p łynną otoczkę.

W ielkość otoczki płynnej, ja k przypuszcza H ofm eister, pod wpływem jakichś bliżej nam nieznanych sił ulegać m oże znacznym naw et zmianom. J eźeli wyobrazimy sobie dwie sąsiadujące cząstki plazm y kuliste, jednę większą, d ru g ą znacznie m niejszą, to pod wpływem nieznanej siły cząsteczka większa odbierze pew ną ilość wody otoczce cząsteczki mniejszej. Ciecz odebrana rozłoży się teraz na całej cząsteczce większej. Powierzchnia, którą, obecnie ta ilość cieczy pokrywać b ę ­ dzie, je s t znacznie większa, niż powierzchnia pokryw ana przez nią poprzednio. G rubość w arstw y cieczy musi się więc w odpowiednim stosunku zmniejszyć, a co zatem idzie środki obu cząsteczek kulistych muszą się zbliżyć, czyli że i odległość pomiędzy cząsteczką większą i mniejszą musi się zmniejszyć. Je -

') H o fm e iste r : D ie L e b r e vou d e r 1’fłan zen - zeile, L ip sk , 1 8 6 7 .

żeli w nagrom adzeniu niezmiernie wielkiej ilości takich cząsteczek, jakiem m a być, we­

dług H ofm eistra, protoplazm a, pewna ich część zacznie przyciągać większą ilość wody, to następstw a ich działania łatwo sobie uzmysłowić n a podstawie zachowania się cząstek wspomnianych. W m iejscu, gdzie płyn zostanie przyciągnięty cząsteczki odda­

lą się od siebie, w,całej zaś pozostałej części kom órki cząsteczki zbliżą się do siebie, a ca­

ła protoplazm a się zagęści. P r ą d cieczy w kom órce będzie n atu raln ie dążył od cząs­

tek, które wodę oddają, ku cząstkom, które j ą przyciągać zaczęły. To wszystko, co do­

tą d powiedziałem, tłum aczy wprawdzie k r ą ­ żenie wśród plazmy dostrzegane, nie tłu m a­

czy jed n ak wysuwania nibynóżek. Sam IIof- m eister czuł również ten b ra k swej hypotezy, poczynił też w celu wyjaśnienia tego procesu następujące dodatkowe przypuszczenia. Gdy pewna ilość cząsteczek kom órki zacznie in ­ nym cząsteczkom odbierać ciecz z otoczek, a.mianowicie cząsteczkom powierzchownym, to ostatnie zbliżą się do siebie i powodując przez to zgęszczenie większej części p o ­ wierzchni komórkowej, wywierają ucisk na część środkową powierzchni protoplazm y ko­

m órki. T a część protoplazm y ulegając ich ciśnieniu wylewa się poza dotychczasowe g ra ­ nice komórki, tworząc nibynóżkę w miejscu najm niejszego oporu n a powierzchni. M iej­

scem zaś najm niejszego oporu musi być na powierzchni tej komórki to miejsce, k tó re zaw iera najw iększą ilość cieczy między cząs­

teczkam i. T ak n a drodze procesów czysto mechanicznej n atu ry , H ofm eister tłum aczy ruch amebowy. Tłumaczenie jego m a je d ­ n ak p u n k t słaby w samem założeniu. Siła bowiem, k tó ra d ziała n a powiększenie lub zmniejszenie otoczki płynnej je s t całkiem nieznaną.

Z wielką też radością świat nauki powitał doświadczenia Quinckego l), które, ja k się zdaw ało, rzucały nowe św iatło n a zag adn ie­

nie przyczyny ruchów plazmy. Doświadcze­

nia te wykazały, że przy zetknięciu się róż­

*) Q uincke : U e b e r p e rio d isc h e A u sb re itu n g

a n F liissig k e its -O b e rfla ć h e n u n d d a d u rć h h erv o r-

g e ru fe n e B ew eg u n g serscb eiu u n g en . W sp ra w o ­

zd a n ia c h k ró l. p ru s k . ak a d . u m iej, w B e rlin ie ,

t. X X X IV , 1 8 8 8 r .

(5)

JS'r 34. WSZBCH8W IAT. Ó33 norodnych płynów pow stają na ich powierzch­

ni ruchy do amebowych zupełnie podobne.

Doświadczenia swe Quincke przeprow adził w następujący sposób : N a miseczkę, wypeł­

nioną słabym alkalicznym płynem lub b ia ł­

kiem ja ja kurzego, puszczał kroplę nieświe­

żego tłuszczu, np. nieświeżej oliwy. K ro p la ta, rozpostarłszy się na powierzchni, zaczy­

n ała wykonywać ruchy, k tóre zależnie od stopnia alkaliczności płynu w miseczce za­

w artego od bardzo wolnych dochodziły do znacznej chyżości. Że kształty, jakie ta k a kropla przyjm uje, są do kształtów różnych ameb bardzo podobne (fig. 2), dowodzą na-

F ig . 2. K o n tu ry ro z m a ity c h am eb.

a — A m oeba g u ttu la , b — A m oeba p rin c e p s, c — D ifflugia lo b o sto m a, d — A m oeba diffluens, e—

A m oeba r a d io s a .y — A c tin o sp h a e riu m E ic h h o rn ii, g -— O rb ito lites c o m p la n a tu s , h — L ieb erk iih n ia.

stępujące figury przez V erw orna zestawio­

ne (fig. 3). R uchy te Quincke tłum aczył wytwarzaniem się m ydła z kwasów tłuszczo­

wych, w kropelce takiej zaw artych, przy ze­

tknięciu z wodą w miseczce się znajdującą.

Mydło to tw orząc się oddziela się w taki spo­

sób od powierzchni kropelki, że coraz nowe części powierzchni, a więc i nowe molekuły kwasów tłuszczowych z zasadą się stykają.

T a, ciągle pow tarzająca się reakcya chemicz­

n a tw orzenia m ydła m a być przyczyną całe­

go tego zjawiska. Dalszym wnioskiem, jaki Quincke z tych doświadczeń wysnuł, było przypuszczenie, że każda kom órka posiada n a powierzchni swej cieniutką warstewkę tłuszczu, k tó ra stykając się z alkaliczną pro- toplazm ą wywoływać m a ruchy komórki.

H ypoteza ta, chociaż łatwo uległa krytyce, bo warstewkę tłuszczu otaczającą kom órkę dałoby się bardzo łatwo wykazać drogą re- akcyi mikrochemicznej, m a jed n ak wielką

F ig . 3 . K o n tu ry k ro p li tłu s z c z u z dośw iadcze­

n ia Q uinckego.

zasługę, dowiodła bowiem, że płyny o znacz­

nie mniej zawiłej budowie chemicznej od bu­

dowy protoplazm y przy wzajemnem zetknię­

ciu się odbywać m ogą ruchy bez innych me­

chanicznych pobudek.

(Dok. nast.).

A dam Bochenek.

(6)

534 W SZECH SW IA T. N.- 34.

2 d z ie jó w o ś w ie tle n ia .

(D o k o ń czen ie).

I I I .

G az, otrzymywany z węgla kamiennego, na początku swego istnienia z wielką tru d ­ nością zyskiwał prawo obywatelstwa. Szcze­

gólnym zbiegiem okoliczności, w odstępie 80 lat, ten sam frazes m alował trudne poło­

żenie gazu, raz iako zbyt młodego, d rugi raz jak o zbyt dawnego wynalazku. W r. 1810 n a drzwiach jednego z londyńskich teatrów przybity był afisz, drukow any ogromnem i lite r a m i: „Tu nie używ ają g a z u ” (N o gas used hese), a to w celu uspokojenia bojaźli- wej publiczności, obaw iającej się wybuchów lub uduszenia. W r. 1890 w temże mieście znajdujem y tenże napis n a Savony H o te l—

tu elektryczność zastąpiła gaz, jak o p rz e sta ­ rz a łą form ę oświetlenia.

Od czasu odkrycia gazu drzewnego przez francuskiego inżyniera F ilip a Lebon i od użycia przez anglika W . M urdocha w ęgla

i

kam iennego, jak o m atery ału do otrzym yw a­

nia gazu, postępy fabrykacyi szły w parze ze zwiększeniem użycia gazu. F ab ry k a cy a 1 i urządzenie palników, zrobiły szczególniej szybki postęp od czasu, kiedy spoczywający n a lau ra ch gaz napotkał w elektryczności groźnego przeciwnika.

Z apotrzebow anie gazu zaiienia się nietył- ko stosownie do pory roku, ale i stan u po­

gody. T ak np. jesień pogodna odbija się na zyskach akcyonaryuszów, gdyż opóźnia o 20 do 30 m inut zapalanie gazu. Przeciwnie wszystko, co podtrzym uje czuwanie, zwiększa użycie gazu, a zatem i zyski. T ak wieczór wigilijny i wigilia Nowego roku są dniami, w' których P ary ż zużywa największą ilość g a z u —do 1800 000 m 3.

W przem yśle gazowym zasadniczą rzeczą je s t wybór gatu n k u węgla kam iennego, uży­

wanego do otrzym yw ania gazu. N iestety, dobry m atery ał je s t bardzo rzadki. Idealny g atunek powinien dawać gaz o znacznej sile ośw ietlającej, a po skończeniu dystylacyi pozostawiać dobry koks. C ena gazu w znacz­

nej mierze zależy od ilości i ceny produktów pobocznych, otrzymywanych przy dystylacyi węgla. T ak 3 300 g węgla, kosztujące 7 cent., daje m etr sześcienny gazu, po wydzieleniu i oczyszczeniu którego, pozostały koks, smo­

ła i wody am oniakalne w arte są 6,4 cent.

W iele gazowni zmuszonych je s t używać mie­

szaniny rozm aitych gatunków węgla. T ak gazownie paryskie używają tłustego węgla z P as de C alais z domieszką angielskiego cannel-coal, nabywanego po wysokich cenach w Anglii i Szkocyi. Podobnie postępują w W arszaw ie, gdzie węgiel, używany do fa­

brykacyi gazu, sprow adzają z Z ab rza na Śląsku, lecz niem ogąc poprzestać na w łas­

nościach gazu zeń wydobytego, dodają zawsze pewnej ilości węgli „tłustszych”. Do niedaw na ta k ą okrasę dla węgla zab rzań ­ skiego stanow ił karwiński (ze Ś ląska austry- ackiego), obecnie w tym celu bywa używany węgieł angielski '). D odatek tego węgla jako dającego gaz o wysokiej sile oświetlenia je s t niezbędny. W P aryżu trzy razy w cią­

gu wieczora, w odstępach co ‘/ 2 godziny, inspekcya m iejska dokonywa prób fotome- trycznych. P ró by podobne, a nadto nie­

ustan na kontrola ciężaru właściwego, ciśnie­

nia i składu chemicznego gazu są dokonywa­

ne w W arszaw ie przez specyalny organ za­

rząd u m ia sta —Inspekcyą oświetlenia miej­

skiego, w części zaś są jednocześnie prow a­

dzone i przez same zakłady gazowe. P a ­ ryski gaz je st o 6% jaśniejszy od b erliń ­ skiego i o 5% mniej jasny niż londyński.

F ab ry k a cy i gazu w Londynie sprzyja blis­

kość kopalni cannel-coal.

IV .

J a k ie będzie oświetlenie miast za la t dzie­

sięć? W obec odkryć szybko następujących jedno po drugiem trudno dać odpowiedź.

Pom im o ulepszeń w urządzeniu ru r, które o połowę zmniejszyło ilość gazu uchodzącego

’) L ic z n e i w ielo k ro tn ie w znaw iane p ró b y , z n a le z ie n ia w ęg la gazow ego w g ra n ic a c h K ró ­ le s tw a nie d o p ro w a d z iły do p o ż ą d a n e g o celu.

W ie le g a tu n k ó w w ęgla z z a g łę b ia d ąb ro w sk ieg o d a je w p raw d zie g a z zu p ełn ie d o b ry , p o z o sta ją c y w sz a k ż e po d y sty la c y i k o k s j e s t z u p e łn ie n ie­

z d a tn y do żadnego u ż y tk u .

(7)

N r 34. W SZECHSW IAT. 535 przez spojenia podziemne, pomimo zm niej­

szenia kosztów fabrykacyi i zużytkowania odpadków, gaz przeszedł niedawno krytyczny okres, zdawało się, że jego dni, a raczej nocy są policzone, przy cenie 3,15 cent. za 10 świec na godzinę, wobec taniości nafty i elegancyi elektryczności.

P ierw szą deską zbawienia było wynalezie­

nie w r. 1886 palnika rekuperacyjnego czyli regeneracyjnego; zasadą jego je s t doprowa­

dzenie do palnika pow ietrza ogrzanego, k tó ­ re przechodząc ru rk am i ponad płomieniem ogrzewa się jeg o kosztem do 500 lub 600°.

Odzyskujemy więc część ciepła, a tem samem podnosi się te m p e ra tu ra płomienia, a z nią i siła św iatła. Ten system at n adaje się je d ­ nak dobrze tylko do większych palników, zu­

żywających 1000 litrów na godzinę, w m iesz­

kaniach pryw atnych zastosowanie jego je st utrudnione zarówno z powodu silnego ciepła, jak ie wydaje, ja k i z powodu nadmiernej ilości św iatła, zbytecznej dla izb, stanow ią­

cych zwykłe nasze m ieszkania.

Jeszcze większą doniosłość posiada wyna­

lazek lam p żarowych A u era. T u gaz służy tylko do rozgrzania ciała stałego do tem pe­

ra tu ry żarzenia białego. Zużywamy więc tu nie siłę świecącą gazu, lecz jego energią cieplikową. N ależało wynaleźć ciało, któreby opierało się najwyższym tem peraturom , nie ulegając przytem ani utlenieniu, ani ro z k ła ­ dowi. A uer użył do tego soli rzadkiego me­

ta lu toru. Początkow o m inerały torowe znajdowano tylko w Norwegii i bardzo n ie­

wielu innych k ra ja ch , a cena kilogram a soli torowych wynosiła 10000 fr. Znalezienie pokładów m onacytu w K aro lin ie i Brazylii wpłynęło na obniżenie ceny do 300 fr., a na- koniec do 50 lub 55 fr. za kilogram . Obecnie wyrób siatek torowych dochodzi 30000000 sztuk, — odpowiada to rocznemu zużyciu 30000 kg azotanu toru. O dkryto też nowe pokłady m onacytu na U ralu , w Norwegii i Ziemi przylądkowej. W arto ść ziemi to ro ­ wej, potrzebnej do jednej siatki w obecnej chwili wynosi zaledwo 10 centymów. S iatki A uera, lub ich naśladownictwo, sprawiły przew rót w oświetleniu gazowowem i zm niej­

szyły koszt gazu do '/ 5. W ypada jednak do­

dać do tego dosyć znaczny koszt urządzenia palnika i samej siatki.

S iatki te m ają pozór wydłużonego worecz­

k a z białego, rzadkiego muślinu, w który ubrany je st palnik. Pierwotnie tkan in a m a k ształt rękawa, przez który przeszłaby swo­

bodnie rączka dziecka i je st kilka razy dłuż­

sza i szersza od wypalonej siatki żarowej.

P o starannem wymyciu zam aczają j ą w wod­

nym roztworze azotanu toru, suszą, związują na jednym końcu i naciągają na formie drewnianej, żeby nadać k sz ta łt stożkowaty.

N astępnie siatka wypala się w silnym ogniu.

Podczas w ypalania kurczy się bardzo znacz­

nie i zmienia z organicznej na czysto mine­

ralną. P o wypaleniu siatka staje_się ta k krucha, że za lad a uderzeniem rozsypuje się na proszek.

Siatki A u era d ają dotąd światło niepo­

dzielne i posiadają siłę 40 świec normalnych, zużywając na godzinę 85 litrów gazu. G dy­

byśmy jed nak chcieli podzielić siatkę na czte­

ry, zużywające po 21 litrów gazu n a godzi-

| nę, siatki nie rozżarzą się dostatecznie. P o ­ stęp zależy tedy na dostarczaniu za mniej

| więcej tęż sarnę cenę większej ilości św iatła niż w zwykłych palnikach. Gazownia nic ' prawie nie traci, spożywca wiele zyskuje;

I nie zmniejszamy wydatków, ale zyskujemy lepsze oświetlenie. Z am iast 10 świec zwykłe-

; go palnika—40. (/Dziesięć świec! wkrótce na-

| wet ubodzy nie będą się zadawalniać takiem światłem. Takiem było światło latarń za rewolucyi '). P o wprowadzeniu ich za L u d ­ wika X V sądzono, że nie można pomyśleć o czemś lepszem. N a 100 lat przed rewolu- cyą, pani de M aintenon, układając budżet dla swego b ra ta , wyznaczyła mu wspaniało- l myślnie po dwie świece dziennie, kosztowały one n a teraźniejszą monetę 1 fr. 90 cent., za tę sumę dziś, przy pomocy palników A ue­

ra , można otrzym ać 3 000 świec na godzinę, czyli światło 600 świec w ciągu 5 godzin.

Światło lam p A u e ra możemy z wielką ko­

rzyścią wzmacniać zapomocą dopływu więk­

szej ilości zgęszczonego powietrza przy czem blask wzrasta; jestto sposób, proponowany przez Deneyrouse:!. Zgęszczonego powietrza m a dostarczać osobne towarzystwo. W tedy koszt 1 świecy n a godzinę staje się o połowę mniejszy.

l) P a ln ik i la ta r ń gazow ych w arszaw sk ich

j dają, św iatło — 1 4 — 15 św iec; p o sia d a ją c e p o

I 2 p a ln ik i dają, dw a ra z y w ięcej.

(8)

536 W SZECH SW IA T. ^Nr 3 4r.

V.

P rzypadek, który w ostatnich latach tyle o d d ał przysług oświetleniu zapomocą p ro ­ duktów otrzym anych z węgla, nie był tak łaskawy n a elektryczność. K iedy przy po­

mocy siatek A u e ra żółto świecący gaz zaczął dawać białe światło, elektryczność w lam pach Edissona zaczęła świecić żółto. Z m iana zna­

lazła jed n ak uznanie ze strony pań, sprzyja­

ła bowiem ich wyglądowi i toaletom , zasto­

sowanym do św iatła gazu lub świec. L am py E disona, czyli żarowe, wybornie się nadały do oświetlenia zbytkowego.

Zastosow anie elektryczności do oświetlenia sięga 1808 r., kiedy Davy odkrył zasadę łu- ku V olty i zastosow ał go do lam p, noszą­

cych miano łukowych. Ź ró d łem św iatła je st tu łu k Y olty— pomiędzy dwoma węgielkami kończącemi elektrody. W m iarę jed n ak s p a ­ lan ia się węgielków odległość pomiędzy niemi w zrasta i świetny łu k ginie. Ulepszeń n a le ­ żało dokonać w dwu kierunkach : zapobiedz powiększaniu się odległości pomiędzy w ęgiel­

kam i i zastąpić baterye galwaniczne przez przyrządy łatw iejsze w użyciu i silniejsze.

Temu drugiem u warunkowi zadość uczyniły | machiny dynam o-elektryczne. Co do pierw ­ szego zbudowano liczne przyrządy, re g u la to ­ ry, które autom atycznie zbliżają elektrody zakończone węgielkami, w m iarę spalania się tychże. P . Jabłoczkow zam iast re g u la to ra umieścił węgle w rodzaju świecy gipsowej j równolegle do siebie. Świeca znikała wraz z węglami elektrodów, odległość pomiędzy niemi pozostaw ała taż sama; zadanie było rozwiązane dosyć zadaw alniająco, z w yjąt­

kiem kosztu—w tej postaci elektryczność kosztow ała zadrogo i powrócono do re g u la­

torów. A le cały ten złożony m echanizm | drążków, śrubek, kó ł zębatych posiada za- [ wielką objętość, nie może być u kryty i jest nieestetyczny.

W dodatku lam py łukowe n a d a ją się je d y ­ nie do ośw ietlania większych przestrzeni, gdyż d ają św iatło równe najm niej 330 świe­

com, do naszych więc mieszkań szczupłych św iatło elektryczne może być wprowadzone tylko w lampach żarowych, czyli t. zw. E d is ­ sona. W iadom o, że p rą d , napotykając w przewodnikach znaczny opór, zmienia się

częściowo w energią cieplikową i przy znacz­

nym oporze tem p eratu ra dochodzi do białe­

go żaru. Niezbędnym warunkiem jest, aby przewodnik nie podlegał spaleniu, albo usu­

nięty był z pod wpływu tlenu powietrza, w przeciwnym razie nastąpiłoby natychm ia­

stowe spalenie, w przestrzeni zaś pozbawionej pow ietrza żarzenie może trw ać nieokreślenie długo. Lam py te, łatw e do zapalania i g a­

szenia, czyste, nie wymagające żadnych s ta ­ ra ń , nio wydzielają ani ciepła, ani gazów i n ad ają się doskonale do najrozm aitszych warunków.

Ilości tych lam p używanych u nas obliczyć niepodobna, nie jest ona jed nak znaczna.

W P ary ż u liczą ich 350000, a użyta elek­

tryczność dostarcza 1740 milionów świec na godzinę, stanowi to jed n ak zaledwo ł/ 4 oświe­

tlenia naftowego i J/ , 5 gazowego. Powodem tego je s t stosunkowo wysoka cena oświetlenia elektrycznego. P ozostaje ono dotychczas na usługach u ludzi zamożnych, co jawnie się wykazuje porównywając stosunek użytej elektryczności do gazu w P aryżu i Londynie.

Stosunek ten je s t jednakowy, pomimo, że w Londynie gaz jest trzy razy tańszy niż w P aryżu. P a ry ż posiada 6 centralnych stacyj elektrycznych, ale prócz tego liczne gm achy, np. te a try , dworce kolei, wielkie magazyny i hotele posiadają własne m otory i urządzenia elektryczne. M ieszkania p ry ­ w atne, naw et w P aryżu, dotąd rzadko uży­

w ają elektryczności; przeciętny jed n ak abo­

nent posiada większą ilość lam p żarowych niż płomieni gazowych. N ie rzadko miesz­

k an ia pryw atne są opatrzone w 200—300 t a ­ kich lamp. P a ła c ks. R o lan da B onapartego oświetlony je st 5 000 lam p żarowych.

E n erg ia elektryczna, k tó ra doprowadza w lam pach żarowych nić węglową do tem p.

2 0 0 °, przesyłana bywa dwojakim sposobem.

D ru ty przenoszące p rą d m ogą być porów na­

ne do ru r o znacznej średnicy, w których woda przepływ a spokojnie i działa ilością—

albo też do ru r wąskich, w których woda ' porusza się z nadzwyczajną siłą. Oba spo­

soby posiadają swoje zalety, względnie do odległości, na ja k ą energia m a być przesy­

łan ą. W tych dwu przypadkach p rą d wy­

tw arza się innym sposobem; w pierwszym je stto p rą d stały, w drugim przeryw any.

P rą d zostaje przerw any 42 razy n a sekundę,

(9)

N r 34. WSZECHSW1AT 537 tak że teoretycznie lam pa żarowa tyleż razy

na sekundę zapala się i gaśnie. Zjaw iska tego dostrzedz jed n ak nie możemy, gdyż wę­

giel w ciągu ta k krótkiego czasu nie prze­

staje świecić. D la publiczności różnice mię­

dzy prądam i stałem i i przerywanem i nie m ają znaczenia, tem bardziej, że niezmiernie silne prądy, dochodzące 3 000 wolt, zanim wejdą do lampy, zostają osłabione do 110 wolt.

Pomimo wszystkich udoskonaleń, dokona­

nych w dziedzinie elektrotechniki, zam iana energii cieplikowej n a m echaniczną w m achi­

nach parowych, mechanicznej n a elektryczną w m achinach dynamo-elektrycznych i nako- niec elektrycznej na św ietlną w lam pach, po­

ciąga za sobą stra tę 99 % pierwotnej energii cieplikowej, ta k że tylko 0,01 z pożytkiem zostaje użyta. P ra c a machiny parowej s ta ­ nowi zaledwo 0,10 tej, którąbyśm y teoretycz­

nie powinni otrzym ać ze spalonego węgla;

0,01 zostaje stracona przy zamianie energii mechanicznej n a elektryczną, 0,01 zatraca się w przewodnikach, z 0,08 dochodzących do lampy 0,07 zmienia się w nieprzydatną do naszych celów energią cieplikową i tylko 0,01 w świetlną. T ę ostatn ią s tra tę przed­

staw iają zresztą wszystkie źródła światła, jakie wynalazł człowiek, dotąd przyroda je ­ dynie posiada tajem nicę w ytw arzania św iatła bez ciepła i żadna lam pa nasza nie może iść w porównanie ze świętojańskim robaczkiem.

Ażeby uczynić światło elektryczne dostęp- niejszem , potrzeba przedewszystkiem obniżyć jego cenę. W y rab iają ju ź lam py łukowe tej siły św iatła, ja k ą posiadają lampy A uera;

dla otrzym ania p rą d u s ta ra ją się zużytkować siły przyrody, jakoto wodospady, a naw et siłę wiatru. Podczas podróży N ansena, s ta ­ tek jego, F ram , był oświetlony elektryczno­

ścią, a m achina dynam o-elektryczna porusza­

na była zapomocą w iatraka, umieszczonego na pokładzie.

Je d n ą z najważniejszych przeszkód w roz­

powszechnianiu elektryczności je s t to, że przeciętne użycie lam py wynosi zaledwo 2 godziny na dobę. Rachunki towarzystw p a ­ ryskich wykazują, że hektow att, dostarcza- ący św iatła 30 świec na godzinę, kosztuje konsum enta 12 cent., a więcej niż 10 tow a­

rzystwo. Toż samo jed n ak towarzystwo po­

dejm uje się dla oświetlenia m iasta dostarczyć

hektow att po 4 centymy, a towarzystwu tramwajowemu po 2 !

K oszt wytworzenia hektow atta elektrycz­

ności wynosi 10 cent., ale rozpada się on na następujące pozycye: wytworzenie energii elektrycznej 2—3 cent., koszty ogólne—4, am ortyzacya 3 cent. T ak wysoka am ortyza- cya spowodowana je st krótkością term inu koncesyi. Cena jeszczeby dalej spadla, gdy­

by rozpowszechniło się użycie elektryczności jak o m otoru używanego do poruszania d rob­

nych warsztatów rzemieślniczych i machin do szycia.

W a żn ą przeszkodę stanowi też i to, że do­

tą d nie posiadamy dla elektryczności zbior­

nika, odpowiadającego olbrzymim zbiorni­

kom gazu, któryby pozwalał nagrom adzać zapas energii n a chwile nadm iernego jej za­

potrzebowania. Czynność tę obecnie pełnią akum ulatory, posiadają jed n ak one liczne wady : oprócz ciężaru znacznego, oddają one tylko 2/3 powierzonej im pierwotnie do prze­

chowania energii. Pomimo tego zakłady elektrodynamiczne zmuszone są używać aku­

mulatorów, ażeby dostarczać prąd u pomię­

dzy północą i południem, kiedy machiny dy- namo-elektryczne są w spoczynku.

G az i elektryczność napotykam y dotąd tylko w m iastach, być może, że z czasem r u ­ ry i druty dosięgną nawet oddalonych wio­

sek i pojedynczych osad. S ą jed n ak m iej­

scowości, które sam a przyroda zaopatrzyła w m atery ał oświetlający. T ak np. w nafto- dajnych okręgach Stanów Zjednoczonych i niektórych miejscach Holandyi północnej studnie artezyjskie różnej głębokości w ydają wodę nasyconą gazem węglowodornym, który zebrany w odpowiednie zbiorniki rozprow a­

dza się ruram i, podobnie ja k gaz oświetla­

jący. W M urraysville, w Pensylwanii, jedn a studnia dostarcza 300 000 m3 n a dobę. Gaz ten świeci słabo, ale ma tę wielką zaletę, że nic nie kosztuje.

W yp ad a nam uczynić wzmiankę o acetyle­

nie. N a innem miejscu Wszechświat podał obszerną wiadomość o jego fabrykacyi, uży­

ciu, zaletach i wadach. G az ten płonie nad­

zwyczaj jasnym płomieniem i odznacza się

(10)

538 W SZEO H SW IAT N r 3 4 nadzw yczajną łatwością fabrykacyi, tak . że

może być otrzym ywany w pojedynczych lam ­ pach i k ażd a lam pa je st zarazem fabryką gazu. W tych jed n ak w arunkach, m ateryał do otrzymywania gazu—węgielek w apnia—

powinien odznaczać się nadzw yczajną czysto­

ścią, co podwyższa jego cenę do 3 fr. 50 c.

za kilogram (54 kop. za funt), przy tej cenie 10 świec na godzinę kosztuje 7 cent., t. j. 3 razy drożej niż n afta i 11 razy drożej niż gaz w palnikach A uera.

Jeż eli jed nak gaz wytwarza się w oddziel­

nym zbiorniku i rozprow adza ruram i, węgie­

lek w apnia może być mniej czysty, a wtedy cena jego spada do 25 cent. za kilogram , a cena 10 świec na godzinę do '/2 centyma, a przecież nie je s t to jeszcze ostatn ia g ra n i­

ca taniości.

P rzeszkodę do rozpowszechnienia acetyle­

nu stanowi niebezpieczeństwo wybuchu—n a ­ leży on do silnie wybuchających gazów (jako endoterm iczny). Z d aje się, źe acetylen da się z korzyścią użyć jako dom ieszka do słabo świecących gatunków gazu, np. do wspomnia­

nego n aturalnego gazu w Pensylwanii.

Istn ie ją też próby zastosow ania siatek A u e ra do lam p spirytusowych i naftowych.

W adę tych ostatnich stanowi dosyć złożone urządzenie palnika, trudność zapalania i do­

syć długi czas, potrzebny do rozpalenia sia t­

ki. W palniku takiej lam py n a fta przed spaleniem musi być zam ieniona w p arę.

L am py te pod względem blasku doskonale współzawodniczą z palnikam i gazowemi, opatrzonem i w siatki A uera.

Wszędzie, dokąd nie dosięgły gaz i elek­

tryczność, panuje niepodzielnie nafta, a n a ­ wet tam , gdzie one istnieją, walczy nieraz zwycięsko. N ajw iększą zaletą nafty je s t jej taniość, następnie p ro sto ta i przenośność lamp. Użycie nafty nie liczy jeszcze pół wieku (1856 r.), a już napotykam y j ą od najuboższej lepianki do wspaniałego pałacu.

W roku 1867 zużyto tylko 18 mil. kilogr.

nafty, w 1883 ju ż 143 mil. ky, w 1895 zużyto 230 mil. % , ilość ta dostarcza 65 miliardów świec na godzinę. Głównemi dostawcam i nafty w obecnej chwili są Pensylw ania i K aukaz.

W . Wr.

KOPALNIE DYAMENTÓW.1)

P rzem ysł dyamentowy, który w chwili obecnej dostarcza rok rocznie dyam entów za 30 milionów fr., koncentruje się dziś wy­

łącznie w Afryce południowej. W śró d p u ­ bliczności, kupującej drogie kamienie, roz­

powszechnione je s t wprawdzie zdanie, jakoby dyam enty południowo-afrykańskie były go r­

szej wody niż indyjskie i brazylijskie, lecz mimo tego złudzeniem jest, aby inne dya­

m enty dziś n a rynku się znajdowały. W ła­

ściwie w Indyach wschodnich naw et nigdy nie wydobywano dyamentów do celów h and ­ lowych. Rozpowszechnienie dyam entu d a tu ­ je zre3ztą zaledwie od 200 lat. S ztuka łupania i szlifowania dyamentów wynalezio­

na została około roku 1600. P o rm a bry ­ lan tu o 58 płaszczyznach pochodzi dopiero z końca X V I I I wieku. W dawniejszych cza­

sach dyam ent był rzadkością, przechowywa­

ną tylko gdzieniegdzie w skarbcach królew­

skich i książęcych. Do ostatnich czasów głównem źródłem dyamentów były kopalnie brazylijskie w D iam an tina i w B ahia, odkry­

te około roku 1727. D yam enty brazylijskie, ta k samo ja k dziś afrykańskie, spotkały się swego czasu z niechęcią kupujących i przez długie la ta wysyłano je najpierw do B enga- lu, skąd pow racały dopiero z firm ą kam ieni indyjskich. Nowoodkryte kopalnie dyam en­

tów powodują zawsze gwałtowne obniżenie cen i następuje kryzys handlu dyamentowego, który ruinuje składników, jeżeli w daw niej­

sze, droższe kamienie się zaopatrzyli. S tą d rozsiewane wśród publiczności pogłoski, j a ­ koby nowe dyam enty nie dorównywały j a ­ kością dawniejszym. O pór ten nie m ógł po­

wstrzymać jed n ak rozwoju kopalń afry k ań ­ skich, których konkurencya w krótkim p rz e­

ciągu czasu zabiła wszystkie inne. R zeczy­

wiście, kam ienie afrykańskie przeciętnie są w gorszym gatunku, niż brazylijskie, ale przy nadzwyczajnem bogactwie kopalń afry k ań ­ skich d ają one naw et najlepszych dyam entów

') W e d łu g R ev u e Gen, des Sciences, 1 8 9 7 ,

n - r 13.

(11)

N r 34 W SZECHSW IAT. 539 znacznie więcej, niż dawniej kopalnie brazy ­

lijskie.

K opalnie afrykańskie są rozsiane na prze­

strzeni około 200 km długości na płasko- wzgórzu nagiem i ponurem , które stanowi pustynię zwaną K aroo. N a przestrzeni tej znaleziono mnóstwo wzgórków skalistych, których średnica wznosi od 100 do 600 m.

W zgórki te składają się ze skały o barwie szarej lub żółtawej i różnią się zupełnie od otaczającego gruntu. Płaskowzgórze, usiane tem i wzgórkami, przedstaw iałoby się z góry ja k deska, w k tó rą powbijano gwoździe z okrągłem i główkami. P od każdym wzgór­

kiem, ja k sztyft gwoździa, pogrąża się p ro­

stopadle w g ru n t ta sam a skała fto głęboko­

ści dziś jeszcze nieznanej. W tej skale właś­

nie i tylko w niej znajdują się dyamenty.

E ksploatacya polega na rozłam ywaniu skały cięciami poprzecznemi aż do warstw coraz głębszych. W rezultacie pozostają otw arte kominy, rodzaj wywierconych w ziemi k ra ­ terów.

Słup skały dyamentonośnej odcina się do­

skonale od pozostałego gruntu. Pochodzenie tych słupów je st bezwątpienia erupcyjne.

B ardzo często znajdujem y w takim słupie kaw ałki skały obcej, k tó ra w otaczającym gruncie znajduje się o 100 lub 200 m g łę ­ biej. O dłam y te zostały porwane i uniesione w chwili wydobywania się płynnego słupa.

N a dnie wielkiego jeziora, które niegdyś po krywało A frykę południową, ułożyły się n a j­

pierw warstwy poziome, które stanowią dzi­

siejsze płaskowzgórze K aroo; warstwy te po pewnym przeciągu czasu były przebite, np.

wskutek wybuchów gazów wewnętrznych; po­

tworzyły się wtedy kominy głębokie, które znajdujem y w wielu okolicach wulkanicznych.

Takim i kominami są np. kotliny niektórych jezior w Owernii. Kom iny te w Afryce po­

łudniowej zostały wypełnione przez m asę płynną, stopioną, k tó ra porw ała ze sobą z głębi oprócz odłamów granitów i innych m inerałów kryształy dyam entu, utworzone w głębi pod wielkiem ciśnieniem. W arunki tworzenia się dyamentów, są, ja k wiadomo, znane od czasu doświadczeń H . Moissana, który przed kilku laty otrzym ał sztuczne dyam enty, rozpuszczając węgiel w stopionem żelazie i sprow adzając gwałtowne krzepnię­

cie żelaza. Silne ciśnienie, które wtedy po-

| wstaje, sprawia, że węgiel wydziela się w kształcie mikroskopowych kryształków dyam entu. N aw et zwykła stal fabryczna, ja k się później okazało, zawiera w sobie rów­

nież drobniuteńkie kryształki dyam entu.

W jednej z fabryk belgijskich dyam ent taki m iał nawet 0,5 m m średnicy.

D yam enty rozmieszczone są w łonie tej skały wybuchowej z zadziwiającą jed n o ro d ­ nością : nie stają się pospolitszemi lub rzad- szemi n a powierzchni lub w głębi. U derza to tem więcej, że stosunek ilości dyamentów do ilości skały je s t bardzo drobny, pomimo bogactw a tych kopalń. Nie należy sobie wyobrażać, jakoby „skała b łęk itn a”— ta k nazyw ają ją górnicy afrykańscy—była usiana dyamentami. W najobfitszych naw et kopal­

niach wypada przeciętnie 1 k a ra t (205 mg) na wagonik, mieszczący 0,5 m 3 skały. O d­

powiada to 0,27 g na tonnę, t. j. na 1 000 kg czyli mniej więcej '/a 700000 5 znaczy to, że trzeb a zbadać około 3 m 3, aby znaleźć 1 j gram dyamentów. Poszukiwanie staje się

| jeszcze zmudniejszem, gdy zważymy, że b a r­

dzo wiele dyamentów dochodzi do znacznie większych wymiarów—w A fryce południowej znaleziono dyam ent, ważący 970 karatów — [ a więc liczba ich jest przeciętnie m niejszą

j

jeszcze. B.oczna produkcya dyamentów, któ­

r a daje zysk 50 milionów franków i w której zaangażowane je s t 600 mil. fr. kapitałów , wynosi na objętość zaledwie 150 litrów węgla I krystalicznego. Z pięć razy mniejszym k a ­ pitałem kopalnie węgla kam iennego wydobyć mogą przeciętnie 3 miliony ton węgla.

E ksploatacya kopalń afrykańskich datuje od roku 1871. W tedy znaleziono pierwsze dyam enty na pustyni, gdzie dziś wznosi się duże m iasto Kim berley i k tó ra wtedy nie n a­

leżała właściwie do nikogo, ani A nglia bo­

wiem, ani rzeczpospolita sąsiednia O ranie nie dbały o k raj ten, G riąu aland W est, któ ry napozór nie przedstaw iał żadnej wartości.

N atychm iast napłynęło do k ra ju mnóstwo awanturników z całego świata, którzy nieraz

! o górnictwie najmniejszego nie mieli pojęcia.

Ci pierwsi przybysze podzielili g ru n t na rów ­ ne kw adraty po 9,5 m 2. Nowe niezajęte udziały mógł zajmować kto chciał, pod wa­

runkiem aby rozkopywał swój udział osobi­

ście i bez przerwy. Ten uciążliwy w arunek

powodował, że ciągle prawie zmieniano i od­

(12)

Nr 34.

przedawano udziały. Dzisiejsza kopalnia w K im berley, m ająca długości 300, a szero­

kości 150 m, składała się wówczas z 1 600 przeszło takich udziałów, n a których prow a­

dzono gospodarstwo w najwyższym stopniu rabunkowe. N ieznano zupełnie głębokości pokładów dyamentowych, więc górnicy s ta ­ rali się jaknajprędzej dojśó do dna i przeszu­

kać swój udział, aby zaraz zabierać się do pracy na innym. N ik t nie s ta ra ł się zabez­

pieczyć roboty, szychty jedne były głębsze od drugich; w otw artych rozpadlinach zbie­

rały się wody deszczowe i groziły całem u bytowi kopalni. Produkcya odbyw ała się narzędziam i najpierwotniejszem i, bez użycia machin. Konieczność zm usiła wprawdzie tych pierwszych właścicieli do pewnego po ro ­ zum ienia między sobą i wywłaszczono wtedy niektórych posiadaczy udziałów, aby przepro­

wadzić drogi, gdyż inaczej eksploatacya udziałów środkowych staw ała się niemożliwą, usuwano również m atery ał wydobyty i już niepotrzebny. W roku 1873 kopalnia w K im ­ berley tw orzyła olbrzymi lejek o głębokości 20—60 m, w którym przeszło tysiąc w łaści­

cieli wydobywało oddzielnemi sznuram i i m a­

szynami l-udę ze swoich jam . Dopiero około roku 1875 gdy konkurencya usunęła mniej szczęśliwych lub gorzej zaopatrzonych współ­

zawodników, pioczęły się tworzyć tow arzystw a akcyjne w celu eksploatacyi kopalń afry k ań ­ skich. Pierw sze towarzystwa, zawiązane w 1875 i naw et późniejsze w 1881 roku, nie osięgnęły wielkich zysków; w roku 1883 n a ­ stąp ił ogromny krach, który mnóstwo tow a­

rzystw tych doprowadził do ruiny. Przyczyny pierwszych niepowodzeń były zarówno te c h ­ nicznej, ja k i ekonomicznej natury. T ec h ­ nicznej—gdyż osięgnięto ju ż największą głę­

bokość, do której dojść m ożna kopiąc pod otw artem niebem; ta k zwani zaś inżynierowie afrykańscy, którzy przeważnie sam i się inży­

nieram i w K im berley mianowali, nie mieli zupełnie pojęcia ja k urządzić praw idłow ą eksploatacyą podziemną. Podziem na eksploa­

tacya w ym agała porozumienia i zgody m ię­

dzy właścicielami największych udziałów ko­

palni. Z e strony zaś ekonomicznej - -n adpro - dukcya, w ynikająca z konkurencyi, spowodo­

w ała takie obniżenie cen dyamentów, że wy­

dobywanie ich przestało się opłacać. P o ro ­ zumienie i koncentracya tow arzystw istn ieją­

cych stały się niezbędnemi dla dalszego ist­

nienia kopalń. W ta k i sposób powstało koło roku 1889 towarzystwo akcyjne de Beers, które oprócz najbogatszej i najdawniejszej kopalni w K im berley, objęło również i trzy inne ważniejsze—de Beers, D utoitspan, B ułt- fontein. De B eers Consolidated Company rozporządza dziś kapitałem 100 milionów franków i po zaniknięciu kopalń brazylij­

skich je s t absolutną p anią całego handlu dyamentów. Z większych kopalń jed na tylko Jag ersfo ntein w rzeczy pospolitej O ranie nie należy do towarzystwa, ale i ta musi zawrzeć z nią układ i właściwie od niej zależy. To­

warzystwo eksploatacyi dyamentów znajduje się znów w*porozumieniu z syndykatem pię­

ciu głównych handlarzy dyamentów, którzy znając w arunki rynku zakupują od tow a­

rzystw a zgóry na 6 miesięcy lub n a rok cały produkcyą, oznaczoną według umowy. P o ­ nieważ dyam enty są przedm iotem zbytku, a więc w razie wojny lub innych k a ta s tro f sprzedaż ich m ogłaby być zatam ow aną, to­

warzystwo posiada specyalny fundusz rezer­

wowy, tak, że mogłoby eksploatować kopal­

nie w przeciągu dwu, trzech kw artałów n a­

wet, zupełnie niosprzedając dyamentów przez cały ten czas. Dzięki tym ostrożno- ściom i warunkom , cena dyam entów su ro ­ wych utrzym uje się bez zmiany od pięciu la t i wynosi przeciętnie 32 do 36 fr. za k a ra t.

K onsum cya roczna wynosi 2 */2 miliona k a ­ ratów , t. j. około 500 kilogr. Całkowity koszt produkcyi wynosi 12 fr. za k a ra t, ta k że zysk na jednym karacie wynosi przeciętnie 20 fr. Towarzystwo, w ładając niepodzielnie rynkiem dyamentowym, nie pozwala cenie dyam entów opaść poniżej norm y, ale mimo tego, nie może ceny tej podnosić dowolnie, gdyż chodzi tu o przedm iot zbytku, który w razie gdyby był zbyt drogim, m ógłby zu*

pełnie przestać się rozchodzić. Pomim o więc syndykatu, kupujący nie je st narażony na bezwzględny wyzysk ze strony producen­

ta, bo w każdej chwili może odmówić przy­

jęcia jego towaru.

W idzieliśmy, w ja k i sposób dyam enty roz­

chodzą się w świecie; przyjrzyjm y się teraz, ja k wydobyWa się je ze skały, k tó ra je za­

wiera. Zobaczym y, że trudniejszem je s t za­

daniem znaleźć dla dyamentów zbyt i rynek,

niż wydobyć je ze skały. E ksploatacya ko­

(13)

N r 34. WSZECHSW IAT 541 palń dyamentowych je s t zupełnie podobną do

wszystkich innych przemysłów górniczych : i tu i tam zapomocą takich samych p rzyrzą­

dów wydobywa się z głębokości 300—400 m skałę dyamentonośną, ja k gdzieindziej rudę żelazną i cynkową. Lecz gdy rudy następnie poddaje się działaniom chemicznym, aby z nich czysty m etal otrzym ać, tu ogranicza­

my się wyłącznie do działań mechanicznych, do rozcierania, aby kryształy dyamentów wyosobnić. Gdyby skała, zaw ierająca dya­

menty, była tw ardą i odporną n a działanie wody i powietrza, to niewątpliwie kopanie dyamentów nie opłacałoby się technicznie i próbki tej skały zdobiłyby wyłącznie g ab i­

nety mineralogiczne. S k ała z K im berley je s t jed n ak bardzo n ietrw ałą, rozsypuje się łatw o i pod działaniem wody i powietrza za­

mienia się na gęste błoto, w którern wolne zupełnie znajdują się dyam enty. Do niedaw­

na więc jeszcze rozsypywano wydobyty mine­

ra ł na ogromnych polach, zwanych floors, gdzie pozostaw ał 12 do 15 miesięcy. Przez ten czas rozbijano go trochę walcami, p rz e­

wracano bronam i i od czasu do czasu zlewa­

no wodą. Do b łota, k tóre w taki sposób powstało, dodawano wody w wielkich k a­

dziach, w których ruchom e wiosła utrzym y­

wały wodę i osad w ciągłym ruchu. W tedy części rozdzielały się zależnie od swego cię­

żaru właściwego i kaw ałki rudy, zawierające dyam ent, jako najcięższe opadały na dno, skąd je następnie wydobywano i oczyszczano.

Dziś sposób ten je s t już zarzucony, gdyż okazało się, źe najtw ardsze kaw ałki skały—

a te zwykle zaw ierają dyam en ty —nie u le g a ­ ły działaniu powietrza i wody. Prowadziło to do znacznych s tra t, tem bardziej, że tak powolna produkcya unieruchom iała kapitały i ułatw iała kradzieże dyamentów. T eraz więc rozbija się skałę wprost bezpośrednio zapomocą machin. Oczywista, że tłuczenie skały musi się odbywać z pewnemi ostrożno- ściami, aby nie porozbijać większych dya­

mentów, bo przecie nie je s t obojętnem , czy się ma jed en duży dyam ent, czy kilka d ro b ­ nych. D latego też tłuczenie odbywa się sto p ­ niowo i po każdem tłuczeniu otrzym uje się skałę w drobniejszych kaw ałkach. Zanim ta k potłuczony m atery ał pójdzie na następ ­ ną maszynę specyalni robotnicy przebierają go, wyszukując dyamentów, które przy na-

stępnem tłuczeniu mogłyby uledz rozbiciu.

Gdy już m inerał jest dostatecznie m iałki, rozrabia go się w wielkich kadziach z wodą i m ałą objętością piasku, z którym dyamenty razem opadają n a dno i tw orzą najgłębszą warstwę osadu. • D yam enty tak pomieszane z piaskiem przenosi się do specyalnych p ra ­ cowni i uk łada tam na długich stołach; n a j­

pierw, gdy piasek jeszcze je st wilgotny, p rze­

g ląd ają go robotnicy biali, następnie, gdy wyschnie, przeszukują go kilkakrotnie p ar- tyam i robotnicy murzyni, daleko wprawniejsi do tej roboty od europejczyków. Po kilka­

krotnej rewizyi, gdy ju ż przypuszczalnie wszystkie dyam enty wybrano, piasek się wy­

rzuca : posypują nim w Kim berley ulice ogrodu. Nie je st jed nak rzadkością znaleźć w tem piasku jak i drobny dyamencik i zna­

lazca pod k a rą więzienia obowiązany je s t odnieść go zarządowi Towarzystwa. W taki sposób robotnicy biali i czarni wyszukują dziennie około '/ 2 litra dyamentów, wagi około 1 800 g, wartości mniej więcej */4 mi­

liona franków. D yam enty te odbiera od robotników specyalny urzędnik, który w ta ­ jemnicy zapisuje ich wagę i oddaje je na­

stępnej grupie robotników, którzy segregują i g atu nk ują dyamenty. Ci pracują nad wiel- kiemi stołam i, nakrytem i białym papierem , przy silnem oświetleniu elektrycznem i roz­

dzielają kamienie ostatecznie n a kilkanaście gatunków, zależnie od wielkości, barwy, blasku i t. d. T ak rozsegregowane dyam en­

ty wysyła się do Londynu, gdzie przechodzą w ręce handlarzy dyamentów, którzy je z a ­ kupili. Zanim dostaną się do jubilerów, przejść m uszą jeszcze przez szlifiernie w H am - j b u rg u i Am sterdam ie.

W przemyśle dyamentowym ważne zna-

| czenie m ają konieczne środki ostrożności przed kradzieżą dyamentów. Dawniej s tr a ­ ty wskutek kradzieży dochodziły do 30—4 0 % całkowitej produkcyi i rzecz oczywista, że kradziono zawsze najładniejsze okazy.

Zwłaszcza murzyni dochodzili do nadzwy­

czajnej wprawy w ukrywaniu kamieni mię­

dzy palcami nóg, w uszach, w nosie, pod językiem, lub też połykali je odrazu. Ażeby powstrzymać kradzieże, robotników białych dozorują bardzo surowo; wydano również praw a, według których każdy, u kogo znale­

ziony będzie dyam ent bez poświadczenia

(14)

5 4 2 W SZECHSW IAT. IN r 34.

władz, że został kupionym, uważany je s t za złodzieja i karany kilkom a latam i ciężkich robót. N asyp w Oapetown, broniący p o rtu od m orza, zbudowany je s t przew ażnie p racą tych nieprawych właścicieli dyamentów.

D aleko surowsze jeszcze zwyczaje zastoso­

wano do murzynów; europejczycy oparli się im, wywoławszy groźny i powszechny strejk.

Murzynów najm uje się odrazu na przeciąg kilku miesięcy i przez ten czas m ieszkają oni w specyalnym budynku, ogrodzonym kilkom a parkanam i; budynek ca łą noc oświetlony jest elektrycznie i dozorowany przez białych, którzy znów i sami siebie dozorują naw za­

jem . P rze d ukończeniem czasu pracy c z a r­

nym nie wolno wydalać się z budynku; gdy p raca ich się skończy, każdego poddaje się przez czas pewien system atycznej obserwa- cyi, k tó ra naw et w nętrza jego ciała nie oszczędza. W ypuszczają ich dopiero, gdy niem a wątpliwości, że dyamentów nie skryli.

Przy takich ostrożnościach i skoncentrowa­

nym systemie produkcyi, nic dziwnego, że przem ysł dyamentowy w A fryce je s t dziś w stanie zupełnie kwitnącym . W roku 1896 wydobyto 484,5 kg dyamentów z l '/2 mil. m3 rudy i sprzedano je za 79 milionów fr., t. j.

przecięciowo po 33,4 fr. za k a ra t, co dało właścicielom akcyj zysku około 50 milionów.

Zam iłow anie zbytku w naszych d em o k ra­

tycznych społeczeństwach nie zdaje się więc zmniejszać i Towarzystwo afrykańskie na długo może być spokojnem o swe zyski.

L. B r.

K R O N IK A N A U K O W A .

— Absolutne oznaczenie rozszerzalności w o­

dy. W a ż n e te o z n aczen ia w ykonane z o sta ły w b e rliń s k im I n s ty tu c ie fizyczno - te c h n ic z n y m p rz e z p p . T h ie se n a , S ch eela i D ie s s e lh o rs ta (o d ­ d z ia ł I b e rliń sk ie g o I n s ty tu tu fizy c z n o -te c h n ic z nego). M o zo ln a p r a c a d o p ro w a d z o n a z o s ta ła ty lk o do 4 0 ° C, w g ra n ic a c h ty c h je d n a k j e s t z u p ełn ie u k o ń c z o n a i o g ło szo n a w R o c z n ik u W ie- dem an n a 1 8 9 7 , t. 6 0 , s tr . 3 4 0 . W y n ik ły s tą d n a s tę p u ją c e w a rto śc i g ę sto śc i d la o d p ow iednich te m p e r a tu r n a te rm o m e trz e w odorow ym :

t $

0° . . . 0,9998679 3,98 . . 1,0000000 10 . . . 0,9997272 15 . . . 0,9991263 20 . . . 0,9982298 25 . . . 0,9970714 30 . . . 0,9956732 35 . . . 0,9940576 40 . . . 0,9922417

T ru d n o ść p ra c y p o le g a ła , m ięd zy in n em i, na w y n alezien ia fo rm u ł in te rp o la c y jn y c h , d ając y ch z m ożliw ą ścisło ścią g ęsto ść w ody, ja k o fu n k cy i te m p e r a tu r y w z a k re s ie b a d a ń od 0 ° do 40 °, a za ra z e m p o z w a la ją c y c h w yliczyć z d o sta te c z n ą d o k ła d n o śc ią w arto ści j u ż d aw n iej o trz y m a n e d la in n y ch te m p e r a tu r . Z a d a n ie to d o b rze się ro z ­ w ią z u je zap o m o c ą fu n k cy j p rz e ry w a n y c h , gdyż p r o s ty s z e re g p o tę g w y m ag ałb y z b y t w ielkiej liczb y stały ch ; n p . z d o sta te c z n ą ścisło ścią p r z e d ­ s ta w ia ją się w yniki d o św iad czeń p rz y u ż y c iu w zo ru :

_ _ (t — 3 ,9 8 ó ° ) 2 t + 2 8 3 ° S _ 5 0 3 5 7 0 ' t + 6 7 ,2 (1 ° '

(J . f. G asbcl. 3 2).

S. St.

Pieciosiarek azotu. P rz e z d z ia ła n ie a m o ­ n ia k u n a d w u c h lo re k s ia rk i o trz y m u je się obok innych p ro d u k tó w ciało k ry s ta liz u ją c e w p ię k n e p o m a ra ń c z o w e p ry z m a ty , o sk ła d z ie N 4S4. O g rze­

w a ją c to ciało z sia rk ie m w ęgla w zato p io n ej r u r z e do ja k ic h 1 0 0 °, w idać, j a k p ie rw o tn a żó łto - czerw o n a b a rw a p rz e c h o d z i w k rw isto c z e rw o n ą , a je d n o c z e śn ie w y d ziela się ciało b e z k s z ta łtn e ż ó łto -b ru n a tn e . Z filtra tu , po o d d zielen iu teg o o sa d u , d ro g ą m a n ip u la c y j, bliżej o p isan y ch w p r a ­ cy p p . M a th a n n a i C layera, o trz y m u ją się cienkie ta b lic z k i n ie p rz e z ro c z y s ‘e o p o ły sk u m e ta lic z ­ nym . po d o b n e b a rd z o do k ry s z ta łó w jo d u , a m a ­ j ą c e sk ła d N 2S5. Co z a ś do w zm ian k o w an eg o

cia ła b e z k s z ta łtn e g o , n ie z m ie rn ie p o d o b n eg o do op isan eg o p rz e z L ie b ig a i W o h le ra p se u d o sia rk o - cy an u , to n a le ż y j e u w ażać z a p o liro d a n (C N S), a re a k c y a p o w y ższa d a ła b y się w y razić p r z e z n a ­ s tę p u ją c e ró w n an ie :

N jS* + 2 C S 2 = N 2S5 + S + 2 CNS . P ię c io s ia re k a z o tu tw o rz y czerw o n ą ciecz o c. w ł.

1 ,9 0 1 ; w m ieszan in ie o zięb iającej k rz e p n ie , tw o ­ r z ą c k ry s z ta ły to p liw e w te m p . 1 0 — 11°. M a z a ­ p a c h p rz e n ik liw y , d ra ż n ią c y b ło n y ślu zo w e.

W sta n ie c z y sty m r o z k ła d a się szy b k o n a sia rk ę i s ia re k azo tu ; n a to m ia s t ro z tw o ry w ro z p u s z ­ c z a ln ik a c h o rg an iczn y ch są dość trw a łe , je ż e li c h ro n i się j e p r z e d św iatłem . P rz e z w p ro w a­

d z a n ie s ia rk o w o d o ru do alkoholow ego ro z tw o ru

Cytaty

Powiązane dokumenty

liść rośliny wydającej indygo umieścimy pod wodą w tem ­ peraturze poniżej zera, części liścia, które przem arzają, zabarw iają się n a niebiesko, indykan ulega

Powyżej ju ż wspomniałem o dwu listewkach, ciągnących się wzdłuż tylnej powierzchni rdzenia pacierzowego, które oddzielają się od zaczątku ostatniego w miejscu,

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

— Pow staw anie tlenków azotu przy powólnem utle­. nianiu w

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach

Autor przeznacza książkę swoję przedewszystkiem dla szkół, ale roskład rzeczy je s t w niej taki, że uczniowi trudno się będzie zoryjentować.. P rzy ję ­ to

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um