M . 3 4 . Warszawa, d. 2 2 sierpnia 1897 r. T o m X V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PR ZYR O D N IC ZY M .
PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . „ „ J , r
P renum erow ać można w Redakcyi „W szechśw iata W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zag:ar.icą.
Z p r z e s y łk ę p o c z to w ą : rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5
A d r e s ZRedLaiccyi: K r a k o - w s k i e - P r z e d m i e ś c i e , IfcTr S<3.
H Y P O T E Z Y ,
któremi starano się tłumaczyć objawy ruchu istot żyjących *).
W najdaw niejszych ju ż czasach uważano ruch za najbardziej charakterystyczny objaw życia zwierzęcego; ktokolwiek też za stan a
wiał się nad istotą i objawami życia, m usiał zawsze starać się o wytłumaczenie tego z ja wiska, które dla wybitności swej przede- wszystkiem w oczy wpadało. Bo czyjejże uwagi nie zwróciłyby na siebie objawy ta k ciekawe, ja k pływanie ryb, lot ptaków, chód zwierząt, śpiew lub mowa, a wreszcie nie
skończenie rozm aita twórczość ręki ludzkiej : objawy, które wszystkie są wyrazem modyfi- kacyi jedynego czynnika, jakim je s t skurcz mięśnia.
W niniejszej pogadance mam zam iar przedstawić kilka najciekawszych i hypotez, którem i starano się wytłumaczyć przyczynę i przebieg rozm aitych objawów ruchu. Nim
‘) R zecz p rz e d s ta w io n a n a p o sie d z e n iu K ół
k a p rz y ro d n ik ó w uczniów u n iw e rs y te tu Ja g ie llo ń skiego.
jednak do tego właściwego tem atu p rzy stą
pię, muszę przejść, choć w najkrótszych z a rysach, te kilka zasadniczych form ruchu, do których zredukować można niezliczoną prawie ich ilość, w świecie zwierzęcym nap o tykaną.
P rzystępując do szeregowania wszystkich objawów ruchu, musimy pam iętać, że form a ruchu każdej istoty żyjącej znajduje się w ścisłym związku z budową jej organizm u.
| Bo łatw o zrozumieć, że inaczej poruszać się musi naga kropelka protoplazmy, ja k ą je s t np. am eba, a inaczej skupienie miliardów ' komórek, jakim je s t słoń lub wieloryb. To też zasada porównawczo-anatomiczna podzia
łu zoologii na proto- i metazoa, na zw ierzęta jedno i wielokomórkowe, będzie je d n ą z n a j
ważniejszych. którą przy podziale form ru- j chu musimy uwzględnić. U pierwotniaków (Protozoa) bowiem ta sam a kom órka z a ła t
wia wszelkie czynności łączące się z u trzy maniem życia organizm u, u tkankowców (M etazóa) zaś różne komórki wykonywają rozm aite funkcye,tak że czynność wprawiania w ruch organizm u niektórym tylko przypada w udziale.
U pierwotniaków najniżej stojących, t. j.
u ameb, spotykamy formę ruchu najprostszą.
K sz ta łt ameby, będącej kropelką protoplaz-
530 W SZECH SW IA T N r 3 4 . my z wybitnie wyróżnicowanem jąd rem , ule
g a ciągłym choć powolnym zmianom. P ro - toplazm a je j wysyła we wszystkich kierun
kach liczne, rozmaitej wielkości wypustki, z których każda z osobna znowu form ę swą ciągle zmienia. Je d n e z nich zw iększają się powoli, aż doszedłszy do znacznej wielkości znikają, inne wysunąwszy się głęboko w śro
dowisko pociągają za sobą i resztę plazmy am eby tak , że cały ten m alutki organizm posuwa się w kierunku; który mu wytknęły.
T ak ie wypustki zwiemy „nibynóżkam i” lub
„pseudopodiam i”, a ruch, działaniem ich wy
wołany, ruchem „amebowym” lub p ełza ją
cym. Chyźość przeciętna ruchu amebowego wynosi koło 30 cm na godzinę, może jed n ak znacznie m aleć lub zwiększać się. Z form ą t ą ruchu, właściwą najniżej naw et stojącym organizm om , spotykam y się u istot o znacz
nie wyższym typie budowy, gdzie stanowi ona charaktery styczną cechę kom órek, po całym organizm ie w ędrujących, znanych pod nazw ą
„białych ciałek” krwi.
U am eb napotkać możemy jeszcze inną wyższą ju ż niejako formę ruchu, której n a j
w ybitniejszą cechą je s t okresowość czyli ry t
miczność. Obserw ując am ebę dostrzedz moż
n a w je j plazm ie niewielki pęcherzyk n ap e ł
niony cieczą inaczej zupełnie światło łam iącą, niż c a ła re szta protoplazm y. P ęcherzyk ten m ały początkowo powiększa się dopóty, aż skurcz w arstew ki plazm y ściany jego stano
wiącej, wyrzuci zaw artość jego poza obręb organizm u. W chwilę po wypróżnieniu nie znajdziem y wśród ciała am eby ani śladu m iejsca, na którem pęcherzyk się znajdow ał, po pewnym je d n a k czasie w ystępująca nowa kropelka takiej samej cieczy, zaznacza m iej
sce gdzie je s t pęcherzyk. K ropelkę tę m o
żemy znowu przez pewien czas obserwować aż ponowny skurcz pow tórnie pęcherzyk opróżni. Pęcherzyk ten nazywamy wodnicz- k ą (vacuola), a formę ruchu pulsowaniem.
W warstewce protoplazm y, stanowiącej ścia
ny wodniczki, domyślać się musimy pewnego ro d zaju wyróżnicowania, ona bowiem jedynie wśród całej protoplazm y takiego organizm u posiada zdolność wykonywania ruchów r y t micznych. W yróżnicow ania tego nie jesteśm y je d n a k zdolni wykazać morfologicznie. W y ż
szy stopień zróżnicowania przedstaw ia nam form a ruchu, wywołana działaniem biczyków,
witek lub migawek. S ątó długie, kończyste,
| stożkowate wyrostki protoplazm y, które raz przez organizm wytworzone nigdy się już nie zm ieniają. Ż e wypustki te nie są niczem innem , ja k stałem i pseudopodiam i, przeko
nać się m ożna najlepiej, śledząc rozwój za
rodników niektórych roślin. Zarodniki te poruszają się w pierwszych chwilach sam o
istnego życia, w ykonyw ając'ruchy amebowa- te, wysuwają nibynóźki, w ciągają je, wysu
w ając n a ich miejsce nowe, zupełnie ta k sa
mo ja k to czynią ameby. Po pewnym je d nak czasie wśród wszystkich nibynóżek za
czynają się wyróżniać dwie, są bowiem więk
sze i u trzy m u ją się n a stałe. Stopniowo cały zarodek trac i zdolność wykonywania ruchów amebowych, z licznych poprzednio w ypustek zo stają mu tylko dwie, k tó re przyjąwszy k sz ta łt biczyków służą mu za organ ruchu- Różne organizmy opatrzone są we dwie, kil
ka, kilkadziesiąt lub naw et znacznie więcej migawek, a k ażda z nich służy organizmowi takiem u za wiosło, którem u derzając wywo
łu je ruchy wśród środowiska. Chyźość r u chu przez działanie migawek wywołanego, je s t stosunkowo bardzo znaczna. W ciągu sekundy organizm w migawki zaopatrzony przebyw a drogę rów ną trzechkrotnej jego długości, podczas gdy człowiek w tym samym czasie odbywa drogę rów nającą się zaledwie połowie długości swego organizmu. W n a
rządach, wchodzących w skład organizmów wyższych, znajdziem y przeto pojedyńcze ko
mórki, których jedynym organem ruchowym je s t ich witka, ja k np. plemnik, jużto całe błony pokryte kom órkam i w migawki zao- patrzonem i, np. podniebienie żaby, drogi od
dechowe kręgowców i t. d.
P ozostająca do opisania form a ruchu n a potykana u pierwotniaków, przygotowywać*
nas będzie do tego, co napotykam y w o rg a nizm ach wyższych to je s t wiolokomórkowycb.
K om órka np. vorticelli podzieliła się na dwie części. Je d n a z nich, górna, m ająca k sz ta łt kieliszka kwiatowego (fig. 1) przyjęła n a siebie czynności znajdujące się w związku z odżywianiem i rozm nażaniem , d ru ga, m a
ją c a k s z ta łt łodyżki, n a której ten kw iatek je st osadzony, m a jedyne zadanie w praw iania w ruch całości organizm u. Część g ó rn a u tra c iła zupełnie zdolność kurczenia się, dol
na zato dzięki delikatnem u włókienku bieg
N r 34. WSZECHSW1AT. 5 31 nącemu wzdłuż jej ściany rozwinęła się
w stopniu bardzo wybitnym. R uch yorticelli polega na tem , że łodyżka kurcząc się zwija się podobnie do sprężyny i zbliża w tak i spo
sób kieliszek do podstawy, do której sam a je st przyczepiona, a rozkurczając się oddala go od niej (fig. 1— o, b, c).
F ig . 1.
a — V o rticella w całości; b— V o rtic e lla w sta n ie sk u rczu ; c— część sty lik a v o rtic e li p rz y silnem
p o w ięk szen iu — w idoczne w łó k ien k o sp ira ln e .
Porównywając objawy kurczliwości, której wyrazem je s t ru ch amebowy, z form ą jej teraz właśnie opisaną, znajdziemy między niemi tę w ybitną różnicę, że w plazmie am e
by kurczliwość je s t możliwą we wszystkich dających się pomyśleć kierunkach, u vorti- celli zaś tylko w jednym , równoległym do osi długiej włókienka spiralnego.
W sposób zupełnie odmienny od dotych
czas opisanych odbyw ają się sprawy ruchu u istot wielokomórkowych. T u ju ż n ie .k u r czy się cały organizm ja k u am eby, lub część kom órki, ja k u vorticelli, lecz całe organy z wybitnie zróżnicowanych kom órek złożone.
T u ruch, ta k słaby i nikły w form ach po
przednio opisanych, staje się siłą zdolną do
wykonania pracy wielu nawet tysięcy kilo- gram etrów . O rgany te, zwane mięśniami, skupiły niejako w sobie zdolność kurczliwo
ści, właściwą każdej komórce pierwotniaków.
Tworzą one w organizmie dojrzałym szeregi pasm, błon i sznurów, które łącząc różne części organizmu, skurczem swoim powodują ich wzajemne przemieszczenie, wywołując w taki sposób ruchy całego ustroju. P o n ie
waż każda hypoteza, tłum acząca czynność mięśni, musi się oprzeć n a ich budowie an a
tom icznej, muszę przypomnieć choć najw aż
niejsze szczegóły dotyczące budowy mięśni, a właściwie ich jednostki składowej. R oz
różniam y dwa główne typy budowy m ię śn i:
mięśnie gładkie i mięśnie prążkowane; po
między temi dwuma typam i mieści się jesz
cze cały szereg typów przejściowych, których jed n ak nie będziemy brali pod uwagę.
K om órka mięśnia gładkiego je st kształtu wydłużonego wrzeciona. Z dwu końców cieńsza, w środku najgrubsza o protoplazmie zupełnie jednostajnej, obejm uje n ajgrubszą swą częścią pręcikowate jąd ro . Znacznie bardziej skomplikowaną je s t budowa elem en
tów składowych mięśnia prążkowanego. Są one od kom órek mięśnia gładkiego znacznie większe, k ształtu bardzo wydłużonego walca, o protoplazmie okazującej przy małem ju ż powiększeniu wyraźne poprzeczne prążkow a
nie, które wywołuje wrażenie, jakgdyby cała kom órka sk ład ała się z warstw naprzem ian ciemniejszych i jaśniejszych. P rzy użyciu różnych metod histologicznych pod wielkiem powiększeniem można wykazać, że kom órkę mięśniową otacza na powierzchni cienka błonka zwana omięsną (sarcolem m a), że w związku z sarkolem m ą znajdują się ją d r a komórki, resztkam i niezróżnicowanej plazmy otoczone, że wreszcie właściwą jej treść s ta nowi protoplazm a, sk ład ająca się z szeregu na sobie ułożonych odcinków, które pood- dzielane są od siebie cieniuteńkiem i b laszk a
mi poprzecznemi. W każdym z tych odcin
ków rozróżnić możemy warstwę środkową ciemniejszą i dwie jaśniejsze warstwy bocz
ne. P rzy badaniu w świetle spolaryzowanem okazuje się, że część plazmy ciemniejsza ł a mie światło podwójnie, część zaś jaśn iejsza zupełnie nie działa na promienie spolaryzo
wane. S tąd pierwszą z nich nazwano isto tą
anizotropową, d ru g ą istotą izotropową. K o
532 W 3ZSCH SW IA T N r 3 4 . mórki mięśniowe pierwsze o protoplazm ie
pozornie jednostajnej łącząc się tw orzą mięśnie gładkie, d ru g ie —mięśnie p rążko
wane.
D ziałaniu mięśni zawdzięczamy całe sze
regi ruchów okiem dostrzegalnych. N a mięś
niach też zakończyliśmy opis form ruchu, to też wypadnie teraz przystąpić do właściwego tem atu naszego : do hypotez, tłum aczących wszystkie dopiero co opisane objawy.
O ile staraniem hypotez nowszych je s t wy
tłum aczenie wszelkich zjawisk ruchu n a pod
stawie jednych przyczyn i praw , o tyle daw niejsze hypotezy tłum aczyły najczęściej tylko jednę form ę objawów ruchu i to zwykle je d n ą z form najbardziej krańcowych ja k skurcz mięśnia lub ruch amebowy. D la zrozum ienia je d n a k hypotez nowszych przejrzeć musimy i niektóre hypotezy dawniejsze. Z aczynając też od hypotez odnoszących się do ruchu amebowego, przejdziem y do hypotez m a ją cych na celu skurcz mięśnia, a zakończy
my hypotezam i najnowszemi, obejm ującem i wszelkie zjaw iska ruchu.
H ypotezę ruchu amebowego, o p artą na praw idłach m echaniki, wygłosił pierwszy H ofm eister ‘) w r. 1867. Zdaniem jego k ażda protoplazm a sk ład a się z niedostrze- żonych kulistych cząsteczek stałych, z k tó rych każda posiada osobną p łynną otoczkę.
W ielkość otoczki płynnej, ja k przypuszcza H ofm eister, pod wpływem jakichś bliżej nam nieznanych sił ulegać m oże znacznym naw et zmianom. J eźeli wyobrazimy sobie dwie sąsiadujące cząstki plazm y kuliste, jednę większą, d ru g ą znacznie m niejszą, to pod wpływem nieznanej siły cząsteczka większa odbierze pew ną ilość wody otoczce cząsteczki mniejszej. Ciecz odebrana rozłoży się teraz na całej cząsteczce większej. Powierzchnia, którą, obecnie ta ilość cieczy pokrywać b ę dzie, je s t znacznie większa, niż powierzchnia pokryw ana przez nią poprzednio. G rubość w arstw y cieczy musi się więc w odpowiednim stosunku zmniejszyć, a co zatem idzie środki obu cząsteczek kulistych muszą się zbliżyć, czyli że i odległość pomiędzy cząsteczką większą i mniejszą musi się zmniejszyć. Je -
') H o fm e iste r : D ie L e b r e vou d e r 1’fłan zen - zeile, L ip sk , 1 8 6 7 .
żeli w nagrom adzeniu niezmiernie wielkiej ilości takich cząsteczek, jakiem m a być, we
dług H ofm eistra, protoplazm a, pewna ich część zacznie przyciągać większą ilość wody, to następstw a ich działania łatwo sobie uzmysłowić n a podstawie zachowania się cząstek wspomnianych. W m iejscu, gdzie płyn zostanie przyciągnięty cząsteczki odda
lą się od siebie, w,całej zaś pozostałej części kom órki cząsteczki zbliżą się do siebie, a ca
ła protoplazm a się zagęści. P r ą d cieczy w kom órce będzie n atu raln ie dążył od cząs
tek, które wodę oddają, ku cząstkom, które j ą przyciągać zaczęły. To wszystko, co do
tą d powiedziałem, tłum aczy wprawdzie k r ą żenie wśród plazmy dostrzegane, nie tłu m a
czy jed n ak wysuwania nibynóżek. Sam IIof- m eister czuł również ten b ra k swej hypotezy, poczynił też w celu wyjaśnienia tego procesu następujące dodatkowe przypuszczenia. Gdy pewna ilość cząsteczek kom órki zacznie in nym cząsteczkom odbierać ciecz z otoczek, a.mianowicie cząsteczkom powierzchownym, to ostatnie zbliżą się do siebie i powodując przez to zgęszczenie większej części p o wierzchni komórkowej, wywierają ucisk na część środkową powierzchni protoplazm y ko
m órki. T a część protoplazm y ulegając ich ciśnieniu wylewa się poza dotychczasowe g ra nice komórki, tworząc nibynóżkę w miejscu najm niejszego oporu n a powierzchni. M iej
scem zaś najm niejszego oporu musi być na powierzchni tej komórki to miejsce, k tó re zaw iera najw iększą ilość cieczy między cząs
teczkam i. T ak n a drodze procesów czysto mechanicznej n atu ry , H ofm eister tłum aczy ruch amebowy. Tłumaczenie jego m a je d n ak p u n k t słaby w samem założeniu. Siła bowiem, k tó ra d ziała n a powiększenie lub zmniejszenie otoczki płynnej je s t całkiem nieznaną.
Z wielką też radością świat nauki powitał doświadczenia Quinckego l), które, ja k się zdaw ało, rzucały nowe św iatło n a zag adn ie
nie przyczyny ruchów plazmy. Doświadcze
nia te wykazały, że przy zetknięciu się róż
*) Q uincke : U e b e r p e rio d isc h e A u sb re itu n g
a n F liissig k e its -O b e rfla ć h e n u n d d a d u rć h h erv o r-
g e ru fe n e B ew eg u n g serscb eiu u n g en . W sp ra w o
zd a n ia c h k ró l. p ru s k . ak a d . u m iej, w B e rlin ie ,
t. X X X IV , 1 8 8 8 r .
JS'r 34. WSZBCH8W IAT. Ó33 norodnych płynów pow stają na ich powierzch
ni ruchy do amebowych zupełnie podobne.
Doświadczenia swe Quincke przeprow adził w następujący sposób : N a miseczkę, wypeł
nioną słabym alkalicznym płynem lub b ia ł
kiem ja ja kurzego, puszczał kroplę nieświe
żego tłuszczu, np. nieświeżej oliwy. K ro p la ta, rozpostarłszy się na powierzchni, zaczy
n ała wykonywać ruchy, k tóre zależnie od stopnia alkaliczności płynu w miseczce za
w artego od bardzo wolnych dochodziły do znacznej chyżości. Że kształty, jakie ta k a kropla przyjm uje, są do kształtów różnych ameb bardzo podobne (fig. 2), dowodzą na-
F ig . 2. K o n tu ry ro z m a ity c h am eb.
a — A m oeba g u ttu la , b — A m oeba p rin c e p s, c — D ifflugia lo b o sto m a, d — A m oeba diffluens, e—
A m oeba r a d io s a .y — A c tin o sp h a e riu m E ic h h o rn ii, g -— O rb ito lites c o m p la n a tu s , h — L ieb erk iih n ia.
stępujące figury przez V erw orna zestawio
ne (fig. 3). R uchy te Quincke tłum aczył wytwarzaniem się m ydła z kwasów tłuszczo
wych, w kropelce takiej zaw artych, przy ze
tknięciu z wodą w miseczce się znajdującą.
Mydło to tw orząc się oddziela się w taki spo
sób od powierzchni kropelki, że coraz nowe części powierzchni, a więc i nowe molekuły kwasów tłuszczowych z zasadą się stykają.
T a, ciągle pow tarzająca się reakcya chemicz
n a tw orzenia m ydła m a być przyczyną całe
go tego zjawiska. Dalszym wnioskiem, jaki Quincke z tych doświadczeń wysnuł, było przypuszczenie, że każda kom órka posiada n a powierzchni swej cieniutką warstewkę tłuszczu, k tó ra stykając się z alkaliczną pro- toplazm ą wywoływać m a ruchy komórki.
H ypoteza ta, chociaż łatwo uległa krytyce, bo warstewkę tłuszczu otaczającą kom órkę dałoby się bardzo łatwo wykazać drogą re- akcyi mikrochemicznej, m a jed n ak wielką
F ig . 3 . K o n tu ry k ro p li tłu s z c z u z dośw iadcze
n ia Q uinckego.
zasługę, dowiodła bowiem, że płyny o znacz
nie mniej zawiłej budowie chemicznej od bu
dowy protoplazm y przy wzajemnem zetknię
ciu się odbywać m ogą ruchy bez innych me
chanicznych pobudek.
(Dok. nast.).
A dam Bochenek.
534 W SZECH SW IA T. N.- 34.
2 d z ie jó w o ś w ie tle n ia .
(D o k o ń czen ie).
I I I .
G az, otrzymywany z węgla kamiennego, na początku swego istnienia z wielką tru d nością zyskiwał prawo obywatelstwa. Szcze
gólnym zbiegiem okoliczności, w odstępie 80 lat, ten sam frazes m alował trudne poło
żenie gazu, raz iako zbyt młodego, d rugi raz jak o zbyt dawnego wynalazku. W r. 1810 n a drzwiach jednego z londyńskich teatrów przybity był afisz, drukow any ogromnem i lite r a m i: „Tu nie używ ają g a z u ” (N o gas used hese), a to w celu uspokojenia bojaźli- wej publiczności, obaw iającej się wybuchów lub uduszenia. W r. 1890 w temże mieście znajdujem y tenże napis n a Savony H o te l—
tu elektryczność zastąpiła gaz, jak o p rz e sta rz a łą form ę oświetlenia.
Od czasu odkrycia gazu drzewnego przez francuskiego inżyniera F ilip a Lebon i od użycia przez anglika W . M urdocha w ęgla
ikam iennego, jak o m atery ału do otrzym yw a
nia gazu, postępy fabrykacyi szły w parze ze zwiększeniem użycia gazu. F ab ry k a cy a 1 i urządzenie palników, zrobiły szczególniej szybki postęp od czasu, kiedy spoczywający n a lau ra ch gaz napotkał w elektryczności groźnego przeciwnika.
Z apotrzebow anie gazu zaiienia się nietył- ko stosownie do pory roku, ale i stan u po
gody. T ak np. jesień pogodna odbija się na zyskach akcyonaryuszów, gdyż opóźnia o 20 do 30 m inut zapalanie gazu. Przeciwnie wszystko, co podtrzym uje czuwanie, zwiększa użycie gazu, a zatem i zyski. T ak wieczór wigilijny i wigilia Nowego roku są dniami, w' których P ary ż zużywa największą ilość g a z u —do 1800 000 m 3.
W przem yśle gazowym zasadniczą rzeczą je s t wybór gatu n k u węgla kam iennego, uży
wanego do otrzym yw ania gazu. N iestety, dobry m atery ał je s t bardzo rzadki. Idealny g atunek powinien dawać gaz o znacznej sile ośw ietlającej, a po skończeniu dystylacyi pozostawiać dobry koks. C ena gazu w znacz
nej mierze zależy od ilości i ceny produktów pobocznych, otrzymywanych przy dystylacyi węgla. T ak 3 300 g węgla, kosztujące 7 cent., daje m etr sześcienny gazu, po wydzieleniu i oczyszczeniu którego, pozostały koks, smo
ła i wody am oniakalne w arte są 6,4 cent.
W iele gazowni zmuszonych je s t używać mie
szaniny rozm aitych gatunków węgla. T ak gazownie paryskie używają tłustego węgla z P as de C alais z domieszką angielskiego cannel-coal, nabywanego po wysokich cenach w Anglii i Szkocyi. Podobnie postępują w W arszaw ie, gdzie węgiel, używany do fa
brykacyi gazu, sprow adzają z Z ab rza na Śląsku, lecz niem ogąc poprzestać na w łas
nościach gazu zeń wydobytego, dodają zawsze pewnej ilości węgli „tłustszych”. Do niedaw na ta k ą okrasę dla węgla zab rzań skiego stanow ił karwiński (ze Ś ląska austry- ackiego), obecnie w tym celu bywa używany węgieł angielski '). D odatek tego węgla jako dającego gaz o wysokiej sile oświetlenia je s t niezbędny. W P aryżu trzy razy w cią
gu wieczora, w odstępach co ‘/ 2 godziny, inspekcya m iejska dokonywa prób fotome- trycznych. P ró by podobne, a nadto nie
ustan na kontrola ciężaru właściwego, ciśnie
nia i składu chemicznego gazu są dokonywa
ne w W arszaw ie przez specyalny organ za
rząd u m ia sta —Inspekcyą oświetlenia miej
skiego, w części zaś są jednocześnie prow a
dzone i przez same zakłady gazowe. P a ryski gaz je st o 6% jaśniejszy od b erliń skiego i o 5% mniej jasny niż londyński.
F ab ry k a cy i gazu w Londynie sprzyja blis
kość kopalni cannel-coal.
IV .
J a k ie będzie oświetlenie miast za la t dzie
sięć? W obec odkryć szybko następujących jedno po drugiem trudno dać odpowiedź.
Pom im o ulepszeń w urządzeniu ru r, które o połowę zmniejszyło ilość gazu uchodzącego
’) L ic z n e i w ielo k ro tn ie w znaw iane p ró b y , z n a le z ie n ia w ęg la gazow ego w g ra n ic a c h K ró le s tw a nie d o p ro w a d z iły do p o ż ą d a n e g o celu.
W ie le g a tu n k ó w w ęgla z z a g łę b ia d ąb ro w sk ieg o d a je w p raw d zie g a z zu p ełn ie d o b ry , p o z o sta ją c y w sz a k ż e po d y sty la c y i k o k s j e s t z u p e łn ie n ie
z d a tn y do żadnego u ż y tk u .
N r 34. W SZECHSW IAT. 535 przez spojenia podziemne, pomimo zm niej
szenia kosztów fabrykacyi i zużytkowania odpadków, gaz przeszedł niedawno krytyczny okres, zdawało się, że jego dni, a raczej nocy są policzone, przy cenie 3,15 cent. za 10 świec na godzinę, wobec taniości nafty i elegancyi elektryczności.
P ierw szą deską zbawienia było wynalezie
nie w r. 1886 palnika rekuperacyjnego czyli regeneracyjnego; zasadą jego je s t doprowa
dzenie do palnika pow ietrza ogrzanego, k tó re przechodząc ru rk am i ponad płomieniem ogrzewa się jeg o kosztem do 500 lub 600°.
Odzyskujemy więc część ciepła, a tem samem podnosi się te m p e ra tu ra płomienia, a z nią i siła św iatła. Ten system at n adaje się je d nak dobrze tylko do większych palników, zu
żywających 1000 litrów na godzinę, w m iesz
kaniach pryw atnych zastosowanie jego je st utrudnione zarówno z powodu silnego ciepła, jak ie wydaje, ja k i z powodu nadmiernej ilości św iatła, zbytecznej dla izb, stanow ią
cych zwykłe nasze m ieszkania.
Jeszcze większą doniosłość posiada wyna
lazek lam p żarowych A u era. T u gaz służy tylko do rozgrzania ciała stałego do tem pe
ra tu ry żarzenia białego. Zużywamy więc tu nie siłę świecącą gazu, lecz jego energią cieplikową. N ależało wynaleźć ciało, któreby opierało się najwyższym tem peraturom , nie ulegając przytem ani utlenieniu, ani ro z k ła dowi. A uer użył do tego soli rzadkiego me
ta lu toru. Początkow o m inerały torowe znajdowano tylko w Norwegii i bardzo n ie
wielu innych k ra ja ch , a cena kilogram a soli torowych wynosiła 10000 fr. Znalezienie pokładów m onacytu w K aro lin ie i Brazylii wpłynęło na obniżenie ceny do 300 fr., a na- koniec do 50 lub 55 fr. za kilogram . Obecnie wyrób siatek torowych dochodzi 30000000 sztuk, — odpowiada to rocznemu zużyciu 30000 kg azotanu toru. O dkryto też nowe pokłady m onacytu na U ralu , w Norwegii i Ziemi przylądkowej. W arto ść ziemi to ro wej, potrzebnej do jednej siatki w obecnej chwili wynosi zaledwo 10 centymów. S iatki A uera, lub ich naśladownictwo, sprawiły przew rót w oświetleniu gazowowem i zm niej
szyły koszt gazu do '/ 5. W ypada jednak do
dać do tego dosyć znaczny koszt urządzenia palnika i samej siatki.
S iatki te m ają pozór wydłużonego worecz
k a z białego, rzadkiego muślinu, w który ubrany je st palnik. Pierwotnie tkan in a m a k ształt rękawa, przez który przeszłaby swo
bodnie rączka dziecka i je st kilka razy dłuż
sza i szersza od wypalonej siatki żarowej.
P o starannem wymyciu zam aczają j ą w wod
nym roztworze azotanu toru, suszą, związują na jednym końcu i naciągają na formie drewnianej, żeby nadać k sz ta łt stożkowaty.
N astępnie siatka wypala się w silnym ogniu.
Podczas w ypalania kurczy się bardzo znacz
nie i zmienia z organicznej na czysto mine
ralną. P o wypaleniu siatka staje_się ta k krucha, że za lad a uderzeniem rozsypuje się na proszek.
Siatki A u era d ają dotąd światło niepo
dzielne i posiadają siłę 40 świec normalnych, zużywając na godzinę 85 litrów gazu. G dy
byśmy jed nak chcieli podzielić siatkę na czte
ry, zużywające po 21 litrów gazu n a godzi-
| nę, siatki nie rozżarzą się dostatecznie. P o stęp zależy tedy na dostarczaniu za mniej
| więcej tęż sarnę cenę większej ilości św iatła niż w zwykłych palnikach. Gazownia nic ' prawie nie traci, spożywca wiele zyskuje;
I nie zmniejszamy wydatków, ale zyskujemy lepsze oświetlenie. Z am iast 10 świec zwykłe-
; go palnika—40. (/Dziesięć świec! wkrótce na-
| wet ubodzy nie będą się zadawalniać takiem światłem. Takiem było światło latarń za rewolucyi '). P o wprowadzeniu ich za L u d wika X V sądzono, że nie można pomyśleć o czemś lepszem. N a 100 lat przed rewolu- cyą, pani de M aintenon, układając budżet dla swego b ra ta , wyznaczyła mu wspaniało- l myślnie po dwie świece dziennie, kosztowały one n a teraźniejszą monetę 1 fr. 90 cent., za tę sumę dziś, przy pomocy palników A ue
ra , można otrzym ać 3 000 świec na godzinę, czyli światło 600 świec w ciągu 5 godzin.
Światło lam p A u e ra możemy z wielką ko
rzyścią wzmacniać zapomocą dopływu więk
szej ilości zgęszczonego powietrza przy czem blask wzrasta; jestto sposób, proponowany przez Deneyrouse:!. Zgęszczonego powietrza m a dostarczać osobne towarzystwo. W tedy koszt 1 świecy n a godzinę staje się o połowę mniejszy.
l) P a ln ik i la ta r ń gazow ych w arszaw sk ich
j dają, św iatło — 1 4 — 15 św iec; p o sia d a ją c e p o
I 2 p a ln ik i dają, dw a ra z y w ięcej.
536 W SZECH SW IA T. ^Nr 3 4r.
V.
P rzypadek, który w ostatnich latach tyle o d d ał przysług oświetleniu zapomocą p ro duktów otrzym anych z węgla, nie był tak łaskawy n a elektryczność. K iedy przy po
mocy siatek A u e ra żółto świecący gaz zaczął dawać białe światło, elektryczność w lam pach Edissona zaczęła świecić żółto. Z m iana zna
lazła jed n ak uznanie ze strony pań, sprzyja
ła bowiem ich wyglądowi i toaletom , zasto
sowanym do św iatła gazu lub świec. L am py E disona, czyli żarowe, wybornie się nadały do oświetlenia zbytkowego.
Zastosow anie elektryczności do oświetlenia sięga 1808 r., kiedy Davy odkrył zasadę łu- ku V olty i zastosow ał go do lam p, noszą
cych miano łukowych. Ź ró d łem św iatła je st tu łu k Y olty— pomiędzy dwoma węgielkami kończącemi elektrody. W m iarę jed n ak s p a lan ia się węgielków odległość pomiędzy niemi w zrasta i świetny łu k ginie. Ulepszeń n a le żało dokonać w dwu kierunkach : zapobiedz powiększaniu się odległości pomiędzy w ęgiel
kam i i zastąpić baterye galwaniczne przez przyrządy łatw iejsze w użyciu i silniejsze.
Temu drugiem u warunkowi zadość uczyniły | machiny dynam o-elektryczne. Co do pierw szego zbudowano liczne przyrządy, re g u la to ry, które autom atycznie zbliżają elektrody zakończone węgielkami, w m iarę spalania się tychże. P . Jabłoczkow zam iast re g u la to ra umieścił węgle w rodzaju świecy gipsowej j równolegle do siebie. Świeca znikała wraz z węglami elektrodów, odległość pomiędzy niemi pozostaw ała taż sama; zadanie było rozwiązane dosyć zadaw alniająco, z w yjąt
kiem kosztu—w tej postaci elektryczność kosztow ała zadrogo i powrócono do re g u la
torów. A le cały ten złożony m echanizm | drążków, śrubek, kó ł zębatych posiada za- [ wielką objętość, nie może być u kryty i jest nieestetyczny.
W dodatku lam py łukowe n a d a ją się je d y nie do ośw ietlania większych przestrzeni, gdyż d ają św iatło równe najm niej 330 świe
com, do naszych więc mieszkań szczupłych św iatło elektryczne może być wprowadzone tylko w lampach żarowych, czyli t. zw. E d is sona. W iadom o, że p rą d , napotykając w przewodnikach znaczny opór, zmienia się
częściowo w energią cieplikową i przy znacz
nym oporze tem p eratu ra dochodzi do białe
go żaru. Niezbędnym warunkiem jest, aby przewodnik nie podlegał spaleniu, albo usu
nięty był z pod wpływu tlenu powietrza, w przeciwnym razie nastąpiłoby natychm ia
stowe spalenie, w przestrzeni zaś pozbawionej pow ietrza żarzenie może trw ać nieokreślenie długo. Lam py te, łatw e do zapalania i g a
szenia, czyste, nie wymagające żadnych s ta ra ń , nio wydzielają ani ciepła, ani gazów i n ad ają się doskonale do najrozm aitszych warunków.
Ilości tych lam p używanych u nas obliczyć niepodobna, nie jest ona jed nak znaczna.
W P ary ż u liczą ich 350000, a użyta elek
tryczność dostarcza 1740 milionów świec na godzinę, stanowi to jed n ak zaledwo ł/ 4 oświe
tlenia naftowego i J/ , 5 gazowego. Powodem tego je s t stosunkowo wysoka cena oświetlenia elektrycznego. P ozostaje ono dotychczas na usługach u ludzi zamożnych, co jawnie się wykazuje porównywając stosunek użytej elektryczności do gazu w P aryżu i Londynie.
Stosunek ten je s t jednakowy, pomimo, że w Londynie gaz jest trzy razy tańszy niż w P aryżu. P a ry ż posiada 6 centralnych stacyj elektrycznych, ale prócz tego liczne gm achy, np. te a try , dworce kolei, wielkie magazyny i hotele posiadają własne m otory i urządzenia elektryczne. M ieszkania p ry w atne, naw et w P aryżu, dotąd rzadko uży
w ają elektryczności; przeciętny jed n ak abo
nent posiada większą ilość lam p żarowych niż płomieni gazowych. N ie rzadko miesz
k an ia pryw atne są opatrzone w 200—300 t a kich lamp. P a ła c ks. R o lan da B onapartego oświetlony je st 5 000 lam p żarowych.
E n erg ia elektryczna, k tó ra doprowadza w lam pach żarowych nić węglową do tem p.
2 0 0 °, przesyłana bywa dwojakim sposobem.
D ru ty przenoszące p rą d m ogą być porów na
ne do ru r o znacznej średnicy, w których woda przepływ a spokojnie i działa ilością—
albo też do ru r wąskich, w których woda ' porusza się z nadzwyczajną siłą. Oba spo
soby posiadają swoje zalety, względnie do odległości, na ja k ą energia m a być przesy
łan ą. W tych dwu przypadkach p rą d wy
tw arza się innym sposobem; w pierwszym je stto p rą d stały, w drugim przeryw any.
P rą d zostaje przerw any 42 razy n a sekundę,
N r 34. WSZECHSW1AT 537 tak że teoretycznie lam pa żarowa tyleż razy
na sekundę zapala się i gaśnie. Zjaw iska tego dostrzedz jed n ak nie możemy, gdyż wę
giel w ciągu ta k krótkiego czasu nie prze
staje świecić. D la publiczności różnice mię
dzy prądam i stałem i i przerywanem i nie m ają znaczenia, tem bardziej, że niezmiernie silne prądy, dochodzące 3 000 wolt, zanim wejdą do lampy, zostają osłabione do 110 wolt.
Pomimo wszystkich udoskonaleń, dokona
nych w dziedzinie elektrotechniki, zam iana energii cieplikowej n a m echaniczną w m achi
nach parowych, mechanicznej n a elektryczną w m achinach dynamo-elektrycznych i nako- niec elektrycznej na św ietlną w lam pach, po
ciąga za sobą stra tę 99 % pierwotnej energii cieplikowej, ta k że tylko 0,01 z pożytkiem zostaje użyta. P ra c a machiny parowej s ta nowi zaledwo 0,10 tej, którąbyśm y teoretycz
nie powinni otrzym ać ze spalonego węgla;
0,01 zostaje stracona przy zamianie energii mechanicznej n a elektryczną, 0,01 zatraca się w przewodnikach, z 0,08 dochodzących do lampy 0,07 zmienia się w nieprzydatną do naszych celów energią cieplikową i tylko 0,01 w świetlną. T ę ostatn ią s tra tę przed
staw iają zresztą wszystkie źródła światła, jakie wynalazł człowiek, dotąd przyroda je dynie posiada tajem nicę w ytw arzania św iatła bez ciepła i żadna lam pa nasza nie może iść w porównanie ze świętojańskim robaczkiem.
Ażeby uczynić światło elektryczne dostęp- niejszem , potrzeba przedewszystkiem obniżyć jego cenę. W y rab iają ju ź lam py łukowe tej siły św iatła, ja k ą posiadają lampy A uera;
dla otrzym ania p rą d u s ta ra ją się zużytkować siły przyrody, jakoto wodospady, a naw et siłę wiatru. Podczas podróży N ansena, s ta tek jego, F ram , był oświetlony elektryczno
ścią, a m achina dynam o-elektryczna porusza
na była zapomocą w iatraka, umieszczonego na pokładzie.
Je d n ą z najważniejszych przeszkód w roz
powszechnianiu elektryczności je s t to, że przeciętne użycie lam py wynosi zaledwo 2 godziny na dobę. Rachunki towarzystw p a ryskich wykazują, że hektow att, dostarcza- ący św iatła 30 świec na godzinę, kosztuje konsum enta 12 cent., a więcej niż 10 tow a
rzystwo. Toż samo jed n ak towarzystwo po
dejm uje się dla oświetlenia m iasta dostarczyć
hektow att po 4 centymy, a towarzystwu tramwajowemu po 2 !
K oszt wytworzenia hektow atta elektrycz
ności wynosi 10 cent., ale rozpada się on na następujące pozycye: wytworzenie energii elektrycznej 2—3 cent., koszty ogólne—4, am ortyzacya 3 cent. T ak wysoka am ortyza- cya spowodowana je st krótkością term inu koncesyi. Cena jeszczeby dalej spadla, gdy
by rozpowszechniło się użycie elektryczności jak o m otoru używanego do poruszania d rob
nych warsztatów rzemieślniczych i machin do szycia.
W a żn ą przeszkodę stanowi też i to, że do
tą d nie posiadamy dla elektryczności zbior
nika, odpowiadającego olbrzymim zbiorni
kom gazu, któryby pozwalał nagrom adzać zapas energii n a chwile nadm iernego jej za
potrzebowania. Czynność tę obecnie pełnią akum ulatory, posiadają jed n ak one liczne wady : oprócz ciężaru znacznego, oddają one tylko 2/3 powierzonej im pierwotnie do prze
chowania energii. Pomimo tego zakłady elektrodynamiczne zmuszone są używać aku
mulatorów, ażeby dostarczać prąd u pomię
dzy północą i południem, kiedy machiny dy- namo-elektryczne są w spoczynku.
G az i elektryczność napotykam y dotąd tylko w m iastach, być może, że z czasem r u ry i druty dosięgną nawet oddalonych wio
sek i pojedynczych osad. S ą jed n ak m iej
scowości, które sam a przyroda zaopatrzyła w m atery ał oświetlający. T ak np. w nafto- dajnych okręgach Stanów Zjednoczonych i niektórych miejscach Holandyi północnej studnie artezyjskie różnej głębokości w ydają wodę nasyconą gazem węglowodornym, który zebrany w odpowiednie zbiorniki rozprow a
dza się ruram i, podobnie ja k gaz oświetla
jący. W M urraysville, w Pensylwanii, jedn a studnia dostarcza 300 000 m3 n a dobę. Gaz ten świeci słabo, ale ma tę wielką zaletę, że nic nie kosztuje.
W yp ad a nam uczynić wzmiankę o acetyle
nie. N a innem miejscu Wszechświat podał obszerną wiadomość o jego fabrykacyi, uży
ciu, zaletach i wadach. G az ten płonie nad
zwyczaj jasnym płomieniem i odznacza się
538 W SZEO H SW IAT N r 3 4 nadzw yczajną łatwością fabrykacyi, tak . że
może być otrzym ywany w pojedynczych lam pach i k ażd a lam pa je st zarazem fabryką gazu. W tych jed n ak w arunkach, m ateryał do otrzymywania gazu—węgielek w apnia—
powinien odznaczać się nadzw yczajną czysto
ścią, co podwyższa jego cenę do 3 fr. 50 c.
za kilogram (54 kop. za funt), przy tej cenie 10 świec na godzinę kosztuje 7 cent., t. j. 3 razy drożej niż n afta i 11 razy drożej niż gaz w palnikach A uera.
Jeż eli jed nak gaz wytwarza się w oddziel
nym zbiorniku i rozprow adza ruram i, węgie
lek w apnia może być mniej czysty, a wtedy cena jego spada do 25 cent. za kilogram , a cena 10 świec na godzinę do '/2 centyma, a przecież nie je s t to jeszcze ostatn ia g ra n i
ca taniości.
P rzeszkodę do rozpowszechnienia acetyle
nu stanowi niebezpieczeństwo wybuchu—n a leży on do silnie wybuchających gazów (jako endoterm iczny). Z d aje się, źe acetylen da się z korzyścią użyć jako dom ieszka do słabo świecących gatunków gazu, np. do wspomnia
nego n aturalnego gazu w Pensylwanii.
Istn ie ją też próby zastosow ania siatek A u e ra do lam p spirytusowych i naftowych.
W adę tych ostatnich stanowi dosyć złożone urządzenie palnika, trudność zapalania i do
syć długi czas, potrzebny do rozpalenia sia t
ki. W palniku takiej lam py n a fta przed spaleniem musi być zam ieniona w p arę.
L am py te pod względem blasku doskonale współzawodniczą z palnikam i gazowemi, opatrzonem i w siatki A uera.
Wszędzie, dokąd nie dosięgły gaz i elek
tryczność, panuje niepodzielnie nafta, a n a wet tam , gdzie one istnieją, walczy nieraz zwycięsko. N ajw iększą zaletą nafty je s t jej taniość, następnie p ro sto ta i przenośność lamp. Użycie nafty nie liczy jeszcze pół wieku (1856 r.), a już napotykam y j ą od najuboższej lepianki do wspaniałego pałacu.
W roku 1867 zużyto tylko 18 mil. kilogr.
nafty, w 1883 ju ż 143 mil. ky, w 1895 zużyto 230 mil. % , ilość ta dostarcza 65 miliardów świec na godzinę. Głównemi dostawcam i nafty w obecnej chwili są Pensylw ania i K aukaz.
W . Wr.
KOPALNIE DYAMENTÓW.1)
P rzem ysł dyamentowy, który w chwili obecnej dostarcza rok rocznie dyam entów za 30 milionów fr., koncentruje się dziś wy
łącznie w Afryce południowej. W śró d p u bliczności, kupującej drogie kamienie, roz
powszechnione je s t wprawdzie zdanie, jakoby dyam enty południowo-afrykańskie były go r
szej wody niż indyjskie i brazylijskie, lecz mimo tego złudzeniem jest, aby inne dya
m enty dziś n a rynku się znajdowały. W ła
ściwie w Indyach wschodnich naw et nigdy nie wydobywano dyamentów do celów h and lowych. Rozpowszechnienie dyam entu d a tu je zre3ztą zaledwie od 200 lat. S ztuka łupania i szlifowania dyamentów wynalezio
na została około roku 1600. P o rm a bry lan tu o 58 płaszczyznach pochodzi dopiero z końca X V I I I wieku. W dawniejszych cza
sach dyam ent był rzadkością, przechowywa
ną tylko gdzieniegdzie w skarbcach królew
skich i książęcych. Do ostatnich czasów głównem źródłem dyamentów były kopalnie brazylijskie w D iam an tina i w B ahia, odkry
te około roku 1727. D yam enty brazylijskie, ta k samo ja k dziś afrykańskie, spotkały się swego czasu z niechęcią kupujących i przez długie la ta wysyłano je najpierw do B enga- lu, skąd pow racały dopiero z firm ą kam ieni indyjskich. Nowoodkryte kopalnie dyam en
tów powodują zawsze gwałtowne obniżenie cen i następuje kryzys handlu dyamentowego, który ruinuje składników, jeżeli w daw niej
sze, droższe kamienie się zaopatrzyli. S tą d rozsiewane wśród publiczności pogłoski, j a koby nowe dyam enty nie dorównywały j a kością dawniejszym. O pór ten nie m ógł po
wstrzymać jed n ak rozwoju kopalń afry k ań skich, których konkurencya w krótkim p rz e
ciągu czasu zabiła wszystkie inne. R zeczy
wiście, kam ienie afrykańskie przeciętnie są w gorszym gatunku, niż brazylijskie, ale przy nadzwyczajnem bogactwie kopalń afry k ań skich d ają one naw et najlepszych dyam entów
') W e d łu g R ev u e Gen, des Sciences, 1 8 9 7 ,
n - r 13.
N r 34 W SZECHSW IAT. 539 znacznie więcej, niż dawniej kopalnie brazy
lijskie.
K opalnie afrykańskie są rozsiane na prze
strzeni około 200 km długości na płasko- wzgórzu nagiem i ponurem , które stanowi pustynię zwaną K aroo. N a przestrzeni tej znaleziono mnóstwo wzgórków skalistych, których średnica wznosi od 100 do 600 m.
W zgórki te składają się ze skały o barwie szarej lub żółtawej i różnią się zupełnie od otaczającego gruntu. Płaskowzgórze, usiane tem i wzgórkami, przedstaw iałoby się z góry ja k deska, w k tó rą powbijano gwoździe z okrągłem i główkami. P od każdym wzgór
kiem, ja k sztyft gwoździa, pogrąża się p ro
stopadle w g ru n t ta sam a skała fto głęboko
ści dziś jeszcze nieznanej. W tej skale właś
nie i tylko w niej znajdują się dyamenty.
E ksploatacya polega na rozłam ywaniu skały cięciami poprzecznemi aż do warstw coraz głębszych. W rezultacie pozostają otw arte kominy, rodzaj wywierconych w ziemi k ra terów.
Słup skały dyamentonośnej odcina się do
skonale od pozostałego gruntu. Pochodzenie tych słupów je st bezwątpienia erupcyjne.
B ardzo często znajdujem y w takim słupie kaw ałki skały obcej, k tó ra w otaczającym gruncie znajduje się o 100 lub 200 m g łę biej. O dłam y te zostały porwane i uniesione w chwili wydobywania się płynnego słupa.
N a dnie wielkiego jeziora, które niegdyś po krywało A frykę południową, ułożyły się n a j
pierw warstwy poziome, które stanowią dzi
siejsze płaskowzgórze K aroo; warstwy te po pewnym przeciągu czasu były przebite, np.
wskutek wybuchów gazów wewnętrznych; po
tworzyły się wtedy kominy głębokie, które znajdujem y w wielu okolicach wulkanicznych.
Takim i kominami są np. kotliny niektórych jezior w Owernii. Kom iny te w Afryce po
łudniowej zostały wypełnione przez m asę płynną, stopioną, k tó ra porw ała ze sobą z głębi oprócz odłamów granitów i innych m inerałów kryształy dyam entu, utworzone w głębi pod wielkiem ciśnieniem. W arunki tworzenia się dyamentów, są, ja k wiadomo, znane od czasu doświadczeń H . Moissana, który przed kilku laty otrzym ał sztuczne dyam enty, rozpuszczając węgiel w stopionem żelazie i sprow adzając gwałtowne krzepnię
cie żelaza. Silne ciśnienie, które wtedy po-
| wstaje, sprawia, że węgiel wydziela się w kształcie mikroskopowych kryształków dyam entu. N aw et zwykła stal fabryczna, ja k się później okazało, zawiera w sobie rów
nież drobniuteńkie kryształki dyam entu.
W jednej z fabryk belgijskich dyam ent taki m iał nawet 0,5 m m średnicy.
D yam enty rozmieszczone są w łonie tej skały wybuchowej z zadziwiającą jed n o ro d nością : nie stają się pospolitszemi lub rzad- szemi n a powierzchni lub w głębi. U derza to tem więcej, że stosunek ilości dyamentów do ilości skały je s t bardzo drobny, pomimo bogactw a tych kopalń. Nie należy sobie wyobrażać, jakoby „skała b łęk itn a”— ta k nazyw ają ją górnicy afrykańscy—była usiana dyamentami. W najobfitszych naw et kopal
niach wypada przeciętnie 1 k a ra t (205 mg) na wagonik, mieszczący 0,5 m 3 skały. O d
powiada to 0,27 g na tonnę, t. j. na 1 000 kg czyli mniej więcej '/a 700000 5 znaczy to, że trzeb a zbadać około 3 m 3, aby znaleźć 1 j gram dyamentów. Poszukiwanie staje się
| jeszcze zmudniejszem, gdy zważymy, że b a r
dzo wiele dyamentów dochodzi do znacznie większych wymiarów—w A fryce południowej znaleziono dyam ent, ważący 970 karatów — [ a więc liczba ich jest przeciętnie m niejszą
j