• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 11 lutego 1894 r. T o m X I I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUK0IVI PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 11 lutego 1894 r. T o m X I I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUK0IVI PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 6 .

Warszawa, d. 11 lutego 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUK0IVI PRZYRODNICZYM.

K om itet R edakcyjny W s zech św iata sta n o w ią P a n o w ie A Iex an d ro w icz J ., D e ik e K ., D ic k ste in S., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w sk i W J., K ra m sz ty k S., N a- ta n so n J ., P ra u ss S t., S ztoicm an J . i W ró b le w sk i W .

P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d ak cy i „W szechśw iata*

i w e w sz y stk ic h k sięgarniach w k ra ju i zagranica.

A d r e s !E

2

ed.a,łccyi: IKIretłscwsłścis-^rzed.inieście, USTr ©©.

PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro czn ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

Mieszkańcy Ziemi Ogniowej.

Od la t wielu jedno z najdzikszych i naj­

mniej rozwiniętych plemion indyjskich, za­

mieszkujące niegościnne wybrzeża Ziemi Ogniowej, zwraca n a siebie uwagę etnogra­

fów, usiłujących rozwikłać wielką zagadkę zaludnienia lądu. Darw in pierwszy podał nam o nich dość szczupłą wiązankę faktów, związek wszakże szczepu tego z innemi ple­

mionami A m eryki przez czas długi jeszcze pozostawał niejasnym.

Dzisiaj posiadamy już całą lite ratu rę w tym przedmiocie, daleką jeszcze od wyczerpania tem atu, lecz przedstaw iającą mieszkańców Ziemi Ogniowej, w odmiennem nieco, aniżeli przedtem, świetle. S ą to prace porucznika Bove, B ridgea, R am ona Listy, Loyisato, mi- syonarzy angielskich z .U shuąia i wyprawy francuskiej z r. 1883 do przylądka H orn.

Świeży, bardzo ważny przyczynek do zna­

jomości tego ludu stanowi obszerna rozpraw a R udolfa M artina, ogłoszona w najnowszym zeszycie „A rchiv fu r A nthropologie,” (Rudolf

| M artin: Z ur physischen Anthropologie der Feuerliinder, Arch. f. A nthrop. t. 22).

P ra c a ta nadzwyczaj sumienna opiera się na studyach anatomicznych dostarczonych przez sekcyą kilku trupów z grom adki indyan,

| obwożonych przed kilkoma laty po Europie przez jakiegoś przedsiębiorcę, z których więk­

szość grób w Europie znalazła.

Ziem ia Ogniowa, wrzynająca się klinem pomiędzy dwa burzliwe oceany, o niedostęp­

nych wybrzeżach, od północy m ająca rozległą pustynię i góry nieprzebyte, je s t jakby stwo­

rzoną do odosobnienia rasy od wszelkich wpływów zewnętrznych i do urobienia swoich mieszkańców na sposób przystosowany do klim atu i warunków bytu.

Pomimo stosunkowo niezbyt rozległej prze­

strzeni, panują tu taj, ja k w Patagonii, której Ziem ia Ogniowa je st najdalszym cyplem, n a ­ der zmienne, czysto lokalne warunki klima­

tyczne, zależne od orografii k ra ju i kierunku panujących wiatrów. Od zachodu p iętrzą się dzikie niebotyczne szczyty, porosłe wiecz­

nie zielonemi lasam i buków (F agus antarcti- cus i F agu s betuloides) i cyprysów, posiadają­

ce wilgotny klim at i florę A raukanii, od

wschodu rozciąga się suchy step bezleśny,

podgórze wschodnie i wybrzeża południowe

(2)

8 2 W SZECH SW IA T. 6 .

obfitują w soczyste łąki i zarośla mirtów i berberysu, charakteryzujące ca łą m ieszkal­

ną część P atagonii aż po brzegi Lim aju.

W większej części wyspy panuje klimat wilgotny, dość równy, o tem peraturze rocznej -j- 6 % C.; najniższą te m p e ra tu rą obserwowa­

ną je s t — 12% C., najwyższą + 24% .

F a u n a i flora k ra ju uboga, nie różni się od patagońskiej—guanaco, tucu-tuco (Otenomys m agellanicus), szczury, lis (Canis magellani- cus), znajdują się tylko w stepowej, wschod­

niej części wyspy. N a wscbodniem również wybrzeżu żyją foki, lwy m orskie i wydry oraz ryby w obfitości.

Gorzej je s t na zachodzie i południu, gdzie krajowiec na wybrzeżu tylko wielką obfitość mięczaków poław iać może, nadzwyczaj burzli­

wy ocean i niedostępność brzegów u tru d n iają rybołówstwo i tylko czasem wyrzucony na brzeg tru p wieloryba stanowi jedyne urozm ai­

cenie bardzo niewybrednej kuchni krajowej.

Z pokarmów roślinnych, oprócz kilku korzon­

ków i jag ó d berberysu, indyanie jedzą tylko pewien gatunek grzyba (C yclara Hookeri), rosnący na korze najpospolitszego z buków tamecznych (F agus betuloides).

D okładnej cyfry zaludnienia wyspy nie po­

siadam y dotychczas. P an u je m niemanie, że jedynie wybrzeża są zamieszkałe, przeczy tem u wszakże sprawozdanie urzędowych wy­

praw argentyńskich i chilijskich w głąb k ra ­ ju , które wszędzie spotykały drobne grom ad­

ki krajowców, równie ja k opowiadania kopa- czów złota, z którym i miałem sposobność się spotykać. Z d aje się jed n ak że wyłącznymi panam i lasów i łą k w głębi wy.spy są bitni i dzielni Ona, etnograficznie zupełnie odmien­

ni od szczepów nadbrzeżnych, do których je ­ dynie stosują zazwyczaj nazwę „Fuegiens,”

jakkolwiek nie są oni ani jedynym i m ieszkań­

cami, ani naw et najliczniejszem plemieniem na Ziemi Ogniowej.

Ogólną liczbę krajowców p o d ają rozmaici autorowie na 1 500— 8 000.

W szyscy podróżnicy zgad zają się co do po­

działu ich na trzy odrębne szczepy:

1) Ona, inaczej zwani W ua, Jakan a-K u n n y , lub A onik—n a wschodzie.

2) Jaghan, inaczej Ja g a n , Japoos, Telleni- k a—n a południu i

3) A la k u lu f lub Alikoolip n a południowo zachodniej stronie.

Szczepy zachodnie nie są dotychczas znane.

Szczep Ona stopniowo coraz dalej ku połud­

niowi się posuwający stanowi naród odrębny, cechami etnograficznemi nieróźniący się od Tehuelczów czyli Coneków z drugiej strony cieśniny M agellana. O ile mogę wierzyć opo­

wiadaniom kopaczów złota, mowa ich je st tylko dyalektem języka Coneków. Plem ię to rosłe, silne, odważne i bitne, żyje przeważnie z po­

lowania n a guanaka. Od właściwych „Fue- giens” należy ich tedy oddzielić, tembardziej że się z nimi nie łączą, a spokojnych Ja g h a n nadbrzeżnych samo wspomnienie dzikich i ro ­ słych wojowników Ona przejm uje trwogą.

Szczep Jag h a n mieszka po obu stronach kan ału Beagle i na wyspach południowych.

Szczep ten najlepiej poznany został, a wszyst­

kie wiadomości antropologów o Fuegiens tu ­ ta j zebrane zostały. W obrębie ich tery- toryum leżą znane : i wielce zasłużone stacye misyjne South A m erican M issionary Society w Usziuaia (Ooszooia, Ushavia), stąd pocho­

dzą wszystkie czaszki i szkielety, rozsiane po muzeach europejskich.

Podróżnicy wszyscy zgadzają się, że szczep J a g h a n różni się od sąsiednich A lakuluf wy­

łącznie tylko językiem, posiadając zresztą wszystkie inne cechy etnograficzne wspólne.

G rom adka indyan, w r. 1881 do Europy przywieziona, k tóra dostarczyła m ateryału M artinowi do cytowanej wyżej monografii, należała do szczepu A lakuluf.

M ieszkańcy Ziem i Ogniowej są wzrostu m ałego (przeciętna m iara dorosłego mężczyz­

ny wynosi 157 cm, kobiety 147 cm). N a j­

częstszym wzrostem je s t 156— 160 cm dla mężczyzn, 144— 151 dla kobiet.

K a d łu b ich barczysty, o krótkiej szyi, k lat­

k a piersiowa długa, ręce stosunkowo bardzo długie, tak że siąg wynosi więcej, aniżeli wy­

sokość (163 cm u mężczyzn, 152cm u kobiet), nogi cienkie, bez łydek, kolana w ty ł podane.

Szerokość ramion bardzo znaczna, k ształt głowy bardzo charakterystyczny, o policzkach mocno wystających— znacznie więcej, aniżeli z kształtu czaszki sądzićby m ożna—wskutek zgrubienia skóry i warstwy tłuszczowej tk an ­ ki, od policzków zaś zwężona silnie zarówno ku górze ja k ku dołowi. Przypom ina to nie­

co k ształt głowy eskimosów.

W ym iary czaszki odpowiadają typowi me-

zocefalicznemu z lekką skłonnością do bra-

(3)

N r 6.

W SZECH SW IA T.

83 chycefalii u J a g h a n i do dolichocefalii u Ala-

kuluf. Oczy małe, w ydają się mniejszemi jeszcze z powodu wązkości szpary powieko­

wej, której k ąt zewnętrzny bywa niekiedy ja k u plemion mongolskich podniesiony. Nos szeroki, przypłaszczony, o grzbiecie nieco wklęsłym, zarost bardzo rzadki, czoło wązkie, wargi grube i mięsiste, usta bardzo szerokie, włosy czarne, sztywne, stopy i dłonie m ałe i kształtne, barw a skóry czarniawo brunatna, u starych i chudych osobników prawie czarna.

W szystkie cechy antropologiczne, pomija­

jąc jedynie wynikające ze sposobu życia prze­

ważnie na łodziach słabe rozwinięcia dolnych kończyn, zbliżają mieszkańców Ziemi Ognio­

wej do Botokudów, G uarani, A ym ara i innych szczepów zaludniających Am erykę południo­

wą na północ od stepów G ran Chaco, nato­

miast różnią się bardzo znacznie od najbliż­

szych swoich sąsiadów, zarówno Ona i P ata- gończyków ja k A raukanów i indyan stepo­

wych Argentyny.

Typ Botokudów, podobny do czaszek ko­

palnych z L agoa Santa, jest niewątpliwie n aj­

starszym typem am erykańskim , który później­

sze im igracye azyatyckie rozproszyły, lub wyparły w najbardziej niedostępne kryjówki, podczas gdy typ patagończyków i araukanów należy do tych właśnie imigracyj później­

szych. Godnem je s t przeto zaznaczenia, że liczne czaszki kopalne, znajdowane na Ziemi Ogniowej, nie różnią się wcale od dzisiejszych, co dowodzi, że Fuegiens są odwiecznymi au­

tochtonami, przybyłym i na ląd amerykański zapewne jeszcze w okresie dyluwialnym, którzy skutkiem swego odosobnienia ocaleli jeszcze przed zalewem hord późniejszych. Zalew ten jednak i dzisiaj nie u stał, a pom ijając już osadników europejskich, silniejsi i przedsię­

biorczy Ona niezadługo pochłoną resztki autochtonów Ziemi Ogniowej.

J . Siemiradzki.

O U D Z I A L E C H E M II

w badaniu zjawisk życia.

(O d c z y t w y g ło sz o n y w Selccyi chem icznej

d.

27 sty c z ­ n ia r. b.)

Chemik rozbiera ciała przyrody i składa je , analizuje i buduje, rozszczepia na proste części składowe i z tych ostatnich znów two­

rzy zawiłe związki. Od najpierwszych po­

czątków historyi naszej nauki uważano to za wyłączne zadanie chemika, a i dziś przecie jeszcze ludzie, bliżej nie wtajemniczeni w cele i dążenia chemii, przypuszczają najczęściej, że na rozbiorze chemicznym i syntezie zaczy­

n ają się i kończą prace chemika. A jed nak ­ że dalecy bylibyśmy od obecnego stanu nauk przyrodniczych, gdyby istotnie chemik tylko na takiej pracy poprzestawał. A naliza i syn­

teza chemiczna są tylko metodami, którem i chemik najczęściej się posługuje, są tylko środkami, które pozw alają mu dążyć do dal­

szych celów i cele te osięgać. Z adania i p ro­

blem aty chemii sięgają znacznie dalej. P o ­ znanie istoty m ateryi, rozwikłanie tych zaga- l dek, jakie napotykam y ustawicznie przy cią­

głych je j przeobrażeniach, dotarcie do źródła sił, które przeobrażeniam i temi rządzą, oto najbliższe szczyty, do których wybiega myśl chemika-uczonego. Zatoczywszy ta k daleko koło swej pracy, chemik z trudnością potrafi nakreślić granice swej działalności i nic dzi­

wnego, że w m iarę rozwoju wiedzy zagarnia coraz obszerniejsze terytorya, że nie poprze­

sta ł na badaniu najbliższego swego otocze­

nia i, poznawszy z pewną dokładnością ciała m artwej natury, za b rał się z niemniejszą energią do badania przyrody żywej, że wre­

szcie m ało mu było planety naszej, sięgnął do najdalszych ciał niebieskich. I przyznać

| trzeba, że rezultaty, do j akich w pracy swej do­

szedł, ta k są olśniewające, ta k wyższe od wszystkiego, czego się nawet sam z góry

| spodziewał, że coraz śmielej kroczy dalej, I a naw et niekiedy zbyt chełpliwie siły swe

mierzy.

B ył czas, kiedy nauki przyrodnicze nie by­

ły uprawiane jako oddzielne gałęzie wiedzy

(4)

84

WSZECHS WIAT.

lecz spoczywały w rękach lekarzy. S ta ro ­ żytni i średniowieczni przyrodnicy prawie wszyscy przedewszystkiem byli lekarzam i, a teoretyczne ich badania naukowe pośrednio służyć miały głównie praktycznym celom le­

czenia. Z czasem wszakże wyłoniły się w sa­

mej nauce o przyrodzie specyalne zadania, które wymagały całkowitego oddania się i po­

chłaniały całego człowieka. Ten wszakże ści­

sły związek pomiędzy naukam i przyrodnicze- mi a medycyną, nie mógł się nigdy zatrzeć.

Bo jakkolwiek w dziejach wiedzy wskazać m ożna wprawdzie pewne krótkie okresy, pod­

czas których lekarze samodzielnie działali, nieoglądając się na postępy pracy przyrod­

ników, a ci ostatni znów o medycynie zapo­

minali, to jednakże właśnie te fazy w rozwo­

ju medycyny najbardziej były niepomyślne, najm niej m ogą się szczycić prawdziwemi, wielkiemi postępami. Zrozum iano wreszcie, że człowiek nie je st zjawiskiem wy odrębni o- nem w przyrodzie, że wzajemne oddziaływ a­

nia i wspólność życia wszystkich isto t orga­

nicznych każą przypuszczać istnienie niero- zerwanej jedności w przyrodzie, że i n a tu ra m artw a od żywej nie je s t oddzielona murem niewzruszonym. I oto w naszych czasach znów zawiązano najściślejsze stosunki pomię­

dzy medycyną a naukam i przyrodniczemi, po­

znano, że zjaw iska zachodzące w u stroju człowieka okazują zupełną analogią z temi, których a ren ą je s t ciało zwierząt, a naw et roślin, zrozumiano, że przem iany sił i prze­

obrażenia m ateryalne, odbywające się w or­

ganizm ach, bynajm niej nie są niedostępne dla naszego pojmowania i że należy tylko ro z­

począć od zrozumienia prostych zjawisk, aże­

by następnie przechodzić do coraz zawilszych.

N aturalnym przeto porządkiem rzeczy che­

m ia ciał m artwych, chemia skorupy ziemskiej i atm osfery naszej planety doszła ju ż do wy­

sokiego stopnia rozwoju, zanim z równą śmia­

łością i z podobnie doskonałą bronią zabrano się do b ad ania chemii ciał żywych.

Lecz i tu ta j w początku, podobnie ja k w chemii m ineralnej, analiza i synteza była wszystkiem. Z początku oczywiście naw et wyłącznie tylko analizowano. W iadom o do­

brze, ja k wielkim by ł entuzyazm , kiedy w r.

1828 u dała się W oehlerowi pierw sza synteza ciała (mocznika), znanego przedtem tylko jak o wytwór organizmu zwierzęcego. Od

owego czasu syntezy ciał organicznych na­

stępowały po sobie bardzo szybko, a dzisiaj jesteśm y świadkami niesłychanego postępu na tem polu. Jednocześnie wszakże pogłębiły się też zadania chemii w jej zastosowaniach do nauk biologicznych. J a k w chemii mine­

ralnej, ta k i tu taj, analiza i synteza chemicz­

n a stały się już tylko sposobami, środkami badań, a wzrok chemików-biologów zagłębiał się coraz bardziej w tajn ik i działalności ży­

ciowej organizmów, oddzielnych organów, tk a ­ nek i komórek. S tarano się przeniknąć wgłąb samej pracy najdrobniejszych elementów cia­

ła roślin i zwierząt, boć i ta p ra ca przecie ostatecznie je st niczem innem ja k przem ianą chemiczną, bezustannem przerabianiem związ­

ków z zew nątrz przez organizmy przyjm o­

wanych na związki nowe, wydalaniem zużytych części i ciągłem odnawianiem własnego ciała.

Cóż dziwnego, że chemik czuł się powołanym do zajrzenia w proces życiowy, skoro sam ten proces ujaw niał się w postaci zawiłych wpra- dzie, lecz na pozór zupełnie przystępnych zjawisk chemicznych. Chemia stała się więc nietylko służebnicą biologii, lecz poprostu zag arn ęła dla siebie bardzo rozległą jej część;

j

dostarczywszy nauce o zjawiskach życiowych

| wypróbowanego oręża, którym udało jej się I przedtem tyle zdobyć tajników natury, w za­

mian podniesioną została do godności inte­

gralnej części fizyologii.

Do jakiejkolwiek funkcyi życiowej się zwró-

| cimy, wszędzie widzimy odpowiednie pole dla i pracy chemika. ~W ujawniających się na ze-

■ w nątrz czynnościach zwierząt i roślin widzi­

my przem iany sił i przem iany materyi. E.o-

| ślina zużywa siłę światła słonecznego i za po­

mocą niej wykonywa chemiczną pracę roz*

; szczepiania mineralnych składników atmosfery i wydobywania z nich związków własnego cia­

ła. Zwierzę przyjm uje pokarm y i skutkiem zło- J żonej w nich energii napięcia chemicznego, wy-

j

tw arza takie postaci energii, ja k ruch, ciepło i zjawiska elektryczne. E nergia powinowa- I ctwa chemicznego w nieustającej pozostaje wymianie z energią sił fizycznych. Każdem u obj awowi życiowemu towarzyszy pewna prze­

m iana chemiczna. I dlatego, kto chce poznać dokładnie zjawiska życia, koniecznie liczyć się musi z procesami chemicznemi.

Z nać skład chemiczny ciała roślin i zwie­

rz ą t je st pierwszą nieodzowną w tej mierze

(5)

2 Jr g_ r WSZECHSWIAT. 85

potrzebą. P oznanie m ateryj niezbędnych or­

ganizmom do życia je st drugim warunkiem rozumienia zjawisk w świeoie żywym. Gdy dodamy jeszcze dokładną znajomość produ­

któw wydalanych przez organizmy n a zew­

nątrz podczas ich procesu życiowego, będzie­

my, na początek przynajm niej, mieli najważ­

niejsze ogniwa w łańcuchu materyalnych przem ian organicznych. Lecz są to tylko najeleinentarniejsze zadania chemii biologi- j cznej. Gdy się przekonano, że dla zmysłów naszych bezpośrednio dostępnemi są tylko

j

pierwsze przyczyny i ostatnie wyniki pracy organizmów, że widzieć i badać wprost może­

my tylko to, co organizm z zewnątrz przyj­

muje i na zewnątrz wydala, a bynajmniej nie mówi to nam o drogach, jak ie wchłonięte po­

karm y przebywają, poczęto uważniej śledzić sprawę traw ienia. W ykryto soki, dokonywa- jące szczególnych przemian z przyjmowaneini przez zw ierzęta pokarm am i, zbadano ich skład chemiczny i ujrzano w każdym z tych soków osobliwe ciało chemiczne, ferment.

Z kolei zadano sobie pytanie, skąd się te soki biorą, w jak ich pracowniach chemicz­

nych, z jak ich materyałów, pod wpływem j a ­ kich sił się w yrabiają. Owe fabryki chemi­

czne, produkujące soki traw iące, dojrzano w gruczołach, których przewody bezpośrednio prow adzą do kanału pokarmowego. M ate- ry a ł na same soki wykryto we krwi, tym ożyw­

czym strumieniu, który zaw iera w sobie wszy­

stkie związki niezbędne organom do życia, który zarazem niesie w sobie do organów w ydalających, do płuc, skóry i nerek związki już nieprzydatne, szkodliwe dla organizmu.

Sam a krew sta ła się przedmiotem najusil­

niejszych, naj rozleglej szych badań chemicz­

nych. W ykryto w niej części składowe, któ ­ rych nieustanna przem iana chemiczna stano­

wi istotną potrzebę organizmu, nieodzowny w arunek jego życia. Poznano dokładnie pro­

ces chemiczny, skutkiem którego krew z je d ­ nej strony ciągłej ulega odnowie w płucach, a z drugiej ustawicznie traci swe ożywcze w ła­

sności w najdrobniejszych zakątkach organi­

zmu, spalając tu, utleniając części składowe komórek. W tem ciągłem zużywaniu się tk a ­ nek poznano przyczynę potrzeby dostarczania pokarmów i poczęto z kolei stosować metody chemiczne do zrozumienia przemian, jak ie zachodzą z częściami składowemi samych or­

ganów. Niezmordowana, nader pomysłowa p raca całego szeregu chemików-fizyologów d ała poznać wartość oddzielnych składowych części pokarmów: białka, wodanów węgla, tłuszczu, soli mineralnych i wody, wykazała, jakich ilości tych środków spożywczych potrze­

ba człowiekowi w celu normalnego zachowa­

nia życia, w jakich granicach i w jak ich sto­

sunkach ilościowych te związki mogą się za­

stępować, ja k ilości ich powinny w zrastać lub zmniejszać się zależnie od chwilowych potrzeb organizmu.

Od tych ogólniejszych zadań zwrócono się do zbadania spraw chemicznych, zachodzących w poszczególnych organach.

Najwcześniej poznano dokładnie własności chemiczne oddychania. Klasyczne badania L a-

| voisiera nad wymianą gazów w płucach stawia- j ą oj ca nowoczesnej chemii w rzędzie najznako­

mitszych fizyologów. M ożna bez przesady powiedzieć, że podobnie ja k doświadczenia Lavoisiera zapoczątkowały w chemii nowy okres jej rozwoju i dały jej mocny grunt, na którym wzniosły jej gmach coraz to wyższe- mi i piękniejszemi w górę strzela wieżycami, ta k i dla fizyologii badania Lavoisiera stały się epokowymi właśnie dla tego, że oparły się n a ścisłem badaniu chemicznem. P ra g n ą ł­

bym umyślnie położyć n a to nacisk, gdyż zbyt rzadko, niestety, o tej stronie zasług L a- yoisiera się wspomina. A dość powiedzieć przecie, że genialny ten uczony pierwszy dał bodziec do szukania tych samych praw w ży­

wych organizmach, jakie w następstwie do­

piero stwierdzono dla zjawisk świata m artw e­

go. Bo w badaniach fizyologicznych Lavoi- siera nietylko przebija myśl wykrycia praw a nieznikomości m ateryi, ale również niemal wyraźnie prześwieca idea praw a zachowania energii. W utlenianiu się tkanek ciała, w spa­

leniu się węgla na dwutlenek węgla, a wodo­

ru n a wodę upatryw ał Lavoisier przyczynę ciepła zwierzęcego i doświadczalnie, sposoba­

mi kalorymetrycznemi, s ta ra ł się dowieść, że to spalanie je st wyłącznem źródłem ciepła w-zwierzętach. Dopiero następcy Lavoisiera w zupełności rozstrzygnęli to zadanie, a od­

powiedź w tym względzie brzmi nieco od­

miennie od tej, jakiej spodziewał się Lavoi- sier, lecz zapominać się nie godzi, że przed stu przeszło laty o chemizmie w ciałach zwierzę­

cych miano nader niedokładne pojęcia i nic

(6)

WSZF.CKSWIAT. JSTr 6.

86

przeto dziwnego, że, stanąwszy wobec tak ważnej czynności, ja k czynność oddychania, widząc jej potężny wpływ n a życie organiz­

mów i stwierdziwszy, że istotnie funkcya ta je s t identyczną z paleniem się ciał węglowych, nie wahano się utożsamić jej w całej rozcią­

głości ze zjawiskiem w ytw arzania ciepła.

D okładniejsze wszakże i to znów wyłącznie prawie chemiczne metody b adania pozwoli­

ły z czasem dojrzeć w tkance zwierzęcej cały szereg najróżnorodniejszych spraw chemicz­

nych. P raw d a , że po nad niemi wszystkiemi gó ru ją procesy utleniania i że one m askują niejako wszelkie inne zjaw iska chemiczne, praw da, że życie zw ierząt je st nieodłącznie zależne od bezustannego spalania się składo­

wych części kom órek i źe niewidzialny ogień, wynikający z tego spalenia, utrzym uje spraw­

ność organizmów od najniższych do n aj­

wyższych — i zamienia się n a najrozm aitsze inne formy energii, k tó re d ają nam zupełny obraz tego, co nazywamy życiem. Lecz po­

gląd nasz n a sprawy życiowe bardzo byłby niedokładny, gdybyśmy po za tem i zjaw iska­

mi utleniania innych przem ian chemicznych nie widzieli. W iadom o nam dobrze, źe w roz­

m aitych organach zachodzą nietylko utlenia­

nia lecz i odtleniania (redukcye), źe w wielu kom órkach mieszczą się siedliska najzaw il­

szych syntez i rozszczepiali, uwodnień i dehy- dratacyj. M am y wszelką podstaw ę do przy­

puszczania, źe zdolnością wykonywania roz­

kładów ferm entacyjnych są do pewnego stop­

nia obdarzone wszystkie kom órki organizo­

wane. R ozejrzeć się w tej nieprzebranej róż­

norodności przem ian chemicznych, wyodręb­

nić te poszczególne reakcye, wreszcie wyka­

zać ich niezbędność dla życia organizmów, wszystko to m ożna było osięgnąć jedynie przez zastosowanie czysto chemicznych m etod bada­

nia do zagadnień fizyologii.

P rzez sam o tylko zjawisko utleniania nie można było objaśnić twoi-zenia się tych licz­

nych związków chemicznych, ja k ie np. z bie­

giem czasu wykrywano w moczu zwierząt.

Z konieczności przeto stawano wobec pytań:

w ja k i sposób tworzy się mocznik? dla czego nie całkowity azot ukazuje się w tej postaci, lecz część wydziela się w formie kwasu mo­

czowego? czemu przypisać tworzenie się kwa­

su hipurowego? skąd bierze się barw nik mo­

czu, urobilina? Oczywiście w celu ro z strz y ­

gnięcia tych pytań trzeb a było przedewszyst- kiem poznać dokładnie skład chemiczny i bu­

dowę tych nowych związków. I na te zada­

nia najdoskonalsi chemicy nie skąpili najlep­

szych sił swoich. Dopiero gdy wstępna ta p raca była ukończona, przystąpiono do zba­

dania warunków, w jakich tworzenie się owych związków prawdopodobnie zachodzi w żywym organizmie. P oprzestańm y n a jednym , sto­

sunkowo najmniej zawiłym przykładzie. K ie­

dy poznano, z czego i ja k złożony je st kwas hipurowwy, kiedy zrozumiano, że najbliższe jego części składowe, kwas benzoesowy i gli- kokol, m uszą albo w gotowym stanie być wprowadzane do organizmu, albo tworzyć się w nim, ażeby następnie połączyć się z sobą, poczęto badać straw ę zwierząt. O glikokolu przekonano się, źe powstaje przy rozpadzie białka, o kwasie benzoesowym zaś, że n aj­

prawdopodobniej ją d ro jego cząsteczki che­

micznej, zaw arte je s t w straw ie przeważnie roślinnej. Z kolei starano się sztucznym spo­

sobem dokonać syntezy kwasu hipurowego w organizmie. Podawano zwierzętom kwas benzoesowy i istotnie zwiększała się ilość wy­

dzielonego w moczu kwasu hipurowego. Lecz nie koniec n a tem. N arzucało się jeszcza pytanie: gdzie się t a synteza odbywa, w j a ­ kim organizmie, w kiszkach, wątrobie, a mo­

że dopiero w nerkach? Czy do syntezy tej potrzeba koniecznie obecności krwi? I prze­

konano się, że ani kiszki, ani w ątroba nie są siedliskiem syntezy kwasu hipurowego. N a to ­ m iast gdy przez tętnicę wyciętej nerki prze­

puszczaną żywą krew zwierzęcia i dodano kw asu benzoesowego i glikokolu, otrzymywa­

no znaczne ilości kwasu hipurowego. A n a­

wet m ożna było zupełnie wykluczyć krew i sam a tk an k a nerki, póki pozostawała jeszcze w stanie czynnym, póki nie obum arła w zu­

pełności, dokonywała tej syntezy.

Mamy tu przykład procesu chemicznego, który zachodzi pod wpływem m ateryi orga­

nizowanej w w arunkach zgoła innych niż te, w których sztucznie wykonać potrafim y tę sa­

m ą syntezę. A żeby utworzyć kwas hipurowy n a zewnątrz organizmu, trzeba glikokol i kwas benzoesowy w suchym stanie zatopić w rurze szklanej i ogrzewać przez 24 godzin powyżej 100° Celsyusza. W nerce ta synteza odby­

wa się w zupełnie innej tem peraturze, pod in-

nem ciśnieniem, w obecności wody. Odmień-

(7)

N r 6.

W SZECHSW 1AT.

87 ność warunków nie wpływa na ostateczny re ­

zultat, z czego wynika, że dla zupełnego zro­

zumienia procesu, same te warunki bliżej wy­

badać należy.

Od czasu kiedy poznano najogólniej fizjo­

logiczne znaczenie krwi, z całym zapałem od­

dano się badaniu jej własności chemicznych) gdyż spodziewano się w nich dojrzeć klucz do rozwiązania wielu zagadek życiowych. Is to t­

nie wykrycie hemoglobiny i zmiennego jej sta­

nu, występowania już to w luźnem połącze­

niu z tlenem, ju ż z dwutlenkiem węgla, było jed n ą z największych zdobyczy chemii fizjo­

logicznej. Bliższe zbadanie składu chemiczne­

go osocza krwi, kazało żywić nadzieję, źe w tym ciekłym ośrodku, w którym niejako pływa cały organizm, odbywają się przeważ­

nie te wszystkie procesy, którym towarzyszą m ateryalne przeobrażenia się związków orga­

nicznych. Lecz nie ziściły się w całej rozcią­

głości te domysły i przypuszczenia. Okazało się raczej, źe istotnemi ogniskami przem ian chemicznych, prawdziwemi łaboratoryam i, w których nieustannie zachodzą utleniania, redukcye, syntezy, rozszczepienia, są same uorganizowane komórki. A na pytanie, co jest przyczyną, wywołującą te różnorodne procesy chemiczne, co je s t bodźcem wykre­

ślającym tu zawiłą grę energii chemicznej, umiemy tyle tylko odpowiedzieć, że ową iskrą rozpalającą je st sam a organizacya, czyli to osobliwe ugrupowanie zawiłych cząsteczek m ateryi, z którego wynikają najprostsze żywe pierw iastki, komórki.

W tej odpowiedzi oczywiście nie znajduje­

my rozstrzygnięcia pytania, lecz mieści się w niej nowa dla nas zagadka, zagadka n atu ­ ry już nie czysto chemicznej, bardziej złożo­

na i wym agająca bardziej złożonego ap a ratu metodycznego do jej ujęcia i rozwiązania.

Czy wszakże tego rodzaju pytanie zupełnie już wychodzi po za sferę tego, co zajmuje umysł chemika, czy chemia zupełnie nie po­

siada środków, które mogłyby być pomocne- mi przy rozstrzyganiu tej kategoryi zagad­

nień? Z anim odpowiem domysłem na to py­

tanie, zajrzyjcie panowie ze m ną jeszcze na chwilę do innego zakątka organizmu zwierzę­

cego.

Znam y dobrze części składowe soków tr a ­ wiących. W iadom o nam z całą dokładnością, że nieodzowną częścią składową soku żołąd­

kowego je st kwas solny. Dowiedziono tego badaniam i czysto chemiczncmi w sposób ilo­

ściowo tak doskonały, ja k wykonywamy n aj­

subtelniejsze analizy chemiczne. Lecz nie po­

przestano oczywiście na stwierdzeniu samego faktu i zapytano dalej, skąd się ten kwas bierze. Z e z krwi czerpie swe części składo­

we, o tem powątpiewać nie można było d łu ­ go. Gdy gruczoły błony śluzowej żołądka zajęte są p racą wydzielania swego soku, wów­

czas przypływa do nich duża ilość krwi; same komórki gruczołów podczas tej pracy ulegają wprawdzie pewnym zmianom morfologicznym, lecz nie tra c ą nic ze swej substancyi — zmia­

n a ta odpowiada tylko fazie pracy w odróż­

nieniu od stanu spoczynku. Tylko przeto we krwi można szukać m ateryału na części skła­

dowe soku. Lecz niema tu gotowego kwa­

su solnego. Gruczoły muszą sobie ten kwas wytworzyć ze soli kuchennej (chlorku sodu) zawartej w osoczu lsrwi. W iem y dobrze, ja - kiemi sposobami takie dobycie kwasu solnego z chlorku sodu może być wykonane n a zew­

nątrz organizmu. Możemy działać na sól ku­

chenną kwasem, albo w roztworze wodnym przepuszczać p rą d elekrtyczny. Tych wszak­

że warunków trudno się dopatrzeć w gruczo­

łach błony śluzowej żołądka. Mamy więc znów przykład, ja k żywe komórki potrafią w inny sposób dojść do tych samych rezu lta­

tów, do jakich mysztucznemi dochodzimy dro­

gami.

Czy jedn ak zupełnie jesteśmy tu bezsilni i koniecznie znów uciec się musimy po objaś­

nienie do organizacyi komórki? Czy może nowsze badania chemiczne nad teoryą roz­

tworów, dowodząc, że istotnie w roztworach znajdują się nie całe kompleksy złożonych czą­

steczek, lecz ich elektroprzeciwne części skła­

dowe, iony — pozwolą kiedyś objaśnić to wy­

dzielanie się kwasu solnego, bez udziału in­

nego kwasu? Nie zapominajmy także, że badania nad stanem elektrycznym tkanek na­

szego ciała, bardzo nie daleko są posunięte.

W szystko prawie, co wiemy w tym względzie, dotyczy przeważnie tkanki mięsnej i nerwo­

wej. Z daje się, że nowsze teoretyczno bada­

nia nad stanem m ateryi, nad warunkam i, w jakich reakcye chemiczne zachodzą, źe ten cały postęp, jakiego obecnie jesteśm y świad­

kami w dziedzinie chemii fizycznej, z czasem

odbije się n a badaniach fizyologiczno - chemi-

(8)

cznycli i wymagać będzie obmyślenia nowych prób, k tóre ułatw iłyby zoryentowanie się w zjaw iskach życiowych. Toż w większym jeszcze stopniu, niż w procesach zachodzą­

cych z ciałam i mineralnemi, m am y tu w ła­

śnie do czynienia z tem i drobnemi, niedostęp- nemi dla bezpośredniego postrzegania prze­

obrażeniam i, odbywającemi się w najniklej- szych przestrzeniach, do których myślą tylko przeniknąć m ożna, a rezultaty tych przeobra­

żeń widzimy wówczas dopiero, kiedy zsumo­

w ały się jako wyniki' pracy wielu milionów ro- botnic-komórek. Chem ia fizyczna wykrywa nam obecnie pewne rezu ltaty chemiczne, któ ­ rych z dotychczasowemi naszem i wiadomo­

ściami spodziewać się nie mogliśmy. Może przy jej pomocy uda się też z czasem objaś­

nić niektóre sprzeczności chemiczne napoty­

kane w świecie żywym.

M. Flaum.

(Dok. nast.).

88

Jednym z najefektowniejszych niewątpliwie przyrządów optycznych, który prostem i środ­

kami, wywołuje złudzenie ta k silne, że obrazy płaskie tw orzą wrażenie przedmiotów wypuk­

łych i przestrzennych, je s t znany powszechnie stereoskop. D ziałanie to otrzym uje się, ja k wiadomo, przez połączenie dwu obrazów je d ­ nego i tegoż samego przedm iotu, nieco mię­

dzy sobą różnych, ta k mianowicie, że obraz jeden przedstaw ia przedm iot widziany okiem prawem , d ru g i zaś okiem lewem. Jeżeli wi­

doki te ta k są obok siebie umieszczone, że jeden z nich w ytw arza na siatkówce oka p ra ­ wego, a d rugi na siatkówce oka lewego o bra­

zek zupełnie taki, jakiby pow stał przez rozpa­

tryw anie samegoż przedm iotu, to wrażenia przez obrazki te wywołane łączą się w poczu­

cie bryłowatości, jak ąb y sprowadziło bezpo­

średnie rozpatryw anie samego przedm iotu.

Rysowanie obrazów stereoskopowych pole­

ga wprawdzie n a prostych zasadach geome­

trycznych i łatwo dałoby się wykonywać, nie­

wątpliwie wszakże stereoskop nie zyskałby znacznego rozpowszechnienia, gdyby mu z po­

mocą nie przybyła fotografia, która w sposób daleko dogodniejszy widoki stereoskopowe zdejmuje. Pow tarza s i ę . tu toż samo, co z latarn ią czarnoksięską, k tó ra wskutek tylko fotografii ze skromnej zabawki dziecinnej wy­

ro sła n a poważny i pożyteczny przyrząd nau­

kowy i pedagogiczny.

Jakkolw iek jedn ak słusznie zachwycamy się stereoskopem, żałować należy, że posłu­

guje się on obrazam i zbyt drobnemi, co potę­

gę wrażenia znacznie osłabia; większych zaś obrazów używać niepodobna, nie mogą być bowiem umieszczane w odległości przechodzą­

cej oddalenie źrenic obu oczu. Skoro wszak­

że bezpośrednio celu tego dopiąć niemożna, pomyślano o połączeniu stereoskopu z przy­

rządem projekcyjnym, czyli po prostu z la ta r­

nią czarnoksięską, a po dość długich próbach zdołano wreszcie zadanie to dosyć pomyślnie rozwiązać, tak że można rozpatrywać obrazy stereoskopowe, rzucane na znacznych wymia­

rów płaszczyznę, doznając przy tem pełnego wrażenia wywoływanej przez nie plastycz­

ności.

Udoskonalenie takie stereoskopu polega na tem, by n a b iałą przegrodę rzucić za pomocą dwu przyrządów projekcyjnych dwa powięk­

szone obrazy stereoskopowe w jedno miejsce i w taki sposób, by jeden z tych obrazów wi­

dziany był tylko przez prawe, drugi tylko przez lewe oko widza. Ponieważ nadto obra­

zy te nie są zupełnie jednakie, trzeba je w ten sposób rzucać, by jeden ukazywał się w chwi­

li, gdy drugi niknie; inaczej bowiem, gdyby rysowały się razem , w różnych miejscach mo­

głyby powstawać kontury podwójne, mącące ogólne wrażenie. Rozumie się też samo przez się, że kolejne zanikanie i ukazywanie się obu obrazów następow ać winno z ja k największą szybkością i z zupełną jednostajnością.

W tym więc celu Schobbens zastosow ał św iatła różnobarwne, tak mianowicie, że pro­

mienie wybiegające z jednej latarni przepusz­

cza przez szkło zielone, z drugiej zaś przez szkło czerwone, dobierając odcienie ich tak, by razem wydawały światło białe. K ażdy z widzów otrzym uje odpowiednie okulary, w których jedno szkło je st zielone, a drugie czerwone, jed no przeto oko widza, praw e d a j­

N r 6.

W S2.ECH SW IA T.

(9)

6_ W SZECH ŚW IAT. 8 9

my, dostrzegać może tylko obraz zielony, lewe zaś tylko czerwony.

Oprócz tego przed latarniam i umieszczona je s t szybko w irująca przegroda, k tóra zasła­

nia światło jednej i drugiej naprzemian. M e­

to da ta wydaje w istocie rezultaty dosyć zno­

śne, sprowadza wszakże znaczną s tra tę świa­

tła , co nie dozwala rzucać na przegrodę obra­

zów dosyć wielkich. Okazało się przytem , że obrazy te pozostawały zabarwione, wbrew oczekiwaniom wynalazcy, który sądził, źe przez szybkie następstwo obrazów, zabarwio­

nych barwami dopełniaj ącemi, oko otrzymy­

wać będzie wrażenie białości. I w zwykłym także stereoskopie, jeżeli umieścimy obok sie­

bie płytę czerwoną i zieloną, wrażenia obu oczu nie łączą się dokładnie w poczucie b a r­

wy białej lub szarej, tak że z kombinacyi tej nie wypływa zabarwienie spokojne i jedno­

stajne, ale oko dostrzega powierzchnię upstrzoną mieniącemi się plam am i czerwone- mi i zielonemi.

"Wadliwość tę usunął tedy A nderton, za­

stąpiwszy światło barwne światłem spolaryzo- wanem, własności bowiem środków polaryzu­

jących n ad a ją się dobrze do przepuszczania lub przytłum iania prom ieni światła. Jeżeli mianowicie wiązka promieni światła przecho­

dzi przez taki środek polaryzacyjny, ulega polaryzacyi, czyli takiem u przeobrażeniu, że przez drugi podobny środek przedrzeć się może wtedy tylko, gdy ten m a pewne, ozna­

czone względem wiązki światła położenie;

w innem zaś położeniu tego drugiego środka światło przedostać się przezeń nie może, ja k przez płytę nieprzezroczystą '). W tym ra ­ zie najdogodniejszym przyrządem polaryza­

cyjnym je s t stos cienkich płytek szklanych, a raczej u k ład dwu takich stosów, z których jeden je st polaryzatorem i sprowadza polary­

z a c ją wybiegających z latarn i promieni świa­

tła , drugi zaś m a znaczenie analizatora, któ­

ry przy położeniu niezmiennem przepuszcza tylko promienie w oznaczony sposób spolary­

zowane.

P olaryzator osadzony je s t w samym przy­

rządzie polaryzacyjnym , analizator zaś umiesż-

’) Wyjaśnienie objawów polaryzacyi podał Wszechświat niedawno dopiero, na stronie 657 i nast. tomu zeszłorocznego.

czony je s t przed okiem widza. P olaryzator latarn i prawej m a położenie takież samo ja k odpowiadający mu analizator oka prawego, a toż samo tyczy się polaryzatora i analizato­

r a lewego; nawzajem wszakże względem sie­

bie przyrządy te m ają położenie odmienne, ta k źe polaryzator prawy obrócony jest o 90°

względem lewego, a toż samo oczywiście tyczy się i odpowiadających im analizatorów. W ten sposób tedy oko każde otrzymuje obraz biały, dla niego przeznaczony, gdy obraz dla d ru­

giego oka przeznaczony pozostaje dlań zu­

pełnie niewidzialnym. P rzy takiem urządze­

niu niema więc zgoła zakłócenia barwnego, a obraz stereograficzny, powstający przez po­

łączenie obu obrazów rzuconych na przegrodę i dający wrażenie wypukłości, je st również jasny, ja k każdy z obrazów płaskich, rzuca­

nych przez przyrządy projekcyjne, gdy je rozpatrujem y bez udziału środków polaryza­

cyjnych.

Udoskonalenie takie, czyli raczej wzmoże­

nie złudzeń stereoskopu, obmyślono, jak po­

wiedzieliśmy, w Anglii i na lądzie europej­

skim jeszcze ich nie widziano; rychło jednak zapewne stereo graf zostanie rozpowszechnio­

nym, zapowiada bowiem widoki rzeczywiście ponętne.

S. K.

RUDOLF WOLF.

(Wspomnienie pośmiertne).

W dniu 6 grudnia r. z. Szwajcarya straciła jednego z najbardziej zasłużonych uczonych swoich, astronom a R udolfa W olfa. Im ię jego dobrze było znane w świecie naukowym, tak z p rac nad plam am i słoneczneini ja k i z roz­

ległej działalności literacko-naukowej na polu m atem atyki i astronomii.

Systematyczne obserwacye plam słonecz­

nych, podjęte przez H orrebow a w wieku

X Y I I I i prowadzone następnie przez Schwa-

bego od roku 1826, doprowadziły do wniosku,

że częstość występowania plam nie je s t przy­

(10)

9 0 W SZEC H SW IA T.

N r 6.

padkową, lecz ulega pewnej peryodyczności, że mianowicie, ja k to Schwabe zauważył, okres częstości plam słonecznych j est okresem dziesięcioletnim. R e z u lta t ten n a razie nie pozyskał uznania astronom ów. W o lf posta­

nowił zająć się tym przedm iotem i poddać go ponownemu ścisłemu badaniu. Jednocześnie kwestyą t ą zajmowali się Sabinę, G autier i L am ont. Mozolne porów nania już w r.

1852 doprowadziły go do przekonania, że istnieje okres, którego średnia długość wyno­

sząca 11 '/0 lat, pozostaje w ścisłym związku z takim że okresem zm ian m agnetyzm u ziem­

skiego. D la pozyskania jeszcze większej pewności, poddał powtórnie rozważaniu cały bogaty m atery ał obserwacyjny, ja k i zdołał zgromadzić. W celu n adania formy m atem a­

tycznej wynikom badań, wprowadził pewne liczby, które nazw ał „względnemi” (Relatio- Zahlen), m ające służyć do scharakteryzow ania każdorazowego stanu plam n a słońcu.

Liczba „w zględna” r w yraża się za pomo­

cą wzoru: r = k (10 g + f), gdzie g je s t liczba jednocześnie istniejących plam , f— wyrażona w częściach powierzchni słońca sum a po­

wierzchni wszystkich plam , k —współczynnik stały, zależny od obserw atora i narzędzia.

T e ponowne badania potwierdziły w zupełno­

ści istnienie poprzednio oznaczonego okresu i wykazały prócz -tego prawdopodobieństwo istnienia innego dłuższego mniej ważnego okresu około 6 razy większego. Pierwszy okres charakterystyczny zgadza się zupełnie z okresem zm ian zboczenia m agnetyzm u ziemskiego. W o lf podał też wzory, za pomo­

cą których można oznaczyć średnie zmiany tego zboczenia w każdym roku dla różnych miejsc na ziemi na podstawie odpowiedniej średniej „liczby w zględnej.” Związek plam z magnetyzmem ziemskim stosuje się także, ja k to wykazały badania H ansteena i E llisa i do innych elementów m agnetyzmu, a także i do zjaw iska zorzy północnej.

Z ajm ow ał się także W o lf i gwiazdami zmiennemi. Zebraw szy wszystkie dotychcza­

sowe obserwacye nad tem i ciałami niebieskie- mi, ułożył dokładny ich katalog.

Zam iłowany w studyach historycznych, po­

święcał wiele czasu b adaniu źródeł wiedzy astronom icznej. Owocem tych jego badań je s t nadzwyczaj cenna i ważna „H istorya astronom ii” („G eschichte der A stronom ie”), J

wydana w r. 1877 przez komisyą historyczną akademii bawarskiej. N a krótko zaś przed śmiercią wykończył i ogłosił wielką pracę, po­

święconą literaturze i dziej om astronom ii p .t.:

„H andbuch der A stronom ie, ihrer G eschichte und L itte ra tu r,” k tóra .jest kopalnią wiado­

mości rzeczowych, historycznych, biograficz­

nych i bibliograficznych, odnoszących się do astronom ii i nauk pokrewnych. Pożytecznem też je st bardzo jego dawniejsze dziełko p. t.:

„Taschenbuch ftir M athem atik, Physik, Geo- daesie und A stronom ie,” zawierające treści­

wy wykład wiadomości zasadniczych oraz zbiór wzorów i tablic z wymienionych w tytule dziedzin w7iedzy. Dziełko to doczekało się w'ielu wydań.

W o lf je st także autorem oryginalnego wy­

k ład u geom etryi wydanego pod nazwą: „N au­

k a o tw orach prostoliniowych na płaszczyźnie”

(„Die L ehre von den geradlinigen Gebilden in der E ben e”).

Podajem y jeszcze kilka szczegółów biogra­

ficznych. R udolf W olf urodził się dnia 7 lip- ca 1816 r. w F alland en pod Zurychem . K ształcił się w astronom ii pod H om erem w Zurychu, Littrowem w W iedniu, słuchał wykładów Enckego i Poggendorffa w Berlinie.

D ziałalność pedagogiczną rozpoczął w r. 1838 od wykładu m atem atyki w szkole realnej w Bernie. W roku 1844 powołano go do uniw ersytetu tam że, w r. 1847 na dyrektora obserwatoryum , w r. 1852 został profesorem nadzwyczajnym. W roku 1855 przeszedł na katedrę do nowo otworzonej politechniki szwajcarskiej w Zurychu, gdzie w r. 1864 po­

wierzono nra godność dyrektora nowego ob­

serwatoryum astronomicznego.

Zycie W olfa upłynęło całkowicie w uży­

tecznej i płodnej pracy naukowej i zjednało mu miłość i szacunek u swoich, a szczere i wysokie uznanie u obcych.

S. D.

Towarzystwo Ogrodnicze.

Posiedzenie trzecie Komisyi teoryi ogrodni­

ctwa i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 1 lutego 1894 roku, o godzinie 8-ej

(11)

N r 6.

W SZECHSWIAT.

91

wieczorem w lokalu Towarzystwa Ogrodniczego,

Chmielna Nr 14.

1) Protokuł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.

2) Sekretarz Komisyi odczytał odezwę Zarządu Towarzystwa o zwiększeniu liczby członków Ko- misyj stałych przez zaproszenie uczestników Ko­

misyi z grona członków Towarzys‘wa Ogrodnicze­

go. Postanowiono przedstawić zarządowi listę członków Towarzystwa Ogrodniczego, którym na­

leży rozesłać zaproszenia na członków Komisyi I-ej.

3) P. A. Ślósarski, pokazywał członkom Komi­

syi i treściwie opisał rośliny kwitnące, nadesłane na posiedzenie przez zakład ogrodniczy Braci Ho- serów, a mianowicie:

Euphorbia fulgens, pochodząca z Meksyku, o liściach lancetowatych, całobrzegich, osadzonych na długich ogonkach, z boków ściśnionych, kwia­

tach miniowego koloru.

Piękny okaz Franciscea violacea, drzewkowaty z 3-a kwiatami.

Lycaste Skinneri, o liściach dużych podłużnie jajowatych, wyrastających po kilka ze zgrubiałych bulwiasto gałązek. Kwiat bardzo okazały, o dział­

kach zewnętrznych białych z odcieniem czerwona­

wym, 2-u wewnętrznych górnych karminowego koloru i wardze (labium) białej z plamami rów­

nież karminowego koloru. Ojczyzną tego stor­

czyka jest Guateinala.

Wreszcie Cypripedium insigne, o dużym kwie­

cie koloru brunatno-zielonawego.

4) P. K. Daniłowicz-Strzelbicki odczytał pracę

„O początku i rozwoju funkcyi m owy.” Z pomię­

dzy wszystkich teoryj jakie kierowały badaniami naukowemi ostatnich czasów, bezsprzecznie naj­

donioślejszą i najpłodniejszą w rezultaty jest teo- rya powolnej ewolucyi przyrody od najprostszych istot aż do najbardziej złożonych.

Wskutek impulsu, jaki całej wiedzy dała ta teorya, zauważono również, że wszystkie funkcye fizyologiczne człowieka nie powstają odrazu w swym pełnym rozwoju, w jakim je obserwuje­

my u człowieka, ale podlegają również powolnej przemianie tak w rozwoju osobnikowym (ontoge- netycznym), jak i w rozwoju filogenetycznym czyli rodowym.

Podciągnięta pod kategoryą funkcyj fizyolo- gicznych i funkcya mowy dała się też rozłożyć na swe składowe rozwojowe czynniki, nader skromne, wobec ogromu i wspaniałości całego gmachu mowy ludzkiej.

Historyczny przebieg dociekali nad kwestyą po­

czątku i istotą mowy, niewiele nas pouczy. Za­

czynając od Braliminów, kończąc na pierwszych mędrcach greckich, widzimy mimowolne próbki tłumaczenia mowy bądź przez objawienie, bądź przez powstanie czysto konwencyonalne, sztuczne.

Epikur, Lukrecyusz stawiają pierwsi zarysy fizyo- logicznego objaśnienia mowy, niewiele się jednak przyczynili nauce, poglądy ich bowiem zginęły pod powodzią dogmatycznych, metafizycznych teo­

ryj wieków średnich i pierwszej połowy XVIII wieku.

Dopiero prezydent de Brosses dał prawie wy­

kończony i racyonalny pogląd na zajmujące nas zagadnienia, i ten jednak podobnie jak uczeni grec­

cy był zapomnianym aż do dzisiejszych czasów, gdyż dopiero prace ostatnich lat kilku, głównie uczonych paryskiej szkoły antropologicznej, stwo­

rzyły ostateczny istotnie naukowy pogląd na istotę mowy i jej początek.

Jeżelibyśmy, chcąc wyśledzić począ*ek mowy, będącej fizyologicznie mówiąc uzewnętrznieniem w sposób widoczny i zrozumiały dla innych na­

szych wrażeń i uczuć, cofnęli się aż do prastarej pierwszej komórki protoplazmatycznej, to ujrze­

libyśmy ją przy pewnych okolicznościach okazu­

jącą ruchy odporne, ąuasi-celowe, na czynniki szkodliwe i odwrotnie asymilującą czynniki poży­

teczne. Jest to geneza przystosowania się do warunków bytu.

Dalej, jeśli idąc za naszą pierwszą komórką, ujrzymy ją rozdzieloną przez segmentacyą na ko­

lonią agregatywną, to zauważymy, że następuje rozdział pracy jednoczesny z chwilą ukazania się specyalnych narządów, t. j. specyalnycli ana*o- micznie ku temu przysposobionych części organiz mu do specyalnych funkcyj fizyologicznych.

Gdy zaś ta specyalizacya rozwojowa dojdzie aż do wytworzenia systemów mięśniowego i nerwo­

wego, to już mamy przed sobą organizm, którego sposób przejawiania uczuć żadnej już dla nas nie będzie przedstawiał wątpliwości.

I tak, gdy komórka na czynnik szkodliwy rea­

guje jedynie przez pewien swoisty, molekularny ruch protoplazmy, kolonia agregatywna rozdzie­

lona na osobniki obwodowe i centralne, z których pierwsze są jakby armią, drugie jakby admini- stracyą kolonii, która odpowiedniemi ruchami, tym razem już jasnemi swych ssawek, okazuje swe reakcye na impulsy zewnętrzne, chwytanie zdoby­

czy pożytecznej, odrzucanie szkodliwej i t. d.

Nakoniec gdy ujrzymy organizm, który wskutek rozdziału pracy otrzymał już zarysy systemu ner­

wowego i mięśniowego, t. j. specyalizuje czucie i reagowanie na wpływy zewnętrzne, to wejdzie­

my odrazu w sferę życia odruchowego automa­

tycznego, które sprawdzić doświadczalnie możemy w ruchach celowych nogi u żaby pozbawionej mózgu, a reagującej pomimo tego na wpływy szkodliwe dla niej.

Nakoniec, gdy dalsze ewolucye organizmu wsku­

tek odpowiedniej budowy organów oddechowych da nam na końcu tchawicy organ głosowy czyli krtań, usłyszymy pierwszy krzyk, zrazu odrucho­

wy, którego anatomicznem siedliskiem jest most Yarolla i rdzeń przedłużony, a później przy dalszej ewolucyi ju ż krzyk samoistny.

Na pierwszym stopniu powstania mowy stoi więc zwykła molekularna reakcya strumieni pro- toplazmatycznych, na drugim przy dalszej ewolu­

cyi ruchy odpowiednie specyalnych członków ko­

lonii agregatywnej; dalej przy wystąpieniu spe-

(12)

92

WSZECHŚWIAT.

N r 6.

cyalizacyi narządowej przy pierwszym zarysie sy­

stemu mięśniowego i nerwowego, widzimy zrazu monotonny zawsze jednaki przy rozmaitych nawet bodźcach odruch muskularny zrazu zupełnie nie­

świadomy, później z ukazaniem się wyższej siery rządzącej przeradzający się w ruch muskularny świadomy, zależny od stopnia impulsu, .równy w swej sile i natężeniu przy rożnem pobudzeniu.

Najbogatszym jego przejawem jest mowa mimicz­

na, bądź to muskułów ręki, bądź ciała całego, bądź twarzy.

Dalej z ukazaniem się dróg oddechowych oka­

zuje się jednocześnie krzyk, będący ekspiracyą dźwięków powietrza poprzez tchawicę i struny głosowe, za działaniem odpowiednio pobudzonych mięśni krtaniowo-piersiowych; krzyk zrazu odru­

chowy, bezwolny, dopiero z ukazaniem się najwyż­

szych organów woli i samowiedzy staje się odgło­

sem wydawanym dowolnie, stosownie do chęci wy­

rażającym potrzeby i uczucia organizmu.

Posiadając poprzednio ju ż nabytą zdolność mo­

wy mimicznej, a teraz i głosu używanego świado­

mie, istota posiadająca je, tym razem człowiek, to przedłużając, to powtarzając pewne dźwięki w różnych okolicznościach, tworzy powoli słownik pierwotnej mowy ludzkiej.

Naśladowanie dźwięków przyrody wzięło rów­

nież udział przeważny. Onomatopeja, taką bo­

wiem dano jej nazwę, dała nam pierwotnie nazwy wszystkich zwierząt i pierwszych najważniejszych przejawów przyrody.

Skutkiem tedy onomatopei, przedłużania, po­

wtarzania i t. d., z monosylabicznych dźwięków zwierzęcia człowiek stworzył te tak dziś rozliczne dyalekty i języki, jakiemi mówią istoty ludzkie na wszystkich krańcach ziemi.

Nakoniec dźwięki czy nazwy przedstawione figurycznie i w formie znaków sztucznych dadzą nam pismo.

Odczyt uzupełniały i wyjaśniały doskonałe ry­

sunki i modele z gipsu i masy papierowej.

Na tem posiedzenie zostało zamknięte.

Wiadomości bibliograficzne.

— jn m . Ergebnisse d e r A natom ie und Ent- w icklung sgeschichte, herausgegeben von Fr. Mer- J kel u. R. Bonnet. II Band. Wiesbaden. 1893.

Drugi tom tego wielce pożytecznego wydawni- | ctwa, podobnie jak i pierwszy, o którym spra­

wozdanie podaliśmy w r. z., zawiera ogromnie j bogaty materyał naukowy. I w tym tomie, po­

dobnie jak w pierwszym, znajdujemy niejako mo- j nograficzne opracowania pewnych pytań ogólniej- ,

szych oraz sprawozdania z postępów pewnych po­

szczególnych kwestyj morfologicznych w ciągu ostatniego roku (1892). Dział anatomiczny za­

wiera: 1) Sprawozdania z nowych podręczników oraz z dzieł treści ogólnej, przez W. Waldeyera.

2) Postępy techniki, a w szczególności metody badania archoplasmy i cen4rosomy w komórkach roślinnych i zwierzęcych, przez F. Hermanna. 3) Komórka, a w szczególności: obecny stan wiado­

mości naszych o amitotycznem dzieleniu się ko­

mórek, przez W. Flemminga. 4) Zakończenia nerwów czuciowych i ruchowych, przez J. Disse- go. 5) Begeneracya, przez D. Barfurtha. 6) Ko­

ści, więzy, mięśnie, przez K. v. Bardelebena. 7) Organy krążenia, przez C. J. Ebertha. 8) Orga­

ny oddechowe, przez Fr. Merkla. 9) Organy moczopłciowe, przez Fr. Hermanna. 10) Skóra, przez J. Dissego. 11) i 12) Zmysły i system ner­

wowy, przez Fr. Merkla, E . Zuckerkandla, C.

Golgiego. 13) Anatomia topograficzna, przez Fr.

Merkla. Dział embryologiczny zawiera: 1) Me­

chanika rozwoju, przez W. Roux. 2) Pierwsze stadya rozwoju, przez G. Borna. 3) Łożysko ludzkie, przez H. Stratla. 4) Rozwój głowy, przez C. Kupffera. 5) Dawne i nowsze zagadnie­

nia, dotyczące badań embryologicznych nad syste­

mem nerwowym, przez H. Strassera. 6) Organy sutkowe w świetle ontogenii i filogenii, przez R.

Bonneta.

Tom zawiera 669 s‘ronic. Praca Roux o me­

chanice rozwoju i Bonneta o organach sutkowych na szczególną zasługuje uwagę.

Wydawnictwo to gorąco polecamy tym wszyst­

kim przyrodnikom i lekarzom, którzy interesują się postępami anatomii, histologii i embryologii kręgowców.

— jn m . G estaltung und Vererb ung Eine Entwicklungsmechanik der Oi’ganismen von dr Wilhelm Haake, mit 26 Abbildungen im Text.

Lipsk 1893.

Ta dosyć obszerna, bo zawierająca 3 3 7 stronic druku książka, przedstawia próbę rozwiązania za­

gadki dziedziczności i innych pokrewnych, bezpo­

średnio z nią związanych zagadnień. Autor po­

daje nową teoryą, którą nazywa „Gemmarien- lehre,” a która ma jakoby tłumaczyć objawy dzie­

dziczności, oraz kształtowania się ciała zwierzę­

cego. Niestety, cała ta teorya nie ma podstaw naukowych; co w niej jest dobrego, to jest para­

frazą innych teoryj, zwłaszcza zaś znanej teoryi Naegelego, co zaś w niej jest nowego, niem a pra­

wie wartości.

— jn m . Die A lim acht d e r N aturziichtun g, von August Weismann. Jena, 1893.

Dziełko to, mające 96 stronic druku, zawiera odpowiedź Weismanna na zarzuty uczynione mu przez Herberta Spencera ze względu na jego (t. j.

Weismanna) teoryą działania doboru naturalnego.

Ponieważ spór naukowy pomiędzy obu znakomi­

tymi myślicielami jest wielce interesujący i tyczy

Cytaty

Powiązane dokumenty

czalności je s t zawsze niedoskonałe, gdyż pewna m ała ilość m ateryj, zwanych nieroz- puszczalnemi, zawsze jed n ak przechodzi do roztw oru. Jeżeli owa ilość

cącem u i um ieścił je we krw i wypuszczanój ze zdrow ego talitru sa i orchestyi czyli ros- skocza, następnie igiełką sterylizow aną u k łu ł dziesięć

Szerokie smugi ciemne ukazują się tylko, gdy słońce jest bardzo blisko poziomu; gdy zaś wznosi się nieco wyżej, ustępują z w

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i

dodając drożdży, a n ieczekając aż p ły n sam przez się zacznie ferm entow ać, zapobiegam y stanow czo wszelkim dzikim ferm entacyjom... Wo- góle można

chodzi przy wypalaniu surowca, a którą węgiel odbywa dopiero po przyjęciu postaci uważanćj przez Fourquignona za grafit, nie odpowiada własnościom istotnego

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

ca nazywają; jeżeli więc w czasie nowiu księżyc przypada w pobliżu jednego ze swych węzłów, znajduje się prawie na je- dnćj linii z ziemią i wtedy tylko