• Nie Znaleziono Wyników

-A-d.res ZESecLalrcyl: Klra.lsio-wslsiie-^rzed.naieście, USTr 68.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "-A-d.res ZESecLalrcyl: Klra.lsio-wslsiie-^rzed.naieście, USTr 68."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 4. Warszawa, d. 22 Stycznia 1888 r. Tom V I I .

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziek.Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag K, Deike, mag.S. Krainsztyk,Wł.,Kwietniew­

ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Ślusarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 '/ji

za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

-A-d.res ZESecLalrcyl: Klra.lsio-wslsiie-^rzed.naieście, USTr 68.

Z PO W O D U W ZM IAN KI

0 VITELLIONIE

w zeszycie I „H istoryi L ite ra tu ry P o lsk ićj”

g l a r y j a n a dubieckiego.

W , pojaw iających się od czasu do czasu podręcznikach do dziejów piśm iennictw a krajow ego dział nau k ścisłych, opracow y­

wany przez niespecyjalistów , z konieczno­

ści traktow any m byw a po macoszemu. W aż­

ną. wszakże część w iny w tym względzie przypisać sobie w inni sami specyjaliści, n i­

gdy praw ie niezw racający uw agi na w yda­

wnictwa, k tó re o garniają swym zakresem w szystkie działy wiedzy. Poddaw anie bo­

wiem każdego wychodzącego podręcznika ścisłej k rytyce, szczegółowe rostrząsanie w ątpliw ych szczegółów, prostow anie omy­

łek, — z jednój strony zm uszałoby autorów podręczników do ostrożnego liczenia się z każdym działem wiedzy, — a z drugiój przyczynićby się m ogło także do spieszniej-

; szego opracow ania dziejów nauk ścisłych w naszym k raju.

Gdy w r. 1881 wydał p. P io tr C hm ielow ­ ski swój „Zarys lite ratu ry polskiój z osta- i tnich la t dw udziestu”, objąw szy w nim nie- tylko lite ratu rę piękną ale i wszystkie g a ­ łęzie piśm iennictwa, pracow nicy na niw ie nauk ścisłych, ja k zwykle, nie zwrócili uw a­

gi na odnośne działy tój pracy i w strzym a­

li się od nader pożądanych sprostow ań i u zu ­ pełnień. Jed n a m edycyna znalazła rzecz­

nika w osobie d ra W ł. M atlakow skiego '), I o którym też w przedm ow ie do drugiego w ydania 2) swój książki, p. P. Ch. tak się ' w yraził: „On jed en tylko sp ełn ił istotne za- i danie kryty k a, wskazał w yraźnie braki m o­

jego Zarysu w tój cząstce, gdzie była m o­

wa o medycenie. Należy mu się za to p u ­ bliczne odemnie podziękow anie. G dyby w ten sposób inni specyjaliści zajęli się by­

li w ytknięciem usterek i opuszczeń w ró ż ­ nych działach beletrystyki i nauki, m ógł­

bym obecnie o wiele lepićj niż poprzednio I spełnić obowiązek spraw ozdaw czy z rozwo- i j u spółczesnego lite ratu ry , — rzeczą jest

') Gazeta L ek arsk a, 1881 r., N r 35, 2) 1886 r.

(2)

50 WSZECHŚWIAT. Ml- 4.

bowiem zrozumiałą,, że w szystkow iedzem być nie m ogę”.

P rzytaczam te słowa, by powagą, cenio­

nego pracow nika n a niw ie dziejów lite ra ­ tu ry poprzeć tw ierdzenie, że specyjaliści nasi zw racać pow inni baczną uw agę na pod­

ręczniki do dziejów piśm iennictw a. W n a­

dziei zaś, że choć cząstkę podobnej p rz y ­ sługi, za ja k ą tak gorąco dziękow ał pan P . Cli., będę m ógł oddać p. M aryjanow i D ubieckiem u, pozw olę sobie ro strząsn ąć po­

daną przezeń wiadomość o Y itellionie, w świeżo w ydanym zeszycie pierw szym

„H istoryi lite ra tu ry polskiej na tle dziejów n aro d u skreślonej” l).

N azyw ając V itelliona C iołkiem , au to r nie w zm iankuje, że to polskie nazw isko je s t t y l ­ ko przypuszczeniem S ołtykow icza, w brew przeciw nem tem u, co o Y itellionie pisał B rożek, utrzym ujący, że za czasów B olesła­

wa W stydliw ego i K in g i p ojaw iało się w Polsce w ielu górników z Niemiec, m ia­

now icie z T u ry n g ii, któ rzy zajęli się od b u ­ dową soli i że z tych w łaśnie przybyszów pochodził Y itellio. Z danie B rożka, ja k o bliższego epoką Y itellionow i, m a większe znaczenie od przypuszczenia S ołtykow icza i nasuw a w ątpliw ość, czy Y itellio nosił p o l­

skie nazw isko, ja k k o lw ie k niezaprzeczenie był polakiem , gdyż sam P o lsk ę ojczyzną swoją nazywa.

W kró tk im w ykładzie zasług V itelliona p. D. nie u w y d a tn ił dostatecznie zasługi głów nej, że ro d a k nasz by ł autorem p ie rw ­ szego porządnego w y k ład u optyki, słusznie wielbionego przez w spółczesnych i pó źniej­

szych uczonych i służącego potem przez ca­

ły szereg w ieków ja k o głów ny podręcznik w tćj gałęzi wiedzy. N atom iast p. D. za­

znacza w dziele V itelliona: teoryją łam an ia się św iatła, pow staw ania tęczy i słońc po­

bocznych. Tym czasem w łaśnie teo ryją ła ­ m ania się św iatła pow tórzył Y itellio w swój optyce praw ie dosłow nie z A lhazena. Co do tęczy, to w praw dzie w ypow iedział p ie r­

wszy, że pow staje nietylko z odbitych lecz i załam anych prom ieni słońca w obłokach i może przeczuw ał p raw d ziw e przyczyny zjaw iska, ale rzetelnej teoryi jeg o nie p o ­

dał. Słońc pobocznych V itellio rów nież jasn o nie w ytłum aczył.

B ynajm niój nie je s t wiadomem, że Y i­

tellio u ro dził się w K rakow ie, ja k pisze p. D. P o dania, że „mieszkał i pracow ał w K rakow ie, czyniąc dośw iadczenia za m ia­

stem na górze L aso cie” i że „lud p atrząc na jeg o prace i doświadczenia, dla ciem nych tłum ów niezrozum iałe, m ienił go czarn o ­ księżnikiem ”, — są rów nież dom ysłam i S oł­

tykow icza i W iszniew skiego. Zdaje się je ­ dnak, że w krótkiej wzmiance, ja k ą podać można o V itellionie w podręczniku do H i­

sto ry i lite ra tu ry ,

lepiej

by było streścić b a r­

dzo zresztą nieliczne dokładne wiadomości, niż p ow tarzać fantastyczne domysły. S ko­

ro zaś starczyło autorow i m iejsca na w y­

m ienianie uczonych naszych, k tó rzy pisali o Y itellionie, to należało wspomnieć o B roż­

ku, znającym g ru n to w n ie optykę V itelliona p rzed P io tre m Bayle. U nikn ąłb y tyTm spo­

sobem p. D. dość dziw nie brzm iącego zd a­

nia, że „starożytni (!) i cudzoziem cy więcej 0 nim (V itellionie) wiedzieli niż późniejsi 1 w łaśni ro d acy ”.

P . D. wylicza piszących u nas o Y itellio ­ nie: Sołtykow icza, ks. B ystrzyckiego, W . Ko- rotyńskiego

i

d ra Szokalskiego, a podnosząc zalety broszu ry p. W . K orotyńskiego l), utrzy m u je, że w

niej

au to r „zebrał wiado-

j

mości o C iołku

i

w sparł j e własnem bada-

j

niem prac i zasług tej chluby naszego p i­

śm iennictw a”. Ze, choć lcróciuchna, bro­

szura tak sum iennego

i

uczonego pisarza, ja k im je st p. W . K ., zasługuje na uznanie, to nie ulega w ątpliwości, — nadm ienić trz e ­ b a jed n ak , że je j autor, ja k o niespecyjalista, nie m ógł w

niej

zawrzeć w łasnych badań nad optyką V itelliona. I owszem, p. W . K.

zaznaczywszy w yraźnie, że przedsięw ziął swe uw agi „nie w zam iarze w yczerpania przedm iotu, ale dla w skazania tylko ja k d a­

lece g ru ntow na p raca n ad Ciołkiem je s t po­

trz e b n ą i p o żąd an ą”, ro z eb ra ł szczegółowo trudności podobnój pracy i gorąco zachęcał specyjalistów naszych do jój podjęcia. Za­

chęta zasłużonego lite ra ta okazała się s k u ­ teczną. W trzy lata

później,

w roku

1870

w yszła z d ru k u w P o zn an iu znakom ita pra-

') Str. 55--57.

') Ciulek, optyk z X III wieku. W arszaw a, 1867.

I O dbitka z Gazety W arszaw skiej, stro n 18.

(3)

N r 4 . W SZECH ŚW IA T. 5 1

P O S T Ę P Y ca d ra L. W ituskiego. Żałow ać w ypada,

że p. D . pisząc odnośny ustęp swój H istoryi lite ratu ry , nie korzystał z tej jed y n ćj, w y­

czerpującej przedm iot, m onografii „O życiu i dziele optycznem Y itello n a” '), przezco byłby u nik nął w szystkich wyżćj w ykaza­

nych usterek.

„W szystkowiedzein być nie m ogę”, pow ie­

dział p. P . Chm ielow ski i słowa te u sp ra­

w iedliw iają poniekąd każdego au tora pod­

ręcznika do dziejów piśm iennictw a, wobec zarzutów szczegółowych. Jeżeli je d n a k a u ­ to r podręcznika nie je s t w stanie znać wszy- j stkich monografij i broszur, to znów przy opracow yw aniu działu nauk ścisłych nie mo­

że chyba się obejść bez tak niezbędnej po­

mocy, ja k B iblijografija Zebraw skiego 2).

W tym zaś nieocenionym zbiorze wiadom o­

ści, po szczegółowym opisie wszystkieh wy­

dań optyki Y itelliona, podany je st ty ­ tu ł pracy d ra W ituskiego i następująca uw aga:

„Książka in 8-vo, str. 80, obejm uje na­

przód wiadomość o samym V itellionie, k ry ­ tycznie skreśloną, następnie przebieg histo­

ryczny stanu nauki O ptyki, w jak im j ą za­

stał Y itellio, a nakoniec uczone zbadanie i ocenienie samego dzieła O ptyki naszego ziomka. P odobne m onografije celniejszych naszych pisarzy byłyby wielce pożądane”.

O statniego życzenia nigdy chyba dość często pow tarzać nie można. O d czasu ja k pisał Z ebraw ski, przybyła nam tylko cenna praca prof. F ran k e g o o Brożku. W iele jeszcze do zrobienia pozostaje. A le też te ­ go, co ju ż zrobiono,nie pow inienby pom ijać h istoryk piśm iennictw a krajow ego.

Feliks Kucharzewski.

') D r W ituski pisze V itello, in n i autorzy nasi p i­

szą Y itellio. T rzy m a m się tej ostatniej pisowni, dla powodów wyłuszczonych w P am iętn ik u Tow.

n auk ścisłych w P aryżu, t. II, str. 125.

2) D ra Teofila Zebraw skiego. B iblijografija p i­

śm iennictw a polskiego z działu m atem atyki, fizyki, oraz ic h zastosow ań, K raków, 1873. D odatki do tejże, Kraków, 1886.

N A P O L U

D A R W I N I Z M U .

(Dokończenie).

Ze wszystkiego tego wynika, że przy p o ­ w staw aniu własności nieużytecznych dwa ich rodzaje rozróżnić należy. Znaczna ich część w yw oływ aną jest przez bespośrednie działanie przyczyn; w odm iennym klim a­

cie lu b przy odmiennem pożyw ieniu zm ie­

niają się często barw y kw iatów albo pióra ptaków . A le są też liczne własności, które w ystępują w skutek pow staw ania pewnej innój własności. Zauw ażył to H erm an M ul­

ler n a kw iatogłów kach chabru łąkowego

| (C en tau rea ja c e a ). K w iatki mianowicie brzeżne tracą swą działalność płciową, a na­

tom iast rozw ijają silnie swe korony. O sta-

j

tnia ta okoliczność je st stanowczo użyteczną w spraw ie zapladniania przez ow ady i przez dobór n atu ra ln y coraz silniej wzmagać się może, ale organy rozrodcze nie są przecież zgoła szkodliwe, owszem są pożyteczne i przez dobór n atu ra ln y nie mogą ulegać zagładzie. P rzyczyny ich zaniku szukać należy raczej w stosunku, w jak im sąsiadu­

jące ze sobą organy pozostają względem po­

żyw ienia. Znaczniejsze zużycie pożyw ie­

nia przez organ jed en sprow adza słabsze od­

żyw ianie drugiego. H erm an n M uller, któ ­ ry należał do najgorliw szych stronników darw inizm u, w yjaśnił zjaw isko to w tenże sam sposób; mówi bowiem, że te organy roz­

rodcze w żadnym razie nie mogą być usu­

wane przez w ybór n aturalny , ale p raw d o ­ podobnie tylko przez zm niejszanie dopływ u soków, które k o ro na w wzmożonym stopniu j sobie przysw aja. W szystkie te własności, które w skutek w ytw arzania się innej wraz z nią pow stają, objąć można nazw ą „w ła­

sności skojarzonych”. T u też odnieść nale-

| ży i w szystkie te własności, k tóre się rozwi-

! ja ją pod w pływ em współzależności między

! oddzielnem i organam i. S kojarzone te w ła­

sności niezawsze są nieużyteczne tylko, ale

naw et często szkodliwe, ja k np.] w p rzyto-

(4)

52

W SZECH ŚW IAT.

N r 4.

czonym tu p rzykładzie. R o zw ijają się j e ­ dnak, szkodliwość ich bow iem w ynagradza się dostatecznie użytecznością zw iązanej z niem i własności. D obór n a tu ra ln y p rz e ­ to pow oduje ich pow staw anie nie bespośre- dnio, ale pośrednio.

Spom iędzy w szystkich zaprzeczeń ja k ie zw racano przeciw darw inizm ow i, wszyscy badacze i sam naw et D arw in za n ajw ażn iej­

sze uw ażali z a rz u t o p arty na tem, że now o­

pow stająca u zw ierzęcia zm iana, ja k k o l- w iekby była użyteczna, przez krzyżow anie z innem i zw ierzętam i coraz więcej ulega zagładzie i wreszcie n ik n ie zupełnie. Jak o p rz y k ła d , przypuśćm y, że biały w ylądow ał n a w yspie zam ieszkałej przez m urzynów , że w yniósł się tam na w ładcę plem ienia, w alecznością swą pokonał w ielu n ie p rz y ja ­ ciół i wogóle posiadał w szelkie m ożliwe własności użyteczne. D ajm y, że m iał on wiele żon i w iele dzieci i żył bardzo długo.

P om im o to m urzyni nigdy nie zam ieniliby się n a białych. W pierw szem pokoleniu znajdow ałoby się może kilkudziesięciu m u ­ latów , obdarzonych w łasnościam i użytecz- nemi. P otom kow ie ich posiadaliby ju ż nie­

co m niejszą przew agę i w reszcie, po pew nej liczbie pokoleń, własności te u stąpiłyby z u ­ pełnie własnościom m urzynów .

T rudności te usuw a teo ry ją B rooksa. J e ­ żeli m ianow icie n a pew ien g atu n ek dzia­

łają okoliczności zew nętrzne i w yw ołują zm ianę, to o kazuje się ona współcześnie u bardzo w ielu osobników i nie je s t w y sta ­ w ioną na niebespieczeństw o zagłady przez krzyżow anie. Zm iana ta nadto pow staje wciąż nanow o, dopóki nie ustali się przysto ­ sow anie do now ych okoliczności.

W yjaśn ienie to wszakże niezaw sze je s t dostateczne. Z nan e są p rz y p a d k i, gdy zm iana pew na w ystąp iła nagle i p rzez do ­ bór sztuczny ro sp rzestrzen io n ą została na w szystkie osobniki. Jakżeż to wszakże dziać się mogło, że w p rz y p ad k u przytoczonym zm iana nie została przez krzyżow anie zg ła­

dzoną? D aje się to w yjaśnić tylko w spo­

sób następny. Ja k k o lw ie k p rzew ażna część ! potom ków jedyneg o zw ierzęcia, k tó re zm ia- ńy tój doznało, w ykazyw ać będzie tę w ła ­ sność w natężeniu nieco słabszem , to w szak­

że od rodzica swego o trzy m a ły one dążność do u trzym y w ania tej zm iany i n iektóre

| z nich niew ątpliw ie j ą wykażą. N a tych

■ ostatnich dobór nanow o działać będzie, I a stosunek tych, które nietylko m ają d ąż­

ność do zm ieniania się w tym k ieru nk u, ale także i rzeczywiście zm ianę tę posiadają, staw ać się będzie coraz większym, dopóki nie dokona się przeobrażenie wszystkich, i Jed n a , je d y n a zm iana sama przez się nie je s t nigdy w możności przeobrażenia całego gatun ku; prow adzi ona je d n a k za sobą o- dziedziczanie dążności do

tej

zm iany a po­

wodowane przez to zm iany potom ków, w spom agane przez dobór n atu raln y , u s ta ­ lają w reszcie tę zm ianę. B łąd popełniony przeto w przytoczonym p rzykładzie polega

| na przypuszczeniu, że wszystkie młode zm ienionego zw ierzęcia są między sobą ró ­ wne i każde okazuje zm ianę w połow ic j<5j natężenia. T ak je d n a k rzeczy się nie ma­

ją ,— potom stw o rów nież zm ieniać się będzie, część je g o takąż samą zm ianę okazyw ać będzie, in n a część w stopniu niższym ,

a

i n ­ na znów wcale p rzedstaw iać je j nie będzie.

P o niew aż zaś zm iana ta je st użyteczną, to śród ogółu osobników stosunek zw ierząt, zm ianę tę posiadających, staw ać się będzie coraz większym i panującym wreszcie. G d y ­ by więc w powyższym przy kład zie różnica m iędzy białym a m urzynem była dosyć m a­

łą, aby uchodzić m ogła za zmianę, to n ie­

w ątpliw ie śród wyż w spom nianych m u la­

tów i ich potom ków znalazłoby się k ilk u białych, którzyby

dalej

prow adzili dzieło swego przodka. Jak k o lw iek bowiem fak ­ tem je s t znanym , że mulaci am erykańscy posiadają barw ę pośrednią, to jed n ak p rzy krzyżow aniu białych z czarnym i rodzą się niekiedy dzieci czysto białe lub zupełnie czarne, a naw et, lubo bardzo rzadko i u p ­ strzone. A Więc i wtedy naw et, gdy jed n o tylko, je d y n e zw ierzę daje podnietę do przeobrażenia, może ono

dalej

w biegu cza­

su zachodzić, a krzyżow anie nie m ogłoby spow odow ać jego zagłady.

Jeż eli więc przyjm iem y dziedziczność dążności do pew nej zm iany — a to je s t na­

stępstw em logicznem nau k i o dziedziczeniu własności — to przyznać musimy, że pogląd B rooksa i Rom anesa, jak o b y zmienność zw ierzęcia nie była nigdy w stanie sprow a­

dzenia stopniow ej przem iany gatunku, je st

błędną. Zdaje się przeto, że przytoczony

(5)

N r 4.

W SZECHŚW IAT.

tu zarzut przeciw darw inizm ow i może być uważany za usunięty.

P rz y pow staw aniu wszakże nowych ga­

tunków, ja k to słusznie Rom anes podnosi, niezawsze idzie o przeobrażenie całego g a­

tunku, ale często pew na część jego tylko się zm ienia, gdy część inna doznaje rozw o­

ju zupełnie odm iennego, ja k to jasno w yn i­

ka z rozgałęziania się pni rodow ych. R oz­

gałęzienie takie rozw oju przez to tylko m o­

że być wywołane, że część pew na em igruje, albo że od ląd u stałego odrzyna się wyspa, jednem słowem przez to, że gatunek prze­

grodą gieograficzną rozdziela się n a dwie części, a część każda odrębnie w oznaczony sposób rozwój swój dalej prow adzi.

Są je d n a k fakty w skazujące, że ro z g ałę­

zienie dokonyw ać się musiało i bez p rz e ­ szkody. Jeżeli bowiem przebiegam y ląd pew ien od północy k u południow i, to m oż­

na dostrzegać, j a k na granicy obszaru pe­

wnego g atu nku zjaw ia się inny, blisko z nim spokrew niony, z początku w niew ielu tylko egzem plarzach, a następnie coraz czę­

ściej, dopóki g atunek pierw szy nie zostanie zupełnie usuniętym . W idoczna, że rozga­

łęzienie gatu n k u dokonało się tu bez p rz e­

grody. O bjaśnienie tego objaw u przez d ar- winizm je st niemożliwe, jeżeli naw et p rz y j­

miemy i podaną wyżej zasadę d zied zi­

czenia dążności do zm iany, każda bo­

wiem zm iana przez krzyżow anie rosprze- strzenia się na cały gatunek.

In n y znów zarzut, rów nież przez D arw i­

na za bardzo w ażny uznany, je st n astępu­

jący: Sztucznie hodow ane odm iany pozosta­

ją między sobą płodne, n atu ra ln e zaś m ię­

dzy sobą płodność tracą. W każdym razie różnica ta nie je s t bezwarunkow ą; są bo­

wiem odm iany sztuczne, które, krzyżow ane z form ą pierw otną, okazują się bespłodne- mi lub słabo tylko płodnem i, gdy niektóre gatunki n atu ra ln ie żyjące zapładniać się naw zajem m ogą. P rzy p a d k i takie są wszak­

że stosunkowo nieliczne, gdy po najw iększej części odm iany sztuczne są między sobą pło­

dne, g atu n k i zaś n atu raln e po najw iększej części są m iędzy sobą słabo tylko, albo zg o ­ ła niepłodne. Skąd ta różnica? J a k to się dzieje, że w przy ro d zie drobne zmiany d o ­ prow adziły do bespłodności, gdy to nie ma

miejsca naw et wobec daleko znaczniejszych różnic odmian sztucznych?

D arw in starał się zjaw isko to wyjaśnić przez przyjęcie, że przyczyna bespłodności m iędzy gatunkam i natu ralnem i polega w y­

łącznie na różnicach układ u rozrodczego, w arunki natom iast życia zw ierząt przysw o­

jo n y ch dążą do pow iększenia ich płodności a stąd utrzym ały i płodność wzajemną. D la ­ czego wszakże m iędzy gatunkam i n a tu ra l­

nemi panuje bespłodność, na to D arw in, jak k o lw iek n ad e r znaczną liczbę faktów do pomocy w poszukiw aniach swych pow ołał, nie um ie odpowiedzieć.

O tóż Romanes, wychodząc z obu tych niew yjaśnionych faktów , z rozgałęziania się gatunków i ich wzajem nej bespłodności, rozw ija obecnie pod nazw ą „doboru fizy- jologicznego” lub „odosobniania własności stosow nych” teoryją, w edług której przy w ystępow aniu pewnej zm iany zachodzi też współcześnie pew na bespłodność, czyli pe­

wne zm niejszanie się płodności zw ierząt świeżo zm ienionych z pozostałemi („Physio- logical selection, an additional suggestion to the O rigiń of Species”. L innean Socie- ty ’s Jo u rn a l, Zoology, Vol. X IX ). W sk utek tego zm iana pozostaje ograniczoną dom niej- sz6j lub większej części zw ierząt, nie ros- ciąga się do zw ierząt żyjących może dalej ku północy, ale też dlatego, ulegając słabo tylko zagładzie przez krzyżow anie, rozwija się tem prędzej. Pom iędzy obiema częścia­

mi nie w ytw orzyła się w praw dzie żadna przeg ro da gieograficzna, ale natom iast fizy- jologiczna, k tóra rów nie je st skuteczna, ja k tysiąc mil oceanu. Jak k o lw iek zm niejsze­

nie się płodności w w arunkach zw ykłych

je3t

stanowczo szkodliwe, szkodzi bowiem rozm nażaniu się, to wszakże bespłodność względem form y pierw otnej, połączona ze zmianą użyteczną,stanow i niew ątpliw ie w ła­

sność bardzo użyteczną, p rz y jej bowiem tylko pomocy zachodzić

m oże

rospadanie się gatun ku n a d w a nowe, a w raz z

tem

przystosow anie się obu tych części do w ła­

ściwych w arunków życia. D arw in sam na­

w et mówi, że d la gatu n k u powstającego by­

łoby rzeczą użyteczną, gdyby w pewnój m ierze był bespłodnym względem formy pierw otnej.

Ze bespłodność taka bardzo łatw o p o ­

(6)

54

W SZEC H ŚW IA T.

N r 4.

w staw ać może, nie podlega żadnem u w ą t­

pieniu, w łaśnie bowiem system płciow y n aj­

łatw iej je st na zm iany w ystaw iony, j a k to zw łaszcza D arw in w ielu faktam i w ykazał.

I Rom anes także zw raca uw agę na p rz y ­ padki, w któ rych osobniki z jednem i oso­

bnikam i okazyw ały się bespłodne, z innem i płodne.

Inaczej zgoła mają, się rzeczy z g a tu n k a ­ mi przysw ójonem i. T u człow iek p rz eszk a­

dza krzyżow aniu się nowej odm iany z jej formą, p ierw otn ą. W y tw o rzen ie się bes- płodności w zględem tej ostatniej nie p rz y ­ nosiłoby żadnej korzyści. Owszem, czło­

w iek p ra g n ie właśnie w zajem nej płodności odm ian, aby przez krzyżow anie rasę po­

lepszał albo też nowe otrzym yw ał od ­ m iany.

Kom anes przeto te o ry ją sw oją w yjaśnia nietylko, j a k nastąpiło rozgałęzienie g a tu n ­ ków, ale nadto, do jak ich p rzyczyn sp ro w a­

dzić należy różnicę we w zajem nej płodności gatunków przysw ojonych i n atu ra ln y ch .

Co się tyczy pow staw ania bespłodności, dodać można, że zarów no zm iana ja k i bes- płodność w yw oływ ane być mogą bądź przez przyczyny zew nętrzne, bądź też, na p o d sta­

wie przytoczonej wyżej teoryi W eism anna i E im era, przez p rzyczyny w ew nętrzne.

D alej, je d n e i drugie pozostaw ać mogą w zw iązku przyczynow ym . W ystąp ić mo­

że n ajp ierw zmiana, oddziaływ ająca n a stę ­ pnie na system rozrodczy, albo też n ajp ierw zjaw ia się bespłodność i pow oduje dalszą zmianę. Tę ostatnią okoliczność, w brew Rom anesowi, uw ażam za rzad k ą, b esp ło ­ dność bowiem sam a przez się stanow i w ła­

sność szkodliw ą, k tó rą dobór n a tu ra ln y sta­

tecznie przy tłu m ia, chyba, że w ystępuje w połączeniu ze zm ianą użyteczną.

P rzytoczyć też można, że u roślin nie za­

chodzi często isto tn a bespłodność m iędzy odm ianam i, ale, że czas k w itnięcia u jed n ej części przyspiesza się lub bardziej opóźnia.

Toż samo tyczy się i czasu godowego n ie­

k tó ry ch zw ierząt. T ą drogą wznosi się przeg ro d a rów nież silna, ja k przez bespło­

dność istotną.

P rz y rozgałęzianiu się g a tu n k u zachodzić też może p rzy p ad ek osobliw y, że m ianow i­

cie g atu n ek now y staje się bespłodnym lub mniej płodnym z form ą pierw otną, n ie tra -

cąc współcześnie płodności z innym , odd zie­

lonym od niój gatunkiem . T ak przytacza G a rtn ei-, że żółte i białe odm iany pewnego gatu n k u dziew anny (Y erbascum ) znacznie płodniejsze są z podobnież kw itnącem i od­

m ianam i odległego gatunk u, aniżeli z in a­

czej

zabarw ionem i odm ianam i tegoż g a ­ tunku.

Jak k o lw iek w ażny postęp przedstaw ia teo ry ja Rom anesa i względnie do całej n a u ­ ki o rozwoju, to wszakże zdaje się, że autor I zadaleko zaszedł co do jej rosciągłości. Ro- m anes m ianowicie sądzi, że teoryją swoją w yjaśnić może i pow staw anie własności nieużytecznych. P rzy jm u je on, że pew na część gatu n k u przez bespłodność zostaje odosobnioną i że w tedy u tej części rozw i-

! nąć się może pew na własność nieużyteczna, ochroniona jest bowiem od zagłady przez bespłodność właśnie. P o pierw sze je d n a k je stto niem al niemożliwe, bespłodność bo­

wiem bez zw iązku z własnością użyteczną je s t szkodliw a i przez dobór n atu ra ln y wciąż p rzy tłum ianiu ulega; niew ątpliw ie

| przeto w ystępow ać może ty lk o w połącze­

niu z pew ną zm ianą użyteczną. P o w tóre je d n a k zachodzi możliwość, że dla jak ich - kolw ickbądź przyczyn, o ja k ic h wyżej m ó­

wiono, u części tej g atu n k u rozw ija się w ła­

sność nieużyteczna. P ołączenie wszakże własności nieużytecznej z bespłodnością, w edług mego zdania, nie może nigdy do­

prow adzić do w ykształcenia się nowego g a­

tu nk u, połączenie to bowiem nie znosi szko­

dliw ości, ja k ą bespłodność przedstaw ia.

Okoliczność, na k tó rą Rom anes silny kładzie nacisk, że własność nieużyteczna pozostać ma ograniczoną tylko do pewnój części g a­

tu n k u , nie ma zgoła znaczenia dla jej pow-

! staw ania; rospościerać się ona będzie po ca­

łym gatu n k u zarów no dobrze ja k i po p e­

wnej jeg o części, jeżeli tylko przyczyny jej pow staw ania dostatecznie są silne.

Jeżeli więc teoryja Rom anesa co do tego p u n k tu w ym aga może pewnój popraw ki, to wszakże co do głów nej swej treści stanow i ona istotny postęp darw inizm u. P odam y tu jeszcze fakt następny, k tó ry Rom anes przy tacza na poparcie swój teoryi. L iczny gatu nek , żyjący np. na rozległym lądzie, okazuje stosunkow o w ielką liczbę odm ian.

| D obór n a tu ra ln y zjaw iska tego w yjaśnić nie

(7)

N r 4.

W SZECHŚW IAT.

55 może. Im więcej je d n a k znajduje się oso­

bników pewnego g atu n k u , mówi Romanes, tem łatw iej w ystąpić może bespłodność bez ujm y dla rozm nażania się jego. W w aru n ­ kach przeto takich nie będzie szło o zbyt wielką użyteczność własności z bespłodno- ścią połączonej. U gatunków ubogich w ilość osobników jestto rzecz niem ożliw a, w każ­

dej bowiem z obu pow stających części mia­

łoby miejsce zbyt słabe krzyżow anie. G a ­ tunki takie przeobrażać się m ogą ogółem jednostek, j a k np. g atunki żyjące na wy­

spach oceanicznych. U tych ostatnich w al­

ka o by t je st słaba, a pow staw anie w łasn o ­ ści nieużytecznych m niej napotyka prze­

szkód na drodze.

P rzytoczony wyżej fakt następow ania po sobie dw u gatunków pokrew nych, bez for­

my pośredniej we wspólnie zam ieszkiwa­

nym obszarze, tłum aczy D arw in tem, że forma ta pośrednia zgładzoną została w tw a r­

dej walce o byt, k tó ra jej z obu stron za­

grażała. Jakżeżby wszakże podobna form a pośrednia przy ciągłem krzyżow aniu p o ­ wstawać mogła i choćby przez czas krótki utrzym ać się zdołała? W edług poglądów zaś teoryi R om anesa taka, niedowiedziona zgoła hypoteza form y pośredniej je st zupeł- I nie zbyteczną, bespłodność bowiem ju ż od samego początku w znosiła przegrodę fizyjo- i logiczną m iędzy obu częściami.

Jeżeli przyznam y słuszność teoryi Rom a­

nesa, to wolno w yprow adzić z niój jedno jeszcze następstw o. Należy mianowicie wnieść, że, gdy dw a blisko spokrew nione gatunki są naw zajem bespłodne, rozdział ich formy pierw otnej na dw ie części zaszedł na temże samem m iejscu. Jeżeli natom iast dwa blisko spokrew nione g atunki są n a­

wzajem płodne, to w tedy dopiero rozejść I się m ogły w dw u różnych kierunkach ro z ­ woju, gdy ju ż jak ąk o lw iek przegrodą gieo- graficzną rozdzielone między sobą zostały.

J a k widzim y, teo ryją Romanesa, chociaż może pod tym lub owym względem uledz musi pewnój zm ianie, stanowi dla darw i- nizm u n ietylk o znaczny, ale i ważny po­

stęp.

D r C. Diising w A kw izgranie,

przełożył A .

Zastosowanie zw ierciadeł do złudzeń tea­

tralnych i m agicznych datuje od czasu do-

| syć ju ż dawnego, a metoda ta dozw oliła

| osięgnąć uderzające rzeczywiście efekty, J które wciąż zaciekaw iają i ściągają publicz- J ność; dosyć przytoczyć dla przy k ład u g ło ­

wę mówiącą, umieszczoną na stole, albo też znikanie osoby zam kniętej w szafie. P o-

J

mysłowość wszakże na tem polu bynajm niej się jeszcze nie w yczerpała, ja k o tem św iad­

czą coraz nowo wynajdow ane kom bina-

j

cyje.

Od la t kilku np. ma w P a ry ż u powodze-

j

nie sztuka, przedstaw iana w tam ecznych

j

teatrzykach m agicznych pod nazw ą widm niknących (spectres fondants, dissolving spectres), a polegająca na tem , że rozm aite przedm ioty przeobrażają się je d n e w d ru ­ gie, stopniowo i nieprzerw anie, przed oczy­

ma widzów. Podobnie ja k inne tego rodza­

ju w ynalazki, które do nas dochodzą łatw iej aniżeli wynalazki istotnie naukow e lub te­

chniczne—i widm a niknące także się u nas zapew ne ukażą, — podajem y więc w edług

„La N a tu rę” opis i w yjaśnienie dowcipnego tego urządzenia.

Załączona rycin a daje ogólne pojęcie o urządzeniu sceny w chw ili, gdy się otw ie­

rają w rota „św iątyni przeobrażeń czyli me- tam psychozy”. W głębi otw oru nieco s to ż ­ kow atego i całkow icie wyłożonego czarną tkaniną ukazuje się głow a z gipsu albo z masy papierow ej, którą m agik w ydoby­

wa i puszcza w obieg między widzów, aby przekonać o je j rzeczywistości. P o takiem rospatrzeniu głow a odstaw ia się na miejsce, a w krótce zaczyna się ona zw olna ożywiać, powieki poruszają się, tw arz się zabarw ia, usta się uśm iechają, a w ciągu m inuty gło­

wa gipsow a n ik nie zupełnie i ustępuje miej­

sca żyjącój głow ie kobiecej, która zw raca naw et słów k ilk a do publiczności. N astę­

pnie, przez stopniow anie odw rotne, głowa

żywa odbarw ia się i przeobraża się znów

w gipsową, k tó ra w dalszym ciągu zamienia

się w pon urą głów kę trupią; gdy ta z kolei

niknie, zastępuje j ą wazon z kw iatam i, k tó ­

(8)

W SZECH ŚW IAT.

ry, po wydobyciu go z otw oru, krąży m ię­

dzy publicznością, gdy zaś znów w raca na miejsce, zam ienia się w p u h a r z rybk am i złotem i, a spośród nich w reszcie w ydoby­

w a się pierw otna głow a gipsow a. W podo­

bny sposób p rzeo b rażen ia takie długo jesz­

cze ciągnąćby można.

C zytelnik łatw o się dom yśla, że kolejne te przem iany polegają na tem , że p rzedm io­

ty w idziane są naprzem ian, bądź bespośre- dnio, bądź też przez odbicie od p ły ty szkla-

tem 45°; gdy więc um ieścim y z boku p rz e d ­ m iot F , bardzo silnie oświetlony, prom ienie po odbiciu od szklą zw racają się ku p u b li­

czności, k tóra tedy dostrzega przedm iot F w m iejscu P , przedm iot zaś, któx-y tam się rzeczywiście zn a jd u je , po przytłum ieniu ośw ietlającej go lam py, staje się niew idzial­

nym. Pow olne zanikanie jednego, a u k a ­ zyw anie się drugiego przedm iotu osięga się, ja k p rzy znanych obrazach niknących (dis- solying yiews) przez stopniow e osłabianie

U rządzenie sceny p rz y przedstaw ieniu w idm niknących.

nćj, um ieszczonej p rz ed scenką. P ły ta t a ­ ka, doskonale przezroczysta i, o ile można, bez skaz je s t zgoła niew idzialną dla p u b li­

czności, k tó ra też bez przeszkody w idzi w y­

raźnie przedm iot P , um ieszczony na stole A E G M . P ły ta je d n a k szklana, choć nie- p o k ry ta w arstw ą n ieprzezroczystą, stanow i zarazem zw ierciadło, odbijające dobrze p ro ­ m ienie p rzyby w ające od przedm iotów sil­

nie ośw ietlonych. P ły ta A B , u staw iona pionowo, pochylona je s t do sceny pod ką-

jedn ego i współczesne w zm aganie drugiego ośw ietlenia.

Jeżeli m agik ma podnieść ze stołu głowę gipsow ą, zw ierciadło A B usuw a się w k ie­

ru n k u CA; przyciem nienie przestrzeni, gdzie

się szkło to znajduje, przesunięcie to czyni

zu pełnie niedostrzegalnein. Podobnież ła ­

two je s t jed en przedm iot na stole zastąpić

d ru g im , każdy z nich bowiem wtedy tylko

je3t dla publiczności widzialnym , gdy je s t

ośw ietlony. D la lepszego złudzenia głow a

(9)

W SZECHŚW IAT. 57

gipsowa m odelow ana je st w edług głowy

osoby, k tó ra staje w miejscu F , lam py zaś L przed sceną, służące do ośw ietlania sali, oślepiają zarazem nieco publiczność, a tem samem wzm agają ciemność scenki.

P rzy pomocy stosownej skrzynki i do­

brej szyby szklanej łatw o będzie doświad­

czenie to na m ałą skalę odtw orzyć, — może to stanowić dow cipną zabawkę.

T. R.

O D Z IA Ł A L N O Ś C I

ś. p. dra Jan a Jędrzejewicza

W D Z I E D Z I N I K

ASTRONOMII i METEOROLOG!!.

(Dokończenie).

P rz y p a trz m y się teraz rosldadow i robót tego nieodżałow anego i niestrudzonego pra­

cownika.

Poniew aż wszelkie zajęcia astronom iczne polegają na znajom ości czasu, przeto obser­

w ator musi przedew szystkiem mieć w iado­

mą popraw kę swojego zegara i w tym celu musi koniecznie w ykonać większy lub m niej­

szy szereg spostrzeżeń. M ając przyrząd

ustaw iony w płaszczyznie południka, obser­

wował ś. p. J . w najdogodniejszej dla sie­

bie chw ili kilka gwiazd, których położenie na niebie dokładnie je st znane; z tych spo­

strzeżeń obliczał popraw kę i ruch swojego głównego zegara. Do innych nocnych spo­

strzeżeń używał re frak to ra Steinheila, o zna­

czając zapomocą niego położenie gw iazd podw ójnych, położenie kom et lu b innych zjaw isk ścisłego m ierzenia wym agających.

Do obserw acyj słońca i zjaw isk na niem dostrzeganych przeznaczył refrak to r Coo- kea. D odajm y jeszcze do tego trzechkro- tne codzień notow anie narzędzi m eteorolo­

gicznych, oraz baczenie na zjaw iska odby­

wające się w pow ietrzu, a będziem y mieli obraz czynności, które w ykonyw ał ś. p. J.

jak o obserw ator.

O d spostrzeżenia astronom icznego do re­

zultatu m ającego się z niego w yprow adzić, jak aż to daleka droga? Oprócz teoretycz­

nej znajomości przedm iotu pozostaje je s z ­ cze rachunek częstokroć dość mozolny i d łu ­ gi; stanowi on odm ienną pracę, zabierającą najczęściej więcej czasu, aniżeli samo spo­

strzeżenie Obie czynności um iał ś. p. J.

pogodzić. D nie i nocy pogodne obracał na czynienie spostrzeżeń, pochm urne zaś na ich obliczenie; robił to przecież ja k o lekarz m a­

jący znaczną p rak ty k ę i nieinogący całego swojego czasu poświęcić jedn ej wyłącznic pracy.

A le, jeżeli był tak czynny, gorliw y, nie­

stru d z o n y , cóż nareszcie zrobił? za p jtii słusznie czytelnik. Ż ałuję, że nie mam pod ręką pozostałych dzienników , w których ś. p. J . zapisyw ał swoje spostrzeżenia; m ógł- j bym z nich najłatw iej dać odpowiedź na

| postawione zapytanie. Obecnie muszę po-

j

przestać tylko na tem, co znajduję drukiem

i

ogłoszone; nie będę je d n a k w ym ieniał po­

pularnych artykułów , których żadnem u cza- [ sopismu nie odm aw iał i któ ry ch w ykład odznaczał się zawsze jasnością, przystępno- ścią, i dokładnością, powiem więc tylko o pracach do ścisłej nauki należących, bo o takie najbardziej tutaj chodzi.

Spostrzeżenia m eteorologiczne z odpo- w iedniem i objaśnieniam i i obliczeniami m a­

my ogłoszone w „P am iętniku Fizyjograficz-

nym ”, którego ś. p. J . był ciągłym współ-

I pracow nikiem . W bieżącym rok u wycho-

(10)

.58

dzi V II tom tój ze wszech m ia r cennej pu- blikacyi, a w każdym tom ie mieszczą, się spostrzeżenia m eteorologiczne w P ło ń sk u i w yprow adzone z nich re zu ltaty . O prócz tego w k w artaln em w ydaw nictw ie to w a ­ rzy stw a asti-onom icznego, niem ieckiego, wy- chodzącem w L ip sk u pod tytułem : „Y iertel- jahrssclfrift d e r astronom ischen G eselschaft”

17-ter Jalirg an g . D rittes H e ft, pag. 224, znajdujem y średnie w ypadki m iesięczne i roczne ze spostrzeżeń od r. 1875 do 1881 w łącznie; w skazują one w szczególności:

średnią, tem p eratu rę i wysokość barom etry- c-zną każdego miesiąca w raz z ich w ahania­

mi, procentow ą wilgoć pow ietrza, k ieru n e k w iatru, natężenie ozonu, ilość wody z desz­

czu i śniegu, oraz liczbę wieczorów, w k tó ­ ry ch było możebne robienie spostrzeżeń astronom icznych i wieczorów z zupełnie wolnym od chm ur stanem nieba.

Z astronom icznych spostrzeżeń były po­

m iary gw iazd podw ójnych głów nym celem ś. p. J .; rospoczął je w w ro k u 1876 i p ro ­ w adził corocznie w większej lub m niejszej liczbie z w yjątkiem czasu straconego w So­

kołow ie; n iek ied y także m usiał przery w ać robotę z pow odu nadw ątlonego w zroku.

W m iarę, j a k zdążył obliczyć te spostrzeże­

nia, ogłaszał je w najb ard ziej znanem i ros- pow szechuionem czasopiśmie, w ydaw anem obecnie w K ieł, a noszącem tytu ł: „A stro- nom ische N a c h ric h te n ”. Czasopism o to b y ­ ło założone przez S chum achera w r. 1823 w A ltonie. W niem pom ieszczają się p ra ­ ce astronom ów ze w szystkich części św iata w języ k u niem ieckim , francuskim , an g iel­

skim i włoskim ; je s t ono dla każdego a stro ­ nom a praw dziw ą skarbnicą, w której oprócz spostrzeżeń m ożna znaleść a rty k u ły n a jro z ­ m aitszej treści z zakresu astronom ii. W tem - że czasopiśmie ogłaszał także ś. p. J . spo­

strzeżenia kom et, z k tórych praw ie w szyst­

kie od r. 1881 pojaw iające się pilnie o bser­

wował. W „V ie rte lja h rssc h rift d e r astr.

G esellschaft”, a m ianow icie w zeszytach:

„15 Ja h rg a n g , 2-tes Ile ft, 1880; 17 J a h r - gang, 3-tes H eft, 1882; 19 J a h rg a n g , 2-tes H eft, 1884; 21 Ja h rg a n g , 2-tes H e ft, 1886”, znajdujem y w łasnoręczne spraw ozdania ś. p. J . o pracach w P ło ń sk u dokonanych.

P rze g lą d ając te p race oddane na użytek nau ki, widzim y, że w ykonaw ca ich stara ł

się o jak n aj większą dokładność; wszędzie przytoczone są. szczegóły o narzędziach 1 o sposobach stosow anych do obserw acyj.

P o czątek swoich astronom icznych publi- kacyj uczynił ś. p. J . w 95 tomie „A strono- m ische N a ch rich ten ” N r 2279 we W rz e ­ śniu 1879 roku. P o d ał tam że wiadomość 0 gieograficznem położeniu swojego obser­

w atoryjum , o narzędziach, k tó re ówcześnie posiadał, o p lan ie robót i dołączył opis re ­ fra k to ra Steinlieila. W num erach: 2 324, 2329, 2338, 2340, 2341, 2343, 2345, 2346, 2 347, 2 351, 2 369, 2407 ogłosił pierw szy szereg obserw acyj gw iazd podw ójnych:

„M esures m icrom etriques d ’etoiles doubles”.

T en szereg obejm uje 1005 spostrzeżeń w y­

prow adzonych z 5524 odczytanych kątów 1 4517 m ierzonych odległości pom iędzy dw iem a gw iazdam i.

W ro k u 1879 po powrocie z Sokołowa do P ło ń sk a zw rócił ś. p. J . szczególniejszą uw agę na takie gwiazdy podw ójne, które z pow odu w spólnego ruchu własnego były uw ażane za nieruchom e; sądził on, że ta n ie­

ruchom ość je st tylko w zględna i że z cza­

sem uda się dowieść zm ienności w zajem ne­

go położenia takich gw iazd. K iedy ju ż m iał dostateczny szereg swoich obserwacyj, w tedy porów nał je z pom iaram i Struvego dokonanem i w latach 1829—1836 i doszedł do wniosku, że n iektóre z 25 p a r gw iazd w mowie będących pow inny być usunięte z katalo g u gw iazd nieruchom ych. (Zob.

Y ierte lja h rssch rift d er astr. Gesellschaft, 15 Ja h rg a n g , 2-t.es H eft, pag. 123—128).

D alszy ciąg tych pom iarów m ikrom etry- cznych ogłoszony w N-rach 2 449, 2450 A stron. N achr. tom 103, r. 1882, obejm uje 360 obserwacyj czynionych nad 96 param i gw iazd podw ójnych, a op arty na 1892 m ie­

rzonych k ątach i 1007 odległościach. P o ­ m iędzy temi param i są niektóre bardzo tru ­ d n e do m ierzenia, gdyż wzajem na odległość dw u gw iazd wspólny u k ład składających dosięga zaledw ie jed nej sekundy łuku. Do miex-zenia ta k m ałych ilości zaopatrzył ś. p. J . swój re fra k to r Steinlieila w lepsze szkła oczne, aniżeli poprzednio posiadał.

T rzeci szereg gw iazd podw ójnych był ogłoszony w N r 2 772, tom ie 116 „A stron.

N a ch r.” na początku 1887 r.; obejm uje on 41 p a r gw iazd, któ ry ch wzajemne położenie

N r 4. __

W SZECH ŚW IAT.

(11)

N r 4.

WSZECHŚWIAT. 59

było także op arte na znacznej liczbie po­

m iarów.

O d roku 1881 obserw ow ał ś. p. J . praw ie wszystkie pojaw iające się kom ety, a w ypad­

ki ze spostrzeżeń w yprow adzone ogłaszał także w „A str. N a c h r.” W szczególności b yły to kom ety następujące: W r. 1881 k o ­ meta 3-cia i 4-ta, oraz kom ata Enckego;

liczne ich obserw acyje były drukow ane w .N -rze 2409 pom ienionego czasopisma.

W roku 1882 kom eta W ellsa i w ielka ko­

meta C rulsa; spostrzeżenia ich ogłoszone w N -rach 2447 i 2 492. W roku 1883 k o ­ m eta B rooks-Sw ifta w N -rze 2512; w ro ­ ku 1884 kom eta Pons-B rooksa w N r 2 592 i kom eta W olfa w N -rach 2 619, 2 627 i 2 636.

Z podobną, pilnością obserw ow ał kom ety w dalszych latach, a rezu ltaty ogłosił w nu ­ merach 2 735 i 2 777 pod ogólnym tytułem :

„O bservations des Cometes h P łońsk”.

K to błiżój zna ten rodzaj spostrzeżeń, 0 którym mówiliśmy i wie, jak ich środków 1 w praw y on wymaga, ten oceni gorliwość i w ytrw ałość ś. p. J .

W czasie obserwacyj m ałych i slabem światłem błyszczących kom et zw rócił uw a­

gę, jak o lekarz, na różną wrażliwość róż­

nych punktów siatków ki oka ').

') A żeby w iernie oddać m yśl autora, p rzytacza- m y jeg o w łasne słowa, które znajdujem y w „Vier- teljah rssch rift d e r astr. G esellsch.'1 17 Jahrgang, 3-tes Heft, pag. 222 i 223: „P arm i les cometes de 18S1 tro is ont ete obseryees. L e chem in de la com ete 1881 III a ete poursuiyi *5usqu’au 11-me S e p te m b re — les nuages em pechaient la continua- tion. Dans les d ern ieres observations le faible eclat de la comete m Ja donnę 1’occasion de prou- ver l’inegale sensibilite de la retin e de l’oeil—regle enoncee deja p a r A rg elan d er et recem m en t dis- cutee p a r Safarik. Q uand la eomfetę est deyenue deja si faible, qu’on ne pouyait plus apprecier les m om ents d ’en tree e t de sortie en la reg a rd a n t a ’une m an ierę o rd in aire — il m ’a suffi de to u rn e r l’oeil dans son o rb itę un peu en h a u t e t a l’ex- te rie u r p o u r receyoir de nouyeau l’impressii.

d ’un p e tit point b rilla n t et le voir exactem ent a p p a ra itre ou d is p a ra ltre d e rrie re le bord de 1’anneau.

Cette esperience souyent repetee a 1’occasion de la dite com ete m ’a m ontre, que 1’augm entation de la sensibilite p erip h eriq u e de la retine, enoncee p a r les obseryateurs m entionnes, e ta n t strictem ent pbysiologique —sous le ra p p o rt p o u rta n t de l’angle de position ne peut pas e tre generale e t depend de l ’individualite. Dans mon oeil cet angle de

W ro k u 1880 i 1881 obserwował czerwo­

ną plamę, która pojaw iła się na tarczy J o ­ wisza i z 11 spostrzeżeń obliczył trw anie obrotu tej planety naokoło osi. (Zob. A stron.

N achr. N r 2366, oraz Y ierteljah rsschrift der astr. Gesellsch. 17 Jah rg an g , 3-tes H eft, pag. 222).

O dm ienny od poprzedzających, a nie- mniój pracy w ym agający dział spostrzeżeń, wykonał ś. p. J . w celu dokładnego ozna­

czenia gieograficznych w spółrzędnych swo­

jego obserw atoryjum . U czynił on to w p ra­

wdzie zaraz n a w stępie do sw'oich astro n o ­ micznych zajęć, ale później p ra g n ął spraw ­ dzić otrzym ane pierw otnie w ypadki. J a ­ koż dla oznaczenia szerokości gieograficz- nćj zm ierzył 96 odległości od zenitu gwiazd fundam entalnych, a dla długości, która jest daleko trudniejszem zadaniem , obserw ow ał 16 razy zaćm ienia księżyców Jow isza, 6 ra ­ zy zakrycia gw iazd przez księżyc i 10 razy przejście księżyca z gwiazdam i bliskiem i niego przez południk. Ażeby z takich spo­

strzeżeń w yprow adzić długość gieograficz- ną, potrzeba mieć obserw acyje na innych miejscach równocześnie wykonane. Tych równoczesnych spostrzeżeń dostarczyły mu różne obserw atoryja, któ ry ch gieograficzna długość dokładnie je s t znana. W ypadki ze spostrzeżeń ogłosił w „A stron. N ach r.”

t. 114, N r 2 721, p o d ty tu łe m : „Les corre- ctions des coordonnees provisoires de l ’ob- servatoire a P ło ń s k ’’, ja k również w „V iertel- jah rssc h rift der astr.G esellsch. 21 Jah rg an g , 2-tes H eft, pag. 129” oraz w V I t. Pam . Fiz.

Poniew aż te w spółrzędne gieograficzne najlepiój określają m iejsce obserw atoryjum ś. p. Jęd rzejew icza, przeto je tutaj p rz y ta­

czamy:

Szerokość gieograficzna . = 5 2 ° 37' 40",0 D ługość wschodnia od

G r e e n w i c h ... = 2 0 23 0,0 D ługość wschodnia od

B e r l i n a ... = 6 59 16,1

position tom be e n tre la region frontale et tem - porale, tan d is que dans les obseryations de M. Sa­

farik la sensibilite plus p arfaite est plaeee en tre la region p alatale e t tem porale. L a difference de cette sensibilite est si evidente, qu’elle deyient une question de la plus haute im portance pour ceux qui s ’occupent de la determ ination de 1 eclat des difterentes etoiles".

(12)

GO

AVSZECHŚWIAT.

N r 4.

D ługość zachodnia od

W a r s z a w y ... = 0 38 51,0.

W zniesienie baro m etru nad powierzchnią, m orza = 10 3 ,3 m etrów , a w zniesienie sam<$j pow ierzchni ziemi w P ło ń sk u = 9 9 ,9 me­

trów .

O prócz w ym ienionych obserw acyj zajm o­

w ał się badaniam i astrofizycznem i; pilnie u w ażał i m ierzył plam y na słońcu, ro b ił w yb orne ry su n k i tych plam i w yskoków (p ro tu b e ra n c y j) słonecznych, tudzież p ie r­

ścieni S a tu rn a w r. 1884 i m gław icy A n d ro ­ m edy w czasie pojaw ienia się w niój nowćj gw iazdy. B adania spektroskopow e stan o ­ w iły ważny przedm iot zajęć ś. p. J.; znał on doskonale ten dział astrofizyki, posiadał w iększe i m niejsze spektroskopy; stosow ał j e też w edług potrzeby do słońca, planet,

j

gw iazd i kom et; nie o g ra n ic zał się zaś na prostem o glądaniu tych nęcących oko z ja ­ wisk, ale robił ścisłe p om iary długości fal | św iatła i od daw ał je na ry su n k u z rzadk ą dokładnością. Do badań w idm a św iatła rosproszonego w atm osferze ziemskiój i w y­

śledzenia zależności je g o od wilgoci pow ie- | trz a u żyw ał m ałego sp ektroskopu B ró w n in -

j

ga, k tó ry za o p atrzy ł w koło w ierzchołkow e podzielone na stopnie; służyło mu to do no­

tow ania wysokości, w której na w idm ie li-

j

n ije atm osferyczne staw a ły się w idzialnem i;

ro b ił też d o k ład n e ry su n k i tego widm a i m ierzył odległości w ystępujących na niem linij. (Zob. Y ie rte łja h rssc h rift d er astron.

Gresellsch. 21 J a h rg a n g , 2 -tesH eft, pag. 130).

Pom im o ta k licznych p rac znalazł je s z ­ cze niestru d zo n y ś. p. J . czas na zajęcia li­

terackie. W ro k u 1886 w yszła w W a rsz a ­ wie jeg o „K osm ografija” ,— dzieło obszer­

ne i przedm iot trak to w a n y w yczerpująco.

W N r 3, t. V I W szechśw iata str. 45 (dnia 16 Stycznia 1887 ro k u ) znajdzie czytelnik spraw ozdanie o t<5j K osm ografii, napisane przez p. B olesław a B uszczyńskiego; z tego pow odu bliżój tutaj o u znanych zaletach

j

książki mówić nie będę, w spom nę tylko, że przy innych zajęciach au to ra n ap isan ie jćj w ym agało przeszło ro k czasu.

J a k czynny u d ział b ra ł ś. p J . we wszy­

stkich spraw ach naukow ych, posłużyć m o­

że za dowTód w zm ianka, że w S ierp n iu ro k u zeszłego pojechał do W iln a, ażeby tam że obserw ow ać całkow ite zaćm ienie słońca,

P rzy spo sob ił do tego celu jed n ę ze swoich lu net, zaopiatrzył się we wszystkie środki do zam ierzonych obserwacyj potrzebne, ale niepogoda u d arem n iła jeg o oczekiw ania i n araziła go tylko na znaczną stratę czasu i pieniędzy.

S. p. Jęd rzejew icz by ł członkiem tow a­

rzy stw a astronom icznego, którego w yda­

w nictw a powyżej przytaczaliśm y: prow a­

dził rozległą korespondencyją z ludźm i naukow ym i i zn ajd o w ał wszędzie zasłużo­

ne uznanie.

Cześć pamięci męża wielkiego talentu i nau ki, wielkiój energii i w ytrw ałości;

cześć pam ięci nieodżałow anego p rz y ja­

ciela!

Kowalczyk.

SPRAWOZDANIE.

Rothert W ład ysław Rozwój zarodni u grzybów sa- prolegnijowatych. Kraków, 1837. (Osobne odbicie z XVII tom u R ospraw i Spraw ozdań wydz. matern.- przy r. akad. um iejętn.), str. 67 i je d n a tablica.

Rozwój zarodni saprolegnijow atycb i w yróżnianie się w niej zarodników są to procesy, k tó ry ch d o ­ k ła d n a znajom ość m a znaczenie n ie t3-lko d la h isto ­ r y i rozw oju ty ch grzybów, lecz też i dla bardziej ogólnej kw estyi wolnego pow staw ania komórek.

Na sap ro leg n ijo w aty ch m ożna w wiszącej kropli na szkiełku pokryw kow em śledzić, w żyjącym m ate- ry jale, cały p rzebieg tw orzenia się zarodni i zaro ­ dników ; nie dziw więc, że od czterdziesta kilku lat bo tan icy wciąż w racają do tego przedm iotu. O sta­

tn ią , niew ątpliw ie najsum ienniejszą i najkrytycz- niejszą ze w szystkich p rac n ad tą rzeczą jestw y m ie- niona w nagłów ku rospraw a p. R o th erta.

A u to r we w stępie zaznajam ia czytelnika z rezul­

ta ta m i badań bespośrednich swoich poprzedników , m ianow icie S trasb u rg era i Biisgena, poczem p rze­

chodzi do opisu w yników w łasnych badań.

W edług spostrzeżeń p. R. przeobrażanie się zw y­

kłej n itk i grzybnej w zarodnię rospoczyna się od w strzy m an ia w ierzchołkow ego jej wzrostu, przy zwiększonej energii p rą d u protoplazm atycznego ku w ierzchołkow i. W te n sposób następuje n agrom a­

dzenie się zbitej m asy protoplazm y i m aczugowate n ab rzm ien ie w końcowej części n itk i. W k ró tce p o ­ te m zaczyna się tw orzyć ścianka poprzeczna, t. j.

przegródka, oddzielająca m aczugow ato zgrubiały koniec n itk i od reszty, a to w te n sposób, że u p od­

staw y zbitej m asy protoplazm y w ydziela się w ar­

stw a, raczej ta rc z a hyaloplazm y, n a dolnym krańcu k tó rej pojaw ia się naraz przegródka.

(13)

Nl* 4. W SZECH ŚW IAT. 61 Proces w y ró żn ian ia się zaczątków zarodników

nio we w szystkich zarodniach je s t jednakow y.—Sko­

ro zaś protoplazm a zarodui podzieliła się już na za­

czątki zarodników , następuje słabe i powolne i<h kurczenie się. W kilka m in u t po dojściu do m axi- m um skurczenia, zaczątki zaczynają pęcznieć aż do wzajem nego zetknięcia się.

Stan ten napęcznienia zarodników trw a stosunko­

wo dość k ró tk o , k ilk a m inut zaledwie, poczem n a ­ stępuje znów pewne kurczenie s;ę, ich linije g ra n i­

czne znów w y raźn ie się zarysow ują i zarodniki p rz y b ie ra ją form ę m niej więcej okrąglaw ą. W tedy następuje tw orzenie się rzęs, któ re z początku w y­

stępują w form ie k róciutkich szczecinek, w ydłuża­

ją c y c h się stopniowo i przechodzących w cienkie a długie rzęsy, w ykonyw ające szybkie biczowate oscylacyje. R uch rzęs wywołuje poruszenia z a ro ­ dników, Z począ*ku słabe, później coraz bardziej ożywione.

W ostatniej fazie rozw oju zarodniki p rzy b ierają ostateczną form ę — o k rąg łą albo ow alną, zależnie od gatunku, poczem ju ż są gotowe do opuszczenia zarodni. T en o statn i proces odbyw a się w sposób n astępujący: „Z arodnik najbliżej końca zarodni le­

żący nagle zaczyna poruszać s'ę n a p n ó d , a g i y ścianka końcowa znika — dostaje się na zew nątrz, a za nim reszta zarodników 11, przy tem pierw szy za­

rodnik w ystępuje zawsze naprzód końcem, opatrzo­

nym rzęsą, reszta zaś — ja k się zdarzy.

O statni rozdział pracy swojej au to r poświęca przeprow adzeniu porów nania rozw oju zarodni z roz­

wojem oogoniów i dochodzi do wniosku, że istnieje uderzająca zgodność m iędzy rozwojem cogoniów i zarodni w rodzinie Saprolegm jow atych, zgodność nietylko ogólnego planu pow staw ania kom órek, lecz także w ielu drobnych szczegółów.

Julijan Steinhaus.

KBGNfKA NAUKOWA.

FIZY KA .

— 0 stracie elektryczności konduktora w powietrzu wilgotnem. Przew odnictw o elektryczne pow ietrza w ilgotnego było już w praw dzie niejednokrotnie przedm iotem dokładnych badań, kw estyja ta je ­ dnak stanowczo ro sstrzy g n iętą nie została. Obe­

cnie nowe dośw iadczenia nad tą rzeczą dokonał p. Giovanni Guglielmo. Posługiw ał on się najpierw butelką lejdejską, k tó rej k u lk a, połączona zapomo- cą długiego d ru ta ze zb ro ją w ew nętrzną, um iesz­

czoną b y ła bądź w parze wodnej, bądź w pow ie­

trz u zw ykłem i ogrzew ana do różnych tem peratur.

Poniew aż jed n a k m etoda ta nie dopuszczała do­

statecznej ścisłości, p. G uglielmo przeprow adził dru g i szereg b ad ań przy pomocy w agi skręcenia Coulomba. Z licznych bardzo dośw iadczeń oka­

zało się, że przy potencyjałach m niejszych od 600

wolt pow ietrze w ilgotne stanow i substancyją odc- sobniającą rów nież dobrą, ja k i pow ietrze suche;

p rzy potencyjałach jednak wyższych s tra ta elek­

tryczności konduktora w pow ietrzu w ilgotnem je st w iększa aniżeli w suchem; s tra ta ta w zrasta wraz ze w zm aganiem ' się potencyjału i ze zbliżaniem pary do stopnia nasycenia. N atom iast, ja k się zdaje, ilość p ary bezw zględnie w pow ietrzu się znajdującej, na stra tę elektryczności wpływu nie wywiera. W ysokość potencyjału, przy której w y­

stępuje różnica m iędzy pow ietrzem suchem a w il­

gotnem , je st takaż sam a przy użyciu konduktorów kulistych, ja k i ostrzy. Możnaby sądzić, że stratę elektryczności w pow ietrzu w ilgotnem przypisać m ożna chropow atościom , które na pow ierzchni konduktorów w pow ietrzu wilgotnem łatw iej za­

chodzić m ogą aniżeli w suchem ; jednakow oż i przy użyciu pow ierzchni jak n ajb ard ziej gładkich, np.

przy użyciu rtęci, zachodzi stra ta jednakow a,—

dom ysł ten zatem należy zarzucić. — Aby nadto rostrzygnąć, czy większa stra ta elektryczności w pow ietrzu w ilgotnem zależy od przew odnictw a wody, czy też tylko od szczególnego stanu pary, pozostającej blisko swego p unktu nasycenia, użył p. G. w miejsce pary w odnej, pary benzolu; w p o ­ w ietrzu nasyconem ta k ą p a rą stra ta elektryczno­

ści nie b y ła zgoła znaczniejszą, aniżeli w powie­

trz u suchem , — p ary przeto substancyj, które są nieprzew odnikam i elek try czn o ści, nie powodują straty większej, aniżeli pow ietrze suche. (N atur- forscher).

S. K.

METEOROLOG1JA.

— Stan powietrza w Europie środkowej, w mie­

siącu Październiku 1887 r.

M iesiąc P aździernik odznaczał się wogóle powie­

trzem chłodnem , słotnem , p rzy częstych opadach i silnych w iatrach północnych i zachodnich.

W pierw szych ośmiu dniach m iesiąca stan powie­

trz a w E u ro p ie był dosyć niezm ienny, przeważało w ysokie ciśnienie na zachodzie i depresyje na pół­

nocy i n a wschodzie. W ty m też czasie panow ały słabe w ia try północne aż do zachodnich u trz y m u ­ ją c praw ie wszędzie tem p eratu rę niżej od norm alnej, przytem niebo przew ażnie było pochm urne a w w ie­

lu m iejscach p ad ały deszcze. Z naczniejsze opady zanotow ano d. 1 w N eufahrw asser (23 ram) i dnia 7 w C uxhaven (21 mm).

Z m iana gw ałtow na w stanie pow ietrza n astąpiła z d. 9 n a 10, gdy d epresyja w ychodząca z zatoki Biskajskiej pojaw iła się nad północno-zachodniem i N iem cam i, wywołując silne w ichry wschodnie w ca­

ły ch Niemczech północnych.

W d. 11 g łębokie m inim um zauważono przy w y­

spie H elgoland. Pod jego wpływem na brzegach H olandyi w ystąpiły gw ałtow ne w ichry zachodnie, które, zwróciwszy się ku poludnio-zachodowi, do­

tk n ęły całe w ybrzeże zachodnie Niemiec. G rom ad­

ka rybaków m orskich, któ ra w d. 11 po południu o godzinie 3-ej przy zupełnie spokojnem pow ietrzu zajętą b y ła łow ieniem ry b w miejscu na 10 m il m o r­

skich odległem od H elgolandu, nagle przerażoną zo­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dariusza Puchały, podstawą do ubiegania się o stopień doktora habilitowanego w dyscyplinie informatyka, jest osiągnięcie naukowe w postaci cyklu oryginalnych

eksperymentach typu Sterna-Gerlacha, m) zakazu Pauliego, liczb kwantowych funkcji falowych elektronów w atomach, konfiguracji elektronowych pierwiastków układu

dów promieniotwórczych i prawa rozpadu promieniotwórczego, c) metod datowania radioizotopo- wego, d) fizycznych podstaw metody obrazowania za pomocą jądrowego

nie gospodarki p a ste rsk ie j, rzed ła ilość zw ierząt drapieżnych, ro zw ijała się gospodarka rolna. W yraz oczu rozum ny, spokojny, pew ny siebie.. P ięć łuków

Może się też jed n ak zdarzyć, że, naodwrót, organ, który się zgina szybciej niż inny, jest jednak mniej czułym i że jego sil­. niejszy heliotropizm

gładę, um ożebniając obfite rozm nażanie się łupieżców (nie stosuje się to oczywiście do zw ierząt żywiących się w yłącznie myszami).. Św iat zw ierzęcy

nych zw ierząt kręgow ych, to przekonam y się, że oko nieparzyste czyli trzecie, o ile dotąd jest wiadomem, nie odpow iada typo­.. wi oczów zw ierząt kręgow ych,

Refleksja badawcza nad zagrożeniami cyberprzemocą wśród uczniów szkół ponadgimnazjalnych, ale i innych, może przyczynić się do przełamania wielu stereotypów