PRZYRODA I TECHNIKA
M IE S IĘ C Z N IK , P O Ś W IĘ C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N IC Z Y M I IC H Z A S T O S O W A N IU W Y D A W A N Y S T A R A N IE M P O L S K IE G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N IK Ó W IM . K O P E R N IK A
/. SIEMIRADZKI, LWÓW.
Legenda i praw da o „ Wężu m orskim “.
„Wąż m orski“ stał się przysłowiowym synonim em kłam stw a i blagi. Mało kto jednak z osób posługujących się tern przysło
wiem zadał sobie trud spraw dzenia, jak sobie kronikarze średnio
wieczni owego „w ęża“ wyobrażali i czy nauka nie zna istot po
dobnych, jeśli nie dziś, to w czasach przedhistorycznych.
Wiadomo każdem u, że w szystkie węże w ogólności pływają doskonale, a niektóre, jak nasz zaskroniec, w iększą częśó życia w wodzie spędzają. Skoro tak jest, niema żadnego powodu, ażeby nie mogły istnieć węże, stale przebyw ające w m o r z u . Węże takie w sam ej rzeczy istnieją, jednakże w niczem legendarnych, raczej do smoków podobnych „wężów m orskich“ starych kronik nie przypom inają. Węże te, należące do rodzajów Plałurus, H y- drophis i Pelamis, częścią jadowite, nie przerastają o wiele 2-me- trowej długości i odznaczają się silnem spłaszczeniem z boków, zw łaszcza w części ogonowej, niekiedy rozszerzonej w kształt łopatkowatej płetwy. O jczyzną tych węży są podzwrotnikowe oko
lice oceanu Spokojnego.
W końcu XVIII stulecia w miejscowości M aestricht nad brze
gami Mozy w Belgji wydobyto z kam ieniołomu z warstw skalnych, należących do formacji kredowej, długą przeszło na m etr czaszkę jakiegoś nieznanego zwierzęcia, którą zatrzym ał ii siebie w łaści
ciel kamieniołomu, proboszcz m iejscowy Godin. W iadomość o tern w ykopalisku rozeszła się szeroko i, kiedy w roku 1795 wojska francuskie oblegały M aestricht, dowodzący generał Freycinet, w obawie uszkodzenia ciekawego zabytku, nakazał bom bardują
cym miasto artylerzystom oszczędzać probostwo. Zaniepokojony tą troskliwością o całość swego domu proboszcz, dom yśliwszy się jego powodów, ukrył starannie swój skarb w śródmieściu, tak iż Francuzi po zdobyciu m iasta go nie znaleźli. N iezraźony tem dowódzca ogłosił nagrodę 600 butelek wina dla tego z żołnierzy,
13
194 Legenda i prawda O „Wężu morskim“.
który cenną czaszkę znajdzie. Zachęceni sutą nagrodą grenadje- rzy w krótkim czasie ukryty skarb odszukali i w triumfie odnieśli generałowi. C zaszkę odesłano do P aryża, gdzie stanowi dotych
czas jedną z najcenniejszych ozdób M uzeum historji naturalnej w Jardin des Plantes. Zbadał ją i opisał znakom ity twórca pale
ontologii J e r z y C u v i e r . C zaszka ta posiada w szystkie znam iona węża czy jaszczurki — zw łaszcza charakterystyczne dla tych ga
dów połączenie żuchw y staw em z t. zw. kością kwadratową, która
R y c. 52. C lid a ste s p u m ilu s z g d rn o k re d o w y c h p o k ła d ó w K a n s a s u (r e k o n s tr u k c ja ) . O b o k śre d n io w ie c z n y r y s u n e k w ęża m o rs k ie g o .
ze swej strony jest połączona stawem z czaszką, podczas gdy u w szystkich innych gadów kość ta jest z czaszką ściśle zro
śnięta. Zarówno w obu szczękach, jak na podniebieniu znajdują się mocne zęby, osadzone w osobliwy sposób, każdy bowiem po
siada zrośnięty ze szczęką kostny cokół. Budowa czaszki z w ysta- jącemi w tyle kośćm i zausznem i (Opistooticum) jest podobna do węży, natom iast obecność otworu na ciemieniu i kilka innych znam ion przypom ina pierwotne jaszczurki. K ształt głowy długi, spiczasty, przypom ina dziób ptasi. Przez długi czas czaszka tego potwora morskiego, opisana pod nazwą Mosasaurus, była jedynym znanym szczątkiem tego rodzaju. W połowie zeszłego stulecia w również kredow ych pokładach A m eryki Północnej znaleziono liczne kości zwierząt podobnych, które również w pierwszej chwili za „węże m orskie“ uznano. Pierw szy szkielet zm ontowany został w Bostonie w kształcie, olbrzymiego, bo do 30 metrów długiego węża bez kończyn, a późniejsze badania w ykazały, iż szkielet ten
był zestawiony z kil
ku osobników, tak iż uczeni uznali go za falsyfikat.
Ten w kształcie w spinającego się wę
ża zm ontow any szkie
let pod nazwą Hy- drarchos obiegł cały świat w ilustrow a
ny ch pism ach ówcze
snych. D alsze poszu
kiw ania w A m eryce Północnej, prowadzo
ne przez znakom ite
go paleontologa Co- p e ’go, dowiodły, iż zw ierzęta te, których rozpoznano niemniej jak 6 odrębnych ro
dzajów i 50 przeszło gatunków, w ę ż a m i być nie mogły, po
siadały bowiem do
brze w ykształcone dwie pary wiosłowa
tych kończyn i moc
ny, płytowato, jak u jurajskich Plesiosau- rów, rozrosły pas bar
kowy. Udało się zrekonstruow ać całkowite szkielety, które, rzecz dziwna, były najzupełniej podobne do średniow iecznych rysunków legendarnych wężów m orskich. N ajw iększy z nich, Clidastes, o wąskiej śpiczastej głowie, dorastał 30-metrowej dłu
gości, z czego połowa w ypadała na ogon, oraz posiadał bardzo krótkie wachlarzowato rozszerzone pięciopalcowe kończyny, z któ
rych przednie były osadzone blisko głowy, przy ósm ym kręgu, tylne, słabsze, w połowie długości ciała. Stwierdzono również, iż zw ierzęta te były okryte rogową łuską.
W pamięci głęboko mi utkwił ry su n ek w jednej ze średnio- 13*
M
R y c. 53. C z a sz k a O p elio sa u ru s B u c h i z u tw o ru k red o w eg o D a lm a c ji.
A d l — p rz y łz o w a (a d la c ry m a le), A g k ąto w a — (a n g u la re), A r t — staw o w a (articulare). B o — p o ty lic z n o -p ó d s ta w o w a (b a sio cclp ita le) , C a v , g l — (fo ssa g le n o id a lis), C o — (c o m p le m e n ta re I, D e — z ę b o w a (d en ta le), F o . p a . - o tw ó r c iem ien io w y (fo ra m en p a rieta le), F r — c z o ło w a (fro n ta le), H y — g n y k o w a ( h y o id e u m ), J u — ja rz m o w a (ju- g a le ), L a — łz o w ą (la c ry m a le), N a — n o so w a (n a sa le), P a — cie- in ien io w a (parietale), P m x — p rz e d s z c z ę k o w a (p ra c m a x iila re ), M x — s z c z ę k o w a (m a x illa r e ), P o f — cz o ło w a ty ln a (p o s lfr o n ta le ), Q —■
k w a d ra to w a (q u a d r a tu m ), Q j — ja rz m o w o -k w a d ra to w a (q u a d ra to ju - g a le ), S a g — p o d k ą to w a (su b a n g u la re). S o — n a d p o ty lic z n a (s u - pra o ccip ita le), S p — s ta w p o p r z e c z n y żu c h w y , S p l — (sp len ia le),
S q — łu s k o w a (s q u a m o s u m ).
196 Legenda i prawda o „Wężu morskim“.
w iecznych kronik, przedstaw iający napad w ę ż a m o r s k i e g o na jakieś portowe miasteczko w Holandji. N a obrazku przedstawiony był w ynurzający się do połowy z wody potwór o śpiczastym pta
sim pysku, poza którym widniała para wachlarzowato rozszcze
pionych bardzo krótkich płetw. Pom ijając iantazję rysow nika, k a żącego temu potworowi połykać okręt wraz z załogą, w ysypu
jącą się z pokładu do m orza, niepodobna wyobrazić sobie dokład
niejszej rekonstrukcji Mosasaura. f t że w owym czasie, kiedy kości zw ierząt kopalnych uw a
żano za „igraszki przyrod y “ lub
„kam ienie obrazkow e“, oczywi
ście rekonstrukcja taka przez n i
kogo dokonaną być nie mogła, pozostaje jedynie przypuszcze
nie, że istotnie kiedyś na wy
brzeżach Holandji widziano praw dziwego Mosasaura — a legenda i przerażenie m ieszkańców na wi
dok potwora, dopełniły reszty —
R y c. 54. P a s b a rk o w y C lid a sles p u m ilu s : s c — , , . .
łopatka, co - koić krucza, h - rami,, p - w yolbrzym iając jego rozm iary.
p ro m ie ń u - k o ić ło k c io w a, m c - k o ic i d ło n i, CQ ^ po{wory> podobne do odrysowanego we w spom nia
nej kronice, i s t n i a ł y na świecie podczas epoki k r e d o w e j , a kom pletne szkielety znaleziono również w Dalm acji. Pytanie tedy sprowadza się do zagadnienia, czy mogły one przetrwać do czasów dzisiejszych.
N a to pytanie paleontologja odpowiedzi bezpośredniej dać nie może, ale pośrednio możemy się powołać na liczne a n a l o g je . K ażdy rok niem al przynosi nam pomnożenie poznania przeróż
nych „przeżytków “ z dawno m inionych epok geologicznych, które zoologja czy botanika za dawno zaginione uważały, a które nie
spodzianie odnalazły się w jakim ś zapadłym zakątku świata. Taką sensacją było w połowie ubiegłego wieku odkrycie w rzekach australijskich ryby dw udysznej w rodzaju Ceratodus, której cha
rakterystyczne zęby były dawno znane geologom z formacji t r i a s o w e j . D rugim takim zabytkiem jest nowozelandzka jaszczurka (Hałteria), najzupełniej podobna do szkieletów, znanych w Europie z w arstw węglowych (Palaeohatteria). W reszcie w najnow szych już czasach udało się prezydentowi Rooseveltowi po dwuletnich po
szukiw aniach w głębi puszcz środkow o-afrykańskich zastrzelić
osobliwsze zwierzę (Okapia Johnstoni), pośrednie pomiędzy anty
lopą a żyrafą, dawno znane paleontologom z p l i o c e ń s k i c h po
kładów G recji pod nazwą Helladołherium... Przykładów podobnych m ożnaby przytoczyć bardzo wiele — jak chociażby żółwie i kro
kodyle — od epoki jurajskiej prawie wcale niezmienione. Otóż jeżeli na zam ieszkałych i wszędzie dostępnych l ą d a c h podobne przeżytki zachować się mogły, tern bardziej dziać się to może w głębi oceanów. Nie mówiąc już o głębinowych zwierzętach, jak liljowiec Pentacrinus np., uw ażany za zaginionego od czasu epoki jurajskiej, istnieją olbrzy
mie obszary oceanów, prawie wcale przez okręty nieodwiedza- ne, żegluga bowiem kieruje się stale po w ytyczonych na m apie drogach m orskich. Otóż jest rze
czą godną zastanow ienia, iż w szystkie wiadomości o „wężach m orskich“, jakie w now szych czasach się pojawiały, pocho
dziły od statków wielorybniczych, « - ¡LI,ah - ehch°wZ p?-ofpubisf/Z- które jedynie odwiedzają leżące ko<i ui9W\oicTstopyTi~v - paic^k°’ m‘ ~ poza szlakam i okrętowemi m orza
antarktyczne, a których załoga zazwyczaj składa się z naj
ciem niejszych aw anturniczych elementów. Słyszałem osobiście opowiadania podobne od m arynarzy, żeglujących po oceanie antarktycznym , o w alkach wężów m orskich z w ielorybami i t. p.
Pam iętam nawet w „Illustrated London N ew s“ ry su n ek ta
kiego „węża m orskiego“, podany przez jakiegoś kapitana okrętu, który znowuż przedstaw iał typ odm ienny, zwierzę okryte łuską, o krótkiej owalnej jak u jaszczurek głowie, typ podobny jednak istniał również pomiędzy wyżej w spom nianem i sześciu rodzajam i kopalnych Mosasaurów (Adriosaurus). Nie zdziwiłbym się przeto, gdyby, przy dzisiejszem rozpow szechnieniu fotografji am atorskiej, ukazał się kiedyś taki potwór „sfotografowany“ w którem ś z pism ilustrow anych. Dopóki to się nie stanie, pozostajem y przy hipo
tezie, iż istnienie Mosasaurów w rzadko odwiedzanych obszarach oceanu antarktycznego nie jest n i e m o ż l i w e m , oraz przy stw ier
dzeniu, iż „węże m orskie“, podobne do średniow iecznych ry su n ków, i s t n i a ł y kiedyś na świecie.
19 8 Z najnowszych zdobyczy astrofizyki.
, A . S T A C H ? , L W Ó W , P O L IT E C H N IK A .
Z najnowszych zd o b y c zy astrofizyki *).
Szybki rozwój fizyki atomu, a w związku z tym i astrofizyki, przyniósł w ostatnich m iesiącach w yjaśnienie zagadki istnienia
„nebulium “ 2), owej hipotetycznej substancji, której obecność w wiel
kich ilościach na m gławicach przyjęto dla w yjaśnienia pocho
dzenia pew nych linij w widmach mgławic. Linij tych nie można było zidentyfikować z żadnem i obsęrwowanemi w laboratorjach linjami. znanych pierwiastków. Obecnie wiemy, że w iększa część tych linij pochodzi od zjonizow anych atomów azotu i tlenu i że tylko dlatego nie m ożem y dostrzegać tych linij w naszych pra
cowniach, ponieważ nie m ożem y odtworzyć warunków, p anują
cych w mgławicach. Jest to wielką zasługą am erykańskich badaczy, w pierw szym rzędzie J. S. Bowena, że nauka uwolniła się od hipotezy „nebulium “, która zaw sze budziła poważne zastrzeżenia, a co więcej, prace tych badaczy nasun ęły w skazania co do zie
lonej linji zorzy p o la rn e j3) i słonecznych linij „coronium “, których pochodzenie również nie jest znane, czyniąc prawdopodobnym ry ch ły upadek hipotezy „coronium “. M ając do rozporządzenia odnośny ma- terjał (J. S. B ow en: The origin of the chief nebular lines — ftstro - nom ical Sóciety of the Pacific, 1927, w spaniały referat G rotriana:
Ueber den U rsprung der Nebellinien, N aturw issenschaften, 1928, Heft 11 i 12, notatkę. L. R . Som m era tam że w zeszycie 13) mo
żem y zapoznać naszych czytelników z w spom nianem i postępami nauki.
Zanim jednak zajm iem y się spraw ą pochodzenia linij mgławic, podam y pokrótce te dane, dotyczące mgławic i fizyki atomu, które są potrzebne do zrozum ienia rzeczy. Wpierw zaznaczam y, że no
tatka niniejsza o prom ieniow aniu mgławic nie dotyczy w szyst
kich mgjawic w ogólności, jeno t. zw. galaktycznych, należących do system u Drogi mlecznej, a złożonych z gazów i pyłu kosm icz
nego; nie odnosi się zaś do t. zw. mgławic spiralnych, które n aj
prawdopodobniej są zbiorowiskiem bardzo wielu gwiazd, odległych
ł) Z rozum ienie niniejszego arty k u łu w całej rozciągłości stan ie się łatw em po u p rzed n iem p rzeczy tan iu a rty k u łó w : W. G o r z e c h o w s k i : O w idm ach pierw iast
ków chem iczn y ch i R . K o ż d o r i : W spółczesne teorje św iatła. P rz y ro d a i T e c h n ik a r. 1925.
2) P o r. P rz y r. i T ech n . N r. 1/1927 śtr. 46.
3J P o r. P rz y r. i T echn. N r. 1/926 str. 35.
od n as o setki tysięcy lat światła, a więc znajdujących się da
leko poza system em drogi mlecznej. Tylko mgławice galaktyczne, jako złożone z gazów i pyłu, są niemi we właściwem znaczeniu słowa. G ęstość m aterji jest w nich m inim alna, gdyż według najnowszego dzieła R . S. Eddingtona (D er innere flufbau der Sterne, 1928) w ynosi ona 10~2° g/cm s, a więc jedność na dwu- dziestem m iejscu po kropce dziesiętnej, tak, że ilość atomów w 1 cm3 w ynosi tylko 1000, średnia droga swobodna 8 miljo- nów km, a średni odstęp czasu m iędzy kolejnemi zderzeniam i 6 miljonów sekund; rozrzedzenie m aterji mgławic jest zatem według danych Eddingtona około 10 miljonów razy znaczniejsze od rozrzedzeń, które um iem y wytworzyć naszem i najlepszem i pompami.
Skąd pochodzi promieniowanie m aterji m gław ic1), w yjaśniły po
nad w szelką wątpliwość badania H ubble’a, potwierdzające hipo
tezę R ussell’a, że m aterja mgławic świeci w skutek pobudzenia przez krótkofalowe oraz w w iększym stopniu przez korpuskularne elektronowe promieniowanie, pochodzące od gwiazdy, która znaj
duje się wpobliżu lub we w nętrzu mgławicy galaktycznej. Widma mgławic są m iędzy sobą różne i zależą od tem peratur gwiazd pobudzających, które naogół są bardzo wysokie, od 17.000° C do 30.000° C. Z badań Sliphera wiemy, że widma mgławic gazo
w ych mogą być ciągłe i zaw ierają wtedy linje absorbcyjne, gdy gwiazda centralna m a tem peraturę stosunkowo n isk ą; gdy zaś tem peratura gwiazdy pobudzającej jest w yższa, obserw uje się ja sne linje em isyjne, które w przypadku coraz w yższych tem pe
ratur gwiazd pobudzających coraz bardziej dom inują w widmie mgławic, podczas gdy ciągły podkład w widmie rów nocześnie zanika.
Pochodzenie tych em isyjnych linij mgławic udało się czę
ściowo oznaczyć. Znaleziono mianowicie bardzo wiele linij serji Balmera*) H a; H(t Hr. . . (pochodzących od w o d o r u ) ; a w nie
których w ypadkach naw et ciągłe widmo wodoru, zaczyna
jące się od granicy widma B alm era w stronę fal krótkich:
odnaleziono w widmach mgławic linje neutralnego h e l u He i zjonizowanego helu H e+, a mianowicie linje serji Pickeringa
V = 4 R ' ■ ( ~ — ~ j , i linję V — 4 R' • — 1 | serji Fowlera
‘) P o r. P rz y r. i T ech n . 1926 str. 206, 1927 str. 10.
2) P o r. P rz y r. i T echn. 1925 str. 57.
200 Z najnowszych zdobyczy astrofizyki.
V — 4 R ' - (jp — —¿j; ponadto zidentyfikowano linje w ę g l a C, t l e n u O i a z o t u N.
W widmach mgławic obserw uje się jednak jeszcze inne linje em isyjne, których dotąd nie udało się zaobserwować w labora- torjach. Z tych linij nieznanego pochodzenia niektóre są bardzo
o o
silne, np. zielone linje Nt 5006'84 A i iV2 4958'9 A, w ystępujące
o
w widmach w szystkich niem al mgławic, lub para linij 3728*91 A
o
i 3726’16 A, silnie w ystępujących w widmie mgławicy O rjona.
Dla w yjaśnienia pochodzenia tych linij przyjęto hipotezę, że po
chodzą one od nieznanego na ziemi pierw iastka, który nazwano
„nebulium “ i który aż dotąd stanowił jedną z najkłopotliw szych zagadek nauki; bo, jak już w spom nieliśm y, co do istnienia „ne- bulium “ rodziły się z biegiem czasu coraz liczniejsze i poważ
niejsze zastrzeżenia. Dziwną rzeczą wydawało się to, że na m gła
wicach miałby w ystępować pierwiastek, na ziemi zupełnie nie
zn an y ; dalej, pierwiastek ten m usiałby mieć m ały ciężar atomowy, a wiemy przecież, że w perjodycznym układzie pierwiastków w szystkie m iejsca niskich ciężarów atomowych są już zajęte.
Ä już silnie w zruszyły hipotezę „nebulium “ najnow sze zdobycze spektroskopji, uzyskane dzięki niebyw ałem u rozwojowi teorji b u dowy atomu, gdy zrozum iano, że ten sam pierw iastek w rozm ai
tych w arunkach w ysyła różne widma, zależnie od tego, czy atomy danego pierw iastka są w stanie elektrycznie obojętnym (otrzy
m ane w tych w arunkach widmo zwie się łukowem), czy też są zjonizowane (widmo iskrowe), przyczem przy rozm aitych stopniach jonizacji widma te są odmienne.
Dzięki pracom M il l i k a n a i jego współpracowników, którym udało się uzyskać widma atomów nie raz, lecz dwa, trzy, a na
wet siedmiokrotnie zjonizowanych, wiemy, że w widmach jonów zjawiają się linje, których nie obserwuje się w w arunkach nor
m alnych. W idzimy stąd, że obecnie nie m usim y uciekać się do hipotezy istnienia nebulium, ponieważ możemy w sposób zupeł
nie naturalny przyjąć, że linje mgławic pochodzą od pierwiastków, znanych na ziemi, ale powstają w w arunkach bardzo specjalnych, nie dających się odtworzyć w laboratorjach, a istniejących na mgławicach, gdzie w ysoka tem peratura i znikomo m ała gęstość m aterji są czynnikam i, wielce sprzyjającem i wysokiej jonizacji atomów; nikt bowiem nie może twierdzić, że znam y już w szyst
kie linje znanych pierwiastków, skoro pojawianie się tych linij w tak wysokim stopniu zależy od w arunków emisji.
J. S. B o w e n (Pasadena, California) zdołał uzasadnić tg hipo
tezę, stw ierdziwszy, ż e o ś m l i n i j , d o t y c h c z a s p r z y p i s y w a n y c h h i p o t e t y c z n e m u „ n e b u l i u m “, p o c h o d z i o d j o n ó w t l e n u i a z o t u . M usimy jednak dla uniknięcia ew entual
nego nieporozum ienia zaznaczyć, że nie uzyskał on tego przez wywołanie tych linij w pracowni, lecz na innej drodze. Wiemy zresztą, że niepodobna odtworzyć warunków, panujących w m gła
w icach; a gdyby nawet udało się dostatecznie rozrzedzić gazy i pobudzić je do świecenia, to jednak nie m ożnaby tych linij do
strzegać, gdyż drobna ilość gazu, do jakiej m usianoby się wtedy ograniczyć, nie m ogłaby emitować tych i innych linij z dostrze- galnem natężeniem ; to, że linje mgławic m ają przy tak znacz- nem rozrzedzeniu stosunkowo wielkie natężenie, pochodzi ze współ
działania wielkiej ilości atomów, zaw artych w ogromnej przestrzeni, którą zajm uje mgławica.
Dowód Bowena powiódł się na drodze, której zrozum ienie w y
m aga nieznacznej dygresji do teorji B o h ra1). W tej teorji przyjm uje się, że atom prom ieniuje wtedy i tylko wtedy, gdy przechodzi z jednego stanu energetycznego w inny, przyczem częstość v emi
towanego światła zależy od energji E 1 i E2 z początkowego wzgl.
£■ £■
końcowego stanu stacjonarnego według rów nania v = — - (w arunek częstości Bohra), gdzie h = 6’54 • 10-27 erg. sek. oznacza stałą Plancka. Z pośród w szystkich możliwych stanów energe
tycznych atomu t. z w. w arunki kwantowe w yodrębniają tylko pewne stany stacjonarne, w których energje atom u są ściśle za- pomocą tych warunków oznaczone. W arunek częstości Bohra dokładnie określa częstość drgań światła, promieniowanego przez atom przy przejściach z jednego stanu kwantowego w inny. Z na
jąc energje tych stanów, m oglibyśm y wyliczyć w szystkie możliwe częstości z pomocą w spom nianego w arunku. Do tych postulatów dołączają się jednak jeszcze pewne prawa, dotyczące prawdopo
dobieństwa przejść między poszczególnemi stanam i stacjonarnem i, stąd łatwo zrozum ieć, że natężenia linij widmowych będą rozmaite, większe dla tych linij, które odpowiadają przejściom bardziej praw
dopodobnym, m niejsze dla przejść mniej prawdopodobnych. W wy-
') P o r. P rz y r. i T echn: 1925 str. 58 i następ n e.
202 Z najnowszych zdobyczy astrofizyki.
padku granicznym , gdy to prawdopodobieństwo będzie równe zeru, odnośne linje nie będą wcale obserwowane lub, jak się to mówi, będą „zakazane“ w m yśl reguł zasady wyboru, w szystkie inne będą obserwowane, a więc „dozwolone“. Znaczy to jednak, że istnieją takie stany stacjonarne, t. zw. stany metastałe, w których energja atomu jest wprawdzie w iększa niż w stanie norm alnym , z których jednak przejścia do innych stanów stacjonarnych o niż
szej energji, połączone z em isją światła, są „zakazane“.
W spom niane w łaśnie praw a (wyboru) w ażne są jednak tylko w pierw szem przybliżeniu, jak to widać z wywodu tych p raw ; przy dokładniejszem rozw ażaniu spraw y okazuje się, że i te „za
k azan e“ przejścia mogą zachodzić, jednak ich prawdopodobień
stwo jest m inim alne, około 100.000 razy m niejsze od prawdopo
dobieństw przejść „dozwolonych“. G dyby przejścia z jednych stanów w inne m ogły odbywać się przez prom ieniow anie1) to w pierw szem przybliżeniu atom, który znajduje się w stanie nie
stałym , m usiałby w nim na zaw sze pozostać, w drugiem zaś przybliżeniu po dłuższym pobycie w tym stanie przeszedłby w stan inny, prom ieniując linję „zakazaną“. Takie idealne w arunki, w któ
rych przejścia m iędzy stanam i dochodzą do skutku prawie wy
łącznie przez promieniowanie, zachodzą w mgławicach, a ponieważ przy wielkich rozm iarach mgławic bardzo wiele będzie atomów w stanie m etastałym , przeto natężenie odnośnych linij „zakaza
n y c h “ będzie dostrzegalne. W zw yczajnych w arunkach laborato
ry jnych przy w iększych gęstościach gazu następują jednak częste zderzenia atomów m etastałych z innem i atomami, skutkiem czego atomy m etastałe będą przechodziły w inne stany kwantowe bez promieniowania, zanim bowiem atom m etastały zdołałby wypro- mieniować „zakazaną“ linję, zostałby zniszczony, t. zn. przeszedłby do innego stan u ; stąd więc pochodzi, że linje, odpowiadające sta
nom początkowym m etastałym , nie mogą być obserwowane w wa
runkach ziem skich. Oczywiście, że, gdybyśm y do pierwotnego gazu domieszali inny o tej własności, że przy zderzeniach atomów pierwszego gazu z atomami dom ieszanego stany m etastałe nie ulegałyby zniszczeniu, to m ożnaby i w w arunkach ziem skich ob-
') P rzejścia z jed n y ch stanów w in n e s ą zaw sze p o łącz o n e ze w zrostem lub ubytkiem zasobów energji atom u i za c h o d z ą albo w skutek prom ieniow ania energji p rzez atom albo w sk u tek p obudzenia atom u przez jakieś czynniki, np. p rzez p a d a ją c ą falę św ietlną albo przez zd e rz e n ia z innem i atom am i, co rów nież p o łącz o n e jest ze zm ian ą energji a zatem i z m ia n ą sta n u atom u.
serwować linje „zakazane“, jak to się ostatnio udało R. W. Woodowi (Philosophical M agazine, 4, 1927).
Po tej drodze szła m yśl Bow ena; postanowił on znaleźć od
powiedź na pytanie, czy przypadkiem owe zagadkowe linje „ne- bulium “ nie pochodzą od takich „zakazanych“ promieniowani. U zy
skanie odpowiedzi na to pytanie jest oczywiście tylko wtedy możliwe, jeśli z doświadczeń udało się oznaczyć poziomy energetyczne (wzgl. t. zw. term y widmowe) stanów m etastałych. Jeśliby owe term y były znane, to przez odejmowanie m ożnaby oznaczyć owe
„zakazane“ linje i porównać z linjam i „nebulium “. Postępow anie to doprowadziło Bowena w przypadku raz zjonizowanych ato
mów tlenu 0 + i azotu N + i dwukrotnie zjonizowanego atomu tlenu 0 ++, dla których to jonów potrzebne term y były znane z ba
dań Fowlera, Bowena, Croze i M ihula, do niespodziew anych wy
ników. Okazało się bowiem, że jednokrotny jon 0 + tlenu w ysyła linje, które w granicach nieuniknionych błędów obserwacji mają
o
długości, równe następującym linjom „nebulium “ : czerwonej 7325 A i w spom nianej parze pozafiołkowych linij (w widmie mgławicy Orjona) 3728*91 A i 3726*16 A. Dalej okazało się, że dwie wy
bitne zielone linje 5006*84 A i N2 4958*91 A oraz lirija 4363*21 A, również przypisyw ane „nebulium “, są identyczne z „zakazanem i“
linjam i podwójnego jonu tlenu 0 ++. W reszcie stwierdził Bowen,
o o
że czerwone linje „nebulium “ 6583*6 A i 6548*1 A m ożna ziden
tyfikować z dwoma tejże długości „zakazanem i“ linjam i raz zjoni
zowanego atomu azotu N +.
W ten sposób ośm głównych linij „nebulium “ zostało ziden
tyfikowanych jako linje widm iskrow ych tlenu i azotu. Co do innych linij „nebulium “, przypuszcza Bowen na podstawie badań
o *
Wrighta, że linja 3426*2 A pochodzi od potrójnego jonu azotu A/'+++.
o
zaś linja 3346 A od potrójnego jonu tlenu 0 +++. Co do linij 3313 A, 3342 A, 3445 A i 3759 A zauw aża Bowen, że zgadzają się one z czterem a silnemi linjami, obserwowanemi przez Mi-
' - o
hula w widmie 0 ++. Pozostają jeszcze dwie silne linje 3967*51 A
o
i 3868*74 A, których pochodzenie nie jest jeszcze wprawdzie znane, lecz sukcesy Bowena pozwalają żywić nadzieję, że niebawem to nastąpi. Już dziś zato m ożem y powiedzieć, że „nebulium “ nie ist
nieje, a rolę jego atomów odgryw ają jony azotu i tlenu.
Po tem fiasku hipotezy „nebulium “ również i hipoteza coronium,
2 0 4 Wojna chemiczna.
przyjęta dla w yjaśnienia pochodzenia pew nych linij w widmie korony słonecznej, nie budzi ju ż zaufania; jest rzeczą wielce prawdopodobną, że linje „coronium “ pochodzą od jonów wapnia, mianowicie od „zakazanych“ przejść Ca+ lub Ca++, czego jed
nak jeszcze nie m ożna napew no rozstrzygnąć.
N a zakończenie chcem y jeszcze zanotować, że zielona linja
o
zorzy polarnej 5577'35 A (por. P rzyr. i Techn. 1926 str. 35), o któ
rej już z badań Mc Lennana, Mc Leoda i Mc Q uarrie wiedziano, że pochodzi od neutralnych atomów tlenu, została zidentyfikowana dzięki pracom L. R . Som m era w Institute of P hysical and Che
mical Research w Tokjo jako „zakazana“ linja neutralnego tlenu.
W ten sposób należy uw ażać za zlikwidowaną koncepcję V e-
o
garda, który twierdził, że zielona linja zorzy polarnej 5577‘35 A jest em itowana przez drobne kryształki azotu (por. P rzyr. i Techn.
1925, str. 370) zestalonego w niskich tem peraturach górnych sfer atm osfery ziemskiej.
R easum ując przytoczone wyniki badań, m ożem y uw ażać za uzasadniony wniosek, że w szystkie zagadkowe linje widmowe („nebulium “, „coronium “ i zorzy polarnej) są zapew ne emitowane przez znane pierwiastki w w arunkach bardzo specjalnych, pan u jących w mgławicach, w górnych sferach atmosfer słońca i ziemi, a pobudzane są do em isji przez krótkofalowe, a zw łaszcza elek
tronowe promieniowanie, w ysyłane w przypadku linij mgławic przez gwiazdę pobudzającą mgławicy, w w ypadku linij „coronium “ i zorzy polarnej przez słońce.
D R . IN Ż . S T A N I S Ł A W M IC E W IC Z , W A R S Z A W A .
Wojna chemiczna.
i.
S łyszy się obecnie często w yrazy potępienia i głębokiego oburzenia, gdy mowa o t. zw. walce gazowej, względnie chem icz
nej, rozpoczętej przez Niemców, a prowadzonej ku końcowi wiel
kiej wojny, w coraz to w iększym zakresie, przez w szystkich jej uczestników. S łyszy się zarzuty barbarzyństw a i nieludzkości tego rodzaju walki, dyplomaci zaś i praw nicy nie szczędzą za
biegów, aby uchronić ludzkość przed przewidywanem i okropno- śćiam i wojny gazowej w przyszłości.
A ni sam e pom ysły wojny przy pomocy trucizn, ani zabiegi ku jej zapobieżeniu, nie są nowe. Sięgają one w daleką prze
szłość, zna podobne przykłady storożytność, znają je także wieki średnie.
W nowszej historji z konkretnym projektem wojny gazowej w ystąpił lord D undonald, który podczas oblężenia Sewastopola zaproponow ał wy trucie jego obrońców przy pomocy gazów, uzy
skanych z palącej się siarki. Propozycja ta była rzeczowo roz
w ażana w angielskiem M inisterjum Wojny, ostatecznie jednakże została odrzucona jako środek nieludzki, polecono również wszel
kie akta dotyczące tej spraw y zniszczyć, aby nie stały się one powodem do wznawiania takich propozycyj w przyszłości.
Pierw szy form alny międzynarodowy zakaz użycia „broni che
m icznej“ w wojnach sform ułow any był w 1899 roku na konfe
rencji w Hadze. Protokół tej konferencji, podpisany przez A n- glję, F rancję, Niem cy, Rosję i Włochy, w § 23 zakazuje używ a
nia w wojnie „trucizn i broni zatrutej“. Protokołu tego nie pod
pisały St. Zjednoczone A. P. N astępny kongres w H adze w 1907 r.
przyjął w tej spraw ie uchw ały kongresu poprzedniego, St. Zje
dnoczone znowuż nie przyłączyły się do nich.
Postanow ienia konferencji w H adze obowiązywały z chwilą wybuchu wielkiej wojny, to też zdawało się na początku, że groźba użycia w boju trucizn nie istnieje. T ym czasem dnia 22 kwietnia 1915 roku świat został zaskoczony wieścią, że N iem cy w ypuścili pod Y pres na okopy sprzym ierzonych falę gazu tru ją
cego, od którego zginęła cała dywizja francuzka, nieprzygotow ana i bezbronna wobec takiego ataku. A tak ten, jak dzisiaj mówią z dum ą Niem cy, pierwszy atak chem iczny, który „miał powo
dzenie“, gdyż poprzednie, urządzane rzekom o przez sprzym ie
rzonych, nie udaw ały się — stał się początkiem na coraz to w iększą skalę z obu stron organizowanej wojny chem icznej przy pomocy środków trujących, duszących, łzawiąco-oślepiających, żrąco-parzących, zapalających i t. p., która nie została zawieszona aż do kapitulacji państw centralnych.
Po ostatniej wielkiej wojnie walka chem iczna znowu została kilkakrotnie w sferach urzędow ych potępiona i zakazana. T raktat w ersalski w §§ 171 i 172 zabrania kategorycznie Niemcom czy
nienia jakichkolwiek prób i badań nad środkam i walki chem icz
nej. Później nieco konferencja pięciu mocarstw w W aszyngtonie w 1922 roku powzięła uchwałę następującą:
206 Wojna chemiczna.
„Użycie podczas wojny gazów duszących, trujących oraz po
krew nych, płynów, materjałów i środków, oddziaływ ujących w po
dobny sposób, zostało powszechnie i słusznie potępione w opinji św iata cywilizowanego. Zakaz użycia takich sposobów walki sform ułow any jest w traktatach, które podpisała w iększość państw cywilizowanych. Podpisane m ocarstw a uznają ten zakaz za obo
w iązujący dla siebie i zapraszają w szystkie narody cywilizowane do przyłączenia się do powyższej uchw ały“.
W 1925 roku odbyła się w Genewie m iędzynarodow a konfe
rencja nad spraw am i handlu bronią i am unicją, w której po raz pierw szy zasiadali również Niemcy. Konferencja ta jednogłośnie wypowiedziała się za bezwzględnym zakazem w przyszłości walki chem icznej i bakterjologicznej.
W idzimy więc szereg pow ażnych międzynarodow ych uchwał, potępiających wojnę chem iczną. Czy wobec takich postanowień warto zastanaw iać się nad spraw ą pozornie przesądzoną? Czy istnieją rękojmie, że nikt się do wojny chem icznej nie przygoto
wuje w cichości i w potrzebie nie użyje tego sposobu?
Mimo istniejące formalnie zakazy i uchw ały z przyszłą wojną chem iczną liczą się w szyscy. Każda arm ja zaopatrzyła swych żołnierzy w m aski przeciwgazowe, wszędzie pojawił się nieznany dawniej typ oficera gazowego, który otacza fachową opieką sprzęt przeciwgazowy, uczy żołnierzy, jak się m ają w m asce zachować, ćwiczy ich w chodzeniu, bieganiu, skakaniu, strzelaniu, walczeniu i telefonowaniu w tej m asce. W m aski przeciwgazowe zaopatrzono nietylko ludzi, lecz również konie i psy.
’O wojnie chem icznej napisano już dużo książek. Z tych k sią
żek dowiadujemy się ciekaw ych rzeczy dla przyszłości. Piszą je bowiem ludzie, którzy ujm ą w swe ręce kierownictwo przyszłej wojny, którzy się dzisiaj do niej przygotowują i ci m yślą zupeł
nie innem i kategorjam i niż praw nicy i dyplomaci, którzy pracują na rzecz pokoju przy pomocy traktatów, lub usiłują uczynić wojnę bardziej hum anitarną, przy pomocy zakazów praw nych.
Na pierw szem m iejscu z książek, w ydanych o wojnie chem icz
nej, należy postawić „Chem ical W arfare“, dzieło obszerne, napi
sane przez dwóch wojskowych am ery k ań sk ich 1), kierowników służby chem icznej. Zaczynają oni w ten sposób:
„G dyby m ożna było w drodze międzynarodowego porozumie-
*) R . F rie s i J. W est, C hem ical W arfare N . Y o rk 1921 r. V wyd.
nia osiągnąć wyłączenie z w ojny tak potężnego środka walki, jak broń chem iczna, to równie dobrze m ożnaby w drodze takiegoż porozum ienia — wogóle uniknąć wojen. Zarzuty barbarzyństw a były zapewne podnoszone również przy w prowadzaniu broni palnej, kiedy za broń rycerską uważano tylko miecz i kopję.
Wojna przy pomocy środków chem icznych jest równie dobrym sposobem walki, jak wojna przy pomocy broni palnej. My flm e- rykanie jesteśm y sportsm enam i, nie dążym y do przem ocy nad nikim. Chcem y być uzbrojeni tak samo jak inne narody; środków chem icznych użyjem y przeciwko narodowi rozbójniczem u w jak n ajszerszym zakresie, file nasze przygotowania służą tylko dla obrony i tego praw a nikt nam odmówić nie może. Gazów uży
wać będziemy w wojnie ciągle i wszędzie. Każdy środek walki jest hum anitarny, o ile prowadzi do skrócenia wojny; historja nie zna wypadku, aby broń w ypróbowana i uznana za skuteczną nie była użyta w potrzebie“.
N iem cy wydali już dwie książki o wojnie chem icznej1). P ro fesor uniw ersytetu we Wrocławiu, dr. J. Meyer, pisze w swem obszernem (424 str.) d ziele:
„Wrogowie narodu niemieckiego poznali i m usieli przyznać, że środki walki chem icznej w rękach wojsk niem ieckich były bronią nie do zwalczenia. Dlatego użyli oni pierwszej sposobności, aby Niemcom tę broń na zaw sze z rąk wytrącić.
W ojny będą na ziemi tak długo, dopóki będzie na niej życie.
W ojna jest składnikiem porządku świata, zm ieniać się mogą tylko jej formy. Uprawnioną i uczciwą bronią w wojnie jest każda, która również stoi do dyspozycji przeciw nika i przeciw której może się on skutecznie bronić. Jeżeli arm ja niemiecka m iała de
cydujące powodzenie w walce i w obronie gazowej, świadczy to tylko o jej duchowej w yższości, z m oralnością i obyczajnością natom iast niem a nic wspólnego. Czy wojna gazowa sprowadza specjalne męki lub kalectw a? Wręcz przeciwnie, i ci, którzy z a poznali się z nią na polu walki, przyznają, że nie jest ona wcale straszniejsza od widoku ran, zadaw anych przez broń palną i białą.
N atom iast skutki późniejsze są bez porów nania lżejsze i dlatego broń chem iczna najbardziej zbliża się do ideału broni, która po
w inna przeciw nika obezwładnić i u su n ąć z szeregu walczących, ale go nie zabijać. G azy nie są bronią niem oralną, wręcz od-
*) H an slian i B trg e n d o rf, D e r chem ische K rieg, B erlin 1925 r. Prof. dr. J.
M ey er, D e r G ask am p f, L ipsk 1925 r.
2 0 8 Wojna chemiczna.
wrotnie, są bardziej ludzkie, niż wszelkie inne. D otychczasow e postanowienia międzynarodowe w spraw ach wojny gazowej były błędne i uchw ały te należy zm ienić. Broń chem iczna jest bronią przyszłości, naród niemiecki powinien być w dzięczny sw ym che
mikom za uciążliwe i niebezpieczne badania, które tę broń stwo
rzyły i pozwoliły arm ji niemieckiej opierać się tak długo dzikim szturm om całego świata wrogów“.
H anslian i Bergendorf kończą sw ą książkę następującem zdaniem :
„Niem a żadnych rzeczowych powodów aby wojnę chem iczną uznać za nierycerską lub groźniejszą w porów naniu z innem i nowoczesnem i sposobam i w alki; daje ona natom iast narodom bardziej w ykształconym i technicznie wyżej stojącym w ręce broń skuteczniejszą i dlatego państw om najwyżej postawionym w tych dziedzinach zapewni znaczenie światowe, a może nawet panow a
nie nad św iatem “.
Z w ybranych cytat literatury am erykańskiej i niemieckiej widać w yraźnie, pomimo zasadniczej zgody poglądów na kw estje w ojny chem icznej, różnicę w ujm owaniu spraw y. A m erykanie widzą w walce chem icznej środek obronny przeciwko narodowi rozbójniczem u, z drugiej strony Niem cy, przedstawiciele w łaśnie takiego najbardziej napastliwego narodu w Europie, w urojo
nej swej pysze „wyższości duchow ej“ nad innem i narodam i, w środkach walki chem icznej upatrują drogę do zapanow ania nad światem.
Posłuchajm y teraz co piszą o wojnie chem icznej przedstaw i
ciele Sowietów.
Ruch w spraw ach przygotow ania do wojny chem icznej po wschodniej stronie naszej granicy ogromny. W ydano całe m nó
stwo broszur popularno-propagandowych. Ludność szeroko zo
stała zorganizow ana w T-wo pod nazw ą „H w iochim “. D la woj
ska wydaje się czasopism o specjalne „W ojenno-chem iczeskoje dieło“. Książki o wojnie, wychodzące w obcych językach, są nie
zwłocznie tłum aczone na rosyjski, prócz tego w ydano oryginalne dzieło dr. J. F isch m an a1).
Jego pogląd na wojnę chem iczną jest bardzo charaktery
styczny:
„Sposób traktowania wojny chem icznej przez burżuazyjne
*) D r. J. F isch m an , G azow aja w ojna, M oskw a 1924 r., str. 343.
państw a oparty jest na hipokryzji i fałszu,' którerai są przenik
nięte w szystkie poczynania przeżywającego się ustroju. Żadna broń nie jest hum anitarną, bo wogóle sam a wojna jest niehum a
n itarn ą; trzeba z nią walczyć, w niej bowiem leży sedno zła, a nie w użyciu tej lub innej broni. My nie zgadzam y się z hu- m anitarystam i, m y widzimy, że nowa broń aero-chem iczna jest ostatnim w yrazem techniki wojskowej, bronią najpotężniejszą i najstraszniejszą, widzimy dobrze całą grozę przyszłej wojny chem icznej, ale — ponieważ rewolucja m usi zwyciężyć, więc m usi ona posługiwać się i dobrze władać tą nową bronią. N aprę
żym y nasze w szystkie siły dla jej w szechstronnego opanowania i poznania, aby przez zwycięstwo czerwonego sztandaru położyć wogóle koniec w ojnom “.
T ak oto sowiecki chem ik używ a wiecowo-propagandowych argum entów w spraw ie czysto naukowej i technicznej. N admie
nić trzeba, że książka dr. F ischm ana jest utrzym ana na poziomie naukow ym wysokim i jest wykluczone, aby um ysł, który odpo
wiada temu poziomowi, mógł pójść na lep podobnych frazesów.
Z omówionych krótko książek, które bynajm niej nie w yczer
pują obszernej literatury o wojnie chem icznej, m ożna sobie uro
bić pogląd na przyszłość.
Czyż można wobec takich głosów liczyć, że starania praw ni
ków międzynarodow ych i dyplomatów, zm ierzające do uniknięcia w przyszłości wojny chem icznej na drodze m iędzynarodowych konw encyj, dadzą wyniki, a jeżeli dadzą, czy można tym kon
wencjom zaufać?
II.
N iem cy rozpoczęli wojnę chem iczną dnia 22 kwietnia 1915 r.
t. zw. atakiem falowym chloru. Sposób ten polegał na zgrom a
dzeniu w okopach pierwszej linji wielkiej ilości butli stalowych z ciekłym chlorem pod ciśnieniem i rów noczesnem w ypuszcze
niu, przy sprzyjającym wietrze i pogodzie, fali gazu.
W owym dniu w ypuszczono w ciągu pięciu m inut na prze
strzeni 6 km, 280.000 kg chloru. Powstała chm ura początkowo wzniosła się do wysokości wzrostu człowieka, potem wyżej, unoszona przez wiatr ruszyła na okopy sprzym ierzonych. Równocześnie po
wstał obłok białej mgły; ućzeni francuscy i angielscy przypuszczali, że była to druga fala gazu trującego, tym czasem była to, jak się później przekonano, wilgoć z powietrza, oziębionego w skutek wy-
14
210 Wojna chemiczna.
puszczenia skroplonego chloru, która potem osiadła w postaci szronu.
S traty sprzym ierzonych przy tym pierw szym ataku falowym w yniosły 15000 żołnierzy zatrutych, z tego Vs śm iertelnie. N iem cy wzięli 2470 jeńców i 47 arm at. Na tern korzyści się ich ograni
czyły, taktycznych nie odnieśli żadnych prawie, gdyż naczelne dowództwo uważało ten pierw szy atak jako eksperym ent i żad
nych rezerw do natarcia nie przygotowało. W rzeczywistości front sprzym ierzonych był przerw any na przestrzeni wielu kilo
metrów w szerz i wgłąb.
A tak ten rozpoczął pierw szy okres wojny chem icznej, który m ożna nazw ać okresem wojny falowej. Początkowo jego skutki były dla sprzym ierzonych bardzo dotkliwe, późniejsze minimalne!
Niem cy, nie w ykorzystując pierwszego ataku gazowego do natarcia na szerokim froncie, utracili odrazu wszelkie atuty, które dawało niespodziewane zaskoczenie przeciwników. S przy
m ierzeni w ciągu kilkunastu dni zaopatrzyli arm je w prym ityw ne m aski flanelowe, przepojone roztworem tiosiarczanu sodowego, które jednakże chroniły od chloru przez pewien czas doskonale.
A taki falowe chloru, chloro-fosgenu oraz chloro-chlorpikryny stosowały obie walczące strony często i przez czas dłuższy. Jed
nakże wobec udoskonalenia m aski przeciwgazowej, przede- w szystkiem zaś wobec trudności przygotow ania ataku falowego, który w ym agał przyw iezienia do pierwszej linji okopów wielkiej ilości butli stalowych, wyczekiwania sprzyjającego wiatru i t. p., które to przygotowania zwykle odkrywał wywiad lotniczy, ataków falowych w 1917 r. zaprzestano zupełnie i poczęto stosować
„gazy“ w innej formie.
Najpierw w Anglji zostały skonstruow ane miotacze gazowe, nazw ane od w ynalazcy miotaczami Livensa. Miotacze te były to zwykłe, z jednej strony zam knięte ru ry o średnicy 8”, które usta
wione na podstawach i wkopane w ziemię stanow iły baterję, po
budzane przy pomocy prądu elektrycznego w yrzucały równo
cześnie wielką ilość pocisków-zbiorników o pojem ności 12—15 l, w ypełnionych truciznam i. Miotacze Livensa koncentrują swój ogień na pewne, zaw czasu upatrzone m iejsce i w ytw arzają, pa
dając i pękając w tern m iejscu, bardzo stężony obłok trujący. Po raz pierwszy atak tego rodzaju był w ykonany przez Anglików na okopy niemieckie pod A rra s dnia 4 kwietnia 1917 r. z bardzo dobremi w ynikam i. Miotacze Livensa przyjęły się we w szystkich
211
urm jach na Zachodzie. Zorganizowanie takiego ataku było bardzo łatwe i prędkie, miotacze gazu pozwalają, rzecz decydująca w woj
nie chem icznej, zaskoczyć wroga i wytworzyć w pożądanem m iejscu obłok gazu trującego o wysokim stężeniu. Zwykle uży
wano bateryj z 1000 m iotaczy Livensa, pociski niosły 2 —3 km, zaw ierając razem około 20000 k g trucizny, najczęściej fosgenu.
Przyjm ując, że padały one na powierzchnię 10—20000 m2 i w y
tw arzały obłok wysokości 4 m, łatwo obliczyć, że w m3 atmo
sfery zatrutej znajdowało się przeciętnie 0‘25 kg trucizny. Jest to ilość olbrzymia, której nie można osiągnąć innem i metodami walki chem icznej. P rzy takiem stężeniu trucizny w atmosferze może zabraknąć już tlenu do oddychania i wówczas nastąpi udu
szenie, czyli m aska przestanie chronić.
Łatwo parujące trucizny (fosgen t. wrz. 8° C) tworzą obłok gazowy m om entalnie po pęknięciu pocisku-zbiornika tak, że żoł
nierz, który spóźnił się o kilka sekund z włożeniem m aski, zw y
kle ginął.
A taki przy pomocy miotaczy Livensa stosowano bardzo czę
sto, organizowano je szybko w ciągu jednej nocy, nagle i nie
spodziewanie, gdyż nie zależały one prawie wcale od terenu i pogody.
Praw ie rów nocześnie do w ojny chem icznej została wciągnięta również i artylerja. O ile atak falowy można było skierować tylko tam, gdzie niósł go wiatr, zaś atak miotaczami Livensa się
gał najwyżej na 2 —3 km w głąb frontu nieprzyjacielskiego, to gazowe pociski artylerji niezależnie od warunków atm osferycznych sięgały na kilkanaście kilometrów. D wa pierw sze rodzaje walki chem icznej w ym agały stworzenia specjalnych w yszkolonych od
działów dla obsługi; zastosow anie pocisków gazowych w artylerji polegało tylko na zapoznaniu tej starej, dobrze zorganizowanej i udoskonalonej broni z właściwościami w ojny chem icznej. A rty
lerja przyjęła pociski „chem iczne“ bardzo chętnie, zapoznała się z niemi i żądała ich potem w coraz to większej iloścj, która ku końcowi wojny stanowiła według gen. F riesa 60% ogólnej ilości pocisków. I niebawem, w związku z tern, wytworzyła się spe
cjalna artyleryjska taktyka ostrzeliw ania pociskam i „chemicz- n em i“, w zależności od charakteru fizyczno-chemicznego i fizjo
logicznego zawartej trucizny.
Do ataku falowego m ożna było użyć w yłącznie gazów, uży
wano też chloru, którem u dla zw iększenia jadowitości dodawano
14*
212 Wojna chemiczna.
fosgenu (C O C/2, tlenochlorek węgla), albo chlorpikryny (CCl3 N O if nitrochloroform). Do m iotaczy Livensa używ ano mniej więcej tych sam ych trucizn, t. j. fosgenu z różnem i dom ieszkam i, zaw sze jednakże związków lotnych, aby obłok trujący tworzył się jak najprędzej po upadku pocisku; W pociskach „chem icznych“ ar- tylerji użyto trojakich trucizn; N iem cy oznaczali swe pociski róż
nem i kolorowemi krzyżam i.
1. Z i e l o n y k r z y ż — zawierał preparaty bardzo lotne i sil
nie trujące. Ł adunek m aterjału wybuchowego był bardzo m ały, jego zadanie polegało w yłącznie na otworzeniu skorupy pocisku.
Jako trucizny sprzym ierzeni używali najczęściej fosgenu, zwykle pom ieszanego z czterochlorkiem cyny i chlorkiem arsenu, albo kw asu pruskiego (HCN) z chlorkiem arsenu. N iem cy natom iast używali t. z. „perstoff“ albo „surpalite“ (CICOO CClz).
Są to w szystko niezm iernie silnie trucizny, o działaniu gwał- townem, lecz ze względu na ich lotność teren ostrzelany bardzo prędko był wolny od trucizny. Tych pocisków używ ano przed atakiem.
2. N i e b i e s k i k r z y ż — zaw ierał preparaty mniej lotne przeważnie ciała stałe o działaniu drażniącem . Ł adunek materjału»
wybuchowego był nieco w iększy i zw iązek trujący tworzył po w ybuchu pocisku rozpylony obłok w powietrzu. Pyłek trucizny, niezm iernie drobny, przenikał przez pochłaniacz m aski przeciw gazowej, drażnił krtań, pobudzając do kaszlu i kichania, przez co żołnierz był zm uszony do zdjęcia m aski. Jeżeli rów nocześnie teren był ostrzelany pociskam i zielonego krzyża, nazyw ało się to
„B untschiessen“, rzecz jasna* żołnierz po zdjęciu m aski był za
truty momentalnie. Potem pociski niebieskiego krzyża zaw ierały również i związki trujące. Jako preparat drażniący była przez Niemców najczęściej stosowana dw ufenylochloro-arsyna o wzo
rze: (CeH 3)2AsCl.
3. Ż ó ł t y k r z y ż — zaw ierał siarczek dw uchloroetylenu S(CH2— CH2 Cl)2 płyn o c. wł. 1*26 i temp. w rzenia 217®, znany pod nazwą iperytu. P reparat ten m a zupełnie inne działanie' fi
zjologiczne od opisanych. Jest to płyn lepki, o słabym zapachu m usztardy, mało lotny, trw ały, lecz niezm iernie groźny z tego względu, że, będąc trucizną każdej żywej komórki, atakuje nie- tylko drogi oddechowe, lecz całe ciało ludzkie i zwierzęce, powo
dując po pewnym czasie bardzo ciężkie i trudne do zagojenia oparzeliny, komplikacje i rany. Teren, ostrzelany pociskami żół
tego krzyża, staje się na dłuższy czas niedostępny — ochrony doraźnej przeciw iperytowi nie znaleziono, prócz ubrań ochron
nych gum ow anych. Żołnierze zarażali się przez dotknięcie jeden od drugiego, wszelkie zroszone iperytem przedmioty rynsztunku i odzieży staw ały się rozsadnikam i zakażenia iperytowego.
Pierw sze ostrzelanie pociskam i iperytowemi miało m iejsce w nocy z 12 na 13 lipca 1917 r. Była to nowa niespodzianka i nowy okres wojny chem icznej. Żołnierze, przyzw yczajeni do pocisków trujących m om entalnie i drażniących, widząc, że nowy preparat nie w ykazuje narazie żadnych szkód, zaniechali nie
zbędnych ostrożności. To też w ciągu pierw szych trzech tygodni po wprowadzeniu iperytu ubyło z sam ych tylko angielskich sze
regów ok. 17.000 ludzi zarażonych, z tego 500 śmiertelnie.
Podobną klasyfikację chem icznych pocisków artyleryjskich zaprowadzili u siebie sprzym ierzeńcy. A rtylerja używ ała ich do różnych celów taktycznych. O ile chodziło o zatrucie terenu przed atakiem, używ ano naprzem ian pocisków niebieskiego i zie
lonego krzyża, o ile chodziło o uczynienie pewnego terenu nie
dostępnym na dłuższy czas (nawet do 14 dni), ostrzeliwano go pociskam i żółtego krzyża. Również tyły przeciwnika, drogi za- frontowe, po ostrzelaniu temi pociskam i były niedostępne dla przem arszu wojsk i dowozu materjałów. Można przypuszczać, że i w przyszłości podział taki będzie zachowany. Tylko wobec faktu, że każdy w ynalazek ulega z biegiem czasu udoskonaleniu, nie można wątpić, że i w przyszłej wojnie chem icznej użyje się środ
ków i sposobów doskonalszych. Synteza chem iczna przyniesie nowe odkrycia środków walki chem icznej, gdyż pole działania syntetycznego jest olbrzymie. W tej w łaśnie dziedzinie kryje się najw iększa i najgroźniejsza tajem nica przyszłej wojny chem icz
nej; odkrycie trucizny silniejszej od fosgenu lub skuteczniejszego środka walki od iperytu, są to zagadnienie zupełnie możliwe i prawdopodobne. Strona, która takie preparaty otrzym a i zasto
suje, uzyskuje w pierw szych dniach wojny olbrzym ią przewagę, za którą przeciwnik m usi zapłacić dziesiątkam i tysięcy ofiar ży
cia ludzkiego. Takiem i niespodziankam i, które drogo kosztowały strony walczące, były, pierwszą, atak falowy w 1915 r., zorgani
zow any przez Niemców, drugą, odpowiedź Anglików miotaczami gazu Livensa, trzecią, zastosow anie iperytu przez Niemców w po
ciskach artyleryjskich. Każda z tych form wojny chem icznej po
ciągała wielkie ofiary u przeciwnika, dopóki nie nauczył się z nią
214 Wojna chemiczna.
walczyć i nie zastosow ał jej sam u siebie. Tak samo w przyszłej wojnie chem icznej ta strona uczyni w iększą szkodę, która pierw
sza zastosuje nowe sposoby walki chem icznej, czyto w postaci nowych preparatów chem icznych, czy też nowych metod walki.
Pole do poszukiw ań niezwykle rozległe. P rzyszłą wojnę przygo
towuje chem ik w swej pracowni tak samo, jak dawniej przygoto
wywał ją sztab generalny.
Straty w wojnie chem icznej, według opublikowanych źródeł angielskich i am erykańskich, przedstaw iają się następująco: ogó
łem, w arm ji angielskiej, za czas od 21 lipca 1916 r. do 13 lipca 1917 roku ilość żołnierzy zatrutych w szpitalach 8.866 ludzi, z tego zm arło 532 ludzi, za czas od 13 lipca 1917 r. dt> 23 listo
pada 1918 r., a więc po wprowadzeniu iperytu, zatrutych żołnie
rzy w szpitalach 160.970 ludzi, z tego zm arło 1859, specjalnie zakażonych iperytem 124.702 ludzi. Widać z tych liczb, że w pro
wadzenie iperytu, wobec którego sprzym ierzeni byli prawie bez
silni, powiększyło ich straty blisko dwudziestokrotnie.
A m erykańska statystyka podaje liczby porównawcze dla ran nych i zatrutych, razem 260.283 żołnierzy, z tego zatrutych 75.552. Stosunek uzdrowieńców, inwalidów i zm arłych przedsta
wia się:
wśród zatrutych: 94'65% wyzdrowiało, 3'62°/o zostało inwalidami,
1‘73% zm arło;
wśród ran n y ch : 67,68% wyzdrowiało, 12'67%> zostało inwalidami, 24'65% zmarło.
O pierając się na pow yższych cyfrach, liczne koła fachowe w Stanach Zjedn. A. P. twierdzą, że wojna chem iczna je st o wiele hum anitarniejsza od walki na broń palną i białą. Czy słu szn ie? Czy cyfry posiadane i doświadczenie osiągnięte w ostat
niej wojnie mogą dać dowody niewątpliwe — odpowiedzić je
szcze trudno. W każdym razie broń chem iczna jest bronią po
tężną, tak dla ataku jak i dla obrony, i staje się czynnikiem wojennym , z którym każda strona m usi się liczyć na przyszłość.
Wywody chemików i wojskowych, które przytaczaliśm y, świadczą, że mocarstwa zdają sobie z tego sprawę. Trucizna, w ciągu wie
ków pogardzana broń skrytobójców, używ ana do tępienia paso- rzytów i szkodników — stać się może bronią w walce narodów
pomimo wszelkie zakazy, tak jak już była pod koniec wielkiej wojny, wbrew uchwałom haskim . W każdej wojnie jedna strona napada, druga się broni. N apastnik wogóle praw nie szanuje;
czy uszanuje form alny zakaz broni chem icznej, jeżeli uważa, że może tą bronią lepiej władać niż jego przeciw nik? Nie m ożna odmówić racji trzeźwym poglądom A m erykanów , trzeba jednak potępić propagatorów niemieckich i sowieckich, którzy tę wojnę idealizują jako bron narodów uczonych i technicznie wyżej sto
jących. T ak bowiem nie jest, są narody mniej liczne, słabiej przem ysłowo rozwinięte — a jednak szczycą się w ysoką kulturą m oralną i duchową. Czy te narody m ożna w imię wyższości technicznej w y tru ć? H my, Polacy, m usim y pam iętać o starej rzym skiej m aksym ie: „C hcesz pokoju, gotuj się do w ojny“, w nieco zmienionej nowoczesnej form ie: „Nie chcesz wojny chemicznej, bądź do niej przygotow any“.
S praw y
T rzy d z iesto lecie p r a c y n a u k o w ej prof. dr. Jan a T ura.
Prot. J a n T u r dobrze zasłużył się nauce polśkiej; nazwisko tego badacza, związane z szeregiem war
tościowych prac w dziedzinach embrjologji norm alnej i anormalnej, cytologji, embrjologji doświadczal
nej, anatom ji porównawczej oraz prac treści ogólnej — zyskało zasłużony rozgłos i niepoślednie miejsce w nauce światowej; Jego wielkie zdolności i wiedza przy
rodnicza, głębokie filozoficzne wy
kształcenie, uczynność względem ludzi i wrodzony dar wymowy, zjednały mu szerokie sfery kolegów, uczonych i licznych uczniów. Nic też dziwnego, że przy okazji trzy
dziestolecia pracy naukowej Jana Tura grono kolegów, przyjaciół i uczniów postanowiło uczcić Ju
bilata. Inicjatywa ta, poparta bar-
bieżące.
dzo serdecznie przez koła naukowe W arszawy, Krakowa, Lwowa, Wilna i Poznania, doprowadziła do zrea
lizowania myśli obchodu w W ar
szawie dn. 17 m arca b. r. w po
staci uroczystego posiedzenia Oddz.
W arsz. Polskiego Tow. A nato- miczno-Zoologicznego, na którem wręczony został jubilatowi arty stycznie wykonany adres, podpi
sany przez licznych uczonych pol
skich. Posiedzeniu przewodniczył prof. dr. Leon Kryński, wręczenie adresu odbyło się przez przewod
niczącego Komitetu jubileuszowego, prof. dr. Konstantego Janickiego, wykład o pracach naukowych Ju
bilata wygłosił prof. dr. Wacław Roszkowski. Aczkolwiek obchód za
krojony był na skrom ną m iarę, od
bił się dość rozległem echem u nas i poza granicam i kraju, gdyż sze
reg poważnych instytucyj nauko
wych i uczonych europejskich wziął
Sprawy bieżące.
w nim udział, przez nadesłanie b ar
dzo serdecznych listów, względnie telegramów. W krótkiej notatce nie można przedstawić z należytą dokładnością licznych bardzo i spe
cjalnych prac naukowych Jana Tura. Co naj
wyżej, wymie
nić można pewne zagad
nienia, które in
teresowały ba
dacza w ciągu ubiegłego trzy
dziestolecia. W 1897 r. uka
zała się pierw
sza drukowana praca T u r a :
„O wpływie tem peratury na karjokinezę w jajach aksolo- tla “ — nale
żała więc do cytologji, na której gruncie z inicjatywy Jubilata uczeń
Jego (w Jego pracowni) dr. G. Dehnel rozwiązuje w ostatnich latach, jak się zdaje, definitywnie, genezę po
tw orności złożonych u owodniow- ców. P roblem at ten zajmował przez wiele lat prof. Tura, który, wbrew ustalonym niemal zdaniom innych badaczy, przewidywał genezą po
tworności złożonych z jaj wielojądro- wych. Do dziedziny cytologji od
noszą się również prace Tura o po
chodzeniu zonae pellucidae w ja
jach ssaków oraz anom aljach ich oocytów (1912), anom aljach polo- cytów u m ięczaka Philine aperta (1911), dalej piękne badania nad anomaljam i oogenezy i „cytastero- id ach “ w oocytach chrabąszcza (1920).
216
Z dziedziny embrjologji norm al
nej: praca nad rozwojem perlicy (1901), gdzie autor stw ierdza is t
nienie w blastoderm ie „węzła tyl
nego“ jako utworu norm alnego, podobnego do „węzła tylnego“
u ssaków ; na
stępne odkry
cie smugi pier
wotnej u La
certa ocellata wiąże embrjo- logję gadów, ptaków i ssa
ków (1903, 1905). Prace T ura nad ko
relacją zarod
kową wykazu
ją brak kore
lacji między ciałem zaro d
ka a okolica
mi pozazarod- kowem iblasto- dermy (1905 i następne).
Dalej badania nad wczesnemi stadjam i rozwoju naczyń krw iono
śnych u gadokształtnych (1907), o stosunku ciała zarodkowego do m asy żółtka (1909), o rozwoju indyka (1914), o norm alnej asym etrji zary sów zewnętrznych pola naczynio
wego u ptaków (1915); piękna m o
nografia o rozwoju jaszczurki Chal- cides lineatus (1916); wreszcie te- orja m ezostom y, korm ogeneza Hm- niota, nić osiowa (1917, 1918).
Wynik tych długich badań nad roz
wojem gadokształtnych dowodzi, że struna grzbietowa i mezoderma u owodniowców rozwijają się z ek- toderm y, co doprowadziło Tura do śmiałej teorji braku prawdziwej gastrulacji u kręgowców wyższych.
P rócz tego, do dziedziny em brjo-
R y c. 56. P ro f. d r . J a n T u r
logji norm alnej odnoszą się bada
nia nad rozwojem owodni (1925, 1926) i niedrukow ana do chwili obecnej rozpraw a o rozwoju ga
wrona (19u0 — odznaczona m eda
lem złotym Uniw. W arszawskiego).
Z dziedziny anatom ji porównaw
czej: badania nad aparatem mo- czopłciowym u ssaków (1899) i cenna praca nad spraw ą „ogona“
u człowieka ( 1916).
W dziedzinie teratologji, t. j. na
uki o potw ornościach, p race Tura odnoszą się do potw orności poje
dynczych i złożon ych; prace te przyczyniają się niejednokrotnie do wyjaśnienia procesów rozwojowych, nie dających się ująć na m aterjale norm alnym . Z prac o potw orno
ściach pojedynczych wymienię: o ga
strulacji prostom oidalnej u ptaków (1901), o kilku nowych typach blastoderm bez zarodków (1903, 1907, 1908, 1911) i ich związku ze spraw ą powstawania krwi. P raca nad parablastem podzarodkowym (1906) — nowym typie anomalji, decydującym w zagadnieniu ento- dermicznego powstawania krwi. N a
stępnie cały szereg prac (1906 — 1925) nad platyneurją (termin wprowadzony przez T ura); tu od
nosi się wyjaśnienie schistopojezy (poprzecznego rozszczepiania się) płytek m ięśniowych u zarodkow pla- tyneurycznych, dalej swoista m or- fogeneza mózgu i rdzenia, wyja
śnienie genezy potworów pseudo- podwójnych, anom alje swoiste pola naczyniowego. Opisuje również Tur parę nowych typów potworności zarodkowych, jak enterotelję (1915) i kardjocefalję (1911, 1922), wy
jaśniającą mechanizm tworzenia się norm alnej wnęki sercowej (fovea cardiacQ). Prawie połowę prac Tura stanow ią prace nad potworami zło- żonemi, przyczem jako m aterjał słu
żyły ptaki i gady. Zebrana przez T ura kazuistyka w tej dziedzinie przenosi liczebnie całość, noto
waną przed nim w literaturze do
tychczasowej. Z głównych wyników tych licznych bardzo p rac zanoto
wać należy wzór 2 n — c (wiel
kość całości potwora podwójnego równa dwu osobnikom norm alnym , poza okolicą wspólną) z r. 1904, wprowadzenie do klasyfikacji po
tw orności złożonych pojęcia sy- nergji i asynergji, obronę zasady genezy potw orności złożonych z jaj wielojądrowych. Opisuje T ur szereg nieznanych form potw orności zło
żonych, potw ory złożone u mięczaka Pliiline aperta i kilka nadzwyczaj rzadkich potw orności potrójnych.
Mam wrażenie, że szerszemu ogółowi przyrodników i lekarzy nie
zupełnie dostatecznie znane są prace Tura z dziedziny embrjologji do
świadczalnej ; chodzi mianowicie o prace nad wpływem prom ieni radu na tkanki zwierzęce. T u r p i e r w s z y w p r o w a d z i ł p r o m i e n i e r a d u d o b a d a ń e m- b r j o l o g i c z n y c h (1904) i w y k o n a ł p i e r w s z e b a d a n i a m i k r o s k o p o w e n a d w p ł y w e m r a d u (17 p ra c); odnoszą się te badania do : kurczęcia, kaczki, ak- solotla i in., stąd też pochodzą cie
kawe wyniki dla zagadnień kore
lacji. Już w 1904 r. otrzym ał Tur wynik zasadniczy: elektywne dzia
łanie radu — wszak ono to jest podstaw ą radjoterapji. A utorzy nie
m ieccy przemilczeli zupełnie te za
sadnicze wyniki polskiego badacza.
P rócz tych bardzo licznych prac specjalnych wydał T ur szereg prac treści ogólnej: „O podstaw ach te
oretycznych embrjologji anorm al
nej“ (1910), „Wpływ promieni radu na rozwój organizm ów“ (1916)“,
„Nauka i uczony“ (1917), „Metody