• Nie Znaleziono Wyników

Przyroda i Technika, R. 12, Z. 7

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przyroda i Technika, R. 12, Z. 7"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

PRZYRODA i TECHNIKA

,%T c z a s o p i s m o , p o ś w i ę c o n e p o p u l a r y z a c j i n a u k p r z y r o d n i c z y c h

i t e c h n i c z n y c h

W y c h o d z i r a z n a m i e s i ą c z w y j ą t k i e m l i p c a i s i e r p n i a

K O M I T E T R E D A K C Y J N Y : Przewodniczący prof. E. Ro me r , wiceprzew. prof. M. S i e d l e c k i R E D A K C J A : Dr. A n n a d’A b a n c o u r t - K o c z w a r o w a , Katowice, ni. Sienkiewicza 19 A D M I N I S T R A C J A : Lwów, Czarnieckiego 12. P.K. O. 500.800

T R E S C

Artykuły. D r St. M ic e w ic z : P ro f. A. P icca rd o sw ych lota ch do stra tosfery. — J. W ą sow icz : Z g e o g ra f j i L w o ­ w a . — D r B olesła w S k a rży ń sk i: Zaw odow e zatru cia gazam i.

Postępy i zdobycze wiedzy. O p oz y ty w n y ch elek tro­

nach. — R za d k ie iz o to p y i „c ię ż k a w o d a “ . — 0,270 p ow y żej zera a bsolutnego. — R ad jolata rn ie.

Co się dzieje w Polsce? K a len d a rzyk astron om iczn y na m iesią c pa źd ziern ik . — N ow e op ra cow an ie zw ierząt ssą­

cy ch ziem p olsk ich . — S praw y P a rku N a rodow ego w Tatraeh.

Ruch naukowy i organizacyjny. Z ja zd stow arzyszeń E le k tr y k ó w p olsk ich i czech osłow a ck ich . — Z ja z d le ­ śn ik ó w z ca łej P olsk i.

Książki nadesłane, ś w ia t i ż y c ie . — J . O strow sk i:

B ra z y lja . — D r E . S te n z: F izyk a Ziem i.

Przegląd Czasopism.

Słowniczek wyrazów obcych i terminów naukowych.

ROK XII ZE SZ Y T 7

W R Z E S I E Ń 1 9 3 3 Prenum erata ro czn a z ł. 8*40

NAKŁAD S. A. KSIĄŻNICA-ATLAS T. N. S. W., LWÓW-WARSZAWA

(2)

Uwagi dla P. T. Współpracowników Przyrody i Techniki.

A rtyku ły i notatki uprasza się nadsyłać p r z e p i s a n e n a m a s z y n i e , lub pisane odręcznie w sposób b a r d z o c z y ­ t e l n y . A rtyku ły te i notatki są honorowane w wysokości 60 zł.

za arkusz, o ile ukażą się w druku.

Oprócz honorarjum może autor otrzymać bezpłatnie 20 egzem­

plarzy odnośnego zeszytu. Odbitki wykonuje się tylko na wyraźne życzenie autora na poczet honorarjum. A utorzy, reflektujący na odbitki, winni zaznaczyć, w jak iej form ie życzą je sobie otrzymać (w okładce, bez okładki, z nadrukiem tytułu lub bez, łamane lub nie i t. p .).

R ękopisów ani m aszynopisów redakcja nie zwraca.

Uwagi dla P. T. Prenumeratorów.

Pisma w sprawie prenumeraty nadsyłać należy tylko pod adresem Adm i­

nistracji Przyrody i T echniki: Książnica-Atlas, Lwów, Czarnieckiego 12.

Prenumeratę najlepiej wpłacać blankietem P. K . O. na nr. 500.800.

Prenumerata roczna zł. 8,40, półroczna zł. 4,20.

Zeszyt pojedynczy zł. 1,— .

S k ł a d y g ł ó w n e : Książnica-Atlas, Oddział w Warszawie, ul. Nowy Świat 59. — Księgarnia św. Wojciecha, Poznań, plac W olności 1, Lublin i W ilno. S. A Krzyżanowski, Kraków, Linja A — B . — R. Ja­

sielski, Stanisławów. — W. Uzarski, Rzeszów. — S. Seipelt, Ska z ogr. odp., Łódź, Piotrkowska 47.

S k ł a d h u r t o w y : Księgarnia Katolicka, Katowice, św. Jana 14.

Czy zaprenumerowałeś już

„Świat i Życie“?

Patrz strona 3 okładki!

(3)

ROK XII. WRZESIEŃ 1933. ZESZYT 7.

PRZYRODA I TECHNIKA

C Z A S O P IS M O P O Ś W IĘ C O N E P O P U L A R Y Z A C J I N A U K P R Z Y R O D N . I T E C H N IC Z N Y C H

W S Z E L K IE P R A W A Z A S T R Z E Ż O N E . P R Z E D R U K D O Z W O L O N Y Z A P O D A N IE M ŹRÓD ŁA.

PROF. A. PICCARD O SWYCH LOTACH DO STRATOSFERY.

Z upoważnienia autora opracował inż. dr. Stanisław Micewicz.

Zapew ne chcielibyście w iedzieć, ja k w y glą d a ziemia z w ysokości 16.000 m etrów. W id zi się lasy, rzeki, góry, łąki i pola, czasami za­

d ziw iająco wyraźnie, czasami ja k b y przez mgłę. S zczyty alpejskie w y ­ d a ją się zg ó ry m injaturow em i zabawkam i. Proste w yliczenie wskaże, że, g d y b y nie b yło m gły, średnica koła naszego w idzenia w ynosiłaby 1000 km, od p ow ia d a ją c pow ierzchni 785.000 km 2.

Rzut oka na niebo w tej w ysok ości jest wspaniały. Jego barwa jest błękitno purpurow a z odcieniem fioletow ym ; jest ono wielokrot­

nie ciem niejsze niż oglądane za dnia z ziemi, niedość jed n ak ciemne, aby w idzieć gw iazdy. Słońce natomiast w y d a je się znacznie ja śn iej­

sze niż w idziane z poziom u morza.

W znieśliśm y się na tę w ysokość, aby badać prom ienie kosmiczne.

Dużo spraw trzeba było przedtem obm yśleć i przestudjow ać. Na ja k ą w ysok ość należało się wznieść, aby m óc p orob ić nowe i ciekaw e ob ­ serw a cje? Różne kalk ulacje w skazały mi, że dow iem y się p ra w d o­

podobn ie dużo n ow ego, jeżeli wzniesiem y się do w ysokości, w k tórej 9/10 m asy atm osfery będzie poniżej nas, a tylk o 1/10 ponad nami.

Ponieważ na poziom ie m orza ciśnienie w ynosi ok oło 760 mm słupa rtęci, to skoro 9/10 tego ciśnienia ma b yć poniżej nas, staje się ja- snem, że m usimy się znaleźć p o d ciśnieniem 1/10 atm osfery, czyli 76 mm słupa rtęci. Z punktu w idzenia badania prom ieni kosm icz­

nych nie miało zasadniczego znaczenia, do jakiej wysokości się wznie­

siemy, należało natomiast dokładnie w iedzieć, na ja k ie j w ysokości spotkam y się z ciśnieniem 1/10 atm osfery, na jakim aparacie można się wznieść na taką w ysok ość i ja k ie urządzenie pozw oli dwu lu ­ dziom wraz z licznem i czułemi instrumentami wznieść się na 15 ki­

lom etrów w górę i tam spok ojn ie przez pew ien czas p racow ać? W y ­ sokość ta przekraczała bardzo znacznie wszelkie wzniesienie, jakie człow iek k ied yk olw iek osiągał. Bezw zględnie musieliśmy m yśleć o stworzeniu w arunków lotu, które u m ożliw iłyby m niej w ięcej n or­

m alną pracę. Człow iek może egzystow ać na różnych w ysokościach, b y tu je zależnie od przyzw yczajen ia nawet na w ysokościach 4800 do 7200 m e tr ó w ; chcąc jednakże iść w yżej, musi brać ze sobą tlen.

A le naw et m ając ze sobą zapasy tlenu, aeronauta nie może p rzek ro­

czyć pew n ej w ysokości, gdyż u cierpiałby z p ow od u zm niejszonego

19

(4)

ciśnienia. W idzieliście napewno, co się dzieje, gd y otw iera się prędko butelkę szampana lub piwa. Gaz, roztw orzony w płynie, uwalnia się w ów czas nagle, tw orząc pęcherzyki i przem ieniając p łyn w pianę.

To samo się stanie, jeżeli naturalne ciśnienie zewnętrzne spadnie zbyt szybko. K rew ludzka zachowa się w ów czas ja k szampan, uwolnią się roztw orzone we krw i gazy, uszkadzając naczynia krwionośne, które od żyw iają i zaopatrują nasz m ózg i serce. N apew no ofiara nie będzie m ogła w ted y obserw ow ać i badać długo prom ieni ko­

smicznych.

Dla uniknięcia podobn ego niebezpieczeństwa należało zrobić jed ­ no : przenieść trochę atm osfery ziemskiej wraz z aeronautami wgórę, ochronić ją od rozrzedzenia podczas w zlotu i utrzym ać przez cały czas w stanie początkow ym . Trzeba więc było skonstruow ać kabinę zupełnie szczelną i zamknąć w niej aeronautów, troszcząc się tylko 0 odświeżenie powietrza. D rugą stroną zagadnienia b yło podniesie­

nie t e j kabiny wraz z je j zaw artością do stratosfery. Jak iej użyć siły? Istniały trzy m ożliw ości: balon, samolot, rakieta. Żadna z nich nie była w ypróbow an a na w ysokości 15 km. Rakieta ma to uczynić dopiero w przyszłości, może nawet poleci w yżej, ale ziemia jeszcze wiele razy ob róci się dookoła słońca, zanim rakieta stanie się środ­

kiem transportow ym . Sam olot niew ątpliwie znacznie wcześniej wznie- się się do tej w ysokości, dotychczas nie jest jednakże do tego d o­

stosowany. G dybym był lotnikiem , próbow ałbym dostosować samolot do m oich celów badaw czych, ale ten problem jest bardzo trud n y 1 nie czułem się na siłach wszystko przew idzieć i skalkulować.

D latego w ybrałem balon. W szystkie obliczenia b yły w tym w y ­ padku łatwe i poza tern w ielką korzyścią balonu było, że w yłączał on prawie zupełnie w strząsy i m agnetyczne oddziaływ ania ze strony m otorów na nasze czułe i wrażliwe aparaty miernicze, które praw do­

podobnie nie w ytrzym ałyby p od ró ży samolotem.

Po zbadaniu m ożliw ości zastosowania przeróżnych metali do w y ­ konania naszej kabiny czyli gondoli zdecydow ałem się na glin.

Kabina miała kształt kuli o średnicy 2,3 ni i była spawana z blachy grubości 3,3 ram. N ajw iększą m oją troską było, czy spojenia gli­

now e będą dosyć szczelne, ale okazało się, że technika spawania glinu stoi obecnie bardzo w ysoko dzięki temu, że przem ysł brow ar­

n iczy potrzebuje dużo kadzi z glinu. K abina nasza była zaopatrzona we dwa w ejścia i osiem m ałym otw orów . W raz z instrumentami, które zabraliśmy, było nam bardzo ciasno.

Dalszą m oją troską była kw estja oddychania. W tern zagadnieniu w ielką pom ocą b y ły dla mnie wszelkie spostrzeżenia, dokonane w że­

gludze p odw od n ej, gdzie chodzi o analogiczny problem umożliwienia oddych an ia ludziom bez kontaktu z atm osferą zewnętrzną. W ten sposób żegluga podm orska przyczyn iła się w ybitnie do w ypraw y w stratosferę. M ieliśm y ze sobą aparat Dragera, d ają cy na minutę około dwa litry czystego tlen u ; przez aparat krążyło dalej około 90 litrów pow ietrza przez ług, k tó ry pochłaniał gazy szkodliwe, przede- wszystkiem dwutlenek węgla. W w ynik u ostatecznym otrzym ywali­

290 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery.

(5)

śmy na minutę około 92 litry czystego powietrza, sposób o wiele oszczędniejszy od stosow anego zw ykle w sam olotach, gdzie pow ietrze nie jest regenerow ane lecz ciągle odświeżane.

Co do samego balonu b yło jasne, że je g o rozm iary muszą być olbrzymie, jeżeli ma wznieść kabinę wraz z zaw artością aż do rzad­

kiego pow ietrza stratosfery. G d yb y przed wzlotem balon b y ł cał­

kow icie w ypełn ion y w odorem , je g o siła wznoszenia b yła by olbrzym ia i w ystarczyła do podniesienia w agonu k olejow ego. O dpow iednio

Prof. A. Piceard o swych lotach do stratosfery. 291

R yc. 1. R ozprężanie gazu w R yc. 2. B elgijska para królew ska zwiedza

miarę w znoszenia się balonu. gon dolę balonu.

silne m usiałoby b yć w ów czas całe olinowanie i sam m aterjał balonu tak, że znow u stawało się w ątpliw e, czy osiągniem y pożądaną w y ­ sokość. D latego przew idzieliśm y częściow e tylk o w ypełnienie balonu gazem, k tóry w miarę wznoszenia się m iałby się rozprężać i stopniow o nadym ać cały balon. Obliczyliśm y, że p od ciśnieniem je d n e j atm o­

sfe ry w ystarczy w ypełn ić balon w odorem w 1/5 objętości, aby w zn iósł się do w ysokości, w k tórej przez rozprężanie się gazu stanie się zupełnie kulisty. Od tej chw ili nadm iar będzie się musiało w y ­ puszczać.

W zw yk łych balonach kulista pow łok a jest otoczona siatką, na k tórej w isi gondola. Siatka ta stanowi d oda tk ow y ciężar, którego

19*

(6)

można uniknąć, w naszych zaś warunkach wzlotu urządzenie to przedstaw iało znaczne niebezpieczeństwo, grożąc tworzeniem się fałd w siatce podczas rozszerzania się pow łoki. Postanowiłem te d y zmie­

nić k onstrukcję i uniknąć siatki, olinowanie zaś um ocow ać w prost na pasie, zszytym z pow łok ą balonu, mniej w ięcej w 1/4 je g o w y ­ sokości. D la trzym ania balonu podczas wypełniania przew idziałem drugi pas, um ieszczony pom iędzy „rów nikiem “ i szczytem kulistego w orka. Przez oczka w tym pasie przechodziło 32 p o d w ó jn y ch lin, za które trzym ano balon przed wzlotem.

292 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery.

R yc. 3.

B alon stratosfery g otow y do drogi.

B udow a balonu i kabiny kosztow ała bardzo dużo pieniędzy, znacz­

nie w ięcej, niż może p ozw olić sobie budżet uniw ersyteckiej pracowni.

M am y na szczęście w B e lg ji fundusz, przeznaczony na popieranie poszukiw ań w różnych dziedzinach w iedzy. Jest to „F on d s National de R echerche Scientifique“ , utw orzony przed niewielu laty z in icja ­ ty w y króla A lberta I. Prosiłem o kw otę 14.000 dolarów i ta suma została mi szybko w yasygnow ana na budow ę balonu. B alon został nazwany F. N. R. S. na cześć instytucji, która finansowała w ypraw ę.

F. N. R. S. m iał średnicę 30 m, pokryw a z linam i w ażyła 720 kg.

G ondola glinow a w ażyła około 135 k g próżna, wraz z pasażerami i instrumentami około 390 kg.

Jako m iejsce pierwszego w zlotu w ybrałem A ugsburg, startując z lotniska firm y, która w ykonała balon. A u gsbu rg przedstaw iał dużo

(7)

korzyści, z k tórych głów ną b y ł brak w pobliżu w iększych w ód, bar­

dzo niepożądanych dla w szelkich w zlotów balonam i bez steru. Niema z pewnością m iejsca w Europie, które daw ałoby zupełną pewność aeronaucie, że nie opadnie w swym locie na morze, A m eryka pod tym względem przedstaw ia się znacznie lepiej.

W e wrześniu 1930 r. miałem ju ż całe urządzenie w A ugsburgu, balon, kabinę i aparaty badaw cze dla prom ieni kosm icznych, w szyst­

ko było gotow e, czekaliśm y tylk o na odpow iednią p ogodę. M ieliśm y zamiar wznieść się bardzo rano bezpośrednio przed w schodem słońca.

W ielkie rozm iary m ego balonu utrudniały, ja k dobrze wiedziałem, odlot. K a żdy w ietrzyk m ógł spow odow ać katastrofę, dlatego w ycze­

kiwałem cierpliw ie na chw ilę bezw zględnej ciszy. W iedziałem też dobrze, że o taką chw ilę n ajłatw iej bezpośrednio przed w schodem słońca.

Dnia 13 września p o g o d a zdawała się b yć dobra i postanowiliśm y wznieść się nazajutrz. Popołudn iu została rozłożona olbrzym ia p o­

w łoka balonu, um ocow ano liny, w szyscy oczekiwaliśm y, nie śpiąc, następnego poranka. P od gwiaździstem niebem otw orzyliśm y zaw ory od butli z w odorem i pow łok a balonu p ow oli zaczęła się w ypełniać.

Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery. 293

R yc. 4.

Butle z w odorem do na­

pełniania balonu.

Nagle, g d y cały w o d ó r b y ł ju ż w pow łoce, barom etr zaczął opa­

dać, niebo się zachm urzyło, gw iazdy zniknęły. Narazie było jeszcze spokojnie, balon stał w ciem nościach, ja k jak iś olbrzym i grzyb, którego w ierzchołek sięgał 55 m etrów ponad ziemię. Chcieliśm y je ­ szcze się wznieść i z pośpiechem k ończyliśm y przygotow ania, gd y nagle odczuliśm y skutki niżu b a rom etry czn ego; lekki w ietrzyk wstrząsnął balonem, potem p och ylił go silniej, kabina pociągnęła się po ziemi, w ypadek w ydaw ał się nie do uniknięcia.

Z decydow ałem się zarządzić w ypróżnienie balonu.

Dużo jest na świecie ludzi, k tórzy chętnie p okpiw ają, jeżeli jakiś zamiar nie odrazu jest uw ieńczony sukcesem. W tym w ypadk u ją byłem w ykp iw an y i ośmieszany, nazyw ano mnie typ ow ym nieprak­

tyczn ym profesorem , k tóry om ylił się w sw ych obliczeniach i, za-

(8)

294 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery.

R yc. 5. Przenoszenie pow łoki balonu, o której ciężarze św iadczy ilość i w y siłek niosących .

miast wznieść się na 15 km do góry swym balonem, wzniósł się na tyleż metrów. Nie uważałem za potrzebne odpow iadać na te fałsze.

Czekaliśmy cierpliw ie całą zimę, aby zebrać do ręki wszystkie atuty dla dru giej p rób y lotu. Znow u ranek, tym razem 27 m aja 1931 r., b ył świadkiem naszych przygotow ań do lotu, znowu zerwał się w iatr niespodziewany i rzucił naszą kabiną o ziemię, uszkodzając ją, na skutek czego m usieliśmy potem cierpieć. Nastawałem jednakże, aby tym razem lot b y ł dokonany.

W raz z m ym asystentem, p. Pawłem K ipferem , weszliśm y do ka­

biny, w łazy zostały zam knięte; podczas gd y m y ustawialiśm y nasze aparaty, zw olniono liny, a ludzie, trzym ający je, czekali na sygnał puszczenia. Z a jęci porządkow aniem instrumentów, oczekiwaliśm y także sygnału. W pew nej chw ili p. K ip fer w y jrza ł przez jeden z otworów i zawołał zdziw iony: „K om in y fabryczne są pod n am i!“

W ypuszczono nas, zapom niawszy dać nam o tern znać. W id oczn ie ci ludzie m ieli ju ż nas d osyć i pow iedzieli s o b ie : „N iech raz na­

reszcie lecą i zostawią nas w sp ok oju “ . W ten dziw ny trochę sposób spełniło się m oje marzenie od wielu lat. Leciałem do stratosfery.

Tysiące ludzi patrzyło na balon w chw ili odlotu, a m y nic o tern nie wiedzieliśm y.

Skoro ju ż lecieliśm y w górę, należało się skupić i w ypełniać nasz program . Pierw szą rzeczą, o k tórej pomyślałem , było zamknięcie wszystkich otw orów , które łączy ły naszą kabinę ze światem zewnętrz­

nym. Jeden z otworów o średnicy jednego cala był przeznaczony do umieszczenia w niin pew nego instrumentu elektro-statycznego, znajdował się on na samem dnie kabiny i dlatego aparat miał być w k ręcon y dopiero po wzlocie. Tymczasem w ypadek z kabiną przed wyruszeniem zdeform ow ał otw ór i aparatu nie m ogłem w kręcić.

M ęczyłem się p rzy tern beznadziejnie, podczas gd y balon m knął w górę, atm osfera rozrzedzała się, a powietrze z kabiny u ch o d z iło ; K ip fe r właśnie zaw iadom ił mnie, że osiągnęliśmy ju ż 5000 m. Cała m oja kon stru k cja kabiny bezw zględnie szczelnej była w tych wa­

runkach do niczego; byłoby zupełnie to samo, gdybyśm y lecieli w pięknej, otw artej, w yplatanej gondoli.

W k oń eu jednakże udało się. K ip fer przyszedł mi z pom ocą i z w ielkim trudem , wspólnem i siłami um ieściliśm y aparat elektro­

(9)

Prof. A. Piceard o swych lotach do stratosfery. 295 statyczny na przeznaczonem dlań m iejscu. A le nowe nieszczęście na­

stąpiło już w następnej chwili, p rzy tych w ysiłkach bowiem złama­

liśmy kw-arcową rurkę, łączącą nas z zewnętrznym światem i p o­

wietrze zaczęło, sycząc, znowu szybko uchodzić z kabiny. U przyto­

mniłem sobie niezwłocznie, co czynić. M iałem od w ypadk u w zapasie ciekły tlen, w ięc rozlałem szybko pew ną je g o ilość na dnie kabiny.

Tlen zaczął szybko parow ać, ciśnienie przestało opadać i w ted y ener­

gicznie wzięliśm y się do napraw y uszkodzenia. Na szczęście przew i­

działem m ożność podob n ego w ypadk u i wziąłem ze sobą znaczniej­

szą ilość m ikstury, składającej się z pakuło w k on opn ych z wazeliną, w przypuszczeniu, że nada się ona może ja k o uszczelnienie. M ój pom ysł nie b y ł jeszcze w y próbow a n y i teraz po raz pierw szy m iał znaleźć zastosowanie. Z wielkim pośpiechem smarowałem swą m ikstu­

rą w ok oło uszkodzonego m ie jsca ,. m ów iąc do K ip fe r a : „Jeżeli nie zatkam te j dziury, nie pozostaje nic innego, ja k p ociągn ąć za klapę i lądow ać“ , nie w iedząc jeszcze, że nie m ogę ciągnąć za klapę i że lądow anie przed nocą b yło dla nas niem ożliwe. Tymczasem, u fa ją c te j desce ratunku, pracow aliśm y spok ojn ie nad załataniem dziury, przez którą powietrze, ciągle sycząc, uchodziło. W reszcie udało nam się; syczenie zm niejszyło się, a w końcu ustało zupełnie.

Jaka w ielka eisza i ulga nastąpiły w ów czas! N igd y jeszcze w ży­

ciu nie czułem, tak w ielk iego zadow olenia z zupełnej ciszy i spokoju.

B yliśm y szczelnie odcięci od świata zewnętrznego, w ysokościom ierz w skazyw ał 15440 m, była godzina 4 min. 2'5, odlecieliśm y o 3-ej min. 57, w ięc zaledw ie 28 minut byliśm y w powietrzu. W znosiliśm y się z szybkością około 30 km na g o d z in ę ; nie jest to duża szybkość dla autom obilisty na szosie, ale wznoszenia się pionow o d o g ó ry nie można z tern porów nać. Z n ajdow aliśm y się w stratosferze. Co za

R yc. 6. K ontrola temperatury, panującej w e­

wnątrz gondoli.

R yc. 7. Żona i dzieci prof. Piccarda oglądają gondolę.

(10)

296 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery.

zmiana! Przed 1/2 godziną powątpiewaliśmy, czy nasz lot się odbę­

dzie, teraz byliśm y w innym świecie.

D otychczas nie m ogliśm y robić żadnych pom iarów . K ip fer usta­

w iał instrum enty miernicze, które poprzew racały się podczas w y ­ padku kabiny, ,ja zaś miałem zajęcie ważniejsze. Teraz dopiero rzu­

ciłem okiem po raz pierwszy, aby zobaczyć, ja k w ygląd a stratosfera.

R yc. 8. Narciarze tyrolscy ciągną gon dolę.

M eteorolodzy dzielą atm osferę na dw ie części. N iżej zn ajdu je się troposfera, część atm osfery, która poddana jest oddziaływ aniu pio­

now ych prądów , spow odow anych różnicami tem peratury nad ziemią bezpośrednio. Przy wznoszeniu się, pow ietrze ochładza się i to jest p rzyczyną przeróżnych zjaw isk m eteorologicznych, chmur, deszczu, śniegu, burz i t. p. przeszkód dla lotnictw a. W znosząc się i ochła­

dzając, p rądy te w w yższych regjon ach tracą na sile, a przy tem­

peraturze 50— 60° C poniżej zera — giną. Tam zaczyna się strato­

sfera, tam temperatura jest stała i wynosi 50— 60° C poniżej zera.

Stratosfera jest w ięc regjonem wiecznie pięknej, chociaż bardzo chłodnej p ogod y. Patrzyłem teraz spokojnie na ziemię z w ysokości 15.000 m etrów, na niebo, na nasz balon, cały pom arszczony w chwili wzlotu, teraz dokładnie kulisty i jasno ośw ietlony przez wschodzące słońce.

(11)

Później trochę próbow aliśm y otw orzyć klapę, aby m óc nieco opaść, ale uszkodzona lina okazała się pękniętą. Nie m ogliśm y się więc opuścić i, zdani na łaskę losu, byliśm y popychani w kierunku A lp bawarskich. P ow oli żeglując, znaleźliśm y się nad niemi około piątej popołudniu, uszczęśliwieni, że nie lecim y nad morze. Dzień ten w yda ł się nam bardzo długi, gorący, duszny, niepewny.

G orący? — zapytacie. Jeżeli tem peratura w stratosferze wynosi

— 50°, czy może tam b yć gorą co? A jedn ak b yło nam bardzo gorąco.

A b y uchronić się przed zimnem, kazałem jed n ą stronę gon doli p o ­ malować na czarno, żeby pochłaniała promienie słoneczne i w ten Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery. 297

R yc. 9. Prof. Piccard żegna się ze zgrom a- R yc. 10. Entuzjazm uczn iów prof. Piccarda.

dzonym i w chwili odlotu.

sposób ogrzew ała kabinę. D ruga połow a gondoli była lśniąca. Skon­

struow ałem urządzenie mechaniczne, które pozw alało obracać gon­

dolą, czarną stroną do słońca, gdyby było za zimno, błyszczącą, gdyby b yło zbyt gorąco. Czarna strona absorbowała prom ienie doskonale, ale, g d y zechcieliśm y ob rócić gondolą, odpow iedni mechanizm od­

m ówił posłuszeństwa wskutek zepsucia się motoru. I tak tempera­

tura w naszej kabinie rosła ciągle, 25— 30° C można b yło jeszcze w ytrzym ać, ale 35— 40° b yło ju ż za dużo. Ten skwar zaczął nas d ręczyć okropnie, tern bardziej, że wszystką w odę ju ż wypiliśm y.

Tym czasem niespodziew anie zaczęły się dziać inne, gorsze rzeczy.

Nadmierne gorąco zdeform ow ało gum owe uszczelnienia p rzy w e j­

ściach, to też zaczęły one przepuszczać p o w ie trz e ; ciśnienie w e­

wnętrzne p ow oli zm niejszało się. Nie m ogliśm y nic na to p ora d zić;

(12)

jed yn a rzecz, ja k a była do zrobienia — czekać i patrzeć, co się bę­

dzie działo. Nasz balon zaczął ju ż od południa opadać, mniej w ięcej 30 m na godzinę. Obliczyłem , że w tem tempie potrzebaby b yło około trzech tyg od n i dla opadnięcia na ziemię. W iedzieliśm y jednakże, że ku w ieczorow i, gd y gaz ochłodnie i zacznie się sprężać, balon będzie opadał znacznie prędzej. Około ósmej czuliśmy, że jesteśm y znacznie niżej, jakieś 11.000— 12.000 m. Przypom niałem sobie, że na tej w y ­ sokości bywali już inni aeronauci, którzy wyszli cało z opresji, i to nas nieco pocieszyło. W ięcej jednakże ucieszył nas fakt, że po za­

chodzie słońca balon zaczął coraz szybciej o p a d a ć ; o godzinie 8 min.

50 byliśm y ju ż na w ysokości 4800 m i w ów czas otw orzyliśm y w e j­

ście. B yliśm y nad górami, ale o to niniejsza, najw ażniejsze, że unik­

nęliśm y m orza i uduszenia się. Nasz balon sam szczęśliwie om ijał szczyty, ja k b y w iedziony instynktem p rzepłyn ął ponad szczelinami lodow em i i osiadł na gładkiej i n ajłatw iej dostępnej części lodow ca.

W ylądow aliśm y na w ysokości około 2800 m blisko Ober-Gurgl w T y ­ rolu. Spędziliśm y na lodow cu noc i nazajutrz zeszliśm y do mia­

steczka, naw iązując znowu kontakt z ludzkością.

Następnego roku postanowiłem od być dru gi lot. Na m iejsce p. K ipfera tow arzyszył mi tym razem p. M ax Cosyns, ja k o m iejsce wzlotu obraliśm y Zurych. Balon b y ł ten sam, inna jed n ak była gon­

dola, gdyż stara uległa poważnym uszkodzeniom. W ystartow aliśm y dnia 8 sierpnia 1932 r.

Druga w ypraw a miała zupełnie inny charakter, niż pierwsza.

Pierwsza pełna była dram atycznych p rzy g ó d i miała bardzo małe znaczenie z punktu w idzenia naukow ego. D ruga odbyła się spokojnie, bez p rzygód , miała natomiast wielkie znaczenie naukowe, ze w zględu na poczynione badania i dokonane pom iary nad prom ieniami ko- smicznemi.

N ajbardziej zabawnem zdarzeniem w tej dru giej w ypraw ie było to, że grupa m oich p rz y ja ció ł wzięła planetę W enus za balon i pę­

dziła za tą planetą samochodem po szosie w przekonaniu, że dąży za naszym balonem. {My zaś tym razem, pan u jąc -nad balonem, w y ­ szukaliśm y sobie m iejsce do lądow ania w e W łoszech nad jeziorem Garda, pom iędzy drzewam i w pięknym ogródku, zadow oleni w zu­

pełności z osiągniętych w ynik ów naukowych.

W drugim tym locie badaliśm y prom ienie kosm iczne i dokona­

liśm y z w ielką ścisłością pom iarów procesu jon iza cji. Na kilka dni przed naszym wzlotem p rof. R egener w ypu ścił sam otny balonik, k tó ry osiągnął w ysokość 28000 m i b ył zaopatrzony w aparaty rege- strujące, m ogliśm y w ięc nasze w yniki porów nać. Co do intensywności prom ieniowania w yniki b y ły identyczne. W innych pom iarach p o ­ czątkow o b yły pew ne różnice, ale później zaw iadom ił mnie p rof.

Regener, że po dokonaniu wszelkich m ożliw ych k orek tor otrzym ał w yniki, zgadzające się z m ojem i dosyć dokładnie. M ożem y w ięc p o ­ wiedzieć, że razem przyczyniliśm y się do znajom ości prom ieniowania kosm icznego aż do w ysokości 28.000 m, ale danych zebranych przez nas nie b yło można otrzym ać przy p om ocy aparatu rejestrującego.

298 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery. '

(13)

Zapytacie zapewne, czem są te prom ienie kosm iczne?

Obecnie w iem y ju ż cośniecoś o w łaściw ościach tych prom ieni i wiedza nasza pow iększa się ciągle, nie w iem y jednakże dotychczas nic o ich pochodzeniu, powstawaniu i charakterze. Nie wiem y, czy są one w ysyłane przez dalekie m gław ice czy gw iazdy z głębin nie­

skończonego wszechświata, czy może p ow stają w w ierzchnich re g jo - nach atm osfery, lub są pośrednio w ytwarzane przez słońce. Nie w ie­

my, czy są one emisją m aterjalnych cząstek, czy też, ja k fale światła, radja i promienie X , stanowią odmianę licznej grujiy promieniowania elektrom agnetycznego. Na w ysokościach prom ienie kosm iczne w ystę­

p u ją znacznie w yraźniej, przenikają przez grube w arstw y lodu Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery. 299

R yc. 11. Balon stratosferyczn y po opadnięciu nad jeziorem Garda.

i dlatego utw ierdziło się przekonanie, że p och odzą one zgóry. B adają je różni fizycy, G óckel w S zw ajcarji, Hess w A u strji, K olhorster w N iem czech, k tóry wzniósł się do w ysok ości 8800 m, M illikan w A m eryce, k tó ry określał absorbcję ty ch prom ieni w w odach jezior gór Skalistych, wreszcie Compton, k tóry m etodycznie śledzi prom ie­

niowanie kosm iczne na całej ziemi.

Prom ienie kosm iczne przedstaw iają niezmiernie ciekaw y problem dla fizyk ów . Pragnę tu taj wspom nieć wyłącznie o jed n ej stronie tego zagadnienia, m ianow icie o ta jem n icy ich powstawania. Pow iedziałem już, że nie w iem y dotychczas, gdzie one pow stają, w iem y ju ż je d ­ nakże, jak ie reak cje m ogą je w ytw orzyć. M ożem y także w p rzyb li­

żeniu określić energję, zawartą w każdym prom ieniu kosm icznym.

E n ergja ta jest bardzo duża, bez porów nania większa od en ergji innych prom ieni, a n ajgw ałtow n iejsze rea k cje chemiczne pom iędzy

(14)

300 Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery.

atomami i cząsteczkami wytwarzają m iljony razy mniej energji.

D zisiejsi fiz y c y obliczają dokładnie, ile energji uwalnia się p rzy prze­

mianach np. pew nych lekkich atomów, pow iedzm y p rzy powstawaniu atom u helu z czterech atom ów w odoru, lub p rzy zobojętnianiu d o ­ datniego i u jem nego ładunku atomu wodoru. R eak cje takie nie były dotychczas n igdy przeprowadzone, mimo to dokonane przez fizyków obliczenia są bez zarzutu. Podobnie ma się sprawa z obliczaniem energji prom ieni kosm icznych. Skoro p ow stają one gdzieś w wszechświecie, nie jest wykluczone, że p otra fim y je w y tw orzyć sztucznie. Surowiec, woda, n ic nie kosztują, w ostatecznym wyniku otrzyma się energję, którą inżynier łatw o przemieni w ciepło i siłę m otoryczną. Obrachu­

nek wskazuje, że energja, uw olniona przez przemianę atom ów, za­

wartych w sześciu kroplach wody, wystarczy do oświetlenia n a j­

w iększego miasta na świecie przez wiele godzin. A le nie spodziew aj­

cie się od współczesnej w iedzy, że znajdzie ona z dziś na ju tro środki do wykonania takich przemian. N awet w ynik i tego narazie b y ły b y dla ludzkości niew skazane; może później, gd y w yczerpią się zapasy w ęgla i ro p y n aftow ej, ludzkość znajdzie w reakcjach, o k tórych obecnie dyskutujem y, środki do ocalenia i dalszego rozw oju cy w ili­

zacji. Zagadnienie jest dziś dla nas niezmiernie jeszcze trudne, d rogi do badania nieznane i w yniki nie dadzą się prędko osiągnąć. W nastę­

p u jących po sobie okresach cyw ilizacyjn ych , zwykle, gd y ludzkości zaczynało brakow ać jed n ego z naturalnych bogactw , szukano środ­

k ów zastępczych. K ied y brakow ało drzewa na opał, zaczęto d obyw ać w ęgiel i ro p ę ; gd y zabraknie tego paliwa, co musi kiedyś nastąpić, zw róci się w ów czas ludzkość może do energji, uwalnianej przez

„sztuczne prom ienie kosm iczne“ .

Dzisiaj trzeba badać wszystko, co może rozszerzyć w idnokrąg w iedzy naszej o tych prom ieniach. Badano je na ziemi, w jeziorach górskich, na szczytach, w balonach do w ysokości 8800 m. Uważałem, że trzeba je badać w jeszcze w yższych w arstwach atm osfery. P ro­

mienie kosm iczne, p rzeb ija ją c się przez atmosferę, nietylko słabną na skutek absorbcji, lecz rów nież u legają zmianom strukturalnym.

N ajm niej przenikliw a część tych prom ieni zostaje zupełnie poch ło­

nięta przez atmosferę, natomiast pow stają inne, wtórne promienie, ja k o skutek mieszania się podczas przebijania się przez atmosferę.

To, co spostrzegam y na ziemi, dalekie jest zapewne od promieni kosm icznych, jak ie istnieją w przestw orzach kosm icznych, i tylko badanie w stanie pierw otnym może ośw ietlić ich pochodzenie.

P om ija ją c w szystkie zagadnienia, związane z promieniami ko- smicznemi, lo ty nasze pokazały, że są m ożliwe w zloty w stratosferę w szczelnie zam kniętych kabinach. Potrzebne do tego celu są strato- p la n y i ju ż buduje się je w kilku krajach. Niebawem zawarczą one w purpurow ej ciem ności górn ych części atm osfery, szybu jąc trzy razy prędzej, niż dzisiejsze sam oloty, gdyż op ór będzie tam znacznie m niejszy, a bezpieczeństwo większe. Konstruktorzy, zachęceni na- szemi lotam i, ju ż p ra cu ją i niebawem będziem y świadkam i otw arcia m iędzykontynentalnego połączenia, które zbliży E uropę do Am eryki,

(15)

Prof. A. Piccard o swych lotach do stratosfery. 301 a p od róż z N ow ego J ork u do Paryża ograniczy do 6— 8 godzin.

Już dzisiaj m ożem y sobie przedstawić, ja k będzie w yglądała taka p odróż via stratosfera.

W yob ra źm y sobie gentelmena w N ow ym Jorku, którem u podczas śniadania telefon u je p rzy ja cie l z P aryża z zaproszeniem na obiad.

N o w o jo rcz y k jedzie na lotnisko sam ochodem ; p ogod a fatalna, w iatr rzuca stratoplanem w e w szystkie strony, a deszcz leje rzęsisty.

„N iech się pan nie p rzejm u je“ , — pow iada k on du k tor po starcie —

„za chw ilę będziem y ponad te m ; obecnie jesteśm y zaledw ie na w y ­ sokości 4000 m etrów “ .

„A le ja tego w cale nie odczuwam “ — odpow iada pasażer.

„G d y pan jest w szczelnej kabinie, nie może pan odczuw ać zmian w ysok ości“ — objaśnia u przejm y konduktor.

„C z y pan sądzi, że przelot będzie p om yśln y?“

„B ezw ątpienia. W szystkie p rzeloty via stratosfera są pom yślne.

Za chw ilę zobaczy pan błękitne niebo, p ogod a tam jest bowiem zawsze ładna. Niema tam ani śniegu, ani deszczu, m gły, zmian tem ­ peratury, nie może także w obec tego tw orzyć się ló d na skrzydłach stratoplanu“ .

P od różn y jest troch ę niepew ny, leci bow iem pierw szy raz przez stratosferę.

„N ie w idzę w cale ziemi“ , — m ów i — „w ię c ja k p ilot określa p o­

łożenie i sprawdza, ile nas zniósł w iatr z w łaściw ego kieru nku ?“

„G d y lecim y z szybkością 800 km na godzinę, wszelki wiatr, nawet o szybkości 80— 100 km na godzinę, ma wpływ bardzo nie­

znaczny. Poza tem m am y połączenie telegrafem bez drutu. M am y trzy siln ik i; gd y b y je d e n z nich zaw iódł, opuścim y się o kilkaset m etrów niżej i p olecim y dalej. M oglibyśm y lecieć naw et z jed n ym ty lk o silnikiem “ .

„ A czy m am y d osyć zapasow ego tlenu?“ — p yta pasażer.

„W ca le nie mamy“ — odpow iada konduktor, — „ale mamy kom ­ presory. K ażdy z silników spalinow ych zużywa sto razy w ięcej p o­

wietrza, niż m y w szyscy razem, i tylk o drobna część sprężonego p o ­ w ietrza przechodzi przez kabinę, zanim tra fi do silnika. D ostęp tego pow ietrza, silnie ogrzanego skutkiem sprężania, do kabiny, jest tak uregulow any, że utrzym u je ono wewnętrzną tem peraturę na od ­ pow ied n iej w ysok ości“ .

M ajestatycznie i spok ojn ie podąża stratoplan w swym kierunku ponad burzami i m głam i. O 15.000 m poniżej w ielki parow iec trans­

atlantycki w alczy z w ściekłym wichrem . Pasażerowie je g o d ow ia d u ją się przez ra d jo, że właśnie m inął ich stratoplan.

„N astępn y raz będę p od różow ał stratoplanem “ , — pow iada bu­

sinessman na pokładzie. — „M in ął ju ż okres parow ców , g d y komuś się śpieszy“ .

I będzie m iał rację. Stratosfera jest szlakiem przyszłej m iędzy- kontynentalnej kom unikacji.

(16)

302 Z geografji Lwowa.

J. W Ą SO W ICZ, Lwów.

Z GEOGRAFJI LWOWA.

W yb itn ym elementem orograficznym w obliczu południow o- w schodniej części Polski jest w ał R o z t o c z a , rozcią g a ją cy się z L u­

belszczyzny na połu dniow y wschód, pod B óbrkę. W a ł ten, w form ie niew ysokich, rzadko 400 m w ysokości p rzek raczających i silnie za­

lesionych w zgórz dzieli dwie krainy g e o g ra ficz n e : na w schodzie P o b u ż e, wzniesione około 250 m, na p ołu dniow ym zaś zachodzie wyższy, ponad 320 ni w zniesiony P ł a s k o w y ż p o d l w o w s k i . W wale R oztocza spotykam y kilka obniżeń, w yzyskanych przez dro-

R yc. 1. Kotlina górnej Pełtwi, w yżłobiona w wale Roztocza, w yzn a cza najprzystępniejsze przejście przez nie i położenie

L w ow a. Podziałka reljefu ok oło 1:200.000.

gi i k oleje. Takie też obniżenie spotykam y we Lw ow ie, gdzie R ozto­

cze zanika i obniża się do 310 m etrów. Owo obniżenie uzupełnia p o­

tężna kotlina, w yżłobiona przez górną Pełtew w krawędzi Roztocza i schodząca łukiem w kierunku wschodnim.

W zgórza Roztocza, oraz różnica w ysokości m iędzy płaskowyżem lw ow skim a doliną Pełtw i są najważniejszem i czynnikam i rzeźby o k o licy miasta,1 którem u w yznaczył położenie Lew u stóp Łysej Góry, a dziś W ysok iego Zamku. N ajdogodn iejsze i najszersze p rz e j­

ście przez R oztocze w ok olicy starej cerkw i św. Jura b yło drugim 1 J. Czyżewski: L w ó w i j e g o o k o l i c e . Przewodnik kongresowy I I Zjazdu S. G. i E. Kraków, 1927.

(17)

czynnikiem d e cy z ji założyciela. Z pew nością nie zw rócił on uw agi na inną osobliw ość położenia swego grodu. Oto w ów czas wpobliżu, a dzisiaj w obrębie miasta koło kościoła św. E lżbiety przebiega euro­

p ejsk i dział w ó d m iędzy W isłą a Dniestrem, B ałtykiem a morzem Czarnem. Nie znam y na świecie miasta, położonego w analogicznem m iejscu.2

P rócz uroku krajobrazow ego, ja k i wnosi krawędź Roztocza, jest ona ważnym czynnikiem klim atycznym , skupiającym na sobie w ięk­

sze ilości opadu atm osferycznego. U m ożliw iło to ch oćb y silny rozw ój narciarstwa w mieście, które może się rozw ija ć w zaśnieżonych lasach i jaracli ok olicy jeszcze w tedy, gd y Pobuże czy płaskow yż podlw ow sk i świecą ju ż czernią sw ych ról.

N ajstarszy L w ów p ow stał na zachodnim stoku W ysok iego Zam ku 3 m iędzy dzisiejszą ulicą Żółkiew ską a Zam kową, w yzysk u jąc poziom

Z geografji Lwowa. 303

R yc. 2. Rzeźba kotlin y lw ow skiej, w y rażona 5-metrowemi poziom icam i. Podzialka 1:80.000.

Z „Atlasu kra jozn aw czego w ojew ód ztw a lw ow skiego, tarnopolskiego i stanisław ow skiego“ E. R o­

m era i T. Szum ańskiego. L w ów 1924. Książnica-Atlas.

2 E. R om er: R o l a g e o g r a f j i w w y c h o w a n i u n a r o d o w e m . Czas. Geogr. IV . Lwów, 1926.

3 A . Czołowski: L w ó w z a r u s k i c h c z a s ó w . Lwów, 1899.

(18)

w od y gruntow ej, b iją ce j ob ficie na stokach wzgórza, na kontakcie nieprzepuszczalnej kredow ej opoki lw ow skiej i przepuszczalnego m ioceńskiego piaskow ca litotam niow ego.4 B y ł więc, podobnie ja k wiele sąsiednich wsi (Zniesienie, L esienice), przykraw ędziow ą osadą.

N ad miastem, na niższym poziom ie W ysok iego Zamku, pobudow ał Lew sw ój drew niany zamek.

Po ob jęciu L w ow a i Rusi Czerwonej przez Kazim ierza W ielk iego pow stało na przełom ie X I V i X V w ieku now e miasto i n ow y gród, oba ju ż jedn ak w innych niż poprzednio m iejscach. Gród wznow iono na w ierzchow inow ym poziom ie zam kowej góry, nowe zaś miasto założono i rozplanow ano w środku kotlin y lw ow skiej. To dzisiejsze

304 Z geografji Lwowa.

R yc. 3. Lw ów najstarszy i Lwów Kazim ierzowski. Podziałka 1:60.000. Z „Atlasu krajoznaw czego w ojew ództw a Iwowsk., tarnopolskiego i stanisław ow skiego“ E. Romera i T. Szum ań­

skiego. L w ów 1932. K siążnica-A tlas.

śródm ieście. Nie leżało ono w pobliżu ob fitych źródeł, rychło więc zaszła potrzeba budow y w odociągu do szybko wzrastającego miasta.

To nowe jednak położenie o wiele lepiej, niż stare, spełniało warunki obronności w u k ryciu k otlin y górnej Pełtwi.

P óźniejszy rozw ój miasta nie przynosi ju ż takiego potw ierdzenia praw fiz jo g ra fji. W zrost ten zresztą był p ow oln y i zahamowany przez powstawanie w obrębie kotliny lw ow skiej liczn ych ju ryd yk , t. j. luźnych osad, zakładanych przez szlachtę a oczyw iście nie o b ję ­ 4 A . Z ierh offer: P ó ł n o c n a k r a w ę d ź P o d o l a w ś w i e t l e r z e ź b y k r e d o w e j . Prace Geogr. IX . Lwów, 1927.

(19)

Z geografji Lwowa. 305 tych ciężaram i opodatkow ania m iejskiego. K on k u ren cja mieszczań­

skiego rzemiosła z żydow skiem rzemiosłem ow ych ju r y d y k doprow a ­ dziła Lw ów , p odobn ie zresztą ja k i inne miasta polskie, do upadku m aterjalnego przed rozbioram i. Odrodzenie miast i ich do dzisiaj niezaham owany rozw ój przyszedł dopiero w p ołow ie X I X w ieku z rozw ojem przem ysłu i kolei. On to zlikw idow ał mieszczaństwo w dawnem p o ję ciu i w prow adził nowe gru py społeczne na je g o miejsce.

R o z w ó j miasta d oprow ad ził do osuszenia bagien w dolinie Pełtw i i m nóstwa naturalnych i sztucznych stawów, położon ych na stru­

gach pełtew nych, do w ylesienia w ielkich lasów, p ok ryw a ją cy ch ongiś całą kotlinę i okoliczne wzgórza, do ob jęcia zwartem i grupami

R yc. 4. G ęstość zaludnienia w e Lw ow ie w r. 1921 na hektar, w edług J. M idow iczów n y.

Podziałka 1:60.000.

dom ów w szystkich ju ry d y k i pow stania now oczesnych dzielnic w il­

low ych oraz dzielnic robotniczych, p ołożon ych nie w kotlinie, ale na w ierzchow inie płaskow yżu. Jest charakterystycznem grupow anie się pierw szych na w schodzie i południu, dru gich zaś w zachodniej i p ół­

n ocn ej części miasta. W ten to sposób miasto w yzyskało w pełni lw ow skie obniżenie i przejście przez Roztocze.

Zam ieszczona p ow yżej m apka gęstości zaludnienia miasta, poch o­

dząca z niedrukow anej p ra cy J. M i d o w i c z ó w n y , p. t . : „N ie­

które zagadnienia z d e m o g ra fji L w ow a w r. 1921“ , d aje d ob ry prze­

gląd rozm ieszczenia ludności i zależności je g o od charakteru dziel­

nicy. Z w róci w ięc naszą uw agę najw iększe zagęszczenie na obszarze ghetta w najstarszej części miasta p rzy u licy Żółkiew skiej. P od ob n y charakter ma śródm ieście, zasiedlone przez u bogą ludność żydowską.

Luźne w y sp y gęstego zaludnienia w yznaczą nam t. zw. „G ródek “ , 20

(20)

306 Z geografji Lwowa.

najpotężniejsze skupienie ludności robotniczej i przem ysłu na obsza­

rze ówczesnego miasta.

Dzisiejsze miasto natomiast p o wcieleniu sąsiednich gmin weszło na zachodzie i p ó łn ocy na obszar podm iejskich osad Sygniów ki, Lew andów ki, K leparow a, Zam arstynowa, Zniesienia i t. p., wchła­

n iając w ten sposób stosunkowo rzadko zaludnione k olon je robotni­

cze. Jedynie na obszarze now ego K leparow a i now ego Zam arstynowa

wS POłC Z. 6RANICA MIASTA

— — — STARA « "

... i » . SMIN WCIELONrCH DO MiASTa

t S T A R E WSI PO O lW O W iK li O

R yc. 5. L w ów przed i po ostatniem w cieleniu gm in podm iejskich.

Podziałka 1:150.000.

z dużemi odsetkami ludności żydowskiej gęstości się powiększają, zbliżając się do w artości pobliskiego ghetta.

C harakterystyczną jest rozbudow a ostatnio w cielonych osad. Na­

leżały one adm inistracyjnie do gmin podm iejskich, k tórych ośrodki położone b y ły w pew nej odległości od starej granicy miasta. To pozbaw iało je tych korzyści, jakie dawało bezpośrednie sąsiedztwo Lw ow a. Każda przeto z tych daw niej przeważnie roln iczych wsi stw orzyła tuż nad granicą miasta, zw yczajnie u jed n ej z rogatek, w tórną osadę, typ u ju ż jed n ak m iejskiego, która rozw ijała się lepiej, niż stary ośrodek osadniczy. N ajw iększą z tych osad b ył Zamarsty- nów, wieś położona pierw otnie na półn ocn ym stoku szerokiej doliny

(21)

Pełtw i. J ego dependencją, która p obiła w ro zw o ju osadę m acierzy­

stą, jest przedm ieście tej nazwy, pow stałe ju ż nad północną granicą L w ow a i należące do niego geograficznie, które nadto zlało się dzi­

siaj przez całą dolinę Pełtw i ze starym Zam arstynowem . To samo można p ow iedzieć o Zniesieniu, K rzyw czycach , Sygniów ce, Biło- horszczy, K leparow ie i t. d.

Ostatnia in k orp oracja gmin p odm iejsk ich objęła wszystkie te sw o­

je g o rod zaju ju ry d y k i, w yrosłe anormalnie i bez planu regu lacyjn ego w sąsiedztwie miasta, o niższem niż L w ów opodatkow aniu gminnem.

Z Inst. Geogr. U. J. K. we Lwowie.

Zawodowe zatrucia gazami. 307

L r B O L E S Ł A W S K A R Ż Y Ń S K I, Kraków.

ZAWODOWE ZATRUCIA GAZAMI.

Jakkolwiek bardzo dawno znanem było zabójcze działanie niektó­

rych gazów na organizm zwierzęcy i jakkolwiek wiele tysięcy istot ludzkich śmiercią opłaciło zetknięcie się z temi gazami, to jednak do­

piero w ojna 1914— 18 roku spopularyzowała wśród szerokiego ogółu pojęcie gazów trujących. Dla większości ludzi gazy trujące są jedynie straszną bronią, stosowaną w nowoczesnej technice w ojennej, są truci­

znami, które dopiero w ojna może uczynić aktualnemi. Zapom ina się przytem, że ciężkie schorzenia, a nawet przypadki śmierci, spow odo­

wane gazami trującem i, zdarzają się na porządku dziennym w czasach pokojow ych, że częstość tych zatruć wzrasta i stanowi dziś 8 0 % wszyst­

kich zatruć wogóle i że istnieją pewne zawody, których uprawianie połączone jest z ustawicznem narażaniem się na zetknięcie z trującem i gazami.

Z praktycznego, toksykologicznego punktu widzenia do szeregu ga­

zów trujących zalicza się nietylko gazy w ścisłem tego słowa znaczeniu, ale również i dym y, p yły oraz mgły, powstające ze substancyj, mogą­

cych zabójczo oddziaływać na organizm. Istnieje wobec tego olbrzymia ilość gazów trujących, różniących się wzajemnie między sobą własno­

ściami fizycznem i i chemicznemi, a co za tern idzie, również i sposobem oddziaływania na ustrój żyjący. W spólną ich własnością jest d z i a ­ ł a n i e n a d r o g i o d d e c h o w e i p ł u c a . Na powłoki zewnętrzne ciała, na skórę, działają szkodliwie jedyn ie wyjątkowo. Zależnie od che­

micznych i fizycznych własności pewne gazy trujące oddziaływują niszcząco ju ż na górne d rogi oddechowe, na krtań i oskrzela, inne niszczą dopiero tkankę płuc, inne wreszcie nie pow odują żadnych zmian w drogach oddechowych i płucach, ale swobodnie przenikają z płuc do krwi i, dopiero krążąc wraz z krwią po organizmie, pow o­

d u ją chorobowe zaburzenia. Niektóre gazy trujące zdradzają swą obec­

ność w powietrzu wdychanem charakterystyczną wonią, drażnią silnie błonę śluzową krtani i pow odują występowanie gwałtownych odruchów obronnych, jak kaszel i kichanie. O wiele groźniejsze są gazy trujące,

20*

(22)

308 Zawodowe zatrucia gazami.

pozbawione takich łatwo dostrzegalnych cech zewnętrznych, gdyż mogą niespostrzeżcnie wnikać w dużych ilościach do płuc.

P rzy wszystkich rozważaniach nad truciznami wielką doniosłość posiada określenie siły trującej danej substancji, określenie dawki tru­

cizny, w yw ołującej pewne zaburzenia w zatrutym organizmie. Okre­

ślenie dawki zabójczej gazów trujących napotyka jednak na wielkie trudności, albowiem efekt działania gazu trującego na żyw y organizm zależy nietylko od ilości jadu, zawartego we wdechanem powietrzu, ale i od czasu, przez jaki zatrute powietrze zostaje wdychane. Podczas w o jn y światowej, gd y tego rodzaju określenia toksyczności gazów ko­

nieczne były dla praktycznego stosowania gazów trujących, u jął du­

chowy ojciec walki chemicznej, chemik niemiecki Haber, we formułę matematyczną stosunek, zachodzący między ilością gazu trującego w powietrzu, a czasem działania na ustrój. Zdaniem Habera, iloczyn ze stężenia gazu trującego w powietrzu (wyrażonego w miligramach gazu na metr sześcienny powietrza) i czasu (wyrażonego w m inutach), przez jaki zatrute powietrze było wdychane ze skutkiem śmiertelnym, jest liczbą stałą i dla każdego gazu charakterystyczną. Jeżeli np.

śmiertelne zatrucie jest następstwem wdychania przez 10 minut po­

wietrza, zawierającego w metrze sześciennym 600 mg chloru, to ten sam efekt wystąpi po oddychaniu przez 100 minut powietrzem zawie- rającem 60 m g/m 3 chloru. W obu wypadkach iloczyn rów ny jest 6000.

Im iloczyn ten jest niższy, tern większa jest siła toksyczna danego gazu. Form uła Habera jednak tylko w niewielu wypadkach odpowiada ściśle stosunkom, zachodzącym w rzeczyw istości; odtwarza ono współ­

działanie stężenia gazu i czasu działania na ustrój jedynie w ogólnych zarysach. Zaw odzi ona w przypadkach gazów, zatruwających organizm dopiero po przeniknięciu z płuc do krwi. W tych wypadkach warun­

kują efekt działania gazu takie czynniki, jak z m i a n y , jakim ulegają trujące substancje podczas przebywania w obrębie organizmu, i szyb­

kość, z jaką zostają wydalone nazewnątrz przez nerki lub płuca. Jak widać z powyższego, farm akologja gazów trujących ma do rozwiąza­

nia bardzo zawiłe problematy.

Możliwości zatrucia gazami w związku z wykonywaniem pewnego zawodu są tak liczne, że niemożliwe byłoby wyliczenie ich wszystkich w ramach popularnego artykułu. Z konieczności poprzestać należy na omówieniu najważniejszych gazów trujących, z któremi najczęściej styka się robotnik i rzemieślnik podczas wykonywania pracy. W ystar­

czy to dla zobrazowania znaczenia badań nad zatruciami zawodowemi jadam i gazowemi i dla scharakteryzowania rozlicznych problematów, jakie się przy tern nasuwają z punktu widzenia m edycyny społecznej.

Z pośród gazów trujących, wchodzących w rachubę przy zatru­

ciach zawodowych, na pierwszem m iejscu wymienić należy t l e n e k w ę g l a C O , a to zarówno z powodu częstości występowania tego gazu w powietrzu, jak i z powodu niezmiernie zdradliwego sposobu działania tego gazu na żyw y ustrój.

T l e n e k w ę g l a jest produktem spalania się węgla w obecności niedostatecznej ilości tlenu i może powstawać zawsze przy spalaniu

(23)

Zawodowe zatrucia gazami. 309 substancyj organicznych, zawierających węgiel. Jest gazem bezbarw­

nym i bezwonnym i te szczególnie własności tlenku węgla czynią go tak groźną trucizną, gdyż zmysły nasze nie potrafią wykrywać jego obecności w powietrzu, a pierwsze wyraźne objaw y zatrucia tym gazem w ystępują najczęściej wtedy, gdy już zapóźno na opuszczenie zatrutej atmosfery.

Trujące działanie tlenku węgla na organizm polega na tem, że tle­

nek węgla w y p i e r a t l e n , z w i ą z a n y z c z e r w o n y m b a r w ­ n i k i e m k r w i — h e m o g l o b i n ą , i zajm uje jego miejsce, u n i e ­ m o ż l i w i a j ą c w ten sposób t r a n s p o r t t l e n u z p ł u c d o t k a n e k . W prawidłowych warunkach tlen powietrza atm osferycz­

nego, pobrany przez płuca, łączy się z hemoglobiną krwi i wraz z nią przenosi się do tkanek, gdzie połączenie hem oglobiny z tlenem rozpada się zpowrotem na wolną hemoglobinę i w olny tlen, niezbędny dla życia tkanek. T l e n e k w ę g l a o k a z u j e 200 r a z y w i ę k s z e p o w i ­ n o w a c t w o d o h e m o g l o b i n y , a n i ż e l i t l e n , zajm uje więc m iejsce tlenu w cząsteczce hemoglobiny, czyniąc ją niezdolną do speł­

niania je j prawidłowych zadań w organiźmie. W przypadkach zatru­

cia tlenkiem węgla organizm ginie wskutek uduszenia, mimo, że do­

stęp tlenu do płuc nie napotyka na żadne przeszkody; brak w tych wypadkach odpowiedniego środka transportowego, mogącego przewieźć tlen z płuc do tkanek. Tlen i tlenek węgla, zawarty w powietrzu, toczą ze sobą konkurencyjną walkę o hemoglobinę krwi. Ilość hemoglobiny, zaanektowanej przez tlenek węgla, zależna jest od stosunku, jaki za­

chodzi m iędzy ilością tlenu i tlenku węgla w pobranem do płuc powie­

trzu. Im więcej tlenku węgla zn ajdu je się w powietrzu, tem większa część ogólnej ilości hem oglobiny wchodzi w połączenie z tlenkiem wę­

gla i od tego zależą rozm iary zaburzeń w zatrutym organiźmie. Jeżeli tylko 20°/o ogólnej ilości hem oglobiny zostało związane z tlenkiem wę­

gla, to brak wyraźniejszych objaw ów zatrucia; związanie połow y ogól­

n ej ilości hem oglobiny przez tlenek węgla pow oduje poważne zaburze­

nia, p rzy zużyciu 8 0 % hem oglobiny następuje natychmiastowa śmierć.

P rzy zawartości 0,07% CO (t. j. 700 cm 3 na m 3, albo 1,15 mg na 1 litr) w powietrzu wdychanem połowa ogólnej ilości hemoglobiny zostaje zamieniona na połączenie z tlenkiem węgla, to więc stężenie tlenku węgla w powietrzu jest ju ż groźne dla życia. Łączenie się hemoglobiny z tlenkiem węgla jest procesem odwracalnym i w atmosferze, wolnej od tlenku węgla a ob fitu ją cej w tlen, następuje wyparcie tlenku węgla z jego połączenia z hemoglobiną przez tlen. Na zasadzie tego zjawiska opierają się najważniejsze lecznicze zabiegi, stosowane przy zatruciach przez tlenek węgla. A le pow rotny rozpad hem oglobiny tlenkowęglowej na wolną hemoglobinę i tlenek węgla, który organizm może wydalić przez płuca, przebiega naogół powoli i niejednokrotnie śmierć nastę­

p u je po upływ ie nawet dłuższego czasu od chwili usunięcia zatrutego osobnika ze skażonego środowiska.

Początkowe objaw y zatrucia tlenkiem węgla są nieznaczne i mało charakterystyczne. Lekki zawrót głowy, szum w uszach, ucisk w oko­

licy skroni i migotanie przed oczyma przypisuje osobnik zatruty dzia-

(24)

310 Zawodowe zatrucia gazami.

laniu wszelkich innych czynników, tylko nie obecności trucizny w ota- czającem powietrzu. Zczasem objaw y te potęgują się, ból głowy staje się coraz intensywniejszy, występują już słabo zaznaczone objaw y duszności, mdłości, a nawet wym ioty. Niestety, jeżeli nawet wtedy osobnik zatruty zaczyna zdawać sobie sprawę z grożącego niebezpie­

czeństwa, nie może już zdobyć się na ucieczkę z zatrutej atmosfery, gdyż równocześnie coraz to wyraźniej występują objaw y zaburzenia świadomości. Ogólna ociężałość, apatja, niezdolność do pokonania ja ­ kiegokolwiek wysiłku, charakteryzują to drugie stadjum zatrucia, koń­

czące się całkowitą utratą przytomności. W krótce potem występują gwałtowne drgawki, naprzód poszczególnych mięśni, potem całego ciała, a wreszcie śmierć. Nawet zupełnie nieprzytomnego osobnika można uratować, stosując odpowiednie środki, ale rekonwalescencja i powrót do zupełnego zdrowia trwa długo i bywa utrudniony różnemi powikła­

niami. Nierzadko po zatruciu tlenkiem węgla pozostają trwałe zabu­

rzenia, szczególnie w obrębie systemu nerwowego, jak np. zanik pa­

mięci, stany przygnębienia, przywidzenia, porażenia kończyn, zaburze­

nia czucia i t. d. Z tego też powodu każde zatrucie tlenkiem węgla należy traktować poważnie i n igdy nie można w tych wypadkach zbyt pomyślnie rokować.

Zupełnie zrozumiałem jest, że opisany powyżej przebieg zatrucia tlenkiem węgla może przedstawiać się również odmiennie, zależnie od warunków, w jakich nastąpiło zatrucie. D ecydującym czynnikiem jest stężenie CO we wdychanem powietrzu. Pierwsze wyraźniejsze objaw y zatrucia występują po dłużej trwającem wdychaniu powietrza, zawie­

rającego 0,06— 0,07°/o objętości CO, t. zn. 600— 700 cm w 1 m3. P rzy zawartości 0,15— 0,2°/0 CO w powietrzu oddychanie taką atmosferą przez 1 godzinę staje się ju ż niebezpieczne. P rzy zawartości większej niż 0 ,4 % CO w powietrzu, niebezpieczeństwo dla życia zaznacza się w czasie krótszym aniżeli godzina ( H e n d e r s o n - H a g g a r d ) . W edłu g F l u r y ’e g o stężenie 0,5°/o (t. zn. 500 cm3 w- 1 m3 albo 5,7 mg w 1 litrze) pow oduje śmierć w ciągu 5— 10 minut. Nie jest tak trudno zetknąć się z tern niebezpiecznem dla życia stężeniem CO w powietrzu, jeżeli wreźmie się p od uwagę zawartość tlenku węgla w różnych atmosferach, którą podaje poniżej zamieszczona tabela wg.

F 1 u r y ’e g o i Z e r n i k a .

°lo objętości Czad z p ie c ó w - ...0,1— 0,2 D ym l o k o m o t y w ... średnio 1,9 Dym tytoniow y ... 0,5— 1,0 Dym, pow stający z płonących f i l m ó w ... 26,3

Gaz świetlny z węgla k a m ie n n e g o ...4,0— 12,0

Gazy motorów s a m o c h o d o w y c h ...3,5— 7,0 Gaz w o d n y ... 25,0— 41,0 Gazy pieców h u t n i c z y c h ...24,0— 31,0 Gaz g e n e r a t o r o w y ... 22,0— 33,0 Gazy, powstające przy eksplozji środków wybuchowych . 3,0— 61,0

(25)

Zawodowe zatrucia gazami. 311 To wyliczenie najważniejszych źródeł tlenku węgla pozwala odrazu zorjentow ać się w najczęstszych możliwościach zatrucia tlenkiem wę­

gla, związanych z wykonywaniem pewnych zawodów. Możliwości te są tak liczne, że nawet pobieżne wymienienie ich jest niemożliwe w ra­

mach popularnego artykułu. Pow ażny kontyngent zatruć zawodowych tlenkiem węgla dostarczają zakłady przemysłowe, wytwarzające gaz świetlny i gazy techniczne; częstemi byw ają również te zatrucia w k o ­ k s o w n i a c h , h u t a c h , o d l e w n i a c h , w a p i e n n i k a c h i c e ­ m e n t o w n i a c h . Możliwości zatrucia CO nasuwają się również czę­

sto w mniejszych pracowniach, posługujących się do celów technicz­

nych palnikami albo piecami gazowemi, oraz p rzy wszystkich pracach, posługującycli się eksplozją środków w ybuchowych w zamkniętych przestrzeniach, np. tunelach, kamieniołomach, kopalniach i t. d. Coraz to częściej zdarzają się wypadki zatrucia tlenkiem węgla w g a r a ­ ż a c h i w a r s z t a t a c h s a m o c h o d o w y c h . G a z y s p a l i n o w e m o t o r ó w s a m o c h o d o w y c h zawierają duży odsetek tlenku w ęgla; zawartość tej trucizny w gazach spalinowych jest szczególnie duża przy t. zw. w o l n y m b i e g u m o t o r ó w . W ciągu kilkunastu minut może powstać w zamkniętym garażu stężenie dwutlenku węgla niebezpieczne dla życia. Podczas ja zdy samochodu tlenek węgla szybko ulega rozcieńczeniu w otaczającem pow ietrzu; mimo to na ulicach miast o bardzo ożywionym ruchu samochodowym gromadzi się tlenek węgla w pokaźnych ilościach, m ogących zagrażać zdrowiu ludzi stale w takich m iejscach przebyw ających, np. policjantów , regulujących ruch samochodowy.

W ażnym czynnikiem obrony przeciw zatruciu tlenkiem węgla jest możność wykrywania obecności tego gazu w powietrzu w ilościach, nie grożących jeszcze niebezpieczeństwem dla życia. W tym zakresie opra­

cowano cały szereg metod, ale żadna z nich nie odpowiada jeszcze wszystkim stawianym wymogom. Stosunkowo najprostszym sposobem jest umieszczenie w zatrutej atmosferze jakiegoś małego zwierzątka, np. myszy lub kanarka. Drobne zwierzęta są bardzo wrażliwe na dzia­

łanie CO i giną ju ż w tak drobnych stężeniach tlenku węgla, jakie dobrze jeszcze znosi człowiek. Jedynym swoistym sposobem, służącym do wykrywania obecności CO w powietrzu, jest spektroskopowe bada­

nie krwi. Praw idłow a krew, rozcieńczona wodą, okazuje w spektrosko­

pie charakterystyczne widm o absorbcyjne barwnika krwi — oksyhemo- globiny, złożone z dwóch smug ciemnych w żółtej i zielonej części wid­

ma. Pod wpływ em czynników redukcyjnych, np. siarczku amonu, widmo oksyhem oglobiny przechodzi w widmo, składające się tylko z jednej smugi. Jeżeli przez rozcieńczoną krew przepuścić powietrze, zawierające CO, wówczas widm o, złożone z dwóch smug absorbcyjnych, nie ulega zmianie pod wpływem czynników redukcyjnych. P rzy zasto­

sowaniu pewnych uczulających czynników metoda ta wykrywa CO w powietrzu w stężeniu 0,002°/o. Istnieją również prostsze, ale mniej dokładne metody, polegające na tern zjawisku, że osad, pow stający pod wpływem różnych czynników chemicznych we krwi, stykającej się z CO, ma inne zabarwienie, aniżeli osad, uzyskany z krwi prawidłowej.

(26)

312 Zawodowe zatrucia gazami.

W przemyśle znajdują szerokie zastosowanie m etody wykrywania CO w powietrzu, polegające na zdolnościach redu k cyjn ych tego gazu. Pod wpływem tlenku węgla sole srebra, złota lub palladu ulegają redukcji na odpowiedni metal i występowanie odpowiedniego zabarwienia pa­

pierka, zwilżonego roztworem soli tych metali, wskazuje na obecność CO w powietrzu.

Zadaniem chem ji było nietylko opracowanie odpow iednich metod wykrywania tlenku węgla, ale i obmyślenie sposobów ochrony przed tą gazową trucizną. Zwykła maska gazowa, stosowana dla ochrony przed gazami bojowem i, nie zatrzymuje tlenku węgla; dla ochrony przed CO trzeba było skonstruować specjalne pochłaniacze, tern więcej, że taka maska staje się dziś niezbędnym rynsztunkiem robotników w wielu gałęziach przemysłu i drużyn straży pożarnych. Działanie pochłaniacza w masce gazowej, chroniącej przed CO, polega na utlenianiu tlenku węgla na nietrująey, względnie mało tru jący dwutlenek węgla C 0 2.

Czynnikiem utleniającym jest warstwa sproszkowanej mieszaniny tlen­

ków metali (głównie tlenku miedzi CuO i dwutlenku manganu M n 0 2).

Zasadniczym środkiem ratowniczym przy zatruciu tlenkiem węgla jest natychmiastowe usunięcie zatrutego osobnika ze skażonej atmo­

sfery, sztuczne oddychanie i doprowadzenie do płuc czystego tlenu z domieszką 5— 6°/0 dwutlenku węgla. Zatrutych należy chronić przed ochłodzeniem, wzmacniać czynność ich serca przez zastrzyki kofeiny lub kam fory. W wielu wypadkach, nawet przy ciężkich zatruciach, za­

biegi te skutkują, niestety późniejsze następstwa zatrucia, o których ju ż była mowa, niezawsze dają się przewidzieć.

Rozliczne możliwości zatrucia podczas wykonywania pracy zawodo­

wej przedstawia s i a r k o w o d ó r H 2 S. Gaz ten często napotyka się w różnych gałęziach przemysłu chemicznego, szczególnie tam, gdzie są stosowane dla celów technicznych sole siarkowodoru, t. zw. siarczki.

Na zetknięcie się z siarkowodorem narażeni są więc robotnicy przy fa ­ bryk acji siarczku węgla, ultram aryny, kauczuku i sztucznego, jedw a­

biu. Często napotkać go można w różnych gałęziach przemysłu węglo­

wego, a szczególnie w gazowniach. W obfitych ilościach powstaje siar­

kowodór przy gniciu substancyj organicznych, a więc np. w fabrykach kleju, a najczęściej w gazach, gromadzących się w kanałach ściekowych i w miejscach ustępowych.

S i a r k o w o d ó r jest gazem, posiadającym w y b i t n ą s i ł ę t o k s y c z n ą , na szczęście nawet drobne ilości siarkowodoru zdra­

dzają swoją obecność charakterystyczną, przykrą wonią, przypom ina­

jącą zapach zgniłych ja j. Drobne ilości siarkowodoru działają silnie drażniąco na spojówkę oka i błony śluzowe górnych dróg oddechowych, p ow odując obfite łzawienie, uczucie drapania w krtani, kaszel, a cza­

sami nawet wym ioty. Dostając się do organizmu w większych ilościach, pow oduje siarkowodór głównie zaburzenia ośrodkowego systemu ner­

wowego, bóle głowy, drgawki, utratę przytomności, a wreszcie śmierć na skutek porażenia ośrodka oddechowego. P rzy wdychaniu większych stężeń siarkowodoru śmierć może nastąpić już po upływ ie kilku minut.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W szczególności Zjazd zwraca uwagę odnośnych pracowników naukowych na konieczność naukowego zajęcia się zagadnieniami z dziedziny geografji politycznej, która

Lodołam anie przeprow adza się przy p om ocy specjaln ych statków -lodołam aczy, które dzięki sw ej kon­.. stru k cji są odpow iednio przystosow ane do tej

O znaczanie długości geograficznej przy pomocy telegrafu bez drutu. Jedne z nich, południki, łączą biegun północny z południowym, drugie zaś, równoleżniki,

Powierzchnia wiążącego cementu glinkowego traci bardzo szybko wodę (wskutek ogrzewania się masy), przez co pozostaje, mięk­. szą dzięki niezupełnemu

chasma. Otóż larwa drugiego stadjum Diachasma żyje zaw sze tylko w poczwarkach m uchy, w zględnie, ściślej m ówiąc, w tern stadjum przejściow em od larwy do

Z jednej strony entuzjastycznie witana, z drugiej zażarcie zw alczana teorja ta, jak zresztą każda howa, w odm ienny od dotychczasowego sposób tłum aczy całe

pel wody spadającej na podłoże nacieki w znoszące się do góry, znane pod nazwą stalagmitów. Kształt stalaktytów zależy od kształtu szczelin, z których ścieka

rzonych, nie udaw ały się — stał się początkiem na coraz to w iększą skalę z obu stron organizowanej wojny chem icznej przy pomocy środków trujących,