• Nie Znaleziono Wyników

Zarysy Ameryki

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zarysy Ameryki"

Copied!
222
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

K A R O L A D I K K I N S A

(CHARLES DICKEJSS)-

P R7.E K Ł A D i A N G I E L S K I E G O

sa» 4dbm G. SENNE W A LD , księgarza*

p r z y u u c y m i o d o w e j s . 4 8 1 ,.

•smmo i a 4 4-

(4)

J r 1 ' **■*; L f n 1 3

Wolno drukować, z warunkiem złożenia

X

w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, pra­

wem przepisanej liczby exei,nplarzy.

w Warszawie d. 5 (17) Kwietnia 1844 r.

Cenzor S tarszy i Naczelnik K. C. W ,.

Nib z a b i t o w s k i.

D . U . .

9 o f * v /

w d r u k a r n i j o z e f a rsGr.n,

« T V U L IC Y E IE L A K S K 1 E J, W DOMW G. SE S K E W A L D N. 5(|5-

(5)

Za ry sy A m e ry k i, napisane p r z e z p.

D ikkin sa jednego z najlepszych i najzna­

komitszych, autorów w te ra źn ie jsze j an­

g ie lsk ie j lite r a tu r z e , m ają w oryginale n astępu jący ty tu ł: „ A m e ric a n N otes fo r g e n e ra ł c irc u la tio n . By C h a r le s D ic ­ kens. L o n d o n , 1842, Tłum acz w n in iej­

s z y m p rze k ła d zie p o z w o lił sobie zrobić niektóre skrócenia, za ś opuszczone m iej­

sca , m n iej ciekawe dla polskich czytel­

ników , opo w iedzia ł sw ojem i w yrazam i.

(6)

- '

"\n : ■ ■■' ’ " V v' '

*■1 i H > i t' •*

''

V" vs/

*>* . ‘1 ^ a . ’>i . . r ; - ;.

.

' i'i • ' ' • '.V

(7)

go po czgści nieprzyjemnego, a razem zaba­

wnego zadziwienia, z którem , zrana 3 Sty­

cznia 1842 r., wsunąłem głowę we drzwi tak nazywanej paradnej kajuty na angielskim pa­

rowym statku, który odpływał do Halifaksa i Bostonu :(*).

„Ze ta paradna kajuta wynajętą była dla koniuszego Czarlza Dikkinsa i jego małżonki,

(* ) U p rzed zam y c z y te ln ik ó w , źe im iona -własne w tem dziele w szęd zie k ład z iem y p o d łu g w y ­ m aw iania , n ie zaś p o b łu g p iso w n i angielskiej.

Przjrp. 'tłum.

1

(8)

0 tem przestraszony rozum mój bynajmniej nie mógł powątpiewać, albowiem prawdziwość te­

go faktu udowodniała mała karteczka, przypięta do płaskiego materacu, który leżał na wysokiej 1 nieprzystępnej półce, mającćj służyć mi za łó­

żko. Lecz że to była ta sama paradna kajuta, o której koniuszy Czarlz Dikkins i jego małżon­

ka marzyli dniem i nocą, w przeciągu ostatnich 4 miesięcy; że to był ten spokojny lokal, o któ­

rym koniuszy Czarlz Dikkins, w uniesieniu pro­

roctwa, przepowiadał, że niby jest w nim mała sofa, zaś małżonka jego, w skutek damskiej skromności, spodziewała się znaleźć przynaj­

mniej chociaż dwie ogromne szafy na suknie, mantylki i t. d .; że ta obrzydliwa komórka, ta skrzynia, ta nora, to legowisko, jest ten sam pokój, o którym tak szumnie ogłoszono w af- fiszu, ozdobionym litografowanym portretem parowego statku i przyklejonym od ulicy do ściany kantoru amerykańskich parowych stat­

ków w Londynie: były to tak smutne prawdy, których ja* grzesznik, nie mogłem na żaden sposób od razu zrozumieć. W rozpaczy usia­

(9)

lub czterech przyjaciół, którzy przybywszy aby nas odprowadzić, próbowali wcisnąć swoje uśmiechające się twarze do ciasnej szczeliny, stanowiącej, pod imieniem drzwi, wejście, do naszej klatki.

„ W drodze do parowego sta tk u , wiele żartowaliśmy ze swego przyszłego położenia,' mówiliśmy o natłoku, o kołysaniu się statku i innych niedogodnościach; lecz to , co tutaj zna­

leźliśmy, daleko przewyższało wszelkie nasze domysły i przypuszczenia. Trzeba też wyznać, że w tych przypuszczeniach było cokolwiek szczerości. Żartując i śmiejąc się, jednak my­

śleliśmy sobie, że angielski statek, wysyłany do Ameryki, wyrówna się w komforce z każdym londyńskim domem; wystawiliśmy sobie wiel­

ką kajut-kompanią , w kształcie długiej z oby­

dwóch stron oświetlonej galeryi, ozdobionej ze wschodnim przepychem i napełnionej ustrojo- nemi damami i zwinnemi dżentlmenami, któ­

rzy rozmawiają, romansują, śmieją się. Lecz rzeczy wypadły inaczej. Przedzierając się do

(10)

— 4 —

swego legowiska, ominęliśmy jakiś długi po­

kój; na jednym z jego końców sterczał że­

lazny piec, przed którym czterech okrytych łachmanami majtków ogrzewało swoje brudne ręce; na drugim końcu stał stół, naokoło zaś kilka nieczystych szklanek i karafek z mę­

tną wodą. Jeden z naszych przyjaciół, dobry człowiek, który nam dopomagał przy wypra­

wie w drogę, wszedłszy do tego pokoju, zbladł.

„Mój Boże! co to jest?” wymówił z cicha; lecz potem , nieco uspokoiwszy się, dodał: „Nie!....

to niepodobna!” i zawołał na majtków: „Ej!

gdzież macie pokój bawialny?” Ci spojrzeli się na siebie, potem na nas, a jeden, odszedłszy od pieca, powiedział: „Właśnie to jest pokój ba­

wialny!”

„Lecz ludzie, którzy wkrótce będą roz­

dzieleni z sobą kilku tysiącami mil burzliwej przestrzeni, nie mają czasu zajmować się dro- bnemi nieprzyjemnościami i niedogodnościami.

Trzeba pomówić o tem lub owem. Nakoniec przyzwyczailiśmy się do bawialnego pokoju i do naszej paradnej kajuty,, przekonaliśmy się, że

(11)

ta kajuta nie jest jeszcze tak mała, jak na nie­

których innych statkach, i przy pomocy expe- rimentu wykryliśmy, że wniej niejako może stanąć razem czterech ludzi. Lecz o rosko- szach, jakie oczekiwały na nas w Ameryce, 0 bezpieczeństwie przejazdu, o przyjemnościach żeglugi (kiedy nie bardzo kołysze), niema co 1 mówić: śliczności!

„Zgodziwszy się w tych głównych pun­

ktach, cała nasza kompania udała się do dam­

skiej kajuty i rozmieściła się przed kominem, tak, choćby tylko sprobować. Prawda, ogień był dosyć nędzny, lecz ktoś z pomiędzy nas powiedział, że zapewne podczas żeglugi bę­

dzie lepszym, i my natychmiast potwierdzili­

śmy to przypuszczenie, powtórzywszy chó­

rem: „Zapewne! zapewne!” — Prócz tego pamiętam, żeśmy spostrzegli jednę pocieszają­

cą okoliczność, mianowicie, że pokój bawial­

ny znajdował się obok naszej paradnej ka­

ju ty , a więc, ja i moja żona, mogliśmy w ka­

żdym czasie tutaj przychodzić i siedzieć przy ogniu. Lecz najwięcej pocieszającem było od-

1* ~

(12)

— 6 —

krycie, zrobione przez jednego z moich przy­

jaciół, który milczący długą siedział i złożone- mi rękami. „Jak to przyjemnie będzie pić glint- wein!” zawołał nagle, ja k b y ocknąwszy się i wykrzyknik ten tak cudowny zrobił effekt, że­

śmy od tej chwili jednozgodnie przystali na to, że nasz bawialny pokój daleko przewyższał ba­

wialne pokoje wszelkich możebnych morskich statków, byłych, przyszłych i teraźniejszych.

„Tym czasem obserwowałem wszystko, co się naokoło nas działo. Kobieta średniego wieku nakrywała do stołu. Niezmiernie byłem zdziwiony, kiedy zaczęła wyjmować bieliznę z:, takiego miejsca, gdzie nie można było przy­

puścić, aby tam się znajdowała; zrzucała ma­

terace, które leżały na kanapach, odkrywała pod- niemi szuflady i dostawała stąd serwety, ręczni­

ki. W ogóle, pod jej rękami, wszystko przybie­

rało nowy, niespodziany kształt: zbliżała się do ściany— i ściana przed nią się roztwierała, przedstawiając wewnątrz szafę; dotykała się okna i w" oknie natychmiast okazywała się szu­

flada* Słowem, każdy przedmiot, każdy kąt

(13)

się być zdawał.

„Weszliśmy na pokład statku. Było tam okropne zamięszanie. Majtkowie biegali na gó­

rę i na dół po drabinkach, czepiali się bloków, podnosili i spuszczali ciężary, sprzątali liny.

Wszędzie hałas, sztukanie, skrzypienie, bie­

ganie z jednego miejsca na drugie. Jedni gwałtem ciągnęli krowę, aby zamknąć ją do chlewa za kratkami, drudzy krzątali się około baranów, świni, kur. Tu niesiono na plecach różne ciężkie sprzęty; tam opuszczano do lo­

downi wiktuały, mięso, masło, jaja, dziczyznę;

w jednem miejscu odkręcano liny lub stawiano jakie drzewo; w innem —• opuszczano blokiem ciężkie paki na dno statku, a rozczochrana gło­

wa przyjmującego pakę sterczała w otworze (we drzwiach),między skrzyniami, zawiniątkami i tłómokami podróżnych; tym czasem zimowe słońce z ukosa wyglądało z po za białawych obłoków, maszty oblepione były szronem, woda, mętna i gęsta, okrywała się drobnemi pstrągami.

(14)

— 8 _—

„Nie wiem, czy to za poradą doktorów, że odjeżdżający morzem przyjęli za stałe prawi­

dło— swój pierwszy obiad na okręcie łączyć z ob- fitemi strumieniami szampana i cheresu, albo to się tak zdarza z woli niezbadanego losu,■

może w skutek tajemniczych pobudek natu­

ry ludzkiej; równie i my w ten dzień jedliśmy obiad wesoło i przyjemnie. Stół był wyborny, wino doskonałe, rozmowy bardzo zajmujące.

„Lecz oto nadszedł drugi dzień, dzień od­

płynięcia statku i ostatnich pożegnań z przyja­

ciółmi. Zebraliśmy się na śniadanie; ciekawą było rzeczą spojrzeć, zjakim upragnieniem ka­

żdy z nas starał się o to, ażeby rozmowa ani na chwilę nie była przerwaną. Na nieszczę­

ście, przymuszona wesołość tyleż podobną jest do prawdziwej, ile kwiaty w trepauzach podo­

bne są do tych, które rozkwitają na otwartem powietrzu, skropione rosą i deszczem niebios.

Jednakowoż nie można było tracić czasu, po­

zostawało nam tylko pół godziny do zdjęcia kotwicy^ wszyscy zobaczyli, że gra jest prze­

graną,, że już niema żadnej nadziei, i zrzucili

(15)

odprowadzający odebrali mnóstwo różnych ko­

misów do miasta, do przyjaciół, i po tysiąc ra­

zy im powtórzono, aby wszystko to wypełnili w ścisłej zupełności, prócz tego, aby nie za­

pomnieli i niezawodnie to wypełnili.-„Dzwoń!”

zawołał kapitan, kształtny, silny, zniebieskie- mi oczami mężczyzna, z tak przyjemną twarzą, że miałem nadzwyczajną chęć uścisnąć mu rę­

kę. Dał się słyszeć dzwonek; odprowadzający rzucili się do szalupy, odpłynęli, wołając osta­

tnie żegnam i machając chustkami, i my, po­

dróżnicy, pozostaliśmy sami. Boże mój! więc to nie żart? nie przypuszczenie? nie marzenia w dalekiej przyszłości?... W samej rzeczy jedziemy? .... Kapitan znowu się ukazał ztrąb- ką w ręku; inni oficerowie stanęli na swoich miejscach; każdy gotów był pełnić swój obo­

wiązek. Powstało milczenie; podróżnicy trwo­

żliwie spoglądali na kapitana; kucharze, pracu­

jący przy piecu, odłożyli na bok noże i z cie­

kawością podnieśli głow y.... Jeszcze jeden obrót kołowrotu; jeszcze głos dzwonka; sły­

(16)

chać komendę—i statek wstrząsł się, jak ol­

brzym, którego raptownie natchnięto życiem;

ogromne koła zaczęły się obracać, okręt sunął się naprzód i zabrał pod siebie zuchwałe, okry­

te pianą bałwany...

„ W tym dniu wszyscy podróżni na statku jedli obiad przy jednym stole, i trzeba wyznać, towarzystwo było liczne: osiemdziesiąt sześć osób!— Ponieważ okręt, z powodu zbytniego naładowania, nurzał się głęboko w wodzie, a powietrze było spokojne, więc kołysanie le­

dwie dawało się spostrzedz; wszyscy się roz­

weselili, największe tchórze pokazali na sobie uśmiech zadowolenia, i ci, którzy zrana na zwyczajne zapytanie: „czy się nie boisz pan wody”— odpowiadali wstydliwie: „tak, cokol­

wiek się boję”, — teraz podnieśli głowy i goto­

wi byli powiedzieć: „Zmiłuj się pan! za kogo pan mnię uważa?”

„Zresztą trzeba wyznać, że pomimo tej obudzonej odwagi, wszyscy okazywali nadzwy­

czajny pociąg do czystego powietrza, i najulu- bieńsze miejsca w kajut-kompanii były te, któ-

— 10 —

(17)

rę bliżej znajdowały się drzwi. Zaczęto pić herbatę: wszystko szło pomyślnie, potem wzię­

to się do wrista, także pomyślnie. Prócz jednej damy, która cokolwiek zaprędko wstała od sto­

łu , zaszczyciwszy tylko swojem dotknięciem wybornie upieczoną i zarumienioną baranią no­

gę, — wszyscy inni biesiadnicy odważnie się przechadzali, palili fajkę i pili — prawda, po większej części na otwartem powietrzu — aż do jedenastej godziny, w której wszyscy zaczę­

li rozchodzić się po kajutach. Pokład został próżnym: tylko ja i jeszcze dwóch lub trzech podróżników zostało, którzy, zapewne jak ja, obawiali się iść nocować w kajucie

„Dla człowieka, nieoswojonego z temi zja­

wiskami, noc na morzu nadzwyczaj jest zajmu­

jącą. Nawet i potem, kiedy ona straciła dla mnie wartość nowości, zawsze znajdowałem w niej nadzwyczajne upodobanie. Ciemna prze­

strzeń, w którą zapuszcza się czarny olbrzym statek, blizkość wodnej otchłani, której nie można widzieć oczami, lecz dobitnie daje się słyszeć jej szum; szeroki, białawy, lśniący się

(18)

— 12 —

ślad, który statek zostawia po za sobą;majtko­

wie stojący na straży na przodzie okrętu, ster­

nik na swojem miejsca, z mappą oświeconą la­

tarnią, która blaskiem swoim wpośród ciemno­

ści mimowolnie przypomina wyższy rozum;

smutne gwizdanie wiatru w okrętowych ża­

glach; słabe promienie światła, przebijające się przez każdą szczelinę, przez każdą dziurkę z pod pokładu, jakby okręt napełniony był ogniem i już, już gotów pęknąć na zgubę odważnych żeglarzy, którzy powierzyli mu swoje życie: to wszystko sprawiło na mnie nadzwyczaj silne wrażenie. Myśl mimowolnie uniosła się daleko, Bóg wie gdzie, do nieograniczonej przestrze­

ni, do otchłani wieczności. Duszę coś ciążyło i przestraszało. Albo nagle, wpośród tych uczuć, obudzały się wspomnienia: wyobraźnia malowa­

ła sobie twarze porzuconych przyjaciół, ulice, domy, pokoje, przedmioty codziennych zatru­

dnień, sceny z przeszłego życia, powstawały przede mną, jakby mocą czarodziejstwa, i znowu żyłem w dniach, miesiącach i całych latach, któ­

re już dawno pogrążone' zostały w wieczności.

(19)

„Nakoniec zrobiło mi się zimno; zszedłem na dół. Lecz na dole nie bardzo było spo­

kojnie : najprzód — straszny zaduch, po dru­

gie— nieprzyjemny odór, znany tylko na okrę­

tach, a do tego tak ostry, że zdaje się przesiąka do nas nie tylko przez same organa powonie­

nia,lecz razem wszystkiemi porami ciała. Dwie damy, w tej liczbie i moja żona, prawie zem­

dlałe leżały na sofie; nasza służąca przewracała się po podłodze, przeklinając chwilę, kiedy zgo­

dziła się puścić na morze, i wszystkie rzeczy w kajucie stały poprzewracane. Wchodząc tam, zostawiłem drzwi nieprzymknięte; gdy zaś po chwili wróciłem, aby je zamknąć, już znaj­

dowały się wyżej od mojćj głowy. Wszystkie deski skrzypiały, jakby szkielet statku spleciony był. z prętów. Długo przysłuchiwałem się te­

mu skrzypieniu, trzymając się za belkę, i zde­

cydowałem się wreszcie iść spać.

„Tak przetrwały dwa długie dni, przy do­

syć chłodnym pomyślnym wietrze i suchej po­

godzie. — Po większćj części czytałem, leżąc w łóżku, lecz do prawdy nie wiem teraz, jak się

2

(20)

to robiło: książka wysuwała się z rąk a umysł nie rozumiał jej treści. Na pokład statku wy­

chodziłem rzadko, jadłem same sucharki i to bardzo umiarkowanie; piłem zimną wodę z ara­

kiem , czując do niej nadzwyczajny wstręt; zre­

sztą jeszcze byłem zdrów, jednak na progu choroby.

„Nakoniec nastąpił dzień trzeci. Obudzi­

łem się dla tego, że moja żona krzyczała i zapy­

tywała się, czy niema niebezpieczeństwa. Po­

dnoszę głowę i patrzę: w kajucie woda; wszy­

stkie drobne rzeczy pływają, tylko moje panto­

fle siadły na mieliźnie, na wzniesionej kupie zgniecionego kobierca, i stoją niby dwie wyła­

dowane tratwy, w jakich wożą węgiel kamien­

ny. Dalej patrzę, pantofle podskoczyły, spojrzały się w lustro, uderzyły się o sufit, i w tymże czasie drzwi zupełnie znikły, a w ich miejscu otwTarły się inne w podłodze. Zacząłem domy­

ślać się, że „paradna kajuta” stoi do góry no­

gami.

„Jednakowoż, wprzódy aniżeli można było zrobić jakie rozporządzenie, odpowiadające te­

— 14 —

(21)

mu nowemu położeniu naszej kajuty, okręt wyprostował się. Lecz zaledwie wymówi­

łem „chwała Bogu!” okręt znowu schylił się jeszcze więcej, jak wprzódy. Chciałem krzy­

czeć, lecz okręt znowu już stał prosto. Zda-

• wąło się, że był istotą żyjącą i obracał się naumyślnie, aby połamać nam szyje i no­

gi. Nic nie może wyrównać bystrości i roz­

maitości jego obrotów. Raptem pogrążał się w otchłań; lecz nim mogłem zrozumieć to poruszenie, już wzlatywał wysoko na powie­

trze, i nim wzleciał w górne strefy, już zno­

wu był w wodzie, i zaledwie był w wodzie, znowu ukazywał się na powietrzu. Już to zu­

pełnie leżał na boku, już to stał prosto, już to sterczał do góry sterem, już to za­

dzierał nosa. Wypływając z otchłani, tylko co dostawał powierzchni, już stał wysoko nad nią, na grzbiecie jakiego potężnego bałwa­

nu, potem toczył się z tego bałwanu do ot­

chłani i znowu wzbijał się na inną wodnistą górę, drżał, kołysał się, obracał się, skakał, rzucał się jak szalony i okropnie skrzypiał.

(22)

— 16 —

„Zobaczyłem majtka.

— Słuchaj no, kochanku!

— Co pan rozkaże?

—No, jak rzeczy stoją?.... Co to takiego?...

— Cokolwiek chłodno, panie

„Cokolwiek chłodno!... Oni to nazywają cokolwiek chłodno!... Statek walczy o każdą cal przestrzeni, wszystkie jego członki na­

tężone, kola obracają się naprożno, robi krok naprzód, lecz jeden bałwan odrzuca go na kilka sążni w tył; spojenia okrętu roz­

rywają się, wszędzie okazują się szczeliny, wszędzie przesiąka w oda, zdaje się natych­

miast statek rozsypie się ; a u nich to się na­

bywa— cokolwiek chłodno!...

„Takim sposobem przeszło cztery doby. Nie czułem morskiej choroby, przynajmniej ta­

kiej, jakiej oczekiwałem podług słyszanych opisów. Leżałem jak drewniany, nie traciłem pamięci, lecz nie doznawałem także żadnych wrażeń; nic nie życzyłem, ani odmiany swe­

go stanu, ani czystego powietrza, na wszy­

stko byłem obojętny, i już nie pamiętałem,

(23)

co to jest troska, smutek, roskosz, cieka­

wość. Wszystko zdawało mi się być zwy­

czajnym, prostem, nic nie mogło mnie za­

dziwić. Jeżeliby w tej chwili niespodzianie wszedł do kajuty briftreger i podał mi list z Londynu, wcalebym się nie dziwił przyj­

ściu tego człowieka. Jeżeliby naw'et sam Neptun nagle ukazał się przede mn§ z swoim trójząbem, uważałbym, to za najpospolitszy wypadek, który codziennie powtarza się.

„Pewnego razu znalazłem się na pokładzie.

Nie wiem, jak tam dostałem się, co mnię tam przymusiło pójść; lecz rzeczywiście byłem na pokładzie, a do tego zupełnie ubrany w dłu­

gim surducie grochowego koloru i w elegan­

ckich butach. Stałem i za coś trzymałem się-, nie wiem za co: zdawało mi się, że za majtka, lecz może był to komin od pieca, a może i krowa.. Nie umiem- powiedzieć , jak dawno tu stałem, czy od=dnia wczorajszego, czy do­

piero wyszedłem.. Usiłowałem o czemkolwiek myśleć, lecz. bez żadnego-skutku. Nie mo­

głem nawet zrozumieć, gdzie jest morze’, CS*

(24)

— 18 —

gdzie niebo, albowiem wszystko krążyło prze- demną, i nie byłem w stanie na czem bądź za­

trzymać moję uwagę. Jednakowoż poznałem pewnego dżentlmena, który zwykle trzymał rę­

ce w kieszeniach swoich spodni i na wszystko patrzał z zadziwiającą obojętnością, nigdy nie mówiąc ani słowna. Stał wprost mnie, w gu- melastycznem palto i w lakierowanym kape­

luszu. Lecz po kilku sekundach już go nie było: na tem miejscu, gdzie stał, już inna figura sterczała. Zdawało się, że pływała, kołysała się, niby widziałem ją w lustrze, które bezustannie porusza się. Jednakowoż poznałem w niej naszego kapitana, a wpływ jego otw artej, prostodusznej fizyonomii spra­

wił to, że sprobowałem uśmiechnąć się. Ka­

pitan poruszał ustami, robił różne gęsta: lecz dłu g o , długo nie mogłem zrozumieć, czego on chce ode mnie. Ledwie w kwadrans uda­

ło mi się nakoniec zrozumieć moje położe- żenie; stałem aż do kolan w wodzie. Ma się rozumieć, pierwszem mojem życzeniem było podziękować kapitanowi; lecz język mój

(25)

nie ruszał się, mogłem tylko zejść z miej­

sca, wskazać na swoje buty i smutnym gło­

sem wymówić: „Korkowe podeszwy.” Potem zrobiwszy kilka kroków, usiadłem na mokrych deskach pokładu. Kapitan, widząc, że zupeł­

nie straciłem rozum, wziął mnię pod rękę i zaprowadził do kajuty.

„Oto wszystko, co pamiętam, nim zrobiło mi się lepiej. Lecz wyzdrowienie szło bar­

dzo powolnie. Jeden z: podróżujących miał do mnie list rekomendacyjny. Przysłał mi bile­

cik pod czas mojej choroby; przyszedłszy do siebie, byłem bardzo zagniewany, że nie mo­

głem z nim się widzieć. Za kogo on będzie mnię uważał? powie, że jestem—babą! lę­

kam się wody, nie mogę wytrzymać najmniej­

szego kołysania się. Myśl ta przyprowadziła mnię do wściekłości, a rumieniec wstydu okry­

wał mi twarz. Lecz po kilku dniach dowie­

działem się z niewypowiedzianem zadziwie­

niem, że doktór naszego statku zmuszony był przykładać kataplazmy do żołądka niezna­

(26)

— 20 —

jomego' mi podróżnika, Natychmiast^ uczu­

łem dla niego przyjazń.

„Tym czasem wiatr nie ustawał, ciągle wal­

czyliśmy z burzą. Nigdy nie zapomnę jednej nocy, która na zawsze została się w mej pa­

mięci. Statek okropnie kołysał sie, lale plu­

skały o pokład, ze wazystkich stron dawały się słyszeć słowa: „Czyż może być jeszcze gorzej?”— Istotnie,, żadna wyobraźnia nie mo­

że wystawić sobie tego kołysania się, na które narażonym bywa statek przy niepomy­

ślnym wietrze , w nocy, na burzliwym A t­

lantyckim Oceanie. Powiedzieć, że zupełnie kładzie się na bok i swoje maszty pogrąża w falach, potem wyskakuje, kładzie się na inną stronę,, drży, rzuca się, opuszcza się, podnosi się, trzeszczy i niby co moment gotów jest rozlecić się na drobne kawałki od na­

cisku strasznych, bałwanów,które nadymają się, ryczą i srażą naokoło niego, przy gwałtownem wyciu wiatru*, który nie dozwala stać na no­

gach i porywa z pokładu wszystko, co nie jest mocno do niego przywiązanem: to wszyst­

(27)

ko za mało. Dodać, że tym czasem trza­

skają pioruny, błyska się, leje deszcz, a czarny widnokrąg kiedyniekiedy oświetlony bywa niby pożarem: wszystko to jeszcze mało. Trze­

ba widzieć rzecz własnemi oczyma, i wtedy tylko, czasami, we śnie, bye może przedstawi się wam podobny obraz, i to na jeden tylko moment, ponieważ myśl ludzka nie jest w sta­

nie długo wytrzymać nadto okropnego wido­

ku i jego w ielości.

„Jednakowoż i wpośród tych strasznych scen, zdarzały się zabawne rzeczy. Moja żo­

na i pewna młoda dama ze Szkocyi, tak były przestraszone, że nie wiedziały co robić. Naj­

więcej ich nabawiała strachu błyskawica.

Szkotka zawołała na okrętową służącą, o któ­

rej wprzódy mówiłem, i poleciła jćj, aby po­

wiedziała kapitanowi;, że taka a taka zasyła mu ukłony i prosi g o , aby natychmiast ka­

zał dorobić do masztów i do komina od pieca stalowe pręty, któreby mogły służyć za kon- duktory dla grzmotu i ocalić okręt od pio­

runa. Przyszedłszy do ich kajuty, znała-

(28)

ziem je w najsmutniejszem położeniu: nad­

zwyczaj były blade i zmartwione. Tuż była i nasza służąca, bladsza od obydwóch dam.

Wszystkie mocno przycisnąwszy się do siebie, siedziały w kącie sofy, dla tego że nie mo­

żna było ani stać, ani siedzieć, nie trzymając się za co. Widząc je w takim stanie, uwa­

żałem, że będzie bardzo dobrze dać im wy­

pić po małej szklance wódky z wodą; dosta­

łem tej przyprawy i chciałem je poczęstować.

Lecz jakże byłem zdziwiony, kiedy kobiety, jak tylko zbliżyłem się do moich zbawien­

nych napojów, nagle potoczyły się do prze- ciwleżącej ściany kajuty! Poskoczyłem za nie­

mi: potoczyły się napowrót.— Ja wracam się, o one się toczą naprzód. I może blisko kwa­

drans goniłem je na przestrzeni.sześciu kwa­

dratowych łokci: i wszystko napróżno! Tym czasem moja wódka wylała się, w szklance zostało nie więcej jak łyżeczka od kawy. Rzu­

ciłam ją i poszedłem na pokład.

„Nakoniec burza jeżeli nie ustała, przynaj­

mniej uciszyła się. W róciło nam życie. W za­

(29)

trudnieniach podrożników na nowo powstałnie- jaki porządek. Opiszę jeden dzieri, aby dać wyobrażenie o naszym sposobie życia, uprze­

dzając, że wszystkie nasze dnie, jak dwie kro­

ple wody, podobne były do siebie.

„Co rano kapitan odwiedzał nas w kajut- kompanii. Opowiadał nam o położeniu okrę­

tu , o stanie wiatru, o jutrzejszej odmianie powietrza (na morzu, podług słów żeglarzy, powietrze zawsze staje się pogodniejszem), i tam dalej. Potem kapitan odchodził, i my zaczynaliś my czytać, jeżeli w kajucie dosyć było widno; jeżeli zaś było ciem no, roz­

mawialiśmy. O pierwszej po południu da­

wał się słyszeć dzwonek, i okrętowa gospo­

dyni przynosiła półmisek kartofli, półmisek wieprzowiny, półmisek z zimnem mięsem i pół­

misek słoniny; niekiedy podawano jakie wę­

dzone mięso, pokrajane w cienkie plastry, lecz to było rzadkością. Z zapałem braliśmy się do potraw, jedliśmy jak można najwięcej i sta­

raliśmy się jak można najdłużej siedzieć u sto­

łu. Jeżeli przytem był ogień na kominie

(30)

— 24 —

(a bywał czasami), uważaliśmy siebie, jako zu­

pełnie szczęśliwych, żartowaliśmy, śmieliśmy się. Jeżeli nie było ognia, robiliśmy uwagę jeden drugiemu, że dziś cokolwiek zazimno;

pocieraliśmy ręce, okrywaliśmy się płaszczami lub salopami, jak komu wypadało, i kładliśmy się, aby drzymać, czytać, rozmawiać. Tak schodzi! czas przed obiadem. O piątej godzin nie znowu dawał się słyszeć dzwonek, i go­

spodyni znowu ukazywała się z półmiskiem kartofli, tylko już nie w mundurach, lecz go­

towanych, z dodatkiem innych różnych potraw, dosyć smacznych i posilnych, między któremi iednak wieprzowina znajdowała się niezawo­

dnie, bo uważaną jest za lekarską pomoc na morzu. Siadaliśmy do stołu, przedłużając czas obiadu jakiemi bądź suchemi łakociami, piliśmy wino lub grog. Pomarańcze jeszcze się to­

czyły po obrusie, w miarę te g o , na którą stro­

nę nachylał się okręt; w tym wchodził do nas doktór. Ukazanie się jego było godłem wista.

Podzielaliśmy się no partye, zaczynaliśmy grać, a ponieważ karty czasami nie chciały spokoj­

(31)

nie leżeć na stole, bo je strącało wstrząśnienie statku lub zdmuchał wiatr, więc kładliśmy lewy do kieszeni. W ist taki z należytą powagą trw ał do jedenastej godziny. W tedy kapitan znowu przychodzi! do nas i zwykle zostawia!

ogromną kałużę wody na tem miejscu, gdzie stał: karty sprzątano i znowu ukazywały się butelki. Kapitan, przepędziwszy razem z na­

mi godzinkę na rozmowach o w ietrze, o ku­

chni i t. d., znowu brał na siebie swój mokry płaszcz i szedł na pokład. Dopijaliśmy wino?

wzajemnie życzyliśmy spokojnej nocy i roz­

chodziliśmy się po pokojach.

„Co się tyczy dziennych nowości, ma się rozumieć, nie były liczne. Jeden podróżny wygrał wczoraj czternaście funtów, drugi wy­

pił butelkę szampana; sternik opowiadał, że nigdy jeszcze nie zdarzało mu się widzieć takiej.niegodziwćj niepogody, zaś maszynista mówił, że zachorowało mu trzech najlepszych robotników , a jeden z nich może już i umarł;

kucharz był pijany: przystawiono go do kotła, dopóki nie wytrzeźwi się; piekarz zachoro-

3

(32)

— 26 —

wał, a na jego miejsce wyznaczono człowieka, który nie umie piec chleba. Niekiedy służą­

cy , przebiegając z drabiny na drabinę, spadali jeden za drugim, ukazywali się potem z pla­

strem na czole lub z podwiązanemi rękami.

Niekiedy słonina była niedowarzona, mięso przepalone, kartofle ile oczyszczone. Ten roztłukł szklankę, ów przewrócił butelkę, in­

ny uderzył się głową o ścianę. Wyborne nowości!

„Pewnego wieczora rozniosła się wieść, że zbliżamy się do Halifaksa. Powstał hałas i wrzask; na wszystkich twarzach ukazał się uśmiech, w oczach zajaśniała radość. O pół­

nocy zaczęliśmy wchodzić do przystani, lecz wielu jeszcze powątpiewało, czy to prawda, albowiem zmrok nie dozwalał dojrzeć brze­

gów. Szalupa, z dwiema latarniami, opuszczo­

na na wodę, za godzinę wróciła; oficer, który w niej się znajdował, przywiózł z sobą młode drzewko i doręczył je nieufnym po­

dróżnikom.—Tu dopiero trzeba było widzieć ich radość! Lecz wkrótce i zmrok nie był

(33)

nam więcej na przeszkodzie: statek tak bli­

sko przypłynął do brzegów, żeśmy na wła­

sne oczy mogli widzieć skały i wzgórza, które nas otaczały. Wielu pozostało na pokładzie, aby przez całą noc zachwycać się tern cza- rującem dla nich widowiskiem; lecz, czując się zmęczonym, poszedłem na spoczynek.

„Statek nasz był przeznaczony do Bostonu, i dla tego tylko kilka godzin zatrzymał się w przystani Halifaksa. Pomimo tego, nie mo­

głem sobie odmówić przyjemności zwiedzenia brzegu, aby przypatrzyć Się miastu, stąpić po raz pierwszy w życiu na ziemię amerykańską.

Zdarzyło się, że na ów czas w Halifaksie od­

bywało się zagajenie Rady Prawodawczej (Li- gislative Concil).— Ceremonie, odbywane przy tern, tak dokładnie są skopijowane z otwiera­

nia parlamentu w Anglii, lecz w tak małej objętości, że patrząc na nie, myślałem, że niby patrzę na W estminster przez teleskop, przewróciwszy go tyłem naprzód. Guberna­

to r, reprezentujący Jmość Królowę, powie­

dział cos w rodzaju mowy tronowej. Mówił

(34)

— *28 —

0 reformach, ulepszeniach i t. d. i t. d. W oj­

skowa muzyka, która stała przed oknem, nie dała gubernatorowi skończyć i huknęła: „God save the Queen,” lud zawołał: hurra! przyto­

mni w sali wesoło pocierali ręce; ci, którzy byli na ulicy, kiwali głowami; partya guber­

natora mówiła, że w Halifaksie nigdy nie- słyszano tak pięknej mowy; oppozycya utrzy­

mywała, że mowa nic nie warta; wszyscy rozprawiali bardzo wiele i z wielkim zapałem 1 nikt nie dawał nadziei, że będzie działał po­

żytecznie : słowem, • wszystko szło i zdawało się, że zawsze pójdzie zupełnie tak samo, jak idzie w Anglii.

„Miasto Halifaks wybudowane na wzgórzu, którego wierzchołek wieńczy forteca, nie ze wszystkiem jeszcze skończona. W iele u lic , które ciągną się z wierzchołka wzgórza do brzegu, bardzo są ozdobne, przecięte są in- nemi ulicami, które idą równolegle z brze­

giem. Domy po większej części są drewniane, rynek bogaty, produkta do jedzenia bardzo ta­

nie.

(35)

„Przepędziwszy na brzegu blisko czterech godzin, wróciłem na statek. Wszystko już było gotowe, podróżni zebrali się wszyscy,, prócz dwóch lub trzech, których po kilku chwilach przywieziono nie zupełnie w dobrem zdrowiu, albowiem nieostrożnie skosztowali ostrzyg i szampana. Nakoniec kotwica pod­

niesiona, koła ruszyły, i na drugi dzień, 22 Stycznia, o przybyciu statku angielskiego da­

no wiadomość przez telegraf w Bostonie.”

P. Dikkins mówi o tem mieście z najwięk­

szą pochwałą. Pierwszy przedmiot, który zwrócił na siebie jego- uwagę, była komora celna. Mówi, że w amerykańskich publicznych instytucyach wogóle panuje nadzwyczajna grze­

czność; lecz uprzejmość i życzliwość, z ja- kiemi urzędnicy bostońskiej komory wykony­

wają swoje obowiązki względem cudzoziem­

ców , zadziwiła go nawet i w Stanach Zje­

dnoczonych.

Pierwszego wolnego dnia udał się na obej­

rzenie miasta.

3*

(36)

— 30 —

„Ranekbył piękny, powietrze czyste i przej- rzys te. Domy tak wesoło spoglądały na mnie swojemibłyszczącemi oknami, szyldy były wy­

malowane tak jaskrawo, złote litery na szyl­

dach świeciły się tak mocno, cegła była tak czerwona, biały kamień tak biały, zielone kratki na oknach tak były zielone, klamki, zasuwki, napisy na gankach tak starannie były wyczyszczone, i wszystko było tak piękne, świetne, świąteczne, że zdawało mi się, iż widzę przed sobą nową teatralną dekoracyą.

W Bostonie rzadko zdarza się, ażeby jaki ku­

piec lub rzemieślnik zajmował cały dom : dla tego wszystkie domy upstrzone są szyldami i napisami. Zabudowania wogóle są piękne;

mieszkania przestronne i ubrane z wielkim gustem , sklepy są bogate i napełnione pię- knemi towarami, publiczne gmachy wspa­

niałe.

„Bez wątpienia, Boston główną.część umy­

słowego ukształcenia swoich obywateli wi­

nien jest uniwersytetowi, który stamtąd znaj­

duje się o trzy lub cztery mile, w mieście

(37)

Kembridż. Professorowie tego uniwersytetu—

są ludzie nadzwyczaj światli i zrobiliby za­

szczyt każdemu uczonemu zgromadzeniu w ca­

łym świecie. Dali wykształcenie większej części mieszkańców Bostonu i sąsiednich miast.

Niech co chcą mówią wogóle o wadach uni­

wersytetów amerykańskich, trzeba wyznać, że uniwersytet kembridżski daleki jest od wszel­

kich zabobonów i partyj, które zaciemniają naukę w niektórych europejskich naukowych zakładach.”

Potem p. Dikkins przechodzi do zakładów dobroczynnych w Bostonie i mówi, że sto­

lica Stanu Massaczuzets w tym względzie znaj­

duje się na stopniu doskonałości. Rostropność i ludzkość, z jakiemi zakładają i utrzymują tameczne szpitale, domy przytułku, szkoły dla ubogich dzieci i sierot, zasługują, podług nie­

go, na wszelki szacunek. Przytaczamy tu opowiadanie o zakładzie dla niewidomych, który się nazywa Perkins Institulion and Mas­

sachusetts Asylum.

(38)

— 32 —

„Zakład ten znajduje się pod dozorem do­

branych opiekunów, którzy co rok zdają spra­

wę rządowi. Niewidomi ubodzy, rodem z Mas- saczuzetskiego Stanu, utrzymywane są tutaj bez o płaty;. za tych , którzy się urodzili w in­

nych prowincyach, trzeba płacić po dziesięć funtów (blisko 70 rubli srebrnych) na rok.

Opłata ta bywa zabezpieczoną zaręczeniem krewnych i znajomych, przeto ci ludzie za­

sługują na zaufanie. Oglądałem ten zakład w piękny zimny poranek. Podobnie jak wszy­

stkie publiczne zakłady tego rodzaju w Ame­

ryce, i ten znajduje się za miastem, o dwie lub trzy mile, w wesołem i zdrowem miejsca po­

łożeniu. Gmach ogromny, dobrze oświetlony i piękny, wybudowany na wzgórzu, z którego jest malowniczy widok na przystań. Kiedy zatrzymałem się, aby się przypatrzyć temu przyjemnemu krajobrazowi, w którym z jednej strony łuszczkowata powierzchnia morza bły­

szczała złocistemi iskrami, z drugiej wzno­

sił się szlachetny gmach, oblany światłem słonecznem,— rzecz osobliwa!—zrobiło mi się

(39)

smutno, dla tego, że to miejsce tak jest we­

sołe: chciałem, aby hyło posępniejszem, aby więcej odpowiadało losowi tych,którzy tu mie­

szkają.

„Weszliśmy do gmachu. Niewidome dzieci jeszcze zajęci były swojemi codziennemi zatru­

dnieniami ; tylko mała liczba byłą uwolnioną i bawiła się. W yborny porządek, czystość i wygoda dawały się spostrzedz w każdem miejscu. Uczniowie różnych klass, otaczając nauczycieli, odpowiadali na dawane pytania trafnie , prędko i z wesołym humorem. C i, którzy już bawili się, byli także swawolni i ha­

łasujący, jakiemi zwykle bywają dzieci w ich wieku. Zdawało się, że żyją' w ścisłej ze so­

bą przyjaźni, nawet w daleko ściślejszej, ani­

żeli dzieci, niemające wad fizycznych. Lecz spodziewałem się teg o : tak być powinno po­

dług praw niebieskiego miłosierdzia.

„ W jednym z pawilonów urządzone są skle­

py , gdzie niewidomi, którzy ukończyli wycho­

wanie, sprzedają swoje roboty różnego rodzaju.

Nie mogliby handlować zwyczajnym trybem ,

(40)

dla tego zwierzchnictwo szkoły zaprowadziło dla nich osobne pracownie i magazyny. Pra­

cuje tu mnostwo rzemieślników, jedni robią szczotki, inni przeszywają materace i t. d.

Wszędzie czystość, zręczność i pilność.

„Kiedy zadzwoniono, niewidomi uczniowie poszli bez przewodnika do sali muzycznej i, usiadłszy na miejscach, zaczęli z widocznem zadowoleniem przysłuchiwać się dźwiękom or­

ganów, na których także grał niewidomy, ma­

jący lat dziewiętnaście. Skończywszy granie, ustąpił swego miejsca dziewczynce. Zagrała święty hymn; wszyscy uczniowie zaczęli śpie­

wać chórem. Słodkie a razem smutne uczucie przenika duszę, kiedy widzisz wyraz zadowo­

lenia na twarzach dzieci, którym tak surowo ubliżyła natura. Bez wątpienia wszyscy byli bardzo szczęśliwi, lecz jedna dziewczynka zwróciła na siebie moję uwagę swoją smutną powierzchownością: siedziała w oddaleniu od innych i pocichu płakała.

„Ciekawą jest rzeczą—wpatrywać się w fi- zionomią niewidomego i spostrzegać w niej od­

— 34 —

(41)

bicie jego myśli i uczuć. Niewidomy nie ukrywa swoich wrażeń, a człowiek niepozbawiony wzroku musi wstydzić się, gdy przypomni swój zwyczaj przybierania cięgle zmyślonej po­

staci. Gdybyśmy chociaż na chwilę naślado­

wali niewidomych, na twarzach których od­

bija się dokładnie piętno każdćj ich myśli w całej jej naturalnój prostocie i jasności, o ! ile to tajemnic wykryłoby się, i jakiemi oszu­

stami pokazalibyśmy się jeden przed drugim !

„Tak myślałem, patrząc na dziewczynkę, o której dopiero mówiłem. — Nieszczęśliwa istota była niewidomą, głuchą, niemą, pozba­

wioną powonienia i prawie pozbawioną smaku.

Niegdyś piękne i zdrowe dziecie, które okazy­

wało największe zdolności, wróżyło najlepsze nadzieje,teraz posiadała tylko jedno uczucie—

dotknięcia. O , z jakim smutkiem patrzałem na nią! Siedziała razem z innemi, nie widząc ani najmniejszego promienia światła, które napełniało salę, nie słysząc najmniejszej czą­

stki dźwięków, które uroczyście rozlegały się

(42)

po sali. Po jej licach płynęły łzy; blada ręka błądziła po murze, niby żebrząc pomocy.

„Nie mogłem wstrzymać swej ciekawości, i opowiedziano mi o tej dziewczynce, co na­

stępuje. Nazywa się Laurą Bridmen. Urodziła się w Hanowerze, w Nju-Hemszejr. Ci, któ­

rzy ją znali w tym czasie, mówią, że była to swawolne i piękne dziecie z niebieskiemi ocza­

mi. Lecz kiedy skończyła półtora roku, zdro­

wie jćj nagle niszczyć zaczęło. Laura ciągle chorowała, a jej rodzice już utracili na­

dzieję, aby żyła. Doznawała okropnych napa­

dów choroby, które, zdawało się, powinny były wycieńczyć siły niemowlęcia, i rzeczywi­

ście , życie już zaledwie tliło w jej słabowitem ciele, gdy niespodzianie wszystko się skoń­

czyło , napady ustały i w trzecim roku Laura była zupełnie zdrowa.

„W tedy jej umysłowe zdolności, wstrzyma­

ne fizyczną słabością, zaczęły rozwijać się z za­

dziwiającą bystrością: przez cztery miesiące dziecie było zdrowe i okazywało wielką roz­

tropność.

— 36 —

(43)

Lecz nagle znowu zachorowała, i na ten czas choroba jej miała smutne skutki: w prze­

ciągu pięciu tygodni Laura straciła wrzrok i razem ogłuchła. Na tóm jednak nie koniec., choroba trwała jeszcze kilka miesięcy. Lau­

rę leczono, trzymano w ciemnym pokoju, ale wszystko naprożno; słuch i wzrok stra­

cone były nazawsze, prócz tego pozbawioną została smaku i powonienia^ uważano także, że i umysłowe jej zdolności zupełnie znikły z przyczyny fizycznych cierpień.

„Nakoniec, gdy miała pięć lat, powróciła do zdrowia, i już więcej nie było przeszkód, aby zająć się, jej wychowaniem.

„Lecz jak ją wychować?.,. Jakie jej teraz położenie?... Ciemność i milczenie grobu oto- * czyły ją ; nie widziała uśmiechu matki, nie słyszała głosu ojca, nie mogła naśladować jego dźwięków. Wszyscy ludzie, połączeni z nią najściślejszemi więzami, ojciec, matka, siostry, bracia, wszyscy byli dla niej tylko prostą, gru­

bą materyą, której mogła dotykać się tylko, i która w jej umyśle niczem nie odróżniała się

4

(44)

— 38 -

od przedmiotów nieożywionych, tylko, że była ciepłą i posiadała możność zmiany miej­

sca, lecz i pies, i kot, także są ciepłe, także odmieniają miejsca.

„Jednakowoż duch nieśmiertelny, istnieją­

cy w człowieku, nie mógł umrzeć, i chociaż Laurze brakowało większej części środków dla utrzymania stosunków ze światem zewnę­

trznym , jednakowoż w niej zaczęła się obja­

wiać przytomność ducha nieśmiertelnego. Jak tylko nieszczęśliwa istota znowu odzyskała zdol­

ność chodzenia, naprzód zaczęła poznawać miejscowość swego pokoju, potem i całego domu, zbadała własność każdego przedmiotu, na który natrafiała; stopniowo powzięła wyo­

brażenie o formie, ciężkości i twardości ciał;

prawie nie odstępowała matki, kiedy ta za­

trudnioną była juką domową robotą; śledziła swoją ręką poruszenia jejrąk, powtarzała wszy­

stko , co ta robiła, i takim sposobem cokol­

wiek nauczyła się szycia i wiązania.

„Ma się rozumieć, środki stosunków z nią bardzo były ograniczone, i to koniecznie mu­

(45)

siało mieć wpływ na moralne kształcenie nie­

szczęśliwej. Kogo nie można oświecać przy pomocy rozumu, na tego można działać tylko siłą, a to, w połączeniu z innemi utrapienia­

mi, na które już sama natura naraziła Laurę, mogło uczynić jej położenie daleko smutniej­

szym.

„Na szczęście!, dowiedział się o Laurze do­

któr bostońskiego szpitalu dla niewidomych, Hau (Howe) i natychmiast przyjechał do Ha- nowru, aby ją zobaczyć. P. Hau znalazł, że Laura wogóle jest mocnej budowy ciała, ner- wowo-sangwistycznego temperamentu, i posia­

da wiele dobrych fizyologicznych cech.—Ro­

dzice przystali na rozłączenie sięznią,i w ósmym roku życia wstąpiła do bostońskiego szpitalu.

„Ta zmiana miejsca na niejaki czas zasmu­

ciła ją ; lecz przez parę tygodni obznajmiła się z swojem nowem mieszkaniem, z swoimi towarzyszami, i wtedy zaczęto cokolwiek uczyć ją znaków, przy pomocy którychmogłaby robić wymianę myśli z innemi ludźmi.

(46)

— 40 —

„Do tego były dwa sposoby: udoskonalić ten pantomimny język, który po części już sama dla siebie wynalazła, albo nauczyć ją zwyczajnych znaków, zestępujących ustną mo­

wę, to je st, lub nauczyć ją znaków dla każdej oddzielnej rzeczy, lub dać jej wyobrażenie o literach, które łącząc mogłaby wyrażać swoje myśli o istnieniu i warunkach istnienia tćj lub owej rzeczy. Pierwszy sposób był łatwiej­

szy, lecz nie obiecywał znacznych skutków;

ostatni trudniejszy: za to skutki jego, w razie powodzenia, powinny być "nadzwyczajne. Do­

któr Hau obrał ostatni sposób.

„Nasamprzód zaczęto dawać jej w ręce jaką zwyczajną rzecz, np. nożyk, widelec, łyżkę, klucz i t. p., a do tej rzeczy przywiązywano kartkę z jej nazwą, wyobrażoną wypukłemi li­

terami. Laura z uwagą macała litery, i ma się rozumieć, wkrótce spostrzegła, że wyraz łyżka tak samo odróżnia się od wyrazu klucz, jak sama łyżka odróżnia się od klucza swoją formą.

(47)

„W tedy dano jej kilka kartek, nieprzywią­

zanych do rzeczy, i ona natychmiast poznała, że mają takie same napisy, jakie znajdowały się na kartkach przywiązanych. Udowodniła tego odpowiedniem rozmieszczeniem kartek przy właściwych im przedmioiach: kartkę z napisem klucz położyła przy kluczu, z napi­

sem łyżka przy łyżce, i t. d. Nieszczęśliwą zachęcano głaskaniem po głowie.

„Tak postępowano ze wszystkiemi przed­

miotami i które można było dać jej w re c e , i ona wkrótce nauczyła się dobierać do nich odpowiednie napisy. Lecz oczywiście, lakim sposobem obudzano czynność tylko jej pamię­

ci i naśladownictwa. Uważała, że kartka z na­

pisem książka przyczepioną była do książki, i kładła ją tam naprzód z naśladowania, po­

tem z pamięci, jedynie pragnąc zasłużyć na pochwałę, nie okazując żadnego wyobrażenia o stosunkach przedmiotów z sobą.

„Nakoniec, zamiast kartek z napisami, za­

częto dawać jej litery , wyciśnięte osobno na oddzielnych papierkach. Naprzód dawano jej

4*

(48)

— 42 —

litery złożone w wyrazy, np. książka, klucz, ły ż k a ; potem zaczęto dawać pomięszane, i ona sama musiała składać je w wyrazy.

„Dotąd nauka jej była czysto-mechaniczną, i biedna dziewczynka, z pokorą i cierpliwością naśladując swego nauczyciela, znajdowała się na jednym stopniu z wyuczonym psem i papu­

gą. Lecz tu prawda nagle zaczęła połyskiwać przednią; rozum jej zaczął pracować, i ona pojęła, żc w tem , czego jej nauczono, zawie­

rają się znaki, za pośrednictwem których może innym udzielać wyobrażenia o rzeczach, które się przedstawiają w jej wyobraźni. Twarz dziewczynki w mgnieniu oka zajaśniała rozu­

mnym ludzkim wyrazem: nie był to już pies, papuga; była to istota, w której żyje duch nieśmiertelny. Teraz potrzebne były tylko cier­

pliwość, wytrwałość i ścisły systemat, aby przezwyciężyć pozostałe przeszkody.

„Usiłowania nauczyciela uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem; lecz skutek ten nie łatwo został osiągniętym: wiele czasu upłynęło, nim zobaczono owoce tych prac.

(49)

„Laurze dano kilka metalowych czworo- grannych lasek, z wyrzniętemi na końcach li­

teram i, i tabliczkę z czworokątnemi dziurka­

mi, do których musiała wsadzać litery, tak , ażeby na powierzchni tabliczki palec mógł uczuwać tylko zarysy liter, zaś laski nie mogły wypadać z dziurek. Przy pomocy tego narzę­

dzia przez kilka tygodni wprawiała się w fo­

remne rozmieszczanie liter, dla oddania wy­

razów , o których wyobrażenie udzielano jej za pomocą rzeczy, dawanych w ręce; i kiedy jej słownik stał się dosyć obszernym, wtedy przy­

stąpiono do trudnej nauki wyobrażania liter za pośrednictwem pewnego położenia palców.

Postępy jej w tej sztuce były bardzo szybkie , albowiem wrodzony rozum już zaczął silnie działać i dopomagał nauczycielowi. W spra­

wozdaniu o postępie jej nauki, ułożonem po trzech miesięcach, powiedziano, że „zupełnie nauczyła się ręcznego abecadła, używanego przez głucho-niemych, i że bardzo zajmującą jest rzeczą przypatrzyć się, z jakiem zadowo­

leniem i gorliwością tem zajmuje się. Nau­

(50)

— 44 —

czyciel, dając jej jaki nowy przedmiot, naprzód objaśnia użycie i potem uczy, jak jego nazwę układać z liter, przedstawianych na palcach;

Laura maca jego rękę i stara się zatrzymać w swej pamięci, w jakim szyku jedna litera następuje po drugiej; przy tom cokolwiek obra­

ca głowę , niby przysłuchując się co do niej mówią; usta jej są otwarte; zaledwie wydaje dech, a na jej twarzy powoli rozkwita uśmiech, w miarę teg o , jak więcej zastanawia się nad lekcyą. Potem zaczyna układać swoje palu­

szki, dobiera z nich zadany wyraz; dalej ukła­

da go z metalowych liter na tabliczce, i nako- niec, aby pokazać, że należycie pojmuje jego znaczenie, przykłada tabliczkę do przedmiotu, 0 którym jej mówiono."

„Cały następny rok objaśniano jej użycie 1 nazwy różnych rzeczy, które dostawały się w jej ręce; przyzwyczajano ją do prędkiego układania liter ręcznego alfabetu; ilft można rozszerzano jej wiadomości o fizycznych sto­

sunkach różnych przedmiotów, z sobą,' i opie­

kowano się jej zdrowiem. W końcu roku

Cytaty

Powiązane dokumenty

Słowa kluczowe Rawa Mazowiecka, II wojna światowa, Holocaust, getto w Rawie Mazowieckiej, Żydzi w Rawie Mazowieckiej, rodzina, dzieciństwo, ukrywanie się żydów w czasie II

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

U pacjentów, u których napięcie naczyniowe i czynność nerek zależą głównie od aktywności układu renina-angiotensyna-aldosteron (np. pacjenci z ciężką

Osuszacze zmienoobrotowe ALUP AVSD umożliwiają osiągnięcie najwyższej jakości powietrza przy niewyo- brażalnych wcześniej oszczędnościach energii.. Ich napęd o

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

Grupa Ady odwdzięczyła się przedstawieniem teatralnym dla maluchów o misiu, który trafił do przedszkola i niczego nie potrafił robić samodzielnie: nie umiał sam jeść,

Tło własnych przekonań noblisty prześwieca także w jego ocenach Przy- bosiowskiej koncepcji poezji oraz w podsumowaniach przemian polskiej twórczości poetyckiej, w których

Aby odczytać liczbę minut, można pomnożyć razy 5 liczbę znajdującą się na zegarze, którą wskazuje wskazówka.. Przedstawia się to następująco: 1 na zegarze to 5 minut, 2