11. W arszawa, d. 15 Marca 1891 r. T o m X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rsz a w ie : r o c z n ie rs. 8 k w a r t a l n ie „ 2 Z p rz e sy łk ą p o cz to w ą : r o c z n ie „ 10
p ó łr o c z n ie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Kom itet Redakcyjny W sz e c h św ia ta
stanowią panowie:
A leksandrow icz J ., D eike K „ D ickstein 8., H oyer H ., Jurk iew icz K., Kw ietniew ski W ł.. K ram sztyk S.,
N atanson J ., P rauss St. i W róblew ski W.
„ W s z e c h ś w ia t" p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szpalcie a lb o je g o m ie j sce p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7 '/i>
za sześć n a s tę p n y c h r a z y kop. 6, za d alsze kop. 5.
i ^ d r e s IRed.alcc37-I: I K r a l c o - w s l z i e - l F r z e d . n a . i e ś c i e , 3>Tr e s .
Z Ż Y C I A
( M A Ł Ż Ó W )
w ó d s ł o d k i c h 1).
W naszych stawach, jeziorach i rzekach, n a każdym praw ie kroku spotykam y m ię
czak i bezgłow e, czyli małże (A cephala s.
L am ellib ran chiata), szczególniej zaś do r o d z a ju A nodonta (szczeżuja, g ładyszka) i U nio (skójka, skrzek) należące. P o sia
d a ją ciało pokryte skorupą, złożoną z dwu połów ek jednakow ych, sym etrycznych, któ re łączą się na grzbiecie zw ierzęcia zapo
mocą sprężystego więzu, a nadto u rodzaju U nio zn a jd u ją się dwie podłużne listew ki
') K ilk a słów o ro zw o ju sk ó jk i (A n o d o n ta C uv.) p . A. Ś ló sarsk ieg o , „K o sm o s". Lw ów , 1881. H um - b o ld , 5 H f., 1889. C. S c h ierh o lz , U e b er d ie E n t- w ic k lu n g d. U n io n id en D en k sch rif. d . A k. d. W iss.
z u W ie n . 1889, B. 55 (N a tu rw isse n sc h aftlic h e R u n d sc h a u , N r 40, 1890 r.).
I oraz zęby tak ustawione, że zęby jednej p o łówki wchodzą szczelnie w zagłębienia n a d rugiej, dopom agając do dokładniejszego zam knięcia i tw orząc zawiasę skorupy.
P rz y tem skorupa A nodonty je s t cienka i łam liw a, U nio zaś ma skorupę grubszą i znacznie mocniejszą. Ciało zw ierząt tych je s t płaskie, m iękkie, bez wyraźnej głow y, okryte płaszczem, który p rzy rasta do grzbie
tu zw ierzęcia i okryw a boki, przy leg ając ściśle do skorupy, k tó rą wydziela swemi zgrubiałem i brzegami. Gęba je st bezbron
na, bez szczęk i język a, z każdej strony g ę by dwa p łatki, służące do napędzania po
karm ów . Na brzusznej stronie zw ierzęcia znajduje się (fig. 1) noga, t. j. mięsisty, k u r- j ezliwy w yrostek, z boków ścieśniony, zapo
mocą którego zw ierzęta zw ykle chodzą po dnie wód, pozostaw iając ślady brózdowate.
U k ład nerw ow y składa się z trzech p ar zwojów (zw. mózgowego, nogowego i skrze- lowego), połączonych ze sobą nerwami. P o między płaszczem i ciałem z każdej strony rosciąga się jam a, w ktorój zawieszone są skrzela blaszkow ate, po dw a (zew nętrzne i w ew nętrzne) z każdej strony zwierzęcia.
Każde skrzele składa się z dwu listków, ze
wnętrznego i w ew nętrznego, które w ten
162
W SZ E C H ŚW IA T.Nr 11.
sposób są zrośnięte, że tworzą, woreczki p ła skie, do w nętrza których mogą. się dosta
wać ja jk a , w ychodzące z ja jn ik a przez od
pow iednie ujście.
Do zam ykania skorupy służą mięśnie, któ re przyczepiają się do dw u połów ek sk o ru py, przebiegając w poprzek od j e d n e j do d ru g iśj, n a przednim i na tylnym końcu ciała.
W ew nątrz ciała położony je st k an a ł p o karm ow y, k tó ry sk ład a się z krótkiego p rz e łyku, żołądka, otoczonego w ątrobą i kiszki bardzo d ługiej, pozginanej i otw ierającej się na przeciw nym końcu ciała. P o n a d koń-
F ig . 1. B u d o w a A n o d o n ty (szcz eżu i): o g ę b a, p p ła tk i gębow e, a n o g a , 1. zw ój m ózg o w y , 2. zw ój nogow y, 3. zwój s k rz elo w y , czy li trz e w io w y , e sk rze- la n ie c o o d w in ię te , g p łas zc z , h ty ln y k o n iec p ł a szcza z b ro d a w k a m i d o ty k o w e m i, f o tw ó r k isz k i (o d b y t), i w ą tro b a , y u jś c ie n e r k i, x u jśc ie ja jn ik a -
cem kiszki leży serce, składające się z k o m ory, przylegającej do ścian kiszki i dw u przedsionków po bokach kom ory położo
nych. W e w n ątrz ciała rów nież leżą n erk i i o rg an y rozrodcze. A nodonta i U nio są zw ierzętam i rozdzielno-płciow em i, w ylęga
ją się z ja je k , k tó re po w yjściu z w nętrza ciała sam iczki, p rz ez ujście ja jn ik a dostają się pom iędzy listk i zew nętrznej p ary skrzel i w ypełniają skrzela obficie, tak, że liczba
ja je k , w edług C. Schierholtza, dochodzi w jednem zw ierzęciu do stu tysięcy.
W ew n ątrz skrzel ja jk a zostają zapłodnio
ne i przem ieniają się na zarodki. Poniew aż zarodki bardzo znacznie różnią się od d o ro słych zw ierząt, dlatego daw niejsi badacze (R ath ke, 1797 r., Jacobson, 1828 r.), niezna- ją c ich zw iązku z organizm em m atki, u w a
żali zarodki A nodonty za pasorzyty, z a m ieszkujące skrzela tego m ałża i opisali je pod nazwą G lochidium parasiticum . P óź
niejsze je d n a k badania w ykazały niezbicie, że „G lochidium ” w ylęga się z ja je k Ano- donty, które naprzód w ew nątrz tego mię
czaka, a następnie w jego skrzelach się znajdują. D zięki prasom L eu c k arta (1818), O. Schm idta (1856), F . A. F o rela (1867), H . v. Ih e rin g a (1874), W .F lem m ing a (1875), E. R abla (1876), C. S chierholza (1890) zb a
dany został dokładnie rozwój ja jk a i roz
wój zarodka w ew nątrz ja jk a u A nodonta i Unio. Niem niej, od dość daw na poznana została budow a zarodka po opuszczeniu jaj - ka, czyli owego „G lochidium ”, nazyw anego także larw ą. Z arodniki U nio i A nodonta są zupełnie praw ie jedn ako w o zbudow ane, istnieją pom iędzy niem i różnice bardzo n ie
znaczne. Z arodek, k tó ry opuszcza skrzela m acierzystego organizm u, nazyw any zw y
kle larw ą, sk łada się z ciała delikatnego, m iękkiego i ze sk orup ki pokryw ającej (fig. 2). S k o ru p k a posiada dw ie połówki tró jk ątn e i składa się z w arstw ta k ułożo
nych, że brzegi skorupki są zgrubiałe, a p o w ierzchnia górna pofałdow ana. P ołów ki sko ru pki łączą się ruchom o na grzbiecie za
rodka, na brzusznej zaś stronie, na wolnym brzegu zaopatrzone są w w yrostki właści
we ty lk o zarodkow i (larw ie), zw ane haczy
kam i, czyli uczepkam i skorupki (fig. 3). Są to dwie m ałe blaszki tró jk ątn e, zapewne w apienne, n a końcu zeszczuplone i na p o w ierzchni zew nętrznej po k ry te wyniosło
ściami w kształcie kolców, przyczepiają się one do połów ek skorupki pod kątem p ro stym w ten sposób, że p rzy zam ykaniu sko
rup k i w yrostki zw racają się na wewnątrz i chow ają się w skorupce, a kolce na nich um ieszczone zbliżają się do siebie. W ła
ściwe ciało zaro dk a (larw y ) p o k ry te sko
ru p k ą jest m iękkie, delikatne i składa się
z części bocznych, w yścielających wewnę
N r 11.
W SZE CH ŚW IAT.163 trz n ą w klęsłą powierzchnię skorupek, które
są płaszczem oraz z części środkow ej, któ
ra łączy połówki skorupki. Na brzegu wol
nym każdój połówki płaszcza znajdują się cztery w yrostki stożkowate, zakończone de- likatnem i szczecinkami. Największy i n a j
lepiej w ykształcony w yrostek leży blisko przedniej, grzbietow ej części płaszcza, po zostałe zaś trzy są umieszczone poniżej, czyli znacznie bliżej brzegu wolnego. W y
ro stk i te służą jak o organy dotyku, zapo
mocą k tórych zarodek może ocenić zbliża
jącą się rybę, do którój się przyczepia.
Ś rodkow a część ciała zarodka, składa się z m ięśnia dość dużych rozm iarów zam yka
jącego skorupę, któ ry u larw y jest pojedyń-
kow i ciała w płaszczu, tw orzą dołki bo
czne.
N adto, na linii środkowej ciała znajduje się inne zagłębienie nieparzyste, jestto otw ór gębowy, k tó ry u zarodka nie okazuje żadnego zw iązku z sąsiednim , całkowicie zam kniętym woreczkiem kiszkowym. O bok tego zagłębienia znajduje się wyniosłość, którą nazyw ają w yrostkiem nogowym .
N adto, w edług p. Schierholza, zarodek Unio posiada woreczki słuchowe, jakoteż i zaczątek system u nerwowego, inni jed n ak badacze organów tych nie obserwowali.
S koro zarodki A nodonta i Unio dojdą do opisanego powyżej stopnia rozwoju w n a
tu raln y m przebiegu, są ze skrzel wyrzucane
F ig . 2. D orosły z a r o d e k (la rw a ) A n o d o n ta p iso in alis, o tw o rz o n y , w id z ia n y ' o d s tro n y b rz u szn e j, s iln ie p o w iększony. mz m ię sie ń z am y k ają c y s k o ru p k ę , ks w y
ro s tk i sz czecin k o w ate p łaszcza, np n itk a p rz y c z ep n a (le p k a ), db d o łk i b oczne,
wd w y ro s tk i d o d a tk o w e skor u p k i, p o k ry te ko lcam i.
F ig 3. Z a ro d e k (larw a ), czyli „G lochi- d iu m “ A n o d o n ta y e n trico sa, n aw p ó ł o tw a rta . « n itk a lep k a , m m ięsień zam y
k a ją c y , p p łaszc z, oz w y ro stk i szczecin- ko w ate (o rg an y zm y sło w e), sh w y ro s t
ki h aczy k o w ate sk o ru p k i,
ssk o ru p k a .
czy, rosciąga się od jednej połów ki do d ru giej i przy kurczeniu swojem zamyka obie- dw ie połowy skorupki. W pośród masy środkowej ciała znajduje się zaczątkow y w orek kiszkow y, ślepo zakończony, dalej gruczoł bisiorowy, który wysnuwa długą nitk ę przezroczystą, nadzwyczaj lepką, p rz y pom inającą bisior różnych małżów. W edłu g S chierholza, u zarodka (larw y ) oprócz m ię
śnia zam ykającego skorupkę znajd uje się jeszcze sześć włókien (kom órek) mięśnio
wych w każdej połowie ciała; jed n e z nich w ciągają płaszcz przy zam ykaniu się sko
ru p k i oraz kierują w yrostkam i haczykow a- temi, inne, umieszczone bardziej ku środ-
nazew nątrz do wody. Czas znoszenia (w y rzucania) ja je k u różnych gatunków U nio- nidae je s t dość rozm aity; różne g atu n k i A nodonty (z w yjątkiem A. com planata) po
siadają w zimie w skrzelach zarodki, które znoszą wezesną wiosną. G atu nk i zaś Unio, jako też A n odonta com planata m ają skrzela w ypełnione zarodkam i w lecie. W y rzu ca
nie zarodków (k tó re są zaw arte w jajkach), w edług spostrzeżeń S chierholza i B rauna, odbyw a się pojedyńczo wraz z silnym p rą dem wody, pow racającej ze skrzel. W yrzu
canie zarodków masami je st nienaturalne,
chorobliwe i następuje wtedy, kiedy małże
(A nodonta i U nio) są umieszczone w wodzie
164
W SZ E C H ŚW IA T.N r 11.
pozbaw ionój tlen u , ja k to m a m iejsce w ak- w a ry jach niedostatecznie odśw ieżanych.
J a jk a w yrzucone nazew n ątrz do wody sp ad ają na dno, pow łoczki pokryw ające je p ęk a ją i zarodki, dochodzące do 0,05 mm, w yłaniają się, leżąc grzbietem na dół, skorupkę otw ierają szeroko, a niekiedy na- przem ian otw ierają i zam ykają, n itk a zaś lepka, długa na k ilk a m ilim etrów p ły w a w wodzie. P oniew aż w yrzucone zarodki często u k ła d a ją się je d n e p rzy drugich, przeto lepkie ich n itk i w w ielu razach sk le ja ją się pom iędzy sobą i tym sposobem po
w stają k łębki n itek , łączące zarodki, czyli larw y , niekiedy zaś siateczki, rosciągające się na różnych przedm iotach, zn ajdujących się n a dnie wód.
[dok. nast.).
A ntoni Slósarski.
0 DROBNYCH PLANETACH.
Z końcem ubiegłego ro k u liczba znanych nam drobnych p lan et, krążących m iędzy M arsem a Jow iszem , przek ro czy ła ju ż trz e cią setkę, a ogólna ich ilość je st zapew ne bardzo znaczną. O bliczanie dróg w szyst
kich tych b ry ł w ym aga znacznego n akładu m ozołu i czasu, a n iek tó rz y astronom ow ie w yrazili n aw et w ątpliw ość, czy osięgana stąd korzyść odpow iada łożonśj na to p ra cy. G dyby zaś zap rzestano drogi ich o b li
czać, nie m ogłoby też oczywiście być mowy o dalszem ich odkry w an iu , nie m ielibyśm y bow iem w skazów ek do rosstrzygnięcia, czy p ew na p lan eta dostrzeżona je s t nowa, czy też ju ż daw niój w idzianą była. Różne wszakże w zględy przem aw iają za dalszem utrzy m aniem dotychczasow ego postępow a
nia, a znany astro nom p. T issera n d w ystą
p ił w ostatnim „R oczniku b iura d ługo ści”
z obroną ty c h skrom nych b ry łe k u k ład u słonecznego, w skazując, że znajom ość ich przy czy n iła się niem ało do rozw oju a s tro nom ii, dalszem u zaś ich b adaniu nastręcza
j ą się zagadnienia, k tó ry ch rosstrzygnięcie m oże być dla n auki pożądane. O różnych
tych kw estyjach podaw aliśm y ju ż w piśmie naszem wiadomość, przytaczam y tu w szak
że treść pracy p. T isseranda, zestaw ia ona bowiem dokładnie wszystko, co wiemy o drobnych planetach.
Znaczna przestrzeń , oddzielająca drogę M arsa od drogi Jow isza, u d erzy ła ju ż u w a gę K e p le ra tak dalece, że nie w ahał się w próżnój tej przestrzeni umieścić planetę hipotetyczną: „In tra M artem et Jovem no- vam interp osui p lanetam ”. Dom ysł ten n a
brał większego praw dopodobieństw a, gdy profesor w ittenberski T itiu s w r. 1766 oka
zał em pirycznem swem praw em , że wszy
stkie, znane podówczas p lan ety n astęp u ją po sobie w edług pew nego oznaczonego p o rząd k u . R eguła tego następstw a planet, znana więcej pod nazw ą p ra w a Bodego, k tó ry pism am i swem i rozgłos jój szerszy n a dał, w yraża się w sposób następujący: W y piszm y szereg liczb: 0, 3, 6, 12, 24, 48, 96, z których każda następna (z w yjątkiem d ru giej) je s t d w u kro tną w zględem p o p rzedza
jącej, a następnie do każdej z nich do daje
my 4, wtedy tak otrzym ane sum y d ają śre
dnie odległości p lan et od słońca, przyczem odległość ziemi przyjm ujem y za 10:
M erk u ry 0 + 4 = 4 W enus 3 + 4 = 7 Ziemia 6 + 4 = 10 M ars 1 2 + 4 = 16
— 2 4 + 4 = 28 Jow isz 48 + 4 = 52 S atu rn 96 + 4 = 100
W idzim y więc, że dokładność tego p raw a zry w ał tylko b rak planety między M arsem a Jow iszem , w odległości 2,8 od słońca, j e żeli odległość ziem i oznaczym y przez 1.
G dy w rok u 1781 o d k ry ty został przez W . H erschla U ran, rach un ki L ex ella i L ap la- cea w ykazały, że i odległość tej plan ety od słońca w yraża się ze znacznem przyb liże
niem przez toż sam o praw o Bodego, mam y tu bow iem 182 + 4 = 1 9 6 , co od istotnej od
ległości 191,9 niew iele odstępuje. Zgo
dność ta, dając nowe poparcie p raw u B ode
go, w zbudziła przekonanie tak silne o ist
nieniu brakującej między M arsem a J o
wiszem p lanety, że na kongresie w G o th a
1796 r. L alan d e i Zach p rzedstaw ili p ro jek t
system atycznego je j poszukiw ania, roskła-
iSl* 1 1 . W SZ E C H ŚW IA T. 1 6 5
dając pracę tę między dw udziestu czterech astronom ów , z którychby każdy zajął się rospatrzeniem na niebie jednój godziny zo- dyjaku, czyli l/ ti części pasa zwierzyńco
wego.
Zanim wszakże astronom ow ie do stow a
rzyszenia tego należący istotnie prace swe rospoczęli, z brzaskiem nowego stulecia, dnia 1 Stycznia 1801 r. dostrzegł P iazzi w Palerm o w konstelacyi B yka gw iazdę teleskopow ą 8 wielkości, którą, uw ażał p ie r
wotnie za kometę; obserw ow ał ją następnie k ilk ak ro tn ie aż do d. 11 Lutego, choroba wszakże zm usiła go w tedy do przerw ania tych dostrzeżeń. Bode pierw szy wniósł, że gw iazda ta nie może być kom etą i dom yślił się, że jestto właśnie planeta tak gorliw ie poszukiw ana. G dy Piazzi mógł znów do dostrzeżeń swych wrócić, nie znał ju ż poło
żenia planety, której nadał nazwę C erery, a którój oprócz niego n ik t inny nie widział.
W iedziano tylko, że winna ukazać się w końcu ro k u , gdy w ynurzy się z prom ieni słonecznych; do oznaczenia wszakże poło
żenia jój posiadano jedy nie m aleńką część jój drogi, przebieżoną w ciągu czterdziestu dni dostrzeżeń Piazziego, k tó ra stanowiła łu k 8° zaledwie.
T rzeb a więc było odnaleść rachunkiem położenie planety po półrocznój przerw ie, a do rozw iązania zadania tego m etody ów
czesne astronom ii teoretycznój nie w ystar
czały. Z ajął się wszakże lą rzeczą Gauss, któ ry w tedy b y ł młodzieńcem dwudziesto
czteroletnim i w ciągu niespełna m iesiąca podał w ytw orną metodę, dozw alającą o b li
czyć drogę planety z czterech stosunkowo bliskich jój dostrzeżeń. Metodę tę ogłosił G auss dopiero w r. 1809 w pam iętnem swem dziale: „T heoria motus corporum coelestium in sectionibus conicis solem am- bientium ,” dokładność jój wszakże ujaw niła się już, gdy O lbers 1 Stycznia 1802 odszu
k a ł C ererę w m iejscu przez G aussa wska- zanem.
Skoro zaś poznano drogę C erery, można było w edług trzeciego praw a K ep lera ozna
czyć, że odległość jój od słońca wynosi 2,77;
odpow iada więc ona dokładnie praw u B o dego i zapełnia przerw ę między M arsem a Jow iszem . O kazała się wszakże planetą bardzo skrom ną, nie przedstaw ia bowiem
wyraźnój tarczy, ale ja k gwiazdy stałe wy
daje się punktem tylko. W przypusz
czeniu, że odbija ona światło również sil
nie, ja k planety wielkie, wywnioskowano, że średnica jój wynosić może około 300 k i
lometrów.
S praw a wszakże zaw ikłała się bardziój, gdy O lbers od krył d. 25 M arca 1802 drugą planetę, P alladę, krążącą w tejże samój o d ległości średniój od słońca, co Ceres. Z n a
czna pochyłość drogi tój planety względem ekliptyki nasunęła O lbersow i domysł, że obie te drobne bryły są okrucham i jedn ój, większój planety, rozbitój w skutek ja k ie goś gw ałtow nego w ybuchu wewnętrznego.
W takim zaś razie można było p rz y p u szczać, że istnieje większa jeszcze ilość tych odłam ków, czyli drobnych planet, których drogi krzyżow ać się winny w punkcie gdzie nastąp ił ich rozdział. A by więc dalsze te bry ły wyśledzić, należało zwrócić uw agę na te dw a punkty sfery niebieskiój, w k tó rych j ą spotyka linija, w ypadająca z p rze
cięcia płaszczyzn dróg C erery i P allad y . Id ą c zatem za tą hipotezą O lbersa, o dk ry ł rzeczywiście H a rd in g w r. 180 Ł Ju n o n ę w sąsiedztwie jedn ego z tych punktów , O l
bers zaś sam w pobliżu drugiego, W estę, w r. 1807.
Poszukiw ania dalsze przez la t blisko czterdzieści były bezowocne, aż do roku 1845, gdy H encke o d krył p iątą bryłę, m niejszą jeszcze, aniżeli cztery poprzednie, A streę. O d tój epoki odkrycia tych planet szły ju ż bezustannie i obficie jed n e za d ru - giemi, tak że w obecnój chw ili liczymy ich ju ż 305 '). Nowo odkryw ane wszakże p la nety są coraz drobniejsze; cztery pierw sze dorów nyw ały gwiazdom 6-ój—8-ój wielko
ści, dwie odkryte przez H enckego były 9-ój, odkryw ane zaś obecnie nie przechodzą w ogólności 13-ój wielkości.
Ze względu na drobność C erery, Pallady, Junony i W esty sądził W illiam H erschel, że niew łaściw em byłoby m ianować j e p la netam i i-nadal im nazwę „asteroid". H i-
') O o d k ry c iu p la n e ty (300) p o d a liśm y w ia d o
m ość w r . z (str. 798), p la n e tę (301) o d k ry ł J. P a-
lisa 16 L is to p a d a , (302) C h aco rn ac 14 L isto p a d a ,
(3C3) C h arlo is 11 L u te g o r. b., (304) M illosevich
12 L u te g o , (305) J . P a lisa 14 L u teg o .
16(5
W SZECH ŚW IAT.Nr 11.
sto ry k pew ien tow arzystw a królew skiego w L o n d y n ie w yróżnienie to surowo zganił;
zarzu cił naw et H erschłow i, że w ten sposób p ra g n ą ł wskazać, o ile niżej od niego m ie
szczą, się pierw si obserw atorow ie tych b ry ł w rzędzie odkryw ców astronom icznych.
P o d ejrze n iu wszakże tem u przeczą w łasne słow a H erschla: „R óżnica w łaściw a, ja k a zachodzi m iędzy planetam i a asteroidam i je st dziś w yraźnie ustalona. Okoliczność ta, ja k sądzę, więcej się p rzyczyniła do ozdoby naszego u k ład u słonecznego, aniżeliby to w ypłynąć m ogło z o d k ry c ia nowój p la n e ty ”.
. N ależy nam tera z spojrzeć n a ogół dróg asteroid, aby z nich w yczytać, czy hipoteza O lb ersa może się utrzym ać. O dpow iedź n a nieszczęście trzeb a dać przeczącą. N ew - corab m ianow icie z a ją ł się staran n em rospa- trzeniem o rb it pierw szych czterdziestu aste
ro id i przek o n ał się, że obecnie zgoła nie przechodzą one przez jed n ę i tęż sam ęlin iją p rostą. M ożna wszakże było przypuszczać, że w arunek ten zach o d ził w pew nej epoce odległej, a następnie dopiero uleg ł zniszcze
niu pod w pływ em zakłóceń, pow odow anych przez p lan ety w ielkie, przez Jow isza i S a
tu rn a przedew szystkiem . R ach u n k i w szak
że E nckego i innych w ykazały, że i przed w ielu laty d ro g i te nie posiadały wspólnego p u n k tu przecięcia, hipotezę zatem O lbersa, w edług której asteroidy pochodzić m iały z rozbicia się jednej planety, zarzucić na
leży.
N ajm niejszą odległość śred n ią od słońca 2,13 posiada astero id a (149) czyli M eduza, najw iększą 4,26, asteroida (279); pierw sza z nich obiega drogę swą dokoła słońca w ciągu 3,11, d ru g a w ciągu 8,81 lat.
W idzim y więc, że b ry ły te k rążą po d ro gach, odstępujących daleko po jednej i po d rugiej stronie od g ranicy 2,8, ja k ą im w skazyw ało praw o B o d e g o .— N ajbardziej ze w szystkich zbliżyć się może do słońca E tr a (132) do odległości 1,61, A ndrom a- cha (175) zaś usunąć się od niego mo
że aż do odległości 4,73. A steroidy zatem poruszają się w obrębie pasa bardzo rozle
głego, drogi ich bowiem zajm ują pas o sze
rokości 450 m ilijonów kilom etrów , trz y k ro tn ie przechodzący odległość ziem i od słońca.
W ogólności w yróżniają się asteroidy od p lan et w ielkich znaczniejszem w ydłuże
niem czyli większym m imośrodem swych dróg, jak o też silniejszem ich pochyleniem względem ekliptyki. D rogi p lan et w iel
kich są praw ie kołow e i p raw ie na jed naj płaszczyźnie przypadają: z w yjątkiem M er
kurego, żadna nie pochyla się względem ek lip ty k i w ię c e j, aniżeli na 2° do 3°. Co do p lanet drobnych natom iast, to pochyle
nie d róg wielu z nich przechodzi 10° a n a
wet 20°, m inośrody zaś ich wynoszą często y 8 i w ięc ej. G odnem je s t uwagi, że orbity bardzo pochylone są też i silnie wydłużone, chociaż w zajem ność m iędzy temi elem enta
mi nie zachodzi, znaczny bowiem m imośród nie pociąga za sobą silnego pochylenia.
M ożnaby też przypuszczać, że pierw otnie biegły asteroidy po drogach słabo w ydłu
żonych i niewiele względem ek lip ty k i po
chylonych, a następnie dopiero, pod w pły
wem zakłóceń, m im ośrody i pochylenia m o
gły się znacznie powiększyć. L ag ran g e i L aplace w ykazali w praw dzie, że m imośro
dy i pochylenia wielkich p lan et pod w pły wem przyciągań w zajem nych zm ieniać się m ogą tylko w granicach bardzo szczupłych, re z u lta t ten wszakże uzasadniony je st tylko dla pewnych oznaczonych odległości p lanet od słońca, a nie w ypływ a stąd jeszcze, by stateczność ta utrzym yw ała się i w innych położeniach pośrednich, mianowicie zaś w przestrzeni, w której się mieszczą asteroi
dy. R ozbiór tego pytania doprow adził L e- y e rrie ra do ciekawego wniosku:
„Między słońcem a Jow iszem istnieje oko
lica tak a, że gdy tam um ieścimy drobną ma
sę, w orbicie słabo względem drogi J o w i
sza pochylonej, m asa ta m ogłaby wystąpić ze swej orbity pierw otnej i osięgnąć zna
czną pochyłość względem drogi Jow isza i względem drogi S aturna. Rzeczą jest godną uwagi, że położenie to przypada b ar
dzo blisko podw ójnój odległości ziem i od słońca, to je s t n a g ran icy niskiej strefy, w którój napotkano drobne planety”.
Okoliczność ta wszakże nie może nam
w ytłum aczyć znacznych pochyleń, ja k ie
plan ety te w samej rzeczy przedstaw iają,
najw iększe bowiem pochylenia w ystępują
u asteroid, krążących w odległościach 2,75
i 3,15 od słońca, daleko zatem od okolicy,
N r 11.
W SZEC H ŚW IA T.167 w skazanej przez L everriera. P . T isserand
prz ep ro w a d ził podobne badanie co do mi- m ośrodów i przekonał się również, że i pod tym względem zachodzi obszar takiej nie- stateczności, przypada je d n a k w odległości od słońca jeszcze m niejszej, 1,83. Należy stą d zatem wnieść, że zakłócenia spowodo
wane przez Jow isza i S atu rn a są niedosta
teczne do w ytłum aczenia silnych pochyleń i w ielkich m imośrodów znacznej liczby asteroid. Nigdy zatem nie mogły być one bardzo małe, a jeżeli przyjm ujem y, że cały u k ład słoneczny rozw inął się z pierw otnej m gław icy Laplacea, to w czasie, gdy w y
tw arzały się z niój asteroidy, m usiała ona pozostaw ać w w arunkach odm iennych, a n i
żeli w tedy, gdy pow staw ały planety w iel
kie. Jestto więc pytanie zajm ujące ze w zględów kosm ogonicznych, a odkrycie większej ilości asteroid ułatw ić może jego rozw iązanie.
W rozległym pasie, ja k i asteroidy zaj
m ują, nie są one bynajm niej jed n o stajn ie rozłożone; w pew nych okolicach, czyli r a czej w pew nych odległościach od słońca są one gęsto skupione, w innych znów m iej
scach napotykam y szerokie przerw y, ja k w pierścieniu S atu rn a. Szeroka tak a p rz er
wa zachodzi szczególniej w odległości 3,27, t. j. w odległości przechodzącej 3,27 razy odległość ziem i. Poniew aż zaś odległość Jo w isza od słońca wynosi 5,2028, na zasa
dzie przeto trzeciego praw a K e p le ra obli
czyć można łatw o, że planeta umieszczona we wskazanej odległości 3,27 obiegałaby d w a ra zy słońce w czasie, gdy Jow isz k o ń czy jed en swój pełny obieg. Podobnież w ystępuje przerw a w odległości 2,50, gdzie znów znajdująca się planeta obiegałaby w tym że samym czasie słońce trzykrotnie.
W idzim y więc, że przerw y te istnieją w okolicach, gdzie czasy pełnego obiegu p lan et czyniłyby dokładnie w ielokrotną część czasu obiegu Jow isza V2, l/ 3■ In n e przerw y, mniej w ybitne, zachodzą w tych m iejscach, gdzie stosunki te w yrów nyw ają ułam kow i 3/ 5 + 3/ 7+ 2/o + 2/j> j- gdzie znaJ ' dująca się p lan eta kończyłaby 2 lub 7 peł
nych obiegów w czasie trzech lub dwu obiegów Jow isza. A stronom am erykański D aniel K irkw ood, który na okoliczność tę pierw szy zw rócił uw agę w r. 1866, w y p ro
wadził stąd zasadę ogólną, że te części całe
go pasa asteroid, w których istnieje prosty stosunek wym ierności między czasem obie
gu drobnej planety a czasem obiegu Jo w i
sza, przedstaw iają się jak o przerw y, p o d o bne do odstępów rozdzielających różne pierścienie S atu rn a *). D odać wszakże n a leży, że przerw y te nie są tak stanowczo odgraniczono, ja k między pierścieniam i S a
turna; po zupełnej bowiem próżni ilość as
teroid nie w zrasta nagle, ale pow iększa się zw olna, dochodząc stopniowo do norm alnej sw6j wartości.
D la wytłum aczenia tych przerw odwołać się należy do teoryi zakłóceń. M ielibyśmy rzeczywiście wyjaśnienie bardzo proste, gdyby m ożna było okazać, że dwie planety, których czasy obiegu pozostają w w ym ier
nym i prostym stosunku, znajd u ją się tem samem w stanie rów now agi niestatecznej i dążyć zatem winny do natychm iastowego je j opuszczenia. N a nieszczęście wszakże, gdy w arunki takie istnieją, zw ykła teoryja perturbacyj nie daje stanowczej odpow ie
dzi; niem ożna więc wnosić, by w arunki te prow adziły do podobnej niestateczności, a na podstawie rachunków nowszych w y
pada wniosek raczej wręcz przeciwny.
Na podstawie mianowicie badań swych nad układem S aturna, mówi Newcomb:
„W yobrażam y sobie powszechnie,że w p rzy padku ruchów dokładnie w spółm iernych, zakłócenia m usiałyby rosnąć ponad wszelką granicę, tak, że zniszczyłyby zupełnie s ta teczność układu. Otóż wniosek taki nie je s t bynajm niej konieczny; zachodziłyby w' ta kim razie praw dopodobnie tylko w ahania mniej lub więcej niereg u larn e, rów now aga zaś przyw racałaby się b ezustannie”. P o g ląd podobny w yraził zresztą daw niej ju ż Gauss, a nowe prace G yldena i T isseran da pro w a
dzą do podobnegoż wniosku.
Praw dopodobnie zatem, gdyby przerw y takie nie istniały od początku, późniejsze zakłócenia Jow isza nie m ogłyby ich w ytw o
rzyć; istn iały więc niew ątpliw ie ju ż bespo- średnio po utw orzeniu się asteroid, co ze stanow iska kosmogonicznego stanowi rów-
') O b. „ R o sk la d d ro b n y c h p la n e t m ię d z y M ar-
‘ se m a Jow iszem *1 W szechśw . z r. 1887, s tr . 617.
N r 11.
nież rzecz b ardzo ciekaw ą. Niem niej w aż
ne zad an ie o tw iera się tu dla m echaniki nieba, w tym bowiem p rz y p ad k u m etody daw ne są. niedostateczne, chociaż szczegóły te były ju ż przedm iotem badań bardzo waż
nych.
A stero id y położone na skraj nój granicy pierścienia są. z różnych względów godne uwagi. N iektóre z nich stanow ią niejako przejście od drobnych p lan et do kom et pe- ryjodycznyeh. D roga m ianow icie A n d ro - machy (175) zupełnie je s t podobna do drogi kom ety T em pla (1867, II). Różnica zatem plan et i kom et, polegająca na sprzeczności ich dróg , u p a d a tu zu pełnie; m ożna je ro z różniać je d y n ie na podstaw ie ich w ejrzenia fizycznego. A steroidy, o k tórych teraz m ó
wim y, są od ziemi zaw sze oddalone i w yda
wać się nam m uszą bardzo drobnem i; być więc może, że przy pom ocy potężnych lu n e t będzie m ożna o d k ry ć znaczną jeszcze ich liczbę, a w tedy lepiój się może ujaw ni zw iązek ich z kom etam i peryjodycznem i.
P la n e ta (279), o d k ry ta p rz ed dwoma laty, należąca do tój g ru p y asteroid skrajnych, zbliży się w r. 1912 do Jo w isza na odległość niew iększą od odległości ziem i od słońca i utrzym yw ać się będzie w tój odległości przez czas dosyć długi. P rzy c ią g an ie J o wisza przechodzić będzie w tedy */so część przy ciąg an ia słońca; obliczenie w yw ołanych przez to zakłóceń może być trudnem , ale na ich podstaw ie będzie m ożna ze znaczną ści
słością obliczyć masę Jow isza.
P la n e ty natom iast p rz y p ad ające na g ra nicy niższój pierścienia m ogą się bardzo znacznie zbliżać do ziem i, aż do odległości 0,7, zw łaszcza gdy drogi ich są bardzo w y
dłużone. W tym razie oznaczyć można b a r- dzo dokładnie ich p aralak sę, obserw ując je z dw u odległych stanow isk, ja k to p rz e p ro wadzono co do księżyca. N a zasadzie praw K e p le ra w yprow adzić stąd m ożna p aralaksę słońca, zatem odległość słońca od ziemi.
J e s tto je d n a z najlepszych m etod, jak iem i rosporządzam y do otrzym ania tój wielkości zasadniczój dla astronom ii (W szech, z ro k u 1883, str. 204).
J a k pow iedzieliśm y, niepodobna w szyst
kich asteroid w yprow adzać z rozbicia się jednój planety; m ożna wszakże zebrać po dwie planety, k tó ry ch drogi okazują znacz-
| ne analogije. N ajciekaw szą taką g rup ę tw o
rz ą F ides (37) i M aja (67); elipsoidy, po k tó ry ch one k rążą są praw ie rów ne i jed n a-
| ko pochylone względem ek liptyk i, a zgo-
| dność tak uderzająca obu dróg, która nadto, j ja k uczy rachuuek, zawsze p raw ie utrzym y-
| wać się będzie, nie może być dziełem p rzy padku. Podobnych p rzyk ładó w przytoczyć m ożna k ilk a jeszcze, a praw dopodobnie w raz z odkryw aniem p lan et nowych powię
kszy się liczba takich zgodności, a to znów dostarczy zapew ne ważnych w skazów ek co
do początku asteroid.
Z tego wszystkiego w idzim y, że planety drobne przyczyniły się do rozw oju astro no mii w wieku bieżącym. P rzypom inam y tylko, że to dla odszukania C erery G auss nap isał jed n o z najpiękniejszych dzieł swoich. Podobnież, poszukując szybkiego sposobu spraw dzenia rachunków liczebnych L ev e rriera nad w ielką nierów nością P a lla - dy, w yprow adził C auchy wzory, które służą nam obecnie naw et do teoryi p lan et w iel
kich i do n ajtru d n iejszy ch kw estyj teoryi księżyca. T ak iż sam m ają początek w ażne prace teoretyczne H an sen a i G yldena.
Niemniój i w dziedzinie obserw acyi aste
roidy były źródłem ważnych postępów. P o szukiw anie ich w ykształciło znakom itych obserw atorów . A by je łatw o śledzić, trzeb a było budow ać przyrządy potężne, a w ty m że samym celu k a rty nieba i katalogi gw iazd zo stały znacznie ulepszone. W szczególno
ści przytoczyć należy piękne k arty gw iazd zw ierzyńcow ych braci H en ry. G dy astro nomowie ci zam ierzyli zająć się w ygotow a
niem k a rt okolic nieba, p rzerżniętych drogą mleczną, przerażeni zostali ogromem pracy i odwołali się do pomocy' fotografii, a wy
born e rezu ltaty , ja k ie n a drodze tój osię- gnęli (W szech, z r. 1886, str. 40), w zbudziły p ro je k t k arty fotograficznej nieba. W ia domo, że kongres astronom iczny, zebrany w P a ry ż u w r. 1887, postanow ił odfotogra- fować całe niebo, aż do gw iazd 14-ój w iel
kości. Czyż więc p ro je k t ten byłby zu peł
nym, gdyby zamierzono pozostaw iać bez uwagi plan ety 13-ój wielkości.
W szystkie te przyczyny sk łan iają do d al
szych poszukiw ań drobnych p lan et. W y m a
ga to zapew ne znacznych p ra c rachu nk o
wych, dlatego też p. T isseran d wnosi, by
N r 11.
WSZECHŚAYIAT.roboty te rozdzielone zostały m iędzy kilka instytucyj naukow ych.
S . K .
SI V .
DAWNIEJSZE I NOWE PRĄDY
CHEMII TEORETYCZNEJ.
(C iąg dalszy).
N auczający fak t widzim y w tem, że na u p ad ek teoryi B erzelijusza nie wpłynęło błędne uczonego tego pojm ow anie pi^zebie- gu ro składu elektrolitów , lecz rosciągnięcie słusznego w zasadzie poglądu na wypadki, do k tó ry ch nie m ógł być stosowanym .
Z upełną słuszność m iał B erzelijusz, za
rzucając teoryi podstaw ienia, że elektro- d odatni w odór nigdy nie może być zastą
pionym przez elektroujem ny chlor; w rze
czy samój niem a elektrolitu, w którym jo n w odór m ógłby być zastąpionym przez jo n chlor.
N iesłusznie je d n a k tw ierdzenie to stoso
wać chciał B erzelijusz i do zw iązków orga
nicznych, niebędących elektrolitam i, w k tó rych zatem niem ożna nazywać ani wodoru dodatnim , ani chloru uj emnym.
J a k zw ykle przy tego rodzaju wielkich przew rotach poglądów , ja k to mówią, „w y
lano dziecko w raz z k ąpielą”. Poniew aż przeciwieństwo elektrochem iczne nie prze
jaw ia się w zw iązkach organicznych, w k ró t
ce zupełnie o niem zapomniano. Podczas gdy dotychczas w ystaw iano sobie zw iązki organiczne na wzór nieorganicznych, p o tem zaczęto naodw rót zapatryw ać się na zw iązki nieorganiczne, mianowicie na sole, ja k na organiczne, teoryja dualistyczna ustąpiła miejsca u n itarn ej.
N asam przód napraw iono przytem dawny b łąd B erzelijusza odnośnie do składników so
li. W ed łu g schem atu podstaw ienia niemożna ju ż było zwTiązków tych uważać za połącze
nia bezwodników kwasów z tlenkam i me
talów ; kwasy są raczój związkami wodoru,
a sole ich produktam i podstawienia, w któ
rych w odór zastąpiony został przez metal.
P ogląd ten, którego przeprow adzenie za
wdzięczamy L iebigow i, u sunął sztuczną p rzegrodę pom iędzy solami tlenowem i a so
lam i haloidów i pogodził poglądy ehemicz-
| ne z faktam i elektrolizy, ja k ie spostrzegał j i jak ie w skazyw ał z naciskiem D anieli.
W tym samym czasie F a ra d a y w ykonał swoje zasadnicze b adan ia elektrochem iczne uwieńczone odkryciem najważniejszego p ra wa elektrolitycznego. W najogólniejszej formie możemy je w yrazić w ten sposób:
R uchy elektryczności w elektrolitach odby
w ają się w skutek ruchu naładow anych elek trycznością części m olekuł, czyli jonów , a na chemicznie rów now ażnych ilościach elektrolitycznych części m olekuł, czyli jo nów znajdu ją się rów ne ilości elektry cz
ności.
G odnem je s t zaznaczenia, ja k m ały wpływ odkrycie to w yw arło na chem iją współczes
ną. B erzelijusz najgw ałtow niej polem izo
w ał przeciw niemu, a dla reszty chemików było ono obojętnem , ja k o niedotyczące che
mii organicznej, k tó ra zajęła stanowisko n a
czelne. N astąpił tedy zupełny zastój. O ko
licznościowe zastosow ania p rą d u elektrycz- nego, ja k elektrolizy kwasów organicznych, w ykonane przez K olbego i K ekulego nie w yw arły żadnego w pływu, a usiłowania fizyków w celu w yśw ietlenia istoty proce
sów elektrolitycznych nie znajdow ały u che
mików poparcia i uznania, doprow adzały one bowiem do poglądów rdzennie sprzecz
nych z przyjm ow anem i przez chemiją.
D aw ne w yobrażenie G rothusa, w edług którego składniki elektrolitów zostają roz
ryw ane w rytm icznych odstępach przez elektrostatyczne przyciągania elektrodów , poczem reszty, po szybkim zw rocie pow o
dują wym ianę składników w cząsteczkach nierozłożonych, stanęło w sprzeczności z faktam i. Przew odnictw o p rą d u w elek
trolitach nie odbywa się skokam i, lecz prze
ciwnie elektryczność posłuszną je st najlżej
szym impulsom, zupełnie tak samo ja k
w przew odnikach m etalowych. Clausius
w idział się przeto zmuszonym wyprow adzić
nieunikniony wniosek, że tak samo i ważkie
przenośniki elektryczności w elektrolitach
nie mogą być nieruchom o połączone ze so
170
W SZE C H ŚW IA T.N r 11.
bą; p rz y z n a ł on je d n a k chem ikom , których zgrozą przejm ow ało takie przypuszczenie w olnych jonów , a więc np. w yobrażenie w stanie wolnym potasu i chloru w rostwo- rze chlorku potasu, że ta niepodległość j o nów musi istnieć tylko chw ilam i i dotego w nieznacznej liczbie obecnych w elek tro lizie cząsteczek elektrolitycznych.
In n e jeszcze zjaw isko przew odnictw a p rą du w elek tro litac h czyniło nieuniknionem przyjęcie w olnych jonów . K irch h o ff w y
pro w ad ził w aru n k i prądów elektrycznych;
okazało się p rzytem , że przew odnik, po k tó rym p rz ep ły w a elektryczność pokrytym być musi n a pow ierzchni w olną elektrycznością, której p o ten cy ja ł w p raw idłow y sposób zm niejsza się w zdłuż przew odnika. H itto rf pierw szy zadał sobie pytanie, w ja k ie j po
staci ta w olna elektryczność w ystępuje w przew odnikach elektrolity cznych, nie o trzym ał je d n a k i nie d a ł n a nie odpow ie
dzi. C hcąc być konsekw entnym , można było jed y n ie p rzedstaw ić sobie to n aład o wanie, p rzyjm ując zbiór dodatnio i u je m nie naładow anych elek try czn ie wolnych jonów .
B yło je d n a k jeszcze wyjście. W szak obok ru ch u elektyczności przez jo n y mógł się jeszcze odbyw ać, podobnie ja k w m eta
lach, ruch w całśj masie przew odnika. J u ż F a ra d a y m iał tę możliwość na oku i trzeb a przyznać, że nic bardziej nie stanęło na d rodze spożytkow aniu i zastosow aniu jego ważnego praw a, niż to w łaśnie za p atry w a
nie. W szelako w szystkie dośw iadczenia po
dejm ow ane w celu w ykazania „m etaliczne
go” przew odnictw a w elek tro litach nie p o w iodły się i nie udało się zapom ocą n a j
czulszych m etod o d k ry ć jeg o śladu naw et.
Z w szelką pew nością, ja k ą posiadać może tw ierdzenie naukow e, możemy zatem u w a
żać pierw szą część p raw a F a ra d a y a za ści
słą: każdy ruch elektryczności w e le k tro li
tach odbyw a się jednocześnie z ruchem j o nów, służących za je j przenośniki. Jeśli się na to zgodzim y, znajdziem y się wTobec następującego syllogizm u:
A. E lek try czn o ść porusza się swobodnie w elektrolitach .
B. E lek try czn o ść porusza się w elek tro litach jednocześnie z jonam i.
C. Zatem jo n y poruszają się swobodnie w elektrolitach.
W ten sposób doszliśmy od rozum ow ań fizycznych do chem icznych wniosków. M u
simy przyznać, że w elektrolitach istnieją wolne jony; tymczasowo nierosstrzygniętem zostaje tylko py tan ie —w j a k ie j ilości.
I na to pytanie je d n a k jesteśm y ju ż w sta
nie obecnie odpowiedzieć. Do odpowiedzi doszliśm y po drodze, w skazanej nam przez van t ’Hoffa i A rrhen iu sa.
P rz e d paru laty van t’H off dow iódł, że p raw a rządzące m ateryją, znajdującą się w stanie rosproszonym , są zawsze te same, niezależnie od tego, czy ten stan rosprosze- nia, lub rozd ziału m ałej ilości m ateryi w w ie lk ie j przestrzeni spowodowany je st przez to, że ciało p rzy b iera postać gazu, czy też przez to, że znajduje się ono w ros- tw orze roscieńczonym. P rzy czy n ą tego w obu razach je s t to, że znacznie oddalone od siebie cząsteczki nie p rzejaw iają ju ż działań, zależnych od ich indyw idualnych własności, lecz tylko od liczby.
Podobnie, ja k w edług p raw a A vogadra, jed nakow a liczba jak ich k o lw iek cząsteczek gazow ych p rzy jed nak ow ej tem p eratu rze i objętości w yw iera jed nakow e ciśnienie,
! w ten sam sposób, w rów nej m ierze w pły
wają jakieko lw iek cząsteczki w jednakow ej I liczbie rospuszczone w jednakow ych ilo-
j
ściach rospuszczalnika na jeg o własności, m ianowicie na jego p u n k t zam arzania i pręż
ność pary. P rzez rozległe prace R aoulta praw idłow ości te, których daw niej poje- dyńcze niezupełne odłam ki zaledw ie były znane, dow iedzione zostały bardzo ogólnie;
teoretyczne prace van t ’Hoffa i M aksa P lan ck a n adają em pirycznym zależnościom R aoulta uzasadnienie term odynam iki i oto j od lat k ilk u chem ija zn ajd u je się w posia-
| d an iu obfitych środków pomocniczych do badania cząsteczkowego stanu m ateryi w rostw orach. Zaw dzięczając usiłow aniom W ik to ra M eyera i A uw ersa, E ykm anna,
j
a szczególniej E rn e sta Beckm anna, metody I w ynikające z tych stosunków rospowszech- nione ju ż są po wszystkich laboratoryjach
| i w wysokim stopniu u łatw iają pracę bada-
; czom.
W jed ny m w ypadku je d n a k praw a te do-
1 znają w yjątku.
N r 11.
W SZECHŚW IAT.171 R ostw ory wodne soli, a także kwasów
i zasad nie zachowują się ja k inne rostw o
ry. Rospuszczone sole oddziaływ ają w ten sposób, ja k g d y b y w rostw orach znajdow ało się więcej cząsteczek, aniżeli ich być może w edług wzoru.
P rzy z n ać trzeba, że takie zboczenie w ła
śnie p rzy ciałach najbardziej znanych w y
wołać m usiało wątpliwość co do teoryi ros- tw orów van t’Hoffa i w rzeczy samej opóź
niło ono znacznie jej przyjęcie.
Uczonym , który nietylko usunął tru d n o ści, lecz właśnie z owćj dziedziny w yjątku uczynił najw spanialszą i najpłodniejszą stro nę teoryi był Svante A rrhenius. W ykazał on, że odstępstw o od tych prostych praw i zdolność elektrolitycznego przew odnictw a p rą d u galw anicznego w ystępują jednocześ
nie, a zatem ten sam muszą mieć powód.
Pow odem tym je st rospad elektrolitów na w olne jony, czyli dysocyjacyja elek tro lity czna.
W idzieliśm y już, że wolne jo n y znajdo
wać się muszą w rostw orach elektrolitycz
nych, nie mogliśmy tylko ze zjaw isk om a
w ianych wnioskować o ich liczbie. T eraz m a
my w łaśnie środek, aby uczynić i ten krok d a le j, a w ynik jest w istocie godnym uw agi.
R ostw ór chlorku potasu zachow uje się w porów n aniu z rostw orem np. cukru g ro nowego w ten sposób, jak g d y b y w nim znajdow ała się podw ójna praw ie liczba czą
steczek, zam iast tój, jaka w ynika ze wzoru KC1 i ciężaru cząsteczkowego. M usimy zatem zgodnie z A rrh eniusem przyjąć, że wszystkie praw ie cząsteczki chlorku potasu rospadły się na składniki potas i chlor, w skutek czego ogólna liczba cząsteczek zo sta ła zdwojoną.
W rzeczy samój jestto nieoczekiwany w y
nik. Jakk olw iek chemicy gotowi byli, zgo
dnie z Clausiusem , przyjąć przejściowe ist
nienie niewielu wolnych jonów , na które przy „uderzaniu się” cząsteczek w rostwo- rze m ogły się one rospadać, jakkolw iek ci, co zw rócili uw agę na wnioski K irrchhoffa, mogli pojmować, że w przymusow ym stanie naładow ania elektrycznego, pojedyncze jo ny trw ale mogły istnieć w stanie wolnym, to jed n ak myśl o istnieniu np. w wodzie • m orskiej zam iast niewinnej soli wolnego ch lo ru i sodu, w ydała się tak potw orną, że
iwobec tój konsekw encyi zdawało się, iż ca
ła teoryja doprow adzona została ad absur
dum .
Lecz oto ironicznem u widzowi ukazał się niezw ykły obraz. O w ą niedorzeczną teo- ry ją stosować poczęto do jednego zjaw iska po drugiem i podbijała ona jed n ę dziedzinę po drugiej. Nasam przód A rrh en iu s do
wiódł, że zjaw iska przew odnictw a e le k try cznego, badane przez K ohlrauscha z nieda- jącą się porównać w ytrw ałością i staran n o ścią, w ykazują jak najdelikatniejsze stosun
ki liczbowe z wymienionemi wyżój w yjątkam i rostw orów elektrolitycznych od ogólnych praw , tak, że je d n e z drugich nietylko m o
żna przewidzieć, lecz obliczyć nawet. Do
wiódł on, idąc za m yślą H itto rfa, że p rze
wodnictwo elektryczne i zdolność do odczy
nów chemicznych są rów noległem i własno
ściami, zależą bowiem od wolnych jonów , które rów nie są gotowe do przenoszenia elektryczności, ja k skłonne do odczynów chemicznych.
W krótce potem przekonałem się, że sto sunki te m ają znaczenie w najogólniejszym zakresie; to, co zwiemy siłą ogólnie, lub chem iczną siłą powinowactwa kwasu, lub zasady m ierzy się bespośrednio zdolnością przew odnictw a elektrycznego: możliwem się stało tedy oznaczenie tój ważnej w ielko
ści w ciągu tylu m inut, ilu dni potrzebow a
no daw niej na to. Na wielkość przew o
dnictw a elektrycznego, ja k ju ż wykazał K ohlrausch, roscieńczenie w yw iera wpływ zm ienny, bardzo niekiedy znaczny.
Jeśli, ja k przyjm ow ał A rrhen ius, mam y tu do czynienia z dysocyjacyją, to praw a rządzące tą ostatnią, jakie daw niej ju ż wy
prow adzone zostały dla gazów, pow inny stosować się i do tych zjaw isk. W y n ik odnośnego rachu nk u był jakn ajkorzystniej- szy; praw o dysocyjacyi stw ierdzonem zo stało w takim zakresie, ja k i przy gazach nigdy nie był dostępny i nietylko na poje
dynczych ciałach, lecz wszędzie, gdzie pro- bowano je zastosować. J a k gruntow nie wy
konano tu próbę, okazuje się z tego, że d o tychczas dotyczyła ona 300 do 400 ciał i dla wszystkich wydała jaknajzgodniejsze wyniki.
(dok. nast.).
Stanisław Prauss.
172 W S.' iC H Ś W IA T . N r 11.
P O S T Ę P
w odżywianiu człowieka.
N a posiedzeniu „stow arzyszenia zurych- skiego higijeny naukow ej” d n ia 21 S tycznia r. b. było, m iędzy innem i, ro strząsan e z a j
m ujące pytanie, k tó re zasługuje na rospo- wszechnienie w szerszych kołach. P ro feso r szkoły politechnicznej w Z urychu, A lb e rt H eim , m iał w ykład o „A leu ro n acie” (p a- tentow anem b iałk u roślinnem ). P odajem y treść tego odczytu za je d n e m z pism m iej
scow ych ogólnych, w którein au to r rzecz swoję ogłosił, p ra g n ąc n adać jój rozgłos, n a ja k i zasługuje w edług jeg o m niem ania.
N iejeden ju ż badacz i w ynalasca sta ł się dobroczyńcą ludzkości, zużytkow ując o d padki, z któ ry ch o trzy m y w a ł pożyteczne i cenne p ro d u k ty , u łatw iając p rzez to w pe
w nym k ie ru n k u życie w ielu ludziom i za
sp ak a ja jąc ich potrzeby. F a b ry k a c y ja k ro chm alu pszennego, p ro w ad zo n a obecnie w szerokich rozm iarach, w ydziela z a w a r
tość ciał białkow atych w pszenicy pod po
stacią t. zw. „ g lu te n u ”, lep k iej, łatw o ros- kładającój się m asy, którój zużytkow anie dotychczas było nieznacznem i k tó rą często w yrzucano. P o w ieloletnich usilnych sta
ra n iach udało się chem ikow i d-row i Janow i H undhausenow i w H am m , w W estfalii roz
w iązać zadanie niedostępne d la bardzo w ie
lu, k tó rzy p rz ed nim łożyli dużo usiłow ań w tym k ieru n k u : W y ra b ia on białko ro ślinne z pszenicy w form ie zupełnie trw a łe j m ąki, k tó ra o trzym uje się p rzy obecnej fabrykacyi krochm alu, ja k o p ro d u k t ub ocz
ny, w krótce je d n a k stanie się praw dopodo
bnie produktem w ażniejszym , niż sam k ro chm al.
B iałko , ja k wiadomo, je st najw ażniejszym m atery jałem budow lanym ciała zw ierzęce
go i ludzkiego. S ubstancyje białkow ate są podścieliskiem funkcyj życiowych. K w e- sty ja odżyw iania je s t w łaściw ie kw estyją ciał b iałkow atych , gdyż w szystkie nasze pokarm y za w iera ją zawsze inne, naszem u ciału potrzebne substancyje w porów naniu z białkiem w nadm iarze. P o trz e b n ą ilość
ciał białkow ych przyjm ujem y w postaci p o karm ów roślinnych i mięsa; w ostatniem zn a jd u ją się one w dużój ilości. Ilość sub- stancyj białkow atych, której przeciętnie wy m aga organizm dorosłego człow ieka w cią
gu dnia, wynosi 118 — 150 gram ów - Ilość ta musi być zaw artą w pokarm ach, które spożywam y codziennie, jeżeli ciało m a z a chow ać swą siłę żywotną. W ięcej jeszcze potrzebujem y w porze rośnięcia. Chemicy i fizyjologowie, j a k Ju stu s v. Liebig, prof.
v. Y oit i in ni, w ykazali już, że substancyje białkow ate, otrzym ane bespośrednio z ro ślin w form ie skoncentrow anej, mogą mieć kiedyś zastosow anie w celach odżywiania.
To ostatnie zadanie w łaśnie zostało rozwią- zanem.
D r H u n d hausen w H am m przygotow uje w swej na w ielką skalę urządzonej fabryce m ąkę z białka roślinnego, zaw ierającą 80 do 8 3 % substancyj białkow atych i in ny ga
tu n ek z zaw artością około 50°/o białka. Ze m ąka z aleuro ń atu je s t bardzo skoncen
trow anym pokarm em białkowym , widzimy z następującego p orów nania z nią naszych najlepszych pokarm ów :
W o d an . T łu - w ęgla D rze- 100 części W o d y B ia łk a szczu (k ro ch . w n ik a Soli
c u k ie r)
M ąk izaleu -
ro n a tu . . 8,83 82,60 0,27 7,01 0,45 0,78 J a ja ku rze- . — ~ .
go . . . 73,67 12,55 12,11 0,55 1,12 Mięso woło
wego . . 55,42 17,19 26,59 — 1,08 M ąka, zaw ierająca około 50% aleurona- tu, m a zresztą więcej wodanów w ęgla (kro chm alu. cukru, dekstryny).
G łów nie je d n a k w yrabiana m ąka 80 do do 83°/0 z aleuro ń atu je s t zatem bardzo skoncentrow anem białkiem i ja k o e k stra k t może być dodaw aną do jakichkolw iekbądź innych pokarm ów . Z arabia się ją z zupą, dodaje się je j do w szelkich włoszczyzn, pie
czyw a i t. d. P ie k ą z niej chleb, sucharki i t. p. Z rów nych części zw yczajnej m ąki i m ąki z aleu ro ń atu np. gotuje się doskona
łą zupę m ączną, którój w artość pokarm ow a je st wyższą od najlepszego, ale droższego mięsa. M oże ona być dodaw aną do w szel
kich p otraw , czyniąc je bardziej pożyw ne-
mi i smacznemi. J u ż L iebig zauw ażył, że
N r 11.
jak o zapas żywności dla statków i tw ierdz suclie białko roślinne mogłoby korzystnie zastępow ać w ielkie ilości mięsa.
Ja k o zapas żywności podczas w ypraw m orskich, lub lądowych, na wojnie czy pod
czas pokoju, m ąka z aleuronatu je s t z. ist
niejących najtrw alszym , skoncentrow anym pokarm em , gdyż przew yższa niezliczoną ilość konserw ów pod w zględem zawartości i wszechstronnego zastosow ania. P rócz te go w szelka obawa zakażenia, której niem o
żna uniknąć zupełnie p rz y konserw ach, tu je s t stanowczo wykluczona. R ów nież z po
wodzeniem w yrabiają się różnego rodzaju konserw y z aleuronatu.
O bliczano daw niej wielokrotnie, że b iał
ko pod postacią sztokfisza lub śledzia jest najtańszem . I pod tą postacią je s t ono j e d n a k tylko o połow ę tańszem od białka pod postacią sera, ja je k , mięsa wołowego. A leu- ro n a t je s t daleko tańszym . Je st on teraz i będzie praw dopodobnie i w dalekiej przy
szłości najtańszą substancyją białkow atą.
O becnie 1 kilogram 80 — 83-procentow śj m ąki z aleuronatu z przesyłką i cłem w Z u
ry ch u w sprzedaży detalicznej kosztuje fr. 1,85, w hurtow ej fr. 1,50. Zw yczajny rachunek na zasadzie cen dzisiejszych wy
kazuje, że 1 kilogram substancyi białkow ej kosztuje:
W mące z aleuronatu. . . 1 fr. 80 ct.
W chlebie białym , lub m ą
ce b ia łe j...5 do 8 fr.
W ja ja c h kurzych, zależnie
od pór r o k u ... 10 do 20 fr.
W mięsie wołowem . . . 12 do 18 fr.
T o znaczy, że mięso wołowe je s t siedem, ja j k a pięć do dziesięciu, chleb biały, lub zw yczajna mąka pszenna trzy do czterech razy droższym pokarm em białkowym , niż m ąka z aleuronatu.
W mące z aleuronatu mamy nietylko, ja k i w innych dobrych pokarm ach, doskonały p re p a ra t danój nam od natu ry roślinnój, lu b zw ierzęcej m ięszaniny, ale czyste p ra
wie substancyje białkow ate, wydzielone z roślin. Zadanie to dotychczas jeszcze przez żaden p rzetw ó r pokarm ow y nie zo
stało rozwiązanem .
W laboratoryjum fizyjologicznem prof.
Voita w M onachijum d r C onstantinidi ba
dał straw ność aleuronatu u psa i człowieka.
B adania te dowiodły, że aleuronat zostaje zupełnie tak w yzyskany i ta k samo się w ciele jako substancyją białkow ata osadza, ja k białko z mięsa i że pożywienie, zawie
rające krochm al, j a k kartofle, spożyte ra zem z aleuronatem , zostaje lepiej w yzyska
ne, niż bez tego dodatku. O statni, podług badań, w zupełności może zastąpić mięso w naszych pokarm ach.
W Zurychu i okolicach chleb z aleuro na
tu w yrobił już sobie w wielu rodzinach praw o obyw atelstw a, jak o bardzo dobre p o żyw ienie codzienne. Chleb ten zostaje wy
rab ian y z mięszaniny zwyczajnej białej m ą
ki pszennej z m ąką z aleuronatu i zaw iera tylko 20 —25% białka roślinnego. J e s t on tedy około trzech razy pożywniejszym od zw yczajnego chleba pszennego i jeszcze znacznie pożywniejszym od mięsa wołowe
go; przy tem je d n a k tylko o ’/ł droższy od' chleba białego. Nie należy, naturalnie, ce
ny chleba z aleuronatu, 28 centym ów funt, porów nyw ać z ceną tyleż ważącego chleba białego, ale należy raczej porów nyw ać ją z ceną mięsa. To, co się traci na droższym chlebie z aleu ro natu, w ygryw a się na oszczędności w konsum ow aniu mięsa, a ta k że na nieznacznej wogóle ilości niezbędnych pokarmów; ostatnie w ynika z uczucia n ale
żytej sytości i nakarm ienia p rzy używ aniu aleuronatu. W rzeczy samej substancyja pożywna zostaje nam dostarczaną w chlebie z aleu ro natu za mniej niż połowę ceny w porów naniu z chlebem białym . C hleb z aleuronatu wyróżnia się przez swój d o skonały sm ak, ma ładną skórkę i je s t łatw o straw ny. K olor jeg o je s t podobnym do chleba żytniego, tylko cokolwiek czerw ień- szy. K olor ten pochodzi z m ięszaniny m ą
ki z aleuronatu, koloru mąki owsianej z bardzo białą m ąką pszenną. P ró cz tego w yrabiają jeszcze tańszy chleb z aleuronatu z podw ójną zamiast potrójnej zawartości białka w porów naniu ze zw ykłym chlebem białym . Chleb z otrąb (G raham a) nie mo
że nigdy zastąpić chleba z aleuronatu. Z a
wartość białka w chlebie G raham a, chociaż cokolw iek większa, niż w białym, nie do
sięga w żadnym razie ilości, zawartej w ch le
bie z aleuronatu i, co ważniejsze, substan
cyje białkow ate chleba G raham a są po 173
W SZECHŚW IAT.