M 31. Warszawa, d. 1 sierpnia 1897 r. T o m X V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚW IĘCONY NAUKOM PR ZYR O D N IC ZY M .
PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " .
Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata®
W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2
1 w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.
Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5
A d r e s ZRed-StłccsTi: K I r a k o w s M e - P r z e d m I e ś c i e , 3STr S S .
Jak rosną kryształy?
Cały ogrom ciał stałych planetę naszą, składających, niezliczone szeregi związków otrzymywanych w najrozm aitszych laborato- ryach i fabrykach, wszystko to przedstawia oddzielne kryształy, lub ich najróżnorodniej
sze skupienia. I ta k a jest mnogość i rozm a
itość tych kryształów , ta k zaś m ało ciał bez
postaciowych, źe ostatniem i czasy zwątpiono naw et o istnieniu jednorodnego ciała stałego, bez budowy krystalicznej.
A kryształy te wszystkie nietylko wybitnie się różnią od mas bezpostaciowych swoim kształtem geometrycznym, ale i nadzwyczaj charakterystycznem i własnościami fizyczne- mi. Sym etrya zarysów zewnętrznych prze
nika całą ich istotę i d aje się spostrzegać w łam aniu światła, w szybkości rozchodzenia się ciepła i t. p.
Powstawanie ciał takich, jakiem i są krysz
tały , ciał z ta k wybitnemi rysam i zewnętrz- nemi i własnościami fizycznemi, z góry każe przypuszczać, że dzieją się przy tem powsta
waniu zjawiska uwagi godne i bardzo z a j
mujące.
Jeżeli rzucimy okiem na gotowe już krysz
tały znajdowane w przyrodzie, to wydadzą się nam one tworami martwemi i nic nie mó- wiącemi o historyi swego powstawania. Lecz zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, gdy zechcemy bezpośrednio zapuścić oko w t a j
niki narodzin i rozwoju kryształu.
K ry sz tał powstaje wogóle wtedy, gdy czą
steczki jego substancyi znajdują warunki, umożliwiające im ruch swobodny, gdy dana im je st możność uk ładania się w pewnym po
rządku.
K ryształy przeto tworzą się, gdy jakiekol
wiek ciało podlega sublimacyi, t. j. ze stanu gazowego przechodzi w stan stały, ja k to wi
dzimy np. na solach amonowych, których pary dają osady krystaliczne w zetknięciu z przedmiotami zimnemi. D alej, gdy stygnie m asa roztopiona, np. siark a lub stop krze
mionkowy; lawa, także ścinając się, przecho
dzi w stan krystaliczny. W reszcie ciała roz
puszczalne w cieczach wydzielają się z ro z
tworu w postaci kryształów , gdy jakąkolwiek, drogą rozpuszczalnik z roztw oru usuwać bę
dziemy.
Trzy te drogi powstawania kryształu, wła
ściwie mówiąc, sprow adzają się do jednej, a mianowicie powstawania kryształu z płynu.
Pomiędzy stanem lotnym i stałym danego
4 8 2 W SZECH SW IA T N r 3 1 . ciała, musi bowiem istnieć nadzwyczaj kró tk a
chwila stan u ciekłego, zaś m asę ognistopłyn- ną, w której ścinają się kryształy, tak że mo
żemy uważać jakby za roztw ór pewnej czę
ści substancyi w drugiej jej części, jeżeli m a
my stop, składający się tylko z jednego ciała np. stopioną siarkę. D la tego też badanie roztworów może nam dać obraz powstawania kryształów i innemi drogam i, tem bardziej, że kryształy, bez względu na swe pochodze
nie, zasadniczo nie różnią się od siebie.
Okoliczność ta je s t n ie m a łe j wagi, gdyż badanie roztworów nie przedstaw ia tych p ra wie niezwalczonych trudności, jakie napo
tykam y przy badaniu krystalizacyi mas sto
pionych.
J a k wiadomo, ciała rozpuszczają się w d a
nej tem peraturze tylko w określonym stosun
ku. Otrzym ujem y wtedy roztw ór nasycony, w którym ju ż ciało stałe dalej się nie roz
puszcza. Jeżeli ten roztw ór ogrzejem y, przestaje on być nasyconym, gdyż ciało dalej się w Lim rozpuszczać może. Jeżeli zaś stu dzimy roztw ór nasycony, staje się on p rze
syconym i wtedy zaczyna wydzielać kryształy rozpuszczonego w nim ciała, dopóki nie sta
nie się znów nasyconym w tej niższej tem pe
ra tu rz e , t. j . dopóki nie wydzieli się zeń cały n adm iar przesycenia. To samo się odbywa, I gdy rozpuszczalnik ulatn ia się z roztw oru, paruje, wysycha. W tedy roztw ór staje się także przesyconym i d aje kryształy. Słowem k ryształ powstaje i rośnie tylko w roztw orze przesyconym. Koztwór niedosycony rozpusz
cza go, a nasycony zachowuje się względem kryształu obojętnie, jeżeli pominiemy przy
leganie tegoż roztworu do kryształu, gdyż ja k wiemy, nie każdy płyn przylega do ciała
stałego.
Co dzieje się w roztworze w pierwszych chwilach powstawania kryształu, jakie tam zachodzą zjaw iska, gdy k ry ształu gotowego jeszcze nie masz, niedawno pisał o tem p.
J . Morozewicz w piśmie niniejszem. N a tem miejscu mówić będziemy o zjaw iskach, odbywających się w roztworze od chwili, gdy kryształ zarodkowy leży już na dnie naczy
nia.
M ineralog i k ry stalo g raf, opisując n ajro z
maitsze kryształy,zaw sze wspomina o ich tak zwanej niedokładności i rozm aitych brakach.
K ażdy, kto oglądał kryształy, wie że nie są
one bryłam i ściśle geometrycznemi. S ą one zazwyczaj w jednym kierunku silniej rozwi
nięte, ściany ich m ają na sobie kreski, bróz- dy i t. p. Wszystko to zwykle oznaczone je st mianem zboczeń przypadkowych, uważa
ne jak o re zu ltat niepomyślnych warunków krystalizacyi. A jed n ak , jeżeli pozwolimy kryształom rosnąć zupełnie swobodnie i spo
kojnie, jeżeli zabezpieczymy je od wstrząś- nień i zmiau tem peratury, jeżeli usuniemy część kryształów , aby pozostałym nie p rze
szkadzały w ich przyroście, słowem jeżeli krystalizacyą pokierujemy z zachowaniem powszechnie przyjętych praw ideł i ostrożno
ści — pomimo to wszystko jednak, k ry stali
zując jedno ciało, otrzym amy kryształy n a j
rozm aitszych wyglądów, ujrzymy na nich najrozm aitsze ściany, bardzo liczne płasz
czyzny wicynalne ')> ujrzym y delikatne kreski i prążki, których powstawania nie umiemy sobie dokładnie wytłumaczyć, ujrzym y w nich inkluzye w charakterystyczny sposób ułożo
ne. P ow stania całego tego szeregu zjawisk nie można przypisać wyłącznie działaniu sił, od których zależy właściwe układanie się cząsteczek kryształu. Gdyby tak było w istocie, otrzym alibyśm y kryształ idealnie prawidłowy, bez zarzutu, sym etrya bowiem cząsteczek jeg o i przyciąganie się ich je d n a kowe w kierunkach jednakowych może stwo
rzyć tylko ciało zupełnie sym etryczne i p ra widłowe bez zboczeń i nieprawidłowości, ja - kiemi zd ają się być wszystkie przytoczone powyżej rysy charakterystyczne kryształów.
W idoczna, że kryształ je s t rezultatem ście
ra n ia się sił, działających pomiędzy cząstecz
kami, a jakiem iś innemi jeszcze siłami, że je s t ciałem, na powstanie którego wywarło
wpływ znaczny inne jakieś ciało.
K ry sz tał powstaje w ruchu. Kuch ten istnieje w tem środowisku, w którem krysz
ta ł rośnie, a źródłem i przyczyną tego ruchu je s t właśnie sam powstający i rosnący krysz
tał. W szystkie r nieregularności” i „zbocze
n ia” kryształu są tylko rezultatem działania roztw oru na rosnący kryształ, są rezultatem ruchu tego roztw oru.
Kuch w łu g u macicznym i pewne w nim zaburzenia zostały przewidziane teoretycznie
') O tych mowa bgdzie niżej.
\ ' r 3 1 . W SZBCHSW IAT. 4 8 3 dość dawno. K ry sz tał powstaje i rośnie
w roztworze przesyconym, musi przeto przy
ciągać do siebie wydzielający się nadm iar substancyi rozpuszczonej. Początkowo mnie
mano, że to działanie kryształu rozciąga się n a całą objętość roztworu. Je d n a k później dowiedzionem zostało, że kryształ odżywia się tylko kosztem tej cieniutkiej warstewki płynu, k tó ra bezpośrednio przylega do jego płaszczyzn. Jeżeli mianowicie krystalizuje
my siarczan wapnia na blaszce gipsu '), to sól ta wydziela się w wielkiej ilości drobnych kryształków , a wszystkie one leżą na płytce gipsu równolegle i ułożone są wedle formy tego kryształu, na którym osiadają. Jeżeli zaś p łytka gipsu będzie polakierowana, albo chociażby zanieczyszczona przez dotykanie palcami, lub zw ietrzała, to kryształki siar
czanu w apnia osiadają na niej bezładnie i tylko wtedy otrzymujemy prawidłowy roz
kład kryształków , jeżeli p ły tk a została do
piero co odłupana i umieszczona w roztwo
rze siarczanu wapnia. Doświadczenie to uczy, że kry ształ nie działa na odległe czą
steczki roztworu, że siły, przyciągające siar
czan wapnia z roztworu, nie działają naw et przez najcieńszą warstwę obcego ciała.
Pytam y się więc, jakim sposobem kryształ otrzym uje coraz to nowe ilości soli przesyca
jącej roztw ór, by mógł objętość swą pow ięk
szać, jeżeli na odległość nie działa. Gdy w ar
stewka roztworu, otaczająca kryształ, odda mu swoje przesycenie, staje się mniej gę
stą, w skutek czego otaczające j ą gęstsze części roztw oru przesyconego dyfundują i czynią ją znów przesyconą. T ak odbywa się spraw a krystalizacyi przy bardzo powol
nym jej przebiegu, t. j. gdy roztw ór je s t b a r
dzo słabo przesycony.
Ale gdy roztw ór przesycony je s t silniej, gdy przeto spraw a cała odbywa się żywiej, już dyfuzya nie może utrzym ać równowagi, i w arstew ka płynu przylegająca do k ry sz
ta łu staje się lżejszą, a przeto unosi się ku górze, zaś na jej miejsce przypływ a roztw ór bardziej stężony.
') k tó r y , j a k w iadom o, je s t n a tu ra ln y m k ry sta lic z n y m sia rc z a n e m w ap n ia w zoru
C a S 0 4 . 2H 20 .
W taki sposób powstają ta k zwane „prądy koncentracyjne.” W ynik teoretyczny d o świadczenia z płytką gipsu każe przypuszczać istnienie prądów w ługu macicznym, gdyż dyfuzya działa zbyt wolno, aby około krysz
ta łu nie powstawała warstw a płynu z mniej
szym ciężarem właściwym, niż płyn otacza
jący. I rzeczywiście prądy koncentracyjne istnieją i d ają się bardzo łatw o obserwować w przesyconym roztworze, w którym rosną kryształy.
B adacze tego zjawiska ta k opisują formo
wanie się prądu koncentracyjnego. P o n ie
waż spraw a przyrostu kryształu polega na tem, że część ciała stałego rozpuszczonego wydziela się z roztworu i na krysztale osiada, odpowiednia część roztworu unosi się w górę z powodu swojego mniejszego ciężaru i zo
staje zastąpiona przez przypływający z dołu roztw ór silniej przesycony. XJ podstawy kryształu powstaje przeto p rąd obmywający jego boki, i gdy część przesycającego nad
m iaru soli zostanie złożoną n a krysztale, p rąd ten wzbije się ku górze. Ż e takie prądy istnieją, łatwo się przekonać można, gdy roz
puścimy w gorącej wodzie znaczną ilość s ia r
czanu miedzi, roztw ór ostudzimy i wrzucimy kryształek soli/ W idzimy wtedy w roztwo
rze strum ień jaśniejszego płynu, unoszący się nad kryształem . Strum ień ten zupełnie je s t podobny do prądów, jakie widzimy co dzień w szklance herbaty, gdy się w niej cukier rozpuszcza. Jeżeli kryształkiem ciała rozpuszczalnego dotkniemy powierzchni wo
dy, wnet spostrzedz się daje strum ień roz
tworu spadający na dół, gdyż je st cięższy od płynu otaczającego. Zupełne podobieństwo tych dwu zjawisk (prądów przy rozpuszcza
niu i krystalizacyi) tłumaczy nam właśnie naturę prądów koncentracyjnych i ich powsta
wanie.
Jeżeli umieścimy oko n a jednym poziomie z dnem naczynia, w którem rosną kryształy i oświetlimy je płomieniem świecy, to wi
dzimy, ja k całą masę płynu przerzynają smugi błyszczące pionowe. Smugi te czyli strum ienie oddzielają się wyraźnie od reszty roztw oru przez swoję odmienną gęstość, a co zatem idzie i przez swój odmienny współ
czynnik załam ania światła.
B ad ając pilniej te smugi czyli prądy kon
centracyjne, widzimy ja k one unoszą się do
4 8 4 W SZECHSW IAT. N r 31.
góry, dochodzą do powierzchni płynu, odbi ja ją się od tej powierzchni, albo też gdy nie
są w stanie dojść do niej, rozgałęziają się i wiszą, ja k sople, około głównego słupa.
Czasem udaje się spostrzedz strum ienie nie- tylko nad kryształem , ale naw et te, k tó re go okalają. W idać wtedy błyszczącą w arstew kę płynu przylegającą do powierzchni krysz
tału, S trum ienie okalające najlepiej są wi
doczne koło w ystających rogów kryształu.
Zjawisko prądów koncentracyjnych je s t bardzo ciekawe i uderzające. Zazwyczaj przypuszczam y, że w płynie, z którego po
w stają kryształy, panuje spokój bezwzględny i ’że ten spokój je s t nieodzownym warunkiem prawidłowego ich rozwoju. F ig. 1 daje obraz jednego momentu z tego życia k ryształu w roztw orze. Uzupełnienie tego pojęcia znajdziemy w następującym roztw orze ho
dowli kryształów ałunu. P ięć litrów nasy-
F ig . 1.
conego roztw oru ałunu potasowo-glinowego ogrzano i rozpuszczono w nim 130 g tejże soli. R oztw ór taki, po ostudzeniu do p ier
wotnej te m p e ra tu ry (przy której był n a sy cony), wydzieli z siebie rozpuszczony n a d m iar. R oztw ór tak przygotow any został umieszczony w naczyniu cylindrycznem szkla- nem ze średnicą dna 24 cm; pięć litrów w ta- kiem naczyniu stanowi słup wysokości 10 cm zgórą. N a dnie naczynia, zanim jeszcze ro z tw ór ostygł, umieszczono w jednakow ych od siebie odstępach dziesięć m aleńkich k ry sz ta ł
ków ałunu, a to w tym celu, aby wydziela
ją c a się sól nie osiadała byle gdzie, ale na tych właśnie kryształkach. Po 24 godzinach, gdy roztw ór zupełnie ostygł, nad każdym kryształem widać było długą, cieniutką sm u
gę, w której ruchu dostrzedz nie można było.
N a drugi dzień kryształy znacznie się po
większyły, a zarazem snopy prądów stały
się daleko szersze i wyraźniej odbijające od masy roztw oru, ale ruch płynu trudno było dostrzedz. N a trzeci dzień widać jeszcze silniejszy przyrost i jeszcze silniejsze prądy, chociaż przesycenie zmniejszyło się o p o ło wę. Przez trzy dni następne przyrost słab nie, lecz prądy pozostają w tej samej sile.
D nia siódmego prądy widocznie słabn ą, t r a cą swoję optyczną odrębność, ruch ich staje się coraz wolniejszy i dnia dziesiątego znowu widzimy to samo, co dnia pierwszego : słabo odcinające się od reszty płynu cienkie smugi, w których ruchu nie znać. A dalej i ta od
rębność optyczna znika, tak że około dnia osiemnastego prądów nie widać wcale. K ilka dni pozostaje wszystko bez zmiany; aż mniej więcej w tydzień po zniknięciu prądów za
czyna się dosyć osobliwe zjawisko : W roz
tworze ałunu, który sta ł czas dość długi, zbiera się sporo mętów, które są zapewne drobnem i kłaczkam i glinki. C iałka te nad zwyczaj drobne i lekkie długo bardzo unoszą się w płynie, ale z czasem powoli osiadają na dnie naczynia w postaci delikatnej białej warstewki. Dopóki prądy są dostatecznie silne, unoszą męty, ta k że nie widać ich, z wyjątkiem tych, co osiadły ju ż n a dnie.
A le gdy prądy osłabną do minimum, nie mogą wprowadzać w ruch mętów; te unoszą się wtedy nad kryształem , znacząc drogę prądów w postaci smug długich, nierucho
mych i białych. Zjawisko to podobne jest do dymów nad wioską, lub do mgły porannej na łące. Opisane smugi doskonale wskazują drogę i kierunek prądów ginących. N ad sam ą powierzchnią k ry ształu widać pionowo stojące klaczki tych mętów, włoski bibuły lub ścierki, k tó rą czyszczono naczynie. S ło
wem prądy, ja k widzimy, spłókują z krysz
ta łu wszystkie ciała obce znajdujące się w roztw orze, ta k , że niesłusznem je s t zdanie tych krystalografów, którzy tw ierdzą, że właśnie m ęty mogą tam ować przyrost krysz
tału.
(C. d. n.).
Z ygm unt Weyberg.
N r 31. WSZECHSW IAT. 485
KULTURY WODNE
i i c h z n a c z e n ie d la f iz y o l o g i i roślin .
P róby hodowania roślin w roztw orach wodnych są prowadzone już od bardzo daw na, tak. że emulacya między Juliusem S ach
sem i W ilhelmem Knopem o sławę wynalaz
cy tej metody nie ma żadnej podstawy, całe bowiem sto la t przed nimi, w pierwszej połowie przeszłego stulecia, D u-H am el wy
hodował dąb, który się przez osiem la t zu pełnie norm alnie rozwijał w roztworze wod
nym. P róby te jed n ak nie były prowadzone ściśle naukowo i narazie nikogo z fizyologów nie pobudziły do próbowania takich doświad
czeń w większych rozm iarach a dopiero w szóstym dziesiątku naszego stulecia, p ra wie jednocześnie lecz niezależnie jeden od drugiego, Sachs i Knop powzięli zam iar za
stosowania k u ltu r wodnych do badań fizyo- logicznych i dla tej metody wypracowali pod
stawy teoretyczne. Ponieważ Sachsowi nie udało się tak przygotować roztworu, aby weń wszystkie potrzebne sole wchodziły i przy- tem nie było osadu, posługiw ał się on z po
czątku t. zw. m etodą „roztworów frakcyono- wanych”, k tó rą później zarzucił (patrz niżej) i k tóra na tem polegała, że rośliny po parę tygodni w rozm aitych roztw orach przebyw a
ły. Dążeniem jego było otrzym ać w roztwo
rze wodnym zupełnie norm alne rośliny, eo się wtedy wielu fizyologom całkiem niemożli- wern wydawało. Po wielu próbach udało mu się to jed n ak do pewnego stopnia.
W roztw orach swoich m ieszał sole wszyst
kich w popiele znalezionych pierwiastków oprócz krzemu, który na tej zasadzie za niepotrzebny roślinom uw ażał, że mu się udało w naczyniu szklanem wyhodować k u kurydzę (Z ea Mais) norm alną, k tóra zawie
ra ła w swym popiele zaledwie 0,7°/0 krze
mionki, gdy taż sam a roślina, wyrosła na polu, zawiera około 20% dwutlenku krzemu, był więc zdania, że pierw iastek ten, który w roślinie do takiego minimum zejść może bez nadw yrężenia jej norm alnego rozwoju nie może być uważany za niezbędny. M ała zaś ta ilość krzem u, k tó ra się w roślinie sztucznie wyhodowanej okazała, pomimo, że
roztwór go wcale nie zawierał, pochodziła, ja k się o tem sam Sachs później przekonał, z ścian naczynia szklanego, gdyż korzenie, roślinne są w stanie rozpuszczać szkło w m i
nimalnych ilościach. Aby do tej kwestyi więcej nie wracać, zauważę tu ta j, że znacze
nie kwasu krzemiennego dla rośliny różni uczeni najrozmaiciej objaśniali i zapomocą wodnych kultur starali się potwierdzić zda
nie Sachsa i wytłumaczyć znaczenie takiej ogromnej ilości krzemionki np. w roślinach zbożowych. T ak, K ohl (D r F riedrich G eorg K o h l: Anatomisch-physiólogische U ntersu- chungen iiber die K alisalze und Kieselsaiire in den Pflanzen), a i Sachs w swej Fizyolo
gii roślin (1882 r.) widzą w „skrzem ienieniu”
(Verkieselung) organów roślinnych główny czynnik, powodujący zmniejszenie parow ania roślin; L adenburg (Uber die N a tu r der in Pflanzen yorkommenden Siliciumverbindun- gen) widzi w kwasie krzemiennym zastępcę lub pomocnika węgla w tworzeniu związków organicznych, K nop (K reislauf des Stofies),
! A ren d t (Aschenanalysen von H afer) i Passe- rini (Die U rsachen, welche den Noe-W eisen zum L ugern wenig geneigt machen) przy
pisują krzemowi wpływ na fizyczne własno
ści roślin, na ich twardość i wytrzymałość, a Stohm ann, K autenberg i G. K iihn po spe- cyalnych doświadczeniach orzekli, źe dopóty muszą uważać kwas krzemowy za niezbędny dla roślin, dopóki się komuś nie uda otrzy
mać norm alnej rośliny zupełnie bez kwasu
i
krzemowego, co, ja k wyżej wspomniałem, w szklanych naczyniach okazało się niemoż- liwem.
Jednocześnie z Sachsem poświęcił się i Knop wypracowaniu metody ku ltur wod
nych i on to pierwszy d ał w 2-gim i 3-cim tomie Landw . V ersuchstationen wskazówki praktyczne co do sam ego wykonania takiej kultury. Używał jednego roztworu (a nie kilku ja k Sachs), niezważając na osad np.
fosforanu wapnia, który osiadał n a dnie, później zaś znalazł możność takiego kombi
nowania soli, aby roztwór pozostaw ał p rzej
rzystym przez cały czas trw ania wegetacyi.
Bardzo wiele doświadczeń z kulturam i wod- nemi robili Nobbe i Siegert, którzy specyal- nie badali znaczenie chloru dla roślin. B a dania te wykazały, że rośliny, w których sok
! komórkowy nie zawiera chloru, niezdolne są
486 W SZECH SW IA T N r 31.
wydać norm alnych ziarn i owoców, gdyż po pewnym przeciągu czasu następuje degene- racy a tkan ek i życie zam iera. T e sam e re
zultaty co do chloru otrzym ali następnie B irn er i L ucanus w swoich k u ltu rach wod
nych owsa, koniczyny, wyki i grochu, zwłasz
cza w strączkowych dodanie chloru do roz
tw oru ma wpływać na zwiększenie się masy roślinnej, zupełny zaś brak chloru powoduje ju ż w początkach kwitnięcia zam ieranie roś
lin. W iele też k u ltu r prowadzono w owym czasie w celu znalezienia optimum koncen- tracyi roztworów. Dawniejsi, ja k K nop, używali 2 pro mille (t. j. 2 g soli na litr wody dystylowanej), potem jed n ak W ollf, W a g n er i N obbe wyhodowali norm alne rośliny (ten ostatni kilkunastoletnie drzew ka n a wystawie w H alli w 1881 r.) w roztw orach o daleko mniejszej koncentracyi, wszyscy jed n ak uw a
żają '/ 4 pro mille za minimum a ± 5 za ma- ximum. Ciekawe są też bad an ia N obbego i W ollfa nad możliwością zastępow ania je d nych pierwiastków przez drugie. T a k np.
próbowano zam iast potasu dawać roślinom cez, rubid i lityn, zam iast żelaza—m angan, fosfor zastępow ać krzem em lub borem, wa
pień—barytem , m agnez— cynkiem, wszystkie te jed n ak próby wydały dotychczas tylko ujem ne rezultaty.
D użo pracy kosztowało wyjaśnienie, w j a kiej postaci roślina asym iluje azot z substra- tu (oczywiście robione były doświadczenia z niestrączkow eini): czy w formie kwasu j azotnego czy w postaci am oniaku; ostatecz
nie kwestya t a co do niektórych punktów i dotychczas nie je s t rozstrzygnięta. N ad tem pracowali głównie G ustaw K iihn, W a g n er i E . Wollf; z ich k u ltu r się okazało, że n a początku wegetacyi rośliny, które o trzy mały sole kwasu azotnego były słabsze od tych, którym azot był podany w postaci soli amonowych, później zaś silniejszemi się s ta w ały pierwsze. W każdym razie k u ltu ry roślin w roztw orach wodnych dowiodły, że I am oniak nie je s t w stanie wydać norm alnej rośliny i że przynajm niej w niektórych o k re sach wegetacyi je s t dla roślin nieodpowiedni.
Skreśliwszy pokrótce stopniowy rozwój me
tody kultur wodnych i ważniejsze doświad
czenia, które przysporzyły tyle danych fizyo
logii roślin, przypatrzm y się bliżej p rak ty cz
nej stronie wykonania takiej kultury. D la kiełkowania k ład ą się ziarna do wilgotnych trocin drzewnych lub do chemicznie czystego piasku kwarcowego, albo też na dno naczynia płaskiego, w które się nalewa tyle wody dy
stylowanej, aby ziarna niezupełnie były wodą zalane. Z bytek, ja k również b ra k wody działa już w bardzo krótkim przeciągu czasu ujemnie n a kiełkowanie, należy więc co parę godzin stan wody sprawdzać. Jeżeli tem pe
r a tu r a w pokoju je s t dostatecznie wysoka, ju ż n az aju trz u niektórych ziarn ukazują się korzonki; rośliny należy w takich naczy
niach tak długo trzym ać, aby korzenie do- sięgły paru centym etrów, co przy sprzyja
jących okolicznościach już po tygodniu n a stępuje, wtedy się wsadza roślinki do spe- cyalnych dużych szklanek, dość wysokich, aby się korzenie swobodnie rozwijać mogły i przykrytych blaszaną lub szklaną pokrywą.
W tej ostatniej robią się otwory, roślinkę wsadza się do przedziurawionego korka i umocowuje się j ą zapomocą waty, poczem korek wraz z rośliną wsadza się w otwór pokrywki, ta k jednak, aby tylko korzonki dosięgły do roztw oru, znajdującego się w szklance, zaś samo ziarno było nad wodą, należy więc szklankę nie do samego wierzchu napełniać roztworem. K orzenie m uszą się przytem znajdować w ciemności, co się osię- g a przez obwinięcie naczynia ze spodu i bo
ków czarnem suknem lub oklejenie czarnym papierem . D ziałanie św iatła na korzenie sprzyja rozwijaniu się na nich zielonych wo
dorostów (A lgae), a i bezpośrednio źle wpły
wa na rozgałęzianie się korzeni. Doświad
czenia Nobbego (Landw. Y ersuchstationen 1867) wykazały, że przy oświetleniu korzeni objawy są analogiczne z temi, które zauw a
żyć się d ają przy zbyt m ałej koncentracyi roztw oró w : korzenie się nie rozgałęziają, lecz rosną w długość i cała roślina je s t mniej bujną.
Co dotyczy ilości roztw oru, to ta , oczy
wiście, zależy od stopnia koncentracyi roz
tworów, za minimum należy jed n ak uważać 200 cm,3 na każdą roślinę, zwykle jed n ak liczy się n a każdą niemniej jak pół litra roztw oru.
Ten ostatni przygotow uje się na początku doświadczenia w sto lub kilkaset razy więk
szej koncentracyi, ta k aby go starczyło na
cały czas trw a n ia wegetacyi, a później się
N r 31. WSZECHSW IAT 487 odpowiednio rozcieńcza. W . K nop po d ał
w 1884 r. (w Landw . Y ersuchstationen) r e ceptę n a taki roztw ór przez jeg o wieloletnią w tym względzie praktykę wypróbowaną i obecnie jak o „normalny roztw ór K n o p a”
używany. Przygotow ując taki zapas skon
centrowanego roztw oru niepodobna rozpusz
czać siarczanu m agnezu wraz z innemi so
lami, gdyż ten ostatni z solami wapnia od- razu dałby osad gipsu; należy więc mieć dwa roztwory :
1. Roztwór
205 g M g S 0 4 = 33,33Mg + 66,67 S 0 3 (albo 100.9 bezwodnej soli) w 3,5 litrach wo
dy dystylowanej.
2. Roztwór trzech nast. soli, też w 3,5 l wody :
400 q azotanu wapnia
= 136,58CaO + 263,42N20 5 100 q azotanu potasu
= 46,58K 20 + 53,42N20 5 100 q (kwaśnej soli) fosforanu potasu
= 34,63K »0 + 52,22Pa0 5 + 13,15H0O (K H 3P 0 4) .
Jeżeli więc do tego drugiego roztw oru do
liczymy 100 g siarczanu magnezu, to otrzy
mamy roztw ór 700 g bezwodnych soli w 3,5 l wody czyli 200 g soli w jednym litrze, mamy więc roztw ór o koncentracyi 20U/iooo i by otrzym ać zalecaną przez K nopa koncentra- cyą 2/iooo dolewamy do tego roztworu 99 l wody, albo na każdy litr bierzemy 5 cm3 tego skoncentrowanego roztw oru; w taki sposób otrzym any litr roztw oru zawiera :
0,0377 wody krystalizacyi 0,2320 potasu
0,3903 wapnia 0,0952 magnezu 0,7552
0,1491 kwasu fosfornego znajdującego się w wziętych solach 0,1905 kwasu siarczanego „
0,9052 kwasu azotnego „ 1,2448
0,7552 4- 1,2448 = 2,000 g na 1 l roztworu.
Oprócz tego, aby zapobiedz osadzaniu się fosforanów, Knop proponuje dolewać do roz
tworu połowę tej ilości kwasu fosfornego
ja k a się znajduje w użytym do roztworu fosforanie potasu. W tym stopniu kwaśny roztwór rozpuszcza sole kwasu fosfornego i fosforan żelaza w dostatecznej ilości, aby zapobiedz chlorozie. (Ż elaza w ystarczają mi
nimalne ilości i dlatego nie zostało uwzględ
nione przy obrachowywaniu koncentracyi).
W danym więc razie do owych 3,6 l skoncen
trowanego roztworu należy dodać 7,46 g kw.
fosfornego.
Ponieważ korzenie m ają własność zobo
jętn ian ia roztworów, a z czasem robią je naw et zasadowemi, przeto należy, aby tem u zapobiedz, często sprawdzać reakcyą roztwo
rów i dolewać kwasu. Z am iast tego ogólnie zalecana je st częsta zm iana roztworów. Sachs w swoich odczytach o fizyologii roślin (1 88 2r ) radzi korzonki od czasu do czasu na parę dni zanurzać do wody dystylowanej, albo do roztworu gipsu, m a to wywierać bardzo do
datni wpływ na wegetacyą; objaw ten tłu maczy on dyfuzyą : roślina posiadając tylko w małym stopniu własność ilościowego wy
boru przy procesie asymilacyi, przyjm uje często z su bstratu w zbyt dla niej wielkiej ilości to, czego wcale nie potrzebuje (zatru cia roślin cynkiem, arsenem i t. d.) albo, co jej, ja k np. żelazo, w minimalnych ilościach je st już wystarczającem , m a więc możność przez ową dyfuzyą zmienić skład chemiczny krążących w niej soków w sposób bardziej odpowiedni dla siebie.
M etoda k u ltu r wodnych znacznie się od czasu jej wynalezienia udoskonaliła i obecnie się jeszcze doskonali; k u ltu ra wodna zmusza jedn ak roślinę ziemną do rośnięcia w wa
runkach tak odmiennych od tych, które po
siada roślina żyjąca w ziemi, że przy zacho
wywaniu najściślejszem wszystkich znanych dotychczas przepisów nie zawsze się u daje otrzym ać norm alne rośliny. Po części wpły
wa tu ujemnie urządzenie oranżeryi i cie
plarni, w których te kultury muszą być pro
wadzone, zadużo w nich ciepła (w upalne dni), powietrze je s t za suche, w skutek teg o zbyt silna transp iracya i ogromny procent popiołu w roślinach (zwykle ± 2 razy więk
szy niż w roślinach wyrosłych n a polu). W o
da jest też wskutek swej małej zawartości powietrza mniej dla roślin odpowiednim sub- stratem , niż ziemia; w normalnych w arun
kach, ja k wiadomo, rośliny nietylko z wody.
488 W SZECH SW IA T. N r 31.
znajdującej się w gruncie i zawsze zaw iera
jącej w roztworze pewne ilości potrzebnych jej soli, lecz i bezpośrednio zapomocą wy
dzielającego się z korzeni dwutlenku węgla z trudno nawet rozpuszczalnych cząsteczek ziemi czerpią swe pożywienie; częściowo zaś już zwykle i roślinom nieprzydatne sole absorbuje próchnica i niedopuszcza do zbyt silnego koncentrow ania się roztworów około korzonków, a utleniając am oniak przepro
w adza absorbowane przez n ią sole w łatw o rozpuszczalne i roślinom dostępne azotany.
Podziwu więc godnem jest, że wyżej wspom- nieni fizyologowie przy tem mnóstwie n a stręczających się trudności doszli do tak wielkiej w tem wprawy, że kultury wodne obecnie są jed n ą z niezbędnych metod nauki.
Bez nich bowiem wiele kwestyj w procesie odżywiania się roślin dotychczas rozstrzyg- niętemi byćby nie m ogły : woda dystylowa- n a ja k o chemicznie czysta je s t dla ścisłych doświadczeń najodpowiedniejszą, je s t je d y nym substratem niezawierającym krzem ionki i daje możność łatw ego i dokładnego skon
statow ania ilości i jakości pozostałych po skończonej wegetacyi soli w roztworze.
Witold Święcicki.
0 drugorzędnych różnicach płciowych.
N a jednem z ostatnich posiedzeń ogólnych niemieckiego stowarzyszenia antropologicz
nego znakomity anatom berliński W aldeyer poruszył te m a t pod wielu względami wysoce interesujący. Omówiwszy na wstępie zn a
czenie wyróżnicowania się płci w świecie zwierzęcym, obszerniej mówca rozw inął punkty dotyczące różnic cielesnych pomiędzy mężczyzną a kobietą. P o sta rajm y się tr e ściwie poznać tę część zajm ującego w ykładu.
Od czasów J a n a H u n te ra dzielimy cechy płciowe na pierw otne i w tórne, albo raczej na pierw szorzędne i drugorzędne. Z nam io
na pierw szorzędne to te, k tóre w bezpośred
nim pozostają związku z rozm nażaniem się gatunku. Co do drugorzędnych, to w praw dzie trud no je scharakteryzow ać w niewielu
słowach, lecz powiedzieć można, że sąto ce
chy różniące mężczyznę od kobiety, a nie
zależne od właściwych zadań płciowych, jak np przeciętnie wyższy wzrost lub niższy ton głosu mężczyzny. Tylko o tych ostatnich własnościach będzie tu mowa, one bowiem stanowią główną podstaw ę do rozważań o znaczeniu społecznem różnic płciowych;
o tych też drugorzędnych różnicach płcio
wych stosunkowo mniej ogólnie wiadomo.
Jed n a z najbardziej uderzających różnic mieści się w długości ciała. Różnica ta występuje już przy urodzeniu. Z tablic ze
stawionych przez Y ierordta okazuje się, wedle pomiarów dokonanych na dużej liczbie noworodków w rozm aitych państw ach euro
pejskich, że nowonarodzeni chłopcy prze
ciętnie dłużsi są od dziewcząt o 0,5 do 1 cm.
T a sam a różnica występuje także w wyka
zach, zebranych przez stowarzyszenia b ry tyjskie u dzieci w Szkocyi i Anglii. D la t. zw. ludów pierwotnych brak nam jeszcze dotąd niestety dokładnych danych.
T a różnica u noworodków nie je st znacz
ną, lecz zgodna jest z ogólnym faktem , że różnica w długości pomiędzy płciam i tem je s t mniejsza, im wzrost wogóle je s t m niej
szy. T ak więc u buszmanów Gr. F ritsc h znalazł jednakowy wzrost u mężczyzn i ko
biet, mianowicie przeciętnie 144 cm. M ałą tylko różnicę obserwowano u plem ienia A kka w A fryce środkowej, o ils wnosić można z nielicznych dotychczasowych pomiarów.
Do ras nizkich należą także anamici, ja k kolwiek już znacznie przewyższają tam te.
M ondiere określił u nich przeciętną długość dla mężczyzn dorosłych powyżej 35 la t na 1,589 m, dla kobiet tegoż wieku na 1,512 m;
mamy więc tu taj już różnicę 7,7 cm. Liczne pom iary ras wyższych wykazują średnią róż
nicę wzrostu pomiędzy mężczyzną a kobietą
| o 10 do 12 cm. Co zaś dotyczy ludów pier- j wotnych o wzroście wysokim, wątpliwem jest, czy wypadną tu inne różnice. O ludach bo
wiem brazylijskich, obecnie żyjących w kul
turze wieku kamiennego, K . von den S teiner donosi, że różnica wzrostu na korzyść męż
czyzn (przy przeciętnej długości 162 cm) wynosi 10,5 cm. Różnica ta pozostaje w zu
pełnej zgodności z tą przeciętną, jakiej oczekiwać należy dla takiego wzrostu w e
d łu g obliczeń średnich T opinarda.
Nr 31. W SZECHSW IAT 489 W stosunku do wyższego wzrostu dują się
także i w innych proporeyach stwierdzić znaczniejsze wymiary ciała męskiego : szero
kość ram ion, długość i obwód rą k i nóg aż do najdrobniejszych ich części, obwód tu łowia. Tylko dolna część tułow ia kobiecego je st przeciętnie dłuższa i biodra są szersze niż u mężczyzny. Różnica wszakże nie wy
nosi wiele, około 1 do 2 cm; choć przy m a
łym wzroście kobiety występuje to bardzo wyraźnie.
Ciężar ciała męskiego przeciętnie znacz
niejszy je st od kobiecego : o tem ogólnie wia
domo. K ilka cyfr jed n ak w arto zanotować.
D la E uropy środkowej można, według tablic Y ierordta, przyjąć przeciętny ciężar nowo
narodzonych chłopców na 3 333 g, dziewcząt na 3 200 <7; różnica zatem wynosi 133 g.
W zrasta ona aż do 10 kg u dorosłych, albo
wiem średni ciężar kobiety przyjąć trzeba za 55 kg, a mężczyzny za 65 kg.
W ażnem wszakże jest to, n a które tkanki ciała przypadają główne części w wadze.
Dursy. obliczył dla świeżego szkieletu silne
go, 42 letniego, wzrostu 172 cm mężczyzny wagę 9814 g, dla kobiety średniego wzrostu 5 866 g. Bischoff określił ciężar szkieletu męskiego (silnego, zdrowego, 33-letniego mężczyzny wagi 6 9 ,6 % ) na 11080gr, ko
biecego zaś (22-letnia, zdrowa, tęg a kobieta, wzrost 159 cm, ciężar 55,4 kg) na 8 390 <7.
U m łodzieńca 16-letniego, wagi 35,5 kg cię
żar szkieletu wynosił 8436 g. U owego starszego mężczyzny ciężar szkieletu wyno
sił zatem przeszło szóstą część całkowitego ciężaru ciała, u 16-letniego nieco więcej niż czw artą część, a u kobiety zaledwie siódmą. N a 100 zatem części masy ciała w pierwszym z powyższych przypadków wy
pada 15,9 szkieletu i 51,8 mięśni; w drugim 15,6 szkieletu i 44,2 mięśni, a w trzecim (ko
bieta) 15,1 szkieletu i 35,8 mięśni. U pierw
szego mężczyzny na 100 części ciała określo
no masę tłuszczu na 18,2, u drugiego na 13,9, a u kobiety na 100 części ciała tłu s z czu przypadło 28,2.
W edług oznaczeń i obliczeń Theilego, do
konanych na większej liczbie mężczyzn i ko
biet, wynika, że całkowita m uskulatura do- | rosłej, silnie zbudowanej kobiety nie dosięga j trzeciej części ciężaru ciała, gdy tymczasem u dorosłego, silnego mężczyzny przeciętnie |
wynosi przeszło jedn ę trzecią. In teresująca je st okoliczność, że mięśnie nóg u mężczyzny i kobiety jednakow ą stanowią część całkow i’
tej muskulatury, zaś mięśnie ramion i rąk u mężczyzn stanowczą m ają przewagę p ro centową, u kobiet zato znów przeważa mu
sku latura języka. Ważnym również jest fakt, że w rzadkich zresztą wogale przy p ad kach bliźniąt różnej płci chłopcy przeważnie silniej są rozwinięci, choć płody znajdowały się w jednakowych warunkach. Theile przy tacza przypadek, w którym bliźnięta były jednakowo dobrze rozwinięte. Chłopiec wa
żył 3 668 g, przy długości ciała 541 mm;
dziewczynka 2 523,2 g przy długości 505 mm.
P ozostałe organy, które pod względem masy były badane przez Bischoffa, nie wykazują większych różnic u obudwu płci; o mózgu zaś będzie mowa niżej.
Jakkolwiek pomiary te dokonane są do
piero w bardzo stosunkowo niedużej liczbie, jednakże do takiego stopnia zgadzają się one z innemi właściwościami ciała męskiego i ko
biecego, że należy przypuszczać, źe przy większej liczbie spostrzeżeń przeciętne dane również nie wypadną inaczej. Można zatem powiedzieć, że ciało mężczyzny w wyższym stopniu niż kobiety rozwija się na machinę roboczą, gdyż zwłaszcza szkielet i porusza
jąca go m uskulatura znakomicie się w yra
biają. W iększe natom iast skupienie tkanki tłuszczowej, sprawiające, że ciało kobiece ma j formy miękkie, bardziej zaokrąglone, b a r
dziej przeszkadza niż sprzyja wyzwalaniu i się siły ze strony układu mięśniowego.
Co do kończyn dolnych, widzieliśmy, że pod względem m uskulatury obiedwie płci są sobie równe; inna wszakże zachodzi różnica na korzyść mężczyzny w większej długości uda przy mniejszym tegoż obwodzie, zwłasz
cza z końca biodrowego, a również w po ło żeniu uda względem miednicy. Z powodu większej szerokości miednicy kobiecej uda są tu bardziej od siebie oddalone niż u męż
czyzny; że zaś u kolan uda znów się do siebie zbliżają, przeto u kobiety m ają położenie
| bardziej skośne. Wszystko to ma wpływ na chód, a zwłaszcza wyraźnie występuje przy biegu, w czem mężczyzna ma przewagę nad kobietą. Istotnie więc urządzenie mecha
niczne ciała męskiego, co dotyczy spraw no
ści i szybkości ruchów, stanowczo doskonal-
490 W SZECH ŚW IA T. N r 31.
sze je st od kobiecego. I pod tym względem zmiana w wychowaniu kobiet, mianowicie większe uwzględnienie ćwiczeń cielesnych, bynajm niej nic zmienić nie może. P rz e c ię t
nie mężczyzna przy jednakow ych ćwiczeniach cielesnych będzie zawsze silniejszy i sp raw niejszy.
M iednica kobieca, ja k wiadomo, je s t ob
szerniejsza, zwłaszcza w średnicy poprzecz
nej, w szerokości, je st n adto niższa, a przedni jej łuk kostny bardziej niż u męskiej je s t rozw arty. T e różnice w pewnym stopniu występują już u noworodków, ja k tego do
wodzą b ad an ia Jiirg e n sa i Romitiego. Lecz właściwie należy je już zaliczać do szeregu różnic płciowych pierwszorzędnych. Od k ształtu miednicy i nieco mocniejszego skrzywienia lędźwiowej części kręgosłupa zależy owa znana okoliczność, że n a tu ra ln a postaw a kobiety nieco je s t ku przodowi przechylona.
P rócz znanych ogólnie różnic w długości i wąskości ręki i nogi, wspomnieć wypada, że, ja k tego dowiedli E ck e r i M ontegazza, u kobiet częściej palec wskazujący dłuższy je st od obrączkowego; zaś wręcz przeciwnie je s t u mężczyzn, którzy w tym względzie zbliżają się do murzynów i m ałp antropoi- dalnych; stąd ręka kobieca ma k sz ta łt smuklejszy, delikatniejszy. P alu ch kobiecy zwykle je s t krótszy zarówno u ręk i ja k u nogi.
W ogóle nie je st trudno wśród czaszek rasy t. zw. kaukaskiej odróżnić męskie od kobiecych. D la czaszek kobiet niemieckich E ck e r podaje następujące cechy : nieznaczna wysokość, spłaszczenie okolicy ciemieniowej, bardziej pionowo ustawione czoło, a stąd większy k ą t w przejściu pomiędzy czołem i ciemieniem z jednej strony a ciemieniem i okolicą potylicową z drugiej. R . Virchow p o d a je : mniejszą wielkość i pojemność, ukształtow anie przedniej części głowy (p o dobnie ja k E ck e r) i większą delikatność kości, przyczem kładzie nacisk na to, że u t. zw. „dzikich” plemion potrzeba dużej oględności przy wydawaniu sądu o ch a rak terze płciowym czaszek. N ależy wszakże przypuszczać, że nie tyle tu idzie o stopień kultury danego plemienia, ile o to, czy mamy do czynienia z czaszkami o przeciętnie dużej czy m ałej pojemności. G dy bowiem okazuje
się wogóle bez w yjątku, że czaszki kobiece mniejsze są, i w obwodzie i w pojemności, a różnice te u osobników zdrowych nie scho
dzą poniżej pewnej granicy, przeto różnice wypaść m uszą tem mniejsze, im m niejszą je st wogóle m iara przeciętna czaszki danego plemienia.
M niejszą pojemność jam y czaszkowej u ko
biet stwierdzili badacze dla wszystkich n a
rodów, które dotychczas w tym kierunku były obserwowane. Yirchow dzieli czaszki co do pojemności na trzy g r u p y : powyżej ] 600 cm3, od 1200 do 1600, i poniżej 1200 , Porów najm y naprzód niektóre ludy p ie r
wotne. W eddahowie na Ceylonie są wogóle ludźmi m ałym i o m ałych głowach. P ojem ność czaszkową określono u mężczyzn na 1 336 cm3, u kobiet na 1201. Innym mało- głowym ludem są goajirowie w W enezueli.
T u ta j Virchow u mężczyzn znalazł pojem ności czaszki 1390, u kobiet 1 0 8 ' przecięt
nie. Znaczną pojemność w ykazują czaszki mieszkańców Ziem i O gnistej, u których De- niker oznaczył przeciętnie u mężczyzn 1641 cm3, u kobiet 1337. T ablica Topi- n a rd a podaje jak o średnią z 347 europej
skich czaszek męskich 1 560 cm3, a z 232 kobiecych 1375, a więc różnicę około 200 cm3. Z pomiarów nad 83 męskiemi czaszkami murzynów afrykańskich otrzym a
no pojemność średnią 1 405 cm3, z 32 kobie
cych 1250, a zatem różnicę około 150.
Czterdzieści cztery czaszki męskie z o k re
su kam iennego miały średnią pojemność 1600 cm3, a 28 kobiecych z tej samej epoki 1410, w ypada tu więc t a sam a różnica jak i u murzynów.
Co do innych właściwości czaszki wymienić jeszcze n ależ y : silniejsze występowanie t. zw.
głabelli i kostnych łuków brwiowych u m ęż
czyzn, a również większą objętość zatok czo
łowych i wydatniejsze m iejsca przyczepu mięśni, natom iast u kobiet znaczniejsze wy- puklenie guzów czołowych i ciemieniowych.
Te różnice H Ellis uw aża za najstalsze.
M niejsza pojemność czaszki kobiecej pozo
staje w bezpośrednim związku z mniejszą objętością i mniejszym ciężarem mózgu.
Liczne badania Bischoffa, M anouyriera,
T o p in ard a i in. wykazały, że za przeciętny
ciężar mózgu męskiego w E uropie środkowej
przyjąć m ożna 1 372 g, kobiecego zaś 1 231 g,
N r 31. W SZECHSW IAT. 491 różnica wynosiłaby więc 141 g. T opinard
z n a la z ł: dla mężczyzn 1 400 g, dla kobiet 1 250; M anouvrier 1 353 i 1 225. U nowo
rodków różnica ta je s t mniejsza, wynosi mianowicie, według Mięsa, 10 g na korzyść chłopców.
Jeżeli wziąć stosunek całkowitego ciężaru ciała do ciężaru mózgu, to wynika, zwłasz
cza z badań Bischoffa, że je s t m ała różnica na korzyść kobiety, t. j. w stosunku do ca
łego ciała kobieta m a mózg cięższy. Lecz znów według nowszych badań M ięsa nad noworodkami ma się dziać przeciwnie. B y
najmniej twierdzić nie można, ażeby tego rodzaju obliczenia były zupełnie bez znacze
nia; jednakże stanowczo nie pozw alają one n a wyprowadzanie jakichkolw iek pewnych
jwniosków, dotyczących własności umysło
wych mężczyzn i kobiet. To wszystko, co i dotychczas wiemy o tych sprawach, to zaled
wie drobne początki, uspraw iedliw iające ty l
ko dalsze na tem polu poszukiwania.
Z ajm ującą wysoce je st okoliczność, na k tó rą zwrócili uwagę R iidinger i uczeń jego P asset, mianowicie że u nowonarodzonych chłopców i dziewcząt istnieją już wyraźne różnice w ukształtow aniu i rozwoju mózgu, tak że można natychm iast mózgi te odróż
niać, nawet u bliźniąt różnych płci. W więk
szości mózgów u płodów męskich płaty czo
łowe nieco są szersze, wyższe i wogóle lepiej rozwinięte; w 7 i 8 m iesiącu u osobników męskich zawoje lepiej są już ukształtow ane, zwłaszcza w p łatac h ciemieniowych; cały wogóle mózg płodu męskiego przewyższa dość znacznie co do długości, szerokości i wy
sokości mózg płodu żeńskiego takiego sam e
go wieku.
Pom ijam y tu taj znane ogólnie różnice w uwłosieniu, w rozwoju gruczołu tarczow e
go, który je st wogóle większy, w krtani, ser
cu i płucach, które wogóle są mniejsze u ko
biety niż u mężczyzny. Słówko jeszcze tylko 0 osobliwości, której w ostatnich czasach duże przypisują znaczonie, mianowicie, że mężczyzna znacznie większą posiada ilość czerwonych ciałek krwi niż kobieta i to nie dlatego tylko, że ma więcej krwi lecz 1 w jednakowej objętości. W liczbach okrąg
łych, mężczyzna w 1 mm.3 krwi ma 5 000000 ciałek czerwonych, kobieta zaś tylko 4500000. C iężar właściwy krwi kobiecej
jest mniejszy; względne zaś ilości krwi, zdaje się, są równe u obu płci, lecz potrzeba tu jeszcze dokładniejszych badań. Ponieważ czerwone ciałka dostarczają tkankom ciała niezbędnego dla życia tlenu, zrozumiałem jest przeto, ja k wielce ważną być musi ta różnica płciowa.
M. FI.
na k ra ń c a c h w s c h o d n ic h A zyi.
(C ią g d alszy).
C h i ń c z y c y . Stajem y wobec wielkiego zagadnienia, nie już etnologicznego lub dzie
jowego, ale wszechświatowego, odnoszącego się nie wyłącznie tylko do przeszłości, lecz bardziej do przyszłości. Dowodzą tego licz
by następne.
N aród chiński, liczący od 325 do 350 mil.
głów, stanowi trzy piąte rasy żółtej, a prze
szło jed nę piątą ludności ogólnej kuli ziem
skiej, wynoszącej półtora tysiąca milionów, i równa się praw ie ludności Europy całej.
Państwo, przez ten naród stworzone, o dwa miliony kilometrów kwadratowych zajm uje więcej przestrzeni, niż jej zawiera E uropa.
A. de Q uatrefages na pniu rasy żółtej wy
różniając cztery szczepy (sybirski, tybetański, indochiński i am erykański), w szczepie indo- chińskim ustanaw ia gałęź chińską, której na
ród chiński je s t jedynym przedstawicielem, co jednakże nie przeszkadza mu pod wzglę
dem etnograficznym rozpadać się na dwie grupy, północną, petczylijczyków, i p o łu d niową, kantończyków '). Ilość chińczyków, fakt, że oni do najwyższego stopnia rozwoju podnieśli kulturę wschodnio-azyatycką i że są jej obecnie jedynymi przedstawicielam i istotnym i, pozwala wnosić, że wśród nich owa ku ltu ra pow stała i że oni byli zaw
sze najgłówniejszymi jej przedstawicielami.
„Z ogniska owej kultury—pisze Q uatrefa-
') O pus c ita tu m , str. 4 1 9 .
492 W SZECHSW IAT N r 31.
ges—wychodzący chińczycy wzrastali w licz
bę, pochłaniając w każdym kierunku plemio
na, k tó re się poddawały, w ypierając n a pół
noc i wschód, południe i zachód te, które odtrącały podwójne jarzm o, polityczne i cy
wilizacyjne. W taki więc sposób podbój całych Chin dzisiejszych przez chińczyków starożytnych przedstaw ia szczególniejsze zja
wisko. Podbój zm ierzał nie z ukrain do środka, lecz przeciwnie szedł od środka do ukrain. Jakkolw iek odbyw ał się on wielce powoli, działał wszelako jak o mina, k tó ra wybuchając, rozrzuca daleko w kierunkach zupełnie sobie przeciwległych szczątki skał, pod którem i by ła podłożona, a te p a d a ją na g ru n ty całkowicie sobie obce. Podobnież chińczycy rozrzucili n a wszystkie strony szczątki ludów przez siebie podbitych” ').
Szczątki tych ludów pozostały dotychczas na granicach zachodnich, północnych i po łu d niowych państw a chińskiego; na wschodnich zaś, docierając do brzegów oceanu Spokoj
nego, przypierały do tych brzegów ludność dawniej tam osiadłą. N akoniec i dawniejsze i przyrzucane z Azyi środkowej ludy uległy jednem u losowi, asymilacyi ze wciąż cisnący
mi się chińczykam i.
Od czasu, gdy żegluga m orska, wytworzo
n a przez europejczyków, poczęła służyć chińczykom, grożą oni zalaniem A m eryce i Oceanii. Gdy zaś z czasem przywłaszczą sobie mechanizm przem ysłu europejskiego, ku czemu budzi się obecnie w nich dążność a w czem sami europejczycy s ta ją się ich mistrzam i, rozpoczynając naukę od wojsko
wości i komunikacyi, ra s a b ia ła znajdzie w nich współzawodników, z którym i w alka, początkowo na polu ekonomicznem a n a s tę p nie i politycznem stanowić może o przyszłych losach tej rasy. J a k obecnie k o rzystają już żółci chińczycy z wynalazków i odkryć b ia łych europejczyków, ta k w przyszłości sko
rzystać mogą wyłącznie dla siebie z wynisz
czenia ludów am erykańskich i oceanijskich, dokonanego przez tych białych, a rozpoczę
tego obecnie przez nich podboju czarnych afrykanów, i kula ziemska, nim j ą dotknie przew rót kosmiczny, przynoszący koniec jej teraźniejszej postaci, należeć będzie, twier-
') O pus c ita tu m , gtr. 4 3 0 .
! dzą pesymiści, do żółtych, jedynych przed
stawicieli dotychczas różnobarwnej ludzkości.
C ałe to wszelako niebezpieczeństwo grozić może rasie b iałej dopiero w razie przyjęcia przez chińczyków jej kultury; powstaje więc pytanie, czy uzdolnienie rasowe pozw ala przyjąć chińczykom ową kulturę, czy dotych
czasowa ich własna k u ltu ra usposobiła ich do przyjęcia obcej, a wyższej od swojej, co zatem idzie i co stanowi w tym przypadku istotę rzeczy do rozwijania w dalszym ciągu i w tem samem naprężeniu tej obcej?
Ponieważ wyższość kultury europejskiej, udowodniona przez wypadki dziejowe, stan obecny rasy białej n a kuli ziemskiej i jej stosunki do innych ras, nie polega wyłącznie n a wyższości technicznej, lecz głównie na tem usposobieniu, tej sile umysłowej, k tó ra tę wyższość wytworzyła i, ja k przypuszczać możemy, nadal, przynajm niej do pewnego kresu, wytwarzać nie przestanie, przeto dla współzawodniczenia skutecznego, a następnie pokonania tej rasy, nie dość jeszcze uznać za dobre wyników kultury europejskiej i przyjąć jej technikę; potrzeba przytem t e go, co do wytworzenia owej techniki dopro
wadziło i wciąż j ą rozwija, podnosi, udosko
nala. By chińczyk został europejczykiem, francuzem lub anglikiem, przedewszystkiem potrzeba, by przestał być chińczykiem. P o trzeba, by się wyrzekł tej m iłej, a zgubnej w skutkach niby odurzający narkotyk ułudy, że jego ojczyzna je s t środkiem ziemi, jego naród —jedynym , prawdziwym, rzeczywistym narodem n a świecie, przez Boga wyjątkowo umiłowanym i przez niego bezpośrednio za- pomocą syna niebios rządzonym; a losy jego k ra ju są osią, wokół której o b racają się dzieje świata. Wyrzeczenie się tej ułudy, a raczej oti’ząśnięcie się z niej, pozwoli mu zrozumieć, że w istocie rzeczy nie syn to nieba nim rządzi samowładnie, lecz pierwszy lepszy faworyt tego syna; pozwoli mu dojrzeć m arności swej nauki całej, czczości i kłam li- wości piśmiennictwa, nieudolności języka, szkodliwości system atu piśmiennego; pozwoli mu ocenić isto tn ą wartość owych sławionych egzaminów, które, prowadząc niby n a urzę
dy, p rzytęp iają w najlepszym razie nie zaś
rozw ijają um ysł przyszłych dostojników p ań
stwowych, a zwykle otw ierają tylko pole do
oszustwa i szalbierstwa; pozwoli mu spo-
N r 31. WSZECHSWIAT. 4 9 3 strzedz, że powierzać bez kontroli swoje losy
istocie, której jedyną wartość stanowi sp a
miętanie kilkuset zdań z księgi przed kilku
jtysiącami lat, ja k sądzą, napisanej, jest co- naj mniej śmieszną a zdrożną lekkomyślno ś c ią . . . ‘). Lecz, by przestać być chińczy
kiem, potrzeba było nie być mongołem.
U strój państwowy i urządzenia społeczne chińczyków są doskonałym przyrządem kon
serwującym. Lecz czy konserwowanie każ
dego tru p a lub czyichś odpadków je st rzeczą konieczną i dla porządnego biegu spraw na kuli ziemskiej potrzebną?
W alka przyszła ary ów z chińczykami może mieć jeden tylko ch a rak ter walki z owadami poczęści, poczęści zaś z nieznaną dotychczas siłą przyrody. Geniusz rasy b ia
łej potrafi wyjść zwycięsko z walki z owada
mi, bądź niszcząc je , bądź też czyniąc je nie- szkodliwemi dla siebie. P otrafi również z a panować nad siłą przyrody, zm uszając j ą do służby sobie. Byleby tylko pozostał on sobą, nie dał się bałam ucić mistycyzmem zro zp a
czonych lub kuglarstw em niedowarzonych umysłów.
J a p o ń c z y c y . Owe nieznane, a tylko przypuszczane pierw iastki etniczne, które na podstawie mongolizmu wytworzyły nowe je go formy i typy w postaci korejczyków i chińczyków, w Jap onii d a ją się dojrzeć i dociekać. W ytw arza to specyalny interes dla etnologa. Pow ażna liczba Japończyków, do 40 milionów dochodząca, ten interes potę
guje jeszcze.
Japonia jako kraj i państwo składa się z wysp. W yspy Japońskie stanow ią ś re d nie ogniwa wielkiego łańcucha wysp, ciągn ą
cego się równolegle do wschodnich brzegów Azyi i łączącego strefę równikową z biegu
nową. Skrajnem i od południa ogniwami owego łańcucha będą F orm oza i Filipiny.
Z Form ozą wyspy Jap o ń sk ie łączy szereg wysepek R iu-K iu. Filipiny tylko cieśninami są oddzielofle od Borneo, przez który p rze
chodzi równik. S krajnem i od północy ogni
wami będą Sachalin i szereg wysepek K u- rylskich. Sachalin od lądu stałego Azyi
*) S z c z u p łe ra m y obecnej p ra c y nie p o z w a lają, m i rozw inąć i u zasad n ić ty ch tw ierd zeń . S podziew am się je d n a k ż e u z u p e łn ić to w in n e j.
oddziela wąski k a n a ł T ata rsk i i jeszcze węższa ku północy cieśnina T atarska. Szereg wysepek K urylskich dotyka prawie K am czatki. W taki więc sposób średnie ogniwa, trzy wyspy większe, Kiu-Siu, Hondo czyli Nipon i Jesso oraz kilkadziesiąt drobnych, stanowiące właściwą Japo nią, przez Kiu- K in sięgają Form ozy i Filipinów, przez S a chalin, lądu stałego Azyi środkowej, przez K u ry le —stref północnych tejże Azyi.
Są,dzićby należało, że wyspy, z natury rzeczy stanowiąc ograniczone wodą, a więc mniej od lądowych dostępne kraje, są skaza
ne na bezludność lub ostatecznie na jedno
litą ludność. Tymczasem tak nie jest. Do-
j