JW. 3 2 . Warszawa, d. 5 Sierpnia 1888 r. T o m V I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA."
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata
i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b.dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b.dziek.
Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk, Wł^Kwietniew- ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Slósarski.
„W szechśw iat" p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pob iera się za pierw szy ra z kop .7 'l i,
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
A.dres ZESecialccyi: IKraisowsłsile-IFrzed.aaa.ieście, 3>Tr O©.
A k w a r y i - u n a z n o r s ł s i e .
Fig. 1. N a dnie li c z n e ukw iały z m niej lub więcej w y ciąg n ię tfm i ram ionam i; po lewej s tr o n ie —gw ia z ć a m orska, po p raw ej—g iu p a m łodych rybek.
498 WSZECHŚWIAT. N r 32.
CUDA DNA MORSKIEGO
W AKWARTJDM POKOJOWE!.
N igdy nie zapom nę w rażenia, ja k ie poraź pierw szy w y w arł na mnie w idok morza.
G dym późnićj codziennie robił ekskur- syje nad m orze, w rażenie to coraz bardzićj się potęgow ało; każdy dzień coraz więcej przekonyw ał mię o nadzw yczajnej różno
rodności żyjącego tam św iata, o dziwnych w łaściw ościach tw orów m orskich, którem i ro i się każda kro p la wody.
R o sp atry w an ie tw orów m orskich d o star
cza ta k w iele korzyści i przyjem ności każ
dem u m iłośnikowi p rzy ro d y , że w wielu w iększych m iastach śródlądow ych, od brze
gu m orza odległych, pom yślano o u rz ąd ze
niu sztucznych zbiorow isk w ody m orskiej, w których ho dują się ciekaw sze zw ierzęta morskie. N ajsłynniejsze i najbogatsze ta kie ak w ary ju m m orskie istnieje, ja k wiado
mo, w B erlin ie, ale urządzenie tego rodzaju akw aryjów przew yższa siły m atery jaln e pojedynczych ludzi; nie tru d n o je d n a k przy poniesieniu nieznacznych kosztów (nie p rz e wyższających kilkudziesięciu ru bli), przy chęci, energii i w ytrw ałości u rz ąd zić sobie na m ałą skalę pokojow e ak w ary ju m m or
skie, hodow ać w niem n iektóre nadzw y
czajnie interesujące tw o ry i obserwować, jednem słowem, u siebie w pokoju cuda
oceanu.
P rz e d k ilk u laty ’) m ieliśm y sposobność opow iedzieć w W szechświecie o akw aryjum wody słodkićj i przedstaw ić całe piękno życia jeg o mieszkańców. Z k ilk u o trzy m a
nych listów z przyjem nością dow iedzieliśm y się, że niektó rzy czytelnicy skorzystali z rad naszych i urządzili sobie ak w ary ja poko
jow e.
A le, o ile pięknem je s t akw ary jum słod
kow odne, o tyle ponętniejszem jeszcze i wię- cćj zajm ującem może być akw aryjum m o r
skie, z jego ukw iałam i o cudow nych p u r
purow ych, złocistych i zielonaw ych b a r
w ach, z je g o czerwonem i, błyszczącenń me-
*) P a trz W szechświat za r. 1886, str. 226 i nast.
talicznie wodorostam i, lub przedziw nem i postaciam i szklistych skorupiaków albo gw iazd m orskich.
Ja k k o lw iek ju ż przed dw udziestu laty hodowano w A n g lii w sztucznych zbiorni
kach wody zw ierzęta m orskie, to je d n a k aż do dziś dnia spotykam y stosunkow o bardzo rzadko tę interesującą ozdobę pokojową.
G łów na tego przyczyna polega na bardzo rospow szechnionym przesądzie, że urządze
nie ak w aryjum m orskiego przedstaw ia nie
przezw yciężone trudności. Ze to je s t p rz e sąd, tw ierd z ą wszyscy posiadacze ak w ary jów ') m orskich, dodając przytem , że ja k w kaźdem przedsięw zięciu tak i tu w y trw a łość i staranność mogą pokonać wszelkie przeszkody, sowicie w ynagradzając nas za poniesione tru d y . N iedaw no jeszcze p ra gnący urządzić akw aryjum m orskie n a tra fiali na większe bezporów nania trudności niż obecnie. Na udoskonalenie naczyń do akw aryjów , sposobu p rzesyłania zw ierząt i ro ślin w stanie żyw ym , odświeżania po
w ietrza i przygotow yw ania sztucznej wody m orskiój, n a udoskonalenie wszystkiego te
go potrzeb a było długiego czasu, tak, że dopiero od niedaw na stało się rzeczywście m ożliwem zakładan ie akw aryjów m orskich w m iejscowościach daleko od m orza odle
głych. W praw d zie wielkićj ilości zw ierząt do dziś dnia nie um iem y w stanie żyw7ym przesyłać na znaczne odległości; ale i po
m iędzy zw ierzętam i, k tó re do przesyłki się nadają, znajdujem y tyle gatunków nadzw y
czajnie interesujących i pociągających, że gdy niem i tylko zasiedlim y akw ary ju m nasze, będziem y m ieli dosyć sposobności podziw iania cudów życia m orskiego.
R ospatrzm y więc po kolei: urządzenie zbiornika, przygotow yw anie wody m orskićj, sposoby odśw ieżania tćj ostatniój, a nastę
pnie rośliny i zw ierzęta, nadające się do h o dowli w akw aryjum .
W łaściw ie każde większe, niezbyt głębo
kie naczynie szklane nadaje 3ię w pewnym
*) Die W un d er des M eeresbodens im Zim m er, von d r L an g er, B erlin, 1877. Seew asser-A ąuarien im Z im m er, von H. E d. Hoffmann, bearb. un d he- rau sg eg eb en von d r K. Russ, M agdeburg, 1887.
Z obu ty c h książek czerpałem wicie danych do niniejszego a rty k u łu .
N r 32. WSZECHŚWIAT. 499 stopniu do założenia akw aryjum morskiego.
A żeby je d n a k w arunki życia zw ierząt uczy
nić możliwie najpodobniejszem i do n a tu ra l
nych, należy uw zględnić n iek tó re praw idła.
I tak, zbiorniki do akw aryjów m orskich pow inny być znacznie płytsze, niż do sło d kow odnych. P ierw sze m uszą być i mniej głębokie i możliwie ja k n a j większej p o w ierzchni. P odobny stosunek zachodzi także w naturze. W iększość bowiem zw ie
rząt, k tó re hodujem y w akw aryjach, za
m ieszkuje nieznaczne głębokości, a olbrzy
m ia pow ierzchnia wody styka się wciąż z pow ietrzem , pochłaniając znaczne zapasy tlenu.
N ajpraktyczniej urządzić akw aryjum k ształtu czworobocznego. D la skrom nych wym agań n ad ają się w ym iary następujące:
długość 50 — 60 cm, wysokość 30 cm i sze
rokość 30 — 40 cm. O praw y pow inny być żelazne, podstaw a cem entow a, trzy ściany boczne łupkow e (lub z cem entu), a czw arta szklana, przyczem do spajania należy użyć kitu miniowego i od stro n y w ody pokryć go, gdy w yschnie, w arstw ą szellaku (szellak rospuszcza się w ogrzanym , m ocnym sp iry tusie i takim rostw orem pokryw a się k ilk a kro tn ie pow ierzchnią kitu zapomocą pędzel
ka). A kw aryjum um ieszcza się przed oknem tak, aby szklana ścianka zw rócona była na pokój. W ten sposób do ak w aryjum w pa
da światło przew ażnie tylko z góry; odpo
w iada to w arunkom natu raln y m , a w nętrze akw aryjum dostatecznie je s t oświetlone, tak, że przez szklaną ściankę z łatw ością m o
żemy obserw ow ać m ieszkańców jego. P o nieważ niektóre zw ierzęta, a zw łaszcza ukw iały czyli aktynije, okazują swoje w spa
niałe, m etaliczne, ja sk ra w e b arw y ty lko przy silnem ośw ietleniu z góry, można so
bie urządzić pon ad akw ary ju m reflektor, któryby rz u cał silny pęk św iatła z góry;
wieczorem służyć może w tym celu lam pa z reflektorem . K to nigdy tego nie w idział, ten nie może sobie wyobrazić, ja k cudow nie w ygląda akw aryjum , ośw ietlone w podobny sposób.
K toby większemi rosp orządzał środkam i, np. właściciele zasobniejszych zakładów naukow ych, ogrodów zoologicznych lub też osoby pryw atne, ci niech u rządzą akw ary
ju m w specyjalnie na ten cel przeznaczonej
piw nicy. Piw nicę taką należy rosszerzyć, a m ianowicie wysunąć ją naprzód na k ilk a stóp i w tej części umieścić w górze pozio
me okno grubo oszklone; pod tym oknem należy ustaw ić akw aryjum , które otrzym y
wałoby w ten sposób św iatło w yłącznie z góry.
P oniew aż tylko z jednej strony (przez szklaną ścianę) możemy się w nętrzu akw a
ryjum przyglądać, należy dno uczynić nie poziomem lecz am fiteatralnie się wznoszą- cem od ścianki szklanej k u trzem ściankom ciemnym; w tak i sposób, spoglądając do w nętrza, dostrzeżem y o drazu wszystkie tw ory do dna przym ocowane, ja k wodoro
sty, ukw iały i t. p.
A kw ary ju m może być w rozm aity sposób upiększone. N iektórzy p rzy w iązu ją bardzo wiele wagi do zew nętrznych ozdób, ale najczęściej owe wszelkiego ro dzaju ozdoby salonowe szkodzą tylko mieszkańcom akw a
ryjum ; najpiękniejszą ozdobą akw aryjum pokojow ego w inny być — nie kosztow na opraw a, nie fantastyczne k ształty lub droga podstaw a, lecz—sami m ieszkańcy ak w ary ju m , bogactw o i dobry stan tw orów w niem hodow anych. Nie idzie atoli za tem, abyś
my nie mieli dbać o estetyczną jeg o stronę, przeciw nie je s t to koniecznem , ale wysti-ze- gać się należy przesady, k tó ra w tym razie niem ało może zaszkodzić.
D no ak w ary ju m dobrze je s t pokryć na k ilk a cali g ru b ą warstwą, przem ytego z ia r
nistego piasku; na nią można nałożyć d ro bne kam yki, m ałe m uszelki, kaw ałki kora- lów, a prócz tego tu i owdzie większe k a m ienie i muszle. T uż przy szklanej ściance pow inny znajdow ać się tylko drobne k a m yki, im bardziej zaś w głąb akw aryjum , tem kam ienie m ogą być większe, a pom ię
dzy niemi czerwone i białe, w iększe k rzacz
ki polipnikow e; w ten sposób dno ku cie
mnym ścianom będzie się coraz bardziej podnosiło. W reszcie pożytecznem je s t u m ie
ścić pośrodku ak w ary ju m sztuczną skałę, do czego najlep iej użyć kaw ałkó w g ra n itu lub bazaltu. D o w zajem nego spojenia od
dzielnych ty ch kaw ałków służy gęsty ros- tw ó r szellaku z proszkiem pum eksu; w tym samym celu m ożna też używ ać cem entu.
N adzw yczajnie pożytecznem , a naw et po
niek ąd koniecznem jest też urządzenie wo-
500
dotrysku pośrodku ak w ary ju m , w edług p o wszechnie zn anych m etod.
P rzystępujem y do kw estyi wody. Z a
rzut, jakob y wodę morską, było tru d n o przyrządzić i jak o b y często należało ją zmieniać, nie w y trz y m u je k ry ty k i. P osia
dam y obecnie bardzo dokładn e przepisy, w edług k tó ry ch m ożna sztucznie p rz y rzą
dzić wodę m orską, a g d y kto nie chce sam się tem zająć, może tanim kosztem sprow a
dzić sobie sztuczną w odę m orską z ak w a
ry ju m berlińskiego, skąd beczkam i rossy- łają j ą na żąd anie (albo też z fab ry k i akw a
ryjów b ra ci Sasse, B erlin, M arkgrafenstras- se, 60).
N adzw yczajną wygodę dla posiadacza ak w ary ju m stanowi okoliczność, że raz n a
pełniw szy zbiornik w odą m orską, możemy, p rz y um iejętnem obchodzeniu się z nią, ca- łem i latam i lub też nigdy wody nie zm ie
niać. W oda w akw aryjum ham burskiem , o ile mi wiadomo, do ro k u 1887 nie była zm ieniana ju ż od piętnastu lat, a pomimo to je st klaro w n ą, czystą i najlepszych w łaści
wości. Z wodą w ak w ary ju m m orskiem m ają się rzeczy poniekąd tak, ja k z winem:
im d łu żej stoi, tem b ard ziej zyskuje n a za
letach. N ależy tylko stara n n ie usuw ać z wody w szelkie m artw e i zaczynające się roskładać ciała organiczne, k tó re n a jp rę dzej mogą w odę zepsuć.
W oda akw aryjum ustaw icznie p aru je , ale poniew aż sole się nie u latn iają, w oda ta co pew ien przeciąg czasu staje się gęstszą, bardziej skoncentrow aną, co m ogłoby życiu jeg o m ieszkańców zaszkodzić. D latego też, w m iarę p arow ania wody, należy dolew ać do ak w aryjum czystej, słodkiej, studziennej wody, by w ten sposób stra ty w ynagradzać.
W oda m orska m a pew ien m niej więcej stały stopień koncentracyi; otóż specyjalny p rz y rząd, t. zw. h y d ro m etr, pogrążony je s t sw o
bodnie w wodzie akw aryjum , a poprzeczna kresa wskazuje, ja k głęboko pow inien się on zanurzać p rzy norm alnej gęstości wody.
G dy tylko nieco wody odp aru je, h y d ro m etr z wody się podniesie i w tedy to należy dolew ać tyle wody słodkiej, aby koncen- tra c y ja znów w yrów nała pierw otnej.
A te ra z zobaczmy, ja k przygotow ać sztu czną wodę m orską. P rzy rząd z o n a podług n ajd o k ład n iejszy c h przepisów chemicznych
N r 32.
je s t ona z początku za ostra i zabija d elik a
tniejsze zw ierzęta; dopiero po pew nym cza
sie staje się dobrą, a m ianowicie, gdy ju ż w niej roślinność zaczyna się utrzym yw ać.
S tałe części składowe wody m orskiej, t. j.
różne sole w ynoszą około trzech odsetek.
D o p rz y rzą d zen ia sztucznej wody sole te winny być jak najw iększej czystości chem i
cznej, a całą m anipulacyją należy wykonać wogóle z w ielką ścisłością i starannością, gdyż w przeciw nym razie w oda może odra- zu zabić zw ierzęta w ak w ary ju m um iesz
czone.
O to przepis ') na przyrząd zen ie wody m orskiej. N a 50 litró w wody należy wziąć 1325 g soli kuchennej, 100 g siarczanu m a
gnezu, 30 g siarczanu potasu i 150 g ch lo r
k u m agnezu; każdą z tych soli rospuścić należy oddzielnie w tw a rd ej w odzie stu dziennej, następnie wszystko razem zlać, w ym ięszać i dolew ać tyle wody studziennej, aż objętość wyniesie 50 litrów . M ając h y d ro m etr, próbujem y niem zaw artość soli i*roscieńczam y jeszcze rostw ór tak długo, dopóki h y d ro m etr nie zan u rzy się do w ła
ściwego znaku. M ięszaninę tą pozostaw ia
m y na k ilk a dni, aby nieczystości zebrały się na dnie lub n a pow ierzchni; nieczystości te należy usunąć p rzez zebranie ich z p o w ierzchni i następne odlanie wody.
P rzy g o to w a n ą w ten sposób wodę m or
ską um ieszczam y w naczyniu w chłodnem m iejscu na pew ien czas, lekko ją z góry przy kryw ając; do wody tej kładziem y k ilk a w odorostów (m orskich), przym ocow anych do kam ieni. P o k ilk u tygodniach, a n ie kiedy po dłuższym jeszcze czasie, w odorosty te w y produkują obłoczki pływ ek, k tó re pod w pływ em św iatła zaczynają się rozw ijać, w ydzielając tlen. W ted y to nasyciw szy wodę pow ietrzem (p atrz dalej), możemy ju ż um ieścić w niej różne zwierzęta.
P oniew aż woda m orska psuje się znacz
nie tru d n iej niż słodka, utrzym yw anie raz urządzonego ak w ary ju m m orskiego w ym a
ga daleko mniej pracy, aniżeli akw aryjum słodkow odnego. Jak k o lw iek wody m or
skiej m ożna latam i nie zm ieniać, to wszakże
') Seew asser .Aąuarien im Zim m er; von II. E d.
Hoffmann, b earb . u. herausg. ron d r K arol Russ 1887.
W S Z E C H Ś W IA T .
N r 32. WSZECHŚWIAT. 501 na wszelki w yp adek dobrze je st pewną,
ilość przygotow anej raz w ody zachować na zapas w szczelnie zakorkow anych butelkach w piw nicy.
Pow iedzieliśm y ju ż w yżej, że ciągłe do
prow adzanie świeżego pow ietrza stanowi jed en z najw ażniejszych w aru n k ó w prospe
row ania m ieszkańców ak w ary ju m . Z w ie
rz ęta m orskie są po większej części skrzeło- dysznemi i w ym agają wody, bardzo w tlen bogatćj.
.Do zaopatryw ania ak w ary ju m w pow ie
trze służą liczne, sp ecyjalnie w tym celu wym yślone przyrządy. P ra w ie corok ro z maici m echanicy i m iłośnicy akw aryjów podają now e sposoby takiego „przew ie
trz a n ia ”.
Nie w dając się w szczegółowy opis tego rodzaju przyrządów , podam y tu tylko fizy
czną ich zasadę, tak , aby każdy m ógł sobie przy pom ocy najprostszych środków ap a rat taki zbudow ać.
Do przep ro w adzenia pow ietrza pęcherzy
kam i przez słup wody w yjjełniającej ak w a
ry ju m służą p rz y rzą d y , należące do ty p u pomp ssącotłoczących, k tóre czerpiąc po w ietrze zzew nątrz, w tłaczają j e w żądane miejsce, ja k w danym w ypadku na dno a k w aryjum . Do tego celu n ad ają się najlepiej pompy wodne, w k tó ry ch p racę w ykonyw a strum ień wody płynącej z k ra n u wodocią
gowego. F ak tem je s t pow szechnie znanym , że w zw ężeniu k o ry ta rzeki prędkość wody płynącej je s t znaczniejsza aniżeli w m iej
scach o znaczniejszej szerokości; prędkości nabytej w zw ężeniu strum ień po przejściu przez nie natychm iast nie u traca, a ro z le w ając się n a szerokość większą, w yw ołuje obniżenie poziomu wody poza zwężeniem.
Jeżeli zaś w tych sam ych w aru n-
I
jfU kach w oda będzie pły n ąć nie w korycie otw artem lecz w ru -\ m / rze, to za zwężeniem przy brze- H gach ru ry utw orzy się przestrzeń
próżna, a jeżeli w tem m iejscu W zn a jd u ją się otw orki prowadzące Fig' 2. nazew n ątrz, to przez nie będzie wciągane pow ietrze i poryw ane strum ie
niem wody płynącej (fig. 2).
K ysunek obok umieszczony (fig. 3) przedsta
wia nam tego rodzaju p rz y rzą d w n ajp ro st
szej formie. W oda z k ra n u wodociągowego
pochodząca wypływa z ru r k i odpow iednio wąskiej do nieco od niej szerszej, u góry o tw artej; w tój ostatniej spada w postaci słupa poprzeryw anego pęcherzam i pow ie
trza, porw anego w m iejscu rosszerzenia k a n a łu przepływ u, to je st przy wyjściu w o dy z ru rk i węższej do szerszój. Strum ień wody płynący przez ru rę a spada do naczy
nia zam kniętego B , w którego dolnej części zbiera się woda, a w górnej powietrze*
W oda w m iarę je j nagrom adzania w naczy
niu B odpływ a przez ru rk ę cd na zew nątrz,
Fig 3.
pow ietrze zaś przez ru rk ę bf, k tó rej koniec o t w a r t y / je s t um ieszczony na dnie a k w a ryjum . P ow ietrze, pokonyw ając ciśnienie słupa wody, w ypływ a w postaci szeregu p ę
cherzyków , przyczem część jeg o rospuszcza się w czasie wznoszenia się do góry w w o
dzie, w ypełniającej akw aryjum .
T ak ą je st zasada przyrządów , służących do „p rzew ie trzan ia” akw aryjów . N iektó
rzy, bardziej sk ru p u latn i posiadacze akwa-
502 w s z e c h ś w i a t. N r 32.
ryjów twierdzą,, że bardzo je st pożytecznym [ p rzyrząd, któ ry dałby się ściśle regulow ać, tak, aby było można z pew ną dokładnością w prow adzać w iększą lub m niejszą ilość p ę
cherzyków p o w ietrza na dno akw aryjum . K toby z a p ra g n ą ł poznać taki bardziej d o kładn y a p a ra t do przepuszczania pow ie
trza, tego odsyłam y do wyżćj ju ż w zm ian
kow anego d ziełka d ra L a n g e ra , gdzie z n a j
dzie opis i ry su n ek bardzo rospowszeclinio- nego p rz y rzą d u d ra L entza.
(dok. nast.).
J ó z e f N ussbaum .
0 FERMENTACH
REORGANIZOWANYCH.
Ciałom objętym ogólną nazw ą ferm entów nieorganizow anych (ferm entów rospuszczal- nych, ferm entów chem icznych, enzymów) przypada ta k doniosły u d ział w g osp odar
stwie przyrody, że bliższe ich zbadanie uw ażać należy z a je d n ę z najw ażniejszych spraw wiedzy bijologiczno-chem icznój. B a dania postąpiły tu też dość daleko, o tyle tylko wszakże, o ile to dotyczy strony , że tak powiemy, czysto praktycznój. T eo ry ja natom iast tój kw estyi dotąd jeszcze z n a jd u je się w stanie zarodkow ym , pomimo dość licznych pró b, ja k ie rozm aici uczeni o g ła szali, chcąc dokładniej w yjaśnić procesy za
chodzące p rz y d ziałaniu enzymów. B o p rzyznać trzeb a — trudności napotykane p rzy badaniu tych procesów są olbrzym ie, własności sam ych enzym ów w wielu razach niepochw ytne, sposób zaś ich d ziała n ia tak bardzo zm ienny, a raczej ta k zależny od m nóstwa czynników , n ieraz zupełnie usu- w ających się z pod uw agi badacza, że słu sznie dochodzenia te zaliczać trzeb a do n a j
trudniejszych, z ja k ie m i obecna w iedza d o św iadczalna ma do czynienia.
C hciałbym tu streścić najgłów niejsze w y
n ik i poglądów teoretycznych na tę spraw ę, ja k ie obecnie w nauce panują. Zanim j e
d n ak do tego przystąpię, uważam za konie
czne, d la dokładniejszego zoryjentow ania się w bad an ym m ateryjale, pokrótce zazn a
jom ić czytelnika choćby ogólnie z rospo- wszechnieniem i własnościami ferm entów nieorganizow anych *).
I.
N ajliczniejsza je st g ru p a ferm entów two
rzących cukier, scukrzających. Należą tu:
dyjastaza, p ty jalin a , m irozyna, em ulsyna, in w erty n a i jed en z ferm entów gruczołu trzustkow ego. W świecie zw ierzęcym fer
m enty scukrzające stanow ią zaw artość lub w ydzielinę organów gruczołow ych, w św ie
cie zaś roślinnym tw orzą się przew ażnie podczas kiełkow ania roślin. Zm iany che
miczne, w yw oływ ane przez te ferm enty, w szczegółach dość są rozm aite, zarów no ze w zględu n a p ro d u k t, którym byw a ju ż to dekstroza, ju ż m altoza, ja k o też ze względu j n a sub strat, którym w pew nych razach je s t krochm al, w innych cu k ier trzcinow y, albo szereg ciał noszących nazw ę glukozydów .
Nie w yliczając szczegółowo m iejsc zn a j
dow ania dyjastazy, pow iedzieć musimy, że je s t ona ta k niem al ogólnie w świecie ro ślinnym upow szechniona j a k m ączka, ja k kolw iek nie zawsze ciała te obok siebie się znajdują. P ty ja lin a zn ajd u je się w w ydzie
linie gruczołów ślinow ych zw ierząt roślino
żernych, lecz prócz tego ferm entu scukrza- jącego i innego, znajdującego się w soku trzustkow ym , w innych też organach zw ie
rzęcych nieznaczne ilości ferm entów dyja- statycznych się znajdują. B adania p. P ra ż - mowskiego pozw alają wnosić, że ferm ent chem iczny scukrzający m ączkę zn ajd u je się również w b aktery jach ferm entacyi masło- wój (C lostridium butyricum ); stąd też p ra w dopodobnie pochodzi dyjastatyczne dzia
łanie gnijących tkanek zwierzęcych. W tk a n kach zw ierzęcych i za życia znajdow ano m nóstwo działających w ten sposób ferm en
') Dla ro zejrzen ia sig w lite ra tu rz e tego p rzed m iotu polecić w ypada: D r Adolf Mayer. „Die L eh re von d en ch em isch en F e rm e n te n oder E nzym olo- g ie“, H eidelberg, 1882. Prócz tego dziełka, stre sz czającego w szystkie w ażniejsze badanią na tem po
lu, w spom inam tu jeszcze prac§ B row na i H erona:
„B eitriige zur G eschichte der S tarkę u n d d e r Ver- w andlungen derselb en “, pom ieszczoną w L iebiga „An- n alen d e r C hem ie11, tom 199, str. 165, oraz dziesią
ty rozdział w Bungego „L ehrbuch d e r physiologi- schen und pathologischen C hem ie“, L ipsk, 1887.
Nr 32. WSZECHŚWIAT.
tów; tak np. w w ątrobie n ajp ra w d o p o d o bniej zn ajd u je się enzym scukrzający gliko- gen. M niej niż powyższe ferm enty rospo- wszechnioną je s t em ulsyna i m irozyna, p ie r
wsza m ianow icie w m igdałach, d ru g a w n a sionach białej i czarnój gorczycy. In w e r- ty n a została otrzym ana z obudw u odm ian grzybka drożdżow ego Saccharom yces cere- visiae, lecz zdaje się, że i ona bardziej je st w natu rze rospow szechniona. Z w ydzielin gruczołów kiszkowych psów, królików , p ta ków i ryb otrzym ano ferm ent, działający zupełnie ja k in w erty n a, k tó ry przeto o trzy
m ał nazw ę in w erty n y zw ierzęcej.
Z kolei, k ilk a słów poświęćmy ferm entom peptonizującym czyli zam ieniającym ciała białkow e na peptony, t. j. ciała rospuszczal- ne i mogące być przysw ojonem i przez tk a n ki żyw ych ustrojów .
P ep sy n a soku żołądkow ego i try psyna soku trzustkow ego należą w yłącznie do św iata zwierzęcego. P odobne wszakże do nich zn a jd u ją się i w świecie roślinnym . W nasionach wielu roślin stw ierdzono obe
cność pepsyny roślinnej; zw łaszcza zaś w fe r
m ent ten obfitują t. zw. rośliny m ięsożerne (D rosera, N epenthes, D a rlin g to n ia i t. p.).
P ap aina, zw ana także try p sy n ą roślinną, znajduje się w soku m lecznym owoców C arica papaya, a rów nież w soku m lecznym zw ykłego drzew a figowego. W ogóle więc enzym y peptonizujące skąpiej są rozm iesz
czone w państw ie roślinnem aniżeli enzymy dyjastatyczne (scukrzające), co odpowiada rzeczyw istem u ilościowem u stosunkow i ciał białkow ych do w ęglow odanów w śród ro ślin.
Do trzeciego szeregu ferm entów n ieo rg a
nizow anych zaliczyć trzeba te, k tóre ścinają białko i za których przedstaw iciela w p a ń stwie zw ierzęcem służyć może ferm ent pod
puszczki. T u też wym ieniam y znany fe r
ment w yw ołujący krzepnięcie krw i, o k tó rym wszakże, p ra w d ę mówiąc, mało dotąd wiemy. Jak k o lw iek w ilości niezm iernie skąpej, znajd ują się je d n a k analogiczne fe r
m enty i w państw ie roślinnem .
F erm en t tw orzący glicerynę, czyli w ła ściwie rosszczepiający tłuszcze na ich skła
dowe części: glicerynę i kw asy tłuszczowe, był dotąd znaleziony ty lk o w wydzielinach
gruczołu trzustkow ego i niektórych głębićj położonych gruczołów kiszkowych.
O Ayszystkich wogóle powyższych f e r
m entach możemy powiedzieć, że są one bes- pośredniem i produktam i życia organiczne
go. Żaden z nich nie został dotąd o trzy many sposobem sztucznym .
O trzym yw anie natom iast ferm entów ty ch z produktów n atu raln y ch nie je s t połączone z w ielkiem i trudnościam i, oczywiście o tyle tylko, o ile chodzi o p reparaty mające w y
kazyw ać pew ne właściwe cechy, mające w y
woływać w dobrze poznanych ciałach che
micznych pew ne właściwe zm iany. W y dzielanie enzym ów polega na ogólnej ich własności p rzy leg ania do wszelkiego ro d z a
ju osadów chem icznych, zw łaszcza zaś do osadów delikatnych w sta n ie beskształtnym . M etody jed n ak , którem i posługujem y się w celu w ydzielania ty ch ferm entów , ju ż nasuw ają b ardzo poważne w ątpliw ości co do ich indyw idualności chemicznej; d o k ła dniejsze zaś rozbiory chem iczne, jak im do
tąd niejed nok rotn ie substancyje te podda
wano, pozw alają z całą stanowczością tw ier
dzić, że albo w rzeczywistości ferm enty te nie są w yraźnie scharakteryzow anem i in d y widuam i chemicznem i, albo też dotychczas nie udało nam się otrzym ać ich w stanie ab
solutnej czystości.
W szystkie bez w yjątk u ferm enty trac ą swą zdolność reagow ania, gdy ulegają og rza
niu w sw ych rostw orach do tem peratu ry niższćj od p u n k tu w rzenia wody; przyczem , pozornie przynajm niej, zm ianie nie ulegają inne ich własności chemiczne. D yjastaza np. w rostw orze wodnym ju ż przy 65° C doznaje osłabienia swych własności scukrza- nia mączki. Nieco powyżej 75° C przez czas k ró tk i ogrzew ana zostaje ona całkow i
cie „zabitą” (K jeld ahl). P ty ja lin a ogrze
w ana przez 20 m inut p rzy 67° C traci swą zdolność ferm entacyjną (P asch utin). I n w ertyna zostaje upośledzoną w sw ych w ła
snościach ferm entacyjnych już około 50° C, j a pepsyna około 65° C (A . M ayer). M ów i
my tu wciąż o rostw orach tych ferm entów . W stanie suchym bowiem mogą one bez szko-
| dy być ogrzew ane do p u n k tu w rzenia wody i naw et wyżój. T em p e ratu ry jed n ak , p rzy których n astępuje u tra ta własności ferm en
tacyjnych ciał powyższych, nie są zupełnie
504 WSZECHŚWIAT. N r 32.
stałe. W pływają, na nie w sposób znaczny:
stopień stężenia rostw orów , obce dom ięszki, a również trw a n ie ogrzew ania. Co do przy- mięszek, to gliceryna np. d o d ana do rostw o
rów in w erty n y te m p e ra tu rę pow yższą po
dnosi, alkohol zaś w yw iera w pływ od w ro tny. N iezależnie od tego, tem p eratu ry naw et niższe od owćj tem p eratu ry niszczenia f e r
m entu m ogą w yw rzeć na ferm ent w pływ mniej lub więcej szkodliw y, jeżeli ferm ent zostaje na nie przez czas dłuższy w ystaw iony.
N a n iektóre ferm enty oddziaływ a też w pewien sposób św iatło, choć w pływ ten z dostatecz
ną dokładnością w yjaśniony dotąd nie został.
Podobieństw o ferm entów n ieorganizow a
nych do organizow anych czyli d ro b n o u stro jó w (b a k te ry j) w ystępuje nietylko we w ła
sności obudw u tych szeregów tracenia z d o l
ności ferm entacyjnej pod w pływ em w yso
kich tem p eratu r, lecz rów nież i w tym Avzględzie, że istnieje w iele substancyj w ro go zachow ujących się względem ferm entów . Istn ieją specyficzne tru ciz n y dla ferm entów nieorganizow anych i tru ciz n y te rów nież jado w icie działają na b ak tery je. L ecz o d
w ro tnie, w iele trucizn zabijających bakte
ry je nie oddziaływ a zabójczo na ferm enty nieorganizow ane.
Z drugiej strony znane są, nieliczne co praw da, spostrzeżenia św iadczące o d o d a
tnim w pływ ie pew nych dom ięszek chem icz
nych na działanie enzymów. T a k np. Nasse stw ierd ził w pływ taki d w u tlen k u w ęgla na proces ferm entacyjny in w e rty n y a rów nież i ptyjaliny. To samo pow iedzieć m ożna o pew nych solach obojętnych i alkoloidach.
In w e rsy ja cu k ru trzcinow ego przebiega, w edług N assego, p rzyjaźniej pod w pływ em rozm aitych soli am onow ych (4 % -y rostw ór), pod w pływ em w e ra try n y i k u ra ry . U pośle
dzaj ąco zaś działają w tym w y padk u sole potasowe. N a proces d yjastatyczny bardzo dodatnio wpływra sól kuchenna, w pew nem je d n a k tylko stężeniu. G dy bowiem 4°/0-w y rostw ór soli działa dodatnio, 8 % -w y n a to miast w yw iera w pływ ujem ny. A lek sa n d er S chm idt stw ierdził w pew nych razach do
d atn i w pływ niew ielkiej ilości (0,2 — 0,5% ) soli kuchennój na ścinanie się w łóknika krw i. O gólnych więc wniosków o tego ro d zaju działaniu rozm aitych substancyj che
m icznych w yciągnąć nie można.
Do niezm iernie interesujących dla spraw y działania enzym ów należy kw estyja stw ier
dzenia ilościowego stosunku pom iędzy uży
tym ferm entem a efektem p rzezeń spraw io
nym , ja k rów nież p ytan ie, czy ferm ent zo
staje niszczony w m iarę swój działalności ferm entacyjnej. O bydw ie te kw estyje pod
daw ane b yły licznym próbom , z których okazuje się, że wogóle procesy ferm entacyj
ne p rzebiegają z natężeniem w p ro st p ro p o r- cyjonalnym do ilości działającego ferm entu.
N ajsk rzętniejsze je d n a k poszukiw ania nie pozw alają d otąd przeczyć tem u, że enzym y ja k o takie nie zostają niszczone w skutek
sw ojego ferm entacyjnego działania.
Badano w pew nych w ypadkach w pływ w zajem ny rozm aitych ferm entów n ieo rg a n i
zow anych i spraw ianych przez nie procesów ferm entacyjnych, a rów nież przebieg tych procesów wobec niższych ustrojów . K om bi- nacyje rozm aitych w aru nk ów w tym razie bardzo mogą być zaw iłe. W ogóle w szakże, jeśli tylko w aru n k i działania je d n e g o z fe r
m entów nie są absolutnie w ykluczone (np przez ośrodek kw aśny lub alk aliczn y )—o ka
zuje się bardzo znaczna niew raźliw ość f e r
m entów nieorganizow anych. Działają, one obok siebie, - a także w obecności b ak tery j, oczywiście je ś li tylko te o statn ie w swym procesie życiow ym nie atak u ją w prost sub- stancyi ferm entów .
* T akie ogólne rozpoznanie się z właśno- ściam i enzymów pozwoli nam zająć się bli- żej teo ry ją procesów enzym otycznych.
(dok. nast.)
M aksym ilijan F laum .
O METODZIE
BADANIA NAUKOWEGO.
(Dokończenie).
N auki filozoficzne, historyczne, społeczne i inn e zn a jd u ją się pod względem pewności i ścisłości swrych metod w nierów nie mniej k orzystn ych w arunkach, aniżeli m atem aty
k a i n auki przyrodnicze. M atery ja ł, na któ rym wznoszą swoje syntetyczne kon-
N r 32. ’ WSZECHŚWIAT. 505 stru k cy je, w większej części nie daje się
tak ściśle udow odnić i ustalić; wielkie zn a
czenie m ają tu hipotetyczne tw ierdzenia, osobiste poglądy i autorytet, przy opraco
w aniu zaś pojedyńczych działów znajdują obszerne zastosow anie czysto d yjalekty czne rozw ażania i konjek tu ry , w stosunkowo ma- łój zaś m ierze czysto objektyw ne badania i m atem atyka. B ijologiczne działy m edy
cyny (anatom ija, histologija, fizyjologija, hygijena, patologija dośw iadczalna, toksy- kologija) stoją, na wysokości odpow iednich działów n au k przyrodniczych; patologiczne zaś jój d ziały wielce szw ankują, ponieważ o biegu większej części procesów chorobo
w ych m ożna wyciągać w nioski tylko na sto le sekcyjnym i z dośw iadczeń na zw ierzę
tach, w środek zaś chorego człow ieka z a j
rzeć niepodobna. W trudniejszem jeszcze położeniu znajd u je się tera p ija (leczenie chorób w ew nętrznych), k tó ra nader często narażona je s t na złudny wniosek: post hoc—
propter hoc. Zato gałęzie m edycyny p ra k tycznej, m ające do czynienia z cierpieniam i łatw iej przystępnem i b adaniu i bespośre- dniem u działaniu, j a k ch iru rg ija , okulisty
k a i in., zdobyły nierów nie lepiej ro zw i
nięte i trw alsze podstaw y dla swój d ziała l
ności, aniżeli tera p ija w ew nętrzna, i chyba n ik t z publiki nie uda się do hypnotyzera dla w ygojenia złam anej kości, usunięcia no
w otw oru, leczenia k a ta ra k ty i t. p. U trz y m ujem y na zasadzie wyżej w yłożonych do
świadczeń, że student m edycyny, zam ierza
ją c y oswoić się należycie z m etodą n au k o wą, pow inien dokonać sam odzielnej pracy naukow ej w jednój z pracow ni zajm ujących się badaniam i fizycznemi, chemicznem i lub bijologicznem i, gdyż w klinice i przy łóżku chorego odpow iedniej w praw y nie tak ła two nabędzie.
B adanie na człow ieku żyjącym nie może być tak ścisłem, tak w ielostronnem i wskroś przenikającem , ja k na przedm iocie m a rt
wym lub naw et zw ierzęciu. T erap ija n a
der często zniew oloną je s t czepiać się b a r
dzo niepew nych i niedostatecznie określo
nych wskazówek, a skuteczność jój w szcze
gółowym przypadku często nie w ytrzym uje k ry ty k i, choć chory w yzdrow ieje. L ite ra tu ra naukow a lek arsk a opisuje dość p rzy
padków , w których chory w yzdrow iał, po
mimo zastosowania zupełnie niew łaściw ych, a nieraz naw et w prost szkodliw ych śro d ków leczniczych. W ielkiój pomocy udziela w praw dzie m edycynie praktycznej n ad e r bogata lite ra tu ra z niezm iernym m atery ja - łem kazuistycznym , opartym na sum iennem b adaniu przebiegu choroby i patologicz
nych zm ian organów w razie śmierci.
T en zapas wiedzy kazuistycznój w raz ze znajomością anatom ii, fizyjologii i t. d. sta
wia też w ykształconego lekarza wysoko po
nad poziomem każdego lekarskiego dyle
tanta, ale ten zapas wcale jeszcze nie w y
starcza do w yjaśnienia istoty wielu objawów chorobowych i do podania zasad przeciw działania szkodliw ym wpływom procesów chorobowych w każdym szczegółowym przypadku. N iezm ierny k ro k n aprzód uczy
n iła nauka lek arsk a przez w ykrycie paso- rzytniczej p rzyrod y w ielu chorób zaraźli
wych i epidem icznych, m ożna więc spodzie
wać się, że przez ścisłe skojarzenie się ob- serw acyi klinicznej z badaniem dośw iad- czalnem na zw ierzęciu, nauk a w k ró tk im przeciągu czasu znów się znacznie posunie.
W wielu klinikach urządzono ju ż podręcz
ne pracow nie do badań bijologicznych i d o św iadczalnych. W każdym razie różnica pom iędzy obecnym rozw ojem m edycyny a stanem jój p rzed 30—40 laty niezm iernie je s t wielka, a każdy zw yczajny, należycie w ykształcony lek arz p ra k ty c zn y rozw ija obecnie bez wszelkiej w ątpliw ości n ie ró wnie skuteczniejszą i pożyteczniejszą d zia
łalność, aniżeli owe sław ne w swoim czasie znakom itości, do których publiczność odb y
w ała niegdyś takie same pielgrzym ki, ja k obecnie do hypnotyzera. P rz y tój sposo
bności zaznaczyć należy, że o tysiącach pom yślnych kuracyj każdego lekarza n ik t nic nie wspomina, albowiem należą one do jego obowiązku i odbyw ają się codziennie.
N aw et w takich razach, kiedy urato w an ie silnie zagrożonego zdrow ia w ym agało sk u pienia w ielkiego zasobu um iejętności i po
święcenia, pom yślny re z u lta t nie poczytuje się za w ielką zasługę opłacanego stróża zdrow ia. K ażde zaś niepow odzenie sk ład a się na k arb nieudolności lek arza, chociaż istnieją całe g ru p y cierpień bądźto nieule
czalnych, bądźto podtrzym yw anych przez niew łaściw e zachow yw anie się samych pa-
506 w s z e c h ś w i a t. N r 32.
cyjentów , k ry n ica zaś wiecznego życia i zdrow ia nie została d otąd o d k ry tą. O d
w rotnie, przy każdej „c u d o w n ej0 kuracyi dyletanta rek lam a puszcza huczne fa je r
w erki, ale zam ilcza zup ełn ie o tysiącznych jeg o niepow odzeniach. Z resztą, ja k w każ
dym zawodzie, istnieją je d n o stk i dzieln iej
sze i mniej uzdolnione, artyści i rzem ieślni
cy, rz eteln i pracow nicy i partacze, tak i adepci m edycyny n ieraz nie dosięgają do wyżyn swego zadania, leczą bez myśli i ru - tynicznie, b lag u ją dla zaro bku codziennego, przechodzą do obozu hom eopatyi, czepiają się błyskotliw ego płaszcza będącego w m o dzie lekarskiego dyletan ta i t. d. T akich zboczeń nie m ożna kłaść na k arb nauki le karskiej albo naw et całego stanu lek arsk ie
go, ta k samo, ja k nie godzi się obw iniać całego stanu praw niczego, gdy k tó ry z p r a w ników dopuści się czynu krym inalnego.
U naszej publiczności i w kierującej jej opiniją prasie brukow ej istn ieją je d n a k in ne zasady i zapatryw ania. P oniew aż ludzie jeszcze u m ierają, więc m edycyna nie w a rta szeląga, wszyscy zaś je j adepci — to p a r ta cze. Cicha, sum ienna praca, skierow ana ku podtrzym yw aniu poziom u naukow ego w g ro nie lekarzy, k u w spółdziałaniu postępow i, ku podtrzym yw aniu naukow ej i etycznej godności całego stanu, niem a najm niejszego znaczenia, nie zasługuje na żadne u w zg lę
dnienie.
G dy je d n a k k tó ry z tego skrom nego g ro n a uzn a za pożyteczne d la osobistego in tere su u d erzyć w bęben re k la m y i um iz- gać się do łaskaw ych w zględów rep o rteró w , albo g dy sam ozw aniec lek arsk i w śmiałej proklam acyi za trąb i o zacofanym stanie m edycyny i o od k ry ty m przez siebie no
wym, niezaw odnym i zbaw iennym środku, w tedy cala ow a p ra sa w pełnej o rk iestrze im w tóruje i obnosi na p u k lerz u p rz ed p u blicznością tych now ych zbaw icieli od śm ierci. Gdy w ypadnie w prasie ro zeb rać ja k ą ś kw estyją praw niczą, red ak ey ja nie- omieszka zasięgnąć zdania p ra w n ik a, gdy zaś idzie o kw estyją lekarsk ą, w swej n ie
om ylności sama decyduje. W nioski w tym k ie ru n k u staw ia z ra jsk ą naiwnością, p rz y tacza ja k o dokum enty szczęśliwych kuracyj w yzn an ia histeryczek i h o łduje niew zrusze
nie scharak teryzo w an ej wyżej zasadzie post
h o c—p ro p ter hoc. E ntu zyjazm pracy b ru kowej jlo się g a szczytu, gdy je j protegow any zdoła w ylegitym ow ać się uznaniem prasy zagranicznej. Lecz, że i za granicą istnieje prasa różnego g atu n k u i w ątpliw ej w arto
ści, że np. sp iryty sty czne pism a chw ytają w szystko, co tylko na świecie w ydaje się, że wchodzi w zakres je j fantastycznych za
biegów, na to nie zw raca się najm niejszej uw agi.
W pom yślniejszem położeniu względem prasy zn a jd u ją się nasi naturaliści. O ni p ra cu ją także skrom nie i sum iennie, ogłaszają swe prace w P am iętn ik u Fizyjograficznym i niniejszem piśmie, sta ra ją się utrzym ać w k ra ju wiedzę z zakresu p rzyro dy n a wy
sokości postępu i — zato w praw dzie n ik t ich rów nież nie chw ali—ale też nie zaczepia, albow iem prasa nie ośm iela się w ystępow ać w tym k ie ru n k u z dyletanckiem i p ro du k- cyjam i.
Je d e n fundam entalny za rzu t ośmielam się je d n a k staw iać naszój twórczości naukow ej:
prace zam ykają się zanadto w ram ach szpe
ra n ia książkow ego lub drobiazgow ego zb ie
ra n ia system atycznego m atery jału , a zamało wrydają owoców z sam odzielnych badań do
św iadczalnych. P om ijam tu n auki filozofi
czne, historyczne, praw nicze i t. p., które z n a tu ry sw ojej o parte są przew ażnie na studyjach książkow ych, choć też nie w y klu
czają bynajm niej oryginalnej twórczości k tó ra u nas niezbyt obficie się ujaw nia.
N auki przyrod nicze zaś obracają się u nas przew ażnie w granicach system atycznego i fizyjograficznego szperania i rzadko tylko w ydają owoce samodzielnego badania do
św iadczalnego. Nie lekceważę bynajm niej doniosłości fizyjograficznych poszukiw ań, ale sądzę, że takie zbieranie „szacownego m atery jału " stanow i poniekąd rzem ieślniczą p racę, k tó ra przynajm niej w znacznej części może być w ykonaną przez term inatorów pod k ieru n k ie m m ajstrów . Do ostatnich zaś należy um iejętne zużytkow anie zebra
nego m a te ry ja łu dla zestawienia wniosków ogólniejszego znaczenia, ja k rów nież d o k o nanie bad ań i doświadczeń w ym agających większój w praw y i dojrzałości um ysłow ej.
W a ru n k i u nas staw iają w praw dzie takiego ro d z a ju p ra cy wielkie przeszkody: p ra c u ją c y nie może po większej części spodziew ać
N r 32. WSZECHŚWIAT.
się innćj nagrody, prócz w łasnego zadow o
lenia i nie dobije się zw ykle uznania, dopó
ki zagranica nie przyłoży do jego dzieła plom by uczoności. Również i środki b a
dania byw ają u nas n ader ograniczonem i.
Z drugiej zaś strony nie ulega w ątpliw ości, że istotny postęp może istnieć dopiero p rzy pom ocy doświadczalnego rozw iązyw ania ważnych zadań nauki, przez um iejętne syn
tetyczne obrobienie zebranego m atery jału system atycznego i wogóle przez sam odziel
ną oryginalną twórczość. P rz y k ła d y pewnej liczby dzielnych mężów, któ rzy pracow ito
ścią i w ytrw ałością utorow ali sobie zaszczy
tną k ary je rę naukow ą, ilu stru ją dostatecznie doniosłość podobnej dążności. W ystarczy tu odesłać czytelnika do pom ieszczonych w niniejszem piśmie bijografij znakom itych ziomków, k tó rzy stali się chlubą k ra ju i oka
zali reszcie św iata cyw ilizow anego, że kraj ten nietylko spożywa jeg o duchow e owoce, ale płaci mu procenty w postaci niepośle
dnich w łasnych o ryginalnych plonów.
Nie posiadam y w praw dzie bogato uposa
żonych pracow ni, w których m ożnaby u sk u teczniać badania obszerne i w ielkiej donio
słości; ale istnieją ju ż przy m uzeum prze- mysłowem chemiczna i fizyczna, w posia
dłości tow arzystw a lekarskiego bijologiczna pracow nia, a w razie potrzeby znalazłyby się także bogatsze środki d la dokonania k o sztowniejszych dośw iadczeń. Potrzeba ty l
ko łudzi p rzed staw iających gw arancyją skutecznego spożytkow ania tych środków.
(Jędrzej ewicz założył naw et o b serw atory- ju m astronom iczne z własnych zasobów).
Zw racam się w końcu do lekarzy, dla k tó rych przew ażnie je s t przeznaczoną p raco wnia przy tow arzystw ie lekarskiem , i do studentów m edycyny. P rac o w n ia tow arzy stw a świeci przez w iększą część roku p u st
kam i (!); w pracow niach bij ologicznych u n i
w ersytetu szczupła tylko liczba studentów korzysta z w ybornój sposobności do osw o
jenia się z m etodą naukow ą. Czem się to dzieje? J a k w ytłum aczyć i uspraw iedliw ić tę zdum iewającą obojętność? W spółdzia
łają tu rozm aite niepom yślne okoliczności:
przew ażnie konieczność gorączkow ego ubie
gania się za kaw ałkiem chleba, dalej brak widoków naukowej k a ry je ry , b rak um ieję
tnej pomocy i przew odnictw a dla mniej
w praw nych pracowników; przedew szyst- kiem zaś niepojm owanie niezm iernej donio
słości sam odzielnej produkcyi nauko wój.
Znaczna część studentów , zapisujących się n a k ursy lekarskie, nie k ieru je się p rzy w y borze zaw odu lekarskiego zam iłowaniem do badań bijologicznych i świadomością cze
kających lekarza tru dn ych i surow ych obo
wiązków, ale m arzy tylko o zdobyciu pow a
żanego stanow iska pośród społeczeństwa i zebraniu w iedzy, k tó ra w praktycznem zastosow aniu pow inna zamienić się na dojną krów kę. C ała uw aga ty ch term inatorów E sk u lap a („synam i" nazw ać ich nie można) skierow ana je s t tylko na ostateczne otrzy m anie paten tu , upraw niającego ich do wy
konyw ania p ra k ty k i, t. j. do pisania recept przy schem atycznem zapoznaniu się z ze- w nętrzą postacią choroby, zebranem p rze
ważnie w klinicznych sem estrach przy łóż
ku chorego. T ą drogą re k ru tu je się znacz
na falanga p ra k ty c zn y cłfru ty n istó w . In n a część studentów" poświęca się w p ra
wdzie zaw odow i z zam iłowania, ale niem a- jąc jasnego pojęcia o m etodzie naukow ej i właściw ym celu w ykształcenia uniw ersy
teckiego, załatw ia się z nau k ą pobieżnie, przysw aja pam ięci m echanicznie treść swych kajetów i litografow anych k u rsó w , w p ra cowniach zajm uje się tylko o tyle, o ile te zajęcia stały się obowiązkowem i i troszczy się przew ażnie o pom yślne prześlizgnięcie się przez egzam iny. Stosunkow o m ała ty l
ko liczba potrafi zaoszczędzić dość czasu dla przebycia praktycznego nie obowiązko
wego k u rsu w k ilk u pracow niach, bardzo nieliczne zaś jedn ostk i decydują się do p od
jęcia badań samodzielnych, do głębszego w niknięcia w podstaw y i właściwy duch nauki. O statni tylko opuszczają uniw ersy
tet z zupełną świadomością środków , celów i kierun kó w nauki, z rozw iniętym zm ysłem krytycznym , ze szczerem zam iłow aniem dla praw dy i badania naukow ego, w ypełniają swe obowiązki z należytem pojm ow aniem trudności ow ych zadań i przyczyniają się swemi pracam i do wzbogacenia lite ra tu ry naukow ej. Znaczna część m łodych lekarzy, którzy w uniw ersytecie nie skorzystali ze sposobności do gruntow niejszego oswojenia się ze ściśle naukow ą metodą, poznaje p rzy w stępow aniu w życie p rak tyczne braki na-
508 WSZECHŚWIAT. N r 32.
bytój wiedzy, szczególnie, g dy są obdarzeni bystrzejszym um ysłem . U siłu ją oni w y
pełnić te b rak i przy pom ocy studyjów lite
rackich, lecz książki n ig d y nie zastąpią bes- pośrednich sam odzielnych spostrzeżeń, n i
gdy nie w ytw orzą tój pew ności sądu k ry tycznego, ja k ą zdoła tylko nadać p rz ep ro w adzenie sam odzielnego b adania naukow e
go. S postrzeżenia klin iczn e i pryw atna p ra k ty k a d ostarczają w tym w zględzie tyl- i ko bardzo niedostatecznego surogatu. N a j
lepszą sposobność do w ypełnienia wspo- m nionych braków dostarczyłoby w ykonanie pracy naukow ej w której z pracow ni uni
w ersyteckich albo w pracow ni tow arzystw a lekarskiego. B rak odpow iedniego przew o d nictw a w ostatniej dałby się, przy szczerój chęci pracującego, ja k o tako w ypełnić.
W iększa część lek arzy nie zdoła je d n a k zdobyć odpow iedniego czasu, gdyż zniew o
loną je s t uganiać się za tru d n y m zarobkiem . B yw ają je d n a k je d n o stk i obdarzone dosta- tecznem i środkam i i zdolnościam i, k tóre m ogłyby poświęcić k ilk a la t czasu n a doko
nanie p ra cy naukow ój. P o zo rn a ta strata czasu w ynagrodziłaby się w następstw ie so
wicie przez nieoszacowane rosszerzenie i po
głębienie wiedzy. P rzecież dochód z asy
stentury p rz y k linikach i szpitalach rów na się albo zeru albo conaj wyżśj p o k ry w a ty l
ko cząstkę potrzeb m łodego lekarza, k o rz y ści zaś naukow e są tak niezm iernie w ielkie, że liczba kandydatów n a tak ie posady może być uw ażaną za bezgraniczną.
Sam odzielna p raca naukow a, prócz wzbo
gacenia lite ra tu ry o jc z y stó j, po w innaby przynieść stanow i lekarskiem u jeszcze je d n ę wielką korzyść, a m ianow icie korzyść m o
ralną. P rz y z n a ję z u p e łn ą słuszność po
ważnym literatom , k tó rzy dom agają się od lekarzy, ażeby ile możności sami p rz y k ła d ali rękę do ro sprzestrzeniania śród publiczności jasn y ch i dokładnych pojęć o podstaw ach, m etodach i środkach m edycyny, do u s ta la nia rozum nych zasad hygijenićznych, do u suw ania szkodliw ych przesądów i fałszy
w ych w yobrażeń o przyczynach chorób i d ziałaniu środków lekarskich. L ek arz, poczuw ający w sobie dostateczną zdolność w ym ow y lub w ładający dobrze piórem , po
w inien z m ów nicy lub w odpow iednich p i
sm ach podziałać na publiczność we w spo
m nianym kieru nk u. W tym w zględzie do
tąd jeszcze zb y t m ało uczyniono. P o m i
nięte winny być tylko pism a brukow e, do
póki nie zm ienią dotychczasowego tonu i nie przestaną traktow ać n au k i w ogólności z lekceważeniem .
N ierów nie obszerniejszą i skuteczniejszą działalność pow inien jed n ak każdy lekarz rozw inąć w gronie stałój swojćj klijenteli, pow inien bespośrednio oświecać, w yjaśniać ile m ożności istotę, przebieg, objaw y każdćj choroby i racyjonalność środków w danym p rzy p ad k u przez naukę w skazanych. A ż e by je d n a k być uzdolnionym do nauczania i wzbudzić zaufanie do nauki, należy ażeby lek arz sam nie był ru ty n istą, lecz zdaw ał sobie jasn ą spraw ę o podstaw ach i g ra n i
cach swej nauki, a zdolność k u sprostaniu takiem u zadaniu nabyw a tylko wyżśj wska- zanem i drogam i.
G d y lekarz ograniczy się na rutynicznem zapisyw aniu p rzy każdym kaszlu nalew ki z ipek aku an y lub rostw o ru em etyku, przy każdem zapaleniu g a rd ła wody wapiennćj lub ch lo ran u potasu i t. d., nie powinno go zadziw iać, gd y p acy jen t m u niedow ierza, albow iem lek arz nie będzie w stanie w y tłu maczyć m u zasady swego postępow ania.
N a zapytanie może mu tylko odpowiedzieć, że zapisuje te środki ta k samo bezm yślnie, ja k wielu jeg o kolegów i że w idział niby u innych pacyjentów pom yślne skutki. I n ną je d n a k postać przyjm ie jego tłum aczenie, jeżeli wskaże pacyjentow i, że środki p rz y jęte do żołądka nie dostają się w prost do płuc, ale przechodzą w pierw do cyrkulacyi, z ostatniój zaś do w szystkich organów ciała.
Jeśli daje się zauważyć pom yślny w pływ pewnój k uracy i, to nie dlatego, ażeby ona w yłącznie w pły w ała na dotknięty organ, ale, że usuw ając szkodliwe w pływ y na o r
ganizm w ogólności, postaw iła go je d y n ie w najpom yślniejszych w arunkach dla rozw i
nięcia sam odzielnego regulacyjnego współ
działan ia w szystkich organów . O rganizm więc po większej części sam dokonyw a k u racy i, lek arz zaś udziela mu tylko um ieję
tnie zastosow anej pomocy. U suw ając wszel
k ą tajem niczość w swojem postępow aniu, o ile pew ne m oralne względy w niektórych okolicznościach nie n akazują ścisłój dyskre- cyi, lekarz tem samem usuw a podstaw y do
N r 32. w s z e c h ś w i a t. 509 podejrzy w ania go o obłudne postępow anie,
0 m ateryjalne w yzyskiw anie pacyjenta. Z a
m ieniwszy się tym sposobem na szczerego 1 życzliwego doradcę pacyjenta, wzbudzi nietylko ogólne pow ażanie dla swego p o wołania, ale i bezw zględne zaufanie do nie
w zruszonych podstaw nauki i cześć dla jój m ajestatu.
P ro f. H en ryk Hoyer.
PROMIENIOWANIE SŁODU
K w estyją prom ieniow ania słońca należy do tych spraw naukow ych, do których czę
sto w racać nam przychodzi, stanow i ona bowiem zagadkę ściągającą bezustannie uwagę badaczy. Z agadka ta polega prze- dew szystkiem n a stateczności objawów z prom ieniow aniem słońca zw iązanych. W e
dle w szelkich w skazów ek historycznych przez ciąg k ilk u ostatnich tysiącoleci, od
kąd człow iek nauczył się pozostaw iać w y
raźne ślady bytu swego na ziem i, nie n astą
piła żadna znaczniejsza zm iana w ilości cie
pła, ja k ą nas słońce obdarza, a zapew ne i o wiele daw niźj, przed całemi setkam i ty- siąeoleci, prom ieniow anie słoneczne niew ie
le odstępowało od obecnego swego n a tę żenia.
Z daw niejszych pom iarów P o u illeta i n o wszych L an g ley a znamy, ze znacznem p rzy najm niej przybliżeniem , ilość ciepła, ja k ą pow ierzchnia ziemi naszój otrzym uje od słońca w ciągu sekundy, a stąd obliczyć możemy dalój i w szystką ilość ciepła, ja k ą słońce co sekunda na w szystkie strony p rz e
strzeni światowój rossyła. W edług nieda
w nych rachun ków Thom sona ilość ta ciepła je st tak olbrzym ia, że przeobrażona w p ra cę w ykonaćby m ogła 476 sekstylijonów (476 X 1 0 21) koni parow ych, a ilość ciepła wysyłana przez każdy m etr kw adratow y pow ierzchni słońca w yraża się przez 78000 tychże jed n o stek m echanicznych. Skoro zaś, pomimo ta k potężnego i bezustannego u b ytku, nadsyła nam słońce niezm ienną za
wsze ilość ciepła, p row adzi to bespośrednio do wniosku, że i tem p eratu ra słońca od cza
sów bardzo daw nych istotnój zm ianie uledz nie mogła, tak ja k piec ogrzewa izbę jed n o stajnie, dopóki płonący w nim ogień na je - dnakićj wysokości tem peraturę jeg o u trz y m uje. Jeżeli więc n a słońcu zachow uje się tem p eratu ra stateczna, musi ono posiadać bezustanne źródło ciepła, które je ciągle zasila i w ynagradza bezustanne straty. Ź ró dło to ciepła słonecznego starano się tłum a
czyć bądź przez procesy chemiczne n a słoń
cu zachodzące, bądź przez spadek b ry ł me- teorycznyćh, bądź przez ściąganie się słoń
ca. W illiam Thom son ’) wysuwa na pier
wszy plan inny jeszcze czynnik, mianowicie prąd y ognistopłynnej masy słońca, które silniejszem ciepłem w arstw głębszych zasi
lają ustaw icznie ub y tek ciepła, powodowany przez stygnięcie jeg o pow ierzchni.
W szystkie te wszakże teo ry je niezbędne są tylko wtedy, gdy przyjm ujem y, że tem - 1 p eratu ra słońca pozostaw ać m usi stałą, aby
! w ysyłana przez nie ilość ciepła u trzy m y w a
ła się na jednakiój wysokości, i że w raz z obniżaniem się jego tem p eratu ry słabnąć też musi jego prom ieniow anie. Czy je d n a k przypuszczenie takie je s t koniecznem , czy rzeczywiście ma być tak niezbędną w zaje
mna zależność między natężeniem prom ie
niow ania słońca a jego tem peraturą? P y tanie to p oruszył p. Jo h n A itken, znany z krytycznych sw ych badań nad pow staw a
niem m gły i rosy, i w nocie przedstaw ionej tow arzystw u królew skiem u w E d y m b u rg u dochodzi do wniosku, że przyjm ow ana po
wszechnie w teoryjach słońca w zajem na z a leżność tem p eratu ry jego i prom ieniow ania nie je s t bynajm niój niezbędną, poniew aż ilość wysyłanego ciepła może naw et w zra
stać przy spadku tem peratury.
Na poparcie swego poglądu przytacza kilk a argum entów . W iadom o n ajpierw , że m atery ja w różnych stanach bardzo się rozmaicie zachow uje pod w zględem zdolno
ści w ysyłania ciepła; ta k np. płom ień gazo wy p rzy obfitym dopływie p o w ietrza świeci bardzo słabo i, jak k o lw iek posiada tem p era
tu rę znacznie wyższą, w ysyła daleko mnićj ciepła, aniżeli zw y kły płom ień św iecący.—
P ow tóre, p ierw ia stk i w ysyłają w ogólności
') Ob. „F izyka słońca i księżyca1' W szechświat z r, z. str. 249 i nast.
510 w s z e c h ś w i a t. N r 32.
mniój ciepła aniżeli ioli zw iązki, a dostrze
żenia nauczyły, że zdolność prom ieniow ania ciał w zrasta w raz z zaw iłością ich budow y.
N iew ątpliw em je s t w reszcie, że w tem p era
tu rach wysokich zw iązki u leg ają roskłado- wi i rosszczepiają się w form y prostsze, ja k znów ciała, ja k k o lw ie k posiadają w zajem ne ku sobie pow inow actw o, łączą się w zw iąz
ki dopiero, gdy te m p e ra tu ra opada poniżej pew nego oznaczonego p u n k tu .
W y n ik a z tego, że na słońcu z pow odu wyższej jeg o tem p eratu ry substancyje istnieć muszą w form ie prostszej aniżeli na ziemi, za czem p rzem aw iają zresztą i inne badania;
praw dopodobnem je s t tedy, że m atery ja na słońcu posiada słabszą, aniżeli n a ziemi, zdolność prom ieniow ania. W dalszym zaś ciągu wnieść m ożna, że im gorętszem było
by słońce, tem prostszą byłaby jego budow a, a tem samem prom ieniow anie zachodziłoby słabiej. Nie potrzeba tedy przyjm ow ać pro- porcyjonalności m iędzy tem p eratu rą a ilo
ścią w ysyłanego ciepła: te m p e ra tu ra może opadać, a pomimo to, w sk u tek zachodzą
cych zm ian budow y, prom ieniow anie doko
nyw ać się może z natężeniem w iększem .—
W czasach ubiegłych słońce być m ogło zn a
cznie gorętszem , z pow odu prostszej w szak
że budow y wysyłać ono mogło ciepła nie więcćj, aniżeli obecnie; gdy następ n ie sty
gło, substancyje jego p rzyjm ow ały skład bardziej zawiły, a ilość w ysyłanego ciepła pozostaw ać m ogła jed n ak ą.
N a podstaw ie podanćj wyżej oceny n atę
żenia prom ieniow ania słonecznego obliczył dalej Thom son, że jeże li źródło ciepła sło
necznego polega na ściąganiu się m asy słoń
ca, to zm niejszanie się jeg o p ro m ien ia w y
nosić musi około 35 m etrów rocznie, co w ciągu dw u tysięcy la t czyni dziesięcio- tysiączną część jeg o długości. D odać w szak
że należy, że rach u n k i sw oje o p a rł T h o m son na daw niejszych obserw acyjach P ouil- leta; dokładniejsze pom iary L an g le y a w y
kazały, że rezultaty otrzym ane przez P o u il- leta były zbyt słabe, a na podstaw ie tych now ych danych przyjąć należy, że ciepło w ysyłane w ciągu sekundy przez jed en m e tr k w adratow y jego pow ierzchni w yraża się przez 133 000 koni parow ych, zam iast po danej wyżej liczby 78000, co znaczy po
w iększenie w stosunku 1 :1,7. Idzie więc
za tem, że aby ta k zw iększona ilość p ro mienistej energii słońca w ynagradzaną była przez ściąganie się je g o masy, prom ień jego m usiałby w ciągu ro k u kurczyć się znacznie więcej, aniżeli o 35 m etrów. W e d łu g wszakże powyższych uw ag A itken a rozw i
ja ć się może n a słońcu p rzy jego stygnięciu en erg ija i w inny sposób, p rzy obniżającej się tem p eratu rze zachodzić mogą związki, przyczem w zbudza się ciepło, opóźniające dalszy spad ek tem peratury.
U w ag i powyższe, ja k sam au to r nacisk na to kładzie, m ają znaczenie jed y n ie spekula- tyw ne; w skazują one jed n ak , że zdolność prom ieniow ania słońca z biegiem czasu przeinaczać się m ogła ilościowo i jakościo
wo i nie je s t koniecznie p ro po rcyjon aln ą do tem p eratu ry , a stąd też w szelka ocena tem p eratu ry słońca, polegająca na jeg o p ro m ieniow aniu, przed staw ia w artość bardzo w ątpliw ą. Tem więcćj niepew ne w ydaw ać się m uszą dochodzenia,m ające na celu o zna
czenie czasu, przez ja k i zasób ciepła słone
cznego w ystarczyć jeszcze może do u trz y m ania życia na ziemi, jak k o lw iek pierw szo
rzędni fizycy na dociekania tak ie nie w a
h ali się p ra cy swój łożyć.
S . K.
KEGHfKA HM1KGW&* -
ASTRONOMIJA.
— Pow ierzchnia Marsa. N a podstaw ie obserw acyj p. P e rr o tia (ob. W szechśw iat z r. b. str. 495) w nio
skuje p. F izeau, że pow ierzchnia Marsa w obec
nym stanie je s t zlodow aciałą. W edług tego fizyka p o k ry ta je st ona olbrzym iem i lodnikam i, odpowia- dającem i ziem skim naszym lodnikom , ale zajm u- jącem i rozległość o wiele większą i które stąd okazują daleko w ybitniejsze objaw y ru ch u i p ęka
nia. W tak im razie osobliwe kan ały na M arsie, któ re w ydają się jakby utw oram i sztucznem i, b y ły b y ro sp ad lin am i pól lodowych. H ipoteza ta, ja k to w ykazuje p. F izeau , zgodną je s t z głów nem i da- nem i, ja k ie d o tąd o planecie tej posiadam y; do d an y ch ty ch należą: 1) długa trw ałość pór roku na M arsie, dw a razy przechodząca długość pór ro ku n a ziem i; 2 ) słaba ciężkość na jego pow ierzch ni; 3) te m p e ra tu ra znacznie niższa aniżeli na zie
m i; 4) w reszcie, atm osfera rzadsza aniżeli n a zie
m i, a tem sam em słabo usposobiona do p o c h ła n ia n ia i przechow yw ania ciepła słonecznego. Ten ostatn i w zgląd, ja k wiadom o czytelnikom naszym (W szechśw iat z r . z. str. 277), był też powodem