• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : kwartalnik społeczno-literacki R. XXI (XIII), Nr 4 (94) grudzień 1954

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : kwartalnik społeczno-literacki R. XXI (XIII), Nr 4 (94) grudzień 1954"

Copied!
73
0
0

Pełen tekst

(1)

K W A R T A L N I K S P O Ł E C Z N O - L I T E R A C K I

R O K X X I L U B L I N , G R U D Z I E Ń Nr 4 (94)

(2)

K W A R T A L N I K S P O Ł E C Z N O - L I T E R A C K I

ROK XXI LUBLIN, GRUDZIEŃ 1954 Nr 4 (94)

M a r i a B e c h c z y c - R u d n i c k a

KULTURA JEST NIEPODZIELNA

G ł ó w n y m r y s e m p i e r w s z e g o dziesięciolecia Polski L u d o w e j jest, obok szybkiego n a r a s t a n i a t e m p a b u d o w y socjalizmu, coraz mocniejsze w i ą z a n i e się z nią szerokiego ogółu. Te dwie n i e o d ł ą c z n e c e c h y w z a j e m n i e siebie potęgo- wały: osiągnięcia b o w i e m miały siłę przeko- n u j ą c ą , a p r z e k o n a n i e i zapał p r z y s p a r z a ł y no- w y c h zdobyczy. J u ż w okresie działalności p a ń s t w o w o t w ó r c z e j P K W N Polska Partia Ro- botnicza wyzwoliła a k t y w n o ś ć rzesz p r a c u j ą - c y c h i w z m a g a ł a ją p o k a ź n i e w y j a ś n i a j ą c sens z a c h o d z ą c y c h przemian dziejowych. A j e d n a k w i e m y dobrze, j a k rozległe b y ł y zrazu nieza- g o s p o d a r o w a n e obszary w mentalności naszego społeczeństwa, j a k wielką stanowiły one pozy- cję w r a c h u b a c h reakcji, u s i ł u j ą c e j w t a r g n ą ć na ten p o d a t n y grunt. Nie ma p o w o d u u k r y - wać, że w okresie bezpośrednio p o w o j e n n y m wielu jeszcze ludzi u w a ż a ł o w s p ó ł p r a c ę z mło- d y m p a ń s t w e m l u d o w y m za przykrą koniecz- ność, z którą trzeba się „ c h w i l o w o " godzić dla chleba. Lecz przykład a w a n g a r d o w e j dzielności k l a s y robotniczej, w y m o w a z d u m i e w a j ą c y c h s u k c e s ó w o d b u d o w y i rozbudowy, z a r ó w n o j a k m ą d r e organizowanie opinii publicznej przez czynniki p a r t y j n e , likwidowały opory z k a ż d y m rokiem skuteczniej. Tak że dziś mało już kto p o z o s t a j e poza n a w i a s e m wielomilio- n o w e g o zespołu P o l a k ó w p r a c u j ą c y c h w do- b r e j wierze. C h y b a tylko z d e c y d o w a n y w r ó g klasowy, jakieś w y s t ę p n e jednostki t e j czy innej kategorii albo osoby z u m y s ł e m leni- w y m , u p a r t y m bądź p r z e k o r n y m .

Gdy m ó w i ę o organizowaniu opinii publicz- nej, m a m na myśli to k o n s e k w e n t n e przekształ- canie psychiki obywateli, jakiego d o k o n y w a ł a

partia n a ś w i e t l a j ą c systematycznie k o l e j n e za- dania współczesności. N i e mieliśmy dni nija- kich. W y b i t n e w y d a r z e n i a , akcje, jubileusze u ś w i ę c o n e postępową tradycją — w y p e ł n i a ł y ważką treścią całe okresy, w czasie k t ó r y c h u k a z y w a ł y się nam dalsze p e r s p e k t y w y rozwo- jowe. Pogłębiało to świadomość socjalną mas, d o d a j ą c im bodźca do pełniejszego w y k o r z y - stania s w e j energii w służbie k r a j u . Polska doj- rzewała do ludowładztwa.

Od historycznego m o m e n t u u c h w a l e n i a przez S e j m P o l s k i e j Rzeczypospolitej L u d o w e j u s t a w z dnia 25 września całe nasze społeczeństwo ż y j e w k r ę g u myślowo-uczuciowym, k t ó r e g o p u n k t e m c e n t r a l n y m jest r e f o r m a podziału ad- m i n i s t r a c y j n e g o wsi i k o m p e t e n c j e rad naro- dowych. W s z y s t k o , z d a w a ł o b y się, zostało już p o w i e d z i a n e o p r z e ł o m o w y m znaczeniu t y c h uchwał. N i e m n i e j jednak, choć p o w t a r z a n i e rzeczy p o w s z e c h n i e z n a n y c h jest zawsze nie- co ż e n u j ą c e , sądzę, że b y ł o b y w s t y d e m fałszy- w y m , g d y b y ś m y się k r ę p o w a l i wyznać, j a k wielki ł a d u n e k e m o c j o n a l n y m a dla n a s oso- biście myśl o n i e o g r a n i c z o n y c h możliwo- ściach, k t ó r e otwierają się przed n o w y m i ra- dami: Przecie d o p r a w d y k a ż d y c h y b a odcinek życia s t a j e się dzisiaj o b i e k t e m troski rad dzia- ł a j ą c y c h głęboko w terenie. Przecie to znaczy, że sztuka, że k u l t u r a u t o r u j e już sobie szerszą drogę do z a k ł a d ó w z a n i e d b y w a n y c h przez ad- ministrację d a w n e g o typu.

Bardzo cenną zdobyczą Polski L u d o w e j jest zasada łączenia wiedzy fachowej z wszech- stronnością zainteresowań. Rozległy z a k r e s

(3)

działania rad gromadzkich czyni z nich ośrodki, w k t ó r y c h hasło rozszerzania horyzontu umy- słowego będzie siłą rzeczy realizowane, a więc s p r a w y k u l t u r y znajdą tu niezawodnie właści- w e zrozumienie. I to, że 140 tysięcy radnych wsi będzie wnikało w potrzeby kulturalne swe- go otoczenia, nie jest obojętne dla literata, pla- styka, muzyka, aktora. Postulat upowszechnie- nia kultury, w y s u n i ę t y dziesięć lat temu przez PKWN, zdążył spowszednieć w ustach inte- ligencji, zanim można było osiągnąć jego rea- lizację w stopniu z a d o w a l a j ą c y m , ale nie- wątpliwą nowością, nowością dzisiejszą, jest upowszechnienie o p i e k i nad kulturą. Roku- je ono na bliską już przyszłość głębokie prze- nikanie dóbr kulturalnych w teren wiejski.

Utarł się w swoim czasie pogląd, j a k o b y szerzenie się k u l t u r y w masach l u d o w y c h należało do rzędu p r o c e s ó w bodaj wielo- w i e k o w y c h . Nonsens! Zadają mu kłam nasze obecne doświadczenia. Ktokolwiek ma dzisiaj styczność choćby luźną z wsią polską, wie o j e j — powiedziałabym — już nie podnie- sieniu się, lecz s k o k u na poziom znacznie wyższy niż n i e d a w n y jeszcze, — sprzed paru zaledwie laty. Zresztą czyż nie mówi o tym chociażby liczba pół miliona osób uczestniczą- cych w ogólnopolskim konkursie czytelników wiejskich? Konkurs ten był j e d n y m z najbar- dziej radosnych a k c e n t ó w obchodzonego w lip- cu X-lecia. Dane statystyczne świadczą, że m a m y już na wsi w samej Lubelszczyźnie przeszło sto czterdzieści tysięcy ludzi, którzy garną się do książki. Spośród nich 42.000 wzięło udział w e w s p o m n i a n y m konkursie. Po- myślcie — tylu zapalonych czytelników w wio- skach pełnych w c z o r a j analfabetów!

A ruch amatorski, tak w z r u s z a j ą c o żywioło- wy! Trudno byłoby n e g o w a ć jego osiągnięcia jako potężnej dźwigni postępu kulturalnego, mimo wszystkich b r a k ó w i błędów zawinio- n y c h przez n i e w y k w a l i f i k o w a n e kierownictwo.

N a tym odcinku życia wsi r a d y gromadzkie będą miały szczególnie wdzięczne pole do działania.

Oswoiliśmy się wszyscy w Polsce Ludowej z działalnością kulturalną w o j e w ó d z k i c h i miejskich rad narodowych, zupełnie nato- miast n o w e dla nas i, powiedzmy śmiało

— z a c h w y c a j ą c e są widoki na szerzenie kul- tury z inicjatywy ludzi wiejskich. Dlatego też gdy z a s t a n a w i a m y się dziś nad znaczeniem rad obecnych, do k t ó r y c h wybraliśmy nieza- w o d n y c h aktywistów, skupiamy u w a g ę zwła- szcza na r a d a c h gromadzkich, o c z e k u j ą c od nich z całą ufnością przysporzenia Polsce wie- lu tysięcy odbiorców dzieł artystycznych.

N a listopadowym plenum W o j e w ó d z k i e g o Komitetu Frontu N a r o d o w e g o w Lublinie je- den z p r z e m a w i a j ą c y c h opowiedział — nie, po prostu z a k o m u n i k o w a ł — o tym, że w p e w n e j wsi lubelskiej chłopi włączyli do gromadzkie-

go programu wyborczego b u d o w ę domu kultu- ry i tuż zobowiązali się, każdy konkretnie, do w y k o n a n i a robót przy niej. Nie jestem senty- mentalna, ale przeżyłam na tym zebraniu chwi- lę głębokiego wzruszenia. N i e w ą t p l i w i e bą- dziemy mieli n i e b a w e m dużo wsi w y s t ę p u j ą - cych z podobną inicjatywą. Jaki szmat drogi uszliśmy od października r. 1944, kiedy nowo- powstały Wydział Kultury i Sztuki Urzędu W o j e w ó d z k i e g o administrował dobrami kultu- ralnymi... w korytarzu na parapecie!

Problem działalności rad n a r o d o w y c h ma jeszcze drugi moment emocjonalny: sądzę mia- nowicie, że każdy z nas, p r a c o w n i k ó w k u l t u r y w szerokim słowa znaczeniu, powinien dozna- wać niemałej t r e m y na myśl o ogromie odpo- wiedzialności, jaką w k ł a d a na nasze barki wzmożone rozprowadzenie wśród mas utwo- rów literackich i innych dzieł artystycznych.

Nie możemy wszak pozostawić w y c h o w a n i a czytelnika, słuchacza, widza s a m y m klasykom, skoro idzie n a m nie o humanizm w ujęciu tra- d y c y j n y m , lecz o humanizm socjalistyczny.

Tę prostą p r a w d ę p o w t a r z a n o już tysiące razy i również tysiące razy stwierdzono, że epoka nasza nie znalazła jeszcze w y r a z u artystycz- nego o d p o w i a d a j ą c e g o j e j wielkości. Tłuma- czyliśmy to na zjazdach i na łamach p r a s y li- terackiej niedostatecznym obeznaniem z „tere- nem", w a d l i w y m podejściem do problemu ty- powości, „remanentami" b u r ż u a z y j n y m i w psy- chice twórcy, bądź niszczącym w p ł y w e m „ad- ministracyjnych zamówień", „ograniczeń" lub

„przepisów". Niestety, d y s k u s j e te i polemiki, u s t a w i a j ą c e niekiedy dobrze poszczególne kwestie ideologiczne i warsztatowe, nie zbo- gacają jednak zbyt szybko naszej współczesnej literatury i sztuki.

Cóż więc ma zrobić twórca, aby n a d ą ż y ć za gigantycznymi osiągnięciami robotników?

Odpowiedź na to p y t a n i e dał n i e d a w n o pi- sarz, któremu współczesna literatura drama- tyczna zawdzięcza wkład wielkiej wartości, —

autor „Niemców" i „Juliusza i Ethel":

„Słuszne hasło: Pisarze, bliżej życia!"

powinno zawsze w naszej świadomości kojarzyć się z drugim, bardzij ściszonym wezwaniem: ,,Pisarze, ż y j c i e i n t e n-

s y w n i el". Jedno warunkuje drugie. Nie można prawdziwie i dobrze poznawać ży- cia wokół nas — bez własnego bogatego życia wewnętrznego. I niesposób mieć in-

tensywną „biografię wewnętrzną" — w zasklepionym „ja", bez głębokich więzów z otaczającą rzeczywistością, bez moc- nego osobistego p r z e ż y w ani a spraw ,,nieosobistyc h".

(Leon Kruczkowski — O „biografii wewnętrz- nej" pisarza, Nowa Kultura Nr 47 z rb.)

(4)

Niech mi wolno będzie przypomnieć zaraz po tych słowach n a s t ę p u j ą c y passus referatu posła A. Juszkiewicza, k o m e n t u j ą c e g o pro- jekt ustawy o ordynacji wyborczej uchwalony na V sesji Sejmu PRL:

„Rady współdziałają w wykonywa- niu wielkich, ogóinopaństwowych zadań przez społeczną pomoc i kontrolę nad działającymi na ich terenie zakładami, instytucjami i organizacjami. Rady reali- zują na swoim terenie podstawowe zada- nia w dziedzinie rozwoju rolnictwa i so- cjalistycznej przebudowy wsi. Rady kieru- ją bezpośrednio przemysłem miejscowym i drobną wytwórczością, odgrywającymi ważną rolę w całokształcie gospodarki narodowej i w zaspokajaniu potrzeb naj- szerszych mas... Rady realizują podstawo- we prawa obywatelskie. Powołane są do zapewnienia ochrony zdrowia, prawa do nauki, do kultury, prawa do'opieki nad macierzyństwem i dzieckiem".

Z zestawienia tych cytat w y p ł y w a niezbity wniosek, że literat, muzyk, plastyk, aktor, je- śli chce n a p r a w d ę efektywnie pomóc radom w ich wszechstronnym trudzie, musi również sam dążyć do wszechstronności zainteresowań i przejmować się istotnie stanem budowy no- wego życia na wszystkich jego odcinkach, a więc np. i takimi sprawami, jak likwidacja odłogów w tym a tym powiecie, jak opóźnie-

nie obowiązkowych dostaw, jak wzrost lub ob- niżenie produkcji w zakładzie pracy... Przej- mować się, oczywista, patrząc na rzeczy po- przez pryzmat przeżyć ludzi.

Niezliczone są tematy, którym się należy „pla- styczny" reportaż bądź inna forma literacka.

Nie widzę w dziedzinie agrotechniki czy pro- dukcji przemysłowej sprawy dość drobnej, by mieliśmy prawo uważać ją za niegodną naj- większego wysiłku pisarskiego, gdy idzie o po- stęp. Nie wolno nam tracić z oczu aksjomatu, że nasze państwo ludowe jest silne świadomo- ścią mas. M a m y więc obowiązek przyjść z po- mocą radom narodowym tak w akcjach wiel- kich, jak w poczynaniach o mniejszym pozor- nie zasięgu. Pamiętajmy, że n a d a j ą c artystycz- ny kształt sprawom gospodarczym również pra- c u j e m y dla kultury, bo kultura jest niepodziel- na.

Lubelskie środowisko literackie, podobnie do innych, • niezbyt jeszcze dawno przechodziło stadium przyswajania sobie zadań społecznych pisarza w państwie socjalistycznym. Dziś zro- zumienie ich wagi jest pełne i nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszyscy koledzy dołożą najpilniejszych" starań, by podnieść swą pracę do wysokości w y m a g a ń społeczeństwa, które w twórczym trudzie wyrasta na socjalistyczne, które potrzebuje nieodzownie pokoju i będzie go broniło zjednoczonymi siłami Frontu Naro- dowego.

Maria Bechczyc-Rudnicka

K o n r a d B i e l s k i

LUDZIE I KSIĄŻKI

MAŁY WSTĘP

Rusza pociąg na linii dalekobieżnej. Pasażerowie zajmują miejsca. Ten i ów wyjmuje z teczki czy tez walizki książkę i pogrąża się w lekturze.

Zjawisko powszechne i z dawna znane. Przed wojną istniał termin „lektura wagonowa" dla określenia książek najniższego poziomu, które się wyrzuca po przeczytaniu. Do niedawna nie zwra- całem uwagi na tych czytelników, ani na przed- miot ich lektury. Aż pewnego wieczoru byłem świadkiem, jak młodziutki podporucznik o mało nie przejechał stacji, na której miał wysiąść.

Z zażenowaniem tłumaczył się towarzyszom po- dróży, że tak go pochłonęła treść czytanej książki, iż zapomniał o wszystkim. Była to powieść współ- czesna polskiego autora: „Obywatele" K. Brandysa.

Widziałem młodego człowieka, jak się później okazało, robotnika jednej z lubelskich fabryk,

który stojąc w korytarzu w dużym tłoku, potrą- cany i popychany przez wsiadających i wysiada- jących, ani na chwilę nie wypuszczał z ręki

„Ludzi bezdomnych" Żeromskiego. *

Jasne głowy wiejskich kobiet pochylają się nad Orzeszkową, Prusem, Sienkiewiczem.

Studenci zapamiętale czytają Balzaka, Tołstoja, Zolę.

Literatura wagonowa to dziś najlepsi pisarze polscy i zagraniczni. Odbiorcy tej literatury to szerokie rzesze naszego społeczeństwa.

Czy ktoś z was eechciał kiedy poświęcić nieco czasu, by stanąć obok ulicznego kiosku z książ- kami, posłuchać rozmów i popatrzeć, jak się ten handel odbywa. I to nie na głównych arteriach dużego miasta, lecz na peryferiach lub w małych miasteczkach. Ile trafnych i cennych uwag, ile głębokich wypowiedzi, które słysząc, mógłby się zawstydzić niejeden fachowy sprawozdawca swych'

(5)

tak częstych schematycznych banałów. Próbowałem nieraz według powierzchowności kupującego od- gadnąć, jaką nabędzie książkę. Ileż frapujących niespodzianek! Ręce zgrubiałe od fizycznej pracy sięgały często po dzieło głębokie i trudne z pełną świadomością wyboru. Niejednokrotnie zdarzali się tacy, co po kupnie jednej książki, nie mogli odejść od stoiska i oderwać wzroku od okładek, jakby chcieli wszystkie te tomy zabrać ze sobą.

Byłem świadkiem oryginalnej transakcji — kilku chłopców w wieku szkolnym zawiązało spółkę, celem nabycia wybranej przez siebie książki, na której kupno każdy z nich oddzielnie nie miał dofć pieniędzy. Umowa o mało nie została zerwa- na, gdy przystąpiono do rozważania punktu, kto pierwszy będzie czytać ulubionego autora.

Jeździmy często w tak niezbyt szczęśliwie zwany teren, dla załatwiania spraw społecznych i zawo- dowych. Czy zwróciliście uwagę, że w spółdziel- niach obok artykułów pierwszej potrzeby znaj- dują się książki? A kto odwiedził lokal biblioteki powszechnej na wsi? Kto zawarł choć przelotną znajomość z bibliotekarzem? Czy wiecie, co to jest punkt biblioteczny? Co to jeśt zespół czytelniczy i narada czytelnicza?

O tych sprawach i o wielu jeszcze innych będę pisać. W związku z Dziesięcioleciem Polski Ludo- wej chciałbym przedstawić dorobek naszego Wo- jewództwa w dziedzinie upowszechnienia czytel- nictwa, szczególnie na wsi. Należy jednak pod- kreślić, że zagadnienia,' jak również zdarzenia 1 fakty, które opiszę, są typowe i poruszając się w terenie województwa lubelskiego nie możemy ani na chwilę tracić sprzed oczu obrazu wielkiej rewolucji kulturalnej i tych trwałych przemian, które się dokonały w całym kraju.

STATYSTYKA NIE KŁAMIE

Można od statystyki zacząć, można statystyką zakończyć. To zależy od sposobu podejścia do pro- blemu. Ja pragnę najpierw podać pozornie suche cyfry, a następnie dopiero je ożywić. Statystyka nie kłamie. Pokazuje wyniki naszej pracy w sposób bezwzględny i jaskrawy. Nic tu już nie można zmienić, ani upiększyć, ani usprawiedliwić. Ale również nikt nam nic nie ujmie i nie zamaże jasnego ob jazu rzeczywistości.

W roku 1939 liczba bibliotek powszechnych na terenie województwa lubelskiego wyrażała się cyfrą 184 — po najeździe hitlerowskim w roku 1944 Tiyło ich zaledwie 7. W roku obecnym mamy już

ponad 2600 placówek bibliotecznych.

Księgozbiory w roku 1939 liczyły 132 tysiące książek, zniszczone prawie całkowicie przez oku- panta wynosiły w roku 1944—7000 książek — w roku bieżącym — milion sto tysięcy tomów!

Czytelników w roku 1944 było zaledwie 630 — w roku 1949 — już 77 tysięcy, a w roku 1953- — 180 tysięcy. Liczba wypożyczeń książek, tak cha- rakterystyczna dla ich obiegu, wynoszącą w roku 1944» —• około 3400, wzrosła w roku bieżącym do 2 milionów 900 tysięcy, licząc przeciętnie na jed-

nego czytelnika 16 wypożyczeń w roku. Przeszło 140 tysięcy czytelników wsi stanowi około 10,9%

w stosunku do liczby mieszkańców.

Ciekawe są dane statystyczne naszego wojewódz- twa, dotyczące wypożyczeń. Na ogólną liczbę wy- pożyczeń w roku 1953 — 2.874.746, na miasto wy- pada 784.703, zaś na wieś 2.089.543. Wprawdzie przeciętna roczna na jednego czytelnika wynosi dla miast 21.2, a dla wsi 17.4, to jednak biorąc pod uwagę, że takie miasta jak Lublin, Zamość, Chełm posiadają wielki procent inteligencji i uczącej się młodzieży, która jest najdzielniejszym konsumen- tem książek, należy stwierdzić, że cyfry te dla wsi przedstawiają się nader korzystnie.

Jeśli weźmiemy do ręki tablice statystyczne, segregujące czytelników według zajęcia, to zoba- czymy, że pod rubrykami: robotnicy, członkowie spółdzielni produkcyjnych, rolnicy samodzielni, znajdują się cyfry wyrażające dziesiątki tysięcy, bynajmniej nie ustępujące rubryce: pracownicy umysłowi, a zdystansowane jedynie przez uczącą się młodzież.

Bardzo również wymowne są dane, dotyczące obiegu książek według działów. Literatura piękna ma najwięcej odbiorców. Jednak, biorąc za pod- stawę rok 1953, dowiadujemy się, że 92476 tomów literatury rolniczej i technicznej było wypoży- czane 173.679 razy. Odbiorcami tej literatury byli prawie wyłącznie czytelnicy wiejscy. W roku 1954 zainteresowanie książką rolniczą na wsi jest znacznie większe. Brak wprawdzie jeszcze ogól- nych zestawień, jednak meldunki z terenu pozwa- lają na duży optymizm. I tak na przykład: w pun- kcie bibliotecznym gromady Moszna (gmina Jast- ków, powiat Lublin) n a przestrzeni czterech mie- sięcy każda z książek rolniczych miała przeciętnie 12—18 wypożyczeń, w bibliotece Zakanale (powiat Biała Podlaska) w jednym miesiącu styczniu 1954 wpożyczono z działu rolniczego 219 książek;

w gromadzie Jaworów gmina Żyrzyn (powiat Pu- ławy) liczba wypożyczeń książek rolniczych znacz- nie przewyższa liczbę wypożyczeń literatury pięk- nej. Niemało tu zaważyły uchwały II-ego Zjazdu PZPR, dotyczące podniesienia poziomu rolnictwa.

Wróćmy jeszcze do sieci bibliotek powszechnych i ich struktury, gdyż to są źródła i drogi, dostar-

czające i rozprowadzające książki do najbardziej dalekich i ukrytych zakątków. W Lublinie pracuje Biblioteka Wojewódzka, która roztacza nadzór i pieczę nad terenowymi placówkami. Tymi pla- cówkami są biblioteki powiatowe w liczbie 14, miejskie — w liczbie 24, oraz 214 bibliotek gmin- nych. Prócz tego na terenie naszego województwa znajduje się ponad 2.200 punktów bibliotecznych.

Punkty biblioteczne są to najmniejsze komórki, obsługiwane przez wypróbowanych aktywistów, stanowią one ogniwo między biblioteką i czytelni- kiem. Jest to najczulszy punkt w całym aparacie, bardzo istotny i ważny. Przeważnie kierownikiem punktu jest przodujący czytelnik. Ma on bezpo- średni i bliski kontakt z szeroką rzeszą czytelni- ków. Tu się pracuje bez wygodnego lokalu (lokal przeważnie to prywatne mieszkanie), bez wyzna-

(6)

czonych godzin. Tu trzeba pójść z książką mię- dzy ludzi. Zresztą warunki pracy w bibliotekach gminnych stawiają przed bibliotekarzami podobne zadania.

Nowy podział terytorialny Państwa i utworzenie rad gromadzkich otwiera przed bibliotekami pow- szechnymi nowe wspaniałe perspektywy. Jesteśmy w przededniu zrealizowania całkowitego zakreźlo- nych planów. W każdym mieście i miasteczku — księgarnia, w każdej gromadzie — biblioteka i sklep sprzedający książki, w każdej wsi — pla- cówka biblioteczna. Statysyka nas poucza, że jesteśmy tego celu bardzo bliscy. A statystyka nie kłamie.

SPOTKANIE Z KSIĄŻKĄ

Porzućmy teraz cyfry i dane statystyczne. Inte- resuje nas przecież zasadnicze zagadnienie, w jaki sposób te osiągnięcia zostały uzyskane. A pisząc 0 upowszechnieniu książki i Czytelnictwa na wsi zapisujemy właściwie białą kartę. W Polsce przed- wrześniowej w tej dziedzinie nie robiono nic i nie było nic. Wieś żyła w przysłowiowej już niestety ciemnocie i zacofaniu. Trzeba było wielkie jeszcze masy nauczyć czytać (w województwie lubelskim nauczono czytać i pisać 62 tysiące osób), trzeba było pokazać, książkę, wyjaśnić czym ona jest i czym być może, zachęcić do jej czytania, pomóc ją zro- zumieć i pokochać. Trud to był niemały. Trzeba było bowiem szukać również i szkolić ludzi, by ich przygotować do spełnienia tego zadania.

Polska Ludowa nie tylko wyzwoliła ludzi w do- słownym tego słowa znaczeniu, lecz równocześnie wyzwoliła w ludziach niespożyte zasoby siły, energii i entuzjazmu. Z takim kapitałem można było dokonać wielkich rzeczy.

Historia powstania i rozwoju naszych bibliotek w czasie Dziesięciolecia powinna być przedmio- tem wielkiego dzieła. Ileż było do pokonania przeszkód, oporów, przesądów i uprzedzeń. Zdo- bycie pozycji, umocnienie i utrwalenie, a potem nieustanna ofensywa celem pozyskania jak naj- szerszych rzesz czytelników. Niejeden w tej walce się potknął, ale wielu zostało i zwyciężyło.

Nie mogę, niestety, przedstawić czytelnikom całej tej armii od dowódców do szeregowych, nakreślę jedynie sylwetki nielicznych.

Mała osada Tyszowce w powiecie tomaszowskim zwróciła na siebie uwagę z powodu świetnie zor- ganizowanej biblioteki. Prowadzi ją od kilku lat młody ZMP-owiec Zdzisław Kraszkiewicz. Zna- komity kierownik, całą duszą oddany pracy, po- trafi uzyskać nadzwyczajne rezultaty. W roku bieżącym osiągnął tysiącznego czytelnika, co sta- nowi jedną trzecią mieszkańców jego gminy. Jest to najlepsza biblioteka gminna w województwie lubelskim, a z liczby zdobytych czytelników może 1 w Polsce. Wzorowa czystość, przejrzyste kata- logi, mądrze i pomysłowo pomyślana propaganda książki, to co się rzuca w oczy przy pierwszym zetknięciu. A poza tym sympatia, szacunek i zaufa- nie, jakim darzą młodego człowieka wszyscy miesz- kańcy gminy, to niewątpliwie przyczyny jego suk-

cesów. Zdzisław Kraszkiewicz uczynił bibliotekę miejscem atrakcyjnym dla ludności i każdy tam chętnie przychodzi i przebywa. Odbywają się często wieczory głośnego czytania i dyskusje nad książką.

Tadeusz Złomańczuk, drobny rolnik, lat 34, mieszka w gromadzie Nowydwór, pow. lubartow- ski. Przeczytane książki porwały go i zachwyciły.

Został nie tylko czytelnikiem, lecz gorącym agita- torem. Objął kierownictwo punktu bibliotecznego i oddał na ten cel swoje własne małe mieszkanko.

Wieczorami schodzą się sąsiedzi, młodzi i starsi, na gło:ne czytanie, na rozmowy i gawędy o prze- czytanych książkach. W chwili obecnej na 320 mieszkańców jest 130 czytelników — i to czytel- ników stałych, dla których książka stała się potrzebą. Gwarno i rojno bywa u Złomańczuka, a po każdym takim zebraniu (krąg czytelników się rozszerza.

Młodziutki kierownik Biblioteki Gminnej w Ka- mieniu, pow. puławski, Tadeusz Pilichowski, jest sierotą, ż^cie w dzieciństwie miał bardzo ciężkie.

Dziewiętnastoletni chłopiec, który rwie się do życia, a nie widział jeszcze Warszawy, kształci się zapamiętale i dzielnie propaguje książkę, zysku- jąc coraz więcej czytelników. Piękne plakaty na ścianach biblioteki zachęcające do czytania ksią- żek rolniczych są jego dziełem. Prowadzi stałą gazetkę ścienną, redagowaną pomysłowo i zajmu- jąco. Pragnie się poświęcić 'całkowicie zawodowi bibliotekarza. Dużo się uczy i przygotowuje do dalszych studiów.

Długo czekał Andrzej Gontarczyk na otwarcie biblioteki w jego gminie. Lat 73 to duży kawał życia. Gontarczyk sam się nauczył czytać i pisać, zapoznał się z książką w czasach, gdy trudno było ją zdobyć. Obecnie należy do Spółdzielni Produk- cyjnej w Niezdowie, powiat Opole i jest członkiem Gminnej Komisji Oświaty. Do biblioteki ma trzy kilometry drogi, a zalicza się do najbardziej pil- nych czytelników. Andrzej Gontarczyk swą po- stawą i przykładem niejednego czytelnika pozy- skał wśród najbliższych sąsiadów.

Józef Osiak, bibliotekarz i nauczyciel w groma- dzie Sieńciaszka, skoro zauważył, że książki leżą na półkach nieruszane, a mieszkańcy wsi rzadko odwiedzają lokal biblioteczny, zapakował do tecz- ki kilka książek i wyszedł z nimi na spotkanie czytelników. Wrócił z pustą teczką. Następnych dni uczynił to samo — powodzenie było coraz większe. Wciągnął do tej pracy młodzież szkolną i uzbrojeni w odpowiednio dobrane tomy zaatako- wali wsie sąsiedzkie. Były początkowo niepowo- dzenia, trudności i opory. Żywe słowo, trafna argu- mentacja, głośne czytanie, opowiadanie treści — zrobiło swoje. Zwyciężyli na całej linii. Dziś gro- mada, w której mieszkają, szczyci się wielką licz- bą czytelników, a lokal biblioteczny jest zawsze przepełniony. Nie potrzeba już iść z książką i zdo- bywać czytelników. Czytelnicy sami szukają książki.

(7)

Bronisława Senkowska ze wsi Rachanie, po w.

Tomaszów, przewodnicząca Koła Gospodyń, przed wojną zakończyła swą naukę na trzeciej klasie szkoły powszechnej, by ciężko pracowac na chleb u kułaka. Dziś należy do najpilniejszych czytel- niczek. Każdą wolną chwilę spędza nad książką.

Wiele kobiet wiejskich za jej namową stało się stałymi gośćmi biblioteki.

Powiat puławski w dziedzinie czytelnictwa i rozpowszechniania książki należy do przodują- cych w naszym województwie. Niemała w tym zasługa Marii Jungowej, kierowniczki Biblioteki Powszechnej w Puławach. Ogromna ruchliwość, pomysłowość i gorące oddanie się pracy pozwoliły Marii Jungowej zdobyć najbardziej oporne środo- wiska.

Godną jej rywalką jest Wiktoria Ziębina, kie- rowniczka Biblioteki Powiatowej w Lubartowie, organizatorka wielu zespołów i narad czytelni- czych w gromadach i wsiach. Dzięki jej pracy zainteresowanie książką w powiecie znacznie wzro- sła, a liczba czytelników w roku bieżącym powięk- szyła się o trzy tysiące.

Niesposób wymienić wszystkich. Takich jak ci, których nakreśliłem skromne sylwetki, jest mnó- stwo, rozsianych po całym kraju. Oni to stanowią jedną wielką rodzinę ludzi, dla których doprowa- dzenie dobrej książki pod strzechy wsi polskiej stało się sprawą honoru i ambicji. Ludzie i książki, książki i ludzie złączeni nierozerwalną więzią.

Jak w taśmie transmisyjnej, miliony tomów prze- chodzi z rąk do rąk. Zapełniają się półki i szafy, rosną księgozbiory, pęcznieją biblioteki.

Zdaję sobie sprawę, że nie pokazałem ludzi w akcji. No, ale,to byłby już temat do szeregu opo- wiadań i reportaży. Każdy prawie sukces był poprzedzony długą i upcfrczywą walką. Nic się nie tworzyło samo przez się. Ileż starań, wysiłków i zabiegów kosztowało na przykład zdobycie lokalu dla biblioteki. Na wsi, gdzie przeważnie ludzie mieszkali jeszcze w fatalnych warunkach, nie było rzeczą łatwą uzyskać izbę jasną, ciepłą i prze- stronną. A jakżeż często prezydia gminnych rad narodowych nie doceniały tej pracy. Nie tylko, że nie udzielały istotnej pomocy, lecz niejednokrotnie, przytłoczone ogromem innych spraw, były głuche i ślepe na potrzeby czytelnictwa i kultury. Nowe rady gromadzkie znajdą na tym odcinku naszego życia szerokie pole do działania.

Przed paru laty w jednej ze wsi Lubelszczyzny sąsiadowały naprzeciw siebie po obu stronach drogi biblioteka i gospoda z wyszynkiem. W biblio- tece wieczorami było zirnno i pusto, w gospodzie jasno, tłocznie i hałaśliwie. Młody bibliotekarz i garstka podobnych jemu zapaleńców doprowa- dzili do tego, że biblioteka zwyciężyła, zyskała dobre warunki i stała się z czasem dla miesz- kańców wsi lokalem bardziej atrakcyjnym niż karczma.

A mrówcza praca listonoszy wiejskich. Jakżeż cenna i owocna! Mróz, słońce, słota, święto czy dzień powszedni — listonosz pieszo czy też na ro- werze dociera wszędzie. Jest osobą oczekiwaną

i pożądaną. Przynosi wiadomości ze świata, listy od najbliższych. A skoro wyjmie ze swej torby książkę, opowie o niej, zachęci do nabycia, lub przeczytania — trudno mu odmówić. Około listono- sza zbiera się zazwyczaj większa grupa ludzi.

Książka przechodzi z rąk do rąk. Książka zostaje.

A potem ludzie wyglądają listonosza i czekają już nie tylko na listy i dzienniki, lecz również na książki.

A na czele tej armii pracuje sztab. Biblioteka Wojewódzka, Samodzielny Referat Bibliotek przy Wydziale Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej i Rady Czytelnictwa i Książki, utwo- rzone przed dwoma laty przy Prezydiach Rad Na- rodowych na wszystkich szczeblach.

Wojewódzka Biblioteka Publiczna, na czele któ- rej stoi Maria Gawarecka, w roku 1953 otrzymała II nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki za pio- nierską, wynalazczą działalność zespołu pracow- ników Biblioteki w dziale metodycznym i dobrze obrany kierunek pracy, wiążącej się żywo z tere- nem. Ponieważ pierwszej nagrody w ogóle nie

przyznano, tym samym nasza Biblioteka Woje- wódzka wysunęła się na przodujące miejsce w Pol- sce.

Samodzielny Referat Bibliotek prowadzi od roku 1944 Bronisława Wajszczukowa i praca jej jest poważnym wkładem na polu upowszechnienia czy- telnictwa.

WIECZORY POD LIPĄ I NARADY CZYTELNICZE

Pewnego letniego wieczoru ubiegłego roku prze- jeżdżałem przez wieś Nowydwór w powiecie lu- bartowskim. Zatrzymałem się przy bibliotece i byłem świadkiem ciekawego zjawiska. Kilku rol- ników w lokalu bibliotecznym toczyło żywą roz- mowę o książce. Ponieważ wieczór był wyjątko- wo piękny, wyszli wszyscy do ogródka przed do- mem. Bibliotekarz usiadł na ławeczce pod rozło- żystą lipą, osypaną srebrnym kwieciem, chłopi go otoczyli i ożywiona rozmowa trwała dalej. Co chwila ktoś ze starszych i młodzieży, przechodząc ulicą, zatrzymywał się i dołączał do grupy dysku- tujących. Po niedługim czasie pod lipą zebrało się kilkudziesięciu ludzi. Tematem rozmowy był „Fa- raon" Prusa. Szczególnie żywo był omawiany problem wyzyskiwania ciemnego ludu przez zorga- nizowaną kastę kapłaństwa. Podkreślano, jak wielką rolę odegrały tu zakorzenione głęboko przesądy i zabobony, od których i dziś jeszcze nie jest wolna nasza wieś. Przytaczano szereg przy- kładów, nieraz w sposób dowcipny i wesoły, wy- wołując gromkie śmiechy. Jeden z obecnych czy- tał książkę „Dziurdziowie" Orzeszkowej, zapoznał pokrótce z jej treścią zebranych. Ci co nie'czytali ani Prusa, ani Orzeszkowej, wyrażali chęc prze- czytania tych książek. Bibliotekarz zaraz wyjął notesik, by zapisać zgłoszenia według kolejności.

Byłem głęboko poruszony. Pierwszy raz w życiu widziałem chłopów na wsi, prowadzących poważną dyskusję nad książką klasyka naszej literatury.

Zdumienie moje było jeszcze większe, gdy się do-

(8)

wiedziałem, że te wieczory pod lipą są dość częste, a frekwencja zawsze dopisuje. Zebrania przyspa- rzają bibliotece coraz więcej stałych czytelników.

We wsi Horodyszcze (pow. Włodawa) listonoszka Maria Bartkowska zgromadziła w cieniu drzew pokaźną grupę ludzi. Bartkowska czytała głośno

>,Cichy Don" Szołochowa, a czytanie wywołało ożywioną dyskusję wśród zebranych. Zaintereso -

wanie tematem było tak wielkie, że gdy zapadł zmierzch, chłopi nie chcieli się rozejść i latar- kami kieszonkowymi oświetlali czytającej stronice książki.

Wiemy jak wielkie znaczenie na wielu odcinkach naszego życia posiada praca zespołowa. Zespoły czytelnicze, które powstały w związku z coraz bardziej rozprzestrzeniającym się czytelnictwem na wsi oraz podniesieniem poziomu konsumentów literatury, chlubnie spełniły swe zadania. Ludzie nauczyli się wspólnie analizować treść książek, dyskutować nad poruszanymi w nich problemami, nauczyli się ponadto wykorzystywać przeczytane książki w życiu własnym i w życiu gromady.

Szczególnie owocna była praca zespołów w dzie- dzinie upowszechnienia wiedzy rolniczej.

Na terenie naszego województwa pracowało w ostatnich latach przeszło tysiąc zespołów czy- telniczych. Na czele zespołów stali bibliotekarze, nauczyciele , kierownicy punktów bibliotecznych i wszyscy ci, dla których troską codzienną było zagadnienie upowszechnienia książki. Ludzie ci byli przodownikami i nauczycielami, praca ich rozjaśniała umysły i rodziła zamiłowanie do wiedzy i piękna. Uczestnicy zespołów to z kolei przyszłe kadry bibliotekarzy, rozumni czytelnicy i działa- cze kulturalno - oświatowi.

Przyjrzyjmy się teraz bliżej pracy niektórych zespołów.

Zespół ZMP w Brzeźnicy Leśnej (pow. Lubartów), prowadzony przez nauczyciela Franciszka Nowa- kowskiego, liczył 12 osób w wieku lat 17 do 20 Przeczytano dwanaście książek. Wpływ zespołu na młodzież był znaczny. Zmniejszyło się chuligań- stwo we wsi. Młodzi uczestnicy podjęli zobowią- zania zwiększenia w swej gromadzie liczby czytel-

ników i uświadomienia mieszkańców na rzecz gospodarki kolektywnej.

Poważnym i rzetelnym traktowaniem pracy odznaczał się zespół Ochotniczej Straży Pożarnej w gromadzie Chłopków (pow. Zamość). Zespół ten prowadził kierownik punktu bibliotecznego Wła- dysław Kosik. Przedyskutowano na zebraniach zagadnienia produkcji roślinnej i zwierzęcej oraz walorów gospodarki kolektywnej. Wzrosło zainte- resowanie tymi sprawami. Wysunięto potrzebę książki własnej.

We wsi Rachanie (pow. Tomaszów) Aniela Ko- siorska zarganizowała i prowadziła zespół kobiet — gospodyń. Zespół liczył 14 osób w wieku od 25 do 50 lat. Praca zespołu zainteresowała otoczenie i przyczyniła się do rozszerzenia czytelnictwa wśród kobiet.

W Woli Idziekowskiej (pow. Krasnystaw) zes- pół kobiecy pod kierunkiem bibliotekarki Pikul-

skiej pracował nad książką Karnickiego „Jak otrzymać dobre mleko". Jako pomoc fachowa włą- czył się do pracy prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, wyjaśniając szereg trudniejszych za- gadnień. Uczestniczki zespołu postanowiły jak naj- szybciej skorzystać ze wskazówek i rad. Ponadto uchwalono, by posiedzenia odbywać jak najczę- ściej. Obecny na zebraniu sołtys Wacław Adamiak powiedział: „Takiego zebrania, z taką dyskusją i tyle dającego korzyści nie widziałem jeszcze w swojej wsi. Praca ta naprawdę pomoże nam w lepszym gospodarowaniu".

We wsi Niemce (pow. Lubartów) w gminnej świetlicy, zespół czytelniczy omawiał książkę Górskiego „Nawozy i nawożenie". Na obrady zaproszono specjalistę agronoma i chętnych słu- chaczy. Sala świetlicowa zgromadziła ponad sto osób. Dyskusja trwała przeszło dwie godziny. Oma- wiano pozycje wydawnicze w związku* ze zbliżają- cymi się pracami w polu. Pięciu gospodarzy, któ- rzy nie byli dotychczas czytelnikami, wypożyczyło od razu broszury pokazane przez bibliotekarza na wystawie, a dotyczące siewów wiosennych.

Jak więc widzimy, prace w zespołach w wielu wypadkach przerodziły się w narady czytelnicze.

Szczególnie wtedy, gdy z tre'ci'przeczytanej książki wynikało ważne zagadnienie, lub gdy chodziło o praktyczne zastosowanie zdobytych wiadomości.

Książki fachowe, rolnicze, zdobywające coraz więcej zwolenników, dawały mnóstwo okazji do imponujących narad.

I tak w Siennicy Różanej ( pow. Krasnystaw) na naradzie spotkali się uczestnicy dwudziestu dwóch zespołów, by omówić niektóre specjalnie ciekawe pozycje. W Baranowie (pow. Puławy) zgromadziło się 600 osób z okolicznych wsi dla dyskusji nad książkami o warzywnictwie i hodowli.

Ciekawa narada odbyła się w Leszkowicach i No- wymdworze- (pow. Lubartów), gdzie zorganizowana w sadzie wystawka i dyskusja nad książką sku- piła dosłownie całą wieś. Przybyli również prze- wodniczący Gminnej Rady Narodowej i przewod- niczący Spółdzielni.

Takich narad na terenie Województwa odbyło się bardzo wiele, a korzyści z nich okazały się znaczne. Wzrosło ogromnie zainteresowanie wy- dawnictwami rolniczymi. W szeregu powiatów za- notowano konkretne zapotrzebowania ze strony czytelników na określone zagadnienia. W powiecie puławskim poszukiwane były książki o hodowli cebuli, w łukowskim o hodowli czosnku, w lubel- skim o pszczelarstwie, w krasnostawskim o chmie- lu, lubartowskim i biłgorajskim o sadzeniu tytoniu itd.

Niemałym również powodzeniem cieszy się lite- ratura piękna. Wiele narad poświęcono książkom klasyków literatury naszej i radzieckiej. Możecie mi wierzyć, że narady nad książką Szołochowa

„Zorany ugór" znacznie się przyczyniły do zrozu- mienia istoty i korzyści spółdzielczości produk- cyjnej.

W ten sposób skromne wieczory pod lipą przekształciły się z czasem na narady czytelnicze,

(9)

w których uczestniczyły setki osób. Zarówno zes- poły czytelnicze, jak i narady walnie się przyczy- niły do powodzenia konkursu czytelników wiejs- kich — konkursu,, jakiego nie było jeszcze nigdy w dziejach naszego kraju.

CZYTELNICY MAJĄ GŁOS

Konkurs czytelników wiejskich, zakończony w lipcu bieżącego'roku imponującym zlotem przo- dujących czytelników i bibliotekarzy, był przed- sięwzięciem zupełnie nowym, na ogromną skalę, słusznie zwanym w kołach działaczy kulturalno- oświatowych olimpiadą czytelniczą. Konkurs ten, przypadający na okres Dziesięciolecia Polski Lu- dowej, prowadzony w latach ubiegłych przez Zwią- zek Samopomocy Chłopskiej, stał się w tym roku wspólną sprawą wszystkich. Do pracy nad upow- szechnieniem książki na wsi stanęło szereg orga- nizacji i instytucji kulturalno-oświatowych. Kon- kurs ogarnął szerokie masy pracujących chło- pów — przeszło pół miliona uczestników z całej Polski wzięło w nim udział.

Uczestnicy konkursu mieli do wyboru trzysta książek. Nie brakowałp w tej małej biblioteczce literatury pięknej, klasycznej i współczesnej, światopoglądowej, społeczno-politycznej i rolni- czej. Warunkiem konkursu było przeczytanie pięciu książek, w tym dwóch z literatury popularno-nau- kowej i danie odpowiedzi na trzy pytania, doty- czące treSci książki i jej wykorzystania. Pytanie — którą z przeczytanych książek chciałbyś mieć na własność — dało ciekawy materiał zaintereso- wań czytelniczych.

Znaczenie konkursu i doniosłość jego osiągnięć należy mierzyć nie tylko olbrzymią ilością uczes- tników oraz wielkim materiałem informacyjnym.

Wykazał on na przykładach słuszność planowego kierowania czytelnictwem, wskazał na nowe meto- dy pracy oraz na poważne siły tkwiące wśród na- szych pracowników terenowych, na ich celowy trud i wysiłek.

W województwie lubelskim przeszło 42 tysiące mieszkańców wsi wzięło udział w konkursie. Te olbrzymie stosy ankiet, wypełnionych pismem często • niewyrobionym, ręką, która nie nawykła do pisania, te wypowiedzi, wzruszające i pełne wy- razu — to naprawdę lektura pasjonująca. Ileż niespodzianek, ile okazji do sprostowania zbyt po- chopnych, a często wręcz fałszywych sądów.

Jestem przekonany, że mało kto potrafiłby odpo- wiedzieć na pytanie, jakie książki na wsi są naj- częściej czytane. Oczywiście mam na myśli litera- turę piękną, a nie fachowo-rolniczą. Konkurs nam odpowiada na te pytania. Otóż największą poczy- tnością cieszyła się „Marta" Orzeszkowej (ponad 6.500 razy czytana), „Antek" Prusa (około 5.000 razy), Polewoja „Opowieść o prawdziwym czło- wieku" (ponad 3.000 razy), „Kawaler złotej gwiaz- dy" Babajewskiego (ponad 3.000 razy), „Żniwa"

Nikołaj ewej ( 4.000 razy).

Ale oddajmy głos czytelnikom. Musimy się nie- stety ograniczyć tylko do niektórych wypowiedzi.

Myślę, że do tego tematu trzeba będzie wrócić i poświęcić mu oddzielną- pracę. Sądzę jednak, że te wypowiedzi, które przytoczę, dadzą czytelni- kowi pewne pojęcie o istotnej wartości zebranego materiału.

Maria Mazurek, mieszkanka Jabłoni, pow. ra- dzyński, dojarka w PGR, lat 71 pisze: „Książki pierwszy raz w życiu zaczęłam czytać. Tyle lat przeżyłam w ciężkiej pracy i harówce i nie wiedzia- łam, że to taka dobra rzecz i przyjemność wielka czytać książki. Żałuję mocno, że już oczy mam słabe, a te ładne książki mają taki drobny druk.

Najlepiej lubię czytać powieści o dawnych czasach, takich jak było moje dzieciństwo". I dopisek na ankiecie bibliotekarki: „Ob. M. Mazurek nigdy dotychczas nie czytała książek, nawet jej do głowy nie przychodziło, że może czytać. Raz zażartowałam i zaproponowałam jej, żeby zapisała się do kon- kursu. Dałam jej „Antka" Prusa. Za parę dni odniosła i zachwycała się tą książką, dałam jej inną. Teraz czyta dużo, narzeka tylko na drobny druk."

Halina Krasuska, zamieszkała w Stoku, pow.

łukowski, lat 39: „Mnie z przeczytanych książek najbardziej zainteresowała książka pt. „Ulana"

Kraszewskiego W książce tej podobała mi się głę- boka miłość Ulany. W życiu własnym chciałabym zdobyć naukę, honor, miłość i koleżeństwo. W ży- ciu gromady chciałabym zastosować, żeby więcej czytali książek, przez co zdobywa się oświatę i kul- turę. Ja czytam książki od kilku lat i zdaje mi się, że się z książką nie rozstanę".

Stanisław Wiśniewski, członek Spółdzielni Produkcyjnej w pow. Radzyń, lat 34: „Zaintereso- wała mnie książka „Poemat Pedagogiczny' dlatego, że poucza o wychowaniu młodego człowieka, gdzie z zepsutego po prostu zdziczałego staje się socja- listycznym człowiekiem. „Zorany ugór"' podnosi rolnika i całą gromadę do gospodarki zespołowej.

Zastosowałem to i wstąpiłem do Spółdzielni Pro- dukcyjnej".

Zofia Brudek, zam. w Putnocicach, pow.

chełmski, lat 15, pisze: „Oprócz podanych w wy- kazie przeczytanych książek czytałem jeszcze wiele innych. Najbardziej z przeczytanych książek zain- teresowało mnie życie młodzieży w krajach kapi- talistycznych i życie młodzieży w krajach demokra- tycznych. Lubię też czytać książki rolnicze. W życiu własnym zastosowałam chów krów rasowych.

Moim marzeniem byłoby, abym mogła ukończyć kurs bibliotekarski i prowadzić bibliotekę. Książka jest moim nieodzownym przyjacielem. Na własność chciałabym mieć książkę „Cichy Don".

Wacław Madej ek, lat 30, chłop małorolny z Godowa: „Z przeczytanych książek najbardziej zainteresowały mnie dwa zadania, a to poświęce- nie robotników w walce o to, aby chłop był czło- wiekiem. Drugie to, że Polska Ludowa chce, aby chłop podniósł gospodarkę i pomaga mb. Staram się, aby tę wiadomość przekazać gromadzie."

Andrzej Gontarczyk, drobny rolnik, lat 73: „Jeże- libym nie czytał, nie miałbym po co żyć nie wie-

(10)

dząc o świecie. Z książek, które czytam, staram się wszystko zastosować w życiu, a najwięcej uświa- damiać ludzi i dawać dobry przykład z samego siebie, co też w miarę możności mojej czynię."

Maria Ingłot, ze wsi Janki, pow. hrubieszowski, chce „aby książkę Babajewskiego „Kawaler złotej gwazdy" przeczytali wszyscy, a szczególniej chłop- cy i dziewczęta, którzy po ukończonej nauce ucie- kają na posadę do miasta, aby zrozumieli, że dla ludzi wykształconych jest dużo pracy na wsi."

A wyzwolona analfabetka, Petronela Gajos, woźna z przedszkola w Kozłówce, mówi: ,>jak źle.

jest ciemnemu człowiekowi taka byłam przed- tem, teraz dzięki Państwu Ludowemu umiem czy- tać i pisać i zdaje mi się, że na świat przyszłam na nowo, przedtem nie miałam czasu na naukę, a dziś mam czas na pracę i czytanie książek."

W KAŻDYM DOMU KSIĄŻKA

Z żalem odkładam pióro. Zdaję sobie dobrze sprawę, że napisałem za mało. Tylu dzielnych ludzi nie pokazałem. Tak wielu jeszcze mądrych i ciekawych wypowiedzeń czytelników nie przy- toczyłem. Gdybym to jednak miał uczynić, musiał- bym porzucić szpalty „Kameny", a zabrać się do napisania dużej książki. Niech więc tak już zosta- nie.

Z żalem więc rozstaję się z całą rzeszą biblioteka- rzy, kierowników punktów bibliotecznych, listo- noszy, przodujących czytelników i tylu innych dobrych znajomych.

Odkładam na

które złożone w archiwach będą czekać, aż do nich zajrzy kiedyś historyk naszych czasów Milknie żywy głos człowieka — zostaje tylko dokument.

Wiem o tym, że się już tak młodo nie spotkamy.

Bo chociaż w dziedzinie upowszechniania czytel- nictwa zrobiono tak wiele, to jednak jest to za- ledwie pierwszy krok w marszu, który nas czeka.

I te wszystkie bitwy i potyczki, klęski i zwycię- stwa będą bardzo niedługo ogromnie od nas dale- kie. A nasze skromne biblioteczki ustąpią miejsca nowym wspaniałym gmachom i salom. Zdobycze kultury socjalistycznej są coraz większe. Rok następny jest już niepodobny do ubiegłego.

A ludzie? Ludzie zostaną. Tylko mądrzejsi, doświadczeńsi, silniejsi. I przyjdą nowi. Dlatego też następne nasze spotkania będą już inne. A do- konane prace .i minione dni przejdą do historii.

Właśnie, gdym zamierzał postawić ostatnią kropkę i zakończyć pisanie, dowiedziałem się, że jesteśmy w przededniu nowej gigantycznej impre- zy w dziedzinie upowszechniania czytelnictwa.

Ogłoszony został „Ogólnopolski Konkurs czytel- ników wiejskich w roku Dziesięciolecia". Konkurs ten obejmuje współzawodnictwo zespołowe. Będzie się toczyć zacięty bój o tytuł najlepszej gromady, najlepszej spółdzielni produkcyjnej, POM i PGR.

Jakież olbrzymie pole do działania otwiera się dla nowowybranych rad gromadzkich. A hasło kon- kursu brzmi:" W każdej rodzinie na wsi czytel- nik, w każdym domu książka". Wybieram to hasło jako motto do mojego artykułu, które umieszczam nie na początku, lecz na końcu.

bok pliki ankiet konkursowych, Konrad Bielski

W a c ł a ID G r a l e i u s k i

TOBIE ŚPIEWAM, LUBLINIE

Tobie śpiewam, Lublinie,- na dwojgu wzgórz rozłozony, Wam, czcigodne kamienie, n r n i o n e j świadkowie chwały, Dumnie w "niebo wznoszące dostojne głowy omszałe, Choć wam niebacznie atyk i blanków zdarto koronę.

Któż nieporadnym słowem wyśpiewać piękno twe zdialen, grodzie stary, t w e j duszy któż może wyraz dać godny.

Błądząc wśród siwych murów, czar nowy odkrywam co dnia, co dnia na mowo Serce o d d a j ę w twoją niewolę .

Tak o pięknie Lublina pisał przed laty, wespół z Franciszką Arnsztajnową, Józef Czechowicz, jeden z najwybitniejszych poetów polskich okresu międzywojennego. Słowa te wyjęte z wiersza zaty- tułowanego ,,Tobie śpiewam, Lublinie", a umiesz- czonego w tomiku „Stare kamienie", wskazują, jak żywy i serdeczny stosunek miał autor „Nuty człowieczej" do rodzinnego miasta, którego mury były kolebką jego narodzin i świadkami tragicznej śmierci.

Dziś coraz bardziej narasta potrzeba zrobienia obrachunku literackiego z zagadnieniem dorobku pisarskiego Józefa Czechowicza. Potrzebę taką zaspokoić może w całości pełne wydanie jego dzieł z odpowiednim komentarzem krytycznym, który by współczesnemu, a szczególnie młodemu czytel- nikowi, naświetlił właściwie problem czechowi- czowskiej poezji. Bo poeta był to niezmiernie ory- ginalny i utalentowany". Zagubiony w sprzecz- nościach swego okresu, owych lat pomiędzy 1918

(11)

a 1939 rokiem, Józef Czechowicz szukał z uporem swej poetyckiej ścieżki i swoich środków wyrazu.

Mirro, że do dziś wielu określa go jako poetę trudnego, a utwory jego jako mało zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika, to jednak wnikliwsze ba- danie inny daje obraz.

Poezja Czechowicza nie jest tak trudna, jak to by się przy powierzchownym ujęciu wydawało.

Wyrastająca z głębokich pokładów ludowości i chętnie do twórczości ludowej zwracająca się, twórczość Czechowicza zespala i stapia jej pier- wiastki z najlepszymi tradycjami poezji polskiej.

Jeśli w pewnym okresie swych prac uległ on wpływom formalistycznej poezji francuskiej, to zapisać to trzeba na karb dużej chłonności i nie- wykrystalizowania się w owym czasie jeszcze własnego światopoglądu poetyckiego. A rzecz to przecież niełatwa — znaleźć własny, odrębny od innych styl! Dlatego też rozpiętość tematyczna i sposoby wyrażania treści są u Czechowicza bar- dzo różnorodne, wykazujące dużą skalę wahań.

Od pierwszego tomu zatytułowanego ,,Kamień", wydanego w ramach „Biblioteki Reflektora"

w 1927 roku, aż do ostatniego — „Nuta człowiecza", który ukazał się tuż przed wojną, widać linię roz- wojową poety pełną załamań, wyrażających różno- rodne nastroje. Od sielskich aż do „katastroficz- nych", od pogodnych aż do pełnych pomruków buntu.

„Czechowicz jest nie tylko osobliwie pobudliwą organizacją psychologiczną, instrumentem o bar- dzo zróżniczkowanej wrażliwości, lecz zarazem autorem zabiegającym o rygor kompozycji, o logikę wizji. Ten urodzony elegik pisze tak jak patrzy i słucha". Słowa te napisał jeden z krytyków przedwojennych podkreślając, że „w osobie Cze- chowicza spotykamy wrażliwość poetycką wyjąt- kowo autentyczną".

Obecnie krytycy stwierdzają, że ,,dystans histo- ryczny piętnastu lat, który dzieli nas od początku wojny, pozwala dokonać przewartościowania po- kutujących jeszcze w dzisiejszej krytyce dawnych ocen literackich, które opierały się na fałszywych kryteriach ideowo-artystycznych. Takie przewar- tościowanie ocen w stosunku do poezji dwudzie- stolecia międzywojennego nakazuje nam inaczej spojrzeć również na twórczość Czechowicza, odrzu- cić balast nieporozumień i wyraźnych fałszów, które nagromadziły się przez lata i deformowały obraz poety. Dziś widzimy Czechowicza w nowych, szerszych proporcjach".

Te stwierdzenia wystarczają, aby problem Cze- chowicza uczynić aktualnym, aby o poezji jego powziąć właściwy sąd.

W ramach krótkiego artykułu literackiego trud- no jest wiele powiedzieć o tej oryginalnej i boga- tej poezji. Wyczerpią to zagadnienie prace, które się na pewno piebawem ukażą. Dziś postanowi- liśmy poświęcić uwagę tyn#utworom Czechowicza, które związane są z Lublinem i Lubelszczyzną.

Dlatego praca niniejsza zaczęła się od słów wiersza „Tobie śpiewam, Lublinie"...

Wiersze o Lublinie, o starym Lublinie, zgrupo- wane są w małym, po bibliofilsku wydanym tomi- ku, zatytułowanym „Stare kamienie", a wydanym jako pozycja Nr 5 Biblioteczki Lubelskiego Towa- rzystwa Miłośników Książki.

Rozpoczyna go wiersz zatytułowany „Lublin z dala":

Na wieży furkotał blaszany kogucik na drugiej zegar nucił. • Mur fal i chmur popękał

w Złote okienka gwiazdy lampy.

Lublin nad łąką przysiadł.

Sam był i cisza.

Dokoła

pagórków koła

dymiąca czarnoziemu polać.

Mgły nad sadami czarnemi Znad łąki mgły.

Zamknęły się oczy ziemi powiekami z mgły.

Ten nastrojowy wiersz, będący transkrypcją pisarską obrazu Lublina wieczorem, jest typowy dla nastrój owości Czechowicza, którego wiele widzeń poetyckich rzuconych jest na tło zmroku czy ciemności nocnej.

W następnym wierszu, zatytułowanym „Księżyc w rynku", znów spotykamy ten sam motyw wi- zualny — miasto oglądane w nocy. Tym razem od widoku ogólnego, od Lublina, na który patrzy- liśmy jakby z głębi pól, odrywa nas poeta i wpro- wadza w samo serce „Starych kamieni". Rynek lubelski w wizji poetyckiej tak wygląda:

Kamienie, kamienice, ściany ciemne, pochyłe.

Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.

Zaczekaj. Zaczekajmy chwilkę — jak perła

upadnie w rynku miskę — miska zabrzęknie.

W płowej nocy,

po k ą t a c h nisz głębokich, po bram futrynach i okien załamany,

bez mocy,

cień fiołkowy uklęknie.

Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął, lecą — kurzawą — lecą,

firmament w złote smugi marszczą, za Trybunałem

na ślepych szybach świecą cichym wystrzałem.

Noc letnia czeka cierpliwie, czy księżyc spłynie, zabrzęknie, czy zejdzie ulicą Grodzką w dół.

On się srebrliwie rozpływa w rosie porannej, w zapachu ziół.

Jak pięknie! '

(12)

Rzeczywiście piękny jest obraz Rynku w Lubli- nie tak urzekająco rzucony nam przez poetę. Słowa zamieniają się w dźwięki, coś zaczyna grać, to w rozpoczętej wędrówce po starym Lubline, w któ- rej wi?yjnym przewodnikiem jest nam Czechowicz, z Rynku skręcamy w ulicę Złotą. . Ale dźwięki, które zasłyszeliśmy, przeistaczają się w jakąś dawną melodię. Poeta ukazuje nam ulicę w wier- szu, który nazwany został „Muzyka ulicy Złotej".

Śpiew chóru w zamykającym ulicę dawnym Domi- nikańskim kościele — klasztorze — ktoś gra na skrzypcach:

N^ebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.

Niebo fioletem szeleści.

Wiatr — już nie wiatr — uśmiech.

I

Z ulicy Dominikańskiej śpiev^ chóru, dziewczęta chwalą Marię.

Z Archidiakońskiej do wtóru samotnych skrzypiec arie.

Domów muzyczne milczenie Złączone z tęczy łukiem, na czoło kościoła promieniem oipada, jak pukiel.

A teraz ktoś ciszę napiął, Bije w nią pięścią ze spiżu.

Dzwon wieczorny mocą metalu kapiąc

zaczyna grać pod kościelnym krzyżem:

raz — i dwa — i trzy

Ostatnie dźwięki przebrzmiały, zapadła w mrok ulica Złota, przesunęły się cienie domów i oto z naszym poetą — przewodnikiem po dawnym Lu- blinie wkraczamy w ulicę Szeroką.

Chorągiewka na dachu śpiewa, Pierwszej gwiazdy wypełza p a j ą k . Latarnie w czarnych drzewach, Kołyszących się,

mrugają.

Ciepła woń płynie z piekarń, a cisza z zamkniętych bram.

Gdyby pies na dalekim przedmieściu nie szczekał, byłbyś — jak nigdy — sam.

Sam, może jeszcze z rzeczułką, k t ó r e j nie słychać,

choć chyba w taką jasiną noc z lazuru i ona — niebios kochanka — od zmierzchu aż do ranka, na pewno wzdycha wśród murów...

To był wiersz zatytułowany „Ulica Szeroka".

.Od jej ciszy i mroków nocnych, w których tak dobrze się czuje osobowość poety, przerzuca on nas w inną dzielnicę Lublina, Wieniawę.

Wieniawa, a raczej jak ją dawniej nazywano Winiawa, była według wspomnień historycznych dzielnicą okoloną Winogradami, rozsiadłymi na okolicznych wzgórzach. Wina lubelskie, węgier- skie i siedmiogrodzkie pito w licznych tutaj gos- podach i winiarniach. Stare zabytkowe budowle (dziś nieistniejące — zniszczone przez barbarzyń-

skich hitlerowców) wyzierały spośród drzew. Cze- chowicz ukazuje nam jej piękno rzucając pejza- żowy obraz w utworze noszącym tytuł ,,Wieniawa:':

Ciemniej.

Pagóry, zagaje, podłęża

nie sypią się wiankami na oczy.

Ciemniej.

Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj biegną ciche niedźwiedzie nocy.

Nad ulicami, rzędem, czarne, kosmate,

będą się tarzać po domach do chwili,

gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater, świat ku światłu przechyli.

Blachy dachów dudnią bębnem.

W dół, w górę, nierówno się kładzie p e r ł o w y l a m p a s :

w prostopadłej gromadzie przedmieścia lampy.

Przeciw niedźwiedziom to mało!

Gną się, kucają domki, zajazdy, bóżnice pod mroku cichego łapą.

Ach! Trzasnęłyby niskie pułapy!..

...ale już zajaśniało.

Pejzaż: Wieniawa z księżycem.

Taki już jest los czytelnika poezji Józefa Cze- chowicza, że zwiedzać wraz z nim może Lublin i Lubelszczyznę tylko w nocnych lub przedwie- czornych mrokach. Nastroje nocy mobilizują Cze- chowicza jako poetę i mocą swej twórczej postawy wlewa on swoje odczucia w towarzyszących mu w tej wędrówce czytelników. Dlatego, opuszczając mury Lublina, rozpoczynamy wędrówkę po mia- stach i miasteczkach również w nastrojach ciem- ności.

Czechowicz napisał dwa cykle wierszy o Lu- belszczyźnie. Oba zatytułował jednakowo „Pro- wincja noc".

Oto zbliżamy się do pięknego renensansowego grodu...

W ciemności przegonny powiew na dachach strzelistych jak pacierz noc czarna jama

niewidzialni trzepocą orłowie Zamość, Zamość —

rynek to staw kamienny z ratusza przystanią kolumn kreski senne dalekie rano

w ciemności ukosy kortyn blanki, szkarpy

bramy

czarnym się fortem Zamość w ziemię wszarpał Amen.

Szosą z Zamościa płyniemy, bo nie jedziemy (wszak to poetycka wędrówka) w stronę Lublina.

Po drodze...

(13)

miast® jabłonkowe dobranoc pył w dolinach oipada most u rzeki przystanął gada

w zapachu owsów pszenic po dachach niskich kamienic wesoło

po ścieżkach po niwach toczv się w kota-

pełnia szczęśliwa

za jabłonkowym wieńcem kościół podnosi wieżyce wspina się białym źrebięciem w niepokoju

że nie może się srebrem nasycić księżycowego wodopoju

t o nic

ciemność cię muśnie rzęsa malowana w kolory pawie i uśniesz

dobranoc Krasnystawie dobranoc.

A z Zamościa i Krasnystawu przerzucamy się wraz z poetą do grodu Czartoryskich i w mrokach nocnych spacerujemy po wielkim parku.

Alei bardzo szerokich ciemnozielony bukiet i jak muzyczny rnoityw

przelatujący łukiem

nocny motyl >

drzewa wielkie n a niebie rzeka wielka na ziemi i most daleko sięgający ręką do gwiazd prawie

i gwiazdy oczami dobremi * nad pałacem m r u g a j ą c e prędko o wspomienie pachnące wodą przychodzi

drzewa wielkie wy umiecie młodo oddychać

szumiąc n a d trawą dachom

wzgórzom falom Puławom.

Na zakończenie naszej wizyjnej wędrówki do- cieramy... oczywiście do miasteczka ukochanego przez malarzy i poetów — Kazimierzśt Dolnego.

Renesansowe budowle, Kazimierzowski Zamek, baszta, kamienica Celejowska, ruiny zameczku

Esterki i studnia na rynku urzekły niejednego, nic dziwnego, że urzekły również i Czechowicza:

Ze wzgórz promieniejące i zielone za dnia w zmierzchu piękno Kazimierza wzbiera w wonny

nadmiar Żarzą się gwiazdy sypią broczą

w gwiazdach w y g o n y baszta mlecznej drogi nurt miasteczko ma okno z bursztynu

i tak ukazuje się oczom zawieszone u gór

widnokrąg z ucichłym zamkiem . i jeszcze łysica trzykrzyska

oddycha bardzo blisko jakby rękę położył na klamkę nie otwierając drzwi

nie otwieraj innego raju dość mi

że drugi mleczny szlak także gwiaździsty

w dolinie spoczywa płowej

gdzie pod wieczoru zapachem czystym

Wisła ogromna m a j ą c ramiona założone pod głowę leży na wznak

śpi.

Skończyliśmy naszą wędrówkę poetycką i wra- camy do rzeczywistości, naszej rzeczywistości odległej od dnia, w którym hitlerowska bomba rozszarpała poetę ,o piętnaście lat. W obrębie tych lat zmieniła się epoka. Idziemy pewnie w nową przyszłość, którą wolą naszą chcemy uczynić dobrą i szczęśliwą, wolną od wojen, przemocy i wyzysku człowieka przez człowieka. Wyrazem jej dziś są nasze prace.

Gdyby Józef Czechowicz żył, to by ujrzał, że staremu Lublinowi „atyk i blanków dodano koro- nę", którą niegdyś niebacznie zniszczono. Że uko- chany przez niego Lublin pięknieje z dnia na dzień i staje się atrakcją dla ludzi całej Polski.

A dzieje się to dlatego, że do Polski zawitał piękny miesiąc lipiec sprawdzając przewidywania poetyc-

kie Czechowicza

pod ziemią dopięło kipi a jużeście wielcy ścierpli poczekajcie zakipi lepiej

może w lipcu może na sierpień • Zakipiało w lipcu!

Wacław Gralewski

(14)

T a d e u s z C h a b r o s

W LUBLINIE - ZA TRZY LATA

Ze wzgórza zamkowego rozległy jest widok na miasto. Jesienny wiatr roznosi po terenie niedaw- no zamkniętej wystawy ostatnie, zżóikłe liście.

Wraz z liśćmi znikły z ^panoramy ciemnozielone plamy widocznych stąd w lecie ogródków dział- kowych i sadów. Wszystko, co widać spod Zamku, jakby spoważniało — dalekie, czerwone bloki bronowickie, szare kominy elektrowni, hale fabryki samochodów. Wymyślnie powyginany masyw Starego Miasta okrzepł już w świeżości swoich tynków i nieodparcie nasuwa myśl o świetności ostatniego lipca, który przysporzył tyle nowego blasku architektonicznemu bogactwu renesanso- wych kamieniczek.

Wiele pamięta Lublin. Trybunalskie zjazdy w Rynku, bogate, barwne dawne jarmarki, gości nawet koronowanych ludzi, którzy na zawsze

związali swoje imiona z historią naszej kultury i z historią miasta. Wiek złoty bogactwa i sławy minął jednak. Wokół Trybunału rosła coraz bar- dziej miejska bieda, która później, przekroczyw- szy staromiejskie mury, rozlała się szeroko po Czwartku i Kalinowszczyźnie, po Czechówce i Bronowicach. Granice miasta poszerzyły się, jed- nakże wyrosłe na peryferiach chałupki i lepianki pogłębiły jeszcze bardziej jego prowincjonalny i półwsiowy charakter. Zapanowała w Lublinie wszechwładnie apatia i nuda. „Miasto emerytów" — mówiono powszechnie. Czasami tylko wstrząs- nął tą atmosferą zrodzony na przedmieściach bunt — strajki w fabryce maszyn rolniczych, w fabryce Plage-Laśkiewicza i innych zakładach, manifestacje pierwszomajowe, procesy działaczy komunistycznych. Tak mijały lata.Wreszcie docze- kali się robotnicy lubelscy wyników swej walki.

W lipcowe dni 1944 roku, gdy Lublin ze względu na swój „stołeczny" charakter był na ustach wszystkich Polaków, mogli z dumą i z poczuciem pełni znaczenia tego słowa powiedzieć — nasze miasto.

Odwróciła się kolejna karta historii Lublina.

Tym razem pisana halami fabryki samochodów, ciągnącymi się jeden za drugim wielopiętrowymi blokami ZOR-owskich budowli, salami i gabine- tami uniwersytetu i wreszcie tym najświeższym podarkiem ludowej władzy — nową Stalin- gradzką i Krakowskim Przedmieściem, Starówką i Podzamczem, oddanym na potrzeby kultury Zamkiem.

W pamiętne dni Dziesięciolecia rytm zmian zachodzących w mieście był szybszy niż kiedy- kolwiek. Z godziny prawie na godzinę oczom zaskoczonych mieszkańców ukazywało się w całej krasie urzekające piękno starego Lublina. Dla godnego przystrojenia stolięy PKWN na jubileu- szowe święto pracowali tu z zapałem najlepsi

murarze i cieśle, inżynierowie i architekci, ar- tyści-malarze. Oswobodził się Zamek z otaczają- cych go ponurych murów, zaludnił się Rynek sgraffitowymi złotnikami i lutnikami, prawnikami i strażakami, zajaśniały pastelowymi barwami Grodzka i Krakowskie, z medalionów spoglądali w dół Modrzewski i Kochanowski, Wieniawski i Klonowicz. Razem z odnowieniem zewnętrznych elewacji przystąpiono również do przebudowy wnętrz starych domów. Zniknęły okropne długie korytarzyki, do nieremontowanych od dziesiątków, a może nawet setek lat, ciasnych pomieszczeń wdarło się słońce. Mieszkańcy Starówki cieszyć się będą nie tylko zewnętrznym pięknem zabyt- ku, ale także wygodnymi, przestronnymi miesz- kaniami.

Lipcowym trudem plastyków i architektów, mu- rarzy i cieśli, posadzkarzy i robotników transpor- towych zapoczątkowana została odbudowa i roz- budowa Lublina. Zapoczątkowana — gdyż przez tych kilka letnich miesięcy nie można było odro- bić zaniedbań narosłych przez lat dziesiątki.

Zapoczątkowana — gdyż miasto, które w nowych, socjalistycznych warunkach pozbyło się piętna prowincjonalności, zdobyło silne zaplecze gospodar- cze w postaci wielkiej fabryki samochodów i no- wej dzielnicy przemysłowej, które stało się na terenie byłej „Polski B" poprzez swoje wyższe uczelnie Uniwersytet, Akademię Medyczną, Wyż- szą Szkołę Inżynierską poważnym ośrodkiem dy- daktyczno-naukowym, nie mogło zatrzymać się w miejscu, musiało kroczyć dalej.

Na wzgórzu zamkowym można nie tylko cieszyć się tym, co już zostało zrobione. Można tąm rów- nież... marzyć o przyszłości. Zobaczyć rodzinne miasto takim, jakim by się chciało je. widzieć. Wspa- niałe, piękne gmachy,wielkie arterie komunika- cyjne, magazyny zaspakajające potrzeby każdego mieszkańca, obszerne ogrody. Marzenia snuć można szerokie i różnorakie, kształtów tych ma- rzeń może być tyle, ile zachwyconych spojrzeń padło w lipcowe święto na odnowione staromiej- skie mury. Niektóre marzenia przestają być tylko marzeniami. W pewnych warunkach mogą się one zamienić w konkretny plan, w konkretny program, program Frontu Narodowego, który mówi o per- spektywach naszego miasta na najbliższe trzy lata.

Ze wzgórza zamkowego jak na dłoni widna śmiało biegnąca przed siebie Trasa W-Z.

Za lat trzy...

Brygady brukarzy przybliżyły odległe, naprze- ciw siebie leżące krańce miasta. Te same brygady odwiedziły i infte dzielnice, zwłaszcza te najbar- dziej zaniedbane — robotnicze, gdzie wielu ulic nie tknęła jeszcze nigdy przedtem ręka brukar-

Cytaty

Powiązane dokumenty

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z

nych rozterek, tak bardzo przynależna młodości, zo- stała przez pisarza brutalnie wyeliminowana z po- wieści, w której rzeczywiście obcujemy wciąż z isto- tami, już

kolei". Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono

Na szczęście znów zaczyna pytać ten młodszy. Odpowiada już spokojnie i rzeczowo. Tak, wystą- pienia swoje na radzie pedagogicznej opracowywał zwykle sam. W zeszłym roku

Widzimy go w zobojętnieniu wielu absolwentów szkół wyższych, którzy trafiwszy do nowych środowisk po kilku próbach (a czasem i bez prób) rezygnują jakoś dziwnie szybko z wal-

Franek miał już siedem lat. Chodził do pierw- szej klasy. Właśnie przed chwilą wrócił ze szkoły. Zjedz, bo obiad będzie później. A Zdzisiek je zawsze biały albo bułki. —

Bez przesady można - powiedzieć, że w rozwija- niu procesu demokratyzacji życia prasa odegrała w Polsce po XX Zjeździe KPZR ogromną rolę i odgrywa ją nadal (pomimo

Ujmując świat w poetyckie kreacje błądzimy wśród półsłów i póluczuć, wikłamy się w to, co niewypowie- dziane i tylko jakieś cienie, ja .ieś lubelskie zamglone