• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 2 (108)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik społeczno-literacki, R. 23 nr 2 (108)"

Copied!
54
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

T R E Ś Ć

ANNA JAKUBISZYN: Sprawy drażliwe . . |

SŁAWOMIR SOBOCKI: Czy młodość zaśpiewa?

1

EDMUND GRZYBOWSKI: Trudna chwila '

JANUSZ ANDRZEJ TCHORZEWSKI: Cieniom Samuela Bogumiła Linde; Dumania

W noc odjazdu .. . 1 ZBIGNIEW STEPEK: O młodych i starych i o koniunkturze słów kilka f | i

YVES MONTAND: Mój pierwszy występ — przeł. Konrad Eberhardt • . MIROSŁAW OCHOCKI: Przed odjazdem • 9 I KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI: Być albo nie być .

ZYGMUNT MIKULSKI: Dwa wiersze zimowe — Opis wypadków powstałych na sku-

tek niskiej temperatury; Dokończenie wiersza, który skłamał na temat śniegu 22

J A N SWOBODA: Ludzie ognia . . 2 4 STEFAN WOLSKI: Wspomnienie o Kazimierzu • . . 27

ADOLF LEKKI: Sprawa do załatwienia . . . . . . . . . . 27

WIKTOR ZIÓŁKOWSKI: Z ludowych widowisk dramatycznych w Lubelszczyźnie 31 Z FRONTU KULTURALNEGO LUBELSZCZYZNY:

MARIA BECHCZYC-RUDNICKA: Na naszym odcinku 36 WIADOMOŚCI BIEŻĄCE: N o w e władze Lubelskiego Oddziału ZLP; Stanisław Bojar-

czuk członkiem rzeczywistym ZLP; Powstanie Teatru Muzycznego w Lublinie;

Milionowe sumy; Nieporozumienia świetlicowe — H. S. . . • . . . 38 Z ŻYCIA MŁODZIEŻY: Lubelskie Koło Młodych zmienia swój styl; O Klubie ZZPK

i o młodzieży uniwersyteckiej; Góry zbliżyły się do Lublina — wk 40 WŚRÓD KSIĄŻEK I CZASOPISM:

Janusz Danielak: Opowiadania Tadeusza Różewicza; jnk: Przegląd nowych wydaw-

nictw; Bogdan Zyranik: Ku rozwojowi tradycyjnych zainteresowań . . . . 41 NOTY:

Jubileusz Tadeusza Bocheńskiego; Rocznice literackie w ubiegłym roku; Spór o Apol- linaire'a wśród literatów czeskich kaj- • • •

KORESPONDENCJA:

Fianciszek German: W sprawie rzekomego wiersza A. Mickiewicza; Leonard Podhor- ski-Okołów: W sprawie wiersza „Do sosny" .

PIÓREM SZYDERCY:

Marek Adam Jaworski: Bajki; Hubert Krzyżanowski: Wieszcze kaczki; W sprawie

bród; Witold Gawdzik: Fraszki

4 8

DRZAZGI SPOŁECZNE:

(3)

KAMENĄ MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-LITERACKI

ROK XXIII LUBLIN, 1956 Nr 2 (108)

A n n a J a k u b i s z y n

SPRAWY DRAŻLIWE

Objawy znamy dobrze z życia i z prasy:

wzrost przestępczości wśród młodzieży, chuli- gaństwo, kradzieże i nieposzanowanie dobra publicznego, alkoholizm, wzrastająca liczba roz- wodów. Na naszym terenie niejedna straszna tragedia wstrząsnęła ostatnimi czasy opinią pu- bliczną. Nie trzeba ich chyba przypominać — wszyscy mamy je żywo w pamięci. Przyczyna ogólna tych zjawisk, coraz częściej i głośniej nazywana po imieniu — to k r y z y s n o r m e t y c z n y c h , przeżywany przez młode i nie tylko młode pokolenie. Przyczyny szczegółowe są liczne i różnorakie. Wiele z nich wymieniono w toczących się obecnie dyskusjach. Niektóre poruszali na łamach „Kameny" Waligóra i Ste- pek. Spróbujmy z kolei uporządkować je, może uzupełnić i przeanalizować.

Zaznaczmy od razu, że nie wydaje się słusz- na postawa składania wszystkiego w czambuł na „przeżytki kapitalistyczne w świadomości społecznej", chociaż niewątpliwie niejedno prze- jęliśmy w spadku po minionej epoce, a naszą winą jest tylko nie dość energ czne przeciw- działanie. Z drugiej strony na pewno nie jest słuszna teoria rzekomego „imanentnego zła w socjalizmie", wiara w jakieś niepojęte, ponu- re siły, które wypędzone drzwiami miały rzeko- mo wracać oknem. Tego rodzaju przekonanie nie mieści się w ramach światopoglądu ma- terialistycznego, ani też po prostu nie ostoi się zwykłemu zdrowemu rozsądkowi. A jednak zło, które krzewi się wkoło nas, tkwi w dużej mie- rze korzeniami w okresie, jaki przezywamy, me w jego cechach metafizycznych, ale w obiek- tywnych warunkach, które trzeba sobie jasno

uświadomić, by je tym rychlej i skuteczniej zwalczyć.

Na czoło wysuwa się jedna, oczywista, nie podawana przez nikogo w wątpliwość: w o j n a . Druga wojna światowa i wszystko, co się w tych słowach zawiera: z jednej strony obozy koncen- tracyjne, wyniszczenie całych narodów, uży- cie broni masowej zagłady; z drugiej — krze- wiący się w cieniu śmierci kult życia ułatwio- nego, posiadania i użycia bez wysiłku, bez skrupułów, bez odpowiedzialności za swe czyny.

To, co w pierwszym okresie po wojnie znalazło wyraz w pamiętnym haśle: „Śmierć frajerom", gdy przez „frajera" rozumiano po prostu każde- go uczciwego człowieka. Bestialstwo objawione w czasie wojny mogło nawet w ludziach o wy- sokim poziomie etycznym wzbudzić wątpliwoś- ci co do sensu i przydatności wszelkich norm.

A kult życia ułatwionego znajdował bez trudu wyznawców wśród jednostek słabszych, które z winy predyspozycji psychicznych czy środo- wiska podatne były na pokusy niewybrednego epikureizmu. W jednym i drugim wypadku wpływ czasów wojennych był niszczycielski, a często przecież oba momenty krzyżowały się w świadomości jednostek. Do rangi ponurego symbolu urasta tu głośna, krakowska sprawa, omawiana swego czasu w „Życiu Literackim".

Młody człowiek, silny, zdrowy, na pozór nor-

malny umysłowo, we dnie wałęsał się po parku

karmiąc wiewiórki, w nocy — bezcześcił i ra-i

bował świeże groby. W czasie przewodu sądo-

wego okazało się, że ów młody człowiek jako

chłopak w wieku szkolnym spędził dłuższy czas

w jednym z obozów koncentracyjnych, gdzie

na porządku dziennym był widok katów, ogra-

biających ciała swych ofiar. A sprawa ta toczy-

ła się przed naszym sądem w dzies.ęć 1-t po

wojnie.

(4)

Wojna wstrząsnęła więc normami etycznymi i w wielu wypadkach doprowadziła do ich prak- tycznego rozprzężenia. W tych warunkach doko- nywała się nasza rewolucja, w tych warunkach, w łonie społeczeństwa podminowanego, a po części wręcz zdeprawowanego — rozpoczął się wielki dialog dziejowy, dialog czynów i dialog słów, z którego — trzeba to sobie powiedzieć — czyny wyszły chlubniej niż słowa.

Nieodłącznym składnikiem, a nawet warun- kiem dokonujących się u nas przemian jest szereg zjawisk takich, jak masowy awans spo- łeczny, emancypacja młodzieży, pełniejsza niż kiedykolwiek bądź dotychczas emancypacja kobiety, masowe ruchy migracyjne ludności, przede wszystkim ludności wiejskiej, udającej się do miasta, by tam zasilić kadry robotników czy inteligencji pracującej. Zjawiskom tym, głę- boko pozytywnym i pożądanym, towarzyszy jednak z konieczności rozluźnienie istniejących dotychczas środowisk i kręgów obyczajowych, a co za tym idzie — rozluźnienie kontroli spo- łeczno-obyczaj owej, sprawowanej przez owe środowiska i kręgi. Nie jest przypadkiem, że właśnie hotele robotnicze i PGR są najczęściej wspominane w dyskusjach o moralności czy też niemoralności — bo to są przecież punkty new- ralgiczne, skupiające ludzi wyobcowanych już z swego dawnego środowiska, a nie tworzących jeszcze spoistego środowiska nowego, wedle określenia Koźniewskiego — „półchłopków", już nie chłopów a jeszcze nie robotników.

• Równocześnie z tymi procesami społeczeń- stwo nasze przeżywa okres ostrych starć ideo- logicznych, wyrażających się m. in. w starciu dwu systemów etycznych — etyki związanej z światopoglądem fideistycznym, która przez wieki była, a w wielu środowiskach jeszcze jest etyką panującą, a przynajmniej wyznawaną, oraz nowej etyki — związanej z światopoglądem materialistycznym, etyki marksistowskiej.

Na fali przemian życie co dnia przynosi nowe problemy natury etycznej: zagadnienie nowego stosunku do pracy i do własności, zwłaszcza do dobra publicznego, którego zakres powiększył się tak wydatnie, nowej etyki zawodowej, no- wej obyczajowości; zagadnienie nierzadko w praktyce spotykanej podwójnej moralności, innej dla domu, innej dla mównicy, oportuniz- mu, dwulicowości, zakłamania.

W rozwiązywaniu tych aktualnych a często bolesnych kwestii społeczeństwo przez lata całe zdane było prawie wyłącznie na własne siły, czy też — na własną słabość. Nie odkryjemy Ame- ryki przypominając, że do niedawna prasa nasza i literatura zagadnień tych omalże nie dostrze- gała. Gorzej, dając uproszczony, zwulgaryzowa- ny obraz życia, pomijając jego trudności i za- drażnienia — nieudolna propaganda spod znaku Wielkiego Lakiernika podważała w ogóle zaufanie w pomoc i radę, jakiej społeczeństwo ma prawo oczekiwać od ludżi słowa i pióra.

Znalazło to wyraz w określeniu tak bolesnym 'dla nas wszystkich, mających cośkolwiek wspól-

nego z dziedziną słowa pisanego i mówionego a tym samym współodpowiedzialnych za jego klęskę, w określeniu „drętwa mowa". Problemy etyczne, zbywane najczęściej nic nie mówiącym frazesem o „nowej moralności", stawały się przede wszystkim domeną owej „drętwej mo- wy", która nie docierała ani do serca, ani do sumienia czytelników czy słuchaczy.

W częstych — a chyba nieuniknionych w przełomowym okresie — starciach ideologicz- nych między domem a szkołą, niejednokrotnie padają autorytety zarówno rodziców, jak wy- chowawców i nauczycieli. Dawna etyka dys- kredytowana w szkole, w .prasie, w organiza- cjach młodzieżowych, a poza tym po prostu bezradna wobec większości problemów nowego życia — traci swą siłę normatywną. Nowa etyka kształtuje się mozolnie w praktyce dnia pow- szedniego; jej teoretyczne sformułowanie nie dociera do mas; gorzej: światopogląd materialis- tyczny podany w zwulgaryzowanej formie może na pozór prowadzić do wniosków sprzyjających kultowi życia ułatwionego, który w warunkach powojennych znajdował i tak grunt wyjąt- kowo podatny.

Pewną winę za rozprzężenie moralności spo- łecznej, zwłaszcza jeśli idzie o stosunek do dob- ra publicznego, przypisać można także czynni- kom ekonomicznym sygnalizowanym przez M.

Czerwińskiego w jego „Obywatelach malwer- isantach" („Przegląd kulturalny", nr 5). Nie zawsze słuszna polityka płac, zbyt niskie w nie- których wypadkach minima zarobkowe popy- chają jednostki mniej odporne na drogę „dora- biania" sprzecznego z ich etyką zawodową i kodeksem karnym. Dodać tu jeszcze można występującą niekiedy niewspółmierność zarob- ków do istotnie wkładanego trudu i kwalifikacji pracownika; na obyczajowości może się też od- bijać ujemnie nadmierne czasem uprzywilejo- wanie młodzieży w porównaniu z pracownikami starszymi, obarczonymi rodziną.

Niezależnie od omówionego już niszczyciel- skiego działania wojny tej, która była, nie moż- na zamykać oczu na wpływ tej, która mogłaby być, tej, której być nie powinno. Przekonanie o możliwości wojny, obawa przed nią, psych za wojenna i jej skutki nie przybierają u nas oczy- wiście takich rozmiarów, jak w krajach kapita- listycznych, żyjących w mrocznym cieniu grzy- ba atomowego. Ale i do nas — jak świadczą 0 tym wypowiedzi młodych — przesącza się lęk 1 niepokój o jutro, i u nas pada jakiś refleks cienia na drogi tych, którym chcielibyśmy za- pewnić' najłatwiejszy, najprostszy dostęp

pełnego człowieczeństwa. MI Tak więc cały splot przyczyn wymienionycn

przez nas, a zapewne jeszcze i innych, przeoczo-

nych, składa się na kryzys norm etycznych

którego skutki budzą uzasadniony niepokój. JN

(5)

tle nakreślonego, pesymistycznego obrazu, za- rysowują się jednak pewne jaśniejsze momenty, otwierają się bardziej pocieszające perspek- tywy. Najistotniejszą rzeczą jest tu atmosfe- ra, jaka zapanowała po III Plenum, atmosfera pobudzająca opinię publiczną do walki przeciw- ko wszelkim formom zła społecznego, a przede wszystkim przeciwko tym formom, które wy- nikały z upraszczania, schematyzowania pew- nych spraw, nie tylko w literaturze, ale i w ży- ciu. Przestaliśmy już zamykać oczy na zło, mówimy o nim, analizujemy je — a przecież diagnoza to już pół drogi do wyleczenia.

Ogromne i wdzięczne pole otwiera się przed opinią publiczną, która też coraz śmielej korzys- ta z udzielanych jej praw, uświadamiając sobie zarazem, że w ślad za prawami idą też zdwojone obowiązki. Jednym z poważnych sukcesów osiągniętych już na pierwszym etapie jest wiel- ka kampania antyalkoholowa i J e j pierwsze, konkretne, skutki, napawające nas optymizmem na przyszłość.

Ogromne i wdzięczne pole działania otwiera się przed ludźmi pióra wszelkiego autoramentu, przed filozofami i pisarzami, przed publicysta- mi i dziennikarzami.

Literatura dopełnić musi nade wszystko kapi- talnego zadania, jakimi jest przywrócenie s ł o- w u całej godności i powagi, utraconej po częś- ci w dobie schematyzmu i lakiernictwa, odzyskanie dla słowa kredytu zaufania, zmycie zeń niechlubnego piętna „drętwej mowy". Czy słynna „odwilż" w dziedzinie literatury przy- niosła tu już jakieś pozytywne rezultaty? Do- tychczasowy, dość chaotyczny przebieg literac- kiego „przedwiośnia" przypomina jakieś wielkie porządki, wielkie wymiatanie śmieci, co było chyba nieuniknione, chociaż zapewne można by-

ło uniknąć dość częstego przy tej okazji — wza- jemnego obrzucania się śmieciami. Bardziej konstruktywny charakter zdaje się przybierać dyskusja o młodzieży literackiej czy o nowoczes- ności, ale wciąż jeszcze czekamy na rozpoczęcie najistotniejszej chyba dyskusji o średnim poko- leniu pisarskim, na nową, pełniejszą, bardziej obiektywną ocenę dorobku dziesięciolecia, oce-

nę tych utworów, którym zbyt pochopnie nakła- dano wieńce laurowe nagród i przypinano ety- kietę arcydzieł, a także tych, często niesłusznie przemilczanych i pomijanych, które stanowią jej prawdziwy dorobek. Zdezorientowanej opinii publicznej trzeba wreszcie przedstawić rzetelny rachunek naszych „rrja" i „winien". Czytelnicy czekają na uczciwą i ze strony krytyki — samo- krytyczną — ocenę dotychczasowych pomyłek i sukcesów (a w „odwilżowej" powodzi narze- kań skłonni jesteśmy czasami zapomnieć o owych sukcesach, wcale niepoślednich). Cze- kają niecierpliwie na nowe dzieła literatury współczesnej, te właśnie, które przemówią do społeczeństwa jego własnym głosem, pomogą mu w uświadomieniu sobie, a potem w rozwią- zaniu nurtujących je problemów. A jest rzeczą na pewno pocieszającą, że pierwsze takie ufwory otrzymujemy już zarówno od seniorów naszej literatury, jak od najmłodszych jej przedstawi- cieli, żeby wymienić tylko nazwisko wielkiej pisarki Marii Dąbrowskiej i najciekawszego

chyba z debiutantów — Marka Hłaski.

Zadaniem filozofów-marksistów jest precyzyj- ne sformułowanie i podanie społeczeństwu pod- stawowych zasad etyki socjalistycznej, która dotychczas w naszej nauce jest lądem bez mała dziewiczym. I to jest zamówienie społeczne bar- dzo pilne, • dla którego warto odłożyć nawet pasjonujące i bardzo zresztą ważne — sprawy metodologiczne.

Zadaniem literatury jest — między innymi — podjęcie tych zagadnień we właściwej formie, ukazanie problemów, stworzenie pewnych wzo- rów etycznych i obyczajowych, którymi dzisiej- sze społeczeństwo mogłoby się kierować, tak jak kierowało się kiedyś przykładem bohaterów ro- mantycznego poematu czy pozytywistycznej po- wieści. Zadaniem wszystkich ludzi pióra — bez

względu na rangę rzeczywistą czy formalną — jest podjęcie zagadnień etyki i moralności, mo- bilizowanie wokół nich opinii publicznej, nie

„drętwą mową", ale żywym, czującym, prawdo- mównym słowem, które zyskuje wówczas god- ność czynu i z czynami współdziała.

Anna Jakubiszyn

(6)

S ł a w o m i r S o b o c k i

Koło Młodych

CZY MŁODOŚĆ ZAŚPIEWA?

Modne jest dziś pisanie o młodzieży i jej spra- wach. Dobra to moda. Świadczy o rozumnym patrzeniu w przyszłość, o poczuciu odpowiedzial- ności za jej kształtowanie. Toczące się na łamach pism literackich i innych dyskusje wokół mło- dzieży i jej spraw cierpią po trochu na przy- słowiowy wszystkoizm. Jest to zrozumiałe, mło- dzież zdobywa i przekształca życie i wszystkie jego sprawy muszą jej dotyczyć. Warto jednak chyba poszukać pfewnego uogólnienia pozwalającego na wyciągnięcie szczegółowych wniosków w stosunku do praktyki.

Tematyka młodzieżowa wystąpiła ostatnio silnie i w naszym, lubelskim środowisku. Znajdujemy ją w"prasie codziennej i literackiej. Za punkt wyjścia chcę przyjąć właśnie dwa artykuły drukowane w „Kamenie" tj. „Bunt Starości" A. Waligóry i „Młodości śpiewaj" Z. Stępka oraz dyskusję zor- ganizowaną w styczniu przez Koło Młodych przy Lubelskim Oddziale ZLP. W największej syn- tezie myśl pierwszego artykułu można streścić:

„mlodziez nie ma pasji", drugiego — „młodzież jest nijaka, trzeba ją rozbudzić". Autor analizuje przyczyny tej riijakości młodzieży, wzywa ją wresz- cie do śmiałego śpiewu, nie podając jednak, jak i o czym ma śpiewać.

Analizując sytuację wśród młodzieży trzeba zdać sobie najpierw jasno sprawę z tego, o kim. i po co chce się mówić. Wydaje mi się, że we wspomnia- nych artykułach i dyskusji kwestia — o kim? — nie została dostatecznie wyraźnie naświetlona.

Zaraz po zakończeniu dyskusji usłyszałem zdanie:

mówcy obrażali naszą młodzież, nie raczyli dost- rzec ideowej i bojowej postawy ZWM i ZMP, nie widzieli zaciągów pionierskich, nie wiedzą chyba nic o pracy przodujących brygad młodzieżowych!

Oburzenie było szczere i głębokie, ale wydaje mi się, że wynikło z nieporozumienia, właśnie z braku jasnego stwierdzenia, o kim się dyskutuje. Dlatego trzeba sobie na wstępie powiedzieć: dyskutując 0 młodzieży nie wolno zapominać o najlepszych 1 naj ofiarniej szych przedstawicielach młpdych, czy to z kilkunastu ubiegłych lat, czy walczących dziś o ideały, o produkcję, o nowe Jsrmy życia.

W pierwszych latach powojennych ich młodość rzeczywiście śpiewała. Nie zawsze umiejętnie, czasem nawet w osamotnieniu. &ie był to wyraźny, głośny i bojowy śpiew. Było go słychać. Dziś, nawet wśród tych ofiarnie pracujących, przycichł jakoś. A może tylko znikł w tłumie?

Nie wolno nam także nie spcstrzegać krzewiącej się wśród dużego odsetka młodzieży bierności, nieufności do haseł i najgroźniejszego może, zakła-

mania wewnętrznego. O tej to bezsprzecznie dużej i groźnej armi rezerwowej „wdechowców" *) i chu- liganerii dyskutujemy i dyskutować powinniśmy.

• W związku z pytaniem, o kim dyskutujemy — nasuwa się zasadnicza uwaga. W dyskusjach i po- lemikach używa się dosyć ogólnikowego określe- nia „młodzież", a przecież inne nieco i inaczej poj- mowane problemy stają przed absolwentem wyż- szej uczelni czy studentem czwartego roku, inne nieco przed uczniem szkoły średniej czy starszych klas podstawowej. Inaczej obserwuje życie i wy- ciąga z niego wnioski chłopiec po siedmiu klasach rozpoczynający swą pierwszą pracę w przemyśle czy rzemiośle, a inaczej dwudziestoletni robotnik stykający się z ludźmi i produkcją od paru już lat. Kwitowanie różnych grup jednym terminem ma swoje uzasadnienie w wielu zbieżnościach pro- blemu, celowe jednak będzie chyba także krótkie zatrzymanie się nad różnicami. Jest ono o tyle wskazane, że dążąc do poprawy stosuje się często do wszystkich te same chwyty pedagogiczne, które jednym mogą bardzo pomóc, a innym wręcz za- szkodzić.

Zbieżności są bezwzględnie wyraźniejsze. Na czoło wysuwa się tu rzeczywiście brak pasji życio- wej. Czasem pozorny, ale zawsze szkodliwy i teraz i na przyszłość. Widzimy go w zobojętnieniu wielu absolwentów szkół wyższych, którzy trafiwszy do nowych środowisk po kilku próbach (a czasem i bez prób) rezygnują jakoś dziwnie szybko z wal- ki o swe ideały. Idzie za tym konsekwentnie iro- niczny stosunek do haseł i programów, dalej wy- godnictwo, nierzadko — alkoholizm. Pisze się o tym wiele, szczególnie w „Po prostu". Ten sam brak pasji spostrzeżemy i u młodzieży szkół śred- nich, gdzie do dziś w walce o wyniki nauczania często aktywną stroną jest wyłącznie nauczyciel, dający ze siebie wszystko... bądź obniżający wy- magania, aby sprostać żądaniom statystyk szkol- nych. Zobaczymy ten brak nieraz i wśród mło- dzieży pracującej, żyjącej od wypłaty do wypłaty, ukoronowanej taką czy inną libacją, zresztą na szczęście, także nie stanowiącą zasadniczej pasji ich życia. Ot, są pieniądze, trzeba się zabawić.

Obj awem wspólnym dla wszystkich grup jest lekceważący, a nawet pogardliwy stosunek do wszelkich ideałów. Jest wręcz obawa przed nimi- To znane już szeroko zagadnienie „drętwej mo- wy" '*) wynika z dalszej wspólnej cechy. Jest nią

') M~nlurzewskl — W kręgu drętwe] mowy — prostu Nr 35/55 1 37/55.

"} Manturzewskl — jw.

(7)

głęboko ukryte pragnienie szczęścia. Myślę, że nie samo zrozumiałe i absolutnie ludzkie pragnienie szczęścia, ale właśnie jego głębokie ukrywanie jest tu charakterystyczne. Oni chcieliby zaśpiewać pełną piersią, ale nie wiedzą, jak to zrobić i wsty- dzą się tych dążeń.

A teraz rozbieżności wśród tych kilku, z grub- sza zresztą tylko naszkicowanych grup. Przede wszystkim różnica wieku. Należałoby chyba obok terminu „m ł o d z i e ż", przez którą rozumiałbym młodszych, głównie w szkołach, wprowadzić poję- cie „ m ł o d z i l u d z i e " . To ci, którzy ukończyli już szkoły wyższe i ci, którzy od kilku już lat zarabiają. Starszy nieco wiek i pewne możliwości finansowe określają przejawy ich ni jakości. M ł o- d z i l u d z i e nią objęci — to często młodzi staru- szkowie. Wszystko wiedzą z góry i na wszystko z góry patrzą, spoglądając zarozumiale na różnych zapaleńców, czekają kiedy się ci „obciapią"; sami już „obciapani" przez życie, wszystko widzieli, wszystkiego próbowali, niczego się nie spodzie- wają, więc piją, zasilając często szeregi aktywnych chuliganów. Pragnienie szczęścia, do którego nie będą się głośno przyznawać, usiłują zaspokoić eleganckim strojem, alkoholem, dorywczymi prze- życiami erotycznymi. Wobec różnicy wieku, a przede wszystkim możliwości finansowych, takie formy rzadsze są wśród m ł o d z i e ż y , choć i tu nie należą do pojedyńczych tylko wyjątków..W tej grupie jednak brak pasji wyraża się przede wszyst- kim obojętnością i lekceważeniem w stosunku do nauki. I nie tylko do nauki. Obojętność rozciąga się często także na sport, prasę w organizacjach, a nawet na niektóre rozrywki, jak koncerty szkol- ne czy występy recytatorskie. Nijakość tę można obserwować i na ulicy w grapach snującej się tam młodzieży. Niektórzy tylko jej przedstawiciele posuwają swą u j e m n ą pasje do różnych wybryków

— to już chuligani — większość jednak włóczy się, aby się włóczyć, bez celu. To ci, którzy „śpie- wać" jeszcze nie zaczęli i prawie nie próbują, cho- ciaż w głębi ducha pewnie by chcieli.

Ciekawa jest geneza tego stanu. I tu znów po- dział na młodzież i młodych ludzi wydaje się- konieczny. Wśród młodych, często dziś nijakich, znajdziemy wielu dawnych aktywistów, zapaleń- ców idei. Co się z nimi stało? Czy rzeczywiście

„obciapali się" już w pierwszych zetknięciach

| życiem? Nie zawsze, ale często tak. Dlaczego?

Przecież jeszcze parę lat temu mieli pasję. U pod- staw leżą chyba błędy wychowawcze sprzed lat kilku. Brak umiejętnej krytyki, poczucie pewnej bezkarności wyniesione z terenu szkoły, spowodo- wały, że w kontaktach z życiem młodzi ludzie byli stale bici po głowie. To gasiło zapał, który choć często posługiwał się niewłaściwymi środkami, ale miał swój jasny i' czysty cel — walkę o lepszą Przyszłość. Inni — właśnie ci najgorętsi, przyzwy- czaili się do komenderowania. Komenderowali organizacją szkolną, całą młodzieżą, nieraz i radą pedagogiczną. Komenderowali jeszcze czas jakiś w pracy. Przyszło III Plenum. Poleciło wychowy-

wać — powstały trudności. Wielu z nich opadły ręce przyzwyczajone do grożenia. Najlepsi zaczęli pracować nie tylko nad innymi, ale i nad sobą.

Było to trudne, tym bardziej, że w ich własnym życiu brakowało precedensu. Inni zwątpili, zsza- rzeli. Jest to zjawisko dosyć rozpowszechnione;

problem stoi i przed częścią aparatu partyjnego *).

Wielu młodych ludzi trafiło do małych miaste- czek, do dusznej i gnuśnej atmosfery drobnomiesz- czańskiego życia. Byli często sami. Powoli krępo- wano im ręce, zatykano usta, używając do tego nawet ich własnych haseł. I dziś jeszcze są wy- padki, że dobrze zorganizowane kołtuństwo potrafi

„gasić" takich młodych ludzi, robiąc z nich wroga ustroju, np. za noszenie szortów**). Niektórzy młodzi ludzie przeżyli okres wzlotu i zakończyli go szybko, gdyż, jak słusznie stwierdza autor

„Młodości śpiewaj", zalakierowano przed nimi trudności. Stosunki między ludźmi, które oni mieli właśnie dopiero otworzyć, chcieli zastać już goto- we. W nich chcieli żyć i działać. Na głuchej pro- wincji trafili na siły wytwórcze i stosunki produk- cji z poprzedniej dla nich formacji, takiej, jaką chcieli znać już tylko z historii, z którą nie wie- dzieli co robić. .

Wśród młodych ludzi, którzy uważali, że prze- szli już próg ideologicznych decvzji. a wróciwszy do środowiska wiejskiego czy małomiasteczkowego ulegają stałej presji, znaleźli'się i tacy, którzy scho- wali na własny użytek swoje przekonania i nieza- dowoleni z tegonijaczeją... Stare poglądy na świat pełzną i widać, że wypełznąć muszą, nowe trudniej utrzymać, niż się to wydawało, lepiej więc odcze- kać. Lepiej zachować głos na czasy, w których śpiewać się będzie.bez trudności. Pasja wyczerpuje się. Czeka się na jakieś rozstrzygnięcie, które na-

dejść powinno gdzieś z zewnątrz, a-czas oczeki- wania skraca się alkoholem, smętnymi, nijakimi rozważaniami, życiem w nijakości.

Wielu nijakich — to ci, którzy w okresie bez- sprzecznie większej niż dziś bojowości ZMP na terenie szkół przemknęli się przez lata nauki chył- kiem. Nie deklarowali się ani za organizacją, ani przeciw niej. Nauczyli się gładkiego lawirowania między sprzecznymi zdaniami, między przeciwni- kami ideologicznymi. Statystowali. Statystują i dziś w życiu. Inni jeszcze mieli w okresie szkolnym swą pasję. Chcieli śpiewać przeciw uznanemu chórowi.

Często, bo chwalono to w domu, często — bo uwa- żali to za pewne bohaterstwo. Dziś przekonali się, że było to wyśpiewywanie pieśni dawno minionej, kantaty o bohaterach niewartych nawet piosenki.

Obok trudności naszego życia dostrzegli i jego ros- nące blaski. Ale przechodzić do drugiego chóru nie wypada. Tym bardziej, że właśnie i tamten jakoś przycichł. Ucichli więc i pomrukują tylko

*) S. Kozicki — Rewolucja na szczeblu powiatu — N. Kultura Nr 3/56.

**) W. Gódek — Ruszamy do ataku — Po prostu

Nr 5/58.

(8)

pod nosem raz piosenki o dawnych dobrych cza- sach, raz znów pieśni masowe.

Wśród młodzieży dwie chyba przyczyny ni ja- kości wysuwają się na czoło. Młodzież nie prze- żyła tych trudności i rozczarowań co młodzi ludzie.

Chętnie natomiast naśladuje. Właśnie młodych ludzi. Ci są jej bliżsi od starych, trudniejszych do zrozumienia, a nie- cieszących się wielkim autory- tetem, są łatwiejsi do naśladowania, bardziej suge- stywnie działa ich niezależność. Drugą przyczyną jest brak konkretu, z którym mogliby walczyć, na który mogliby głos podnosić. O wyzwoleniu, o reformach, o walkach słyszą prawie zawsze w cza- sie przeszłym. O szkołę i byt walczyć bezpośrednio nie muszą, bo chociaż wiele tu jeszcze braków, to jednak w pewnych granicach jedno i drugie mają zapewnione, a jeśli nawet walczyć trzeba, to... I tu chyba zbiegnie się ostatnia wśród wyli- czanych, ale może i pierwsza w hierarchii przyczyn nijakości młodzieży i nijaczenia niektórych mło- dych ludzi: trudność walki nowych i bojowych, słusznych, choć częstokroć nieumiejętnie im poda- nych haseł — z tym, w czym wyrastali w domu- Tu leży przyczyna wielu konfliktów 'wewnętrz- nych, a często niestety i zakłamania. Jest to, nie- raz może nieuświadomiona, szczególnie wśród młodzieży, trudność zmiany światopoglądu. Trud- ność zmieniania go nie przez jednostki, ale przez nowe, dorastające społeczeństwo. To już nie walka w czasie przeszłym, nie rzucanie hasła do walki, ale trudna walka wewnątrz siebie. Dom podważa często, poglądy wpajane przez szkołę, osłabia tym świadomie jej autorytet i nieświadomie zniechęca do nauki w ogóle. Po co uczyć się, skoro to i tak tylko połowiczna prawda? po co walczyć, kiedy' w domu mówią, że cel tej walki niesłuszny? Pow- tarza się więc pewne hasła jako slogany, dla stop- nia i opinii. Jednak szkoła i życie potrafią też wykazać, że i dom nie ma racji. A więc poglądy tam wpajane" też nie są słuszne. Duża część mło- dzieży nie ma co do tego wątpliwości, ale w grę wchodzą uczucia. I to uczucia różne. Czasem nie chce się robić przykrości rodzicom, czasem trzeba się wręcz - obawiać ojcowskiego pasa. Nie wyma- gajmy od kilkunastoletniej głowy, "aby potrafiła wszystkie za i przeciw przeanalizować, odważyć i ocenić. Nie dziwmy się, że powstaje w niej jakiś swoisty relatywizm — „wszystko lipa".

I jeszcze jedna przyczyna utrudniająca śpiew młodości. Znowu, po raz tysiączny „odwilż". Zde- zorientowała ona niektórych z najgorętszych, zach- wiała umiarkowanych, taplać się w niej zaczęli z przyjemnością ci, którym nie chodziło o pieśń, ale o to, żeby oni byli śpiewakami. Śpiewają więc byle co i byle jak, aby tylko głośno. Powstaje kakofonia. Czy jestem wrogiem odwilży? Oczywiś- cie nie, ma ona sporo zalet, jak choćby likwidację lakiernictwa lub stłumienie wśród wielu młodych sztucznego poczucia bohaterstwa. Zobaczyli, że można i trzeba krytykować, że właśnie od kry- tyki oni sami mogą przejść do budowania nowego.

Zastanowili się. Sądzę tylko, że czas już Wyciągnąć wnioski, przejść od odwilży do prawdziwej wiosny.

Po co dyskutujemy? Po to, żeby zobaczyć perspek- tywy naszej młodzieży, umiejętnie nią pokierować i pokazać jej, jak ma sama pokierować się w przy- szłości! Dotychczasowa analiza wydać się może bardzo czarna. Ja jej za taką nie uważam. Musimy pamiętać przecież, że nie chodzi tu o całą młodzież lecz o jej część, choć niestety dużą. Inni posiadają ideę, która w próbach walki pociągnęła za sobą wielu, nawet początkowo jej obcych — myślę 0 pracy ZWM i początkach ZMP. Dla uzyskania lepszej perspektywy spojrzyjmy w przeszłość. Czy młodzież okresu międzywojennego była lepsza niż obecna? Nie wydaje mi się. Obok związków i orga- nizacji postępowych, obok studentów kujących w biedzie, byli pałkarze uniwersyteccy, byli i złoci młodzieńcy. Oblicze mieli tylko ci, których spo- strzegano. Ilu przechodziło od dziecięctwa w doro- słość nie mając wcale oblicza jako młodzież? Zaczy- nali pracę lub jej szukali i w ogóle nie liczyli się.

Rozmawiałem przed dwoma laty z młodą, zdolną dziewczyną wiejską, która właśnie zdała maturę 1 którą kierowałem na uniwersytet. Zgłaszała wiele zastrzeżeń do dzisiejszego życia. Na koniec powiedziała: „Jednego nie zapomnę i nie wolno mi zapomnieć — przed wojną mogłam zostać tylko służącą na wsi, a w najlepszym razie w mieście.

Dziś coś ze mnie może być i ja coś jeszcze mogę mieć z życia, mam młodość". Nic nowego — prawda? Jednak zrobiło to na mnie wrażenie.

A więc mniej było młodzeży, którą spostrzega- liśmy, o której było wiadomo, że to ona tworzyć będzie przyszłość. Dziś masy tej młodzieży ze wsi i miasteczek wchodzą poprzez szkoły w życie.

Młodzieży, powiedziałbym, jeszcze niedawno po- tencjalnie szarej i nijakiej. Tu może leży odpo- wiedź na zadane wcześniej pytanie, czy chór tych najlepszych znikł w tłumie. Sądzę, że do pewnego stopnia tak. Trudniej go dostrzec dzisiaj, gdy masa młodzieżowa stała się bez porównania więk- sza. Nie świadczy to więc, że chór jest niedobry, świadczy tylko, iż trzeba go ciągle zwiększać i dać mu się rozwijać.

Co radzi się dotychczas i co się zrobiło? Najbar- dziej może wnikliwy w tych sprawach Manturzew- ski zdobywa się na jedną tylko receptę: domy kultury pełne życia i ciekawych problemów za- miast nudnych świetlic. Recepta z pewnością słuszna, ale chyba nie jedyna.

Od dłuższego już czasu „uatrakcyjniamy". • Zebrania, książki, prasę młodzieżową. Czasem udaje się to bardzo dobrze, czasem wcale. Ale to nie najważniejsze, to kwestia przygotowania i uzdolnienia wykonawców. Ważne jest, że odciąga się tym młodzież „nijaką" od tendencji do chuli- gaństwa i daje pewne zainteresowania. To dobrze.

Gorzej jest, że „uatrakcyjnianie" chodzi przeważ-

nie jakimiś dziwnie odległymi drogami, gdzieś po

lodach Arktyki, puszczach Amazonki, czy dalekich

wodach Polinezji. Nie miałbym nic przeciwko

(9)

temu, gdyby jednocześnie znalazło się dla młodzie- ży trochę więcej tej atrakcyności także i na miej- scu. Poza bardzo udaną pod tym względem

Księgą urwisów" Niziurskiego innych pozycji literackich nie potrafiłbym wyliczyć. Zdarzają się i chwyty szkodliwe. Wynikają z jednakowego traktowania młodych ludzi i młodzieży. Nierozer- walną całość ze sprawami młodości stanowić musi miłość. Słusznie sprawa ta wypływa bardzo często,- nie tylko w teoretycznych rozważaniach,* ale i w praktycznym oddziaływaniu np. przez litera- turę. Lecz właśnie tu brak bardzo tego podziału.

Niektóre powieści i opowiadania dążąc do stwo- rzenia z miłości (i słusznie, grunt jest tu podatny jak może nigdzie) wielkiej pasji, uczącej zrozu- mienia i ukochania człowieka, pragną pokazać ohydę rozmieniania jej na drobne, gnlbiańskie i tanie przeżycia. Kwestia tylko, który z czytel- ników dobrze zrozumie i odczuje tę myśl. Więk- szość młodych ludzi, mających już pewne doświad- czenie, przeżyje i właściwie pojmie nawet bardzo drastyczne opisy; opisy takie potrafią odepchnąć ich od łatwizny i skierować do szukania wielkiej pasji w człowieku. Wątpię natomiast, czy młodzież potrafi je tak zrozumieć. Dla wielu,"którzy z mi- łością i jej problemami nie zetknęli się jeszcze, bedzie tylko kwestia: jak to zrobić? Opisy "tylko rozbudzą wyobraźnię i pragnienia i popchną do ich realizowania byle jak i byle predzej. Sądzę, że rozróżnienie młodych ludzi od młodzieży mo- głoby powstrzymać od publikowania takich opisów np. w piśmie par excellence młodzieżowym, jak ..Sztandar Młodych". Korzystnym i przemyślanym działaniem na tym odcinku wydaje mi się prze- strzeganie na filmach dolnej granicy wieku pub- licznpści.

Rozwinęły się ostatnio bardzo dyskusje świato- poglądowe i inne w środowiskach młodzieżowych.

Uważam, że dają one bardzo dużo. a może nawet najwiecej w drodze szukania pasji nawet wśród mas dotychczas nijakich. Wybuchła w nich mło- dość. cheć poszukiwania. Wykwitła pasja zarówno do walki o poglądy, jak i c własne szczęście. Prze- łamał się wstyd przed wynurzeniami, przestały być one „drętwą mową". Własne idee i szczęście stały się czymś, o co warto walczyć. Pasia wvszła.

na jaw. Pasja kształtowania własnego i cudzego poelądu na świat, opartego nie o narzuconą z eóry doktrynę, ale o własny rozwój, o myślenie. Dzięki tym dyskusjom niknie lekceważący stosunek do ideałów, gdyż ideał stał sie czymś wypracowanym we własnym mózgu, wychodzi sam z człowieka, przestał być narzuconym z góry przykazaniem.

Jest to objaw może jeszcze nie masowy, ale bardzo sympatyczny. Jest to przekreślanie dawnych błę- dów, wyzwalanie pasji życiowej, które pozwala na optymizm. Tu chyba dochodzimy do zasadniczego w sprawach młodych problemu: dać pasję „znija- czonym" młodym ludziom, zapewnić ją młodzieży.

Dać pasję to znaczy dać świadomość. Świado- mość odważną, lecz działającą mądrze. Nie głośny

hałas, ale właśnie chór. Wróćmy raz jeszcze do

„odwilży". Pozwoliła na likwidowanie błędów.

Ale co dalej? Ja chciałbym widzieć gorący wiatr

•świadomej ideologii, pokazującej piękne i trudne cele bez zasłaniania trudów. Mówiąc inaczej widzę poprawę w nasileniu szkolenia światopoglądu, mądrze prowadzonego, nie doktrynerskiego, nie szufladkowanego jako zasada obowiązujących za- sad, ale uczącego myśleć 5 dochodzić do prawdy — podanego umiejętnie w Szkole, książce, filmie.

Chodzi o rozwijanie człowieka, który potrafi rozu- mem dojść do śmiałych, własnych przekonań i potrafi o swoją prawdę walczyć cierpliwie i wytrwale. Z tej zasadniczej pasji wyrosną inne, które, choć ważne dziś i niepokojące w swoim braku, są jednak zjawiskiem wtórnym.

Nie zaczyna się nauki śpiewu od wysokiego C.

Nikt nie nauczył się śpiewać w ciągu jednego dnia, nauka idzie jednak dobrze, gdy ma sprzyjające warunki. Nie łudźmy się, że podniesienie poziomu mas młodzieżowych nastąpić może od razu. Wiemy, że jest to kwestia długiej i cierpliwej pracy. Tym bardziej warto ją uaktywnić jak najszybciej. Co trzeba robić? Starałem się wykazać, że u podstaw przełomu leżeć musi kwestia przekształcenia świa- topoglądu. Jego kształtowanie widzę w pracy szkół i organizacyj, nie negując oczywrcie domów kul- tury, świetlic czy akcji odczytowych. Wydaje mi się, że praca nad światopoglądem nieco osłabła.

Prowadzona dawniej bardzo intensywnie, nieraz nawet na siłę, w wielu wypadkach nie dawała pożądanego rezultatu. Myślę, że nadal jeszcze czę- sto nie znajdujemy właściwej drogi do młodych.

Podawać światopogląd musimy nie w sposób obwieszczający, ale przez powiązanie z życiem jednostek, z ijch dążeniem do szczęścia, z wątkiem emocjonalnym. Dobrą szkołę postępowania daie tu włoski neorealizm filmowy, jego praca nad wycho- waniem społeczeństwa. Widzę możliwość poprawy we wzmożeniu bojowości organizacji młodzieżowej, która powinna pokazać młodzieży, że pasja pozna- nia prawdy warta jest nawet konfliktów domo- wych. Młodzi powinni odczuć, że o swoje poglądy mają prawo i powinni walczyć, że muszą przy nich obstawać. Powinni zrozumieć, że nie chodzi tu o wyskoki przeciwko starszemu pokoleniu, ale 0 oderwanie się od tego, co było i jest w nim złe, przy zachowaniu szacunku dla tego co dobre 1 czego nie wolno tracić z oczu. Nie okrzykami przeciw rodzicom, tylko zdecydowaną postawą i pracą muszą wykazać, że racja jest po ich stronie.

Muszą dążyć do stworzenia lepszego życia, które będzie najpewniejszym sprawdzianem słuszności idei.

Nie jest to praca łatwa, wymaga ciągłego dosko-

nalenia szkoły i organizacji, ale dobre jej wyniki

można przewidzieć na podstawie wzrastającej już

dziś pasji, na podstawie jJracy wspomnianej na

początku „dobrej" młodzieży, na podstawie obiek-

tywnych warunków naszego kraju, które pozwą-

(10)

łają na dokonanie wielkiego skoku ideowego wraz Obiektywne warunki są dobre. Dlatego można z dokonywanym postępem gospodarczym. I p optymistą. Można przypuszczać, ze młodzeż i . . ,, M M

f l l t t o 4

nasza potrafi zaśpiewać i zaśpiewa. Nie głosami Przeciez to nie nowe odkrycie - powie tu ktoś

j e d

£

h s o l i s t ó w > n i e

zachrypniętym od mu- może. — Oczywiście, że nie nowe. Nie chodziło mi .

p r z e z t Q r a z k r z y k

i

i w y m

,

a

raz cichnącym o szukanie nowości, ale raczej o wyszukanie pod-

g

i

o s e m > a

]

e w

}

a

śnie silnym, zdecydowanym chórem, stawowego problemu, z którego wynikają wszyst-

kie konflikty i trudności młodzieży i z młodzieżą. Sławomir Soboćki •.

E d m u n d G r z y b o w s k i

TRUDNA CHWILA

Paweł oczekiwał przyjścia Teresy z uczuciem nie- pokoju. Różne myśli dręczyły Pawia, jedna szczegól- nie natrętna powracała stale. Czy Teresa rozumie, jak bardzo jest w gruncie rzeczy samotny? — Na to py- tanie nie znajdował odpowiedzi. Podjąć już teraz de- cyzję, mówić szczerze czy wierzyć w zwycięskie dzia- łanie czasu? Przecież dotąd czas działa w ich sprawie na jego niekorzyść.

Jfeszcze w okresie dzieciństwa ukształtowała się w Pawle ta cecha charakteru, którą jedni uważali za zaletę, inni za wadę: ogromna cierpliwość. Jego upór w przezwyciężaniu przeszkód, cierpliwość w znosze-

niu ciosów, pozwoliły mu przetrwać samotnie czasy okupacji, gdy rodziców pochłonął Oświęcim.

Długoletnia samotność wyrobiła w Pawle również taką cechę charakteru, która nie ułatwia współżycia z ludźmi — skrytość. Jego uparte nieraz milczenie poczytywano za wyniosłość, brak chęci do zwierzeń niektórzy ludzie uważali za nieszczerość. Nie przeszko- dziło to jednak Pawłowi ukończyć po wyzwoleniu szkoły średniej, a następnie Wyższej Szkoły Drama- tycznej. Nowe życie, niełatwe, niosąc w sobie elemen- ty niepokoju i pasji poszukiwań, interesowało go. Wy- znaczone miejsce w społeczeństwie nie oznaczało już zamknięcia w kręgu wegetacji, nie oznaczało jednali długi czas również zwycięstwa nad przytłaczającymi wspomnieniami przeszłości. Być może i dlatego tak wiele nadziel wiązał z osobą Teresy.

Teraz siedząc o zmierzchu tego grudniowego dnia w swoim pokoju wracał myślami do dawnych dni.

Analizował przede wszystkim ostatnie lata.

Dostatecznie przekonał się o tym, jak ważne miejsce w jego życiu zajmuje Teresa. To prawda, że więk- szość czasu pochłaniała mu praca w teatrze, gdzie z uporem torował sobie drogę do przyszłości. Stojąc z dala od wewnętrznych walk i sprzeczności, jakie rozdzierały terenowy teatr, w którym rozpoczął pracę, Paweł rzucił na szalę swoje zdolności i wielką praco- witość... W tej chwili jednak rzeczą najbardziej cen- ną i istotną w życiu wydawała mu się miłość Teresy.

Czy była to jednak miłość?

Nie było rzeczą przypadku, że Paweł postanowił od- być z żoną decydującą rozmowę w dniu tak ważnym,

jak premiera sztuki, w której po raz pierwszy otrzy- mał wielką rolę. Skłonność do hazardu była też jedną z ukrytych przed otoczeniem cech Pawia, jaka tym razem dała znać o sobie.

Teresa wróciła do domu o piątej.

Zarumieniona od mrozu, uśmiechała się. Jej uśmiech, obok oczu, była to potęga dotąd niezwalczona. Zdej- mując palto ogarnęła szybkim spojrzeniem Pawła.

Za dużo palisz, Pawełku, pełno tu dymu, dobrze, że ciebie jeszcze widać.

Pomógł jej rozebrać się.

— Siadaj — powiedział spokojnie — musimy się rozmówić, mamy godzinę czasu.

— Czy nie warto otworzyć okna? — To pytanie praktycznej natury miało wprowadzić pewne odprę- żenie.

— Nie — odpowiedział Paweł. — Otworzymy wy- chodząc, będą palił dalej.

•Teresa ulokowała się na „amerykance", jej ulublo- nym miejscu.

No to mów, Pawle, tylko nie bądź taki śmiertel- nie poważny.

Milczał.

— Jak się czujesz przed premierą?

Nowe taktyczne posunięcie dyktował Teresie in- stynkt.

— Dobrze' — odpowiedział. I znów zapadło milcze- nie.

— Tereso — wymówił wreszcie z trudem. — Tereso, myślę, że jesteś do naszej rozmowy przygotowana. =

— Tak — odpowiedziała. Wciąż jeszcze uśmiechała się wierząc w tę broń. Obserwowała pilnie twarz Pa- wła, zdawało się jej, że maże zawsze wszystko z tej twarzy wyczytać.

Paweł nie siadał. — Zaraz zacznie chodzić po po- koju — pomyślała Teresa. Ze sposobu, w jaki zacią- gał się papierosem, poznała, że jest niezwykle poru- szony. Skuliła się na „amerykance". Musi być spo- kojna.

— Tereso — powtórzył Paweł. — Nie mogę znosić

dalej tej sytuacji. Nie chciałbym okazać się śmiesz-

nym, być może to co powiem będzie brzmiało śmiesz-

nie. Ale...

(11)

Tu urwał, jak gdyby chciał zaczerpnąć tchu.

__ jesteś wszystkim dla mnie. To, co mówię, daje ci przewagę, mimo to postanowiłem... Nie mogę ciebie tracić dzień po dniu. Wyczekiwać godzinami to męka, jeśli przychodzisz obca. Jest w tym dużo mojej wi- ny Teatr, tak — teatr, być może poświęciłem mu zbyt

wiele czasu. Ale wolę cię stracić, Tereso, niż tak żyć.

Pomyślisz, że to zazdrość. Ale to coś więcej, Tereso, jeżeli wyrzekniesz się nawet t y c h s p o t k a ń , to nie wszystko. Muszę wiedzieć, ile znaczę dla ciebie.

Paweł przerwał. I tak było to chyba najdłuższe przemówienie, jakie wygłosił kiedykolwiek poza sceną.

W miarę tego, jak padały słowa, Teresę ogarniało coraz większe wzruszenie. Potwierdzały one to, czego się domyślała: stała się treścią jego życia i oto ma zadecydować o przyszłości.

Tereso, wystarczy mi twoje zapewnienie, że tam- ta sprawa...

— To... margines — podjął jak gdyby z pewnym wahaniem. — ...I że możesz bez trudu przerwać te spbtkania.

Teresa odruchowo spojrzała na zegarek. Najdalej za czterdzieści minut Paweł powinien być w teatrze.

Teresa myślała tak intensywnie, że wydawało się jej, że to aż boli.

Od chwili, kiedy Karol wkroczył w jej życie, ukła- dało się ono jak gdyby w dwóch płaszczyznach. Jed- na z nich to radosne, ais zarazem pełne wewnętrz- nego niepokoju chwile spędzane z Karolem w róż- nych, czasami dość dziwacznych miejscach spotkań — małych kawiarenkach, na przystankach autobuso- wych, na dworcu kolejowym. Druga — to dcm, Pa- weł. Dom reprezentował mały pokój, ale jego symbo- lika była dostatecznie silna, aby wskazywać Teresie, że dzieli wspólny los z Pawłem. Kilkakrotnie już za- mierzała przeciąć to koło, coraz ciaśniej zamykające jej życie, lecz nie mogła zdobyć się na tyle silnej wo- li. Była przywiązana do Pawła i szanowała go. W tej chwili jednak wydawało się jej, że kocha Karola nad życie i że nic nie jest w stanie zmusić jej do kłam- stwa.

•Przedłużające się milczenie było przerażające. Każ- da następna minuta właściwie określała już odpo- wiedź.

Spojrzenie Teresy ześliznęło się z twarzy Pawła i zatrzymało się na budziku stojącym na stole. Była już pląta trzydzieści. Premiera. Przez dwa lata Teresa na tyle poznana mechanizm teatru, żeby wiedzieć, co to oznacza. W dodatku Paweł gra po raz pierwszy rolę, od której w dużym stopniu uzależniona jest jego przyszłość.

Jak błyskawica mignęła myśl — jednak skłamać.

Tak. Skłamać. Dać Pawłowi godziny spokoju 1 moż- ność koncentracji tak koniecznej dla aktora, a potem wszystko odwołać.

Błysk serdeczności i ciepła zapalił się w oczach Teresy.

Ale kłamstwo nie zostało wypowiedziane. Być mo- że to twarz Pawła poważna i skupiona o tym zade- cydować. Był przecież mocny.

— Nie chcę cię oszukiwać, Pawełku — zaczęła naj- serdeczniej jak tylko umiała. — Może jestem zła, z pew-

nością nie powinnam ci tego mówić. Kocham go i to wszystko. Ale... — dalsze słowa wyrzuciła szybko z siebie — ...mogę się z nim nie spotykać, zostanę z tobą.- Zapomnij o tej sprawie, wszystko się jakoś ułoży.

— Nie — powiedział twardo Paweł. — Nie, nie — powtórzył, jak gdyby była to wyuczona rola. — Ty odej- dziesz i tak, a każdy dzień razem spędzony utrudni rozstanie.

W pokoju było już prawie ciemno. Tapczan, stół, biurko straciły swoje kontury, twarz Teresy była szara.

Paweł wstał i wstrząsnął się. Zbierał mechanicznie papiery z biurka. Co go obchodzi teraz jego rola, dla kogo ma walczyć?

Scena wydała mu się naraz ostatnim miejscem, w którym chciałby się znaleźć. Im bardziej pojmował sens tego, co usłyszał przed chwilą, tym bardziej utrata Teresy stawała się ciosem, którego siły nic nie jest w stanie osłabić. Marzył o wielkiej roli w tea- trze. Rola Trieplewa w „Czajce" była taką właśnie.

Wielka karta ambicji, nadziei i złudzeń! Budował tę rolę cierpliwie, myślał "o niej bezustannie w ciągu długich miesięcy prób, włożył w nią wszystko. Cier- pliwie analizował, odważał każde słowo roli, bezgra- nicznie cierpliwie wcielał się w tę postać, żył niąl

— Nie mogę grać.

Ta myśl była tak przerażająca, że Paweł wzdryg- nął się mimo woli.

Oto szaleństwo ryzyka. Był do głębi przesycony, emocją, hazardem chwili, sam reżyserował tę godzinę porażki. -Ogromna pustka była dookoła. Czy wiązał swe nadzieje z kobietą? Nie, to było coś znacznie po- ważniejszego, chciał dźwignąć umarły świat. Dlaczego tak boleśnie przeżywa tę porażkę, dlaczego zawodzi go cierpliwość i rozwaga? Nic się przecież nie stało.

Usłyszał głos Teresy, czyżby mu się zdawało, że trochę ochrypnięty:

Pawełku, czas iść do teatru, odprowadzę ciebie.

» » »

Z chwilą, kiedy Paweł znalazł się w garderobie, ogarnęła go specyficzna atmosfera przedpremlerowa:

zbytecznej krzątaniny, sztucznych uśmiechów i dow- cipów, które na próżno miały rozproszyć nastrój nie- pokoju.

Paweł usiłował starannie zamaskować swoje zde- nerwowanie, ale maska miała pokryć zbyt głęboki ból. Doświadczone oczy kolegów odkrywały nastrój Pawła po wielu zdawałoby się nieuchwytnych szcze- gółach. Brano to za tremę przed premierą. Był to jednak nowy rys Pawła, nieznany dotąd. Zdenerwo- wanie tak opanowanego zawsze kolegi wywołało pow- szechne zdziwienie.

Krajewski grający rolę Dorna, człowiek wesoły, do- bry, śpieszący zawsze z pomocą innym, zainterwe- niował pierwszy.

— Młodzieńcze — powiedział żartobliwie, kładąc ciężką rękę na ramieniu Pawła — zmuszasz mnie do

powiedzenia tego, co mam wygłosić dopiero na za-

kończenie pierwszego aktu: „Jacyścii wj/ wszyscy ner-

wowi. Jacyście wy wszyscy nerwowi. I tyle miłości...

(12)

O czarodziejskie jezioro. Ale co mogę zrobić dziecino moja? Co? Co?"

A ponieważ Paweł nic nie odpowiedział, ciągnął dalej zgodnie z tekstem Czechowa.

— „Ee. No to niech pan bierze krople walerianowe".

Oto i wskoczyłem do II aktu. Ta metoda pomo*.e ml doskonale powtórzyć całą role, jeś"l, Pawle, natych- m'ast nie powiesz, co ci jest. Nie wierzę przecież, że- byś miał tremę.

A jednak mam. — Paweł próbował się uśmiech- nąć. „Bzdury, ekscelencjo". Słowo daję, powtórzę całą rolę.

Paweł znów milczał, więc Krajewski próbował da- lej: .JPańskie ja rozpływa się i traktuje pan już słebl<f samego jako osobę trzecią".

W tym momencie do garderoby zajrzał Leszek Kow- nacki, przewodniczący Kola ZMP w teatrze. Zoba- czywszy go Paweł pozostawił Krajewskiego 1 skoczył do drzwi. Był to niezwykły odruch Paw*a, którego złośliwi nazywali „nad podziw zrównoważonym mło- dvm człowiekiem".- Wszystkie spojrzenia pobiegły za Pawłem.

Naprawdę ma treme — zauważył poważnie Fi- gurskl, przekształcający się właśnie zewnętrznie w po- stać Zorina.

— Zresztą kto z nas nie ma dziś tremy? — odezwał sle z „kata" Bajor, który ukończył sKomplikcwany żabie* szmlnkowania twarzy i myślał w tej chwili z pewnvm nl°poko1em o swoim wyjściu na scenę w towarzystwie Arkadinjr.

Da sobie rade — mruknął ben przekonania Kra- jewski, który nagle poczuł sie jakiś osowiały.

Tymczasem Paweł znaldował sle już na korytarzu.

Wypchnął niemal Kowa^kle^o. Twarz przewodniczą- cego wvra».ała oeromne zdziwienie.

Słuchaj, Leszek — rozpoczął Paweł. — Mam cl coś • ważnego do powiedzenia... •

Był już teraz ooanowany 1 mówił sookojnie.

Co? zdziwił sle jeszcze bardziej Kownacki.

Tera^? Mi»c po premierze? Przecież nie jesteś jepzcże ucharakteryzowany.

— Nie, teraz.

— Dobrze przejdźmy do... w pokoju dyrektora nie ma nikogo.

Skrytość i małomówność Pawła była jedną z trosk ZMP-owców. Na zebraniach prawie nigdy nie zabie- rał głosu. Wyciągnąć go na jakiekolwiek zwierzenia nie było łatwo. W Kole — które, jak przyznawał w duchu Kownacki, nie było zbyt aktywne — zdania co do Pawła były podzielone. Jego działa

1

ność spo- łeczna była stosunkowo niewielka, ale rekompenso- wał to wyjątkowo staranną pracą w zawodzie. Jeśli już zab'erał głos, a było to „wielkie święto", jak mó- wili koledzy, przemawiał rzeczowo 1 formułował trafne wnioski. Część ZMP-owców uważa*a go za za- rozumialca, a byli nawet tacy, którzy jego przynależ- ność do ZMP traktowali jako formalną. Uważali, choć sami niewiele robili, że Paweł nic nie daje z siebie l nic nie potrzebuje. Próbowano kiedyś dyskutować w obecności Pawła nad jego postawą. Ale Paweł za- ciął się w milczeniu, powiedział tylko, że „socjalizm

nie buduje się gadaniną, lecz pracą, on nie uchyla się od żadnych obowiązków, a w życiu osobistym nie po- pełnia nic takiego, co dawałoby powód do zajmowa- nia się jego osobą". Kownacki nie należał do ludzi, którzy sądzą Innych powierzchownie, w stosunku do Pawła żywił uczucie zbliżone do szacunku. Cenił wy- trwałość w pracy młodego kolegi, imponowała mu na- wet jego powaga i spokój. Przez krótką drogę do po- koju dyrektora na próżno usiłował rozwikłać zagad- kę, jaki temat pragnie Paweł poruszyć w rozmowie z nim. Od czasu małżeństwa Paweł stał się weselszy i nawet czasami żartował już z kolegami. A tu nagle ten nastrój i chęć do rozmowy na niecałą godzinę przed premierą.

W pokoju dyrektora paliło się światło i pełno było dymu. Polski znany był z tego, że niemal dwadzieścia cztery godziny spędzał w teatrze, z czego połowę w swoim gabinecie, gdzie albo czytał teksty sztuk, albo toczył niekończące się spory z kierownikiem ar- tystycznym. Teraz konferował zapewne z inspicjentem czy też z maszynistami, lubił bowiem, jak sam mó- wił, „wszystkiego dojrzeć".

— Siadaj — powiedział Kownacki wskazując Pa- włowi miejsce na kanapie, jedynym meblu, który się w pokoju dyrektora znajdował.

— Mów, co cl dolega.

Paweł zaciągnął się dymem z papierosa (trzeciego od przyjścia do teatru).

— Nie mogę dzisiaj grać — powiedział.

Co takiego? — Kownacki aż podskoczył, na sku- tek czego stara kanapa wyda'a jękliwy dźwięk:

— Jakto nie możesz grać? Chory jesteś?

— Nie jestem chory, ale nie mogę grać — powtó- rzył ze smutkiem Paw^ł.

— Co się stało, Pawle? — Kownacki był ogromnie poruszony.

— Czuję, że położę rolę. Są granice 1 mojej wy- trzymałości. Nie chciałbym mówić, dlaczego tak się dzieje, ale nie mogę sobie wyobrazić momentu wyj- ścia na scenę.

Kownacki skurczył się Takie oświadczenie z ust

•wielu kolegów przyjąłby jako przejaw histerii i wy- śmiał, był to najlepszy sposób. Pawła jednak trzeba było traktować serio. Kownacki jako przewodniczący ZMP nie odznaczał się wielkimi zdolnościami, miał też swoje słabostki, lubił „puszyć się", jak mówili nie- którzy, a zwłaszcza do kłopotów osobistych ludzi od- nosił się nieraz jak profesor nie rozumiejący, dlacze- go uczeń nie może rozwiązać prostego wzoru mate- matycznego. Był to jednak w gruncie rzeczy człowiek rozsądny i ludzki. — Oto do czego to doprowadza — pomyślał — jeśli pozwa'amy „skrywać się w samot- ności". Właściwie od czasu małżeństwa Pawia prze- staliśmy się nim zajmować. A teraz jakieś załamanie;

— Pawle, — rozpoczął serdecznie — musisz mi wszystko powiedzieć. — Kownacki sam dziwił się, że wbrew tradycji nie „puszy się". — Mów ze mną jak z przyjacielem, przecież na wszystko zawsze znaj- duje się rada.

— Nie, — powiedział Paweł — na „to" nie ma

rady.

(13)

__ jak to? — Kownacki był przerażony. — Oświad- czasz mi, że nie będziesz grał 1 nie miwisz dlaczego.

Ą zerwane przedstawienie? Czy zdajesz sobie sprawą z odpowiedzialności?

Tak — głos Pawła był spokojny. J Myśli Kownackiego goniły jedna drugą.

Pawle — zaczął znowu łagodnie — nie mów, co cię tak poruszyło, ale grać musisz. Aktor nie może zerwać przedstawienia, a to w dodatku premiera.

Wierzę w twoje opanowanie, przezwyciężysz się i za- grasz doskonale. Nie mów mi więcej, ale graj, zoba- czysz — to będzie twój wielki sukces.

Nie mogę — powtórzył Paweł. Jego oczy nie błądziły, patrzył spokojnie prosto w twarz Kownac- kiego.

Przewodniczący był teraz więcej zdenerwowany -od Pawła.

— Marzyłeś o dużej roli. Czy wiesz, kto grał Trie- plęwa u Stanisławskiego?

— Wiem. Ale ja tę rolę położę Nie pamiętam chy- ba nawet połowy roli.

Kownacki powziął nagle decyzję.

— Zaczekaj na mnie dwie minuty.

Paweł wstał i oparł się o biurko. Uczuł nagle ogromne zmęczenie. Zachciało mu się spać. Tak, wy-

dawało mu się przez tyle lat, że jest silny. Tymcza- sem — słaby charakter, oto wszystko. X nie będzie

z niego dobrego aktora, w ogóle żadnego aktora. Te- resa przyjdzie na pewno' na widownię — pomyślał.

I nie zobaczy przedstawienia. Tak, to zresztą będzie dla niej przeżycie. Nie ma na to rady.

Kownacki zjawił się w towarzystwie Olgi Błaszczak, grającej w „Czajce" Ninę, i pomocnika maszynisty Skórzaka. Byli to aktywniejsi ZJSP-owcy w teatrze.

— Sprowadził posiłki '•— pomyślał Paweł.

— Olga przemówiła pierwsza.

— Nie poznaję cię, Pawle: Nie mogłeś się tak zmie- nić, nie wierzę w to, co mówi Leszek,

Była już ucharakteryzowana i w stroju Niny wy- glądała trochę jak zjawa.

— Oto co ci powiem, Jesteś zdolny, jesteś bardzo zdolny, nigdyśmy ci tego nie mówili, bo. jesteś zaro- zumiały. I grasz pięknie Trieplewa. Nie możesz prze- kreślać swojej przyszłości.

— Paweł będzie grał — powiedział Kownacki — ale musi się opanować.

Skórzak milczał.

— Zaraz zacznie swoje „proszę towarzyszy" — po- myślał Paweł. I powoła się na Lenina.

Ale nic podobnego nie nastąpiło. Znowu Olga.

— Pawle, nie możesz nas zawieść. To byłaby kata- strofa. Skompromitujesz nie ty'ko siebie, ale nas wszystkich. Chodź — usiłowała wziąć go pod rękę i wypchnąć z pokoju.

— Nie — powiedział Paweł.

W tej chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Krajewski. Dalsze posiłki — pcmyślał Paweł — dla- czego przyszli mnie męczyć? I ten stary dowcipniś.

Ale Krajewski nie powiedział żadnego dowcipu, był teraz nadspodziewanie poważny.

— Dowiedziałem się, że nie możesz grać. To bardzo Poważna sprawa i wierzę ci, że masz powody do pod-

jęcia tej decyzji. Ale chciałbym cl coś powiedzieć.

Dwadzieścia lat temu też zdarzyło się tak, ze mną.

Jednak grałem, przedstawienie nie zostało odwołane.

A ja byłem słaby, Pawle, ty jesteś silny...

— Nie jestem silny — jestem też słaby....

Teraz Paweł usłyszał głos Skórzaka.

— Prósz? towarzyszy...

Paweł niespodziewanie dla wszystkich uśmiechnął się.

Ale pomocnik maszynisty tym razem nie powołał się na Lenina. Powiedział tak:

— Jak Boga kocham, towarzysze, jeśli nie będzie grał, to jutro moja noga nie stanie w teatrze.. Je- steśmy nic nie warci...

— No, no — przerwał Kownacki. — Co ty znowu mówisz, Skórzak?

— A tak. Jeśli, nie chce grać, to znaczy nie ma tea- tru. — Skórzak wyrzucił słowa gwałtownie.

— Wy tu niewiele roblcfe w tym teatrze i nic nie znaczycie — przerwał nagle ostro Krajewski, i ser- decznie ujął Pawła za ramiona.

Ale Skórzak niezrażony ciągnął dalej:

— Słuchaj, wiesz, że nie zawsze ze mną dobrze, czasem lubię popić, nie jestem żadnym asem. A jak- byłioył na twoim miejscu, grałbym.

Przez chwilę Wszyscy milczeli. Teraz zabrał głos Kownacki troch? w taki sposób, jak mówił nieraz na zebraniach. Wbrew oczekiwaniu obecnych nie repli- kował jednak Krajewskiemu, zwrócił się wprost do Pawła.

— Nie chcę, żebyś to, co mówię, traktował jako fra- zesy. Nie wiem, co cię spotkało. Ale powiem ci, na- prawdę, nie ma nic wartościowszego w życiu ponad

powołanie człowieka i ponad jego pracę. Możesz się uważać za żołnierza na froncie, nie ryzykujesz wprawdzie życia, ale walczysz o sztukę. To nie frazes, to prawda. Często bierzemy prawdę za pusty dźwięk.

To prawda, Pawle, że powinieneś grać. A my... my cię otoczymy opieką. Wszyscy pokładamy w tobie wiel- kie nadzieje, nie możesz być dezerterem.'

— Nie możesz — powtórzyła Olga.

Paweł wstrząsnął się.

— Nam się zdaje nieraz, że tak pięknie przema- wiamy na zebraniach — mówił dalej Kownacki — a ty milczysz. Pokaż, że umiesz najpiękniej z nas wszystkich przemawiać...

Słowa te z trudem torowały sobie drogę do świado- mości Pawła, ale coś jak gdyby przełamywało się w nim. Nie poznawał tych ludzi. Tyle w nich było serdeczności i ciepła. Czy miał teraz powiedzieć im, jak mu jest ciężko, czy miał mówić o latach samot- ności, o Teresie. A może to wszystko „inteligenckie nastroje" — tak często mówili ludzie z personelu technicznego o nich, o aktorach. Ale przecież nie da I rady. Teresa — co ona teraz robi? Czy przyjdzie do teatru?

— Chodź do garderoby — usłyszał głos Olgi.

A potem znowu Skórzaka.

— Przewodniczący dobrze mówi.

• — Marzyłem całe życie o wielkiej roli — to z kolei

mówił Krajewski. — Kochany chłopcze, byłeś taki |

dobry na próbach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

T y m pro- blemem „korzennym&#34; jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza&#34; Nasi

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

Może tylko bardziej ku ziemi pochyliła się starowina, może bardziej trzęsący stał się jej starczy głos.. Zawsze tak sa- mo świetne mleko stawia na stołach młody,

nych rozterek, tak bardzo przynależna młodości, zo- stała przez pisarza brutalnie wyeliminowana z po- wieści, w której rzeczywiście obcujemy wciąż z isto- tami, już

nowiutkie dziecinne klocki, rzucają się w oczy zbie- lałym tynkiem. Tylko otwory okien i drzwi zleją pustką bez ram i szyb. Jednak myliłby się ktoś, ktoby przypuszczał, że

') Wydawnictwo Literackie, Kraków. z samozaparciem walczący .z tymi niewidzialnymi wrogami ludzkości. Książkę, zajmującą się takimi postaciami jak: An- toni van Leeuwenhoek,

kolei&#34;. Rozbestwieni, żołdacy stali się panami życia i śmierci okolicznych mieszkańców. Ale który naród pozwoli bezkarnie mordować się i poniżać? Pewnego dnia znaleziono