• Nie Znaleziono Wyników

Prawda o górnośląskim przemyśle górniczo-hutniczym (Referat wygłoszony w Tow. Politechnicznem we Lwowie dnia 24 lutego 1926 r.)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Prawda o górnośląskim przemyśle górniczo-hutniczym (Referat wygłoszony w Tow. Politechnicznem we Lwowie dnia 24 lutego 1926 r.)"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

/ \ V . | L >

Dr. W alery Łoziński.

Prawda o górnośląskim przemyśle górniczo-hutniczym.

(Referat wygłoszony w Tow. Politechnicznem we Lwowie dnia 24. lutego 1926 r.).

O DBIT KA Z i C ZA SO PISM A TECH NICZN EG O* 1926.

LW ÓW - 1926.

Pierw sza Zw iązkow a D rukarnia w e Lw owie, ulica Lindego 1. 4.

(6)
(7)

Dr. W alery Łoziński.

Prawda o górnośląskim przemyśle górniczo-hutniczym.

(Referat wygłoszony w Tow. Politechnicznem we Lwowie dnia 24. lutego 1926 r.).

ODBITKA Z ^CZASO PIS M A TECH N ICZN EG O * 1926.

LW ÓW - 1926.

P ierw sza Zw iązkow a D rukarnia w e Lw owie, ulica Lindego 1. 4.

(8)

T

r e s c ./ 1 f

I. Diagnoza ł p r o g n o z a ... 3

II. Mechanizm czy o r g a n i z m ? ... . 1 6 III. Za k u l i s a m i ...19

IV. Ile i komu płacimy za w ę g i e l ? ... 24

V. Dwa fronty ... 31

YI. Rząd wobec p r z e m y s ł u ... 35

V II. Magistra V i t a e ...40

(9)

O dbitka z „C zasopism a T echnicznego“ 1926.

Dr. Walery Łoziński.

Prawda o górnośląskim przemyśle górniczo - hutniczym.

(Referat wygłoszony w Towarzystwie Politecłinicznem we Lwowie d. 24. lutego 1926).

I. Diagnoza i prognoza.

Ktokolwiek by ł na Górnym Śląsku w dniu 20. czerwca 1922, gdy armja polska przekraczała Przemszę i obejmowała Górny Śląsk w posiadanie Rzeczypospolitej, z pewnością ma tę datę w żywej pamięci. W szystko bez w yjątku przywdziało na ten dzień polskie barw y narodowe, nie było ani budynku, ani człowieka bez białoczerwonej dekoracji lub odznaki. W na­

szej impulsywności nie zadaliśmy sobie pytania, co się stało z Niemcami i zapomnieliśmy, ja k to Niemiec potrafi na chwilę przywdziać każdą sk ó rę , jaką tylko oportunizm mu narzuci.

W bezkrytycznym entuzjazmie witaliśmy Górny Śląsk jako walor narodowy i ekonomiczny, nie zdając sobie sprawy, w jak odrębnych warunkach w porównaniu z innymi zaborami we­

szliśmy na Górny Śląsk.

Od chwili, gdy stawialiśmy pierwsze kroki na Górnym Śląsku, nad sprawą górnośląską zaciężyła ta fatalna pomyłka, że traktowaliśmy go na równi z innymi zaborami. A przecież Górny Śląsk był dla Polski stracony o kilka wieków wcześniej od rozbiorów. Proces zniemczenia, jaki dokonał się w ciągu X III. wieku w drodze kolonizacji rolnej, został politycznie przypieczętowany w pierwszej połowie XIV. wieku. W ten sposób Górny Śląsk wracał do Polski po sześciu stuleciach kulturalnego i politycznego zniemczenia, a ponadto skrępowany na 15 lat więzami Konwencji Genewskiej z 15. m aja 1922.

Postanowienia Konwencji Genewskiej stw arzają na Górnym Śląsku wyłom w murze granicznym Rzeczypospolitej. Łatw ość

(10)

ciągłego przekraczania niemieckiej granicy w obszarze plebiscy­

towym za t. z w. kartam i cyrkulacyjnemi pozwala przemysłowi po naszej stronie utrzymywać najściślejszy i najtajniejszy kon­

ta k t z przemysłem po niemieckiej stronie, a tą drogą z całemi Niemcami. Wobec masowych wędrówek przez granicę nasze władze graniczne mają bardzo trudne zadanie, a przecież pomimo tego od czasu do czasu przyłapują bardzo symptomatyczne wypadki przemycania tajnych akt do Niemiec. W iele tysięcy robotników, urzędników i dyrektorów mieszka po niemieckiej stronie, a co­

dziennie dojeżdża do warsztatów pracy po naszej stronie i na zasa­

dzie Konwencji Genewskiej wywozi swe zarobki bez opodatkowa­

nia. W ten sposób miljony złotych miesięcznie odpływa przez g ra ­ nicę do Niemiec, aby na tam tejszych giełdach zasilać ataki na naszą walutę. Chociaż Konwencja Genewska w teorji daje równouprawnienie obu kontrahentom, t. j. Polsce i Niemcom, to jednak w praktyce nie mamy prawie żadnego ekwiwalentu,, gdyż przemysł po niemieckiej stronie zatrudnia jakąś mini­

malną ilość pracowników, mieszkających po naszej stronie.

Obok tylu i tak dotkliwych ciężarów Konwencja Ge­

newska ma to beneficium inventarii, że wraz z ustawami nie- mieckiemi Górny Śląsk przejął także t. zw. ustawę demobili- zacyjną, która daje Rządowi w osobie „komisarza demobiliza- cyjnego“ ogromną ingerencję w kwestjach redukcji robotników i warsztatów pracy. Dzięki temu niemiecka ustaw a demobili- zacyjna mogła w ręku Rządu stać się wspaniałym instrum en­

tem polonizacji w ten sposób, że zezwalanoby na redukcję tylko robotników niepolskich, którzy wywożą zarobiony grosz do Niemiec, że ustanowionoby jakiś procent niemieckich d y ­ rektorów do zredukowania w stosunku do zredukowanych pol­

skich robotników itp. P raktyka natom iast ustaw y demobiliza- cyjnej tak wygląda, że dziś na Górnym Śląsku mamy zastępy bezrobotnych Polaków, ale nie oglądano jeszcze ani jednego zredukowanego dyrektora niemieckiego, że frekwencja szkół mniejszościowych okazuje wymowny przyrost itd. Zrazu prze­

mysł górnośląski zabiegał u polskich władz centralnych, by zniosły niemiecką ustawę demobilizacyjną, w której miał rację obawiać się narzędzia odniemczania, ale z czasem umilkł, gdy przekonał się o praktyce ustawy demobilizacyjnej w ręku na­

szych władz na Górnym Śląsku.

Jeżeli chodzi o walory narodowe Górnego Śląska, to na­

suwa się poważna wątpliwość, czy w obecnej chwili są one jeszcze tak ogromne, jak w chwili wcielenia Górnego Śląska do Rzeczypospolitej, gdy górnośląski robotnik, który przedsta­

wia nasz najwalniejszy atut narodowy, z pełną ufnością ocze­

(11)

k iw a ł, że Rząd Polski położy kres niewolniczej zawisłości pol­

skiego robotnika od całej hierarchji niemieckich dyrektorów.

N iestety zmarnowano niepowrotnie taką sposobność, jaką da­

wało stosowanie ustaw y demobilizacyjnej w okresie redukcji, by za cenę zwalniania polskich robotników przerzedzić suwe­

renną kastę niemieckich dyrektorów, która na Górnym Śląsku g ra rolę drugiego, nieoficjalnego rządu, jak za najlepszych cza­

sów pruskiego regime’ u. Trzeba raz wreszcie przejrzeć, że w specyficznych warunkach na Górnym sląsku niema najm niej­

szego rozdżwięku między programem „prawicowym14 i „lewico­

wym 11 i że tutaj postulaty narodowe i socjalne są zgodne w ochronie polskiego robotnika przed germanizacyjnym w pły­

wem pracodawcy. Czas po temu największy, bo ten robotnik polski już zaczyna się orjentować w sytuacji i jego milczącą, ale dobitną odpowiedź można wyczytać z przyrostu frekwencji w szkołach mniejszościowych.

Położenie polskiego robotnika na Górnym Śląsku wymaga specjalnego uwzględnienia i nie można go porównywać z ro­

botnikiem w przemyśle naftowym albo z górnikiem w Kra- kowskiem. Ci bowiem rekrutują się przeważnie z ludności osiadłej i w razie redukcji mają bodaj dach nad głową i przy­

tułek. Na Górnym Śląsku natomiast rzesze robotników miesz­

kają w domach koszarowych przedsiębiorstw i w razie bezro­

bocia mogą znaleść się bez dachu nad głową. W ten sposób można zrozumieć tę inicjatywę i zapobiegliwość, jaką przemysł górnośląski okazuje na arenie Sejmu Śląskiego około ustaw mieszkaniowych.

Z całym naciskiem wypada zaznaczyć, że powyższe uwagi bynajmniej nie zwracają się przeciw samemu kapitałowi obcemu, choćby nawet niemieckiemu. W naszem położeniu ekonomicznem byłoby nonsensem podnosić głos przeciw jakiemukolwieK kapi­

tałowi zagranicznemu. Ale wolno nam przytoczyć przykład na­

szego przemysłu naftowego, który z bardzo małymi wyjątkami je st wyłącznie w ręku kapitału zagranicznego, głównie fran­

cuskiego i amerykańskiego. Mimoto jednak kapitały te są wobec nas tak eleganckie, że Francuzów czy Amerykanów w prze­

myśle naftowym możnaby na palcach zliczyć, a ani polski ro­

botnik w Krośnie, ani ruski robotnik w Bitkowie nawet nie czuje, że pracuje dla obcego kapitału. Naodwrót zaś kapitał zagraniczny nietylko najzupełniej ufa naszemu rodzimemu fa­

chowcowi w przemyśle naftowym, ale nawet nauczył się go tak wysoko cenić, że bardzo często bierze polskich specjalistów zagranicę i za morze. K apitał bowiem zagraniczny, który anga­

żuje się w naszym przemyśle naftowym, ma na oku cel wy-

(12)

łącznie ekonomiczny i dobrze wie, że cel ten najlepiej osiągnie przy pomocy rodzimych sił polskich. W prost przeciwnie nato­

miast postępuje kapitał niemiecki na Górnym Śląsku, g dyż on idzie przedewszystkiem po tradycyjnej linji swego posłannictwa politycznego, naw et kosztem względów ekonomicznych, które dla każdego innego kapitału zagranicznego są jedynym impe­

ratywem. Przytem jednak nie trzeba zapominać o względach zwykłego oportunizmu. Jednostki, które w Niemczech byłyby dziś przeciętnymi urzędnikami, np. radcami górniczymi, po wcieleniu Górnego Śląska do Polski przybrały ty tu ły „gene­

ralnych dyrektorów" i roszczą sobie stanowisko augurów prze­

mysłu.

W związku z tem posłannictwem warto podnieść szczegół na pozór może drobny, ale bardzo znamienny, który trąci nieco humorystyką. W śród kilkunastu „generalnych dyrektorów “ na Górnym Śląsku je st aż czterech (!) d o k t o r ó w hanoris causa Techniki wrocławskiej. Ponieważ n i k t . nie słyszał, za jakie istotne zasługi na polu wiedzy lub twórczości technicznej Tech­

nika wrocławska tak hojnie szafowała na Górnym Śląsku swy­

mi doktoratami honorowymi, a przeciwnie, zacofanie techniczne przemysłu górnośląskiego je st faktem notorycznym , przeto mimowoli ciśnie się m yśl, że wchodzą tu w grę nie motywy naukowe, które w całym świecie cywilizowanym decydują o ho­

norowych doktoratach, lecz raczej wzgląd na owo polityczne, niejako misyjne posłannictwo. Najwięcej uderza fakt, źe „ge­

neralny dyrektor11 kopalń K s. Pszczyńskiego otrzymał taki doktorat w roku 1924, a więc już za polskich rządów, jak gdyby w uznaniu, że właśnie kopalnie K s. Pszczyńskiego ucho­

dzą na Górnym Śląsku całkiem słusznie za najsilniejszą i n aj­

bardziej nam wrogą placówkę germanizatorską. Zresztą Tech­

nika wrocławska ma pewne zobowiązania finansowe wobec górnośląskiego przemysłu. Tak samo bowiem już za polskich czasów, bo w roku 1924, gdy nasze w arsztaty naukowe u sta­

wały z braku środków, Górnośląska Konwencja Węglowa, którą zajmiemy się w innym rozdziale, opłacała, a może i dziś jeszcze opłaca od produkcji węgla z naszej ziemi sowite wkładki na in sty tu t do badania węgla w Technice wrocławskiej.

W alory ekonomiczne, jakie bez zastrzeżeń widzieliśmy w Górnym Śląsku w chwili wcielenia go do Rzeczypospolitej, dziś są pogrążone w przesileniu. Ażeby zrozumieć, dlaczego powszechne przesilenie przemysłowe tutaj wystąpiło z szczególną gwałtownością, trzeba cofnąć się pamięcią wstecz do czasów przedwojennych, gdy Górny Śląsk był prowincją niemiecką.

Wówczas to Górny Śląsk uchodził wobec innych okręgów prze­

6

(13)

my słowy cli w Niemczech za kopciuszka, na którego przemy­

słowiec z nad Renu patrzył z pogard ą, ale też zawistnem okiem. Tensam bowiem Górny Śląsk był u rządu pruskiego benjaminkiem, jako twierdza niemczyzny na wschodnich kresach, którą Berlin hojnie obsypywał ulgami, przywilejami i niemal daremszczyznami, zwłaszcza na taryfach kolejowych. Ogromny rozrost przemysłu górnośląskiego w dobie przedwojennej do pewnego stopnia raczej był sztuczną hodowlą rządu niemiec­

kiego, aniżeli w ynikał z samych warunków naturalnych. Nie­

korzystne położenie geograficzne, na które sami Niemcy przy każdej sposobności powołują się aż do znudzenia, szczupłe za­

soby rudy żelaza na miejscu i to pośledniej jakości oraz brak własnego koksu hutniczego — wszystko to nie dawało Górnemu Śląskowi naturalnych podstaw przemysłu w takich rozmiarach, do jakich rozrósł się ponad miarę dzięki uprzywilejowanemu traktow aniu przez rząd niemiecki. J e s t zatem rzeczą zupełnie jasn ą, że powszechne i w konsekwencji wojny nieuniknione przesilenie musiało na Górnym Śląsku wystąpić w daleko więk­

szych rozmiarach, aniżeli w innych okręgach, gdzie przemysł w swym stopniowym rozwoju dostroił się do miary warunków naturalnych i nie był ponad tę miarę rozdmuchany w sposób protekcyjny. O tem musimy zawsze pamiętać, gdy niestety nawet u nas odzywają się głosy, jakobyśm y sami zaprzepaścili przemysł Górnego Śląska i gdy górnośląscy przemysłowcy w i­

nę za przesilenie starają się zwalić na Robotnika, aby w ten sposób wykopać przepaść między tym robotnikiem a naszem społeczeństwem.

Już w chwili wcielenia Górnego Śląska do Rzeczypospo­

litej trzeba było jasno zdać sobie spraw ę, że górnośląski prze­

mysł w swym sztucznym rozmachu na podłożu politycznem wybujał wysoko ponad groblę naturalnych warunków i do tego faktu nawiązać jakiś program na przyszłość. Co gorsza, nie pamiętano o tem naw et w chwili wybuchu przesilenia, gdy sytuacja wprost nakazywała zdobyć się na jakiś plan na dal­

szą metę. Sytuację tę możnaby porównać z chorym, którego stan wymaga doraźnej amputacji, a tymczasem tracono czas i siły na stosowanie środków paljatywnych. Na hyperprodukcję przemysłu ponad miarę naturalnych warunków niema innej rady, jak amputacja i pozostaje do dyskusji chyba tylko kwestja, w jaki sposób należy tej amputacji najracjonalniej dokonać.

O tem elementarna zasada mówi, że produkcja je st wówczas najekonomiczniejsza i najracjonalniejsza, gdy się ją skupia w jak najmniejszej ilości warsztatów pracy. Zam iast więc zam­

knąć odrazu pewne kopalnie o trudniejszych warunkach eks­

(14)

ploatacji lub pośledniejszej Jak o ści węgla i fabryki najmniej ekonomiczne, a za to w pełni utrzymać i może naw et wzmagać czynność najproduktywniejszych warsztatów pracy, zaczęto n aj­

fatalniejszą w świecie redukcję procentową — że tak powiem — na oślep na całej linji. Nasuwa się przedewszystkiem pytanie, dlaczego ci przemysłowcy górnośląscy, którzy przy każdej spo­

sobności chcieliby Polsce narzucać swą urojoną wyższość eko­

nomiczną, jęli się wbrew kardynalnej zasadzie najnieracjonal- niejszego sposobu redakcji. Trzeba jednak pamiętać o tem, źe w razie redukcji całych warsztatów pracy musiałoby się redu­

kować z polskimi robotnikami także niemieckich dyrektorów, gdy tymczasem przy redukcji procentowej niemiecki dyrektor ocalał, a polski robotnik padł ofiarą. J e s t to znowu jaskraw ym przykładem, ja k przemysł górnośląski idzie przedewszystkiem za imperatywem niemczyzny a nie względów ekonomicznych.

W rezultacie Rząd zapłacił, tracąc olbrzymie sumy na takich półśrodkach, jak ulgi podatkowe, celne, taryfowe itp., w złu­

dzeniu, że redukcja będzie przemijająca i w pogoni za fata­

morganą eksportu. Tymczasem zaś w opanowaniu przesilenia i bezrobocia nie ruszyliśmy ani kroku naprzód i czas uświado­

mić sobie horoskopy na przyszłość.

Prognoza górnośląskiego przemysłu musi oprzeć się na trzech głównych filarach, jakim i są węgiel, żelazo i cynk.

Z nich jeden tylko cynk przedstawia jaśniejszą pozycję w b i­

lansie na przyszłość, o czem najlepiej świadczy zainteresowa­

nie się kapitału amerykańskiego górnośląskim przemysłem cyn­

kowym. j

J e s t rzeczą niew ątpliw ą, że nietylko u nas i nietylko w Europie, ale w całym świecie mamy do czynienia z hyper- produkcją węgla. Nasz węgiel nawet w obrębie własnych g ra ­ nic natrafia na konkurencję angielskiego węgla, a ten zagro­

żony je st am erykańską konkurencją. Jeżeli cokolwiek w świe­

cie, jak w tym wypadku górnictwo węgla, rozrosło się ponad naturalną miarę potrzeb i okazuje hyperprodukcję, to redukcja je st nieubłaganą koniecznością. Taksamo je s t powszechnem pra­

wem przyrody, że musi być zredukowane to, co jest najmniej zdolne do konkurencji, a zatem posiada jakieś ujemne, własności.

To też redukcja powinna przedewszystkiem objąć nietylko pro­

dukcję , ale wprost całe kopalnie węgla w tej strefie Górnego Śląska, gdzie węgiel je st pośledniej jakości (,,Sekundarkohleu) i gdzie zarazem rozsiadły się posiadłości K s. Pszczyńskiego.

W ten sposób interes ekonomiczny schodziłby się z narodowym i państwowym, gdyż właśnie posiadłości K s. Pszczyńskiego są najbardziej nam wrogą twierdzą niemczyzny na Górnym Śląsku.

(15)

Jednakowoż zasady, że należy redukować produkcję pośledniego węgla, nie można stosować z bezwzględną konsekwencją. Cho­

ciaż bowiem węgiel w Krakowskiem jest pośledniejszej jakości, to jednak im peratyw obrony Państw a wymaga, aby właśnie kopalnie w Krakowskiem utrzymać w najpełniejszym rozwoju ze względu na ich położenie, stosunkowo najlepiej chronione.

W brew powyższym argumentom, które są tak proste i lo­

giczne, forsuje się eksport węgla za wszelką cenę i z chlubą ogłasza się cyfry wywozu zagranicę. Jeżeli konsument w kraju płaci wysoką cenę na pokrycie stra t na cenie eksportowej węgla i jeżeli kolej w tym samym celu daje zniżki taryfowe poniżej własnych kosztów, to w tym wypadku zaliczanie eks­

portu węgla do pozycji aktywnych w bilansie handlowym je st niesłuszne. Jeżeli bowiem zliczymy, co każdy z nas dopłaca do ceny węgla eksportowego i ile w deficycie kolejowym stano- wią zniżkowe taryfy na węgiel, to wyniknie ogromne „minus “ w rubryce węgla eksportowego w bilansie handlowym. Trzeba też z całym naciskiem przypomnieć, że na takie zróżnicowanie cen węgla w kraju i na eksport przemysł górnośląski może sobie pozwalać dopiero w Polsce, gdyż pod rządem pruskim nie istniała dwoistość krajowych i zagranicznych cen, co oficjalne źródło x) wyraźnie stwierdza.

Na niedługą i ściśle wyrachowaną metę czasu można uprawiać politykę stratnych cen eksportowych w formie t. zw.

dumping’ u, ale tylko wobec słabszego konkurenta, aby go zniszczyć i niepodzielnie zawładnąć rynkiem. Gdy jednak chodzi o konkurencję węgla angielskiego, taka polityka je st szaleń­

stwem. Im dłużej będzie się podtrzymywać w sztuczny sposób eksport kosztem ogromnych a beznadziejnych strat, tem ciężej musi się to zemścić. Zresztą musimy także o tem pamiętać, że nawet najlepszy węgiel górnośląski ma pewne ujemne właści­

wości w porównaniu z inoymi węglami. Właśnie bowiem n aj­

lepszy węgiel czerpie się z pokładu wzgl. pokładów t. zw.

siodłowych o niezwykłej grubości, która u jednolitego pokładu (Reden) dochodzi do 8 — 12 m. Ze względów technicznych eks­

ploatacja węgla z jednego bardzo grubego pokładu je s t trudniej­

sza i kosztowniejsza, aniżeli z kilku cieńszych, a ponadto sto sowanie podsadzki płynnej (zamulania) przysparza jeszcze dalszych kosztów na każdej tonnie węgla 2), co nie może być obojętne, gdy chodzi o konkurencję.

1) H an d b u ch des O berschlesischen In d u strieb e zirk s, Hi-g. vom O berschlesischen Berg* u n d H tttte n m a n n isc h e n V erein. K atto w itz 1913. S tr. 344.

2) S chlesische L andeskunde. K atu rw . A bt. H rg. von F r. F rech.

L eipzig 1913. Str. 317, 325.

(16)

Jeżeli zaś górnośląscy przemysłowcy łudzą siebie i dru­

gich nawoływaniem do większej konsumcji węgla w kraju, a zwłaszcza na kresach wschodnich (!), to dają przez to naj­

lepszy dowód, że nie mają pojęcia o warunkach naszego życia i nawet nie starają się ich poznać. Kto chciałby wydatnie pod­

nieść zużycie węgla wewnątrz kraju, m usiałby wskrzesić Col- berta z jakąś „gabelle11, na wzór owej „gabelle du sel“ za Ludwika X IV ., która na tem polegała, że każda osoba ponad 7 lat życia była obowiązana kupować rocznie 7 funtów samej tylko soli do gotowania.

Prognoza naszego węgla, która w powyższem oświetleniu przybiera tak ponury wygląd, mogłaby każdej chwili zmienić się na bardzo pomyślną, jeżeliby otworzyły się drogi do ry n ­ ków w Rosji. Na razie jednak kwestja nawiązania stosunków handlowych z Rosją je st ilością niew iadom ą, a tak ą niewolno operować w realnej prognozie ekonomicznej. Niewątpliwie kie­

dyś, gdy światowa produkcja ropy naftowej znacznie spadnie, przyjdzie kolej na przeróbkę węgla na deryw aty ropne w dro­

dze prasmoły czy uwodornienia, do czego górnośląski węgiel szczególnie się nadaje. Chodzi tu jednak o dalszą perspektywę, dopiero gdzieś za dziesiątki l a t , co w obecnej prognozie nie odgrywa roli.

Jakkolwiek zatem hyperprodukcja węgla wymaga bez­

względnie redukcji, to z tego jeszcze nie wynika, by zarazem miano zaniechać wszelkiej inicjatyw y. Przeciwnie, poszukiwa­

nia nowych pokładów węgla, które dałyby nam własny koks hutniczy, są sprawą piekącą, ponieważ je st to jeden z naj­

ważniejszych warunków egzystencji przemysłu żelaznego.

Przedewszystkiem nasuwa się okręg rybnicki, gdzie pomimo komplikacji w budowie geologicznej można z wielkiem prawdo­

podobieństwem spodziewać się w dostępnej głębokości przedłu­

żenia pokładów ostrawskich, które dostarczyłyby nam własnego koksu hutniczego. Gdy mowa o koksie hutniczym, nie można brać poza nawias okręgu krakowskiego, gdzie już w jednem miejscu, w okolicy kopalni brzeszczańskiej, coprawda niestety w wielkiej głębokości, nawiercono pokład węgla, który w labo- ratorjum dał koks bez zarzutu 1). P ak t ten stanowczo zachęca do dalszych poszukiwań i nie jest wykluczona ewentualność, że gdzieś dalej ten sam pokład koksujący podnosi się do mniej­

szej i dostępniejszej głębokości.

W porównaniu z górnictwem węglowem, które, choć nie­

domaga wskutek przerostu i nienaturalnej hyperprodukcji, to v) D oliński i L o rió w n a : A nalizy w ęgli kam iennych. Spraw ozd.

P a ń stw . I n s ty tu tu Geol. Tom. I. 1922. S tr. 605—608.

(17)

jednak je s t przynajmniej ufundowane na podziemnem bogactwie węgla, daleko gorzej wygląda sprawa przemysłu żelaznego, bo temu brak nietylko własnego koksu, hutniczego, ale przede­

wszystkiem tej kardynalnej podstawy, jaką są rudy żelaza n a m i e j s c u . Górnośląskie rudy żelaza, które przed z górą stu laty dały impuls do hutnictwa, były w swych zasobach pod­

ziemnych zbyt szczupłe i zarazem w swej jakości zbyt ubogie, aby na nich mogło oprzeć się hutnictwo. O szczupłości zaso­

bów rudy żelaza i ich dysproporcji wobec rozmachu hutnictw a mówią cyfry statystyczne, z których dowiadujemy się, że pro­

dukcja rodzimych rud żelaza na Górnym Śląsku doszła do masimum w r. 1889, a od tej chwili gwałtownie spadała do znikomej ilości.

Na wytworzenie surowca żelaznego składa się koks h u t­

niczy i ruda żelaza w stosunku przynajmniej 1 : 2 lub naw et więcej, tak iż na 1 t koksu potrzeba 2 ’0 — 2'5 t rudy. J e s t rze­

czą arytmetycznie prostą i ja sn ą , że lepiej dowozić 1 t koksu do 2-0 —2'5 t rudy, niż naodwrót. Oczywiście bowiem koks prze­

wozi się w stanie czystym, a natomiast rudę tylko z pewnym procentem zawartości żelaza i z całym balastem tych składni­

ków, które w wielkim piecu dadzą żużel. Mimo to wprowadze­

nie węgla kamiennego wzgl. koksu do hutnictwa żelaza stano­

wiło tak fascynujący krok naprzód, iż hutnictwo w początkach swego rozwoju zaczęło sadowić się przy węglu. Taksamo na Górnym oląsku, w latach mniej więcej 1850— 1875 huty w y­

ra sta ją , jak grzyby po deszczu, a w szystkie przytulają się do kopalń węgla i gniotą się w ciasnym skrawku między Gliwi­

cami a Mysłowicami, zostawiając główne centrum górnośląskich rud żelaza, Tarnowskie Góry na uboczu. Tymczasem jednak na szerokim świecie atrakcja rud żelaza, do których koks po­

winien wędrować, ujawnia się w sposób kategoryczny, n a j­

wcześniej i najwyraźniej, ja k tyle innych przejawów w dzie­

dzinie przemysłu, na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Tam ośrodek przemysłu żelaznego najpierw rozwi­

nął się w zachodniej Pennsylwanji (Alleghany) z okręgiem P ittsb u rg a na czele, gdzie było na miejscu podostatkiem w szyst­

kiego, czego potrzeba, a więc węgiel koksujący i wcale niezłe rudy żelaza (Clinton Ores), a naw et gaz ziemny. Gdy jednak około 1890 r. produkcja rud żelaza zaczęła się przesuwać ku Jezioru Górnemu, gdzie rudy żelaza są najlepsze, musiał za lepszemi rudami siłą faktu podążyć przemysł żelazny, a wraz z nim koks hutniczy z P ennsylw anji1). Podobną wędrówkę

•) M ille r: Some G eographic Influences o f th e L ake S uperior Iro n Ores. B u lletin o f th e A m er. G eograph. Society. Tom 46. New Y ork 1914. S tr. 9 0 6 -9 0 7 .

11

(18)

12

przemysłu żelaznego, coprawda już na europejską, a nie ame­

rykańską miarę , można było zauważyć w przedwojennych Niemczech, a mianowicie w kierunku z W estfalji i Nadrenji ku złożom rudy w Lotaryngji. A trakcja rud lotaryńskich dzia­

łała na hutnictwo z taką siłą, że przemogła nawet idealną drogę spławną Renu i taryfową kontrakcję rządu niemieckiego, spowodowaną niepokojem o los hutnictw a w W estfalji i Nad­

renji. Chociaż fakt ten był omawiany w literaturze niemieckiej 1J, to jednak w górnośląskim partykularzu przemysłowym, jakby na przekór, jeszcze w r. 1913 głoszono niedorzeczną tezę, źe

„ruda wędruje do węgla“ 2). Zacofanie górnośląskich znachorów przemysłu żelaznego wobec tego, co siłą faktu działo się na szerokim świecie, można sobie tłómaczyć chyba tem zaślepie­

niem, do jakiego doprowadziła protekcja taryfowa w przed­

wojennych Niemczech, którą już poprzednio omówiliśmy. Tylko dzięki protekcji rządu niemieckiego mogło wybujać takie dziwo natury, ja k hutnictwo bez naturalnej i nieodzownej podstawy dostatecznego zasobu i to dobrych rud żelaza n a m i e j s c u , a ponadto również bez koksu hutniczego na miejscu. Z chwilą, gdy ustała taryfowa protekcja, a raczej niemal daremszczyzna, kończą się też warunki bytu hutnictw a i związanego z niem przemysłu żelaznego na Górnym Śląsku. Rozmach minionych la t może działać jeszcze przez pewien czas, jak u słabnącego koła rozpędowego, ale już ogrom obecnego przesilenia w górno­

śląskim przemyśle żelaznym nasuwa poważne memento, czy jest to objaw przemijający, za który odpowiedzialność możnaby zwalać na polski rząd i na polskiego robotnika, czy też może. . . początek koń ca! Gdy bowiem dzisiaj konkurencja przemysłowa staje się przedewszystkiem „wyścigiem na odległość11 — handi­

cap of distances, jak Amerykanin się wyraża s) — to los h u t­

nictwa, które nie posiada na miejscu ani rud żelaza, ani na­

wet koksu hutniczego, je st zadekretowany i nie odmieni go żadna akcja ratunkowa, która na dalszą metę będzie tylko marnowaniem grosza i czasu. Powszechne przesilenie ekono­

miczne w Europie sprawiło, źe do tego samego wspólnego mia­

nownika sprowadza się Górny Śląsk, jakkolwiek tutaj przesi­

lenie wystąpiło w takich niezwykłych rozmiarach, iż powinno wzbudzić refleksję , że tu obok paneuropejskich przyczyn istnieją

*) S chuhm acher H . : W e ltw irts c h a ftlic h e S tudien. L eipzig 1911. S tr. 421—424.

2) „Das E rz re is t zu r K o h le“. H andbuch itd . S tr. 683.

3) G. O. S m ith : The Econom ic L im its to D om estic Indepen- dence in M inerals. M inerał R esources o f th e U n ite d S tates. 1917.

P a r t I. Str. 4 a.

(19)

jeszcze jakieś swoiste i lokalne, z których musimy raz wreszcie zdać sobie trzeźwo sprawę.

Jeżeli chodzi o prognozę górnośląskiego przemysłu w sto­

sunku do całej Polski, to wielka różnica zachodzi między gór­

nictwem węgla kamiennego a hutnictwem żelaza. Górnośląski okręg węglowy jest nierozerwalnie zespolony budową geologi­

czną z sąsiednimi okręgami Dąbrowy Górniczej i Krakowskiego w jedną jednostkę naturalną i gospodarczą, a zarazem jedyną, w której mamy „polski węgiel“. Poza geologicznemi granicami powyższej jednostki naturalnej, nigdzie zresztą na naszych zie­

miach nie zapowiada się odkrycie pokładów węgla kamiennego, o czem geolog musi przy każdej sposobności z całym naciskiem przypomnieć, gdy widzi niefortunny a kosztowny eksperym ent wiercenia za węglem w Gałęzicach pod Chęcinami.

Tymczasem zaś przemysł żelazny posiada oprócz Górnego Śląska, łączącego się z Sosnowcem i Dąbrową Górniczą, jesczze dwa inne, odrębne i samoistne ośrodki, a mianowicie okręg częstochowski i okręg kielecko - radomski, dziś zaniedbany, a jednak mający swoją tradycję, sięgającą wstecz aź do saskich czasów i opromienioną duchem Lubeckiego. Jeżeli chodzi o sto­

sunek górnośląskiego przemysłu żelaznego do okręgu często­

chowskiego i kielecko - radomskiego, to wysuwa się nietylko problem narodowy, który poruszymy w dalszych rozdziałach, ale zarazem kw estja konkurencji ekonomicznej. Kluczem do tego zagadnienia ekonomicznego są nasze polskie rudy żelaza, które mamy głównie w okręgu częstochowskim i kielecko - ra­

domskim. St. Kontkiewicz obliczał ich zapas w okręgu często­

chowskim na 82 milj. tonn, a w kielecko - radomskim na 310 milj. to n n 1), ale zdaje się, że cyfry te są za małe i w rzeczy­

wistości zasoby podziemne okażą się znacznie większymi. Ich zawartość żelaza w stanie wyprażonym wynosi 42 —48 °/0, a u sferosyderytowych rud starachow ickich2) nawet 51 — 5 8 °/0 (incl. mangan). Znawcy stwierdzają, że w hutnictwie można używać naszych rud, jednakowoż z dom ieszką, w stosunku mniejwięcej po połowie, rud zagranicznych i to wysokoprocen­

towych hematytów z Szwecji, Krzywego R ogu itp. 3).

Podczas wojennej okupacji Królestwa, gdy górnośląscy przemysłowcy w swych memorjałach do Berlina wołali o aneksję

’) Czasopismo g ó rn ic z o -h u tn ic z e . E ok IV. K ra k ó w 1919. S tr.

125-126.

2) P a w lic a : I la s te ru d y żelazne S tarachow ic. S praw ozdanie P ań stw . I n s ty tu tu G eologicznego. Tom I. W a rsz a w a 1920.

3) Inż. W . K uczew sk i: R u d y polskie a h u ty górnośląskie.

P rzem y sł i H andel. R ok V. 1924. S tr. 981 i n ast.

1S

(20)

14

polskich okręgów przemysłowych, wówczas jaw nie zdradzali swój apetyt na nasze „wartościowe pokłady rudy żelaznej11 *).

Z chwilą natomiast, gdy fantazje zaborcze prysły, a Górny Śląsk znalazł się w granicach Polski, dawny apetyt tychsamych górnośląskich przemysłowców zmienia się w nieprzezwyciężony w stręt, tak iż w oficjalnym organie ministerjalnym bezustannie mówi się o „bojkotowaniu11 polskich rud żelaza przez przemysł górnośląski2). Czyżby nasze rudy żelaza ze zmianą konstelacji wojennej i politycznej odrazu zmieniały swe własności m inera­

logiczne? Krótką odpowiedź na to daje jedna tylko cyfra statystyczna za rok 1925, z której dowiadujemy się, że w tym okresie import z Niemiec samych tylko n i s k o p r o ­ c e n t o w y c h ( do 50 °/0 w ł ą c z n i e ) rud żelaza wyniósł 112.607 to n n 3). Na tym przykładzie widzimy, o co chodzi górno­

śląskim przemysłowcom, a mianowicie z pewnością nie o rzecz samą, lecz o popieranie swej „w łasnej11 produkcji. Nasze rudy żelaza pachły im jako „w łasne“ tylko wówczas, gdy kładli rękę na Królestwie. Gdy zaś sami znaleźli się w granicach Polski, uznają przedewszystkiem także „w łasne11, ale jako takie już niemieckie rudy żelaza 4). Nareszcie nowa taryfa celna od 1 sty ­ cznia 1926 ujęła się za naszemi rudami i przyniosła cło przy­

wozowe na zagraniczne, niskoprocentowe (poniżej 50°/0) rudy żelaza. Jednakowoż niemal równocześnie wskutek nowej taryfy kolejowej z ważnością od 10. lutego 1926 dowóz rudy radom­

skiej na Górny Śląsk tak podrożał, iż, jak to inż. W . Kuczewski cyframi udowadnia 6), wypadnie niewiele taniej od rudy szwedz­

kiej, oczywiście w przerachowaniu na procentową zawartość żelaza. Jeżeli zaś ten sam autor utrzymuje, że taryfa ta jest wprost zabójczą dla naszych rud, to właściwie trzebaby pójść o krok dalej i ogólnie powiedzieć, źe k a ż d a t a r y f a k o l e ­ j o w a , g d y m a b o d a j n i e p r z y n o s i ć s t r a t y k o l e i , m u s i b y ć m n i e j l u b w i ę c e j n i e k o r z y s t n ą d l a r u d ż e l a z a , a z w ł a s z c z a n i s k o p r o c e n t o w y c h , ponieważ nie transport rudy powinien dążyć do węgla, ale ruda powinna przyciągać węgiel do siebie. Sam przecież inż. W . Kuczewski nie tak dawno wykazywał w swych obliczeniach, jaką trudno-

») D rogi Polski. B ok 3. 1924. S tr. 217.

*) P rzem ysł i H andel. 1926. Str. 326.

3) H andel Z ag ran icz n y B zeczypospolitej P olskiej. 1925.

4) P rz y pewnej sposobności g ó rn o śląscy przem ysłow cy po ru ­ sz a li ew entualność sprow adzania ru d z N orm andji, ja k gdyby u n a s n ik t się n ie orjen to w ał, że ru d y te należą do sfery finansowej T hyssena.

5) Inż. W . K uczew ski, T ary fy kolejowe a h u tn ic tw o . P rzeg ląd G ospodarczy. 1926. S tr. 243.

(21)

acią dla użytku rudy częstochowskiej jest drogi transport na 100 km do hut górnośląskich1). Skoro obecnie inż. W. Kuczewski stwierdza, że nowa taryfa kolejowa, utrudniająca dowóz rudy radomskiej na Górny Śląsk, jednak ułatw ia dowóz węgla do H uty Częstochowa, to fakt ten jest pocieszającym symptomem, że autorowie naszych ta ry f towarowych jako pierwsi u nas orjentują się w tej kardynalnej zasadzie, iż objawem naturalnym i nieodwracalnym jest ciążenie hutnictw a ku rudom żelaza, a natom iast dowóz rud, szczególnie naszych niskoprocentowych, do węgla musi przynosić stratę albo kolei, albo przemysłowi.

Boć widzieliśmy już na przykładzie Ameryki, źe nawet tak świetne rudy z nad Jeziora Górnego, równające się szwedzkim, jednak nie dążą za węglem do Pensylwanji, ale naodwrót, od­

chylają przemysł żelazny stam tąd ku sobie.

Nie trudno wyciągnąć wniosek z powyższych wywodów i odpowiedzieć na pytanie, gdzie u nas hutnictwo żelaza ma naturalne i nieodmienne warunki istnienia oraz stopniowego rozwoju. Rzecz całkiem jasna i prosta, że tylko tam, gdzie są na miejscu rudy żelaza, których conajmniej po połowie można użyć do nabijania wielkich pieców, a więc nie na Górnym Śląsku, lecz w okręgu częstochowskim i kielecko - radomskim.

D rugą połowę rudy, a mianowicie wysokoprocentowej, będziemy musieli zawsze sprowadzać z Szwecji, Krzywego R ogu itp., zależnie od danej konjunktury. Jeżeli zaś musimy z tak daleka sprowadzać, to je st już rzeczą obojętną, dokąd, czy na Górny Śląsk, czy do okręgu częstochowskiego lub kielecko-radomskiego.

W ten sposób warunki geologiczne dyktują naszemu hutnictwu żelaza przyszłość tylko w okręgu częstochowskim i kielecko- radomskim. W szelkie ulgi taryfowe, celne i podatkowe, które Rząd dawał i daje hutom górnośląskim, jakby na przekór na­

turalnym warunkom, są w gruncie rzeczy marnowaniem grosza narodowego, który z czasem opłaciłby się sowicie, jeżeliby go włożono w modernizację i podniesienie kopalnictwa naszych rud żelaza i na ogół inwestowano w przemyśle żelaznym w okręgu częstochowskim i kielecko-radomskim. Z tych zaś dwóch okręgów kielecko-radomski wyróżnia się na swoją korzyść już tem, że swą południowo-wschodnią połacią wkracza w strefę strategicz­

nego bezpieczeństwa. Ponadto za okręgiem kielecko-radomskim przemawiają wszelkie inne pozory korzystniejszego położenia, nie tylko ze względu na tradycję najdawniejszych pionierów naszego przemysłu, którzy dobize wyczuwali, gdzie usadowić prymitywne fryszerki, ale zarazem jako najdalszy ku wschodowi 15

0 Przemysł i Handel. 1925. Str. 208.

(22)

16

punkt obserwacyjny, skąd nie widać Berlina, a zato bliżej w kierunku naturalnej ekspanzji polskiego przemysłu i polskiego technika, gdy przyjdzie ta chwila, że otworzy się dawny, u tarty szlak aż poza Ural.

II. Mechanizm czy organizm ?

W I-szym rozdziale, który traktow ał o górnośląskim prze­

myśle górniczo-hutniczym przedewszystkiem na tle jego n atu ­ ralnych warunków, autor, z zawodu geolog, czuł się na terenie swej niezaprzeczalnej kompetencji. Gdy jednak z kolei mamy zajrzeć za kulisy przemysłu górnośląskiego i zająć się wszech­

stronnie jego przejawami, choćby kw estją zrzeszeń, autor naraża się na niebezpieczeństwo, że będzie zaczepiony o legi­

tymację , skąd jako geolog rości sobie prawo do głosu w kwestjach, na pozór czysto ekonomicznych. Pytanie to przedewszystkiem może nasunąć się z tych k ó ł, gdzie po dawnym zaborze austrja- ckim pokutuje jeszcze wiara w wszechwładność paragrafów i gdzie w każdej dziedzinie górnictwa czy wogóle przemysłu uważa się za zdolnego do jakiejkolwiek funkcji administracyjnej:

wyłącznie tylko prawnika, obok którego technik lub inny fa­

chowiec, oddający swą ścisłą wiedzę na usługi techniki, a więc także geolog, jest conajwięcej tolerowany w roli dekoracji.

Jeżeli, jak tutaj, geolog ma zamiar wkroczyć w sprawy przemysłowe i naogół ekonomiczne, to z góry winien zaznaczyć swe zasadnicze stanowisko w traktowaniu wszelkich przejawów w tej dziedzinie. Ża przykładem wielu niemieckich podręczni­

ków powtarza się do znudzenia oklepane a niefortunne porówna­

nie danego przemysłu czy nawet całego gospodarstwa spo­

łecznego z mechanizmem zegarka. Tymczasem zaś geolog na każdy przedmiot swych badań lub dociekań patrzy ze stano­

wiska ewolucji i zaraz pyta o dotychczasowy rozwój, z którego wyłonił się dzisiejszy stan rzeczy, a stąd wysnuwa wskazania na chwilę obecną i prognozę na przyszłość. W takiem pojmo­

waniu ewolucyjnem przemysł je st nie martwym mechanizmem ale żyjącym organizmem. Każdy mechanizm po odjęciu naj­

drobniejszego kółka lub sprężynki przestaje fungować i staje się rupieciem. Organizm natomiast miewa narządy szczątkowe, które można i nieraz naw et trzeba usunąć, a taksamo może u organizmu zajść konieczność amputacji jakiejś części dla ura­

towania całości. Co znaczy takie traktowanie sprawy, najlepiej można okazać, jeżeli powrócimy do naszego problemu Górnego Śląska. W obecnem przesileniu przemysłu jesteśm y świadkami, jak ręka biurokratyczna usiłuje mechanizm naprawiać, z takim rezultatem, źe bezrobocie na Górnym Śląsku ciągle jeszcze

(23)

w z ra sta ! Tymczasem zaś, zamiast naprawiać mechanizm, trzeba leczyć organizm. Aby zaś leczyć, należy z organizmu prze­

mysłu. odjąć takie w arsztaty pracy, które są w nim niejako narządami szczątkowymi z powodu przestarzałych i nieekono­

micznych urządzeń technicznych- Taksamo zasada ewolucji dyktuje, źe na przerost czyli hyperprodukcję węgla niema innej rady, jak amputacja czyli zamknięcie kopalń, które z powodu jakości węgla, geologicznych warunków eksploatacji i swych urządzeń technicznych są mniej zdolne do walki o byt czyli konkurencji. J a k w organizmie, taksamo tutaj amputacja mogłaby być z korzyścią dla całości, gdyż wzmogłaby żywotność i pro­

dukcję tych kopalń, które mają najlepsze warunki do walki 0 b y t, a więc do konkurencji, co w rezultacie byłoby n aj­

pew niejszą, choć może powolną drogą ku złagodzeniu bez­

robocia.

Na równi z wszelkiemi formami zbiorowego życia, taksamo zrzeszenia przemysłowe i gospodarczs nie mogą być eksklu­

zywnym, jak dotychczas, tematem dyskusji, polemik i ankiet W kołach prawniczych i ustawodawczych, ale należy przypa­

trzeć się tej kwestji pod kątem ewolucji. W takim razie zaś nie można stanąć na stanowisku skrajnej negacji i odmawiać zrzeszeniom przemysłowym lub gospodarczym wszelkiej racji bytu, gdyż zasada ewolucji uznaje życie zbiorowe i współdziel- cze, ale pod pewnymi warunkami. Tak np. w górnictwie wę- glowem zrzeszona praca może być nawet koniecznością, ale musi mieć na celu przedewszystkiem racjonalność eksploatacji 1 produkcji, a w rezultacie — choć zwiększa nieco własny koszt wydobycia — to jednak ma limitować zwyżkę ceny i chronić konsumenta przed nadmiernym jej wzrostem 1). Kwestja zrzeszeń je st jedną z najaktualniejszych w problemie górno- śląskiogo przemysłu, właśnie bowiem z Górnego Śląska wyszły Konwencja Węglowa i Syndykat H ut Żelaznych, a następnie pod firmą „ogólnopolską11 wchłonęły resztę naszej produkcji 2).

') G ilbert an d Pogue, The E n e rg y R esources o f th e U nited S ta te s . U n. St. N atio n al M useum . B ulletin 102, Vol. 1. W a sh in g to n 1919. S tr. 2 5 - 2 6 .

2) W zorem b y ła K onw encja W ęglow a, tw ó r n a m odłę n ie­

m ieck ą, przeszczepiony n a n a sz g r u n t w ra z z p rzy łą cz en ie m G ór­

nego Ś ląska. T ym czasem w Niem czech ju ż oddaw na u s ta liła się opinja, że ta k ie konw encje, s y n d y k a ty itp . b ynajm niej nie są zrze­

sz en ia m i o celach ekonom icznych, ale w g ru n c ie rzeczy o r g a n i­

zacjam i, d y k to w an em i ro sn ą c ą chęcią zy sk u u przedsiębiorców . Z obszernej lite r a tu r y niem ieckiej n a te n te m a t por. np. W i e s e :

„Die rh ein iscb - w estfalisch e E ise n in d u strie in der g e g e n w a rtig e n K ris is “. J a h rb u c h fu r G ese tz g eb u n g . . . . von Schm oller. Tom 26.

1902. S tr. 320.

17

2

(24)

Obszernym tematem Konwencji Węglowej zajmiemy się w roz­

dziale IY-tym, a na razie wystarczy podkreślić ten fakt anor­

malny, źe Syndykat Polskich H ut Żelaznych, zaczął swe istnie­

nie od takiego podwyższenia cen żelaza, że opinja oficjalna musiała to piętnować jako wygórowane i „dyktowane raczej przez konieczność utrzymywania przy życiu kilku drobnych, słabych jednostek wytwórczych11 x). W takich warunkach zrze­

szenie przemysłowe staje się wprost negacją wyłuszczonej po­

wyżej zasady, która wskazuje jako cel uczynienie produkcji racjonalniejszą i to małym kosztem konsumenta, ale nigdy pod­

trzymywanie mniej ekonomicznych warsztatów pracy za wszel­

ką cenę.

Patrząc na przemysł ze stanowiska jego rozwoju, mamy zarazem najniezawodniejszą kontrolę horoskopów na przyszłość.

W prognozie górnośląskiego przemysłu górniczo - hutniczego jako najdrażliwszą kwestję okazaliśmy hutnictwo żelaza, któ­

remu brak naturalnych podstaw bytu. Dzięki protekcyjnemu traktowaniu w przedwojennych Niemczech, górnośląski przemysł żelazny wyrósł na roślinę w ybujałą, jakby cieplarnianą, a po­

zbawioną żywotności i odporności w walce o byt. Że naw et w tej cieplarnianej atmosferze przedwojennej górnośląski prze­

mysł żelazny nie nabrał siły do walki o byt, o tem w sposób kategoryczny mówią cyfry statystyczne i z nich dowiadujemy s ię , że udział Górnego Śląska w całkowitej produkcji surowego żelaza w Niemczech w roku 1871 wynosił 14‘8°/0, a odtąd stale zmniejszał się, bez chwilowego nawet zwrotu ku lepsze­

m u, aż do 5*9°/0 w roku 1 9 1 2 2). Jeżeli zaś zechcemy snuć dalej porównanie górnośląskiego przemysłu żelaznego jako orga­

nizmu wybujałego, a pozbawionego naturalnych podstaw i nie- zahartowanego do walki o by t z b. Królestwem, to również argument rozwojowy ma głos decydujący i to na rzecz b.

Królestwa, którego przemysł zawsze szedł po linji stopniowego rozwoju, opartego na naturalnych warunkach, do których umiał się przystosować. Należy przytem pamiętać, że w Królestwie przemysł żelazny, jak cały wogóle przem ysł, przebył dwie kata­

strofalne próby 'swej żywotności, jakiemi były oba powstania w r. 1881 i 1863 wraz z wszelkiemi w konsekwencji represja­

mi celnemi itp. ze strony rządu rosyjskiego, a przecież zawsze powracał do życia, gdyż nietylko posiadał naturalne warunki rozwoju, które okazały się silniejszemi od wszelkich represji zaborczych, ale zarazem to, czego przedewszystkiem wymagamy od zdrowego organizmu, że mianowicie właśnie dzięki tym

Ł) P rz e m y sł i H andel. 1926. S tr. 161.

2) H an d b u ch itd . S tr. 407.

18

(25)

19 katastrofom zahartował się i przysposobił do walki o byt. Stąd można wysnuć na przyszłość tylko taki wniosek, źe nie na Górnym Śląsku, ale w b. Królestwie przemysł ma wszelkie dane, wynikające z dotychczasowego rozwoju, aby podźwignąć się i ożyć z obecnej prostracji ekonomicznej. Ja k nieodwołalne jest prawo ewolucji również w dziedzinie przemysłu, o tem mogą coś powiedzieć choćby wykazy statystyczne o obecnym stanie bezrobocia, które naogół stw ierdzają u nas od lutego b. r. już pewien spadek bezrobocia1). Rzućmy jednak okiem na szczegółowe cyfry, a dowiemy się nich, że wszystkie woje­

wództwa przemysłowe, a więc Łódź, Poznań, Kielce i t. d.

wykazują odrazu ubytek bezrobotnych. Jeden tylko Górny Śląsk, gdzie najwięcej mówi się o bezrobociu i gdzie Rząd niemal skoncentrował swoje wysiłki ku poprawie, postponując inne dzielnice przemysłowe -— do kwietnia b. r. ciągle notuje jakiś przyrost bezrobotnych. Zarazem wiele daje do myślenia ten znamienny objaw, że w górnośląskiem górnictwie i hutnictwie bezrobocie jeszcze w zrasta, w czasie, gdy w województwie kieleckiem i to właśnie w przemyśle górniczo - hutniczym uderza nas już zwiększenie się ilości rąk roboczych. Oczywiście, na razie nie można jeszcze powiedzieć, czy ten spadek bezrobocia od lutego b. r. je st tylko chwilowym zwrotem, czy też już tym upragnionym zadatkiem lepszej przyszłości. Mimo te po­

zostaje faktem, że najmniejsze drgnienie ku lepszemu odrazu zaznacza się we wszystkich przemysłowych województwach, ale nie na Górnym Śląsku.

Jeżeli dziś zawiły i poniekąd drażliwy problem górno­

śląskiego przemysłu traktuje się z tego stanowiska, że chodzi tu o jakąś kwestję polityki wewnętrznej lub nawet naszej ambicji popisania się na zewnątrz, to względy te stają się podrzędnymi wobec dyktatu ewolucji, a mogą mieć swoją rację tylko wówczas, jeżeli idą w parze z imperatywem rozwoju, przystosowanego do naturalnych warunków i do walki o byt.

Inaczej zaś można conajwięcej osiągnąć chyba tylko jakiś — mówiąc po kupiecku — krótkoterminowy e fe k t, nad którym wszechwładne prawa rozwoju rychło przejdą do porządku dziennego.

III. Z a kulisami.

W szystkie misterne nici górnośląskiego przemysłu gór­

niczo - hutniczego schodzą się w centralnej organizacji, którą

*) S ta ty s ty k a P ra cy . 1926. Zesz. 3 i n a st. Dopiero od k w ie­

tn ia b. r. zaznacza się m a ły spadek bezrobocia n a G órnym Śląsku.

*

(26)

pod nazwą „Oberschlesischer Berg- und Huttenm annischer Ve- rein" Górny Śląsk odziedziczył z czasów pruskiego regime’u.

Przejście pod polską suwerenność państwową zamanifestowano na zewnątrz przemianowaniem się na „Górnośląski Związek Przemysłowców Górniczo - Hutniczych*4. Aby jednak nazwa nie łudziła społeczeństwa, że polonizacja wnika do tego Związku, lepiej będzie używać dawnego skrótu „Berghilttenm ann".

Za kulisami Berghtitteninanna, gdzie niejako tętni serce górnośląskiego przemysłu górniczo - hutniczego, można najlepiej poznać charakterystykę tego przemysłu. Pod batutą general­

nego dyrektora, który za niemieckich rządów był sobie zwy­

kłym kierownikiem (Geschaftsfuhrer), pracuje szereg departa­

mentów z osobnymi dyrektorami na czele, jak departam ent celny, kolejowy, prawny, hutniczy itd., a każdy z nich jest nabity personalem rozmaitej kwalifikacji. Obok wielu ludzi ze stopniami akademickimi można znaleźć także dyrektora, któ ­ rego jedyną kwalifikacją je st prasowa i polityczna działalność z czasów pruskiego regim e’u. Przyjrzawszy się rozwlekłej i drobiazgowej, a w rezultacie ogromnie kosztownej pracy, wi­

dzimy zarazem zasadniczą przyczynę niedomagania górnośląskiego przemysłu, a mianowicie przerost administracji. Mimowoli odnosi się wrażenie, że Berghuttenm ann jest nietylko centralną orga­

nizacją przemysłu, ale po części także schroniskiem dla jedno­

stek, które w Niemczech byłyby zostały na stanowisku skrom­

nego urzędnika kolejowego, sądowego itd., a tutaj mogą roz­

pierać się w roli dyrektorów. Patrząc z odległości na niemieckie organizacje, urobiliśmy sobie przesadną, niemal aż do samoza­

parcia bałwochwalczą opinję o niemieckiej fachowości. Gdy obecnie mamy górnośląski światek przemysłowy w obrębie na­

szych granic, wartoby spojrzeć krytycznie w oczy tej przere­

klamowanej fachowości niemieckiej. Odrazu uderzyłby nas taki dziwoląg, że sprawy wodne, które na Górnym Śląsku należą do najbardziej piekących kwestyj, jako agenda poruczona przez władze wojewódzkie, spoczywają w Berghiittenmannie w rękach zawodowego. . . h u tn ik a ! Szkoda, źe nasze koła techniczne nie znają humorystycznego projektu, jaki ulągł się w ukryciu Berg- huttenmanna, a polega na tem, ażeby na Górny Śląsk dostar­

czyć nowych zapasów wody z alluwjów rzecznych koło Oświę­

cimia przy pomocy licznych płytkich studzienek jakiegoś nie­

mieckiego patentu. Rewelacja techniczna, jaką był projekt Dr.

R osłońskiego]) dla przemysłowców górnośląskich, powinna

*) R osłoński: Die W a sse rv e rso rg u n g d. oherschl.es. In d u strie - bezirks au s der W eissen P rzem sza im A n sch lu ss an die W asser- v erso rg u n g des In d u strie b e z irk s von D ąbrow a. Z eitschr. d. O berschles.

Berg- un d H u tte n m a n n . Yereins. 1924.

20

(27)

zreflektować naszych defetystów, że polska wiedza techniczna może czapką nakryć fachowców niemieckich.

Dla pozoru polonizacji dopuszczono w Berghiittenmannie dwóch Polaków na stanowiska t. zw. dyrektorów, którzy są wprawdzie samoistnymi referentami, ale nie mają departam en­

tów i nie wolno im referować po polsku. Zdaje się, że ten nikły kontyngent Polaków na wyższych stanowiskach je st nie­

przekraczalny. Gdy bowiem chodziło o pozyskanie pewnego Polaka, to wpierw robiono dla niego miejsce, usuwając w spo­

sób wprost brutalny innego Polaka, doktora praw z przeszłością w polskiej służbie konsularnej, byleby tylko nie powiększać ilości Polaków na wyższych stanowiskach.

Z chwilą, gdy Górny Śląsk został wcielony do Polski, Berghuttenm ann znalazł się w konieczności wprowadzenia pol­

skiej korespondencji z centralnemi władzami w Warszawie.

Kwestję tę załatwiono w ten sposób, źe utworzono w tym celu osobne biuro tłumaczeń, w którem izolowano polszczyznę, jak- gdyby w formie jakiegoś nowotworu, który w każdej chwili moźnaby odciąć, byleby nie naruszać rdzennej niemieckości ca­

łego zespołu Berghiittenm anna i jego departamentów. To biuro tłumaczeń je st odrębnie traktowane, gdyż w niem Polak nawet z najwyższemi kwalifikacjami umysłowemwnie dorobi się ani w przybliżeniu takiej płacy, co którykolwiek b. pruski asesor w innych niemieckich departamentach Berghiittenmanna, a za to pozostaje pod ciągłym nadzorem tajnym. Słuszność jednak każe przyznać, że tej funkcji „ochrauy“ nie podjąłby się żaden Niemiec z akademickiem wykształceniem i używa się do tego niż­

szych, mało inteligentnych kreatur w zespole Berghiittenmanna.

Ktokolwiek wniknie za kulisy Berghiittenmanna, przede­

wszystkiem musi zauważyć, że tutaj przechowały się jeszcze pewne tradycje niemieckiego średniowiecza, a mianowicie ustrój, który moźnaby porównać z feudalizmem i tajemniczość na wzór femy (Fehmgericht).

Już samo stanowisko generalnego dyrektora wśród B erg­

hiittenmanna i w stosunku do jego całago personelu ogromnie trąci dawnymi czasami dworactwa. Przepaść społeczna, jaka dzieli generalnego dyrektora i dyrektorów od najniższych urzę­

dniczek, wyraża się cyfrową różnicą między kilku tysiącami złotych a stu kilkudziesięciu złotymi m i e s i ę c z n e j płacy.

Z reguły Polak nawet o wybitnych kwalifikacjach umysłowych dostaje znacznie mniej od Niemca, choćby nawet wiekiem młodszego i o mizernych kwalifikacjach.

Nie ulega wątpliwości, że każdy przemysł czy organizacja przemysłowa musi mieć swoje tajemnice. Jeżeli chcielibyśmy

21

(28)

sięgnąć za jakim ś przykładem poza Górny Śląsk, to nasuwa się porównanie z przemysłem naftowym, gdzie każde przedsię­

biorstwo musi strzec ja k oka w głowie wszelkich szczegółów o swej polityce nabywania i odwiercania terenów naftowych, gdyż najmniejsza niedyskrecja może mieć fatalne skutki i n a­

wet stać się kw estją egzystencji. Tymczasem w przemyśle górnośląskim, a więc tak samo w Berghiittenmannie chodzi już nie o takie tajemnice, które dla każdego przemysłu są po­

wszechnie uznaną koniecznością, ale o tajemniczość, dochodzącą do śmiesznej przesady. Powrócimy do tego, gdy będzie mowa o Konwencji Węglowej. W Berghiittenmannie tajemniczość po­

lega przedewszystkiem na tem, aby do polskich władz nie do­

stawały się informacje o sprawach politycznych, które z prze­

mysłem i jego tajemnicami nie mają niczego zgoła wspólnego, przyczem stosuje się praktykę średniowiecznej fem y 1).

W dziwnym kontraście z tak ą tajemniczością są fakta przemycania akt przez granicę do Niemiec. W kwietniu 1925 r. nasze władze graniczne przyłapały sekretarza Berghiitten- manna na wywozie akt do Niemiec. Berghiittenm ann wyparł się go i przy pomocy najemnej prasy rozgłosił, że osobnik ten działał na własną rękę. A jednak wywóz odbywał się w sa­

mochodzie Berghiittenm anna, pozostającym pod najściślejszą kontrolą, zaś sam sprawca był w Berghiittenm annie tak za­

ufaną osobą, źe posiadał wszystkie klucze, nawet od p ry w a­

tnych apartamentów generalnego dyrektora. W net potem po­

dobny wypadek wydarzył się samemu dyrektorowi działu celnego w Berghiittenmannie i znowu został zatuszowany dzięki in ­ terwencji pewnej wpływowej osobistości. Najbardziej zaś symp- tomatycznem było przychwycenie urzędnika Śląskiego Tow.

Akc. Kopalń i Cynkowni, gdyż dopiero z przemycanej kore­

spondencji okazało się, że pomimo pozornej polonizacji powyż­

szego przedsiębiorstwa tutejsza dyrekcja jest fikcyjną, a fa k ty ­ czna po dawnemu kryje się w Bytomiu. Ileż wypadków tego rodzaju musi uchylać się przed czujnością naszych władz ?

Berghiittenmann je st arcykosztownym interesem. Budżet roczny idzie w setki tysięcy, a szczególnie interesującą jest w nim pozycja : „Unsere Delegatur in W arschau“ z roczną kwotą 125.000 zł.

Budżet Berghiittenmanna dotowany jest z wkładek, które poszczególne przedsiębiorstwa wnoszą w stosunku swej pro­

‘) Z obowiązku objektywnośei autor pragnie mówić tylko o swoich spostrzeżeniach, ale nie o własnych przeżyciach na Gór­

nym Śląsku i odsyła czytelnika do artykułu p. t. „Mane Tekel“.

Warszawianka, Nr. 40 z d. 10. lutego 1926.

22

(29)

dukcji. W ten sposób pośrednio każdy z nas opłaca na każdej tonnie zużytego węgla datek na utrzymanie Berghiittenmanna, a Rząd łoży już poważną sumę, jeżeli się uwzględni, że po­

biera z górnośląskich kopalń przeszło miljon tonn węgla rocznie na użytek samych tylko koleji. W r. 1925 poszło z górno­

śląskich kopalń dla kolei 1,200.000 tonn węgla. Weźmy dla przykładu, że z ceny każdej tonny węgla idzie na wkładki dla Berghiittenm anna tylko po 10 gr., co z pewnością jest raczej za mało, aniżeli za dużo. W takim razie na powyższej ilości węgla R ząd jako przedsiębiorca kolejowy opłacił pośre­

dnio 120.000 zł. dla Berghiittenm anna. Skoro zatem w cenie każdej tonny węgla górnośląskiego płacimy jakiś ułamek jako haracz na dotację Berghiittenmanna, to mamy wszelkie prawo wytoczyć przed forum publiczne kwestję, czy instytucja ta ma rację bytu, oczywiście ze stanowiska społeczeństwa i Państwa.

Źe bowiem Berghiittenm ann je st potrzebny jako dwór gene­

ralnego dyrektora i jako schronisko dla różnych miernot z po­

śród dawnych urzędników pruskich, to nas zgoła nic nie obchodzi. Faktem natomiast jest, źe ten Berghiittenm ann, jak

■cały wogóle górnośląski przemysł górniczo - hutniczy, którego je s t emanacją, oprócz najniezbędniejszej na zewnątrz dawki Polaków i polszczyzny, w zdryga się przed głębszą polonizacją i trw a w swej tradycyjnej roli posterunku niemczyzny. Mimo to je st przez Rząd uznany i traktow any jako oficjalna repre­

zentacja górnośląskiego przemysłu. Temi sumami, które w cenie górnośląskiego węgla pośrednio, a może nawet bezwiednie Rząd corocznie płaci na budżet Berghiittenmanna, okupuje jedną tylko i to pozorną korzyść. Niewątpliwie je st dla centralnych władz w W arszawie rzeczą bardzo wygodną, że każdą sprawę górno­

śląskiego przemysłu dostają z Berghiittenmanna już uzgodnioną w porozumieniu z wszystkiemi przedsiębiorstwami i z uwzględ­

nieniem ich indywidualnych interesów. Społeczeństwu jednak zależy przedewszystkiem nie na wygodzie referenta, ale na sprawie publicznej, dla której byłoby o wiele lepiej, jeżeliby referent nie miał do czynienia ze zwartym frontem całego przemysłu górnośląskiego, ale mógł przeniknąć tajniki poszcze­

gólnych przedsiębiorstw. Za te sumy, któremi społeczeństwo i Rząd w cenie górnośląskiego węgla zasilają budżet Berg- hiittenmanna, moźnaby wydatnie pomnożyć ilość fachowych referentów i wejść w kontakt z poszczególnemi przedsiębior­

stwami, a usunąć Berghiittenm anna poza nawias. W ten sposób moźnaby zarazem wprowadzić — źe tak powiemy — ład instan­

cji do spraw przemysłu górnośląskiego. Dotychczas bowiem przemysłowcy górnośląscy pod wspólną firmą Berghiittenmanna zwracają się z każdą, nawet błahą sprawą odrazu do władz

23

(30)

centralnych, nie troszcząc się o władze miejscowe, choć tylko te mają taką znajomość lokalnych warunków, aby w opinji i wnioskach stanąć na straży interesu publicznego. Z chwilą zaś, gdy etat i kompetencje władz miejscowych na Górnym Śląsku zostaną tak rozszerzone, aby władze te mogły uzgadniać, indywidualne interesy przedsiębiorstw pod kątem interesu publicz­

nego, wówczas wybije ostatnia godzina dla Berghiittenmanna.

Berghiittenmann skupia w sobie różne instytucje *) i or­

ganizacje, z których Górnośląska Konwencja Węglowa ma dla nas tak wielkie znaczenie, iż trzeba jej poświęcić osobny, na­

stępny rozdział.

IV. Ile i komu płacim y za w ęgiel?

Ze wszystkich minerałów użytecznych najdrażliwszym dla człowieka je st węgiel, gdyż jego najwięcej zużywamy. R o­

czne zużycie węgla wynosi w przecięciu 700—800 kg na głowę całego zaludnienia Rzeczypospolitej. W rzeczywistości jednak rzecz tak się przedstawia, że walną część naszego wewnętrznego zużycia węgla pochłaniają pewne, a zwłaszcza zachodnie dziel­

nice, gdy tymczasem na wschodzie Rzeczypospolitej są rozległe obszary, gdzie ludność conajwięcej tylko pośrednio i tak skro­

mnie uczestniczy w zużyciu węgla, źe czasem przejedzie jakąś przestrzeń koleją żelazną. Mieszkańcy dzielnic zachodnich, k tó ­ rzy wchłaniają największą część polskiej produkcji węgla, ale też i najdotkliwiej odczuwają każdą zwyżkę cen, mają prawo wiedzieć, do czyjej kieszeni idzie ciężko zapracowany grosz i ile z tego dochodzi do górnika, z którego rąk roboczych właściwie węgiel pobieramy. W innych państwach, choćby np.

24

') W śród n ich S zkoła G órnicza w T arn o w sk ich G órach za­

słu g u je n a specjalną w zm iankę. B e rg h iitte n m a n n zorganizow ał j ą w p raw d zie pod kieru n k iem polskich nauczycieli, ale za raze m c a łą szkołę niejako in te rn o w a ł w T arnow skich G órach, w tem n a jb a r­

dziej zniem czałem gnieździe n a G órnym Śląsku, aby w te n sposób odciąć ją od polskiego społeczeństw a. A n ty p ań stw o w e w y b ry k i w ychow anków , wobec k tó ry ch g a rs tk ą polskich nauczy cieli je s t bezsilną, są dobrze znane n a G órnym Śląsku. N asu w a się p y ta n ie, dlaczego nasze w ładze le g alizu ją tę szkołę p ry w a tn ą , skoro opodal Górnego Śląska, w D ąbrow ie Górniczej istn ieje P ań stw o w a S zkoła G órnicza, gdzie m oźnaby k sz ta łc ić górnośląskich adeptów s z ty g a r- stw a w szczerze polskiej atm osferze. Je że li dodam y P a ń stw o w ą Szkołę G órniczą w W ieliczce, to m am y razem aż trz y szkoły tego typ u , a m ianow icie dw ie rządow e i p ry w a tn ą B e rg h iitte n m a n n a w T arnow skich G órach. Czy nie za dużo tego szkolnictw a sz ty g a r- skiego ? N asi technicy pow inni m ieć oko n a tę spraw ę, w idocznie bow iem chodzi o to, aby ta ń sze m i siła m i z półw ykształceniem szty- garskiem rugow ać te c h n ik a z pełnem i kw alifikacjam i akadem ickiem i (t. zw. S teig e rw irtsch aft).

Cytaty

Outline

Powiązane dokumenty

bywa się normalnie, tylko barw a osobników dorosłych jest jaśniejsza i mniej świetna, barwy czarne są jakgdyby w ym yte, nerwa- cya słabsza, łuski zmienione i

Wykorzystanie tego sposobu jest bardzo ważne z punktu widzenia potrzeby odwrócenia destrukcyjnych skutków dotychczasowego spo- sobu realizacji celów Pakietu (w

Ze słów tych widzimy najlepiej, że Słowacki na kilka lat przed spotkaniem się z Towiańskim staje się już mistykiem w najszlachetniejszem tego słowa

Szczególnie jednak wybitną role stosunek jednostki do zbiorowości odgrywa w życiu wojskowym. Jeśli bowiem uczeń czy pracownik spędza w swym zespole tylko kilka godzin dziennie,

Na omawiane zmniejszenie się naszego eksportu nierogacizny w ciągu roku 1926 wpłynęła również bardzo rygorystyczna polityka weterynaryjna, jaką prowadziły w tym

raczej nowoperskich, przyjmował, że już w staroirańskiem dawna swoboda akcentu zanikła i że ustalił się on na przedostatniej i na trzeciej od końca według

KONSULTACJE: poniedziałek – piątek godz. matematyka Dziękuję wszystkim, którzy pięknie pracują i przysyłają swoje prace. Tych, którzy się troszkę zagapili proszę

Studium metodyki nauczania matematyki tylko w przypadkach wyjątko­ wych, w związku z opracowywaniem niewielu tematów, powinno zawierać także pewne nowe elementy