• Nie Znaleziono Wyników

Kto miał kiedy sposobność oglądać w ula woskowe komórki pszczele, ten musiał zauważyć ich podziwu godną r e ­ gularność. Geometryczna postać komórki pszczelej j e s t nieco skomplikowana. Dla jej uzmysłowienia przedstawmy sobie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kto miał kiedy sposobność oglądać w ula woskowe komórki pszczele, ten musiał zauważyć ich podziwu godną r e ­ gularność. Geometryczna postać komórki pszczelej j e s t nieco skomplikowana. Dla jej uzmysłowienia przedstawmy sobie"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jsfc. 3 6 (1 5 7 9 ). Warszawa, dnia 8 września 1912 r. T om X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.:

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: ro czn ic rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5 .

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich księgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „Wszechświata** przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i cod zien n ie od god zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R ed a k cy i: W S P Ó L N A .NŁ 37. T elefon u 83-14.

E K O N O M I A K O M O R E K P S Z C Z E L I C H .

Kto miał kiedy sposobność oglądać w ula woskowe komórki pszczele, ten musiał zauważyć ich podziwu godną r e ­ gularność. Geometryczna postać komórki pszczelej j e s t nieco skomplikowana. Dla jej uzmysłowienia przedstawmy sobie r e ­

g ularny graniastosłup sześciościenny — ryc. 1; na jednej z jego podstaw nary-

(F ig. l).

sujm y prostą AC\ przez tę prostą prze­

prowadźmy płaszczyznę, tworzącą z pod­

staw ą graniastosłupa A B C D E F pewien k ą t a. Owa płaszczyzna odcina z g ra­

niastosłupa małą piramidę A B C G ; p ira­

midę tę obracajmy dokoła prostej A C ta k długo, aż p u nkt B padnie na punkt O (zatem tró jk ą t ACA na tró jkąt ACO).

Podobnie przez proste CE i E A przepro­

wadźmy płaszczyzny pod ty m samym k ą ­ tem a a z piramidami przez nie odcięte- mi postąpm y tak samo ja k z piramidą A B C G . Te 3 odcięte i obrócone p ira­

midy złożą się n a je d n ę piramidę, której wierzchołek oznaczmy przez S. W ten sposób powstanie z graniastosłupa bryła podobna do komórki pszczelej —zob. ryc.

2; je s t to graniastosłup sześciościenny

t

(F ig . 2).

zakończony piramidą, ograniczoną trze­

ma rombami.

Już Pappus zauważył, że użycie gra-

niastosłupów sześciościennych do bud o ­

wy komórek oznacza pewną oszczędność

(2)

612

W S Z E C H S W I A T j\r° 36

wosku. Ze wszystkich wieloboków um ia­

rowych, tylko tró jk ąt równoboczny, k w a ­ d ra t i sześciokąt umiarowy mają tę w ła­

sność, że można je złożyć w większą ca­

łość bez luki. Z ty ch trzech zaś figur sześciobok wobec danego obwodu ma największą powierzchnię. Jeśli bok tr ó j­

k ą ta równobocznego oznaczymy przez a, to jego obwód l wynosi 3 a, a jego po­

ci”

wierzchnia » — P V 3 ; zatem sto-

Y 3 : 3 a 3 a

sunek powierzchni do obwodu równa się

p a

2 TTi_ „ V1T X * ~

Y J . I. Dla k w ad ratu obwód l = 4 o, oo

powierzchnia p — a 2, zatem stosunek 4 ■ - ■ — 36

l. Dla k w ad ratu obwód l

V

i Vi6 ■ I- Wre-

V 3~

> 7 h > v y 36 '

4 a 4

szcie dla sześciokąta umiarowego 1— 6 a,

'a 3 p a

V 3 ’ J _ = ¥

= Że zaś - ^ 1

24 24

zatem sześciokąt ma większą powierz­

chnię niż tró jk ąt lub k w a d ra t o tym sa­

mym obwodzie. Z tego zaś wynika, że umiarowy graniastosłup sześciościenny m a większą objętość niż graniastosłup tró j- lub czworościenny o tej samej po- bocznicy. Pszczoły oszczędzają zatem wosku, jeśli dla swych komórek u ż y ­ wają graniastosłupów sześciościennych.

Nie na tem się je d n a k kończy oszczęd­

ność pszczoły. Zauważymy, że w sk u tek odcięcia piram idy

A B C G

i obrócenia jej dokoła

A C

objętość graniastosłupa się nie zmienia. Bryła ryc. 2 m a zatem tę samę objętość co graniastosłup ryc. 1.

N atom iast powierzchnia bryły ryc. 2 j e s t mniejsza niż powierzchnia pierw otnego graniastosłupa. P rzy b y ły wprawdzie trzy romby

( A G C S

i dwa analogiczne), od­

padły jednak: sześciobok

A B C D E F

i 6 małych trójkątów

( A B G, C B G

i czte­

ry analogiczne); powierzchnia zaś sze­

ściokąta

A B C D E F

i owych 6 tr ó jk ą ­ tów je st większa niż powierzchnia 3 ro m ­ bów, ograniczających piramidę. Pod j a ­ kim kątem należy poprowadzić płaszczy­

zny przez proste

A C , C E

i

E A,

by p o ­ w stająca stąd bryła miała najm niejszą

powierzchnię? Rachunek różniczkowy da­

je na to odpowiedź: gdy płaszczyzny przez

A C

i t. d. tak przeprowadzimy, że

B G

= ~ V T, wtenczas powierzchnia powstającej bryły ma najmniejszą po­

wierzchnię.

Dla obeznanych z elem entam i rachunku różniczkow ego podaję tu w krótkości rachu­

nek. O znaczm y przez a bok sześciokąta

A B C D E F

, natenczas pow ierzchnia je g o —

3 a 2

zob. ryo. 3 równa się V 3; oznacz­

m y następnie przez x d łu gość B G , n a ten ­ czas pow ierzchnia trójkąta A B G równa się

Cl OJ

— r— . Pow ierzchnia rombu A G C S ró-

u

wna s ię — zob. ryc. 4 — 1!i A C . G S ~ 2 A H . G H .

$

(F ig. 4).

Otóż z jednej stron y A H = — - — Y y (zol).

2

(ryo. 3), z drugiej zaś G H = Y

a

G^—A H 1—

zob. ryc. 1), zatem

g h

= y x 3 -j- a ‘ 4 a pow ierzchnia rombu

A G

C S

, r

W skutek prze­

prow adzenia trzech płaszczyzn przez A C ,

C E i E A zm niejsza się zatem p ow ierzch ­

nia graniastosłupa o w ielkość / (x) =

(3)

N» 36 W S Z E C H S W I A T 613

= 3/2 a 2V T -j- 3ax — 3 VT. a . j / cc2— j—

Dla otrzym ania m asim um fu n k cyi f (cc) za­

kładam y, że:

x f (x) = 3 a (1 — Y T

v * +

4 /

z czego w ynika: x — Y 2 . Że pier­

w iastek x — - a

V 2 daje rzeczyw iście m axim um dla f (x) (a nie m inim um ), w yni ka stąd, że druga pochodna

, 3 a 3 T7._ 1

/ (®) = — — ;r ~ V 3

C )

sm A H : A G =

r + - jest dla każdej w artości x odjemna.

Dla k ąta (3 rombu A G C S — zob. ryc. 4- w ynika stąd:

P 2

a VT ,/7~ v

= F ( - i - v i ) v + . » =

= Vs VT. Zapomocą logarytmów otrzy­

mujemy stąd dla (3 wartość [3— 109°28'14".

Wood opowiada w swej książce „O gniazdach zw ie rz ą t11 (1867) *) n astęp u ją­

cą historyę. Maraldi zauważył w budo­

wie komórek pszczelich dużą reg u lar­

ność, mierzył k ąty rombów ograniczają­

cych piramidę i znalazł, że nasz k ą t . (3=

109°28'. Później Róaumur poprosił m a­

tem aty k a Samuela Koniga, by wyracho­

wał najekonomiczniejsze k ąty owych rom­

bów. Konig znalazł (3-=l09°26'. Maclau- rin, niezadowolony z tych rezultatów, powtórzył pomiary Maraldego i znalazł znowuż (3 = 109°28'; tymczasem okazało się, że w tablicach logarytmicznych, k tó ­ rych Konig używał, znajdował się błąd drukarski. Zatem pszczoły dopomogły do wykrycia błędu w rachunku m atem a­

tycznym. Mach je d n a k uważa całą tę historyę za bajkę, przedewszystkiem dla­

tego, że kątów komórek pszczelich nie­

można mierzyć z dokładnością 1 minuty.

Przypisywano nieraz wogóle pszczołom wyższą inteligencyę matematyczną, sko­

*) C y to w a n e

w

ed łu g M acha, M echanik in ih r e r E n tw ic k e ln n g .

ro one używają form, których, celowość my dopiero poznać zapomocą wyższej matematyki możemy. Rzecz ma się j e ­ dnakże nieco inaczej. W nowszych cza­

sach Vogt powrócił do tej kwestyi („Ge­

ometrie und Oekonomie der Bienenzel- le n “, Wrocław 1911 r.) i dokonał około 4 000 pomiarów na komórkach pszczelich.

Okazało się, że nasz k ą t f3 równy je st średnio około 107° — nie zaś 109°, ja k myśmy wyrachowali. Nadto Vogt zauwa­

żył, że płyty rombowe są grubsze, niż płyty graniastosłupów; jeśli się tę oko­

liczność uwzględnia, rachunek daje na k ąt (3 wartość jeszcze wyższą, mianowi­

cie 116°. Tlość je d n ak wosku, ja k ąb y pszczoły zaoszczędziły, budując ową „naj­

oszczędniejszą" komórkę, je s t tak mała (Vi20 wosku potrzebnego n a 1 komórkę), że — według Vogta — nie g ra roli żadnej wobec pewnego m arnotraw stw a wosku na brzegach komórek. Vogt wogóle do­

chodzi do wniosku, że pszczoły nietylko nie budują komórek najoszczędniej, ale że oszczędność wosku nie ma żadnego wpływu na postać komórek.

Jak z jednej strony badania Vogta utrw alają nas w przekonaniu, że niema w przyrodzie celowości „nadprzyrodzo­

nej®, tak jednak z drugiej strony w nios­

ki jego idą — zdaje się — zbyt daleko.

Należy o tem pamiętać, że na budowę komórek pszczelich wywierają wpływ różne czynniki i — wobec przybliżonej, ogólnej, choć nie szczegółowej, zgodno­

ści wyrachowanej najekonomiczniejszej geometryi komórki z faktyczną — trudno przeczyć, że i oszczędność wosku należy do owych czynników.

D r. J . S.

Z O K O L IC K O N IN A .

W śliczne, ciepłe popołudnie kwietnio­

we wyszłam ze szkoły w towarzystwie

kilku uczenic, by poraź pierwszy w tym

roku wydostać się gdzieś dalej w pola

i lasy, poza brudne miasteczko, jeszcze

wstrętniejsze, niż zwykle po niedawnym

(4)

614 W S Z E C H S W I A T Ala 36

wylewie W arty. W ycieczka nie mogła być długa: dzień był powszedni i moje towarzyszki czekało jeszcze odrabianie zadanych na ju t r o lekcyj, to też spieszy­

łyśmy się bardzo, by dopaść najbliższe­

go większego lasu: Międzylesia.

Przeszedłszy most na błękitnej, szero­

ko dziś rozlanej W arcie i przedmieście Słupeckie, znalazłyśm y się na szosie, wzniesionej lekko wśród obszernych błoń, biegnących po obu wybrzeżach rzeki.

Błonia te, to piaszczyste, to tortiaste, pysznią się szm aragdową wiosenną t r a ­ wą i złotem kaczyńców n ad brzegami m odrych stawów i stawków. W dali za tą zielenią złocą się w słońcu ogromne w ydm y piaszczyste — stałe tow arzyszki W arty. Latem, g dy spłyną resztki wód po wiosennym zalewie, staw k i w yschną prawie doszczętnie, tra w a zżółknie, ogro­

mne przestrzenie błoń leżą szare i roz­

palone pod znojnem słońcem, nie znaj­

dziemy w tedy n a nich ani jednego kwia- ta, chyba poczciwy srebrnik okryw a mi­

łosiernie nagość piasku delikatnemi list­

kam i i rozjaśnia j ą drobnemi żółtemi kwiatami. W iosną prócz kaczyńców zn aj­

dujemy tu obficie stokroć, dalej pąki włosienicznika (B atrachium aąuatile), k tó ­ r y w maju pokryje ja k śniegiem całe przestrzenie błoń. Trochę dalej od rzek i;

przy polach u praw nych ciągnie sio pa­

smo łąk; tu, wśród przeróżnych traw, spotkam y szczaw pospolity, rzeżuchę łą ­ kową, storczyk k u k aw k ę (Orchis milita- ris), firletkę.

Od Czarkowa skręcam y w bok polną dróżką, w dychając chciwie zapach św ie­

żo zoranej ziemi i ciesząc oczy zielono­

ścią bujnych ozimin. Tu piaski i torf u s tęp u ją miejsća falistym przestrzeniom gliny. Nad głowami, hen wysoko, śpie­

w a nam skowronek, a nizko, zawodząc żałośnie, kołują czajki.

Botaniczne zbiory bardzo ubogie: zn aj­

duje na miedzy pięciorniki (Potentilla verna), jasnotę purpurową, b abkę pospo­

litą, głowienkę.

Wreszcie otwiera się przed nami las, dawno ju ż ry su jący się czarną linią na horyzoncie. Cisza tu i pustka. Pod wy- niosłemi pniami sosen leży n ag a ziemia,

u słana igłami. Twarze mych uczenie w y­

rażają rozczarowanie: zdawało się, że dość wejść w las, by ujrzeć- całe łany kwiecia, a tu nic, zupełnie nic! Nie po­

cieszają ich bynajmniej masy jagód czar­

nych, ani porozrzucane gdzieniegdzie kępki nierozkwitłych jeszcze szczawików pospolitych. Mijamy sosny i wrchodzimy w las mieszany, tworzą go: brzozy, g ra ­ by, fłęby, olchy, jałowce, sosny, świer­

ki, kaliny, po pniach wije się niekiedy chmiel.

I oto rozlega się radosny okrzyk: u nóg mamy błękitny kobierzec przylassczek, wśród nich białe kępy zawilców (Ane- mone nemorosa) i zdrojówki. Za chwilę dziewczynki trzym ają w rękach ogromne ich pęki. J a zbieram jeszcze bluszczyk ziemny, śledzienicę fiołek (Viola silvati- ca), liście konwalii, majownika (Majan- them um bifolium), kokoryczki.

Dochodzimy do brzegu lasu: za nim rozciąga się torfiasta łąka, poprzeżynana siecią rowów i dołów, napełnionych wo­

dą. W wodzie, w głębi i na powierzchni wodorosty: szmaragdowo- i oliwkowo- zielone, żółte, rude, b runatne w yglądają ja k puszyste, delikatne poduszki, ale w y­

ciągnięte i umieszczone w bańce tworzą brudną, cuchnącą masę. Zabieram je do domu do określenia.

Za chwilę widzimy już przed sobą sre­

b rzy stą wstęgę W a r ty i czerwieniejące za nią w wieczornem słońcu domy Ko­

nina.

N azajutrz wyruszamy na wschód m ia­

sta, kolską szosą do Wilkowa. Mamy z niej widok wlewo na błonia, W artę, jej gliniasty, wysoki brzeg na Glince i w Morzysławiu, i na majaczący we mgle kościół morzysławski; w ypraw a na wzgórza, poza któremi wznosi się o 7 ki­

lometrów odległa Złota góra. Minąwszy Wilków, schodzimy z szosy ku błoniom.

I tu zbiory nie będą obfite: złoć żółta (Gagea lutea), wiosnówka, bratki wśród słabych źdźbeł zboża. W sosnowym la­

sku na moczarze: zawilec, stokroć, gwiazd-

nica (Stellaria media), na polankach ka-

czyńce, gdzieniegdzie pierwiosnek (Pri-

mula officinalis).

(5)

*JVÓ 36 W S Z E C H S W I A T

615

Okolice Konina są wyjątkowo ubogie w roślinność. Prócz wyżej wymienio­

nych roślin znalazłam jeszcze wiosną:

sasankę dzwonkowatą, lniec biały, ja sk ó ł­

cze ziele, iglicę weszkową.

Rośliny można tu ugrupować w n astę­

pujące zbiorowiska: 1) roślinność błoń nadrzecznych, 2) roślinność wydm nad­

rzecznych, 3) łąk, 4) lasów na piaskach, 5) lasów moczarowych.

Dopiero o 4—5 wiorst na północ w oko­

licach jezior wielkopolskich występuje bogata flora leśna, łączna i- torfowisk.

Okolice na wschód ku Kołu, na zachód ku Kaliszowi na daleką przestrzeń podo­

bne są do konińskiego pod wrzględem ubóstwa roślinności.

J a d w ig a W odzińska.

O S K O J A R Z O N E J R E A K C Y I R U C H O W E J N A P O D N I E T Y

D Ź W I Ę K O W E 1).

W. Protopopów, pracując nad zaznaczo­

nym w nagłówku tematem, za inateryał doświadczalny używał psów. Doświad­

czenia jego dzielą się na trzy części.

Pierwszem zadaniem było zastosowanie takiej podniety, któraby zawsze i stale wywoływała jednę i tę samę reakcyę u psa. W tym celu użyto prądu elek­

trycznego, którym drażniono prawą przed­

nią kończynę psa. P rąd ten musiał mieć określoną siłę, chodziło bowiem tylko 0 ruch jednej łapy. To samo podrażnie­

nie działało jednocześnie i na oddycha­

nie, przyśpieszając je i wywołując głęb­

sze niż zazwyczaj wdechy. Ruchy p ra ­ wej przedniej kończyny i klatki piersio­

wej były notowane na kimografionie, za- pomocą specyalnie zbudowanych dźwigni 1 pneumografu. Czas trw ania poszcze­

gólnej podniety elektrycznej = 1 — 2

sekundom.

i) Z la b o ra to ry u m fizyolog. k lin ik i chorób n e rw o w y c h i u m y sło w y c h B e c h te re w a 1909 r.

W szeregu doświadczeń tego rodzaju przyzwyczajono zwierzę do spokojnego zachowywania się, przytem zawsze w y­

stępowała reakcya ruchowa ze strony prawej kończyny przedniej i oddychania.

Zmiany oddechowe wyżej opisane w y stę ­ powały naw et po przecięciu pnia mózgo­

wego na wysokości tylnych i przednich wzgórków czworaczych.

Następnie wyszukano ta k ą podnietę, która nie wywoływała ze stro n y zwie­

rzęcia żadnej reakcyi ruchowej. W tym celu użyto dźwięku. Tony, o liczbie drgań od 400 — 800 na sekundę, które można otrzymać ze specyalnego przyrzą­

du, zwanego „tonmesser A p p u n a“, oka­

zały się podnietą obojętną dla psa, gdyż podczas trw ania podniety od 20 sek. do 1 min. nie ujawniał on żadnej widocznej reakcyi.

Wreszcie trzeciem i najważniejszem zadaniem było wytworzenie czyli „wy­

kształcenie" u psa reakcyi ruchowej sko­

jarzonej, t. j. zmuszenie psa do odpowia­

dania ruchem łapy prawej i zmianą od­

dechu tylko na podniety dźwiękowe. Re­

akcyę ta k ą otrzymano w następujący sposób.

Stosowano psom podnietę dźwiękową trw ającą 20 — 30 sek., a w czasie trw a ­ nia pewnego tonu dodawano podnietę elektryczną w ciągu 1 sek. na praw ą przednią łapę. Z początku reakcya r u ­ chowa występowała tylko w czasie sto­

sowania podniety elektrycznej; jednakże po pewnej liczbie doświadczeń reakcya ruchowa zaczęła się zjawiać już n a po­

czątku podniety dźwiękowej, a wreszcie nastąpiło zupełne skojarzenie podniety elektrycznej z dźwiękową i powstała tak zwana sztuczna reakcya skojarzono - r u ­ chowa, to znaczy, że zwierzę poruszało prawą przednią kończyną i zmieniało od­

dychanie pod wpływem podniety dźwię­

kowej.

W ten sposób wykształcona reakcya skojarzono-ruchowa je st nietrwała, a przy­

tem niezróżnicowana, to znaczy że odpo­

wiada nie na jeden ton tylko, ale na cały szereg tonów tego samego instrum entu.

Jednakże wykształcenie reakcyi skoja-

rzono-ruchowej na ton określonej wyso­

(6)

616 W S Z E C H S W I A T Na 36

kości i określonego brzmienia j e s t możli­

we, przynajmniej z pew n ą dokładnością jeśli naw et nie zupełnie. Chodzi tu b o ­ wiem o wzmocnienie skojarzenia tonu podstawowego z podnietą elektryczną, a następnie o zahamowanie reakcyi na tony sąsiednie. Wzmocnienie skojarze­

nia tonu podstawowego z podnietą elek ­ tryczną p. Protopopów osiąga przez tak zw. podtrzym ywanie podniety dźwięko­

wej, t. j. jednoczesne stosowanie pod­

niety elektrycznej z dźwiękową. Hamo­

wanie zaś reakcyi na tony sąsiednie przez stosowanie tonów sąsiednich dotąd, do­

póki reakcya na nie nie zniknie sama przez się. Tą drogą można wreszcie do­

prowadzić do tego, że zwierzę reaguje ruchem łapy i zmianą oddechu tylko na ton podstawowy i najbliższe sąsiednie różniące się odeń o 10 drgań na sek u n ­ dę wgórę i wdół.

P. Protopopów s ta ra się wykazać d ro ­ gą doświadczalną, że ośrodki psycho-ru- chowe kory mózgowej m ają główny udział w kojarzeniu wyżej opisanych pod­

niet. Że ośrodki przyjm ujące podniety skojarzone leżą tylko w korze, je st fak­

tem znanym, chodzi więc o wykazanie, że i ośrodki odpowiadające na te pod­

n iety są umiejscowione także w korze mózgowej, a nie w ją d ra c h podkoro- wych substancyi szarej. Jeżeli przez zni­

szczenie tylko ośrodków ruchow ych k oń­

czyny przedniej prawej i oddychania od­

ruchy slcojarzono-ruchowe znikną, będzie to dowodem, że w nich leżą także i ośrod­

ki odpowiadające.

Rzeczywiście, po zniszczeniu ośrodków ruchowych kończyny przedniej prawej i oddechowych u psa, z poprzednio w y ­ kształconą reak cy ą skojarzono - ruchową, okazało się, że reakcya ta znikła i mi­

mo kilkomiesięcznych prób nie udało się jej ożywić. To je d n a k ciekawe, że za­

częła się pojawiać podobna zupełnie re­

akcya na kończynie przeciwnej, je d n ak bez zmian oddechowych. P. Protopopów nazywa j ą reak cy ą skojarzono - ruchow ą zastępczą.

Wogóle badacz ten dochodzi do n a s tę ­ pujących wniosków:

1) Sfera ruchowa może służyć jako dokładny wskaźnik do badania re a k ­ cyi ustroju na różnorodne podniety ze­

wnętrzne.

2) W ytworzenie odruchów skojarzo- no*ruchowych w ruchowej sferze zwie­

rzęcia nie n apotyka na wielkie tru d n o ­ ści.

3) Wskaźnikiem reakcyi skojarzonej mogą być zarówno zmiany w oddycha­

niu, jako i odruchowe poruszenia k oń­

czyn.

4) Skojarzono - ruchowy odruch na dźwięk u psów zjawia się z początku tak na ton podstawowy, j a k i na tony in ne­

go brzmienia' i wysokości.

5) Dźwięki z innem brzmieniem niż podstawowy wcześniej przestają wywo­

ływać reakcyę skojarzoną, niż dźwięki tego samego brzmienia, ale innej w yso­

kości, niż podstawowy.

6) Znikanie skojarzonej reakcyi na są­

siednie tony je s t uw arunkow ane przez działanie hamujące wysokości tych to ­ nów (wobec tego samego brzmienia, co i tonu podstawowego) albo przez ich brzmienie (wobec tej samej wysokości co i tonu podstawowego).

7) Reakcya skojarzona na dźwięk mo­

że być różnicowana do V7 tonu.

8) W układzie nerwowym, w którym odbywa się kojarzenie, trzeba rozróżnjać ośrodki przyjmujące i odpowiadające.

9) Ośrodki odpowiadające odruchów skojarzono-ruchowych mieszczą się w ko­

rze mózgowej.

10) Jednostronne zupełne zniszczenie okolicy ruchowej kory mózgowej znosi zupełnie odruch skojarzony, wytworzony w kończynie strony przeciwnej.

11) Po zupełnem zniszczeniu jedno- stronnem ruchowej okolicy kory mózgo­

wej odruch skojarzony na dźwięk może być wytworzony w kończynie tej samej strony.

12) Zupełne zniszczenie jednostronne ośrodków oddechowych znosi skojarzoną reakcyę oddechową na dźwięk i uniemo­

żliwia powtórne jej wytworzenie.

13) Niezupełne zniszczenie ruchowej

okolicy kory i korowych ośrodków od­

(7)

W S Z E C H S W I A T 617

dechowych obustronne znosi reakcyę sko­

jarzoną, ale można wytworzyć nanowo odruchy skojarzone tak w kończynach ja k i w oddychaniu.

S te fa n K , P ie ń ko w ski.

N O W E P R Z Y C Z Y N K I D O K W E - S T Y I D Z I E D Z I C Z E N I A C E C H

N A B Y T Y C H .

III.

Dziedziczność u płucodysznych z rodzaju Błotniarka (Limnaea).

Z mięczaków brzuchonogich, zaludnia­

ją cy ch często w dużych ilościach nasze błota, rzeki, staw y i jeziora, niektóre g a ­ tunki w większych zbiornikach wody schodzą dość daleko w głębiny. Nie są to jed n ak formy skrzelodyszne, które, zda­

wałoby się, ze względu na swój sposób oddychania lepiej są do tego preadopto- wane, lecz prawie wszędzie w Europie środkowej spotykam y w głębinach je d y ­ nie rodzaj Lim naea — a więc mięczaka płucodysznego ')•

Tak j e s t również i w Lemanie, naj- większem jeziorze Europy środkowej.

I tu tylko Limnaea schodzi do głębin jeziora (310 m), inne rodzaje brzuchono­

gich, znajdowane na wybrzeżu nieraz w ilościach ogromnych, j a k Valvata, Bi- thynia, zupełnie się w głębinach nie spo­

tykają. Porel, ooprawda, znalazł egzem­

plarze Valvata w głębokości 50 metrów, j a je d n a k w czasie swych rocznych ba­

dań, pomimo dużej ilości dragowań (60), nigdy nie zaobserwowałem tego g a t u n ­ ku poniżej 35 metrów głębokości, t. j.

niewiele niżej dolnej granicy flory zie­

lonej (30 m).

Niewszystkie jed n ak gatunki rodzaju Limnaea schodzą w głębiny lemańskie.

Udało mi się, opierając się na szczegó­

*) P a tr z w te j sp raw ie szkic: „F au n a g łęb i­

n o w a L e m a n u “ w ro cz n ik u W sz e c h św ia ta z ro ­ k u ubieg łeg o .

łach anatomicznych, wykazać x), że, wbrew twierdzeniom Brota i Clessina, ani Limnaea stagnalis, ani też auricula- ria w głębinach jeziora się nie spotykają, lecz, że formy głębinowe L. profunda i Foreli są odmianami g atun k u L. ovata, a L. abyssicola odmianą L. palustris. P o­

nieważ między odmianami profunda i F o­

reli znalazłem cały szereg form przej­

ściowych, nie uważam za potrzebne two­

rzyć z tych form dwu różnych odmian, lecz przyłączam odmianę Foreli do pro­

funda. W rezultacie więc, podług mych badań, mamy w głębinach jeziora dwa gatunki: Limnaea ovata var. profunda, oraz L. palustris var. abyssicola.

Dwie te formy głębinowe różnią się pod wielu względami od swych krew nia­

ków wybrzeżnych. Wielkość ich ciała uległa znacznej redukcyi — muszla stała się bezbarwną, cienką, przezroczystą i, co najbardziej rzuca się w oczy u L. ovata var. profunda, uległa znacznemu w ydłu­

żeniu. Czytelnicy znają zapewne kształt muszli L. ovata i wiedzą, że odznacza się ona znacznem skupieniem skrętów.

Skręty w sporej części wzajemnie się po­

kryw ają i zaledwie ostatni z nich ulega znacznemu nabrzmieniu i rozszerzeniu, w skutek czego otrzymujemy formę ja jo ­ w atą muszli, która usprawiedliwia nazwę ovata. Muszla ta ulega w głębinach zna­

cznej metamorfozie, ponieważ się w y­

dłuża, w skutek czego skręty nie będą się już wr takim stopniu pokrywały w zaje­

mnie, ja k u form wrybrzeżnych; muszla staje się podobną do muszli L. stagnalis.

To -też nic dziwnego, że naw et tak w y­

traw ni konchyliologowie, ja k Brot i Cles- sin, w tym ostatnim gatunku widzieli protoplastę odmiany (uznanej przez Cles­

sina za gatunek) profunda. Ja również pozostawałem w tym błędzie aż do chwili, gdy szczegóły anatomiczne przekonały mię o bezzasadności podobnego poglądu.

U L. abyssicola, wywodzącej się od L.

!) N ie k tó re n ajn o w sze w y n ik i m ych badań, zre fe ro w an e w kom unikacie ty m c za so w y m , u k a ­ żą, się w k ró tce w „Z oologischer A n zeig er" p. t.:

„N ote su r les L im n ees de la fa u n ę p ro fo n d e du

lac L em an*.

(8)

618 W S Z E C H S W I A T

N i

36

palustris, zmiany w kształcie są m niej­

sze. Tu różnice polegają przeważnie na slabem zabarwieniu muszli u form g łę­

binowych i na niewielkich jej rozmia­

rach — lecz, bądź co bądź, i tu, odrazu, na pierw szy rzut oka nie można tw ie r­

dzić z pewnością, że mamy przed sobą L. palustris. Najlepszy dowód, że Brot nie odważył się wygłosić podobnego twierdzenia.

Zmiany muszli u form głębinowych, można to a priori przypuścić z pewną dozą prawdopodobieństwa, aczkolwiek nie z absolutną pewmością, są zmianami somatycznemi, cechami nabytemi. Są one wywołane przez zmienione warunki b y ­ tu, przez przeniesienie zwierząt z podło­

ża twardego, stałego, na którem żyją normalnie w wodach płytkich, na m ięk ­ ki i bardzo delikatny ił, którym je s t w y ­ słane całe dno jeziora. Posuwanie się po ile sprawia błotniarkom wiele trudności, są one zmuszone znacznie więcej wycią­

gać swe ciało (nigdy u form wybrzeż- nych nie obserwowałem ta k zupełnego wysunięcia ciała z muszli i wyciągnięcia go, j a k u form głębinowych), w skutek czego i płaszcz, ulegając tem u w ydłuża­

niu, tworzy muszlę daleko bardziej w y ­ dłużoną. W dodatku błotniarki głębino­

we m ają zwyczaj w w iercania się w ił, co, w brew opinii Brockmeiera, wiele r a ­ zy obserwowałem w akw aryum , przyczem, oczywiście, ciało ulega jeszcze większe­

mu wydłużeniu. Te to przyczyny w y ­ tworzyły zapewne zmiany w formie mu­

szli. Jeżeli jed n ak są to zmiany par excellence somatyczne, warto zbadać, j a k się te zmiany zachowują w zjawiskach dziedziczności. W celu zbadania tej kwe- styi hodowałem potomstwo form głębi­

nowych, pochodzące z ja je k złożonych w akw aryum przez egzemplarze w ydo­

b y te z jeziora, lub też z ja je k znalezio­

nych w mych połowach, czyli złożonych jeszcze w głębinach lemańskich. W szy st­

kie wyniki mych hodowli dały je d n a k o ­ we rezultaty: zawsze forma muszli w y ­ kazyw ała powrót do odpowiednich form wybrzeżnych. Lim naea profunda zam ie­

niała się w ovata, z tą różnicą, że wiel­

kość zwierzęcia pozostała zredukowaną,

a L. abyssicola zamieniała się w typową L. palustris, gdyż tu naw et wymiary ciała błotniarek zwiększały się znacznie.

W jednym i drugim przypadku barw a m u ­ szli rówTnież się upodobniała do takiej że u form wybrzeżnych. Bije to w oczy szczególniej u L. abyssicola, pochodzącej od L. palustris, która, ja k wiemy, posia­

da muszlę zabarwioną ciemno, bronzo- wawo-czarną.

Cechy więc nabyte, ja k kształt i b a r ­ wa muszli nie dziedziczą się. Wielkość ciała u abyssicola również ulega zwięk­

szeniu w akwaryum, czyli niewielkie wy­

miary tej formy głębinowej nie są dzie­

dziczne. Podobnego zwiększenia w ym ia­

rów dla L. profunda w pierwszem poko­

leniu skonstatować nie mogłem (właści­

wiej mówiąc skonstatowałem, ale tylko słabe), prawdopodobnie winna tu je s t ho­

dowla w niewielkich akwaryach, gdzie woda ani razu nie była zmieniana w cią­

gu całego roku. Wiemy przecież od cza­

su b adań Sempera, ja k ą rolę odgrywa pod ty m względem wielkość naczynia, użytego do hodowli, głównie, ja k to w y­

kazał Willem, skutkiem mniejszej lub większej zawartości tlenu. Fakt, że cechy muszli, na których opierali się moi po­

przednicy (Brot i Clessin) w opisach form głębinowych, nie są utrwalone dzie­

dzicznie, nie pozwala mi na pójście za ich przykładem, gdy chodzi o sy stem a­

ty k ę tych form. Wbrew ich zdaniu, uw a­

żam formy głębinowe nie za gatunki, lecz za odmiany tylko form wybrzeż­

nych, nadając im wyżej podane nazwy:

Limnaea ovata var. profunda i L. palu­

stris var. abyssicola.

Inaczej przedstaw ia się dziedziczność zmian w pigm entacyi płaszcza u L. ova- ta var. profunda. Prócz form, że ta k po­

wiem, „normalnych", odznaczających się posiadaniem pewnej ilości’pigmentu czar­

nego na płaszczu, znalazłem w Lemanie dwie aberacye: melaniczną, o płaszczu zupełnie jednostajnie czarnym, bez bia­

łych plamek, jakie znajdujem y u n aj­

ciemniejszych nawet osobników w ybrzeż­

nych i albinotyczną, pozbawioną pi­

gm en tu zupełnie, nietylko na płaszczu,

ale naw et i w oczach. Między lemi dwie­

(9)

M 36 W S Z E C H S W I A T 619

ma skrajnemi formami, a „normalną11, n i­

gdy nie znalazłem form przejściowych, co nasuwa przypuszczenie, że nie mamy tu do czynienia ze zmianami somatycz- nemi, fluktuacyjnemi, lecz mamy przed sobą mutacye. Przypuszczenie to zgadza się ze względną rzadkością tych form, gdyż rzeczywiście spotykają się one w ilości niewielkiej. Gdy chodzi o dzie­

dziczność ty ch zmian pigmentacyi, nic nie mogę powiedzieć o zachowaniu się albinizmu, gdyż pomimo starań, nigdy dotychczas nie mogłem utrzym ać przy życiu form albinotycznych (nie należy wnosić z tego, że są to formy patologicz­

ne, chore, gdyż formy „normalne11, w y ­ dobyte z jeziora w wieku dojrzałym, jako formy dorosłe, również zdychają w akwa- ryum; wszystkie zaś osobniki albinotycz- ne, któremi rozporządzałem, były doro­

słe), o melanizmie jed n ak mogę z całą pewnością twierdzić, że je s t dziedzicz­

ny. Mam dotychczas, coprawda, tylko jeden fakt, o tem świadczący, lecz to w y­

starcza w zupełności. Wydobyłem m ia ­ nowicie pewnego razu formę melaniczną z głębokości 100 metrów, która w kilka godzin po wydobyciu złożyła dziewięć jaj, poczem zdechła. Z jaj rozwinęły się, n iestety, tylko trzy osobniki: dwa mela- niczne, trzeci normalny. F a k t ten stw ier­

dza dziedziczność melanizmu. Obecność formy normalnej trzeba przypisać k rzy­

żowaniu (widziałem raz kopulacyę formy normalnej z melaniczną, obadwa je d n ak osobniki wkrótce potem zdechły, nie w y­

dawszy potomstwa) i prawdopodobnie rozszczepianiu się cech czyli mendlowa- niu. F ak t ten dziedziczności melanizmu stw ierdza więc dziedziczenie cechy no­

wej, mającej jednak swe źródło prawdo­

podobnie w zmianie germinacyjnej.

Zaobserwowałem u błotniarek głębino­

wych jeszcze jed en rodzaj zmian, k tó ­ rych analiza będzie je d n a k trudniejsza, gdyż nie są to zmiany morfologiczne lecz zmiany instynktu. Trudność nasuwa się, gdy zechcemy odróżnić in sty n k t od przy­

zwyczajenia. O ile pewną czynność, czę­

sto dość złożoną, będziemy wiele razy w ykonywali w je d e n i ten sam sposób, dojdziemy do takiej wprawy, że w koń­

cu zdołamy w ykonywać tę czynność au to ' matycznie, bez udziału świadomości- Czynność świadoma zamieni się na zło­

żony odruch. Podobne odruchy, mające swe źródto w przyzwyczajeniu, trudno często odróżnić od instynktownych. Ma­

my je d n a k pewien probierz: dziedzicz­

ność. Wiemy, że wszystkie nasze odru­

chy przyzwyczajeniowe nie przenoszą się na potomstwo, instynktow ne zaś zawsze.

Oczywiście probierza tego uznawać nie będą zwolennicy poglądu, upatrującego w przyzwyczajeniu źródło instynktów dziedzicznych. Dopóki je d n a k nie przed­

stawią oni dowodu, że rzeczywiście przj zwyczajenie odziedziczać się może, dotąd ich twierdzenia wielkiej wartości nie m a­

ją. Oczywiście, że jeden istotny dowód zdoła obalić nasz probierz — niech go więc dostarczą.

Mamy w język u polskim niezmiernie ciekawe rozprawy p. Romualda Minkiewi­

cza *) o instynkcie. Jest on zwolenni­

kiem przytoczonych wyżej poglądów. J a ­ kież jed n ak arg u m enty przemawiają, po­

dług niego, za w ykreśleniem z definicyi instynktu wzmianki o ich dziedziczności?

Otóż przedewszystkiem fakt, że do nie­

których odziedziczanych instynktów przy­

łączają się pewne czynności przyzwycza- jeniowe, w skutek czego „wykonanie czyn­

ności zależy w przeważnej mierze od do­

świadczenia, wprawy i przyzwyczajenia11.

Czego jednak to dowodzi? Czyż fakt, że do niektórych czynności instynktow nych przyłączają się przyzwyczajeniowe, już znosi wszelką między niemi różnicę? Nie zdaje mi się. Dopiero gdy p. M. dowie­

dzie, że przyzwyczajenie może być odzie­

dziczane, dopiero wtedy wolno mu będzie na podobne fakty się powoływać, nigdy zaś wcześniej.

Lecz oto drugi argument: „utartym je s t faktem, że pszczoły zdolne są — w przy-

i) R o m u ald M inkiew icz „P ró b a a n a liz y in ­ s ty n k tu metodą, o b je k ty w n ą: porów naw czą; i do ­ św iadczalną". P rz e g lą d filozof. R ok X. Z e sz y t I I I i ro k X I zesz. I i I I , 1907 i 1908.

„A naliza in s ty n k tu m ask o w an ia się k rab ó w

ostrocZDlych (B ra c h y n ia o x y rrh y n c h a )“ P rz e g l

filozof. R ok X , Zesz. IV , 1907.

(10)

620 W S Z E C H Ś W I A T

Ko

36

padku śmierci królow ej—wyhodować so­

bie nową królowę z młodych larw ro­

botnic przez zastosowanie bogatego, k ró ­ lewskiego odżywiania tych larw, które do tej chwili poprzestawały na mniejszej i gorszej, proletaryackiej dyecie. A prze­

cież in sty n k ty królowej, żyjącej jedynie i wyłącznie życiem płciowem, życiem m a ­ szyny rozrodczej, różnią się w wysokim stopniu od instynktów bezpłciowej ro b o t­

nicy, zbierającej zapasy spożywcze, pie­

lęgnującej larwy, umiejącej budować k o ­ mórki woskowe i znaleźć drogę do g n ia ­ zda rodzinnego. Jak że mogły ta k od­

mienne in s ty n k ty rozwinąć się wtórnie, jedne zam iast drugich, gdyby były wraz z drogami nerwowemi dziedzicznie (t. j.

już w jaju) zdeterminowane?" Pan M., zdaje się, rzeczywiście wyobraża sobie, że królowa i robotnica są to dwa zupeł­

nie odmienne organizmy, niemające ze sobą nic wspólnego, niemogące więc po­

siadać jednych i tych samych instynktów.

P iękne złudzenie—polegające je d n a k na zapomnieniu, że tak jedne, j a k i drugie są samicami (zaślepił, zdaje się, pana M .' wyraz „bezpłciowy", użyty, ja k o określnik p rzy wyrazie „robotnica"), że więc po­

siadać muszą wszystkie in s ty n k ty s am i­

cy. Lecz tak, j a k rozwój dziedzicznych cech morfologicznych zależy w znacznej części od warunków zew nętrznych, które mogą sprzyjać n adm iernem u rozwojowi jednej, a nierozwojowi innej cechy, ta k samo, musimy przypuścić, ma się rzecz z instynktam i. U królowej w a ru n ­ ki zewmętrzne umożliwiają rozwój j a j n i ­ ka, a z nim i odpowiednich instynktów , u robotnicy wraz z zanikiem tego o rg a­

nu pozostają w zaniku in s ty n k ty ro zro d ­ cze, rozw ijają się zaś silnie pozostałe.

Nie potrzebujem y tu przyjmować ja k ie jś

„zastępczości" dyam etralnie różnych in ­ stynktów , lecz uznać n adm ierny rozwój jednych, kosztem innych.

Trzeci wreszcie i ostatni argum ent: p.

M. skonstatow ał u zwierząt przez siebie badanych (skorupiaków i robaków), obec­

ność nowego tropizmu, polegającego na dążeniu organizmów ku pew nym okre­

ślonym promieniom barw nym , a u n ik a­

niu barw7 innych, co nazwał chromotro-

pizmem. Krewetki Hippolyte varians m a­

j ą zdolność przybierania barw y otocze­

nia, poczem wykazują chromotropizm do­

datni dla tej właśnie barwy. „Skoro j e ­ d nak ubarwienie je s t nabyw ane przez Hippolyte w ciągu indywidualnego ży­

cia, chromotropizm zaś, o ile wiemy, stale harmonizuje z ubarwieniem, wmiosek pro­

sty, że i chromotropizm je s t również n a ­ byw any wraz z ubarwieniem". Dla mnie je d n ak ta k w esty a tak prosta nie jest, a raczej je st ona prosta, ale przedstawia się inaczej. Pan Minkiewicz znów nie zwrócił uwagi na jednę rzecz: cechą dzie­

dziczną nie je s t ta lub inna cecha ze­

wnętrzna, lecz sposób, w jaki dany orga­

nizm reaguje na bodźce świata zew nętrz­

nego. W yjaśnię to na przykładzie, za­

czerpniętym z dzieła Baura x): znamy od­

miany rośliny Prim ula sinensis, które w tem p eratu rze 20° mają kw iaty czer­

wone, w temp. zaś 30° kw iaty białe.

W danym przypadku cechą dziedziczną nie będzie białość lub czerwoność k w ia ­ tów, lecz ten ch arakterystyczny sposób, w ja k i dane rośliny reagują na zmianę te m p eratu ry otoczenia. Znamy odmianę tejże rośliny, która w każdej te m p eratu ­ rze posiada kw iaty białe, i tu je d n ak nie białość ich będzie cechą dziedziczną, choć ta k zwykle przyjęto wyrażać się, lecz ten właśnie sposób reakcyi danego orga­

nizmu. „Dziedziczy się—reasum uje swo­

je wywrody B au r—zawsze tylko określo­

ny specyficzny sposób reakcyi na w arun­

ki zewnętrzne, a to, co spostrzegamy za- pomocą naszych zmysłów, jako cechy zewnętrzne, j e s t to tylko rezultat tej re ­ akcyi na przypadkowe ugrupowanie w a ­ runków zewnętrznych, w których bada­

ny osobnik się rozw ijał11. Gdy te poję­

cia zastosujemy do Hippolyte, dojdziemy do wniosku, że i tu nie ta lub inna b ar­

wa będzie dziedziczną, lecz zdolność w y ­ tw arzania określonego barw nika pod wpływem określonego otoczenia. Tak s a ­ mo ma się rzecz z chromotropizmem. Nie będzie dziedzicznem,..oczywiście, dążenie

i) B a u r. E in fiih ru n g in d ie ex p e rim en telle

Y ererb u n g sle h re . B erlin , 1911.

(11)

W SZECHSW IAT 621

ku pewnej określonej barwie, lecz wo­

góle zdolność do reagowania ruchem na bodźce barwne. Chromotropizm więc bę­

dzie dziedziczny.

Zbyt długo zatrzymałem się na dysku- syi z poglądami p. M. Chciałem jednak z jednej strony zwrócić uwagę czytelni­

ków W szechśw iata na jego niezmiernie ciekawe prace doświadczalne, z drugiej zaś strony wykazać, że dowody, p rzy ta­

czane przeciw wprowadzeniu pojęcia dzie­

dziczności do określenia instynktu, nie w y trzy m u ją krytyki. Możemy więc, aż do chwili wykazania dziedziczenia przy­

zwyczajeń, przyjąć dziedziczność, jako probierz dla odróżnienia in sty n k tu od przyzwyczajenia.

W róćm y teraz do naszych błotniarek.

W szkicu o faunie głębinowej Lemanu wspominałem już o fakcie, że błotniarki głębinowre, niemogąc do niczego przy­

kleić swych kokonów z jajami, ja k to zawsze czynią formy wybrzeżne, składają je swobodnie w ile. J e s t to zupełnie zro­

zumiałe wobec tego, ż e ja ja podczas skła­

dania nie mogą być przyklejone do rucho­

mego iłu, kokony więc pozostają wolne.

Nie byłoby w tem nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że mięczaki głębinowe, wydobyte z jeziora i umieszczone w na­

czyniu szklanem bez iłu, składają ja ja w ten sam sposób, swobodnie, nieprzy- klejając ich do szklą. In sty n k t więc przyklejania, ta k pożyteczny dla g a tu n ­ ku w rzekach i na wybrzeżach, gdzie prądy i fale łatwo mogłyby unieść lub wyrzucić na brzeg kokony, został zmie­

niony. Czy je s t to jed n ak zmiana indy- widualua, przyzwyczajenie, powstałe po wielu nieudanych próbach przyklejenia kokonu, czy też je s t to zmiana dziedzi­

czna, głębsza? W yniki dotychczas otrzy­

mane nie mogą rozstrzygnąć pytania, gdyż do tej chwili obserwowałem skła­

danie jaj dopiero przez pierwsze pokole­

nie, wryhodowane w akwaryum. Pokole­

nie to złożyło dotychczas 31 kokonów, z których 18 zostało przyklejonych do ścianek naczynia, lub listków zarazy wo­

dnej (Elodea canadensis), 13 zaś zlożo nych swobodnie na ile zaścielającym dno akw aryum. P a k t ten zdawałby się prze-

, mawiać za częściową przynajmniej dzie­

dzicznością tej zmiany instynktu. Z wnio­

skami jed n ak ogólniejszemi należy się : wstrzymać. Nie obserwowałem bowiem dokładnie mechanizmu składania jaj i przylepiania ich do szkła. Nie wiem, czy kokony, złożone swobodnie, zostały złożone w ten sposób dlatego, że dany osobnik znajdował się w chwili składa­

nia jaj na ile, wyściełającym dno naczy­

nia przypadkowo, czy też zostałyby zło­

żone w ten sam sposób naw et na pod­

łożu stałem. Nie wiem, j a k się zachowa pod tym względem pokolenie trzecie.

Zdziwi może czytelnika, poco w takim razie piszę wogóle o tem, skoro nic nie wiem. Zdaje mi się jednak, że fak t ten zmiany instytutu, czy to będzie przez przy­

zwyczajenie, czy też zmiana ta będzie głębszą, wywołaną przez ogólne warunki panujące w głębinach, j e s t sam przez się ogromnie ciekawy. Zresztą może który z czytelników zainteresuje się i sam zechce zająć się tą kwestyą. Gdy­

by można było zmusić w jakikolwiek sposób formy wybrzeżne błotniarek, któ­

rych u nas nie brak, do przebywania wyłącznie na miękkim ile i składania tam jaj, możnaby eksperymentalnie zba­

dać kwestyę, i przyczynić się do rozwią­

zania tego ciekawego zagadnienia.

Wacław Roszkowski.

L. B L O C H .

F L U O R E S C E N C Y A P A R Y R T Ę C I O W E J ’)•

Emisya światła drogą fluorescencyi uchodziła przez długi czas za anomalię, którą odróżniano starannie od norm al­

nych sposobów rozchodzenia się światła:

odbicia i załamania. I rzeczywiście, fluo- rescencya okazuje pewną cechę zasadni­

czą, którą przeciwstawia się właściwo-

R evne scien tif. 25 m a ja 1912.

(12)

622 W S Z E C H S W I A T M 36

ściom tam tych zjawisk; gdy bowiem pe­

wien ośrodek zaczyna fluoryzować pod wpływem wiązki świetlnej, światło fluo- rescencyi wybiega we w szystkich k i e ­ runkach, jeżeli nie w sposób jed n ostajn y , to w każdym razie o tyle prawidłowo, że nie może ju ż być mowy o rozchodze­

niu się prostolinijnem. Nadto, światło to okazuje najczęściej polaryzacyę czę­

ściową. Cechy te naprowadzają na myśl 0 analogii pomiędzy światłem fluorescen- cyi a światłem, które uległo rozproszeniu lub dyfrakcyi w ośrodkach mętnych.

Wiadomo, że ciecz mętna, ja k np. płyn koloidalny, rozprasza światło we w sz y st­

kich kierunkach i że w sk u tek tej w ła­

ściwości można było uczynić dostępnemi dla ultram ikroskopu owe drobne cząstki odosobnione ciał koloidalnych. Gazy, z a ­ wierające pył, gaz płomienia, gaz iskry rozpraszają również światło, które przez nie przechodzi. A tmosfera ziemska, w k tó ­ rej stale unoszą się pyły i kropelki, roz­

prasza także światło słoneczne, p o lary ­ zując je zarazem. Być może nawet, że barw a niebieska nieba zawdzięcza swe pochodzenie, ja k mniema Rayleigh, d y ­ frakcyi selekcyjnej cząsteczek o w y m ia­

rach bardzo drobnych. Molekuły tlenu 1 azotu, mimo małe swe rozmiary, zdają się również zdolne do występow ania w roli źródeł rozpraszających, i im to w wyniku ostatecznym należałoby p rz y ­ pisać barwę niebieską nieba.

Ale w takim razie łatwo zrozumieć j a k wielką wagę mieć może badanie bezpo­

średnie dyspersyi światła oraz sposobów rozchodzenia się, zwianych anormalnemi.

Jeżeli budowa cząsteczkowa w ystarcza do wytw orzenia w jakim kolwiekbądź ośrodku prawdziwego zmętnienia optycz­

nego, to nasuw a się pytanie, czy dyfu- zya światła nie j e s t czasem zjawiskiem ogólnem, ważniejszem od rozchodzenia się prostolinijnego. W takim razie od­

bicie i załamanie regularne byłyby w y ­ n ikiem zjawiska „średnich" albo ja k mó­

wią fizycy, zjawiska interferencyi. Na dnie tej pozornej prawidłowości znaleźli­

byśm y mechanizm u k ry ty : emisyę n ie ­ prawidłową,- nieciągłą, przypadkow ą cen ­ trów świetlnych molekularnych, w p ro w a­

dzonych w drganie przez falę pobudza­

ją c ą i rozpraszających energię tej fali stosownie do stopnia swego rezonansu.

To, co nazywamy fluorescencyą, mogłoby być wtedy zjawiskiem normalnem, z k tó ­ rego w drodze wciąż wzrastającej kom- plikacyi wyprowadzilibyśmy praw a od­

bicia regularnego i całą optykę fizyczną.

Myśli powyższe oddawna zaczęły u k a ­ zywać się w pracach teoretycznych lor­

da Rayleigha, Plancka, Schustera, Lamba i t. d. Ale brakło wyników doświadczal­

nych, któreby pozwoliły skontrolować te wnioski, a zwłaszcza brakło doświadczeń stopniowanych, któreby pozwoliły w spo­

sób ciągły uchwycić przejście od stanu fluorescencyi do stanu odbicia właściwe­

go. Godne uw agi badania R. W. Wooda nad fluorescencyą par sodu i potasu są pierwszym stanowczym Krokiem na tej drodze. J a k wiadomo, fizyk ten, oświe­

tlając parę sodu promieniami o stosownej długości fali, zdołał ujawnić fluorescen- cyę tej pary w postaci szczególnie w y­

raźnej. Widmo fluorescencyi, wydane pod działaniem światła pobudzającego p roste­

go, np. pod działaniem linii żółtej sodu, składa się z linij jednakowo odległych na skali częstości. W szystko odbywa się tak, ja k g d y b y molekuła sodu zaczynała drgać w sk u tek rezonansu zachodzącego z długością fali światła pobudzającego;

widmo fluorescencyi j e s t pod każdym względem podobne do emisyi rezonatora akustycznego, k tó ry oddaje ton, zgodny bądź z własnym jego okresem drgania, bądź też z okresem któregokolwiek z po­

między jego tonów harmonicznych.

Za przewodem tej ważnej analogii Wood rozciągnął badania swoje na parę rtęci, parę, ja k wiadomo, jednoatomową, która zdaje się posiadać idealne w arunki teoretyczne, gdy chodzi o badanie prze­

noszenia się światła. Rzeczywiście, p a ­ rę tę można łatwo otrzymać w stanie bardzo wielkiej czystości oraz zmieniać stopniowo jej gęstość i temperaturę.

Wood posługiwał się naogół ru rk am i lub am pułkam i z kwarcu, w których zam y­

kał po kilka kropel rtęci. Można także

używać ru rek metalowych, opatrzonych

okienkami kwarcowemi.

(13)

J\/e 36

WSZECHSWIAT

623

Stwierdziwszy, że para rtęci okazuje piękną fluorescencyę niebiesko ■ zielona- wą, gdy ją oświetlimy silnemi iskrami, przebiegającemi pomiędzy ostrzami z gli­

nu, Wood zajął się w szczególności zba­

daniem zjawisk rezonansu optycznego.

W tym celu jak o źródła św iatła pobu­

dzającego używa on łuku rtęciowego pod powłoką kwarcową. J a k wiadomo, taki łuk wysyła widmo, bogate w promienie pozafioletowe. Z pomocą spektrografu, odpowiednio ustawionego, można w pro­

mieniowaniu łuku rtęciowego wyodręb­

nić linię widmową ściśle określoną. Wood obrał linię 2 356, która należy do najmoc­

niejszych w pasie skrajnym pozafioleto- wym. Z pomocą tego to źródła jedno­

barwnego poczynione są wszystkie do­

świadczenia następujące. Użycie źródła pozafioletowego pociąga za sobą koniecz­

ność zastosowania metody fotograficznej, ale niedogodność tę okupują wyrazistość i pewność wryników.

Gdy umieścimy odrobinę rtęci w balonie z kwarcu, starannie wy­

próżnionym, w' tem peraturze zwyczaj­

nej, prężność pary rtęciowej nie prze­

kracza tysiącznej części milimetra. N a­

leżałoby oczekiwać, że gaz w stanie tak znacznego rozrzedzenia nie wpływa w spo­

sób dostrzegalny na rozchodzenie się światła. Tymczasem Wood już w jednej z prac dawniejszych stwierdził, że n aw et ślady p ary rtęci pochłaniają bardzo en er­

gicznie linię 2 356. Tak np. powietrze pracowni, v? której stoi rtęć je st samo przez się o tyle bogate w parę, że w w a r ­ stwie niezbyt grubej pochłania całkowi­

cie ową linię. W miejscu tej linii błysz­

czącej zjawia się wtedy linia czarna w w i­

dmie lampy rtęciowej. Cóż się staje z energią świetlną, pobraną tym sposo­

bem ze źródła pobudzającego? Czy za­

mienia się ona na ciepło, j a k to się dzieje w przypadku absorpcyi właściwej? Kwe- styą tą zajął się właśnie Wood, a do­

świadczenie dało mu wynik całkiem nie­

oczekiwany: światło, które przechodzi przez ampułkę, zawierającą kilka krope­

lek rtęci w próżni, zamienia się za spra­

wą śladów pary, znajdujących się w am­

pułce, na światło fluorescencyi. Jeżeli

odfotografujemy ampułkę pod kątem pro­

stym względem kierunku oświetlenia, to klisze nasze dadzą mocno czarny obraz stożka promieni, przechodzącego przez ampułkę. W szystko odbędzie się tak, ja k g d y b y ampułka zawierała w obfitości pył, który czyni widocznym ślad wiązki.

Tutaj pyłem tym mogą być jedynie sa­

me cząsteczki rtęci; mamy więc do czy­

nienia ze szczególnie w yraźnym przypad­

kiem rezonansu optycznego.

Na oznaczenie powyższego zjawiska użyliśmy wyrazu fluorescencya. W yraz ten nie je st w danym razie zupełnie ści­

sły, ponieważ w razie fluorescencyi w ła­

ściwej światło wysyłane ma prawie za­

wsze długość fali większą aniżeli światło pobudzające. W danym razie Wood wy­

kazał, i je s t to jeden z najważniejszych punktów jego pracy, że światło, które uległo dyfuzyi za spraw ą pary rtęciowej, posiada ściśle tę samę długość fali co 1 linia 2 356. Niedość na tem. Linia 2 356 ma w łuku .rtęciowym szerokość, która daje się oszacować; linia fluores­

cencyi, przez nią pobudzonej, je s t bez porównania węższa i ściślej ograniczona.

Otóż zdaje się, że tylko część środkowa linii 2 356, ta mianowicie, która ściśle odpowiada okresowi własnemu drgania rtęci, może pobudzać fluorescencyę; ta ostatnia byłaby zatem zjawiskiem rezo­

nansu doskonale selekcyjnego. I rzeczy­

wiście, Wood dowiódł, że światło, w ysy­

łane w drodze rezonansu, j e s t niesłycha­

nie jednobarwne, być może w stopniu nieznanym naw et w najcieńszych liniach widma widzialnego.

•Zjawiska, które opisywaliśmy dotąd, zachodzą w próżni, t. j. w parze rtęci o ciśnieniu niższem od jednej tysiącznej mm. Ciekawą było rzeczą zbadać, co się stanie, gdy będziemy zmieniali stopnio­

we gęstość ośrodka, bądź podnosząc tem ­ peraturę, bądź też wprowadzając do am ­ pułki w zrastające ilości gazu obcego. Tu­

taj Wood zdołał wyodrębnić szereg fak­

tów pierwszorzędnego znaczenia. Dopóki ciśnienie jest bardzo nizkie, rezonans je s t silny, światło padające ulega roz­

praszaniu we w szystkich kierunkach,

a pły tka fotograficzna daje obrazy mo­

(14)

6-24

W SZECHSW IAT

JSS 36

cne. Światło rezonansowe, wysyłane przez cząsteczki rtęci, znajdujące się na dro­

dze wiązki oświetlającej, j e s t odrzucane ku cząsteczkom sąsiednim, gdzie w zbu­

dza rezonans w tórny i t. d. od p u n k tu do punktu. To też obrazy fotograficzne są szeroko rozciągnięte poza granice cie­

nia geometrycznego. W miarę tego, ja k w zrasta ciśnienie aż do 5 m m widzimy, ja k obrazy fotograficzne tracą na rozcią­

głości i natężeniu. Pod tem ostatniem ciśnieniem, aczkolwiek bardzo nizkiem jeszcze, zjawisko rezonansu znika dosz­

czętnie; zamiast niego w ystępuje pochła­

nianie właściwe. Wszystko skłania nas do mniemania, że uderzenia molekularne, których liczba rośnie szybko wraz z ci­

śnieniem, odgryw ają w tem przekształ­

ceniu rolę główną. One to wprowadzają czynnik tłumiący, k tó ry bardzo prędko nabiera znaczenia i w ystarcza do zam ia­

ny na energię cieplną całkowitej energii świetlnej, która dotąd wyproinieniowy- wana była bez straty .

Dodajmy jeszcze, że pogląd powyższy znalazł świetne potwierdzenie w doświad­

czeniach Wooda. W miarę tego, jak fluorescencya ustępuje absorpcyi, powin­

no się zauważyć zmniejszanie się ilości światła rozproszonego oraz stopniowe przejście do odbicia prawidłowego. Mo­

żna to wykazać, oświetlając ampułkę kw arcow ą linią 2 356 oraz z w ra c a ją c ; uw agę na obraz źródła, ja k i dałaby nam ścianka ampułki, gd y by działała j a k zwierciadło. Skoro tylko gęstość pary stanie się dostateczna, światło padające nie może ju ż przeniknąć poza pewną w arstw ę niezmiernie cienką; ulega ono wtedy odbiciu wstecz i w y tw arza na płytkach fotograficznych obraz w zw y­

kłem znaczeniu tego wyrazu.

Nie możemy na tem miejscu wchodzić w szczegóły doświadczeń Wooda. W sk a­

zówki, które podaliśmy wyżej, są w y ­ starczające, by można było ocenić całą w agę tych badań i stwierdzić, że donio­

słość ich w ykracza poza ram ki zjawiska szczególnego, którego dotyczą. Odkrycia Wooda rzucają nowe światło na całą spraw ę rozchodzenia się światła oraz na mechanizm pochłaniania. Tłum. S. B.

KRO NIKA NAUKOWA.

Utlenianie pod wpływem atmosfery i bier­

ność Żelaza. Do w yjaśnienia tak zw . stan u biernego czyli p asyw nego żelaza, t. j. stanu, g d y na żelazo nie działają kw asy, p rzy czy ­ nili się niedaw no dwaj ch em icy a n gielscy, D unstan i H ill, którzy stw ierdzili, że pew ne ciała przeszkadzały tw orzeniu się rdzy na żelazie i innych m etalach. Oiała te, to alka­

loidy, dwuchrom ian potasu, jodek, chlorek potasu, żelazooyanek potasu; w ytw arzają one

„bierność11 żelaza; bierność ta znika po ze­

tk n ięciu żelaza z pew nem i solam i lub roz- cieńczonem i kwasam i i z bezw odnikiem w ę ­ g l o w y m . Oprócz żelaza i m etali z jeg o g r u ­ p y, inne m etale, jak m agnez, ołów , cyna, m iedź, m ogą również nabyw ać i tracić bier­

ność w ty ch sam ych warunkach. W edług chem ików an gielsk ich bierność je st w y n i­

kiem tw orzenia się na pow ierzchni m etalu cienkiej w arstw y, która zapew ne nie jest utw orzona z m etalu fizycznie zm ienionego lub z produktów gazow ych , przeszkadzają­

c y c h zetk n ięciu się z kwasami lub z ciałem uszkadzającem , lecz z mniej lub więcej w y ­ sok iego tlen k u .

II. G.

(La Nat.).

Działanie chemiczne różnych promienio­

wali. Daniel B erth elot i G audechon poró­

w nyw ają działania chem iczne, w yw ołan e przez prom ienie widzialne różnych barw w i­

dma, z działaniem różnych niew idzialnych prom ieni nadfiołkow ych. Działanie promie- niowań nadfiołkow ych, najprędzej drgają­

cy ch , polega na zam ianie energii niższego rzędu na w yższy i je st podobne do działa­

nia słoń ce w przyrodzie. Można naw et za­

u w ażyć, że prom ienie nadfiołkow e w yw ołują w przeciągu kilk u godzin takie reak cye, ja ­ k ich sło ń ce nie w y k o n y w a w p rzeciągu k il­

ku m iesięcy. Chemia w ysokich częstości św ietln y ch je st bardzo podobna do chemii w ysok ich tem peratur.

H. G.

(L a Nat.).

Ruchy Wieży Eiffla. Poziom e ruchy w ierz­

chołka w ieży Eiffla zostały przed kilku laty zbadano przez geograficzny w ydział wojsko­

w y, obecnie zaś Oh. E J . Guillaum e przed­

sięw ziął zbadanie jej ruchów p rostopadłych

zapom ocą zapisyw acza, którego zasadniczą

częścią, je st drut inw arow y (nierozszerzal-

ny stop żelaza i niklu) ustalający pom iędzy

ziem ią a przyrządem odległość niezależną od

tem peratury. Drąg um ieszczony na drugiej

Cytaty

Powiązane dokumenty

OKLEINA FRESH OKLEINA FRESH PLUS CENA NETTO CENA BRUTTO CENA NETTO CENA BRUTTO 475,00 PLN 584,25 PLN 499,00 PLN 613,77 PLN CZARNA SZYBA POKÓJ 250,00 PLN 307,50 PLN CZARNA SZYBA

Prześwity takie w ystąpiłyby, gdyby graniastosłuipy zastąpić np... D la dwóch pozostałych ostrosłupów rozw ażania są takie

skonalenia i uzacnienia, — z drugiej strony historyczna literatura odtwarzając przeszłość narodu, jest jego, że się wyrażę, życiodawczym żywiołem: wszystko

Forma zajęć: tradycyjne, mieszane (godz.tradycyjne / godz.zdalne), zdalne UWAGA : Proszę śledzić informacje nadsyłane drogą elektroniczną przez prowadzących

[r]

Aging 2010: Mitochondrial ROS production correlates with, but does not directly regulate lifespan In drosophila. Postulaty

Metoda ta może, moim zdaniem, znaleźć w pełni zastosowanie przy masowym nauczaniu języka rosyjskiego w szkole podstawowej, oczywiście po dokonaniu szeregu

Z upełnie inaczej jednak m ożna ocenić człow ieka, um ierającego n a gruźlicę, któ rej się isam nabaw ił przez lek ­ kom yślność lub lekcew ażenie tej