• Nie Znaleziono Wyników

Ten umarł, ta zwariowała tamtego zabili w więzieniu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ten umarł, ta zwariowała tamtego zabili w więzieniu"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Z O F I A G R Z E S I A K , autorka publikowanej tu prozy, urodziła się w 1914 r na Wołyniu, gdzie też spędziła młodość W latach 1942-45 wraz z mężem i córką przebywała w hitlerowskim obozie pracy na terenie Au- strii Do Polski powróciła w maju 1945 r.. osiedlając się z rodziną w Pile.

Od października 1952 r. mieszka w Lublinie Pisać zaczęła 27 lat temu. z wewnętrznej potrzeby zanotowania tego. co widziała, co przeżyła - bez zamiaru . bycia literatem Od tego czasu złożyła „w szufladzie prawie 17 tys stron maszynopisu w formie notatek impresji, opowiadań i po- wieści. których akcja rozwija się m in. w wiejskim i małomiasteczkowym środowisku kresowych Żydów Polaków i Ukraińców Odkryta zaledwie pięć lat temu. proza ta chwali się oryginalnym tokiem narracji, bo- gactwem i autentyzmem języka, realistyczną obserwacją obyczajową i psychologiczną W roku przyszłym ukaże się pierwsza książka Z Grze siak. przygotowana redakcyjnie przez PIW Będzie to powieść „Między Słuczą a Horyniem". Tekst publikowany w Kamenie' stanowi fragment innej powieści („Przekleństwo posagu ). której maszynopis znajduje się jeszcze w posiadaniu autorki, (k)

Zofia Grzesiak

Ten umarł, ta zwariowała tamtego zabili w więzieniu

W tym czasie było j e s z c z e kilka zdarzeń we wsi. Kiedy świat j u ż nabrzmiewał niczym ropień, a gazety przynosiły co- raz groźniejsze wiadomości, jakiś amerykański filantrop zaczął przysyłać wiejskim dziewczętom po trzysta, p o pięćset do- larów, zależy jakie która miała szczęście i w j a k i m nastroju był ów bogacz w tym dniu, lub czy j e g o szlachetne oko dostrzegło jej imię na liście, co nie w i a d o m o j a k i m cudem zawędrowała na jego biurko. O t ó ż wiejscy Ż y d z i chodzili wprost upojeni jak dobrym winem z faktu tego zdarzenia i w z m ó g ł się też ruch w kręgu faktorskim.

W z m o g ł y się też marzenia, aż się kłębiło w dziewczęcych głowach od rojeń i planów. Niemal k a ż d a spodziewała się listu, w którym nieznany bogacz napisze, że wysłał upragniony czek.

Mirełe z pobliskiej wsi dostała trzysta dolarów, R o z a , córka Kresi nieboszczki, pięćset. J a k b y ów filantrop był prorokiem Eliaszem i wiedział, że Mirełe jest młoda i bardzo ładna, że wystarczy dla niej trzysta dolarów posagu, a R o z a , choć ma takie moderne imię, ale za to ma twarz jak starego świętej pamięci S z y m e l a u bałaguły kobyła, do tego dwa przednie zęby. które nie pozwalają d o m k n ą ć ust jak źle dopasowane zawiasy.

Wiejscy Ż y d z i czekając w szabes na dziesiątego Z y d a , bez którego nie m o ż n a było odprawić porannego nabożeństwa, roztrząsali, z j a k i e g o źródła płyną te pieniądze. Jedni byli zdania, że miejscowy rabin przebywający obecnie w Ame- ryce rzucił jakieś słowo wśród t a m tych dostojników na ko- rzyść naszych biednych dziewcząt. Przecież on boleje nad ich nieszczęsnym losem, że j u z powinny dawno p o w y c h o d z i ć za mąż i rodzić dzieci, a nie m o g ą , bo nie mają pieniędzy na po- sag. Drudzy twierdzili, że ten filantrop musiał być nielichym

grzesznikiem i może przed śmiercią pragnie darowizną grzechy od B o g a wykupić, oddając cały swój wypracowany w sobotę dochód na jałmużnę, g d y ż t a m w tym złotym kraju, w tej Ameryce, nie ma tylu k r ą ż ą c y c h z d o m u do d o m u żebraków, jak u nas.

Niedługo wprawdzie trwała ta hossa z amerykańskimi cze- kami. jedynie kilka dziewcząt miało szczęście, a reszta została przy swoich marzeniach, ułatwiających im tylko spędzanie bezsennych nocy. Nawet Zulenke, leżąc przy swoim zniena- widzonym mężu w łóżku, syta tłustego jadła i różnych ła- koci przewracała się z boku na bok i prowadziła w myślach rozn vvę z cieniami swoich rodziców. - C z e m u żeście nie po- czekali? B y ł a m przecież j e s z c z e taka młoda. Może byłabym jedną z tych wybranych, których imię znalazło się na biurku tego dobrego filantropa? Pamiętasz, m a m o , ten zimowy wieczór, kiedy była śniegowa zawieja, a wiatr trząsł oknami, że mało szyby nie powylatywały?! W naszym domu stanął człowiek. B y ł późny wieczór, a ten młody gość zjawił się na- gle. jakby go ta wichura przyniosła. Pamiętasz, m a m o ? Ten obcy prosił nas o nocleg. Pościeliłaś m u na kanapce pod pie- c e m . by m u było ciepło. W czasie rozmowy z nami przyglądał się mnie swoimi szczerymi o c z a m i , a j a jemu. Podobał mi się i odniosłam wrażenie, że moja twarz jemu też nie była obojętna.

Rano. gdy się wichura nieco uspokoiła, poszedł, a j a z tobą.

m a m o , pamiętasz, zastanawiałyśmy się, czy żonaty, czy bo- gaty? O t ó ż . m a m o , wkrótce wrócił po raz drugi i ożenił się z Mirełe, która dostała od dobrego filantropa ten błogosławiony, czy przeklęty posag. N a pewno powiesz, m a m o , że był prze- znaczony dla Mirełe. Nieprawda m a m o , był i dla mnie prze- znaczony, gdybyś była trochę tylko poczekała i moje nazwisko

17

(2)

byłoby się z n a l a z ł o na a m e r y k a ń s k i m b i u r k u i g d y b y m dostała ten czek na ten błogosławiony, czy przeklęty posag...

W t y m czasie oprócz Mirełe wyszła też za m ą ż c ó r k a r y ż e g o J a n k l a , wyszła z a wdowca. W o w y m czasie d z i e w c z ę t a z mo- jej wsi w y c h o d z i ł y za m ą ż j a k nie za w d o w c a , to z a rozwo- dnika. Minęły te czasy, kiedy we wsi roiło się o d ż y d o w s k i c h panien z przedmikołajewskiej wojny. T a m t e p a n n y były ra- sowe, j e d n a w d r u g ą „pierwyj sort" . D o b c i e , S z y m e l a bałaguły córka, g d y szła w swojej niebieskiej w czerwone pasy sukni, poszytej z m a t c z y n e j chusty przywiezionej przez S z y m e l a j a k o o k u p z a n o c p o p o w r o c i e j e g o ż o n y C h a n y z m i k w y - aż ziemia d r ż a ł a p o d s t u k o t e m jej o b c a s ó w . C h o ć D o b c i e była córką biednego bałaguły. ż a d n e m u s z a d c h e n o w i [faktorowi]

nie przeszłoby przez głowę, by s w a t a ć jej w d o w c a c z y rozwo- dnika. K a ż d a j e d n a p a n n a , a było ich sporo, p o w y c h o d z i ł y za m ą ż za kawalerów. Niestety, te powojenne j a k b y nie powyra- stały. k a ż d a j e d n a jest j a k b y s z t a c h n i ę t a , j a k b y u k r ó c o n o j e j miarę.

W ostatnich kilku latach, kiedy Hitler się pienił przed za- c h ł y s t u j ą c y m i się radością N i e m c a m i , p r z e d s t a w i a j ą c im swoją wizję przyszłych Niemiec, nasze żydowskie d z i e w c z ę t a w y c h o - dziły z a m ą ż j e d n a po drugiej. K a h a l n y s z a d c h e n miał pełne ręce roboty. Z z a t k n i ę t y m i za pas połami swej wytartej k a p o t y jeździł, c h o d z i ł , s z p e r a ł i d o p a s o w y w a ł . O d w i e d z a ł chore żony.

by się zorientować, ile c z a s u trzeba będzie p o c z e k a ć na świeżo upieczonego w d o w c a , dla którego w s w o i m rejestrze j u ż miał dziewczynę, a przeczucie m u mówiło, że c z a s nagli, że w k r ó t c e będzie się coś niedobrego działo. T a k j a k przed burzą: niebo niby czyste, słońce ładnie świeci, a powietrze jest gęste, że płuca z t r u d e m o d d y c h a j ą .

W i ę c m n o ż ą się we wsi weseliska. P r z y b y ł o kilka zięciów, parę też s y n o w y c h . R ó w n i e ż spora ilość też ze wsi ubyła N i e s p o d z i a n i e wyszła za m ą ż s y m p a t y c z n a z r y ż ą c z u p r y n k ą Ester. B e z skrzypiec, fletu i b ę b n a , c i c h o , bez hałasu siadła na wóz i w y j e c h a ł a d o T o t o w i c z i t a m p o s t a w i ł a cztery kije chupy i okręciła się siedem razy w o k ó ł s w e g o r o z w o d n i k a i bez p o ż e g n a n i a udała się d o d o m u swego m ę ż a . T a k było również z d z i e w c z y n ą z W y s p y . Nie w i a d o m o kiedy faktor przyta- s z c z y ł z dziesiątej wsi c z a r n e g o , c h u d e g o , bez j e d n e g o zęba.

p o s u n i ę t e g o w l a t a c h m ł y n a r z a , k t ó r e m u przed półrokiem żona w y c i ą g n ę ł a nogi w szpitalu. I s z a s t - p r a s t , j a k b y się paliło, p r z y g o t o w y w a n o w y p r a w ę . o r o d n a k l a c z m ł y n a r z a k r ą ż y ł a t a m i z p o w r o t e m i z w o z i ł a w s z y s t k o , co było p o t r z e b n e dla m ł o d e j dziewczyny, c o m i a ła w k r ó t c e r o z p r a s z a ć żałobę i u m i l a ć życie s t a r e m u m ł y n a r z o w i . Z t a k i m s a m y m p o ś p i e c h e m wiej- ski m u z y k a n t odrzępolił kilka w a l c ó w , polek i parę r y t u a l n y c h t a ń c ó w o d t a ń c z o n y c h z p a n n ą m ł o d ą . W y p i t o kilka butelek rozcieńczonej w ó d k i i m ł o d a m a ł ż o n k a skoro świt w y j e c h a ł a do swego m ł y n a r z a , który będzie j ą maltretował d o końca jej krótkiego życia.

W i e j s c y Ż y d z i jej po trosze zazdrościli i c h y b a ze d w a miesiące w s z a b e s po k u g l u o t y m r oz p ra wi an o. C o tu d u ż o g a d a ć , d z i e w c z y n a jak k a ż d a , m o ż e t r o c h ę nawet g o r s z a . C z a r n e to było po u r o d z e n i u jak C y g a n i ą t k o , aż jej m a t k a się wstydziła j ą l u d z i o m p o k a z a ć , żeby nie pomyśleli, że jej m ą ż jak raz w t y m czasie był na froncie r o s y j s k o - j a p o ń s k i m w M a n d ż u r i i , a tabor c y g a ń s k i stał w p o b l i ż u , tuż koło jej d o m u . I jak na z ł o ś ć to małe, c h u d e i czarne j a k C y g a n i ą t k o . nie- chciane dziecko rosło i c i ą g l e r y c z a ł o bez racji, że a ż bębenki w u s z a c h pękały. Nieraz Ite w bezradnej złości z a ł a m y w a ł a

ręce. wołając żarliwie: B o ż e ! zabierz d o siebie t o twoje prze- kleństwo, w y z w ó l m n i e B o ż e miłosierny z tych w r z a s k ó w , o d k t ó r y c h s z a ł u dostaję! L e c z p a n B ó g lubi z a w s z e robić na opak c z y na z ł o ś ć i z a m i a s t z a b r a ć to w r z a s k l i w e C y g a n i ą t k o , zabrał s p o k o j n e g o i b a r d z o u d a n e g o Szejlika. A t o c z a r n e stworze- nie zostało i wyrosło - nie z a duże. nie za ładne, ale za to bardzo łagodne, pracowite i tak na s w ó j s p o s ó b w y j ą t k o w o przebiegłe, że z d ą ż y ł o swoich r o d z i c ó w p o z y s k a ć , o m o t a ć ich wokół s w e g o m a ł e g o p a l c a . N a w e t ci s a m i ludzie, co poprze- dnio kiwali na w i d o k d z i e w c z y n k i g ł o w a m i , stawiali ją o b e c n i e za wzór, że p o s ł u s z n a , że p o k o r n a , że nigdy by s w y m ro- d z i c o m k r z y w d y nie zrobiła. L e c z p o prawdzie kto t a m wie?

G d y b y jej się trafił j a k i szejgec, k t o t a m wie? L u b i ł a c z a r n y m i o c z k a m i p o g ł a s k a ć p r z y s t o j n e g o m i e s z c z a n i n a i p o z w a l a ł a m u d o t k n ą ć swoje s m a g ł e ramię. C z ę s t o też brała kilka g a ł g a n ó w i biegła d o rzeki niby j e prać j a k raz w t y m czasie, kiedy n a d p o d z i w d o r o d n y K i s z k o j e d , j a k go przezywali, g n a ł swoje woły d o w o d o p o j u . W t e d y t a k r u c z o w ł o s a , p o d o b n a d o C y - g a n k i , ż y d o w s k a c ó r k a z g a ł g a n a m i i on, ten S z a j g e c z b a t e m , szli o b o k siebie i ż y w o r o z m a w i a l i . L e c z to były jej sprawy, d o których ż y w e g o d u c h a by nie d o p u ś c i ł a i nikt by się również nie d o m y ś l a ł , co roi się p o d tą c z a r n ą j a k smoła, falistą c z u p r y n ą .

L e c z j a k o ś imię tej posłusznej, b o g o b o j n e j córki nie zna- lazło się na b i u r k u a m e r y k a ń s k i e g o filantropa i nie wysłał jej tych u p r a g n i o n y c h kilkuset dolarów p o s a g u . J e j m a t k a lamen- towała. klęła tego filantropa n a j s r o ż s z y m i k l ą t w a m i , żeby cho- lera, d ż u m a i w s z y s t k i e plagi egipskie go nie ominęły. I t o nie tylko n a tego p o d ł e g o b o g a c z a , co o jej d z i e c k u z a p o m n i a ł , ale i na całą podłą A m e r y k ę klęła.

I oto w t y m czasie, g d y ż a d n e j nadziei z n i k ą d nie było.

zjawiło się szczęście - w b i a ł y m p r o c h o w c u i Kapeluszu na ły- sej głowie, j a k M e s j a s z . L e c z to nie był wcale M e s j a s z , tylko m ł y n a r z , k t ó r e m u przed półrokiem umarła ż o n a . Powiedział, że p o s i a d a parowy m ł y n , d w a d o m y i z a m i e r z a w y b u d o w a ć fa bryk ę, k t ó r a będzie p r o d u k o w a ł a tekstylia dla całej g u b e r n i . D o tego posiada m n ó s t w o pieniędzy, brakuje m u tylko kobie- c e g o o k a c o by d o g l ą d a ł o służbę i troje sierotek, co zostały bez m a t k i .

C z y m ó g ł ktoś w o b e c t a k i c h zdarzeń z w r a c a ć uwagę na to. co piszą g a z e t y lub n a złe plotki, co b e z u s t a n n i e k r ą ż ą ? ! S k o r o n a s z litościwy B ó g nie o p u s z c z a m a l u c z k i c h , skoro ta- kiemu krezusowi umarła ż o n a p o to, by ten ś w i e ż o owdowiały młynarz ożenił się z ich nic nie z n a c z ą c ą c ó r k ą ? !

T y l k o owdowiała S o s i a po S r u i u rozprawiała d ł u g o z wielką zawiścią:

- P a t r z c i e , patrzcie, j a k i niesprawiedliwy los pan B ó g mi zgotował! G d y moja śliczna, m ą d r a Esterke, m a j ą c spory po- s a g w y s z ł a z a m ą ż z a bi e da ka , t o ta c z a r n a w r o n a , ten strach na wróble, ten nie wyrośnięty k u r d u p e l będzie m a g n a t k ą ze służbą z fajetonem niby j a k a w o j e w o d s z a .

R z e c z y w i ś c i e , nawet rodzice tej nowo zaślubionej m ł y n a -

rzowej byli z a s k o c z e n i . Nie m o g ł o im przejść przez głowę,

że ich c ó r k a bez z ł a m a n e g o g r o s z a , bez przyzwoitej sukien-

czyny zrobi t a k ą partię. K o g o Ita, j e j m a t k a , nie s p o t k a ł a ,

o p o w i a d a ł a , j a k a to wielka z m i a n a zaszła w jej domu, j a k b y

r ó ż d ż k a c z a r o d z i e j s k a w s z y s t k o o d m i e n i ł a , nawet sprzęty do-

mowe j a k b y nabrały blasku, j a k b y się cieszyły, z w ł a s z c z a

wtedy, kiedy m ł y n a r z a koń w s k ó r z a n e j uprzęży nabijanej g u -

z a m i . j a k h r a b i o w s k i m i herbami, p o d j e ż d ż a p o d g a n e k . D o

tego w y l i c z a ł a na p a l c a c h : m o j a c ó r k a , n a psa urok, żyje te-

(3)

raz j a k Rotszyldowa. J e s t gospodynią młyna, dużego majątku i traktierni. D o tego duży sad, pola i łąki. M a też n a p c h a n y kufer z bielizną, dużo jedwabnych sukien, jest pełna szkatułka z pierścionkami, ł a ń c u c h a m i i inne złote ozdoby, a wszyscy bogacze z całej guberni są jej męża krewniakami. C z y trzeba gubić nadzieję, gdy m a m y takiego dobrego opiekuna w nie- bie?!

O j e d n y m tylko młodej młynarzowej matka nie wspomniała:

że jej zięć, ten młynarz, jest stary, stary j a k spróchniały grzyb, do tego ma charakter wściekłego psa, a w jego d o m u mie- szka w i e d ź m a z piekła rodem, matka jego zmarłej żony. którą w dodatku namiętnie nawet po śmierci młynarz kochał. Nie wspominała, że ta stara w i e d ź m a z piekła rodem pilnuje lepiej niż żandarm tych jedwabii. i tych szkatułek, i wszystkiego, co tylko było w tym straszliwie z a p u s z c z o n y m , od tygodni nie sprzątanym mieszkaniu.

R y ż e g o J a n k l a córka ma też swego rozwodnika. Wesele odbyło się ni to p o cichu, ni to głośno. N a podwórku koło płotu rozstawili chupę. Panna młoda w amery k ań sk i m welo- nie, przysłanym przez dobrą ciocię Tojbę. okrążyła siedem razy swego C h a s k l a . Rozbito z trzaskiem kieliszek, o d t a ń c z o n o złoty taniec... I panna młoda zaraz na drugi dzień poszła na piechotę ze swoim C h a s k l e m do własnego d o m k u , kupionego tuż przed ślubem u Sirego, i zabrała się od razu d o szycia, a jej mąż siedział obok, przyglądał się swej żonie i pokaszlując głuchym kaszlem myślał o swoich płucach, w których za- gnieździła się gruźlica na dobre, do której w najszczerszej roz- mowie ze swoją ukochaną narzeczoną wcale się nie przyznał.

Tylko faktor, co wziął niezgorszy procent z posagu za fak- torstwo, był bardzo szczęśliwy, że udało m u się zlepić jeszcze jeden związek - „oby żyli szczęśliwie sto dwadzieścia lat!".

W tym czasie, kiedy szły dnie na s p o t k a n i a c h z „szadchena- mi" [faktorami], na przygotowaniach weselnych i na kłopotach dnia powszedniego, w których nie brakowało kłótni, zatargów i szeregu innych zmartwień, wiejscy Ż y d z i całkowicie zapo- mnieli, że Hitler coraz szerzej otwiera paszczę, coraz głośniej wrzeszczy o tym, że światowe żydostwo zagarnęło wszystkie kapitały, że żydowska plutokracja jest winna, że panuje kryzys i że N i e m c o m brakuje przestrzeni.

0 tych wrzaskliwych przemowach Hitlera rozpisywały się wszystkie gazety, ale kto miał czas lub ochotę je czytać? P o pierwsze - ciężko było wyjąć z kieszeni tych parę groszy, by ten „ H a j n t " kupić, po drugie - p o co sobie s m u t k a m i głowę nabijać, skoro i tak życie jest bardziej gorzkie niż żółć?! Le- piej j u ż kupić „ D e m Blofer", przynajmniej czytając go m o ż n a się uśmiać do rozpuku. D o tego m o ż n a jeszcze dodać kilka sprośnych kawałów z własnej improwizacji, wtedy te anegdotki krążą z ust do ust i rozśmieszają ludzi do łez. C z y taki S z m u l mógł się zastanawić nad polityką światową i nad zgro zą, która zawisła nad całym żydostwem, skoro wstawał każdego dnia o świcie, naciągał na swoje zgarbione plecy wyszargany tułub i szedł od chaty do chaty, by kupić parę funtów żyta, semia, czy gryki lub kilka kur, aby je potem sprzedać dla S y m c h y z Włodzimierca, z mizernym zyskiem, by jego żona Chaje miała tych kilka groszy na chleb i na naukę dla chłopców? A miał tych synów kilku, a każdy miał otwartą głowę d o nauki. Gdyby ich mógł posłać do Lublina d o wielkiej Jeszuwy, żeby się uczyli u wielkich mędrców, każdy jeden z nich wyrósłby ku chwale bożej na wielkiego mędrca czy myśliciela. L e c z c ó ż . gdy pan B ó g daje szczodrą ręką jedno, nie m o ż n a żądać drugiego,

trzeba m u dziękować za to i być szczęśliwym, że nie wyrzuca się tych paru złotych, płaconych wiejskiemu mełamedowi [na- uczycielowi], że uczy ich trochę c z y t a ć i modlić się z mo- dlitewnika i nieco rachunków, by mogli gdy podrosną obli- czyć. ile kosztuje parę funtów zboża. A uczą się chłopcy na wyścigi, jeden mądrzejszy od drugiego. Starszy K a l m a n nie raz i nie dwa z a s k o c z y mełameda pytaniem, że biedak przez cały dzień obgryza paznokcie, łamiąc głowę nad odpowiedzią, której w żaden sposób nie jest w stanie rozszyfrować. I ten młodszy S z a m e godnie nosi swoje imię po myślicielu i jego głowa też się nadaje nie tylko do noszenia czapki. S z a m e ł e cały psalm umie wyrecytować na pamięć, a historię Ż y d ó w opowiada śpiewająco. O c h . g d y b y m miał pieniądze - mawiał Szmiel - wysłałbym mego S z a m e do świeckich szkół, niechby był lekarzem, prawnikiem, czy historykiem, niechby był wy- kształconym człowiekiem! A ten najmłodszy Lejzorek jeszcze do szkoły nie chodzi, a j u ż wszystko słowo w słowo powtarza za starszymi.

Zajętego takimi troskami, czy m o ż n a było żądać od S z m u - lika, by się zastanawiał, co dzieje się o krok od polskiej gra- nicy?

A J a k ó w Mojsiejewicz po śmierci swej żony, którą sam nie wiedział, czy kocha, czy nienawidzi, miał czas się nad tym zastanawiać? B y ł a j e g o żoną, napłodził z nią dzieci, którym trzeba było dać g o d n e utrzymanie ze względu, że się było kup- cem. a nie j a k i m ś tam łapserdakiem. Zaprzężony w codzien- nym kieracie, nie miał kiedy przyglądać się swej Kresi, czy jak siebie nazywała - Raisie. co siedziała bezczynnie na obfitym jadle. składającym się ze słodkich ciast i tłustego mięsiwa do- starczonego wprost z koszernej rzeźni, do której J a k ó w Moj- siejewicz, jej mąż, dostarczał bydło rzeźne. T a k się Kresia z tego jadła roztyła, że zbliżyć się do niej w czasie nocnych igraszek było trudniej niż wspiąć na wysoką górę. Lecz m i m o wszystko była jego towarzyszką życia, przyjacielem, dbała o niego, gdy wracał z drogi, witała go serdecznie, obsypywała pocałunkami, nacierała m u plecy p a c h n ą c y m balsamem po umyciu, dawała c z y s t ą bieliznę, zarządzała d o m e m , chowała dzieci i czytała na głos modlitwy dla wiejskich Żydówek — przynosząc tym s a m y m z a s z c z y t domowi. Leży teraz Kresia, czy jak kto woli Raisa, w ziemi, a j u ż nie J a k ó w Mojsiejewicz tylko zwyczajnie J a n k i e l został wdowcem i rozważa, jakie to było to życie z Kresią: dobre czy złe? C z y był szczęśliwy, czy też nie? Niemniej czuje się bardzo samotny, choć nie ma prawa narzekać, że nie szanują go dzieci. C h w a ł a B o g u , bardzo go szanują.

Średnia córka R o z a nie jest j u ż smarkatą dziewczynką. Ma j u ż swoje lata. powinna już kilkanaście lat wstecz mieć męża, dzieci i zarządzać własnym d o m e m . Opiekuje się nim bardzo dobrze, dba żeby m u niczego nie brakowało, ale to go nie cieszy, bo codziennie jego o c z y same się ślizgają po głowie córki, szukając siwych włosów. A j a k i to smak może tylko wie- dzieć ten ojciec, co kocha swoje dzieci. C z ę s t o nocą wzdycha, gdy przez j e g o m ó z g przepływają zdarzenia z jego życia, niby zdjęcia w albumie, lub gdy rozmawia z B o g i e m , przekazując m u swoje pretensje, kłócąc się z nim:

— Boże, czemu mnie karzesz tak srogo? J a , który oddałem ci moje mieszkanie, by nasi wiejscy Ż y d z i mogli cię w dzień szabasu chwalić, ja, co hojną ręką wspierałem biednych - nie zasłużyłem u ciebie na żadną łaskę?! Bijesz mnie, Boże, i bi- jesz jak Ż y d z i H a m a n a . Zabrałeś mi żonę, zapomniałeś dać

IX

(4)

mojej córce męża, siwieje biedaczka, choć ma niezgorszy po- sag i bardzo ładną wyprawę, a narzeczonego dla niej ze świecą znaleźć nie mogę. Nie pozwolisz chyba. Boże, żebym dla mo- jej kochanej Róży, która jest taka szlachetna, wyszukał byle jakiego, takiego, jakiego znajdują dla odstraszenia cholery?

Nie jest przecież ani ślepa, ani głucha, w jej ciele nie znaj- dziesz żadnej ułomności. Dlaczego więc zmuszasz ją. by się zestarzała w panieństwie?

Nieraz J a k ó w Mojsiejewicz, a obecnie zwyczajnie Jankiel, nie spał kilka nocy za koleją i prowadził z panem niebios takie przykre rozmowy... W i ę c cóż go mogły obchodzić szaleńcze przemowy Hitlera? On ich nie słuchał. Nie chciał nic o nich wiedzieć. Miał własnych trosk co niemiara, po co m u jeszcze były troski germańskich Ż y d ó w ?

Wczoraj przyszedł taki jeden germański Ż y d . Mówił, że jest bezdomny, że mieszkał w Berlinie, że Niemcy obrabowali go doszczętnie i wygonili z kraju. O w s z e m . Roza dała m u kolację, dwa złote na drogę i co m o ż n a było zrobić więcej? T r u d n o na- wet było z nim się porozumieć, mówił j a k i m ś językiem, że sam diabeł by go nie pojął. Zresztą, czy mało oszustów chodzi po świecie? Codziennie całymi tabunami, z żonami płyną jakby rzeką z dużych miast. Jedni grają na piszczałkach, drudzy kradną, a inni robią jeszcze wiele o wiele gorszych rzeczy, o których lepiej nie wspominać. Z a wyżebrane pieniądze kupują trunki i na polach wśród zbóż rozkładają się ze swoimi ko- bietami i uprawiają nierząd. Ale każdemu kto wyciąga rękę trzeba dać. T a k jest w Piśmie Świętym napisane.

Również i ryży kowal nie miał czasu się zastanawiać. Z na- tury małomówny, wiecznie zapracowany, nie miał nawet kiedy się uczciwie pomodlić i zjeść po ludzku śniadania. O czwar- tej rano. kiedy jeszcze prawie było ciemno, jak wchodził d o kuźni, rozpalał ogień pod paleniskiem i dmuchał co sił starym kowalskim miechem, by ogień się szybciej rozpalił, by lemiesz lub obręcz dobrze się rozgrzała i stała się podatna pod młot.

by wyszła z jego kuźni nie gorsza od tamtej, w którą walą młotem młodzi silni kowale z pobliskiej kuźni, aż bębenki w uszach pękają od tego dźwięku, co sięga aż tutaj. Do tego zazdrość szarpie za serce, że w tamtej kuźni jest nowoczesny wentylator z diabelską siłą. a tak leciutko kręci się, że wystar- czy. by małe dziecko ujęło za korbkę i też by sobie poradziło.

W dodatku ta nowoczesna maszyna, ze swoimi trybami i try- bikami przyciąga chłopów, którzy dla samej ciekawości, by ją zobaczyć, przynoszą swoje pługi do remontu.

Jednego razu jego siostra, mieszkająca na drugim końcu wsi, zaszła do kuźni i usiadła na progu. Bardzo zmęczona, zaczęła jęcząc opowiadać, że jej starszy syn Aron chyba zwa- riował. Tak się przejął tymi niemieckimi Ż y d a m i , że budzi się nocą i głośno płacze, że aż j ą ciarki po plecach przechodzą.

Nie płacze, tylko po prostu wyje jak nie przyrównując pies przed pożarem. A wszystko to przez te przeklęte gazety, w których wypisują takie straszne rzeczy. C h y b a te cholerne piśmidła padły mu na głowę.

- Wstaję z łóżka, idę do niego, siadam i proszę, błagam:

synku nie przejmuj się, co cię mogą obchodzić takie dalekie sprawy? P o co się zabijasz? Dlaczego bierzesz na swoje barki takie rzeczy, które są dla nas obce? T ł u m a c z ę mu, uspokajam go, jak mogę. a on swoje: że myślimy tylko jak napchać kałdun kartofami. ze niedługo mało kto z nas żyw y m zostanie, że na- sze kości będą psy po ulicach rozciągać. O n zupełnie zgłupiał!

Jerozolimy. Poradź, bracie, co m a m robić z tym chłopcem, który napełnił głowę takimi okropnymi myślami?

- Co mogę ci poradzić, kochana siostro? - odpowiedział ko- wal. - J a s a m mało nie zwariuję. M a m już swoje sześćdziesiąt lat i pracuję w tej kuźni samotnie jak palec. C z a s e m tylko Mu- szka. moja córka, pomoże mi wycentrować koło, lecz nawet chłopy się ze mnie śmieją, że uczę dziewczynę kowalstwa. Parę lat wstecz, to jeszcze nikt specjalnie na małą dziewczynkę uwagi nie zwracał. O t , kręci się wokół osi niby dla zabawy A teraz j u ż wyrosła. Jest j u ż panną na wydaniu i jak to wygląda, żeby się kręciła niby koń w kieracie? I pomyśl, siostro: haruję, haruję, nie dojadam, nie dosypiam. do tego uczciwie się nie modlę, bo kiedy m a m się modlić, jak stoję tu nad kowadłem od świtu, do nocy? Spójrz, siostro, na moje ręce: są przeżarte węglem i żelazem, że w bożnicy wstydzę się dotknąć nimi naszą świętą Torę, bo są takie twarde i gruzłowate. Boję się, by pod ich dotykiem nie połamał się pergamin, nie wykruszyły litery. I jaką korzyść m a m z mojej harówki? Uskładałem trochę grosza, trochę nasza dobra siostra przysłała z Ameryki i jakoś wydałem moją Chasię za mąz. Myślałem: dzięki B o g u o jedną córkę mniej. Zostało mi jeszcze tych kilka młodszych, ale nasz dobry B ó g i tamtych nie opuści. I co się okazało? Ż e cały po- sag mojej córki pójdzie na psi tłuszcz, bo jej mąż ma dziurawe płuca jak sito. I z mojej całej radości zostało tylko wielkie roz- czarowanie i jezioro łez. D o tego jeszcze ogromny żal, że ta najlepsza, najczulsza córka, wkrótce zostanie wdową, wróci z powrotem do mego d o m u bez grosza przy duszy, bo jej cały uciułany posag rozlizie się na psi tłuszcz, na lekarzy i na pogrzeb. A ty Lejo, siostro moja najdroższa, przychodzisz do takiego nieszczęśnika jak j a prosić o radę, gdy sam sobie pora- dzić nie mogę. Dlatego nie chcę słyszeć o żadnym Hitlerze, o żadnych złych wiadomościach krajowych, zagranicznych, ani twoich.

Ociężała Leje wstała z progu. Owinęła się szczelnie chustą i odeszła jeszcze bardziej z m ę c z o n a usłyszaną od brata nowiną, co wcale nowiną nie była. Przecież od dawna podejrzewała, z Chasi mężem jest niedobrze, skoro w czasie spaceru z Chasią sapie jak stary kowalski miech. I ten głuchy kaszelek wydobywający się z płuc j a k z pękniętego garnka, i te podbar- wione plwocinki dyskretnie wycierane chusteczką, te kropelki potu na czole niby rosa. i te błyszczące oczy. w których wi- doczna jest gorączka...

Oj, Chasie! Chasie! Co ci po takim mężu, którego od pierw- szego dnia po ślubie musisz pielęgnować? Wsadziłaś swoje zdrowe ciało w chore łóżko i jeszcze musiałaś dużo dopłacić do tego kiepskiego interesu.

Oj, Chasełe, Chasełe, czemu od razu nie spostrzegłaś, że twój narzeczony to żaden mężczyzna, tylko nadpsuty owoc?

Prawda, od swego losu nigdzie uciec nie mogłaś, niemniej mógł tego szadchena pierwej szlag trafić, nim ci wyswatał gruźlika...

I jeszcze szereg innych trosk było w tym czasie we wsi.

których pominąć nie można. Prawie w k a ż d y m żydowskim domu coś się działo, a działo się źle, jakby boży gniew utorował sobie drogę i trafiał nie gdzie indziej, tylko do ich domów.

Oprócz tego. że umarł Fiszke i jego bratowa Kresie, przez

co wiejskie Ż y d ó w k i utraciły swoją lektorkę. co im tak ła-

dnie czytała psalmy i inne modlitwy, najpiękniejsza panna we

wsi. Gołde, zaczęła wygadywać, po prostu wypluwać z sie-

(5)

zebrała się i nago zaczęła obnosić swoje grzeszne ciało po ulicy, a szczególnie wtedy, kiedy byli mężczyźni w pobliżu. A gdy próbowano ją ubrać, złapała siekierę i chciała wszystkich zarąbać. Cała wieś żydowska zatrzęsła się ze zgrozy. K t o by pomyślał, komu przeszło przez głowę, że taką zdrową, taką piękną - która z dziewcząt we wsi mogła się pochwalić taką figurą i takim ogólnym wyglądem?! - opęta giłguł i wyprawia z mą harce... Gdy biegła przez wieś ubrana w piękną, czerwoną w czarne kwiaty suknię, opasana szerokim jedwabnym pasem, niosąc wysoko głowę - kto pomyślałby, że Gołde nie idzie na własnych nogach, tylko nieczysta siła ją niesie?!

Mało tego, Gina. wielce udana panna, która kręciła całą wsią. co najpiękniej się ubierała i umiała się po miejsku wyrażać i prowadzić z policjantami dyskusje w obronie wiej- skich Żydów, zaszła w ciążę nie mając jeszcze męża, choć Michełe smark nie wyłazi z jej domu. Lecz cóż to za narze- czony dla wiejskiej inteligentki. Michełe smark, tym bardziej ojciec jej dziecka, skoro jeszcze nawet matczynego mleka ze swych ust nie oblizał i ani odrobiny wąsa nie ma pod nosem

7

Czy to możliwe, by ten Michełe smark mógł zrobić taki szpas?

Nie, to niemożliwe, zgadzają się wszyscy Żydzi we wsi. Ale kto tam może wiedzieć, z kim to Gina się zadawała. Czy to takie trudne, gdy żydowska córka straci poczucie godności?

Oprócz tego Josełe z ryżymi włosami jak płomień. Choć był a am orec" [nie umiał czytać], za to miał bardzo dobre serce.

Nigdy nie odmówił nikomu pomocy, pomagał czym mógł swoim bliźnim. B y ł tak samo. jak królowa Ester, która ocza- rowała perskiego króla Achaszwera. Pomimo że król Acha- szwer modlił się do bożków, a nie do prawdziwego, jedynego Adonai [Boga], Ester nie grzeszyła, gdyż swoją urodą służyła swojemu narodowi, wybawiając go z Hamanowych rąk.

Josełe z czerwonymi włosami jak płomień też oczarował piękną wdowę po młynarzu i tym samym stał się wspólnikiem wdowiego majątku. I cóż dziwnego, że zrobił się światowcem.

bywalcem wielkomiejskich kabaretów, skoro wdowa nie za- mykała przed nim swojej kasy, która nigdy nie była pusta Mógł więc Josełe pozwolić sobie na kupno drogich francu- skich pachnideł, na giemzowe buty z cholewami lub lekkutkie jak piórko futerko, czy na smoking, w którym wyglądał jak istne książątko, co miało otwarte serce na jałmużnę Broń Boże, Josełe nie rzucał groszaków żebrakom, tylko pięcio- lub dziesięciozłotówki, a czasami nawet dwadzieścia złotych włożył w żebraczą dłoń. o wiele więcej niż niejeden bogo- bojny bogacz. W dodatku na S y m c h a s Tojre (radosne święto z okazji zakończenia cyklu czytania Tory] kupował zawsze kilka butelek przedniego wina. by miejscowi Żydzi w tym jednym jedynym radosnym dniu w roku popili sobie fest

Czyż można było mieć do takiego dobroczyńcy pretensję, ze zadaje się z wdową po młynarzu, skoro nie zapomniał kim jest. skoro regularnie przychodził do bożnicy na nabo- żeństwo? I oto grom z jasnego nieba. Przyjechała policja z prokuratorem, obstawili młyn. Wdowę po młynarzu skuto w kajdanki i posadzono na jedną furmankę, skutego Josełe z włosami jak płomień na drugą; obok nich uzbrojona po zęby obstawa i powieźli do Równego, do więzienia dla największych przestępców.

We wsi konsternacja, domysły. C z y m się wdowa po młyna- rzu zajmowała? K o m u n i z m e m ? P o co jej był komunizm, skoro była posiadaczką doskonale prosperującego interesu i żyła ni- czym bogata grafinia? Więc Josełe z płomiennymi włosami

nie tylko obsługiwał młodą wdowę w łóżku, lecz jeszcze miał jakieś zatrudnienie ... Ale jakie?

Tymczasem Josełe z płomiennymi włosami wrzucono do celi, w której odsiadywali swoje wyroki najgroźniejsi kry- minaliści, do tego różni recydywiści, którym mokra robota służyła jako etykieta „godnej przeszłości" Właśnie do nich trafiło to chłopiątko o delikatnych rączkach. W dodatku te czerwone jak płomień kędziory, które stały się z miejsca obiek- tem, tarczą, do której kuksańcami strzelano bez pudła. No więc ta zabawa długo nie trwała i Josełe ze złotymi kędziorami i delikatnymi rączkami nie wytrzymał. Wkrótce umarł i po- chowano go tam gdzieś, gdzie przeważnie chowają tych, co umierają w celi. Jego matka. Sosia z Kołk, dostała zawiado- mienie, że taki a taki więzień zmarł i został pochowany na koszt państwa.

Tymczasem we wsi wzdychano i liczono na palcach, ilu to już Żydów ubyło. Niedługo, a nie będzie nawet tych dziesięciu niezbędnych mężczyzn do odprawiania nabożeństwa. Z żalem wspominano świetlaną przeszłość, kiedy w oknach świeciły się piątkowe świece, kiedy w Purim chodzili po wsi przebierańcy, a w Symchas Tojre pito wino, odwiedzano się po mieszkaniach i wyciągano kugle z pieców. A teraz wszystko upada, wszystko niknie, wszystko zamiera.

Ten umarł, ta zwariowała, tamta urodzi nieślubne dziecko, tamten został zabity w więzieniu, jeszcze ktoś wyjechał na stałe za granicę, a na wsi całkowicie ginie stary obyczaj...

Choć nikt w owym czasie nie poświęcał większej uwagi mię- dzynarodowej polityce i każdy jak mógł odpychał od siebie złe wiadomości, które jednak od czasu do czasu napływały, to mimo wszystko czuło się w powietrzu, że nadchodzi burza.

Któregoś dnia przyjechał do Jankusia S y m c h e z Włodzi- mierca i radził mu w sekrecie, by wymienić obiegową walutę na złoto lub dolary. J a k najwięcej złota - podkreślał z naciskiem - a co lepsze czy wartościowsze rzeczy koniecznie w dobrym miejscu zakopać, do tego zrobić duzy zapas soli.

- Mówię wam. że sól będzie na wagę złota. Z a sól dosta- niesz wszystko. Przysięgam - podniósł dwa palce w górę - że za sól reb Jankuś wykupisz się nawet od diabła.

Długo siedzieli przy dużym stole i rozmawiali. Sysł dołączyła do nich i przy herbacie zaczęła dogłębnie sondować Symchę.

któremu choć niezupełnie, lecz musiała wierzyć. Symche, bądź co bądź. nie był Żydem wiejskim, lecz miasteczkowym, po- nadto jeździł często w sprawach handlowych do Równego i do Łodzi, a najważniejsze, że nie był głupi. Sysł nie spostrzegła, by kłamał. Skoro twierdzi, że będzie wojna, trzeba mu wierzyć, lecz trudno sobie wyobrazić, jaka ta wojna będzie.

- Więc twierdzisz, reb Symche. że wojna na pewno wybuch- nie? T o jest już pewne, że się nie pogodzą i że lepsze rzeczy trzeba koniecznie gdzieś schować? - wlepił Jankuś swoje małe świdrujące oczka w twarz Symchy.

- Przysięgam wam. reb J a n k u ś - bił się Symche w pierś - jak jestem Symche, że tylko patrzeć, jak się zacznie taka siekanina, taka bitwa, że trudno będzie znaleźć jakąś norę. by się w niej schować.

J a już sobie zrobiłem taki schron w piwnicy, w którym w czasie nalotów będę się mógł ze swoją rodziną przechować.

Radzę wam, reb Jankuś. też coś takiego zrobić, by w ra- zie czego można było przesiedzieć, przeczekać nim samoloty odlecą Musicie wiedzieć, reb Jankuś, że ta wojna nie będzie taka sama jak w czternastym roku. T a wojna będzie całkiem

IX

(6)

inna. O n a nie będzie co prawda ciągnęła się latami, tylko raz, dwa, najwyżej pół roku, nu, może rok, i koniec. Ale za to będzie takie spustoszenie, taki potop, że nie daj B o ż e ! T o będzie straszliwy potop, choć pan B ó g dał słowo Noemu, że wiecej świata topił nie będzie, a jednak zaleje go p o raz drugi.

- T o po twojemu reb S y m c h e i pan B ó g słowa nie dotrzy- muje? - wtrąciła Sysł, przerywając na chwilę własne myśli, w których się zastanawiała, gdzie by to najlepiej schować naj- wartościowsze rzeczy.

- Nie twierdzę - pokręcił energicznie głową S y m c h e - że nasz stwórca nie dotrzymuje słowa, ale teraz wymyślili ta- kie wielkie samoloty, które zabierają setki b o m b . więc j a k ż e może pan B ó g dotrzymać obietnicy, skoro nie ma takiego wykształcenia jak hitlerowcy. O w s z e m , pan B ó g się zna na wielu rzeczach, lecz na nowoczesnej inżynierii czy matema- tyce on się wcale nie zna - wykrzywił S y m c h e usta w s m u t n y m uśmiechu.

- Głupi jesteś, S y m c h e . i twoje wywody są głupie! - krzyknął Jankuś, czerwieniąc się na twaizy ze zdenerwowania. - P a n B ó g wysuszył morze, gdy chciał Ż y d ó w wyprowadzić z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Gdy zechce, to zniszczy samoloty, a bomby zamiast lecieć d o nas, wrócą i zniszczą własne domy.

Wszystko, reb S y m c h e , jest w rękach B o g a i j e m u , tylko jemu trzeba ufać i głęboko w niego wierzyć.

- W k a ż d y m razie - rzekł S y m c h e nie zbity z tropu - trzeba się do tych ciężkich chwil dobrze przygotować. T r z e b a ko- niecznie mieć pewną ilość sucharów w plecaku, kłaść ubranie pod głową i być g o t o w y m do ucieczki. P rzy się gam , że to nie

będzie to samo jak w czasie pierwszej wojny światowej, że na froncie trochę popukali, a tu u nas na tyłach jak u pana B o g a za piecem: Sysł bułki piecze, rybę gotuje, J a n k u ś pędzi samo gon, żołnierze przychodzą, kupują, złotymi rubelkami płacą interes idzie, że lepiej nie trzeba... Teraz będą strzelać z góry z dołu. K u l e armatnie, rozpylacze ognia, bomby, gazy. T a k a pięciopudowa b o m b a nadziana trotylem, dynamitem i c z y m tam jeszcze, a gdy nie daj B o ż e spadnie na dach. cały dom się zawali, a w tym miejscu, gdzie stał budynek, zrobi się wielka j a m a . w której pojawi się woda jak w jeziorze. Z tej wsi. jak jestem Symche, może pozostać wielka kupa gruzów, wystarczy tylko pięć takich b o m b , a wszystkie budynki się rozlecą.

- Oj wej, S y m c h e - krzyknęła S y s ł łapiąc się za głowę. - S k ą d się wzięły u ciebie te straszne sny? T o wszystko, co po- wiadasz, S y m c h e , to nic innego, jak zły sen. Gotowa jestem się rozchorować, dostać apopleksję od twego gadania. Powiedz mi, reb Symche, skąd czerpiesz te straszne wiadomości?

- Mówię wam, że to żadne sny - krzyknął S y m c h e zrywając się z miejsca. - T o rzeczywista prawda. M a m oczy otwarte, do tego często rozmawiam ze światłymi ludźmi, słucham, co oni mówią, ponadto c z y t a m prasę i różne książki, które piszą, że p o tej drugiej wojnie ludzie rozproszą się po całym świecie, że najbardziej ucierpią Ż y d z i , bo Hitler - szlag by go trafił! - twierdzi, że Ż y d z i są wszystkiemu winni. Skoro ten Hitler tak mówi. możemy się spodziewać, że dostaniemy od niego tych siedem egipskich plag.

ZOFIA GRZESIAK

Cytaty

Powiązane dokumenty

I przez cały czas bardzo uważam, dokładnie nasłuchując, co się dzieje wokół mnie.. Muszę bardzo uważnie słuchać, ponieważ nie mam zbyt dobrego

z pozostałych sylab odczytasz brakującą część pewnej ciekawej informacji, która została podana na dole ćwiczenia.. Nie trzeba zajmować się zwierzętami, same dadzą

Wspomagani byliśmy jeszcze przez rodziców mojego taty, a więc babcię Mariannę i dziadka Bolesława, którzy prowadzili gospodarstwo. Wszelkiego rodzaju dobra – takie jak mleko,

Gdy on ju˝ si´ skoƒczy∏ lub jeszcze nie zaczà∏, to u˝ywam Êwiat∏a..

Bo to są wałki, to takiej były grubości, ja wiem, grubszy niż ten mój palec, to są gdzieś około… Musiałbym na suwmiarkę spojrzeć, taki wałeczek jeden gdzieś koło

Jaka jest skala problemu bez- domności zwierząt w gminie Kozienice, skąd właściwie biorą się te zwierzęta.. Czy można po- wiedzieć, że za każdym przypad- kiem takiego

Fragment tej ostatniej woli wypisany został na akcie o zło- żeniu serca Marszałka w urnie, znajdującej się w grobowcu na cmentarzu wi kim. Oto treść tego aktu, który został

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by