w#
C H R Z E Ś C I J A N I N Trwajmy w społeczności!
EWANGELIA
ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ
POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
R ok z a ło ż e n i a 1 9 2 9 W a rs z a w a ,
Nr 9., w r z e s ie ń 1 9 7 0 r.
■
T R W A J M Y W S P O Ł E C Z N O Ś C I F A Ł S Z Y W A I P R A W D Z I W A W I A R A C H R Z E Ś C I J A N I N A Ś W I A T
R A D A ...
D O B R A N O W I N A ...
R O D Z I N A J A I R U S A P O D S T A W O W E Z A S A D Y
E W A N G E L I C Z N Y C H C H R Z E Ś C I J A N D I E T R I C H B O N H O E F F E R
J Ó Z E F H R O M A D K A K R O N I K A
W Y D A W N I C T W A K O Ś C I E L N E
M i e s i ę c z n i k „ C h r z e ś c i j a n i n ” w y s y ł a n y j e s t b e z p ł a t n i e ; w y d a w a n i e c z a s o p i s m a u m o ż l i w i a w y ł ą c z n i e o f i a r n o ś ć C z y t e l n i k ó w . W s z e l k i e o f i a r y n a c z a s o p i s m o w k r a j u , p r o s i m y k i e r o w a ć n a k o n t o : Z j e d n o c z o n y K o ś c i ó ł E w a n g e l i c z n y : P K O W a r s z a w a , N r 1-14-147.252, z a z n a c z a j ą c c e l w p ł a t y n a o d w r o c i e b l a n k i e t u . O f i a
ry
w p ł a c a n e z a g r a n i c ą n a l e ż y k i e r o w a ć p r z e z o d d z i a ł y z a g r a n i c z n e B a n k u P o l s k a K a s a O p ie k i , n a a d r e s P r e z y d iu m R a d y Z j e d n o c z o n e g o K o ś c i o ł a E w a n g e l i c z n e g o w W a r s z a w i e , u l . Z a - g ó r n a 1 0.Wydawca: Prezydium Rady Zjedno
czonego Kościoła Ewangelicznego.
Redaguje Kolegium w następującym składzie: Józef Mrózek (red. nacz.), M ieczysław K wiecień (sekr.), Zdzi
sław A. Repsz, Edward Czajko, Jan Tołwiński. Adres Redakcji i A dm i
nistracji: Warszawa, ul. Zagórna 10.
Telefon: 29-52-61 (wew n. 9). M ate
riałów nie zam ówionych nie zw ra
ca się.
RSW „ P ra sa ” , W arszaw a, S m olna 1012. Nakł. 5000 egz. Obj. 3,5 ark.
Z am. 1385. K-96.
Społeczność w ierz ący c h jeist jed n y m z czterech filarów , n a k tó ry ch o piera się p ow szechny Kościół C h ry stu sa n a ziem i (DA 2,42). O dstępstw o lub w y
p aczen ie k tó re jk o lw ie k z tych za sa d pro w ad zi do błędów , a w k o n se k w e n cji do duchow ego u p ad k u kościołów organizacyjnych. D latego też Słow o Boże n ak a z u je n am t r w a ć w s p o ł e c z n o ś c i .
W idzialną fo rm ą życia społeczności je st nabożeństw o, ja k o ja w n a m a n i
fe sta c ja i św iadectw o p rzed w ierzącym i i św iatem . N abożeństw o je st n ie
zbędne d la istn ie n ia społeczności. A le przez sam o p rzeb y w an ie n a n ab o żeń stw ach, n a w e t częstych i długotrw ałych, jeszcze w cale nie realizujem y nak azu trw a n ia w społeczności. Je st to tylk o po p ro stu uproszczenie, tym niebezpieczniejsze, że m a pozory spełnionego obow iązku, a tym czasem może stać się ła tw o o d ra b ia n ą „pańszczyzną” „o fia rą z m ięty i r u ty ”, z pom inię
ciem rzeczy najw ażn iejszy ch . Społeczność — to n ie tylko nabożeństw o i nie kończy się o n a z chw ilą w yjścia z nabożeństw a.
f r w a n i e w s p o ł e c z n o ś c i m am y realizow ać ta k ż e w tedy, gdy się nie w idzim y. W tedy bow iem rów nież p o w inniśm y m yśleć o sobie, w sp ierać się m o dlitw am i, m ów ić o sobie w za jem n ie dobrze, ta k ja k b y ten, o k tó ry m m ów im y, sta ł przy nas.
P u n k te m ciężkości, o ś r o d k i e m s k u p i a j ą c y m s p o ł e c z n o ś ć pow inien być jed y n ie i w y ł ą c z n i e B ó g , o bjaw iony w Jezu sie C h ry stusie, p rzeb y w ający w n a s w D u c h u Ś w i ę t y m . Tylko Bóg je st fu n d am e n tem jedności. O dstępstw o od tej zasady, przyw łaszczanie sobie przez człow ieka lub ludzi u p ra w n ie ń należnych tylko Bogu je s t zam achem n a suw erenność Boga, sk u tk iem czego musizą w Z borach p ow staw ać p artie.
T ak było w Zborze k orynekim : p a rtia .Paw ła, Apollosa, K efasa.
P rzesu n ięcie p u n k tu ciężkości życia społeczności z Boga n a człow ieka p o w o d u je b ra k jedności a w ko n sek w en cji — ob u m ieran ie społeczności.
T r w a n i e w s p o ł e c z n o ś c i ,nie je s t zw ią za n e z k o n k re tn y m m iejscem , budynkiem , kościołem , ła w k ą i krzesłem . D ośw iadczenie w łasn e i h isto ria poucza nas, że im m niej rzeczy i fo rm zew n ętrzn y ch o d w racających uw agę od sp ra w n ajisto tn iejszy ch , — ty m gorętsza społeczność w ierzących. Je ste ś
m y pielgrzym am i. Nie m am y m iejsca stałego i nie m ożem y w iązać się z m iejscem .
T r w a n i e w s p o ł e c z n o ś c i nie jeist a u to m aty cz n e i bezm yślne, lecz w y m ag a od każdego z n as czynnej postaw y w obec tego, co się w tej społecz
ności dzieje. P o staw y n ie k o n su m e n ta tylko, lecz dawcy, tw órcy. Iluż z n as cierpi n a sam otność. C zujem y się przez w szystkich opuszczeni, bo w tej społeczności „nie d an o m i”, podczas gdy społeczność oczekuje naszego daw ania. O czekuje od nas społecznej troski, w spółczucia, zaufania, pomocy.
P o trz e b u je naszego serca, nasizego um ysłu, naszych rąk , naszego czasu.
P rzez sarno by w an ie n a nabożeństw ach, p rzy jednoczesnej obojętności w obec Z boru i w spółbraci, nie rea lizu je się n ak azu trw a n ia w społeczności. W spo
łeczności w łaściw ie rozum ianej nie m a m iejsca jednocześnie d la gło d u ją
cych i przesyconych, n ęd z arzy i bogatych, — bo ja k a ż to m oże być spo
łeczność? P rzecież cz y ta m y : „Nie było m iędzy nim i nikogo, któ ry b y cierp iał n ie d o sta te k ” (DA. 4,34).
T r w a j m y w s p o ł e c z n o ś c i n a d a ją c tem u w łaściw y sens, zgodny z tre śc ią Słow a Bożego. T r w a j m y w s p o ł e c z n o ś c i przez n ie u sta n n ą m odlitw ę, m edytację, czytanie Słow a Bożego, a rów nocześnie służenie w szystkim i sta ra n ie o w szystkich „dom ow ników ” (I Tym. 5:8). N ie może nas za b rak n ąć w z a sp a k aja n iu p o trze b tych, z k tórym i m am y społeczność.
Społeczność w iary w y m ag a od nas społeczności życia.
Je d n i d ru g ich b rze m io n a nośm y (Gal. 6,2), a w te n sposób w yp ełn im y n a kaz C hrystusow y, n ak a z trw a n ia w społeczności. Dziś, gdy uklękniem y, za m ia st m odlić się „daj m i”, m ów m y: „daj m ojem u b ratu , k tó ry jeist in n y niż ja, lecz je st rów nież Tw oim d zieckiem ”.
W. L.
P r a w d z i w a i fałszywa wiara
„I zapytał go pew ien dostojnik tym i sło w y : N auczycielu dobry, co m am czynić, aby odzie
dziczyć żyw ot w ieczny? Rzekł do niego Jezus:
Dlaczego zw iesz m nie dobrym ? N ikt nie jest dobry, ty lk o jed en Bóg. Znasz p rzy kazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie krad n ij, nie m ów fał
szywego św iadectw a, czcij ojca swego i m atkę swoją. Ten zaś rz e k ł: Tego w szystkiego p rze strzegałem od młodości. A gdy to Jezus usłyszał, rzekł do niego: Jeszcze jednego ci brak. S prze
daj w szystko co tylko m asz i rozdaj ubogim , a będziesz m iał sk arb w niebiesiech, a potem przyjdź i naśladuj m nie. T en zaś, usłyszaw szy to, zasm ucił się; był bow iem bardzo bogaty. A Jezus, gdy go tak im ujrzał, pow iedział: Jak tru d n o tym , k tórzy m ają m ajętności, w ejść do K rólestw a Bożego.
Ł atw iej bow iem w ielbłądow i przejść przez ucho igielne, niż bogatem u w ejść do K rólestw a Bożego. A ci, k tórzy to usłyszeli, rzekli: Któż tedy m oże b y ć zbaw iony? On zaś rz e k ł: Co niem ożliw e jest u ludzi, to m ożliw e jest u Boga.
A P io tr rzekł: Oto m y opuściliśm y, co było n a sze, a poszliśm y za tobą. On zaś rzekł do nich:
Z apraw dę pow iadam w am , że nie m a takiego k tóry by opuścił dom czy żonę, czy braci, czy rodziców, czy dzieci dla K rólestw a Bożego, a nie otrzym ał w zam ian daleko w ięcej w cza
sie obecnym , a w św iecie przyszłym żyw ota wiecznego.” (Łuk. 18,18— 30).
P an Jezus rozm aw ia z m łodzieńcem , z czło
w iekiem , k tó ry do niego przychodzi w biały dzień. T en człow iek się nie bał ja k Nikodem, k tó ry przyszedł w nocy. On przyszedł w dzień do P a n a Jezusa. C zytam y w 10-tym rozdziale (w. 25— 28) tej Ew angelii, że to był człowiek uczony, w d o d atku w ysoko postaw iony, a oto on przychodzi do P a n a Jezusa, aby z N im roz
mawiać. Z aczyna tą rozm ow ę w bardzo cieka
wy sposób. Z w raca się do P a n a Jezusa, słow a
mi: „N auczycielu dob ry !” . Nie w iadom o, czy chciał Panu Jezusow i schlebiać, m oże i tak?
Wiadomo, że m iał dobre w ychow anie i, jak wielu ów czesnych Żydów , w yw odził się ze spo
łeczności uczonych w Piśm ie i faryzeuszów . Pan Jezus m ów i: „D obry jest ty lk o Bóg!” . Od razu zwraca jego uw agę n a S ta ry T estam ent, na Słowa Boże, gdzie jest m owa, że Bóg jest dobry. Podobnie, ja k to było z N ikodem em . To był pierw szy m om ent. Ale drugi m om ent, na który zw raca P an Jezus uw agę, to ten, że czło
wiek przyszedł do niego i p y ta : „P anie, (Mis
trzu), co m am czynić abym odziedziczył żyw ot w ieczny?”. Jakże w ielu ludzi dzisiaj zadaje to pytanie co zrobić, aby osiągnąć zbaw ienie.
W szystkie religie św iata n a to p y tan ie sta rają się odpowiedzieć. I odpow iadają po
sw ojem u. Także w ielu nam gdyby to pytanie zadano, staralibyśm y się n a nie w jakkiś sposób odpowiedzieć. P a n Jezus rów nież na to p y tan ie chciał odpowiedzieć i odpowiedział.
Ale, P a n Jezu s n a jp ie rw zapytał: „Umiesz p rzy k azan ia?” I w ylicza tak ie przykazania, któ
re człow iek najczęściej przestępuje. Nie m a lu dzi, k tórzy b y nie przekraczali ty ch przy
kazań, k tó re P a n Jezu s w ym ienił: Bo jeśli praw ie w szystko człowiek w ykonuje, to albo z m atk ą żyje w nieporządku, albo ze swo
im ojcem, albo gdzie indziej p rzestęp u je któreś przykazanie. Ten dobrze w ychow any Izraelita odpow iada P a n u : „Tegom w szystkiego przes
trzegał od m łodości” . N ie w iem , czy ktoś z nas m ógłby powiedzieć, że przestrzega tego, co go nauczono w domu, co w yniósł z n a u k i religii w szkole, czy też ze Szkoły N iedzielnej ? Ten m ło
dzieniec wobec P a n a Jezu sa mógł to wyznać.
Był to nap raw d ę bardzo pobożny człowiek. To b y ł w ielki człowiek. Ś w iat ogłosiłby go świę
tym . (Nie w iem , czy tego nie zrobiono do tej pory?). Ale w każdym razie b ył to człowiek bardzo pobożny, w szystkiego przestrzegał od sw ojej młodości.
Ale, co za straszne nieszczęście. Czło
wiek, k tó ry przestrzega zakonu danego przez Boga, nie m a pew ności zbaw ienia. Człowiek, k tó ry przestrzegał tego wszystkiego, co prze
pisał P a n Bóg, nie jest pew ien, czy odzie
dziczy żyw ot w ieczny? To w szystko pomaga m u żyć, pom aga m u żyć m oralnie, pom aga m u żyć dobrze ze swoim i przyjaciółm i, i ze swoim narodem , ale nie daje m u pew ności życia wiecz
nego. To jest za mało. Dlatego przychodzi do Jezusa, aby się dowiedzieć. G dyby nam ktoś pow iedział, że przestrzega całego zakonu, to byśm y z zachw ytu pokiw ali głowam i, to byśm y pochw alili go i rzekli, zaiste to jest w ielki czło
w iek, to jest człow iek bardzo pobożny. W arto z niego b rać przykład. P a n Jezus naw et nie za
trz y m u je się nad tym , ja k gdyby tego nie zau
ważył. Chociaż on w szystko dostrzegał, lecz mówi, (w 22-girn w ierszu): „Jednego ci jeszcze nie dostaje, sprzedaj w szystko co m asz i rozdaj ubogim , a będziesz m iał skarb w niebie, a przy
szedłszy naśladuj m n ie” . Takie proste słowa P a n Jezus m u powiedział.
B ardzo w ażnym m om entem tego w iersza jest jego zakończenie. Czyż zew Jezusa: „Pójdź a naśladuj m n ie!”, jest inny niż to, co P an J e zus pow iedział do celnika M ateusza? Czyż to jest in n y zew, niż ten, kiedy P an Jezus zwrócił się do synów Zebedeuszow ych łow iących ryby?
Przecież to jest ten sam z e w ! P a n Jezus mówi do niego: „Pójdź i naśladuj m nie!” . Ale P an Jezus znał jego serce n a w ylot. Ten pobożny człowiek, żyjący ta k św iątobliw ie, m iał jedną w ielką przeszkodę w pójściu za Panem . A to było jego bogactw o. Był bardzo m ajętny. K ró
lestw o Boże m iało w artości w jego oczach.
D latego odszedł sm utny od Jezusa. W artość je
go m ają tk u była daleko w iększa, niż w artość w iecznego życia, o k tó re się starał. A czyż dzi
siaj jest inaczej ? Ileż m u m am y cennych rze
czy, k tó re staw iam y ponad Jezu sa i ponad ży
cie w ieczne? Czyż dużo się zm ieniło n a p rze strzeni w ieków ? Nie dysponujem y w p raw dzie m ilionam i złotych, ale każdy z nas coś po
siada, czymś szafuje i to staw ia —- często — na pierw szym m iejscu przed K rólestw em Bożym.
Ale P a n Jezus mówi tak ie dziw ne słowa, iż
„lżej jest w ielbłądow i przejść przez ucho igiel
ne, niż bogaczowi w ejść do K rólestw a N iebies
kiego”. Ciekaw e jest to „ucho igielne”. Tak zawsze staje mi przed oczyma obrazek ze Szko
ły N iedzielnej, przypom inający, że b ram a m ias
ta jest zam knięta, a tam jakiś podróżujący k u piec się spóźnił ze swoimi tow aram i. Kołacze w tą bram ę, a nie o tw iera ją m u, tylko z boku ot
w ierają tak ą m ałą furteczkę. I m usi z tego w iel
błąda zdjąć w szystkie brzem iona i n a kolanach przeprow adzić go przez tą m aleńką fu rtk ę . Do nieba jest ta k a droga. W szystko, co m am y, w szystko, co n a nas ciąży — czy to nasze posia
danie, czy to nasze w ykształcenie, w ysokie m niem anie o sobie, czy nasza uroda, czy też cokolwiek byśm y posiadali — choćby i nasza m ądrość — to w szystko m usi zostać przed bram am i m iasta. To w szystko trzeb a zdjąć i tam trzeb a przejść, ja k te n w ielbłąd, na kolanach na dru g ą stronę. Cóż m ów ią obecni przy tej rozm ow ie apostołow ie: „A gdy go Jezus u jrz a ł bardzo zasm uconego, rzekł: Jakoż tru d n o ci co m ają pieniądze w n ijd ą do K ró
lestw a Bożego, albow iem łatw iej jest w ielbłą
dowi przejść przez ucho igielne niż bogaczowi w nijść do K rólestw a Bożego. Tedy rzekli ci co, to słyszeli. I któż może być zbaw iony?”
I może m y tak sam o pow iem y? Któż, w o
bec tego, może być zbaw iony? Przecież każdy z nas coś niesie, każdy z nas ta k chętnie by za
niósł coś do nieba. O, jak chętnie byśm y coś tu ta j zrobili w łasnym i rękam i. Ileż ludzie się natrudzą, ile n ap racu ją, żeby to do nieba doszło.
Ale tam nic nie dojdzie! P a n Jezus pow iedział, że ciało i k rew K rólestw a Bożego nie odziedzi
czą, tym bardziej inne rzeczy nie m ogą „w ejść”
do K rólestw a Bożego. To jest d arem n y tru d ; choćbyśm y się nie w iadom o ile napracow ali.
I uczniow ie pow iadają: „K tóż może być zba
w iony?” Któż więc teraz będzie zbaw iony? Ale P an Jezus odpow iada w e w spaniały sposób:
„Co jest niem ożliw e dla ludzi, m ożliw e jest dla Boga” . To P a n może tu ta j uczynić! Ty nie zdej
miesz tego bagażu ze swojego serca, ty nie zdejm iesz tego, co ciebie przygniata, nie p o tra fisz tego zrobić. Je ste ś za słaby, ale P a n Jezus to uczyni! To jest m ożliw e u Boga, co u ludzi jest niem ożliwe. Ludzie nie m ogą sam i osiągnąć zbaw ienia. Ale to zbaw ienie P a n Jezu s daje za darm o i w w spaniały sposób. On w e w spaniały sposób rozdaje każdem u swój dar, kto do N ie
go przychodzi i idzie za Nim. To jest bardzo tru d n e dla ludzi. Ale dla P a n a Jezu sa jest b a r
dzo proste i łatw e.
Jeżeli dzisiaj chcem y z P an em Jezusem rozm awiać, to czy chcem y rozm awiać, ja k Sa
m a ry tan k a (por. Ja n 4), czy ja k ten m łodzie
niec? Ale w ów czas w jaki sposób odejdziem y od Jezusa. Albo pójdziem y radośni, jak Sam a-
Słuchajcie audycji radiowej
„Głos Ewangelii z Warszawy"
w każdy wiórek i sobotę na foli 31 m o god z. 17
ry tan k a, i będziem y biegać po m iastach i opo
w iadać Jego Słowo i to, co z nam i uczynił, że dał n am cudow ną w odę; albo jeżeli sk alkulu
jem y, że K rólestw o Boże jest dla nas za tanie, że nie m ożem y położyć n a ty m ołtarzu ani n a szej w iedzy, ani naszego dom u, ani tego, co nas najb ard ziej w iąże — zostaniem y sm utni i odej
dziem y od Jezusa.
Mogę tylko pow iedzieć o sobie to, że w m oim życiu b ył tak i dzień, była tak a łąka, k ie
dy rozm aw iałem z m oim Zbaw icielem . Ten Zbaw iciel zdjął ze m nie w szystko, dał m i now e życie, radosne życie — to, co było niem ożliw e
dla lu d z i! : gggf!
Otóż ten m łodzieniec przestrzegał p rzy k a zań od początku, ale nie m iał żyw ota w ieczne
go. Nie zbaw ią Cię Tw oje czyny, nie pomoże Ci przestrzeganie całego zakonu, czy p rzy k a zań Bożych. Jeżeli do Niego nie przyjdziesz i nie złożysz w szystkiego u Jego stóp, i nie pój
dziesz za Nim! P a n Jezus w oła „Pójdź!”,
„Chodź za M ną”, nie m artw się!
U czniow ie się m artw ili: „Panie, m yśm y w szystko zostaw ili — żony, dzieci, dom y i co teraz będzie?” A P a n Jezus odpow iedział: „D a
leko w ięcej otrzym acie w ty m życiu, a w p rzy szłości żyw ot w ieczny” .
P a n Jezus nie zapom ina o nas w ty m ży
ciu. N am się w ydaje, że gdy czegoś się w y rz e kam y, to pozbyw am y się pieniędzy, pozbyw a
m y się dobrej posady, pozbyw am y się przysz
łego m ęża lub żony. Ale P a n Je zu s daleko w ię
cej w yn ag rad za swoim w ielkim błogosław ień
stw em . On dzisiaj w oła „Pójdź za M ną!” . „N a
śladuj M nie!” . Jeżeli coś ci przeszkadza, On dzisiaj chce to z Ciebie zdjąć! Chce żebyś za Nim szedł, abyś Go naśladow ał.
Marian Gicrtlcr
C h r z e ś c i j a n i n a ś w i a t
Mimo iż zło w sw ojej istocie pozostaje niezm ienne, to jed n ak w ystępuje ono w najró żn o ro d niejszych postaciach. My, chrze
ścijanie, stale zn ajd u jem y się pod w pływ em tego w rogiego a zarazem ponętnego św iata, któ
ry nas przyciąga, s ta ra się w nas zadomowić, czyha n a nas szukając szczeliny w naszym pancerzu. Chce nas usidlić, chce abyśm y zstąpili do jego w łas
nego poziom u życia, abyśm y przyjęli jego sposób w idzenia i
postępow ania.
Czyni to stopniow o, bez przerw y w y w ierając n a nas n a cisk. P ragnie zatrzeć różnice, wszczepić nas w swój organizm , abyśm y przestali być k o n se r
w ującą „solą ziem i” i ro zp ra szając m rok „św iatłością św ia
ta ” . Z tego w łaśnie w zględu, naw et dla chrześcijan, k tórzy w przeszłości zajęli zdecydow aną postaw ę, istn ieje pew ien, o bli
żej nieokreślonych w ym iarach te re n spraw niezupełnie dla nas jasnych, dyskusyjnych, brak jakby w yraźnej różnicy m iędzy
„chodzeniem w św iatłości” a
„chodzeniem w ciem ności”, ja kaś jak b y „ziem ia n iczy ją” o niew yraźnych i zm iennycn g ra nicach.
Czyżby w Biblii ten problem został pom inięty m ilczeniem ? Fakt, że nie m ówi ona czegoś szczególnego osobliwego w tej dziedzinie, nie oznacza b y n a j
m niej, że nie m a n a ten tem at nic do pow iedzenia.
Wiele w yznań w iary ew ange
licznej uzn aje Pism o Św ięte za jedyną (a w ięc dostateczną) za
sadę w spraw ach w ia ry i po
stępow ania. Nie m a potrzeby uzupełniać tego z każdym s tu leciem coraz to now ą listą rze czy zakazanych. W ierzym y, że szczere dziecko Boże może zna
leźć w Biblii odpowiedź n a każ
dy problem , gdyż podaje nam ona ogólne zasady, k tó re m ogą znaleźć zastosow anie w e w szy
stkich sy tuacjach i k tó re zaw sze pozw alają chrześcijaninow i poznać w olę Bożą dotyczącą je go samego (niekoniecznie in nych). Zasady te podaje Biblia, między innym i, w 8, 9 i 10 roz
dziale I Listu do K oryntian.
Dla chrześcijan z K o ry n tu problem em było m ięso ofiaro
w ane bałw anom . My, oczywiś
cie, m am y inne problem y zasa
dniczego znaczenia, bo chociaż problem y zm ieniają się zależnie od k ra ju i epoki, to jednak zasady, k tó re w skazują na ich rozw iązanie, pozostają bez zm ian. 1 |
Są one ta k samo ak tu aln e dla E uropy X X w ieku, jak były ak tu a ln e dla K o ry n tu w I w ie
ku. Z anim jed n a k przejdziem y do sprecyzow ania ty ch zasad, zastanów m y się nad trzem a frag m en tam i b ib lijnym i o cha
rak te rz e ogólnym.
T ekstem klasycznym tra k tu jącym o odłączeniu chrześcija
n in a od św iata jest te k s t z 2 L istu do K o ry n tia n 6,16— 17:
„Jak aż zgoda Kościoła Bożego z bałw anam i. A lbow iem eście wy kościołem Boga Żywego, jak pow iedział Bóg: Będę m ieszkał w nich i będę Bogiem ich a oni będą ludem Moim. P rzetoż w y- nijdźcie spośród nich i odłącz
cie się a nieczystego się nie do
tykajcie, a J a w as p rzy jm ę ” . W iersz 16 zaw iera pozytyw ne stw ierdzenie, że chrześcija
nie są ludem Bożym i pew nego rodzaju św iąty n ią przeznaczoną dla Boga'. N atom iast treścią w iersza jest konieczność odłą
czenia się lu d u Bożego od n ie czystości św iata. W oczyw isty też sposób w ykonanie treści w iersza 17 jest uzależnione od w ypełnienia się w życiu chrze
ścijan treści w iersza 16.
N a nieszczęście, niektórzy chrześcijanie, m ając zresztą jak najlepsze zam iary, położyli n a cisk w pierw szym rzędzie na odłączenie „od św iata” w ogóle niż na odłączenie „dla. Boga” . W ten sposób dali oni do zrozu
m ienia, że istota uśw ięcenia po
lega na w strzy m y w an iu się od pew nych rzeczy, określanych m ianem „rzeczy tego św ia ta ”, zapom nieli jednak, ż e n i e m a p r a w d z i w e g o i s k u t e c z n e g o o d ł ą c z e n i a o d ś w i a t a b e z u p r z e d n i e g o p r a w d z i w e g o o d d a n i a s i ę B o g u . G dy
by uśw ięcenie polegało n a nie- robieniu tego lub tam tego, na w strzym yw aniu się od tak iej czy innej rzeczy, n a un ik an iu tak ich lub innych m iejsc, to m an ek in a z w ystaw y i niebosz
czyka na cm entarzu m usielibyś
m y uznać za św iętych. Zajęto się raczej oznakam i zew nętrz
nym i uśw ięcenia niż jego w e
w n ętrzn y m źródłem, raczej owocami, niż korzeniam i. Za
pom niano, że r z e c z y w i ś c i e o d ł ą c z o n y m o d ś w i a t a j e s t s i ę t y l k o w t a k i m s t o p n i u , w j a k i m j e s t s i ę o d d a n y m C h r y s t u s o w i . Z byt często ścisłe spełnianie p rak ty k relig ij
nych, zew nętrzny konform izm , u k ry w a w ew n ętrzn ą jałowość, co n a dłuższą m etę prow adzi do obłudy. Jezu s rz e k ł: „Biada w am uczeni w Piśm ie i fa ry zeusze obłudni... na zew nątrz w ydajecie się ludziom spraw ie
dliwi, w ew n ątrz zaś jesteście pełni obłudy i bezpraw ia” (Mat.
23, 27.28).
N ikt z w iększą dokładnością niż oni nie oddzielał się od n ie
czystości. Sam a n aw et nazw a
„fary zeu sz” w yw odzi się z h e
brajskiego czasow nika „pha- ra s h ”, co znaczy „oddzielać, se
p arow ać” . Byli to separytyści w całym tego słow a znaczeniu.
Mimo to Jezu s oskarża ich, bo chociaż byli odłączeni ze
w nętrznie, to jed n ak nie byli odłączeni „dla Boga” .
T aką sam ą w ym ow ę m a rów nież te k st z 12 rozdziału Ew.
M ateusza (wiersze 43-45): „A gdy duch nieczysty w yjdzie z człowieka, w ęd ru je po m iejscach bezw odnych szukając odpocz- nienia, ale go nie znajduje.
W tedy m ów i: W rócę do domu swego, skąd wyszedłem , i przy szedłszy, zastaje go opróżniony, w ym ieciony i przyozdobiony.
Wówczas idzie i zab iera z sobą siedem duchów innych, gor
szych od niego, i wszedłszy m ieszkają tam ; i byw a końco
w y stan człow ieka tego gorszy niż p ierw o tn y ” . F rag m en t ten w skazuje na bezużyteczność ■ —■
naw et n a niebezpieczeństw o — tylko zew nętrznej reform y, bez zm ian i napełn ien ia serca.
U sunięcie n iek tórych rzeczy, bez zastąpienia ich innym i, w y tw a rz a „próżnię” (w. 44).
Sztucznie narzucona m oralność pozostaw ia człowieka bez obro
ny przed złym i mocami, które u siłu ją się w nim zadomowić.
Toteż napisano, że „byw a koń
cowy stan człowieka tego gor
szy niż p ierw o tn y ” (w 45). T y 1-
k o w ó w c z a s , k i e d y b ę -
d z i e m y n a p e ł n i e n i C h r y s t u s e m , n i e b ę d z i e w n a s w i ę c e j m i e j s c a d l a ś w i a t a . J e d y n ą rea ln ą ochroną przed św iatem jest nasza stała osobi
sta społeczność z P anem . T ym czasem człowiek, gdy stra c i tę społeczność, sta ra się zachow y
w ać jej pozory.
D arem ny tru d ! Lepiej jest ujaw nić porażkę i sta ra ć się jej n atychm iast zaradzić. Jedno jest poselstw o dla nas chrze
ścijan: „C zuw ajm y, abyśm y zawsze byli n apełnieni C h ry stu sem ”.- Nie m a potrzeb y zryw ać stary ch liści, k tó re nie opadły jesienią. Wiosną, w raz z p rz y pływ em soku, pow raca życie i pozostałe liście sam e się o d ry w ają. N ow a m iłość nie pozosta
w ia już m iejsca sta ry m uczu
ciom. Tak się też rzecz przed staw ia z C hrystusem i sp raw a
mi tego św iata.
N aszym trzecim tek stem jest 15 w iersz drugiego rozdziału I Listu św. Ja n a : „N ie m iłujcie św iata, ani ty ch rzeczy, k tó re są n a świecie. Jeśli kto m iłuje św iat, nie m a w nim miłości O jca” . Zauw ażm y, po pierw sze, że J a n m ówi o ty ch spraw ach na płaszczyźnie naszych u c z u ć . N ie m ówi on: „N ie idźcie w św iat” , jak to czyni w ielu kaznodziejów , lecz m ów i:
„nie m iłujcie św iata” . Być czło
w iekiem św iata (świeckim), to przede w szystkim sp ra w a ser
ca; jest to raczej p o staw a niż działanie. Dużo jest chrześcijan, k tórzy nie robią tego, nie idą tam , a m im o to są w gruncie rzeczy przyw iązani do św iato
w ych uciech. Ich uczucia błą
dzą w św iecie i ich p rag n ien ia zwrócone są ku św iatu. Iluż to chrześcijan przez w iele la t u le
gało zw yczajom swego ew an
gelicznego środow iska i dlatego nie chodzili do kina? ... Cóż, kie
dy w raz z nastan iem telew izji w idzim y ich, jak spędzają całe dnie przed odbiornikam i oglą
dając te sam e dw uznaczne fil
my, któ re jeszcze niedaw no tak bardzo potępiali. Św iat zawsze m iał w ich sercach sw oje m iej
sce, nie u zew nętrzniał się je d nak pod pozoram i potępienia otoczenia. D latego B ó g k ł a d z i e n a c i s k n a s t a n w e w n ę t r z n y , a n i e t y l k o n a z e w n ę t r z n y
c z y n .
D alej J a n stw ierdza, że m i
łość do Ojca i m iłość do św iata w zajem nie się w yłączają. Obec
ność jednej narzuca nieobec
ność drugiej.
W sw oim czasie m ieliśm y na naszym w ydziale teologicznym:
pew nego stu d e n ta o spóźnio
ny m pow ołaniu. P raco w ał w lotnictw ie w stopniu pułk o w n i
k a a będąc k aw alerem przez w iele la t prow adził on rozw ią
zły try b życia. W skutek długiej choroby, pod w pływ em św ia
dectw a pew nej w ierzącej p ie lęgniarki oraz w w y n ik u pilnej le k tu ry P ism a Św iętego czło
w iek ów naw rócił się do Boga, a następ n ie całkow icie zaanga
żow ał się w służbę dla P ana.
Będąc szczególnie uzdolniony do ew angelizacji indyw idualnej, p raw ie codziennie w y k o rzy sty w ał okazję, aby udać się do są
siadującego z w ydziałem baru.
Tam , siedząc n a stołku p rzy fili
żance kaw y, naw iązyw ał rozm o
w ę z posilającym i się obok ludźm i.
Pew nego dnia jakiś m łodzie
niec słuchając jego św iadectw a o Jezusie C hrystusie, zrobił m u niezbyt tra f n y z a rz u t: „Zgoda, lecz jako chrześcijaninow i nie wolno p an u pójść do k a b a re tu F olies-B ergere!” Nasz p rz y ja ciel (który w przeszłości w tego rodzaju lokalach byw ał) odparł m u bez w ah an ia: „Mój drogi, jako chrześcijan in jestem cał
kow icie w olny i m ogę pójść, gdzie mi się spodoba. Je d n ak dobrze w iem , że Jezus C hrystus, k tó ry jest dla m nie serdecznym przyjacielem , nie m ógłby m i w takim m iejscu tow arzyszyć.
G dybym ta m się udał, m usiał
bym Go zostaw ić za drzw iam i.
Otóż społeczność z N im i Jego przy jaźń są dla m nie zbyt c e n ne i zbyt nieodzow ne, abym je kiedykolw iek pośw ięcał za tak ą cenę!”
Ż adnych kłopotliw ych w y jaśn ień w tej odpowiedzi, żad
nych pobożnych frazesów lub odw oływ ania się do przykazań.
Miłość C hry stu sa zupełnie w y starczyła. Z resztą, była to je d y na odpow iedź zdolna zadowolić owego rozmówcę.
George W inston
z f r a n c u s k i e g o t i u m . A . P a w l u c z u k
R a d a
d l a a m a t o r o m t e l e m i z o r a
N adzw yczajny w ynalazek.
Telew izja jest dzisiaj już bardzo rozpow szechniona. K tóżby się nie zachw ycał najróżniejszym i program am i i m ożliw ością w i
dzenia tego, czego by w życiu nigdy n ie zobaczył bez tele w i
zora.
Je d en k ró tk i epizod z życia codziennego: D w oje m łodych ludzi, k tó rz y rozpoczęli w spólne życie m ałżeńskie, otrzym ali w raz z w ielom a podarunkam i weselnym i, jeszcze dość pokaź
ną kw otę pieniężną na zakupie
nie sobie n a pam iątk ę ślubu cze
goś w edług w łasnego w yboru i gustu. Po dłuższym rozw ażaniu a także w edle rad y życzliw ych znajom ych, postanow ili zakupić telew izor. M ając odpow iednią kw otę do dyspozycji, w ybrali się aby obejrzeć, no i nabyć so
bie sprzęt, k tó ry uchodzi nie tylko za m odne i efektow ne dopełnienie urządzenia m iesz
kania, lecz także za sym bol no
woczesności w społeczeństw ie.
Działo się to w w ielkim mieście, gdzie w ybór b ył obfity.
Obeszli kilk a sklepów tej b ra n ży, oglądali a p a ra ty różnej wielkości i różnych m arek fa brycznych, k tó ry m to w a
rzyszyło w iele ponętnych re klam . N areszcie n a tra fili na bardzo efektow nie w yglądający telew izor zaopatrzony w tak ą reklam ę: „Telew izor w domu
— ś w i a t w d o m u ” . Bo rzeczyw iście przy pom ocy tego przy rząd u m ożna oglądać na w łasne oczy, co się na szerokim
świecie dzieje.
M łoda pani przeczytała re klam ę, odruchow o pow tarzając:
ś w i a t w d o m u ... ś w i a t w d o m u ...”. S pojrzała na m ęża i m ówi: „Co? św iat w do
m u? Czy nie dosyć nam , że w sw ym życiu codziennym spoty
kam y dokoła ty le rzeczy, które zajm ują nam um ysł, ta k nieraz bardzo i że przeszkadzają w naszym życiu duchow ym i biegu do celu niebiańskiego, a m y m am y jeszcze i do dom u n a szego sprow adzać św iat, ducha czasu, z k tó ry m i bez tego m a
m y ty le trudności, aby zacho
wać jasność biblijnego poglądu
Dobra Notuina dla am sterdam skiej ulicy
n a wieczność, n a stosunek do Boga i do bliźnich ...
Podkreślić chcę, że byli to młodzi ludzie w ierzący w edług Słowa Bożego i dlatego też Joyli jednom yślni w sw ych p rze
życiach i postępow aniu.
Gdy wyszli ze sklepu w dal
szym ciągu rozm aw iali n a te m at swego przeżycia. Jakże m oglibyśm y po w yprow adzeniu przez łaskę Bożą ze św iata grzechu, teraz tenże św iat grzechu w prow adzać do dom u swojego? W żadnym razie!
Przecież czytaliśm y w ty ch dniach takie słowa P ism a Św ię
tego: „K to m iłuje św iat, nie ma w nim m iłości Ojca. Albowiem wszystko, co jest n a świecie, jako pożądliwość ciała, i po
żądliwość oczu, i pych a żyw ota, toć nie jest z Ojca, ale jest ze świata. I św iat przem inie, i po
żądliwość jego, ale kto czyni wolę Bożą, trw a n a w iek i” (1 Jan a 2,15-17).
W róciwszy zaś do dom u za
pragnęli jeszcze bardziej u pew nić się, ico Słowo Boże m ówi o tego rodzaju spraw ach. O tw o
rzyli więc Pism o Św ięte i to te, które otrzym ali w śród darów weselnych, a po dłuższym szu
kaniu m ąż odnalazł w księdze Kaznodziei Salom onow ego (1, 7-14) słowa: „W szystkie rzeczy są pełne zabaw a człow iek nie może ich w y m ó w ić; o k o n i e n a s y c i s i ę w i d z e n i e m a u c h o n i e n a p e ł n i s i ę s ł y s z e n i e m ...” . Do tego przeczytali i dalsze słowa z drugiego rozdziału tejże księgi (wiersze 4-18). Słowo Boże s ta ło się im św iatłem , k tó re uk a-
* zało im w iele innych spraw , o których dotąd n aw et nie m yśle
li. Dlatego też podziękow ali Bo
gu, że uchronił ich od w ielu kłopotów, k tó re w ynik n ęły b y niew ątpliw ie, jeśliby n ieo p atrz
nie w prow adzili św iat do swego domu.
Tak zakończyła się w yp raw a młodego m ałżeństw a po telew i
zor.
A Ty, m iły C zytelniku, p rze myśl to dobrze coś przeczytał, dokonaj sam zdecydow anego wyboru, i w ybierz: „B iblia w dom — Bóg w dom ” . Wiedz, że Bóg w sercu — roztropność w życiu. Tej decyzji nie pożałujesz nigdy.
Karol Kaleta
Bardzo długa ulica od której
— w praw o i w lew o — odcho
dzą w ąziutkie,.ciem ne przeczni
ce pełne zakam arków . N ajw ię
cej tu ta j m rocznych barów , ośw ietlonych skąpym czerw o
nym św iatłem . Za stolikam i, i n a pluszow ych k an ap k ach — pojedyńczo lub po k ilk a — sie
dzące kobiety. H ałaśliw a m uzy
ka w ydobyw a się przez okna i drzw i m alutkich lokali na uli
cę, n a k tó re j tłoczy się ludzkie m ro w ie : przechodnie, włóczęgi i chuligani, sezonowi robotnicy, m ary n arze ze w szystkich za
kątków św iata, i m niej liczni turyści. M iędzy spelunkam i i sklepam i, w k tó ry c h sprzedaje się pism a pornograficzne, obok m ałych a n ty k w a riató w biegnie w górę w ąska ulica w k ieru n k u O udesijds A chterburgw all, dzieląca cały te n m roczny la b i
ry n t n a dw ie części. Mostki, ulice, i nabrzeża pełne są ludzi ulicy, policjantów i przechod
niów żądnych w rażeń. Zaułki są ośw ietlone skąpym św iatłem , rzadko stojących, sta ry c h la
tarń .
Ulicam i tego lab iry n tu idzie pew nym kro k iem jakiś m ęż
czyzna. Może m ieć około 40 lat, jest wysoki. P rz y jak iejś w y sta w ie — otoczonej bardziej za
gęszczonym tłum em m ężczyzn
w różnym w ieku — zatrzym uje się. O garniając — powoli — spokojnym w zrokiem całe zbie
gowisko, podnosi w górę rękę i m ocnym głosem, w którym brzm i zachęta, zw raca się do stojących: „S iostry i bracia, słu
chajcie m nie. Przyszedłem tu taj, żeby w im ieniu Boga N aj
wyższego, którego dziećmi w szyscy jesteście, mówić do w as!”
Ludzie jakoby obudzeni ze snu odw racają w jego k ie ru n ku tw a rz e i stłaczają się, przy, nim , grom adnie. A ni wyzw iska, ani prow okujące śm iechy, ani gesty zniecierpliw ienia nie p rze ry w a ją jego słów. O pano
w anym głosem przem aw ia do ludzi stłoczonych n a chodniku.
Mówi o m iłości Boga do ludzi,|
a więc i do nich, o ich nieszczę
śliw ym życiu, o ra tu n k u danym przez Boga, o rozpoczęciu n o wego życia, takiego, które by m ogło podobać się Bogu. Tłum m ilczy. K obiety w chodzą i w y chodzą ze sw oich domów, ulicą ciągną przechodnie prow adzący n a sm yczach psy, grupki m ary n arzy uw ażnie słuchają — sto
jąc n a szeroko rozstaw ionych
nogach; w tłum ie znalazło się
n aw et k ilk u holenderskich tu
rystów . W idać jednak, że treść
jego poselstw a tra fia tylko do
niektórych słuchaczy. Raz- po raz zw raca się bezpośrednio do którejś z kobiet — w zyw ając, zaklinając i prosząc, żeby zde
cydow ała się rozpocząć now e życie, życie z Bogiem, a skoń
czyła ze swoim diabelskim ży
ciem. W reszcie kaznodzieja ogłasza, iż każdy, kto pragnie skończyć ze sta ry m życiem, znajdzie pom oc w ośrodku „A r
m ii Z baw ienia” (Leger de Heils). Jego tw a rz i oczy w y rażają zachętę do podjęcia de
cyzji, a p rzekonyw ujący ru ch ręki podkreśla praw dziw ość za
proszenia w yrażonego słow em . Tłum pulsuje. Je d n i słu chają uw ażnie, inni odchodzą po k rótkim zatrzy m an iu się. Ale grom ada pow iększa się, mimo tych fal odpływ u i przypływ u.
K ró tk ą chw ilę ciszy m iędzy słow am i kaznodziei przery w a donośny k rzy k dochodzący z
okna pobliskiej spelunki. Jego głos tężeje na m om ent. K azno
dzieja m ów i jeszcze chwilę, i kończy m odlitw ą, polecając sw oich słuchaczy Bogu, k tó ry m a moc zb aw ić. każdego czło
w ieka. M odlitw a dobiega końca.
K aznodzieja spogląda w tw arze słuchaczy u p rzejm ie i z sym patią, nie dostrzegając, że jest dla nich ja k b y oazą św iatła w labiryncie ciemności. Jeszcze chw ilę czeka, po czym, to ru jąc sobie drogę w śród ludzkiego m row ia, i w ym ieniając k ró tk ie słow a ze stojącym i, znika w m roku zalegającym ulicę.
T łum rozchodzi się. Czy ci ludzie p rzy jęli zbawczą w ieść?
Może ubaw ili się po p rostu?
Może stali się lepsi? Może inni?
Jak aś m łoda kobieta idzie po
woli w zam yśleniu — ze spu
szczoną głow ą — do zn ajd u jące
go się opodal domu. M arynarza, k tó ry ją zaczepił odtrąca gw ał
tow nie. Stoi jeszcze chw ilę spo
glądając za c z ł o w i e k i e m , k tó ry przed chw ilą skupił n a swoim Poselstw ie uw agę ulicy.
P a trz y w niebo. Jeszcze m o
m ent, i rzucając w praw o i w lew o spłoszonym wzrokiem , znika pędem w drzw iach dom - ku. Słychać chrzęst p rzek ręca
nego klucza w zam ku, trzask rozsuw anej kotary, i w oknie rozbłyska przytłum ione czer
w one św iatło.
— Czy w szystko zotanie jak było?
Herbert Ilcit!
(O p r . a b c )
„Odważnie schodząc do piekła, na
w et w połow ie nie doznasz jego żaru” (Eberhard Stammler)
Rodzina
Nie znam y im ion żony i córki, poniew aż im iona ich nie są w ym ienione, lecz rodzina J a iru s a znana b y ła w m ieście.
Ja iru s, jako przełożony synago
gi w K a fa rn a u m , b ył z n a n y m i szanow anym człow iekiem . A poniew aż był odpow iedzialnym za porząd ek nab o żeń stw w s y nagodze, n ie je d n o k ro tn ie był św iadkiem kazań Jezusa. On też u d o stęp n iał Jezusow i s y n a gogę d la Jego m isji, i zapew ne w idział w iele cudów , k tó re J e zus uczynił w K a fa rn a u m (Łuk.
11, 23). J airusow ie posiadali tylko jedno dziecko- — córecz
kę, (Łuk. 8, 42), k tó rą bardzo kochali, p rzelew ając n a n ią c a łą sw óją m iłość rodzicielską.
Pew nego raziu córka ich zachorow ała, o padły ją zupeł
nie siły i żaden lek a rz nie był w stanie jej pomóc. Rodzi
ce w iele nadziei w iązali ze sw ym dzieckiem , lecz teraz św iat p rze stał d la n ich istnieć.
T rudno jest w yrazić, czy opisać żali rodziców , k tó rz y tra c ą sw o
je ukochane dziecko. Ja iru so -
Jairusa
E w . M a r k a 5, 34-43 w ie z astan aw iali się w ja k i je szcze sposób m ogliby pomóc je dynem u dziecku? — I doszli do jednego w niosku, że tylko J e zus iz N a z a re tu m oże uzdrow ić ich ciężko chorą córkę.
J a iru s u d a je się szybko n a spotkanie z Jezusem , gdyż J e zus w ty m czasie p rzeb y w ał nad m orzem G alilejskim . Szczęśliw e są dzieci rodziców w ierzących, k tó rz y w sw ych potrzebach śpieszą do Jezusa.
J a iru s przychodząc do Jezusa, nie p y ta się o m ożliw ość u z d ro w ienia, On rzuca się do stóp M istrza i w ypow iada słow a p e ł
ne bólu i goryczy „m oja córka jest u m ie ra ją c a ” . A potem ;
„ P rzy jd ź P a n ie i połóż swą dłoń n a jej główce, a będzie zdrow a i żyć będ zie” .
W iara J a iru s a jest ta k w iel
ka, ja k jego potrzeba. C zytam y (w Ew. M at. 9, 19), że Jezus w sta ł i poszedł za n im . D la ludzi w ierzący ch i . ich w iary, Jezu s zawsze dysp o n u je cza
sem, słyszy ich p rośby i zawsze
jest gotów do udzielenia pom o
cy. W drodze do chorego dziec
ka zoistaje Jezus z atrzy m an y przeiz, n iew iastę, k tó ra przez 12 la t cierpi na nieu leczaln ą cho
robę. P ró b a cierpliw ości i w ia
ry d la J a iru s a — jak uciążli
w ym było to czekanie.
J e s t to p rz y k ła d dla nas, ja k m u sim y być w y trw a li w wierze. W spom nijm y n a A b ra ham a, ja k długo m u siał czekać na syna, M arię oczekującą na ową godzinę, w k tó re j Jezus okaże ch w ałę Sw oją. S iostry Ł azarza oczekujące n a Jezusa (por. J a n 11, [6). Żona J a iru s a p rzeb y w a w dom u przy łóżku chorego dziecka. Je j m o d litw y tow arzyszyły w drodze m ężo
wi, a oczy skierow ane by ły na chore dziecko. To było bardzo ciężkie przeżycie i dośw iadcze
nie w w ierze, k ied y jej jedy- - n e dziecko u m ie ra , a Jezusa jeszcze nie ma, — jeszcze nie przyszedł.
Czy to w szy stk o m iało sens czy n ie było za późno? Z tek stu nie w ynika, żeby Jairuisow ie z tego pow odu czynili Jezusow i w y rz u ty . Zw yczajem p rz y ję ty m w k ra ja c h W schodu obrzę
dowi pogrzebow em u tow arzy
szył płacz, zgiełk i h a rm id e r (por. M ał. 9, 23). Im głośniej w yrażano żal, 'tym serdeczniej było to p rzyjm ow ane. Istn ieli zawodowi płaczkow ie i zaw odo
we płaczki, k tó rz y w t a k t m u zyki i żałosnych Wołań okazy
wali swoje p rzyw iązanie i sza
cunek d la zm arłych, (por. J e rem . 9, 17-18).
W takim układzie sm utek, płacz i śm iech szły obok siebie.
Nie w ierzono, że m ożna w zbudzić zm arłego i dlatego w yśm iew ano Jezusa, że n ie zdaje sobie sp raw y, że dziew
czynka na pew no u m arła.
Płacz i żałość zw iązane b y ły z n iew ia rą. T akim jest obraz św iata żyjącego bez nadziei, — w ierzącego, że w raz ze śm iercią kończy się w szystko. T acy lu dzie przechodzą obojętnie obok Jezusa. Jezu s nie ulega triu m fowi śm ierci — On bierze z Sobą trz e c h uczniów , ojca i m atk ę (por. Ł uk. 8, 51) idzie do pokoju, gdzie leży u m arłe dziecko. Z Jezusem przeży w ają cud, słyszą Jeg o m ocne słow a:
„Dzieweczko w sta ń !” Są zasko
czeni — n ie p o tra fią zrozum ieć ja k to się stało, i d latego Jezus zw raca się do najbliższych, m ó
w iąc: „dajcie jej coś zjeść” .
Jezu s m a moc. Je m u pod
porządkow ane ,są p raw a życia i śm ierci. C hętnie chcielibyśm y w iedzieć, czy J a n u s i jego ro dzina w późniejszym okresie zaliczali się do k ręg u uczniów Jezusa? Pism o Św. nic o ty m n am n ie mówi. C órka J a n u s a w późniejszym czasie znowu zm arła podobnie jak Łazarz, czy uczeń z Nairn. Cud uczy
niony przez Jezu sa potw ierdza fak t, że Jezu s odebrał mOc śm ierci.
W Z m a rtw y c h w stan iu J e zusa, życie po w szystkie czasy zwyciężyło nad śm iercią.
Kazimierz Muranty
B I B L I A I T E O L O G I A