1999, R. VIII, Nr 2 (30), ISSN 1230-1493
Józef Tischner
Wydarzenie mowy
Koncepcja Ja,
z jakąwystąpił Max Stimer, jest
podstawą radykalnego egoizmu. Punktemwyjścia
jest refleksja nadprzeciwieństwem „twoje-moje
”:
„twoja
sprawa”
nie jest„moją sprawą”
i „mojasprawa”
niejest„twojąsprawą
”.Takie odcięcie
się odcudzych
spraw nazywamy egoizmem.Myślenie Maxa Stimera jest próbą konsekwentnej
pochwałyegoizmu.Pisze: „I cóż
mabyć mojąsprawą!
Wpierwszym
rzędzie słusznasprawa,
zarazpotemsprawa
Boga, spra wa Ludzkości, Prawdy, Wolności, Humanizmu, Sprawiedliwości;
dalejsprawa Mojego narodu, Mojego
księcia,Mojej
ojczyzny; a w końcunawet sprawa Du
chaitysiąc
innych spraw. Tylko M oj
a sprawaniemabyć Mojąsprawą”.Autor
wzywa
dotego, bym
się dobrze przyjrzał „cudzym sprawom” —
„sprawom Boga”
, „sprawom
Ludzkości”, „sprawomNarodu”
,„sprawom na
szych
władców
”, czylitemu wszystkiemu, czemu
mam się „poświęcić”, a co ma nadaćmojemu życiu
„wyższąwartość”
. Czyżciwszyscy, którzy
wzywająnasdo
takichpoświęceń —
Bóg,Ludzkość, Prawda,
Wolność,Humanizm, Sprawiedli
wość —
niesą
tymsamym
wielkimiegoistami?Czyż
egoistomniewiedzie
sięna
tymświecie najlepiej? „Ja
sam— pisze Stimer
— biorę z tegonaukę i
zamiastdalej
bezinteresowniesłużyć
tym WielkimEgoistom
— sam raczejpójdę
w ichślady
”. Albowiem: „Boga
i Ludzkości, poza nimisamymi,
nie obchodziNic.
Toteż
i
Mnie Nicjuż
nieobchodzi,
Mnie,który
niczym Bógjest
Nicością, Nicościąwszystkich
InnychRzeczy; Mnie, który
jest sobie wszystkim,który jestem
— Jedyny”1
.1 M. Stimer, Jedyny i jego własność, Warszawa 1995 s. 3, 5.
„Jedyność”niemawprzypadku Ja
charakteru ontologicznego, lecz
egzysten cjalny; polega na
sposobie„karmienia
się” światem, a
wszczególności
innym.Ja
stimerowskie jest
szczere.Mówi
otwarcie,że
będzie „karmićsię”tym,
coi
kogo napotkanaswej
drodze,także mną.
Spoglądana
mnie,jak na
chleb, którypo
to został zrobiony,aby być
jegopokarmem.
Z
drugiejjednak
strony sam mówi mio
tym, anawetwjakimś
sensienama
wia mnie
do
tego,abym
stał się egoistąipopatrzył na świat,
a więc ina niego,
jak na
„pokarm dozjedzenia”
.Jeśli
jednak Ja i On będziemy dla siebiedwiema
kromkami chleba,cóż
nam zsiebie
przyjdzie? Czy będziemy mogli„karmić
się sobą”?Egoizm
możewtedy istnieć, gdy
spotka się zaltruizmem
ialtruizm
wte dy, gdy
spotka się zegoizmem.Ale wynikiem
takiegospotkania
może byćtylkojedno: zniszczenie którejś ze
stron. Jeślibowiem egoista potrzebuje do własnej tożsamości
altruisty, to cóżgo
czekapo
utracie altruisty? Sammusi
także „ob
umrzeć”. EgoistyczneJajesttylko pozornie
Ja.W
istocierzeczy
jestsymbioząJa
iTy. Sprawa
masiępodobniejakz
sytuacjąpana
iniewolnika
uHegla.
Pozornie pan jestpanem
niewolnika, w istocierzeczy niewolnik
jest panempana,
ponie waż właśnie on zapewnia panu
tożsamość.Między Ja
i
Tysnuje
siędramatyczny wątek obcowań. Ma on
częśćrdzenną
iperyferyczną.
Rdzeniemjest to,
costale łączy — nawet, gdy dzieli, to
łączy. Rdzeń jesttakindywidualny,
jak indywidualnejestJa iTy. Dla
tego
brakuje nań nazwy.Co łączyło
Romea iJulię?
Nawet,gdy
użyjemysłowa
„miłość
”, to słowoto
będzie jedynie dalekimprzybliżeniem
tej niepowtarzalnej formymiłości, która tamsięwydarzyła. Co łączyło Romea iJulię
z zakonnikiem,który
chciał impomóc? Z
pewnością jakieśwspółczucie, poczucie odpowiedzial
ności,
pragnieniepomocy. Ale wszystko
tow
takniepowtarzalnymkolorycie,
że użyteokreślenia
musząokazać
sięnieadekwatne. Dopiero
wokółrdzenia drama
tycznego
obracają
siętysięczne
doznania,przeżycia, uczucia
ipomysły,
zamiary iwspomnienia,
którychźródłemjest inny,
aktóre stanowią„otoczkę”
obcowa nia.
Jedne z nich sąbliżej, inne
dalej „rdzenia”.W
bezpośrednim przeżywaniumniej
istotnejestto, jakie są, a
istotne to,że
ichsprawcą
jest inny.Nawet
zwy
kławoda
potrafizmienić smak, gdy
podajeją
ręka,którąkochasz.
Rdzennywątek dramatyczny spełnia
podwójną
rolę: negatywnąipozytywną.Najpierw
wyklucza on
niejako a prioriwszystko
i wszystkich,którzy do
wątku nie należą.Inny
jest rdzeń dramatumatki
i dziecka,a inny
żony i męża.To,
co„dotyczy
dziecka
”, nie „dotyczy”
żony czymęża. I na odwrót. Z racji
tychróżnic,
coś niezostaje
podjęte,jestpominięte,
mija obok jakoniezauważone.
Jest jakbygo
niebyło.
Poinnym świecie spaceruje matka z
dzieckiem, apo
innym profesor zuczniem.
Zmianawątku dramatycznego —
przejście z płaszczyznyjednego rdzenia
winny— pociąga
zasobą zmianękrajobrazusceny.
Rola pozytywna polega na „podsuwaniu pokarmu
”. Rdzennywątekdramatu stanowito, dzięki czemu
Ja i Ty„karmią
sięsobą
”,
„budująsobą”,„żyją dzięki sobie
”, „umierająprzez
siebie”.W rdzennej
częściwątku obcowań
znajdujezakorzenienie
podstawowe przekonanie:jesteśmy ze
sobą, jesteśmy dlasiebie;
nawet wtedy,gdy jesteśmy
przeciwko sobie,jesteśmy
jakoś ze sobą i dlasiebie. Świadomość „bycia-dla-przeciw”
niemacharakteru inten
cjonalnego,
jestod początku
do końca dialogiczna. Dlategotakże brakuje
jejwłaściwej
nazwy, ponieważ nazwytworzy przede
wszystkim intencja. Zamiastjednoznacznych określeń pojawiają
się metaforyprzestrzenne,np. „bliski-daleki
”lub
wskazania na emocje,
jakieinny we mnie budzi, np.
„serdeczny”,„miły
”,„sympatyczny
”
, „niepokojący”
,„nielubiany”, „znienawidzony” itp.
Spróbujmy
cofnąć sięterazdo
początkówowejwięzi, do
jejźródeł, do chwili uobecnienia
innego, kiedyniezostał jeszcze dokońca wykrystalizowany wątek dramatyczny i
wszystko zawisło w wieloznaczności.Wciąż
stoimyna
skrzyżo waniu
dróg. Niewiadomo, kim jestinny. Wszystko może
sięzdarzyć.Jedyne, co jest,
to obecność. Innystaje wobec mnie, ja staję
wobecinnego.
Paradoks myślenia,
które zmierza kuźródłu, na
tympolega, że
źródłowośćjest
wswej istocie
dialogiczna, ajęzyk,
któryją opisuje,
intencjonalny. Dialogicz-ność jest
rodzajemdoświadczenia. Doświadczenie mówi,
że jest ktoś, zkim mogę rozmawiać. Ktoś
jest„obecny
”.
Ilekroćjednak
zwracam uwagęna
tęobec
ność, aby ją
bliżejopisać,
stwarzamoddalenie,
zapośredniczam, ustanawiamod
ległości czasowe,
uprzedmiotawiam.Jaques Derrida podnosi protest
przeciwko filozofiiobecności,
proponuje, abyzająć
się„tekstem”
, nie mową.Jego
protest jest słuszny,jak długo
obracamy sięna
poziomieintencjonalnym.
Przestajebyć
słuszny, gdy
uwzględnimy poziom dialogiczny.Na
poziomiedialogicznym
inny po jawia się
niejakoten,o którym
sięmyśli lub mówi,
ale jakoten, zktórym i dzię
ki któremu „się
myślii
mówi”
.Uobecnienie
jest
otwarciemmożliwości. Niechodzijednak o możliwości
wświę
cie, lecz
omożliwości we
mnie.Otwiera
sięprzestrzeń wewnętrzna, w
której„coś
może
się zdarzyć”.Inny może
mnie wprawić w radośćlub
wsmutek, mo
że
mnie
podnieśćna
duchui
„podbudować” lub
możewtrącić w rozpaczi
„zgor szyć
”, mogę
się pochwalić innymlub
mogęsięzawstydzić zpowodu innego, mogę odczuć niechęć lub
wstręt, mogę sięzainnego
poświęcićlub przyjąć je
go poświęcenie. Mogę wreszcie
wejśćz nim
w wymianęmyśli. Inny
wchodzijak
jakaśdrzazga
w mojąprzestrzeń wewnętrzną, jak druga
—obok
„mnie”—
oś
egotyczna, wokółktórej owijająsięprzeżycia, które
są„moje” a
prze
cieżniecałkiem„moje”.
Przeżycia, któreinny we
mniewywołuje,
nie przestająbyć
moimi przeżyciami; sąwe mnie, dotykają
mnie i mniewyrażają.
Niebyłoby
ichjednak,
gdyby nieinny. Inny wkroczył we
mnie,a
nietylko
pojawił sięo-
bokmnie, zburzył
spokojny bieg strumienia mojejświadomości, stał
sięmoim
szczęściem imoimprzekleństwem.Odtąd będę go
nosił wsobie. U J.-P. Sartre’a innym jestten,kto
„zawszezawstydza”. Świadomość
wstydu nie tylkona tym
polega,że
człowiek chcialby się ukryćprzed spojrzeniem
innego,ale
przedewszystkim
natym,że ukryćsięnie może,bo inny
jestw nim. Podobnie radość
zinnego.
Radościąjest
nietylkoto,
coinny
ewentualnie dlamnie
zrobi,ale to,
żemogę go
„nieść wsobie”
jako„moje
inneJa”.
Dlategomożna
powiedzieć, żeinnego
nie „doświadczasię” wzrokiem
czy słuchem,czy jakimśinnym zmys
łem, lecz
„sobą”
.Obecność innego
wobecmnie i mnie wobec innego
oznaczamożli
wość, że takwłaśnie będziemy
siebie w sobie nosić.
Dopókijesttylko obecność,
wszystko
pozostajemożliwością.Możliwości wiszą
w powietrzu.O wszystkim rozstrzygnie
obcowanie.We
współczesnej filozofiijęzyka natrafiamy na
tendencję uniwersalizacjikate
gorii językowych,pozaktórymi nie
jest
możliwedoświadczenieświata.
Tendencjata natrafiana
przeciwtendencję,która
wskazujena niemożliwość pełnego
opisu,na
wymykanie sięcałych
obszarów doświadczeniaspod
panowania określonych„gier
językowych
”, na potrzebę
bezustannej wymianyjęzyka,
wprowadzanianowych„gier
”, związanych
zpotrzebą
opisu nowych postaci „racjonalności”
.Ludwig Wittgenstein
pisze: „Czujemy,że
gdyby nawet rozwiązano wszelkie «możliwe»zagadnienia naukowe,
to naszeproblemy życiowe
niezostałyby jeszcze nawet tknięte
”2.Myślę,
żeobydwie
tendencjemają swe zakorzenienie
w doświadczeniuobecności.
Obecnośćjest doświadczeniem pozajęzykowym.Jest
tym,co
jeszcze nie zostałoujęte
wjęzykulub już
wypadło zjęzyka. Obecność
jestnaddatkiem mowy. Zarazem
jestdążeniem
domowy.Idzie
oto, by
inny przemówił.2 L. Wittgenstein, Tractatus logico-philosophicus, przeł. B. Wolniewicz, Warszawa 1997, s. 82 (teza 6.52).
3 Arystoteles, Etyka nikomachejska, tłum. D. Gromska, Warszawa 1956, 1140b, 5-7.
Co to
znaczy?W pewnym
sensie
drugorzędnejestto,
coinny
powie.Istotne jest, że coś
powie. Gdymówi, wyraża
siebie —wyraża
wobecmnie
i dlamnie.
Wraz z tymkonstytuuje
płaszczyznędialogu. Obecność,
która polegaładotąd na
obecności jegowobec mnie
uzyskałaswą
drugą stronę— stała
sięobecnością
mniewobec
niego.W
takim kontekście rodzi
siępragnienie
rozmowy.Czym ono jest?
Cokryje
siępoza pierwszym słowem skierowanym ku
innemu?Co
musispotyka
jący już wiedzieć i czego
niewiedzieć, by zwrócić
się kuinnemu z
pozdrowie niem,
zpytaniem,zprośbą?Podkreślam:
wiedzieći nie wiedzieć. Wtym bowiem momencie projektuje siędramat.
Istotą projektujestwiedza
w niewiedzy i nie
wiedzaw wiedzy.
Nazywamy ją wiedzą fronetyczną —wiedzą,
którapo trafi obserwować
dramati
tworzyćdramat.
Pojęcie „świadomości fronetycznej” nawiązuje do
Arystotelesa. Nie chcęjed
nak
powtarzaćjegokoncepcji. Arystoteles wprowadza rozdział
między świado mością
fronetycznąatwórczościąartystyczną. Powiada: „...działaniei tworzenie to dwie rzeczy
różnegorodzaju”
.Świadomość fronetyczną odnosi
siędo działania i polega na
„trafnymrozważeniu tego, co
dlaczłowieka jestdobre lub
złe. Cel bowiemtworzenia
leżypoza
tworzeniem,przy
działaniuzaś
jestinaczej:
bo
tu samo powodzenie wdziałaniu
jestcelem”3.
Niezawsze jednak cel
działaniamusi znajdować
siępoza
działaniem. Czasem samodziałanie
możebyć celem: w
ob cowaniu
z innymchodzi właśnie
oto, by „stwarzać”
takiedziałania,
które by
łyby „twórczą kontynuacją” zaistniałego jużwcześniej wątku
dramatycznego.Pełniejszą
charakterystykę
świadomościfronetycznej
odkładamydo
innej okazji.Fronetyczna świadomość
innego
jest świadomością jego aksjologicz nego Ja. Inny to
nietylko ktoś,kto się różniod wszystkiego iod wszystkich, inny to
ktoś, ktow
całej swej indywidualności iniepowtarzalności
jest war tością
otwartąna wartości. Mówiąc
owartości, rozumiem
topojęcie w sen
siedramatycznym, a więc ogólnym i wymagającym
dalszychokreśleń. W szcze
gólności
nie chcęprzeciwstawiać wartości dobru i dobro
wartościom. Dob ro
mieści sięw dramatycznym horyzoncie
wartości,aniekiedynawet wysuwa
się na plan pierwszy.Bliższy
opisstosunku dobra i wartości
to zadaniena
przy
szłość.Na
razieniechnam wystarczy
tojedno: fronetyczna świadomość inne go, jaka rodzi
się wwydarzeniu
obecności, jest wejściem wnowy
horyzontdramatyczny, radykalnie
różnyodtego,
wktórym niema innego.Horyzont
bez innego jestopanowany przez
kategorię intencjonalności, horyzont zinnym
przez kategoriędialogiczności.
Różnica
horyzontu
wynikaprzede wszystkim
ztego, co
znajdujesięwobrę
biehoryzontu. Inny jest horyzont rzeczy, a innyhoryzont osoby. Rzecz
ujawnia
siępoprzezwyglądy
— horyzontrzeczy
tohoryzontmożliwych
wyglądów.In
ny
ujawnia się poprzez twarz—
horyzont innego jest horyzontemzasłon, masek, twarzy. Ale to jeszcze
niewystarczy. Istotąjest to,
że inny jestinnym
byciem-dla-siebie,czyli „kimś
”, dokonstytucji którego
należy„funkcja”określo
na przez słówka
„dla”
zformuły „bycie-dla-siebie
”.
Innemu—
podobniejak
mnie—
„o cośchodzi
”;
jeston
przeniknięty „troską”
. Krótko mówiąc:aksjolo
giczneTyjest
kimś,
w czyimsposobie bycia ujawnia
sięmetafizycznepierw szeństwo
wolności i dobraprzed
bytem. Świadomośćfronetyczna
„widzi”
in nego
wświetle „ideałów”
wolności, dobra,wartości
oraz ichprzeciwieństw:
zniewolenia, zła, odstępstw od
wartości.Nie patrzy
jednak„obiektywnie
”, po
równując co najwyżej pojęcieogólnez konkretem. Patrzy „poprzez siebie
”, po
przezpragnienia ipotrzeby własnego
aksjologicznegoJa. Sprawą
kluczową jest pytanieo„pokarm
”. Czymożemy „karmićsięsobą
”?Rozróżnienie wymiaru
intencjonalnegoi
dialogicznego pojawia się w funda
mentalnejpracy
MichaelaTheunissena pt.
Der Andere. Praca jest wnikliwym przeglądemkoncepcji innego
odEdmunda
Husserla,poprzez dialogików
—F. Rosenzweiga, M.
Bubera, E. Rosenstocka-Huessy’
ego, J.-P.Sartre’a, G.
Mar cela i
innych—po KarlaJaspersa.
Przeglądjest opatrzony własnymi
komenta rzami; autor rozwija swą myśl
wbezpośredniej konfrontacji zmyślą, którejroz
wój
śledzi. Jednym
zistotnych
osiągnięćpracy
jest opartena analizie
tekstów dialogików—wtym przypadkugłównie M.
Bubera —odróżnienie
intencjonal
nościi
dialogiczności,którego przednim sami
dialogicyniebyli
całkiemświado
mi. M.
Theunissenodkrywa
u Bubera„destrukcję
intencjonalności”
. Dokonuje sięona
w dwuetapach:najpierw destrukcja przedmiotu, następnie destrukcja in
tencji.
Buber
—zanimrównież
Theunissen— chce
podkreślić,że inny,
wszcze
gólności
Ty,
nie jestprzedmiotem
świadomości iniejest uobecnianyprzez
hus-serlowską
świadomośćintencjonalną.W pełni
podzielamstanowisko M.
Buberai
M.
Theunissena, gdymówią o
różnicy.Mam
pewnezastrzeżenia do
pojęciade
strukcji. Niema
destrukcji, gdy każda
zodmian świadomości„trzymasię” swojej
domeny;konflikt i destrukcja
następujewtedy, gdy
następujezamiana
kompe tencji. To, co u Theunissena
nazywa się „destrukcją”
, jest wistocie
rzeczy szu kaniem przez
świadomość„właściwego wymiaru”
—dialogicznego lub
intencjo nalnego. Mimo to
chętnieposłużę sięterminologią Theunissena
ipowiem, że ni
niejsze badania
sąbadaniami „podestrukcji
”. Zadaniemteoretycznym
jestpoka
zanie,
żeświadomość fronetyczna
nietylkoobraca sięw
innejsferze, ale
żesfera ta— sferadialogiczna—
stanowipodstawę świadomościintencjonalnej.
Wracjamy
do
poprzedniego wątku: innyjest także aksjologicznym T
y. Oznacza
to: nasza relacja odsamegopoczątku
„tkwi wmowie
”4
. Gdyu Hus-
serlai
Sartre’a innypojawia
sięprzedewszystkim
wprzestrzenispostrzeżenia,
gdyu
Heideggerawystępuje
wobszarze
otwartymprzez
troskę ipieczę, to
uBu- bera
idialogików
właściwąojczyzną innego
jestświatmowy.
„Tkwićw mo
wie
”
nieznaczy
„niebyć
zdolnym do milczenia”.
Znaczy, wmilczeniu
dążyćdo
zaktualizowaniatego,
co niejest jeszcze
aktualne—
mowy. Milczenie wobec drzewai
krajobrazujest czymś naturalnym. Nie
jestnatomiast czymś naturalnym milczenie
wobec innego.Takie milczenie
—ciąży.
Stoimyna skrzyżowaniu dróg.
Przez nasze duszeprzechodzą
sprzeczne uczucia, stoimy w zawieszeniumiędzy
odejściem azbliżeniem,
upadkiem awzlotem. Inny „wchodzi” we mnie,
ja„wchodzę
”w innego.Sytuacja
domaga sięsłowa.Mniej ważne,
cosiępowie, ważne, że
siępowie.4 M. Theunissen, DerAndere, Berlin-New York 1977, s. 282.
Jeśli sytuacja
„domaga się”
słowa,to znaczy, że jest
jużz
góry' określona przez dobra i wartości.Wtedy przestrzeń
obecności staje sięprzestrzenią
„trój wymiarową
”. Moje zachowanie
izachowanie innego może
być„lepsze” lub
„gorsze”, „trafne”
lub
„nietrafne”,godne
„pochwały” lub „nagany
”.
Zależy to jednak nietylko
odemnie, równieżod innego.
Zjakim
słowem zwrócić się doniego, aby go
nie urazić? Każdesłowo
jestobciążone ryzykiem. Pragnieniu rozmowy towarzyszy
lęk przedrozmową. Akt mowy „zdradza
”mówiących.
Może
lepiej byłoby
pozostaćwukryciu?
W
wydarzeniu słowaobecnośćdochodzi do tymczasowej
pełni. Dociebie kieruję słowo
oczymś.
Mniej w tejchwili
jest dla nas istotneto,
oczym (intencja)
jestto słowo, istotne jest to, że
słowokieruje
siędo
innego(dialogi- ka). Intencjonalny
aspektmowy
jest„obgadaniem”, dialogicznyaspektmowy jest
„zagadywaniem”
.W
nawiązaniu
doanaliz M. Bubera, pisze
Theunissen:„Wymawianie
pod stawowego słowa Ja-Ty jest
zagadnięciem,wymawianie
podstawowegosłowa Ja-To
jestobgadywaniem. Wporządku mowy dochodzi
do zgodnego ztym roz
dwojenia
zagadnięcia i obgadywania. Ty jestzawsze
i zistotytymzagadniętym
lub zaproszonym do rozmowy, czy będzie to
inny (wprzypadku,
gdyja
zaga
dam), czy
będęto
ja sam(w
przypadku,gdy
zostanę zagadnięty).Jest
tak nietylko
uBubera,lecz w
całejfilozofii dialogu”
5.5 Tamże, s. 283.
6 Tamże, s. 284.
Czym jest „zagadnięcie”?
Zagadnięcie jest wpraszającym
sięzaproszeniem do
wzajemności. Wrazz problematyką
zagadnięciawchodzimy
wkrąg
boga tej
problematykiwzajemnościijej warunków.Zarys
tejproblematykiukazuje
sięnam już
wprostych
aktachpowitań. Ktośmówi
do mnie:„Witaj
”. Ja mówię do kogoś: „Dzień dobry”
. Istotą powitanianiejest
ani przekazanie, ani odebranie in
formacji. Jeśli nawet pojawia siętam jakaś informacja, to
nie onajestnajważ
niejsza.
W tradycji ludowej
jestzwyczaj pytania: „Gdzie
idziesz?”
Niechodzi
jednak o podanie celuwędrówki,
leczraczej
o okazanieżyczliwości
innemu.Narastająca
świadomość obecnościzmusza do
„wyjścia z siebie”, „zejścia z pie
destału”
,„odezwania
siędo innego
”,porozmawiania
z innym. Rozmowawyrównuje przepaście
iskracaodległości.
Pisze
M. Thcunissen: „Zagadnięcie
iomówienie to dwa
podstawowewymia
ry' mowy, które
odpowiadająrozdwojeniupodstawowych słów. Pozostającwpeł
nejzgodzie ze
schematem Bubera, Rosenzweigstwierdza,
żezaimek osobowy
określa wtrzech
swoichosobach
nie co innego...jak
trzy wymiarybycia-dla-
-mnie-obecnym: zagadywalność,przyjmowalność
[Yemehmbarkeit],omawial-
ność[...] Rozczłonkowana
w ten sposóbmowa pojawia
sięnajpierw jako
wzór,wedle którego zostaje
zaprojektowanymodelnastawień. Zagadnięciei obgadaniesą
postawami,które na różne sposoby
wyrażająna
poziomiemowy
byciebytu.
Jeden i
tensam
bytmoże być
za-gadnięty i ob-gadany[...], ale
jako zagadnięty jestkimś innym
niżjakoobgadany.
Innejest
równieżJa,
w zależności odtego, czy
jestzagadnięte czy obgadane. Zagadujący i
obgadujący mieszkają— piszeRosenstkock-Huessy
—na
«przeciwległychplanetach»aja
obracam się «opełne
180stopni, gdy zamiast
mówić doFranka, mówię
o nim» [...] Określonośćza
gadniętego i
obmówionego
zjednej, a zagadującego
i obgadującegoz drugiej
strony, wyłania sięprzy tym
z intencji zagadującego i obgadującego, którewspółokreślają
korelatywniepolepodmiotui
intencjonalne skierowanie-na”6.Jakim
pojęciem
określićtego, kto jako
inny pojawia się wperspektywie dialogicznej
i jestprzeztęperspektywę uobecniany?
Dotychczas mówiłemo
„ty”
dialogu. Słowo „ty”
majednak
inne znaczeniewjęzyku
angielskim, ainne
wpol
skim, francuskim i niemieckim. Mówienie „ty
”
jestwe
wszystkichtrzech
języ kach — wyjąwszy
angielski— swoistym „wydarzeniem
aksjologicznym”.Warunkiem mówienia „ty
”
jest wzajemne zbliżenie,wyrównanie płaszczyzn, swoisty
rodzajwzajemności. Soren
Kierkegaard opisujemoment,
wktórym ko
chankowie
przechodzą na
„ty” jako
momentswoistego
„wtajemniczenia”.
Gdymówię
innemu „dzieńdobry”
, nieprecyzuję, czy
mówię„do
ciebie”,
„do pa
na
”
,czy „do was
”.Sprawa
pozostajew zawieszeniu. Pewne
jest tylkoto,
żei
n- n y
niejestprzedmiotem mowy.
Raz jeszcze
oddajmy
głosTheunissenowi: „Pozytywnie
Tyjest—jak mówiReinach
—raczej «adresatem» albo — jak
się wyraża Rosenstock-Huessy—
«odbiorcą».
«Datywne»adresowanie dzieli od
uprzedmiotowieniagłęboka prze
paść. Przede
wszystkimna
miejscutrwale osadzonego
i skazanegona pasywność podporządkowania występuje
wezwanie do wzajemności i równorzędnego part
nerstwa. Zagadnięciejako «skierowanie-się-ku...» (Reinach) apeluje
do partner stwa z przeciwieństwem. Rys
tenwystępuje
wzagadnięciu tym mocniej,im
bar
dziejjestono
zagadnięciem”7
.7 Tamże, s. 285.
„Wezwanie
do
równorzędnegopartnerstwa...”Słowa
teodsłaniająperspekty
wę.
Oznacza to,
żena tej samej
płaszczyźniedialogicznej
relacji doinnego
mogąpojawić
sięrozmaite możliwości. Inny
może być tym, zkim
mówięlub tym, do kogo mówię, może
być„adresatem” przesłań lub
ich„odbiorcą
”,może
być„panem
”,może
pojawiać się poprzez „majestatywne wy”,może zna
leźć
się wsłowie
„on”,a
nawet „oni” („...niechon
siada...”
,„niech oni
po
wiedzą,czego chcą”
itd.).Każda z
tychformuł określa
jakiś rodzajwzajemności
ijakąś
odmianęuczestnictwa.
W
językuniemieckim „wzajemność” określa
sięsłowemGegenseitikeit.
Do
słownie znaczy ono: „przeciwstronność”
. Słowo wysuwana
pierwszyplan mo
ment
„przeciwieństwa
”. Inny staje „naprzeciw”
. Obecność oznacza przedewszystkim obecność „sporu
”:jesteśmy—
Ja i Ty—
stronami wjakimś niezna
nymnam
bliżej sporze.Hegel rozwija
ówmomentsporuwcałądialcktykę
feno menologii
ducha. Punktemwyjściadialektyki jeststwierdzenie, że „samowiedza
”, któraspotyka innąsamowiedzę,
musi „przystąpićdo
walki”
.Dopiero poprzez
walkę—
walkę zinnym i
ze sobą —może pojawić
się pojednanie.Polskie słowo
„wzajemność”
i francuskie réciprocitéwyraźnie usuwa
wcień momenty
przeciwieństwaiwalki, a na
plan pierwszywysuwamomentwspólnej
twórczoś
ci.W
głębi dramatycznegowątku
wzajemnościrodzi
sięzarzewie wdzięczności.
Wzajemność
toprzede
wszystkim wdzięczność zadar
— za„pokarm
”, jakim inny darzy innego.
Oczywiście,niewykluczatopierwotnego przeciwieństwa,
tak samojak
„przeciwstronność”
nie wyklucza pojednania. Dwamomenty
zna
czeniowepojęcia
„wzajemności” wyznaczają
podstawowąścieżkę dramatyczną krystalizującego
się obcowania— przemiany
„obcego” w „swojego”
.Wzajemnością
pierwotną
jestwymiana
zdań.Na
powitanieodpowiadam po
witaniem.
Słowo idzie zasłowem
i słowojest wynagradzanesłowem. Rodzi
siędialogiczna
wspólnota. Ośinnego we
mniestyka
się zosią mnie winnym.
Raz
Ja staję
sięTy, raz Tystajesz
się Ja. Jesteśmynaprzeciwsiebie, obok siebie,
jesteśmyze
sobą, dlasiebie. Zobaczyłem cię
i straciłempewność, ogarnął mnie
niepokój,
lęk—pragnąłemcię
izarazem chciałem
walczyćztobą.Padły
pierw
sze
słowa
—banalne,
zwykłe, wedle obowiązującychkonwencji. Ale jakby na marginesie
banału pojawił sięniebanalny
wyraz mojej itwojej
indywidual
ności. Niewiadomo,
kiedyidlaczego stanęliśmy obok
siebie.Zarazpotem wy
łonił
sięzamiar:
pójśćrazem do
wspólnego celu. Idącdo celu,
wzięliśmyw ręce swoje
ciężary. Niewielkie. Ot,pomogłem
cinieść zakupy.
Jakieemocjetowarzy
szyły zmianomtych postaw?
Jakie aktypoznawcze,
jakie decyzje?Trudno je u- chwycić, trudno ogarnąć.
Wciąż byłotojedno:
„karmienie sięsobą”
, „smakowa
niesiebie
”,przemiana„obcego
”w „swojego”
.Czasem przychodziła
groźbaodej
ścia,zerwania
i rozstania,ale
zarazwracało
pytanie:„do
kogo pójdziemy,skoro
słoważyciaty
masz”
.Wzajemność
jestnarastaniem
obecności —mojej wtobie
i twojejwe
mnie.To grozi utratą
tożsamości.Zarazem
jest bezustannympotwierdzeniem tożsa
mości.
Przede wszystkim jednak odsłania
corazto głębsze
warstwy uczest nictwa.
Aby
przybliżyćfenomen uczestnictwa, odwołuję
sięchętnie do metafory
mu
zyki. Wyobraźmy sobietaniec.
Muzykagra,
wogromnej sali balowej poruszają siętańczące
pary.Niektórzy
rozmawiająze
sobą.O czym? —
nie wiemy. Łatwojednak
możemysobie
wyobrazić,że rozmawiają
owydarzeniach
dnia, ozamia
rach
na
następnydzień, że umawiają
sięna spotkania. To,
oczymmówią,
wypeł
nia ichświadomość
intencjonalną. Świadomośćtaprzenosiichpoza siebie,
wja
kiś zewnętrzny
świat.Ale
to nie ona ich łączy, nie ona porusza ich ciałem, nie onasprawia,
że tu i terazsą
zesobą.
Decydujeo
tymmuzyka, w której
u-czestniczą.
Uczestniczyć wczymś, znaczy: być „w czymś”
, być „we władaniu”czegoś, już uprzednio
zanim pojawi sięintencjonalna wymiana zdań
„otwierać się” lub
„zamykać” na
innego. MartinHeidegger wprowadza tutaj „kategorię
” nastrojenia.Człowiek
jestjak
instrument, który odpowiada dźwiękiemna dźwięk
innego. Kordelia z Dziennika uwodzicielaKierkegaarda mówi
o Jo
hannesie:„był bezbłędnym instrumentem
”.Wyżej
wspomniałem o„wzajemnym
karmieniu sięsobą”
.„Wzajemne karmienie” zakłada
„wspólny smak”. Można również
mówićo
uczestnictwiewtakimsamym„polu wartości”
,jak
wrytmie
tejsamej muzyki. Najbardziej obiecujące jest
jednak pojęcie„konstytucji sensu”:
uczestnictwo
jest przedewszystkimuczestnictwem we
„wspólnym sensie”,który
„się
ukonstytuował”.Zanim rozwiniemy
szerzej tematuczestnictwa,powróćmy do wyjściowej me tafory
innego jako„wielkiego egoisty” z
MaxaStimera.
Jakieświatłorzucatametafora na przeprowadzone dotąd
analizy i jakieświatłorzucają
przeprowadzo
neanalizy na
tęmetaforę?Wyobraźmy
sobie, że
„egoista”Maxa
Stimera stanąłna
naszej— na m
o-
jej drodze.
Jakgo rozpoznam?
Oczywiście, nie rozpoznamgo
poprzezświado
mość
intencjonalną
—poprzez to, nacokieruje
się jegouwagaanipoprzez to,
comówi.
Nierozpoznam go
równieżna drodze rozumowań —
podobnądo
tej,na
jakiej
egoista„rozpoznaje” egoizm
Boga,Ojczyzny,
Ludzkości. Wistocie rzeczy
egoista
nie rozpoznaje„egoizmu
”Boga,
OjczyznyczyLudzkości,lecz przypisuje go
tym iinnym
„rzeczywistościom”.
Aby usprawiedliwićwłasny
egoizm,egoista
Maxa Stimerapodejrzewa
oegoizm
innych —szczególnie tych, dlaktórych
po winien
siępoświęcić.Założenie tej postawy
jest proste:jestem
egoistą, ponieważwszyscy są
egoistami.Przyjęcie
takiego założenia nie musijednak oznaczać, że
egoizm stałsięsposobem
bycia człowieka, tymczasemtylko
jako sposóbbycia może
byćbezpośrednio
doświadczony. Egoizminnego budzi we
mnie świadomość, że inny„karmi
sięmną”. Jestem mu potrzebny do
pobudzenia przyjemnych uczuć,do potwierdzenia
jego sposobu widzeniaświata
i działaniana
świecie, jego wyjątkowej wartości.Egoizm
jestwyrazem
świadomościhierar
chicznej.Zarazem jednak
egoista potrzebuje innego —nie jest„samowystar
czalny
”.
Ktoś musi budzić wnim przyjemne uczucie, ktoś
musibyćjego
„pokar mem
”, ktośmusi
potwierdzaćjego
wartość. Egoizm natrafiana
swą granicę.Świadomość konieczności jest źródłem egotycznego
bólu — bólu, który
umiej scawia
się wegotycznym
Ja iwyraża swoistym
„nastrojemduszy
”. Ja„odbiera”
tylko
określone dźwięki
iodpowiada
naokreślonedźwięki.Cała reszta
jestciszą.The event of speech
The starting
point
ofthisarticle is an
analysis ofStirner
’s egoism
and theauthor
’sclaim
thatan „I” is erroneously construed
sometimesas an isolated
ego.The
ego is in
realitya
symbiosis of „I”
and„you”
.The author analyzes
theprob
lem of