JV i 52. Warszawa, d. 26 grudnia 1897 r. Tom XVI.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kw artalnie rs. 2 Z p rze sy łką pocztow ą: rocznie rs. lo półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata"
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K omitet Redakcyjny W szechświata stanow ią P a n o w ie : Deike K., Dickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K ., Kwietniewski Wl., K ram sztyk S., M orozew icz J., N a - tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .
A d r e s Z E S e d - s u l s c y i : ■ K Z r a - i c c w s l s i e - I F r i a e d . m . i e ś c i e ,
3STr
S Q .WYJAŚNIENIE.
Odpowiadać na napaści, w których zupełny b ra k słuszności walczy o lepsze z formą b ru ta ln ą i nieprzyzwoitą, jestto konieczność bardzo nieprzyjem na. Ponieważ jednak nie
zwykle bujna fantazya czyjaś zupełnie świeżo .zrobiła niespodziewane odkrycie, źe Wszech
świat oddziaływa „obstrukcyjnie” na rozwój u nas nauk przyrodniczych, a do odkrycia tego, chcemy wierzyć, doprowadziło błędne rozumienie kilku wyrażeń w artykule z n a szego n-ru 49 o U ranii w W arszawie, w yda
wało się nam przeto rzeczą konieczną napi
sać słowo wyjaśnienia. N ie adresujem y go do naszych napastników, ale do młodszego pokolenia ludzi pracujących naukowo, w któ
rych rzekomej obronie napaść je st wyko
nana.
Kamieniem obrazy było wyrażenie, że pu
bliczność bardzo rzadko widzi na katedrze odczytowej siłę młodszą—i to je st praw da najoczywistsza. Ze zaś z faktu tego podo
bało się komuś wysnuć wniosek, że winni są tem u „przeżyci i zużyci” współpracownicy W szechświata, to już chyba w dziejach ro-
| zumowania ludzkiego pozostanie raz n a zawsze jedynym przykładem spostrzegaw
czości i logiki. Bo przecież estra d a odczy
towa nie je s t własnością redakcyi W szech- I świata, a nawet oprócz sali muzealnej, znaj
duje się w naszem mieście kilka sal innych, w których róźnemi czasy i pod opieką roz
maitych stowarzyszeń czy instytucyj przem a
wiali publicznie . . . zawsze ciż sami zużyci i przeżyci. Praw da, że w ostatnich czasach, zaowu staraniem redakcyi W szechświata, sprawa odczytów przyrodniczych weszła na 5 nowe tory. W zarządzie Muzeum przem ysłu i rolnictwa utworzyła się oddzielna sekcya odczytowa, w której na ogólną liczbę 10 członków zasiada dwu współpracowników na
szego pisma, i sekcya ta wprowadziła w wy
konanie szereg niedawno ukończonych od
czytów o wodzie oraz przygotow ała program dalszych podobnych szeregów. A le sekcya odczytowa w rep erto arze swych środków nie posiada żadnego sposobu pozyskiwania lu dzi, którzy dla sprawy odczytów są niechętni albo uprzedzeni. Przeciwnie, m iała możność przeświadczenia się, że ani prośby, ani wy
mowa nie w ystarczają do zjednania tych, którym własne przekonanie nic nie mówi o ważności lub znaczeniu odczytu p rzy ro d niczego. Ponieważ piszący te słowa należy
818
do liczby członków sekcji odczytowej, m a przeto możność zapewnienia, źe sekcya ta w dobrem rozumieniu własnych interesów wszelkich starań dokłada, ażeby dostępnemi dla siebie drogami zapewnić jaknajw iększą jaw ność swych działań i dlatego nie poprze
s ta ła . na urzędowem zaznaczeniu zapomocą organów prasy swego zaw iązania się, ale ko
rzysta z każdej odpowiedniej sposobności, ażeby sfery właściwe zaw iadam iać o swoich planach i czynnościach. K to tylko nie za
myka uszu rozmyślnie na głos sekcyi, wie już dziś napewno, źe je j celem je s t przerobienie praktykow anego dawniej „flirtu” odczytowe
go na system atyczne podawanie zdrowego pokarm u naukowego w szacie przystępnej i w ilustracyi, ja k można najliczniejszych środków poglądowych. K to tylko zwykłym rozsądkiem a nie śmiesznemi uprzedzeniam i przywykł się kierować w rozumowaniu, poj
muje, że takie postawienie zadania wymaga daleko więcej sił nauczycielskich, aniżeli ich dostarczyć może ehcćby najobszerniej rozu
miane grono przeżytych i zużytych. Niemniej jed n ak i to je s t rzeczą łatw ą do zrozumienia, źe w danym cyklu odczytów udział wziąć może tyiko pewna określona liczba p rele
gentów, a znowu z drugiej strony nikt nie może narzucać sekcyi wyboru mówców, ani naw et czynić jej odpowiedzialną za to, że na jednym odczycie pewne doświadczenie się nie udało a na drugim mówiący był zachr\ pnię- ty lub źle usposobiony.
P rzygodnym m entorom naszym wydaje się, źe „ P ra h isto ry a św iata” W . M eyera, cy
tow ana w artykule o U ranii, je s t tem atem lepszym, aniżeli woda. S pór o upodobania musi zawsze być jałow ym i bezowocnym, nie będziemy więc polemizowali w tej m ateryi, tylko zwrócimy uwagę na jednę okoliczność:
Powziąwszy zam iar wprowadzenia system a
tycznej popularyzacyi nauk przyrodniczych d la słuchaczów, którzy w z a s a d z i e nie po
siad ają żadnego szkolnego w ty ch naukach przygotow ania, należało wybrać takie tem a
ty, któreby dały możność stopniowego obe- znawania słuchacza z podstawami poglądów i rozumowań naukow ych. T akim tem atem nie może być natu raln ie żadna, chociażby najgenialniejsza hypoteza. Będzie czas i na nią, ale wtedy dopiero, kiedy skończymy z elem entarzem . D latego to, gorszcie się
Ni 52.
| Panowie, ja k chcecie, ale i w następnych i szeregach odczytów spotkacie się wyłącznie
z rzeczam i powszedniemi, ze zwykłą n au k ą , a nie z fantazyą. K to chce latać, nieumie- jąc chodzić, n araża się na wielkie niebezpie
czeństwo, ale na co n araża się ten, kto in
nych chce uczyć latania, gdy sam pacholęce zaledwie umie stawiać kroki? A zgodzić się musimy z tem smutnem przeświadczeniem, że niem a u nas n adm iaru dobrych popula
ryzatorów , którzyby z korzyścią dla nie
przygotowanych słuchaczy umieli ich wpro
wadzić w subtelny świat przypuszczeń n au kowych.
W ogóle, Szanowni Panowie, raczcie wie
rzyć; p op ulary zacja nauki to nie jest zadanie tak łatw e, ja k W am się może wydaje. Tylo
krotnie i przez tak kom petentne głosy wy
m ieniane były te wszystkie warunki, którym odpowiadać powinien wykład popularny, że pow tarzać tego nie widzimy potrzeby. A le dodać wypada, że trudności rosną i mnożą- się niesłychanie, kiedy odczyt popularny m a być zarazem doświadczalnym . Może to P a nów zadziwi, ale W am powiem, że takie n a wet doświadczenie, k tóre wydaje się p a trz ą cemu zupełnie prostem , może w wykonaniu przedstaw iać bardzo poważne trudności, a z drugiej stro n y —ja k ą ż wartość ma do
świadczenie, chociażby najlepiej obmyślone, jeżeli mówca nie umie należycie wyzyskać go w swoim wykładzie? K ażdy z a ', kto z m e
todam i nauk doświadczalny ch je st obeznanyr wie o tem dobrze, ile to czasu i pracy trzeba użyć, żeby n abrać wprawy i pewności ręki w najprostszych naw et doświadczeniach n au kowych. Z ebran e powyżej względy sp ra
wiają, że w żaden sposób uwierzyć nie mogę, żeby przeciętny człowiek naukowy mógł być z urodzenia czy z łaski Bożej popularyzato
rem nauk doświadczalnych. Owszem, zdaje mi się, że tu taj więcej znaczenia m a wprawa i przygotowanie, aniżeli zdolność i wiedza książkowa.
Otóż tu ta j doszliśmy do rdzenia rzeczy.
O skarżacie nas Panowie, że nie dopuszczamy młodszych do pracy. N iepraw da! My tylko mamy im za złe, że sami dobrowolnie unika
j ą tych dróg, na których mogliby w pracy tej wyćwiczyć swe zdolności i doprowadzić zapasy swej wiedzy do stanu, zapew niające
go korzystne dla społeczeństw a zużytkowa
WSZECHSWIAT
N r 52. WSZECHSWIAT 819
nie. Z araz wytłumaczę się ściślej. Proszę | do konfrontacji wszystkich bez wyjątku młodszych kolegów fachowych i pytam ich publicznie : K to z Panów może dowieść, że w redakcyi W szechśw iata odrzucono mu a rty k u ł bez przyczyny wyraźnie i uczciwie wymotywowanej? K to z Panów, m ając oso
biste zetknięcie z członkami redakcyi W szech
świata, nie był zachęcany do współpracownic- twa? K to z Panów, przyniósłszy artykuł, którego treść nadaw ała się do W szechświata, nie doznał pod względem formy literackiej i terminologii naukowej wszelkiej pomocy, na ja k ą stać było redakcyą? A dalej, iluż to z Was, Panowie młodsi, nakłanialiśm y, cza
sem może w sposób zbyt natarczyw y, żebyście zabierali głos na posiedzeniach Sekcyi che
micznej lub Kom isyi Towarzystwa O grodni
czego ! A ilu zachęcaliśmy do studyów w pracowniach lub zbiorach, o ile podobne zakłady od nas z a le ż ą ! I powiedzcie P a n o wie, czy wielu pomiędzy W ami spotykaliśmy chętoych? Najlepszy re zu ltat je st taki, że pismo dostaje na odczepne jakiś jed en a rty kulik, Sekcya iub Komisya jakiś jeden refe
r a t —i na tem koniec. Takich zaś młodszych z ostatniego piętnastolecia, którzyby stanęli | do wytrwałej roboty na polu szerzenia wie
dzy przyrodniczej, można policzyć na palcach jednej ręki. Ź le powiedziałem przed chwilą, \ że o to żal do W as m am y—nas przejm uje | ból prawdziwy, rozpacz nieledwie nad takim stanem rzeczy.
Trudno uważać to wszystko za co innego, ja k za dowód niesłychanego zobojętnienia na rzeczy publiczne. N iestety, młodzież nasza m a się n a kogo powołać, jako n a wzór swój i przykład, ponieważ ta k ą sam ę obojętność na sprawę szerzenia wiedzy przyrodniczej wi
dzi w wielu spomiędzy tych, którzy z natu ry swego zawodu powinni być sprawy tej kie
rownikami.
Ja k ż e tu w takiem położeniu myśleć o U ra
nii? Przypuśćmy, że ktoś wydał pięćdziesiąt czy sto tysięcy na zakup okazów i przyrzą
dów. Czy to już je s t U rania? Nie, bo brak w niej jeszcze głowy, ust, ręki, a, powiedzmy, i serca człowieka Bez tego wszystkiego, to dopiero muzeum osobliwości. P raw da, że muzeum tak ie może dawać dochody, za które można będzie przy niem utrzym ać płatnych nauczycieli publicznych, ale, pam iętając, j a
k a to odpowiedzialność leżeć będzie na takim nauczycielu, któż to podejmie się tej czynno
ści i kto ma nią kierować? Może się mylę, ale powtórzę raz jeszcze, że według tego, co mnie się zdaje, na tak ą działalność, jeżeli ona ma być owocna i poważna, nasze społe
czeństwo jest jeszcze zaubogie moralnie i umysłowo.
B r o n is ła w Z n a to w ic z.
Z N U Ż E H I E .
(Dokończenie).
Badacze, zajm ujący się ergografem — pisze K raepelin ‘) —już oddawna rozróżniali ściśle dwie odmienne strony ruchu dowolnego, a mianowicie : wyzwolenie się czyli wyłado
wanie impulsu ruchowego i skurcz mięśnia.
Obie sprawy są ta k zależne od siebie, ja k np.
robotnik i narzędzie pracy. Bez robotnika narzędzie leży nieruchomo; bez narzędzia pracy wola robotnika jest bezsilną. Zm iany, zachodzące w przebiegu krzywej ergografu, zależeć mogą przeto od jednej lub drugiej z tych stron, albo też od obudwu jedno
cześnie. T ak np. wiemy, że wzruszenia, pewne zaburzenia umysłowe, alkohol ham ują lub przyśpieszają wyzwolenie się impulsów ruchowych; nie ulega również wątpliwości, że najróżnorodniejsze stany mięśnia stanowczó zmieniać mogą przebieg jego skurczu. N ad wyjaśnieniem tych stosunków i nad wykaza
niem, jakie znaczenie w sprawie ukształto
wania się krzywej znużenia na ergografie przypisać należy sprawom centralnym , a j a kie mięśniowi, pracował zwłaszcza Mosso i jego uczniowie; przeprowadzali oni badania porównawcze nad znużeniem mięśniowem podczas bezpośredniego drażnienia zapomocą elektryczności i przy ruchu dowolnym. B a dania te wogóle wykazały, że wysokość wzniesień przy drażnieniu mięśnia zapomocą
') P a trz : Physiologische A rbeiten h e ra u s - gegeben von E . K raepelin. Tom I, zesz 3, str»
4 7 4 i n a st.
WSZECHSWlAT iNr 52.
elektryczności zwykle zm niejszała się stop
niowo, przy ruchu zaś dowolnym zm niejsza
nie się poszczególnych wzniesień najpierw odbywało się powolnie, później jed n ak coraz szybciej. Z resztą zauważyć należy, że istotnie ścisłe porównanie obudwu przypadków nie je s t dotychczas możliwem, gdyż nie jesteśm y w stanie dokładnie określić wzajem nege sto
sunku siły odnośnych podniet.
Oprócz tego okazało się, że po zupełnem wyczerpaniu ruchu dowolnego można zapo
mocą drażnienia elektrycznością otrzym ać jeszcze cały szereg nowych skurczów mięś
niowych. Odwrotnie, wysiłkiem i natężeniem woli wywoływano ruchy wtedy nawet, kiedy mięsień staw ał się już zupełnie nieczułym na podnietę elektryczną. N akoniec, przy zastosowaniu krótkich pauz otrzymywano również cały szereg krzywych znużenia, po
mimo, że podczas owych pauz mięsień bez przerwy był drażniony równomiernie zapo
mocą elektryczności, a więc pracow ał. Do
świadczenia te przem aw iają bardzo na ko
rzyść przypuszczenia, że obniżenie pracy mięśniowej, jak ie wykazuje krzywa ergogra- fu, zasadniczo, a może też wyłącznie zależy od znużenia środkowego, centralnego.
Spostrzeżenia nasze istotnie w sposób b a r
dzo prosty objaśniają to przypuszczenie. J e żeli znużenie najpierw daje się odczuć w n a
rządzie centralnym , to odrazu staje się rzeczą zupełnie zrozum iałą, że przy wyczerpaniu podniety ze strony woli mięsień może być jeszcze wprawiony w czynność zapomocą elektryczności. Zjaw isko odwrotne również dobrze objaśnia ta okoliczność, że podnie
ta ze strony woli w każdym razie działa daleko silniej n a mięsień, aniżeli podnieta elektryczna. Pierwsza je s t w stanie przeto wywołać ru ch m ięśnia naw et wtedy, kiedy pobudliwość jego napozór zupełnie znik
nęła.
Tego rodzaju objaśnienie u tru d n ia jed nak ta okoliczność, że podobne uleganie znuże
niu, jak ie w danym przypadku musimy przy
pisać narządow i centralnem u, nie d aje się spostrzegać w żadnej innej dziedzinie nasze
go życia duchowego. P rz y doświadczeniach z ergografem widzimy nieraz, że ju ż po upły
wie minuty występuje znużenie a naw et zu
pełna niezdolność do pracy. P ręd k o też za to i wypoczywa, odświeża się m ięsień: w więk-
| szóści przypadków już po 10 minutach pora- I żenie wskutek zmęczenia ustępuje zupełnie.
N iew dając się narazie w bliższe szczegóły, zaznaczam y tylko możliwość faktu, że na
rządy centralne ruchowe pod tym względem zachowują się zasadniczo odmiennie od tych części mózgu, gdzie zachodzą inne sprawy psychiczne. Nie od rzeczy będzie przytoczyć pogląd L om barda, że zjawiska znużenia, j a kie przedstaw ia krzywa ergografu, w pewnej mierze sprowadzić należy do zmian w stacyi pośredniej—w wielkich komórkach zwojo
wych rdzenia kręgowego.
Nie ulega jed n ak żadnej wątpliwości, że I kiedy n a końcu krzywa ergografu przestaje
j zapisywać wzniesienia, nie znaczy to wcale, by w narządzie centralnym , resp. w mózgu, nastąpiło rzeczywiste porażenie wskutek znu
żenia. Z a tem między innemi przem awia i doświadczenie kliniczne, gdyż przy sk u r
czach pochodzenia ośrodkowego (np. przy epilepsyi, przy ucisku nowotworu na pas ru chowy kory mózgowej) dzięki ośrodkom ru chowym mięśnie na czas daleko dłuższy mogą być wprowadzone w stan silnych skurczów tonicznych lub klonicznych. N aturalnie, nie wiemy, czy podobny proces odbyw.i się w tych samych okolicach, w jakich wyzwala
j ą się impulsy woli. K och wykazał, że zwykle je s t rzeczą możliwą, zapomocą b a r dzo silnego n atężenia woli, otrzym ać przy końcu krzywej jeszcze mały szereg wznie
sień. Doświadczanie życia codziennego w zupełności stw ierdza ten f a k t : istotnie, wpływy psychiczne, zwłaszcza wzruszenie, prędko usuw ają znużenie z członków i wola bywa pobudzoną do czynności, przedtem n a pozór zupełnie niemożliwych. Okoliczności te zd ają się z wielkiem prawdopodobień
stwem przemawiać za tem, źe zanikanie wzniesień na końcu krzywej ergografu zale
ży nie od rzeczywistego porażenia, lecz od wpływów ham ujących, jakie znużenie mięśni wywiera na wyładowywanie się impulsów woli Podobne przypuszczenie ułatw ia nam zrozumienie tego, dlaczego z jednej strony ruchy u s ta ją wpierw nim mięsień w zupełno
ści u traci swą sprawność, a z d rug iej—silne naprężenie woli znowu je st w stanie wywołać kilka wzniesień. Możliwość wywołania do
wolnego skurczu m ięśnia przy zaniku po
budliwości elektrycznej dałaby się tu w spo
N r 52. WSZECHSWIAT 821
sób bardzo prosty objaśnić daleko słabszem działaniem ostatniej podniety.
W prow adzając pauzy, widzimy, że po nich krzywa ergografu znowu się podnosi, pomi
mo, że mięsień podczas tych przerw był utrzymywany dzięki słabym podnietom elek
trycznym w stanie um iarkowanej czynności.
Dowodzi to, że i podnieta psychiczna, to je st podnieta woli nuży się, a przez wypoczynek się wzmacnia. Mosso zapomocą swego po- nom etru wykazał, źe w przebiegu krzywej podnieta woli stopniowo coraz bardziej wzrasta, a więc ma do pokonania coraz sil
niejszy opór. Zjawisku tem u w zupełności odpowiada uczucie wzmagającego się n a tę żenia, wysiłku i powstawanie różnorodnych ruchów pobocznych (M itbewegungen), rozsze
rzających się coraz dalej. B adania porów
nawcze z bezpośredniem drażnieniem mięśni zniewalają nas do przypuszczenia, że fakty te sprowadzić należy do coraz bardziej u tru d nionego wyzwalania się w ośrodkach mózgo
wych impulsów woli. W skazują one koniecz
ność przypuszczenia działania odruchowego ham ującego. W reszcie w organizmie n a szym istnieje duża ilość podobnych o d ru chów hamujących. Przedewszystkiem powo
łać się tu wypada na ham ujące działanie bólu. Zwykle pomimo braku jakiejkolwiek przeszkody mechanicznej nie jesteśm y w s ta nie swobodnie poruszać bardzo bolącym członkiem, gdyż obawa bólu, a jeszcze b a r
dziej sam ból niweczy i paraliżuje nawet po
pęd do ruchu. P rzytem po większej częś i istotna przyczyna, dla której nie „możemy”
poruszać członkiem, nie zawsze bywa wyraź
nie i jasno uświadamianą. P rzy k ład ten przekonywa nas tem bardziej, że przy silnem znużeniu mięśniowem rzeczywiście zwykle i ból powstaje.
Oczywiście chodzi tu o pewien rodzaj me
chanizmu ochronnego przeciwko uszkodzeniu schorzałych części naszego organizm u. P rzy chodzi tu na myśl drażnienie nerwów czucio
wych mięśnia zapomocą trujących inateryj rozpadowych, jakie przy pracy mięśniowej grom adzą się szybko w większej ilości. N a korzyść tego przypuszczenia przem awia szybkie ustępowanie uczucia znużenia po krótkim spoczynku : dopływ krwi, unosząc owe m nterye z mięśnia, usuwa jednocześnie przyczynę uczucia znużenia. J a k to M ag-
j giora wykazał, w ystarcza przerw a pomiędzy każdemi dwuma wzniesieniami na przeciąg 10 sekund, by zapobiedz znużeniu mięś
niowemu na czas bardzo długi. Zapasy siły mięśniowej zużywają się jednak ciągle, w końcu proste zraszanie go krw ią już nie czyni zadość jego potrzebom i sprawność mięśnia zmniejsza się nie przem ijająco, lecz stale. Proces ten odbywa się w taki sam zupełnie sposób, co i znużenie mózgu, przy którein również występują mniej lub więcej równomierne wahania sprawności, już od- dawna zw racające na siebie uwagę badaczy.
Podobny mechanizm ochronny w dziedzi
nie pracy duchowej przedstawia znużenie, występujące wogóle wtedy, gdy wskutek zbyt długo trw ającej pracy tkance nerwowej za
graża niebezpieczeństwo wyczerpania się.
P orażający wpływ znużenia występuje nawet wtedy, kiedy niema mowy o rzeczywistem zmęczeniu, a przyczyny jego mogą być zu pełnie inne, ja k np. monotonność czyli jedno- stajność czynności i t. p. W praw dzie znu
żenie to jesteśm y w stanie przezwyciężyć, naw et kiedy ono je s t niezawodną oznaką w y czerpania; w każdym razie odbywa się to kosztem naszej tkanki nerwowej.
Rozumowania te w końcu doprow adzają nas do wniosku, że przebieg krzywej na ergo- grafie w arunkuje się nietylko stanem tk ank i nerwowej, lecz głównie i zasadniczo stanem mięśnia. Do podobnego wniosku w rzeczy samej doszedł już Mosso. Mamy więc p ra wo przypuszczać, że z jednej strony impulsy stają się bezsilnemi, skoro tk an k a nerwowa u traciła swą sprawność, z drugiej zaś i m ię
sień nie może być posłuszny impulsom, skoro cały przesiąkł produktam i rozpadu, a zapasy siły jego zostały wyczerpane. W pierwszym przypadku możemy oczekiwać, że przy za
chowaniu sprawności mięśnia nie ujrzym y nawet usposobienia do ruchu; w drugim zaś porażenie zupełne poprzedzać będzie nie
wielki szereg ruchów, które częścią wskutek wzrastającej nieudolności mięśnia, częścią wskutek omawianej już działalności od ru chów ham ujących, będą coraz bardziej m a
lały, aż w końcu zupełnie znikną. Krzywe, jakie Mosso podaje, dokładnie stw ierdzają
wyniki naszych badań.
W rzeczywistości jednak obadw a te p ro cesy, znużenie ośrodkowe i znużenie mięśnio
822 WSZECHSWIAT N r 52.
we, bezwątpienia zachodzą równocześnie i wspólnie w arunkują wyniki badań. N ie
kiedy wszakże pierwszy wpływa w większym stopniu n a kierunek krzywej ergografu, nie
kiedy — drugi. P rzy przewadze znużenia mózgu, t. j. ośrodkowego, mięsień owo n a
rzędzie pracy, będzie pracow ał do końca dośó znośnie. Pojedyńcze wzniesienia wy
padną względnie dośó wysoko, dopóki wogóle impuls ruchowy woli będzie dochodził do mięśnia. N astępstw em tego będzie dość nagłe urw anie się krzywej ergografu i, co n aturalne, zwiększenie przeciętnej wysokości wzniesień. Przeciwnie, przy przedwczesnem znużeniu mięśniowem krzywa zbliża się do tego typu, ja k i widzimy podczas drażnienia mięśnia zapomocą elektryczności. Im pulsy
ność, wtedy stosunek wielkości wzniesień do ich liczby posłuży nam za pewien punkt wyjścia do odpowiedzi na pytanie, czy w p o szczególnym przypadku n a pierwszy plan bardziej występuje znużenie ośrodkowe, czy też znużenie mięśniowe. Zwiększenie wiel
kości wzniesień objaśniać będziemy pierw- szem, zmniejszenie ich liczby— drugiem . W ie
lokrotne b adania z ergografem dostarczają bardzo wielu nauczających pod tym wzglę
dem dowodów. T ak np. różnorodne uspo
sobienie do pracy daleko silniej odbija się na liczbie wzniesień, aniżeli na ich wielkości- I to je s t rzeczą zupełnie zrozum iałą, gdyż z wszelką pewnością przyjąć możemy, że na tego rodzaju w ahania daleko czulszym i wrażliwszym je s t nasz system nerwowy,
Fig. 9. Badanie norm alne.
Ilość p rac y — 1 452 m m ; liczba w zniesień— 53; przeciętna wielkość w zniesień— 2 7 ,4 m m .
dość silne dochodzą wprawdzie do narzędzia pracy, zaczyna ono jed n ak odmawiać posłu
szeństwa; wzniesienia miarowo obniżają się, dopóki pracujący, wskutek zupełnego wy
czerpania się mięśnia, nie zaprzestanie swych wysiłków. L iczba wzniesień, z których wiele je s t m ałych, nieznacznych, okazuje się przy- tem względnie dużą. P o łą czo n e. wierzchołki wzniesień w pierwszym przypadku tw orzą linią krzywą, o p adającą początkowo powoli, następnie bardzo szybko; w drugim zaś przedstaw iają linią prawie prostą, przecina
jącą podstawę pod kątem ostrym . Z ałączo ne dwa zdjęcia krzywej ergografu ilu stru ją nasze dowodzenia.
Jeżeli dowodzeniom tym przyznamy slusz-
aniżeli mięśnie nasze. Nie należy n aturalnie zapom inać o fakcie, że zmiany usposobienia w przebiegu dnia zwykle odbijają się w spo
sób różnorodny na jednej i na drugiej z om a
wianych tu dziedzin. Liczba wzniesień je d nak przedewszystkiem odpowiadać będzie zmianom usposobienia psychicznego, wielkość zaś pojedyńczego ruchu mięśniowego wa- 1 runkow ać będzie przedewszystkiem przyjęcie pokarm u, gdyż wielkość wzniesień w pierw- j szej linii zależy od stanu m ięśnia, liczba ich —od pobudliwości ośrodka nerwowego.
W iadom o, że po przyjęciu pokarm u, wskutek obfitszego napełnienia krwią naczyń jam y brzusznej, powstaje lekka niedokrwistość
| mózgu, co powoduje w nas ociężałość i nie
N r 52. WSZECHSWIAT 823
chęć do pracy umysłowej. Im pulsy woli w tych godzinach słabną prędzej; liczba wzniesień zmniejsza się. Jeżeli jed n ak je dnocześnie widzimy powiększenie ilości pracy, wzrost wielkości wzniesień, to przyczyny tego zjawiska szukać należy nie w systemie n e r
wowym, lecz z wszelkiem praw dopodobień
stwem w samej tkance mięśniowej. W łoski badacz M aggiora również doszedł do wniosku, źe porażające działanie postu i od
świeżający wpływ przyjęcia pokarm u zależą przeważnie od spraw, zachodzących w sa
mych mięśniach.
K ilk a słów wypada nam nadm ienić o wpły
wie herbaty, a zwłaszcza kofeiny na pracę duchow ą i fizyczną. Otóż, ja k to wykazały wielokrotne doświadczenia, działanie her-
W związku z powyżej rozbieraną kwestyą znajduje się interesujący bardzo psychofi- zyologów stosunek pomiędzy zdolnością do wprawy, ćwiczeń a łatwością nużenia się.
B rak nam niestety większej liczby spostrze
żeń do wyprowadzenia szerszych wniosków.
B ądź co bądź, już oddawna wielu badaczów uderzała prawidłowość, z ja k ą pow tarzał się stosunek pomiędzy ową zdolnością a n u żeniem się. N asuw a się przeto myśl, czy obie te własności nie są tylko przejawami ogólnej zasadniczej cechy danej osobowości psychofizycznej. W istocie, jed nę i dru gą można sprowadzić do większej lub m niej
szej wrażliwości, pobudliwości, inaczej m ó
wiąc, podatności na wpływy naszej tkanki nerwowej. Im łatw iej ruch molekularny
F ig. 10. Badania z kofeiną (0,4 <j).
Ilość p ra c y — 1 480 m m ; liczba w zniesień—47; przeciętna wielkość wzniesienia— 31,5 m m .
baty na siłę mięśniową polega nie na roz
mnożeniu impulsów ruchowych, lecz na bez- pośredniem ułatw ieniu kurczenia się mięśni.
Kofeina również głównie, a może nawet wyłącznie działa na mięśnie. B adania tego rodzaju z ergografem zgodnie wykazują, że środek ten przedewszystkiem wpływa na zwiększenie się wielkości wzniesień, (patrz rys. powyżej) liczba zaś ich w tych razach pozostają tą sam ą, albo też zmienia się bardzo nieznacznie. F a k t ten, n a tu ra l
nie, objaśniam y zwiększoną sprawnością mięśni.
* * *
tej tkanki może być wyprowadzony z rów
nowagi, tem silniej podlega ona wogóle wpływowi podniet zewnętrznych, tem p r ę dzej pow stają w niej owe trw ałe ślady, k tó re uważamy zwykle za podkład procesu ćwi
czenia. Z drugiej znów strony większa po
datność na wpływy związana je s t z większą żywością przem iany m ateryi w tkance n er
wowej, a więc z szybszem zużyciem odnoś
nych sił. Z tego punktu widzenia byłoby rzeczą zupełnie zrozum iałą, jeżeli stopień zdolności do wprawy odpowiadać będzie stop
niowi łatwości nużenia się. Doniosłość tego związku, przypuściwszy nawet, źe w szcze
gółach ulegnie on znacznym ograniczeniom i zmianom, byłaby całkiem niespodziewa
824 WSZECHŚWIAT N r 52.
n ą i niezwykłą. Zaw iłe sprawy ćwiczenia i znużenia również podciągniętoby wów
czas pod podobne ogólne prawo; zrozumie
nie osobowości psychicznej byłoby niezwykle ułatw ionem . Jednocześnie uprościłoby się w znacznej mierze rozczłonkowanie psy
chiczne pojedyńczego człowieka, co dotych
czas przedstaw iało trudności napozór nie do pokonania. W ykazanie ścisłego stosun- i ku pomiędzy zdolnością do wprawy, a łatw o
ścią nużenia się przyniosłoby zwłaszcza ogrom ną korzyść przy należytej ocenie do
rastającego pokolenia. Zwykle zbyt prze
ceniamy uzdolnienie umysłowe, a zwłaszcza sprawność duchową bardzo „zdolnych” dzie
ci. W iedząc jednak, że duża zdolność do wprawy je st tylko wyrazem nieznacznego oporu, prędszego wychodzenia z równowagi sił naszej tkanki nerwowej i jednocześnie zwykle wiąże się z większą łatw ością nuże
nia się, powinniśmy strzedz się tego rodzaju błędów i dzieci, które są w stanie szybko nauczyć się czegoś, nie uważać wskutek tego za bardzo uzdolnione; uzdolnienie umysłowe zależy od bardzo wielu, całkiem innych właściwości. N ie uważajm y więc dziecka, które w krótkim czasie robi zadziwiające postępy, za wyjątkowo uzdolnione do pracy : w ten sposób oszczędzamy mu wielu nie
słusznych wymówek, szkodliwych wysiłków, a wychowawcy—niepotrzebnych złudzeń.
Opracował D -r St. K opczyński.
Czynność rozrodcza
w rozwoju rodowym królestwa roślinnego.
Z am ieszczona w n-rze 49 W szechśw iata n o ta tk a mego kolegi, p. Dobrowolskiego, skłania mnie do wypowiedzenia kilku n astę
pujących uwag.
P oczątku pow stania roślinności szukać na
leży w powłoce wód oceanu, k tó ra pokryw ała ziemię naszę w zaraniu jej dziejów. W związ
k u z tym faktem zapewne je s t też rozpo
wszechniony wśród niższych roślin sposób rozm nażania się płciowego zapomocą ruchli
wych ciałek nasiennych męskich (sperm ato- zoidów), które jedynie w środowisku płyn- nem znaleść mogą zupełną swobodę ruchów,
W ra z z wynurzeniem się lądów i tw orze
niem wysp bagnistych rośliny poczęły przy
stosowywać się do nowych warunków bytu, a usiłowania te skierowane musiały być ku czynności najw ażniejszej, służącej do po d
trzym an ia gatunku, albowiem nowe warunki groziły jej zagładą. U mchów przeto, oprócz pokolenia płciowego, znajdujem y już i poko
lenie bezpłciowe (sporogon), wprawdzie n a der słabo jeszcze rozwinięte, bo przedstaw ia
jące się zaledwie w postaci woreczka ze spo
ram i, przytwierdzonego do nóżki, w yrasta
jącej z powłok, otaczających zarodek, czyli p ro d u k t zapłodnionej komórki żeńskiej. W i
dzimy więc, że pokolenie sporonośne je st u mchów niezdolne do życia samodzielnego, źe musi być przez ciąg całego trw ania swego zespolone z organizm em generacyi płciowej.
H isto ry a mchu je s t tedy n astęp u jąca:
wysypana z woreczka spora kiełkuje, wytwa
rz ając przedrostek, z którego w yrasta znana nam roślinka mchu z listkam i i gałązkam i.
J e s tto pokolenie płciowe, posiadające n arzą
dy rozrodcze męskie (antheridia) w postaci napełnionych -spermatozoidami woreczków, oraz żeńskie (archegonia); kom órka żeńska po zapłodnieniu rozwija się w embryon, przekształcający się znów w pokolenie sporo
nośne.
Dalszy stopień rozwoju w nakreślonym k ierunku przedstaw ia następna g ro m ad a roś
lin, t. zw. P tery d o p h y ta (paprocie, skrzypy i widłaki). O ile u mchów pokolenie płciowe zajm owało pod względem okazałości ze
wnętrznej pierwsze miejsce w szeregu sta- dyów rozwoju pojedyńczej rośliny, tu ta j pod
lega ju ż znacznej redukcyi. Rozwój, dajm y na to, paproci je s t następujący : ze spory d ro g ą kiełkow ania w yrasta przedrostek, po
siadający narząd y płciowe (antheridia i a r
chegonia) i przedstaw iający się w postaci drobnej, spłaszczonej, dochodzącej zaledwie kilka cm wielkości i przytulonej do ziemi roślinki; powstający po zapłodnieniu komórki jajow ej zarodek żyje z początku na koszt rośliny m acierzystej, poczem, otrzymawszy pierwsze listki zielone, w ytw arza korzenie i zaczyna żywot samodzielny, rozw ijając się we w spaniałą roślinę sporonośną. M amy tu
N r 52. WSZECHSWIAT 825 zatem znaczną re d u k cją pokolenia płciowe
go, dochodzącą do tego, że przedrostek u nie
których P terydophyta nawet nie odrywa się od spory, pozostając zespolony z nią przez cały przeciąg swego krótkiego żywota.
Z m iana ta, ja k mi się wydaje, je st w związ
ku ze zmianą warunków życia : nie potrafimy wyobrazić sobie ruchu spermatozoidów na listeczkach m isternie rzeźbionego listowia wyniosłej paproci; natom iast zupełnie możli
wą je st ta czynność na spłaszczonych i przy
tulonych do ziemi przedrostkach, zatrzym u
jących na swej pt,wierzchni krople rosy i deszczu, oraz zasłoniętych od suszącego wpływu w iatru. I w ten sposób, redukując czynność płciową do nisko uorganizowanego przedrostka, paproć przedhistoryczna mogła się rozwinąć do rozmiarów wspaniałego drzewa, obficie zaopatrzonego w spory, słu żące do wytw arzania generacyi płciowej.
W czynności rozrodczej u P teryd o p h y ta znajdujem y już znaczne zróżnicow anie:
w niektórych rodzinach odróżniamy spory dwojakiego rodzaju : makroskopy i mikro- spory; z pierwszych wytw arzają się drogą kiełkowania jedynie przedrostki z narządam i
żeńskiemi, z drugich— tylko męskie.
Dalszy krok w tym kierunku prowadzi do roślin jawnokwiatowych. O ile w dziale po
przednim spotykaliśmy jeszcze w niektórych rodzinach jedynie spory jednego rodzaju, tu taj ich zróżnicowanie staje się już zasadą ogólną. M ikrospory sąto ziarnka pyłku kwiatowego, a m akrosporę przedstaw ia wo
reczek zalążkowy.
W taki sposób, każda roślina, obdarzona kwiatam i, przedstaw ia pokolenie sporonośne;
pokolenie płciowe tra c i tu możność istnienia samodzielnego, a m akrospora kiełkuje, nie oddzielając się naw et od organizm u macie
rzystego. K u kiełkującej makrosporze, prze
kształcającej się w pokolenie płciowe (zalą
żek) z komórkami jajow em i, przenosi się m ikrospora (ziarnko pyłku) i, kiełkując tu, rozwija się w łagiew kę, przedstaw iającą znów męski przedrostek; jed n a z komórek w koniuszczku łagiewki, jak o homolog sper- matozoidu, zapładnia komórkę-' jajow ą za
lążka.
Obecnie m ija rok właśnie, ja k odnaleziono w łagiewce pyłkowej dwu roślin nagoziarno- wych ruchliwe sperm atozoidy; odkrycie to
daje nam nowe ogniwo, zapełniające p rze
rwę w łańcuchu układu genetycznego form roślinnych*
P . Dobrowolski u patru je ciemną stronę powyżej przedstawionego uk ład u w tem mianowicie, że rozbija on królestwo roślinne na „dwa odłamy ściśle odgraniczone”, że tworzy „przepaść nieprzebytą” pomiędzy od1 łamem, kończącym się na mchach i rozpo
czynającym się od paproci. Przepaść tę uwidocznia nam zapomocą paraleli, w której wykazuje, że u roślin naczyniowych pokole
nie sporonośne oddziela się od przedrostka, je st trw ale, posiada organizacyą samodziel
ną, budowę naczyniową, łodygę, liście i ko
rzenie, gdy tymczasem u roślin niższych nigdy się nie oddziela, je st efemeryczne i nie posiada ani naczyń, ani łodygi, ani liści, ani korzeni ').
Powyższe różnice m ają stanowić przepaść nieprzebytą pomiędzy roślinami komórko- wemi i naczyniowemi; aby uczynić ją moż
liwą do przebycia, Dobrowolski wprowadza pogląd, że „rośliny naczyniowe cechuje w łaś
nie b rak sporulacyi” , nie zaś redukcya po
kolenia płciowego, zbliżając je pod tym względem do najniższych tworów roślin
nych— wodorostów. W obec tego to, co my nazywamy pokoleniem sporonośnem rośliny naczyniowej, przedstaw iać będzie właściwie jej przedrostek; przy porównaniu tego przed
rostka z przedrostkiem roślin komórkowych (czyli przy porównaniu rośliny komórkowej z naczyniową— przy innym poglądzie na ho- mologią ich generacyj), o dpadają obecnie dwie pierwsze z wymienionych różnic, inne zaś, dotyczące właściwości budowy anato
mii znej, łagodzą się, albowiem w przedrost
kach mchów mamy ju ż zaczątki przyszłej budowy naczyniowej; otrzym ujem y natom iast jednę nową różnicę— to je s t „oddzielanie się organów płciowych” u przedrostków roślin naczyniowych.
W ogóle, co dotyczy różnic pomiędzy roz-
*) Chciałbym tu zaznaczyć, że wymienienie punktu drugiego w szeregu różnic w ydaje mi się niewłaściwem : pojęcie trw ałości je s t rzeczą zbyt względną, a dla każdego z dwu działów królestw a roślinnego pokolenie sporonośne jest, o tyle trw a łe, że istnieje aż do spełnienia swego zadania, poczem dopiero znika.
826 WSZECHSWIAT N r 5 2. m aitem i grom adam i istot organicznych, wy
daje mi się rzeczą niesłuszną, kwalifikowanie głębokości „przepaści” na zasadzie ilości punktów; daleko ważniejszą rzeczą je s t j a kość zauważonych różnic, nieraz bowiem dziesiątki różnic w drobiazgach mogą mieć mniej znaczenia, aniżeli jed n a różnica zasa
dnicza. Chodzi więc o to, jakie różnice n a leży uważać za najważniejsze przy określa
niu stopnia pokrewieństwa istot.
W iadom o, że w arunki zewnętrzne wywie
ra ją bez zaprzeczenia wpływ n ad e r znaczny na wszystkie istoty organiczne, wywołując nieraz takie zmiany, że zmylić nam mogą zupełnie ich pochodzenie i pokrewieństwo.
jZwracać tedy winniśmy w takich razach główną uwagę na narządy organizm u, które w stosunkowo najsłabszym stopniu podle
g ają bezpośredniemu wpływowi czynników zew nętrznych: sąto, mianowicie, narządy rozrodcze. Liście rośliny pod wpływem zm iany oświetlenia mogą w przeciągu kilku
nastu dni zmienić swój u k ład oraz wewnętrz
n ą budowę komórkową, gdy kwiat wogóle zachowuje się nadzwyczaj odpornie.
Tymczasem p, Dobrowolski, łagodząc według swego zdania różnicę w budowie narządów wegetacyjnych, wprowadza nową kardynalną różnicę, dotyczącą owego od
dzielenia się narządów rozrodczych: ozna ka ta, w yskakująca znienacka i niepojęta, a o p arta na zbliżeniu pod względem czyn
ności rozrodczej roślin najwyższych z naj- niźs/emi, ja k nam się zdaje, tworzy jeszcze bardziej nieprzebytą przepaść, niż ta , z któ r ą dotychczas mieliśmy do czynienia.
N adto, trzym ając się ogólnie przyjętego poglądu, wcale nie pozbywamy się możli
wości łagodzenia różnicy pomiędzy roślinam i naczyniowemi i komórkowemi pod wzglę
dem ich budowy anatom icznej. J a k k o l
wiek naczynia u roślin wyższych m a i y j e dynie w pokoleniu bezplciowem, u mchów zaś owe wydłużone komórki, stanowiące za
czątek przyszłych naczyń, widzimy tylko w przedrostkach, niemniej przeto w pierw szym przypadku mamy do czynienia z rośli
nam i naczyniowemi, w drugim zaś—z k o mórkowemi, możemy też twierdzić, że u mchów (bez względu na generacyą) spo
tyka się przejścia od budowy komórkowej do naczyniowej.
W yobraźm y sobie, źe na stopniu rozwo
ju roślinności, odpowiadającem stanowisku
■ mchów, proces ewolucyi form roślinnych wchodzić zaczyna na drogę różnicowania komórek i tworzenia tkanek. Rzecz oczy-
! wista, że n a tu ra —jeżeli ta k powiedzieć moż- j na— nie będzie zastanaw iała się nad tem, które z pokoleń obdarzyć nową zdobyczą,
| lecz zacznie przejawiać nowe kroki w tej generacyi, k tó ra pędzi samodzielne życie roślinne.
O ile zaś w dalszym rozwoju inaczej po
k ieru ją się losy i możność istnienia n ieza
leżnego przejdzie do innej generacyi, wów
czas wraz z czynnościami fizyologicznemi muszą przejść do niej nabyte już oznaki budowy anatom icznej. W ten sposób, n a czynia, których zarodek widzimy w przed
rostkach mchów, rozw ijają się w dalszym ciągu w sporonośnych j>aproeiach i t. d.,—
aż do najwyższych roślin jawnokwiatowych.
P ozostaje nam jeszcze pierwsza w szeregu wymienionych przez p. Dobrowolskiego róż
nic, polegająca na oddzielaniu się pokolenia sporonośnego. Oo do tego, należy powie
dzieć, że wśród mchów można do pewnego stopnia wyróżnić rozm aite odcienie zależno
ści generacyi sporonośnej od płciowej; do
tychczas sąto tylko wskazówki, ale życie tych niższych organizmów roślinnych bardzo m ało je s t nam jeszcze znane, niejednego odkrycia można się też w tej dziedzinie sp o dziewać.
Istotnie, różnica ta nie je s t zasadniczą, co zdaje się uznawać też i p. Dobrowolski, albo
wiem nie zw raca uwagi na analogiczną róż
nicę, jen o silniej zaznaczoną, wśród roślin komórkowych—pomiędzy T hallophyta iB ryo- p h y t a : kiedy od paproci mchy różnią się tylko pewnemi oznakam i pokolenia sporo
nośnego, u wielu wodorostów ostatnie wcale nie istnieje, różnica staje się przeto bardziej znaczną.
Z d aje się, źe ogólnie przyjęty pogląd o wzmożeniu sporulacyi u roślin wyższych, je s t w zgodzie z procesem stopniowych zmian w arunków fizycznych na kuli ziemskiej. P.
Dobrow olski s ta ra się usprawiedliwić swój pogląd przypuszczeniem , że rozmnażanie się się zapomocą rozsiewania narządów ro zrod czych musi być prawdopodobnie korzystniej
sze dla rośliny od sporulacyi, albowiem daje
N r 52. WSZECHŚWIAT 827 je j możność zaoszczędzenia m ateryi i energii,
które w przypadku ostatnim traci roślina podwójnie : na wytwarzanie i odżywianie o r
ganów płciowych, oraz na utrzymywanie a p a ra tu sporonośnego.
Mnie się zdaje, źe przyroda potrafi być zawsze oszczędną, b z względu na to, jakiego pochodzenia są narządy, z którem i ma do czynienia; trudno teź zrozumieć, dlaczego utrzym anie pokolenia sporonośnego ze zredu- kowanem do najwyższego stopnia pokole
niem plcioweni m a kosztować więcej energii, aniżeli wytworzenie generacyi płciowej, roz
siewanie jej narządów rozrodczych, oraz wy
tworzenie, „a p ara tu odżywczego” dla um oż
liwienia ich istnienia.
W każdym razie pogląd p. Dobrow olskie
go tymczasem bardzo m ało przem aw ia do mego przekonania; nie jest on zresztą wyni
kiem studyów i badań, do których p. D.
m iał dopiero przystąpić i zaczął zaledwie zbierać dane bibliograficzne,—lecz zrodził się zapewne w jego umyśle przez chęć przepro
wadzenia „dosłownej” analogii pomiędzy pewnemi zjawiskami z życia zw ierząt i roślin.
Obecnie żałować tylko należy, że p. Do browolskiego niema tu wśród nas, że „Bel- gica” daleko, a słowa moje jej nie dopędzą...
D a Bóg, wróci zdrowo i szczęśliwie z w ypra
wy, a wówczas będziemy mogli jeszcze po
mówić o tej sprawie.
E dw ard S tru m p f.
JE S Z C Z E RAZ
Z POW ODU DRUGIEGO TOMU SŁOW NIKA ZOOLOGICZNO-BOTANICZNEGO
pana E. Majewskiego.
Mam w s'rę t do polem iki, ale cóż robić, muszę odpowiedzieć p. M ., skoro mi zarzucono (n-r 48 W szechśw iata), że podstaw a m ojej kry ty k i je s t fałszyw a, a k ry ty k a sam a nie j e s t objektywna i zdania te sta ra się rozpowszechnić zapomocą pism publicznych.
Będę zwięzły. Isto ta sporu j e s t następująca.
J e s t słownik łacińsko-polski. W ykazałem — na nielicznych coprawda przykładach, bo W szech
św iat nie je s t przecież wolową skórą — że, n a j
krócej mówiąc, zn a jd u ją się pod jego łacińskiem i
j nazwami albo nieodpowiednie polskie, albo, źe to sumo imię polskie pow tórzone je s t błędnie w dwu lub trzech miejscach słownika. Na to autor odpowiada mi mniej więcej ta k : j a nie- uznaję, żeby polskie nazwy m iały być, w drugim tomie słownika, właściwie oznaczone; kto z t e go założenia wychodzi zaczepia mnie niesłusznie;
owszem w § § 12, 13, 19, 20 i innych przedm o
wy mówiłem wcale co innego. A ja k o dowód, j au to r p rzytacza z tej przedmowy, mającej p rz e cież stron czternaście, tylko połowę jednego zda
\ nia, do którego d rugą połowę dowolnie dorabia.
Ju ż to samo przem awiałoby za tem, że nie ma racyi, ale spraw dźm y to , biorąc do rąk dowody, na któ re się właśnie sam au to r powołuje.
Dostawszy na wiosnę b. r. pierw szy raz drugi tom słownika, przeczytałem zaraz przedmowę.
Ale ja k ż e mogłem w ątpić, że a u fo r nie chce dać tego, co zapowiada ju ż sam ty tu ł jego pracy :
„Słow nik.... zaw ierający.... nazw y.... polskie. ..
źródłowo zestawiona z synonimami, naukowemi łacińskiem i”, skoro cała treść przedmowy za tem przem aw ia I tak w § 12 au to r w ykazuje,
! że wydawanie drugiego toinu słownika nie mia-
| loby celu, gdyby nazwy polskie nie były w nim zebrane pod odpowiedniemi łacińskiem i, a w § 13 j mówi, ja k b y w dalszym ciągu : „D la tych to
| głównie pow olów opuszczam w niniejszym słow-
; niku stanowisko archiw isty, ja k ie zająłem przy układaniu pierwszego tom u i uważam za rzecz niezbędną synonim iczne opracowanie m ateryału.
Polega ono na sprowadzaniu średniowiecznych i pr«ediineuszowskich synonimów oraz p rzesta
rzałych nazwisk późniejszych.,., do nazw isk j w nauce używanych?. N a początku § 14 czy-
| tam y zdanie : „R óżnica między 1 a 2 słowni-
! kiem je st ta, że pierw szy gromadzi tylko różno
rodne m ateryały, drugi zaś sprowadza je do j wspólnego m ianownika'’, co je s t objaśnione sze
roko i długo na przykładzie z Taraxacum offici- cinale. W § 20 je s t mowa o znakach różnic
| pomieszczonych dlatego, że : „przy takim ukła-
| dzie rzu t oka w ystarczy do odróżnienia nazwisk I panujących w nauce, od starych i niepewnych j synonimów, ja k ie czekają jeszcze na zdetermi-
\ nowanie". Nie, wobec tych cytat nikt w ątpić nie może, że pan M. w przedmowie obiecywał to samo, co wypisał na ty tu le książki, a czego nie dotrzym ał w opracowaniu je j tek stu . Nigdzie w przedmowie nie doczytasz się, że ten wspólny łaciński mianownik może być fałszywy, że te sa
me imiona polskie w ydarzą się pow tórzone pod różnemi mianownikami.
P raw d ą je s t je d n ak , że pan M. w przedmowie zastrzegł się pod dwojakim względem. Z ap o wiedział bowiem zgóry, że nie chce iść wzorem W agi, to je s t krytykow ać polskich nazw rodza
jó w i z pośród wszysłkich imion, należących do pewnego rodzaju, w ybierać najtrafniejszego, po
zostaw iając tę czynność przyszłym pracownikom.
A utor wyraził to w zdaniu § 13, z którego tylko połowę w swej replice podał, a które ta k brzmi
828 WSZECHSWIAT N r 52.
w całości : „Nie zapuszczam się więc i tu w do
raźne krytykow anie 'polskiej synonim iki czyli w ocenianie w artości naukowej podanych n a
zwisk lub odrzucanie mian wyraźnie błędnych, złych lub zapom nianych” . W yrażono tu z a ra zem drugie zastrzeżenie, że au to r nie odpow iada z a biedy swoich źródeł, o czem doczytać się m ożna i w § 8, gdzie powiedziano, że au to r nie miał „ani czasu ani p raw a wnikać w subtelności n a u ki, zgadywać lub popraw iać” . Wobec tego nie powinniśmy się więc gorszyć znajdując np.
u p. M. pow tórzony błąd W agi, k tó ry odniósł imię paciorki do A brus. J a też uwzględniłem to zastrzeżenie au to ra i nie zrobiłem mu z a rz u tu z mylnego zapisania o m a m, o czem niebawem coś więcej.
Dlaczego wykonanie nie odpowiedziało założe
niu? Bo pan ft!., zapisujący, że zna E ncyklope- dyą ja p o ń sk ą i florę sanskrytu, nie znał elem en
tarnych źródeł, służących do oznaczania starych synonimów i tak dalece nie ma w yobrażenia n a wet o ich istnieniu, że się rio tego naiwnie p rz y znaje, podając z czego korzysłał. Ze średnio
wiecznych więc np. źródeł nie zna ani Pandektów M atthei Silvatici, ani „C irca in sta n s” , ani „Spe- culum n a tu ra le ” , ani żadnego A raba, ani n iw et jedynej botaniki tych czasów A lberta W ielkiego.
Jakże ktoś może pracować bez popełniania ogromnych błędów, jeżeli nie zna przedm iotu i nie zna odpowiedniej lite ra łury? B raki te, a nie co innego są przyczyną, że nietylko sub
telności n a u ki zostały obrażone w słowniku.
Pan M. w całej replice bierze wogóle rzecz osobiście i chce odgrywać rolę uciśnionej nie
winnie ofiary. Ciekawy jestem , ja k i byłby do ' tego powód z mej strony? P ana M. nie znam osobiście, od jego znajom ych słyszałem same o nim pochw ały i p i czuwam się do praw dziw ej względem niego wdzięczności, że odrzucając przed la ty moje w arunki, nie mógł użyć moich m aferyałów do swego słownika, w skutek czego nie mam nic wspólnego z je g o dziełem. Nie mam więc ani animozyi, ani powodu do niej.
Ale co innego człowiek, a co innego jego dzieło.
Tw ierdziłem i tw ierdzę, że au for słownika za
b ra ł się do zbierania imion roślin i zw ierząt ja k b y do kolekcyonowania czegokolwiek, bez przygotow ania, i że te n b rak wiedzy oraz b ra k ścisłości sprow adzały go cochwila na manowce.
Nic nie pom ogła tu w rodzona inteligencya, o k tó rej nie pozw oliłem sobie nigdy pow ątpiew ać, ja k wogóle w krytyce nie dotykam nigdy czyjejś osoby. Ale gdyby mój b ra t rodzony napisał rzecz podobną, k ry ty k a m oja nie byłaby mniej su row a. Nie może mnie rozczulić ani waga, ani ilość k arte k słownika, ani czas zużyty. Cenimy bowiem więcej drobny szkic m istrz a rzucony na p apier w pół godziny od dzieła fuszera, na k tó re ro k czasu poświęcił. Tu zaś nie działa łago
dząco w yjątkow a w lite ra tu rz e naszej chełpli
wość i ów blichtr, że k siążka budzi z pozoru zaufanie, kfóre w rzeczyw istości cokrok zdradza;
tem gorzej, że naukow a : ani lite ra t, ani żaden filolog na je j błędach poznać się nie mogą, tr z e ba na to specyalisty.
P an M. nie chce się przyznać do tego, że nie zna botaniki, a jakikolw iek mu dowód ze słow
nika przytoczyć, zawsze się sianem wykręca, ale w swojej replice złożył niechcący niezbity tego dowód i co zabaw niejsza z powodu własnego błędu rob ł mi jeszcze zarzuty. Stało się to tym sposobem. P an M. tłum acząc (etr. 765), że w yraz berberys dostał się pod Bellis przez za
p lątanie się k a rtk i mówi, że : „D ow odzą tego jeszcze dwie pozycye pod Bellis, których oko szanownego k ry 'y k a nieodróżniło, mianowicie om ar i omor, >ównież należące do bet bery su a nie do sto k ro tk i” . Otóż n ie je d n o ale oba moje oczy spoczywały na tych wyrazach, ale spoczyw ały krytycznie, w skułek czego mój umysł nie polecił moim rękom coś o tem w krytyce n a pisać, a nie polecił z powodu, że nazwy omar, om or nie są nazwami ani stokrotki, ani berb e
rysu, ale są nazwami grzyba : Puccinia graminis!
0 czem nie chciałem się rozpisywać. N azwa omar, k tó rą można zestaw ić z naszem smarzyó 1 z rossyjskiem m ar (upał), znaczy zatem tyle co „wypalony “ (od słońca), bo grzyb ten napada łany pszenicy i w ypala j e rdzawo Zapisał j ą z kowieńskiego (omar, omor) J. Jundziłł, a z k ra kowskiego (atnar, omor) F eliks B erdau, może to więc być powszechna nazw a ludowa. Jundziłł użył też nazwy om ar ja k o nazwy rodzaju Pucci
nia, w skutek czego je s t znana, ja k o nazwa ludo
wa, naw et w elem entarnych podręcznikach. A n
to n i W aga przf czytał nieuważnie jedno miejsce flory Ju n d ziłła i zapisał w swoim U kazicielu te dwa w yrazy całkiem mylnie pod B erberis v u l- g aris, zaznaczając swe źródło. Tomaszewicz, dostrzegłszy błąd u Wagi, nie pow tórzył go w Słow niku wileńskim. P an M. zbierając nie
krytycznie, błąd W agi zapisał Z tego mu je d n ak za rz u tu nie robię, skoro się zastrzegł, że zbiera nazwy bez w yboru i krytyki, ale z tego, że się na błędzie nie poznał; aułor słownika bo
tanicznego tw ierdzący, że berberys nazyw ają om arem , to ja k b y lite ra t wierzący, że dąb n a z y w ają też kaliną.
Żali się p an M., że odmawiam jego słownikowi wszelkiej w artości. Odpowiem. Tom pierw szy stoi wogóle niżej od Słownika wileńskiego, k tó reg o w spółpracownik zb ierał sum iennie i dość k ry ty czn ie swój m ateryał. Słownik ten nie może je d n a k zaw ierać nazw ludowych, później ogłoszo
nych drukiem . P an M, odpisał je przew ażnie z gotowego ju ż zestaw ienia— niew spom inając o tem ani słówkiem w przedm owie komu j e za
w dzięcza— odpisując opuścił je d n a k dokładne cytaty rękopism u, przez co wartość samej rzeczy znacznie um niejszył, bo cóżto za kłopot szukać nazwy w książce, niem ając podanej stro n y i nie- będąc pewnym—-jak w tym właśnie słow niku—
czy c y ta ta praw dziw a. Ź ródła au to ra są nie wy
czerpane, niektóre wcale nie tknięte, same n a
N r 52. WSZECHS W J AT 829
zwy niezawsze wiernie odpisane, cytaty tań cu ją bez żadnej słow nikarskiej wierności. D rugi zaś tom je s t ta k ujemnej w artości, że daleko ener
giczniejsze wyrażenia od tych, których użyłem zeszłym razem , nie byłyby jeszcze zadosadne.
P an M. użala się, że m oja praca w jeżdżając k a re tą chce roztrącać wóz skromnego w spółpra
cownika. Nie wiem czy to praw da. Sądu o tem sam wydawać nie mogę. To je d n a k pewne, że j a zbierając tłow nik nie m arzę o pochwałach np.
warszawskiego Wieku, ale myślę o (em, żeby ludzie biorący do rąk moję książkę, nietylko w tym wieku, mogli mówić : to je s t sumienna praca, m ożni na niej polegać W szystkie moje usiłowania do tego jednego celu zdążają, bo to je s t elem entarna podstaw a każdej uczciwej i po-
ży'ecznej pracy .J ó ze f R o s ta fiń s k i.
Bedakcya Wszechświata, uważając dyskusyą za wyczerpaną, niniejszeni zamyka dalszą, polemikę
w sprawie Słownika. Red.
P osiedzenie 15 te Komisyi teo ry i ogrodnictwa i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 2 grudnia 1897 roku o godzinie 8-ej wieczorem.
1. P rotokuł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przyjęty.
2. P. K. Kulwieć zakom unikow ał r e f e r a t:
„ 0 gruczołach woniejących owadów prostoskrzyd- łych i pluskw iaków ” .
U kład gruczołów skórnych owadów nie je s t zbadany ta k dokładnie i kom pletnie, ja k b y tego wymagało jego morfologiczne i biologiczne zna
czenie. Wobec tego prelegent wziął sobie za zadanie z jednej strony zestawienie faktów , opi.
sanych w licznych m onografiach, dotyczących n a tu ry wspomnianego układu gruczołowego u prostoskrzydłych i pluskw iaków, z drugiej z a ś —uzupełnienie ich w miarę możności własne- mi spostrzeżeniam i
W szystkie gruczoły (wielokom órkowe) skórne owadów pod względem histologicznym utw orzone są z tych samych co i skóra w arstw : 1) chity- nowej (intim a), 2) kom órkowej (resp. wydzielni- czej) i 3) błony podstawowej (m em brana basila- ris). P rzytem właściwe kom órki wydzielnicze gruczołów znacznie się ró żn ią od w arstw y n a skórkowej skóry wymiarami, są one zwykle b a r
dzo wydłużone.
Z pośród prostoskrzydłych, gruczoły skórne—
woniejącemi dla ich ostrego, n ie ra z b ardzo przy krego zapachu zw a n e—posiadają P eriplaneta O rientalis (karaluch), Phyllodrom ia germ anica {prusak kuchenny), E ctobia lapponica (karaczan
leśny), Forficula auricularis (skorek), Aphlebia bivittata, Aniso m orpha buprestoides (Phasm i- dae) i im pokrewne.
Gruczoły skórne prostoskrzydłych zwykle m a
j ą postać zbliżonych do siebie albo nawet zrośnię
tych woreczkowatych zagłębień skóry, na w ierzch
niej stronie różnych pierścieni odwłoka. Peripla neta ma dwie takie to rebki pomiędzy V a VI i VII pierścieniami; E cto b ia— na VI pierścieniu jedno zagłębienie z widocznemi śladam i swego dw oiste
go pochodzenia; A phlebia b iv itta ta —na VII p ie r
ścieniu dwa w oreczki, otw ierające się nazew nątrz wspólnym otworem; Phyllodrom ia zaś na VI pierścieniach; u skorka (Forficula) mieszczą się one w III i IV pierścieniu na bokach odwłoka pod ta k zwanemi plicae laterales; wreszcie Anisomor- pha buprestoides posiada je w ilości jednej pary w przedtułow iu.
Niejakie wskazówki co do znaczenia biologicz
nego gruczołów woniejących prostoskrzydłych daje nam ta okoliczność, że bardzo często spoty
kamy je u jednej tylko płci, np. wyłącznie u samców u Phyllodrom ia, E cto b ia i Aphlebia, u samic za ś— u Anisomorpha. Oczywiście, g ru czoły woniejące m uszą tu mieć ważne ja k ie ś zna
czenie przy akcie płciowym. Co dotyczy k a ra luchów i skorków, wśród których gruczoły skórne właściwe są rodzajowi ta k męskiemu ja k i że ń skiemu, wydzieliny ich prawdopodobnie służą jednocześnie jako smarowidło, nadające połysk, giętkość i trw ałość skórze i jednocześnie ja k o broń przeciw napastnikom (skorki).
To ostatnie zadanie wyłącznie pełnią gruczoły skórne pluskwiaków. Młode, n ieskrzydlate p lu s kwy posiadają gruczoły woniejące ta k samo, ja k i prostoskrzydłe, na różnych pierścieniach odwło
ka w ilości jednej, dwu lub trzech torebek, otw ierających się nazew nątrz dwuma otworami.
Nadzwyczaj ciekawe szczegóły spotykam y w b u dowie histologicznej tych gruczołowych torebek.
Pod mocno sfałdow aną wewnętrzną cieniutką w arstw ą chitynową leży warstwa kom órek, z po
śród których niektóre wyróżniają się swemi wy
m iarami. Każda z tych ostatnich zaw iera we
w nątrz „w odniczek” o nadzwzczaj delikatnych ściankach chitynowych; z wodniczka tego odbie
ga cieniutka również chitynową rureczka, łącząca go z ogólną ja m ą torebki g r iczoliw ej. T aką samę budowę gruczołu woniejącego opisał u skor
ka Vósseler (W urzelblase Leydiga). W m iarę tego, ja k młode pluskwy zaczynają dostawać skrzydeł i tarczek, przykryw ające wierzchnią stronę odwłoku, wyżej opisane „grzbietow e" t o rebki zanikają, a w zam ian za to pluskwy otrzy m ują gruczoły woniejące, położone między tylną p arą nóżek i otw ierające się nazew nątrz również dwuma otu-orami, umieszczonemi nieco z przodu i z boków tylnych k rętarzy. G ruczoły te dla odróżnienia od „grzbietow ych” możnaby nazwać
„piersiowem i” . Te ostatnie w szczegółach po
siadają odmienną budowę u różnych gatunków pluskiew; d ają się one jed n ak sprowadzić do
830 WSZECHŚWIAT iS'r 52.
bypotetycznie pierw otnej formy, w której dwa oddzielnie otw ierające się nazew nątrz woreczki gruczołowe posiadały swoję specyalną część wy- dzieluiczą, w k tórej się koncentrow ały kom órki gruczołow e, ornz rezerw oary, czyli zbiorniki wy
dzielin. W drodze zrastania się bądźto owych części wydzielniczycb, bądź też zbiorników w je d no, pow stały te postaci organów gruczołow ych, któ re spotykam y u różnych gatunków pluskiew, gdzie widzimy pojedyncze rezerw oary przy po
dwójnych grliczołach, lub odwrotnie.
Ta okoliczność, że w szystkie gruczoły skórne pluskwiaków, czy to „grzbietow e” u młodych, czy też „piersiow e” u dorosłych, należy uważać za organy pierw otnie p arzy ste, daje nam moż
ność przeprow adzić homologią ich z takiem iż gruczołam i prostoskrzydłych i że ta k je d n e ja k i drugie odpow iadają gruczołom niższych ow a
dów— skoczogonów (Thysanura) oraz wijów (My- riapoda).
Wydzieliny gruczołów woniejących m a ją w łas
ności płynu oleistego, lotnego, ostrego, zwykle przykrego zapachu, nierozpuszczającego się w wodzie i alkoholu lecz tylko w eterze; zaw ie
r a ją w swym składzie fenole (k reo zo t podług V ósselera) oraz zbadany przez C ariusa drogą analizy kwas cymicynowy— C30IL 8 Oj .
Na tem posiedzenie zostało ukończone.
K R O N I K A N A U K O W A .
— B adania nad zachow aniem się pokarm ów zwierzęcych i roślinnych w przew odzie p o k a r
mowym człowieka prowadzone były pod kie
runkiem prof. P ra u sn itz a w G racu. Zwrócono w nich szczególniejszą uwagę na ro d zaj i ilość szczątków roślinnych pozostających w kale przy rozm aitym pokarm ie, czysto roślinnym i m ie
szanym, następnie na występowanie w kale włól<ien mięsnych p rzy rozm aitym sposobie od
żywiania, dalej na w ystępujące w kale b ak tery e w zależności od jakości pokarm u i t. p. W y
mienimy tu tylko najw ażniejsze re z u lta ty pracy, w której prócz prof. P ra u sn itz a udział wzięli pp. H am m erl, K erm auner i Moeller. P rz y sp o żywaniu straw y, której części składow e praw ie w zupełności zo stają wchłonięte, ja k ry żu , ; mięsa, pieczyw a z m ąki pszennej, człowiek w y
dala kał, k tó ry niezależnie od składu pokarm u zawsze praw ie jednakow o je s t złożony, a ten kał „norm alny” zaw iera około 8 do 9°/0 azoł u, j
około 12 do 1 8 % wyciągu eterow ego i około 11 do 15°/0 popiołu. P rzy pobieraniu po k arm u 1 nie ta k dobrze rezorbowanego zwykle opada ilość azotu w kale. Skład wydalonego k ału w warunkach zwykłych nigdy nie je s f indetyczny
ze składem spożywanego pokarm u; naw et p rzy straw ie bardzo źle przez kiszki wyzyskiwanej, w skutek wydzielania się znacznych ilości soku kiszkowego pow staje k ał o wyższej niż pokarm zaw artości azotu. Różnicy zasadniczej pom ię
dzy pokarm em roślinnego i zwierzęcego pocho
dzenia co do w ytraw iania w kiszkach u czło
wieka niema. Chłonienie, rezorpcya zależy przedew szystkiem od tego, ja k pokarm je s t p rz y rządzony, nie zaś do tego, czy pokarm pochodzi z ciała roślin lub zw ierząt. N ajlepiej są wyzys
kiwane w kiszkach środki pokarm ow e roślinne ta k ie ja k ryż i pieczywo z m ąk doskonale zmie
lonych. W kale pokarm y te w ystępują zaledwie w drobnych śladach, gdy n atom iast z najlepiej straw nego środka pokarm owego zwierzęcego, z mięsa, pozostaje znacznie więcej w kale, w sto
sunku do niestraw ionej m ączki, choć także ab
solutnie sąto ilości bardzo nieznaczne. Kał ludzki składa się zazwyczaj nie tyle z niestra- wionycb resztach pokarm ow ych, ile z wydzielin kiszkowych. Ilość zależna je s t od rodzaju po
bieranego pokarm u; niektóre środki pokarm owe w ym agają do traw ienia swego większych ilości soków niż inne. N ietylko więc od sposobu przyrządzenia, ale także od ro d za ju pokarm u zależną je s t ilość wydzirlanych w kale resztek roślinnych i włókien mięsnych.
(Z tschr. f. Biologie).
M. FI.
— Energidy. .Słynny bo‘anik Sachs przed k ilku laty sform ułow ał swoje poglądy na życie kom órek roślinnych, przyczem nazw ą energidy obdarzył ją d ro i przynależną doń protoplazm ę.
Te części kom órek uważamy ja k o właściwie czynne elem enty życia, k tó re ro sn ą drogą in- tussu^cepcyi i rozm nażają się p rzez dzielenie.
Obok tych pierw iastków czynnych znajd u ją się jeszcze w kom órkach części bierne czyli p r o d u k ty energid, do których Sachs zalicza błonę kom órkow ą, ziarna m ączki, kryształy, ziarna aleuronow e i sok plazm atyczny; w yrastają one p rzez apozycyą i ja k o utw ory nieorganizowane, bierne, m ogą być przeciwstawione czynnym, ży
wym energidom . Obecnie K oelliker sta ra s:ę Wykazać, w jak iej m ierze teorya energid Sachsa da s ę stosować do kom órek zwierzęcych i oto w jakicb słowach streszc za sam rezu ltaty swoich rozw ażań :
1) W obudw u państw ach tworów żywych podstaw ow ą form ę istotnych części elem entar
nych stanow i k u la protoplazm y z należącem do niej ją d re m , k tó rą Sachs nazyw a energidąT j a zaś (K oelliker) protoplastem .
2) Do typowych części składowych tych ele
mentów pró cz wymienionych należą praw d o podobnie ta k że centrozom y i u roślin chloro
p lasty.
3) E nergidy roślinne i pro to p lasty zwie rzęce pow stają zarówno w całości ja k i w czę