.Nb 51 (1072). Warszawa, dnia 21 grudnia 1902 r. T o m X X r .
T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , PO ŚW IĘ CON Y NAUKOWI P R Z Y R O D N I C Z Y M .
PRENUMERATA „W SZECHŚWIATA".
W W a rsz a w ie : rocznie rub. S, kwartalnie rab. 2.
Z przesyłką po czto w ą: rocznie rab. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godz. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.
A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.
K R U SZ EC O Ł O W IA N Y Ł A G O W SK I I W Y D O B Y W A N IE JEGO
ZA A U G U ST A II.
Staraniem k sięży Zenona i Stan isław a Chodyńskich od r. 1881 przy t. zw. ru- brycellach w yd aw an ych corocznie na użytek kleru d yecezy i w łocław sk iej (ku- jaw sko-kaliskiej) zaczęto ogłaszać dru
kiem dokum enty d ziejow e ściągające się do przeszłości tejże dyecezyi. W yda
w n ictw o to, w ychodzące pod ty tu łe m : Monumenta historica D ioeceseos W ladi- slaviensis po śm ierci ks. Zenona w roku 1887 w dalszym ci^gu prowadzi do ch w ili obecnej ks. S tan isław C h od yńsk i:
V I zeszyt tej publikacyi zaw iera w iad o
m ości o robotach górn iczych prow adzo
nych w dobrach P iórkow skich pod Ł a
gow em w w ojew ód ztw ie sandomierskiem, nadanych biskupom kujawskim za św ia dectw em D łu g osza jeszcze przez Judytę, żon ę W ład ysław a Hermana. Ze w zględu na małe rozpow szechnienie pom ienionego w y d aw n ictw a poza szczupłem kołem księży, będących je g o odbiorcami, nie zaw adzi, b yć może, treść zeszytu teg o podać do w iadom ości szerszego ogółu.
W iększa część zebranych w zeszycie ow ym w iadom ości pochodzi z la t 1725—
1734 i odnosi się do kopanego w ów czas w dobi'ach Piórkow skich kruszcu oło w ianego. G odność biskupa kujaw skiego i pom orskiego p iastow ał w tedy im ien
nik obecnego biskupa p łockiego ks.
K rzysztof A ntoni Szembek, który sprawą znajdowanej w P iórkow ie galen y bardzo ży w o się interesow ał. L iczne próby kruszcu łag ow sk ieg o, w ykonane z roz
kazu biskupa w kraju, nie są zb yt nau
czające i św iadczą tylko o małej b ie
g ło ści w sztuce probierskiej i jeszcze mniejszem obeznaniu z chemią tych, co je w yk on y w ali ').
A le i w artość prób pierwej jeszcze w ykonanych w D reźnie także je st podej rżaną dla zbyt w ielkiej ilości złota w y kazanego w srebrze, odciągniętem od
*) Według opinii jednego z tych probierzy
„kruszec ten ma w sobie antimonium; '-rze- ba mu dawać zendry żelaznej, co a ^owala pod kowadłem od żelaza odchodzi... bo że
lazo trawi antimonium, a antimonium trawi w ogniu ołów, a tak potrzeba umorzyć anti
monium, ażeby miał swoję moc ołów do od- chodzenia“. „To prawda—pisze biskup—że aptekarze nie zgadzają się, aby to prawdziwe miało być antimonium; ależ przecię ex omni
bus circumstantiis i z dymu samego poka
zuje się być prawdziwe, lubo nie przednie antimonium i niebezpieczno stać przy komi
nie, kiedy go topią, aby nie zaraził mercurius, który jest w tym kruszcu".
8 0 2 W SZECHŚW IAT JNr 51 w ytop ion ego z kruszcu ołow iu. D opiero
w próbach, w yk on anych w B ielsku na Śląsku austryackim przez p ew n ego „sła
w n ego chym istę Śląskiego" m am y do czynienia z robotą człow ieka fachow ego, w zbudzającą najzupełniejsze zaufanie.
„Chymistą" tym b ył niejaki G-ottfried M ichael K ortum Med. D o ct. et Acad.
Caesar. Natur, curiosor. C ollega, czło w iek —jak to z listó w je g o w id ać— grun
tow n ie z m etalurgią ołow iu i od ciąga
nych od te g o ż szlachetnych m etalów obeznany, w szczególn ość zaś b ie g ły w sztuce probierskiej, której się u czył w e Freybergu. W przysłanych mu oka
zach, w ed łu g je g o określenia, centnar kruszcu ła g o w sk ie g o zaw iera 56 funtów ołow iu i l 1/* łu ta srebra. Ilo ść srebra w jakiś czas pow tórnie ozn aczył i zna
lazł jego, jak i poprzednio, 1 */4 (ordina- ria via) — 1 ’/ 2 (Per rigorosam probam) łu ta w centnarze rudy czystszej. W dwu sw oich obszernych listach K ortum pod
daje umiejętnej krytyce udzielone mu re
zu ltaty prób g a le n y piórkow skiej po
przednio dokonanych i opinie o niej rozm aitych osób, sk w ap liw ie a bezkry
tyczn ie zbierane przez biskupa; na szcze- I góln e teg o ostatn iego żądanie opisu- ; je sposoby otrzym yw ania złota będące w u życiu w Schem nitz na W ęgrzech; [ w yjaśn ia najogólniejsze zasad y procesu w yd ob yw ania ołow iu z g a len y i z na
ciskiem powtarza, że sprawa eksploata- cyi tejże g alen y pod Ł agow em zależna je st przedew szystkiem od ilości, w jakiej ta może być tam otrzym yw ana. N ie poprzestając w szelako na ty c h drobnych, i tygielk ow ych , próbach g a len y ła g o w - j
skiej, biskup kazał przetopić na ołó w i w ięk sze jej ilo ści w obu g łó w n y ch daw niej siedliskach n aszego h u tn ictw a oło- j
w ia n e g o : w O lkuszu i w K ielcach (w ła ściw ie w tym razie w N iew a ch lo w ie za K ielcam i). R ezu lta t w ytop u w obu m iej- j
scow ościacli w yp ad ł je d n a k o w o : w Ol- [ kuszu z 2 niecek ') kruszcu otrzym ano
centnar ołow iu, w N iew a ch low ie z jed
nej—pół centnara. Obie „relacye o spró
bow anym kruszcu Łagow skim " w Olku
szu i w K ielcach opisują dość szc zeg ó ło w o „modus topienia". D o pierwszej z nich dołączono n aw et rachunek kosz
tó w w ytopu. P iec e k ieleckie m iały być daleko mniejsze niż w Olkuszu, „bo w O lkuszu—pisze autor relacyi— dwie niecki przez 8 godzin w ypaliłem , a tu musiałem palić przez 6 godzin jednę nieckę". Do kopania kruszców ściągano górn ików krajowych, przew ażnie z Olku
sza. Z ajm ow ał się tym werbunkiem „sła
w e tn y Miodo, podżupek,biskupi". „Przed 3-ma la ty —pisze biskup 21 grudnia 1728 roku— ofiarow ali mi się ludzie z S akso
nii, obiecując mi lucri v ig in ti quinque procentu; ale żem się ob aw iał ne aliąua praeiudiciosa religion i catholicae prae- tendant dałem tem u pokój. Spodziew am się, że i teraz m ógłbym mieć górników stam tąd za pozw oleniem króla JMci"
(A ugusta II). Samo w yd ob yw anie krusz
cu, w ed łu g w sp ółczesnego opisu, odby
w a ło się „w górach Ł agow skich" w spo
sób n a stęp u ją cy : „K opią naprzód dół na trzy łokcie długi, a na dwa szeroki, i za raz ogradzają g o ścianą niew ielką, jak studnię; kopiąc zaś gd y znajdą jaką ż y ł
kę kruszcow ą nie udają się za nią, ale tylk o sobie to m iejsce naznaczą, a po
tem coraz dalej się kopią i ścianam i się obrabiają, cembrują, i k iedy znow u jaką ż y łę kruszcow ą znajdą, to znow u to m iejsce sobie n azn aczyw szy dalej się k o pią. Jeżeli ich w oda pobocznia zaskór- nia, którą oni szycem nazyw ają, prze
szkadza, to z w ielk ą pracą ścianam i za
tykają, a coraz to dalej kopią póki im jak a w ielka w oda nie przeszkodzi, albo póki się nie dokopią miejsca, gd zie je st denna w oda *). To zaś m iejsce je st tw a r
de, i niby czerw one czasem jak kamień, te g o się górn icy boją i nie chcą próbo
w ać w ody, bo powiadają, że się to tra
fiło, że kiedy n a g le siekierą ciął w ow e m iejsce, to jak z fontanny w oda w ytry- ') Niecka—dawna miara górnicza polska.
Tutaj ma ona objętości 16 garncy; według | obliczenia biskupa niecka kruszcu piórkow- j
skiego ważyła funtów 384
') „Wody denne alias głębokie—pisze bi
skup—jak się jej ludzie dokopią, to już pod wodą nie chcą się przebierać".
N r 51 WSZECHŚW IAT 8 0 3 sła, i ledw o go nastarczono w yciągać,
i powiadają, że jedn ego zalała woda.
I dlatego górnicy, jak się prędko miejsca te g o dokopią, alboliteż inszej uprzykrzo
nej zaskórnej w ody, to się nazad w raca
ją do ow ych znaków , gd zie się pokazały b yły ży ły kruszcowe, i od n ajgłęb szego znaku loch y sobie w ścianach zaczynają, i bokiem, to jest w ścianie ow ego dołu loch sobie kopią, i podniebienie i ściany układają, układają, idąc p ow oli za krusz
cem, ale się im daleko nie chce iść, led w o o kilkanaście kroków się kopią.
-Skarżą się, że na nich w oda bardzo ka
pie; stam tąd w ychod zą i do góry się wracają, i znow u tam gd zie przedtem sobie n azn aczyli ż y łę kruszcow ą tam so
bie robią, et per conseąuens w yżej. Insi zaś chłopi na górze nad dołem u sta w icz
nie beczkam i w y c ią g a ją w odę ex fundo dołu w e dnie i w nocy, kiedy tego po
trzeba, aby się dół nie zalał. Z w yczaj
nie koło jedn ego dołu czterech chłopów robi, i przez zim ę *) jeden tylko, a cza
sem też i dwa d oły w ykopią. K ied y te
dy ośm chłopów będzie, a przez zim ę czterej w jednym dole kopią, a drudzy czterej w drugim, to najmniej 50, 60, 80, czasem sto niecek w ykopią, k iedy w c ze
śnie zaczną robić . . . B y w a ły takie cza
sy , kiedy w w ięcej chłopów robiono, że circiter 400 niecek w yk op yw ano kruszcu.
Tym chłopom od roboty nic się nie p ła
ci, tylko od n ieck i kruszcu, jak się w y - płócze, daje się im po 12 złotych i drew do d ołów fco potrzeba. Tudzież prowi- duje pan lin y i żelaza, i p ołow ę na św ia tło. W tych dołach, gd zie kopią kru- siec, ordinarie krusiec się znajduje m ię
dzy ziem ią czarną, i tak go w yciągają.
T eraz dopiero napadli na dół skalisty, który łam ią, i n iew ied zieć co będzie z niego; pokazują się na nim odrobiny kruszcu. I to do u w a gi, że n igd y na
darem nie nie kopią, chyba że woda p rzeszkodzi11. W początkach roku 1730 dla w yd ob yw ania kruszcu w yb itych już b yło 8 szybów . Z tych tylk o jeden do-
J) Kopano tylko w zimie : „w dołach a pri- mis Maii nikt nie wytrwa dla wielkiego smro
du aż ad Octobrem1*.
szedł głębokości łatrów 13; inne m ie
rzą zaledw o 3, 4, 5, 6 łatrów g ł ę bokości i są „niedognane, z a c zęte11. J e den szyb zaś został zarzucony „bo g o już wyrobili, bo na daw ne lo ch y trafili
O statnia w iadom ość d otycząca g a len y piórkowskiej i ołow iu z niej w y ta p ia n e
go pochodzi z r. 1734 i trzym ana je st w tonie minorowym. „Moi m ineralisto- w ie—pisze biskup—z 60 niecek piórkow - skich tylko mi 3 niespełna centnary ołow iu, 5 niespełna centnarów g lejty i grzyw n ę srebra przyw ieźli. N im ołów dali na tryb nie było g o z sześciudzie- siąt niecek tylko 40 cen tn aró w ... Tu- teczni praktycy dziw ują się tem u 11. N a podstaw ie próby ty glow ej z tym że krusz
cem poprzednio dokonanej obliczał b i
skup, że z ow ych 60 niecek kruszcu w ła ściw ie pow inno było być daleko w ię
cej ołow iu, „a nie było tylk o 14 cen
tnarów. N ie w iem skąd tak w ielk i de- cess. N ie tak dbam o szkodę, jako 0 prawdę".
W „G eognostische B eschreibung von P o le n 11 G. G. Puscha znajduje się opis pokładu, zaw ierającego kruszec ołow ian y w e w si Płóczkach, leżącej w od ległości i/ % m di na północo-zachód od Ł agow a.
P okład ten za czasów Puscha jeszcze b ył eksploatow any. Tw orzą g o kilka, sążni m iąższości m ierzące szare i czarne iły, m ające w spągu (w podkładzie) szary w apień przechodow y, a w stropie (czyli w nadkładzie) kw arcyt. Oprócz g a len y w iłach ty ch je st jeszcze trochę pirytu 1 blendy cynkowej. K ruszec o łow ian y piórkow ski prawdopodobnie pochodził z tegoż sam ego, przedłużającego się ku w schodow i, pokładu. W samym zaś P iórk ow ie P u sch ow i znane b yły tylk o ślady starodawnej eksploatacyi żelaziaka brunatnego z pokładu rów nież na gran i
cy m iędzy wapieniem a kw arcytem leżą cego. W łaśnie o dochodach, jak ie w X V I wieku biskupom kujawskim czyn iły k o
palnie tej rudy żelaznej, a także h u ty żelazne (dymarki i kuźnice) i h u ty szk la ne w dobrach Piórkow skich praw i nam kilka innych dokumentów, które znaj
dujemy w książeczce, w ydanej przez
804 WSZECHŚW IAT Nr 51 ks. ks. Chodyńskich, poza seryą pow yżej
streszczonych dokum entów.
D rugą p ołow ę tejże k siążeczki w y p e ł
niają : „U staw y i Statuta, tak że porzą
dek S ądow y z P raw górnych P raw a G órnego, p isan ego przez A rtyk u ły p e
w n e podane i opisane od U rodzonego P an a Jana ze M sticzow a P ła z ę W ielk ie
g o R ządcę Zamku K rakow skiego, S ta
rosty L ubaczow skiego etc. etc. Żupnika Gór Chęcińskich in fundo R e g a li Capi- tan. Chęcinen. et R adosicen., w e d łu g P raw a G órnego p isan ego starego Gór Ilkuskich, a teraz nieco znow u popra- w onego i od now ion ego dla pew n ych przyczyn secundum situm Gór jak o n o w ych tak i starych, tak m iedzianych jako też ołow ianych, leżących odłogiem od kilkudziesiąt lat, a teraz n ow o p ole
row anych przez rozm aite Gwarki. 1608“.
J estto bardzo ciek aw y i p ow ażn y przy
czynek do znajom ości daw nych praw górniczych polskich. Tutaj poprzestanie
m y tylk o na przytoczeniu dla ciek aw o
ści „przysięgi górn ików co robią około kruszca“ :
„Ja N. przysięgam P . B o g u W szech m ogącem u, w T rójcy ś. jedynem u, iż ja w iernie i praw dziw ie będę robił około kruszca, ani żad n ego ziarnka tak w g ó rze jako i na płóczkach nic nie w ezm ę pokryjomu, ani też nikomu nie każę, jeno praw dziw ie i oczew iście będę m ierzył przy urzędzie kruszec A jeślibym tę przysięgę złam ał, żebym aby jednę kruszynę tak w górze jako i na płóczkach pokryjomu w z ią ł : aby m nie P. B ó g na strasznym sądzie karał, aby mnie sk ały ży w o przy
w a liły , naostatek, aby m nie z ciałem i z duszą czarci do piekła w zięli; Ale w iernie i praw d ziw ie będę robił. Tak m i P . B oże dopom agaj i męka J eg o św ięta “.
H istorya przem ysłu górn iczego w P o l
sce, cenne dzieło H. Ł abędzkiego, o paru mniej w ażnych g ałęziach te g o przem y
słu, m ian ow icie o w yd ob yw an iu i prze
tapianiu rud m iedzianych i ołow ian ych w górach K ielecko-Sandom ierskich, do
syć skąpych dostarcza nam w iadom ości.
D la te g o też p ublikacye w rodzaju po
w yżej streszczonej, jako zapełniające
częściow o dotkliw ą tę szczerbę, sta n ow ią dla dziejów górn ictw a p olsk iego nader pożądany nabytek. D o dalszych zresztą teg o rodzaju nabytków liczne, dotąd drukiem n ieogłoszone, w iększej i m niej
szej w a gi a rozm aitego charakteru d o kum enty dotyczące prow adzonych da
w niej robót górniczych, przedstaw iają obszerne i w dzięczne pole. D zieło Ł a b ę
ckiego, pierwszego; i jed y n ego niem al na n iw ie dziejów górn ictw a polskiego praco
wnika, ca łeg o m ateryału źródłow ego do nich w yczerpać nie m ogło. Za św iad ec
tw em Sobieszczańskiego zresztą (patrz E ncykl. Orgelbr. t. 17 str. 514) sam Ł a
bęcki „pracę sw oję późniejszem i stu- dyam i i odkryciam i znacznie popraw i
w szy i p om nożyw szy zo sta w ił zupełnie^
przygotow aną do drugiego w y d a n ia 11.
D ru gie zaś to w yd an ie dotąd, jak w ia domo, do skutku nie doszło.
K . Koziorowski
P R Z Y C Z Y N Y FIZ Y C Z N E O D C H Y L E Ń OD N E W T O N O W SK IE G O P R A W A
C IĄ Ż E N IA PO W SZECH NEG O.
P od p ow yższym tytułem znajdujemy w numerze październikowym „Physikali- sche Z eitsch rift“ odczyt P . L ebedew a za zgrom adzeniu T ow arzystw a A strono
m icznego w G etyndze 4 sierpnia r. b.
P on iżej podajem y w streszczeniu g łó w ne fa k ty i m yśli, w od czycie tym za warte.
Z agadnienie o odchyleniach od p ow szech nego prawa g ra w ita cy i oraz o fiz y c z nych ich przyczynach n ależy do najstar
szych zagadnień astrofizyki—je st ono n aw et starsze niż samo prawo N e w to n a : albow iem już przed trzystu laty w y p o w ied ział je K epler i rozw iązał w sposób nie gorszy, niż m y to dzisiaj uczynić jesteśm y w stanie. W najjaskrawszej i zarazem najprostszej postaci to od
chylenie od prawa g raw itacyi ujaw nia się w przypadku w arkoczy komet, g d zie najw yraźniej daje się stw ierdzić odpy
chająca siła słońca. R ozw ój p og lą d ó w
W SZECHŚW IAT 805 na przyrodę tej siły odpychającej i fi
zy czn e jej uzasadnienie n ależy do naj
ciek aw szych rozdziałów astrofizyki: przez przeciąg trzech stu leci śledzić można zw iązek w ew n ętrzn y m iędzy teoryą astro
fizyczn ą d otyczącą teg o punktu, a pa
nującem i poglądam i i w ynikam i fizycz- nemi.
K epler w yp o w ied zia ł w r. 1608 zdanie, że w arkocze kom et są w yp ływ em m gła
w icow ym jąder tych komet, poruszają się niezależnie od sw ych jąder i przez słońce są nie przyciągane, lecz odpycha
ne. P rzyczy n ę fizy czn ą tych sił odpy
chających K epler w id ział w prom ienio
w aniu słońca; w ed łu g bowiem panującej w ów czas teoryi em isyjnej (korpuskular- nej) św iatła, konieczną konsekw encyą m echaniczną działania św iatła było ci
śnienie promieni św ietln ych na napotyka
ne ciała, co w dostacznej mierze tłum a
czyło odpychanie drobniutkich cząstek w arkocza przez prom ienie słoneczne.
N ew ton (1687) zazn aczył w yraźnie, że K eplerow e w ytłu m aczen ie odpychania przez ciśnienie prom ieni słońca może być zadaw alające, ale nie poprzestał na tem w ytłum aczeniu i próbował podcią
gn ąć odpychanie w arkoczy kom et pod sw7oje prawo ciążenia, ujaw nić pozorny charakter teg o odpychania; N ew ton przy
ją ł hypotezę, że przestrzeń kosm iczna zapełniona je st ośrodkiem gazow ym , k tó
rego ciężar w ła śc iw y w ięk szy je st od ciężaru w ła ściw e g o w arkoczy k o m e t:
w skutek te g o (w ed łu g prawa Archime- desa) są one pozornie od słońca odpy
chane.
Euler (1744), przejrzaw szy trudności, ja k ie nastręczała hypoteza N ew tona, po- w rócił do p o gląd ó w K eplera i u siłow ał rów nież w ytłu m aczyć odpychanie przez siły cisnące św iatła; ale, jako zapalo
n y przeciw nik teoryi em isyjnej św iatła, Euler przyjął stanow isko H uygensa, w e
d łu g którego św iatło je st ruchem falistym o podłużnych drganiach eteru św ietln e
go; Euler traktow ał w ięc to zjawisko, ja k o szereg uderzeń m echanicznych, w y
w ieranych przez fale podłużne na napo
tykane ciała i w ten sposób uzasadniał istn ienie cisnących sił św iatła.
K o ło p ołow y osiem nastego stu lecia na 35 la t mniej w ięcej przed spraw dze
niem doświadczalnem przyciągania się mas przez Cavendischa (1789), de Mairan i du P ey przedsięw zięli pierw szą próbę (1754) poddania bezpośredniemu zbada
niu doświadczalnem u o w ego odpychania przez św iatło, które m iało tłum aczyć odchylenia od N ew to n o w sk iego prawa graw itacyi. Zręczność, z jak ą zabrali się do ty ch badań, budzi p o d z iw : atoli stanęły im na przeszkodzie trudności (prądy powietrzne), których niepodobna było pokonać środkami eksperym entalne- mi X V III stulecia, i w obec teg o k w estyą istnienia cisnącej siły św ia tła pozostała bez odpowiedzi.
W stuleciu dziew iętnastem na ruch kom et zw róciły u w a g ę uczonego św iata epokow e badania Olbersa; u stalił on jako niezbity, z dostrzeżeń w yn ikający fakt, odpychanie w arkoczy kom et przez, słońce; w sprawie zaś w yjaśnienia fizy cz
nego te g o faktu Olbers odrzucił (1812) zarówno pogląd K eplera jak N ew tona, jako hypotezy, nie oparte na dośw iad
czeniach i w formie bardzo ostrożnej w y pow ied ział now e p rzyp u szczen ie: „Tru
dno jest się powstrzym ać, aby nie p o
m yśleć przytem o czemś analogićznem z naszem i przyciąganiam i i odpychania- mi elektrycznem i“. Skoro zw ażym y, że Olbers w yp ow ied ział to przypuszczenie w czasie, gd y elektryczność pierwsze sw oje św ięciła tryum fy, tedy ła tw o zro
zum iem y to zw rócenie się do sił elek trycznych, których działanie na od leg
łość ujęte zostało już w praw a przez bezpośrednie dośw iadczenia Coulomba (1785).
I „elektryczna" teorya Olbersa stała się panującą: w łasn ość siły elektrycznej, w ed łu g której zm niejsza się ona propor- cyonalnie do kwadratu od ległości (co daje się rów nież stw ierd zić dla siły c i
śnienia św iatła) w ystarczyła B esselo w i (1836) do zbudow ania prostej teoryi w arkoczy kom et i do w yliczen ia jabso- lutnej w ielk ości siły odpychającej z krzy
w izn y warkocza; B redychin (1886), opie
rając się na pomiarach w ielu w arkoczy komet, doszedł do w niosku, że w ielk ość
806 W SZECHŚW IAT Nr 51 tej siły odpychającej je st charaktery
styczn a dla różnych substancyj stano
w iących w arkocze i w artości jej (w sto
sunku do p rzyciągan ia mas) ozn aczył jako 0,2, 1,1 i 7,5.
Teorya „elek tryczn a11 Olbersa jest opar
ta na dwu h y p o teza c h : p ierw sza zakłada, że słońce posiada sta ły ładunek elek tryczny, druga przyjmuje, że oddzielne cząsteczki g a zó w w arkocza, opuszczając jądro kom ety, otrzym ują ładunki elek
tryczne z tym samym, co ładunek słońca, znakiem. Od czasów Olbersa uzasad
nienie fizyczn e obu tych h ypotez p o
w ażn ie naprzód nie p o s tą p iło : przypusz
czenie o naładow aniu słońca elek trycz
nością w ym aga, jak się okazało, now ych hypotez pom ocniczych, aby się dało p ow iązać ze zjaw iskam i m agnetycznem i na ziem i, ale ani bezw zględnej w ielk ości ładunku słońca, ani je g o znaku oznaczyć n ie potrafiono. Co zaś do elek tryzacyi cząsteczek g a zow ych w w arunkach od
pow iadających drugiej hypotezie, to do
tychczasow a praktyka laboratoryjna ta kich spraw elektryzacyjnych nie n apo
tykała.
Przypuszczenie elek tryzacyi m ateryi, stanow iącej w arkocz kom ety, popiera się często pow ołaniem na podobieństw o zja w isk św ietlnych w w arkoczach kom et oraz rurkach G e issle r a : a toli dow ód ten je st bezsilny, bo przeczy zasadzie zach o
w an ia energii, która żąda, by każde zja
w isk o św iecen ia zw iązane b yło z utratą i
energii, co je st w yk luczon e w przypadku sta łeg o elek trostatyczn ego ładunku czą
steczek gazow ych . P rzy czy n y zjaw isk św iecen ia w w arkoczach kom et dopatry
w ać się n ależy w flu orescen cyi silnie ośw ietlon y ch gazów , stw ierdzonej przez bezpośrednie d ośw iadczenia Lom m ela (1883) oraz W iedem anna i Schm idta (1895— 1896).
Z ollner w yk azał, jak w ielk ie trudno
ści piętrzą się, g d y głęb iej w nikam y w ow e h yp otezy e le k tr y c z n e : sam Z o ll
ner (1872), którem u w yp racow an ie teoryi elektrycznej najw ięcej chyba zaw dzięcza, oznajm ił, że g o tó w b yłb y zrzec się swojej teoryi i p rzyłączyć się do p o g lą du K eplera, skoro zd ob yty będzie dowód
istn ienia ciśnienia, w y w ieran ego przez prom ieniow anie słońca.
K w esty ą istnienia ciśnienia św ia tła rozw iązana została zupełnie niezależnie od teoryj astrom icznych przed la ty trzy d ziestu przez M axw ella (1873), ja k o k onsekw encya je g o teoryi elektrom a
gnetycznej św iatła, i przez B erto lieg o 1876), jako w yn ik drugiej zasady ter
m odynam iki; teoretyczn e te badania do prow adziły do zgodnych w niosków , że ciśnienie prom ieniowania koniecznie musi istn ieć i że znajduje się ono w prostym zw iązku z ilością energii (E), padającą na dane ciało, jako pęd prom ieni rów n oległych w ciągu sekundy i z prędko
ścią św iatła (V). D la ciała pochłaniają
cego zw iązek ten przedstaw ia s i ę :
D la prom ieniow ania słońca na od legło ść ziem i daje to ciśnienie 0,5 mg na m etr kw adratow y powierzchni.
W ostatnich czasach pow iodło się Le- b ed ew ow i (1901) oraz N ich o lso w i iH u llo - w i (1901) dow ieść istnienia te g o ciśnie
nia przez bezpośrednie eksperym enty laboratoryjne i stw ierdzić ilościo w o w z ó r M axw ella i B ertoliego.
Jeszcze przed tem i badaniami dośw iad-
; czalnem i P itzgerald zasto so w ał (1883) w n ioski teoretyczne M axw ella do w y tłu m aczenia odchyleń od praw a g ra w ita cyi w ruchu komet, ale popełnił błąd zasad
n iczy przez to, że rozciągnął w p rost rezu ltaty M axw ella na cząsteczki g a z o w e w arkoczy, nie bacząc na to, że w y w o d y M axw ella dotyczą jedynie ciał o rozmia
rach dużych w porównaniu z d łu gością fal prom ieniowania. U niknęli te g o błędu L odge (1891) i L ebedew (1892), k tórzy rów nież roztrząsali zw iązek m iędzy od
pychającą siłą słońca, a deform acyą j i rozpuszczaniem się jąder komet; zn o w u w błąd ten wpada Arrhenius w sw ojej j św ieżo (1900) ogłoszonej teoryi k oro n y
j słonecznej.
D la ciała k u listeg o *), o rozmiarach dużych w porównaniu z d łu gością fa l
‘) Ciała niekuliste odczuwają nieco wię
ksze ciśnienie, albowiem, jak wiadomo, dla
N r 51 WSZECHŚWIAT 807 prom ieniow ania słońca, działanie w y
padkow e (F) słońca, w yrażone w jed
nostkach siły graw itacyjnej, dane jest przez w z ó r :
J 1 _
1 0 0 0 0 ' rS ’ 1
gd zie r oznacza promień w centymetrach, a S g ęsto ść ciała (gęsto ść w od y = 1).
Z wzoru teg o w idzim y, że dla ciała 0 rozmiarach w ięk szych niż 1 to, odchy
lenia od N ew to n o w sk ieg o prawa graw i
tacyi, znikają wśród jednorzędnych z n ie
mi b łędów najsubtelniejszych obserwa- cyj astronom icznych. D la jądra komety, składającego się z roju m eteorytów o roz
miarach m niejszych od 1 cm, odchylenie to może być stw ierdzone w razie sprzy
jających w arunków obserwacyi; jeżeli kam ienie będą jeszcze mniejsze, odchy
len ie będzie odpow iednio znaczniejsze.
A le i odwrotnie, o ile nie daje się zau
w ażyć d ostrzegalnego odchylenia od pra
w a N ew ton ow sk iego i znana je st w ie l
kość m ożliw ych b łędów obserwacyjnych, natenczas można oznaczyć i najniższą granicę dla w ielkości kam ieni jądra ko
mety.
Jeżeli jądro kom ety składa się z roju dostatecznie m ałych kam ieni m eteorycz- nych o niejednakow ych wym iarach, tedy rój ten cią g le się będzie deform ował 1 rozpraszał, co, zw łaszcza dla komet peryodycznych, w yraźn ie będzie się mu
siało uw ydatnić. M iędzy obliczoną z w y kłym sposobem orbitą takiego roju a ob- serwacyam i późniejszem i w ynikną znacz
ne bardzo odchylenia; być może, że tak w łaśn ie tłum aczyć n ależy osobliw e zja
w isk a w ruchu bielidów .
Cząstki kurzu, których w ym iary sta n o w ią zaled w ie tysiączn e części m ilim e
tra, a w ięc są równorzędne z długością fal prom ieniowania słońca, nie podlegają pow yżej podanemu z w ią z k o w i: Schwarz- schild (1901) okazał, że w tym przypadku siła odpychająca dochodzi w razie p ew nych rozm iarów do maximum, by potem w obec rozm iarów jeszcze m niejszych szybko maleć.
nich stosunek powierzchni do objętości iest większy.
Wśród cząstek gazow ych , napotykają
cych promienie słoneczne, pow stają zja
w iska rezonansu, którym tow arzyszy c i
śnienie promieni, jak te g o d ow iódł drogą rachunku Lebedew (1897). A to li w d zie
dzinie tej, osobliw ie ważnej dla astrofi
zyki, nie mam y jeszcze w y n ik ó w bezpo
średnich badań dośw iadczalnych.
R zut oka na rozwój h istoryczny po
glądów ‘naszych na przyczynę fizyczną odchyleń od N ew ton ow sk iego prawa g ra w itacy i przekonywa nas, że pogląd, w y pow iedziany przed trzystu la ty przez K eplera i stłum iony naprzód przez N ew tona h ypotezę o ośrodku kosm icznym cięższym od substancyi w arkoczy k o met, później przez hypotezę elektryczną Olbersa,—w ystępuje nanow o i opiera się na uzasadnionym teoretycznie przez Max- w ella i B ertoliego i św ieżo przez b ez
pośrednie eksperym enty stwierdzonem ciśnieniu św iatła. P og lą d K eplera roz
w in ął się w uzasadnioną fizyczn ie teo- r y ą : teraz musimy tw ierdzić, że słońce posiada siły odpychające, nasze dośw iad
czenia w laboratoryach dają nam w ie l
kości ciśnienia, w yw ieran ego przez słoń
ce na różne ciała, i pozwalają nam zgó- ry obliczać ilościow o odchylenia od N e w ton ow sk iego prawa graw itacyi, które z koniecznością m uszą być stwierdzone.
Czy istnieją działania elektryczne, w y w ołujące rów nież odchylenia od prawa N ew ton a,— uw ażać to należy za k w estyą otwartą; dopiero g d y zupełnie obejmiemy ilościow o rachunkiem n iew ątp liw ie is t
niejące ciśnienie św iatła, będziem y m ogli w yp ow ied zieć sąd o tem, czy istnieje lub nie inna jeszcze siła na odległość, czy potrzebne są inne jeszcze przypuszczenia lub też czy w ystarcza samo tylko przy
puszczenie Keplera.
m k h.
FELIKS LE 0A N T E C .
O DZIEDZICZNOŚCI.
(D o ko ń cze n ie).
A le w takim razie asym ilacya pociąga za sobą dziedziczność!
808 W SZECHŚW JAT Nr 51 W rzeczy samej, kaw ałek, odłączony
od ustroju żyjącego i zd olny do ży cia sam przez się w dalszym ciągu , tw orzy w łasną substancyę sw oję i przybiera stopniow o formę ustroju, ed k tórego w ziętym został, bow iem ta sama sub- stancya w ym aga niezbędnie i tej samej formy. A z te g o punktu w id zen ia isto ty żyjące dzielą się na d w ie k a te g o r y e : 1) te, których część jakakolw iek, p ierw sza lepsza, zdolna je st do życia sama przez się, czy li je st w m ożności asym i- low ania poza obrębem ustroju rod ziciel
skiego, od k tórego może b yć odłączona;
przykład : stułbie i t. d.; i 2) takie, k tó rych część jakakolw iek, oddzielona od ciała rodzicielskiego, do ży cia nie je s t sama przez się zdolną; zachodzi to na- przykład u zw ierząt w yższy ch i cz ło w ie
ka. L ecz, chociaż w tej ostatniej kate- goryi stw orzeń jakikolw iek, dow olnie w ybrany kaw ałek, nie m oże ży ć sam przez się, to tem nie mniej, w zam ian za to istn ieją w ustrojach tych specyalne elem enty, zdolne do asym ilow an ia n a w et poza obrębem ciała rod zicielsk iego, e le menty, zw ane ogóln ie produktam i roz- rodczemi. E lem ent przeto rozrodczy, je st w ięc, chcąc go określić ściśle, częścią ciała, tem się różniącą od innych, że je st w stanie istn ieć i ży ć sam przez się; w yn ika to o czyw iście ze w szystk ich rozw ażań poprzednich.
O gólnie jednak panuje dziś w nauce określenie inne, różne bardzo od n aszego, poniew aż w ysnuw ano, ja k b y um yślnie, w nioski z badań nad człow iekiem tylko;
określenie to czyni z produktów rozrod
czych elem enty, obdarzone jakąś tajem niczą siłą i zasadniczo różne od innych tkanek ciała, elem enty, w których w n ę trzu jak ob y cały ustrój je s t . reprezen
tow an y w sposób nieco podobny do holm unculusa sperm atystów . T eorya ta, dzisiaj panująca, tak zw an a teorya p la zm y rozrodczej zdaje mi się b yć szkod
liw ą i błędną. Jajko je st poprostu su b stan cyą człow ieka, która żyć m oże sa
ma przez się; poczyuając od ch w ili, g d y zacząć m oże ży c ie sam otne, czy li asym ilow anie, w cią ż w zrastająca m asa substancyi je g o przybiera n ieu b łagan ie
pew ne konieczne formy, sprowadzając w ostatecznym w yn iku postać ludzką, zupełnie tak samo, jak w id zieliśm y przed ch w ilą— czynna część jajka k u iy krok za krokiem przekształca się w kurczę.
Od chw ili, g d y z jajka p o w stała już substancya kury i kiedy zaczęła proces asym ilow ania, przybiera ona nieub łaga
n ie stopniow o kształty, sprowadzając formę kury; i zupełnie tak samo substan cya człow ieka, asy miłująca, nieubłaganie przybiera i formę człow ieka.
Chciałbym jednak, abyście zau w ażyli zaraz, że przeto z pow odu dziedziczno- ścinie mamy się co pytać, za sprawą czego się dzieje, że istnieje w o g ó le taka substancya człow ieka, obdarzona w ła sn o ścia m i: 1) asym ilow ania, co je st jej cechą w spólną wraz ze w szystk iem i innem i substancyam i żyjącemi; 2) przy
bierania nieubłaganie i koniecznie, skoro asym iluje, form y zadziw iająco, cudow nie dokładnej, ścisłej i uporządkowanej, jaką jest forma człow ieka. Istn ien ie substan
cyi takiej, przybierającej k ształt członka, lub, co na jedno w ychodzi, istnienie człow ieka, z tej substancyi złożonego, leży ju ż gdzieindziej, m ianow icie w obrę
bie nauki o pochodzeniu gatunków . Że istnieje substancya zdolna do a sy m ilacyi, n ależy to do szeregu zjaw isk chem icznych w naturze; że substancya ta jako forma ró w n ow ag i ma formę określoną, czasam i n aw et za w iłą n iesły chanie, to nas zadziw ia nie tak bardzo, nie w ięcej, niż punlft pierw szy, bo trze
ba przecież, aby substancya m iała jakąś formę; lecz że ta tak za w iła forma sta n o w i godny uw ielbienia ustrój, m echa
nizm zdolny dostarczyć sobie w tak bar
dzo zm iennem środow isku w szy stk ieg o, co mu je st koniecznem do życia, czyli do asym ilacyi, oto co jest niem al w i
doczne.
A jednak dzięki przew ażnie gen iu szow i n ieśm ierteln ego n aszego Lamarcka, ojca teoryi transform istów, m ożem y już dzi
siaj do p ew n ego stopnia w ytłu m aczyć sobie, jakim sposobem prosta substancya pierw otna m ogła się stop n iow o dosko
n alić krok za krokiem, aż się znalazła w tym zadziw iającym , niem al cudownym
N r 51 WSZECHŚWIAT 8 0 9 stan ie, w jakim się dziś znajduje. Z aczy
nam y jnż dzisiaj pojm ow ać poniekąd, jakim sposobem rów nolegle do ew o- lu cyi m orfologicznej, co doprowadziła aż do p ostaci człow ieka, zachodziła rów nież ew olu cya chemiczna, której w ynikiem je st dziś substancya czło
w ieka.
D ziś w ięc, skoro istnieją już ludzie, obdarzeni zdolnością do asym ilacyi, sub
stan cya ludzka, ży ć mogąca, przybiera z nieubłaganej konieczności praw natu
ry formę ludzką; lecz, powtarzam to raz jeszcze, fak t sam ego istnienia tej godnej podziw u substancyi nie powinien nas zajm ow ać bynajm niej, kiedy badamy dziedziczność. Cała biologia sprowadza się do zupełnej, dokładnej analizy źdźbła rośliny; trzeba um ieć koniecznie ograni
czyć się i badać nasamprzód dziedzicz
ność n iezależnie od pow staw ania gatu n ków, poniew aż znajom ość dziedziczności je s t rzeczą niezbędną w badaniu tego pow staw ania; każdy gatunek, dzisiaj is t
niejący, p ow stał z p ew n ego gatunku pier
w o tn eg o przez nagrom adzenie się cech dziedzicznych.
Co zaś do zapytania, jaką też może być budowa m olekularna substancyi, co ma człow ieka za formę rów n ow agi sw o jej, to chem ia obecna nic nam odpow ie
dzieć nie je st w stanie; lecz czy umiemy określić zw iązek ścisły choćby tylko m iędzy budow ą m olekularną substancyi chem icznej a tak bardzo nieskom pliko
w aną formą najprostszych kryształów?
Z adow olm y się przeto tem, że wraz z transform istam i rozumiemy, że sub
stan cya człow ieka m ogła tw orzyć się stop n iow o i zam iast przeniknąć w ukry
te dziś głębiej budow y, powróćm y raczej do rozw ażań n aszych nad k w estyą dzie
dziczności.
* *
*
M ów iliśm y dotąd jedynie o formie sw oistej i o su bstan cyi sw oistej, o for
mie człow ieka, kozy, kapusty, i o sub
stan cyi człow ieka, k ozy i kapusty w ogóle. { A jednak nie w szy scy ludzie są do siebie podobni; istnieje, p ow iecie, przecież for
ma indywidualna; zobaczym y też zaraz, ;
że istnieje rów nież substancya in d yw i
dualna.
W tym celu rozpatrzm y nader prosty przypadek; m ianow icie, zbadajmy jednę z tych roślin, co się rozmnażają n ajłat
w iej zapom ocą tak zw anych przez nasze panie ablegrów . Znacie w szy scy zape
wne b egon ię i w iecie też przecie, że begonia, pokrajana na n iew ielk ie ka
w ałki, może w rękach dobrego ogrod
nika dać początek dużej liczb ie osobni
ków now ych.
W ybierzm y z pośród begonij pew nego gatunku jakąś jednę, odznaczającą się silnie zaznaczonem i cechami osobistem i z pom iędzy innych tej samej odmiany.
Jeżeli porobimy ablegry z m ałych jej kaw ałków , otrzym am y z czasem begonie nowe, które posiadać będą osobiste od
rębne cechy rośliny rodzicielskiej.
P ak t ten zakreśla dokładnie pojęcie dziedziczności; istn ieje w naturze nietyl- ko dziedziczność cech sw oistych gatunku, lecz rów nież dziedziczność cech osobi
stych, lub, aby zn ów użyć języka, jaki słu ży ł nam przed chw ilą, każdy kaw ałek b egonii odtwarza przez asym ilacyą nie- tylko substancyę begonii w ogóle, lecz rów nież substancyę pewnej b egon ii okre
ślonej, substancyę osobistą. Innem i sło
w y, każdy osobnik utw orzony jest z sub
stancyi jemu w łaściw ej, odrębnej i za
chowuje, przez asym ilacyą, tę substancyę swoję, jemu w łaściw ą, odrębną. Oto fakt, któregośm y nie m ogli przewidzieć a priori, lecz który n ajoczyw iściej w y nika z przykładu ablegrów begonii. P a w e ł i A ntoni są obadwaj ludźmi, oba- dwaj utw orzeni z substancyi człow ieka, lecz nie z tej samej substancyi czło w ie
ka; P a w e ł u tw orzony je st z substancyi P aw ła, A ntoni zaś z substancyi A n to niego. R óżnicę m iędzy nim i stan ow i n ietylk o ich postać, ich forma, lecz rów nież ich substancya, będąca z formą tą w jaknajściślejszym zw iązku, to znaczy, że g d yb y można b yło zrobić tak, aby odłączony od k ażd ego z nich k aw ałek ży ł i asym ilow ał, kaw ałek P a w ła od tw orzy łb y P aw ła, kaw ałek A n to n iego — A n ton iego. N iestety, dośw iadczenia te - g o na człow ieku zrobić nie jesteśm y
Nr 51 w s ta n ie : stosunki p łcio w o ści zb y t są
tu zaw iłe.
* *
*
R zecz dziw na n ie z w y k le : jed yn e ele
m enty człow ieka i zw ierząt w yższych , zdolne do życia same przez się, czy li do odtwarzania postaci rodzicielskiej, na pierw szy rzut oka zdają się niezdolne do asym ilacyi; są one niezupełne! N ie mam zamiaru w chodzić tu w żadne szczegóły zjaw isk płciow ych; niechaj w ystarczy, że przypom nę tu fakt t a k i : jajko, z którego p o w stać może człow iek, tw orzy się ze zlania elem en tów m ęż
czyzny z elem entam i kobiecem i. M ów iąc inaczej, pewna ilość substancyi ludzkiej, zdolna dać początek now em u czło w iek o w i, pow stać m usi ze zlania się dw u róż
nych ilości substancyj odm iennych, z dw u różnych osobników pochodzących. Stąd w ięc syn nie je st dalszym ciągiem ojca;
substancya syna nie je st substancyą oj
ca; nie je st ona rów nież czy stą substan- cyą matki; je st to m ieszanina dwu tych odm iennych substancyj. Ta n ow a m ie
szanina posiada przeto w łasn e cech y o so biste, pom iędzy którem i m ogą być p ew n e cechy ojca, pew ne cechy matki, lecz rów nież i cechy całkiem now e, n iek ied y odmienne zupełnie od cech rodzicielskich.
A zależnie od przypadku, zależn ie od stosunku składników m ieszaniny, każde jajko tej samej pary rodzicielskiej p osia
dać będzie cechy różne od in n ego jajka tych sam ych rodziców . D z ie ci jed n ego ojca i jednej m atki nie są też w zu p eł
n ości podobne do siebie; jedne z nich podobne są do ojca, inne zn ów do m at
ki, a inne jeszcze nie są zu p ełn ie p o dobne do rodziców .
W szystk o to czyni p ojęcie d zied zicz
ności złożonem nieco bardziej i w p row a
dza odm iany w postaciach osobników . D ziedziczn ość całk ow ita istn ia ła b y je d y n ie w przypadku partenogenezy, czy li tam , gd zie ustrój rodzicielski rozm nażał
b y się w y łą czn ie sam przez się. N ie ma to m iejsca u człow ieka, lecz istn ieje, ja ko fak t zw yczajn y u p szczół, ro z w ie
litek, m szyc i t. p.
Z apobiega też to w szystko, cośm y do
piero co m ów ili, pewnem u sposobow i w yobrażania sobie dziedziczności. Z a pytujem y często, i zaraz zobaczym y d la
czego m ianow icie, czy ta lub inna cecha człow ieka jest dziedziczną, to zn aczy, czy le ż y ona z konieczności w samej n a turze substancyi osobistej danego osob - nika. G dyby człow iek rozm nażał się sam jeden, a syn tw orzył się tylko z sub
stan cyi ojca, z ła tw o ścią dałoby się sprawdzić, czy dana cecha jest, lub nie, dziedziczną, w ed łu g tego, czy ją u syn a spotykam y, czy też nie spotykamy; na n ieszczęście jednak, poniew aż syn po
w staje częścią z substancyi ojca, częścią z substancyi odmiennej, zdarzyć się prze
to może, że przypadkowo w tej m iesza
ninie w ob ec rozm nażania p łcio w ego za g i
n ie cecha, co w ystąp iłab y może w razie partonogenezy. J eżeli w ięc pew na ja kaś cecha przechodzi z pokolenia na po
kolenie, tw ierdzić m ożna stanow czo, że je st ona dziedziczną; gd y jednak nie przechodzi, nic tw ierdzić nie należy;
m ogła ona być dziedziczną i zagin ąć jed yn ie w skutek dołączenia się substan- cyi m acierzystej.
W ydać się jednak może dziwnem, że po w szystkiem , o czem m ów iłem na początku, jeszcze poddaję dyskusyi kwe- styą, czy dana jakaś cecha je st d zie
dziczną, innem i słow y, czy taka lub inna osob liw ość form y osobnika jest, lub nie je st w zw iązku z naturą je g o substancyi osobistej. P och od zi to stąd jednak, że, aby nie w ik łać i nie zaciem niać całości w yłożen ia k w estyi, nie mó- Aviłem dotąd nic jeszcze o pewnej przy
czynie zmian w formie osobników , o przyczynie całk ow icie niezależnej na
w e t od natury ich substancyi, a będącej w ynikiem tylk o w arunków środowiska.
L ecz zanim zajmę się zbadaniem tej przyczyny, zm uszony jestem p ośw ięcić słówr k ilka czemuś innemu jeszcze, co rów nież kom plikuje naszę k w esty ę dzie
dziczności.
* *
*
Z jajka, zapom ocą procesu asym ila- cyjnego, pow staje człow iek, u tw orzony j z substancyi ludzkiej, lecz przecież ta
WSZECHŚW IAT 811 substancya ludzka n ie je st jednorodną.
S ą w człow ieku kości, muskuły, naskó
rek, nerw y i t. d. Jak że przeto m ów ić o substancyi osobistej, gd y całość tak je st niezm iernie złożoną? Różnorodność analogiczna istn iała jednak i u begonii rów nież, odpow iem y, a tem nie mniej każdy k aw ałek b egon ii daw ał begonię taką, jak rodzicielska. A pochodzi to stąd, że ta różnorodność je st czysto pozorną i maskuje tylk o w rzeczy samej istn iejącą jedność osobnika. P a w e ł i A n ton i napozór utw orzeni są z tych sa
m ych m uskułów, z tych sam ych nerwów, te g o sam ego naskórka, a jednak niema przecie jedn ego jed yn ego typu m uskułów człow ieka, n erw ów je g o i t. d., z k tó
rych m ożnaby u tw orzyć bez różnicy P a w ła lub A n ton iego. P a w e ł ma ner
w y P a w ła , A n ton i nerw y A ntoniego, charakter osob isty substancyi, każdemu z nich w łaściw ej, pozostaje niezm ienny w e w szystk ich częściach złożon ego ciała, jak k olw iek podobne b yłyb y pozornie części ciała P a w ła do części ciała A n to n iego i odwrotnie. O to zresztą przykład, który w yjaśn i w am odrazu, jak tu jest m ożliw ą jedność taka śród różnorod
ności.
Mam tutaj d w ie oto ta lie kart, jakich do gry używ ają. K arty jednej z nich mają grzb iety niebieskie i rysunek pro
stokątny, grzbiety drugiej ta lii są różo
w e i posiadają rysunek kw adratow y. J e
że li jednak patrzę na te karty ze strony, z której patrzy na nie gracz, co je trzym a w ręku, znajduje w każdej z talij ósem kę pikow ą, siódem kę treflow ą i t. d., a stąd w yd aćb y m i się m ogło, że bez różnicy będzie, je żeli kartę z jednej talii zm ienię z odpow iednią kartą ta lii dru
giej. L ecz je st to złudzenie, pochodzące stąd poprostu, żem oglądał obiedw ie talie z jednej tylk o strony. Obejrzawszy grzbiety, stw ierdzę odrazu jednorodność najzupełniejszą każdej talii; w szystkie karty z pierw szej są niebieskie i rysunek mają prostokątny, w szy stk ie z drugiej różow e o rysunku grzb ietów kw adrato
w ym . Przeto, zależnie tylko od punktu w idzenia, stw ierdzam y jedno- lub też różnorodność. Z upełnie to samo zacho
dzi z naszym A ntonim i P aw łem . Jeżeli badam ich z punktu w idzenia tkanek,, stwierdzam, że każdy z nich w rzeczy samej z jednakow ych składa się elem en
tów , jak w d w ie ta lie kart w chodzą jednakow e karty. L ecz je żeli patrzę na nich z punktu w idzenia indyw idualnego, stw ierdzić muszę, że w szystkie elem enty A n ton iego mają pewną wspólną, sobie w ła ściw ą cechę (ten grzbiet kart po
przednio), która bezw arunkowo odróżnia je stanow czo od odpow iednich elem en
tów P aw ła .
To u stan ow iw szy, nie będę ju ż w ięcej zajm ow ał się różnorodnością, co w k a ż
dym osobniku pow staje w skutek różni
cow ania się komórek i m ów ić znow u będę moim językiem sy n tety c zn y m : A n toni składa się z substancyi A ntoniego, P a w e ł z substancyi P aw ła.
* *
*
Przechodzę teraz do zmian, jakie zajść m ogą w osobniku o substancyi danej pod w p ływ em zew nętrznych w arunków środowiska. W idzieliśm y przed chwilą, że forma osobnika pozostaje w zw iązku z naturą składającej go substancyi; je st jednak oczyw istem , że zw iązek ten nie przeszkadza w cale, aby czynniki zew n ę
trzne w p ły w a ły chw ilow o na tę formę;
ciało w ięk szości zw ierząt nie je st twar- dem, a w p ły w y otaczające m ogą defor
m ow ać je mniej lub więcej. Bańka m y
dlana, mająca k szta łt kulisty na w olnem powietrzu, w dośw iadczeniach P lateau przybiera k szta łty siatki. W ten sam sposób istota żyjąca pozbaw iona szk iele
tu i mająca w w od zie sw obodny k ształt kuli, na chw ilę stanie się sześcienną, skoro ją w sześcianie ściśniem y. Inne- mi słow y, pow iedzieć należy, że na for
mę osobnika w p ły w a natura składającej go substancyi, w pew nych warunkach środowiska. N a w e t gd y substancya nie zm ienia się w ew nętrznie, forma m oże uledz zm ianie pod w p ływ em czynników zewnętrznych.
W dośw iadczeniach P lateau a z bańka
mi m ydlanem i w p ły w siatki określa for
mę takiej bańki raz na zaw sze. T ym czasem, g d y chodzi o isto tę żyw ą, w p ły
8 1 2 WSZECHŚW IAT N r 51 w y zew nętrzne działają kolejno przez
c ią g całego życia od stadyum jednoko
m órkow ego jajka aż do śm ierci. 1 w k aż
dej ch w ili zm ieniają one mniej lub w ię cej postać osobnika na drodze ew o lu cy i jego. A zauw ażm y przytem , że tak i rozw ijający się osobnik w ytw arza w k aż
dej ch w ili szk ielet mniej lub w ięcej oporny, który w m niejszym lub w ięk szym stopniu utrw ala ch w ilow o otrzy
maną formę i zachow uje przeto w s z y s t
kie pod w p ływ em czynników zew n ętrz
nych przypadkow o p ow stające form y ch w ilow e osobnika. O detnijcie dziecku rękę, a rosnąć będzie nadal z jedną rę
ką, bow iem ta cecha u rzeczyw istn ion ą i utrw aloną została przez je g o tw ardy szkielet. A jest to zm iana bardzo zn acz
na;. codziennie zachodzić m ogą ty sią ce mniej znacznych, które jedn ak ustalają się w szkielecie.
P o ży w ien ie rów nież w p ły w sw ój w y w ierać może; zależnie od te g o , czy kar
m iono dziecko chlebem, czy też mięsem, będzie ono w praw dzie w ytw a rza ło sub
stan cyę w łasną przez asym ilacyą, ale substancye dodatkowe, które stan ow ią o szkielecie, w razie różnych pokarm ów rów nież będą rozm aite. A różnice tak ie nagrom adzać się będą w ciągu życia, tak że nareszcie po u p ły w ie p ew n ego czasu na ich tle p ow stać m ogą n a w et znaczne różnice m orfologiczne m iędzy dwuma osobnikami, co z tej samej sub
stancyi p ow stały obadwa, m ięd zy np.
dw iem a siostram i m szycam i, pochodzą- cem i z tej samej lin ii p artenogenetycznej.
Stąd to pochodzi w łaśnie, że p ow ie
dzieć tr z e b a : każd y osobnik je st w y n i
kiem dwu czynników , d zied ziczności i w y chow ania. D ziedziczn ość to w łasność, to natura je g o substancyi osobistej, to całość w łasn ości jajka, z którego pocho
dzi. W ych ow an ie to ca łok ształt w a runków zew nętrznych, które w p ły w a ły na rozwój osobnika. Stąd ła tw y już w niosek, że odm ienne w y ch o w a n ie n a
dać może odmienne form y osobnikom o tej samej dziedziczności (tych sam ych dziedzicznych skłonnościach), a z drugiej strony w ych ow an ie jedn ak ow e je st w sta n ie nadać pew ne cechy w sp óln e dw u
osobnikom o skłonnościach dziedzicznych rozm aitych (cechy zbieżności). J e st to n aw et k w estyą pierwszorzędnej w a g i, nad którą jednak nie będę tu się zatrzy
m yw ał, określić granice cech rozbież
nych, jakie nadać można bezkarnie (nie sprowadzając śmierci) dwu osobnikom o tej samej dziedziczności. Zmianom tym , zachodzącym pod w p ływ em w y chow ania, nadają n azw ę cech nabytych.
Jeżeli zresztą chcem y być ścisłym i, to w rzeczyw istości w szystkie cechy ustro
ju dojrzałego uw ażaćby należało za ce
chy nabyte, bo każda z cech tych nosi mniej lub w ięcej ślady w y ch ow yw an ia się ustroju. Lecz je st W'e zw yczaju u w a żać, jako cechy specyalniej nabyte te ce
chy, które p ow stały pod w p ływ em warun
k ów różnych od tych, w jakich normal
nie rozw ijał się dotąd gatunek osobnika.
P o w sta je tutaj, co do tych cech n a
bytych, pewna k w estyą, która nie istn ia
ła w dośw iadczeniach P lateau a z bań
kam i m ydlanemi. Gdy bow iem bańka taka przyjmie k ształty rusztow ania sia t
ki, substancya jej nie u lega zmianom, czyli, gd ybyśm y ją zebrali i w ydm uch
nęli znow u na w olnem pow ietrzu, sta ła b y się zn ów kulistą. Czy to samo b ę
dzie m iało m iejsce i z isto tą żywą?
O czyw iście, g d yb y jedynem zjawiskiem , zachodzącem w g łęb i substancyi żyw ej, b yła asym ilacya, odpow iedź na pytanie to m ożnaby dać natychm iast; niema zm ian żadnych w substancyi żyjącej pod w p ływ em czynników zew nętrznych. A le do zjaw isk naprawdę ży ciow ych , do zja
w isk asym ilacyjnych, dołączać się m ogą zjaw iska rozkładu, a całość tych dwu rodzajów zjaw isk p ociągnąć m oże za sobą zm iany w naturze substancyi; w y c h o w a nie zdolne jest odm ienić dziedziczność.
Substancya żyjąca, zaw arta, niby w w ię zieniu, w formie, co nie je st jej form ą normalną, może uledz zmianom, które ją przystosują do te g o jej w ięzienia. M oż
liw o ść tak ą zaznaczam tu jedynie; szcze
g ó ło w e roztrząsanie tej spraw y podałem na innem m iejscu ').
') Evolution individuelle et Heredite. Alcan 1898.—I/unite dans l ’etre vivant. Alcan 1902.