• Nie Znaleziono Wyników

..................................... 2000 179

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "..................................... 2000 179"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

n r IV/Oc-2734/47

W ydano z pom ocą fin a n so w ą P o lsk ie j A k ad em ii N au k

TREŚĆ ZE SZ Y T U 7—8 (2129—30)

N o w a c k i E., K oew olucja r o ś lin i z w i e r z ą t ... * 169

C z a p l i ń s k i W. B., P ro fe so r W itold S te fa ń s k i ja k o człow iek i uczony . . 173

J a k u b o w s k i J. L., M aled iw y archipelag* «13 p ro w in c ji i 12 000 w ysp» . . 176

W o j t u s i a k R. J., I II Ś w iato w y K ongres D ziałalności P od w o d n ej i „O ce­ an y 2000 ... 179

K o c h a n W., W y p ra w a n a d A d ria ty k ... 184

K ę p c z y ń s k a M., A m y lazy ro ślin n e , i-ch p ra k ty c z n e zastosow anie i poszuki­ w a n ia now ych źródeł . . . . . . . . . . . . . .• » 187

M a n i k o w s k i S., Tramisfer p a m ię c i ... 190

L o s t e r S., R oślinność b rzeg ó w z b io rn ik ó w zap o ro w y ch w R ożnow ie i C zcho­ w ie ... 192

J o r d a n A., «Po!twory» w k ro p li w ody . ... ... . ... 194

A l e x a n d r o w i c z S. W., Lingiułe w spółczesne i k o p a ln e . . . . . . 196

G u z i ł i i J., K a rp (C yp rin u s carpio L.) w USA) . 199 G e r t y c h o w a R., Małpia p a ją k -c z e p ia k r u d y ...202

K o r c z y ń s k i I. S., M ożliw ości w y k o rz y sta n ia n ek itaro d ajn y ch ro ślin ziel­ n y ch w o ch ro n ie la s u ... 204

D robiazgi przy ro d n icze G ra b arz, N ecrophorus ve sp illio L. (R. K. C y k o w s k i ) ...206

L a n c e tn ik o b ie k te m połow ów (W. S e iid le r ) ... 206

W ięź społeczna u z w ie rz ą t (E. G a d z i ń s k a ) ... 207

T ragiczne n a s tę p s tw a sz to rm ó w n a H e lu (T. W o jto w ic z ) ... 208

R ybołów n a P a łu k a c h (J. K aźm iersk i) . . . . . . . . . . 209

Ł abędź niem y n a P a łu k a c h (J. K a ź m ie r s k i ) ... 209

T ru ją c e ro ślin y żyw opłotow e (W. J. P a j o r ) ... 209

C o p e rn ica n a S ek c ja K o p ern ik o w sk a p rz y P o lsk im T o w a rz y stw ie P rz y ro d n ik ó w im. M. K o p ern ik a w la ta c h 1963— 1973 (B. G om ółka) . . . . . . . 210

O dw iedziny w P la n e ta r iu m w C h orzow ie >(M. P i s z c z e k ) ...211

K ra n ik a N aukow a W spom nienie o doc. Jó z efie Sałabiunie (1902—1973) (J. A. S zaflarski) 212 A k w ariu m i te rr a r iu m T h a yeria b o eh lke i (E ig en m an n 1935) (V. L ah o d a, tłu m . S. S tokłosow a) 213 R o z m a i t o ś c i ... 214

R ecenzje J. E. P f e i f e r : T h e E m e rg e n ce of M an (K. K o w a ls lk i) ... 218

I. T u r o w s k a , J. N i w e l i ń s k i : B o ta n ik a ogólna (Z. M aślankiew icz) 2,19 J. P. H a 11 e t : Ksiięga z w ie rz ą t (K. M.) ^ . 220 U ra n ia P fla n z e n in d r e i B a n den (J. K o rn a ś) ... 221

W y staw a « K ra jo b raz T atr» (K. M.) . . 222

S p ra w o z d an ia P ro p a g o w a n ie o chrony śro d o w isk a p rzy ro d n iczeg o n a P o m o rzu śro d k o ­ w y m (J. C ieplik) . . . . . ... 223 S p ra w o z d an ie z d ziała ln o śc i O d d ziału K ra k o w sk ieg o P T P im . M. K o­

p e r n ik a za r a k 1973 224

S p i s p l a n s z

la. W ILCZOM LECZ, ro ślin a siln ie tr u ją c a d la w iększości zw ierząt, też z n a jd u je a m a to ra

Ib. P R O T O P A R C E (M A N D U C A ) S E X T A , ćm a, k tó re j la rw y m ogą odżyw iać się p ra w ie w szy stk im i g a tu n k a m i ro ślin p sia n k o w a ty c h — bez w zględu n a z a ­ w arto ść alk alo id ó w

II. LEM U R K A TTA , L e m u r ca tta L. Fot. W. S tro jn y

III. W IERZBY. O kolice T om aszow a L ubelskiego. Fot. J. H ereź n iak IV. ŚW IDRZYK I, C lausilia dubia. F ot. Z. P iskarniik

V. ŻÓŁW GRECK I, T e stu d o herm a,nni C m el. Fot. W. S tro jn y

VI. JU R A K R A K O W SK O -C ZĘSTO C H O W SK A . W idok z w y lo tu D oliny S zk la rk i k. D ubia. F ot. S. M ic h alik

V II. OSTAŃ CE w G ó ra ch T o w a m y c h k. C zęstochow y. Fot. Z. P is k o m ik V III. W IESIO ŁEK D W U LETN I, O en o th era bien n is L. F ot. Z. Piskom iik

O k ł a d k a : P IN G W IN , b ez lo te k H u m b o ld ta , S p h en iscu s h u m b o ld ti M eyer. F ot.

(3)

L IP IE C -S IE R P IE Ń 1974 ZESZYT 7—8 (2129-30)

EDMUND N OW ACKI (Puław y)

K O E W O L U C JA R O Ś L IN I Z W IE R Z Ą T

1. EW O LU CJA I GENETY K A P O P U L A C JI

Przeglądając podręcznik paleontologii łatwo zauważyć, że podział dziejów Ziemi na podsta­

wie szczątków roślinnych nie pokryw a się z epo­

kam i stworzonym i w edług pozostałości szkiele­

tów zwierzęcych. Paleontologowie często zasta­

nawiali się nad tym .

Gdy w dewomie na lądzie zaczęły zadomowiać się pierwsze zw ierzęta, zastały one już lądy, a przynajm niej ich w ilgotniejsze rejony, po­

k ry te bujną roślinnością zarodnikową.

Pierw sze zw ierzęta lądowe, kręgowce i stawo­

nogi, były zw ierzętam i drapieżnymi, o czym świadczy budowa zębów tych kręgowców i na­

rządy gryzące stawonogów. W karbonie poja­

wiają się obok paprotników nasiennych również rośliny nagonasienne. Czy te ostatnie były na tyle „lepsze”, aby mogły w stosunkowo krótkim czasie, bo w permie, usunąć na dalszy plan wszystkie paprocie, a więc zarodnikowe i na­

sienne, oraz skrzypy i widłaki? Istnienie fauny lądowej musiało doprowadzić do powstania du­

żej liczby różnych zw ierząt roślinożernych. Mo­

gły one, ze względu na specyfikę składu che­

micznego roślin, przystosować się łatwo do nie­

których gatunków, nie mogły jednak żywić się roślinam i o innym składzie chemicznym. Takimi roślinam i zaw ierającym i odmienne związki che­

miczne były rośliny nagozalążkowe.

W prawdzie nie znam y składu chemicznego ani

w ym arłych gatunków paproci nasiennych, ani współczesnych im roślin nagozalążkowych, ale na podstawie analiz istniejących obecnie niedo­

bitków tych klas możemy stwierdzić, że nago­

zalążkowe zaczęły gromadzić znaczne ilości sub­

stancji toksycznych lub po prostu niesmacznych dla zwierząt.

D rugą i to bardziej dram atyczną zmianą we florze była jurajska wymiana roślin nagozaląż­

kowych na okrytozalążkowe. O ile permską

„zmianę w arty ” można przynajm niej częściowo tłumaczyć lepszym mechanizmem rozmnażania, to tego rodzaju tłumaczenie nie ma zastosowa­

nia dla jurajskiej rew olucji we florze. Mecha­

nizm rozmnażania okryto- i nagozalążkowych jest w zasadzie taki sam. Niemniej w krótkim czasie nastąpiła praw ie pełna w ym iana flory.

2. B IO C H EM IA ZW IERZĄ T

Jak już wspomniano wyżej, pierwsze zwierzę­

ta lądowe były drapieżnikam i. Mięso- czy owa- dożerne zwierzęta w swojej diecie otrzym ują pokarm bogaty w białko i to w dodatku o takim zestawie aminokwasów, jaki jest potrzebny do życia; stąd pojawiające się m utanty niezdolne do syntezy określonego am inokwasu nie były usuw ane z populacji. Gdy na skutek zmiany rozmiarów czy innych przyczyn, zwierzęta te przeszły na w egetariańską dietę, m usiały od-

(4)

żywiać się takim i roślinami, które m iały odpo­

w iedni zestaw aminokwasów. W ydaje się, że zu­

pełnie niejadalną rośliną byłaby taka, która mo­

głaby żyć, nie syntezując jednego z 7 egzogen­

nych aminokwasów. Takich roślin jednak nie ma. Istnieją natom iast rośliny syntezujące czy też akum ulujące jakiś z egzogennych am ino­

kwasów w bardzo m ałych ilościach. Aby móc żywić się takim i roślinami, zw ierzęta m ają dwie możliwości. Jedna, to zmieniać rośliny służące za pokarm; robią to często kręgowce. Znane są przykłady, że gdy w dużej, dobrze odchwaszczo- nej plantacji traw , umieści się m ałe poletko n a­

w et trujących roślin dwuliściennych, rośliny te zostaną zjedzone przez zające. W innych w a­

runkach zające by ty ch roślin w ogóle nie tk n ę­

ły. Inaczej jednak w ygląda spraw a, gdy roślino­

żernym zwierzęciem jest larw a jakiegoś owada czy ślimak. W ędrówki celem uzupełnienia diety, przy m ałej ruchliwości tych zw ierząt, są raczej wykluczone.

Innym czynnikiem pow odującym trudności dla metabolizmu zw ierząt są substancje nieja­

dalne lub wręcz tru jące dla organizmu zw ierzę­

cego.

G eneralna różnica między roślinam i i zwie­

rzętam i polega na obecności system u nerw ow e­

go u zwierząt. Komórki nerwowe, by mogły funkcjonować, nie mogą podlegać działaniu tr u ­

jących związków.

Rośliny, a przynajm niej niektóre gatunki, po­

trafią akum ulow ać w swoich tkankach znaczne ilości substancji neurotropow ych. W związku z tym i substancjam i spotykam y się znów ze zróżnicowaniem między zwierzętam i. O ile duże

m q /

Ac

750

500-

250

TOKSYCZNA DAWKA FENOLU

<

cocc

o

s i

CO

UJ o .

% cc

M OM CO

<

xo

occ

•X.

Ryc. 1. T oksyczność fen o lu dla różn y ch zw ie rz ą t — niższą d la zw ie rząt roślin o żern y ch , k tó re z p aszą p rz y jm u ją znaczne ilości zw iązków fenolow ych, an iżeli d la d rap ie żn y c h , k tó re w p o k a rm ie n ie sp o ty k a ją fen o li

kręgowce, odżywiające się różnymi roślinami, mogą nie otrzym ać daw ki toksycznej, gdyż nie­

k tó re trucizny neu tralizują się naw zajem , to larw y bezkręgowców muszą wytworzyć mecha­

nizm detoksykacji.

Aż do czasu eksperym entu, na światową skalę, z DDT nie orientow ano się, jak taki mechanizm 'powstaje. 25 lat tem u w ystarczyło rozpylić w pokoju kilka miligramów DDT, by w ytruć w szystkie muchy; obecnie niektóre m uchy zno­

szą naw et obsypanie tym preparatem . Muchy przeżyw ające k ontakt z DDT giną jednak na­

tychm iast po opyleniu ich preparatam i pyrre- tru m lub truciznam i fosforoorganicznymi. Po­

dobnie dzieje się w przyrodzie; mszyca grocho­

w a Acerthosiphon pisi nie może rozmnażać się

Ryc. 2. S k ład am in o k w aso w y b ia łe k liści — śred n ie z k ilk u d ziesięciu analiz. A m inokw asy, z k tó ry c h m ogą p o w sta w a ć a lk alo id y , są zak ro p k o w an e, z a k ratk o w an o am in o k w asy , z k tó ry c h p o w sta ją tioglukozydy, am in o ­ k w a sy alk alo d o g en n e i sia rk o w e są toksyczne dla ro ­ ślin, o ile ich zbyt dużo w p u li w olnych am inokw asów

700 - 1ATE BALSAM" 10 0\- F,

v>e

50

In n i. 0

700

50

LrfL

„ m T E FIR“

I f li_

/ // III IV V / II III IV V S ta d ia rozwojowe

700

i O

50

- „EARLY BALSAM" 100

Abies bals.

'tD Picea

® Pinus

S Abies eon.

50

lUnŁanŁ

100

50

fka

/. II III IV V

„ WHITE SPRUCE"

jflL / II III IV V I II III IV V

S tadia rozwojowe

I II III IV V

Ryc. 3a, b. T oksyczność n ie k tó ry c h d rz e w ig lastych w sto su n k u do la rw N eodiprion. R asy odżyw iające się w n a tu rz e ig liw iem jodeł g in ą po p rze n iesien iu na ś w ie rk i czy sosny. M ieszańce F t z rasa m i, k tó re m ogą że ro w a ć n a so sn ach lu b św ierk ach , za ch o w u ją się po ­

śred n io . W g K n e re ra i A tw ooda

(5)

idy łubinowe. Jeżeli jednak przeniesiem y ją na rośliny produkujące glukozydy kwasu medika- genowego, przestaje się rozmnażać. Podobnie, gdy do roślin wprowadzim y alkaloidy o innej stru ktu rze niż m ają alkaloidy łubinowe.

W ydaje się, że owady w ytw orzyły mechaniz­

my, pozwalające im bezkarnie przyjmować duże dawki trucizn pod w arunkiem , że byłyby to trucizny o określonej strukturze. Stonka ziem­

niaczana wabiona je st przez wszystkie rośliny psiankowate, ale tylko na niektórych może się rozmnażać. Z naszych doświadczeń wynika, że z kolekcji roślin psiankow atych stonka rozmna­

żała się najlepiej na Sólanum sisimbrifolium, S. tuberosum i 5. sodomeum. Gorzej na S. ni- grum i zbliżonych gatunkach, jeszcze gorzej na S. dem issum i Lycopersicum esculentum. Roz­

wój larw był zupełnie zahamowany na tytoniu, bieluniu i petunii.

Inny gatunek owada, Protoparce sexta (plan­

sza Ib), am erykańska ćma, zbliżona do naszej trupiej główki, rozw ijała się dobrze na liściach pomidorów, Solanum carolinense, tytoniu i bie­

luniu. W prowadzenie obcych alkaloidów do tych liści również nie miało wpływu na rozwój gą­

sienic. Radioaktyw ne alkaloidy przechodziły przez przewód pokarm owy gąsienic tej ćmy bez większych zmian. Jedy ną trującą rośliną psia- now atą była petunia, w której — nota bene — nie można było znaleźć alkaloidów.

Gąsienice bielinka, odżywiające się roślinami zaw ierającym i tioglukozydy, mogą również bez większej szkody przyjąć dawki alkaloidów wprowadzonych sztucznie do liści kapusty, nie wszystkie alkaloidy są jednak dla nich obojętne.

Łatw o sobie wyobrazić mechanizm odporności na określone trucizny. W przypadku much od­

pornych na azotoks, decyduje o tym tylko jeden gen. Tak samo dzieje się z naturalnym i truciz­

nam i roślinnym i. G atunek owada odżywiający się od milionów lat rośliną produkującą określo­

ną truciznę, musiał w ytw orzyć mechanizm neu­

tralizujący jej działanie. Jeżeli na skutek m u­

tacji roślina zacznie syntezować inną truciznę, stanie się przynajm niej na pewien czas niebez­

pieczną pułapką. Samica wiedziona wrażeniami węchowymi będzie składała jajeczka; wylęgłe z nich larw y znajdą pokarm zatru ty takim związkiem, z którym nie będą mogły się uporać.

Jak długo w populacji roślin będą istniały osob­

niki o pierw otnym składzie chemicznym, część larw wyrośnie i pow staną z nich dojrzałe osob­

niki, które będą składały jajeczka znowu na ro­

ślinach „jadalnych” i trujących. W pewnej chwi­

li pojawi się wśród owadów m utacja zdolna do neutralizacji nowej trucizny. Zm utowany owad będzie miał dwa źródła pokarm u — pierw otną odmianę i zm utowaną. Łatw o sobie wyobrazić efekt końcowy. N iezm utowane osobniki roślin będą stanow iły pokarm dla obydwu form owa­

da, rośliny m u tan ty tylko dla jednej. W do­

świadczeniach wykazano, że z takiej mieszanej populacji, oryginalna form a rośliny musi zginąć i to w ciągu paru lat.

i*

dów — mono- czy oligofagia.

Gdy pokrewne gatunki owadów żywią się róż­

nym i roślinami, często w ytw arzają zupełnie in­

ne mechanizmy detoksykacji. Gdy uda się otrzy­

mać mieszańce takich owadów, część osobników F t ginie, żywiąc się roślinami, które dla czy­

stych gatunków nie były toksyczne.

3. FITO C H EM IA

Gdy porównamy skład aminokwasowy białek roślin z białkami zwierząt, stw ierdzim y, że za­

sadniczo jest on podobny. Inna jest jednak bu­

dowa i fizjologia tych dwu grup organizmów.

Aby u zwierząt mógł spraw nie funkcjonować system nerwowy, musi również spraw nie funk­

cjonować system wydalniczy — nerki. Rośliny nie posiadają ani system u nerwowego, ani ne­

rek.

Zawartość aminokwasów w białku zależy od zaszyfrowanej w DNA informacji. Co się dzieje, gdy określonego am inokwasu roślina syntezuje więcej, aniżeli potrzeba go do syntezy białka?

Najczęściej funkcjonuje sprzężenie zwrotne.

N adm iar aminokwasu blokuje jego syntezę.

Brak systemu nerwowego umożliwia jednak ży­

cie roślinie, która np. zaw iera w puli wolnych aminokwasów 10 razy tyle wolnej tyrozyny, co inny osobnik tego samego gatunku. Zwierzę o tak zmienionym chemizmie zginęłoby. Dla

Ryc. 4. S to n k a: je j la rw y m ogą się odżyw iać liśćm i ro ślin p sian k o w aty ch , ale tylko p rzy określo n y m sk ła ­

dzie chem icznym

(6)

R yc 5. O dcisk liścia paproci. Czy te ro ślin y b y ły m n ie j tru ją c e ?

roślin nadm iar przynajm niej niektórych am ino­

kwasów jest rów nie nie wskazany. A m inokwasy te podlegają procesom degradacji lub konw ersji, w w yniku czego pow stają substancje obojętne lub praw ie obojętne dla organizmów bez sy ste­

m u nerwowego. Mogą się one nagrom adzić w znacznych ilościach w tkance roślinnej;

w skrajnych przypadkach — do 30%, najczęściej jednak od 0,5 do 5% suchej masy.

Osobniki syntezujące, znaczne ilości alkalo­

idów, glukozydów czy innych substancji, które zwykło się nazywać „śmieciami m etaboliczny­

m i” (metabolic trash, Stoffw echsel Asche), rosną często słabiej od form norm alnych. Stąd też w środowiskach, w których regeneracja uszko­

dzeń pow stałych w w yniku żerow ania zw ierząt może być szybka, mało jest roślin akum ulują- cych znaczne ilości substancji toksycznych.

W środowiskach pustynnych, gdzie ze względu na niedobór wody regeneracja je st utrudniona, rozpowszechniają się wolniej rosnące form y, zdolne do syntezy trucizn.

N aturaln a flora zw rotnikow ych stref w ilgot­

nych posiada około 15% gatunków toksycznych, w strefach pustynnych ponad 80% roślin sy n te­

zuje bądź to trucizny, bądź to związki, czyniące rośliny niesmacznymi. Co więcej — nasze nie tru jące rośliny, wprowadzone na stanow iska suchych stepów, czy prerii, stają się trujące.

Badając polskie populacje koniczyny białej stw ierdzono, że tylko ułam ek procentu tych ro ­ ślin syntezuje glukozydy cyjanogenne. Im porto­

w ana do Teksasu koniczyna, już po kilku latach stała się praw ie w 100% cyjanogenna. To samo stało się z życicami w A ustralii i Turkiestanie, z mozgą w A ustralii, a z kostrzew ą w prerio- w ych stanach USA. Że zm iany te są wynikiem przesunięć w populacji, świadczy fakt, że w identycznych w arunkach, w fitotronie formy, k tó re uległy selekcji w suchym stepie, nadal syn tezują trucizny, form y bez selekcji wykazu­

ją tylko niski procent osobników toksycznych.

Znane jest zjawisko w zrostu udziału tojadu na halach pod w pływ em wypasu. To samo można powiedzieć o jaskrach. Na am erykańskiej prerii wprowadzenie bydła zwiększyło udział we flo­

rze piołunu, łubinów, łub. mików i ostróżek, a więc roślin gorzkich.

Synteza trucizn jest niew ątpliw ie dobrym za­

bezpieczeniem się przed zwierzętam i roślino­

żernym i. Ja k wykazano to jednak powyżej, zw ierzęta mogą się adaptować.

Większość współczesnych roślin dw uliścien­

nych jest trująca. To, że nie notuje się zatruć burakam i, pietruszką czy kapustą, spowodowane jest naszym urozm aicanym jadłospisem. Ssaki żywiące się roślinami, jak już wspomniano, z w yjątkiem sy tuacji doświadczalnych, najczęś­

ciej też nigdy nie żywią się jednym gatunkiem roślin.

A by skutecznie chronić się przed roślinożer­

nym i ssakami, inform ację o toksyczności musi roślina dać natychm iast, to znaczy, zaraz po ugryzieniu rośliny zwierzę musi przeżyć przy­

k rą sensację, aby nauczyło się jej unikać.

W przeciw nym razie toksyczność nie będzie m iała selekcyjnego znaczenia dla roślin. Inaczej w ygląda spraw a z bezkręgowcami; tu wystarczy, że roślina jest trująca. K ilka ugryzień przez larw ę owada zm niejsza powierzchnię asym ila- cyjną o ułam ek procentu. Jedno machnięcie językiem krow im może zniszczyć całą roślinę.

W trzeciorzędzie najpierw rozwinęły się rośli­

nożerne ssaid nieparzystokopytne. Znając współ­

czesne konie, tap iry czy nosorożce możemy przypuszczać, że w ym arłe nieparzystokopytne m iały podobne współczesnym gatunkom tru d ­ ności z traw ieniem roślin. Stąd w ybierały praw ­ dopodobnie rośliny dw uliścienne jako bardziej straw ne; w efekcie, w szystkie stepy zarosły tra ­ wam i — roślinam i jednoliściennymi, które choć najczęściej nietrujące, w ytw orzyły najlepszy mechanizm ochrony przed pożarciem — są nie­

straw ne. Np. koń traw i kw itnącą traw ę tylko w 20— 30%. Rośliny te m ają swój stożek w zrostu n a pow ierzchni gruntu. Ssaki nieparzystokopyt­

ne zniszczyły więc stepow ą roślinność dw uliś­

cienną i dlatego m usiały ustąpić miejsca prze­

żuwaczom, któ re dzięki mikroflorze przedżołąd- ków mogą traw ić rośliny jednoliścienne z w y­

dajnością 60—80%.

Biolog odpow iadający na pytanie: po co rośli­

ny produkują alkaloidy, fenole czy glukozydy — zdaniem „po to, aby nie zostały pożarte”, oskar­

żony jest o tełeologizm. Sądzę, że to samo moż­

na byłoby sformułować tak: genotyp sy n te ty ­ zujący substancje toksyczne lub niestraw ne ma większe szanse reprodukcji, gdyż mniej zwie­

rząt będzie go niszczyło. Na potw ierdzenie tego

(7)

tak długo, dopóki nie sprowadzono do K alifornii owada, dla którego hyperycyna nie była truciz­

ną. Podobny przykład dotyczy kaktusów zawle­

czonych do A ustralii.

Wiele niespokrew nionych ze sobą gatunków roślin syntezuje podobne lub naw et identyczne substancje toksyczne. Powoduje to pewne za­

kłopotanie tych system atyków , którzy na pod­

staw ie cech chemicznych próbują konstruować rodowody roślin. Przekształcenie egzogennego aminokwasu w alkaloid wymaga jednak tak nie­

w ielu reakcji, że niezależne pow stanie tej cechy jest bardzo prawdopodobne.

przez duże zw ierzęta daje inform acja smakowa.

Na tym miejscu należałoby przypomnieć wy­

głoszoną 90 lat tem u przez S t a h 1 a uwagę —

„Nie wszystko, co jest zielone jest smaczne dla zw ierząt”.

Ewolucja roślin i zwierząt biegła więc w ten sposób, że z jednej strony preferow ała rośliny jak najm niej smaczne, jak najbardziej niestraw ­ ne dla zwierząt, z drugiej strony powodowała powstanie gatunków zwierząt, które przystoso­

wały się do określonych trucizn. W efekcie ist­

nieje około miliona gatunków roślin i kilka mi­

lionów gatunków owadów.

W. BOGDAN C Z A P LIŃ SK I (W arszaw a)

P R O F E S O R W IT O L D S T E F A Ń S K I JA K O C Z Ł O W IE K I U C Z O N Y

P ro f. d r W itold S te fa ń sk i

P rofesor S t e f a ń s k i należał do ludzi, któ­

rych jakby nie im ał się czas. Młodość, usposo­

bienia i wrażliwość serca jakie zachował do ostatnich dni swojego życia spraw iają, że nie­

prawdopodobna, bo tak odległa w czasie wydaje się data Jego urodzin przypadająca na 25 lipca

1891 r. w Kielcach.

Początkiem edukacji Profesora było rosyjskie gim nazjum rządowe w Pińczowie. Po wybuchu bojkotu szkół rosyjskich w 1905 r. przeniósł się do szkoły handlowej w Kielcach, gdzie językiem wykładowym był język polski. Młody uczeń nie pozostał bierny wobec ruchu narodowo-wyzwo- leńczego i w ram ach organizacyjnych PPS dzia­

łał aktyw nie w szkolnych kółkach naukowych zajm ujących się m. in. nielegalnym krzew ie­

niem oświaty. W spominając tam te czasy P rofe­

sor mówił pół żartem „nie lubię szewców”. Wy­

tłum aczenie owej niechęci nie mającej nic wspólnego z brakiem sym patii dla tego potrzeb­

nego i o bogatych tradycjach w naszym kraju zawodu, jest proste i opiera się na przypadku.

Okazało się bowiem, że szewcem właśnie był ojciec jednego z tajnie nauczanych przez P rofe­

sora dzieci, ojciec — niewdzięcznik, który do­

niósł władzom carskim o tajnej działalności Profesora. Było szczęściem w nieszczęściu, że rezultaty denuncjacji przyszły już po m aturze uzyskanej w 1909 r. Zapalony społecznik został aresztowany i osadzony w więzieniu. Niełatwe były starania m atki o uwolnienie młodocianego więźnia z chęcińskich kazamatów. Upór i wy­

trwałość mogą jednak wiele. Po kilku miesią­

cach syn wraca do matki, która jednak świado­

ma iluzoryczności uzyskanego zwolnienia, nie traci chwili czasu i ekspediuje syna za grani­

cę — do ówczesnego c. k. K rakowa a stam tąd do Genewy. W ywiad rodzicielski nie omylił się ani trochę: nie upłynęła naw et godzina od chwi­

li odjazdu zwolnionego więźnia, gdy do miesz­

kania wkroczyli żandarm i z nakazem zsyłki na Sybir. D ramatyczne, pełne napięcia chwile mi­

nęły szczęśliwie i uciekinier znalazł się w bez­

piecznej Genewie, gdzie w stąpił na Wydział Przyrodniczy U niw ersytetu. O żadnych w aha­

niach w wyborze kierunku studiów nie było mowy. Stało się tak nie dlatego, że nie było innej możliwości. Profesor podkreślał niejedno­

krotnie, że jeszcze w szkole mając niespełna 14 lat postanowił zostać zoologiem. Zam iaru te ­ go nie zmienił w okresie krystalizow ania się charakteru i zamiłowań, którem u towarzyszą u w ielu młodych ludzi w ahania i rozterki. Nie­

mała w tym zasługa i nauczyciela S t a n k i e ­ w i c z a ze szkoły w Kielcach. Profesor Stan­

kiewicz wcześnie dostrzegł w swoim uczniu wielkie zamiłowanie i talen t do nauk przyrod­

niczych i dopomógł nie tylko w ich ugruntow a­

niu lecz zajął się swym podopiecznym tak ser­

decznie, że ułatw ił mu naw et sta rt n a studiach w obcym k raju przez bezpośrednią pomoc ma­

terialną. Uzdolnienia i inne przym ioty przysz­

łego uczonego dostrzeżone zostały również na U niw ersytecie Genewskim. Jeszcze przed ukoń-

(8)

czeniem studiów zaproponowano Mu objęcie stanow iska asystenta przy K atedrze Zoologii.

Oznaczało to już m ałą stabilizację życiową dla niezbyt m ajętnego stud enta borykającego się z trudnościam i m aterialnym i. W ynikały one z konieczności utrzym ania się i opłacenia czes­

nego w U niw ersytecie a także z faktu, że uczel­

nia nie asygnowała środków n a zbieranie m a­

teriałów do badań. Musiał więc m łody asystent z własnych funduszów opłacać rybaków pom a­

gających w kolekcjonow aniu nicieni w olnożyją- cych w jeziorze Leman. Były one przedm iotem rozpraw y doktorskiej zainicjowanej przez orof.

E. Y u n g a, K ierow nika K ated ry Zoologii.

W r. 1914 Profesor kończy studia i na podstawie pracy Recherch.es sur la faunę des N em atodes libres du bassin du Lem an uzyskuje stopień

„docteur es sciences n aturelles” . D oktorat jest początkiem działalności naukow ej młodego b a­

dacza, k tó ry kontynuuje badania nad nicieniam i wolnożyjącymi Rodanu, Innu, Aaru, jez. L em ań­

skiego i Lussy w ujęciu morfologicznym, sy ste­

m atycznym , faunistycznym , ekologicznym i fi­

zjologicznym. Liczne nowe gatunki oraz zjaw i­

ska ekskrecji opisane przez profesora S tefań­

skiego u badanych nicieni zdobywają mu po­

czesną pozycję wśród najlepszych specjalistów z tej dziedziny na świecie. W roku 1916, a więc m ając zaledwie 25 lat uzyskuje ty tu ł docenta i rozpoczyna swe pierw sze w życiu w ykłady.

W rok później w raca do kraju, gdzie w latach 1917— 1920 pełni obowiązki asystenta przy K a­

tedrze Zoologii UW i jednocześnie w ykłada na SGGW. Na U niw ersytecie habilituje się w 1920 roku. Jako docent habilitow any w vkłada na w y ­ działach farm aceutycznym , lekarskim i w e te ry ­ n ary jn y m i z powodzeniem prowadzi nadal b a­

dania nad nicieniam i wolnożyjącymi w naszym kraju .

Rok 1925 staje się przełom owy w życiu m ło­

dego zoologa. Rok ten przynosi nom inację na profesora nadzw yczajnego i K ierow nika K a te­

d ry Zoologii i Parazytologii na W ydziale W ete­

ry n ary jn y m U niw ersytetu W arszawskiego. Nie biorąc jeszcze całkowicie rozbratu ze swą pierw ­ szą specjalizacją badawczą Profesor przestaw ia się jednak konsekw entnie na kierunek parazyto­

logiczny, w szczególności zaś na parazytologię w etery naryjną. Należy podkreślić z naciskiem, że nie było wówczas sprzyjającego k lim atu dla rozw oju tej gałęzi wiedzy, k tó ra tradycyjnie traktow ana była tylko jako cześć zoologii, bez jakichkolw iek cech samodzielnej dyscypliny o jasno w ytkniętych w łasnych celach i zada­

niach. Na słowa wysokiego uznania zasługuje intuicja i zdolność przew idyw ania, jaką przeja­

w ił w tym okresie profesor Stefański. Nie zbo­

czył wówczas z w y tknietej drogi mimo atm o­

sfe ry powszechnego niedoceniania a naw et b ra ­ k u zrozumienia dla parazytologii. D ysponuiąc bardzo skrom nym i środkam i przede w szystkim kadrow ym i (zaledwie dw a etaty asystenckie) P rofesor potrafił skupić wokół siebie grono s tu ­ dentów i lekarzy w eteryn aryjny ch pracujących w charakterze w olontariuszy i stworzyć podwa­

liny polskiej szkoły parazytologii w e te ry n a ry j­

nej. Z w ielką w ytrw ałością i zapałem już przed

w ojną rozpoczął Profesor etap szkolenia m ło­

dych adeptów parazytologii i nakreślił plan działań biorący swój początek od badań nad po­

znaniem fau n y pasożytniczej zw ierząt domo­

wych w Polsce oraz poznaniem wszystkich ogniw łańcucha inwazjologicznego umożliwiają­

cych opracowywanie i zwalczanie chorób paso­

żytniczych. Już w trzy lata po objęciu nowego stanow iska ukazują się pierwsze prace badaw ­ cze z zakresu parazytologii w w ykonaniu włas­

nym Profesora a następnie Jego i Jego uczniów.

Ukoronowaniem tej działalności z okresu przed­

wojennego było napisanie pierwszego polskiego podręcznika parazytologii lekarskiej i w etery ­ n ary jn e j i oddanie go do druku w 1939 r. Nie­

stety zaw ierucha w ojenna uniemożliwiła ukaza­

nie się tej pionierskiej publikacji i była przy­

czyną bezpośrednią zagubienia dużej części cen­

nych m ateriałów .

O kupacyjna noc, w jaką pogrążyła się Polska w latach drugiej w ojny światowej, rozpoczęła się dla Profesora szczególnie ciężko. Zam knięta uczelnia, zniszczony zakład, rozproszenie ucz­

niów i współpracowników. Pierw szy, n a jtru d ­ niejszy może rok okupacji skom entowany został jednak przez Profesora w sposób żartobliwy:

„wróciłem do szkolnictwa od podstaw ”. Owe podstaw y to kotłow nia w podziemiach szkół w arszawskich, gdzie Profesor podjął wspólnie z b. rekto rem prof. A n t o n i e w i c z e m pra­

cę w charakterze palacza. W posunięciu tym za­

w arta była chęć zwrócenia uwagi opinii publicz­

nej na losy profesorów U niw ersytetu. W roku szkolnym 1940/41 Profesor w ykładał w wyż­

szych klasach szkół miejskich a w 1941 r. objął stanowisko K ierow nika Działu Parazytologii W ydziału W eterynaryjnego Państwowego Insty­

tu tu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puław ach. Była to jedyna czynna w czasie w ojny placówka parazytologiczna w kraju. Dała ona profesorowi Stefańskiem u możliwość bez­

pośredniego zetknięcia się z potrzebam i tereno­

wej parazytologii i uzupełnienia swej bogatej wiedzy teoretycznej szerokim doświadczeniem praktycznym . Zainteresow ania i działalność Profesora skupiają się na najw ażniejszych cho­

robach pasożytniczych zw ierząt domowych:

św ierzb koni, choroba motylicza, hypoderm a- toza, robaczyce żołądkowo-jelitowe i płucne, za­

raza stadnicza, piroplazmoza. Pow stał plan zwal­

czania tych chorób, k tó ry udało się częściowo zrealizować w okresie pow ojennym przez likw i­

dację świerzbu i zarazy stadniczej. Z chwilą zrzucenia jarzm a hitlerow skiego otw orzyły się przed Profesorem perspektyw y działalności, do k tó rej przystąpił ze zrównoważonym, owocnym rozmachem. Pierw sze lata niepodległości to przede w szystkim wzmożona, posunięta do gra­

nic bohaterstw a, pełna oddania praca. W czasie w alk frontow ych w 1944 r. Profesor ratu je mie­

nie In sty tu tu przed zniszczeniem z przykładną ofiarnością, chyba tylko w tedy przejaw ił P rofe­

sor surowość wobec ludzi odmawiających po­

mocy w ratow aniu In sty tu tu nie zgadzając się następnie na ich zatrudnienie w tymże In sty tu ­ cie. Profesor Stefański zapełnia skutecznie luki kadrow e kierując jednocześnie Działem P arazy­

(9)

Wet. UMCS w Lublinie (1944— 1947), K atedrą Zoologii i Parazytologii Wydz. Wet. UW (1946—

1952) i zostaje powołany od 1946 r. na stanowi­

sko Dziekana W ydziału W eterynaryjnego UW w W arszawie kładąc jednocześnie wielkie za­

sługi przy jego reaktyw ow aniu i zorganizowa­

niu. Mimo pow ojennej biedy otw ierają się przed reprezentow aną przez profesora Stefańskiego dziedziną nauki dobre perspektyw y rozwojowe.

Z przedw ojennych uczniów Profesora powrócił do pracy tylko jeden, lecz znacznie większe moż­

liwości etatow e i instytucjonalne niż w okresie międzywojennym oraz duże umiejętności Profe­

sora w doborze współpracowników sprawiły, że szkoła zaczęła szybko rosnąć i dawać o sobie znać w postaci publikacji naukowych. Dzieląc czas między prace dydaktyczne, naukowe i or­

ganizacyjne Profesor dwoi się i troi pełniąc ko­

lejno a często jednocześnie następujące funkcje:

prorektora SGGW w 1952 r., prezesa PTNW w 1952 r., przewodniczącego Podsekcji Wet. I K ongresu Nauki Polskiej (1951— 1952), Przew o­

dniczącego K om itetu Parazytologicznego PAN (1952— 1972), założyciela i kierow nika Zakładu Parazytologii PAN (1953— 1961), Przewodniczą­

cego Rady Naukowej Zakładu Parazytologii PAN (1953— 1973), sekretarza naukowego W y­

działu II'P A N (1957— 1962), prezesa Międzyna­

rodowej Komisji Włośnicowej (1960— 1962), pierwszego prezesa Europejskiej Federacji P a­

razytologów, vice-prezesa PAN (1962— 1965) i przewodniczącego polskiego K om itetu Między­

narodowej U nii N auk Biologicznych. Na pierw ­ szym planie zasług organizacyjnych Profesora należy umieścić reaktyw ow anie Wydziału We­

terynarii UW w Warszawie, założenie polskiej szkoły parazytologii w etery n ary jn ej, zorganizo­

wanie życia naukow ego w zakresie wszystkich działów parazytologii a szczególnie parazytolo­

gii w etery n ary jn ej w kraju; umiejętność posta­

w ienia i rozwinięcia problem atyki badawczej, która przyniosła nie tylko szereg osiągnięć po­

znawczych, lecz także praktycznych dotyczą­

cych zwalczania pasożytów m ających znaczenie gospodarcze. Ponad 150 publikacji naukowych, referatow ych i organizacyjnych, w tej liczbie opracowania monograficzne i podręcznikowe, wykształcenie 25 doktorów, 12 docentów (w tym 7 zostało profesoram i) są m iarą poważnego do­

robku.

Profesor Stefański zdobył szereg nagród i wyróżnień, z których najw ażniejsze to Nagro­

da Państw ow a II stopnia, I Nagroda Min. Szkol­

nictw a Wyższego, O rder Sztandaru P racy I i II Klasy, K rzyż Oficerski i Komandorski O rderu Odrodzenia Polski, Medal Mikołaja Kopernika, K rzyż Oficerski Francuskiej Legii Honorowej, Krzyż Oficerski Gwiazdy Rumuńskiej, Order C yryla i Metodego (Bułgaria), członkostwa aka­

dem ii PAN, Academie V eterinaire de France, A cademy of Zoology Agra (Indie), Societe de

site de Rennes we Francji, Przewodnictwo ho­

norowe K om itetu Parazytologicznego PAN od 1972 r. i członkostwo honorowe licznych krajo­

wych i zagranicznych tow arzystw naukowych:

Polskiego Towarzystwa Parazytologicznego, Pol­

skiego Towarzystwa Nauk W eterynaryjnych, Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. Ko­

pernika, Zrzeszenia Lekarzy i Techników W ete­

rynaryjnych, Towarzystwa Parazytologicznego NRD, Wszechzwiązkowego Towarzystwa Hel- mintologów, Światowego Zrzeszenia dla Postę­

pu Parazytologii W eterynaryjnej, Bułgarskiego Towarzystwa Parazytologów i Europejskiej Fe­

deracji Parazytologów.

Sukcesy oficjalne jakie odnosił profesor Ste­

fański szły w parze z powodzeniem w zdoby­

w aniu ludzkiej sym patii i szacunku. Złożyły się na to liczne w alory osobowości Profesora. P ro­

fesor prowadził zawsze politykę otw artych drzwi. Intruzowi, który zjawiał się nie w po­

rę — nie było to nigdy dane odczuć. Można po­

dziwiać, jaką podzielnością uwagi i zorganizo­

w aniem w ew nętrznym dysponował Profesor po­

zwalając przeryw ać sobie często pracę wymaga­

jącą przecież skupienia. Strapiony petent wy­

chodził z gabinetu Profesora uważnie wysłucha­

n y i pocieszony, zganiony uczeń nie czuł się po­

krzywdzony i sfrustrow any lecz zachęcony do lepszej pracy. Naczelnym motywem postępowa­

nia i działalności w ielu uczniów i współpraco­

wników Profesora było zdobycie Jego aprobaty, pochwały, w ykonanie nie tylko poleceń, ale również odgadnięcie życzeń. A jeśli zdarzyo się, że przekorny diabełek żakowski zapragnął nie­

odparcie wystawić cierpliwość Profesora na pró­

bę wówczas w reakcji Profesora było tyle wy­

rozumiałości, opanowania i k ultu ry , że autor w ybryku czuł się zawstydzony. Niezwykła do­

broć i uczciwość, łagodna rzeczowość, głęboka k ultu ra w ewnętrzna, skromność i pracowitość, słowność i punktualność a nade wszystko ogrom­

na życzliwość połączona z taktem , bezpośred­

niością, poczuciem hum oru i talentem zażegny- w ania konfliktów stw arzały wokół Profesora niepow tarzalną atmosferę. Sprzyjała ona wyro­

bieniu szacunku dla rzetelnej pracy i wyrośnię­

ciu niejednej trw ałej przyjaźni wśród Jego uczniów.

Profesor Stefański odszedł 18 lipca 1973 r. po dłuższej chorobie, w czasie której nadal faktycz­

nie nie przestaw ał kierować wielu naukowymi i organizacyjnymi sprawami parazytologii, swy­

mi cennym i radam i i uwagami.

K w iaty składane na miejscu spoczynku pro­

fesora Stefańskiego w dniu pożegnania Go nie w yrażały tylko hołdu dla Uczonego, Wycho­

wawcy i O rganizatora — ich w ielka liczba zło­

żyła się na stos wymownie symboliczny, stos sięgający wysokości ludzkich serc, w których rozbudził Profesor szczere i głębokie uczucia podziwu, szacunku, przyjaźni i miłości.

(10)

JA N U S Z L. JA K U B O W S K I (W arszaw a)

M A L E D IW Y — A R C H IP E L A G «13 P R O W IN C J I I 12000 W Y S P »

M alediw y są położone n a rozległym (650 X 130 km ) p la to p o dw odnym o głębokości 270—380 m e tró w , o d ­ ległym o ok. 800 km od C ejlonu w k ie ru n k u pd.-zach.

(ryc. 1). S ą o n e obecnie re p u b lik ą , ale n ie d aw n o jeszcze Sfułtan tego p a ń s tw a słusznie używ ał ty tu łu w ład c y „13 p ro w in c ji i 12 000 w y sp ”. T e p ro w in cje to w rzeczy w i­

stości w ielk ie atole, w liczbie 20 (ryc. 2). S ą one ta k w ie lk ie (n iek tó re o długości przeszło 100 km ), że z je d ­ nego ich b rzegu n ie w id ać drugiego, a żaglów ki k r a ­ jow ców p o trz e b u ją całej doby, ab y je p rze p ły n ąć . L icz­

bę w ysp i tzw. fa ro g eografow ie sz a c u ją o b ec n ie n a 2000.

W ielk ą osobliw ością M alediw ów je s t to, że p ie rśc ie ­ nie r a f koralo w y ch , tw o rzą cy ch w ielk ie ato le, są sam e złożone nie ty lk o z p o dłużnych r a f i w ysepek, ale i z d ziesiątk ó w m ały ch atoli. T e ostatnie, o w y m ia ra c h rzę d u k ilk u k ilo m etró w noszą n a u k o w ą nazw ę faro.

N azw a ta pochodzi z ję zy k a m alediw skiego, p odobnie zre sztą ja k i nazw a atoli.

T ak w ięc M alediw y są w ian u szk a m i atoli. Ł ań c u ch y m a ły ch ato li — fa ro — tw o rzą w ie lk ie atole. F a ro z n a jd u ją się ró w n ież i w e w n ą trz la g u n dużych atoli.

B adacz ty c h atoli, G. S c h e e r, u cz estn ik d ru g ie j e k s­

p ed y c ji X a rifa , k ie ro w a n e j przez H. H a s s a , p o d aje ta k ie o k reśle n ie rzę d u w ielkości w y m ia ró w : m ik ro - -a to l — l m , m in i-a to l — 100 m, fa ro — 1000 m, a to l — 10 000 m.

M ik ro -a to le to pojedyncze k o lonie k o ralo w e , np.

P orites, m a rtw e i w yżłobione w śro d k u , z ży jący m i p o lip a m i n a zew n ątrz.

M alediw y są w łaściw ie dziś jeszcze zu p e łn ie o dcięte

od św ia ta , n ie m a ją c z n im sta łe j k o m u n ik a cji m o r­

sk ie j i lotniczej (ryc. 3). S ą o n e rza d k o odw iedzane ró w n ież ze w zględu n a sw ą sław ę w y sp m alarycznych.

P odobno p ra w ie k aż d y p rzy b y sz d o sta je siln ej m a larii ju ż po 10 d n ia ch pobytu. J e s t to chyba słuszne w o k re ­ sie b ez w ietrz n y m , gdyż w ia tr y n ie sp rz y ja ją rozw ojo­

w i k o m a ró w . W k a ż d y m raz ie k a p ita n M o r e s b y i jego oficerow ie, k tó rzy ok. r. 1835 w yk o n ali n ie sły c h a­

n ie d o k ła d n e m apy A rchipelagu, uży w an e przez m a ry ­ n a rz y do dziś, ciężko chorow ali n a m alarię.

M im o ty c h przeszkód M alediw y zostały opisane już w r. 1343 przez sław nego po d ró żn ik a arab sk ieg o Ib n B e n t u t ę. S p ęd ził on ta m p ó łto ra ro k u i z o stał n a ­ w e t m in istre m . N a p o d sta w ie dośw iadczeń z k ilk u żo­

n am i, k tó re p o ją ł n a M alediw ach, pisze on: „N a całym św iecie nie sp o tk a łe m m ilszych kobiet, niż pochodzące z ty c h w y sp ”. W żyłach M aldiw ian p ły n ie dużo k rw i a ra b s k ie j i są oni m u z u łm a n am i, a tra d y c je a ra b sk ie p o w o d u ją, że k o b ie ta je st w y ch o w y w an a dla u m ilan ia życia m ężczyźnie.

P ie rw sz y ch y b a opis M alediw ów w języku polskim z n a jd u je się w d ru g iej części „R ełatiy pow szechnych la n a B o te ra B e n esiu sa”, w y d an y c h w K ra k o w ie w r.

1613 — „z w łoskiego n a polskie (dla lu d zi p rag n ą cy ch w iedzieć o rzeczach odległych od oczu ich (y z nich się ucieszyć) te ra z św ieżo p rzełożona” (ryc. 4, 5). A ktualność o p isu B e n esiu sa je s t zad ziw iają ca ; oznacza to, że czas w ty m odległym z a k ą tk u św ia ta p ra w ie sta n ął.

M a jąc w b ib lio tece dzieło B en esiu sa i m apę A rc h i-

...

,, * f.

u;.j- p

Ryc. 1. M apa A rch ip elag u M aled iw y

Ryc. 2. Szczegółowa m a p a a to lu M ałe w ed łu g m apy M o resb y i P o w e lla z r. 1841

(11)
(12)
(13)

dniow ą podróż odbyliśm y w g ru p ie 10 osób w y n aję ty m sam olotem S ri L a n k a A ir F orces.

M oją re la c ję z podróży poprzedzę w y ją tk ie m z opi­

su B enesiusa, z ro zdziału „W yspy m orza Indiysfciego, M ald iv ae” :

„N a ty m m o rzu n ie w idzieć w yspow barzo w ielkich (lecz iest dosyć m ałych... P ierw sze k tó re się u k az u ją n a m orzu głębokim ) zow ią M aldiw skie. M aldiua (a iest to w łasn e im ię ied n ey w yspy) rozum ie się ty siąc w y ­ spow) bo ta k w iele ich raehiuaą w iedmym rzędzie. Roz- ciągaią się n a k sz ta łt tak ieg o długiego rą b k a (poczy­

n ając od dolnych v P adoey) aż n ap rzeciw S undzie”...

W iętsze leżą od sieb ie n a 5. n a 10. aż też y n a 20 leuk (Leuca — po ła c in ie m ila) lecz m n iejsze (których d a ­ leko w ięcey) p ra w ie ie d n a d ru g iey doty k a: a po n ie ­ k tó ry ch mieyscacih d rogi (na k tó ry c h żagle w iszą) obi- ja ią gałęzie z d rzew po stro n a c h : y m łodzi ludzie co .czerstw ieyszy (vtiąwszy siię za ia k ie drzew ko) p rz e sk a - ku ią z ied n ey n a d ru g ą. S ą w szystkie ró w n e y niskie:

y ro zu m ieją iż p rzed tym b y ły pod w odą: lecz gdy m orze zalało M a la b a r (tedy o d k ry ły się te M aldiiuae”.

N am M alediw y u k az ały się, gdy sam olot p rzebił się przez deszczow e c h m u ry m onsunow e, jako ja sn o - -szm arag d o w e k o ła faro, z la g u n am i o różnym n a sy ­ ceniu b a rw y p aw iej, zależnie od ich głębokości.

S am olot p rze lec iał n ad d w om a w y sep k a m i i p raw ie do­

ty k a ją c w ierzchołków p alm sia d ł na lo tn isk u , n a je d ­ nej z n ic h (H ulele n a obw odzie ato lu Małe), P rz elo t z Colom bo tr w a ł 3 godziny, za m ia st m iesiąca jazdy pod w ia tr łodzią żaglow ą k rajo w c ó w — baggalą. F o rm a l­

ności n ą lo tn isk u trw a ły k ró tk o , n a w e t P olacy nie p o ­ trz e b u ją tu ta j w izy w jazdow ej. W k ró tce m otorów ka przew iozła n as n a odległą o około k ilo m e tra w ysepkę w e w n ą trz la g u n y ato lu . N a w ysepce te j z n a jd u je się p ry m ity w n y „h o tel” K u m m b a V illage, złożony ze sk ro m n y ch bungalow ów , k ry ty c h liśćm i palm ow ym i.

N asza w y sp a je s t p o k r y ta p alm am i kokosow ym i (ryc. 6). Oto co pisze o n ic h B enesius:

„W ielu im (tj. w yspom ) rzeczy nie d o sta je ; lecz m ia ­ sto w szy stk ich (m aią iedno drzew o) k tó re zow ią P a lm ą (acz bardzo ro żn a ie st od palm y Ż ydow skiey ziem ie y A fry k ań sk iey ): (to je st od p alm y d aktylow ej) bo nie

Ryc. 3. Łódź żaglow a b ag g a la u ży w a n a n a M alediw ach (ifat. A. Viollieirs)

2

R E L A T I Y \

P O W S Z E C H N Y C H

I A N A B O T E R A B E N E S I V S A

C z ę ś ć W t ó r a .

c VO (?« opifuio pjjytniofy cojmaitc mir*

(fK/yppyfpytdlje/ co id> &o teffo cj«|ti po mo*

rja Ą costtyd) jnaltjiono.

StCto|ł!'«3o napoi,<K«/Walubftpiflgnacycb toitbUti 0rjtcyacb oOSrjJysb06ocjhi<5) / y im *(1*

tira} Śmiejo ptjclojonj.

E C C L E S I A S T I C r 4?.

^tfjkÓ4efftmatzu, «ieie[}>itct.eHf!*>A itfo, lim fyrinnj : nsmiitc nd fiit, j n>fcl- kttg 0 by iiti- j Jiiwnjch potni tr.

ZJftsjuolrrtum flirfiycb.

U l i i j i f

C u m Gratia & Priuilegio S. R . M . V K R A K O W I E .

U3 £Tsi?o!aid £oba pdńfFiego/

1 6 1 3.

Ryc. 4. F o to g rafia k a r ty ty tu ło w e j k siążk i J. B. B ene­

siusa z r. 1613 z a w ierając ej a k tu a ln y do dzisiaj opis w y sp M alediw ów

46 Części vtorey,

f"s'ifpotfu'oł>ubitego|«tubobiumigofapofyn? ł?*t?pa*óiin oittj- y tal o b t i i p i ł / y ottt fłor< na jJońcus » tl»

owo raf fi* 5wijA' ia2o bacsyntjs. Clie fdynu ttCn.if Bo«two bla węo- jyowf!tm}nottfuroejim|kjtor*na!mig< rot. 4w nalepy kyaNUb

iiasiwn'ttoryluptv»rero£; bo jiifcont Uat aboja trucej/

| m w fy/ y c.it oob:y by w#. Oltf&jy ofutmm fiinum putaócityfts 5t.

tlam / y mubjy Sittm- wyfra« fu na cuoOłK iw mwlrt ojtrow Itlai :nar/t.tyifff forteca portogalcjyfoiw / jbiitonfaiu taro bla obw.i*

towarna łowu perei ftorc t» tym ca fratu iuSUe param: a jo»

wt« ptjeto ttn tu tray morfłi pi|i#tw.

W yfpy m orzalijdiyilicgo, MALD?V<Ł N Zi tym n ortu niewitiitćivylp?tv barjo twlfiift/łecjieflbo.

|yć *3 ftctyeb Dmgicme oboalau fu oD J#bu Dalfy/

t) Ute u ho fu F<r.'« Wmaite rjcf u abo mtiic otmotti morjfte / ftore if p;«bjwl.i!». pierze ttorr fu oFajtii# na morj» gUbo.

ftm/)on-'i«inalOu»|?it. ińaloiua (>ie|rto trl,i|He imuuJney wy.

Ipy ) rojumie f:< trs:#c rerfpow/ bo taf wwleicfc radjui* ,r letmym rsebiu. Kojciagaio fu na (ftaltiafug# Mulego ruf.i/pocjywa wc oC fcotoycb r paboey / aj napjjtćiw “3uni>i«r portogalciyiyme : |ł i wiat orni tylfo crcydi rtotc lej* mtrtijy wyjpa tlJamalt/ y mu.

bsy Can<tii,y Sdu, ifoct na 300. Ifut. ltj» 06 sifbi« na ?. na ja.BjKjy na i o. Ifut: Ijcj !imi(y|V ftorya) OaUto reuetf / pwreii Kfcna t«igi<ytotyra: a po mrftorytfe inityjcado bjoge / n i ttorycb jagi* / ^btja:* gal«»!«j b;jw po flronad): y mlotyi lubut <0 i Citrfhv«yey/ vtjtv0Y fu ja latw twjrosfo - p.-ifiKifiuj 3 irttttp na 6tt»

}g*. ^4 rownt ym|h<: y rosamiti# 15 pfjct cym bvtypot>

»cix»: l«s roy morKjal.ilc. Walabar ut* o6f ryły fu tt [U^kUi im rjeoy me vofłfiK; l«} mw|Jo rafy^ftcb mata wono

tc«'t>os’n paim» / a<} bsrjorojiMs^tftOyainiy Sjfowjte."?

Mtmu y ^rryfańfhw: bo m tyło tamw ptst4)rt& mcUtętii* y pi£«j jjsjoscf . e k u x t p«5yMvjn4'is9«.1 f a m a n « t t J ney na bnf*t»a'mey popiareowaiiic (iaifow h / y ona tej i i i u n.vt0f. TOfSait owoc tac iwdft/ iafo g??toq cj'on>Kcja / a m* 0«>K licni: punofa it(i po nwerjtbu gtabta/ a 6'ma w łobw itfł wfby

Ryc. 5. F ra g m e n t te k stu z k sią żk i B enesiusa (sitr. 46)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niezależnie od tego, czy wasza wyprawa zakończyła się sukcesem, czy klęską, zastanówcie się nad sposobem podejmowania decyzji.. Przedyskutujcie to w grupach, zapiszcie odpowiedzi

Tekst Beaty Garlej Koncepcja warstwowości dzieła literackiego Romana Ingardena ujęta w perspektywie ontologii egzy- stencjalnej i jej konsekwencja koncentruje się na

również tenże, Rozciągnięcie prawa procedowania wyzna- niowej formy zawarcia małżeństwa cywilnego na wspólnoty religijne wpisane do rejestru (propozycja de lege

Z tego, zdaje się, wypływa, że skład chemiczny nefelinu jest o tyle chwiejny, iż nie może być przedstawiony w jednym kon­.. kretnym wzorze. Stąd też żadna

Rozwiązane nieporozumienie, może zbliżyć do siebie wcześnie skłócone strony, może stać się wspólnym pozytywnym doświadczeniem.. Unikajmy oceniania i

Odczyn roztworu określa się, zanurzając pasek bibułki w badanym roztworze i porównując uzyskany kolor z barwą na skali dołączonej do opakowania.. Zobacz

Podobnie jak rzeczowniki odmieniają się przez przypadki, liczby, posiadają określony rodzaj gramatyczny(w lp- rm, rż, rn; liczbie mnogiej: męskoosobowy lub

rzeczowne – zaimek rzeczowny (np. mój, twój, nasz, taki, który, inny, tamten, ta, ci) liczebne – zaimek liczebny (np. ile, tyle,