M e . Warszawa, d. 9 Lutego 1800 r. T o m I X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYR00NICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro czn ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 6
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zag ran icą .
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowio:
Aleksandrow icz J , Bujw id O., D eike K „ D ickstoin S., F lau m M., Jurkiew icz K., Kw ietniew ski W Ł, Iłram -
sztyk S., N atanson J ., F rauss St. i Ślusarski A .
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy ra z k o p . 7'/«
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.
i^dres IRed-alscyi: 12Zxa,^:o-wsłrie-3Przeciraa.ieście, IŃTr SS.
Marsowe bajki.
O d k ilku tygodni roschodzą się u nas oso
bliwe wieści o zdum iew ających odkryciach astronom icznych, k tórych pierw szem źró
dłem był odcinek „ K u ry je ra W arszaw sk ie
go”, donoszący, że am erykanie wystaw ili nowe obserw atoryjum i zbudow ali lunetę tak potężną, że widzieli doskonale ludzi na M arsie, ich m iasta, domy, okręty, maszyny, świadczące o daleko wyższym rozw oju na sąsiedniej nam planecie, aniżeli na naszym padole. P rzy z n ać należy, że autor p o d a
wał wiadomość tę z pewnem zastrzeżeniem i ogół czytelników m ógł ją uw ażać za żart, w krótce je d n a k potem o tychże sam ych od
kryciach w sposób bardziej stanowczy i z za
cytow aniem źródła, które wydawać się m o
że poważnem, w ystąpił tygodnik, m ający ch a ra k te r pism a naukow ego i cieszący się słusznie zaufaniem czytelników , mianowicie
„P ra w d a ” w tegorocznym N r 4 na stronie 43. W iadom ości, o których mowa, podane są w spraw ozdaniu z nieznanej nam książki p. t. „ P a n d o ra ” hr. A. F . Schacka, w k tó
rej, ja k ze spraw ozdania tego widzimy, au to r snuje rojen ia o przyszłości rodu lu dz
kiego, a na poparcie ich odw ołuje się wła
śnie do wspom nianych odkryć am erykań
skich, tyczących się M arsa. „Ze zdum ie
niem zauw ażyliśm y, dodaje naiw nie s p ra wozdawca „ P ra w d y ”, że wieść o nowych obserW acyjach astronom icznych, które w ubiegłym roku poruszyły cały św iat uczo
ny, dotychczas tak nielicznem i przewodami przesiąknęła świat czytający”. Zaw iadam ia więc, że obserw atoryjum astronom iczne na M ount H am ilton poleciło zbudow ać o lb rzy mi teleskop, k tó ry m echanik C lark p o łączył z m ikroskopem nowego rodzaju;
k o n stru k to r tćj m ikroskopowej soczewki, W rig h t skorzystał z prac dw u chemików niemieckich, k tó rzy w ytw orzyli nową m ate- ry ją szklaną o nieznanej dotychczas sile powiększającej. „Zapomocą teleskopu tego ju ż we W rześniu 1887 r. uczyniono zdum ie
w ające spostrzeżenia na M arsie... W idzia
no miasta, w których rozróżniać można by
ło budynki wspanialsze, przypominające prostolinijną arch itek tu rę grecką, od części fabrycznych. Ludzie, którzy pojaw iali się wszędzie w licznych bardzo gronach nosili szaty jasne. Obserwowano czynności ich,
8 2 ’ w s z e c h ś w i a t. N r 6.
ja k np. naładow yw anie okrętów . Najcie- kaw szem spostrzeżeniem b y ł w idok rezer- w oaru w odnego, jak o ośrodka system u k a nałów , przecinających pow ierzchnię całego M arsa; w rezerw oarze tym olbi-zym ia ma
szyna h y d rau liczn a, poruszając się bez
ustannie, w ydobyw ała snać wodę z głębi i rozlew ała ją. kanałam i. A więc tech n ik a i k u ltu ra m ieszkańców M arsa prześciga zdo
bycze naszej cyw ilizacyi... A stronom ow ie na M ount H am ilto n ustaw ili obok sw eso obserw atoryjum olbrzym ią postać ludzką, patrzącą przez teleskop; figura ta, o św ietlo n a co nocy lam pam i elektrycznem i, może być w idzianą z M arsa p rz y pom ocy d o b re
go teleskopu i być może, że tym sposobem zaw iążą się pierw sze nici po rozum ienia”.
Niedosyć na tem w szystkiem , w edług sp ra
wozdawcy, a u to r „ P a n d o ry ” spodziew a się, że zczasem w ynajdziem y sposób przeby w a
nia obszarów kosm icznych (!), a kiedy zie
m ia tak się ju ż zestarzeje, że człow iek na niej wyżyć nie zdoła, wówczas ostatni lu dzie przeniosą się na inne gw iazdy, których życie gieologiczne trw ać jeszcze m a dłużej.
C ała ta wiadomość, ja k w idzim y, podana je s t w sposób stanow czy, a jak k o lw iek re- dakcyja „P raw d y " za o p atru je j ą w j e d n e m miejscu w znak zapytania, cz y teln ik nie ma pow odu pow ątpiew ania o rzetelności p rz y toczonych faktów , za k tó ry ch w iarogodność ręczy przecież w spaniała figura, zbrojna w teleskop i w lam py elek tryczne ustro
jo n a. %
S praw ę rzekom ych tych dostrzeżeń po
dnosim y tu nie dlatego, by uw łaczać pism u słusznie pow ażanem u, bo wiadom ość błędna przesunąć się może p rzez każde pismo, od
pow iedzieć w szakże m usim y n a liczne p i
sma i zapytyw ania naszych czytelników , d o m agające się w yjaśnienia, o ile wiadom ości j te są rzetelne, a nadto i uspraw iedliw ić się z zarzutów opieszałości, że pozw alam y się | w yprzedzać pism om treści ogólnej w p oda
w aniu doniesień o now ych odkryciach przy- i
rodniczych.
N a w szystkie więc te pytan ia i za rzu ty i odpow iedzieć możemy k ró tk o , że w iadom o
ści o o dkryciach dom ów, ludzi i m aszyn na M arsie są stekiem najniedorzeczniejszych pomysłów; jeżeli rzeczyw iście wszystko to, 1 co podaje spraw ozdaw ca, mieści się w książ
ce p. Schacka, to au to r jej je st bądź ża rto wnisiem, bądź też m anijakiem , czy szaleń
cem, k tó ry urojenia chorego um ysłu jak o fa k t podaje. Jeżeli zaś banialuki takie m o gą znajdow ać wiarę, świadczy to tylko, n ie stety, ja k słabo wogóle rospowszechnione są jeszcze należyte pojęcia przyrodnicze, a w szczególności zaś potw ierdza, że o po
tędze przyrządów astronom icznych, o po
w iększeniach, osięganych przez lunety i te leskopy, ogół ma niejasne i bardzo p rzesa
dne pojęcia.
N iew kraczając tu w teo ry ją lu n et, k tó ra się treściw ie wyłożyć nie da, możemy tylko nadm ienić, że w pow iększeniach niepodo
bna p rzekraczać pewnej granicy, w m iarę bowiem, j a k wTzrasta pow iększenie, przez szkło oczne powodowane, słabnie też ja s ność obrazu, ja k w m ikroskopach, światło bow iem ro sk lad a się na większą przestrzeń.
D latego to tlo nieba w ydaje się w lunecie zawsze ciem niejszem , aniżeli oku n ieu zb ro jon em u i z tego też pow odu za pośredni
ctw em lu n e t możemy zadnia dostrzegać j a śniejsze gw iazdy, k tó ry ch widok oku n ie
uzbrojonem u blask nieba przytłum ia. Do tego p rzy b y w a w pływ niedostatecznej ach- rom azyi, czyli niezupełnego usuw ania b a r
wności obrazów , oraz dyfrakcyi, czyli u g i
nania prom ieni św iatła, co w m iarę siln ie j
szych pow iększeń coraz bardziśj mąci j a sność i czystość obrazów , a te i inn e w zglę
dy, o k tó re potrącać tu nie będziem y, sp ra wiają, że w pow iększeniach poza pew ną granicę przechodzić niepodobna.
J a k ą je s t ta granica, pow iedzieć tu t r u dno; pew ne wszakże o niej pojęcie dać mo
że następny ustęp z Newcomba.
M ówiono niekiedy, że W. H erschel za- pomocą swego wielkiego teleskopu o trzy m yw ał pow iększenia, dochodzące do 6 000 (mowa tu o pow iększeniach linijnych), a w skutek tego księżyc w idział tak, ja k b y się zn ajdo w ał w odległości 65 tylko kilom e
trów (średnia bowiem odległość księżyca wynosi 385080 km). Jeż eli istotnie p o większenie takie stosow ane było do księży
ca, to m ożna w praw dzie przyjąć, że był w i
dziany w pozornej odległości 65 km , ale p rzed staw iał w tedy widok taki, ja k b y go H erschel ro sp atry w ał przez drob niutk i otw orek, o średnicy wynoszącej zaledwie
N r 6 . w s z e c h ś w i a t. 83 k ilk a dziesiątych części m ilim etra i nadto
przez w arstw ę k ilk u m etrów p rz ep ły w ają
cej wody, lub przez w arstw ę wielu kilom e
trów pow ietrza. W ątpić można, czy kiedy
kolw iek księżyc p rzez lunetę był tak dobrze i w yraźnie w idziany, jak b y mógł być okiem n ieuzbrojonem w idziany w odległości 500 kilom etrów ; jeżeli to m iało miejsce, po
większenie nie przechodziło zapew ne sto sunku ] : 1000.
Je ż e li wywód ten odnieść zechcemy do M arsa, uw zględnić należy, że w n ajk o rzy stniejszych w arunkach, czyli przy najw ięk- szem zbliżeniu do ziemi, je s t on od nas od
legły na 55 m ilijonów kilom etrów , p rzy p a
da zatem w odległości 140 razy większej, aniżeli księżyc. G dyby więc obserw ow any był w pow iększeniu tak znacznem , ja k po wyżej księżyc, w idzianoby go tak, ja k b y dla oka nieuzbrojonego mieścił się w odda
leniu 500X 140, czyli 70000 km , t. j . około 10000 m il. Je s tto ju ż więc try u m f potężny, że zdołano na pow ierzchni tój planety ozna
czyć „w yspy” o rozległości m niejszej niż Islan d y ja i „ k a n a ły ” o szerokości niedocho- dzącśj stu kilom etrów . Jakżeż stąd je d n a k daleko do gm achów o stylu greckim , do za
budow ań fabrycznych i do ludzi w jasnej odzieży! Nic więc nie uspraw iedliw ia złu dzeń, iżbyśmy co więcej na M arsie dostrzedz zdołali, ponad ogółowe ukształtow anie lą dów.
N ajgroźniejszym wszakże nieprzyjacielem obserw acyj astronom icznych je st atm osfera nasza i to zarów no dla niezupełnój swej przejrzystości, ja k i dla ruchów drgających, k tó ry m p ow ietrze ulega. G dy podczas skw arnego dnia letniego spoglądam y na przedm iot daleki, w ydaje on się nam ja k b y drżącym , o zarysach chw iejnych; przyczy
ną tego drżenia je st ustaw iczne mięszanie się rozegrzanych prądów , w zbijających się w górę, z wyższemi, chłodniejszem i w arst
wami pow ietrza. W lunecie wraz z pow ię
kszeniem przedm iotu obserw ow anego wzma
ga się i to drżenie tak dalece, że noce, w któ- rychby korzystać można było z powiększeń bardzo silnych dosyć się rzadko p rz y tra fiają. D latego też w ostatnich czasach zwrócono uw agę na pożytek wznoszenia obserw atoryjów w p u n k tach znacznie nad poziom w zniesionych, na górach, w pow ie
tr z u przejrzystszem , czystszem i spokoj- niejszem , gdzie więc szkodliw y wpływ at
mosfery, jeżeli nie usuniętym zupełnie, to przynajm niej znacznie m ógłby być og ran i
czonym. W szczególnie zw łaszcza pod tym względem 'k o rzy stn y ch w arunkach zn a j
duje się właśnie obserw atoryjum na górze H am ilton w K aliforn ii, świeżo zbudow ane na wysokości 1500 to, gdzie te bajeczne o d k ry cia na .M arsie m iały być dokonane.
C zytelnicy nasi wiedzą zresztą o niem do brze, nieraz bowiem m ieliśm y sposobność 0 niem wspominać. Szczodrobliw ie u p o sażone przez obyw atela am erykańskiego L ick a, posiada ono najpotężniejszą na zie
mi lunetę, otw ór je j bowiem, czyli średnica soczewki przedm iotow ej wynosi 914 m ili
m etrów , gdy, d ru gie co do wielkości zajm u
ją c y miejsce, re frak to r pulkow ski ma o t
wór tylko o 760 m m . Oba te zresztą po
tężne przyrządy w yrobione zostały w j e d nym i tym samym zakładzie A . C larka, któ ry ju ż daw niej dostarczył kilk a sła wnych refraktorów dla obserw atoryjów am erykańskich. Nie potrzebujem y d o d a
wać, że konstruktorow ie lun ety z obserw a
toryjum L icka zastosow ali tu wszelkie u le
pszenia, ja k ie um ożebniły najnowsze po
stępy nauki i techniki, w zasadzie jed n ak swój budow y nie różni się ona od innych lu n e t astronom icznych, a co przytoczona przez nas wyżej b ajk a p raw i o połączeniu je j z m ikroskopem , je s t zupełną n ied orze
cznością, chyba, że przez m ikroskop rozu
mieć należy jed y n ie okular, czyli szkło oczne lunety.
O bserw acyje olbrzym ią tą lu n etą rospo- częły się dopiero d. 18 C zerw ca 1888, a ze spraw ozdania ogłoszonego przez d y re k to ra obserw atoryjum , p. H oldena, okazuje się, że rezultaty osięgnięte uspraw iedliw iają nadzieje, przyw iązyw ane do potężnych przyrządów w znacznych wysokościach, jak to w ykazaliśm y wyżój, ale w tem wszy- stkiem niem a by najm niejszej podstawy do rojen ia fantastycznych bajek.
Oprócz więc komet, które dały się w ybor
nie obserwować, badano drobne planety, W estę i Iris, k tóre okazały wyraźną tarczę, tak, że można było oznaczyć ich średnicę;
również w yraźną tarczę przedstaw iają tam 1 księżyce Jow isza, można więc było obser
84 WSZECHŚWIAT.
wować kolejne fazy ich zaćmień, podo
bnie j a k naszego księżyca. Szczególniej wszakże m nóstwo now ych szczegółów w y
dały obserw acyje m gław ic, zw łaszcza m g ła
wic, którym W . H e rsch cll n ad a ł nazw ę p lanetarnych; zebrane ju ż dotąd sp o strz e żenia pozw alają w yróżnić w nich o d d ziel
ne typy i prow adzą do dokładniejszych poglądów na rozwój tych utw orów odle- głych.
A le co do M arsa, zap y ta wreszcie czytel
nik, cóż n a M arsie w idzieli astronom ow ie z M ount H am ilton? O tóż, co do tćj p la n e ty nie w ykryli oni zgoła now ych szczegółów.
P rz e d dw om a la ty zauw ażył p. P e rro tin zniknięcie lądu, k tó ry dobrze m ógł być w i
dzianym w r. 1866; ląd ten, postaci tr ó j
kątn ej, p rz y p a d a ł po obu stronach ró w n ik a w edług p. P e rro tin zaś został zup ełn ie z a lany m orzem sąsiedniem , odcień bowiem bladoróżow y lądów M arsa zajęła ciem no
niebieska barw a jeg o m órz. O bszar p rz e strzeni, k tó ra zm ianie ta k ie j uledz m iała, obejm uje około 600000 k m 2, przechodzi z a tem pow ierzchnię F ra n c y i. Z podobnych dostrzeżeń pow stały bajki o sztucznych n a wodnieniach i o potężnych m aszynach h y drau licznych m ieszkańców M arsa, p. H o ł- den wszakże nie d o strzeg ł zm ian, któreby pozw alały wnosić o takiem zalaniu wodą jed n eg o lądu m arsow ego, a w yjaśnienie szczegółów, k tó re na pow ierzchni tej p la nety w ystępują, wym aga, w edług niego, dalszych jeszcze badań.
M ars nie zaw sze w je d n a k o dogodnych do obserw acyi z n a jd u je się w arunkach, od
ległość jeg o bowiem zm ienia się w ro zle
głych b ardzo gran icach , od 55 do 400 m ili- jonów kilom etrów . E p o k a n ajzn a czn ie j
szego zb liżenia M arsa do ziem i przy p ad a na ro k 1892, a w tedy zapew ne zarów no z M ount H am ilto n , ja k i z innych obserw a
toryjów , otrzym am y dokładniejsze m atery- ja ły do ro sstrzyg nięcia kw esty i lądów, mórz i kanałów M arsa, ale nie jeg o miast, d o mów i m ieszkańców!
S . K.
S Z K IC E
i
historyi naturalnej wodorostów
W Ó D S Ł O D K I C H .
(D o k o ń c zen ie).
Zmieńmy zabite przez odczynniki s k rę tnice i zróbm y na oczyszczonych szkłach now y p re p a ra t, w celu zbadania dalej bu do wy kom órki. Nie zw racajm y chw ilowo uw agi n a pięk ną w stążkę zieloną, śrubow o zw iniętą i naprzód w padającą w oko w każ
dej z kom órek skrętn icy i zastanów m y się n ad mniej pokaźnem i, ale najważniejszem i dla życia każdej kom órki częściami. Czę- I ściam i tem i są: protoplazm a, czyli zaródź
i ją d ro .
W ybraw szy takie g atu n k i sk rętnic, które posiadają niew iele w stęg zielonych (jedn ę, lu b dwie), o sk rętach dość rozległych i usta-
| w iając znów ognisko na przekrój środkow y kom órki, dostrzeżem y w środku ciało n ie
k iedy w ielokątne, niekiedy tró jk ą tn e , lub soczewkowego kształtu , zawieszone na cien
k ich niciach. C iało to je s t jąd rem , a nici
| sk ład ają się z protoplazm y, k tó ra otacza j w około ją d ro , a niem niej daje się dostrzedz n a pow ierzchni kom órki w postaci bardzo
| cienkiej w arstw y, przylegającej do błony.
A żeby lepiej poznać w szystkie szczegóły, używ am y teraz silniejszego powiększenia:
650—800 razy, W środku ją d r a widzim y mniejsze o krągłe ciałko o w yraźnym za ry sie—jąd erk o .
P rzy p atrzm y się nieco bliżej zielonej wstążce chlorofilowej: u staw iając ognisko na pow ierzchnię górną, lu b dolną, widzim y dokładnie jój brzeg, mniej lub więcej w yci
nany; pokręcając śrubą m ikrom etryczną, możemy z łatwością wyśledzić wszystkie sk ręty wstążki zielonej, w środku której dostrzegam y ciałka o krąg łe; są to ciałka m ączkotwórcze (pirenoidy), ośrodki, w k tó rych tw orzy się m ączka. D o k ład n a obser- w acyja przekonyw a, że wstążki te nie są płaskie, lecz żłobkow ato wygięte i wypu-
| k ią stroną obrócone k u w nętrzu kom órki
Ne fi WSZECHŚWIAT. 85 (fig. 4 a). P rz y pom ocy delikatnych ruchów
śruby m ikrom etrycznój starajm y się poznać kierunki nici protoplazm atycznych, na któ
rych zawieszone je s t ją d ro . R ospatrując szereg kom órek i w ybierając te, któro le
piej n ad a ją się do spostrzegania, przokona-
H' . .
Jtb i2_ -
F ig . 4 a.
my się, że w szystkie te nici przymocowane są na w ew nętrznej stronie wstążki chloro
filowej i że każda z nich podąża do jednego z ciałek, w ytw arzających m ączkę (fiig. 4 b).
N iekiedy w yrostki tak ie udają się do w szy
stkich skrętów wstążki, w innych w ypad-
F ig . 4 b.
kach tylko do dw u, trzech, lub czterech bliższych. Czasem w idzim y, że w yrostek rozdw aja się w idełkow ato w pobliżu w stąż
ki chlorofilow ej, dając nici do dwu blisko położonych ciałek m ączkotw órczych (fig. 4 c).
Jeśli obserw ujem y podczas dnia jasnego,
F ig . 4 c.
słonecznego, to zauważymy, że ją d ro je st czułe na św iatło, m ianow icie, że unika zby
tniego ośw ietlenia, kry jąc się w zwojach wstążki. N astępuje to w sposób dwojaki:
w gatunkach, posiadających tylko jed n ę wstążkę o rzadkich sk rętach , ją d ro wciąga
w szystkie wyrostki, z w yjątkiem tych, k tó re skierow ane są do jednego skrętu i przy biera położenie ukośne, rów nolegle do k ie
ru n k u wstążki, w którój cieniu zostaje u k ry te. W gatunkach o dwu, lub trzech w stąż
kach, lub gdzie sk ręty są częstsze, jąd ro wciąga w yrostki swoje pod wpływem świa
tła, przez co środkow e sk rę ty chlorofilu zbliżają się do siebie i zak ry w ają je. N ie
kiedy w całym szeregu kom órek u d e
rza odrazu tak a nieregularnośó w u k ła dzie w stążki chlorofilowej, k tó ra je s t w ła
śnie wynikiem owej w rażliw ości ją d ra na światło.
Poznaliśm y w tym w ypadku zasadniczą właściwość fizyjologiezną protoplazm y —jej kurczliwość, czyli zdolność zm ieniania ob ję
tości pod w pływ em pew nych czynników, czyli bodźców. W łaściw ie, zdolność ta je s t tylko wyrazem , pokryw ającym naszę n ie
świadomość co do tego przedm iotu i stre sz czającym szereg faktów , dla których należy szukać podstaw y w zjaw iskach fizycznych i chemicznych.
W przód, nim przejdziem y do dośw iad
czeń, które rzucą chociażby słabe św iatło na tę własność protoplazm y, przyjrzyjm y się uważniej niciom protoplazm atycznym , na których ją d ro je st zawieszone. D o strze
żemy, przy pewnój uwadze, ciałk a błyszczą
ce, k tó re przesuw ają się w zdłuż w spom nia
nych nici w rozm aitych, niekiedy przeciw nych kierunkach. C iałka te dawniej n azy w ano w prost ziarnkam i protoplazm y, dziś noszą one nazw ę m ikrozom ów. Jeżeli przez pew ien czas będziem y uważnie obserwowali w yrostek, w k tórym ziarn k a protoplazm y (m ikrozom y) posuw ają się w jednym kie
runku, zauważymy, że ten koniec, ku któ
rem u się one posuw ają w idocznie grubieje, nagrom adza się tam protoplazm a. Tym sposobem cała protoplazm a kom órki znaj
duje się w nieustannym ru c h u , raz się zbie
ra ją c przew ażnie koło ją d ra , to znów od
p ływ ając ku obwodowi kom órki. Sąto tak zw ane prąd y protoplazm y.
P rz y nastaw ieniu ogniska m ikroskopu na pow ierzchnię kom órki, spostrzeżemy podo
bne nici protoplazm atyczne, tylko o wiele cieńsze, które łączą między sobą różne sk rę ty wstęgi chlorofilowej, idąc od pirenoidów jednego skrętu do pirenoidów sąsiedniego;
86 w s z e c h ś w i a t . Nr 6.
w zdłuż tych nici odbyw a się ru ch m ikrozo- mów (fig. 5).
W szystkie powyższe zjaw iska, a jeszcze więcej te, k tó re dają się zauw ażyć przy dzieleniu kom órek, dowodzą ważnego zna
czenia ją d r a dla kom órki. J e s t ono ja k b y ogniskiem życia kom órki. Szczególniej cha- raktery sty czn em je s t połączenie ją d r a ko-
F ig . 5.
m órki z ciałkam i, w ytw arzającem i m ączkę (pirenoidy), które są ogniskam i czynności j przysw ajania.
Jeżeli na brzeg szkiełka pokryw kow ego puścim y k ro p lę stężonego ro stw o ru cuk ru, | to skoro ty lk o odczynnik ten dojdzie do miejsca obserw ow anego, zauw ażym y sto
pniow e k u rczen ie się protop lazm y, któ ra, po upływ ie k ilk u m inut, p rzy b ierze k ształt ow alny, odd zielając się od błony. G dy do skurczonój w ten sposób protoplazm y w pu
ścimy kilk a k ro p el wody i zapom ocą k aw a
łeczka bibuły, położonego z przeciw ległej strony szk iełka zm yjem y ro stw ó r cukru, to
Fig. e.
p rotoplazm a w krótce odzyska swój k ształt pierw o tny. Jeśli je d n a k czynność cu k ru by ła zb y t dłu g ą, lub je śli weźmiemy od
czynnik, potężniej p ochłaniający wrodę, j a k np. glicerynę, lu b alkohol, to n astęp u je śm ierć kom órki; protoplazm a, po usunięciu o d czy n n ik a, nie w raca ju ż do daw nego k sz ta łtu i w szelkie objaw y życia kom órki ustają.
W idzim y z tego dośw iadczenia, że k u r- czliwość p ro to p lazm y zostaje w najbliższym zw iązku z zaw artością w niej wody, że sko
ro kom órka znajdzie się w rostw orze cukru, w sku tek czego część wody w ysiąka przez błonę kom órkow ą, cała protoplazm a ulega skurczeniu.
W szy stkie wyżej w spom niane ciała, k tó re są wobec protoplazm y bodźcami, powodu- jącem i skurczenie się jej i wogóle wszelki bodziec, doprow adzony do pewnego stopnia potęgi, zabija protoplazm ę.
Bodźcam i takiem i są rozm aite ciała che
m iczne, k tó rych bardzo nieznaczne ilości niekiedy w ystarczają do zabicia p ro to p laz
my '). Niemniej i czynniki fizyczne, ja k słaby p rą d elektryczny, m ogą spowodować czasowe skurczenie się protoplazm y; silny p rą d zabija protoplazm ę odrazu. Toż sa
mo stosuje się do tem p eratu ry i niektórych innych czynników fizycznych. N astępujące ciekawe dośw iadczenie wykaże nam , o ile zjaw iska życiowe protoplazm y są wynikiem jój budowy cząsteczkow ej. D odając kroplę k arm in u do p re p ara tu , zaw ierającego żywe n itk i skrętnicy, nie zauważym y żadnego zabarw ienia protoplazm y w ew nątrz k om ó r
ki, dopóki ta je s t żywą. R ostw ór karm inu z łatw ością przesiąka przez błonę kom órki i pow oduje skurczenie się ciała protoplaz- m atycznego; przytem ciecz, zaw arta między błoną a protoplazm ą, je s t zabarw iona, we
w nątrz zaś protoplazm y bezbarw na. Skoro tylko je d n a k , w jak ik o lw iek sposób (np.
puszczając k ro p lę alkoholu) zabijem y p ro toplazm ę, natychm iast kom órka zabarw i się karm inem . Ż yw a więc protoplazm a nie przepuszcza przez się barw ników organicz
nych 2).
Je ż e li do świeżo zrobionego p re p a ra tu pod szkiełko pokryw kow e wpuścim y krop lę jo d u , protoplazm a k urczy się i jednocześnie zabarw ia na brun atn o, tę samę b arw ę p rz y biera i ją d ro w znaczniejszym jeszcze sto
pniu. R eak cy ja ta w skazuje, że proto p laz
m a i ją d ro składają się z jednakow ej sub- stancyi, należącej do g ru p y ciał białk ow a
tych. C iała te, których przedstaw icielam i najpospolitszem i są: b iałko ja ja (album en),
•) S zczególniej szk o d liw em i d la ro ś lin z d a ją się b y ć sole rtę c i i a rs e n u .
s) W szy stk ie ta k ie b a rw n ik i o d z n a c za ją się wiel
k o śc ią c z ąsteczk i c h em icz n ej (n ie m am y tu n a m y
ś li f a rb a n ilin o w y ch ).
Nr 6. WSZECHŚWIAT. 87 ser (kazeina) i t. p., m ają budowę, daleko j
bardziej skom plikow aną, aniżeli wodany węgla, od k tó ry ch różnią się naprzód obec- j nością p ierw iastków , w w odanach węgla niezaw artych. M ianow icie prócz węgla, wo- j doru i tlenu zaw ierają one jeszcze azot, siarkę, a możliwie i fosfor. Cząsteczka tych ! ciał, będąc niezm iernie skom plikow aną, ulega b ardzo łatw o różnym zmianom, któ rych przy kładem je s t ścinanie się białka, ! przy podwyższonój tem peraturze.
"Wobec takiej nietrw ałości ciał białko- | wych i łatw ości z ja k ą przechodzą ze stanu rospuszczalnego w nierospuszczalny i od w rotnie, zrozum iałą je s t ow a ruchliw ość protoplazm y, je j czułość, czyli łatw ość z j a ką oddziaływ a na czynniki zew nętrzne.
P rzypom nijm y sobie hipotezę Nageliego i zastosujm y j ą do protoplazm y; cząstki (tagm ina) tutaj są praw dopodobnie bardziej złożone i rozm aitsze, niż w utw orach sta
łych i jed n o ro d n y c h , ja k błona kom órkowa.
P ow łok i wodne m uszą być większe, przez co cząsteczki są bardzo ruchliw e ‘). K ażda zm iana chem iczna, lub cząsteczkowa w po- jedyńczej cząstce (ta g m e n ie ) powoduje zm ianę napięcia sił przyciągania substancyi organicznej do otaczającej ją w arstw y w o
dnej, przez co m uszą pow staw ać nieustanne p rą d y wody, oraz zm iany w zględnego po- j
łożenia cząstek (tagm enów ), czyli sku rcze
nie, lub rosszerzenie pew nych części p ro to plazm y.
Z tem w szystkiem jed n ak , dalecy jeszcze j
jesteśm y od rzeczyw istego pojm ow ania zja-:
wisk ru c h u protoplazm y i podane powyżej tłum aczenie (którego autorem je s t Hoffmei- \ ster)grzeszy zbytnią schematycznością, gdyż j
zjaw iska rzeczyw iste są praw dopodobnie nierów nie bardziej zawikłane.
P ro to p lazm a i ją d ro zajm ują tylko nie
znaczną część w n ętrza kom órki skrętnicy rów nież ja k i każdej innej kom órki doro-
') P o je d y ń cz e c z y s tk i (ta g m in a ) p ro to p la z m y m o g ą m ieć k s z ta łt k ry s ta lic z n y , p o d o b n ie ja k w b ło n a c h k o m ó rk o w y ch , w k a żd y m ra z ie , w obec ru c h o - I m ości ty c h c zą stec z ek i ró ż n eg o p rz e z to u sta w ie- j n ia ic h osi o p ty cz n y ch , n ie p o d o b n a się sp o d ziew ać po p ro to p la z m ie ja k ic h k o lw ie k o b jaw ó w w św ie tle sp o la ry z o w a n e m i w isto cie je s t o n a z u p e łn ie n ie
c zy n n ą o p ty czn ie.
słej; cała przestrzeń pozostała napełniona je s t cieczą w odnistą, k tó ra zowie się sokiem kom órkow ym . Ciecz ta zawiera w rostw o- rze najrozm aitsze ciała organiczne i n ieor
ganiczne, w części służące za m ateryjał, z k tóreg o czerpie kom órka potrzebne do życia składniki, w części zaś stanowiące w ynik czynności chem icznej kom órki. D la
tego też skład tój cieczy nie je st je d n a k o wy w różnój porze dnia, lub roku i p ra w dopodobnie niejednakow y w różnych ko
m órkach naw et tej samej n itk i skrętnicy.
P ew n e pojęcie o składzie soku kom órko
wego da następny rozdział, w którym ro zejrzym y się bliżej w spraw ach chem icz
nych, zachodzących w kom órce; teraz za u ważmy tylko, że sam a obecność soku k o m órkowego w błonie organicznój w y star
cza już, aby nagrom adzać w kom órce te ciała k ry staliczn e (t. j . łatw o przesiąkające przez błonę), które są potrzebne do życia kom órki i w ydalać te, któ re się nagrom a
dzają w skutek czynności kom órki. Istotnie wiadomo, że wedle praw osmozy dwie cie
cze, oddzielone od siebie przegródką poro
w atą i zaw ierające w rostw orze różne sole, I m ają dążność zrów nania zaw artości tych I soli. Jeśli więc w kom órce zużyw a się j a
kakolw iek sól (X ) przetw arzając się w in ną, to z cieczy otaczającej, jak k o lw iek nie
wiele zaw iera ona tej soli (X ), będzie ta ostatn ia wciąż w ędrow ała do kom órki, gdyż sok kom órkow y zaw ierać jój będzie jeszcze m niej. Sól, k tóra nagrom adza się w zna
cznej ilości w soku kom órkow ym , będzie dla tój samej przyczyny w ysiąkała naze- w nątrz. To nam tłum aczy dziwny pozor
nie fakt znacznego względnie nagrom adze
nia jo d u i brom u w niektórych w odoro
stach m orskich, podczas, gdy woda m orska
j zaw iera bardzo nieznaczne tylko ilości jo d -
| ków i brom ków.
D rugiem następstw em p ra w osmozy wza- I stosowaniu do soku kom órkowego, je s t to, że sok pow inien się znajdow ać pod pewnem ciśnieniem, większem niż ciśnienie zewnę
trzne. Istotnie, dopóki kom órka żyje, od
bywa się w nićj szereg sp raw chemicznych, w skutek czego sok kom órkow y zawiera za
wsze znaczną ilość różnych substancyj ros- puszczonych. W takim zaś w ypadku, gdzie b łona oddziela dw a rost wory różnego stę-
86 WSZECHŚWIAT. Nr 6.
w zdłuż tych nici odbyw a się ruch m ikrozo- raów (fig. 5).
W szystkie powyższe zjaw iska, a jeszcze więcój te, k tó re dają, się zauw ażyć przy dzieleniu kom órek, dowodzą ważnego zna
czenia ją d ra dla kom órki. J e s t ono ja k b y ogniskiem życia kom órki. Szczególniej cha- raktery sty czn em je s t połączenie ją d r a ko-
g ■ W '
• A ' ‘ . - . w •.
■- " • ,v. 1 -* “ • S £ 1 Źł j F ig . 5.
m órki z ciałkam i, w ytw arzającem i m ączkę (pirenoidy), k tóre są ogniskam i czynności p rzysw ajania.
Jeżeli na brzeg szk iełk a pokryw kow ego puścim y k ro p lę stężonego rostw oru cukru, to skoro ty lk o odczynnik ten dojdzie do m iejsca obserw ow anego, zauw ażym y sto
pniow e k u rc zen ie się protoplazm y , k tóra, po upływ ie k ilk u m inut, p rzy b ierze k ształt ow alny, oddzielając się od błony. G dy do skurczonej w ten sposób p rotoplazm y w pu
ścimy kilk a k ro p e l wody i zapomocą k aw a
łeczka bibuły, położonego z przeciw ległej stro ny szkiełka zm yjem y rostw ór cukru, to
F ig . e.
pro to plazm a w krótce odzyska swój k ształt pierw otny. Jeśli je d n a k czynność cu k ru by ła zby t dłu g ą, lub je śli weźmiemy od
czynnik, potężniej p ochłaniający wodę, ja k np. glicerynę, lub alkohol, to n astęp u je śm ierć kom órki; protoplazm a, po usunięciu od czy n n ik a, nie w raca ju ż do daw nego k sz ta łtu i w szelkie objaw y życia kom órki u stają.
W idzim y z tego dośw iadczenia, że ku r- czliwość proto p lazm y zostaje w najbliższym zw iązku z zaw artością w niej wody, że sko
ro kom órka znajdzie się w rostw orze cukru, w sku tek czego część wody w ysiąka przez b łon ę kom órkow ą, cała protoplazm a ulega skurczeniu.
W szystkie wyżej w spom niane ciała, k tó re są wobec protoplazm y bodźcami, pow odu- jącem i skurczenie się jój i wogóle wszelki bodziec, doprow adzony do pewnego stopnia potęgi, zabija protoplazm ę.
Bodźcam i takiem i są rozm aite ciała che
m iczne, któ ry ch bardzo nieznaczne ilości niekiedy w ystarczają do zabicia p ro to p laz
m y '). Niem niej i czynniki fizyczne, ja k słaby p rą d elektryczny, m ogą spowodować czasowe skurczenie się protoplazm y; silny p rą d zabija protoplazm ę odrazu. Toż sa
mo stosuje się do tem p eratu ry i niektórych innych czynników fizycznych. N astępujące ciekawe dośw iadczenie wykaże nam , o ile zjaw iska życiowe protoplazm y są wynikiem jó j budowy cząsteczkow ej. D odając kroplę k arm in u do p re p ara tu , zaw ierającego żywe n itk i skrętnicy, nie zauw ażym y żadnego zabarw ienia protoplazm y w ew nątrz k o m ó r
k i, dopóki ta je st żywą. R ostw ór karm inu z łatw ością przesiąka przez błonę kom órki i pow oduje skurczenie się ciała protoplaz- m atycznego; przytem ciecz, zaw arta m iędzy błoną a protoplazm ą, je st zabarw iona, we
w n ątrz zaś protoplazm y bezbarw na. Skoro tylko je d n a k , w jak ik o lw iek sposób (np.
puszczając k ro plę alkoholu) zabijem y p ro toplazm ę, natychm iast kom órka zabarw i się karm inem . Ż yw a więc protoplazm a nie przepuszcza przez się barw ników organicz
nych 2).
Jeż eli do świeżo zrobionego p re p a ra tu pod szkiełko pokryw kow e wpuścimy k ro p lę jo d u , protoplazm a kurczy się i jednocześnie zabarw ia na brunatno, tę samę barw ę p rz y biera i ją d ro w znaczniejszym jeszcze sto
pniu. R eakcyja ta w skazuje, że p ro to p laz
m a i ją d ro składają się z jednakow ej sub- stancyi, należącej do g ru py ciał b iałk o w a
tych. C iała te, których przedstaw icielam i najpospolitszem i są: białko ja ja (album en),
') Szczególniej szk o d liw em i d la ro ś lin z d a ją się b y ć sole r tę c i i a rs e n u .
2) W sz y stk ie ta k ie b a rw n ik i o d z n ac za ją się w iel
k o śc ią czą stec z k i c h em iczn ej (n ie m am y tu n a m y ś li fa rb a n ilin o w y c h ).
N r 6. WSZECHŚWIAT. 87 ser (kazeina) i t. p., mają, budowę, daleko
bardziej skom plikow aną, aniżeli wodany węgla, od któ ry ch różnią się naprzód obec
nością pierw iastków , w w odanach węgla niezaw artych. M ianow icie prócz węgla, w o
doru i tlenu zaw ierają one jeszcze azot, siarkę, a możliwie i fosfor. Cząsteczka tych ciał, będąc niezm iernie skom plikow aną, ulega bardzo łatw o różnym zm ianom , któ rych przy kładem je s t ścinanie się białka, przy podwyższonej tem peraturze.
W obec takiej nietrw ałości ciał białko
wych i łatw ości z ja k ą przechodzą ze stanu rospuszczalnego w nierospuszczalny i o d w rotnie, zrozumiałą, je s t ow a ruchliwość protoplazm y, jej czułość, czyli łatw ość z j a ką oddziaływ a na czynniki zew nętrzne.
P rzypom nijm y sobie hipotezę Nageliego i zastosujm y j ą do protoplazmy; cząstki (tagm ina) tutaj są praw dopodobnie bardziej złożone i rozm aitsze, niż w utw orach sta
łych i jed n o ro d n y c h , ja k błona kom órkowa.
P ow łoki w odne m uszą być większe, przez co cząsteczki są bardzo ruchliw e ’)• K ażda zm iana chemiczna, lub cząsteczkowa w po- jedyńczój cząstce (ta g m e n ie ) powoduje zmianę napięcia sił przyciągania substancyi organicznej do otaczającej j ą w arstw y w o
dnej, przez co muszą pow staw ać nieustanne prądy wody, oraz zmiany względnego p o łożenia cząstek (tagm enów ), czyli skurcze
nie, lu b rosszerzenie pewnych części p ro to plazmy.
Z tem wszystkiem jed n ak , dalecy jeszcze J jesteśm y od i-zeczywistego pojm ow ania zja-r wisk ru c h u protoplazm y i podane powyżej tłum aczenie (którego autorem je s t Hoffmei- ster) grzeszy zbytnią schematycznością, gdyż j
zjaw iska rzeczyw iste są praw dopodobnie nierów nie bardziej zawikłane.
P ro to p lazm a i ją d ro zajm ują tylko nie- ] znaczną część w n ętrza kom órki sk rętnicy i również ja k i każdej innój kom órki doro-
') P o je d y n cz e c z ą s tk i ( ta g m in a ) p ro to p la zm y m o g ą m ie ć k s z ta łt k ry s ta lic z n y , p o d o b n ie ja k w b ło n a ch k o m ó rk o w y ch , w k a żd y m ra z ie , w obec r u c h o m ości ty c h c z ą stec z ek i ró żn eg o p rz e z to u sta w ie n ia ic h osi o p ty cz n y ch , n ie p o d o b n a się sp o d ziew ać po p ro to p la z m ie ja k ic h k o lw ie k o b jaw ó w w św ie tle sp o la ry z o w a n e m i w isto cie je s t o n a z u p ełn ie n ie
czy n n ą o p ty czn ie.
j słój; cała p rzestrzeń pozostała napełniona je st cieczą wodnistą,, k tó ra zowie się sokiem kom órkow ym . Ciecz ta zawiera w rostw o- rze najrozm aitsze ciała organiczne i n ieor
ganiczne, w części służące za m ateryjał,
i z k tóreg o czerpie kom órka potrzebne do
i życia składniki, w części zaś stanowiące wynik czynności chemicznej kom órki. D la tego też skład tój cieczy nie je s t je d n a k o wy w różnej porze dnia, lub roku i p ra w dopodobnie niejednakow y w różnych ko
m órkach naw et tej samej n itk i skrętnicy.
P ew n e pojęcie o składzie soku kom órko
wego da następny rozdział, w którym r o zejrzym y się bliżej w spraw ach chem icz
nych, zachodzących w kom órce; teraz za u ważm y tylko, że sam a obecność soku k o m órkow ego w błonie organicznej w y star
cza już, aby nagrom adzać w kom órce te ciała k rystaliczne (t. j. łatw o przesiąkające przez błonę), k tó re są potrzebne do życia kom órki i w ydalać te, k tó re się n agrom a
dzają w skutek czynności kom órki. Istotnie wiadomo, że wedle praw osmozy dwie cie- [ cze, oddzielone od siebie przegródką poro-
! w atą i zaw ierające w i’ost worze różne sole,
! m ają dążność zrów nania zawartości tych
j soli. Jeśli więc w kom órce zużyw a się ja - j kakolw iek sól (X ) przetw arzając się w in
ną, to z cieczy otaczającej, jak k o lw iek nie-
| wiele zaw iera ona tej soli (X ), będzie ta ' ostatn ia wciąż w ędrow ała do kom órki, gdyż sok kom órkow y zaw ierać jó j będzie jeszcze m niej. Sól, k tó ra nagrom adza się w zna
cznej ilości w soku kom órkowym , będzie dla tój samej przyczyny w ysiąkała naze- wnątrz. To nam tłum aczy dziwny po zor
nie fak t znacznego względnie nagrom adze
nia jo d u i brom u w niektórych w odoro
stach m orskich, podczas, gdy woda m orska zaw iera bardzo nieznaczne tylko ilości jo d ków i brom ków.
D rugiem następstw em p ra w osmozy w za
stosowaniu do soku kom órkowego, je s t to, że sok powinien się znajdow ać pod pewnem ciśnieniem, większem niż ciśnienie zewnę
trzne. Istotnie, dopóki kom órka żyje, od
bywa się w niej szereg spraw 'chem icznych,
j w skutek czego sok kom órkow y zaw iera za
wsze znaczną ilość różnych substancyj ros-
| puszczonych. W takim zaś wypadku, gdzie 1 błona oddziela dw a rostw ory różnego stę-
WSZECHŚWIAT. N r 6.
żenią, p rzew aga w siąkania byw a po stronie bardziój stężonego ro stw o ru .
O istnien iu takiego ciśnienia w ew n ątrz
kom órkow ego, łatw o się przekonać, jeśli odszukam y w k tó rejk o lw iek nici skrętnicy kom órkę zam arłą, lub zgniecioną, wtedy dw ie p rzyległe kom órki m ają zw ykle p rz e
g ró d k i w ypukłe k u kom órce zniszczonej, co oczywiście je s t następstw em ciśnienia na ścianki końcowe, rów now ażonego w kom ór
k ach żyw ych równem p rzeciw działaniem . Toż samo daje się dostrzedz na kom órkach końcowych, które są rów nież zaokrąglone.
W idzim y stąd też, że oporność ścianek poprzecznych skrętn icy je s t m niejszą, niż podłużnych.
W l. K ozłow ski.
OKO ELEKTRYCZNE.
D r Noiszew ski, lek arz zam ieszkały w D y - n a b u rg u , k tó ry kilkom a ju ż pracam i dał się poznać w lite ra tu rz e naszćj, a k tórego p ra ce w szystkie odznaczają się m yślą szeroką i ory ginalną, p o d ał przed k ilk o m a ty g o dniam i w G azecie L ek arsk ió j opis niezm ier
nie ciekaw ego p rz y rzą d u , z k tó ry m chcę zapoznać czytelników W szechśw iata. P rz y rz ąd ten m a um ożliwić w idzenie ludziom zupełnie pozbaw ionym w zroku, a naw et i oczu. J e stto w ynalazek zupełnie świeży, więc niew ypróbow any; czy p rz y rz ą d z n a j
dzie zastosow anie w ażne w p rak ty ce, w tćj chw ili przesądzać tego niepo dobna. N ie
zależnie w szakże od tego, z pow odu samćj teoretycznćj stro n y pomj^slu, zasłu g u je on bardzo na uw agę.
D la osób niew tajem niczonych dokładnie w teoryją zm ysłów ,—a w szakże nie dla spe- cyjalistów W szechśw iat się w ydaje — n iepo
dobna mówić o „E le k tro ftalm ie”, bez d a le kich zboczeń w podstaw ow e kw estyje fizy- jologiczne. Sądzę, że czytelnicy w ybaczą mi te wycieczki, chociażby ze w zględu, że będą to w ycieczki do okolic n iezm iernie zaj- | m ujących.
Zapom ocą zm ysłów człow iek m a możność poznaw ania św iata, zyskuje świadom ość zja- j
v'isk, które się na z e w n ątrz niego dokony- I
w ają. K ażdy zm ysł oddzielny służy dla pew nćj oddzielnój g rup y zjaw isk przy ro dy , d la objawTów innćj „siły”. W zrok odczuwa św iatło, słuch — d rg an ia pow ietrza, zmysł ciep ła pow iadam ia nas o zm ianach tem pe- patui^y. Ale odczuwane przez nas w raże
n ia w niczem nie są podobne do zjaw isk pierw o tny ch, k tóre je w yw ołują. Pom im o, iż świadomość najoczywiściój nas p rzek on y
wa, że św iat um alow any je s t św iatłem i b a r wami, że śpiew ptaków rozlega się wokoło, a kw iaty rozlew ają wonie, niem a poza nami ani wToni, ani dźwięków, ani św iatła. Istn ie
j ą pew ne zjaw iska w przyrodzie; istnieją pew ne w rażenia w um yśle człow ieka. D zię
ki organom zmysłowym, k tóre z jednój stro ny zjaw iska p rzy ro dy na bodźce nerwowo zm ieniają, a w drug ą stronę te bodźce do siedliska świadom ości naszćj, do mózgu do
prow adzają, dzięki tem u związkowi, zjaw i
ska zew nętrzne w yw ołują w rażenia w ew nę
trzn e. Są to znaki, do pewnego stopnia nieom ylne, że pew ne zm iany w świecie za
chodzą, że pew ne zjaw iska się dokonyw ają, ale nie są w rażenia ze zjaw iskam i p rzyrod y identyczne, nie są w cale do nich podobne.
G dyby p rz y rzą d y zm ysłowe in ne posiadały zw iązki, gdyby nerw , z oczu wychodzący, dochodził w m ózgu do ośrodka słuchowego, tobyśm y w rażenie św ietlne słyszeli, nie w i
dzieli.
W szystkie siły p rzyrod y są ostatecznie tylko je d n ą siłą w rozm aitych odm ianach i je d n a w d ru g ą przechodzi nieustannie.
C iepło w ytw arza siłę m echaniczną, ruchy w yw ołują d rg anie pow ietrza i dźw ięki. J e żeli więc skutkiem działania ciepła podnosi się p okryw a kociołka i u derza palec nad nią trzym any, w tedy, zjaw isko, przez ciepło w yw ołane, d ziała na nasz zmysł dotyku.
Szybki ruch w ody w yw ołuje zjaw iska, które wzrokiem chw ytam y, a jednocześnie plusk, k tó ry na słuch nasz oddziaływ a, jeże
li ręk ę w falującćj wodzie zanurzym y i oto ta sama siła, to samo zjaw isko, działać będzie na trzy nasze zm ysły. T a k poeta w szyst- kiemi zm ysłam i jednocześnie odczuw ał swe śpiewy:
M am go w uchu, m a go w oku;
J a k w iatr, gdy fale kołysze, P o św istach lo t jeg o słyszę, W idzę go w szacie obłoku.
N r 6 WSZECnŚWIAT. 89 Nie ma człow iek żadnego zmysłu, dzięki
którem u m ógłby bespośrednio odczuwać elektryczność, dlatego ta siła tak długo przed um ysłem ludzkim się ukryw ała. A le elektryczność zm ienia się łatw o na inne si
ły; w ten sposób w idzieć j ą możemy w św ie
tle elektrycznem , słyszeć w dzwonkach, mo
żemy odczuw ać j ą ja k o ciepło.
C złow iek ślepy pozbawiony je s t zw iązku bespośredniego zc zjaw iskam i świetlnemi.
Pi-zez oko, k tó re u trac ił, żadne w rażenie do mózgu jego nie dojdzie i w odpow iednim środku w rażenia św iatła nie w yw oła. N aj
bogatsze źródło najpiękniejszych, najw aż
niejszych, najdokładniejszych znaków, po k tó ry ch św iat poznajem y, dla niego nie istnieje. S tw orzyć oko nowe i z organizm em połączyć należycie — niem a sposobu. Ale czy nie m ożna zm ienić św iatła na inną siłę, k tó rą ślepy odczuw a i zm ienione w ten sp o sób zjaw iska n a in ny przyrząd zm ysłowy rzucić? oto pytanie, które sobie d r Noi- szew8ki zadał, a do jak ieg o stopnia ro z
w iązał— zobaczym y. Pow iedzm y zgóry, że w przyrządzie d ra N oiszewskiego światło zm ienia się w ciepło i na zm ysł ciepła od
działyw a; zjaw iska świetlne odczuwać więc m a niew idom y w oko elektryczne uzb ro jo ny, ja k o zm iany tem p eratu ry .
A żeby tę zam ianę sił uskutecznić, sko
rzystał d r Noiszewski z własności selenu.
Selen m ianow icie je st złym przew odnikiem elektryczności, dopóki nie je s t oświetlonym.
Skoro św iatło p ada na płytkę selenową, przeprow adza ono łatw o strum ienie elek
tryczne.
Je ż e li więc p ły tk ę taką pokryjem y siatką m etaliczną, przez k tó rą strum ień przep ły wa, to p rz y działaniu św iatła strum ień z siatki do selenu przeniknie i może być da- lćj przeprow adzonym ’). A le elektrycz
ności bespośrednio człow iek nie odczuwa, potrzeba więc ją w dalszym ciągu na ciepło zamienić. O tóż wiadomo, że elektryczność, przebiegając przez d ru ty m etaliczne, ogrze
wa je , tem łatw iój, im d ru ty są cieńsze, W p rzyrządzie d ra Noiszewskiego jed n a strona p ły tk i selenow ćj je st opatrzona w zna- j
') W łasn o ści e le k try c z n e se len u o p isa n e b y ły we W szechśw iecie z r . 1885, str. 770, o raz z r. 1887,
8 tr. 5 7 4 . (P rz y p . R e d ).
czną ilość cieniutkich drutów złotych, któ rych pow ierzchnia cała jest izolowaną, a ty l
ko końce swobodne. C ały p rzyrząd m iał
by w ten sposób postać szczoteczki, którćj w łoski m etaliczne jednym końcem osadzone są w płytce selenow ej. Ł atw o teraz zi-ozu- mieć, że jeżeli tę szczoteczkę położym y na skórze w ten sposób, że skóry dotykać się będą wolne końce drutów , a p ły tk a z sele
nu siatką m etaliczną po kry ta, wystaw iona będzie na działanie św iatła, wtedy p rąd elektryczny przebiega przez druty , ogrzew a je , a podniesioną ich tem p eratu rę skóra od
czuw ać może. W ten sposób ze zmian tem p eratu ry wnosić może człowiek, zaopatrzo
ny w przyrząd, że światło pada na p ow ierz
chnię pły tk i, że się wTzm aga, lub słabnie.
Tym sposobem zjaw iska św ietlne, po p rz e r
w aniu drogi dla nich właściwój, p rzen ie
sione zostały na inną drogę, oddane innem u zmysłowi.
A le odczuwanie św iatła nie w yczerpuje jeszcze całój czynności w zroku, jest owszem tylko podstawą, tylko pierw iastkiem zjaw isk wzrokowych. Dzięki św iatłu ma człow iek możność rospoznaw ania postaci przedm io
tów zew nętrznych i to je s t dla poznania św iata najcenniejszą własnością oka. D r Noiszewski nie chciał się też ograniczyć na przyrządzie, któ ry b y tylko o istnieniu św ia
tła uw iadam iał niewidom ego; przyrząd jego ma służyć przedew szystkiem do poznaw a
nia postaci przedm iotów.
A żeby postać przedm iotu rospoznać, p o trzeba każdy p u n k t jeg o odczuwać jak o p u n k t oddzielny, czyli, ściślćj mówiąc, po
trzeba umieć p u nk ty pewną p rzestrzenią o d dzielone, istotnie jak o dw a oddzielne p un kty odczuwać. Zdolność tę posiada oko.
A le tę samą zdolność posiada i dotyk; m o
żemy wszakże i palcem dokładnie rospozna- wać postać przedm iotów , których d o ty k a
my. M ierzy się tę własność dotyku zapo
mocą cyrkla, którego ram iona rossuw ają się stopniowo. N ajm niejsza odległość końców cyrkla, przy którćj skóra jeszcze dw a p u n kty oddzielne uczuwa, stanow i granicę tego czucia. Zm ysł ciepła, k tó ry na całćj po
w ierzchni skóry tow arzyszy dotykaniu, dzie
li z nim i tę własność. Okoliczność ta nie była dotychczas dostatecznie w nauce ros- strzygniętą. D r Noiszewski przedew szyst-