• Nie Znaleziono Wyników

Pejzaż z piecem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pejzaż z piecem"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosław Derecki PEJZAŻ Z PIECEM

Lokalni patrioci twierdzą, że Józefów biłgorajski był w przeszłości nie tylko kwitnącym miastem, ale w dodatku mieli go w wielkiej estymie sami jednowładcy rosyjscy, czego dowodem byłby fakt nadania mu nazwy „od imion carów”.

Natomiast wśród mieszkańców okolicznych wiosek krąży podanie, jakoby Józefów był dawniej kolonią karną.

Ze stanowiska Historii, Józefów biłgorajski (albo ordynacki) to... „osada nad Nepryszką w powiecie biłgorajskim, dawniej miasteczko założone przez Józefa Zamoyskiego w 1725 roku od jego imienia nazwane”.

O ile więc grzechem jednych jest tylko pewna ignorancja, jeżeli chodzi o znajomość dynastii panujących Rosji, o tyle wydaje się, że drudzy kierują się jedynie złośliwością i... być może zazdrością.

To tutaj było – przerywa opowiadającemu pijany.

Furman przecząco kręci głową: - Dalej, koło kapliczki -.

Nie tutaj?

Koło kapliczki.

I un tak jeździł i jeździł – ciągnie opowiadanie wyglądający z ruska chłop. - „Junaka”

miał. Jechał raz chyba stodwudziestką i naprzeciw leciała fura z sianem. No i jakoś go w tej chwili chybnęło w lewo. To tylko ten motor koniowi pod brzuchem przeleciał, roztworzył go na dwie połówki, klatkę piersiową i brzuch. I zaraz był z nim koniec. O kość się uderzył czy co...

Chciał się z motoru na kunia przesiąść – rechocze pijany.

Tak panie – kiwający się na przednim siedzeniu ktoś w „skórze” i małym czarnym

bereciku odwrócił się w moim kierunku. - Tak panie, niedawno ta szosa, którą teraz „z kolei” do

Józefowa jedziemy, wyglądała jak klawiatura od starego fortepianu (śmieje się przez chwilę z

własnego dowcipu). Zdarzały się odcinki wyłożone drewnianymi balami. Jechało się jak po

klawiszach. Teraz położyli asfalt, to jest wygoda, ale co, młodzi od razu pokupywali sobie

motory i rozbijają się na nich. Ile to już było wypadków na tych trzech kilometrach od miasta do

(2)

stacji... Chyba ze sześć w ostatnim roku. - A pan, panie Puźniak taksówki do przewozu podróżnych sobie nie kupuje? - zwraca się nagle do furmana. - Moja „taksówka”

bezpieczniejsza, bo kunie do rowu nie wpadną. - odpowiada pan Puźniak. A pan młody do kogo przyjechał? (to pod moim adresem).

Do szkoły, do profesora K., zna pan takiego? - K.? A czego uczy?

Rysunków. - Nie słyszałem.

Więc już Józefów. Po prawej stronie ogołocony z liści cmentarz i zaraz dalej, w lewo wieża kościoła na tle kamieniołomów i pagórków Roztocza, jakieś drewniane chałupki – przedłużenie asfaltowej nawierzchni, która w tym miejscu nosi już nazwę ulicy Kościuszki. Dalej, za rzucającym się w oczy piętrowym murowanym budynkiem internatu szkoły ogólnokształcącej ma być rynek, centrum osady, zabytki, ludzie i ich sprawy. Skręcam w lewo

Wysokie „szpilki” idącej przede mną młodej kobiety drążą w wilgotnym piasku „ulicy”

głębokie, wąskie dołki. Przystaje, czeka aż zrównam się z nią.

Pan pewnie do szkoły? - Właśnie – mówię – tylko nie bardzo orientuję się gdzie to jest.

Pójdziemy razem, jestem tam nauczycielką. Widziałam pana na stacji w Długim Kącie.

Pan przyjechał do kogoś ze szkoły?

Ulica „Szkolna”. To znaczy mur kościelnego cmentarza, dużo drzew, piaszczysta droga, chłopskie furmanki i wysoki murowany budynek jedenastolatki.

Więc K. Młody historyk sztuki, były członek pewnej grupy plastycznej, autor ciekawych opowiadań literackich, jedne z czołowych przedstawicieli „cyganerii” lubelskiej, właściciel interesującej brody, wielki oryginał. Publiczność uczęszczająca na organizowane przed kilku laty w lubelskim klubie Nora „konkursy erudykcji”, zapamiętała dobrze jego szczupłą bladą twarz, objętą potężnym czarnym zarostem. W czasie imprezy ciągnącej się przez szereg tygodni, opowiedział niemal bezbłędnie na kilkaset pytań z różnych dziedzin, pobił na głowę współuczestników konkursu, wziął pierwszą nagrodę.

Wśród najbliższych znajomych krążyły niesamowite i niesprawdzone wieści o jego metodach nauczania w szkole w jednej z podlubelskich wsi, w której K. pracował „dla chleba” jako...

katecheta. Osoby „dobrze poinformowane” przysięgały, że np. jeżeli uczeń nie potrafił opowiedzieć, kim był Eliasz, mógł się jeszcze uratować odpowiadając na pytanie uzupełniające – kto to jest Kukier. - Jeżeli jednak i tutaj okazał się ignorantem, otrzymywał stopień niedostateczny.

Trzeba przyznać, że wszystkie złośliwe przycinki odnoszące się do swego ówczesnego „stanu”,

„duchowny” znosił z prawdziwie chrześcijańską pogodą ducha. Ktoś kiedyś zażartował: - W

związku z twoim nowym zawodem powinieneś dobrze znać historię Starego Testamentu. Czy żona

(3)

Lota zmieniła się w sól warzonkową czy w krystaliczną?

W sól Franciszka Józefa – zaripostował bez zająknienia K.

„Sen pijanej praczki”, „Autoportret wszechstronny”, „Kto ty”, „Zegarynka”, „Szatnia”,

„Pejzaż z piecem” - to tytułu obrazów K. Oglądałem je kilka lat temu na jego wystawie indywidualnej zorganizowanej w Lublinie, w klubie przy ul. Krakowskie Przedmieście 32. Chyba największe wrażenie zrobił wtedy na mnie surrealistyczny „Pejzaż z piecem”. Pośrodku martwego, szarego, lekko pofałdowanego na horyzoncie pola, stał samotny kaflowy piec.

Po wystawie grupy ZAMEK w warszawskim Krzywym Kole obraz został tam jako dar, a jego twórca ożenił się.... i znikł z pola widzenia. Podobno oboje z żoną znaleźli pracę w Józefowie koło Biłgoraju.

O tak wczesnej porze w restauracji „Leśna” piją tylko chłopi przyjeżdżający na targ i stara zniszczona kobieta – znana józefowska alkoholiczka. Chłopi zamawiają wódkę, kobieta – wino.

Jest głęboko wierząca, nie chce złamać przysięgi złożonej niedawno w kościele, że już nigdy nie weźmie do ust kropli wódki. „Sto gram” na pusty żołądek po nieprzespanej w pociągu nocy sprawia, że nawet pseudoabstrakcyjne malowidła na ścianach restauracji (dzieło tutejszej spółdzielni malarzy pokojowych) wydaje się do przyjęcia. Po przeciwnej stronie stolika K. Podnosi kieliszek. - Wypijemy? Więc ona, ta wizytatorka, wali pięścią w stół i krzyczy do mnie: „Pan musi trzymać się programu nauczania w szkołach średnich! Pan w szkole ma być nauczycielem rysunku w ósmej i dziewiątej klasie, a nie artystą! Pan ma uczyć rysunku technicznego, a nie wygłaszać na lekscjach pogadanki o Picassie i sztuce Renesansu!” Ja też się zdenerwowałem: „Właśnie – mówię – w ósmej i dziewiątej klasie! A w klasie dziesiątej i jedenastej program już nauki rysunku nie obejmuje i przez te dwa lata wszystko im z głów wywietrzeje. A tak, przynajmniej dowiedzą się co to był Renesans”. Draka była, mówię ci, jak cholera. W końcu dałem za wygraną. W samej szkole...

no cóż, atmosfera przyjemna, większość kolegów nauczycieli to ludzie młodzi, zresztą sam dyrektor ma chyba najwyżej czterdzieści lat. Interesują cię dane liczbowe? W liceum mamy około trzystu uczniów, na etatach nauczycielskich dwadzieścia dwie osoby, szkoła oczywiście

„zapchana”, po wakacjach w dodatkowym terminie, do ósmej klasy na dziewięć wolnych miejsc starało się stu dwudziestu uczniów, niektórzy aż z Lublina. No co tam jeszcze... mamy internat szkolny wybudowany w miejscu, gdzie dawniej stał siedemnastowieczny zjazd... - Przepraszam cię, ale muszę jeszcze wskoczyć do szkoły. Zastępuję dzisiaj nauczyciela śpiewu...

Mieszkańcy mówią „MIASTO”. Niewiele ponad tysiąc mieszkańców licząca miejska osada,

jaką jest Józefó, nigdy nie uzna swej obecnej pozycji. „Miasto” styka się niemal dom w dom z

wsiami Morgi i Pardysówka Mała. Nie przeszkadza to wcale co obrotniejszym w języku

mieszkankom Józefowa wykrzykiwać do sąsiadek „przez miedzę” - „ty chamko ze wsi”.

(4)

Wychodzę na rynek. Tabliczka zawieszona na jednym z domów informuje, że to nie tyle rynek, ile „Ulica Plac Wyzwolenie”. Kilka kroków dalej znajduje się jeszcze „Ulica Plac Strażacki”,

„Błotna”, „Szkolna”, „Poddane”, „Podkościelne”, pryncypalna ulica „Kościuszki” i... to już chyba wszystkie.

„Ulica Plac Wyzwolenia” - centrum osady. Mieści się przy niej budynek Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej, kilka sklepów spółdzielczych ośrodek zdrowia, apteka, kino

„Tęcza” oraz lokale rozrywkowe: restauracja „Leśna”, kawiarnia „Roztoczanka” (chyba jedyna na Lubelszczyźnie kawiarnia czynna do godziny dwudziestej czwartej) i dwa „Bufety”.

„BUFET GASTRONOMICZNY” S. Bzdziucha to maleńka klitka jakby przeniesiona z książek Szołem Alejchem, dzieląca się na „bufet właściwy”, w którym znajduje się: trochę lemoniady i z pewnością wiele wódki – oraz część konsumpcyjną, oddzieloną od „bufetu właściwego” niskim parawanikiem drewnianym. BUFET Nr 2 posiada za to zachęcającą wywieszkę: „Sprzedaż lemoniady, napoi chłodzących i zakąski”.

„Jeszcze do niedawna, Józefów posiadał interesującą zabudowę drewnianą. Domy (głównie w rynku) posiadały podcienia i wysokie naczółkowe gontowe dachy” - pisze inż. H. Gawarecki w przewodniku po Lubelszczyźnie. Dzisiaj spotyka się ich coraz mniej. Mieszkańcy na ich miejsce stawiają bydynki murowane. Rolnictwo, a szczególnie uprawa tytoniu, to główne źródła utrzymania tutejszej ludności. Do niedawna około trzystu osób uzupełniało swoje dochody pracując w pobliskich kamieniołomach, teraz pracuje tam nie wiele więcej niż trzydziestu robotników. Nie ma zbytu na kamień.

Plany na przyszłość, jak na Józefów – duże. W planie pięcioletnim, na Placu Wyzwolenia ma stanąć Dom Kultury i Dom Handlowu. Władze gromadzkie myślą o uporządkowaniu i wybrukowaniu w najbliższej przyszłości wszystkich ulic, o wybudowaniu kąpieliska. W 1963 roku przy stacji kolejowej Długi Kąt ruszy budowa zakłądów sylikatowych, w których znajdzie pracę ośmiuset robotników.

O widzi pan: - „Kozyra Marian i Szawara Józef pobili Gontarza Franciszka jak to na wiosce – mówi milicjant. - Ale jak ma być inaczej. Kto się u nas młodzieżą ma zająć. ZMW prawie nie działam ja tu już pracuję półtora roku, ale nie słyszałem, żeby odbyło się jakieś zebranie, żeby przyjechał jakiś aktywista, z powiatu. Było na przykład LPZ, no i dali im kabekaesy, żeby się wprawili w strzelaniu. Ale oni zamiast strzelać do tarczy zaczęli uprawiać kłusowanictwo. Musieliśmy im te kabekaesy pozabierać, no i znaczy się w taki sposób nie ma teraz i elpeżetu. Przy szkole niby działa ZMW, ale też bardzo słabo. Nie ma żadnej świetlicy...

Tylko w kawiarni można się jeszcze rozerwać... Są szachy, warcaby...”

Robi się późne popołudnie. K czekają z obiadem. W kawiarni „Roztoczanka” kręci się jedna z

nielicznych płyt. „Zakochałem się na zabój w asystentce dentystki...”

(5)

Pamiętasz, jak przyjechaliśmy tutaj dwa lata temu, mieliśmy tylko radio i jedno łóżko wypożyczone z internatu – mówi K.

Lili uśmiecha się. - A ten „fryz” pod sufitem wymalowałeś zaraz po wprowadzeniu się. Trzeba było ożywić mieszkanie”.

Lili jest magistrem germanistyki. Opanowana dziewczyna o jasnych włosach i spokojnym uśmiechu. W ciągu tych dwóch lat „dorobili się”. Mają dwa pokoje z kuchnią, porządne meble, pralkę, skuter, prowadzą normalne gospodarstwo. Agnieszka to jest ich córka. Rok i miesiąc.

Baraszkuje teraz z ojcem na tapczanie.

Wiesz, tutaj wcale nie jest tak źle, jak ci się może wydawać – peroruje K. z ożywieniem. - W szkole prowadzę bibliotekę, dostajemy wszystkie nowości wydawnicze, ludzie są mili.

Właściwie cała inteligencja miejscowa – to ludzie młodzi. Zbieramy się na brydża, chodzimy na spacery, nie masz pojęcia, jakie tutaj są piękne okolice.... Mamy kilku lekarzy, dwoje farmaceutów, znajomi spośród nauczycieli... Tylko wódy pije się trochę za dużo. Ale.. ale...

opowiem ci świetny dowcip. Tutaj są dwa zwaśnione od kilkudziesięciu lat rody, bez przerwy oczywiście biją się, obrzucają obelgami, coś w rodzaju takiej korsykańskiej vendetty...

Słuchaj stary – przerywam mu – a nie chcielibyście się jednak przenieść do jakiejś większej miejscowości – albo wrócić do Lublina?

Do Lublina nie. Widzisz z Lublina ucieka się w ostateczności nie tylko do Warszawy....A gdzie indziej... Może w przyszłości... na Wybrzeże...

Pomiędzy wiszącymi na ścianach reprodukcjami obrazów Braque'a, Mogilianiego i Van Gogha dostrzegam dwie małe akwarelki przypięte pluskiewkami do ściany. Podchodzę bliżej. To twoje? - pytam. Wzrusza ramionami. - Och to nic takiego, tylko szkice.... Zrobiłem je chyba ze dwa lata temu...

Pierwodruk: „Kamena”, 1961, nr 23, s. 2,15.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Więc jeżeli będziemy zaśmiecać, będziemy zabudowywać, będziemy zmniejszać te powierzchnie dolin, które zajmują rzeki, to tak naprawdę niedługo będziemy mogli

Wierzył, że gdy nadejdzie czas dyskusji nad poziomem kształcenia uniwersyteckiego, która nie będzie tylko akademicką dysputą, niektóre jego spostrze- żenia mogą stać

Wydaje się, że na rynku polskim, ale także zagranicznym, nie było do tej pory publikacji podejmującej całościowo zagadnienie religii w nowoczesnym ustroju demokratycznym

Otóż o zbliżającym się terminie uruchomienia Szpita- la WUM wiedzieli od dawna wszyscy zainteresowani, a przede wszystkim Ministerstwo Zdrowia, kierownic- two WUM,

Podobnie jak panika moralna, istnieje wówczas, gdy pojawia siê pod- wy¿szony poziom niepokoju spo³ecznego, jednak zazwyczaj proporcjonalny do zagro¿enia, a nie jak w przypadku

Zasadniczo rzecz biorąc, współczesna praktyka projektowa w wymiarze designu doświadczeń została sprowadzona do totalitaryzmu semantyk, przeciwko któremu trudno się buntować,

Aby odczytać liczbę minut, można pomnożyć razy 5 liczbę znajdującą się na zegarze, którą wskazuje wskazówka.. Przedstawia się to następująco: 1 na zegarze to 5 minut, 2

Jest to czas próby, czas lekcji i nauk, kiedy uczymy się roztropności, mądrości ducha i stajemy się lepsi. Czas rekolekcji jest bardzo znanym aktem pokutnym praktykowanym