• Nie Znaleziono Wyników

Na marginesie pism genezyjskich Słowackiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Na marginesie pism genezyjskich Słowackiego"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Gwalbert Pawlikowski

Na marginesie pism genezyjskich

Słowackiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 25/1/4, 523-537

(2)

JAN GWALBERT PAWLIKOWSKI.

NA MARGINES1 E PISM GENEZYJSKiCH SŁOWACKIEGO.

I.

Zawartość przyrodnicza Genezis z Ducha.

W dziele mem „Mistyka Słowackiego“ ustaliłem był za­ leżność Słowackiego od ewolucjonizmu przyrodniczego współ­ czesnej mu epoki. Obaliłem przytem pogląd o rzekomej in tu i­ cyjnej antycypacji nauki Darwina przez Słowackiego, gdyż Sł. czerpał tylko z ewolucjonizmu sobie współczesnego. Nawet ton religijno-m istyczny Gen. z D. nie jest nowością w ewolucjo- niz'tnie. Wartość Gen. z D. zamyka się w kręgu wartości poe­ tyckich i etycznych, nie zaś poznawczych. Gdy jednak utwór ten czerpie soki z przyrodoznawstwa, nie obojętnem jest bliższe przyjrzenie się jego stosunkowi do nauk przyrodniczych, w szczególności roztrzygnięcie pytania, czy opiera się on na jakiejś głębszej przyrodniczej wiedzy. Oczywiście trzeba .

uwzględnić z jednej strony stan nauki ówczesnej, z drugiej oddzielić pozytywne wiadomości przyrodnicze od hipotez wy­ chodzących poza granice doświadczenia a wchodzących u Sł. w sferę mistyki.

Taką podstawową ideą mistyczną jest, że duchy obdarzone przez Boga „atomem“, czyli mocą objawienia się kształtem, (zatem jakby połączone z drobiną materyi będącą zarodkiem rozwoju, co przypomina „germe im périssable“ К. Bonneta), są stwórcami świata materjalnego, obmyślają i stwarzają sobie kształty coraz doskonalsze, umożliwiające postęp duchowy i do tego postępu przystosowane. „Wszystko przez ducha i dla ducha

stworzone je st“.

Ewolucja jest przeto: 1) przedewszystkiem ewolucją i n d y ­ w i d u a l n ą , dokonywującą się drogą metempsychozy, — 2) nie jakiś „duch“ w rozumieniu panteistycznem, ale d u c h y stw arzają sobie kształty, każden na własną rękę (charakter p l u r a l i ­ s t y c z n y nauki genezyjskiej), — 3) jeżeli tworzą się grupy

(3)

524 I. R O Z P R A W Y . — J an G w albert P a w lik o w sk i.

tów podobnych, więc g a t u n k i , to pochodzi stąd, że nie każden duch posiada rów ną zdolność w y o b r a ż e n i a kształtów no­ wych, a czynią to tylko duchy doskonalsze, przewodniki stworze­ nia, „króle duchy“, które stanowią t y p , na który inne duchy jako na model się zapatrują i do niego przystosowują. 4) K ształt wy­ obrażony trzeba zapragnąć i zdobyć go o f i a r ą . To pojęcie ofiary jest u Sł. bardzo niejasne bo wieloznaczne. Wedle nauki Towiańskiego „ofiarą chrześcijańską“ jest czyn, przyczem nie- jasnem jest pojęcie czynu, gdyż Tow. zna „czyn w ew nętrzny“. U Sł. „ofiara“ ma często to samo znaczenie, a jako czyn we­ wnętrzny objawia się gorącem pragnieniem, tęsknotą gene- zyjską, które to pragnienie i tęsknota mają cechę modlitwy. Obok tego jednak rozumie Sł. przez ofiarę oddanie jakiegoś dobra w zamian za inne, w szczególności jakiegoś dobra ma­ terialnego, wygody doczesnej, „aby wziąć więcej dla ducha wedle jego potrzeby“. To pojęcie ofiary przetłómaczone na język przyrodniczy, jest prawdopodobnie echem teoryi St. Hi- laire’a o „balancem ent des organes“, wedle której przerost jednego organu powoduje redukcję innego. Podobną myśl, jak ­ kolwiek w innej formie, wyraża Goethe, wychodząc z pojęcia umiaru. Rzekome to prawo — bez względu na sposób jego uzasadnienia — możnaby nazwać „prawem korrelacyi kompen- zacyjnej“.

E p o k i g e o l o g i c z n e . — Sł. usiłuje podzielić dzieje stworzenia na „sześć dni“ (epok), zgodnie z genezą Mojżeszową, w czem cofa się na stanowisko przez współczesną mu naukę już porzucone. Oczywiście chodzi tylko zresztą o ilość epok a nie o wypełnienie ich naiwną treścią Mojżeszowej genezy. Podział ten jest jednak chwiejny, (co widoczne zwłaszcza w red. I. Gen. z D.), i poniechany zostaje z dniem trzecim ; szóstym dniem jest stworzenie przyrody współczesnej i człowieka.

Kolejność epok geologicznych jest w ogólnych zarysach zachowana i przedstawia się ta k : 1. epoka azoiczna, (natura nieorganiczna, skały pierwotne ogniowego pochodzenia cz. „piryty“), — 2. epoka paleozoiczna (organizmów pierwotnych), podzielona na dwa okresy: zwierząt pierwotnych i roślin okresu węglowego, — 3. epoka mezozoiczna (średniowiecze ziemi, określana często jako „królestwo gadów“, u Sł. jako „królestwo węży“), — 4. ep. wielkich ssaków (mamutów i i.); granice jej w stosunku do poprzedniej nie są ściśle określone, co zresztą jest naturalnym wynikiem faktu, że ssaki i ptaki pojawiają się już w epoce mezozoicznej ; ta epoka odpowiada dawniej­ szemu określeniu „dyluwium“ ; — 5. przyroda dzisiejsza i czło­ wiek. Człowieka dyluwialnego Sł. niezna, a również niewie o jego współczesności z mamutem. Ówcześnie odnachodzono już ślady człowieka kopalnego, (np. we Francji Boucher de Perthes 1839), ale przeważała na ogół jeszcze powaga Cuviera,

(4)

I. R O Z PR A W Y . — N a m a r g in e s ie p ism g e n ez y jsk ic h S ło w a c k ieg o . 525

z jego zasadą „l’homme fossile n ’existe p as“ — zwłaszcza wobec kompromitacyi głośnego swego czasu (wiek XVIII) odkrycia Scheuch zero wski ego i homo Scheuchzeri diluvi „testis“, w którym Cuvier rozpoznał — olbrzym ią salam andrę !

Geologia współczesna chwieje się między dwoma poglą­ dam i: katastrofizmem (Elie de Beaumont i Cuvier) i powolną ewolucją (Lyell 1830); Sł. zajmuje stanowisko konserwatywne katastrofizm u. Z tej teorji wynika zazwyczaj konsekwentnie albo wielokrotność aktów stworzenia, albo praeformacja, t. j. stw orzenie jedynie zarodków niezniszczalnych, które w po szczególnych epokach przychodzą kolejno do rozwoju. K. Bon­ net przyjm uje przy tem ewolucję indywidualną, umożliwioną przez to, źe taki zarodek ma w sobie jakoby tkwiące jedne w drugich kiełki, i te kolejno się rozwijają, przyczem każdy następny kształt zupełnie jest niezawisły od poprzedniego, (théorie de l’emboitement). U Sł. niezniszczalny „atom “ połą­ czony z duchem jest z'ródłem kształtów, które duch tworzy. Kolejne kształty są jednak zawisłe od siebie, gdyż ciągłość tę w arunkuje ciągłość myśli twórczej ducha. Stanowisko Sł. nie jest jednak ściśle określone, mówi on bowiem często o zmia­ nach powolnych, o dziedziczności, użala się na zagubienie pośrednich ogniw a przeto niemożność odtworzenia całego łańcucha kształtów — wszystko to jakoby w duchu ewolucjo- nizmu transformistycznego (cz. teorji zmienności gatunków) Lamarcka lub St. Hilairea. — Katastrofy dzielące epoki geo- * logiczne uważa Sł. za dociski Boże, któremi Bóg zmusza duchy

zaleniwiałe na drodze genezyjskiego postępu do dalszej pracy. K atastrofy te przedstawiają się w postaci potopów, ale także w postaci wstrząśnień tektonicznych (w epoce azoicznej), lub pożarów (w ep. węglowej).

E w o l u c j a o r g a n i c z n a . — Sprawa początku życia nie istnieje u Sł., — życie to istnienie ducha w materyi, a duch istnieje od początku, już w m ateryi nieorganicznej; kamienie żyją, — (jakkolwiek skały dzisiejsze są tylko martwemi zwło­ kami opuszczonemi przez duchy, które niegdyś w nich byto­ wały). Powstanie organizmu przedstawia się tedy u Sł. nie jako powstanie życia, ale jako powstanie śmierci. Śmierć jest przeto zdobyczą ew olucyjną; umożliwia ona zmianę kształtu (drogą palingenezy) a stąd postęp. Druga zdobycz organizmu, rozmnażanie się, dostała się duchom jako dar Boży, nie jako wyrób własny.

E p o k a p a l e o z o i c z n a . — Tu wymienia Sł. formy cha­ rakteryzujące w sposób właściwy i dostateczny tę epokę : gąbczaki, zoofity, (którym to term inem określali dawniejsi system atycy Coelenterata, względnie Radiata), roślinopłazy, (term in nie techniczny, wyrażający właściwie to samo co zoofity),

(5)

5 2 6 I. R O Z PR A W Y . — J a n G w albert P a w lik o w sk i.

ślimaka, ostrygę, atram entnika (t. j. sepię czyli mątwę). Ślimak i otryga przyczepione są do głazu, „ojca swojego“ ; duch ich bowiem bytował poprzednio w kamieniu (ep. azoiczna), czego pamięć zachowała się w ich „tarczach kam iennych“ ; każden bowiem kształt nosi w sobie reminiscencję kształtu poprzed­ niego i rewelację następnego. Mówiąc o ślimaku przyczepionym do skały, miał Sł. zapewne w wyobraźni ślimaka P atella vul­ gata, pospolitego w morzu nad którem (w Pornic) powstała Genezis z Ducha, a wzbudzającego interes gości kąpielowych siłą swej przyczepności, o której pisał swego czasu w klasycz- nem swem dziele o muszlach Reaumur, a później też Cuvier. Bliżej interesował się Sł. widocznie mątwą; o niej niezawodnie myśli pisząc o powstaniu oczu świecących jak karbunkuły na dnie morza, mątwa bowiem ma olbrzymie oczy i to już oczy soczewkowe; — również to co pisze o trzech sercach pojawia­ jących się u pewnych tworów, odnosi się zapewne do mątwy, która ma, prócz serca głównego, jeszcze dwie boczne kurczliwe arterje skrzelowe. — O zoofitach (polipach) powiedziano, że „setnemi nogami staw ały na ziemi, usta ku dnowi ziemnemu obróciwszy“. Owe „setne nogi“ nie są dla polipów typowe, jednakże niektóre hydromeduzy (n. p. Corymorpha nutans) mają jakgdyby liczne rozłogi, czy korzenie, któremi czepiają się ziemi; — natom iast usta obrócone ku ziemi są oczywistą pomyłką pisarską. W następnym bowiem ustępie Gen. z D. powiedziano, że zwierzęta te, zaleniwione w pracy genezyjskiej, ograniczające się jedynie do życia wegetatywnego, wypełzły na ląd i zostały „grzybem zoofitowym“, więc rośliną, a od tego zaczyna się roślinność epoki węglowej. Grzyb zoofitowy „usta w p r z ó d w z d y c h a j ą c e k u n i e b i o s o m posłał i po- oprawiał w nogi swoje, aby w stopach już b ę d ą c e ... soki ziemne pompowały“ ; — a zatem teraz dopiero te usta ku ziemi się obróciły, wprzód zaś były zwrócone ku górze ; ustęp więc poprzedni jest oczywistem uprzedzeniem momentu póź­ niejszego, jak gdyby z pod pióra wymknęła się nie w porę myśl już naprzód biegnąca. Pomyłka ta przechodzi przez wszystkie redakcje...

E p o k a w ę g l o w a . — Zwierzęta roślinom podobne za­ mieniają się w rośliny, — myśl w koncepcji Sł. zupełnie lo­ giczna, z transformizmem przyrodniczym nie mająca jednak nic wspólnego. W roślinności tej epoki wymienione są w r z o s y o pękających z hukiem nasionach, — wrzosy jednakowoż, jak w ogóle rośliny nasienne, z wyjątkiem niektórych nagonasien- nych, wówczas nie istniały. Pokłady węgla pozostałe po tym okresie, wyobraża sobie Sł. całkiem naiwnie jako pochodzące ze spalenia się lasów w globowej katastrofie pożaru !

E p o k a m e z o z o i c z n a , — k r ó l e s t w o g a d ó w . — Sł. mówi o „królestwie w ęży“, jakkolwiek typowym jest tu wła­

(6)

I. R O Z PR A W Y . — N a m a r g in e s ie p is m g e n e z y jsk ic h S ło w a c k ie g o . 527

ściwie jaszczur, a wąż w ystępuje dopiero pod koniec epoki. Jest to wypadek typowy, ewolucja kształtów bowiem w w y­ obrażeniu Sł. odbywa się na podstawie p o d o b i e ń s w a z e ­ w n ę t r z n e g o , co zupełnie przypomina poglądy Bonneta, który dla zademonstrowania sw ego „loi de continuité“, skonstruow ał tabelę pokrewieństw na podstaw ie takich zewnętrznych podo­ bieństw; — (tabela Bonneta jest zresztą tylko ilustracją Leib- nitzowskiej zasady, że n a tu ra niezna przeskoków, niema tu zaś myśli transformistycznej, — Sł. przeciwnie ciągłość form uza-^ sadnia ewolucjonistycznie). Kształt węża powstał wedle SŁ na modłę pni drzewnych epoki węglowej, — rdzeń drzewna zamieniła się w system at nerw owy. Zresztą jest bardzo prawdo- podobnem, że Sł. miał n a myśli mosasaura, którego słynną olbrzymią czaszką szczyciło się muzeum Jardin des plantes; potwór ten, który był jaszczurem, uważany był wówczas, przed odnalezieniem innych zupełniejszych szkieletów, za węża m or­ skiego. W Rozmowach z Helionem i Helois mówi Sł. o Lewia- tanie, wężu olbrzymim, jako królu i przewodniku duchowym stworzenia, królu-duchu danej epoki; zapewne i w tem jest re ­ miniscencja mosasaura, a wąż staje się reprezentantem okresu. Mowa jest jednak także o jaszczurach i o wyrobieniu się wśród nich postaci skrzydlatej pterodaktyla, którego Sł. konsekw entnie przez wszystkie redakcje Gen. z D. nazywa „petrodaktylem “. Wyobraża.go sobie — zapewne na podstawie skrzywionego od­ cisku w skamielinie, względnie ilustracyi z niej — „z jednem skrzydłem u nogi“ ; przypuszcza też istnienie u niego własności świecenia, a to już tylko oczywiście na podstawie wyobraźni poetyckiej. — Z jaszczurów wyprowadzone są genetycznie ptaki i ssaki. Odpowiada to poglądowi Lamarcka. Ptaki uważa Sł. za starsze od ssaków, możnaby nawet odnośne miejsce tak rozumieć, że ssaki od ptaków pochodzą. Sł. chwali Mojżesza, że miał przeczucie starszeństw a ptaków, — duch bowiem, za­ nim weźmie ziemię w posiadanie, musi ją wprzód z góry syn­ tetycznie o b ejrz e ć... Oczywiście taki motyw genetyczny, wy­ soce poetyczny, niema nic wspólnego z transformizmem przy­ rodniczym. W innem jednak miejscu, gdzie mowa o lamanty- nach, (Manatus) — zwierzętach z rodzaju syren, które zwróciły uwagę Sł. przez swą nazwę jakoby spokrewnioną ze słowem „lam ent“, — powiedziano, że krew gadów się czerwieni i pojawia się pierś karmicielka, pieczęć miłości m acierzyńskiej; ssaki zatem bezpośrednio pochodzą od gadów. Jest to w zadziwiającej zgodzie z poglądem Lamarcka, wedle którego drzewo genealo­ giczne świata zwierzęcego rozwidla się od gadów począwszy na dwie gałęzie: jedną stanowią ptaki, od których wywodzą się w dalszym ciągu ssaki stekowce, drugą ssaki ziemnowodne (t. j. syreny, do których właśnie należą lamantyny) i w dalszym ciągu w szystkie inne ssaki łożyskowe. Co do „czerwienienia się krw i“ gadów, to zadziwiającern jest, że zarówno tu jak

(7)

528 I. R O Z P R A W Y . — J a n G w alb ert P a w lik o w sk i.

i w innem jeszcze miejscu, liczy je Sł. do zwierząt o krwi białej ! W owym czasie, na podstawie jeszcze tradycyi A rysto­ telesa, który dzieli zwierzęta na. posiadające* krew (to zn. krew czerwoną) i nie posiadające krwi, używano podziału na zwie­ rzęta o krwi białej i zwierzęta o krwi czerwonej ; (te ostatnie odpowiadają kręgowcom, wyjątkowo wszakże -należą tu też z rodziny robaków Annelidy). — Przypisując gadom krew białą przesuwa je Sł. jakoby do grupy zwierząt niższych.

Granica między okresem mezozoicznym a kenozoicznym jest u Sł. zatarta; mówi jeszcze o słoniach olbrzymich, które pospołu z jaszcurami nie były wpuszczone „piątego wieczora“ do arki żywota, t. j. nie przetrw ały do dnia szóstego, ostat­ niego dnia stworzenia, w którym powstała przyroda dzisiejsza i człowiek. Królestwo jaszczurów rozciągałoby się zatem aż po ów „piąty wieczór“. Inny jednak ustęp, mówiący o „tru­ pach drugiej form y“, zdaje się przez to rozumieć okres odrębny, który po mezozoicznym a przed dniem szóstym nastąpił, okre­ ślamy wówczas pospolicie jako dyluwium. „Drugim“ jest on licząc od góry; trupy jego są od nas „na odległość motyki tylko odległe“.

D z i e ń s z ó s t y . — Do „arki żyw ota“, piątego wieczora, nie wpuszczone były „niektóre z królestwa do królestwa prze­ nośne formy, jako potw orne“. Pozostały tylko twory będące w harmonii i jedności. Stąd wynika, że w dniu szóstym do­ piero gatunki ostatecznie wyodrębniły się i znalazły określone granice, ogniwa pośrednie między niemi, jako „potworne“ za­ ginęły. Ta opinja o potworności form przechodnich mogłaby być w związku z hypotezą St. Hilaire’a, że nowe gatunki po­ wstawać mogą w ten sam sposób, w jaki powstają potwory w rozumieniu teratologji. Takie więc pierwsze produkta nowych gatunków nosiłyby pewne cechy potworności.

W dniu szóstym duch tworzy wszystko „na nowo“, tak jednakże „ażeby mu nic z wypracowanych już darow i własności nie zaginęło“. Z tego zdania możnaby wysnuć wniosek, że w katastrofach rzeczywiście ginie całe stworzenie a odtwarza się „na nowo“ po nich. Czy jednak wolno wyprowadzać kon­ sekwencje w wypadkach, gdzie nie jest pewną konsekwencja myśli autora? Możnaby zresztą przytoczyć miejsca, z którychby wynikało, że w katastrofach ginie nie wszystko, ale pewne twory przechodzą do epoki następnej.

Z chwilą stworzenia człowieka ustała interwencja Boża w postaci katastrof. Bóg bowiem z człowiekiem uczynił przy­ mierze, pozostawiając duchowi zupełną wolność; — (tak tłó- maczy Sł. tęczę ukazaną po potopie Noemu w opowiadaniu biblijnem); — o tem jest mowa dokładniej w Rozmowach z H. i H. Również na kształtach stworzonych teraz Bóg „pie­ częć trwałości położył, nie pozwalając w nich żadnej uczynić

(8)

I. R OZPRAW Y. — N a m a r g in e sie p ism g e n e z y js k ic h S ło w a ck ieg o . 529

odm iany“. W ten sposób czyni Sł. przedział między dawnemi a nowemi dziejami ziemi, w szczególności usprawiedliwia — na wzór ówcześnie często praktykow any — fakt,dlaczego nie widzimy przemianj gatunków za naszych czasów. — Pracę dnia szóstego rozpatruje nie chronologicznie, ale w poszczególnych objawach, odczytując ją z form otaczających go. W ten sposób wskazuje niejako metodę badania genetycznego; kluczem jest podobień­ stwo zewuętrzne form, rozważane w świetle duchowego celu doskonalenia się, — tak można łańcuch postępowy form od­ tworzyć. Typowy przykład daje przem iana żółwia i węża w owady. Owady uważa Sł. za rozwojowo wyższe od gadów i płazów, między niemi bowiem, (u pszczół i mrówek), wytwo­ rzyła się cnota pracowitości i porządek społeczny. Podstawą hierarchii form są zatem wartości duchowe. Żółw pod skorupą swoją wypracował skrzydła i zamienił się w żuka; podobień­ stwo zewnętrzne rodzi taki pomysł, z punktu widzenia przy­ rodniczego transformizmu oczywiście paradoksalny. Możnaby przypuścić, że Sł. ośmielony został do tego przez źle zrozu­ miany ustęp w pismach St. Hilaire’a. Przyrodnik ten, chcąc dowieść swej podstawowej tezy jedności planu budowy wszyst­ kich zwierząt, powiada że fakt iż owady posiadają szkielet zewnętrzny, nie odróżnia ich zasadniczo od kręgowców, po­ nieważ żółw, skutkiem właściwego mu rozwinięcia żeber, rów­ nież taki szkielet wytworzył; — owady — mówi dalej para­ doksalnie — możnaby więc uważać za kręgowce. Oczywiście niema tu jednak mowy o związku genetycznym. — Interesu­ jącym jest pomysł, że ród owadzi powstaje nie na jednej, lecz na dwóch liniach genetycznych, od żółwia i od węża. Pomysł tej drugiej filogenezy jest jeszcze bardziej zadziwiający: wąż krew swoją czerwieni, (o tem czerwienieniu krwi gadów mó­ wiliśmy już wyżej), i przez gromadę annelid wchodzi w owadów królestwo! Annelidy cz. pierścienice, (należą tu np. dżdżownica i pijawka), jest to grupa robaków, która ze względu na swą budowę segmentową uważaną bywa za ogniwo pośrednie mię­ dzy robakami a owadami ; mają one rzeczywiście w grupie zwie­ rząt niższych wyjątkowo krew czerwoną. Wąż przeto, zwierzę kręgowe o krwi czerwonej, nietylko przybiera formę owadu jako rzekomo wyższą, ale potrzebuje do tego nadto pośrednic­ twa annelid, formy pośredniej między robakami a owadami, zupełnie tak, jakby był robakiem, ile że przypisuje mu się w dodatku krew białą! Ten, z punktu widzenia przyrodniczego tak horendalny pomysł, łagodzi jednak poniekąd następująca refleksja: że w ogóle obok żółwia także i węża uczynił Sł. filogenetycznym przodkiem owadów, pochodzi stąd, że nie wszystkie owady są żukami, przeto nie wszystkie mają podo­ bieństwo do żółwia; niektóre, zwłaszcza ich gąsienice, podob- niejsze są raczej do węża. Ale między węża a gąsienicę chciał Sł. widocznie wsunąć jeszcze ogniwo pośrednie, i do tego n a­

(9)

dały mu się annelidy już samą postacią zewnętrzną, przyczem jednak grała zapewne ubocznie rolę okolicyiość, że wiedział 0 anatomicznem pokrewieństwie annelid z owadami.

W rozważaniu powstawania tworów dnia szóstego wiele miejsca poświęca Sł. r o ś l i n o m . Ich barw a zielona miała po­ wstać z pomieszania barwy żółtej promieni słonecznych, z barw ą niebieską powietrza i w ody. . . Jest rzeczą ciekawą, że Sł. zastanawia się tu nad pewnem zjawiskiem przyrody, które nie pozostaje w żadnym związku z tezą zasadniczą Gen. z D., ze zdobywaniem nowych kształtów w celu uzyskania doskonal­ szego narzędzia dla rozwoju duchowego. Tak samo zastanaw ia się nad zjawiskami przystosowania się' organizmu do środo­ wiska. Lśniąca powłoka na liściu cytryny ma służyć do odbi­ jania palących promieni słońca: kutner na liściach roślin nad­ morskich zatrzymuje na włoskach swoich krople słonej gry­ zącej rosy, dopóki ich słońce nie wypije. Tłómaczenia te są natury czysto przyrodniczej i mogłyby stać w podręczniku botaniki, jakkolwiek zjawiska te tłómaczymy dziś inaczej : te postacie liści w obu wypadkach m ają charakter kserofitowy 1 służą do ograniczenia transpiracyi, (tam u trata wilgoci przez gorąco, tu „susza fizjologiczna“ gruntu przesyconego solą). — Bez związku również z ewolucjonizmem Gen. z D., ale w związku z jej panpsychizmem, są refleksje nad tem, jak postać rozmaitą liści urobił charakter ducha rośliny, więc łagodność — drobno ząbkowany liść róży, gniew i opór żywiołom — liść ostu, i t. p. Tkwi w tem myśl, bliżej zresztą w pismach genezyjskich nie rozwijana, że kształt jest wyrazem ducha. — Stokroć i koni­ czynę rozważa Sł. jako kw iatostany; organiczne połączenie w nich pojedynczych kwiatów w jedną całość, jest jakby prze­ czuciem i pierwowzorem ustrojów społecznych w świecie ludz­ kim. Powtarza się w tym pomyśle znowu ów rys teleologiczny nauki genezyjskiej : natura dąży tu nietylko już do formy ludzkiej, ale do form społecznych. Koniczyna jest pierwowzorem republiki, bo składa się z równych obyw ateli; na szczycie piramidy jej kw iatostanu stoi równy innym naczelnik, (jak Temistokles w republice ateńskiej). Okrągłe główki koniczyny czerwonej nie dają powodu do takiej refleksyi, — zapewne miał Sł. przed oczyma wydłużony kw iatostan inkarnatki. Sto­ kroć ma być pierwowzorem m onarchii; obywatele tu nie są rów ni; białe, języczkowate, głuche kwiaty u spodu, przedsta­ wiają gromadę helotów, wew nętrzne płodne kwiatki żółte są obywatelami. Niewiadomo tylko dlaczego Sł. mówi iż społecz­ ność ta rządzona jest przez „jednego zapłodnika“, — nie od­ powiada to rzeczywistości, szwankuje więc analogia do ustroju monarchicznego, pozostaje tylko fakt nierówności członków ustroju.

„Każde drzewo jest wielkiem rozwiązaniem m atem atycz­ 530 1. R OZPRAW Y. — Jan G w a lb ert P a w lik o w s k i.

(10)

I. R O Z P R A W Y . — N a m . a r g i n e s i e p i s m g e n e z y j s k i c h S ł o w a c k i e g o . 5 3 1

nego zadania, tajemnicą liczby, która w niedoskonalszych rośli­ nach przez parzyste, w postępowych zaś przez nieparzyste iloście postępując, w drzewie calem rozwiązuje się jednością“. Interpretacja tego ustępu nastręcza niejedną trudność. Już po­ przednio, gdzie była mowa o naturze nieorganicznej, (okres azoiczny), powiedziano: „Z bezdna tego wyniósł on (t. j. duch) wiedzę matematyczną kształtów i liczb, która po dziś dzień leży najgłębiej w ducha skarbnicy i zdaje się być wszczepioną w ducha, bez żadnej jego wiedzy w tem i zasługi“. Chodzi tu o to, że w owym okresie rządzą m aterją same tylko prawa fizykalne natury niejako matematycznej, niema zaś jeszcze praw witalnych; prócz tego pierwsze ciała ducha naszego, kryształy, (z których składają się skały ogniowego pochodzenia będące zbiorowiskami indywiduów), mają postacie figur geome­ trycznych. Dlaczego jednak roślina ma być rozwiązaniem m a­ tematycznego zadania? — Oto niezawodnie uderzyła Sł. p ra­ widłowość, rozmieszczenia pąków na pędzie: obiegają one pęd linią spiralną, na której rozmieszczone są w regularnych od­ stępach, tak, że sprowadzone na jeden poziom wykazałyby równe między sobą odległości (dywergencje). Botanicy w yra­ żają to nawet w formie matematycznej, ułamkiem, którego licznik wyraża ilość obiegów spirali, począwszy od pąka będą­ cego dla niej punktem wyjścia, aż do pąka stojącego nad tam tym na tej samej linji pionowej (ortostychu), — mianownik zaś ilość pąków zawartych w tym cyklu. Że rzeczywiście nie co innego miał Sł. na myśli wynika ze słów: ...„ k tó ra w n ie­ doskonałych roślinach przez parzyste, w postępowych zaś przez nieparzyste iloście p o s t ę p u j ą c . . . “ i t. d., — chodzi więc o jakiś ruch, jakiś kierunek postępowy, co tylko do wznoszenia się pędu w górę odnieść można. — Drugie pytanie — dlaczego ten ruch w niedoskonałych roślinach odbywa się przez ilości parzyste, w doskonalszych zaś czyli „postępowych“ przez nie­ p a r z y s te ? ... Oczywiście jest to tylko zastosowaniem jakiegoś ogólniejszego prawa, wedle którego liczby parzyste stoją niżej od nieparzystych. O prawie takiem Sł. nigdzie wyraźnie nie mówi, można je jednakże wyprowadzić częścią pośrednio z in­ nych tekstów, częścią przez analogię. Otóż już Pitagoras liczby parzyste uważał za niższe od nieparzystych ; pierwsze nazywał nieskończonemi, drugie skończonemi. Prawdopodobnie chodziło o to, że dwoma linijami prostemi nie można zamknąć żadnej powierzchni, — potrzeba do tego linji trzeciej. A dalej wynika ten pogląd ze szczególnego znaczenia przypisywanego trójce. Że o trójkę Słowackiemu tu głównie chodziło, dowodzą słowa, które w dalszem miejscu czytam y: „dotychczas myśl nasza tworzyła w duchu roślinnym, rachowała się t r z e m a l i s t k a m i idąc po ło d y d z e ...“. Trójka jest jak gdyby odbiciem Trójcy Świętej; — Jakób Boehme powiada, że odbicie to spotykam y wszędzie na świecie, trójka niejako jest niezbędna dla dosko­

(11)

5 3 2 I . R O Z P R A W Y . — J u n G w a l b e r t P a w l i k o w s k i .

nałości tworów. W prawie dyalektycznem teza i antiteza znaj­ dują rozwiązanie dopiero w ogniwie trzeciem, w syntezie. Balzac, w myślach Ludwika Lam bert notuje* że dwa jest liczbą płodzenia, trzy liczbą istnienia, która obejmuje płodzenie i jego produkt, — w ten sposób dopiero trzecie ogniwo kroczy na­ przód, wystąpując z zamkniętego koła. U Sł. mnóstwo takich wypowiedzeń o trójcy w liście do Rembowskiego. W Raptularzu też czytam y: „ . . . Liczba dwóch jest liczbą rozkładu a żadnej równowagi naw et na chwilę nie przypuszcza. Liczba dopiero Trójcy globową jest i ubezpieczającą“. Otóż to ogólne prawo wyższości liczby nieparzystej (wyrażające się zwłaszcza w trój­ ce) nad parzystą, ujawnia się w roślinach w dwóch syste­ mach rośnienia: w systemie dychotomicznym, w którym pęd się rozwidla na dwie odnogi i w ten sposób nie może wy­ tworzyć pnia, (jest to „postępowanie przez ilości parzyste), i w systemie monopodjalnym, o jednym pąku wierzchołkowym (nieparzystym), z którego wydłuża się łodyga strzelając pniem w górę. Pierwszy system spotykamy rzeczywiście u roślin niż­ szych, drugi u wyższych; te są „postępowe“, to znaczy rosną w górę. — Swoje mateinetyczne zadanie rozwiązuje roślina j e d n o ś c i ą . Jest to cechą organizmu, że poszczególne członki zespala w organiczną jedność. W tem więc matematyczna na­ tura rośliny wznosi się ponad m atem atyczną naturę przyrody nieorganicznej. Być może, że taki pogląd na roślinę jako na wielość w jedności, zostaje w związku z zapatrywaniem Bon- neta, który uważa poszczególne gałęzie drzewa za osobne indywidua a drzewo za ich społeczność'organicznie związaną.

C z ł o w i e k . — Człowieka stawia Sł. na szczycie drabiny tworów istniejących na globie, a to nietylko hierarchicznie, ale i genetycznie. Przyrodnicy owego czasu zatrzymywali się zwy­ czajnie przed tym problemem. Nawet Lamarck, który w przed- darwinowskim ewolucjoniźmie był najwyraźniejszym transform i­ stą, oddzielił człowieka od reszty tworów, ze względu na nie­ przebytą rzekomo przepaść między ich a jego naturą duchową. Stanowisko Sł. jest tu niezwykle śmiałe. W pierwotnej kon­ cepcji nauki genezyjskiej pierwsi ludzie zbliżali się do świata zwierzęcego a z tych początków podnosili się zwolna wyżej. To stanowisko czysto ewolucyjne porzucone zostało później; w Liście do Remb. pierwsi ludzie wyposażeni są nadzwyczaj- nemi przjuniotami, (moc twórcza idąca z ducha bez pośrednictwa materyi, niepotrzebowanie pokarmu, androgynizm etc.), w ytry­ skają niby cud z natury zwierzęcej ; przymioty te tracą skut­ kiem upadku grzechowego, od którego zaczyna się nowy trud genezyjski. — Pogląd ewolucyjny Sł. ma charakter teleolo- giczny: natura zmierza do pewnego celu, którym jest na razie człowiek. Ten punkt widzenia można uważać przed Darwinem za powszechny; z tem łączą się takie wyobrażenia jak że

(12)

I. R O Z P R A W Y . — N a m i a r g i n e s i e p i s m g e n e z y j s k i c h S ł o w a c k i e g o . 5 3 8

natura przemyśliwując niejako o człowieku, robi próby; Ro­ binet np. nawet w przypadkow ych kształtach kamieni podob­ nych do członków ludzkich, widzi takie przemyśliwanie natury o człowieku. W świecie organicznym wytwarzają się postacie coraz to bardziej do postaci ludzkiej zbliżone, lub niekiedy przedstawiające przeczucia poszczególnych członków ludzkich. O tem mówi Sł. w Genezis, opisując podmorskie życie okresu paleozoicznego : „widzę w podmorskiej naturze cały pierwszy zarys człowieka, widzę w szystkie członki moje już gotowe, jsż ruchome, zrosnąć się kiedyś przeznaczone, a teraz porą­ banego ciała strachem i zgrozą przenikające“. Najbliższe ana­ logie do tego można znaleźć w filozofii n atury Okana, w okresie niemieckiego romantyzmu. Słowacki naw et w źdźble trawy, — zapewne w jego kształcie pionowym i kłosie (jako głowie) — widzi przeczucie kształtu ludzkiego. A dalej w związku z tem stoją poglądy z dziedziny em bryogenii. Już dawniej zauważyli przyrodnicy, że płód w poszczególnych stadjach swego rozwoju przypomina formy zwierząt niższych. Tłómaczono to zrazu w ten sposób, że natura, zmierzając do swego celu jakim jest człowiek, nie może go odrazu osiągnąć i zatrzymuje się na pewnym niższym lub wyższym punkcie; w szystkie zwierzęta są embry- onami zatrzymanemi w rozwoju w pewnym punkcie i ożywio- nemi. Podobną myśl znajdujem y u Sł., wprawdzie nie w Gen. z D. ale w Królu Duchu; mógł on ją zaczerpnąć bezpośrednio lub pośrednio od „filozofów n atu ry “ niemieckiego romantyzmu, od St. Hilaire’a, a najprawdopodobniej z „Anatomii trascen- dentnej“ Serres’a, którego dzieło ukazało się w r. 1842.

Odnośny ustęp Króla Ducha (Odm. 238 mego wydania) brzmi :

O tajem nico dziwna zapłodnienia!

Głąb twoja dziw ną pięknością p rzeraża... Duch się w żyw ocie m atczynym przemienia

I w szystkie form y w odmianach powtarza; Naprzód jak anioł w odłam ie kamienia,

Potem wąż — potem skrzydła sobie stwarza, Z ptaka się w e lw a karm ionego m lekiem

Przewierzga — ze lw a w ychodzi człow iekiem .

Przy całej naiwności tego przedstawienia uderzającem jest, że wymieniono tu kolejno te same stadja rozwojowe, które widzie­ liśmy w Gen. z D., zatem najprzód kamień, (może okres azo- iczny, ale prawdopodobniej okres paleozoiczny, gdyż jak widzie­ liśmy mowa tam była o ślimaku i ostrydze u głazu ojca swego uczepionych i kamiennemi tarczami nakrytych, zatem jakoby w kamieniu zamkniętych), — potem wąż, reprezentant okresu mezozoicznego, potem ptak, bo jak wiemy Sł. daje ptakom pierwszeństwo rodu przed ssącemi, — potem lew, jako zwierzę ssące ostatniego okresu, a że wymieniony jest tylko w cha­ rakterze reprezentanta ssaków dowodzą słowa „karmionego

(13)

534 I . P O Z P R A W Y . — J a n G w a l b e r t P a w l i k o w s k i .

mlekiem". Jest w tem jakby wyraźne zestawienie ontogenezy z filogenezą, („prawo biogenetyczne“).

Prace genezyjskie płyną nie jednym ale różnemi strum ie­ niami, a we wszystkich tych strum ieniach przejawia się ta sama zasada teleologiczna, to samo dążenie do człowieka. Ustęp w którym mówi o swem bytowaniu w formie roślinnej kończy Sł. w ten sposób: „Taką to drogą, o Nieśmiertelny, pracował anioł najuboższy i pokorny syn Twój w roślinnem królestwie, aż nareszcie ostateczną formą swoją wyszedł w świat w yższy“ — (t. j. ze świata roślinnego w świat zwierzęcy) — „i s p o t k a ł s i ę z i n n e m i s t r u m i e n i a m i p r a c g l o b o ­ w y c h , k t ó r e w s z y s k i e d o o s t a t e c z n e j l u d z k i e j f o r ­ my d ą ż y ł y " . Ale jeden tylko z tych strumieni cel ten osią­ gnął Nie trzeba też tych różnych „przeczuć“ kształtu wyższego brać zawsze w znaczeniu genetycznem, — są to często jakoby tylko marzenia, śnicia nie spełnione. Niekiedy bywa wątpliwem jakie znaczenie trzeba przypisać tym prze­ czuciom. Tak np. kiedy Sł. mówi o kwiecie grochu, że przy­ pomina motyla i jest jakby produktem marzenia o darze lotu, niewiadomo czy należy brać to w znaczeniu genetycznem — czy z kwiatu rozwinie się owad — czy też nie; zdaje się raczej — nie.

Prawo biogenetyczne znalazło u Sł. szczególne zastoso­ wanie przez przeniesienie go analogiczne w dziedzinę duchową. Tak jak ontogeneza (rozwój płodu) powtarza stadja filogenezy (rozwoju gatunku), podobnie stadja duchowego rozwoju w życiu jednostki są odbiciem kolei jej metempsychicznych wcieleń; (jednak tylko w granicach świata ludzkiego). W ten sposób z końcem życia płodowego nie kończy się zastosowanie bio- genetycznego prawa, — przerzuca się ono tylko na pole du­ chowe. Można tu tedy mówić o „prawie biogenetycznem du­ cha“. Myśl ta rozwinięta jest w Trzeciej Rozmowie z Helionem i Helois, a o tem że stanowi ona klucz do zrozumienia Króla Ducha mówiłem w komentarzu do mego wydania tego poe­ matu.

U w a g i o e w o l u c j o n i ź m i e S ł o w a c k i e g o . — Jak zaznaczono na wstępie nie zamierzałem tu mówić o źródłach ewolucjonizmu Genezis z Ducha, rzecz tę bowiem traktowałem już, obszernie gdzieindziej. W tej sprawie nie sądzę aby zo­ stało już wiele do powiedzenia, jeśli się nie chce mnożyć przy­ kładów i analogij dowodzących wciąż tego samego, albo jeśli się niewiele daje na poszukiwanie bezpośredniego wierzyciela w myśl „wpływologicznej" teoryi kredytowej, tak chętnie wciąż jeszcze u nas praktykowanej. Sądzę zresztą, że po tryumfalnem odkryciu takiego wierzyciela zgłosiłby się wkrótce drugi i trzeci z niemniej uzasadnionemi p re te n sja m i... Ale przecież co do tego punktu jedna uwaga. Oto w kreśleniach pierwszej

(14)

redak-I. R O Z P R A W Y . — N a m a r g i n e s i e p i s m g e n e z y j s k i c h S ł o w a c k i e g o . 5 3 5

cyi Genezis z Ducha Słowacki w yraźnie wymienia Leibnitza i Bonneta jako tych, którzy „cieleśnie“, (t. ]. nie z ducha jak on), o łańcuchu form już się dowiadywali. Co do Leibnitza, to można go pominąć, gdyż powołuje go Sł. niewątpliwie tylko za Bonuetem, który wymienia go niejednokrotnie jako swego mistrza i prekursora, — ale czy Bonnet jest naprawdę głów- nem źródłem ewolucjonizmu Słowackiego ? Sądzę że nie, a jeśli tylko na niego a nie na kogo innego się powołuje, to pochodzi mem zdaniem ztąd, że Cuvier wszystkich ewolucjonistów ochrzcił szyderczem mianem „sekty B onneta“, a tak Bonnet urósł jakoby na twórcę i naczelnego reprezentanta ewolucjonizmu. Słowacki, zamiast powołać się na ewolucjonizm jako kierunek, powołał się na jego głowę. — Trzeba zaznaczyć, że ów bon- netowski „łańcuch form “ na który się Sł. powołuje, niema znaczenia genetycznego; jest on tylko wyrazem leibnitzowskiej zasady, że natura nie zna przeskoków, zasady którą później Lineusz streścił w lapidarnem zdaniu; natuia non fecit saltus. Gatunki mają znaczenie wyłącznie nominalistyczne. Bonnet zasadę tę określa nazwą „loi de continuité“. Ta zasada sama przez się nie jest jeszcze zgoła ewolucjonistyczną, — pojęcie zmienności gatunków jest Bonnetowi obce. Jego ewolucjonizm ma zgoła inne znaczenie: jest to ewolucjonizm indywidualny, urzeczywistniający się drogą palingenezy. W powtarzających się od czasu do czasu katastrofach ginie wszystko, pozostają tylko „zarodki niezniszczalne“ (germes impérissables), z których kolejno rozwijają się nowe formy. Te są z góry praeformowane, a forma następna zgoła nie zawisła od poprzedniej. W ten sposób łańcuch form wyrażony w „loi de continuité“ niema żadnego związku ze sprawą ewolucyi, — dwie te rzeczy istnieją obok siebie oddzielnie. Po katastrofach powstają nowe gatunki z zarodków praeformowanych ; podobniejsze to jest do teorji wielokrotnych aktów stwarzania niż do transformizmu. Moment ewolucyjny tkwi tu tylko w tem, że nie nowe ale te same indywidua palingenetycznie powołane są w nowych formach do życia. Późniejszy dopiero ewolucjonizm ze zjawiska nie- przerwalności łańcucha form wyprowadzał wnioski daleko idące. Nieprzerwalność tę tłómaczono jednością planu budowy w szyst­ kich zwierząt (St. Hilaire), celowem dążeniem natury do kształtu ludzkiego (embrjogenia transcendentna), wreszcie i ostatecznie zmiennością gatunków. Słowacki przyjmuje zmienność gatun­ ków. Zdawałoby się — kiedy mówi o „utraconych ogniwach w szeregu tworów — że wyobraża sobie ewolucję jako przemianę powolną. Z drugiej strony jednakże stoi na gruncie k atastro ­ fizmu. Jego katastrofizm wprawdzie nie łączy się z teorją nowych aktów stworzenia ani z teorją praeformacji Bonneta; z katastrof wychodzi cało duch twórcy obdarzony atomem ma- teryi, (analogja do germe impérissable Bonneta), z którego to atomu rozwija sam nowy kształt, obmyślany w poprzednim

(15)

5 3 6 I. R O Z P R A W Y . — J a n G w a l b e r t P a w l i k o w s k i .

żywocie. Kształt ten wysnuwa się zapewne logicznie z poprzed­ niego, bądź co bądź jednak przyjęcie teoryi katastrof zdaje się pociągać za sobą zmiany nagłe, „m utacje“, i to m utacje wy­ stępujące jakoby epokami, po katastrofach globowych. Rzecz ta pozostaje niejasną, a Sł. sprawy sobie widocznie z tego pro­ blemu nie zdawał i skombinował katastrofizm z filogenezą. — Ewolucjonizm jego jest przy tem również kombinacją ewolu­ cjonizmu filogenetycznego z ewolucjonizmem indywidualnym, dokonywanym drogą palingenezy ; już sam a ta kombinacja za­ wiera nierozwikłane sprzeczności. — Łańcuch form ciągnie się w nauce genezyjskiej od form nieorganicznych, przez królestwo roślin i zwierząt, do człowieka, a przewidziany jest rozwój dalszy, ponad ludiki. Współcześni ewolucjoniści stawiając człowieka — jako cel — na czele łańcucha tworów, nie śmieli jednak po­ stawić go wyraźnie w łańcuchu ewolucyi, uważając że istota jego duchowa odróżnia go zupełnie od zwierząt. — Rys tele- ologiczny — w postaci dążenia natury do pewnego określonego celu — dzieli Sł. z innymi współczesnymi ewolucjonistami. W resz­ cie — i to także w duchu epoki — ewolucjonizm jego jest progresystyczny i ujawnia w sposób bardzo charakterystyczny związek swój z progresyzmem społecznym, odziedziczonym przez wiek XIX od wieku Oświecenia (Condorcet!). Ewolucja, doprowadzona w Genezis z Ducha do człowieka, przechodzi w dyalogach genezyjskich na pole dziejów ludzkości. Progre- syzm ten ma charakter czysto duchowy: doskonalenie się ducha, podnoszenie się jego na coraz wyższe szczeble, jest celem świata. To jest właściwą treścią dziejów genezyjskich, bo formy są tylko narzędziami ducha. „W szystko dla ducha stworzone jest a nic dla cielesnego celu nie istnieje“. Na tem też opiera się etyka genezyjska, bo „ktokolwiek tw arzy ku przyszłości obrócił, chociażby skazę miał i niedoskonałość, wpisań będzie w księgi żyw ota“. — Ta zasada dopełniona jest drugą: „wszystko przez ducha stworzone je st“. Duch jest celem i duch jest mo­ torem ewolucyi, — to jest w nauce genezyjskiej e treścią naj­ głębszą i najoryginalniejszą. I to nazywa Sł. prawdami koper- nikowemi, owszem wyższemi od kopernikowych, bo tam te dotyczyły świata m ateryi, a te świata ducha. (Warto ubocznie zauważyć, że rewelację tych prawd kopernikowych przypisywał Sł. pierwotnie Towiańskiemu, tak mianowicie w pierwotnym projekcie dedykacyj Genezis z Ducha J)> — później zaś prze­ niósł to na siebie; po wypaczeniu bowiem idei towianizmu w Kole, siebie uważał Sł. za jedynego jej prawowitego apo­ stoła).

Zasada że duch jest motorem ewolucyi obmyślając i rea­ lizując nowe formy, zbliża poniekąd Sł. do neolam arkistów; ’) Zob. cytow aną w yżej moją rozprawę w Pam. Lit. t. XXIV, sir. 267 268, przyp.

(16)

R O Z P R A W Y . — N a m a r g i n e s i e p i s m g e n e z y j s k i c h S ł o w a c k ie g o . 537 zwróciłem już na to uwagę w mej „Mistyce Słowackiego“. Otóż gdy się nie udało zrobić Słowackiego prekursorem ewolucjo- nizmu wogóle, który u nas długo utożsam iano z darwinizmem, St. Przybyszewski przed kilku laty w „Zdroju“ poznańskim ogłosił go prekursorem tego właśnie ewolucjonistycznego kie­ runku, który rzekomo miał pobić ostatecznie m aterjalistyczny darwinizm, a za którego twórcę uw aża Przybyszew ski mona­ chijskiego profesora Pauly’ego. M aniera rom antyczna robienia z poetów proroków, odżyła w nowej postaci. Jakkolwiek jednak wiele w teorji Darwina należy już do przeszłości, jest więcej niż wątpliwem czy profesor Pauly jest tym, który zajmie po Darwinie honorowe miejsce w ewolucjoniźmie ; — już dziś — po kilku latach od daty ukoronow ania go przez Przybyszew ­ skiego — mało kto wie o jego istnieniu. W ątpliwym przeto byłby i zaszczyt zostania jego prekursorem . Jeżeli zresztą w neola- markizmie pierw iastek duchowy jest motorem ewolucyi, to trzeba zapytać co rozumie się tu przez d u c h a ... W szak mówi się np. o „duszy komórkowej“ i t. p. W tem świetle zespolenie nauki genezyjskiej z pomysłami neolamarkizmu może wywołać tylko uśm iech...

Nauka genezyjska posiada wysokie wartości etyczne i poetyckie. Ale przypisywanie jej wartości naukowo poznaw­ czych niema żadnej podstawy. Wiadomości przyrodnicze Sło­ wackiego nie przekraczają zakresu wiadomości przeciętnie wy­ kształconego człowieka. A naw et w tym zakresie są powierz­ chowne; dowodzą tego liczne błędy i naiwności, z któremi spotykamy się w Genezis z Ducha. O jakichś głębszych przy­ rodniczych studjach, na których oparłby Słowacki swoją naukę, niema mowy. Tak samo i ewoluejonizm jego jest echem naj­ rozmaitszych poglądów i teoryj kursujących współcześnie, skom- binowanych często nie bez sprzeczności. Nauka genezyjska ma swoją logikę i stanowi budowę poetycką jednolitą i harm onijną, ale ta logika niema nic wspólnego z logiką poznawczą, przy­ rodniczo - naukową.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Teraz, po dwunastu latach udało się wreszcie odnaleźć kogoś z jej rodziny i Ela nagle dowiedziała się, że ma siostrę, która mieszka w Londynie.. Jak wychowana przez Babcię

Jeśli przeto jakiś Anglik wyraził problematyczny pogląd, że historją nie jest nauką, bo fakty jej nie mogą się powtarzać i podlegać ponawianej obserwacji

Na tej podstaw ie dogm atyka ary- ańska odrzucała Trójcę, uznając tylko Boga O jca za Najwyższego Boga; odrzucała grzech pierw orodny, gdyż nasi „bracia

Na Morzu Arktycznym znajdują się liczne wyspy (zajmujące powierzchnię 3,8 mln km 2 )..  Dużą część Morza Arktycznego.. stanowi szelf, gdzie występują złoża ropy naftowej

b) ewentualny brak wzmianki w Biblii, iż Jetro będąc kapłanem Madianitów nie jest zarazem kapłanem Jahwe można tymczasem wytłumaczyć zarówno wagą objawienia się Jahwe

Jeśli jednak nie jest prawdą, że logika jest jedna, to może istnieć logika prawnicza jako odmienny rodzaj logiki.. Zatem albo logika jest jedna, albo nie jest prawdą, że nie

Tennessee. Zodhiates jest uznanym autorytetem w sprawie Greckiego Nowego Testa- mentu, który wydał w języku greckim nowoczesnym. Opublikowały go Million Testa- ments Compaigns i

We współrzędnych sferycznych energia potencjalna staje się po prostu funkcją r, trudniejsza sprawa jest z członem hamiltonianu odpowiadającym energii