• Nie Znaleziono Wyników

Moim Rodzicom W podziękowaniu za wszystko

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Moim Rodzicom W podziękowaniu za wszystko"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Moim Rodzicom W podziękowaniu za wszystko

(3)

EWA

Myślała, że ten dzień będzie jak każdy inny. Zaczęło się zupełnie zwyczajnie i nic nie wskazywało, by cokolwiek miało pójść niepo­

myślnie. Po przebudzeniu zjadła śniadanie, popracowała kilka go­

dzin przy biurku, a następnie wspólnie z mamą zasiadły do obiadu.

Lubiła rutynę, mimo że tak wielu ludzi, których znała, pró­

bowało się od niej uwolnić. Jej natomiast dawała ona swego ro­

dzaju poczucie bezpieczeństwa. Była spokojna, kiedy wiedziała, co ją danego dnia czeka, czego może się spodziewać. Nie lubiła zaś nagłej zmiany sytuacji ani nieprzyjemnych niespodzianek.

Szkoda tylko, że nie wszystko można zaplanować. Ewa na pewno nie zaplanowałaby tego, co miało czekać ją owego dnia. Nie wiedziała, że ten dzień wywróci całe jej dotychczasowe życie do góry nogami, wprowadzając nieodwracalne zmiany. Niestety nigdy nie wiemy, kiedy znajdziemy się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej godzinie.

Stanęła przed lustrem i przeczesała brązowe, sięgające ramion włosy. Nim sięgnęła po torebkę, pożegnała się z mamą słowami:

„To pa, wychodzę!”. Wsiadając do samochodu, nie miała po­

jęcia, że był to ostatni raz, kiedy tak swobodnie mogła spojrzeć na swoje odbicie.

Była w drodze do swojego chłopaka, Piotra. Mieszkali nie tak daleko od siebie, dzięki czemu widywali się dość często. Spotykali się od czterech lat, nie mając jak dotąd większych kryzysów. Nie ukrywała, że myślała o ich relacji coraz poważniej. Kochała go, była z nim szczęśliwa, dlatego w głębi serca liczyła na to, że nie­

bawem ich związek przerodzi się w coś więcej. Miała dwadzieścia siedem lat, Piotr był rok starszy, więc uważała, że to odpowiedni czas, by zacząć myśleć o wspólnej przyszłości. Chciała mieć ro­

dzinę, chciała być żoną. Gdyby tylko poprosił…

Czasami miała wrażenie, że unikał tego tematu jak ognia.

(4)

A mimo to przekonywała samą siebie, że tylko jej się tak wy­

dawało. W końcu nieraz mówił, że chciałby kiedyś być mężem i ojcem. Być może niepotrzebnie doszukiwała się drugiego dna.

A kiedy go zobaczyła, utwierdziła się w przekonaniu, że błędnie to wszystko interpretowała. Uśmiechnął się do niej, wziął w ramiona i namiętnie pocałował. Uwielbiała, gdy witał ją właśnie w ten sposób.

Potem oglądali film, wtuleni w siebie. Może nie był to naj­

bardziej romantyczny sposób na spędzanie czasu we dwoje, ale dla Ewy liczyło się tylko to, że w danej chwili mogli być razem.

– Masz ochotę na kieliszek wina? – zapytał w pewnym mo­

mencie Piotr.

– Przecież będę prowadzić – odparła.

Westchnął cicho.

– Miałem nadzieję, że zostaniesz na noc.

– Nic z tego. – Pokręciła głową. – Zresztą mam jutro sporo pracy. Powinnam zacząć jak najwcześniej, żeby ze wszystkim zdążyć. Ty chyba też musisz wstać rano, prawda? – Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

– Niestety – przyznał. – Za to ja się chętnie napiję – dodał chwilę później.

Wstał z kanapy, a po kilku minutach wrócił z kieliszkiem w ręce.

Ewa oparła głowę na jego ramieniu, ale zamiast skupić się na filmie, przypomniała sobie dzień, w którym się poznali. To była historia, jakich wiele. Spotkała go na festynie, na który wy­

ciągnęła ją przyjaciółka. Zaczęli rozmawiać i od słowa do słowa, poznawali się coraz bliżej. Na koniec odprowadził ją do domu i zapytał, czy spotkają się ponownie. Zgodziła się. I tak to się za­

częło.

Pamiętała, że od samego początku jej się spodobał. Był wy­

sokim, muskularnym blondynem o jasnoniebieskich oczach.

Jednak nie tylko na niej zrobił wrażenie. Wiele dziewczyn często rzucało na niego okiem, co zauważyła już tamtego dnia. Do­

strzegła jednak, że Piotr tego nie odwzajemniał. Chciała wierzyć,

(5)

że jej chłopak widział tylko ją, tak jak ona widziała tylko jego.

Film dobiegł końca, a Ewa zdała sobie sprawę, że prawie nic z niego nie zapamiętała. Kończyło się tak za każdym razem, gdy odpływała gdzieś myślami bądź rozmawiała z Piotrem. Lecz z tej drugiej opcji zawsze była zadowolona. Zdecydowanie wolała roz­

mawiać z chłopakiem, niż oglądać telewizję.

– Powinnam się zbierać – stwierdziła po jakimś czasie.

– Zostań jeszcze trochę.

– Chciałabym. – Objęła go wokół szyi, by pocałować w po­

liczek. – Ale dałam mamie znać, o której mniej więcej będę w domu. Nie chcę, żeby się martwiła.

– Oj, przestań. Na pewno ci wybaczy, jeśli trochę się spóźnisz.

W końcu bardzo mnie lubi.

Ewa zachichotała.

– Dyskutowałabym z tym słowem „bardzo”.

– A nie kazała ci przypadkiem mnie pozdrowić? – Spojrzał na nią wymownie.

– Kazała, przyznaję. No właśnie, masz pozdrowienia od mojej mamy.

Uśmiechnął się.

– Widzisz, jak dobrze ją znam? Twoja mama mnie ubóstwia.

– Nie schlebiaj sobie aż tak. – Szturchnęła go żartobliwie w ramię.

– Ja tylko stwierdzam fakt. Pozdrów ją więc ode mnie.

– Jasne. A potem będę wysłuchiwać godzinnych wywodów na temat tego, jaki to ten Piotruś jest wspaniały. – Przewró­

ciła oczami.

– A może nie jest?

– Może tak? Może nie? – droczyła się. – Idę.

Wstała z kanapy, a on zaraz po niej.

– Wpadnę do was w środę – powiedział.

– Dobrze. – Skinęła głową. – Tylko nie zapomnij wziąć ze sobą swojego ego.

Roześmiał się głośno.

(6)

– Jaka ta moja dziewczyna jest dowcipna. – Podszedł bliżej, by ją objąć.

Popatrzyła mu w oczy.

– Wytrzymasz beze mnie te kilka dni? – spytała.

– Będę musiał. – Wzruszył ramionami. – Jakoś zleci.

Czekała jeszcze chwilę w nadziei, że usłyszy coś więcej. Piotr jednak tylko delikatnie musnął jej usta.

– Pa – pożegnał się.

– Pa – odpowiedziała tym samym, po czym wyszła.

Liczyła, że usłyszy słowa: ,,Kocham cię” albo „Będę za tobą tęsknił”. Niestety znów się przeliczyła. Nim wsiadła do samo­

chodu, zdążyła sobie uświadomić, że w zasadzie nie pamiętała już, kiedy ostatnio powiedział jej któreś z tych zdań. A przecież na początku ich znajomości powtarzał jej to nieustannie.

Westchnęła w duchu, wyjeżdżając na drogę główną. Nie chciała o tym myśleć. Włączyła więc radio i wsłuchała się w przy­

jemne dla ucha melodie. Muzyka zawsze ją odprężała. Chyba właśnie dlatego tak często jej słuchała.

Jechała przed siebie, myśląc tylko o tym, że już za kilka minut znajdzie się w swoim domu i będzie mogła zadzwonić do Magdy.

Rozmawiała z przyjaciółką przynajmniej raz dziennie i już nie mogła się doczekać, co takiego usłyszy od niej tym razem. Magda była tak pozytywną osobą, że nie sposób było się nie rozchmu­

rzyć, kiedy tylko słyszało się jej wesoły ton głosu.

Uśmiechnęła się do siebie na samo jej wspomnienie, lecz nagle dramatycznie wstrzymała oddech.

To trwało zaledwie kilka sekund.

Samochód osobowy wyjechał z drogi podporządkowanej wprost pod koła tira. Kierowca ciężarówki nie zdążył nawet użyć klaksonu. Odruchowo skręcił w lewo, by nie zderzyć się z autem przed nim, lecz przez to znalazł się na pasie ruchu Ewy.

„O Boże!”, zdążyła tylko pomyśleć.

Jedyne, co mogła zrobić, to zjechać na bok, jednak przez to z impetem uderzyła w barierkę. Nic jej się nie stało, tir ją wy­

(7)

minął, natomiast nie zauważyła, że tuż za nią jechał rozpędzony samochód, który nie zdążył odpowiednio wcześnie wyhamować.

Uderzył całą swoją siłą w auto Ewy.

Poczuła wstrząs i usłyszała huk. A potem nie było już nic.

(8)

JAKUB

Dzień rozpoczynał od wypicia solidnej dawki kawy. Zwłaszcza dzień służby. Choć nie przepadał za jej smakiem i raczej powi­

nien ograniczyć wspomaganie się kofeiną, od lat nie wyobrażał sobie funkcjonowania bez niej. Tylko dzięki temu napojowi był w stanie nie zasypiać na stojąco.

Po opróżnieniu kubka dokładnie go umył i odłożył do szafki.

Nie lubił zostawiać po sobie brudnych naczyń. Tym bardziej że musiałyby na niego czekać aż do następnego dnia.

Wziął poranny prysznic, ubrał się i wyszedł, nie zapominając o zamknięciu za sobą drzwi mieszkania. Zamieszkiwał kawa­

lerkę na obrzeżach Poznania. Choć dzielnica ta była dużo spo­

kojniejsza od centrum miasta, Jakub nie mógł powiedzieć, że było to jego wymarzone miejsce do życia. Zdecydowanie wolałby mieć własny dom, wokół którego rozciągałby się choć kawałek trawy.

Miał nadzieję, że kiedyś znajdzie takie miejsce. Póki co jednak było to poza jego zasięgiem.

Wsiadł do samochodu i włączył radio. Gdy przyszła pora na najnowsze wiadomości, żywił nadzieję, że nie będzie w nich mowy o wypadku czy pożarze. Odetchnął z ulgą, kiedy niczego takiego nie usłyszał.

Choć jego praca polegała właśnie na tym, by wyjeżdżać do różnych zdarzeń, żaden strażak nie lubił tego typu wiadomości.

Dlatego gdy widział oraz słyszał, że wokół niego nic złego się nie działo, ogarniał go spokój. Starał się cieszyć każdą sekundą tego stanu, gdyż nigdy nie wiedział, kiedy zostanie on nagle za­

burzony. I na jak długo.

Dojechał do bazy i przywitał się z kolegami. Szybko dostrzegł Rafała, który wyglądał dość niewyraźnie.

– Czyżbyś się nie wyspał? – zapytał przyjaciela.

(9)

– Aż tak to widać? – Uśmiechnął się kwaśno. – Oliwka coś nie mogła w nocy spać. A wiesz, jak to jest, kiedy dziecko nie może spać? – Popatrzył na Kubę wnikliwie. – No tak, jeszcze nie wiesz.

Całą noc o tym informowała, przychodząc do nas co kilka minut.

Przez to sam nie mogłem zasnąć.

– Współczuję.

– Dzięki – mruknął. – Ty pewnie spałeś jak zabity.

– Chyba trzydzieści lat temu. Ostatnio budzi mnie najcichszy odgłos. Też tak masz?

– Pytasz o to ojca? – Rafał roześmiał się. – Równie dobrze mógłbyś zapytać, czy w nocy nie śni mi się dźwięk alarmu.

– No tak. – Kuba wzruszył ramionami. – Pytanie retoryczne.

Po zmianie służby udali się na wspólne śniadanie, a potem na szkolenia. Dzień mijał wyjątkowo spokojnie, bez ani jednego wyjazdu do akcji. To mogło ich tylko cieszyć. Brak wiadomości to dobra wiadomość, jak często powtarzał Jakub.

– Modliłem się, żeby nie było żadnego wezwania w czasie obiadu – przyznał Rafał, gdy wyruszyli na popołudniowy tre­

ning. – Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak głodny.

– Rzeczywiście masz dzisiaj jakiś specyficzny dzień – zażar­

tował Kuba. – Najpierw niewyspanie, potem głód, co jeszcze?

– Oby nic – westchnął. – Dobra, pora na siłownię. Idę na rower.

– Ja biorę drążek.

Zaczęli ćwiczyć i co jakiś czas zmieniali przyrządy. Po jakiejś godzinie Kuba zaczął odczuwać zmęczenie. Przysiadł na moment, by wziąć parę łyków wody, po czym znów wrócił do treningu.

Tym razem postanowił wybrać ciężarki. Lecz już po upływie kilku minut musiał odłożyć je z powrotem na miejsce.

W remizie rozległ się dźwięk alarmu.

Strażacy bez słowa porzucili wszystko, czym się zajmowali, i pobiegli do garażu, gdzie szybko założyli ubrania specjalne.

Dowódca straży zgłosił wyjazd przez radiowęzeł, a po chwili otrzymał dokładniejsze informacje, którym przysłuchiwała się reszta strażaków.

(10)

– Zderzenie dwóch samochodów osobowych. Dwoje rannych.

Mężczyzna wyszedł z pojazdu o własnych siłach. Kobieta jest uwięziona w aucie. Nieprzytomna. Nie wiadomo, czy żyje.

Na dźwięk tych słów Kuba przełknął ślinę. Bez wątpienia wy­

padki były dla niego najgorszymi akcjami.

Po kilku minutach dojechali na miejsce. Znaleźli się tam jako pierwsi ze służb ratunkowych. Widok, który zastali – tak jak się spodziewali – nie był przyjemny. Zniszczone pojazdy i wszędzie porozrzucane części oraz odłamki szkła. Nieopodal stał samo­

chód ciężarowy, a w pobliżu gromadziły się tłumy gapiów.

– Proszę się rozejść! – krzyknął dowódca. – Kuba i Rafał, zaj­

mijcie się poszkodowaną.

Mężczyźni pobiegli w tamtym kierunku, by ocenić sytuację.

Kobieta była zakleszczona w samochodzie i ułożona w nienatu­

ralnej pozycji. Jej pojazd był mocno zniszczony.

Jakub spojrzał na nią i głośno zawołał:

– Halo! Jestem ze straży! Słyszy mnie pani?!

Nie odezwała się.

– Brak reakcji – poinformował kolegów.

– Nie dostaniemy się do niej – dodał Rafał. – Trzeba wy­

ciąć dojście.

Niebawem zaopatrzyli się w odpowiedni sprzęt. Kilku stra­

żaków przystąpiło do działania.

Głowa poszkodowanej znajdowała się tuż przy drzwiach, dla­

tego postanowili wydostać ją od strony bagażnika. Musieli być przy tym bardzo ostrożni.

Kuba przyglądał się kobiecie, pilnując, by nie zrobili jej nie­

chcący krzywdy. Patrzył na nią i z każdą sekundą coraz bardziej obawiał się tego, że mogła być już martwa. Nawet głośny dźwięk rozcinanego samochodu nie był w stanie sprawić, aby się ocknęła.

Akcja ratunkowa trwała dość długo. Strażacy robili wszystko, co w ich mocy, by jak najszybciej uwolnić poszkodowaną, ale po­

jazd był tak zgnieciony, że rozcięcie go okazało się czasochłonne.

Gdy w końcu udało się wyciąć tył, Jakub wszedł do samo­

(11)

chodu. Podczołgał się do kobiety i ułożył jej głowę w odpowied­

niej pozycji.

Drugi strażak w tym samym czasie sprawdzał parametry ży­

ciowe. Po chwili oznajmił:

– Puls wyczuwalny. Oddycha.

To była dobra wiadomość.

Założyli poszkodowanej maskę z tlenem, a następnie kołnierz, podczas gdy Jakub wciąż przytrzymywał jej głowę. Zachowali przy tym pełne skupienie i ostrożność.

Twarz kobiety była głęboko poraniona, pokryta krwią oraz odłamkami szkła wbitymi w skórę. Na szczęście na reszcie jej ciała nie znaleźli większych obrażeń.

– Słyszy mnie pani? – Kuba spróbował ponownie, lecz znów nie dostał odpowiedzi.

Była w naprawdę ciężkim stanie. To, że teraz żyła, nie mu­

siało oznaczać, że wyjdzie z tego cało.

– Pogotowie zaraz będzie – oznajmił dowódca. – Musimy ją wyciągnąć.

Przygotowali nosze i wspólnymi siłami ostrożnie ułożyli na nich poszkodowaną, a po chwili umieścili ją w bezpiecznej odległości od samochodu.

Jakub ani na sekundę nie odrywał od niej wzroku. Bał się, że gdyby chociaż mrugnął, kobieta nagle straciłaby oddech. Nie mógł pozwolić jej odejść.

Klęczał za nią, ciągle stabilizując głowę i nieustannie spraw­

dzając parametry życiowe.

– Wszystko będzie dobrze – mówił do niej. – Słyszy mnie pani? Wszystko będzie dobrze.

Niemal w tym samym czasie usłyszał głos, przez który na mo­

ment odwrócił od niej wzrok.

– Nie chciałem jej zabić! – krzyczał rozpaczliwie mężczyzna, na którego czole widniała krwawa rana. – To działo się tak szybko.

Nie zdążyłem nawet położyć nogi na hamulcu, a już uderzyłem w jej auto. Nie chciałem jej zabić!

(12)

– Nie zabił jej pan – odpowiedział Kuba. – Niech się pan uspokoi.

– Proszę odejść i usiąść tam, gdzie przedtem – polecił po­

szkodowanemu jeden ze strażaków. – Ma pan uraz głowy, nie może pan teraz chodzić. To był wypadek i wiemy, że nie chciał jej pan zabić. Kierowca tira był świadkiem całego zdarzenia, więc wszystko przekaże policji.

Strażak starał się uspokajać rannego mężczyznę, tymczasem Jakub westchnął ciężko w duchu.

„Gdzie ta karetka?”, pytał samego siebie. Przecież dla tej ko­

biety decydująca była teraz każda sekunda.

Dopiero po kilku chwilach usłyszał dźwięk syreny.

Ratownicy pobiegli prosto do poszkodowanej, a on poinfor­

mował o jej stanie.

– Jest nieprzytomna, ale oddycha. Poza ranami głowy i twarzy nie zauważyliśmy żadnych większych obrażeń.

– Dziękuję – odparł ratownik medyczny. – Panowie, na trzy ją podnosimy i umieszczamy w ambulansie – powiedział tym razem do kolegów. – Raz, dwa, trzy!

– Dokąd ją zabieracie? – zapytał Kuba, kiedy kobieta znalazła się już w karetce.

Jeden z ratowników podał mu nazwę poznańskiego szpitala.

– Wyjdzie z tego? – zadał kolejne pytanie.

– Na ten moment trudno stwierdzić. Ale trzeba być dobrej myśli.

Kuba skinął głową, a niebawem tylko patrzył, jak ambulans szybko odjeżdżał z włączoną syreną.

Na szczęście wiedział, dokąd jechali.

Po zakończonej akcji wrócili do bazy. Tam omówili przebieg

***

działań, dyskutując o tym, co zrobili dobrze, a co można było zrobić lepiej. Takie narady miały miejsce niemal po każdej akcji, zwłaszcza tej wymagającej.

(13)

Poznali również szczegóły ostatniego zdarzenia. Mężczyzna, który był jego sprawcą, uciekł z miejsca wypadku. Na szczęście kierowca ciężarówki zapamiętał numery rejestracyjne tamtego pojazdu. Złożył zeznania. Poszkodowany, który zderzył się z sa­

mochodem owej kobiety, zrobił to samo.

Kuba miał nadzieję, że sprawca wypadku poniesie sprawie­

dliwe konsekwencje swoich czynów. Czuł złość, kiedy myślał o człowieku, który spowodował całe to zdarzenie, a następnie uciekł. Gdyby nie on, ten wypadek nie miałby miejsca, a tamta kobieta nie leżałaby teraz w szpitalu. Była młoda, miała całe życie przed sobą, a w tej chwili niewiadome było, czy w ogóle prze­

żyje. A nawet jeśli, to czy skutki tego wypadku nie odcisną się na jej zdrowiu.

Z reguły nie podchodził aż tak emocjonalnie do zdarzeń, których był świadkiem. Starał się ich nie rozpamiętywać, aby nie miało to negatywnego wpływu na jego psychikę, lecz z ja­

kiegoś powodu o tej jednej kobiecie nie potrafił przestać myśleć.

Czuł, że nie zazna spokoju, dopóki nie dowie się, w jakim stanie była obecnie.

– Ciężki dzień, co? – Usłyszał głos Rafała, gdy przyszła cisza nocna. – Niby tylko trzy wyjazdy, ale ta pierwsza akcja... – Po­

kręcił głową. – Najważniejsze, że nikt nie zginął.

– Niewiele brakło.

– Tamta kobieta przeżyje. Jestem tego pewien.

– Zawsze to powtarzasz.

Słysząc to, Rafał na moment spuścił wzrok.

– Bo nigdy nie dopuszczam do siebie myśli, że ktoś, kogo ura­

towaliśmy, mógłby umrzeć.

– Ale tak się już zdarzało – przypomniał gorzko. – Ile razy byliśmy świadkami czyjejś śmierci?

– A ile razy uratowaliśmy komuś życie? – Popatrzył na Kubę uważnie. – Na tym trzeba się skupiać. Nie odwrotnie.

Jakub westchnął ciężko, zaplatając ręce za głową.

– Czy ciebie też tak denerwuje, gdy wypadki przytrafiają się

(14)

ludziom, którzy niczym nie zawinili?

– I to jak – przyznał Rafał.

– Ona teraz walczy o życie i zdrowie, a tamtemu nawet włos z głowy nie spadł.

– Policja już go zatrzymała. Odpowie za swoje przewinienie.

– I co z tego? – Kuba podniósł nieco głos. – To, że on za to odpowie, nijak nie cofnie czasu i nie przywróci tamtej kobiecie zdrowia.

– Nią zajmują się lekarze. A my powinniśmy teraz nabrać trochę sił, bo nie wiadomo, czy w nocy nie zostaniemy wezwani na kolejną akcję. Jak wtedy komukolwiek pomożemy, gdy nie damy rady ustać na własnych nogach? Przestaniesz myśleć o tej akcji, kiedy tylko pojawi się następna. Zobaczysz.

***

Tym razem Rafał nie miał racji. Stan zdrowia nieznajomej ko­

biety nie dawał Kubie spokoju ani na minutę. Nieustannie zasta­

nawiał się, co się z nią działo, czy już się ocknęła. Chciał wierzyć, że z tego wyjdzie i prędko wróci do sił sprzed wypadku, ale… wi­

dział jej stan. Widział jej twarz. Myśl o tym, że mogła nabawić się poważnego urazu głowy czy krwotoku do mózgu, sprawiała, że zaczynał znacznie bardziej niepokoić się o jej los.

W dodatku złapał się na tym, że ciągle rozmyślał, kim ta ko­

bieta mogła być i jak wyglądało jej życie. Skąd pochodziła? Czym się zajmowała? Czy miała męża, dzieci? Jak brzmiał jej głos? Jaki miała kolor oczu? Czy przed wypadkiem uważała się za szczę­

śliwą? Czy jeszcze kiedyś się zaśmieje? Czy ktoś teraz płakał z po­

wodu tego, co jej się przytrafiło?

Co to było za pytanie? Na pewno ktoś teraz przez to płakał.

Dlaczego wsiadła do tego samochodu? Dokąd jechała? Skąd wracała? I jaka była jej ostatnia myśl?

W końcu szybkim krokiem poszedł do łazienki i ochlapał twarz zimną wodą. Opierając dłonie na umywalce, spojrzał w lustro.

„Chyba zaczynam wariować”, pomyślał. „W moim zawodzie

(15)

nie ma miejsca dla wariatów. Ogarnij się, facet!”

***

W nocy zostali wezwani na następną akcję. Tym razem był to pożar. Płonął kontener na śmieci, gdyż najprawdopodobniej ktoś zostawił tam niedopałek. Na szczęście w pobliżu nie było ludzi, a strażakom dość sprawnie udało się ugasić ogień. Dzięki szybkiej interwencji śmietnik nie uległ poważnym zniszczeniom.

– Zmiana służby! – Usłyszeli informację o ósmej rano, po czym ustawili się w szeregu przed remizą.– Spocznij! Rozejść się!

– Cześć, chłopaki! – pożegnał się ze wszystkimi Jakub.

– Trzymaj się! – Rafał uścisnął jego dłoń. – I niczego nie gotuj, bo mamy już dość gaszenia pożarów.

– Słaby żart.

– Wiem. Ale i tak postaraj się w miarę możliwości unikać pa­

telni. Znamy twoje zdolności kulinarne.

Kuba pokręcił głową, tłumiąc cisnący się na twarz uśmiech.

– Cześć, stary! – rzucił, podnosząc rękę. – Idź już, bo dzie­

wczyny za tobą tęsknią.

– Idę, idę.

Po powrocie do domu pierwsze, co zrobił, to wszedł pod pry­

sznic. Kiedy woda obmyła już całe jego ciało, założył na siebie świeże ubranie. Czuł zmęczenie i lekki głód, ale ani myślał się teraz tym zajmować. Co innego było w tej chwili dla niego naj­

ważniejsze.

Znów wsiadł do samochodu, by pojechać do szpitala, w którym przebywała ranna kobieta. Może i zachowywał się irracjonalnie, ale wiedział, że jego umysł nie zazna spokoju, dopóki nie dowie się jasno i dokładnie, co się z nią działo. Każda wiadomość by­

łaby lepsza od tej nieznośnej niepewności. Sam nie rozumiał, co takiego nim kierowało. Przecież w czasie innych służb również zajmował się poszkodowanymi, ale nie czuł potrzeby, by później odwiedzać ich w szpitalu. Owszem, za każdym razem zastana­

wiał się, co się z danym człowiekiem działo i każdemu życzył

(16)

jak najlepiej. Jednak w tej sytuacji… Musiał przyznać, że nie po­

znawał samego siebie.

Gdy zobaczył przed sobą budynek szpitala, wziął głęboki od­

dech. Wypuścił powoli powietrze i wszedł do środka. Dostrze­

głszy za ladą pielęgniarkę, poszedł w jej kierunku, nawet nie ob­

myślając w myślach tego, co mógłby powiedzieć.

– Przepraszam – zaczął.

– Słucham? – Podniosła na niego wzrok.

– Podobno wczoraj w godzinach popołudniowych została przy wie ziona tutaj kobieta po wypadku samochodowym.

– O jakim nazwisku?

„A niech to”, pomyślał.

– Niestety nie wiem – przyznał.

Pielęgniarka spojrzała na niego, marszcząc brwi ze zdziwie­

niem.

– Nie znałem jej – dodał.

– W takim razie nie mogę udzielić panu żadnych informacji.

Kuba westchnął w duchu.

– Mógłbym pomówić z lekarzem? – zapytał po chwili. – To naprawdę ważne.

– Przykro mi, ale… – nie dokończyła. Zamiast tego popa­

trzyła w jakiś punkt przed sobą.

Jakub powędrował za jej wzrokiem, a wtedy zauważył lekarza rozmawiającego z pewnym człowiekiem. Odetchnął z ulgą i znów spojrzał na kobietę.

– Dziękuję. – Posłał jej uśmiech.

– Ale nie może pan… – Zdążył usłyszeć za sobą jej głos, choć znalazł się już blisko doktora.

Gdy ten zakończył rozmowę z kimś innym, przeniósł wzrok na Kubę.

– Mogę w czymś pomóc?

– Tak. – Skinął głową. – Chciałbym dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia jednej z pacjentek. Wczoraj po południu była ofiarą wypadku samochodowego.

(17)

– A jest pan kimś z rodziny?

– Nie.

– Przykro mi, ale w takim razie…

– Wiem, że nie może mi pan doktor udzielić żadnych infor­

macji – przerwał mu. – Nie jestem nikim z rodziny, ale jestem strażakiem. Pomagałem uwolnić tę kobietę z roztrzaskanego sa­

mochodu. Chciałbym się dowiedzieć, czy ona z tego wyjdzie.

Proszę tylko o tę jedną informację.

Lekarz patrzył na niego długo, nim w końcu westchnął ciężko.

– Niech panu będzie – oznajmił, a Kuba poczuł wdzięcz­

ność do tego człowieka. – Po dokładnych badaniach okazało się, że poza stłuczeniami pacjentka, o dziwo, nie nabawiła się po­

ważnych uszkodzeń głowy. Mózg i kości czaszki pozostały nie­

naruszone. Niestety doznała wielu głębokich ran na twarzy, które trzeba było zszywać. Poza tym ma zwichnięty nadgarstek. Nie licząc zadrapań, nic więcej jej nie dolega.

Jakub odetchnął z nieukrywaną ulgą.

– A co się z nią dzieje teraz? – spytał. – Jest przytomna?

– Zastosowaliśmy analgezję, by załagodzić ból. Pacjentka jest już przytomna, ale bardzo senna. Na chwilę obecną nie zale­

camy nikomu odwiedzin. Choć jeszcze dzisiaj powinna wrócić jej pełna świadomość.

– Rozumiem. – Jakub powoli pokiwał głową, analizując wszy­

stkie słowa lekarza. – Dziękuję za informację.

– Mam przekazać pacjentce, że pan tutaj był?

– Słucham? – Na moment się zamyślił, przez co nie od razu zarejestrował to pytanie. – Nie. Nie, dziękuję. Mam tylko na­

dzieję, że szybko wróci do zdrowia.

– Tak jak i my.

Kuba skinął głową, mając zamiar już się pożegnać i odejść.

I tak nie powinno go tu być.

Zanim jednak zdążył to zrobić, znów usłyszał głos lekarza.

– Czy pan odwiedza w szpitalu wszystkich, których przyszło mu ocalić?

(18)

– Nie. – Powoli pokręcił głową. – Nie wszystkich… Dziękuję raz jeszcze. Do widzenia.

– Do widzenia… A mimo wszystko myślę, że pacjentka być może chciałaby poznać człowieka, który ją uratował.

Wychodząc ze szpitala, nie wiedział, czy naprawdę usłyszał te słowa z ust doktora, czy tylko je sobie wyobraził.

(19)

EWA

Otworzyła oczy, budząc się ze snu. Czuła ból w każdej część ciała.

Dosłownie w każdej. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest ani co się stało. Leżała na łóżku, w jakimś obcym pokoju. To nie był jej dom. W tle słyszała równomierne pikanie, a jej ciało pod­

łączone było do różnych urządzeń, w tym do kroplówki.

Jej ciało. Ono też wyglądało inaczej. Na lewej ręce miała za­

łożony gips. Przecież gips oznaczał złamanie. To dlatego czuła tam taki nieznośny ból? Kark również dawał o sobie wyraźnie znać. Był całkowicie spięty i obolały. Lecz najbardziej bolała ją głowa. Szczególnie twarz. Z ogromnym wysiłkiem powoli uniosła prawą dłoń, a kiedy wreszcie udało jej się dotknąć po­

liczka, wzdrygnęła się. Poczuła pod palcami coś dziwnego. Chyba opatrunki. Jej twarz była pokryta bandażami? Dlaczego? Miała ochotę krzyknąć i dowiedzieć się, co się z nią stało. Nie była jednak w stanie wydobyć z siebie choćby najcichszego dźwięku.

Czuła tylko nieopisaną suchość w gardle i popękane usta. Kiedy ostatni raz coś piła? Próbowała resztkami sił coś powiedzieć, ale z jej gardła wydobył się jedynie cichy jęk.

Wtedy usłyszała czyjś głos.

– Ewa?

Odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegał.

– Ewa – powtórzyła Teresa, biorąc w ręce jej dłoń. Oczy ko­

biety momentalnie wypełniły się łzami. – Wreszcie się obudziłaś.

Ewa z trudem przełknęła ślinę, czując potworny ból gardła.

– Mama? – wychrypiała z dużym wysiłkiem. Zaskoczyło ją brzmienie własnego głosu.

– Poznajesz mnie? – Teresa uśmiechnęła się przez łzy. – To ja.

– Gdzie ja jestem? – odezwała się po dłuższej chwili ciszy.

– W szpitalu. Miałaś wypadek samochodowy. Nie pamiętasz?

(20)

„Wypadek samochodowy”, powtórzyła w myślach, próbując coś sobie przypomnieć. Lecz w głowie miała pustkę.

– Co się stało? – zapytała drżącym głosem.

Teresa na moment spuściła wzrok.

– Jakiś bezmyślny człowiek wyjechał na drogę przed samego tira. Ten zjechał na twój pas, a ty uderzyłaś w barierkę… A potem inny samochód uderzył w twój tył – dokończyła z trudem.

– Boże – wyszeptała przerażona. – Ktoś zginął?

– Nie. Wszyscy przeżyli. Ty niestety oberwałaś najbardziej, ale lekarze mówią, że miałaś dużo szczęścia. Uderzyłaś głową o kie­

rownicę, a potem w szybę i drzwi… ale poza stłuczeniem głowy, nie miałaś żadnego wylewu. Wrócisz do zdrowia i wszystko bę­

dzie w porządku. Tak jak dawniej.

Teresa miała nadzieję, że córka nie wyczuła wahania w jej głosie. Tymi słowami starała się przekonać również samą siebie, że jeszcze kiedyś będzie dobrze.

– Będę żyła? – zapytała Ewa.

– Oczywiście, że tak.

– Będę chodzić? Będę mogła żyć tak samo jak wcześniej?

– Będziesz mogła.

– To znaczy, że nic takiego mi się nie stało? Więc dlaczego leżę jeszcze w szpitalu?

Teresa wstrzymała powietrze i bardzo powoli je wypuściła.

Tak, jakby chciała jak najbardziej przeciągnąć w czasie odpo­

wiedź.

– Musiałaś przejść operację – wyznała wreszcie.

– Jaką operację? Chodzi o moją rękę? – Spojrzała na usztyw­

nienie.

– Nie. – Jej matka delikatnie pokręciła głową. – Masz zwich­

nięty nadgarstek, stąd ten gips. Operację musieli wykonać…

na twojej twarzy. – Przy ostatnich słowach głos znacząco jej zadrżał.

– Twarzy? – Przypomniała sobie o opatrunku, na który natra­

fiła palcami. – Co z moją twarzą?

Teresa nigdy wcześniej tak bardzo nie marzyła, by nie musieć

(21)

odpowiedzieć na zadane pytanie. Odezwała się dopiero po kilku długich chwilach.

– W trakcie tamtego wypadku… twoja twarz mocno się po­

tłukła. W paru miejscach miałaś powbijane odłamki szkła, skóra się rozcięła, straciłaś trochę krwi… Musieli ci te rany pozszywać.

Dlatego masz opatrunki.

– Ile było tych rozcięć? – spytała z drżącym sercem.

– Jedno na policzku, inne w okolicy łuku brwiowego i oczo­

dołu.

Słysząc to wszystko, Ewa poczuła w gardle jeszcze większą su­

chość.

– Jak duże były? – zapytała po kilku minutach, sama nie wie­

dząc, czy chce znać odpowiedź.

– Nie wiem. Lekarze nie chcieli zdradzać szczegółów.

– Jak ja będę wyglądała, gdy już zdejmą mi te opatrunki? – W jej głosie wyraźnie słychać było rozpacz.

– Ewa, nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że ży­

jesz i z czasem wrócisz do pełni sił.

„Nie jest ważne to, jak będę wyglądać?”, pomyślała, mając w tej chwili ochotę tylko na to, by zacząć głośno i żałośnie płakać.

– Jak długo tu jesteś? – zapytała mamę kilka godzin później,

***

głosem wyprutym z emocji.

– Od rana.

– Powinnaś wrócić do domu. Zjeść coś, odpocząć.

– Nie jestem głodna ani zmęczona. Poza tym nie zostawię cię tu samej.

– Nie jestem sama. Wokół jest pełno lekarzy i pielęgniarek..

Nie musisz tu ze mną przesiadywać całymi dniami.

– Ale może chcę?

Ewa nie odpowiedziała.

– Wiesz, jak się o ciebie martwiłam? – Usłyszała głos mamy jakiś czas później. – Gdy zadzwonili do mnie z informacją,

(22)

że miałaś wypadek… omal nie pękło mi serce. Bałam się, czy jeszcze kiedyś cię zobaczę, czy jeszcze kiedyś usłyszę twój głos…

A ty mi teraz mówisz, że mam sobie pójść?

Ewa mocno zacisnęła powieki.

– Nie mówię, że masz sobie pójść – odpowiedziała. – Mówię tylko, że nie powinnaś tak długo tutaj przesiadywać. W domu będzie ci lepiej.

– Nie chcę być tam, gdzie będzie mi lepiej. Chcę być przy swojej córce.

Mimo złego samopoczucia Ewę wzruszyły te słowa.

– Ale na noc wrócisz już do domu, prawda?

– Będę musiała. – Teresa bezradnie wzruszyła ramionami. – Nikt nie pozwoliłby mi wtedy tu przebywać… Chodzi też wła­

śnie o to, że jestem jedyną osobą, którą zgadzają się do ciebie wpu­

ścić. Wszystkim innym zabraniają, bo nie są z tobą spokrewnieni.

– Był tu ktoś jeszcze? – zapytała zaciekawiona.

– Oczywiście. Magda i Piotruś, ale nie mogli wejść. A tak bardzo chcieli cię odwiedzić. Magda to mało się nie pobiła z le­

karzem. – Teresa wygięła wargi w uśmiechu.

Ewa też by to zrobiła, gdyby tylko pozwoliły jej na to mię­

śnie twarzy. Nie była w stanie nawet delikatnie nimi poruszyć.

Zabolało ją to, ale gdy znów pomyślała o przyjaciółce i chłopaku, poczuła się nieco lepiej.

– Jak oni zareagowali? – zapytała po chwili ciszy.

– Na to, że nie chciano ich do ciebie wpuścić?

– Na wiadomość o moim wypadku.

Z piersi Teresy wydobyło się ciche westchnienie.

– Byli wstrząśnięci, podobnie jak ja. Magda zaczęła płakać, a Piotruś był jakiś taki milczący, co do niego niepodobne. Wi­

docznie bardzo się tym przejął.

– A potem? Powiedział coś?

– Jak już wspomniałam, chciał cię odwiedzić. A gdy go wypro­

sili, wrócił do siebie. Uznał, że może innym razem spróbuje prze­

konać lekarzy. Prosił, żebym przekazała mu wieści o twoim stanie.

(23)

– A Magda? Lepiej z nią?

– Trochę tak. Kazała ci powiedzieć, że cały czas o tobie myśli i modli się o twój powrót do zdrowia.

– Tęsknię za nimi… – wyszeptała Ewa łamiącym się głosem.

– Oni za tobą też. – Teresa pogłaskała jej dłoń. – Oni też.

Ewa wzięła głęboki oddech, nieznacznie poprawiając się na łóżku. Już po chwili stęknęła.

– Wszystko mnie tak boli – wyznała. –Kręgosłup, kark, twarz.

Często mam bóle i zawroty głowy. To normalne?

– Ponoć tak. Lekarz mówił, że możesz coś takiego odczuwać po stłuczeniu głowy i naderwaniu kręgów szyjnych.

– Nic nie pamiętam z tego wypadku… Jedynie ten moment, kiedy zobaczyłam przed sobą tira i myślałam, że to już mój ko­

niec… To było straszne.

– Życie przeleciało ci przed oczami?

– Nie… Chyba nie.

– To raczej dobry znak. A jeśli powiesz mi jeszcze, że nie wi­

działaś przed sobą drogi do światła ani nie słyszałaś głosów z za­

światów, to znaczy, że nie było z tobą aż tak źle. – Teresa w końcu poczuła się na siłach, by zacząć żartować.

Ostatnie zdanie mamy sprawiło, że Ewa nagle wstrzymała od­

dech. „Głosy z zaświatów”, powtórzyła w myślach. Jej serce za­

częło mocniej bić, a w głowie pojawiły się pewne przebłyski. Czy to możliwe? Czy już całkowicie postradała zmysły?

– Mamo? – odezwała się rozemocjonowanym głosem. – Ja… Wiem, że to niemożliwe, ale… Ja chyba rzeczywiście coś wtedy słyszałam.

– Co? – Teresa zmarszczyła brwi, przyglądając się córce uważ­

niej. – Co słyszałaś? Kiedy?

– Nie wiem. Nie wiem kiedy, ale… coś słyszałam.

– Nie mów mi tylko, że byłaś już po tamtej stronie…

– Nie. – Uspokoiła mamę. – Nie, to na pewno nie był głos Boga ani anioła… Ale był to głos męski.

– I co ci powiedział?

(24)

– Powiedział… – Starała się dokładnie przypomnieć sobie, co wtedy słyszała. – Powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Teresa zmarszczyła czoło.

– Jesteś pewna, że coś takiego słyszałaś?

– Nie wymyśliłabym sobie tego. Słyszałam to tak wyraźnie, jak teraz słyszę ciebie. Jakby ten ktoś stał tuż przy mnie.

– Może… Może powiedział ci to któryś z lekarzy? Zajmowało się tobą wiele osób. Na pewno coś do ciebie mówili.

– Możliwe. – Zamyśliła się.

– Czyli jednak ludzie nieprzytomni lub w śpiączce rzeczywi­

ście mogą słyszeć głosy innych…Zawsze mnie to zastanawiało.

Ewa na moment się wyłączyła. Jej myśli krążyły już tylko wokół tamtego tajemniczego głosu. Do kogo on należał?

***

Kiedy wieczorem została w szpitalnej sali sama, długo nie mogła zasnąć. Choć wiedziała, że już nic jej nie grozi i jest w bez­

piecznym miejscu, gdzie opiekują się nią ludzie, którzy doskonale wiedzą, co robią, czuła jakiś dziwny niepokój i lęk. Nawet nie zdawała sobie sprawy, kiedy dokładnie to nieprzyjemne uczucie się pojawiło ani czego konkretnie dotyczyło. Czego się obawiała?

A może wszystkiego?

Powoli zaczynało do niej docierać, że niedawno przydarzył jej się wypadek. Jadąc wtedy samochodem, była przekonana, że za moment znajdzie się we własnym domu, a tymczasem tra­

fiła do szpitala. Co by było, gdyby tamto zdarzenie potoczyło się inaczej? Co by było, gdyby go nie przeżyła albo doznała w nim znacznie większych urazów?

Nie, o tym nie mogła myśleć. Żyła. To najważniejsze.

A jednak mimo tej świadomości coraz częściej zaczynała mar­

twić się o swoje zdrowie. Wiedziała, że wszystkie jej drobne rany i siniaki z czasem znikną. Nadgarstek po odpowiedniej rehabili­

tacji wróci do normy. Bóle głowy, szyi i pleców również powinny niebawem minąć.

(25)

A twarz? Co będzie z jej twarzą? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć. Miała wrażenie, że matka i lekarze też nie potrafili dać jej na to odpowiedzi. Albo nie chcieli. Ciągle się za­

stanawiała, co zobaczy, gdy już ściągnie opatrunki. Jak będzie wyglądała jej twarz po tym wszystkim, co się z nią działo? Czy jeszcze kiedykolwiek będzie taka jak wcześniej?

***

Rankiem usłyszała, jak drzwi do jej pokoju się otwierają.

– Cześć, mamo – rzekła, starając się nie okazywać swojego kiepskiego stanu ducha.

– Cześć – odpowiedziała Teresa, znacznie weselszym głosem.

– Chciałam cię odwiedzić, ale myślę, że może wolałabyś zoba­

czyć najpierw kogoś innego.

– Nie rozumiem…

– Masz gościa. – Posłała jej uśmiech, a następnie zaprosiła do sali wspomnianą osobę.

– Piotr? – odezwała się Ewa na widok swojego chłopaka. – Ty tutaj?

– To ja was zostawię – oznajmiła Teresa, po czym wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.

– Cześć – przywitał się, podchodząc w jej stronę.

Zauważyła, że chciał ją pocałować, ale w ostatniej chwili się zawahał, uśmiechając się nerwowo. Po chwili przysiadł na krześle, głaszcząc jej zdrową dłoń.

Przełknęła nutę goryczy, nie rozumiejąc, dlaczego się wycofał.

Owszem, miała na twarzy opatrunki, ale jej usta były wolne od bandaży. Czyżby zaczął się nią brzydzić?

– Chciałem zobaczyć cię wcześniej, ale mnie nie wpuścili – oznajmił. – Dopiero dzisiaj poszli mi na rękę, kiedy ściemniłem, że jestem twoim narzeczonym.

Znów się lekko uśmiechnął, a ona nie wierzyła, że naprawdę to usłyszała. Jego słowa zadały jej pewien rodzaj bólu, mimo że Piotr z pewnością nie zadał go jej celowo.

(26)

Przez głowę przemknęła jej myśl, że gdyby tylko chciał, wcale nie musiałby ściemniać.

– Jak się czujesz? – odezwał się ponownie, nie pozwalając na skomentowanie jego wcześniejszych słów.

– Tak jak wyglądam.

Spuścił wzrok i długo nie patrzył jej w oczy.

– Dobrze, że nic gorszego ci się nie stało – powiedział wreszcie.

Na moment zagościła wśród nich krępująca cisza.

Ewa odwróciła spojrzenie, myśląc, że rzeczywiście musiała źle wyglądać, skoro nawet jej chłopak nie próbował temu zaprzeczać.

– Twoja mama opowiadała mi, co się wtedy stało. – Usłyszała jego głos po jakimś czasie. –Szkoda słów. Przez czyjąś głupotę musisz teraz tu leżeć. – Rozejrzał się dookoła. – Miałem wyrzuty sumienia, że to się stało po tym, jak wyjechałaś ode mnie… ale ulżyło mi, kiedy dowiedziałem się, że nic ci nie zagraża. Wydo­

brzejesz, zobaczysz. – Uścisnął palce jej dłoni.

– Myślisz, że będzie jeszcze tak jak wcześniej? – Zadała w końcu to pytanie, które nie dawało jej spokoju.

– A jak inaczej? – Uśmiechnął się. Był to jednak uśmiech, który wcale jej nie przekonał.

– Martwię się. – Westchnęła cicho.

– Czym?

– Tym, że nie będę już tą samą osobą, co przed wypadkiem…

Ucierpiało nie tylko moje ciało, ale i psychika… Słyszę odgłosy z ulicy i boję się, że za chwilę wydarzy się tam jakiś wypadek.

Przeraża mnie wycie syreny, każdy pisk opon, nawet sam dźwięk silnika… Budzę się kilka razy w nocy, czując, że czegoś się boję, choć sama nie rozumiem czego… Nie wiem, czy jeszcze kiedy­

kolwiek będę w stanie wsiąść do samochodu.

Piotr uniósł brwi, po czym głośno wypuścił powietrze.

– Cóż, to chyba normalne po tym, co przeszłaś. Myślę, że z czasem wszystko to minie…A skoro mowa o twoim aucie, ono już raczej nie nada się do jazdy.

– To akurat wiem. Nic z niego nie zostało, prawda?

(27)

– Ponoć nie.

– Wiem, jak to zabrzmi, ale będę za nim tęsknić. To był mój pierwszy samochód. Tyle czasu na niego oszczędzałam, przeje­

chałam nim tyle dróg… a teraz pójdzie na złom. I to w taki sposób.

– To tylko rzecz. Nie warto po niej płakać.

– Wiem o tym. Po prostu jestem takim typem człowieka, który nawet do rzeczy potrafi się bardzo przywiązać… Dobrze, nie rozmawiajmy o tym. Zostaniesz tu ze mną na dłużej? – Spoj­

rzała na niego.

– Niestety nie. – Zaprzeczył ruchem głowy. – Za moment będę musiał wyjść. Wiesz, praca, obowiązki… Ale postaram się jutro znów cię odwiedzić. Jeśli tylko mnie wpuszczą.

„I jeśli znów powiesz im coś niezgodnego z prawdą”, pomy­

ślała, nie mając odwagi powiedzieć tego głośno.

– Muszę już iść. – Usłyszała niedużo później.

– Będę za tobą tęsknić.

– Wiem. Ja też.

Miała nadzieję, że przynajmniej tym razem ją pocałuje.

Piotr jednak tylko na nią spojrzał, dotykając jej ramienia. Wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia.

– Pa, Ewka.

– Piotr? – rzekła nagle, przez co odwrócił się w jej stronę.

– Tak?

Patrzyła na niego długo, zanim szepnęła z czułością:

– Kocham cię.

Uśmiechnął się lekko.

– Ja też – rzucił, wychodząc

„Ja też”, powtórzyła w myślach.

Gdzie w tym wyrażeniu słychać było słowo o miłości?

(28)

Ta chwila

Copyright © Daria Białek

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak Copyright © for the cover photo by © Nena/Adobe Stock Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2022 r.

książka ISBN 978­83­7995­606­7 ebook ISBN 978­83­7995­607­4

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski Redakcja: Iga Wiśniewska

Korekta: Bożena Walewska

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jaki­

kolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, foto­

optycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczyty­

wana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak ul. Kormoranów 126/31

85­432 Bydgoszcz sekretariat@inanna.pl www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na www.inanna.pl

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przywołany w Wiedźmie i wilku motyw realizuje się bowiem jako uwolnienie spod erotycznego uzależnienia od „toksycznego”, brutalnego – a zatem istotnie „zwierzęcego” –

Jednak, jak podkreśla NFZ, zmiana wyceny ma charakter marginalny i doty- czy niewielkiej grupy dzieci, których leczenie będzie mogło być rozliczane za pomocą osobodni

Pomimo tego, w zalecanym reżimie sanitarnym i z ograniczoną liczbą uczestników, udało się zorganizować 2 biegi, nad którymi patronat honorowy sprawował starosta

Chcieć doskonałości Ewangelii jest chcieć Chrystusa Pana, czyli kochać Go z całego serca, duszy, i z całej myśli.. Wykonać, jest to wierność

Przy tej okazji przeprowadźmy z dziećmi zajęcia na temat pracy ilustratora – kim jest, jaki jest jego udział w powstawaniu książki, czym byłaby książka dla dzieci bez

Wydaje się, że potem nic się w tym zakresie nie działo, jednak nie możemy zapomnieć o mapach po- trzeb zdrowotnych, które są cyklicznie opracowywane i modyfikowane i mają

Projekt ustawy oraz załączo- ny do niego projekt rozporządzenia wykonawczego nie dają w istocie odpowiedzi na wszystkie pytania, bo wiele będzie zależało od zarządzeń prezesa

81  Ibidem, 25 pas... rzy mają w zwyczaju, na świadkach opierać prawdziwość doktryny 82. Ja jednak wierzę uczonemu nie tak, jak to czynią inni, to jest jak świadkowi, ale