• Nie Znaleziono Wyników

W a rsz a w a , dnia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W a rsz a w a , dnia "

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JMŁ 2 8 (1414).

W a rsz a w a , dnia

11

lipca

1909

r.

T om X X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ". PREN U M ERO W A Ć MOŻNA:

W W arszawie: ro c z n ic rb . 8, k w artaln ie rb . 2. W R e d ak cy i „ W s z e c h św ia ta " i we w s z y stk ic h k się g a r- Z przesyłką pocztową ro c z n ie r b . 10, p ó łr . r b . 5. niach w k ra ju i za g ra n ic ą .

R e d a k to r „W szech św iata'* p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i: K R U C Z A JSfe. 3 2 . T e le fo n u 8 3 -1 4 .

SIR WTLHELM HAMSAY.

C Z E M J E S T E L E K T R Y C Z N O Ś Ć ? l )

S ta ry mój przyjaciel, b a n k ie r z zawo­

du, k t ó r y z n a czn ą część swego ośmdzie- sięcio-dziewięcio letniego żyw ota zużył na s tu d y a astro n om ii i geologii, sp y ta ł mnie kiedyś: „Skąd pochodzi p o ruszająca siła elektryczności? Mogę pojąć poruszającą siłę p a ry , ale nie mogę zrozum ieć tej siły elektryczności".

Skłoniło mię to do z a sta n o w ien ia się n a d tem p y ta n ie m i, ja k k o lw ie k moja odpowiedź nie zaw iera wiele nowego, wychodzi j a k sądzę, z nowego p un k tu widzenia, k tó ry może się przyczynić do w y ja śn ie n ia i zrozum ienia aprawy.

Odpowiedź dotyczę wyłącznie e le k t r y ­ czności w y tw a rz an e j przez ogniwo, a nie

*) Rozpraw ka ta je s t jednym z rozdziałów najnowszego dzieła .Ramsaya, w ydanego po nie­

miecku w tłum aczeniu "W. O stw alda p. t. „Ver- gangenes und K iinftiges aus der Chemie", Lipsk 1909 r.

p rąd u dynam om aszy ny . Odpowiedź na pytanie: w s k u te k czego p o w s ta je prąd w dynam o? m usi być odłożona do póź­

niejszej sposobności.

W najprostszej postaci ogniwo s k ła d a się z n a c zy n ia z rozcieńczonym k w asem solnym, w k tó re m zanurzone s ą 'p ły t k i, je d n a miedziana, d ru g a cynkowa, połą­

czone n a zew n ą trz cieczy dru tem . Przez ten o sta tn i przechodzi prąd ele k try c z n y , którego istnienie można uwidocznić na galw anoskopie albo też przez zanurzenie końców rozłączonego d r u tu w roztworze jo d k u potasu. Na końcu d ru tu , idącego od p ły tk i cynkowej, p o w staje b r u n a tn a plama w yw ołana przez jo d , uw olniony pod działaniem prądu i rozpuszczający się w otaczającej cieczy.

Zjawisko to można jeszcze widoczniej- szem uczynić przez dodanie do ro ztw o ru jo d k u potasow ego niew ielkiej ilości roz­

go tow anej mączki (krochmalu). W te d y plama będzie niebieską, poniew aż jo d z m ączką daje niebieskie zabarw ienie.

J a k im sposobem prąd przechodzi? D la ­ czego p rąd p o w staje?

Żeby to objaśnić, zauw ażm y, co zacho ­

dzi kied y k a w a łe k c u k ru położym y na

dnie szklanki z wodą. N asam przód cu-

(2)

434 W SZEC H ŚW IA T J\fo 28

k ier w ciągu kilku m in u t „stopnieje"

t. j. rozpuści się w wodzie. W górze wo­

da nie zaraz zrobi się słodką, bowiem potrzeba bardzo długiego czasu, dopóki c u k ie r z dołu rozejdzie się w wodzie.

Dlaczego wogóle się on rozchodzi? D l a ­ tego, że c ukier, jak p rzypuszczam y, s k ła ­ d a się z bardzo m ały c h n iew idocznych cząstek, k tó re n a z y w a m y m o lek u łam i (cząsteczkam i), a k tóre z n a jd u ją się W ru - chu.

J a k k o lw ie k nie m ożem y widzieć, j a k się cząsteczki po ruszają, m ożem y j e d n a k j w yk o n a ć doświadczenie, w y k a z u ją c e , że

j

m ałe c z ą s tk i m ateryi, łatw o widoczne przez dość silny m ikroskop, z n a jd u ją się w c iągłym r u ch u w a had ło w y m .

Z w y k ła farb a a k w a re lo w a r o z ta rta z wo­

dą z a w iera c ząstk i odpowiedniej w iel­

kości; najlepiej może zjaw isk o to w y k a ­ zuje g u m ig u ta .

C ząstk i bez p rz e rw y o d b y w a ją ru ch y w je d n ę i d r u g ą stronę; ru ch ich nie j e s t praw idłow y, lecz do p ew nego sto p n ia ko nw u lsy jn y , d rg aw k o w y ; zaw d zięczając te m u ruchowi, rozchodzą się one, w ę d r u ­ j ą c z je d n e g o m iejsca w wodzie do in ­ nego.

T a k sam o z a ch o w u ją się cząsteczki c u ­ kru; o tem bowiem, że się one także roz­

chodzą św ia d cz y o s ta te c z n ie i n a po­

w ierzchni słodki s m a k wody. Isto tn ie cząsteczki c u k ru s t a r a j ą się do stać z ty ch miejsc, gdzie się z n a jd u ją , do ty c h miejsc, ! gdzie ich niema. P o d d a jąc się chęci mo- rałizow ania nad t a k ą sp ra w ą, m o g lib y ś ­ my zapytać: czy my sam i nie czy n im y tak ż e tego? Czy cały postęp w świecie ( nie j e s t w łaśnie p róbą ruch u ?

Jeżeli n a drodze tak ie g o r u c h u u s ta ­ w im y przeszkodę, np. zasłonę, z a g r a d z a ­ j ą c ą przejście c z ąs tec z e k cu k ru , lecz po­

z w a lają cą przechodzić c ząsteczk om wody, to t a k a z a słon a b y łab y b o m b ard o w a n a przez niezliczone u d e rz e n ia o n ią c z ą s te ­ czek cuk ru , coby się w yraziło j a k o p e ­ w nego ro d za ju ciśnienie n a nią.

Otóż, isto tn ie ciśnienie to było zmie­

rzone; można było urządzić przegrodę prze p u s z c za jąc ą wodę a z a tr z y m u ją c ą cukier. Można to porów nać z t. zw. ar- fowaniem , t. j. p rzesiew aniem żw iru z d w o ­

j a k ie m ziarnem. Gdy rzu c a m y ło p atą żw ir na sito, ziarna, przechodzące przez oka sita, nie w y w ie ra ją nań żadnego c i ­ śnienia, te je d n a k , które sito zatrzym uje, najw idoczniej ciśnienie nań spraw iają.

I inne s u b s ta n c y e oprócz c u k ru m ogą by ć z a trz y m y w a n e przez tę sam ę prze­

grodę, ta k np. kw as winny. Okazało się przy tem, że, skoro w jed n ak ow ej ob jęto ­ ści wody z n a jd u je się je d n a k o w a ilość różnorodnych cząsteczek, w y w ierane ci­

śn ienie j e s t to samo.

Sól k u c h e n n a j e s t związkiem metalu sodu z żółtawo-zielonym gazem chlorem.

Każda cząsteczka soli musi ted y z a w ie ­ rać w sobie te części składow e, t . j . każ­

da c z ąsteczka soli k uch en n ej musi się sk ła d a ć conajm niej z d w u in n y c h cząstek czyli atomów. Skoro do szk lan ki wody w s y p ie m y łyżeczkę soli, zachow u je się ona podobnie j a k cukier, t. j. rozpuszcza się, a je j cząsteczki w ęd ru ją w wodzie, aż po pew n ym czasie cała m asa wody nabierze jedn ostajnie słonego sm aku.

Podobnie j a k dla cuk ru, można wyszu-

| k a ć przegrodę, k tó ra przepuszcza wodę ale z a tr z y m u je sól; można też zmierzyć ciśnienie przez cząsteczki soli w yw ierane n a tę przegrodę.

Otóż w y stę p u je tu na ja w dziw ny fakt:

cząsteczki soli w y w ie ra ją dwa razy w ię k ­ sze ciśnienie, niżby j e sp ra w iła ró w n a liczba cząsteczek c u k ru w tej samej ob­

ję to ś c i wody; w ydaje się zatem , że m a ­ my do czynienia z podwójną ilością c z ą ­ ste c z ek soli. Dla w y ja śnie nia tego, p r z y ­ puszczamy, że cząsteczki soli rozp adają się każda na d w a atomy: atom sodu i atom chloru, i że k ażdy z nich m a swój udz ia ł w ogólnem ciśnieniu.

W s k u te k właściwości tych c z ąs tek czyli atom ów o d b y w a n ia w wodzie ru chó w we w sz y s tk ic h k ieru nka ch, czyli stałeg o w ę d ro w a n ia, nazw ano j e jon am i, co po g re c k u oznacza wędrowników.

Jona m i nie n a z y w a m y j e d n a k c z ąste ­ czek, k tó re tylko w ędrują, ta k np. nie n a z y w a m y t a k cząsteczek cu kru, chociaż s ą one w ruchu. J o n y znajdujące się w roztworze soli posiadają in n ą w ła ś c i­

wość. J e d e n z nich stracił a d ru g i przy-

(3)

JSIa 28 W SZ B C H S W IA T 435

j ą ł to, co m ożn ab y nazw ać atom em elek­

tryczności. Cóż j e s t elektryczność?

W d a w n ie js z y ch czasach sądzono, że istn ieją dw a rodzaje elektryczności, z k tó ­ rych j e d n ę zwano dodatnią, d ra g ą od- je m n ą . W tedy nie można jeszcze było dać z a daw alającej odpowiedzi n a powyż­

sze pytanie. T y m c za se m w świetle n a j­

now szych badań, w ydaje się prawdopo- dobnem, że to, co się zw ykło nazywać elektryczn o ścią odjem ną j e s t istotnie substancy ą.

Zmierzono n a w e t względny ciężar jej cząstek: każda z nich ma około 1/700-nej ciężaru a to m u wodoru. Atom wodoru j e s t n a jm n ie js z ą ze wszelkich mas, ja k i e

dotychczas nazyw ano m ate ry ą .

A to m y elektryczności nazwano e le k ­ tronam i; zdaje się, że są one jed n e g o ro­

dzaju. Metal sód, a także w s z y s tk ie in ­ ne m etale należy uw ażać za związki zło­

żone z elek tro nó w i innych pew nych s u b ­ s tancyj. S u b s ta n c y a sodu niechaj się zwie jo n em sodowym, miedzi—jo n e m mie­

dzianym , żelaza—jo n e m żelaznym i t. d.

Kiedy sód tra c i e le k tro n —s ta je się j o ­ nem sodowym, skoro żelazo u tra c a trz y e l e k t r o n y — zam ienia się na jo n żelazny i podobnie ma się z innemi metalami.

J a k m ożna zmusić sód do pozbycia się elektronu?

Zachodzi to, kied y sód w stęp u je w zw iąz­

ki. Gdy m e ta l te n o g rzew am y w powie­

trzu, z a w iera ją c e m tlen, s p a la się on i m ówi się w te d y , że łąćzy się lub j e ­ dnoczy z tlenem. Zdaje się, że spalenie j e s t w zw iązku z przeniesieniem e le k tro ­

nu sodu n a tlen. Sól k u c h e n n ą można o trz y m ać przez ogrzew anie sodu w chlo­

rze; sód zapala się, spala i zam ienia n a sól ku c h e n n ą. P rz y te m u tra c ił elektron, k tó ry przeniósł się n a chlor.

Kiedy sól k u c h e n n a j e s t ^rozpuszczona w wodzie, sód z n a jd u je się w roztworze ja k o jo n sodowy, t. j. sód mniej elek­

tron. Podobnie chlor nie znajduje się w roztworze j a k o zw y k ły chlor, lecz p rzy ­ j ą ł on e le k tro n i w s k u te k tego stał się jo n e m chlorowym .

W idzim y ted y , że takie ’ p ierw iastki, k tó re n a z y w a m y m etalam i, s ta ją się j o ­ n a m i w s k u te k s t r a t y elektronów, gdy

tym c z ase m niem etale przechodzą w jo n y przez przyjęcie elektronów .

R ozpatrzm y jed n a k nasze zwykłe og n i­

wo, złożone z cynkowej i m iedzianej p ł y t ­ ki, z a nurzonych w kwasie solnym Ten roztw ór chlorowodoru z a w ie ra j o n y w o ­ dorowe, różniące się tem od zw ykłego wodoru, że s tra c iły po je d n y m e le k tro ­ nie, podobnie j a k to samo spraw ia różni­

cę pomiędzy jo n a m i sodowemi a sodem.

U tracone ele k tro n y połączyły się z chlo­

rem i zamieniły go na jo n chlorowy.

C ynk nie może się rozpuścić w chlo­

rowodorze, zanim je g o a to m y nie z am ie­

nią się w jony.

Każdy atom c ynku musi dlatego u t r a ­ cić d w a elektron y. Prz y cią g an ie j e d n a k elektronów przez c yn k j e s t t a k znaczne, że nie może się on rozpuścić dopóki e le k ­ tro n y nie będą usunięte.

E le k tro n y m ają zdolność ru chu p o s tę ­ powego w m etalach. Spraw a ta później obszerniej będzie tra k to w a n a , obecnie przyjm iem y to ja k o ustalone.

Kiedy atom c y n k u pozbywa się swoich obu elektronów , oddając j e s ą s ia d u ją c e ­ mu z nim w p łytce cynkow ej, ten o s ta t­

ni, posiadający jeszcze swoje d w > e le k ­ trony, s ta je się przeładow anym i przesyła je dalej, niem ogąc się z niemi połączyć.

Lub, jeśli to uczyni, musi odstąpić swoje w łasne e le k tro n y sąsiadowi.

Te d w a ele k tro n y w y r u g o w u ją s ą s i e d ­ nie, lub, co n a to samo wychodzi, po su ­ w ają się naprzód w m etalu dopóki nie d osięgn ą drutu, który, przypuśćm y, j e s t m iedziany. Miedź m etaliczna także s k ła ­ da się z jonów miedzianych, połączonych k ażdy z dwoma e le k tro n a m i i także, po­

dobnie j a k cynk, będzie przeładow ana n a d m ie rn e m i e lektronam i. W ięc znów je dalej oddaje aż do p ły tk i miedzianej w kw asie solnym i aż do je j pow ierz­

chni.

T am elektrony n a p o ty k a ją jo n y wodo­

rowe, gotowe przyjąć po elektronie, aby utw orzyć gaz wodorowy. Skoro się to stanie, atom y łączą się w pary, cząstecz­

ki i p ow stają pęcherzy k i gazu w o d oro ­

wego, dążące k u powierzchni i n a niej

się rozpryskujące. K rótko mówiąc, c y n k

przesyła swe elektro ny po drucie aż do

(4)

436 W SZ E C H SW IA T X

q

28

powierzchni p łytk i m iedzianej, sa m przy- tem z a m ien ia ją c się n a jo n cynkow y, g d y znowu e le k tro n y n a sam p rzó d z j o ­ nów wodorowych w y t w a r z a j ą ato m y, i te z kolei cząsteczki.

To nieco zawiłe p r ze d s taw ie n ie może się nieco w y ja ś n i zapom ocą poniższego ry s u n k u .

o

b

Roztwór c hlorow odoru w wodzie ozna­

czono przez a, b j e s t p ł y tk ą cy n k o w ą, c m iedzianą, a d dru tem . H H n a lewo p r z e d s ta w ia dw a a to m y w odoru z k tó ­ r y c h k ażd y p rzyjął po elektron ie; są one w tra k c ie połączenia się w cząsteczkę i u jśc ia n a powierzchnię cieczy j a k o pę­

c h e rz y k gazowy. P r z y j ę t e przez nie e le k ­ tro n y , pochodzą z p ły tk i cynkow ej, od k tó re j o d e rw a n e, u d a ły się po dru cie do p ły tk i m iedzianej.

J e d e n a to m c y n k u , u tra c iw s z y d w a e le k tro n y , oddzielił się od płytki; stal się j o n e m c y nk ow ym . Te e le k tro n y w y r u ­

gow ały inne, połączone z c y n k ie m m e t a ­ licznym i m iedzią m etaliczną, i czy to one, czy też ich n a s tę p c y przyczepiły się do jonów wodorow ych.

W cieczy z n a jd u ją się jo n y wodorowe i ch loro w e— p ierw sz e k ie ru ją się ku p ł y t ­ ce m iedzianej, d r u g ie lecz wolniej — ku cynkow ej.

N ie k tó re z jo n ó w c h lorow ych z e tk n ą się z p ł y tk ą cynko w ą; g d y b y m og ły w nią p r z e n ik n ą ć i pow ędrow ać w m e ­ talu, nie p o w sta ło b y wcale ciśnienie e le k ­ try c z ne. P o n iew aż j e d n a k zarów no p ł y t ­ ki j a k d r u t nie są dla m a te ry i p rze n ik li­

we, a tylko e le k tro n y m og ą w nich się poruszać, w y tw a r z a się z atem powód do

p o w sta n ia ciśnienia elektryczneg o, lub j a k się zw y kle mówi, siły eiektrobodźczej lub różnicy potencyałów .

W istocie m etale są błonam i półprze- puszczalnem i, z a g ra d z a ją drogę m atery i, przepuszczając j e d n a k e lektrony.

Może myśl ta łatwiej będzie zrozumiałą w odm iennej postaci. E le k tro n y nie p rze ­ chodzą przez wodę, może p o tró jn y zw ią­

zek tlenu, wodoru i ele k tro n u j e s t zaści- sły, aby umożliwić przenoszenie e l e k t r o ­ nów z je d n e j do d ru g ie j cząsteczki. S k o ­ ro j e d n a k w wodzie zostanie rozp uszczo­

na sól, wówczas e le k tro n y m ogą prze­

chodzić, p osługując się jo n a m i np. chlo- row em i j a k o tra g a rz a m i, przenośnikam i.

Podobieństw o do „ciśnienia osmotycz- n e g o “, j a k i e cząsteczki ro ztw o ru c u k ru w wodzie w y w ie r a ją na błonę półprze- puszczalną, j e s t widoczne. Podobnie jaIc woda, w której rozpuszczone są c z ąste ­ czki cukru, może swobodnie wychodzić i uchodzić przez półprzepuszczalną błonę, t a k samo e le k tro n y swobodnie mogą w ę­

drow ać przez m etalow e p ły ty i dru ty;

i. podobnie j a k cząsteczki c u k ru nie są zdolne p rze n ik n ąć przez błonę, ta k samo m a te ry a , z k tó rą są połączone e lektrony, nie j e s t zdolna do w ę d ro w a n ia przez m e ­ tale. Te o statnie zach o w u ją się tedy j a k p rzegrody półprzepuszczalne, a ciśnienie e le k try c z n e tak samo p o w staje w s k u te k tego, j a k ciśnienie osmotyczne spow odo­

wane przez cukier rozpuszczony.

Gdy o d p a ro w u je m y rozcieńczony ro z­

tw ór soli kuchennej, w ydzielają się k r y ­ ształy soli, skoro d o s ta te c z n a ilość wody się ulotni. Otóż, ta k i rozcieńczony roz ­ tw ó r soli zaw iera jej składniki praw ie w yłącznie w postaci jonów , t. j. jo n so­

dowy j e s t bez ele k tro n u i zam ieniłby się n a sód, g d y b y się połączył z elektronem , g d y znowu jon chlorow y zam ieniłby się na chlor, g d y b y się rozstał ze sw ym elek­

tronem .

P od czas stężania przez parow anie, j o ­

ny chlorowe i sodowe coraz bardziej się

zbliżają w m iarę tego j a k u b y w a wrody

i skoro doszło do pewnej g ran ic y , łączą

się i tw o rz ą -stałą sól k u c h e n n ą. Lecz

w ów czas naw et, k ied y się połączyły, tw o ­

rząc sól stałą, e le k tro n nie opuszcza jo

(5)

W SZECH ŚW IA T 437

n u chlorowego, a b y się połączyć z sodem, bo g d y b y to się stało, pow stałby wtedy sód m e ta lic z n y i gaz chlorowy, k tó re na- pewno nie pow stają. Kryształ soli k u ­ ch ennej t a k różni się od jej roztworu, j a k woda od lodu. Je d n o j e s t ciekłe, d r u ­ gie stałe, i je d n o i drug ie j e s t tą sam ą sirbstancyą, a j e d y n ą różnicą j e s t stan sk upienia.

Należy z a te m przyznać słuszność w n ios­

kowi, że, skoro k a w a łe k sodu łączy się z chlurem i w nim spala podobnie j a k k a w a łek w ęg la spala się w powietrzu, ten p rzeb ieg łączenia się polega n a tem, że ele k tro n sodu przenosi się n a chlor, przyczem w w y n ik u sód zm ienia się na jo n sodowy, a chlor na jo n chlorowy.

Obadw a są su bsta n c y a m i, których w ła ­ sności różnią się zupełnie od własności sodu m etalicznego i chloru gazowego.

Gdy rozpuszczam y sól w małej objęto­

ści wody, pewna, niew ielka je d n a k ilość jonów się oddziela; gdy d od a je m y więcej wody, coraz więcej jonów się oddziela, aż wobec dostatecznego rozcieńczenia od­

dzielą się w szy stkie jony. Rozwijając d a ­ lej ten pogląd, trz e b a w szelkie przebiegi chem iczne uw ażać za przenosiny elek­

tronów z p ew ny ch p ierw iastk ów na inne.

Nie w szystkie j e d n a k związki rozkła­

dają się n a j o n y podczas rozpuszczania.

W ty c h razach , np. w przy p a d k u cukru, k tó ry rozpuszcza się w wodzie jako taki, należy przypuszczać, że a to m y węgla, wrodoru i tlenu, z k tó ry c h się on składa, co p ra w d a w y m ieniły elektrony, ponie­

waż inaczej nie istniało b y połączenie che­

miczne, że j e d n a k jo n y nie pooddzielały się, n a w e t m ają c po tem u sposobność podczas rozpuszczania w wodzie.

J a k k o lw ie k m ożność samodzielnego r u ­ chu w p e w n y c h przy p ad k ach prowadzi do rozdziału jonów , nie ^ y n i k a stąd, że skoro ta k a m ożność istnieje, rozdział za­

wsze m usi nastąpić.

Kiedy się sól stapia, co zachodzi w ża­

rze czerwonym , j o n y rozdzielają się także.

Że ta k j e s t , okazuje się z tego, że w ty m s ta n ie sól j e s t przew odnikiem elektryczności. Podobnie szkło stopione j e s t przew odnikiem , a wiemy, że w s t a ­ nie s ta ły m szkło bardzo słabo przewodzi

| elektryczność. Zapewne p rzyczyn ą j e s t tu znowu to, że w stałem szkle j o n y m ają j bardzo m ałą możliwość ruchu.

Te ro zpatryw ania, zn ajdujące się w ści­

słym zw iązku z przyrodą jonów, nie są w bliskim s to s u n k u do przedm io tu ni­

niejszego a rty k u łu , tra k tu ją c eg o o poru-

| szającej sile elektryczności. Może przez

; o sta tn ią analogię zdołam podane o b ja ś ­ nienia rozświetlić. Oto ona:

N alejm y rozcieńczonego ro ztw o ru soli do je d n e g o naczynia, a stężonego — do drugiego.

Nad obudw om a p ostaw m y dzwon s z k la ­ ny, z którego zostanie u sunięte pow ie­

trze tak, żeby tylko para wodna pozo­

s ta ła i w szystko z o staw m y dłuższy czas w spokoju. Słaby roztwór, w s k u te k u t r a ­ ty wody przez parow anie, sta nie się b a r ­ dziej stężonym , mocny roztw ór zaś roz­

cieńczy się, ponieważ w nim skropli się w yp a ro w a n a z pierw szego woda. P o s t a w ­ my teraz oba d w a roztwory, j e d n a k nie pod je d n y m dzwonem, lecz k a ż d y pod oddzielnym i te o statnie złączmy ru rk ą . Pośrodku r u r k i p o s ta w m y m ałą m a s z y ­ nę, do której p ara z rozcieńczonego roz­

tw o ru wchodzi tam , dokąd zw ykle się wpuszcza parę w m aszynie parow ej, gdy r u r a wiodąca od stężonego roztw o ru b ę ­ dzie złączoną z kon densatorem .

Je śli m aszy nk a ta będzie d osta te cz n ie łatw o ruchliwa, zostanie w bieg w p r a ­ wiona w s k u te k różnicy ciśnień p a ry nad roztworami, podczas p rzejścia je j z nad rozcieńczonego do stężonego roztworu.

Dlaczego? Ponieważ p a ra może się unosić z powierzchni roztw oru, a sól nie może; pow ierzchnia roztworu j e s t p r z e ­ g ro d ą przepuszczającą parę lecz nie prze­

puszczającą soli.

A nalogia z ogniwem polega n a tem:

P ł y tk a cy nk ow a zachow uje się j a k roz­

cieńczony roztw ór soli, rozpuszczając się bowiem, oddaje e lektrony. E le k tro n y te m ogą w ędrow ać po d rucie podobnie j a k p a ra przez rurę. Możnaby ted y p o dob ­ nie w staw ić w d r u t m ałą m aszy nk ę e le k tro m a g n ety c zn ą , k tó ra byłaby pędzo­

ną przez prąd, przebiegający po drucie,

| t. j. przez p r ą d elektronów , podobnie j a k

(6)

438 W SZ E C H SW IA T JMś 28

m a s z y n k a p a ro w a p o p ę d z a n a b y b y ła przez stru m ie ń pary.

Po dojściu do p ły tk i m iedzianej e le k ­ tro n y łączą się z jo n a m i w odorow em i i uchodzą. Pod ty m w z g lę d em opisane ogniwo j e s t podobne do m aszy n y do w y ­ sokiego ciśnienia bez k o n d en sacyi. Sko- ro by się chciało, m ożna j e d n a k e le k tro n y w u kład z ie zachować; należy ty lk o płytk ę m ie d z ia n ą otoczyć ro ztw o re m soli m ie ­ dzianej. W te d y e le k tro n y łączyć się b ę ­ dą z jo n a m i miedzianemi, przyczem p o ­ w s ta w a ć będzie miedź m etaliczna, oddzie­

lają ca się n a płytce miedzianej.

Podobnie, j a k pow ierzchnia ro ztw o ru tw o rzy przegrodę, pozw alającą n a p r z e j­

ście tylko wody a nie przepuszczającą soli, ta k samo p o w ierzchn ia p ły tk i c y n ­ kowej tw orzy przegrodę, przez k tó rą sub- s ta n c y e ta k ie j a k j o n y cynkow e, w od o ­ rowe i chlorowe przejść nie mogą, g d y tym czasem e le k tro n y s w o b o d n i e ją p rz e n i­

kają. Po drucie d ążą one podobnie j a k para w rurze. P o r u s z a ją c a siła pary, po­

dobnie j a k elektryczności, na tem , je - d n e m słowem, polega, że z dziedziny w ysokiego ciśnienia p rzecho d zą one do dziedziny nizkiego.

Tłum. St. Pr.

GUSTAW ItE G E L SPE R G E R .

W Y P R A W A D - r a S V E N A H E D I N A D O T Y B E T U 1).

W s p a n i a ła podróż przez n ie z n a n y T y ­ bet, k t ó r ą przed kilku zaledw ie m iesią­

cami ukończył dr. Sven Hedin, a k tó ra t rw a ła trzy lata, je s t trzecią z j e g o w iel­

k ich podróży po n a jb a rd z ie j taje m n ic zy c h i n ajm niej d o s tę p n y c h k r a j a c h Azyi środkow ej. J a k poprzednie, dała ona ol­

b rzy m ie r e z u l ta t y geograficzne; u z u p e ł­

n ia ją c pierw sze sw oje odkrycia, uczony

‘) Revue generale des Sciences z dnia 15 kw ietnia 1909 roku.

podróżnik szwedzki zapełnił ty m razem j e d n ę z na job sz e rnie jsz yc h białych prze­

strzeni, k tó re istn iały na m ap a c h T y b e ­ tu. Jeg o podróż obejm uje w rzeczy w i­

stości t r z y w y p ra w y , kolejno po sobie następujące.

Po podróży przedw stępnej po P e rsy i i Sei^tanie, Hedin opuścił Leh 14 s i e r ­ pnia 1906 roku i przeszedł cały T y b e t w k ie r u n k u p r ze k ą tn y m z północo zacho­

du n a południo-wschód; po sześciu m ie ­ siącach dosięg nął Chigatse. Była to p ie r­

wsza je g o kam pania, k a m p a n ia bardzo uciążliwa, albow iem podróżnik nasz z m u ­ szony był przejść cały północny T y b e t podczas zimy. Przeszed ł K a ra k o ru m przez przesm yk, położony n a w ysokości 5 943 m, na wschód od C h a n g lu n g - yogma, z któ re g o daw niej ko rzystał F o rsy th , i przybył n a w ysokie pfaskowzgórz.i L in g-sh i-tan g i Aksai-chin, gdzie n a p o t­

kał mniej trudności, niż się spodziewał.

Znajdow ano ta m wodę praw ie codzien­

nie, aczkolwiek czasem dopiero po d łu ­ gich m arszach, oraz doskonałą traw ę.

Hedin poszedł zwiedzić jezioro L ig h te n na południu płaskow zgórza Aksai; jezioro to, jed n o z najobszerniejszych, ja k ie wi­

dział w Tybecie, należy zarazem do n a j ­ głębszych; m a w n iek tó ry ch m iejscach przeszło

68

m etrów głębokości. Jezioro Poul-tso, którego m apę sporządził, oraz Sechil-Koul są, przeciwnie, n iez b y t g ł ę ­ bokie.

W k ilk u m iejscach Hedin skrzy żo w ał sw ą drogę z daw nem i drogam i Deasyego, R aw linga i W ellbyego, u n ik ają c j e d n a k z w iedzania okolic, przez nich ju ż zw ie­

dzonych, przyczem stw ierdził, że m apa R aw linga j e s t bardzo dokładna. Z osta ­ wiając więc na uboczu drogi w sch od nią i północno-wschodnią, podróżnik zawrócił na p o ł u d n io - w s c h ó d pom iędzy drogam i B ow era i D utreuil de Rhinsa. K ara w a n a dośw iadczała na jw ię k sz y ch trudności na wysokich śnieżny ch górach, gdzie cier­

piała s tra s z n ie w s k u te k g w a łto w n y c h burz i stra c iła praw ie w sz y stk ie zw ie­

rzęta.

Nie znajdow ano ju ż traw y, a n a w e t

gn oju j a k ó w do rozniecania ognia, ale za-

to wody było wszędzie p od ostatk iem .

(7)

M ‘28

W SZEC H ŚW IA T 439

N iebaw em n a p o tk a n o miejsce, obfitujące w pokłady złota, e k splo ato w an e tylko w lecie.

Dopiero po 83 dniow ym pochodzie w zu- pełnem odosobnieniu k a ra w a n a sp o tk a ła pierw szych k o czu jący ch p a s te rz y , u k tó ­ ry ch z a k u p iła p e w n ą liczbę jak ó w . Zo­

s ta w ia ją c na wschodzie jezioro, n az w a n e przez D u tre u il de R h in sa jezio rem Arno- niakow em , Hedin udał się prosto na po­

łu dn ie ku Bog-tsang-tsanpo, gdzie nowa jego d ro g a przecięła się z daw niejszą z roku 1901.

T e m p e r a tu r a b y ła bardzo nizka; te rm o ­ m etr spadł do— 35°C. 28 ego g r u d n ia w y ­ p raw a dosięgła N gangtse-tso, odkrytego przez N aina S in g h a w roku 1874. Hedin odbył dziesięciodniową wycieczkę w s a ­ niach po zam a rz n ię te m jeziorze, przyczem sporządził je g o mapę, pro stu jąc ą błędy topografa indusk ieg o, oraz zmierzył g łę ­ bokość, której m a s i m u m wynosiło

10

m e­

trów.

N astępnie Hedin udał się na południe, aby przebyć biało d otychczas na m apach znaczony, n ie z n a n y obszar kraju , ciągną- \ cy się pom iędzy D a n g r a y u m tso, N g a n g ­ tse-tso i in n e m i jez io ra m i z jed nej, a Tsanpo, czyli g ó rn y m biegiem Brama- putry, z drugiej strony. Stw ierdził, że wielki te n obszar z a ję ty je s t przez ol- I brzymi łań c u c h g órski, biegn ący rów no­

legle do Him alajów na lew ym brzegu Tsanpo. Czy istnienie tego ła ń c u c h a było zupełnie nieznane? Nie; znano je g o k r a ń ­ ce, lecz nie w iedziano, ja k i e przedłużenia mogły mieć te olbrzym ie wyniosłości.

Hedinowi p rzy p a d a w udziale zasługa ich poznania oraz dokładnego o k reśle n ia ich k ie r u n k u i znaczenia. Łańcuch, zbadany przez p o d ró żnika szwedzkiego, je s t ku zachodowi przedłużeniem N ie nchen-tang- la, z n a jd u jąc e g o się na połihlniu Tengri- noru. Do tej g ru p y należy Khalamba-la, cią g n ą c y się na drodze z Chigatse do Tengri - noru. Ł a ń c u ch ten, w części wschodniej przebyli Anglik Littledale oraz k ilk u in n y ch podróżników, ale ża­

den z n ich nie przypuszczał, że na za­

chód istnieje olbrzym ie jego rozwinięcie.

Ja k k o lw ie k potężny te n łańcuch, którego długość p r z e k ra c z a 3 000 kilom etrów , nie

| posiada szczytów, k tó re b y się zbliżały do olbrzym ów him alajskich, to w k aż­

dym razie przesm yki położone są tu taj naogół n a w iększych wysokościach. He­

din przebył bardzo wiele ty c h p rze sm y ­ ków, a w tej liczbie pięć, położonych n a wysokości 5 700 metrów, podczas o k ro p ­ n y ch burz śnieżnych. Z południowego zbocza tego łańcuch a s p ły w a ją rzeki, w p adające do Tsanpo.

T ra n sh im ala je , j a k Hedin nazwał ten łańcuch, są pasm em , oddzielającem do­

rzecze B r a m a p u try na połud niu od wód bezodpływ owych jez io r T y b e tu śro d k o ­ wego n a północy.

Schodząc ze zboczy T ranshim alajów , podróżnik szw edzki dosięgn ął północnego brzegu B r a m a p u try na wschód od Chi­

g a tse i przybył do tego m ia s ta 9 luteg o 1907 roku.

Bardzo u przejm ie p rzy ję ty przez Ta- chi-lamę, mógł uczestniczyć w ciekaw ych uroczystościach relig ijny ch, zwiedzaćświą- tynie i k lasz to ry mnichów, stu dy ow ać p r a k ty k i buddyzm u oraz dokonyw ać swo­

bodnie zdjęć fotograficznych i szkiców.

Zbiory, zgrom adzone w czasie tej p ier­

wszej k a m p a n ii b yły ju ż bardzo Jiczne:

2 970 stronic n o tate k , plany, zajm ujące 230 a rku szy, 700 rysun k ów panoram , ko- lekcya 240 próbek rozm aitych skał.

U czestnik w y p ra w y A. Robert, d o k o n y ­ wał obserw acyj astronom icznych i pro­

wadził dziennik meteorologiczny; zapo- mocą h y p s o m e tru oznaczono wzniesienie blizko

200

punktów.

Mając zam iar przedsięwziąć d ru g ą w y ­ praw ę, dr. Sven Hedin skierow ał się na północ i przeszedł łańcuch Transhimala-.

jó w z zam iarem zbadania D a ngra-yum - tso, odk ry te g o , ja k i N gangtse-tso, przez Nain Singha; zmuszony przez władze t y ­ b e ta ń s k ie do cofnięcia się i przejścia na- pow rót łańcucha, znalazł j e d n a k czas na oznaczenie w ażny ch p u nktów topografi­

cznych k raju i odkrył na zboczu północ- nern znacznej rozległości jezio ro Schuru- tso. Pow róciwszy do B ra m a p u try , H e­

din odbył wycieczkę n a te r y to ry u m ne­

palskie, a następnie, pow racając do rze ­

ki, u dał się jej doliną, aż do świętego

jez io ra M anasarowar, postępu jąc od «a-

(8)

440 W S Z E C H Ś W IA T

mego C h ig a tse d ro g ą p ra w ie zupełnie nową. Tylko w n ie k tó r y c h częściach szedł d a w n e m i szlak am i Nain S ingha (1865 r.) i m ajo ró w R a w lin g a i R y d e ra (1903 i 1904 r.). J a k ten o sta tn i, Hedin postęp o w ał głów n em k o r y te m B ram apu- try , ale bliżej, co mu dało m ożność spo­

rz ą d z e n ia dalóko d o kład niejszej m apy tej rzeki. S o n d u ją c jezioro, p rz e p ro w a ­ dził n a niem p ięć linij p r z e k ą tn y c h , za­

w ie ra ją c y c h 129 stacyj. O bserw acye te pozwolą m u sporządzić m apę jezio ra z k rzy w e m i izobatycznem i. N a jw ięk sza głębokość wynosiła 81,8 m; szerokość j e ­ ziora n ie j e s t m niejsza od 25 k ilo m e­

trów .

P o dczas p o b y tu swego w tej okolicy, Hedin w y św ie tlił k w e sty ę źródeł B ram a- p u t r y i Sutledżu. Pod ług niego, p o c z ą t­

kiem pierw szego z ty ch wielkich biegów w odnych j e s t n ie M arioum-tschou, wy- p ły w a ją c y z Marioum-la, j a k tw ierdzili an g ie lscy podróżnicy, lecz Koubi tsanpo, w y p ły w a ją c y z w ielkiego lodowca h im a ­ lajs k ie g o K oubi-tengri. Co dotyczę S u t ­ ledżu, k tó ry w p ad a do In d u su , to w y ­ p ły w a łb y on nie z R ak as-talu , j a k m n ie ­ mano, ale z T agi-tsan po, przyczem wody T ag i-tsan po p łyną pod ziemią z M anasa- r o w a ru do drug ieg o są siedniego je z io ra Rakas-talu, co sp ra w ia w rażen ie, ja k g d y - by S u tle d ż w y p ły w a ł z tego o statn ieg o .

Odbyw szy w ycieczkę n a ś w ię tą gó rę Kailas, nie pieszo, ani też nie m ierząc g r u n tu długością swego ciała, j a k to czy­

nią pielg rzy m i Buddy, ale konno, Hedin u d a ł się n a północ w celu o d k ry c ia głó ­ wnego źródła In dusu , k tó re dotąd nie I było znane E u ro pejczyk o m , i p o su n ą ł się aż do 32° szerokości północnej, a n a s t ę ­ pnie 26 w rz e śn ia 1907 ro k u przy b ył do Gartoku, kończąc ty m sposobem d r u g ą sw oję k am p an ię. N ie stru d z o n y b a d a cz

j

w tej nowej części swej podróży g r o ­ m adził w d a lsz y m ciągu n o tatk i, r y s u n ­ ki, fotografie, ko lek c y e sk ał i dokonał jeszcze licznych pom iarów głębokości j e ­ zior. Mapa, sp orządzo na od sam ego C hi­

gatse, o b e jm u je 301 k a r t , o p a rty c h na 40 pozycyach a s tro n om iczn ych.

Hedin rozpoczął w k ró tce trzecią k a m ­ panię, k tó ra nie była ani mniej owocną,

i

ani też mniej uciążliwą od poprzednich.

I Nie m a on zw y czaju zrażać się p rze c iw ­ nościami. Zm uszony cofnąć się ku po­

łudniow i n a po czątk u swej drugiej k a m ­ panii, postanow ił rozpocząć nanowo b a ­ danie T y b e tu środkow ego. Lecz w tym I celu należało w yp ro w ad zić w pole Tybe- tań czy kó w . Podróżnik opuścił Leh 4 g r u ­ dnia 1907 ro ku z k a ra w a n ą zupełnie n o ­ w ą i udał, że kieruje się ku K hotanowi, ale p rzy b y w szy do m iejsca, odległego o dw a dni drogi od przejść K arakorum , zaw rócił ra p to w n ie n a wschód i dotarł do A ksaichinu. Podróż ta by ła n ie z m ie r­

nie uciążliwa w sk u te k zim na i śniegu.

Hedin miał nogi do połowy odmrożone, a barany , k tó re posiadała k a ra w a n a , z g i­

n ęły w sz ystkie co do jedn eg o . 15 s t y c z ­ nia 1908 r. te rm o m e tr spadł do — 39,8°C.

P r z y b y w s z y do Tchemen-tso, jez io ra opi­

sanego przez D easyego i Rawlinga, k a ­ r a w a n a sp o tk a ła k o czu jący ch pasterzy, od k tó ry c h kupiła p e w n ą liczbę z w ie ­ rząt, a b y się zasilić now em i zapasami

! żywności; przez 64 dni nie spo tkała ż y ­ wej isto ty ludzkiej. N astęp n ie k a r a w a n a p r z y b y ła do jez io ra L e m tc h a n g czyli L enchu ng -tso, k tó re g o m apę sporządził k a p it a n Deasy. Między temi dwom a j e ­ ziorami, n a wysokości 3 i 4 ty sięcy m e ­ trów, z n a jd u ją się pokłady złotodajne, ek sp lo a to w a n e je d y n ie w lecie, j a k i wszy- [ stk ie inne w tej okolicy.

W ty m sa m y m czasie, bojąc się być' poznanym przez szpiegów ty b e ta ń s k ic h , Hedin kazał u k r y ć w szystk o , co mogło ich napro w ad zić na ślady, a sam p rz e ­ b ra ł się za pasterza.

P rz y b y w s z y 16 m arca do Fongtso, nie­

co na północ od 32° szerokości północnej, wszedł do k r a ju zupełnie nieznanego.

Tu k r z y ż u ją się drogi Nain Singha, Lit- tle d a la i je g o w ła sn a z ro k u 1901.

W te d y to Hedin postanow ił p rzeby ć całą przestrzeń niezb adaną, z a w a rtą m ię­

dzy 30-ym a 32-im stopniem szerokości północnej. Z ostaw iając n a w schodzie w spaniałą górę S h a k a n g s h a m , ruszył p r o ­ sto na południe, przebył przejście La- d a n g i przybył do prow incyi Bongba, do której nie dotarł jeszcze żaden E u r o p e j­

czyk i której nazw a s am a by ła praw ie

(9)

M 28 W SZECHŚW IAT 441

nieznana. N astęp nie odkrył wielkie j e ­ zioro T chu n i-tso i zebrał wiadomości 0 d ru g ie m bardzo rozległem —T abia-tsak- ha, któ rego sól, w y sy ła n a na wschód 1 n a południe, aż do Nepalu, j e s t , o ile się zdaje, źródłom znacznych dochodów dla rząd u ty b etań skiego.

P o stęp u ją c dalej z g rz b ie tu na grzbiet, Hedin p rz y b y ł znow u do podnóża wiel­

kiego łań c u c h a górskiego, k tó ry nazwał T ra n sh im ala ja m i, i zdołał stw ierdzić i s t ­ nienie przedłużenia ty ch olbrzym ich w y ­ niosłości aż do 82° długości wschodniej od Gr. P r z e b y w s z y ten łańcu ch przez Samye-la, p rz e s m y k położony n a w y so ­ kości przeszło 5 400 m etrów, zbadał na j e g o południowem zboczu górny bieg rze­

ki T c h a rta - tsanpo, której połączenie z B r a m a p u trą odkrył był w czasie p ierw ­ szej swej kam pan ii. Zaskoczony w tym czasie przez T y betań czykó w , Hedin dał im się poznać, i t y k o dzięki sw em u śm iałem u zach o w a n iu się i d y p lo m a ty c z ­ nej zręczności mógł nadal prowadzić b a ­ danie p row incyi Bongba, P rzeszedł zno­

w u wielki łań c u c h i przybył do Tede- nam-tso, je z i o r a opisanego przez Nain Singha, a k tó re g o p raw d z iw ą nazw ą j e s t T erenam -tso. Hedin mówi, że j e s t ono długie i wąskie, pełn e soli, a kształtem różni się bardzo od tego, co p o k a z u ją m apy.

N astępnie, z a w ra c a ją c n a zachód, H e ­ din poszedł zwiedzić św ią ty n ię M endinga nad Som a-Tsangpo, n a jw ię k s z ą z ty c h rzek ty b e ta ń s k ic h , k tó re nie m ają od­

p ły w u do morza.

P rz e b y w s z y podstaw ow e pasmo Trans- him alajów przez p rzejście Khała (mylnie p r ze d staw ia n e n a m ap a c h ja k o szczyt), podróżnik p rz y b y ł do G h alarin g tso, n a ­ k reślo neg o ja k o jezioro, ^posiadające w y ­ spę z k lasztorem ; w rzeczyw istości j e ­ zioro to, którego p raw d z iw ą nazw ą j e s t N g n a n g la rin g -ts o , posiada pięć wysp, k tó ry c h k s z ta łt był n iedo k ładn ie ozna­

czony. W reszcie, przechodząc wielki łań- j cuch ju ż po raz dziesiąty, Hedin p rzy b y ł do jezio ra M anasarow ar 26 lipca 1908 roku, sk ąd d rogam i ju ż zn anem i udał się do Simli.

W y p ra w a ta, z geograficznego p u n k tu widzenia, dała r e z u lta ty najw yższej do ­ niosłości. Całą przestrzeń z a w a r t ą m ię­

dzy 30 ym a 32-im stopniem szerokości północnej i 82-im a

8 8

-ym długości wschodniej, dotąd biało znaczoną n a m a­

pach, zapełniono tera z szczegółowo i do­

kładnie. Około s tu pozycyj a stronom icz­

nych, u s ta lo n y c h przez naszego podróż­

nika, stanow i podstaw ę dla map, liczą­

cych całe setki k a rt. O dkrył on łańcuch górski, być może, najp otężniejszy na świecie, k tó ry nazwrał T ra n sh im ala ja m i, a którego istn ien ia sam ego a tem bar- dziej olbrzymiej rozciągłości nie pozwa­

lał n aw et dom yślać się znany ju ż p rze d ­ tem jed e n kraniec. O dkrył następnie p raw dziw e źródła B ra m a p u try i S utledżu oraz główne źródło Indusu. Zbadał o b ­ s zern ą prow incyę ty b e ta ń s k ą , do tąd cał­

kiem nieznaną, mianowicie prowincyę Bongba. D ługość ogólna dróg p rzeby ­ tych wynosi

6

500 kilometrów. W reszcie przywiózł olb rzy m ią ilość fotografij, r y ­ sunków, akw a rel, doniosłego znaczenia zbiorów geologicznych i obserw acy j m e ­ teorologicznych.

Tłum. S. K. B.

Z Ł U D Z E N I E . W I E D Z A B Ł Ę D N A 1).

Z chwilą, gdy um ysł zboczy n a błędne tory, doświadczenie tem mniej po tw ier­

dza z góry powzięte założenia, im b a r ­ dziej m etody, których używ am y, są d o ­ kładne i im mniej dają powodów do po­

myłki. Posz u k iw a n a p raw d a zdaje się uciekać. Rzeczywistość, k tó rą chcem y uchw ycić, zmniejsza się w s to s u n k u pro­

s ty m do usiłowań w y kon any ch w celu jej pogłębienia; w końcu znika zupełnie.

Są pewne u p a rte przesądy, p o w ta rz a ­ j ą c e s ę ju ż od wieków. Złudzenie, z k tó ­ rego pow stają, może mieć wielorakie źró-

') Edmond Bouty, profesor lizyki w Sorbo­

nie. „I.a verite scientiiique, sa poursuite“. Rozdz- III. Bibliotheque de philosophie scientifique. P a ' ryż. Flammarion.

(10)

442 W SZEC H ŚW IA T .Ns> 28

dła. Nie będziemy mówili o w y p a d k a c h czysto patologicznych, j a k h a lu c y n a c y a i w sz y s tk ie o b jaw y o b łąk a n ia. Zw rócimy u w a g ę n a organizm n o rm a ln y i u m y sł zdrow y, chociaż naiw ny. Złudzenie po­

lega w te d y na błędnem tłu m ac z e n iu z ja ­ w iska zew n ętrzneg o , rzeczyw isteg o .

Gdy ciało j e s t umieszczone p rz e d mo- j e m i oczyma, widzę je. W ra ż e n ie to z n a jd u je się w zw iązku z w y tw a rz a n ie m się na mojej siatków ce małego o d w róco­

nego obrazu dan eg o ciała. Gdy owo c ia ­ ło j e s t umieszczone za mną, a m am przed o czym a d o skonałe zwierciadło, mały o d ­ wrócony obraz znów się tw orzy n a m o­

jej siatków ce. Dochodzę do wniosku, że za lu s t r e m istn ie je przedm io t odpow ia­

d a ją c y zupełnie przedm iotow i rze c z y w i­

stem u. To błędne przypuszczenie s ta n o ­ wi złudzenie. Łatw o nam je sprostow ać, ale ani zwierzę, ani bardzo małe dziec­

ko do tego nie dojdzie. Źródłem tego z łu ­ dzenia j e s t w rażenie wzrokowe, k tó re g o p rze d m io t j e s t rzeczy w isty; o d p o w ia d a ono z ja w is k u fizycznemu dok ład n ie z n a ­ n e m u i z k tó re m się ciągle w życiu co- dziennem sp o ty k a m y , ale k tó reg o d o k ła­

dne w ytłu m a c ze n ie może być ty lk o dzie­

łem dostateczn ie rozw in iętej n auki.

Jeżeli z a m iast z ja w is k a częstego, k t ó ­ re o d tw a rz a ć m ożemy dowoli, m am y do czynienia ze z jaw isk iem rzą d k iem , krót- k otrw ałem , będącem w zw iązku z wy- j ą tk o w e m i okolicznościami, nie b ędziem y mieli sposobności s p ro s to w a n ia naszego s ą d n i człowiek naiw ny , lub n ied o s ta te cznie w ykształcon y, u w ierzy z łatw o śc ią we w m ieszanie się sił nadprzy ro d zo ny ch .

Wiadomo, że w różka M organa m ieszka w cu d o w n y m pałacu n a p o w ie trzn y m , gdzieś w okolicy c ieśniny M esyńskiej.

P ałac ten widzieli je d y n i e żeglarze p rz e ­ sądni i ciemni. Pom iędzy w iaro g o dn y m i b adaczam i można w ym ienić profesora Boccara, przed k tó re g o o b je k ty w e m w ró ż­

ka M organa ra c z y ła n a w e t pozować

2

lipca 1901 roku. Na odbitce poznać mo­

żna dom y Mesyny i a r k a d y drogi żelaz­

nej, idącej w g łąb Sycylii. W idocznie wróżki p r z e s ta ły być w rog am i postępu.

Niedowiarkowie, m ięd zy k tó ry m i o d n a j­

duję z żalem p. Boccara, powiedzą, że

j e s t to zjawisko, w y p ływ ające z okolicz­

ności m iejscow ych, z n ie je d n o s ta jn e g o ro zg rz a n ia w a r s tw pow ietrza lekko m g li­

stego. Nie p rzekonają oni r y b a k ó w z w y­

brzeża Reggio.

Z nam y cień Brockenu. Oto je g o n a j ­ d a w n ie jsz y opis naukow y: x) Mniej w ię­

cej we dw a ty go dn ie po ś w ię ty m M icha­

le, przy pięknym zachodzie słońca o b s e r­

w o w anym z w ysokości Brockenu, w chwili g d y ta r c z a słoneczna zaczynała schodzić poza w idn ok rąg , zobaczyłem n agle na wschodzie s y lw e tk ę Brockenu, bardzo po­

w iększoną, unoszącą się w s tro n ę Ilal- b e rs ta d tu . W szystko ta k w y raźn ie r y s o ­ wało się we mgle, że można było rozróż­

nić dom, każdego z obecnych i w s z y s t­

kie ich ruch y. Na równinie zap ad ała już noc i olbrzym ie widmo zdawało się z tej niziny unosić. Z a ry sy je g o zabarw iły się koloram i zmierzchu. Gdy słońce zaszło, obraz znikł bez śladu.

Z ja w isk a tego nie można widzieć w le- cie, j e s t również bardzo rza d k ie i na j e ­ sieni. Lekk ie m gły wieczorów je s ie n n y c h są zw ykłem tłem tych obrazów.

B yłem i j a św ia d k ie m takiegoż z j a ­ w iska, dosyć częstego na szczycie Pic du Midi de Bigorre. Mgła, unosząca się z d o ­ liny na północy, tw o rzy ła przed nam i jak- g d y b y ścianę i rozchodziła się pomału, nie dochodząc do nas, podczas gdy my byliśm y w słońcu. Zobaczyłem swój w ła ­ sn y obraz otoczony ja ś n ie ją c ą aureolą;

w y c ią g n ą łe m ręce, prom ienie zdaw ały się z n ich wychodzić. Obraz ten trw ał j a ­ kiś czas, nastę p n ie, g d y m gła do resz ty się rozproszyła, aureola zw inęła się j a k - g d y b y w p łom iennym wirze i obraz znikł.

Osoba ła tw o w ie rn a schyliłaby głowę z po­

korą. Muszę wyznać, że j a tego nie zro­

biłem.

W idm o b rokeńsk ie tw orzy się również podczas m g ły na g ra n ic y m iędzy ziemią a wodą, w głębi zatok m orskich, lub g łę ­ bokich fiordów. Nadaje się do wszelkich złudzeń. Mogłoby być źródłem wielu le:

gend. Na tara sie zam ku E lseno r Hamle-

') Siłbersohlag: Gcogenia; podług encyklope- d yi Uehleia.

(11)

M 28 W SZECHS W IAT 443

towi w ydało się, że rozpoznaje obraz k ró ­ la, sw e g o ojca; Makbet, z dw om a tow a­

rzyszam i s p o ty k a trz y czarownice, na piaszczysty ch wybrzeżach Culloden, w głębi zatoki Inv ern ess. Podczas n a jz a ­ ciętszej walki ryce rz e s k a n d y n a w s c y spo ­ tykali zapew ne k a w a lk a d y W alkiryj, k tó ­ re n a śla d o w a ły ich r u c h y i zachęcały do rzezi. W opow iadaniach Homera, bogo­

wie u kazyw ali się zawsze w obłoku. Ich zw y kłem m ieszkaniem j e s t Olimp, w y s o ­ k a góra, na k tó rą najwidoczniej o p ad ają mgły.

Czyż m am mówić o całkow itych halo słonecznych, tw o rzących się sk utk iem bardzo lekkich obłoków i które mogą p r z y b ie ra ć na niebie po stać krzy ż a św ie­

tlnego? Z jaw iska fizyczne, tak rzadkie i t a k zdum iew ające, z n a jd ą zawsze w y ­ tłum aczenie, będące w zw iązku z w ie rz e ­ niami i z chwilow em zajęciem tych, któ rzy są ich św iadkam i.

Byłoby nielogicznem odrzucać bez zba­

dania i ze z góry powziętą decyzyą w szy­

stko to, co zdaje się n a d a w a ć do złudze­

nia. Przeciwnie, trz e b a w takim razie p rzy jrzeć się zblizka tym zjawiskom . Ma się w te d y sposobność znalezienia cze­

goś nowego.

Lekarze p r z y p is u ją większe znaczenie k u ra c y jn e p e w n y m wodom m ineralnym , kied y są brane u źródła. Jeżeli te wo­

dy są pozbawione ciał organicznych, ule­

g a ją c y c h zmianie, lub s u b s ta n c y j kolo­

id alnych, które się również zmieniają, j e ­ żeli się j e ogrzew a do t e m p e r a t u r y ź ró ­ dła, chem ik nie zgodzi się nigdy, żeby ich własności m ogły się z czasem zmie­

nić. T ym c za se m o dkry to ciała radyoak- ty w n e i oto o kazuje się, że n iek tóre wo­

dy m in e raln e są r a d y o a k ty w n e w chwili, gdy w y t r y s k u j ą n a powierzchnię ziemi;

lekarze try u m fu ją . Dłuższy dośw iad cze­

nia dowiodą może, że własność rad yo ak - tywności j e s t obojętna, lub n a w e t szko­

dliw a z p u n k tu widzenia medycznego.

Nie byłoby to j e d n a k n iezbitym dowodem nieścisłości w tw ierdzeniu lekarzy.

Obok n a u k we właściwem tego słowa znaczeniu, k tó re robią ciągłe postępy, hi- s to ry a w s k a z u je nam błędne nauki, k tó ­

re idąc w k i e r u n k u odw rotnym , w koń­

cu znikają zupełnie. J e d n a k usiłowania, k tó re obudziły, nie pozostały zupełnie bezowocnemi dla ogólnego postępu wie­

dzy ludzkiej.

Pomiędzy na u k a m i, k tó ry c h tylko n a ­ zwa p rzetrw ała, specyalna u w a g a należy się alchemii. A lchem ik miał przed sobą ceł p r a k ty c z n y . Stw urzy ć złoto, prze­

dłużyć ż y c ie ,— oto dw a m arzen ia równio drogie dla tych, k tó rz y wzdychają do dóbr rzeczyw istych, lub urojonych; dw a zadania, które sam e w sobie nie p r z e d ­ sta w ia ją nic bardziej n ad zw yczajnego, niż ty le paradoksów , które sta ły się rze­

czywistością.

Pojęcie o zasadniczej jed ności m a te ry i j e s t zapew ne równie s ta re , j a k badanie naukowe; czyż nie zgadzam y się n a to

| do pewnego stopnia, uw a ż a ją c kilogram

! ołowiu i kilogram ko rka za rów noznacz­

ne pod pewnym względem, rów noznacz­

ne co do ruchów, które o trz y m u ją pod wpływem takiej samej siły?

Nasi przodkowie zap atry w a li się ina­

czej, niż my na własności rzeczy. Czyż nasze nowoczesne ję z y k i nie określają w dalszym ciągu różnych przym iotów zapomocą rzeczowników, tak, ja k g d y b y to były przedm ioty? Odbija się tem jeszcze pojęcie a ry sto telesow e, które

J

z przym iotu tw o rzy rzecz niezależną.

Przypuszczano, że można odłączyć w łas­

ności, przenieść je z je d n e g o ciała na i n ­ ne, tak, j a k przenosim y energię. Złoto i ołów w y d a w ały się tak podobnemi, że pomysł przerobienia ołowiu na złoto nie w y d a w ał się rażącym. P e w n a ilość f a k ­ tów źle obserw o w a n y c h pozornie prze­

m aw iała za alchem ikam i. Ołów stopiony w ty g ie lk u daw ał trochę srebra; pocho­

dzenie jeg o przypisyw ali swoim z a b ie ­ gom chem icznym . Jeżeli złoto, rozpusz­

czone w rtęci, tra c i barw ę i tw a rd o ść i zdaje się zam ieniać w Ttęć, wcielając

! się niejako w ową pły n n ą masę, dlacze- gożby z drugiej stro n y r tę ć nie mogła

; się zam ienić w złoto? W czasach, kiedy

[ nie m yślano wcale o pom iarach, o ile nie

d o tyczy ły geom etryi, kiedy zdawało się,

że części składow e ciała m ogą ulegać

zmianie, czyż to złudzenie nie było na-

tu ra ln em ?

(12)

444 W SZ E C H SW IA T JS6 28

F a b r y k a n c i złota z chciw ości trzym ali w taje m n ic y sw oje m etody. Tracono czas, p o w ta rz a ją c bez k o ń c a te s am e b e ­ zowocne próby. Z re sz tą przem ysłow i zło­

tnikó w bardzo d o g a d z a ły przepisy w y ­ tw a rz a n ia „ a z e m u “, m ie sz an in y złota i s r e ­ bra, często fałszow anego, przez d odanie

j

mniej drogich m etali. N a b y w c a widział w nich czasem czyste złoto z w ielką k o ­ rzy ś c ią dla w ytw ó rcy .

P o stęp n au ki nie przyniósł ż a d n y ch fak tó w r z e c z y w isty c h na poparcie p rze ­ m iany m ateryi; przeciwnie. R eakcye che- ! miczne p r z e d s ta w ia ły w d alszym ciągu połączenia p ie r w ia s tk ó w p ro sty c h , k tóro po odłączeniu nie w y k a z y w a ły żadnej zm iany. A tom u nie było można ująć.

Nie um iano go zmienić, ani rozłożyć.

W końcu o d k ry to j e d n a k p rzem ian y alotropiczne. Fosfor z w y c z a jn y z a m ien ia się n a czerw ony i odwrotnie, a d w a te ciała ta k się różnią co do sw y c h w ła sn o ­ ści fizycznych, j a k n a p rz y k ła d złoto i s r e ­ bro. W artościow ość tego sam ego ciała zmienia się: sole żelazowe bardziej się różnią pod pew nem i w zględam i od żela­

z aw ych, aniżeli od kob alto w y c h . Lecz spalen ie d w u rodzajów fosforu w y d a je tenże sam bezwodnik fosforowy i toż s a ­ mo żelazo o trz y m u je się t a k z soli ż ela­

zowych j a k z żelazaw ych. Nie j e s t to zupełna przem iana alchem ików .

W o sta tn ic h la ta c h odkry cie ciał ra- d y o a k ty w n y c h , n a s tę p u ją c e w k ró tc e po o d k ry ciu prom ien i k a to d a ln y c h , zdaje się osta te cz n ie rozbijać a to m chem ików . E le k tr o n y o djem ne uch o dzą za id e n t y c z ­ n e bez w zględu n a ciało, z któ reg o po­

chodzą. Czy od tej pory sto im y n a d r o ­ dze, k tó ra doprow adzi do p rze m ia n y m e ­ tali? D o ty c h c za s przem iany ciał r a d y o a k - t y w n y c h zachodzą niezależnie od n a s i to w sposób n ieo d w ra c a ln y w k ie r u n k u z m n ie jsz a n ia się ciężaru atom owego: z r a ­ du, zdaje się, pow staje hel; hel zaś nie zam ien ia się w rad.

Nie p o s ia d a m y l e k a r s tw a p o w s z e c h n e ­ go, ale n a u k a z a ra d z iła ju ż w ielu n i e ­ szczęściom. W ielu swem i d o b rodziejstw a- l mi przyczyniła się do przedłużenia t r w a ­ nia życia. Nie j e s t z b y t śm iałem p rzy ­ puszczać, że nasi potom kow ie w y n a j d ą

drogi pew niejsze i bardziej bezpośrednie dla usun ięcia choroby, może n a w e t dla odsunięcia s k u tk ó w starości.

Tłum //.

(Dok. nast.)

i\l<ademia Umiejętności.

III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia

7

czerwca 1909 r.

P rz e w o d n ic z ą c y : D y r e k to r E . Janczew ski-

(Dokończenie).

Gzi. K. Żorawski przedstaw ia rozpraw ę własną „O pew nych własnościach całek wie- lo k ro tn y c h “.

W łączności z różnem i badaniam i z teoryi

przekształcania form różniczkow ych i całek w iolokrotnych [P. A ppell. Jo u rn a l de m ath.

pures e t appl. tom V, 1899; K. Żorawski.

Rozprawy wydz. m at. przyr. A kad. Kraków, t. XXX IX, 1900; K. Żorawski. P race m at.

fiz. t. X III, 1902; E . C otton. These. P aris 1899; E . C artan. Annales de l’Ecole nor- malo sup., torne XVI, 1899; J . Brill. Pro- ceedings of the London m ath. Society tom XXX, 1899; K. Żorawski. Rozprawy wydz.

m at. przyr. A k. K raków , t. XLI1, 1902], prof. Żorawski zajm uje się wzorami p rz e­

kształcen ia ty c h utw orów analityczny ch.

W rozdz. I w yraża formy różniczkowe d o ­ wolnego stopnia przez dane formy różnioz- Kowe stopnia 1 -go, a pew ne różniczkow ania zastęp uje przez transform acye infinitezym al- ne, k tó re z rzeczonem i formami liniowemi ściśle są związane. Opisane są tu ta j różne własności wielkości, wchodzących w grę, oraz wyprow adzone odpowiednie wzory p rz ek ształ­

cenia. W rozdz. II p. Ż. rozważa ogólny uk ład rów nali różniczkow ych Pfaffa, oraz j a ­ kikolw iek układ rów nań Pfaffa z ty m u k ła ­ dem równow ażny, nadto ustanaw ia wzory, k tó re określają, w jak i sposób przez za stą­

pienie jednego z pow yższych układów przez d ru g i p rzek ształcają się pew ne całki wielo­

krotne. W rozdz. III p. Ż. ro zp atru je n ie­

skończoną g ru p ę w szystkich przekształceń in- finitezym alnych, skierow anych wzdłuż wszy­

stk ich elem entów liniow ych nieograniczenie całkow alnego u k ład u rów nań Pfaffa. Zaj­

m uje się całkam i niezm iennem i tej g ru p y ,

j zarówno uw ażając za dane całki rzeczonego

j u k ład u nieograniczenie całkow alnego, jak o

toż używ ając do określenia rzeczonych c a ­

łek niezm iennych pew nych układów rów nań

(13)

JSfś -28

W SZEC H ŚW IA T

445

różniczkow ych cząstkow ych. Rozdz. IV jest zastosowaniem poprzednich rachunków do udow odnienia pew nych tw ierdzeń o mnożni­

kach układów zupełnych. Teoryę ty c h m no­

żników dla układów Jacobiego rozwinął Sophus Lie (M athem atisehe A nnalen tom XI, 1877). Dla układów zupełnych wogóle, zdefiniował m nożniki Th. De Dondor (Th.

De Donder, Bulletin de 1’Academie de Bel- gique. Cłasse des Sciences, 1908), przyjm ując jak o definicyę pewne rów nania, k tó re przez a u to ra niniejszej rozpraw y zbadane były wcześniej w jednej z jego rozpraw poprzed- 7 iich (K. Żorawski. P race m at. fiz. t. XIII,

1902).

Czł. R ostafiński przedstaw ia rozpraw ę p.

Z. W oycickiego p. t.: „Obserwacye nad zja­

wiskami w zrostu, regeneracyi i rozm nażania się n iek tó ry ch wodorostów zielonych w wa-

J

ru n k a ch hodowli pracow nianych i pod wpły- | wem gazu świetlnego** (Dopełnienie badania

J

przedstaw ionego Wydziałowi M. P. Akade-

j

mii U m iejętności w listopadzie roku 1908).

P. W. dochodzi do wyników n astęp u ją­

cych: 1 ) Oladophora fracta var. horrida prócz

„aplanospor“ tw orzy pod wpływem gazu św ietlnego i „cy sty mające na celu zada­

nia propagacyjne. 2) Prócz „aplanospor" [ i „ c y s t“ Oladophora pod działaniem czynni­

ka wyżej wym ienionego przechodzi w stan palmeJoidowy. 3) Uwalnianie „ c y st“ i „apla- nospor“, odbyw a się drogą śluzowacenia błon i tej części treści plazm y kom órki ma­

cierzystej, k tó ra nie miała czynnego udziału w form ow aniu cyst. 4) W procesach opi­

syw anych w większości przypadków odbywa się rozpadanie się nici na drobne ułam ki, które poczynają rosnąć na sw ych końcach, tw orząc tam pseudoryzoidalne w ypuklenia.

5) R ozpadanie się nici, właściwie łamanie się ich, pozwala z łatw ością obserwować fi- | b rylarną budow ę błon komórkowych. 6 ) I M ongeotia genuflexa Ay. w hodowlach pra- I cow nianych i pod wpływem gazu św ietlne- r go również rośnie nieprawidłowo, tworząc pseudoryzoidy, początkow o tylko z w ypuklin, i k tó re spajają dwie nici, a następnie, w okre­

sie łam ania się ty c h o statn ich , w różnych miejscach składających je kom órek. 7) Ł a­

m aniu się nici tow arzyszy w ystępow anie ta- ninowo-białkowych wodniczełc w postaci spo­

ry ch kropli, skup iający ch się głównie naokół chloroplastu i jąd ra. 8 ) Czasami pomiędzy rękaw kam i, spająjącem i nici M ongeotii, po­

w stają otw ory, k tóre jed n ak nie prowadzą do zespalania się treśc i kom órek i tw orze­

nia zarodników sprzężnych. 9) W yniki p o ­ wyższe w skazują nam dosadnie znaczenie badań zjawisk patologicznych u organizmów, wyjaśniając plasty kę ty c h ostatn ich (Cla- dophora).

Czł. Wład. N atanson przedstaw ia ro z p ra ­ wę p. Stanisław a Lorii p. t.: „Pom iar dys- persyi św iatła w nieświecącej nasyconej p a ­ rze sodu o tem p eratu rze 385°C“.

P om iaru dokonano zapomocą m etody po­

ziomych prążków interferencyjnych (L. P uc- cianti, L ad en bu rg i Loria) w obszarze widm o­

wym między 6,145.L0~’* cm a 5 ,6 9 3 .1 0 "5 cm.

Do pom iaru u żyto in terfero m etru M iclnlso- na oraz specyalnie zbudowanego okularu z m ikrom otrycznie przesuw anym włosem.

Z tablicy zawierającej 20 w artośoi spółczyn- nika załam ania dla tyluż długości fal w yni­

ka, że do wiernego opisania przebiegu dys-

| persyi pary w badanym obszarze należy użyć form uły dyspersyjnej dwuwyrazow ej, w yra­

żającej uogólnione prawo L orenza i L o ren tza.

F orm uła ta pokryw a się zupełnie ściśle z do­

świadczeniem. P onadto okazało się, że licz­

ba elektronów dyspersyjnych o drganiach w łasnych, odpow iadających linii widmowej D2, jest większa od liczby tychże elektronów,, odpow iadających częstości drgania linii D,.

Stosunek N2 : Nj = 1,3. N a sto sun ek liczby elektronów dyspersyjnych do liczby atom ów, przypadających na jed no stkę objętości pary, znaleziono:

N : N, = 200 : 1 N : N 2 = 400 : 3

P. L. śtw ierdza wreszcie, że powyższe w y­

niki pom iarów są w zgodzie z faktam i, zna- nemi z doświadczeń nad skręceniem płasz­

czyzny polaryzacyi, które dokonyw a się w parze sodu pod wpływem pola m ag n ety ­ cznego, oraz z obscrw acyam i nad s to s u n ­ kiem szerokości i natężenia obu linij. P . L.

ograniczył się do wskazania istniejących tu niew ątpliw ie zależności, k tó ry ch ujęcie w y­

maga dalszych badań dośw iadczalnych.

Czł. Wł. Szajnocha przedstaw ia rozpraw ę p. Bronisława Rydzew skiego p. t.: „P rzy czy ­ nek do znajomości fauny kredowej w Mia­

łach pod G rodnem 11.

P. R. podaje szereg form ko paln ych , ze­

brany ch w białej kredzie piszącej w M iałach pod Grodnem. Skam ieniałościam i cech u ją- cemi, sp otykanem i w olbrzym iej ilości, są:

B elem nitella m u cro nata S chliit. i G ryphaea vesicularis Lam . Obecność ich dowodzi, że u tw o ry kredowe podgrodzieńskie, w y k ształ­

cone petrograficznie jak o biała k re d a piszą­

ca z krzem ieniam i, należą pod względem wieku geologicznego do górnego Senonu, do t. zw. w arstw m ukronatow ych. Obok ty ch skam ieniałości częste są małże z rodzin Os- teidae i Poctinidae, pew no B rachiopoda, je ­ żowce i serpule. P. R. zatrzy m u je się d ł u ­ żej na opisie g a tu n k u Dimyodon Nilssoni r . Hagenow, ponieważ doskonałe zachow a­

nie tej formy pozwala na przeprow adzenie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zapisać zbiór rozwiązań podanej nierówności w postaci przedzia- łu lub uporządkowanej sumy przedziałów (nie używać różnicy zbiorów)... a) log (9/4) x

a/ wykonać ( każdorazowo przed rozpoczęciem procesu napromienienia) kontrolny pomiar dawki w warunkach przewidzianych w technologii napromieniania danego produktu,.. b/ czuwać

walencyjnych, a każdy atom wodoru posiada po jednym elektronie walencyjnym. Podczas tworzenia cząsteczki wody, każdy z elektronów walencyjnych

Zdaje się, że tak ie o s ta ­ teczne uogólnienie nie wcześniej będzie dokonan e niż po najd okład niejszem ozna­.. czeniu szereg u ciężarów atom ow

W świetle bezpośredniem przew ażają prom ienie żółte i czerwone; są one pochłaniane przez zielo­. ne części

Liczbę naturalną n nazwiemy szczęśliwą, jeżeli istnieją takie dwa trójkąty równoboczne o bokach długości całkowitej, że jeden trójkąt ma pole większe o n% od pola

Użyte materiały dobiera się tak, aby energia potencjalna elektronu w warstwie środkowej była mniejsza niż w otaczających ją warstwach izolujących. W ten sposób środkowa

Ponieważ elek- trony te można łatwo wzbudzić do pasma przewodnictwa, w paśmie tym jest teraz znacznie więcej elektronów niż w przypadku półprzewodnika nie- domieszkowanego..