• Nie Znaleziono Wyników

STULECIE LAMARCKA. Na 4 (i338)-

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "STULECIE LAMARCKA. Na 4 (i338)-"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Na 4 (i338)- W arszaw a, dnia 26 stycznia 1908 r. T o m XXVII

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M

PRENUM ERATA „W SZECH ŚW IATA ".

W W arszawie: rocznie rb. 8, kw artalnie rb. 2. Z przesyłką pocztową rocznie rb. io, pólr. rb. 5.

PRENUMEROW AĆ MOŻNA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we wszystkich księ­

garniach w kraju i za granicą.

Redaktor „W szechśw iata" przyjmuje ze spraw am i redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A JsT°. 3 2 . T e l e f o n u 8 3 -1 4 .

STULECIE LAMARCKA.

W roku przyszłym przypada rocznica setna ukazania się „Philosophie zoolo- giąue" Lam arcka— rocznica setna trans- formizmu nowoczesnego. Przez czas dłu­

gi uw ażany jedynie za jednego z wielu

„poprzedników" D arw ina— w ciągu osta­

tnich lat dwudziestu Lam arck powoli odzyskał w oczach biologów w łaściw e sw e stanowisko — tw órcy istotnego idei przerództwa, którego poglądy „ulegały ewolucyi, uzupełnieniom, lecz nic z nich nie zostało porzucone" (E. Rabaud w „Re- vue des Id ees“ — 1907). Po latach stu szkoła neolam arkistów występuje w imię zapomnianego przez czas jakiś mistrza—

przeciw krańcowościom ultradarwini- stów; po latach stu — w „Jardin des Plantes", miejscu pracy Lam arcka, sta­

nie jego pomnik, zainicyow any przez uczonych francuskich, a poparty skład­

kami uczonych całego świata.

G d y zapomniane prace wielkiego my­

śliciela zostają odgrzebane z kurzu lat, w których ciągu nie umiano docenić do­

niosłości jego dzieła— zazwyczaj potom­

ność zapoznaje się z myślami dawnego geniusza z przeróbek nowożytnych, ze sprawozdań i opracowań.... Uczuwamy zazwyczaj pewien wstręt dziwny do w czy­

tywania się w prace naukowe z przed lat stu: dziwnem nam się wydaje, że cofnąć się w ypada wstecz, poza tomy nowo­

czesnych „A rch iw ó w ” i wolimy brać my­

śli dawne choć wielkie z ręki pisarza nowoczesnego. Spytam się nawet, czy wielu z biologów dzisiejszych przestu- dyowało osobiście najważniejsze cho­

ciażby dzieła Darwina, nie mówiąc już o Lamarcku? K tó ry z lizyków nowo­

czesnych zna dobrze „Principia" Newto­

na, a który z em bryologów zadał sobie trud odczytania w oryginale „Theoria generationis“ Wolffa, choć ciągle o niej mówi? A źle jest, bo nici tradycyi my­

ślowej zryw ać się nie godzi i zrywanie to nie daje się w ytłum aczyć naw et przez nerwową obawTę uczonego nowoczesne­

go, że nie poradzi sobie z nawałem ro­

snącej olbrzymio literatury specyalnej najnowszej.

Lamarck zapomniany, przez pewnych uczonych — do niedawna przynajmniej—

ignorow any niejednokrotnie z umysłu,

winien być przestudyowany na nowo,

bo w wieku X X przydać się mogą nie­

(2)

50 W S Z E C H Ś W IA T Ns 4

jednokrotnie myśli jego, wypow iadane w końcu w. X V III i na początku sam ym X IX . Konieczność tę zrozumiał dobrze prof. A lfred G iard z Sorbony, który od lat dwudziestu naw ołuje ustaw icznie do w ydania ponownego dzieł. Lam arcka.

U siłowania te pozostały dotychczas bez­

owocne, należy wszakże mieć pewność, że bogata i rozw ijająca się w tak po­

m yślnych dla nauki narodowej w aru n ­ kach Fran cya w prędce uczyni dla L a ­ marcka to, na co dla Jęd rzeja Śn iad ec­

kiego zdobyła się P o lsk a — w ydając w y ­ danie jubileuszow e „T eoryi je ste stw or­

ganicznych."

Tym czasem prof. G iard zapoczątkował własnemi siłami to, co winien uczynić ogół narodu francuskiego dla jednego ze swoich najw iększych gen iuszów — w ydał w redagowanym przez siebie „Bulletin scientifiąue de la F ran ce et de la Bel- g iq u e“ — „W yk ład y w stępne" Lam arcka („D iscours d’ouverture“). S ą to w ykład y, rozpoczynające ku rsy zoologii, p ro w a­

dzone przez Lam arcka w Muzeum Hi- storyi N aturalnej w latach V III, X , X II i

18 0 6

. S ą tu zarysy pierw sze myśli, roz­

winiętych następnie w „Philosophie zoo- logiqu e“. Niektóre z ow ych „W yk ład ó w "

stanow ią rzadkości bibliograficzne, nie­

dostępne zupełnie: dw a znane są z egzem­

plarzy jedynych. W ydanie to — które ukazało się też w eleganckiej odbitce książkow ej - poprzedza przedm owa prof.

Giarda. W jrjątki ważniejsze z tej przed­

m owy pozwalam sobie podać poniżej w' p rzekład zie,- sądzę, że mogą one za­

interesow ać czytelników naszjrch, ile że w ychodzą z pod pióra jednego z najlep­

szych w Europie znawców historyi trans- formizmu, a są napisane w sposób na­

der oryginalny, ciekaw y nietylko pod względem w yłącznie naukowym.

„O Lam arcku mówiono w iele, przede- wszystkiem od lat kilku; praw dopodob­

nie dlatego, że pewne idee, jak pewne rośliny, w ym agają do zakiełkow ania cza­

su dłuższego a zakw itają obficie jedynie w chwili urzeczyw istnienia się w aru n­

ków szczególnie przyjaznych; może też i nieco przez snobizm, bo w e F ran cyi łatw o się zachw ycam y tem, co do nas

przychodzi lub do nas wraca-— z zagra­

nicy. W A m eryce bowiem i w Niem­

czech od niedawna zaczęto kłaść nacisk na doniosły udział naszego wielkiego przyrodnika-filozofa w spraw ie utworze­

nia teoryi ewolucyjnej.

„Pomiędzy powołującym i się na La- marckizm niewielu wszakże czytało ca­

łość dzieł, w których w yłożona jest na­

uka i idee ogólne jego założyciela. W ięk ­ szość zadowoliła się przejrzeniem „F ilo ­ zofii zoologicznej11 i „W stępu do histo­

ryi przyrodzonej zwierząt bezkręgow ych."

R eszta dzieł, a przedewszystkiem cała część socyologiczna, jest większości nie­

znana zupełnie.

„Co praw da zapomnienie to można do pewnego stopnia uspraw iedliw ić. Prze­

de wszystkiem wiele rozpraw Lam arcka stało się rzadkościami bibłiograficznemi, niektóre zaś są zupełnie niedostępne lub praw ie zaginęły.

„D latego też, aby ocenić w p ływ pism jego na rozwój myśli nowoczesnej, zmu­

szeni jesteśm y do badania tego oddzia­

ływ ania, jakie w y w ie ra ły one na umy- sły jego współczesnych, tych przede- wszystkiem , których dzieła z samej na­

tury rzeczy m iały szerokie rozpowszech­

nienie.

„M ianowicie pow ieściopisarzy, a z nich najsławniejszym i najczynniejszym w cza­

sie owym był Honoryusz Balzac.

„Ferdynand B ru n etiere’ ) wr zakończe­

niu pięknej swej książki, poświęcotiej autorowi „Kom edy! lu d z k ie jw y r a ż a się jak następuje:

„Balzac zjawia się przed nami jako je ­ den z pisarzów , którzy w w. X I X w y ­ w arli we Francyi w pływ najbardziej g łę ­ boki, i z tego oddalenia, z jakiego p a­

trzym y na niego i jego współczesnych, ńie widzę więcej nad czterech lub pię­

ciu ludzi, których w p ływ m ógłby ry w a ­ lizow ać z jego w pływ em . Mamy Saint- Beuvea, mamy Balzaca, mamy W iktora Hugo; mamy też A ugusta Comtea, i to w sferze idei pozornie tylko oddalonej

’) Słynny przed kilkunastu laty tw órca krucyaty, podniesionej w imię hasta „Bankructwa nauki w spół­

czesnej." /. T.

(3)

4

WSZECHSWlAT

od tej, w jakiej rozw ijał się geniusz Bal- zaca. Mamy wreszcie dwu lub trzech uczonych—Geoffroy St-H ilairea lub Cu- viera, KI. Bernarda lub Pasteura, o któ­

rych sądzić nie możemy, i których prze­

to wymieniam y z pewnem wahaniem.

Uczeni powiedzą nam kiedyś, który z tych ostatnich wielkich ludzi — o ile nie bę­

dzie to ktoś piąty — w yw o łał w naszem pojmowaniu św iata przewrót najgłębszy i najbardziej rozległy. W ahałbym się mniej, gdybym b ył anglikiem— i w ym ie­

niłbym K arola Darwina.

„Jestem francuzem—mówi prof. Giard—

i nie w ahając się wym ienię Jan a de Mo­

net, kaw alera de Lamarck.

„Zresztą w p ły w Lam arcka na Balzaca nie uszedł uwadze Brunetiera.

„ Z zupełną słusznością przypomina on ustęp następujący z „W stępu do kome- d}d ludzkiej":

„Zw ierzę jest tylko jedno. Stw ó rca po­

słu giw ał się jednym i tym samym w zo­

rem dla w szystkich jestestw ożywionych.

Zw ierzę jest to zasada, która przybiera sw oję formę zewnętrzną lub, mówiąc do­

kładniej, różnice swej formy — w środo­

wiskach, w których danem mu jest roz­

w ijać się. Z różnic tych w ynikają g a ­ tunki zoologiczne. “

„ A dalej to zastosowanie transformiz- mu do istot ludzkich: „C zyż społeczeń­

stwo nie tworzy z człow ieka — zależnie od środow iska, w którem rozw ija się je ­ go działalność — tylu ludzi różnych, ile jest odmian w zoologii ? “

„I Brunetiere dodaje tu z' pewną prze­

sadą:

„I oto, rzec można, jest cały Lamar- ckizm.“

„W istocie, ciągnie dalej prof. Giard, jest to myśl lam arckistyczna, lecz nie je st to bynajmniej cały Lamarckizm.

I nawet nie jest to jeszcze w szystko, co zawdzięcza Balzac, powieściopisarz, na- turalista i moralista— Lam arckow i, natu- raliście, filozofowi a niekiedy potrosze powieściopi sarzo wi. “

Następnie G iard przytacza parę stro­

nic z mało znanego dzieła Lam arcka, wydanego w r. 1820 p. t. „System e ana- litiąue des connaissances positives de

rhom m e", w którem sław ny biolog daje syntezę swych pojęć etycznych — pro­

stych, łatwych a natchniętych głębokiem umiłowaniem ludzkości, wszakże bez uniesień..., poczem dodaje:

„Balzac był cudownym popularyzato­

rem idei Lamarcka; tak samo jak póź­

niej Zola — aczkolwiek obdarzony mniej­

szą mocą i daleko niższą um ysłowością—

miał być popularyzatorem idei K. D ar­

wina o współzawodnictwie życiowem i dziedziczności.

„Literaci najczęściej nie są twórcami idei, lecz, wskutek swej sztuki dobrego mówienia i dobrego pisania, pełnią oni funkcyę społeczną ważną, aczkolwiek nie dającą się porównać — jak to, zdaje się, sądzi Brunetiere— ze znacznie waż- niejszetn zadaniem uczonych.

„Rola literatów polega na rozsiewaniu idei. Dzięki im myśli genialne, posu­

wające ludzkość na drodze postępu, szyb ­ ciej przenikają do mózgu mas. Przez pe­

wien rodzaj w pływ u telegonicznego, w y ­ wieranego na matki i tworząc w każdej rodzinie odpowiednie środowisko inte­

lektualne— pomagają oni do przenikania do pokolenia nowego tych idei, które z trudnością przyjm owało pokolenie po­

przednie. Je st to niewątpliwie zadanie piękne, lecz jest to jedynie czynnik po­

mocniczy ewolucyi, która odbyłaby się sama przez się, nieco tylko powolniej, a to przez pochód myśli poprzez umy- słow ości wybrane.

„Niepodobna więc odmówić Lam ar­

ckowi miejsca przodującego, do którego ma on prawo wśród geniuszów tw ór­

czych wieku X IX — pod pozorem, że w p ływ jego był przez czas długi osła­

biony przez owo milczenie, jakiem ota­

czano usilnie jego dzieła, a to z pow o­

dów politycznych lub jakichś innych.

„Dziw nie bowiem można się omylić, chcąc mierzyć w p ływ człowieka przez gwar, jaki się w momencie danym czyni z powodu pism jego i uniesienie po­

wierzchowne brać za oddziaływanie głę­

bokie.

„W ciągu lat całych sław a L. tig u ie ra zaćm iewała zupełnie KI. Bernarda. W ar­

tość naukowa tego ostatniego została

(4)

52 W SZECHS WI AT Ns 4

pojęta przez szerszą publiczność dopiero wtedy, gdy odsłonili ją uczeni zagra­

niczni, którzy przyjechali do P aryża na w ystaw ę m iędzynarodową w roku 1867.

I gdyb y tak dziś zaproponow ać ob yw a­

telom francuskim w skazanie zapomocą plebiscytu najw iększego astronoma w sp ó ł­

czesnego—wiem dobrze, czyje imię w y ­ szłoby tryum falnie z urny, lecz wiem dobrze także, iż w y b ó r ten nie byłby potwierdzony przez potom ność." !)

Lam arck wszakże i za swoich czasów

„i to naw et we F ra n cyi" (Giard) nie był tak zapomniany i poniew ierany, ja k to się mówi zazw yczaj. Prof. G iard p rz y­

tacza artykuł w „L y c e e ” z r. 1829, któ­

rego autor zestawia Lam arcka z chemi­

kiem Vaucquelinem, podkreślając głębię myśli, bezinteresowność życiow ą i sze­

roki rozmach tw órczy Lam arcka. W in- nem znów dziełku, a mianowicie w za- bójczo-zjadliwej „H istoire naturelle dro- latiąue et philosophiąue des Professeurs du Jard in des Plantes“ — rozm yślnie następnie konfiskowanej przez ośm ieszo­

nych bezlitośnie uczonych — pióro sa­

tyryka oddaje taki hołd Lam arckow i:

„Lam arck! któż nie odkryje g ło w y na dźwięk imienia człowieka, którego geniusz był zapoznany, i który zmarł napojony goryczą. Ślep y, ubogi, opuszczony — pozostał sam ze sw oją sław ą, której do­

niosłość przeczuwał, lecz którą uśw ięcą dopiero stulecia, w których w yraźniej rozjaśnione zostaną praw a organizm ów 11.

D aw ne to dzieje! T ak pisze się o zmar­

łych stosunkowo niedawno, gdy postać ich łączy się jeszcze z wyobrażeniam i ludzi żyw ych, ich w alk i mniej lub w ię­

cej m ałostkowych w spółzaw odnictw . D la nas dziś szczegóły biograficzne życia Lam arcka stają się poniekąd obojętne — dla nas ważne są te jego poglądy, które dotychczas nauka w spółczesna w y zysk ać może. A gdy teorya doboru naturalne­

go w przypadkach w ielu — nie w e

*) Prof. Giard ma tu oczywiście na myśli Flamma- fiona. A więc to nietylko u nas szersza publiczność nie zdaje sobie spraw y z różnicy pomiędzy pracą na­

ukow ą tw órczą a mniej lub więcej Udatną i efektowną działalnością popularyzatorską. J . T.

w szystkich oczywiście — okazuje się bezsilną, — neolamarkizm pierwsze obok niej zajmuje miejsce. Przyjdzie też nie­

w ątpliw ie czas i na drugiego znakomi­

tego ew olucyonistę francuskiego —■ Ge- offroy Saint-H ilairea, którego „yariation brusque“ je st niewątpliwe genialnem przeczuciem teoryi mutacyi de Vriesa!.

Trudno mi jest zgodzić się wszakże z prof. Giardem co do w pływ u, w y w ie ­ ranego pośrednio przez Lam arcka — za pośrednictwem B alzaca—na um ysłowość francuską w kierunku idei ewolucyjnej.

Pism a Balzaca — w ielbiciela Lam arcka i przyjaciela osobistego Geoffroy Saint- H ilairea— uważane przez ogół za pro­

dukty wyłącznie literackie, w których utonęły nikłe odrobiny myśli filozoficz­

nej— nie przygotow ały bynajmniej grun­

tu, na którym teorya transformizmu przy- jąćb y się mogła. Dowodzi tego historya powolnego nad w yraz przenikania teoryi D arw ina do Francyi, tej w łaściw ej ko­

lebki idei przerództwa.

Hołd w szechśw iatow y, składany obec­

nie pamięci Lam arcka, jest jednocześnie hołdem oddanym m yśli francuskiej, w do­

datku oddanym jej w czasie, gdy olbrzy­

mia — na ilość przynajmniej — produk- cya naukow a niemiecka tak imponuje światu. W śród usiłowań wszechludz- kich, skierow anych ku ideałow i N auki—

intuicya genialna, przedewszystkiem my­

śli francuskiej w łaściw a, znaczy nie mniej, niż mozolnie osiągnięte zdobycze faktyczne.

dr. J a n T u r.

D r. A L F R E D G R A D E N W I T Z .

FALE ELEKTRYCZNE W SŁUŻBIE METEOROLOGII.*)

Ja k w e w szystkich w yładow aniach elektrycznych, tak i w w yładow aniach atmosferycznych w ybiegają w przestrzeń fale H ertzow skie. Niedawno przekona­

*) Prom etheus z dnia 6 list. 1907.

(5)

N° 4 WSZECHŚWIAT 53

no się, że na podstawie fal, w ysyłanych przez błyskaw ice, można regestrować oddalone burze.

W pracy, przedstawionej Królewskiej Akadem ii Sztuk i Nauk w Barcelonie, J. de Guillen G arcia rozpatruje obszernie zastosowanie fal elektromagnetycznych do badań nad powstawaniem burz oraz do przepowiedni pogody.

Z e każda błyskaw ica w ytw arza fale elektryczne, o tem można się łatw o prze­

konać zapomocą pierw szego lepszego odbieracza telegrafu bez drutu: ile razy oko spostrzeże najsłabszy bodaj błysk, zaw sze odzyw a się dzwonek przyrządu, albo też drukarz Morsea odbija punkt lub kreskę. Zestaw iając wiadomości, po­

dawane przez gazety, łatwo w yw niosku­

jemy, że nawet mało czułe przyrządy reagują na oddalone w yładow ania atmo­

sferyczne.

Otóż G arcia urządził w swej pracowni obserwatoryum do badań nad burzami, w którem zapomocą przyrządów piszą­

cych (keraunografów) oraz przyrządów akustycznych (keraunofonów) obserwuje w yładow ania atmosferyczne, zachodzące zarówno w bezpośredniem sąsiedztwie stacyi, ja k i na znacznych od niej odle­

głościach. W szczególności zapomocą przyrządów akustycznych zdołał on osią­

gnąć w yniki bardzo cenne dla m eteoro­

logii, albowiem przez skombinowanie danych keraunofonu z danemi, których dostarczają barometr, anemoskop i ane- mometr można w yciągnąć bardzo pewne wnioski, dotyczące oczekiwanej pogody.

Przyrządy graficzne, które w łaściw ie są zwykłem i odbieraczami telegrafu bez drutu, mają nad przyrządami akustycz- nemi czyli keraunofonami tę wyższość, że w każdym czasie informują nas o po­

czątku burzy, przebiegającej w odległoś­

ci, jak również o oddzielnych błyska­

wicach; zwłaszcza drukarz Morsea w y ­ kreśla w tym przypadku rysunek bardzo charakterystyczny dla wyładow ania atmo­

sferycznego. Z drugiej atoli strony przy­

rząd taki nie pozw ala obserw ow ać jed­

nocześnie kilku burz, przebiegających w rozmaitych okolicach, gdy tymczasem zapomocą keraunofonu można to uczynić

z łatwością, ponieważ skutkiem różnej sity sygnałów akustycznych, odpowia­

dających poszczególnym burzom, można doskonale rozróżniać w yładow ania atmo­

sferyczne, zachodzące w jednym i tym samym czasie, Keraunofon pozwala rozpoznać i określić burze z odległości, przenoszącej 1000 kilometrów, i to bez względu na to, czy dana burza przybli­

ża się, czy też oddala.

Szczególne atoli korzyści zapewnia jednoczesne posługiwanie się (tak właśnie czyni Garcia) obudwoma rodzajami p rzy­

rządów, przyczem ukazanie się znaku graficznego daje sygnał do użycia przy­

rządu akustycznego. Takiemu postępo­

waniu należy bez kwestyi oddać p ierw ­ szeństwo przed metodą telegrafu, ponie­

waż w ten sposób można w każdej chwili upewnić się, czy gdziekolwiek w promieniu przynajmniej 1000 kilome­

trów powstają jakie burze, gdy tymcza­

sem telegraf podaje wiadomości tylko o oddzielnych punktach i tylko w pew ­ nych porach dnia.

Szczególnie wielkie korzyści przew i­

duje Garcia z obserw acyj meteorologicz­

nych w Europie zachodniej: w Hiszpanii, Fran cyi i W ielkiej Brytanii, t. j. w kra­

jach, które dotąd są upośledzone pod względem możności przepowiadania po­

gody. Wiadomo bowiem, że w szystkie depresye, występujące w Europie za­

chodniej, przychodzą z Oceanu A tlan ­ tyckiego, t. j. z okolicy, o której stanie atmosferycznym nigdy nie można zebrać informacyj w czasie w łaściw ym . K erau­

nofon w połączeniu z odpowiednią an­

teną do odbierania fal elektrycznych jest niejako powołany do zastąpienia stacyj meteorologicznych, brakujących na oce­

anie Atlantyckim.

Garcia rozróżnia w sw ych spostrzeże­

niach nad burzami pięć stopni w natę­

żeniu szmerów, pochodzących od w y ła ­ dowań atmosferycznych a mianowicie:

szmer „bardzo słab y"; „słab y"; „średni";

„m ocny11; „bardzo mocny“ .

S yg n a ły burzowe, oznaczone mianem

„bardzo mocnych", odpowiadają błys­

kawicom, spostrzeganym bezpośrednio

okiem, którym jednak nie tow arzyszy

(6)

54 W S Z E C H S W lA T Ns 4

grzmot (z odległości przenonoszącej 10 kilom etrów grzmotu w ogóle już nie s ły ­ chać); syg n ały „mocne“ odpow iadają wyładow aniem atm osferycznym , których błyskaw ice widoczne są tylko w nocy przez odbicie (a taka widoczność przez odbicie rozciąga się na ogół na odległość, dochodzącą do 100 kilometrów). Szm ery

„słabe" odpowiadają na stacyi Barcelona pewnym burzom letnim, przebiegającym w Hiszpanii środkow ej, które w yw ołu je tam często m iejscowe centrum depresyi.

S y g n a ły „średnio mocne" zajmują środek pomiędzy mocnemi a słabem i i odpow ia­

dają burzom, przebiegającym latem w oko­

licy W alencyi. W reszcie sy g n a ły „b a r­

dzo słab e“ odpowiadają wyładow aniom atm osferycznym bardzo odległym , które spostrzegać się dają z wielką trudnością.

Pomiędzy temi pięciom ą stopniami siły zachodzą różnice tak w yraźne, że różnice natężenia, zdarzające się pomię-

Azy w yładow aniam i elektrycznemi p ew ­

nej danej burzy, nie w y w ie rają praw ie żadnego w pływ u.

A b y ustalić praw a, wedle których pow stają burze w sąsiedztw ie danego obserwatoryum i w dalszej od niego odległości oraz oznaczyć na mapie okrę­

gi, zaw ierające w sobie burze, które się słyszy z jednakow ą siłą, należy przez całe lata dokonyw ać starannych w y k reś­

leń. G arcia przez kilka m iesięcy zare- g estro w ał jaknajdokładniej burze, które zd arzyły się w 130 z górą m iejscowoś­

ciach, i w ykreślił powierzchnie izokera- unofoniczne dla H iszpanii i krajów są­

siednich. Pow ierzchnie te nie są b y­

najmniej koncentryczne, lecz w ykazują ciekaw e kształty, ponieważ fale elektry­

czne rozchodzą się niejednakowo łatwo na lądzie i na wodzie i ulegają także w pływ ow i gór. N iektóre pasma gór stanowią również ostrą granicę dla w y­

ładow ań elektrycznych, dających się s ły ­ szeć z daną siłą.

Co do praktycznego zużytkowania tych w ykreśleń, to można o nich p o w ie­

dzieć przedewszystkiem , co następuje.

G d y w keraunofonie nie słychać żad­

nych szmerów, to je st to dowodem, że w obrębie pew nego danego okręgu

(o promieniu 1000 lub więcej kilome"

trów) nie zachodzą żadne w yładow ania elektryczne. T ak np. z Barcelony moż­

na w tedy ustalić fakt, że niema burzy na całym płacie ziemi od oceanu A tlan­

tyckiego i W łoch i od Francja północ-- do północnej A fryki.

Jeżeli keraunofon w poszczególnych godzinach dnia w ydaje szmery jednako­

w ej siły, to mamy dowód, że dana bu­

rza umiejscowiona jest w obrębie p ew ­ nej powierzchni izokeraunicznej i przeto nie nadciąga do miejsca obserw acyi.

G d y keraunofon wydaje bardzo słabe szmery, dowodzi to, że burza znajduje się w znacznej odległości i przeto z tru­

dnością dosięgnąć może miejsca obser­

w acyi, w każdym razie dopiero po u p ły­

wie większej liczby godzin, być może dnia całego, a naw et i później. Możliwe są również pewne wnioski co do praw ­ dopodobnego czasu przybycia burzy. Po­

dług Angota, dyrektora Centralnego B iu ­ ra Meteorologicznego, centry depresyi atmosferycznej na oceanie Atlantyckim posuw ają się średnio z prędkością 28 ki­

lometrów na godzinę, w obrębie zaś lądu Europy — z prędkością 27 kilometrów.

Jeżeli słychać jednocześnie szmery róż­

nej siły, to jest to oznaką, że jednocześ­

nie w rozm aitych okręgach zachodzą w yładow ania atmosferyczne.

Nadto przyrząd pozwala w yciągać wnioski co do siły burzy, przebiegającej podczas obserw acyi. Jeżeli bowiem sły ­ chać tylko od czasu do czasu szmer ostry, to burza składa się z bardzo ma­

łej liczby w yładow ań elektrycznych; je ­ żeli jednak szmery te są częste i nastę­

pują po sobie w znacznej ilości, to burza jest bardzo silna.

Jeżeli keraunofon zawiadam ia nas o istnieniu dalekiej burzy, a barometr albo stoi ciągle wyżej od izobary granicznej, albo też idzie w górę, to w tym samym dniu nie należy jeszcze spodziew ać się nadciągnięcia burzy, poniew aż stacya obserw acyjna nie leży w tedy w obrębie okręgu burzowego, albo przedstaw ia cen­

trum ciśnienia w ysokiego.

Jeżeli szm ery za każdą obserw acyą zy­

skują na sile, oznacza to, że burza się

(7)

N§ 4 W S Z E C H Ś W IA T 35

zbliża, aczkolwiek nie w ynika stąd je sz­

cze, by miała koniecznie dosięgnąć miej­

sca obserw acyi. Stopniowe słabnięcie szmeru jest oczywiście oznaką oddalania się burzy.

G d y burza mieści się w obrębie tego centrum depresyi, pod którego w p ły­

wem znajduje się dana stacya obserw a­

cyjna, można z łatw ością określić okrąg, w którym burza ta je st umiejscowiona.

W ielkie usługi oddać może w tym w zglę­

dzie antena wirująca Marconiego, z któ­

rej pomocą można oznaczyć kierunek, skąd przybyw ają fale elektryczne.

Poniew aż zapomocą przyrządu, uży­

wanego przez G arcię można badać nie t3dko same procesy burzowe, lecz także wiatry, skutkiem burz tych powstające w krainach sąsiednich, przeto z obser- w acyj jego dają się w yciągnąć wnioski bardzo cenne nie tylko dla rolnictwa, lecz także dla żeglugi nadbrzeżnej. T ak np. zapomocą przyrządów tych powin- noby się módz przepowiadać z łatw o­

ścią nadciąganie cyklonów, co pozwoli­

łoby usunąć się zawczasu im z drogi i tym sposobem uniknąć ich straszliwych skutków.

Tłum. A Doroszkiewicz.

P R Ó B A F ILO G E N E T Y C Z N E G O O B JA Ś N IE N IA IS T O T Y W O R E C Z K A Z A L Ą Ż K O W E G O I PO D W Ó JN EG O Z A P Ł O D N IE N IA U R O Ś L IN O K R Y -

T O Z A L Ą Ż K O W Y C H .

(Ciąg dalszy).

Opierając się na pow yższych punktach wytycznych, dr. Porsch stara się w y ­ jaśnić filogenezę woreczka zalążkowego i podwójnego zapłodnienia roślin okry- tozalążkowych w poniżej wyłuszczony sposób, uwzględniając należycie to, że podstawę dla każdej teoryi naukowej sta­

nowi wszechstronne i krytyczne uwzglę­

dnienie i zestawienie całokształtu organi- zacyi, w tej postaci, jak ą dają nam w y­

niki szczegółowych badań wszystkich odpowiednich dziedzin wiedzy. Te je ­

dynie bowiem mogą służyć za spraw ­ dzian pytań, które z postaci roślin­

nych są starsze, które zaś młodsze, które z nich obecnie znajdują się jeszcze w pełni swego rozkwitu lub też stano­

w ią ostatnie ogniwa niegdyś potężnego łańcucha.

W szystko to, coprawda, było powta­

rzane już po setki razy, lecz przypom­

nienie spraw tych i dzisiaj jeszcze nie zdaje się być rzeczą zbyteczną.

Jeżeli przyjrzym y się systematyce czyli stosunkom pokre wieństwa roślin nago- nasiennych, wyprowadzonym na zasadzie licznych a skrupulatnych dociekań, za­

równo dawniejszych, ja k i nowszych, to dojdziemy do przekonania, że dwie wśród istot tych dają się wyróżnić g a ­ łęzi rozwojowe. Jednę z nich zaczynają C ykasy, po nich idzie Gingko, dalej Cephalotaxus ku reszcie cisowatych prowadzi. W śród tych ostatnich Podo- carpus stanowi most, który je łączy z jo- dłowatemi.

Drugi szereg rozwojowy, jeśli przyjmie­

my kwiat tych istot, za utwór pojedyń- czy, t. j. za kwiat, a nie kwiatostan—po­

czynają cyprysow ate starszego typu, którego resztki widzim y w wym ierają­

cych dzisiaj Sekwojach i Taxodiach. One to prowadzą nas ku przedstawicielom generacyi młodszej, której poprzednicy wydali ze sw ego łona ostatnią linię bo­

czną w postaci Ephedraceae.

T ego rodzaju pojmowanie rzeczy za­

mykające Sekw oję, Taxodium i Krypto- meryę w obrębie cisowatych w szerszem tego słow a znaczeniu, oparte zostało bynajmniej nie na morfologicznych sto­

sunkach ich kwiatów, lecz na badaniach t. zw. gametofytu czyli sprzęgorośla.

Tem bardziej zaś zdaje się ono być uza- sadnionem, że jest w najzupełniejszej zgodzie i harmonii z fytopaleontologią.

Gnetum i W elw itschia—nie umieszczo­

ne w ramach zakreślonych powyżej, sta­

nowią dwie nadzwyczaj silnie zmodyfi­

kowane gałęzi, które, pomimo w yso­

ce odrębnych cech swych sprzęgorośli, dostarczają jednak bardzo cennych w ska­

zówek dla zrozumienia woreczka zaląż­

kowego roślin okrytonasiennych.

(8)

56 WSZECHSWIAT N° 4

K ied y pierw szy z powyżej pomienio- nych szeregów, skutkiem pew nych cech organizacyjnych sw ych przedstawicieli, ja k również i kopalnych Pteridosperm ae, dzisiaj już bezzaprzeczenia można połą­

czyć ze skrytopłciowem i naczyniowem i z pomocą najstarszego, a dotychczas je sz ­ cze istniejącego typu C ykasów , drugi ta­

kiego mostu wstecz lub ku dołowi w da­

nym momencie nie posiada.

K ubart niedawno probow ał w yp ro w a­

dzić przodków cypryso w atych z Korda- itów, a próba ta opiera się zarów no na­

danych paleontologii roślinnej, jak ró w ­ nież i wew nętrznej morfologii cypryso­

watych.

Bądź co bądź—jedno je st pewnem , że porów naw cze traktowanie sprzęgorośla (gametofytu) tych ostatnich w raz z na- leżytem uwzględnieniem pozostałych na gonasiennych roślin daje nam klucz do zrozumienia historycznego rozwoju w o ­ reczka zalążkowego istot okrytonasien­

nych. Tem bardziej zaś takie rozumienie sp raw y nabiera pewności, że cypryso- w ate stanowią tę jedyną gałąź nagona­

siennych, która przez Ephedra w ykazuje spokrewnienie z okrytozalążkowem i w o ­ góle, a wszczególności z Casuariną.

Jeżeli zestawim y teraz głów ne punkty rozw ojow e w oreczka zalążkow ego roślin nagozalążkow ych, to zobaczymy, że naj­

bardziej charakterystycznych mamy pięć:

A są niemi:

1) stopniowa redukcya przedrośla;

2) skupianie się rodni w większe ca­

łości—początkowo otaczane przez mniej lub więcej wspólną okryw ę z komórek bielma;

3) zmniejszanie się ilości płodnych rodni;

4) zużytkowanie rodni siostrzanych na cele odżywiania rodni płodnych czyli inaczej zastąpienie o k ryw y z komórek bielma przez o kryw ę z bezpłodnych rodni;

5 ) w ytw arzanie w woreczku komórek nagich.

Stopniow a redukcya przedrośla stano­

w i w rozwoju pędorośli czyli kormofytów ich stałe i powszechne dążenie. Dla w o­

reczka zaś zalążkow ego roślin nagonasien­

nych jest nietylko koniecznym postulatem uzasadnionych poglądów Hofmeistra, lecz stwierdzonym już wielokrotnie fak­

tem; w ięc—też np. najstarsze z istnieją­

cych jeszcze roślin nagonasiennych, C ykasy, posiadają olbrzymie potężne przedrośle, zdolne u C ykas circinalis do w ytw arzania zieleni. Im zaś wyżej po drabinie rozwojowej stąpam y,— idąc ku cisowatym , jodłowatym , cyprysow a- tym, tem drobnieje ono w swych w y ­ miarach. Proces skupiania się rodni przedstaw ia się tak: K ied y Seąu oia dopiero zaznaczać poczyna nieco w yraź­

niejszą tendencyę do skupienia rozpierz­

chłych rodni, u Taxodium znajdujemy je już zebrane razem i otoczone przez jed- nę wspólną okryw ającą w arstw ę komó­

rek. Lecz i ten rodzaj w pewnych ra ­ zach w yjątkow ych dostarcza nam p rzy­

kładów, kiedy oddzielne rodnie odrywają się od tego wspólnego koła. Już jednak od Kryptom eryi począwszy, w szystkie pod tym względem zbadane cyprysow ate za­

chow ują się jednakowo, mianowicie po­

siadają stale jeden zespół rodni.

Co do liczby rodni, to ona w typach starszych dosięga maximum, u młodszych zaś ilość organów tych znacznie maleje.

T a k np. Seąuoia w edług Arnoldiego i Law so n a posiada rodnie liczne, Taxo- dium w edług Cokera 10 do 34 a nawet więcej, Cryptom eria (Lawson) 8— 15, Jun iperus (Hofmeister) 5— 8, Thuja (Land)

2— 6. Ephedra, jak stwierdza Land ma ich 1 — 3, lecz zw ykle dwa "bywają nale­

życie wykształcone. U Ephedra altissi- ma Strasburger znalazł rodni 8, zaś u E. distachya— Porsch tylko 4.

Stopniow ą absorpcyę siostrzanych rod­

ni poraź pierw szy zauw ażył Law son u Seąu oia Sem pervirens i Cryptom e­

ria japonica; Porsch taki sam fakt od­

k ry ł u pomienionej obupłciowej postaci Ephedra distachya. W e w szystkich trzech wypadkach chodzi o rozwojowo rów no­

znaczne rodnie, z których jednak tylko część pewna w ykształca się należycie na organy płodne, kiedy pozostała reszta marnieje płciowo i wspom aga po­

czątkowo w arstw ę okrywającą, a póź­

niej czynność jej całkow icie przejmuje.

(9)

Ns 4 W S Z E C H S W IA T

W zachowaniu się swych protoplastów ja k również i jąder takie zwyrodniałe rodnie różnią się ogromnie od znacznie od nich drobniejszych komórek bielma, natomiast przypominają bardzo rodnie płodne, ustępując im jednak w wielkości, (rys. 4, 5 i 6).

Krańcow y w reszcie etap w rozwoju w o­

reczka zalążkowego roślin nagonasien- nych stanowi tworzenie się nagich komó­

rek. Znany on jest dotychczas u nader w y ­ odrębnionego rozwojow o Gnetum wskutek badań Karstena i Lotsego; u W elwitschii dzięki pracom Strasburgera i Pearsona.

Rys. 4.

Ephedra. — Przekrój podłuż­

ny pokryw y w oreczka zło­

żonej z aseksualnych rodni, poza któremi widać wolne komórki bielma — (według

Porsoha).

Rys. 5.

Ephedra distachya ^ Podłużny przekrój przez zespół rodniowy. Widać tylko jednę pło­

dną rodnię z jej kom órką jajow ą (fci) i licznemi komórkami szyj- kowemi (be), otoczony przez po­

krycie z rodni uwsteczniowych (st. a.). Te ostatnie są różnej wiel­

kości i zaw ierają od 1 do 3 jąder (według Porscha).

Rys. 6 Ephedra distachya ^

W ykszałcona komórka jajowa; bk — jej jądro brzuszne, ek— jądro jajowe.

3. Komórki pokryw owe przekształ­

cone z rodni; 2 — komórka dwują- drowa.

Komórka trójjądrowa.

(według Porscha).

W zupełnej też zgodzie ze sw ą pier­

wotną rolą posiadają one często więcej aniżeli jedno jądro; czasami mają tych homologonów jąd ra kanałow ego resp.

szyjow ego — 2 a czasami 4 (rys. 4, 5 i 6). Pierw sze jednak momenty roz­

w ojow e tego rodzaju rodni, jak to już wyżej wspomniano, a co wyraźnie stw ier­

dził Law son, niczem się nie różnią od pozostałych macierzystych komorek rod­

ni właściw ych.

Zdaniem Porscha badania przyszłe nad innemi przedstawicielam i cyprysowatych takie same stosunki również w ykryć po­

winny. Niezwykle doniosłe znaczenie filogenetyczne takiego zwyrodnienia rod­

ni, jak przypuszcza powyższy autor, tkwi w tem, że przez zużytkowanie ich pla­

stycznego zasobu do odżywiania rod­

ni płodnych ułatwione zostało uwstecz- nienie przedrośla, sprawa tak bardzo charakterystyczna w postępowym roz­

woju woreczka zalążkowego roślin nago- nasiennych.

Pięć tych faz rozw ojow ych nie stano­

w i w śród nagonasiennych doby obec­

nej własności jednego choćby szeregu rozwojowego, lecz przeciwnie do różnych należy typów. Jeśli jednak przypuścimy, że skupi je w sobie jedna jak aś postać, to otrzymamy woreczek zalążkowy o za­

nikłem przedroślu i szczątkowej rodni złożonej z 4 komórek nagich: 2 szyjo­

wych, jednej jajow ej i jednej brzusznej.

Zw ykle jednak dla powodów wyłuszczo- nych poniżej ilość rodni wynosi 2, a mo­

gą one lóżnie względem siebie spoczy­

wać Albo leżą tuż obok siebie (rys. 7.— 5,) albo jedna z rodni leży pod drugą z jej boku lub wreszcie obie rodnie leżą na dwu przeciwnych sobie krańcach w o ­ reczka zalążkowego (rys. 7.—6. i 8). Ten ostatni wypadek, jak to widać odrazu, stanowi typ normalny dla roślin okryto- zalążkowych i daje się wytłum aczyć w sposób następujący:

T}^powy woreczek zalążkowy roślin

i okrytonasiennych składa się z 2 biegu­

(10)

58 WSZECHŚWIAT JMa 4

nowo przeciw nych sobie grup kom órko­

w ych czyli rodni (archegonia) o 4 komór­

kach resp. jądrach, mianowicie o 2 ko­

mórkach szyjow ych, o komórce jajow ej i komórce kanałowej brzusznej. Komórki szyjow e rodni górnej to syn ergid y, ko­

m órka kanałow a brzuszna — a raczej je j marna resztka, to górne biegunowe jądro woreczka. W rodni dolnej albo inaczej t. zw. antypodach—jedna komórka stanowi zw yrodniałe jaje , dwie drugie komórki szyjkow e, a biegunowre jądro dolne— to komórka kanałowa brzuszna.

1. Typ najstarszy rozw inięty jeszcze u Seąuoia Licz­

ne rodnie; każda z nich posiada w łasną okryw ę (a).

Łagiewka pyłkow a (ps) zwykle zapładnia jednę rodnię, czasami (z lewej stro n y u dołu) tylko 2;

bk—jądro brzuszne, kanałowe, d —w arstw a o kry­

w ająca rodnię, ek— jądro jajowe, c s —komórka ja ­ jow a, bs —komórka szyjkowa, p —przedrośle, p s — łagiewka pyłkowa.

2. Typ cyprysow atych. Skupienie rodni o wspólnem pokryciu. Łagiewka norm alnie zapładnia dwie rodnie.

3. Ephedra. Liczba rodni znacznie zredukow ana. Ro­

dnie bezpłodne (st. a.) stanowią wspólną okrywę dla rodni płciowych. Łagiew ka zapładnia 2 rodnie.

4. Hy£>otetyczna faza przejściow a bez przedrośla ze zredukow aną do 3 liczbą rodni. Łagiewka przypu­

szczalnie zapładnia też po 2 rodnie.

5. U stalona liczba rodni. Jest ich 2, z których każda posiada 2 komórki szyjkow e t . zw. synergidy, jaje (cs) z jądrem swem (bk) i jądrem kanałowem brzusznem (ck), Ten typ występuje u Balanophora.

Łagiewka zapładnia rodnie 2.

6. Dwie rodnie biegunowo położone. Łagiew ka prze­

nika przez rodnię dolną t. zw. antypody. Typ Ca- suarina i C arpinus (grab).

7. Jak wyżej Łagiewka jednak om ija rodnię dolną 1 sięga rodni górnej. Typ Alnus (olcha).

8. N orm alny woreczek zalążkow y pokrytonasiennych z łagiewką, u rodni górnej,

9. Tylko górna rodnia w oreczka rozwinięta; i —zm ar­

niałe jąd ro dolnej niew ykształcającej się rodni.

| Pow yżej wyłuszczone pojmowanie

| spraw nietylko, że znajduje sobie po­

parcie w fizyologicznych czynnościach poszczególnych składowych części w o­

reczka zalążkowego, ale również tłuma­

czy nam ono ogólną liczbę (8) elemen­

tów woreczka, jak też i zupełną równo- w artościowość obu jego połówek. Dalej daje nam należytą podstawę do zro­

zumienia filogenezy aktu i produktów zapłodnienia podwójnego.

Poniew aż przypuściliśm y, że mogą istnieć 3 kategorye rozmieszczenia rodni w woreczku, więc nasuw a się teraz py­

tanie, czy jednak coś podobnego wogóle istnieje w śród w spółczesnych nam ro ś­

lin okrytonasiennych: P ierw szy w yp a­

dek stw ierdziły badania Treuba, Lotsego i van Tieghem a dla Balanophora elongata, B. globosa, B. indica, Rhopalocnemis phąlłoides. Drugi zaś znalazł Treub — u Casuarina-.

A teraz pozostaje jeszcze uzasadnić należycie hypotezę powyższą, której słuszność stw ierdza zarówno ontogeneza, jak o też i czynności fizyologiczne składo­

wych części woreczka zalążkowego.

W dodatku zaś rzuca ona jasne światło na szereg spraw takich np., jak dziewo- rodztwo bielma, w ielozarodkow ość i cha- lazogamię.

Ontogeneza woreczka jest spraw ą na­

leżycie już w yśw ietloną przez dawniej­

sze i nowe a zawsze klasyczne prace Edw . Strasburgera, poza któremi mamy jeszcze szereg drobiazgowych dociekań botaników innych. Dzięki im wiemy, że pierwotne jądro woreczka (rys. 8.— 1.) dzieli się na dwa nowe w ędrujące ku przeciwnym jego biegunom. Każde z tych jąd er stanowi zaczątek owych czteroko- mórkowych grup, z których górna nosi nazw ę aparatu jajow ego, dolna zaś — antypodalnego. T a zatem tak ścisła póź­

niej biegunowość obu rodni znajduje

swój w yraz już po pierwszym podziale ją ­

dra m acierzystego. T rz y dolne jądra i trzy

górne otrzymują pokrycia z plazmy i

błony, pozostałe zaś dwa w ędrują ku

środkow i woreczka i tu wcześniej lub

później łączą się w jedno t. zw. wtórne

jądro woreczka. Obie zatem grupy czyli

(11)

JSis 4 W S Z E C H Ś W IA T 59

Rys. 8.

1— 7. Rozwój stopniowy woreczka, zalążkowego u Al- lium fistulosum (w. Strasburgera).

8. Trzeci podział w woreczku zal. u Lilium philadel- phicum (w. C outlera).

9. Dwa górne wrzeciona trzeciego podziału w w o­

reczku zal. Erythronium albidum* (w. Schaffnera).

10. Trzeci podział w wor. zal. U Ranunculus multifi- dus (w. Coutlera).

rodnie pow stają zupełnie identycznie, ontogenezą stwierdzając teoretycznie w y­

maganą przez założenie nasze równo- wartościowość sw ego położenia i roz­

woju, Rozw ój woreczka mówi nam jednak jeszcze daleko więcej na korzyść przytoczonej powyżej hypotezy. Bo oto stanowisko wrzecion, poprzedzających powstanie obu grup rodni roślin o k ry­

tonasiennych, zupełnie jest takie samo jak u roślin nagonasiennych.

U tych ostatnich powstanie rodni zaczyna się od w ydan ia przez m acierzy­

stą komórkę — komórki szyjow ej (rys, 9.— 1 .— 2). W rzeciono tego podziału le­

ży równolegle do długiej osi rodni (rys.

10.— 2). D rugi krok stanowi podział ko-

Rys. 9.

Rozwój rodni u Dioon (w. Chamberlaina).

1. Inicyalna komórki rodni.

2. Pierwszy jej podział; w górze kom órka szyjkowa, u dołu jaje.

3. Podział drugi daje 2 komórki szyjki.

4. Podział trzeci u szczytu ja ja wydaje jądro kanało­

we brzuszne i jadro jajowe.

mórki szyjowej na 2, a wrzeciono tego podziału jest prostopadłe do poprzed­

niego (rys. 9.— 3. i 10.— 3). Tymczasem podział 3, którego produktem jest jaje i komórka brzuszna, odbywa się najczę­

ściej skośnie w stosunku do podłużnej osi rodni (fig. 9.—4. 10.—4).

Rys. 10.

1 —4. Schemat rozwoju rodni nagonasiennych.

4 —8- Schemat rozwoju rodni v. aparatu jajowego u . pokrytonasiennych (według Porscha).

Tak w ięc u nagonasiennych o 2 ko­

mórkach szyjkow ych dwa po sobie na­

stępujące podziały idą prostopadle do siebie, a stosunek ten powtarza się czę­

sto i w ontogenezie woreczka zalążko­

w ego okrytonasiennych (rys. 8.— 8.— 10).

Stwierdzenie faktów tych zawdzięczamy Strasburgerow i, który je poraź pierw ­ szy zauw ażył w roku 1878 i 1879 u Mo- notropa hypopitys i Allium fistulosum.

Badania późniejsze stw ierdziły takie sa­

me stosunki u innych okrytonasiennych, jak np. u Lilium philadelphicum, u Ranun­

culus multifidus, Erythronium ameri- canum i innych. Możnaby zrobić za­

rzut, że popieranie założenia na zasa­

dzie układu wrzecion jest conajmniej nieuzasadnione, gdyż układ ten w arun­

kuje mechanika rozwoju— odpowiedzieć jednak na to można, że stosunki pow yż­

sze wrzecion spotykamy co praw da u wielu bardzo roślin nagozalążkowych, lecz nie u wszystkich, a przynajmniej nic o tem z badań odpowiednich nie wiemy.

Ten w zgląd w łaśnie przem awia za tem, że mamy tu do czynienia nietylko z czynnika­

mi natury mechanicznej, a to tembardziej, że postać młodego woreczka w okresie dwujądrowym ogromnie jest jednorodna u przedstawicieli najrozmaitszych grup sobie pokrewnych.—Dalej należy poło­

żyć nacisk i na to, że drugi i trzeci po­

(12)

60 WSZECHSWIAT JV° 4

dział odbyw ają się nie powoli, nie na­

stępczo, lecz równocześnie, że przeto ich wrzeciona ze w zględów przestrzennych m ogłyby układać się rów nolegle do sie­

bie. Jeśli jednak dla uzasadnienia teo­

ryi pochodzenia rodni może być rzeczą podrzędną, czy stanowisko wrzeciona w tak bardzo zmienionym i zredukow a­

nym woreczku roślin okrytonasiennych w ogóle zgadzać się będzie z homolo- gicznemi zjawiskami u nagonasiennych, to jednak spraw ę tę można tylko w y tłu ­ m aczyć, jako rzecz odziedziczoną — a na tyle ważną, że zadaniem prac przyszłych powinno być jej należyte a wszechstron­

ne w yjaśnienie. Posłuchajm y teraz co mówi nam zachowanie się czynnościowe elementów w oreczka zalążkow ego na korzyść poglądów dr. Porscha.

według dr. Ottona Porscha podał w zarysie

Z . Wóycicki.

(c. d. n.)

S p r a w o z d a n i e .

Dr. Robert Bonnet „Lehrbuch der Entwicklungsge- schichte". Berlin. 1907. Stronic V I-|-427. 341 rysun­

ków w tekście.

K siążk a ta stanowi poniekąd wydanie nowe, acz zasadniczo przerobione i znacz­

nie powiększone — „Zasad em bryologii zwierząt dom owych” tegoż autora, w y ­ danych przed kilkunastu laty. W obec­

nej postaci książka ta ma stanowić prze- dewszystkiem podręcznik dla studentów m edycyny, to też uwzględnia niemal w y ­ łącznie em bryologię człowieka i ssaków.

Już na wstępie autor powiada, że prze­

konał się, iż słuchacz (medycyny) tem- bardziej się interesuje rozwojem zwierzę­

cia, imbardziej jest ono do człowieka zbliżone, to też opuszcza tu zupełnie np.

rys rozwoju ryb spodoustych, których em bryologia posiada tak doniosłe zna­

czenie teoretyczne. Pozatem jest to nie­

wątpliwie jeden z najlepszych podręczni­

ków em bryologii, jakie ukazały się w czasach ostatnich: jasny, przystępny wykład, obfitość wprost doskonałych, a w znacznej części oryginalnych rysun­

ków, ora,' układ m ateryału nader kon­

sekw entny—zapewniają książce Bonneta miejsce poczesne wśród innych tegoż ro­

dzaju.

Część pierwsza (str. 40) zawiera zarys

budowy i rozwoju produktów płciowych, dojrzewania i zapłodnienia. Em bryogenii autor pośw ięca około 100 stronic, po­

czerń idzie bardzo obszerny opis błon płodowych. D ruga połowa książki (str.

235—458) poświęcona jest organogenii.

Pozwoliłbym tu sobie zwrócić uwagę na parę niedokładności, odnoszących się do rozwoju... kurczęcia. Oto rys. 65A — przedstawia zarodka kurzego w stadyum brózdy pierwotnej -—■ stanowiącego nie­

chybnie formę potworną: anormalne zgru­

bienie brzegów brózdy, oraz pęcherze w polu ciemnem napotykałem jedynie w przypadkach w ylęgania przerywanego, normalnie nie napotykają się te cechy nigdy. R y s . B (str. ę 5) bynajmniej nie może być uważany za „typow y” : postać pola przezroczystego rzadko byw a taką, jak tu widzimy, w dodatku widoczną jest tu anomalia, .którą przed rokiem przeszło opisałem jako „parablast podzarodkowy” . T ak głębokiego wpuklenia w okolicy przedniej brózdy pierwotnej, jak ą widzi­

my na rys. 66 (str. 96) — normalnie nie napotykam y: występuje ono w przypad­

kach anormalnych, bardzo rzadkich, przy­

pom inających „prostom ę” gadów. To ustawiczne powtarzanie się w najnow­

szych podręcznikach em bryologii p o­

twornych zarodków kurczęcia, przedsta­

wionych, jako normalne i „typow e” (np.

anormalny zarodek Rtickerta w ostat- niem wydaniu „Zasad em bryologii”

O. H ertw iga) — dowodzi konieczności gruntownego przerobienia raz jeszcze historyi rozwoju zarodka kurzego —•

w krytycznem oświetleniu badań nad je ­ go wahaniami indywidualnemi i ano­

maliami.

D r. J a n Tur.

Kronika naukowa.

— Największe wzniesienie nad po­

ziom gruntu.

Największą wysokość, do jakiej zdołał kiedykolwiek wznieść się wytw ór rąk ludzkich, osiągnął balon regestracyjny, wypuszczony w Hamburgu 3-ego sierpnia 1905 roku, który wzniósł się na 25 800 metrów; do owego czasu największa wysokość, osiągnięta przez podobny przyrząd, wynosiła 22 290 me­

trów (4 grudnia 1902). W ydany obecnie numer Sprawozdań międzynarodowej ko- misyi aeronautyki naukowej zawiera na­

stępujące dane, dotyczące temperatury

i wilgotności wzgdędnej:

(13)

JSr» 4

WSZECHŚWIAT

61

N a wysokości 140 metrów 1640 „

37io 4120 5130 14490 15000 „ 19000 „ 22000 „ 25000

Tem peratura -fi6 ,8 0

+ 14,2 + 3,7 + 3.4 + 0,1

— 62,7"

— 58.0

—49,4

—47,3

— 40,0

T ablica ta dowodzi w sposób wyraźny istnienia w arstw y cieplejszej w najw yż­

szych przestworach atmosfery, warstwy, która b yła już obserwowana i w czasie innych wzlotów. N a wysokości 14 490 me­

trów temperatura osiągnęła minimum, poozem wzrastała stale, aczkolwiek nie­

prawidłowo, a po dalszych u 400 m wznoszenia się wzrosła o 17,3°. Tym sposobem nabywam y poraź pierwszy w yo­

brażenia o wielkiej potędze górnej warst­

w y ciepłego powietrza, potędze, której dotąd nie domyślano się nawet. W ilgot­

ność względna, która na powierzchni ziemi wynosiła 88°/0, osiągnęła minimum, równe 29°/„ już na wysokości 4950 me­

trów, poczem aż do wysokości 7000 wzra stała (do 45(>!0) a począwszy od 10 000 me­

trów, pozostała już prawie niezmienną, wahając się pomiędzy

3 7 %

a 42°|0.

Naturw. W ochenschr. 5 stycznia 1908 r.

S . B.

— Papier japoński jako owinięcie dla termometru wilgotnego.

W jed­

nym z ostatnich numerów „Journ. of the meteor, soc. of Ja p a n ” wydrukowany został interesujący artykuł T. Okady o obchodzeniu się z psychrometrem. Już Edelmann wykazał, że substancya owi­

nięcia wpływa dość znacznie na stan termometru wilgotnego. Ostatnio prof.

Tanakadate wykonał szereg doświadczeń z różnemi owinięciami i doszedł do wniosku, że papier japoński, zwany Yoshi- nogami i w yrabiany z łyk a specyalnego gatunku drzewa morwowego, najlepiej nadaje się do owinięcia wilgotnego ter­

mometru. Papier ten można nawet podobno zmieniać codziennie, bez najmniejszego przytem skoku we wskazaniach termo­

metru.— Okada w ykonał nadto doświad­

czenia, z których wynika, że termometr wilgotny, owinięty w ów japoński papier, znacznie jest czulszy od termometru z owinięciem muślinowem; w temperatu=

rach niżej o° wskazania pierwszego ter­

mometru znacznie bardziej są zgodne ze wskazaniami hygrometru włosowego, niż — termometru drugiego. Papier ja ­ poński ma zachowywać swe zalety we wszystkich klim atach.—Znane są wielkie

trudności, nastręczające się w w ybo­

rze odpowiedniego owinięcia dla wilgot­

nego termometru; dlatego też praca Tanakadata i Okady stanowi duży krok naprzód na drodze do lepszego i ogól­

niejszego stosowania psychrometru.

(Meteor. Zeitschr. VII, 1907).

L. H.

— W p ły w ciężkości na wydziela- nie się radyoaktywności indukowanej.

Przed kilku laty Piotr Curie zauważył, że jeżeli emanacya radu znajduje się w naczyniu zamkniętem, którego ściana wewnętrzna pokryta jest fosforyzującym siarczkiem cynku, to świecenie tej sub- stancyi pod wpływem emanacyi ześrod- kowywa się na dnie naczynia w postaci plam. Jeżeli odwrócimy naczynie tak, żeby jasna plama znalazła się u góry, to plama ta zanika stopniowo, a jed ­ nocześnie u dołu powstaje nowa p la­

ma jasna, której położenie nie zależy o ile się zdaje, od żadnych warunków zewnętrznych i jest uwarunkowane w y­

łącznie oryentacyą naczynia. W obec tego można było sądzić, że przyczyną zjawiska jest kurz, który w zetknięciu z emanacyą nabiera aktywności i powoli opada na dół. Pani Curie postanowiła sprawdzić tę hypotezę zapomocą nastę­

pującego doświadczenia,

Do klosza z emanacyą wprowadziła ona kilka par jednakowo oddalonych od siebie płytek równoległych, z których jedne ustawione b y ły poziomo, inne zaś pionowo. Z pomiędzy powierzchni tych płytek tylko powierzchnie, do siebie zwrócone, m ogły nabierać aktywności, ponieważ powierzchnie zewnętrzne za­

bezpieczone b y ły płytkami metalowe­

mu Em anacyę, wytworzoną z roztworu

° ,°5 grama chlorku radu, wprowadzono do klosza w ilości odmierzonej. Po dwu lub trzech dniach, gdy już osiadła ra- dyoaktywność indukowana, emanacyę usunięto i zmierzono aktywność oddziel­

nych płytek na podstawie wielkości prądu nasycenia z uwzględnieniem jej zmniejszania się z biegiem czasu. W pływ temperatury był wyłączony.

Okazało się wtedy, że wszystkie płyt­

ki pionowe oraz wszystkie te poziome,

które zwrócone b yły na dół, posiadały

w razie powierzchni równych aktywność

jednakową, płytki natomiast poziome,

zwrócone do góry, miały aktywność

dwa do pięciu razy większą, jakgdyb y

aktywność indukowana zawieszona była

w gazie i stopniowo opadła na dół. Ze

aktywność ta zachowuje się jak ciało

stałe i że tworzy się w gazie w postaci

niesłychanie rozdrobnionej, a potem osia­

(14)

62 W S Z E C H Ś W IA T Ns 4

da na sąsiednich ciałach stałych, o tem już wiedziano. Chodziło o dowiedzenie się, w jaki mianowicie sposób substancya ta tworzy w gazie aglom eraty, o tyle ciężkie, że mogą spadać na dół.

Można było pom yśleć, że cząsteczki kurzu są temi jądram i, dokoła których następuje zbijanie się. Obecność pow ie­

trza okazała się niezbędną, albowiem opadanie aktywności indukowanej nie od­

byw ało się, g d y ciśnienie zmniejszono do dwu lub trzech centymentów. Pani Curie postarała się uwolnić od kurzu za­

równo powietrze, wpuszczane do klosza po uprzedniem opróżnieniu go, jak i wpro­

wadzaną następnie emanacyę, ale prze­

bieg zjawiska nie uległ wskutek tego zmianie. Natomiast warunkiem niezbędnym dla opadania aktywności indukowanej okazała się obecność pary wodnej, w po­

wietrzu bowiem zupełnie suchem zjawisko nie w ystępow ało wcale. To samo stw ier­

dzono po zastąpieniu powietrza dwutlen­

kiem w ęgla lub wodorem: w gazie su­

chym zjawiska nie otrzymano. Ilość pary wodnej, niezbędnej do w yw ołania zjaw i­

ska w silnym stopniu, jest, o ile się zda­

je, dość znaczna.

Natężenie zjawiska wzrasta ze stopniem koncentracyi em anacyi a także z odle­

głością płytek— to ostatnie jednak tylko do pewnej określonej granicy. W razie małych bardzo odległości (2 milimetry) zjawisko nie występuje wcale. W ytw orze­

nie pola elektrycznego w przestrzeni po- międzi płytkam i może zamaskować pro­

ces opadania. P łytka, naładow ana odjem- nie, jest zawsze znacznie aktywniejsza od płytki, naładowanej dodatnio i to zarówno na powierzchniach zwróconych na dół, jak i do góry.

Naturw. Rund. 28 listopada 1907 r.

S. B.

— Zegar radowy. Przyrząd ten, skon­

struowany w Instytucie inżynierów-elek- trotechników w G lasgow ie podług w ska­

zówek R o b erta Strutta, przedstawia się w postaci zbiornika szklanego, możliwie dokładnie opróżnionego, w który wcho­

dzi rureczka szklana, umocowana na sztabce kwarcow ej a napełniona brom kiem radu. Rureczka ta na stronie zew­

nętrznej powleczona jest w arstw ą prze­

wodzącą soli fosforow ej i zakończona u dołu dwoma listkami złotemi. Skut­

kiem promieniowania radu listki te ładują się i oddalają się od siebie, dopóki, doszedłszy do pewnych określonych pun­

któw, nie natrafią na dwa kontakty m e­

talowe, na których w yładow ują się, po­

czem opadają i cały proces powtarza się na nowo. Czas ładowania, t. j. czas

pomiędzy dwoma kclejnemi w yładow a niami, wynosi ściśle 3 minuty, 15 sekund.

D ługość okresu ładowania zależy z na­

tury rzeczy od siły emanacyi radu, t. j.

od jego aktywności. Przez dłuższe obser­

wowanie przyrządu stwierdzono, że z b ie­

giem czasu okres ładowania wydłuża się, co św iadczyłoby o zmniejszaniu się aktywności radu.

R. f.- E. u M

A . D-wicz.

— Sk ład chemiczny meteorytu, któ­

ry spadł w dniu 30 kwietnia 1906 r. oko­

ło N ew -Yersey, podał dr. E. Goldsmith w sprawozdaniach, ogłaszanych przez instytut Franklina. A naliza chemiczna wykazała, że meteoryt zawiera 44,36 czę­

ści żelaza, 42,80 części krzemionki, 4,18 glinki, 2,00 tlenku niklu, 1,90 dwutlenku tytanu i 1,84 części węgla.

(N aturę 12. XII. 07).

IV . IV .

— Praca, w ykonyw ana podczas mó­

wienia. W zeszycie ostatnim spraw o­

zdań paryskiej „Societe philomathiąue”

znajdujemy nader ciekawą notatkę p. E.

M aragea, o wynikach jego poszukiwań nad ilością pracy, wykonywanej podczas mówienia przez mówców o różnych dłu­

gościach strun głosowych. Dodajmy, że dr, M arage pracuje już od lat wielu nad fizyką i fizyologią głosu i jest autorem nader licznych rozpraw w tym przed­

miocie.

Posługując się „mówcą sztucznym”—•

syreną, w ydającą samogłoski — autor przekonał się, że głos basow y winien wykonać od 7 do 16 razy większą pracę, aniżeli głos barytonowy lub tenorowy, aby wywrzeć to samo wrażenie słucho­

we. W artość pracy mierzy się iloczy­

nem V H (V—objętość powietrza w yda­

nego przez płuca w ciągu czasu określo­

nego, pod ciśnieniem H).

U osobników normalnych V oznacza się w sposób nader łatw y zapomocą spi­

rometru, lecz niepodobna zmierzyć H, gdyż należy tu zmierzyć ciśnienie po­

wietrza w tchaw icy —- poniżej głośni.

Trudność tę autor usunął, przeprowadza­

jąc swe badania nad dwoma osobnikami, z których jeden miał krtań usuniętą drogą operacyjną, drugi zaś— o strunach głosow ych normalnych—m iał rurkę prze­

prowadzoną do tchawicy.

Okazało się, że ciśnienie powietrza waha się w granicach 100—200 mm (ma­

nometru wodnego). P raca fonacyi waha

się olbrzymio skutkiem znacznych różnic

w ilości w ydychanego powietrza (od 300

litrów na godzinę—krtań naturalna, aż do

Cytaty

Powiązane dokumenty

Forever Living Products jest dzisiaj najwi´kszym na Êwiecie dostawcà mià˝szu aloesowego i wed∏ug listy Fortune 500 najwi´kszym prywatnym przedsi´biorstwem w Arizonie.. Jak

Aleksandra Kusińska, Mieszkanka DPS Dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Strzelcach Opolskich oraz kierownik i mieszkańcy strzelec- kiego Domu składają serdeczne podziękowania

Forever Living Products jest dzisiaj najwi´kszym na Êwiecie dostawcà mià˝szu aloesowego i wed∏ug listy Fortune 500 najwi´kszym prywatnym przedsi´biorstwem w Arizonie.. Jak

7RPRMHī\FLHRGFVHULDO .REUDRGG]LDâVSHFMDOQ\ RGFVVHULDO 1DVK%ULGJHV RGFVVHULDO 1DVK%ULGJHV RGFVVHULDO 1DSLVDâDPRUGHUVWZR RGFVVHULDO .REUDRGG]LDâVSHFMDOQ\ RGFVVHULDO

Podaj nazwę kategorii znaczeniowej rzeczowników pochodnych, do której należy rzeczownik czytelniczka i podkreśl jego formant, a następnie za pomocą tego samego formantu

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

W matematyce natomiast, akceptując osłabiony logicyzm, uznawał możliwość sprowadzenia jej pojęć (pierwotnych) do pojęć logicznych - przy niesprowadzalności

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje