• Nie Znaleziono Wyników

Ekran i widz: Koniec sezonu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ekran i widz: Koniec sezonu"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosław Derecki (md)

EKRAN I WIDZ: KONIEC SEZONU

W Kazimierzu nad Wisłą deszcz leje jak w całej Polsce; w mieszkaniach zimno, w kawiarniach i restauracjach napastują ludzi natrętnie Cyganki-wróżki i może dlatego punktem zbornym bywalców renesansowego miasteczka stało się kino. Grają po trzy seansy dziennie, a na każdym frekwencja murowana.

Nie bez znaczenia, oczywiście, jest sprawa repertuaru, a ten został dobrany jakby w przewidywaniu deszczowej pogody: prawie codziennie prażymy się razem z wyjącymi Indianami w promieniach słońca stojącego nad prerią. Jednego dnia przewodzi nam „Ulzana - Wódz Apaczów”, innego „Unkas - ostatni Mohikanin” pędzący na czele Rumunów przybranych w orle pióra, bo tak naprawdę to film kręcony, przez bratnią kinematografie gdzieś na równinach naddunajskich, wreszcie włóczymy się z „Old Shatterhandem” w towarzystwie dziarskich traperów –Jugosłowian po górskich bezdrożach Serbii i Dalmacji.

Jerzy Niecikowski skarży się w jednym z wakacyjnych numerów „Filmu”, że przeszkadza mu w pisaniu felietonu pracująca za oknem kosiarka. Szczęśliwy! Kosiarka oznacza pogodę.

Mnie przeszkadza w pisaniu ulewa bębniąca w szyby okienne, a w dodatku uszy mam wciąż pełne wojennych okrzyków naddunajskich Indian…

Ale oto w repertuarze kina następuje pewna odmiana: „Gorące polowanie” – japoński

film w reżyserii Junya Sato, twórcy średniego pokolenia, specjalisty od sensacyjnych

dramatów. Jego „Superekspres w niebezpieczeństwie” i sprowadzone do Polski „Gorące

polowanie” były w Japonii przebojami kasowymi ubiegłego sezonu. Widocznie Japończyków

takie rzeczy chwytają; my w Kazimierzu jakoś „Gorącym polowaniem” nie zdołaliśmy się

zachwycić. Może dlatego, że po szeregu europejskich filmów, udających filmy amerykańskie,

mieliśmy stanowczo dosyć podobnych eksperymentów. A przecież reżyser dobrze nagłowił

się, żeby swoje dzieło nafaszerować sytuacjami na miarę… trzeciorzędnych amerykańskich

filmów sensacyjnych… Oto szlachetny prokurator z Tokio staje pod zarzutem gwałtu, a

następnie – morderstwa. Oczywiście „dowody winy” zostały sfingowane przez szukających

zemsty na prokuratorze ohydnych złoczyńcach i musi on sam – uchodząc ścigającej go policji

– dać świadectwo prawdzie. W tym celu umyka licznym obławom, a po drodze walczy z

ogromnym niedźwiedziem, uwodzi w skalnej pieczarze piękną córkę hodowcy wyścigowych

(2)

koni, w ciągu pięciu minut uczy się prowadzenia samolotu i to tak dobrze, że łatwo ucieka ścigającym go wojskowym odrzutowcom, znajduje schronienie u prostytutki, udaje wariata w nowoczesnej klinice psychiatrycznej, aby wreszcie wpaść na trop złowrogiego gangu, który przy pomocy specjalnych pigułek robi z intelektualistów bezmyślnych debili. Oczywiście wszystko kończy się happy endem i prokurator prowadzi swoją ukochana już nie do oślizłej pieczary, ale do nowoczesnego, tokijskiego mieszkania. Sensacja została przyprawiona szczyptą „filozofii”, że to prawnik na własnej skórze przekonuje się, iż często ścigany jest też człowiekiem i to nieraz niewinnym. A także, że prawo bywa bezsilne wobec matactw wielkich spółek akcyjnych lub koncernów. Ale widz przyjmuje owe „odkrycie” dość obojętnie, entuzjazmując się już raczej niekłamaną urodą czarnowłosej, filigranowej Ryoko Nakano (filmowej Mayumi).

Tymczasem Amerykanie, szczególnie twórcy westernów, coraz częściej zaczynają popadać w fascynację Krajem Kwitnącej Wiśni. Był już film „Samuraj i kowboje”, a teraz Tom Laughlin nakręcił „Mistrza rewolweru”, w którym, w scenerii wczesno dziewiętnastowiecznej Kalifornii, bohater równie zręcznie operuje wielkokalibrowym bębenkowcem jak i … samurajskim mieczem. Film nierówny; interesujący w zamyśle, ale przeładowany okrucieństwem. Zbyt wolna narracja, zamieniająca się w ekranową nudę.

Ratują „Mistrza rewolweru” piękne zdjęcia, chociaż krajobraz, morze, wschody i zachody słońca są dziwnie „japońskie” i wychodząc z kina ma już człowiek wszystko pomieszane w głowie: nie jest pewny, czy znajduje się w kramie samurajów, w zielonej Kalifornu czy na kazimierskim Rynku. Tym bardziej, że u wyjścia stoi kierownik kina, Józio Miłosz, z twarzą spaloną na ciemny brąz. No tak, ale on był tego lata w Hiszpanii, piekł się w słońcu Barcelony i Madrytu a chłodził - w falach Morza Śródziemnego.

Koniec lata, koniec sezonu filmowego. Nadchodzi wrzesień. Modlimy się o słoneczną pogodę i o lepsze zakupy filmowe.

Pierwodruk: „Kamena”, 1977, nr 18, s. 14.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kiedy wizerunek szlachetnego Toma Mixa zaczął już u widza budzić tylko uśmiech politowania, gdy zza oblicza nieustraszonego Ringo Kida wychynęła zmęczona,

A może jest na odwrót: może Polański nigdzie nie potrafi się przystosować.. W jednym z październikowych numerów „Filmu” Jerzy Niecikowski odmawia filmom

Bo - twierdzą przeciwnicy „Kabaretu” - Bob Fosse poświęcając tyle uwagi dekadenckiej części społeczeństwa niemieckiego, tyle wysiłku wkładając w ukazanie

Na Bergmana jako na swego mistrza powołuje się nieraz zresztą Barbara Sass.. A nawet wygłasza takie

Trzeba ratować kasę… Więc załóżmy sobie od razu, że polski filmowy wrzesień rozciągnie się nam na cały rok, chodząc bokami po kinach, po przedpołudniowych

A może też chce zaciągnąć się głęboko atmosferą Polski dzisiejszej, nie: popaździernikowej lecz - posierpniowej, może tutaj właśnie szuka rozpędu do

Znamienna w tym względzie jest w „Pięciu łatwych utworach” scena z dwiema hippieskami, które „Bobby” podwozi autostopem na Alaskę: ich niekończące się, w kółko

Ale to wcale nie przeszkadza, że „Rodeo” - nie będąc dziełem odkrywczym - jest filmem pasjonującym, posiadającym wartki tok narracji, a przede wszystkim