• Nie Znaleziono Wyników

I. LISTY DO INSTYTUCJI I OSÓB ŚWIECKICH1. Do Komitetu francusko-polskiego w Paryżu

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "I. LISTY DO INSTYTUCJI I OSÓB ŚWIECKICH1. Do Komitetu francusko-polskiego w Paryżu"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

I. LIST Y DO IN STY TU C JI I OSÓB ŚW IECKICH

1. D o K om itetu francusko-polskiego w Paryżu

Rkps B ibl. Nar., zb. R apperw il. 419.1 Druk. u Marii W i n o w s k i e j , F rere A lb ert ou la fa c e aux outrages, Paris [1953] s. 21.

A Messieurs les mem bres du Com ite Franco-polonais a Paris.

Paris, le 31 Mai 1864 Messieurs.

J"ai servi la cause de l"independence de ma patrie sous les ord- res et dans le detachem ent du C olonel Chmieleński. Le 1-er Oc- tobre 1863 j'e te grieveinent blesse a M ełchow ou j lai perdu ma jam be gauche.

A pres etre venu a Paris p ou r consulter les celebres chirur- giens de cette ville, je me trouve presentem ent prive des fonds — ce qui me pousse a Messieurs et les prier de vou loir bien m ’ accor- der quelque somme, si le Comite dispose de ses fonds a cet egard.

Y euillez Messieurs reęevoir Tassurance de ma distinguee eon- sideration, et accepter mes fraternelles salutations.

(— ) Adam Chmielowski R eęu de M. V avin cinąuante fr. Paris 1-r Juin 1864

(— ) Adam Chm ielowski [Przekład polski]

D o człon ków K om itetu Francusko-polskiego w Paryżu.

Paryż, 31 maja 1864 Panowie.

W alczyłem o niepodległość m o je j O jczyzny p od rozkazami i w oddziale pułkow nika Chm ieleńskiego. Dnia 1 października 1863 roku zostałem ciężko ranny p od M ełchow em , gdzie straciłem lewą n°gę-

P o przybyciu do Paryża w celu zasięgnięcia porady u sław­

nych chirurgów tego miasta, znalazłem się obecn ie bez środków do życia, co skłania mnie udać się do Panów z prośbą o przyznanie mi pew nej kw oty, jeżeli K om itet dysponuje środkam i na ten cel.

1 O dpis sporządzony przed w ojną w r. 1938, przech ow u je się w A SA . O ry­

ginał zaginął w czasie ostatniej w ojny.

C hciejcie Panowie przyjąć wyrazy w ysokiego poważania i m o­

je braterskie pozdrow ienie.

(— ) Adam Chmielowski Otrzym ałem od P. Vavin pięćset franków .

Paryż, 1 czerw ca 1864 r.

2. D o Lucjana Siem ieńskiego2

K opia w ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 148— 130.

M onachium , 27 [grudnia 1869]

Szanowny Panie.

Dawno już nie pisałem do Szanownego Pana, co zresztą sobie chwalę dosyć, że ch oć mam pozw olen ie, to nie zabieram czasu Szanownemu Panu m oim i listami. O zdrow iu i hum orze Pana wiem zawsze z łaski Pani Siemieńskiej.

W yrachow ałem sobie, że list p rzyjdzie na N ow y R ok , zatem niech Szanowny Pan przyjąć raczy m oje najlepsze życzenia i naj­

szczersze dla siebie i całego dom u. Żałuję tylko, że te życzenia li­

stownie zanoszę, b o bym wolał ustnie, mam jednak nadzieję, że bodaj nie w N ow y R ok , to p rzecie jeszcze się znajdę jakoś w gabi- neciku Pana. Tam przynajm niej człow iek mądre słowo usłyszał, a tutaj od rana do n ocy tylko Stimmung, Wirkung, a jak nie, to figle. O książki trudno i m ało czasu do czytania.

Gust diabelnie się zmienia tutaj, ja ju ż na P ilo te g o 3 nie m ogę patrzeć, tyle ju ż tego b yło i jest a wszystko to samo. N ow ej Pina- koteki mam p o gardło, za to ch odzę d o starej Pinakoteki, przy­

glądam się portretom Van D y ck a 4 z niezmierną ciekaw ością, a com dawniej patrzał na V elasqueza;> jak na w ilka, to mi się teraz zdaje, że nie ma nic piękniejszego w technice malarskiej. Starowłoskiej

2 Lucjan S i e m i e ń s k i (1809— 1877), p oeta , literat, autor W ieczorów poil lipą i zbioru p oez ji, tłumacz O dysei H om era i Ód H oracego, pierw szy re­

daktor „C zasu” (1848) i długoletni kierow nik literacki tego dziennika, ożeniony z Ludwiką lir. P otocką.

3 K arol P i l o t y (1829— 1886), p r o f. Akadem ii Sztuk P ięknych w M o­

nachium. W malarstwie specjalizow ał się w tem atyce historycznej.

4 A ntoni van D y c k (1599— 1641), malarz i rytow nik flam andzki, był uczniem Ruhensa. Do najcenniejszych dzieł je g o należą obrazy relig ijn e: „ A d o ­ racja m agów” , „W niebow stąp ienie” , „E kstaza św. Augustyna” , „U rzyżow an ie”

i in. Van D yck był rów nież świetnym portrecistą.

5 D iego R. de Silvay V e l a s q u e z (1599— 1660), malarz hiszpański, twórca licznych portretów i obrazów treści religijn ej (np. portretu pap. Inno­

centego X , a z religijn ych „M atka Boska na półksiężycu ” , „Chrystus w Emaus”

i in.

(2)

szkole i P eru gin ow i6 i R a faelow i' nawet się nie bardzo przyglądam , b o ć trudno tak z góry zaczynać. — Już parę dni jak list zacząłem pisać, ale mnie naszli i nie m ogłem skończyć i stało się, żem dziś rano odebrał list Szanownego Pana.

G dyby ch o ć cząsteczka życzeń Pańskich chciała się spraw dzić bardzo byłbym szczęśliwy, ale to tak daleko do tego, żeby zawład­

nąć rysunkiem i malowaniem , żeby zm niejszyć ten przedział, k tóry jest m iędzy myślą a obrazem.

W szyscy tutaj prawie m alowanie i rysunek iw aża ją za rzecz samą, nie za środek i trudno się dziwić temu, bo bardzo często obraz bez inyśli, ale skom ponow any i nam alowany dobrze p od ob a się i rob i wrażenie p oezji albo m arzenia. Codzień na to patrzę a w cale nie jest tak saino, jeżeli rzecz się ma przeciw nie, przynaj­

m niej u dzisiejszych łudzi. W ięc zawsze n ajpok orn iej dziękuję za życzenia, żebym został artystą naprzód, ale na to, żeby p otem , na co mnie stać będzie, serdecznego i p oetyczn ego w rob ocie umieścił. D ałby B óg, żeby się tak stało, niczego goręcej nie pragnę.

O H om erze nic nie piszę, b om nigdzie nie był, ale jak tylko się dow iem , to natychmiast doniosę, to jest za trzy dni albo cztery.

Cornelius* poeta jest synem ow ego sławnego kom pozytora m a­

larza, co nie dawrno um arł; p o d o b n o d obre rzeczy pisze, ja go nie znam, ale mi tak m ów ion o; gdyby wydał tłum aczenie „L e g e n d y “ , to bym się wystarał i posłał zaraz Szanownemu Panu.

Pani ju ż tak dobra dla m nie, że nie mam słów na p o d zię k o ­ wanie. A by jakakolw iek sposobność, zawsze o mnie łaskawie pa­

mięta i teraz znowu parę słówek dostałem. — Ja myśląc, że Pani w Pieniakach, już dwa listy tam napisałem, jeden przed od ebra­

niem listu Pani.

Muszę teraz spieszyć na akt w ieczorn y, b o bym m iejsca nie dostał, w ięc list przerywam i do puszki rzucę, żeby na Nowry R ok przyszedł do K rakow a i zaniósł m oje powinszowanie najżyczliwsze

6 P iętro Y an nu cci P e r u g i n o (1446— 1524), malarz w ioski, działający w R zym ie, L oretto i F loren cji. W ażniejszym i dziełam i są: „W ręczen ie kluczy iw . P iotrow i” , freski w kościele iw . Marii M agdaleny we F loren cji, „A d o ra cja D zieciątka” i in.

‘ Rafael S a n t i (1493— 1520), malarz w ioski, działał w Perugii, F loren cji i R zym ie. M im o m łodego wieku tw órczość je g o jest bogata. Słynne są jeg o M adonny.

s Peter C o r n e l i n s (1824— 1874), poeta i k om p ozytor, tw órca opery k om iczn ej „D e r R arbier von Ragdad” i opery „C y d ” , oraz pieśni „T ra u er u.

Trost” . Jego o jc ie c, także P iotr (1783— 1867) był malarzem scen historycznych i rytow nikiem , m. in. przedstawił „S ąd ostateczny” w kościele św. Ludw ika w Monachium.

Państwu Szanownym i có r e cz k o m 9 od ich starego znajom ego. M ar­

ce le m u 10 i jeg o rodzicom zasyłam m o je uszanowanie.

N iech Szanowny Pan przyjm ie wyrazy m ego uszanowania i p o­

dziękę szczerą za list, który odebrałem . Zostaję uniżonym sługą Chm ielowski

3 _ D o Lucjana Siemieńskiego.

O ryg. ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 150— 152.

M onachium , poniedziałek

[K on iec grudnia 1869 lub styczeń 1870]

Szanowany Panie.

O debrałem łaskawie mi przysłany bilecik — bardzo milutka dla m nie niespodzianka: życzenia też najprzyjem niejsze i najlepsze, ale to tak trudno, aby je spraw dzić b oda j, czy podobn a — najserdecz­

niej przecie dziękuję szczególniej za pam ięć o mnie.

Imieniny i wilia bardzo cich o przeszły; rano zjadłem opłatek com go od Pani dostał, a w ieczór piliśm y w kilku w ino i jed li orzechy i daktyle w dosyć nudny sposób. W niedzielę jeszcze g o ­ rzej, m alować nie można b yło dla w ielkiego święta, z nudów p o ­ szliśmy do teatru, a znudzeni i źli na w idow isko — spać do dom ów . W ogóle sztuka na bardzo nudnych ludzi w ykierow yw a swoich adeptów ; ja się temu nie dziwię i mam to przekonanie, że kto się na serio wziął do rzeczy, ten prowadzi moralną szulerkę a jeszcze gra nie idzie na tysiące, ale stawia się po troszku wszystko co człow iek ma najdroższego w sercu i w głowie — bardzo dem ora­

lizujące zajęcie, jeżeli za dobrze p ołożon y k olor sprzedało by się przyjaciela. Co tu dziwnego, że m iędzy malarzami tak dużo głu­

pich ludzi albo pijaków ; najlepsi a są do niczego jak się gra skoń­

czy, chyba jeżeli się w ygrało, a to taka rzadka rzecz.

Przyjechał pan S o ld e n h o f11. W ypytywrałem się go o dom cały Szanownych Państwa. Nie pom inęliśm y nawet Szymona ani flo- berta ani w róbli. D obrze sobie stare czasy przypom inać, zawsze to lepsze czasy. Pan S olden h of bardzo miły ch łopczyk , jak z nim b liżej pogadać; ch oć tak na w ejrzenie to trochę ma szczególny spo­

sób b ycia; o sztuce dziwne rozm aite rzeczy powiada, ale pełen za- 9 Siemieński miał cztery córk i: K lem entynę (wyszła za mąż za St. Cho- je c k ie g o ), Marię, Lucynę i Teresę (wstąpiła do karm elitanek).

10 Dr M arceli Michał N a ł ę c z - D o b r o w o l s k i (1829— 1871), przyja ­ c ie l rodziny Siem ieńskich i Adam a Chm ielow skiego, lekarz i pisarz, pow staniec 1863 r. Syn jeg o, także M arceli, wydal fragm ent pam iętnika p t.: B ojow n ik idei w olności, piękna i m iłosierdzia (o Rracie A lb ercie), ..R odzina Polska”

1939 s. 226— 8 z nieznaną fotogra fią M arcelego D obrow olskiego z Adam em Chm ielow skim , oraz rysunkami tego ostatniego.

11 AleksandeT S o l d e n h o f (1849— 1902), malarz, uprawiał malarstwo przew ażnie dek»raeyjne i pejzaż. Ryl kolegą Chm ielow skiego w okresie stu­

d ió w w warszawskiej Szkole R ysu nkow ej, a potem spotkali się w M onachium.

(3)

patii i d obrych chęci. D użo mi opow iadał o M atejce , ktoreg wielbi, jak każdy co się zabiera do sztuki a z K rakow a przyjezdza.

1 ja też, p óki byłem w K rakow ie, tom się m ocn o dziwił, czem u Pan L u cjan Siem ieński, i poeta i znawca, nie płacze z rozczulenia

„a d takim wściekłym Polakiem z podsinalym i p onu ro oczam i w ślicznym kontuszu albo delii. Teraz zm ieniły mi się gusta, wi działem ^fotografię z „U n ii^ robi jak o obraz doskonale w r a ż e j tylko ten facet na praw o jak kulisa wsadzony. A le co juz w j

r rzeczy, .o nic tego ™ie p o jm n fc; jest tam c b l .p , w ,,c m b , sym bolizow ane m yśli jakieś — tym czasem wszystko bar Izo ralnie nam alowane i skom ponow ane, można pow iedzie . i

łokieć aksamitu. Zabawna awantura. O prócz Litwy w butach , p ięk ­ nym żupanie a bratni lud w kapocie z jarm arku.

' Pow inienbym się do tego przyzw yczaić, b o tu P iloty tak sam robi, ale mnie się to w głowie p om iesc.c m e m ° z e’ ^ k m ^ “ a "

storyczne obrazy nie stylizować, chyba zeby to miał byt styl jaki, ch oć na to nie wygląda. Odsunąć podpis, a będą jacyś lu d n e bar;

dzo srodzy, poubierani rozm aicie, którzy są w p ok oju , w k tor.

* ° S M a t e j k o 'zresztą ma rację, że tak robi, jeżeli się chce p o d o b a ć, bo mu jego b łęd y wszyscy chwalą a artyści prawdziwą zas ugę oc niahj. K raszew sld 15 „aprzyk ład. k tóry zwykle tak gada. jak masa

„ „ a s ludzi, chw ali mu to, że jak skopiuje p i e c z ę c starą to ona do niepoznania zm ienioną i scharakteryzowana w yjdzie. Ja bym za T a rzecz do kozy za fałszerstwo sadzał, bo potem mając zrodła.

doskonale ro b i się kostium y i pieczęcie, z k tórych n.kt inądrym nie będzie; zwyczajnie zmanierowana rzecz bez wartości an, d o­

kładności: w tym to się zeszli, b o jeden i drugi n*an' er^ 8taz Pejzażysta M a łeck i14 jest tutaj. B ył jakiś czas w W arszawie bo jako stypendysta rządowy pow inien był malowac dekoracje teatru, który go zagranicę wysłał, ale z Moskalami me m ógł do

ładu trafić i w rócił tutaj. _ .

ja jestem w Akadem ii, gdzie m aluję głowy z natury. D o p ie r o zacząłem b o nie b yło miejsca. Żal mi studiów t a k koniecznych przeryw ać, ale b , d , próbow ał m alow ać . u w y a t.w ,. W.e w .em ^ to będzie, tak mało umiem, prawie m c. Chciałbym takie rzec .

^ T T m (1838__ 1893), p r o f. Akadem ii Sztuk P ięknych w Kra-

dziela' ^ PsJk° ‘

r . mm Hnłd nruski” , ..Śluby Jana Kazim ierza i m.

wem , „G runw al 1 , . /i q i9__ 188^) pisarz, w spółpracow nik

» J ózef Ignacy K r a s z e w s k i (18 - 188-1, P ^ ^ g - f t / ^ ó l p r a -

■'TyFOf ,lkf L . e r t r r t w » k i e i ’ r wvdawc'a ..Przeglądu E u ropejskiego” , w spół- pr^cownik^^icznyc^ d zien n ik ów *i czasopism , znakom ity p ow .esc.op.sa rz, je d e „ Z naj r 'A l e k t n d e hr m\ \ e e k i ( 1 8 3 6 - 1 9 0 0 ) , pejzażysla. przeds.a- w iciel realizmu w malarstwie polskim .

(4)

i i h i t tctStcj t -

W > r > ^ ( f y r U M U aĄ ) (L ^ r v v c - - - - ^

6. W incenty Pol. Rysunek Adama Chm ielowskiego.

(5)

robić, których jeszcze nie potrafię; trzeba poprzestać na mniej­

szym na ten raz; w innym liście napiszę o tym więcej. Teraz prze­

praszam za list nieporządny. Przyjaznemu sercu Szanownego Pana się polecam. Pani rączki całuję. Panienkom ukłony od uniżonego sługi.

Adam Chmielowski

4. Do Lucjana Siemieńskiego

Oryg. A SA . Druk. M i c h a l s k i , s. 153— 156.

Miinchen, dnia 30 [I? 1870]

Szanowny Panie.

Mam na sercu, żem dotąd nie mógł załatwić interesu Pana, ale nie moja w tym wina. Chodziłem po sklepach przez te dni parę bez skutku. Zapewnia mnie fabrykant wyrobów gipsowych, że nie do­

stanę zmniejszonego odlewu portretu Homera — o brązowym ani myśleć. Wszystkie figurynki, które widziałem, są tegoczesne. Może by się jednak dało wyszukać coś lepszego, gdybym wiedział w ja­

kim rodzaju życzy Pan je mieć. Litografii ani sztychu Homera podług antyku nie znalazłem nawet w największym sklepie tego rodzaju; jest doskonała fotografia; jedyny portret w litografii zna­

lazłem pomiędzy kursem rysunków przez de Bossę u, zrobiony z wielką prawdą, prześlicznie modelowany i robi wrażenie gipsu.

Jeżeli Szanowny Pan chce portret mieć dla siebie, to nie radziłbym,, bo po szkolnemu traktowany, ale jeżeli potrzebny do jakiej książki, to jako kopia wyborny dla stycharza albo litografa. Kosztuje gul­

dena.

W ogóle myślę, że gdybym miał parę tygodni czasu, to bym może znalazł inną litografię i figurynki zapewne — ale trzeba by poszukać u antykwariuszów i w nie bardzo pokaźnych sklepach.

Będę zresztą bardzo kontent, jeżeli znajdę coś, co by się Panu spodobało. Proszę tylko rozkazać.

Ja po staremu od rana do wieczora siedzę w szkole i rysuję z antyków, parę godzin z natury. Inaczej robić nie można i nie sposób, chcąc do czegokolwiek dojść. Piękność formy tych gipsów czasami do desperacji doprowadza. Kontur głowy robi się trzy albo najmniej dwa dni, figury po tygodniu albo i dwa — czasami już niby koniec; przyjdzie profesor, przesunie jedną linię — i jest na cały następny dzień robota. Tak wszystko jest ściśle złączone i kon­

sekwentne w tych rzeźbach. Jeżeli już kto dostatecznie studiował

15 Abraham B o s s ę (1602— 1676), p r o f. perspektyw y w k ról. akadem ii malarstwa, rytow nik francuski, jest twórcą ponad 1500 rycin, przedstaw iających u roczystości i sceny z życia różn ych osób w spółczesnych. Napisał: T raite des diverses m anieres de graver en ta ille-d ou ce (1645) i szereg innych dzieł. Cenny jest jeg o zb iór sztychów : R ecu eil d’ estarnpes pou r servir a l’ h istoire des p la n ies

(3 tomy in fo lio ).

(6)

antyki, p rzech odzi do szkoły m alowania, gdzie m aluje gipsy, twarze, fieury i rysuje z natury. M odel zw ykle siedź, p o szesc godzin dz.c n- K U analom ii, p c s p e k . , * , i innych n a u t m .l .r .o w . p o- trzebnych. Na te w ykłady prawie wszyscy chodzą. Nareszcie, jez kto uważa za stosowne, to idzie potem do szkoły k om p ozy cyjn ej, a jest ich k ilk a :18 P ilotego, R am b erga 17 i jeszcze dwie. Paru zna­

kom itszych artystów już nie w szkole, m ają tez s w o je s z k o y . u c z ­ niów, K a u lb a ch 18 jest już tutaj jak n.ow.a passe de ' ^ c,‘

niby d yrek tor szkoły. P ilot, tylko , jeszcze P ilot. - *£“ “ “ • £.

zrobił śm ierć W alensztejna. kupioną przez króla do P m a k o te k . Zapraszano go do Berlina na dyrektora szkoły; tutaj jednak go zatrzymano i dziękow ano, że nie przyjął: o r d e r y , pensje, deputacj od sejmu i króla posypały się gradem, je s t to tedy dzisiejsza gw a- zda szkoły m onachijskiej. Obrazy, k tóre z jeg o szkoły w ych odzą, sa wszystkie d obre. Złe jednak b yć nie m ogą, bo ch occm >y w o no tam m alow ać i kom ponow ać jak się ch ce, to jednak k.ed y karton gotów , to Piloti bardzo grzecznie pochw ali, ale figury zmieni p swojem u. W malowaniu znowu, w razie jeżeli me jest tak jak o n ro- ld, też pochw ali, ale p odłoży jakiś ton, za którym trzeba wszystko zm ienić, b o ć zmazać tego co zrobił m e wypada. ® b r“ y “ ? ły podobn e jak siostry, niesposob od rozm c. Taka szkoła i m J dobre strony, ma też i złe. N abędzie m alarz d ob rej technik,, ale cu dzej i niezm iernie p otem trudno mu otrząść się z g . , przynajm niej mówią jeg o uczniow ie. Świeżo wyszedł laka , który teraz robi po świecie fu rorę. Tutaj go płacą ogrom u ,e, na­

śladują i o tym tylko gadają. .

Makart m aluje prześlicznym i efektam i z ogrom nym smakiem P ełn o w obrazach bogactw a i fantazji; zresztą diabelska rozpusta

i rzeczy. U . « m m r , - d z .e o m b , a m b , ko- biety jakiś typ stworzony przez niego. Inny obraz „Zaraza we F lo re n c ji" — na przedzie jakaś kąpiel pełna ludzi i >ogac w^ i ro- ślin jedzenia, ow oców — kobiety-bachantki — w tyle ' J e « c “ dobitn iej zaraza odmalowana — we wszystkim jakiś p ołd.abelsk .

»• Fragm ent listu od .łó w : ..Ja p o •taremu...” do „ je s , ich k ilk u ’ , prze-

‘lr,,V :Wt r o r g % n aam T ; rr'g U 8 l V l 8 7 5 ) ‘ . ‘ m alar, historyczny i rodzą- jow y , litog ra f i rysow nik, p r o f szkoły ^ * “ 1 ^ 'A k a d e m ii Sztuk

Hans M a k a ( . m itol o g iczne odznaczają się w yjątkow ym

A riadny” . Ilustrow ał dzieła Szekspira i Uhlanda.

urok. W ogóle malowanie i rysunek nie są tu uważane za środek do przedstawienia myśli w pew nych warunkach estetyki i stylu, ale za cel sztuki i ostatnie słow o. Tak jest prawie ogólnie i tak prawie wszyscy gadają"0. T o p o ję cie , jeżeli do niego domiesza się chęć zysku albo w ziętości, prow adzi za sobą m alowanie obrazów pełnych ekscentryczności koloru i sytuacji, albo jeżeli ch odzi tyl­

ko o pieniądze, do jakiej p otw orn ej fabryki. I tak jest tu malarz niejaki F o ltz 21, ma swoją sławę i obrazy w P in ak otece, w ięc do niej tytuł. Od urodzenia m aluje krow y w pejzażu; u siebie ma k ro­

wy i robi studia, w atelier na ścianie karta wszystkich wystaw i za­

kupów , a ok o ło niego cztery albo pięć obrazów , z k tórych każdy w pew nym dniu i godzinie musi b yć skończony. M aluje tedy, ale jak — na palecie o b ok zw ykłych k olorów leżą już zrobion e pewne mieszaniny, k tóre w iadom o naprzód, że dobrze robią w obrazie.

N iechże naprzyklad w mieszkaniu pokaże się jaki d ob ry ton, na­

tychmiast wszystkie obrazy, wiele ich jest, są nim ob dzielon e po kolei. Jest tu inny malarz, k tóry zrobił przed laty piękny efekt zachodzącego słońca. M aluje dotąd ten satn efekt i zrobił duże pieniądze na tym rzem iośle. Inny znowu maluje osły; praw da, że powiadają, że Pan B óg lepszych nie zrobił osłów . Sani P iloti ma­

luje i każe malować efekta księżyca w szafie z niebiesko zaklejoną dziurą. E fek ty światła lampy w ten sam sposób się urządzają bez względu na to, że nikt w dzień nie widział n ocnej sceny, a w ieczo­

rem przy lampie siedząc nikt ani nic nie w ydaje się w ściekle czer­

wone albo żółte, jak się patrzy do szafy a ma porów nanie zim nych k olorów dnia. Jest taki K olu m b w gabinecie S z a k a ", pół od księ­

życa a pół od lampy ośw ietlony a rob i magiczny efekt — nie wiem czy jak Pan był w M iinchen, egzystował gabinet Szaka. ale są tam prawdziwe perły. M nóstw o obrazów Feuerbacha J, n iektóre śliczne, malowane szaro bez krzyczących efe k tó w ; że jednak m ają i surowy styl i wysokie p o ję cie przedm iotu , zabijają inne i wszyscy

20 Fragm ent listu od słów : „M akart m aluje...” do „p ra w ic wszyscy ga­

dają” , oraz niżej zdanie o B ock lin ie przedrukow ał K alendarz Brata A lberta

na r. 1936 s. 11. - f

21 P h ilip F o l t z (1805— 1877), p r o f. Akadem ii Sztuk Pięknych w M o­

nachium. D o cenniejszych dziel należą: „C zuw ająca Suliotka , „R yb a czk a z sy­

nem” , „P rzekleń stw o śpiew ki” . Jest autorem ilustracji do p oezji Burgera i bal­

la d Schillera.

22 A d o lf F riedrich hr. S c h a c k (1815— 1894), niem iecki poeta i pisarz, twórca bogatej galerii obrazów . Napisał szereg dzieł z zakresu historii literatury hiszpańskiej i W schodu. P o k on iec życia wydal autobiografię p t.: „E m halbei Jahrhundert99 (1887, 3 t.).

23 Anselm F e u e r b a c h (1829— 1880). działa w M onachium , Austrii i W łoszech, należy do epigonów malarstwa o tem atyce antycznej i lączy^ sztukę klasyczną z w ybujałym naturalizmem . M alował rów nież portrety i krajobrazy.

(7)

zmuszeni są to przyznać. Są też obrazy B ok lin a 24, w k tórych też ani od robin y sztuk łamanych, za to jakaś bolesna poezja co za serce chw yta; maluje zwykle greckie rzeczy, nie wypowiada d obitn ie myśli a budzi w każdym myśl i m arzenie... N iem cy przecie to ogrom nie cenią. O M atejce m ówią, że ma olbrzym i talent, ale b ru ­ talnie pow iada, czego chce. O G rottgierze25 znowu, że jest daleko w ięcej fein. Przepraszam Pana za te wszystkie m oje zabawne w y­

w ody, piszę jednak z dobrą intencją, żeby Pana ubawić. Jak zn o­

wu od biorę parę słów od Pana, ch o ćb y w liście Pani, to się zajm ę interesem. Za list odebrany ślicznie dziękuję.

Nie wiem czy też Pani odebrała m ój drugi list, a z listu Pana nie wiem , czy o pierwszym czy o drugim jest wzmianka. M iałbym ju ż och otę napisać a b o ję się, żeby nie o tym samym. Od n ik ogo jeszcze listu nie odebrałem , jak od Pani i Pana. U mnie nic no­

w ego, szkoła tylko i dom . Czasami idę do kawiarni w ogrodzie, to cała now ość. Bieda zresztą, b o nie ma co czasem p rzeczytać. — R ączki Pani całuję i łaskawemu sercu się polecam . Panienkom ty­

siące sprdecznycli wyrazów. K oń czę już, b o muszę; i tak Panu czas zabrałem czytaniem . N iech Szanowny Pan raczy przyjąć wyrazy szacunku od uniżonego sługi.

Adam Chmielowski P. s. zmieniłem m ieszkanie, b o było za drogo i za daleko, — teraz w ięc jest: Landwehrstrasse 23 numer.

Przypadkiem zdobyłem H om era, a że tylko 15 krajcarów kosz­

tuje, w ięc na swoją odpow iedzialność kupiłem — chociaż nie tęgi.

W szyscy się na to zgadzają, że lepszej k opii antyku, jak ta przez de Bossę, trudno znaleźć, ale teraz już trochę wiem, gdzie czego szukać.

5. D o Lucjana Siemieńskiego.

K opia ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 159— 162.

M onachium , dnia 6 marca [1870]

Szanowny Panie.

B ardzo dawno nie odpisałem na łaskawy list Szanownego Pana, bom się ociągał z doniesieniem coś o figurkach. K oledzy, do k tó ­ rych adresowałem się o w iadom ości, odsyłali mnie od jed n ego do drugiego antykwariusza nadarem nie. Mają rozm aite figurki na

24 A rn old B o c k l i n (1827— 1901), N iem iec, z pochodzenia Szwajcar, m alarz-poeta, czerpie m otyw y do swych prac przyrodniczo-fantastycznych z m i­

tologii („G ra fal” , „E u terp e” , „T rito n i N ereide” , „R u ggiero uwalnia A n gelik ę”

i w iele in n ych ).

25 A rtur G r o t t g e r (1827— 1867), malarz, autor znanego cyklu rysun­

ków kredką o charakterze n arodow opatriotycznym („P o lo n ia ” , „W arszaw a” ,

„L ith uan ia” ) . Szerzej zob. art. T. D o b r o w o l s k i e g o w PSB IX s. 2 6 — 30.

sprzedaż, p o największej części ro k o k o , a te k tóre niby za renesans włoski uchodzą, trudno w iedzieć czy autentyczne. Oni te rzeczy uważają za autentyczne m ające archeologiczną w artość i jak o za takie każą sobie p łacić sumy niesłychane. U dw óch gipsiarzy zna­

lazłem małe k opie z antyków n iektórych, jedne lepsze, inne gor­

sze. Nie śmiałbym zapewnić, czy w arto kupić, bo sam zachw ycony nie b yłem ; jednak myślę, że jak o przypom nienie antyków m ogą służyć. Są m niej w ięcej takie duże jak od łokcia do końca palców , n iektóre m niejsze. K artę co mi dali przyłączam.

Z nowin tutejszych trudno abym co wiedział, żyjąc m iędzy atelier i dom em . U A d a m a 28 m iejsca nie było, przytem nie można się nic dow iedzieć od człow ieka, co tylko konie robi. W ięc na czas namalowania obrazka w yprow adziłem się do najętego na ten cel mieszkania i tam się m ordu ję. Już się — chwała B ogu — koń czy i za jakie dziesięć dni mam nadzieję wysłać, a zacznie się strach, jak się i czy się Panu spodobają, b o co do gustów szanownej pu­

bliczn ości, to te bardzo mnie mało obchodzą. Jak skończę, będę kontent, b o idąc do A kadem ii wiem przynajm niej czego od niej ch cę. A le te trochę własnego doświadczenia drogo zapłaciłem . M u­

szę to Szanownemu Panu op ow ied zieć, że ja też, jak każdy inny miewam m oje rom antyczne godziny, w ięc mi się zachciało rob ić

„S iestę w ieczorną41 — do tego w starowłoskich kostium ach m niej w ięcej z czasów D an ta27. Nie p otra fię rob ić dużych figur, więc trzeba b yło się starać, ażeby w całym tonie obrazka b yło trochę pow agi i staranności, bez k tórych b yło by to ju ż zupełnie nie­

znośne. Z robiłem szkic k olorow y. M ów ili mi wszyscy, że nie p otra ­ fię zro b ić i że nie będzie z czego. Ja jednak wziąłem się do r o ­ boty. K ostium ów nie miałem. W ięc podług starych rysunków z gał- ganów rozm aitych kleiłem jak m ogłem kostium y. N ie było m ęki, k tó re j bym nie przeszedł, alem płakał i robił. Już teraz kończę, czy d obrze czy źle, nie wiem , ale kończę.

Od N iem ców nie można się nic dow iedzieć, każdy chwali. K o ­ ledzy znowu tak się opatrzyli, że tyle wiedzą, co i ja. W ogóle jest to psie rzem iosło to m alowanie i cala służba u sztuki. Przez cały dzień m ęczyć się trzeba nad obrazem , a w ieczór ani jed n ej go­

dziny w esołej ani jednej m yśli, tylko ciągle k olory i linie. Ja od czasu jak m aluję, tom zajęty albo zm artwiony. Książek nie czytam a próżn ow ać też nie m ogę, b o ciągnie do obrazu, ch oć by warto b yło coś innego rob ić. N ajgorsze to, że jak k to raz zaczął, to musi rob ić, a za dobrą figurę diabłu by duszę sprzedał. Myślałem, że to tylko poczynającym taka bieda, a to nie prawda, b o najlepsi

26 Franz A d a m (1815— 1886), batalista i malarz k on i, przebyw ał za czasów Chm ielow skiego w M onachium , potem we W łoszech.

27 A llig h ieri D a n t e (1265— 1321), jed en z najw iększych p oetów świata, W ioch , autor B osk iej K om edii.

(8)

artyści m ówią, że im kto w ięcej umie, tym mu gorzej żyć, a naj­

lepiej głupcow i.

M alarzy jest tutaj niesłychana liczba, ale bardzo m ało ren om o­

wanych, a takich co prawdziwie coś now ego i ciekaw ego robią jeszcze m niej. Co do opinii o sztuce, to istotna wieża Babel. Jużto wszystkim rodzajow ym wystawa w głow ie zaw róciła, głównie Fran­

cuzi. Opowiadał tym i dniami stary A dam , że był u Rainberga, je d ­ nego z p ro fe so ró w Akadem ii, i ten, w yw lókłszy parę płócien naj­

dziwaczniej p okolorow an ych — tak że nie można b yło w iedzieć co przedstawiają — m ówił, że od C ou rb eta 28 tego się nauczył. Za­

pewne można m ieć w pogardzie te wszystkie słodkie k olork i i niby przyjem ne obrazki, robione jakby dla panien albo dzieci i lepiej sto razy najsurow iej ch oćb y i napozór twardo m alować jak Fran­

cuzi now ej szkoły, b o tam przynajm niej jest pewna powaga i męs­

kość, ale takiej znowu kołow acizny jak tutaj, to nic nie rozum iem . C ourbet dostał medal a na przykład Feuerbach za przepyszny obraz niezm iernie dobrze i ciekaw ie nam alowany, nic nie dostał.

Strach pom yśleć, jak się m ody zmieniają. Co parę lat inny święty. U partych diabli biorą, a w ysokie talenta i giętcy ludzie w talencie i opinii sw ojej stoją jak dawniej. M oim zdaniem głupi ten, co ma źród ło p od nosem a pije z konew ki; tak i z nauką, lepiej u czyć się od takich, co swoim geniuszem style tw orzyli, ani­

żeli od tych, co kom pilow ali. W ięc przede wszystkim natura, p o ­ tem starowłoska szkoła do Rafaela, stare N iem cy, starożytni rzeź­

biarze, pom pejańskie rzeczy malowane, a k oloru pew no człow iek lepszego nabierze patrząc na Y e ro n e z a 29 i T y cja n a 30, aniżeli na Courbeta — a lepszej techniki jak V elazquez też nikt nie nauczy.

Zresztą rob ić, co głowa wymyśli i w edle talentu. Jak się nie zrobi nic bardzo n ow ego, to przynajm niej będzie się rob iło poważne rze­

czy, dla k tórych ludzie muszą m ieć szacunek. Jak mi m ożność p o­

zwoli i zawsze będę tak myślał, to tak mam nadzieję rob ić. T ym ­ czasem gruszki to na wierzbie. A ja teraz nic nie um iejąc sam, już o sztuce gadam jak mądry — za co pokorn ie proszę o przeba­

czenie. Zw yczajnie głodnem u chleb na myśli.

Od Pani odebrałem łaskawy liścik dzisiaj, ju tro też odpiszę.

28 Gustaw C o u r b e t (1819— 1877), przedstaw iciel realizmu w malarstwie francuskim . W ażniejsze dzieła: „P og rz eb w Ornans” , „D ziew częta nad brze­

giem Sekwany” , „C zytająca z Ornans” , „K am ieniarze” , „A te lie r” , w idoki z Jury francuskiej i in.

29 P a olo V e r o n e s e (1528— 1588), malarz w łoski, doskonały kolorysta i dekorator. Jego obrazy: „V en etia trium phans” w pałacu dożów , „U czta w K a­

nie G a lilejskiej” , „U krzyżow an ie” , „Z d ję c ie z krzyża” i in.

80 T ycjan (T izian o) V e c c e l l i (1411?— 1576), malarz w łoski, przedsta­

w iciel szkoły w eneckiej. D o cenniejszych dzieł trzeba zaliczyć: „M iłość ziemską i niebiańską” , „W n ieb ow zięcie Matki B osk iej” , „P o rtre t człow ieka z ręka­

w iczką” , „W enu s z U rbin o” , „M adonna rodziny Pesaro” , ..Śmierć św. Piotra m ęczennika” , „C hrystus przed Piłatem ” , „P o rtre t Pawła III” i in.

Pannie Lucynie przesyłam m oje ukłony, dziękując za pam ięć w li­

ście do Pani o mnie.

O odpow iedź nie dopraszam się, ani mi się należy od Szanow­

nego Pana, chyba gdyby Pan miał co do rozkazania względem statuetek.

Niech Pan raczy przyjąć wyrazy najgłębszego szacunku od uni­

żonego sługi.

Chmielowski

6. D o Lucjana Siem ieńskiego

K opia ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 157— 159.

M onachium , piątek, 8 [kwietnia 1870]

Szanowny Panie.

Nie m ogłem d okoń czyć listu m ojeg o przez te dni parę, bom pom im o poszukiwań nic znaleźć nie m ógł w księgarniach; dopiero w czoraj wyszukałem dzieła H om era ilustrowane przez G ein eliego"1.

W m oim przekonaniu są to rysunki trochę genialne, niby trochę w smaku Korneliusza bez żadnej blagi, sama rzecz tylko. Mnie się bardzo p odob ały i nie sądzę, żeby można coś stosow niejszego znaleźć, ilustrując H om era, ale nie śmiałbym pisząc do Szanownego Pana o takich rzeczach z pewnością tw ierdzić. K artki tytułow e ka­

załem sobie wypisać i w liście przesyłam. Cena też w ydaje mi się mała. Książka kosztuje fl. 4 z dwudziestu pięciu ilustracjam i, a Odyssea zaczyna się m niej w ięcej w połow ie, b o od 329 do 621, to jest do ostatniej.

W ydanie ilustracji osobne jest daleko piękniejsze, jest w ięcej ilustracji i ślicznie odbitych. R ozm iary rysunków, nie licząc pa­

pieru na o k o ło , są te same. Są też i większe w innym wydaniu in folio. W idziałem też w tych dniach parę statuetek z antyków, k o ­ pia dokładna w gipsie; w ysokie m oże na trzy ćw ierci łokcia, nie­

które niniejsze.

Zapewniają mnie księgarze, że nic nie wiedzą o innym ilustro­

wanym wydaniu H om era.

W ten tedy sposób sprawiam się z polecenia, a jak tylko Sza­

nowny Pan rozkaże, to kupię co trzeba i poszlę. B ardzo bym był kontent, żebym Panu ch oć raz na coś się przydał, b o tam tym ra- rein nawet nędznych statuetek dostać nie m ogłem .

Chciałem nam alować obrazek na pokazanie Panu Dzieduszyc- k ie m u 3!, ch oć to dosyć zabawne jest, że narysowawszy parę anty-

31 Bonaventura G e n e l l i (1798— 1868), rysow nik i rytow nik, ilustrował m. in. Iliadą i O d yseję H om era, Boską K om ed ią Dantego.

32 W łodzim ierz D z i e d u s z y c k i (1825— 1899), przyrodnik, agronom , organizator przem ysłu ludow ego, założyciel muzeum im. D zieduszyckich, wła-

(9)

ków, kiedym jeszcze nie malował nawet w Malschule, biorę się d o malowania obrazka. A le mi Pani pisała, że Pan C h ojeck i “ m ów ił, aby co posłać, w ięc zabrałem się i ch oć z początku miałem w ielki strach, żeby się ze mnie nie śmieli N iem cy, to jednak teraz w idzę, że tak źle nie jest i już teraz k ończę malutki obrazek z jedną fi­

gurką, kawałek ściany p o k o ju ro k o k o i pejzażu kawałek przez drzwi otw arte. Zacząłem kilka figurek i rozm iary większe daleko, spostrzegłem jednak, że za dużo mnie to czasu będzie kosztow ało i za dużo pieniędzy, w ięc odstawiłem w p ołow ie. A le zostały mi studia architektury i studia z m odeli, którem p orob ił, w ięc teraz kiedym się troszkę ośm ielił, spróbuję z tego coś zrob ić do K ra­

kowa na wystawę, co by było w ięcej obrazkiem , b o to pierwsze m alowanie, tak żeby nie m iało nawet pretensji.

Jak się tylko uwinę z tymi dwom a rzeczam i, zmykam do A k a ­ dem ii znowu, żeby nie tracić czasu, ale będę bardzo kontent, żem raz przeszedł przez to p iek ło, jakie każdy ma przy pierwszym obrazku i będę przynajm niej z dośw iadczenia wiedział, co to jest i co trzeba um ieć, żeby coś zrob ić podług myśli — b o dotąd na­

wet podejrzenia nie miałem.

Starzy malarze wiedzą gdzie czego szukać. A le jak się nie ma dośw iadczenia, to za lada szczegółem architektury albo ubrania trzeba się nabiegać i naturbować w ięcej jak co warto, a potem ani tego znać w obrazku. A leż znowu jak by nam alować tylko co myśl przyniesie, a nic nie przestudiow ać ani wyszukać, to ch oćb y dobrze b yło zrobion e, to w nikim szacunku nie wzbudzi ani cie ­ kawości.

Nie wiem , czy dlatego że jestem w M onachium , ale mi się hi­

storyczne malarstwo nie uśmiecha, a już kontuszow ych rzeczy to bardzo mało rozum iem . Kaulbach mi się sprzykrzył, b o ciągle te same figury rob i na jed n o k opyto, już daleko w olę K orneliusza albo S zn ora 34. Mają tu śliczne zabytki z Herkulanum i P om pei, naturalnie w rysunkach. Za tym przepadam , tak mi się p odoba.

Co to za wykwintna form a dla myśli a jak dużo finezji. Nie m ów ię, żeby na wszystko się zgadzać, ale p rzecież czego nienawidzę w o b ­ razie, to brutalności. Jak mi chce przyjem ność zrobić to zaraz pa­

kuje pełną garścią cukier do gęby, a jak do grozy p obu dzić, to pałką b ije w łeb. D zięku ję za takie wrażenia i za taką sztukę, tym bar­

ściciel m. in. Pieniak. Adam Chmielowski zaw dzięcza mu stypendium na stu­

dia m onachijskie. Szerzej o nim zob. art. M. T y r o w i c z a w PSB V I s. 123— 126.

33 Stanisław C h o j e c k i , mąż K lem entyny z Siem ieńskich.

34 Julius S c h n o r r von K a r o l s f e l d (1794— 1872), malarz niem iecki i grafik, syn W ita, malarza i rytow nika. Julius Schnorr założył tow arzystw o malarskie, które naśladowało sztukę starogermańską. Jako p rofesor Akadem ii Sztuk Pięknych odm alow ał sceny Nibelungów , sceny z życia Fryderyka Barba*

rosy, K arola W ielk iego, ilustrow ał B iblię. T rudn ił się rów nież malarstwem olejnym .

AdamChmielowski,Siestawłoska. Monachium1870.

(10)

dziej, że to jest fałsz, b o ludzie zawsze byli jednacy a każdy wie, że u n ikogo uczucia się tak nie wyrażają. Teraz M atejko mi już tak nie smakuje jak w przódy, b o o ile sobie przypom inani, to jest brutal czasami a nawet w k olorze. Uwagi m oje są pryw atne, nie malarskie, bo do tych nie mam prawa, jako nic nie um iejący, ale głodnem u chleb na myśli, więc też zawsze prawie a tout propos o sztuce piszę.

Pani ju ż pew no i Panna Maria w yjechały do Pieniak, zatem tylko Pannie Lucynie przesyłam ukłony, pozdrow ien ie i rączek uściśnienie.

N iech Pan raczy przyjąć wyrazy głębokiego szacunku i życzli­

w ości z jaką jestem i podziękow anie za pam ięć o mnie.

Adam Chm ielowski Landwerstrasse 12, 1 Stock.

7. D o Lucjana Siem ieńskiego.

K opia ASA.

M unchen — sobota [m aj 1870]

Szanowny Panie.

O debrałem łaskawy list Pana i a rtyk u ł35 — jest tam o wiele za dużo od tego, na co m ogłem zasłużyć m oją robotą. D ziękuję najszczerzej za dobrą opinię, którą Pan Szanowny ma o mnie, ale powtarzam , żem je j nie wart ani w części a zaledwie przy w iel­

kim szczęściu i pracy m ógłbym ją usprawiedliwić.

M ów iłem B ra n dtow i36, G ierym skiem u37 i K u re lli38 o rob oty dla 35 [L. S i e m i e ń s k i ] , Z wystawy obrazów Tow. Sztuk P ięk n ych w K ra ­ k o w ie9 „C zas” z cl. 1 V 1870; w ..K raju ” z cl. 29 i 30 IV 1870 nr 98. A. Z a- l e s k i podał krytyczną ocenę wystawy, także obrazu Adama Chm ielowskiego.

Zoh. też St. T a r n o w s k i w ,.Przeglądzie Polskim ” 1870 t. II s. 489.

88 J ó ze f B r a n d t (1841— 1915), malarz historyczny i rod zajow y, kolega Chm ielow skiego z Monachium. D o najlepszych prac je g o należą: „C zarniecki pod K ołdyn gą” , „O d siecz W iednia” , „U lica w Chocim iu” , ..K ozak i dziewczyna przy studni” , „K o n fe d e ra ci barscy” , „U tarczka z Szwedami” i in.

37 Maksymilian G i e r y m s k i (1847— 1874), serdeczny przyjaciel Chmie­

low skiego z okresu m onachijskiego, a p op rzed n io kolega z warszawskiej Szkoły R ysunkow ej. Obrazy jeg o znajdują się przeważnie zagranicą. Zm arł w Reichen- hallu na gruźlicę. O swej przyjaźni z Adam em wspom ina Maks Gierym ski w li­

ście do o jc a : „M yśm y spędzili tę wilię (1869) w gronie kolegów , z którym i n ajbardziej żyjem y, a tymi są — Brandt, K urella i Chm ielowski. Inni Polacy, a tych jest jeszcze z piętnastu, trzymają się n ieco na uboczu, ci w ięc znów m iędzy sobą zapewne w ieczór ten spędzili. C h m i e l o w s k i t o t ę g i c h ł o ­ p a k i n a j b l i ż s z y m ó j p r z y j a c i e l [podk r. m oje]. (List do ojca z d. 28 X II 1869, rkps Ossol. 5384/11).

]h Ludw ik K u r e l l a (1836— 1902). wychow anek warszawskiej Akadem ii Sztuk P ięknych, studiował potem z A. Chm ielowskim w M onachium. P o stu­

diach osiadł w Warszawie. Jego obrazy: „P rzew óz nad Narwią” , „Z ło ta rybka” , v.Grosz czynszow y” i in.

3 — N a sza P r z e s z ło ś ć I. 21

(11)

albumu Szanownego Pana, wszyscy chętnie przyrzekli coś zrob ić — ale teraz zajęci bardzo naglącymi robotam i na wystawę czerw cow ą tutejszą, a sam widziałem , że pom iędzy drobiazgam i w tekach nie­

stosow nego nie dało by się w ybrać. N iech mi Pan jednak b ęd zie łaskaw napisać ja k by to zrobić, b o bodaj żaden z nich nie rob i akwarel, więc m oże by malowane na kartonie szkice, jeżeli nie ry­

sunki albo akwarele, chociaż znowu to zabawnie wygląda bez ram. — Jak tylko będą jakie święta w Akadem ii, to ja się b ę d ę starał coś też zrob ić, ch oć wątpię, żebym teraz co potrafił, bom nigdy ani rysunków ani akwarel nie robił jeszcze, same tylko stu­

dia — m oże bym prędzej co olejn o p otrafił. Szanownemu Panu i Panu C hojeckiem u ślicznie dziękuję, że się mną zajm ować ra­

czycie. Pan Dzieduszycki m ów ił mi przed w yjazdem , że jeżeli ty lk o będzie m ógł, to m i na ten rok rów nież da pieniędzy, w ięc nie w iem jak postanow i. W każdym razie jak kolw iek się stanie, nie mam dobrych nadziei na przyszłość, jeszcze rok w Akadem ii jest to n ie­

zm iernie m ało, zobaczyw szy rzecz z bliska i ze wszystkich stron widzę, że pom inąwszy kwestię talentu — k tok olw iek nie zrobił dokładnych studiów i o ile można kom pletnych, nawet żeby z bar­

dzo dużym talentem, musi przepaść koniecznie, a jeżeli je szcze chodzi o m alowanie figu r tak jak u mnie, to bez studiów nie m a co i m arzyć o tym , a m alować znowu z tak małymi środkam i jak mam dzisiaj albo będę miał za rok , to do niczego nie prowadzi,, b o marnuje się tak wiele czasu i pieniędzy, że w najlepszym razie, gdyby to kupowane było, to nie opłaca rob oty i wydatków.

W imię d obre trzeba się starać tutaj — nie tylko dlatego, ż e dużo płacą, ale dlatego, że jeżeli się raz jest zaakceptowanym , to można rob ić co myśl i talent przyniesie, w przeciw nym razie ży­

cie p rzech odzi na upokarzającym w yrobnictw ie w dogadzaniu smakowi publiczności kupującej, a na postęp i rob otę lepszą n ie ma czasu ani m ożności. D o Szanownego Pana zanoszę p ro śb ę w rzeczy dla mnie bardzo ważnej, zaraz się wytłum aczę. N iew y­

powiedziany dla mnie mają urok czasy i życie dawniejsze bardzo odległej starożytności, czasy starej G recji i Rzym u, w o g ó le wszystkie m oje sympatie są dla starożytności i średnich w iek ów , to całe życie dawnych ludzi dom ow e i publiczne a zawsze takie pełne i m ęskie, ich literatura i sztuka, wszystko mnie bardzo do- siebie pociąga, now ych czasów nie um iałbym zrozum ieć a raczej malować i nie mam do tego gustu żadnego.

P otrzebow ałbym zrob ić studia bardzo szczegółow e obyczajów- kostium ów b oda j, drobiazgów życia tam tego czasu jak o środka d o malowania tam tych rzeczy, a nade wszystko czytać filo zo fó w , p o ­ etów, historię na to, ażeby starać się patrząc na tamte czasy, jak gdybym był tam tych w ieków człow iekiem , jednym słowem trzeba

zrozum ieć rzecz całą ich własnym rozum em a nie naszego wieku pojęciam i. W iem ja jak to dużo jest d o zrobienia, ale uważam to za kon ieczn e, jeżeli się ma ch o ćb y jakiekolw iek nowe słow o p o ­ w iedzieć i uniknąć kon w en cjon aln ości w rzeczy ju ż tyle ro b ion ej.

Ja sobie tak te rzeczy tłum aczę, że ch cąc zrob ić religijny obraz, to trzeba w ierzyć ślepo — a w obrazie najnaiwniej i najszczerzej p ow iedzieć to, co się myśli, inaczej jest kom edia, d ow ód na to naj­

lepszy, że malarze religijni śmieją się niektórzy z Perugina — jakże ma być inaczej kiedy tamten w ierzył w Boga, a ci w kolej żelazną z telegrafem i zdaje im się, że farbą i pędzlem można Pana B oga nam alować — mnie się zdaje, że tu najwyszukańsze piękno nie p om oże a tylko styl cok olw iek ratuje i do pewnego stopnia zada- walnia. W racając do siebie, nie wiem czy i jak mi to posłuży, ale u czyć się p otrzeb u ję i nagradzać o ile można to, żem dotąd uczył się m atem atyki a o rzeczach w ażnych dla mnie nabrał zaledwie podejrzeń , jest i ta bieda, że tylko po francusku i po polsku m ogę czytać. — Tutaj jest biblioteka bardzo bogata, skąd m ógłbym książki dostawać i czytać w ieczorem i w święta. Proszę więc Szanownego Pana o radę i w skazów ki, jak się do tego wszystkiego brać i co czytać i co naprzód, mam nadzieję, że mi Szanowny Pan sw ojej p om ocy nie odm ów i, ale b o ję się, czy Pan cok olw iek z tej całej m ojej pisaniny zrozum ie, o co mnie chodzi, bo nie um iem jaśnie pow ied zieć co myślę.

Od Pani odebrałem list, w ięc rów nocześnie odpisuję... P rzepra­

szam że Szanownego Pana śmiem obarczać m oim i prośbam i.

Łasce i pam ięci się polecam , pozostaję z całym uszanowaniem.

Adam Chmielowski

8. D o Lucjana Siem ieńskiego.

K opia ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 162— 3.

M onachium , 22, środa [czerw iec 1870]

Szanowny Panie.

Ośmielam się napisać słów parę do Szanownego Pana, bo mam o wiele prosić. Właśnie dzisiaj skończyłem m ój obrazek z zamiarem posłania go natychmiast do K rakow a, bo i tak bardzo się spóźni­

łem ; ale w czoraj jeszcze prosiłem paru N iem ców malarzy, żeby przyszli zobaczyć i poradzić. Ci znaleźli, że obrazek ma n iektóre rzeczy dosyć nowe i radzili mi, żebym nic nie robiąc dalej, wysta­

wił obrazek tutaj na wystawie, że jak o Sztimungsbild m oże się spo­

dobać, że wreszcie, co najważniejsze, będzie to korzystne dla mnie na przyszłość, bo zrobiw szy pierw szy krok ch oć słaby, p ow oli zacznę w ch odzić w karierę i zasłużę sobie tutaj na uznanie ch oćby intencji albo talentu. Tylem przynajm niej wywnioskow ał z tych wizyt, b o co najgorsze, to ci panowie żyjąc w ciągłej dyssym ulacji

(12)

swego zdania, mają zwyczaj chw alić z prawdziwą w ściekłością wszystko w oczy autorow i, i dopiero po praw dziw ej kom edii próśb i zaklinań, można cośkolw iek praw dziw ego w ydob yć. Że jednak Brandt i Gierym ski także mi to samo radzą, w ięc ch oć z n a jo k ro p ­ niejszym strachem , alem się odważył wystawić, i ju tro zaraz k tóry z nich jak o człon ek Kunstvereinu wystawi za mnie, b o ja sam jak o nie członek nie mam prawa.

Zostanie tedy obrazek na Kunstvereinie przez trzy dni, to jest do soboty, a w niedzielę wyszlę go do K rakow a tow arow ym p o ­ ciągiem.

Tutaj tedy zaczynają się m oje prośby. — B oję się, czy spóź­

nienie nie wpłynie źle na usposobienie d yrek cji dla przyjęcia obraz­

ka; przy tym czy nie dostanie takiego m iejsca, w którym by nie świcial [!], bom przez niedośw iadczenie wziął francuskie p łótn o i są nierów ności, k tórych nie zdołałem p ok ryć ani zeskrobać.

O p rotek cję tedy łaskawą Szanownego Pana udaję się, w tych względach ufając w Jego d obroć.

Polecani się łasce i życzliw ości Szanownego Pana, Pannie L u ­ cy n ie 39 łączę m oje ukłony.

Racz Pan przyjąć wyrażenie m ojego szacunku i oddania dla siebie i domu.

Adam Chmielowski

9. D o Lucjana Siem ieńskiego.

Oryg. ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 163— 4.

M onachium , dnia 14-go [1870]

Szanowny Panie.

Pan Ż m ig ro d zk iM* był łaskaw p odjąć się narysowania H om era jako wprawny w te rzeczy i oddał mi go w niedzielę. Onegdaj za-

39 S i e m i e ń s k i e j , córce Lucjana.

:,9a Ludwik Ż m i g r o d z k i , brat W ładysław a, historyka sztuki, studio­

wał za czasów Chm ielow skiego w M onachium . Żm igrodzki posiada! niew ątpli­

wie duży talent malarski, ale nie umiał go należycie w ykorzystać. W spom ina 0 nim i o stosunkach panujących w M onachium Jan R o s e n (W spom nienia 1860— 1925, Warszawa 1933 s. 2 8 ): „K olon ia polska dzieliła się na dwa ohozy, złączone zresztą zupełną przyjaźnią. Do starszego, zw anego „sztabem ” na czele którego stal Brandt, należeli artyści dawno zam ieszkujący M onachium, znani 1 uznani, ja k : : A lfon s W ierusz-K ow alski, W ładysław Czachórski, który właśnie dostał był medal za swój obraz „H a m let z aktoram i” , Antoni K ozakiew icz zmarły w 1929, krakow ianie Strejt i K otsis, pejzażysta M ałecki, lwow ianin Si- dorow icz, Chm ielowscy i — last not least — G ierym cy.

O bóz drugi składał się z braci m łodszej, świeżo lub p óźn iej od sztabow ców przybyłej do M onachium . B yli w ięc: Julian Maszyński, J ózef Chełm oński, Sta­

nisław W itkiew icz, Tadeusz D ow gird, Ludwik Żm igrodzki którego w ielki talent pejzażysty zapowiadał bardzo wiele, a który przepadł, nie zdziaławszy nic, w reszcie H enryk Piątkow ski, z którym złączyła nas szczera przyjaźń’ .

niosłem go do drzewotyrni B rauna40, największej, jaka tu jest, ale kiedy w ytłum aczyłem , jako ta głowa powinna mieć ton marmuru pom im o, że czarnego tła nie będzie, żaden z drzew orytników tam obecnych nie chciał się podjąć rob oty. Dano mi adres drzew oryt­

nika H ech ta 41, najlepszego jaki tutaj jest, a ten przyrzekł mi zro­

bić w terminie 14-tu dni najpóźniej z pow odu, że ma inną robotę, którą kończy. Ceny nie mógł naznaczyć, ale pew no będzie dosyć d rogo, ale drzew oryt będzie bardzo piękny p raw dopodobn ie i p e­

łen smaku, b o te rob oty, k tóre m i pokazyw ał, są rzeczywiście równe najlepszym francuskim i angielskim. Pow iedziałem mu też na jaki cel ten drzew oryt ma służyć, aby unikał kresek zbyt sła­

bych, k tóre pressa zwykle niszczy tak, że wcale albo popsute w ychodzą.

Odsyłając nazad Panu fotogra fię, przysporzyłbym ambarasu, a drzew oryt by pew no w krótszym czasie nie był zrobiony.

U mnie nic now ego się nie zdarzyło; nogi tylko nie dopisują, muszę siedzieć w dom u albo jeźd zić dorożką, więc i hum or nie tęgi-

Za parę m iesięcy mam nadzieję b yć w K rakow ie, żeby ucałow ać rączkę Pani Siemieńskiej.

Polecani się łasce i pam ięci Szanownego Pana.

Adam Chmielowski P. S. Jak tylko od biorę rob otę, natychmiast poszlę do K rakow a pod adresem R edak cji „C zasu“ .

10. D o Lucjana Siemieńskiego.

Oryg. ASA. Druk. M i c h a l s k i , s. 164— 6.

M iinchen dnia 19-go [V II? 1870]

Szanowny Panie.

Dzisiaj odebrałem list od Pani Siemieńskiej. Pani zmartwiona jest mną bardzo i tym, że jak się zdaje, Pan D ziedu szyck i42 nie

40 W owym czasie było kilku Braunów w M onachium. W tym wypadku ch odzi praw d op od ob n ie o Kaspra B r a u n a (1807— 1877), malarza, ksylografa i rysownika.

41 W ilhelm H e c h t (1843— 1920), sławny drzew orytnik, przehywrał po r. 1868 w M onachium i otw orzył własny zakład ksylograficzny.

42 List poch od zi p raw d opodob n ie z lipca 1870 r. P or. list W. D zieduszyc- kiego z Pieniak do Józefa Łozińskiego z Poturzycy z d. 31 V II 1870 (rkps Ossol. 6515), w którym czytam y: „...m uszę na ten rok się oszczędzić i muszę postaw ić zasadę, żadnych nie dawać stypendium nikom u, m oże od tej zasady zrobię w yjątek. Proś Sołow ija, żeby mi przysłał zaraz w yciąg z książek, kto z Poturzycy z kasy brał w tym roku p om oc, ile i proszę, aby pan Jan swoje przy każdym dal zdanie, O to go proszę zaraz, żebym się m ógł zd ecydow ać i zaraz odp ow iedn ich zaw iadom ić. Niech będzie łaskaw jeszcze nikom u o tym nie m ów ić, tylko mi taki wykaz ze swymi uwagami przesłać” .

(13)

udzieli mi ju ż swego stypendium na ten rok. D ow iedziałem się też z listu Pani Siem ieńskiej, że do Pana pisała z prośbą o pożyczk ę dla mnie z towarzystwa. W iem , że ani można coś p odob n ego z ro ­ b ić, ani też to jest w zwyczaju. N awet myślę, że p otrzeby nie ma udawać się do takich środk ów ; naturalnie, że list musiał Szanow­

nemu Panu zm artwienie zrobić, że Jego tak zwany kolega ma m ało pieniędzy. Piszę, abym opow iedział jak rzeczy stoją, b o pew no Pani w sw ojej znanej dla m nie troskliw ości napisała gorzej jak jest.

Otóż prawda jest, że teraz nie mam pieniędzy, ale dzięki stu frankom , k tóre mi Pan C hojecki p ożycza, m ogę jech ać do M iłosła­

wia i tam n ajspok ojn iej przez dwa przeszło m iesięce studia pejzażu rob ić. Za pow rotem tutaj w razie jeżeli nie będę miał za co dalej się uczyć, rzucę A kadem ię i będę zarabiał jak każdy inny. Myślę, że to jest bardzo rzecz p odobn a; dotąd wprawdzie nic nie robiłem , co by m ogło trącić rzem iosłem , ale jeżeli to, co ju ż umiem , a cze- gom się uczył z myślą o przyszłości artystycznej, zechcę o b ró cić na to tylko, żeby zarabiać na życie, to po m ałej wprawie będę m ógł zarabiać; dosyć tylko wziąć jakąś m anierę malowania a szczegól­

niej rysunków i nie szukać i m ozolić się, ale rob ić jak wszyscy i za co grosz dają; to jest zawsze ju ż chleb w ręku. Ja wprawdzie ch cia­

łem czego innego i na postęp w tym kierunku nigdy nauki dosyć, ale na to, żebym tylko zarabiał, to um iem dostatecznie.

Jeżeli Szanowny Pan. który jesteś artysta i te rzeczy znasz d o­

brze, będziesz uważał to, co piszę za słuszne, to pokorn ie proszę, ażeby pisząc do Pani raczył Panią u spok oić o mnie i p ow iedzieć, żem przecież tyle wart co wielu innych, co m alując żyją. A zdanie Szanownego Pana w ięcej zaważy jak m oje, b o mi to bardzo jest boleśnie, że Pani ciągle się mną gryzie, m ając ju ż tyle swoich zmartwień.

P rzez ten czas, com d o Szanownego Pana nie pisał, rysowałem w tutejszym ogrodzie botanicznym w cieplarniach w schodnie drze­

wa i kwiaty bardzo dokładnie, b o do rzeczy, do k tórych ja mam pociąg, myślę, że ch oć od robin ę stylizow ać pejzaż potrzeba, a na to nie dosyć szkicow ać rozm aite w idoki, ale trzeba w każdym listku szukać w dzięku i piękna.

W idziałem niedawno „P ięk n ą M eluzynę“ Szw inda43 w staro­

niem ieckim stylu robiona; wprawdzie to co innego, ale też wszyst­

k o narysowane z niezm iernym w dziękiem , a też w ten sposób stu­

diowana.

Z daje mi się, że szczególniej ci co figu ry robią, pow inni pejzaż uważać jak o jed en z frazesów ogóln ej myśli.

43 M oritz von S c h w i n d (180-1— 1871), malarz, rysow nik i pejzażysta wiedeński, autor m. in. licznych ilustracji do bajek. Przebyw ał dłuższy czas w M onachium . Jego „P ięk n a M eluzyna” oparta jest na francuskich w zorach ilustracji bajek.

Przynajm niej dla mnie największy mają urok obrazy w ym alo­

wane i narysowane od brzega do brzega. Czasami i sm arować do- hrze, prow adzi do rzeczy, ale to tylko w niektórych razach. Jak d obrze robią naiwne planty nawet tak w ysoce religijnym obrazom Perugina, a jak tłumaczą intencję.

Bardzo pilnie czytam i przyglądam się pom pejańskim rzeczom i T e o k r y t44 zawsze bardzo mi się p odob a. T o z początku w ydaje się cu k ierk ow a te, ale to pewno dlatego, że każdy opchany jest idyllą z 18-go wieku niby w tym guście; ale teraz to mnie się zdaje, że to w cale nie takie słodkawe, zupełnie przeciw nie, widać tam cza­

sam i głęboką i zupełnie poważną p oezję i wielką p rostotę. Taki dzieciak, co się kocha, gra na flecie, bogom ofiary składa, a prze­

pędza swój czas samotnie m iędzy skałami, pasąc swoje kozły, w ni­

czym mi nie przypom ina sentym entalnego mazgaja z p oezji 18-go w ieku; ju ż bym go wolał m ieć dzikim albo ordynarnym , ch o ć i tak też nie jest.

M nie się zdaje, że gdyby p otra fić za tę starożytną niteczkę ch w y cić, a zrozumiawszy w ykom p on ow ać sobie jaką idyllę w tym guście, to by może i ładne było, b o to — o ile mi się zdaje — nawet k oloru i malowania nie wyklucza i nie p otrzeb u je b yć tak w dużym stylu traktowane jak stare historyczne rz e czy 4''.

Tutaj ciągle wszystko co żyje, p olityk u je. Zdaje się, że Fran­

cu zi nie dadzą się, jak się wszyscy do karabinu w ezm ą; to też w artogłow y — ale przecie szlachetniejsi, jak ta ucywilizowana dzicz

•ordynarna, Prusaki. A by nam z tej całej historii jaka bieda nie urosła, b o już o dobrym to człow iek drży myśleć.

D o Pani pisałem i wszystkim ukłony przesłałem. B ogu dzięki, że Panna Maria ma sw oje m arzenie spełnione. T ylk o biedna Panna Lucyna źle, że ciągle chora.

Łasce Szanownego Pana i przyjaźni polecam się i zostaję zawsze z w ysokim szacunkiem , uniżony

Chmielowski 11. D o Ludwiki z P o to ck ich Siemieńskiej.

O ryg. A SA . Druk. M i c h a l s k i , s. 166— 7.

M iłosław, poniedziałek [X 18701.

Szanowna Pani.

Dziś właśnie odebrałem list Szanownej Pani. B yłbym już daw­

44 T e o k r y t żył ok. 277 przed Chrystusem, należy do najlepszych p o ­ etów sielankow ych w G recji. Brat A lb ert korzystał zapewne z przekładów na j. niem iecki, gdyż Niem cy posiadały szereg przekładów , dokonanych w X IX

"wieku, ch oć słabo znal ten język.

45 W związku z lekturą poja w ił się, ja k to wynika z listu, pom ysł now ego ob ra zu Chm ielowskiego.

Cytaty

Powiązane dokumenty

I przez cały czas bardzo uważam, dokładnie nasłuchując, co się dzieje wokół mnie.. Muszę bardzo uważnie słuchać, ponieważ nie mam zbyt dobrego

Dramat – jeden z trzech głównych rodzajów literackich, charakteryzujący się bezpośredniością prezentowania świata, ujętego zazwyczaj jako ciąg

Czasem trzeba będzie po prostu utrwalić swoje wiadomości poprzez quizy, czy mini-testy, do których będzie podany link.. Niekiedy to będzie polecenie poćwicz,

Czasem trzeba będzie po prostu utrwalić swoje wiadomości poprzez quizy, czy mini-testy, do których będzie podany link.. Niekiedy to będzie polecenie

Ojciec rodziny lub przewodniczący mówi: Módlmy się: Boże, źródło życia, napełnij nasze serca paschalną radością i podobnie jak dałeś nam pokarm pochodzący z ziemi,

Wydaje się jednak, że uczestnicy badania nie mają sprecyzowanej wizji swojej przyszłości w Polsce – zezwolenie na pobyt jest postrzegane jako coś pożytecznego dla ich

To, co najwięcej z siebie daje do myślenia - to, co najbardziej wymaga przemyślenia, powinno przejawiać się w tym, że jeszcze nie myślimy.. Nie brzmi to

Ukoronowaniem przeglądu MediaLab Meeting okazała się prezentacja Pawła Janickiego, kuratora Wro Art Center oraz współorganizatora Biennale Sztuki Mediów WRO, który