• Nie Znaleziono Wyników

JV . 41. Warszawa, d. 11 Października 1885 r. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV . 41. Warszawa, d. 11 Października 1885 r. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV

p

. 41. Warszawa, d. 11 Października 1885 r. T o m IV .

A d re s !E2ed.a,l3:cyi: I=od.^7-a-le USTr 2.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRO DNICZYM .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8

k w artaln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. Kwietniewski, B .R ejchm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/j,

za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

Fig. 1. P entacheles spinosus.

(2)

W SZECH ŚW IAT. N r 41.

Ż Y C I E

W E D Ł U G H . F lL H O L A ')•

N a brzegach F ra n c y i m ieszkają w mo­

rzach m ałe skorupiaki, bardzo osobliwe, P a g u r y , pospolicie znano pod nazw ą P u ­ stelnika, przechow ujące się we w n ę trzu p u ­ stych muszli.

Z w ierzęta te są rospow szechnione we wszystkich m orzach, a niek tó re n a w e tz ty c h gatunków schodzą do głębokości 5000 m.

P u s t e l n i k , k tórego ciało posiada tarczę tylko w przedniej swojej części, d la osłony brzucha, pokry tego tylko mięlcą skórą, obie­

ra sobie locum w pustych m uszlach, któ ­ rych kształt je s t w pew nem z nim podo­

bieństwie. W m iarę w zrostu, zm ienia on miejsce zam ieszkania. N a brzegach fra n ­ cuskich, do pew nej głębokości spotyka on zawsze m uszle dość obszerne, aby się w nich całkiem m ógł pomieścić, ale w głębinach, gdzie m uszle są z m ałcm i w yjątkam i, bar­

dzo drobne, P a g u ry nie m ogą dokładnie za- bespieczyć tylnej części swojego ciała. Z y­

cie ich przeto musi być pełnem niepokoju, m uszą być bardzo ostrożnem i w u k ry w a n iu przed sąsiadam i swego tłustego brzuszka, któ ry zapew ne stanow i przysm ak smako­

szów z głębin podm orskich.

F ig u ra trzecia przed staw ia je d e n g a tu ­ nek P a g u ra , złow ionego w czasie w ypraw y T alizm anu, w głębokości 4010 m. Zauw a­

żymy, że tylko ty ln a część brzucha je s t opa­

trzo n a bardzo m aleńką skorupką, na której um ieścił się u k w iał m orski.

Jed e n z gatu n k ó w P a g u ra , zebrany na brzegach m arokańskich i w m orzu Sargas-O O sowem orygin aln y m a dom ek. M ieszka On nie w m uszli, ale w praw dziw ej kolonii zw ierzęcćj, utw orzonej z tych istot pełnych w dzięku, z rodzaju A nem on m orskich, któ-

') Zobacz Wszechśw. N r 26, 37.

re nazywam y E pizoanthes. Zw ierzęta te rozw ijały się pierw otnie na muszli, k tó ra z czasem zupełnie rozłożyła się, a w zagłę­

bieniu odpowiadaj ącem muszli, o brał sobie siedzibę osobliwy g atu nek P u ste ln ik a .

To oryginalne stowarzyszenie P ag u ró w i ukw iałów m orskich było ju ż znanem od daw nych czasów, skutkiem obserwacyj, ro ­ bionych n a pobrzeżach francuskich, •— nic więc dziwnego, że ono trw a dalej na prze­

strzeni kilkudziesięciu m etrów . P a g u ry i ulcwiały m orskie sądząc, że życie we dw o­

je zawsze je s t łatw iejsze, oddają sobie na wspólne usługi, wzajem ne swoje przyw y- knienia.

Fig. 2.

W szyscy rybacy m orza Śródziemnego zna­

j ą g atu n ek P u steln ik a, P y ad e zwanego przez nich, a mającego za w spólnika U kw iał.

Gęba U kw iała je s t zawsze zw róconą do gęby skorupiaka, a to w tym celu, aby resz­

tk i pożywienia, które on zgniata swemi k le ­ szczami w padały do środka U kw iała. D la P u ste ln ik a korzyści w ypływ ające z tego sto­

w arzyszenia polegają na tem, że zasłonięty przez zw ierzę umieszczone n a jeg o siedzibie może łatw o unikn ąć napaści nieprzyjaciół i bez obawy zbliżać się po zdobycz, k tó ra z pewnością um knęłaby przed nim gdyby nie był zam askow anym .

Xylopagurus rectus,

(3)

Na brzegach angielskich inny gatunek P ag u ra żyje tak samo w tow arzystw ie U k wiała. P a g u r ten zasługuje na uwagę spowodu bardzo św ietnych stosunków ze swoim towarzyszem: jestto w zór amfitryjo- na. P u łk o w n ik S tu a rt-W a rtly stał się m i­

mowolnym św iadkiem pryw atnego życia tesro P a g u ra i tak mówi o rezultacie swoicho O obserwacyj: „zw ierzę to nigdy nie zapomni oddać najlepszej cząstki ze swojego połowu sąsiadce i często w ciągu dnia dow iaduje się, czy ona nie je s t głodna. Szczególniej gdy przychodzi zm ienić mieszkanie, podw aja on swoją troskliw ość i starania. Z całą deli­

katnością n a ja k ą zdobyć się może, nam aw ia U kw iał do zm iany muszli; pom aga jć j na­

wet odczepić się, a jeżeli nowe mieszkanie

N r 4 1 . 643

I podobno i U k w iał z wielkiego żalu nie d łu ­ go po tem zostaje przy życiu. Czy nie n a­

suwa się tutaj mimowoli pytanie, że życie kończy się z głodu? A le zostawmy na boku tę kw estyją; szczere uczucia są ta k rzadkie, że radzi wierzm y w to, co nam mówią i nie rozbierajm y wcale tej kwestyi.

R zadkość m uszli w głębiach mórz zmusza P ag ury, do szukania sobie innych mieszkań.

P oszukiw ania podm orskie pana Agassiza, ro ­ bione w m orzu A ntylskiem , w ykryły P u ­ stelnika, niezm iernie interesującego nietyle przez n atu rę wybranego zamieszkania, ile przez zm ianę k ształtu ciała, jak iej uległ skutkiem zamieszkiwanego środka. W idzi­

my na figurze drugiój jed n o z tych zwierząt zrobione podług ryciny, udzielonej nam ła-

W SZECHŚW IAT.

Fig. 3. Pagurus abyssorum.

nie je s t jć j do sm aku, szuka innego, dopóki sąsiadka nie okaże się zupełnie zadowol- nioną“ .

P a n Josse widział, ja k P u steln ik , któ ry zm ieniał m ieszkanie, odczepił od starej swo- jć j siedziby drogiego swojego towarzysza.

U kw iał, przeniósł go ostrożnie i um ieścił na nowćj muszli; ażeby lepidj obsadzić swego ukochanego, u derzy ł go delikatnie kilka ra ­ zy szerokiemi kleszczam i. W edług spo­

strzeżeń N. A . L loyda, jeżeli w chwili prze­

prow adzki U kw iał je s t cierpiącym , P u ste l­

nik odkłada przeniesienie. T akie postę­

pow anie n ie płaci się niewdzięcznością, ja k u trzy m u ją niektórzy obserwatorowie.

U kw iały podobno kochają na zabój swoich Pustelników . G dy P ustelnik, m ający za w spółlokatora U kw iał z płaszczem ginie,

skaw ie przez pana M ilne-Edw ards. X ylo- pagurus rectus (M. M. E dw .) żyje w głębo­

kości 300 do 400 sążni i mieści się we wnę­

trz u zagłębień utw orzonych w pniach w y­

drążonych we w nętrzu kaw ałków łodyg bambassa. A poniew aż te m ieszkania są proste, stąd i ciało, które u P agu ró w skręca się w kłębek w tylnej swojej części, tutaj staje się całkiem prostem (fig. 2). Z dru- giój strony, aby zam knąć otw ór dolny m ie­

szkania i nie obawiać się napaści z tyłu, końcowa część brzucha rosszerzyła się i roz­

w inęła się w rodzaj blaszek odpornych, po­

krytych delikatnem i wyniosłościami.

In n a g ru p a skorupiaków , G a l a t e i d y , szeroko się rospościera w znacznych głębo­

kościach. S korupa tych zw ierząt je s t b ar­

dzo tw arda, zbita, odwłok rozw inięty a no­

(4)

W SZE C H ŚW IA T. N r 41.

gi tylne zakończone silnem i kleszczam i.

N iektóre z ty ch gatu n k ó w szukają ta k j a k 1 P a g u ry pustych m uszli, d la zabespieczenia swego brzucha (odw łoku).

G alath eid y znajdują, się obficie we w szy­

stkich m orzach, a niektóre form y tego g a­

tu n k u spotykają się n aw et w głębokości 2 000 m. To tylko m ożna zauważyć, że b a r­

wa ich ciała, wogóle różow aw a, staje się p raw ie białą u ty ch gatunków , k tó re żyją w głębokości k ilk u set sążni.

N iektóre g a tu n k i obierają sobie m ieszka­

nie we w n ę trzu pięknych gąbek krzem ion­

kow ych, A p h r o c a l l i s t a m i zw anych, któ­

ry ch tk an k a podobną je s t do koronki. Nic zabaw niejszego nad m iny zdum ione tych stw orzeń w chw ili, gdy zostają w ydobyte z w ody na pow ierzchnię. R zu cają się one w rozm aite otw ory, ruszają rożkam i, prze­

w racają oczam i w rozm aitych kierunkach, wreszcie oszołom ione, chow ają się gw ałto­

w nie do swego kryształow ego pałacu, by się znow u pojaw ić za chw ilę. P o ciszy i łago- dnem świetle, ja k ie p an o w ały n a dnie m orza, n astąp ił hałas pow ierzchni i olśniewający blask słonecznych prom ieni. Jak ż e różnym i dziw nym m usiał im się w ydać ten świat,

na k tó ry ich przeniesiono.

G rom ada E ry jo n id ó w m a swoich przed­

staw icieli, począw szy od 12 0 0 do 1400 m głębokości, a liczy się na tysiące rodzajów i gatunków . E rio n id ae znane były odda- w na w stanic kopalnym , w pokładach sta r­

szych; m niem ano, że rozm aite form y tego ro d zaju w ygasły o ddaw na, gdy tym czasem bad an ia podm orskie w ykazały, że niektóre z tych form przechow ały się aż do dni n a ­ szych. I ta k P en tach eles crucifera, k tórą złow iliśm y podczas w y p raw y T alizm anu w głębokości 1400 m p rz ed staw ia naj wię­

ksze podobieństw o ze zw ierzętam i tej samej g rup y, znaj dującem i się w pokładach j u ­ rajsk ich w Solenhofen w B aw aryi. Je d n a ty lk o cecha bardzo w yraźna różn i E ry jo n i- dy istniejące od kopalnych. T e ostatnie m iały oczy w yraźne, a dzisiejsze nie m ają ich wcale. M orza, w k tórych żyły daw niej­

sze E ry jo n id y były niezaw odnie o wiele płytsze i św iatło z łatw ością do nich prze­

nikało. A le w m iarę, j a k zw ierzęta te po­

suw ały się głębiój, ciemności zw olna staw a­

ły się coraz większe, a oczy ich niezdolne

przyjm ow ać w rażeń od św iatła fosforyczne­

go, wydawanego przez inne zw ierzęta m or­

skie, stopniowo zupełnie zanikały. Zm ysł czucia i słuchu rozw inęły się silniej, w yna­

gradzając u tra tę w zroku. F ig. 1 w yobrażaje- dnego z żyjących E ryjonidów P e n t a c h e l e s s p i n o s u s , złowionego na brzegach okrętu T alizm an, na w ybrzeżach M arokańskich.

E ry jo n id y posiadają bardzo szerokie roz­

mieszczenie gieograficzne. X tak W i l l e - m o e s i a l e p t o d a c t y l a żyje w A tlan ty k u i O ceanie Spokojnym . P o l y c h e l l a e zalu­

d n iają A tlan ty k , M orze Śródziem ne i Ocean Spokojny. P e n t a c h c l e s y , któ ry ch zna­

m y sześć gatunków , żyją na szerokości za- w artój pom iędzy 1 2 0 i 1700 sążniami głębo­

kości. Znaleziono je w A tlan ty k u na za­

chodnim b rzeg u A m eryki P o łu dn io w ó j,o ko ­ ło wysp F ilipińskich, F id ji, Nowych H e b ry - dów i na w ybrzeżach Nowej Gwinei.

J . S.

0 ZADANIACH OBECNYCH

TR ZE Z

i\ A. Y o uh

p r z e ło ż y ł S. K.

M erkury n aigraw a się dotąd ze wszyst­

kich usiłowań, łożonych na oznaczenie cza­

su jeg o obrotu, n atu ry pow ierzchni i istnie­

jący c h n a niej w arunków fizycznych. M e­

tod y i narzędzia obecne nie w ystarczają p ra ­ w dopodobnie do rozw iązania trudności tego zadania i niełatw o powiedzieć, kiedy będzie m ożna do niego z powodzeniem przystąpić.

Co do W enery, siostry bliźniaczej naszej ziemi, stan rzeczy je s t nieco lepszy: znam y obecnie z pewnem przybliżeniem okres je j obrotu dokoła osi; nadto obserw acyje osta­

tn ich czasów budzą nadzieję, że jeżeli dalej będą prow adzone, pozw olą oznaczyć poło­

żenie je j biegunów i praw dopodobnie do­

starczą pew nych danych o j e j g ó ra c h ,je j lą­

dach i m orzach.

(5)

N r 41. W S Z E C H S W IA T . 645 B yłoby zuchwałością utrzym yw ać, że co

się tyczy pow ierzchni M arsa, dosięgliśmy granic znajomości możliwej, fakty główne są wszakże znane i byliśm y nieco zdziw ieni wiadomościami p r z y p u s z c z a l n e m i , ty ­ czące mi się jeg o gieografii. P rze z ten w y­

raz p r z y p u s z c z a l n y chcę tylko posta­

wić skrom ny zn ak zapytania p rz y niektó­

rych właściwościach podaw anych przez gieo- grafów ze szczegółami, których okoliczności nie uspraw iedliw iają. C okolw iekbądź,pod­

czas gdy areografije zgadzają się doskonale w częściach głównych, różnią się ogromnie we wszystkiem , co m a znaczenie podrzę­

dne ‘).

Co do danych fizycznych tyczących się planet drobnych, krążących między M arsem a Jowiszem , nie znam y ich wcale: jestto po­

le zupełnie dziewicze. Można się naw et pytać, czy jestto rzecz ważna; gdyby je d n a k która z tych b ry ł w ydała nam swe tajem ni­

ce, jestem przekonany, że znajom ość sub­

stancyi, postaci, gęstości, obrotu, tem peratu­

ry i innych cech fizycznych jed n ej z tych drobnych sierot, rzuciłab y żywe światło na naturę i w aru nki przestrzeni m iędzyplane­

tarnej i podałaby jaknajw iększą pomoc do ustalenia teoryi fizycznej u k ład u słonecz­

nego 2).

Jow isz, p laneta ze w szystkich najpotęż­

niejsza, przedstaw ia nam jeszcze zadania najwyższej wagi i pełne zajęcia. J a k b y łańcuch jak iś bez końca istnieje między słońcami a planetam i: w cudownych i rozli­

cznych zjaw iskach, k tóre nam Jow isz przed­

stawia, zdaje się, że widzieć możemy stano­

wisko pośrednie pom iędzy faktam i ziem- skiemi, z którem i jesteśm y oswojeni, a taje­

mnicami otaczającem i słońce. W ydaje się pewnem, że żadna analogija w ysnuta z zie­

mi i je j atm osfery nie może wytłumaczyć rzeczy osobliwych, k tó re na tarczy Jow isza widzimy; niektóre zjaw iska tameczne, zw ła­

szcza też różnice anorm alne, dostrzeżone

') Stan obecny w iadom ości naszych o Marsie przedstaw ił w piśm ie naszem d r Jędrzej ewicz (T . II str. 449 i nast.).

2) W o statn ich czasach zdobyto wszakże pewne wiadomości co do W esty (ob. Wszechśw. T. III str. 1 7 4).

w czasach obrotu, w yprow adzonych z obser­

wacyi różnych plam , położonych w szeroko­

ściach różnych, są zupełnie podobne do te ­ go, co widzim y na słońcu. W i e l k a p l a ­ m a c z e r w o n a , k tó ra niedaw no zn ik ła, wzbudziwszy usiłow ania najgorliw sze dla jej zrozum ienia i wytłum aczenia, pozostaje, ja k w początkach swego istnienia, taje­

mnicą, która k ry je zapew ne klucz do budowy tego globu olbrzym iego, którego je s t w yrazem najbardziej charakterystycznym .

Niem niej ciekawe i zajm ujące, lubo mniej wybitne, są niektóre inne zjaw iska, przebie­

gające n a zm ieniającej się wciąż pow ierz­

chni tej planety; podobnie ja k księżyc, w y­

nagradza ona badanie drobiazgow e i w y­

trw ałe.

U k ład jój księżyców dom aga się także obserwacyj bacznych, m ianowicie, co się ty­

czy ich zaćmień; d ają one nam m iarę czasu, jakiego potrzebuje światło do przebieżenia orbity ziem skiej,m iarę p aralak sy słonecznej, a nakoniec dostarczają dowodu stateczności obrotu ziemi. M etoda fotograficzna obser­

wacyi tych zaćmień, wynaleziona najpierw przez profesora P ick erin g a w Cam bridge, w r. 1878, a następnie podjęta przez p. C or- nu w P ary żu , wzmogła ju ż znacznie ścisłość obserw acyj.

U w agi, któreśm y przytoczyli co do teoryi m atem atycznej ru ch u planet, stosują się też do teoryi ruch u uk ładu tych satelitów. Nie przek racza ona zapew ne doniosłości metod obecnych, jeżeli się je stosuje ze starann o­

ścią i ze szczegółami koniecznemi; odkrycie je d n a k m etody nowój i krótszej je s t bardzo pożądane ').

S atu rn przedstaw ia nam zadania zupełnie takież same ja k Jow isz, chyba tylko, że po­

w ierzchnia jego i atm osfera są mniej ude­

rzające i daleko do obserwacyi trudniejsze.

A le m am y tu nadto cudowne pierścienie, j e ­ dyne na niebie, najprzyjem niejsze ze wszy­

stkich przedm iotów teleskopowych i które, ja k przypuszczam , przedstaw iają nam typ i w zór tw orzenia się światów, poruszających się obecnie przed oczyma naszemi. C oraz

>) Ob. J o w i s z przez d ra Jędrzejew icza (W szechś.

T. III str. 529).

(6)

646 W SZECH ŚW IAT. Nr 4 1 . widoczniejszem staje się re z u lta t obserwacyj

daw niejszych S truvego, D aw esa, H enryego i innych, że w ym iary i gęstość tych w iru ją ­ cych pierścieni zm ieniają się ustaw icznie w różnych ich częściach, a każdy, kto po sia­

da dobry teleskop, w zro k b ystry i w ypróbo­

w aną w yobraźnię, w inien obserw ow ać je staran n ie i notow ać dokładnie to, co widzi.

B yć może, że k ilk a następnych dziesiątków la t odsłoni p rz ed nam i zjaw iska n ajw ażn iej­

sze i najbardziej nauczające o pow łoce ga­

zowej starego S aturna. T rzeba najw yższej baczności, by nie stać się igraszką w yobraź­

ni, nie dać się unieść złudzeniom zw odni­

czym i przyjm ow ać jed y n ie fakty istotne.

O pisyw ano i kom entow ano liczne pozory, zgoła niezw ykłe; uchodziły one je d n a k ob­

serw atorom rozw ażniej szym, a obdarzonym w yobraźnią mniej żyw ą i posiadającym oczy lepiej wyćwiczone i teleskopy lepsze 1).

A ż do ostatnich czasów p lan ety skrajne, U ra n i N eptun, o pierały się w szelkim usiło­

waniom , podejm ow anym w celu zbadania ich pow ierzchni i ich cech fizycznych. B uch ich postępow y, podobnie j a k bieg ich sateli­

tów, dobrze by ł znany; należało wszakże rospoznać ich ru c h obrotow y, ich topogra- fiją i szczegóły atm osfery. Są one ta k dale­

kie od słońca i tak słabo oświetlone, że usi­

łow ania te w ydaw ały się z gó ry potępione;

od dw u jedn akow oż la t niektóre z w ielkich naszych teleskopów w ykazały nam szczegó­

ły słabe i przechodnie na tarczy U ra n a, szczegóły, k tó re pow iększą w krótce zasób naszych wiadomości o tych dalekich k re ­ w niakach naszego globu. W k ró tce, spo­

dziew am się, olbrzym ie teleskopy przyszło­

ści dostarczą nam rysunków N eptuna, podo­

bnych do rysunków Jow isza, ja k ie ju ż po­

siadamy.

W ażne pow ody sk łan iają do poszukiw a­

nia czasu obrotu osiowego planet; bardzo być może, rzeczyw iście, że zachodzą jakieś zw iązki m iędzy czasam i ty ch obrotów , a mię­

dzy odległościam i p la n e t od słońca, ich śre­

dnicam i i masami. Trzydzieści ju ż la t upły­

nęło, odkąd profesor K irkw ood przypusz­

czał, że związek podobny odkrył; m ateryja- ły wszakże do uzasadnienia tej analogii były i są dotąd niedostateczne, pozostaw iając zbyt w iele pola niepewności i dowolności. G d y­

by zw iązek tak i został odkryty, w yw arłby z pewnością w pływ znaczny na teoryje po­

czątku i rozw oju naszego u k ład u p la n e ta r­

nego.

W ielkie zadanie wym iarów bezw zglę­

dnych u k ład u planetarnego zależy oczyw i­

ście od innej kw estyi, od paralaksy słone­

cznej, która pozostaje jeszcze dla nas zaga­

dnieniem *). B łędy różnego rodzaju, dosyć w ielkie, by ocenić się dały, a których źródło je st jeszcze nieznane, tkw ią w rozm aitych m etodach, używ anych do rozw iązania tej ważnej kw estyi. D ośw iadczenia n ad p rę d ­ kością św iatła i pom iary helijom etryczne przesunięć się M arsa śród gwiazd prow adzą do przyjm ow ania p aralak sy słońca mniejszej (zatem odległości jego większej), aniżeli otrzym ujem y z obserwacyj ostatnich przejść W enery i z m etod, opartych na ruchach księżyca; z drugiej strony obserw acyje po­

łudnikow e M arsa w ydają p aralaksę zna­

czniejszą, a odległość większą. Jakk olw iek skłaniam się do pokładania większej ufności w m etody wyżej cytowane, w inienem je d n a k przyznać, że obszar błędu praw dopodobnego w ydaje mi się raczej powiększonym , aniżeli zm niejszonym przez ogłoszenie rezultatów ostatniego przejścia W enery. Nie jestem ju ż tak pewny, j ak przed trzem a laty, co do dokła­

dności liczby 8",80 ja k o w artości paralak sy słonecznej. Zadanie to je s t takiej n atu ry , że astronom ow ie nigdy się z niem nie załatw ią.

J e s t zaś tak zasadniczem , że uczeni nigdy nie pow inni zaniedbać poszukiw ań, któreby m ogły powiększyć dokładność w artości zna­

lezionej; należy j ą spraw dzać wszelkiem i m etodam i nowemi.

(dok. nast.)

') Ob. S atu rn przez d ra Jgdrzejew icza (W szechś.

T. III str. 739).

') Ob. Przejście W enery i oznaczanie odległości słońca przez S. K. (W szechś. T. II str. 129 i nast.).

(7)

JMr 4 1 . W SZECHSW IAT.

STACYJA MONDOLEH

(w zatoce (Ambas, w (Afryce (Zachodniej)

spraw ozdanie

S. S. Rogozińskiego.

(Dokończenie).

N aprzeciw ko stacyi M ondoleh udało się nam nabyć rozległy teren ciągnący się w gó­

rach naokoło m iasta Boty, by na nim w przy­

szłości rosszerzyć plan nową stacyj ą, a głó­

wnie teraz ju ż ustalić w pływ i stosunki po­

między ludnością gór dla możliwości re k ru ­ tow ania w nich niezbędnych dla najm niej­

szego ruchu tra g a rz y i przeprow adzania dróg kom unikacyjnych, co natrafiałoby na trudności ze strony krajow ców gdybyśmy nie byli panam i terenu.

T e jednakże trudności od ro k u są usunię­

te i wpływ m iędzy krajow cam i przez nas osiągnięty tak dobrze był znanym tu, że pod­

czas ostatnich zajść zaborczych w K am eru­

nie, anglicy postarali się w chw ilach niebes- piecznych dla nich dążności na tych wodach o pozyskanie go na swą korzyść. P rz y słu ­ gę tę wyświadczono im na stacyi M ondoleh, k tó ra stała się w końcu roku zeszłego i na początku bieżącego ustawicznym punktem zachodów i posiedzeń angielskich kom en­

dantów , oficerów i konsulów, lecz p rzy słu ­ ga ta mało przyniosła nam wdzięczności.

U jem ną stroną zatoki Am bas je s t zupełny praw ie b ra k kom unikacyi z światem cywi­

lizowanym . A frykańskie pakboty tu nie zaw ijają; do najbliższej ich stacyi zaś, F e r- nando-Poo, trzeba w razie potrzeby pusz­

czać się przez m orze w otw artej szalupie, podczas tornadów jednakże i w porze de­

szczowej jestto bynajm niój nie bespieczne przedsięwzięcie; pozostają w tedy okręty wo­

je n n e angielskie, k tóre od czasu do czasu tu staw ają na kotw icy a których komendanci zawsze jaknaj uprzejm iej p rzy syłają na sta- cyją z zapytaniem , czy nie mamy potrzeby skorzystania z okazyi bądź do F ernando- P o o , bądź do innych punktów brzegowych.

j j 4 7 ___

Te też chwile są je d y n ą przerw ą w je d n o - stajnem życiu, ja k ie panuje na stacyi, pocią­

gają albowiem za sobą w zajem ne odwiedzi- dziny i zaproszenia.

W najnow szych czasach doszła nas w ia­

domość, że rząd angielski zamyśla przenieść stacyją w ęglow ą (któ rą u trzym u ją na F e r- nando-Poo dla swych wojennych okrętów ) tu do zatoki Am bas, a mianowicie na wscho­

dnią część wyspy M ondoleh, oprócz tego konsul obecny, p. H aro ld W bite, k tóry spę­

dził z nam i trzy tygodnie n a stacyi naszej, żąda od swego m inisteryjum postawienia stacyi sanitarnej na wyżynie wyspy, k tóra, zdaje się, po naszem przybyciu, ogólną ścią­

gnęła uwagę. W ted y praw dopodobnie środ­

ki kom unikacyjne będą też istniały dla zato­

ki Ambas.

Co do klim atu zatoki A m bas je s t on bez­

w arunkow o najzdrow szym na całym zacho­

dnim bezegu A fry ki, M ondoleh zaś głównie jak o niew ielka wyspa, owiana ze wszech stron świeżemi bryzam i oceanu, zw raca pod tym względem uwagę na siebie. W yjątek z tego korzystnego w arunku stanowi osada W iktoryja, stacyja angielskich m isyjonarzy, leżąca w niskim, jed yn ym niezdrow ym k ą ­ cie (północno-zachodnim ) zatoki, a której k lim at przez sąsiednie bagna je s t dla euro­

pejczyków niebespiecznym. P o d względem sanitarnym więc M ondoleh zaj mi o pierw sze, Bota, leżąca na wyspie drugie, W ik to ry ja zaś trzecie miejsce z punktów zam ieszkałych zatoki Ambas.

P o ra sucha, k tó rą jednakże ściślej nazw ać by można „najm niój deszczową'* (ponieważ góry K am eruńskie naruszają regularność p ó r wogóle panującą w tych stronach), ros- poczyna się w G ru dn iu i trw a do M arca, po­

łow y K w ietnia naw et; w tedy następują tor- nady, których głów ną p orą po porze suchej je s t Maj i pierw sza połowa Czerwca. P o ra ta w skazuje dość silne w ibracyje barom e- tryczne, częste ulew y i burze, m ylnie zwane tornadam i, lecz także i dnie nadzwyczaj pię­

kne, częstokroć po kilkanaście z rzędu; de­

szcze tu w niój pan ują przeważnie w nocy.

T ak zwane tornady (tornados) zw ykle by­

w ają w opisach nadzwyczaj przesadnie przed- stawianem i. Nie są to bynajm niej Towe sil­

ne i straszne tornady połączone z trąbam i powietrznem i. Przebieg ich je s t zazwyczaj

(8)

648 W SZECHŚW IAT. N r 41.

taki: W iejąca z zachodu ( o d l h . p. m. do no­

cy) bryza m orska ustaje, podczas gdy na N E-ie horyzont u kazuje gęste stalow e chm u-

w arzyszą mu zw ykle ulew a i błyskawice, baro m etr w tedy podnosi się do 765 mm w M aju, term om etr opada znacznie (załą-

Np

e-t-OO o pcr

p

KP

NP oP- o

0

Wpr 3

p<rt-O

>-i w

p

po

o3

P-O mm -PH*

0

Ulp H(D (D (J1

05r*-4*

3o co“łl

CD"3

*<

OIM

=3

coCD

o

o

c/5>

ES.CD*

P3*

C0>

TCD

N

c d'

CD>

» CD

CD

"3

U

>—I

>

o

>

ry; niezm iernie szybko zajm ują one cały ho­

ryzont, zaciem niając dość znacznie wszystko dokoła i równocześnie rospoczyna się od N E-u silny w icher uderzający im petam i; to-

czamy diagram y odpowiednie za miesiąc M aj i Czerwiec). Ów tornado afrykański zryw a dachy z chat krajow ców , rz a d k o z d o ­ mów silniejszych, oraz łam ie palm y i w y­

(9)

N r 41. WSZECHŚW IAT. 649 sokie drzew a w dość znacznej ilości. Na­

stępnego ra n a atm osfera w zatoce je s t zwy­

kle niezm iernie przezroczystą, głów nie w wyż-

Lipiec, Sierpień i część W rześnia są nie­

zm iernie dżdżystem i miesiącami; w tedy ca­

ła zatoka p ok ry ta je s t nieprzejrzystą szarą

o oa kH

o03

10 0

(DH 0 0

t r i

H(1) N

0

o(S*

•rlW

(1)

.H

o3

Sh

-*->O c3£ MW T3a O Oc3 N Mc3

3

«-QCJ

g oo

-*->o

N

szycli w arstw ach. W Czerwcu tornady ju ż rzadkie, deszcze zaś obfitsze; diagrafn przed­

staw ia wogóle niższą tem peraturę i prze­

ciętnie wyższy stan barom etru.

m głą lub strum ieniam i deszczu przem ienia- jącem i g ru n t gąszczu w jed no błoto. Są to najjednostajniejsze miesiące dla stacyi i po­

r a najniezdrow sza spowodu wilgoci i braku

(10)

G50 w s z e c h s w i a t . N r 41.

ruchu. P an u ją i tu jed n a k ż e pogody od czasu do czasu przez k ilk a naw et dni.

W Paździei-niku, w końcu W rześnia ju ż nawet, znów dnie deszczowe się p rzerzed za­

ją, n astają afry k ań sk ie to rn ad y i dnie pogo­

dne, tornad y zaś n ajsilniej p an u ją w tej d ru ­ giej porze b u rz w P a źd z ie rn ik u i L isto p a­

dzie. W tym m iesiącu b arom etr dochodzi, ja k się zdaje z dotychczasow ych obserw acyj,

do m axim um swego całorocznego stanu.

Co do tem p eratu ry je st ona bardzo znośna i zawsze pan u je świeża orzeźw iająca bryza, b ra k którój dopiero czyni gorąco pod zw ro­

tnikiem dotkliw em .

Ś rednie tem p eratu ry za ostatnie dw a m ie­

siące, Maj i C zerw iec, leżały, ja k św iad­

czą nasze diagram y, pom iędzy 25°— 29°,50 C elsyjusza w M a ju , w C zerw cu zaś 24°,3—28°,66 C. i chociaż M aj je s t jed n y m 7. najgorętszych miesięcy (rów nocześnie i najzm ienniej szych), nie m ieliśm y tem pera­

tu ry wyższój w nim nad 31,30° C. w cie­

niu, najniższą była w nim 24,7 C., podczas to rn ad a dnia 13 M aja około południa.

Noce też mało co spraw iają różnicy, oprócz pory suchej gdy tem p eratu ra no­

cna zw ykle je s t niższą niż w innych po­

rach i ogólne w rażenie ja k ie czyni klim at zatoki A m bas je s t (z w yjątkiem niew ielu miesięcy): te m p e ra tu ra jed n o stajn a, p rz e­

ciętnie nieco zaw ysoka, lecz zawsze p rzy ­ jem n a i zdająca się być o w iele niższą z przyczyny w iatrów m orskich.

O bserw acyje w górach tutejszych czy­

nione równocześnie dałyby piękne re zu lta­

ty i w ykazałyby naocznie w ielką ich wa­

gę dla europejczyków , na tych brzegach m ieszkających, przez przedstaw ienie ich wa­

runk ów klim atycznych, n a d e r przychyl­

nych dla europejczyka, szczególniej w wię­

kszych ich wysokościach. Do 2000 stóp europejczyk zn a jd u je w nich strefę zw ro­

tnikow ą dw u odcieniów, od 2 0 0 0 '— 7000, strefę um iarkow aną, od 7 000 zaś do szczy­

tów, p op rostu strefę zim ną.

N iestety je d n a k ż e chw ilow o o tem jesz­

cze m arzyć nie możemy. O d śm ierci K . Tom czeka pozostało nas dw u, a wycieczki p rzery w ały naw et obserw acyje je d n e j sta­

cyi. O prócz tego był to czas je j pow sta­

nia, w y tw o rzen ia się, a n ad om iar czas b u ­

rzliw y przez zajścia i przesilenia przez j a ­ kie przechodziła i przechodzi okolica.

T e same przyczyny ograniczyły do b ar­

dzo szczupłych rozm iarów , j a k wspom nia­

łem wyżój, dotychczasowe zbieranie oka­

zów tutejszej p rzy ro d y w różnych jój dzie­

dzinach, niedozw alając nam, tak, jakbyśm y tego pragnęli, zadośćuczynić licznym desi- deratom , ja k ie może względem nas istnie­

j ą w k raju .

Jednakże „g u tta cavat lapidem non vi sed saepe cadendo“ i powoli zdołam y m o­

że szerzej rozw inąć działalność stacyi.

O d czasu do czasu prześlem y z niej spraw ozdania dla jej przyjaciół w m iarę te­

go, ja k będzie co nowego do zanotow ania;

niechaj niniejsze rospocznie takow ą se*

ryją-

W praw d zie sądziliśmy, że w chw ili, w k tó ­ rej piszę, będziem y z pow rotem w k ra ju , by w nim odpocząć, niestety, chw ila ta, zdaje się, nie nadeszła jeszcze, chociaż przyczyny tej zw łoki niezależnem i są od nas.

Przegląd znanych zjawisk rozkładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

jJóZ E F J ^ A T A N S O N .

(Ciąg dalszy).

II. R o z k ł a d y w t ó r n e : p r z e o b r a ż e n i a m a t e r y i n i e w ę g l o w ó j .

1. R oskłady to połączeniach azotu (N ).

95. Ferm entacyja saletrzana. T a k naj- właściwiej nazwaćby m ożna rozkład, mocą którego w odorne zw iązki azotu: am onijak, sole am onijakalne i 'a m id y (a może także i im idy) przechodzą^ w połączenia tlenowe,

(11)

N r 41. W S Z E C H Ś W IA T . 651 w grupę „saletrorod u" ') cz. „ n itry lu " ( N 0 2)';

zapewne przejściową, fazą w ferm entacyi tej jest utlenienie połowiczne, t. j. zam iast tój nitro g ru p y (N0 2)' otrzym uje się g ru p a ni- trozo (NO)', zam iast związków kwasu „sale- trzanego“ cz. azotnego (azotanów)), rodnik kwasu azotawego (azotony) (por. przypisek poniżej). Ze ro zk ład taki w naturze często zachodzi, dowodem tego obfite „w ykw ity1' saletry p rzy w szelkich rozkładach zw ierzę­

cej zw łaszcza (azotow ej) m ateryi w ystępu­

jące. J a k wiadomo, naturalnym sposobem otrzym yw ania saletry je s t grom adzenie wiel­

kich śm ietnisk, k tó re należytą znajdując wilgoć ulegają „spaleniu gnilnem u" (por.

§ 81); pod koniec owego zjaw iska szybko przebiega proces saletrzanój fermentacyi am onijaku i zw iązków amidowych, pow sta­

jących z ro zkładu m ateryj białkow ych, a ró­

wnież i atm osferycznego am onijaku. W śmie­

tnikach, stajniach, oborach i t. p. również często „w yk w ita" saletra pod postacią igieł- kow atych, białych kryształków . C hem i­

czne przeobrażenie, ja k ie się tu dokonywa;

przypisyw ano dotychczas wyłącznie u tle­

niającem u działaniu tlenu (?), jakko lw iek utlenianie am onijaku czysto chemicznemi środkam i z trudnością wydać by mogło tle­

nowe połączenia azotu; azot nie łączy się z tlenem przy spalaniu am onijaku i wydzie­

la się w stanie pierw iastku 2). O d roku 1877 gdy paryscy profesorowie S chloesingiM untz a jednocześnie praw ie anglik, W arington znaleźli żyjątko „nitryfikujące", czyli od­

k ry li grzybka saletrzanćj ferm entacyi, gdy zbadanie w arunków , przy których grzybek ten żyje i rozw ija się, zupełnie odpowiedzia­

ło w szystkim niem al z p ra k ty k i znanym okolicznościom, w ja k ic h z jednój strony za­

chodzi, a z drugiój strony zajść nie może (por. § 1 0 0) nitryfikacyja am onijaku; nie

*) D la uniknięcia dw uznaczności może lepiej „sa- letrogenu“.

(Przyp. Red.).

2) Na to bezw arunkow o zgodzić się nie możemy, gdyż w znanem dośw iadczeniu lekcyjnem naw et mo­

żna znaleść dowód, że podczas spalenia am onijaku w tlen ie pow stają tle n k i azotu.

(Przyp. Red.).

ulega p raw ie wątpliwości, że nad er tvażny w ekonomii przyrod y proces „osaletrzania"

jest wyłącznie, a conajmniej przew ażnie, dziełem drobniutkiego żyjątka. M icrococ- cus (?), ja k i w yw ołuje to zjawisko, je s t je ­ dną z n a j b a r d z i ó j drobnych istot, ja k ie w szeregu „najdrobniejszych" spotykać się zdarza; jestto ziarenko o słabym bardzo ob­

rysie, przy niewielkiej ilości osobników tru ­ dno naw et dostrzegalne, niezupełnie o k rą ­ głe, lecz jak g d y b y obciosane na graniastych kraw ędziach. W pomyślnych w arunkach rozw ija się szybko w niesłychanej ilości i widocznem się staje wśród płynu — j ako

„m ęty", jak o n i e p r z e z r o c z y s t o ś ć w o ­ d y , ja k o t. z w. „opalizacyja" — naw et dla gołego oka. Pom yślnem i w arunkam i dla rozw oju tego „najdrobniejszego" (?) z sa- profitów są: sprzyjająca, dość wysoka tem ­ p eratu ra, słab oalk alicznejeśli n ieo b o jętn e oddziaływ anie i niew ielka obfitość m ateryj organicznych, łatw o g n iln y ch ’ i ferm en tu ją­

cych. W obecności tych ostatnich substan- cyj rozw ijają się bowiem inne żyjątka, bio­

rące przew agę nad m ikrokokiem saletro­

wym, a dopiero po przegniciu i przeferm cn- to w an iu zw iązków węglowych, następuje pom yślny dla tego grzybka nitryfikującego okres i zjaw ia się szybka w egietacyja d ro ­ bniutkiego żyjątka tego. Najlepszym ośrod­

kiem dla rozw oju je s t z jednej strony u p ra ­ wna, wynawożona i spulchniona zwłaszcza w arstw a ziemi ornej, o zapewnionym przy­

stępie pow ietrza, z drugiej strony wszelkie w ody ściekowe, wody kanałów i t. d. Cie­

pło, niewynoszące 12° C. zaledwie zdolne je s t zapewnić grzybkow i żyw ot znośny; naj- lepszość tem p eratury leży przy 37° C. i wte­

dy szybkość nitryfikacyi (caeteris paribus) je s t dziesięciokrotną w porów naniu z prze­

biegiem jej przy 14°; ju ż je d n a k p rzy 45°

ciepła zjaw isko nielepiej niż przy 14° prze­

biega, a p rzy 50° zupełnie znów niem al ustaje; powyżej 55° śladów żadnej przem ia­

ny ju ż niema. Do zabicia grzybka jed n ak potrzeba około 1 0 m inut tem p eratury w rze­

n ia wody (1 0 0°). Oczywiście rozwój grzy b ­ k a pociąga za sobą zmianę oddziaływ ania ośrodka: słaboalkaliczna reakcyja, w yw oła­

n a czy to przez sole amonowe, czy przez am idy, a często przez obce ciała (w ziemi—

wapno; w roztw orach— w ęglan w apnia), sta­

(12)

652 W SZECHŚW IAT. K r 41.

je się coraz słabszą przez w yczerpanie za­

sad am onijakalnych (por. jeszcze z p rzy pi- skiem), a łączenie się zasady stałej (w apna) z rodnikiem saletrow ym n a sól azotow i- N iepodobna, rozw ażając w a ru n k i rozw oju saletrotw órczego tego grzybka, nie poznać w nim przyczyny zjaw iska, w ystępującego niekiedy w sokach cukrow niczych przy fa­

brykacyi cu k ru z buraków , a noszącego n a­

zwę „opalizacyi soku“ . D ro b n iu tk ie m ęty ja k b y m gła w śród płynu, pow stają najczę­

ściej w tedy, gdy sok w niedość wysokiej trzym anym byw a tem p eratu rze (inne grzy b ­ k i w gorącym i alkalicznym soku nie m ogą się rozw ijać); z p ra k ty k i cukrow niczej w ia­

domo, że opalizacyja ta sam a w sobie nie bardzo dotkliw a, prow adzi często do zgu­

bnych następstw . D robne ziarnka, p rz y ­ czynę opalizacyi stanow iące, przechodzą p rzy najstaranniejszej naw et laboratoryjnej filtracyi. Jeśli p y łk i te są w rzeczy samej m ikrokokiem saletrotw órczym , je śli pod ich działaniem kosztem am onijaku w soku po- AYstają azotany, to popierw sze zm niejsza się i znika ew entualnie alkaliczność („ n iestała”

i ,,stała“), a pow tóre w ytw orzony azotan w apnia (lub inny) je s t solą o w ybitnym cha­

ra k terze m elasotw órczym (dośw iadczenia L ag ran g ea n ad w pływ em „m elasotw ór­

czym " różnych soli) W szystko to razem dowodzi, że grzybek (m icrococcus) Schloe- singa i M ilntza musi być w n atu rze bardzo rozpowszechuionym , a je d y n ie przez silniej­

sze odeń saprofity, zw łaszcza p rzy 'n ie p o ­ m yślnych w arun kach dostępu pow ietrza lub niekorzystnej tem peraturze, zagłuszo­

nym i niedopuszczonym do rozw oju zape­

wne bywa. W n a tu rz e wszędzie, gdzie za­

chodzi „w ykw it“ saletry , w a ru n k i są w ła­

śnie takie, ja k ie w edług badań uczonych za odpow iednie do rozw oju „opalizującego“

m ikrokoka uznanem i zostały. W spom nieć wy­

pada, że w edług W arrin g to n a, p rz y m niej pom yślnych w arunkach tenże grzybek wy­

wołuj e przem ianę słabszą, t. j . utlenia ro ­ dniki azotow odorne nie do postaci azotanów lecz zam ienia j e tylko n a azotony. B adacz ten stw ierdził pew ien rodzaj „w ycieńcze­

nia" fizyjologicznego (por. §§ 55, 64 — 6 6) u grzybka, k tó ry długo pozostaw ał wobec wytworzonych ju ż przez siebie azotanów : zasiany w nowym p łynie am onijakalnym

grzyb ek ten ma być podobno niezdolnym do w ytw arzania kw asu azotnego i tw orzy w tedy jed y n ie azotony. Rzecz ta wym aga je d n a k jeszcze spraw dzenia. Z daw niej­

szych doświadczeń B oussingaulta również ja k i z nowych prac Schloesinga z M tintzem w ynika fakt, że ilość azotu otrzym ana w po­

staci saletrzanej soli n ie dorów nyw a b y n aj­

m niej ilości, ja k a w substancyi przed fer­

m entacyj ą się znajdow ała. Na czem polega s tra ta azotu, je s t jeszcze rzeczą zupełnie cie­

mną. Zdaw ałoby się, że azot uchodzi w po­

w ietrze pod postacią gazową, ja k o azot, a jak ko lw iek obok zjaw iska utleniania mo­

głaby się dokonywać tutaj rów noległa czyn­

ność, rozszczepienie am onijaku, — t ak samo ja k obok ferm entacyi mlecznej w p rzyro­

dzie zachodzi m asłowa redukcyja, z w ydzie­

leniem w odoru, — jak k o lw iek podobną re- dukcyją aż do gazowego pierw iastku, azotu, stw ierdził stanowczo D ictzell przy ferm en­

tacyj ach k rw i i moczu bydlęcego, to jed n ak , zdaje się, że azot pow staje tu drogą czysto chemicznego rozkładu substancyj organi­

cznych (leucyny ?) lub am onijaku ').

90. Odtlenienie (redukcyja) azotanów.'N ie podlega wątpliw ości, że istotki n ajd ro bn iej­

sze, m ające ch a rak ter odtleniaczy (anaero- bies, §§ 88—90) zw iązków węgla, są też od- tleniaczam i clla soli kw asu azotnego i mogą przem ieniać azotany na azotony, być może zaś dalej jeszcze l-edukcyją zw iązku posu­

wać. W iadom em je s t to przynajm niej co do pew nych pasorzytów „bezpow ietrznych“

grzybków , j a k b ak tery ja kurzej cholery, ba- cyllus lcarbunkułow y i B aciłlus aedematis, p uch lin y (opuchliny) złośliwej, o których D uclaux tw ierdzi, że odtleniają azotany

*) W iadom o, że działanie niższych tlenków azotu i kw asu azotawego w szczególności, ro zkłada orga­

niczne m atery je azotowe z w ydzieleniem czystego azotu, ta k np. m ocznik daje dw utlenek węgla, azot 1 wodę; kwas hipurow y daje kwas benzoiloglikolow y, (CH j(0.C1H30 )C 02H) wodę i rów nież azot. Jestto jed y n ie przeniesiona na pole am idów organicznych re a k c y ja , ja k ą w ykazuje am onijak, typow y, nieorga­

niczny związek, pod działaniem kwasu azotawego.

Podstaw ow a reak cy ja streszcza się we wzorze:

2 NH3+ N20 3= 3 H20 + 2 N j .

(Przyp. Aut ).

(13)

W SZ EC H ŚW IA T . 653 i przeobrażają, j e na azotony. Z dośw iad­

czeń D eheraina i M aquennea zdaw ałoby się, żc własność tę posiada także Bacillus buty- ricus s. am ylobacter (§§ 87— 88). W przed­

sięwziętych przez nich doświadczeniach, a także w innych z tegoż samego czasu (1882 r.) doświadczeniach, dokonanych przez G ayona i D upetita, rozszczepienie odtlenia- jące posuwało się czasem aż do w ydzielania czystego, gazowego azotu. W szystkie te dośw iadczenia je d n a k zanadto szw ankują pod względem W ystudyjowania cech b io lo ­ gicznych, dyjagnoza istotek zbyt tu je s t nie­

pewną, aby co do n atu ry działaczy „denitry- fikujących“ można mieć urobione pojęcie.

W ściekach i wogóle w płynach zaw ierają­

cych azotany oraz m atery ją organiczną, a ńiepodlegających w pływ ow i pow ietrza, ju ż w r. 1875 zauw ażył Meusel w ytw arzanie azotonów przez „b a k te ry je“, występujące pod postacią m ętów w przejrzystej poprze­

dnio cieczy.

P roces odtleniania związków azototleno- wycli nie je s t tak ważnym w przyrodzie ja k poprzedni, o ile się zdaje, lecz zapew ne na­

leży do bardzićj powszednich także zjawisk.

Je st on je d n a k najm niej dotychczas zbada­

nym w całym może szeregu rozkładów na­

turalnych i dlatego na krótkiej notatce ty l­

ko ograniczyć się tutaj musimy.

97. Uwodnienie mocznika. W §§ 92 do 94, rozpatryw aliśm y hidrotacyjc związków wę­

glowych, przew ażnie wodanów węgla: ele­

m enty wody •— w odór zarów no ja k tlen—

przybyw ają p rzy tej hidrotacyi do g rup wę­

glowych, zm ieniając n atu rę chemiczną poje- dyńczych g ru p węglowych, przeprow adza­

ją c np. bezwodnikowe na wodne, inne znów g ru p y na kw asow e (C 0 .R " 4 -H20:=:(R 'H ).

CO .O H ) i t. p. Obecnie zwrócić się musi­

my k u zjaw isku hidrotacyi mocznika, gdzie karb on il(C O ),p rzy b ierając tlen z wody, sta­

je się rodnikiem soli węglanej, lecz wodory tejże wody hidrogienizują azot, przeistacza­

jąc grupę am idow ą (N H 2) w amonową (N H 4). Przeobrażenie zachodzi tu raczej w naturze azotow ej, a bynajm niej nie pole­

ga na uw odnieniu rodnika bezwodnikowe­

go, jak ieg o mocznik, będący amidem karbo- nilu: C O (N H2)j, wcale w sobie nie zawiera.

Jeśli uw odnienia, rozpatryw ane w § 92-—93 były rozdw ojeniem i przepołowieniem , to

tutaj reakcyja m a odm ienny zupełnie cha­

ra k te r i je s t poprostu przyłączeniem się ele­

mentów wody.

M ocznik ja k o ostateczny pro d u k t w y­

dzielenia nieprzyswojonego przez ludzki i zwierzęcy (zw ierząt mięsożernych) o rg a­

nizm azotu, znanym je s t przeszło od w ieku (1773, de R ouelle), otrzym any syntetycznie z pierw iastków m ineralnych przeszło od pół wieku (1828, W ohler). R oskład, jakiem u ulega mocz na pow ietrzu, w yraźny zapach am onijaku, w ydzielający się p rz y tyin roz­

kładzie i drażniący powonienie, znany je s t każdem u, a przed pół wiekiem ju ż przeszło Dum as w y k ry ł, na czem ten rozkład polega i postaw ił form ułę uwodnienia:

C O .(N H ł ) j- f 2 H20 = C 0 . ( 0 N H 4)a. W ro ku 1843 Jacq u em art dow iódł, że osad mętny fermentującego moczu je s t ważnym czynni­

kiem i prop ag atorem rozkładu, M uller (1860) porów nyw ał go z drożdżami ferm en­

tacyi alkoholowej, lecz dopiero P asteu r zba­

dawszy osad ten (1860 r.) pod m ikroskopem w yraził przekonanie, że jestto również ja k drożdże, żywa istota, a „ferm entacyja amo- nijak aln a“ je s t rów nie dobrze w italistycz- nym procesem ja k „alkoholow a". M icro­

coccus ureae Cohn, żyjątko, paciorkow ato rozpleniające się i pow odujące uw odnienie, znanem nam je s t ju ż z wzmianek poprze­

dnich, w §§ 66 i 76. W iem y, żc wydziela ono ferm ent, oddzielony i zebrany przez M usculusa i że ferm ent ten je st w stanie zu­

pełnie ta k samo uw odniać m ocznik, ja k grzybek żyjący. O bok m ocznika w moczu niektórych ssących, a w większych ilościach w moczu wszystkich roślinożernych, zn a j­

duje się kwas hipurow y czylibenzoilogliko- kol (C7H5O . N H . C H2C O O H ); otóż pod działaniem tegoż samego (van Tieghem ) lub bardzo zbliżonego inikrokoka, kwas ten ule­

ga rów nież uw odnieniu i daje (-)-H20 ) kwa­

sy benzoesowy (C6H5C O .O H ) i amidoocto- wy czyli glikokol (N H2.C H2,CO O H ). T u ­ taj uw odnienie bardziej ju ż je s t zbliżone do typu (rozdw ojenia), ja k i przedstaw iało nam poprzednio, w §§ 92— 93, lecz i tu jeszcze część wody (atom wodoru) hidrogicnizujc ro­

d n ik azotowy w glikokolu.

O ile pod względem energii, ja k a w re­

zultacie tych przem ian chemicznych się wy­

zw ala na potrzeby życiowe grzybka, zaclio-

Cytaty

Powiązane dokumenty

W spisie poniżej umieszczonym stacyje oznaczone głoską a znajdują się właściwie nie na samym w ierzchołku góry, ale tylko w niew ielkiej od niego

rocznie za

P rzy łączeniu się tedy ciał następuje w o- gólności wywiązywanie, przy rozkładzie ich wiązanie się ciepła; jestto zasada równowa­.. żności pracy

wiązywanie się, oswabadzanie ciepła, tak znów rozkład następuje ze stratą, z wiązaniem się ciepła,—ilość ciepła oswabadzająca się przy powstawaniu

Przy rozpatrywaniu warunków j życia, do jakich przystosowywać się mogą drożdże, wypada nam wspomnieć o jednym jeszcze bardzo charakterystycznym objawie

ron podróż swą kierować coraz bardziej na południe. Okolice, które przechodził, były nie bez kultury, widział on tam np. hamernie i zakłady do wywarzania soli.

Sól szczelinowa niczem się nie różni od soli w spodnim oddziale i wypełnia próżnie w ile, które powstały przez popękanie jego masy; sól ta znajduje się

prowadzić aż do źródeł Okandy, pobocznej rzeki Ogowa, które mają się znajdować w wielkiem jeziorze, ale przy ujściu rzeki Iwindi musieli się cofnąć. Zbadali