• Nie Znaleziono Wyników

JV§. 41. Warszawa, d. 9 Października 1887 r. T o m V I .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV§. 41. Warszawa, d. 9 Października 1887 r. T o m V I ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV§. 4 1 . Warszawa, d. 9 Października 1887 r. T o m V I .

PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs za w ie : ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zag ra n icą.

K om itet R edakcyjny stan o w ią: P. P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an U niw ., m ag . K. D eike, m ag. S. K ra m sz ty k , W ł. K w ie tn iew sk i, J . N atan so u ,

D r J . S ie m ira d z k i i m ag. A . Ś ló sa rsk i.

„W sze ch św iat11 p rz y jm u je o głoszenia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w iąz ek z n a u k ą, n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw ykłego d ru k u w szp alcie alb o jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw sz y r a z kop. 7 ‘/2j

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.

j A - d r e s Z R e d a ł ^ c ^ i : i K r a J s o - w - s ł r i e - l F r z e d . n a i e ś c i e , USTr © S .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

■mii iii.Lr

Fig. 1. G e n e ra to r p y ro -m a g n e ty c z n y E d is o n a. F ig . 2. Szczegóły bu d o w y g e n e ra to ra .

(2)

642

W SZECH ŚW IAT.

N r 41.

GENERATOR

P Y R O - M A G N E T Y C Z N Y .

(N:ow y wynalazek (Edissona.

W S ierpniu r. b. niezm ordow any w yna- lasca, którego nazw isko wym ieniliśm y w ty ­ tule, przedstaw ił Stow arzyszeniu am ery ­ kańskiem u postępu n auk (A m erican A sso- c ia tio n ) now y, przez siebie obm yślany p rzy rząd do w ytw arzania prądów elek try ­ cznych. Idzie tu o bespośrednie w zbudza­

nie prądów kosztem energii cieplikow ej dro g ą zupełnie nową i oryginalną; ja k we w szystkich w ynalazkach Edisona okazuje się i tu osobliwa jego zdolność k o rzysta­

n ia z drobnych i nieznacznych na pozór szczegółów naukow ych. — Ażeby samą n a­

zw ę p rzyrządu uczynić dla czytelnika zro ­ zum iałą, w ypada nam przypom nieć, że g e­

neratoram i nazyw ają się w ogólności w szel­

kie przy rząd y do w zbudzania elektryczno ­ ści służące, ja k stosy lub maszyny dynam o- elektryczne; określił go zaś Edison jak o ge­

n e ra to r pyrom agnetyczny dla tego, że pole­

ga on na zm ianach, ja k ie pod wpływem w y­

sokiej tem p eratu ry zachodzą w m agnetyz­

m ie żelaza i innych m etali m agnetycznych.

P odajem y tu zresztą opis w edług własnego spraw ozdania Edisona.

W y tw arzanie bespośrednie energii elek­

trycznej przez ciepło pow stające z palenia w ęgla stanowi zadanie, k tó re ju ż oddaw na zajm owało najbieglej szych wynalasców.

G dyby niezm ierna ilość energii, p rzechow u­

jącej się w węglu, mogła się ujaw niać w fo r­

m ie energii elektrycznej zapomocą p rz y rz ą ­ dów prostych i gdyby re zu ltat ten dał się zyskać z pew ną ekonom iją, należy p rz y ­ znać, że m etody i systfemy m echaniczne św iata całego uległyby przeobrażeniu od podstaw do szczytu.

O d czasów Seebecka i M elloniego wiado­

mo ju ż, że pod wpływ em ciepła powstawać może różnica potencyjału elektrycznego, czyli, że wzbudzać się mogą prądy. Becque- re l,P e le tie r, Thom son, T a it rozw inęli naukę o term oelektryczności, a C lam ond i Noó

zbudow ali naw et stosy term oelektryczne, któ re się nadają do pew nych celów p ra k ­ tycznych. R ezultaty osięgnięte pobudzały do dalszych badań, a niektórzy sądzili, że n a tej drodze odkryć będzie można istny kam ień filozoficzny.

P . M ojżesz G. F a rm e r w Am eryce p ra ­ cow ał w k ieru n k u tym długo i gorliw ie i, ja k się zdaje, pod względem ekonom icz­

nym zy skał rezultaty najlepsze, ja k ie k ie­

dykolw iek zdobyte zostały, ale te właśnie rezu ltaty nie m ogły być zby t zachęcające.

N igdy nie zdo łał on przeobrazić ani jednej odsetki energii w ęgla w energiją ele k try ­ czną.—L o rd R ayleigh znów na drodze teo ­ rety czn ej, z zasad term odynam iki, doszedł do w niosku, że ogniwa złożone z żelaza i miedzi, p ra cu jąc w najwyższych granicach tem p eratu ry , ja k a b y dla tych m etali była możliwą, m ogłoby przeobrazić ledw ie y300 całkow itej energii węgla w energiją ele k try ­ czną.

W y p ły w a stąd, że jeżeli re zu ltat oczeki­

wany m a być kiedykolw iek osięgniętym, trzeba oczywiście szukać rozw iązania na in ­ nej drodze, a nie w dziedzinie term oelektry­

czności. D latego też, rosp atrując ten p rz e d ­ miot, E dison zw ró cił baczność swę w in ną stronę.

W iadom o oddaw na, że m agnesowanie m etali m agnetycznych, a w szczególności żelaza, kobaltu i niklu, ulega pod wpływem tem p eratu ry , znacznej m odyfikacyi. W e­

dług B ecquerela nikiel traci swę zdolność m agnetyczną p rzy 400° C, żelazo w czerw o­

ności wiśniowej, kobalt w rozżarzeniu do białości.

Z drugiej stro ny wiadomo, że ilekroć pole m agnetyczne zm ienia swe natężenie w są­

siedztw ie przew odnika, innem i słowy, gdy m agnes w zm acnia się lub słabnie, w prze­

w odniku tym w zbudza się prąd elektryczny.

Otóż E dison wniósł, że posługując się m a­

gnesem lub elektrom agnesem i zm ieniając jeg o zdolność m agnetyczną przez zm iany tem p eratu ry, będzie można wywoływać p rą ­ dy elektryczne w zw oju d ru tu otaczają­

cym ten magnes. T a w łaśnie myśl stanow i głów ną zasadę nowego przyrząd u, którem u E d iso n n ad ał nazw ę g en erato ra pyrom agne- tycznego elektryczności.

P ierw sze doświadczenia nad pyrom agne-

(3)

Nr 41.

W SZECHŚW IAT.

643 tycznem w ytw arzaniem elektryczności p ro ­

wadzone były przy pomocy przy rząd u bai-- dzo prostego. Składał się on z ru ry żela­

znej o cienkich ścianach, umieszczonej w e ­ w nątrz solenoidu, po którym płynął prąd przybyw ający z zew nątrz, — w ten sposób ru ra żelazna staw ała się magnesem. R u rę tę otaczał nadto zwój d ru tu , któ ry łączył się z dzw onkiem . Do rozgrzew ania ru ry służył p rąd gazu zapalonego, po którym szybko następow ał rz u t pow ietrza zim ne­

go.—Zm iana tem p eratu ry ru ry żelaznój u ja ­ w niała się natychm iast w ruchu dzwonka, okazując, że pow odow ana przez nią zm iana w natężeniu m agnetyzm u w yw oływ ała prąd elektryczny w obwodzie, złożonym ze zw o­

ju d ru tu i dzwonka.

Powodzenie tśj próby skłoniło Edisona do budowy m aszyny o większych wymia­

rach, któraby m ogła taż drogą w ytw arzać prądy pewnego znaczenia i ten właśnie przyrząd, przed kilku dopiero tygodniam i ukończony, przedstaw iają załączone ryciny.

M aszyna ta składa się z ośmiu ogniw, z k tó ­ rych k ażda ma znaczenie takież samo, ja k przyrząd wyżćj przytoczony. M am y tu za­

tem ośm elektrom agnesów , pod k tó ­ rych wpływem m agnesuje się ośm ru r żelaznych, umieszczonych prom ienisto d o ­ koła wspólnego środka. R u ry te, utw o­

rzone z bardzo cienkiej blnchy falistej, mającój ledw ie V8 m ilim etra grubości, oto­

czone są zw ojam i d ru tu powleczonego pa­

pierem am iantowym , jak o substancyją izo­

lującą, k tóra nie niszczy się w wysokiej tem peraturze. W szystkie te ogniw a p rz e ­ chodzą przez dw a krążki żelazne, które sta­

now ią wspólne im osady biegunowe; przez środek krążków przechodzi oś pionowa, na którój dolnym końcu osadzona je s t płyta ochronna. Jestto półkrąg z glinki ognio­

trw ałej, któ ry p rz y obrocie osi obraca się

j

około dolnój części arm a tu r z blachy falistej i pow strzym uje dopływ pow ietrza gorącego, które przybyw a z części dolnój. Na fig. 2 A pły ta ta ochronna w skazana je s t oddziel­

nie

C ały ten ap a ra t um ieszczony je s t ponad stosownem ogniskiem , którego produkty spalenia zapomocą m iecha zw racane są w górę i przechodzą przez te arm atury, k tó ­ rych w danój chw ili nie osłania p ły ta

! ochronna. A rm atu ry te przeto ogrzew ają

j

się i nie ulegają wpływowi elektrom agne­

sów, które m agnesują tylko arm atury zim- [ ne; p rzy obrocie p łyty ochronnćj bezustan­

nie jed n e arm atury zostają zak ry te,in n e o d ­ słonięte, cztery z nich zawsze ulegają ogrze­

waniu, cztery inne oziębianiu: te, które zy­

sku ją ciepło, tracą m agnetyzm i nawzajem . W yp ły w a stąd, że zwoje w szystkich a rm a ­ tu r są w każdój chw ili siedliskiem prądów ,

; m agnetyzm bowiem we wszystkich a rm a tu ­ rach ulega zm ianie. W zw ojach arm atu r, które są osłonięte przez pły tę ochronną, prąd płynie w je d n ę stronę, w zw ojach a r­

m atur w ystaw ionych na działanie ciepła — w stronę przeciw ną. Za pośrednictw em k o ­ m utatora wszakże prądy zw racają się w j e ­ dnę stronę. Zm iana ta kierunków prądu następuje w chw ili, gdy każdy zwój p rz e ­ chodzi z okresu ogrzew ania do okresu ozię­

biania i naw zajem , zatem dw ukrotnie w cza­

sie obrotu osi.

K om utator umieszczony je s t w górnój części osi; jest ona tam zaopatrzona w w a­

lec z substancyi izolującej, na którym po dw u stronach przeciw ległych umieszczone są osady m etaliczne, utrzym ujące pośredni­

ctwo w zetknięciu elektrycznem ; linija łą-

j

cząca te osady jest rów noległa do ściętego brzegu płyty ochronnój. Na walec ten n a­

ciska ośm sprężyn m etalowych, z których

| każda połączona je s t drutam i z dwoma zwo-

j

jam i, ja k to widzim y na fig. 2. D ługość każdego z odcinków m etalowych, osadzo­

nych na walcu izolującym , je st tak odmie­

rzona, że sprężyna następna dotyka go w chwili, gdy poprzednia go opuszcza. K a ż ­ da zaś sprężyna w zetknięcie ze swym od­

cinkiem m etalowym wchodzi w chw ili, gdy

; w skutek obrotu p ły ty ochronnój odsłania się zwój pierw szy z pary zwojów, z któremi sprężyna je s t połączona.

Na osi dalój osadzone są dwa pierścienie, o które naciskają sprężyny, odprow adzające p rąd na zewnątrz.

Siła elektrow zbudzająca, ja k ą przy rząd ten w ydaje, zależy oczywiście od liczby skrętów d ru tu w każdój arm aturze, od ró ­ żnicy tem peratur, jak ą osięgnąć można, od szybkości, z ja k ą następują zm iany tem pe­

ratury . Zbyt zresztą wysokie podnoszenie

tem peratury będzie rzeczą zgoła zbyteczną;

(4)

644

W SZE C H ŚW IA T.

N r 41.

nic się bowiem nie zyska, jeżeli żelazo ogrzeje się wyżej punktu, w którym m agne­

tyzm jeg o praktycznie może ju ż być uw aża­

ny za żaden, podobnie ja k nie m iałoby celu oziębianie go niżój p u n k tu , w którym m a­

gnetyzm ten praktycznie je s t ju ż doprow a­

dzony do naj większości.

D la k obaltu m agnetyzm u staje przy ro z­

żarzeniu do białości, dla żelaza przy cz er­

woności wiśniowój, dla n ik lu p rzy 400° C.

A le gdy dla żelaza w tem peraturze zw y­

kłej m agnetyzm w yrazi się przez liczbę 1390, to p rzy 220° wynosi jeszcze 1360;

oziębianie przeto p rz y rzą d u poniżaj tćj ostatniej tem p eratu ry nie będzie ju ż p rz e d ­ staw iało żadnćj korzyści p ra k ty czn ej. P rz y użyciu n ik lu ogrzew anie prow adzić można do tem p eratu ry znacznie niższej. Szybkość, z ja k ą zachodzą zmiany tem p eratu ry , zależy od szybkości obrotu p ły ty ochronnój, ale ta znow u zastosow aną być musi do szybkości, z ja k ą a rm a tu ry ogrzew ają się i oziębiają.

D la przyspieszenia właśnie tego ogrzew ania i oziębiania, E dison użył blach cienkich o w ielkich pow ierzchniach; aby się zaś zb y t szybko nie niszczyły, można je p o kryć stosowną em aliją lub poniklow ać. D o ty ch ­ czasowe dośw iadczenia w ykazały, że p ły tę

J

ochronną obracać m ożna .120 razy na m in u ­ tę. G dyby szybkość tę podw ojono, powię- kszonoby czterokrotnie potęgę przy rząd u , ale należy przedew szystkiem dojść, ja k a będzie najodpow iedniejsza grubość blachy arm atu r, ja k i m etal okaże się najlepszym , ja k ie będą najkorzystniejsze granice tem pe­

ra tu ry i t. p., a wszystkie te pytania ros- strzygnąć się dadzą jed y n ie przez dośw iad­

czenie.

R ezultaty dotąd otrzym ane p row adzą do w niosku, że przy w ytw arzaniu energii elek ­ trycznej zapomocą ciepła w g en eratorze py- rom agnetycznym osięgnięta ekonom ija w y ­ rów na p rzyn ajm niej, a praw dopodobnie przew yższy ekonom iją, ja k ą zyskiwano przez m etody dotąd używ ane. D ziałalność je d n a k tego p rzy rząd u będzie m niejsza, aniżeli m a­

szyny dynam oelektrycznej takiegoż samego ciężaru.

A by utrzym ać 30 lam p o sile 16 świec każda trzebaby praw dopodobnie g en eratora pyrom agnetycznego, ważącego 2 do 3 ton.

Z drugiej jed n ak strony pam iętać należy, że

n ad m iar energii w ęgla da się użyć do ogrze­

w ania dom u i że przyrząd ten nie wym aga szczególnej obsługi i nadzoru, a to otw iera p rzed nim szerokie pole, gdzie da się zasto­

sować. P rze z w prow adzenie zresztą lep ­ szych m etod ogrzew ania będzie go można znacznie udoskonalić, a w tedy użyteczność jeg o p rak tyczna w yrów na zapew ne donio­

słości naukow ej, ja k a go obecnie zaleca.

O prócz generatora, o którym tu mowa, E dison zbudow ał na tejże samej zasadzie i m otor pyrom agnetyczny. Pom iędzy bie­

gunam i m agnesu lub elektrom agnesu zn a j­

duje się wiązka ru re k żelaznych, k tó ra się może obracać około osi prostopadłej do p ła ­ szczyzny tego m agnesu. P rze z ru ry te, ja k w generatorze, przechodzi p rąd pow ietrza ogrzanego, przyczem rów nież je d n a ich część osłonięta je s t za pośrednictw em e k ra­

nu od tego dopływ u. E k ra n ten umiesz­

czony je s t niesym etrycznie względem obu części m agnesu, t. j . bliżej jed neg o bieguna aniżeli drugiego; część zatem ru r żelaznych, osłonięta przez ek ran , je st silniej m agnety­

czna i je s t ted y silniej przez m agnes p rz y ­ ciągana, aniżeli część pozostała, a to w ła­

śnie pow oduje ruch obrotow y całego syste­

m u ru r. P ierw szy m odel tego rodzaju, ogrzew any dw iem a niew ielkiem i lam pam i B unsena, m ógł w ytw arzać około 1,5 kilo- g ram m etra pracy na sekundę; obecnie E d i­

son b ud uje w daleko większych rozm iarach m otor podobny, który, p rzy ciężarze 1500 funtów angielskich, pracow ać zapewne bę­

dzie z siłą 3 koni parow ych (225 kilogram - m etrów ) na sekundę.

S. K.

CIĘŻAR ATOMOWI TLENU.

O beznanem u choćby z najprostszem i za­

sadam i chem ii wiadomo, ja k ie to naczelne,

podstaw ow e znaczenie p rzypisują w tej n a u ­

ce wielkościom, zwanym ciężaram i atomo-

wemi pierw iastków . W iadom o również, że

wielkości te w yrażają się przez liczby

w zględne, wskazujące, ile razy ciężar a to ­

mowy danego pierw iastku je s t większy od

(5)

N r 41.

W SZECHŚW IAT.

645 wodoru, najm niejszego ze wszystkich zna­

nych i dlatego przyjętego za jednostkę.

W zadaniach praktycznych, których m nó­

stwo nadzw yczajne do swego rosstrzygnię- cia posługuje się ciężarami atomowemi, te ostatnie wyrażają, się przez liczby przy b li­

żone, to je s t przez całe, albo całe z przybli- żonemi tylko w artościam i ułam kow em i. Co innego wszakże ma miejsce, kiedy idzie 0 kw estyje teoretyczne: tutaj wartość cię­

żaru atomowego musi być znana ja k n a jd o ­ kładniej, a czytelnikom W szechśw iata w ia­

domo '), że pew ne teoretyczne poglądy, się­

gające jaknajgłębiój do samego rdzenia fi­

lozofii przy rody, opierają się w łaśnie na znajomości dokładnych ciężarów atom o­

wych pierw iastków .

W yznaczenie ciężaru atomowego odbywa się rozm aitem i sposobami, zależnie od w ła­

sności fizycznych i chem icznych ciał, o któ­

re idzie. Jeżeli ciała te są lotne, to na za­

sadzie teoryi A vogadra ich c. at. obliczają się z gęstości, odniesionej do wodoru. T ym sposobem wyznaczonym wielkościom p rzy­

pisujem y ścisłość najw iększą, jak k o lw iek ścisłość ta względną być nie przestaje wobec tego, że we wszystkich metodach oznaczania gęstości ciał lotnych spotykam y trudności, będące źródłem pew nych omyłek, niezależnych częstokroć od w praw y i p rz e ­ zorności badacza. Mniój w iary w nas b u ­ dzą ciężary atomowe takich pierw iastków , ja k np. przew ażna większość m etali, które 1 same są bardzo trudno lotne i tw orzą t r u ­ dno lotne albo roskładające się przy ogrze­

waniu związki. Jedy nym środkiem w yzna­

czenia c. at. takich pierw iastków je s t ro z­

b iór ilościowy ich związków, kontrolow any w przybliżeniu przez ciepło właściwe p ier­

wiastków na zasadzie p raw a D ulonga i P e- tita.

W ostatnio w spom nianym w ypadku che­

micy posługują się zw ykle zw iązkam i, za- w ierającem i tlen w swoim składzie. P rz y j­

m ują przy tem, że atom tlenu je s t 15,96 ra- za cięższy od atom u w odoru, k tóra to liczba wypada z rozbiorów i syntezy wody i tak ją spotykam y podaną u klasycznych autorów ,

>) Z a r t. „ P ró b a w stę p n e g o w y k ła d u ch e m ii"

i „G ieneza p ierw ia stk ó w c h e m ic z n y c h 1' w b ież ąc y m to m ie naszego p ism a.

D um asa i Regnaulta. T akim sposobem, biorąc rzeczy ściśle, należałoby się w yra­

żać, że ciężarami atomowemi większój czę­

ści pierw iastków nazywam y te ich ilości na wagę, które chemicznie odpow iadają 15,96 częściom na wagę tlenu.

Napozór w ydaje się rzeczą obojętną, czy ciężary atomowe odniesiemy do atom u wo­

doru przyjętego za jednostkę, czy też do liczby 15,96 raza większśj, a mającój przed­

stawiać nam ciężar atom owy tlenu. I rzecz ta w istocie przez czas długi była obojętnie traktow ana. Skutkiem pewnego rodzaju przeoczenia chemicy nie pam iętali o uw a­

dze, ja k ą D um as opatrzył sław ną swoję ros- praw ę o składzie ilościowym wody. Mówi on tam: „Ze wszystkich rozbiorów, ja k ie chemik przedsięw ziąć może, rozbiór wody nastręcza najwięcój wątpliwości. W isto­

cie, je d n a część wodoru łączy się z 8 cz.

tlenu dla utw orzenia wody, a rozbiór wody byłby najściślejszym , gdyby można było zważyć wodór i wodę, utw orzoną przy jego spaleniu. A le doświadczenie w tój postaci je s t niemożebne. Jesteśm y zmuszeni w a­

żyć wodę utw orzoną i tlen, który służył I d o jć j wytworzenia, ażeby stąd, przez róż­

nicę, w yprow adzić ilość wodoru, wchodzą- j cą do składu wody. O m yłka zaś, wynoszą- ca '/900 otrzym anego ciężaru wody, albo '/800 j ciężaru tlenu, odzyw a się na w yprow adzo­

nym ciężarze wodoru jak o '/go albo '/80.

Niechże oba te błędy, w jednym kieru n k u wypadające, dodadzą się do siebie, a w tedy j będziemy mieli om yłki dochodzące do '/40”.

Z uwagi powyższej wynika, że je d n a z za-

J

sadniczych wielkości w chemii, to je s t cię­

żar atomowy tlenu , jest nam znana tylko j w przybliżeniu, które pewnój barw y teo re­

tycy m ieliby praw o nazw ać naw et bardzo grubem . Istn ieją w literaturze chemicznej

| nadzwyczaj poważne dowody, że tak je st

| w istocie: dość w tym względzie przytoczyć j fakt, że p. Stasowi z jego nieporównanie ścisłych doświadczeń wypadał dla tlenu cię­

żar atomowy 15,84.

W L ipcu r. b. zajął się tą kw estyją che-

j

m ik am erykański, d r E. H . K eiser. W p ad ł on na szczęśliwy pomysł bespośredniego w ażenia wodoru w postaci owego ciekawe­

go związku, ja k i on tworzy z paladem me-

i talicznym . Zw iązek ten powstaje przy

(6)

646

W SZECH ŚW IAT.

N r 41.

ogrzew aniu paladu w w odorze do tem p era­

tu ry około 150° C, a ilość przyłączonego w odoru je st dość znaczna, gdyż 100 g m eta­

lu może łatw o zatrzym ać 0,6 do 0,7 g wo­

doru. W zwyczajnem cieple i w czystym wodorze zw iązek ten przechow uje się bez zm iany, ale za ogrzaniem do tem p. wyż­

szych od 150° w ydziela w odór zw olna i aż do ostatka Ł atw o teraz w ogólnych z a ry ­ sach zrozum ieć m etodę użytą przez p. K e i- | sera, łatw o też dostrzedz, że w ypadki na tój drodze otrzym ane m ają w szelkie w arunki

j

najściślejszej dokładności. W ogłoszonem | dotychczas (B erichte d. d. ch .G ., X X , 2323) krótkiem spraw ozdaniu a u to r nie wdaje się w opis szczegółów swojego postępow ania. J Zaznacza tylko, że nie pom inął żadnćj ostrożności i u w zg lędnił naw et źródła dro - I bnych om yłek, aby tylko doświadczeniom swoim nadać postać m ożliwie doskonałą.

Z trzech przytoczonych przez p. K. dośw iad­

czeń jak o średn ia wartość na ciężar a to m o ­ wy tlen u w ypada licżba 15,872 — m niejsza od pow szechnie przy jętej.

D ośw iadczenia ICeisera trw a ją jeszcze.

K ied y zostaną ukończone, będzie czas na ich naukow ą k ry ty k ę i dzisiaj trudno naw et ze skąpego opisu przesądzać, ja k ta k ry ty k a wypadnie. F ak tem je st tylko, że zw racają one uw agę chem ików na w ażną nieścisłość w zakresie zasadniczych danych nauko­

wych, a zarazem w prow adzają nową m eto­

dę, k tó ra bezw ątpienia n adaje się do szcze­

gółowego w yzyskania.

Zn.

I P R Ó B Y K O LO N IZ A C Y J.N E

W A F R Y C E .

(C iąg d alszy ).

I I I .

Osady niemieckie.

Niemcy nabyli w krótkim czasie dosyć wielkie obszary w A fryce i w O ceanii; nas je d n a k zajm ują tu tylko osady afrykańskie,

z których kraj Togo i K am erun leżą nad zatok ą gw inejską, ziemia około przystani A n g ra P eąu en a, przez niemców nazw ana ziem ią L u d eritza, na południe względem dolnćj G w inei, a osady w schodnioafrykań- skie nareszcie rosciągają się nad w y brze­

żem zanzibarskiem . Stosunek tych kolonij do p ań stw a niemieckiego nie je s t jednaki;

pierw sze dw ie są właściwem i posiadłościa­

mi i zostają pod zarządem gubernatorów państw ow ych, których ju ry sd y k c y i podle­

g ają krajow cy i europejczycy, ziemie dw u ostatnich są p ry w a tn ą własnością tow a­

rzystw kolonijalnych, a państw o zobow ią­

zało się tylko do obrony i pomocy, gdyby ich in teresy z k tórejkolw iek strony zagro­

żone być m iały; jestto naśladow anie h olen­

drów i anglików , któ ry ch kolonije dzisiej­

sze były pierw otnie własnością pryw atną tak zw anych kom panij.

W porządku historycznym wypada nam naprzód mówić o ziemi L u deritza, k tóra le­

ży pom iędzy przylądkiem F rio pod 18° sze­

rokości płd. a rzeką O raniens. W schodnich g ran ic w głębi k on tyn entu nie oznaczono w zupełności, będą tu jeszcze potrzebne r o ­ kow ania z rządam i angielskim i p o rtu g al­

skim . N ajlepszą zatoką z portem i u ro ­ dzajniejszą nieco glebą je s t zatoka W ielo­

rybia, ale ta należy do anglików , reszta zie­

mi L u d eritz a, ja k rów nież przystań A n g ra P eq u en a je s t pustynią praw ie bez m ieszkań­

ców. N a północy koczuje m ałe plemię D a- m ara czyli H e rera , na południu N am agua, zaw dzięczające n ędzny swój żyw ot oazom nad źródłam i, ale i te oazy dopiero w zna- cznem oddaleniu znajdują się od brzegu.

P rzy c zy n ą nieurodzajności je s t b ra k desz-

j

czu, któ ry najwięcój 5 do 6 razy na ro k j spada, a nadto żadna, choćby najm niejsza rzeczka nie uchodzi na całem, 150 mil gieo- graficznych długiem , w ybrzeżu do morza.

N iegdyś, ja k św iadczą głębokie koryta, p ły - j nęły tu rzeki, dziś ich łożyska służą jak o

! drogi d la karaw an posuw ających się w głąb k ra ju . D la faktoryj leżących nad brzegiem trze b a wodę sprow adzać albo ze źródeł o k il­

kadziesiąt mil w głębi k ra ju w y try sk a ją­

cych, albo z k ra ju Przylądkow ego; osta­

tn i tra n sp o rt je st tańszy i dogodniejszy.

O odkryciach w tój części A fryk i nie d u ­

żo da się powiedzieć; wybrzeże było znane

(7)

S r 41.

W SZECHŚW IAT.

647 oddaw na, ale że nie posiada ono praw ie

j

żadnych przystani, a kraj poza niem jest

j

pusty, n ik t się tu nie zatrzym yw ał; w yją­

tek stanow iła tylko zatoka W ielorybia.

Z niej też w yruszyli w ro k u 1850 dwaj sła­

wni strzelcy, F ranciszek G alton, anglik, i K arol A ndersson, szwed, do środka, aby polować na strusie, antylopy i słonie, które dawniej w tych częściach A fryki żyły, ale dziś zupełnie ju ż w yginęły. Andersson zo­

stał później naczelnikiem plem ienia Dama- ra i dowodził niem w w alkach z plemieniem Namagua; walka rasowa tych plemion trw a dotąd. Opisy G altona, a osobliwie A nd ers­

sona pierw sze zapoznały E u ro p ę z temi k ra ­ jam i. C yw ilizow aniem plem ion N am agua i D am ara zajęli się m isyjonarze protestanc­

cy nadreńskiego tow arzystw a misyjnego i, ja k n a ostatnim zjeździe gieografów nie­

mieckich przełożony tój misyi B ilttner tw ierdził, osięgnęli niezłe rezultaty.

W roku 1882 zaw arł kupiec bremeński L uderitz pod swojem nazwiskiem pierw szą ugodę z k ilk u szczepami dzisiejszej kolonii i przedstaw ił wniosek do rządu niem ieckie­

go, żeby nad zakupionem i terytoryjam i ros- ciągnął opiekę. K anclerz państw a zgodził się i to był pierw szy k ro k ze strony N ie­

miec w nabyw aniu osad. R ząd angielski zaprotestow ał w praw dzie przeciw ogłosze­

niu p ro tek to ratu niem ieckiego w sąsiedz­

tw ie jego kolonii, ale w skutek zajść na da­

lekim wschodzie, w yw ołanych wpływem niemieckim, cofnął się i uznał we W rześniu 1884 roku p rotek to rat niemiecki nad ple­

mionami D am ara i N am agua z w yjątkiem zatoki W ielorybiej.

Tymczasem kupiec L u d eritz nie mógł d łu ­ żej dźwigać ciężaru swych posiadłości, bo nie przynosiły one praw ie żadnego zysku, a w ym agały znacznych ofiar; zawiązało się więc w Niemczech konsorcyjum pod nazwą stow arzyszenia kolonijalnego dla południo- wozachodniej A fryki, nabyło od L uderitza ziemie i rosszerzyło do wyżej określonych rozmiarów.

L uderitz został członkiem tow arzystw a kolonijalnego i ud ał się do A n g ry Pequeny, gdzie pobudow ano stacyją, aby św idrow ać studnie artyzejslcie, a w górach szukać po­

kładów kruszców , które m iały pustyni n a ­ dać jak ąś wartość, ale, zdaje się, ani jedno,

ani drugie się nie powiodło. L ud eritz sam znalazł w końcu przeszłego roku śmierć praw dopodobnie nad brzegiem oceanu, bo wyjechawszy łódką do odległej stacyi, ju ż nie wrócił. Tow arzystw o posiadające kraj L u d eritza dowodzi, że je g o wschodnie czę­

ści, zdała od_oceanu, są tak samo urodzajne, ja k rzeczpospolita transw aalska i w celu eksploatacyi zam ierza założyć rzezalnie, fa­

bryki guana it . p. zakłady. M ało jest w szak­

że praw dopodobieństw a, że te oczekiwania się ziszczą.

W k ra ju Togo posiadały oddaw na firmy ham burskie i brem eńskie faktoryje, a że to wybrzeże należy do donioślejszych w A fry ­ ce, podsunęły rządow i swemu myśl, aby je zajął, zwłaszcza, że i anglicy mieli tu fak ­ toryje i łatwo kraj posiąść mogli. Rząd niem iecki w ysłał swego konsula w Tunisie d ra N achtigala i ten w C zerwcu 1884 roku zatknął w różnych miejscowościach wybrze­

ża pomiędzy B agejdą a L agos banderę n ie ­ miecką, a stam tąd podążył do K am erunu.

K raj kam eruński, t. j. k raj raków , od

| portugalskiego „cam arao” (rak ), leży w sa­

mym zakątku zatoki gwinejskiój i znany je st naszemu ogółowi z podróży Rogoziń­

skiego, Janikow skiego i Tom czeka, opisa­

nej w num erach 6, 7, 40 i 41 W szechświata z roku 1885 i w 43 tomie K łosów z tegoż roku, gdzie także o daw niejszych p o dró­

żach po K am erunie znajduje się kilka szcze­

gółów. Dawniejsze podróże nie zapuszcza­

ły się zbyt głęboko w k raj, a dotąd R ogo­

ziński i tow arzysz jego Tom czek dotarli najdalej, chociaż i oni dla rozm aitych prze­

szkód małe tylko przestrzenie poraź pierw ­ szy zbadali. Tom czek do tarł aż do tajem ni­

czego jezio ra Słoniowego M 'Bu, ale nie mógł dokonać żadnych pom iarów . P o R o­

gozińskim było ju ż kilku podróżnych w K a ­ m erunie, ale nie zapuścili się dalej, chociaż jed en z nich tw ierd ził, że był o 40 kilom e­

trów dalej na wschód. Obecnie bada te okolice na koszt rządu niemieckiego d r Zintgraf, a nieznane kraje pomiędzy K am e­

runem a A dam aną zamierza zwiedzić p o ru ­

cznik szwedzki W ebster. R ząd niem iecki

buduje płytki parowiec, na którym będzie

można popłynąć w górę rzek kam eruńskich,

i postanowił nadto założyć stacyją nau ko ­

wą z następującym program em . U dadzą

(8)

648

W SZE C H ŚW IA T.

N r 41.

się tam trzy osoby: przełożony stacyi, po ru ­ cznik K u n t, będzie badał stosunki klim aty ­ czne, m eteorologiczne i gieograficzne; to w a­

rzysz drugi, lekarz, zajm ie się światem zw ierzęcym , zdrowotną, stroną, klim atu i mo­

żliwością aklim atyzacyi b ia ły c h , założy zbiory etnograficzne i zoologiczne i będzie zarazem lekarzem stacyi; trzeci członek bę­

dzie stud yjow ał roślinność, porobi próby z roślinam i użytecznem i krajow em i i za- granicznem i i zbierze okazy dla muzeów.

W ta k i sposób spodziew a się rząd i słusznie, rozw iązać dużo zagadnień k o ntynentu afry ­ kańskiego i służyć zarazem p raktycznym celom swój kolonii.

P od ró żn ik nasz R ogoziński opisuje w cy­

tow anych powyżej rospraw ach początek aneksyi niem ieckiej; od tego wszakże czasu dużo się zmieniło. A n g lija, k tó ra m iała p ra w a do n iektórych części k ra ju , osobliwie do W ik to ry i, gdzie była m isyja baptystów , zrzekła się w szystkich daw niej posiadanych i z jój polecenia przez R ogozińskiego n a b y ­ ty ch ziem, tak , że dziś niem cy są panam i K a m e ru n u na p rzestrzeni od ujścia rzeki R io del R ey aż do m iasta B atongi, gdzie zaczynają się osady francuskie. L in ija id ą­

ca w prostym k ierunku od ujścia Rio del R ey aż do m iasta Ioli nad B enuem dzieli ko- lonije niem ieckie od angielskich, na w scho­

dzie i p o łud niu w głębi k o n ty n en tu gran ic ściśle nie oznaczono, w niejednem m iejscu będą się francuzi i niem cy ubiegali o nowe zdobycze. T y le zdaje się być pew nem , że w ielkie państw o A dam ana i inne państw a n ad jeziorem C zade ulegną w pływ ow i n ie ­ mieckiemu. N aw et angielscy baptyści w W i­

k to ry i sprzedali swe posiadłości niem ieckie­

m u domowi m isyjnem u z B azylei i w ynieśli się nad Kongo.

K rajow ców kam eruńskich ch arak tery zu je podró żn ik B uchner nie bardzo pochlebnie;

m urzyni nadbrzeżni, którzy stykają się co­

dziennie z europejczykam i, lub w prost n a u ­ czani byli przez m isyjonarzy angielskich, n ab rali nieco oświaty, ale ta im nie u jęła ujem nych stron ch arak teru . Z n au k m isy­

jo n a rz y zachowali oni tylko je d n ą zasadę:

„w hite man, black man, all the sam e”, biały człowiek, czarny człowiek, w szystko jedno.

N egrzy w kolonijach portug alskich, wycho­

w ani przez m isyjonarzy kato lick ich , pow ia­

da B uchner, daleko lepiej są usposobieni, tam m urzyn ustępuje białem u z drogi z pe­

wnem poważaniem , w K am erunie naw et niew olnik potrąci europejczyka, jeżeli mu się n a czas nie usunie.

(d. c. nast.).

D r N adm orski.

NOWSZE POGLĄDY

NA ISTOTĘ DZIEDZICZNOŚCI.

(C iąg dalszy).

W szelkie hipotezy, dotyczące istoty dzie­

dziczności, w tedy dopiero mogą stanąć na gruncie praw dziw ie naukowrym, jeśli opie­

rać się będą na procesach m orfologicznych, zachodzących p rz y zapłodnieniu i wogóle n a zjaw iskach, przyw iązanych do elem en­

tów rozrodczych.

W p raw d zie ju ż i E rn e st H aeckel zazna­

czał w daw niejszych swoich pracach ścisły zw iązek pom iędzy rozm nażaniem się i dzie­

dzicznością, ale zw iązek ten nie mógł być bliżej określony, dopóki sam proces z a ­ płodnienia stanow i zagadnienie nierozw ią­

zane.

Obecnie, dzięki niestrudzonym poszuki­

w aniom takich badaczy, j a k H ertw ig, S tras- bu rg er, F o l, v. Beneden, F lem m ing i inni, zasadnicze ry sy przebiegu zapłodnienia zo­

stały zbadane, a stąd i poglądy na kw esty­

j ą dziedziczności na nową w stąpiły drogę.

P oniew aż wszystkie nowsze teoryje dzie-

| dziczności opierają się w rzeczywistości na

! zjaw iskach, zachodzących przy zapłodnie­

niu, m usimy przede wszystkiem tym ostatnim poświęcić słów kilka.

Z apłodnienie polega, j a k wiadomo, na zlew aniu się z sobą dw u elem entów płcio­

wych: męskiego czyli ciałka nasiennego z żeńskim czyli jajkiem . I ja jk o i ciałko nasienne przedstaw iają pojedyńcze kom órki, mniej lub więcej zmodyfikowane. C iałka nasienne są w ym iarów nader m ałych i n a j­

częściej tylko zapomocą m ikroskopu do-

strzedz się dają, ja jk a przeciw nie osięgają

(9)

niekiedy wielkość bardzo znaczną (np. ja ja ptasie). P rzez bardzo długi czas bijologo- wie nie mogli się pogodzić co do tego, czy ja jk a stanowią zawsze je d n ę tylko kom ór­

kę. K w estyja ta ma niesłychanie obszerną lite ra tu rę naukow ą; sprzeczano się co do te ­ go gorąco i długo, ostatecznie wszakże do­

wiedziono, że część tw órcza ja jk a , t. j. część, z

k t ó r e j

zarodek się rozw ija, je st zawsze j e ­ dną tylko kom órką, a w ielkie nieraz ro z­

m iary jój zależą tylko od obecności w nich znacznej ilości substancyi odżywczej, k tó rą karm ią się tk an k i rozw ijającego się za­

rodka.

I ja jk o tedy i ciałko nasienne przedsta­

w iają pojedyncze kom órki, a w każdem z nich znajdujem y części, właściwe kom ór­

ce ja k o takićj, a mianowicie: zaródź czyli plazmę, oraz ją d ro z jed n em lub kilku ją - derkam i. W iększość uczonych tw ierdziła niegdyś, że ta k u roślin, jakoteż u zw ierząt zapłodnienie polega n a zlew aniu się z sobą hom ologicznych części obu kom órek płcio­

wych t. j. ją d ra z ją d re m i plazm y z plaz­

mą. Nowsze atoli badania w ykazały, że i w świecie roślinnym (S trassb u rg e r) i zw ie­

rzęcym (p atrz niżej) zapłodnienie polega wyłącznie na zlew aniu się z sobą ją d e r ele­

mentów płciowych. C iałka nasienne zw ie­

rz ą t sk ładają się z główki i nici. Główka nasienna stanow i zm ienione ją d ro kom órko­

we, nić zaś—plazmę. Otóż, znakom ite spo­

strzeżenia O. H ertw iga, Selenki, F ola i in­

nych w ykazały, że podczas procesu zapło­

dnienia ciałko nasienne styka się z jajkiem , a wtedy głów ka ciałka wchodzi do w nętrza ja jk a , nić zaś pozostaje n a zew nątrz tego ostatniego. Główka ciałka nasiennego czy­

li t. zw. ją d ro męskie zaczyna wędrować ku w nętrzu ja jk a , a jednocześnie na spotkanie jego zbliża się ku obwodowi jąd ro ja jk a czyli ją d ro żeńskie. D w a te ją d ra , spotkaw - szy się z sobą w ew nątrz ja jk a , zlew ają się z sobą w je d n ę całość, tw orząc tak zwane ją d ro przew ężne zapłodnionego jaja.

Po tym akcie zapłodnienia ja jk o je st zdol­

ne do rozwoju i drogą podziału w ytw arza ciało zarodka.

Zgłębienie cech i charakterów w częściach składow ych kom órek rozrodczych m ożli- wem się stało, dzięki udoskonalonym meto­

dom barw ienia w

noAvszój

technice m ikro- _

N r 4 1 1

skopowój. Użycie właściwych środków b a r­

wiących przekonało uczonych, że ją d ra k o ­ m órek utw orzone są z dw ojakiego rodzaju substancyj: je d n a z nich bardzo energicznie pochłania rozm aite b a r w n ik i— jestto tak zw ana chrom atyna czyli nukleina, — d ru g a zaś barw i się bez porów nania słabiej. C hro­

m atyna mieści się przew ażnie w jąd erk ach zaw artych w jądrze.

Flem m ing, a po nim i inni przekonali się, że głów ka ciałka nasiennego tw orzy się w y­

łącznie z chrom atyny, t. j . silnie barw iącej się części substancyi jąd ro w ej. Flem m ing tw ierdzi, że głów ka ciałka nasiennego łączy się w ja jk u przew ażnie z chrom atyną ją d ra tego ostatniego, tak, że tym sposobem z a ­ płodnienie polega na „połączeniu się chro ­ m atyny ją d ra męskiego z chrom atyną żeń­

skiego”. J ą d ra zatem kom órek płciowych a przeważnie chrom atyna ich stanow i sub ­ stancyj ą, za pośrednictw em której cechy rodziców zostają na potomstwo przenoszo­

ne. Znakom ite poparcie poglądu Flem m in- ga (1881) znajdujem y w pięknych obserwa- cyjach v. B enedena (1883), dotyczących p ro ­ cesu zapłodnienia u rob ak a A scaris megalo- cephala. Badaczowi tem u udało się w yka­

zać, że w obu jądrach, męskiem i żeńskiem, chrom atyna tw orzy po dwie pętlice; gdy j ą ­ dra te stykają się z sobą, po zlaniu się j ą ­ der tych w jednę całość, czyli w jąd rz e prze- wężnem zauważyć można w ten sposób czte­

ry jednakow ej wielkości pętlice chrom aty­

ny, z których dwie pochodzą z ją d ra żeń­

skiego, dwie zaś z męskiego. P rz y dziele­

niu się zapłodnionego ja jk a owe cztery pę­

tlice chrom atyny ją d ra dzielą się p raw id ło­

wo na pół w ten sposób, że każda z komó­

re k pochodnych otrzym uje dw ie męskie i dw ie żeńskie części pętlic chrom atyno- wych. Na zasadzie tych niezm iernie w aż­

nych poszukiw ań ją d ro ja jk a i ciałka n a­

siennego nietylko dostarczają jednakow ej ilości substancyi ją d ru przewężnem u, lecz, ja k widzimy, rozmieszczają się w dalszym ciągu jednostajnie pośród jąd er, pochodzą­

cych z podziału tego ostatniego.

Na zasadzie takich faktów i spostrzeżeń uważać obecnie można za fak t niezbity, że

| zapłodnienie polega na zlew aniu się z sobą j substancyj ją d e r obu elem entów płciowych;

i większość badań w ykazuje dalej, że głó- 649

W SŻECHŚW IAT.

(10)

650

w s z e c h ś w i a t .

N r 41.

wną, a może i w yłączną rolę odgryw a p rzy tem ta część substancyi jąd ro w ó j, k tóra nosi nazw ę chrom atyny. Słusznie więc tw ier­

dzi O. H e rtw ig , że do substancyi ją d r a ele­

m entów płciow ych przyw iązane być m uszą wszystkie cechy dziedziczne, że ona je s t pod- ścieliskiem m ateryjalnem tych w szystkich właściwości, ja k ie rodzice przekazyw ać mo­

gą swemu potom stw u dro g ą dziedziczności.

W ażne poparcie dla teoryi swój O. H e r t­

wig widzi w dw u interesujących zjaw iskach, polysperm ii oraz izotropii.

Podczas gdy norm alnie zapłodnienie j a j ­ ka odbywa się przez jedno tylko ciałko n a ­ sienne, w niektórych, szczególnych w arun-

j

kach może większa ich ilość do ja jk a prze-

j

niknąć, j a k to zauw ażyli F o l i O. H ertw ig . T akie nienorm alne zapłodnienie H e rtw ig oznacza mianem polysperm ii (w ielonasien-

j

ność). T a o statnia w ystępuje tylko wtedy, gdy energija życiowa ja je k zostaje mniój lub więcej przez nieodpow iednie w pływ y zew nętrzne osłabioną. P olysperm ija staje się dalój przyczyną zm odyfikowanych i nie­

norm alnych procesów rozw ojow ych, które aż dotąd bardzo mało poznanem i zostały.

F olow i p rz y p ad ła zasługa podania nader interesującej hypotezy o pow staw aniu p o ­ tw orów podw ójnych lub w ielokrotnych I (D oppelm issbildung, M ehrfachm issbildung),

j

pow stających, w edług obseiw acyj i teore- [ tycznych rozum ow ań tego uczonego, wsku-

j

tek nienorm alnego zapłodnienia ja jk a przez dwa, trzy lub więcój ciałek nasiennych.

Jeśli do ja jk a p rzen ik ają np. dw a ciałka | nasienne, w takim razie oba ich ją d r a po­

suw ają się ku w nętrzu ja ja , dla spotkania się z jąd re m żeńskiem, a ostatecznym tego w ynikiem je st utw orzenie się zam iast je d n e ­ go dw u ją d e r przew ężnych (dw u wrzecion).

W ten sposób w czasie, kiedy ja jk a n orm al­

ne dzielą się na dwie kom órki, podw ójnie ; zapłodnione rospadają się na cztery i t. d.

O bserw acyje te zrobił pierw szy F ol, a H e r- 1 tw ig je potw ierdził.

D alszego losu ja j, zapłodnionych przez dw a ciałka nasienne, lub więcój, Folow i nie u dało się wyśledzić, jed n ak ż e zdołał on stw ierdzić, że w pokoleniach z licznemi, p a ­ tologicznie zm ienionem i ja jk a m i tw orzyły się zarodki o dw u, trzech lub większój ilo­

ści w pukleń dla utw orzenia kan ału pokar-

j mowego i otw oru gębowego (gastrula), tak, że zarodki takie ze wszech m iar zapow ia­

dać się zdaw ały, że rozw iną się z czasem w form y potw orne, zdwojone, potrojone i t. d. „Jeśli tedy przyjm iem y, powiada H e rtw ig , że potw orności podwójne i wielo­

k ro tn e pow stają w skutek przenikania odpo­

w iedniej ilości ciałek nasiennych do ja jk a , w takim razie byłby to ważny dowód, że substancyja ją d r a określa głównie organi- zacyją i k ry je w sobie ja k b y plan sił dla dalszego ro z w o ju ”. O statecznie tedy, z ja ­ wiska wielonasienności czyli wielokrotnego zapłodnienia przem aw iają na korzyść p rz y ­ puszczenia, że w

j ą d r a c h

elem entów p łcio ­ w ych spoczyw ają wyłącznie zaczątki (A nla- gen) dziedziczne dla nowycli osobników.

In n e znów ważne potw ierdzenie dla teo­

ry i swojej u p atru je H e rtw ig w odkrytym przez Pfliigera fakcie t. z w. izotropii ja jk a .

P o d izotropiją rozum ie Pfliiger fakt, że części plazm y w ja jk u nie są od samego po­

czątku w ten sposób praw idłow o ułożone, 1 ażeby z tój lub owćj okolicy ja jk a m iał się

j

zawsze dany organ rozwinąć. Do wniosku tego doszedł Pfliiger na zasadzie badań nad rozw ojem ja j w przymusowem położeniu.

Na niektórych jajac h (np. na żabich) moż­

na dobrze odróżnić dwa bieguny, górny i dolny (w jajac h żabich jed en biegun je st ja sn y , d ru g i zaś zaw iera ciemny barw nik) oraz głów ną oś jaja, bieguny te łączącą.

O tóż Pfliiger sztucznie utw ierdzał ja ja ta ­ kie w rozm aitych położeniach, tak że oś głów na znajdow ała się to w kieru nk u p io ­ nowym , to poziomym lub też skośnym; o k a­

zało się, że bez względu na położenie ja jk a pierw sza płaszczyzna jego podziału prze­

chodzi zawsze w k ierun ku pionowym (w k ie­

ru n k u działania siły ciążenia); płaszczyzna ta staje się kierującą, a wszystkie pozostałe, następne płaszczyzny dzielenia przechodzą w pewnym, stale do tój określonym stosun­

ku, tak, że ostatecznie rozw ija się zarodek

zupełnie praw idłow y. N orm alnie w j a j ­

kach żabich pierw sza płaszczyzna dzielenia

przechodzi w k ieru n k u głównćj osi ja ja ,

przez biegun ciem ny i jasn y; gdy je d n a k

P fliiger um ieścił ja jk o tak, że oś główna

zajm ow ała położenie poziome, pierw sza p ła ­

szczyzna podziału przeszła także w k ie ru n ­

ku pionowym , ja jk o zaś podzieliło się na

(11)

N r 41.

wszkchświat

. 651 segm ent ciem ny i jasn y . W obu je d n a k ra ­

zach dalsze płaszczyzny podziału przecho­

dziły w określonym , prostopadłym do niej kierunku: rów nikow ym i południkow ym . W obu razach zarodki były całkiem p ra ­ widłowe i rozw ijały się w zupełnie norm al­

ne zw ierzęta. W ten sposób rozm aite or­

gany mogą, się z różnych części pow ierzchni ja jk a rozw ijać. K w estyją tę, nad k tórą wielu uczonych w ostatnich czasach praco­

wało, rozjaśnił bliżej O. H ertw ig. P rze k o ­ n ał się on m ianowicie, że pod wpływem si­

ły ciążenia ją d ro przyjm uje pew ne określo­

ne położenie w ew nątrz ja jk a (położenie za­

leżne od ogólnych praw ciężkości) oraz, że płaszczyzny podziału ja jk a zależą ju ż bes- pośrednio od położenia jąd ra ; w ten sposób siła ciążenia ma tylko znaczenie pośrednie, a dom inujący w pływ na kierunek płasz­

czyzn podziału w yw iera ją d ro przewężne.

W edług H e rtw ig a zatem, substancyja j ą ­ d ra kieruje przewężeniem się ja jk a i pro ce­

sami rozw oju, „do tój więc substancyi p rz y ­ wiązane są siły, określające organizacyją zwierzęcia. Czy zaś, p rzy podziale, ją d ra otaczają się tą lub ową częścią plazm y ja jo ­ wej, niem a to wielkiego znaczenia wobec odkrytej przez Pflilgera izotro p ii”. F a k t ta k dom inującego znaczenia ją d ra jajow ego przem aw ia oczywiście w wysokim stopniu na korzyść teoryi H ertw ig a, że substancyja ją d r a je st przenosicielką cech dziedzicznych,

w arunkujących organizacyją potom stw a.

P rzy p isu jąc tak w ielki i dom inujący p ra ­ wie w pływ ją d ra przy procesach dzielenia się ja jk a , przy rozw oju zarodka i przy p rz e­

noszeniu cech dziedzicznych, H e rtw ig za­

znacza wszelako, że nie wyłącza on bynaj­

mniej w spółdziałania protoplaziny; przeci­

wnie, sądzi, że istnieje tu pew ien złożony stosunek obustronny, któ ry porów nać moż­

na do stosunku przyciągania pomiędzy m a­

gnesem i opiłkam i żelaznemi. P odobnie ja k magnes w yw iera w pływ na układ opi­

łek żelaznych, które zostają polaryzow ane, tak też i jąd ro , przedstaw iające określoną budowę cząsteczkową, w yw iera w pływ kie­

rujący na luźnie ugrupow ane cząsteczki plazm y jajo w ej; lecz ja k z drugiej strony położenie magnesu ulega też wpływowi większej ilości żelaza, znajdującego się w je ­ go sąsiedztwie, tak też i położenie dzielące­

go się ją d ra w arunkuje się roskładem masy protoplazm y, ponieważ, ja k się H ertw igow i udało dowieść, dwa główne środki atrakcyi ją d ra u k ład ają się zawsze w k ierun ku n a j­

większego nagrom adzenia plazm y jajowej.

(d. c. nast.)

Jó zef N usbaum .

S1ACYJE METEOROLOGICZNE

NA WIERZCHOŁKACH GÓR.

Jednym z objawów coraz większego in te­

resowania się badaniam i meteorologicznem i i odnoszącemi się do gieografii fizycznej je s t urządzanie coraz nowych stacyj m eteorolo­

gicznych na w ierzchołkach gór, pomimo znacznych n ieraz kosztów i niezm iernych trudności urządzenia. Poniew aż niejedno­

kro tn ie w ypadnie nam mówić o rezu ltatach obserwacyj robionych na tych stacyj ach, przeto podajem y tutaj spis wszystkich, obe­

cnie funkcyjonujących stacyj meteorologicz­

nych w ierzchołkow ych w E urop ie, z w yka­

zaniem na jakiej znajdują się one wyso­

kości.

W spisie poniżej umieszczonym stacyje oznaczone głoską a znajdują się właściwie nie na samym w ierzchołku góry, ale tylko w niew ielkiej od niego odległości; stacyje oznaczone głoską b m ają n a w ierzchołku um ieszczony tylko anem ograf, same zaś znajd u ją się cokolw iek poniżej wierzchołka.

I . Niemcy:

Ja k ieg o W y niesienie N azw a g ó ry rzg d u n a d poz. m.

s ta cy ja. w m e tra c h .

1. W endelstein (a) I I 1728

2. Schneekoppe I I 1603

3. G latzer Schneeberg (a) I I 1215

4. B rocken I I 1141

5. H ohe P eissenberg I I 994

6. Inselsberg II 915

I I . Austryja:

7. Sonnblick I 3103

8. H ochobir (b) I 2043

(12)

N azw a g ó ry

9. Schrnittenhohe 10. S chafberg 11. G aisberg

_ 652 ____

W SZ E C H ŚW IA T.

N r 41.

Ja k ie g o rz ę d u s ta c y ja .

II I I I I III.

12. Santis (b) 13. Rigi K ulm 14. G abris 15. C haum ont

Szwajcaryja-.

I /I I II II I I IV .

Wiochy:

] 6. E tn a (a) 17. M onte Cunone 18. M onte Cavo

I I II

W y n ie sien ie n a d poz. m . w m e tr a c h .

1935 1776 128(5

2 467 1800 1250 1152

2990 2168 966

Francyja:

V.

19. Pic du M idi 20. M-t Y e n to u s 21. M-t A igoual 22. P uy-de-D om e

V I.

Portugalija:

23. S erre da E stre lla (a) I I

Y I I . W ielka Brytanija:

2 i. Ben Nevis I

2 877 1912 1567 1463

1441

1343 A by dać w yobrażenie, z jak iem i kosztam i je s t połączone zaprow adzenie podobnych s ta c y j, przytaczam y w ydatki poniesione przez rządy, p ry w a tn e stow arzyszenia lub też przez pojedyncze osoby na urządzenie i utrzym anie niektórych z w ym ienionych wyżćj obserw atoryjów . N a urządzenie sta- cyi na P uy-de-D om e wydano dotąd około 300 000 franków , k tóra to sum a była p o k ry ­ tą w części przez rząd, w części zaś przez departam ent, miasto C lerm o n t-F erran d , lub przez osoby pryw atne. N a utrzym anie sta- cyi rząd asygnuje corocznie sumę, pomiesz­

czoną w budżecie, 25 000 franków .

K oszty dotychczasowe poniesione na u rz ą ­ dzenie daleko ważniejszego i pod względem zajm ow anego obszaru większego obserw a- toryjum na P ic du M idi wynoszą m niej, m ianowicie około 280000 franków ; p okryte one były w podobny sposób ja k poprzednie.

N a utrzym anie zaś skarb państw a w ykłada rocznie 30000 franków .

Jeżeli do tego dodam y u trzym anie jeszcze dw u pozostałych stacyj na M ont V entoux

i A igoual, które w ciągu bieżącego lata m ia­

ły być otw arte, okaże się, że F ran c y ja na samo utrzym anie tylko górskich stacyj w y­

daje około 90000 franków rocznie, to je s t więcej aniżeli niejedno państw o europejskie na całkow itą swoję służbę m eteorologi­

czną.

O kosztach urządzenia i utrzym ania sta- cyi na Ben-N evis podaliśm y ju ż wiadomość w W szechświecie (N r 16, z r. 1886, str. 242).

Szkoda tylko, że dotąd obserw acyje robione na ostatniej stacyi, tak ważnej z powodu swojego położenia, nie są drukiem ogłoszo­

ne d la brak u środków m ateryjalnych. T aż sam a zresztą uw aga stosuje się i do stacyj w ierzchołkow ych francuskich, na których zebrany m atery jał obserw acyjny dotąd nie jest w całości podany do wiadomości p u ­ blicznej.

D zięki pryw atnej inicyjatyw ie właścicie­

la zakładów górniczych w R nuris, w paśmie gó r H ohe T au e rn , Ignacego R ojachera, n a j­

wyższa europejska stacyja m eteorologiczna n a górze Sonnblick, o tw arta w d. 2 W rze­

śnia 1886 r., kosztow ała gotów ką znacznie mniej aniżeli poprzednio wym ienione. R a ­ ch unk i do tej pory nie są zam knięte i w z u ­ pełności uregulow ane; wszakże dotąd wy­

d atk i nie przeniosły 6000 guldenów, p o k ry ­ tych w części przez T ow arzystw o m eteo ro ­ logiczne austryjackie, przez stow arzyszenie alpejskie (D eutsch-O esterr. A lpen-Y erein) i składk i pryw atne. Na utrzym anie stacyi przeznaczono 1200 guldenów rocznie.

R eg u larn y bieg spostrzeżeń rospoczął się na tem ostatniem obserw atoryjum z dniem 1 P aźd ziern ik a zeszłego roku i ju ż z tak k rótkiego przeciągu czasu Ju liju sz H ann , d y re k to r centralnego zak ład u m eteorologi­

cznego w W iedniu, w yprow adził ciekawe w nioski z zestaw ienia obserwacyj robionych na dolinach z obserw acyjam i robionem i na

„S o nn blick”. P rz y późniejszej sposobności pom ówim y obszerniej i o samem urządzeniu stacyi (w zm ianka o niej była pomieszczoną w W szechświecie N r 29, z r. 1886, str. 450) i o rezultatach, dających się wyciągnąć z ob­

serw acyj na niej dokonyw anych.

W. K.

(13)

KBGNJKA HAOKGWA*

A S TR O N O M IJA .

— Zaćm ienie s ło ń c a 19 S ie rp n ia . N a po sied ze n iu to w a rz y s tw a b a d a c z y p rz y ro d y w K ijow ie d. 17 W rze śn ia prof. C h a n d ry k o w z d aw a ł sp raw ę z o b s e r­

w acy j p ro w a d zo n y c h p rz ez n ieg o n a górze B łago- d a t ’, n a w s ch o d n im sto k u U ra lu . P rz e d ta r c z ą słoneczny p rz esu w ały się w p ra w d z ie lek k ie c h m u rk i p ierz as te , n ie p rzeszk o d ziły j e d n a k o b serw acy i k o ­ r o n y i p ro tu b e ra n c y j. W c h w ili, g d y k się ż y c zu­

p e łn ie z a k ry ł słońce, n a w sc h o d n im b rzeg u sło ń ca u k a z a ła się w ielk a p ro tu b e ra n c y ja b a rw y jasn o r ó ­ żow ej, c ią g n ą c a się n a dłu g o ść n a 5' p rz esz ło . W p o ­ b liżu niej w id zieć m o żn a b y ło t r z y in n e m n ie jsze p ro tu b e ra n c y je . Co do k o ro n y , to szczególniej u d e ­ r z a ły w y b ie g a ją c e z n iej p ro m ie n ie , p o staci b a rd zo ro z m a ite j. B y ły m ię d z y n ie m i i p ro m ie n ie so- czew k o w ate, .o k rz y w y c h z a ry sa c h , k tó ry c h końce p rz y p o m in a ły p o stać ry b ic h ogonów ; b rzeg i ty c h p ro m ie n i m ia ły b la s k siln y , w e w n ą trz n ic h św ia tło b y ło słabsze. W p o b liżu n ic h u k a z a ł się p ro m ie ń zw ykły, id ą c y w k ie r u n k u p ro m ie n ia ta rc z y s ło ­ necznej i d ru g i, k tó ry o b ejm o w a ł k ą t 140° ze s t y ­ czn ą, p o p ro w a d zo n ą p rz ez p u n k t je g o w y jścia; p ro ­ m ie ń te n w y ró w n y w a ł ] ’ /-2 ra z a w ziętej śre d n icy księżyca. M iędzy te m i d łu g ie m i p ro m ie n ia m i r o ­ złożona b y ła w iązk a p ro m ie n i k ró tk ic h , to w łaśn ie, co m o żn a n a zw a ć k o ro n ą . P ro f. C. z d ją ł trz y r y ­ su n k i p o d czas z a ć m ie n ia całk o w ite g o , k tó r e w p u n ­ k c ie o b se rw a cy i tr w a ło 2 m. 54 sek. B a d a ń sp e k ­ tr a ln y c h n ie p ro w a d ził.

P o n iew aż w czasie o b e cn y m p rz y p a d a ok res n a j­

m n ie jsz ej obfitości p la m n a słońcu, a n a k ilk a d n i p rz e d zaćm ien iem p ra w ie w cale n ie w y stę p o w a ły , podczas za.ś z ać m ie n ia w id a ć b y ło w s p a n ia łą p ro - tu b e ra n c y ją , w nosi z tą d p ro f. C., że n a le ż y z a rz u ­ cić p o g ląd , ja k o b y m ię d z y p lam a m i, p ro tu b e ra n c y - ja m i i p o c h o d n ia m i sło n e c z n e m i z ac h o d ził ścisły zw iązek. P o g lą d te n w szakże je s t p o d sta w ą n a j­

p o w szech n iej p rz y jm o w a n y c h te o ry j słońca, a d la o b a le n ia go tr z e b a b y zap ew n e b o g atsze g o zasobu

dow odów . S . K .

F IZ Y K A .

— P rę c ik i w ę glow e do lam p ż a rz ą c y c h . W y ró b w ę­

gielków do lam p e le k try c z n y c h ż a rz ą c y c h o d b y ­ w a się w ró ż n y sposób, w ogólności je d n a k p o leg a on n a z w ęg la n iu p rę cik ó w b a m b u so w y c h , sz n u rk ó w k o n o p n y ch i t. p.; p r z y te m w szakże b u d o w a w łó­

k ie n n iszczy się i w ęgiel s ta je się d z iu rk o w a ty m . Otóż o b ecn ie p. V. H u g h es z G re en fe ld w W a lii o trz y m a ł w A n g lii p a te n t n a n o w ą m e to d ę f a b ry ­ k a c y i ty c h p ręcik ó w , a m ia n o w ic ie p rz e z ro s k ła d w w ysokiej te m p e ra tu rz e zw iązk ó w w ęglow odor- n y c h . T ą d ro g ą m a o trz y m y w a ć g ię tk ie n ic i z c z y ­ stego i z b ite g o w ęgla, k tó ry c h je d n o ro d n o ś ć zgoła się n ie niszczy p rz ez n a d aw a n ie im ró ż n ej form y.

S K

F IZ Y K A K U LI Z IE M S K IE J.

— Gęstość zie m i. D la ozn aczen ia g ę sto ści ziem i u ż y ł p. W ie slin g m e to d y now ej, k tó rą z re sz tą u w a ­

Kr 41.____________ ______________

żać m o żn a za z m ien io n ą m eto d ę C avendisha. R e ­ z u lta ty sw ych b a d a ń p rz ed sta w ił a k a d e m ii b e r liń ­ sk iej. P rz y rz ą d jeg o stanow i w a h ad ło , złożone z r u ­ r y m osiężn ej, m ają ce j 1 m d ługości i 4 cm w ś r e d n i­

c y i d źw ig ającej n a obu k o ń cach m o siężn e ró w n ie ż k ulki. P rzez śro d e k r u r y p rz e c h o d z i o strze a g a ­ tow e, d łu g o śc i 6 cm, o p ie ra ją c e się ró w n ież o ło ż y ­ sko ag ato w e. N a g ó rn y k o n iec p rz y rz ą d u n a k ła ­ dać m o żn a tr z y m a łe k rą żk i m osiężne, o b se rw acy - j a zaś czasu w a h a ń w ra z z te m i k rą ż k a m i lub bez n ic h do zw ala o znaczyć m o m en t b ezw ład n o ści i ś r o ­ d e k ciężkości w a h a d ła . J a k o m asy p rz y c ią g a ją c e słu ż y ły d w a w alce z żelaza lanego, w ażące po 325 kg\

b y ły one ta k zaw ieszone, że naw zajem u trz y m y w a ły się w ró w n o w ad ze i że ich osi, sk iero w an e p o zio ­ m o, p rz e c h o d z iły p rz ez śro d k i g ó rn y c h lu b te ż d ol­

n y c h kulek. R ó żn ic a w ru c h a c h w a h a d ła p rz y g ó rn e m i p rz y d olnem um ie szczen iu w alców d a w a ­ ła m ia rę ic h p rz y c ią g a n ia , a z tą d z n a n ą m e to d ą , p rz ez p o ró w n an ie z p rz y c ią g a n ie m ziem i, m o żn a obliczyć ś re d n ią g ę sto ść tej o s ta tn ie j. L iczb a w y ­ p a d ła tu nieco in n a a n iżeli z o znaczeń d a w n ie j­

szy ch , a m ian o w icie 5 ,5 9 4 + 0 ,0 3 2 . C avendish m ia ­ now icie za p o m o cą w agi s k rę c e n ia o trz y m a ł 5,69, R e ic h 5,49 i 5,58, B a ily 5,66, C ornu i B a ille 5,56, Jo lly za p o m ccą w agi 5,69.

F IZ Y JO L O G IJA .

C zu ło ś ć zm y s łu p o w o n ie n ia . W ed łu g d a w n ie j­

szych b a d a ń Y a le n tin a p o w o n ie n ie m ocenić m ożem y 'Aoooo m9 b ro m u , a lb o '/sooooo m9 siark o w o d o ru , alb o 'Aoooooo rn9 o lejk u różanego w je d n y m cen ty m etrze sześo. p o w ie trz a. N ied aw n o p o d o b n eż b a d a u ia p rz ep ro w a d z ili pp. E . F is c h e r i F. P e n z o ld t, do c ze­

go u ży li m e r k a p ta n u (C2 H5 SH ) i ch lo ro fe n o lu (Co H 4 Cl. OH), z n an y c h z b a rd z o p rz y k re j w oni.

D o św iad czen ia p ro w ad zo n o w s a li zn an ej o b jęto śc i, g d zie z p o w ie trz e m m ięszano o zn aczo n ą ilo ść ro z ­ tw o ró w p o w y ższy ch s u b s ta n c y j. O kazało się, że do po czu cia w oni w y s ta rc z a ły n iew y p o w ied zian ie d ro b n e ilości, m ia n o w ic ie ' / m o m m9 ch lo ro fen o lu i 'Afiooooooo m e rk a p ta n u n a 1 cm sześć, p o w ie trz a.

N a jcz u lsza m eto d a a n a lity c z n a , m ia n o w ic ie a n aliza s p e k tra ln a , w e d łu g b a d a ń K irc h h o ffa i B u n sen a je s t w sta n ie w y k ry ć 1 / h o o o o o mg so d u , — w d o św ia d c ze ­ n ia c h , o k tó ry c h m ow a, z a w a rto ść m e rk a p ta n u w p o w ietrzu b y ła około 250 ra z y m niejsza. (N a tu r- fo rsc h er w edług A nn. L ie b ig a).

A . C H E M IJA .

— 0 m ac ie rzys ty c h subsłancyjach b arw ników . J a k w iadom o, G ra eb e i L ie b e rm a n n d o k o n ali w r . 1869 z n ak o m ite g o o d k ry c ia , że cen n y b a rw n ik k o rz en ia m a rz a n n y , a liz a ry n a , je s t p o ch o d n ą w ęglow odoru a n tr a c e n u , z n ajd u jąceg o się w sm ole w ęgla k a m ie n ­ nego. D la w ęglow odoru tego, okazało się z b a d a ń ty c h sa m y ch chem ików , w zorem w y ra ż a ją c y m b u ­ dow ę teg o ż je s t

CII c 6 II4< I > c 6 h 4

CH

w ed łu g -k tó re g o czą stec z k a sk ła d a się z dw u ją d e r benzolow ych, p o łąc zo n y c h z so b ą p rz y pom ocy

653 _

W SZECHŚW IAT.

Cytaty

Powiązane dokumenty

nych, fizyk Robertson.. C iała nabite elektrycznością p rz y ­ ciągają się lub odpychają, stosownie do te ­ go, czy elektryczności są różnoim ienne lub

Toż samo da się powiedzieć i o płomieniach, a gdyby się udało otrzym ać płomień, któryby zgoła nie w prow adzał do pow ietrza oczyszczonego cząstek

J a k przez kom binacyją w yrazów osiąga się nieskończoną różnorodność język a, ja k ograniczona ilość tonów przez um iejętne skombinowanie w ystarcza do

W ed ług H ertw iga atoli, plazma, przenosząca cechy dziedziczne, mieści się j w ją d rz e kom órki płciowej, Naegeli zaś przedstaw ia pod tym względem

— Pochłanianie św ia tła w rozmaitych rospuszczal-

m órki roślinnej dzielność swoją zatrzym uje tylko przez czas pewien, o tyle k ró tk i, że nie zdąża wydzielić widocznych bespośrednio dla oka ilości tlen u

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

D epesza przesłaną z Coimbry pod dniem 20 W rześnia do Europy, podaje położenie komety według spostrzeżeń, czynionych podczas przejścia jej przez południk;