• Nie Znaleziono Wyników

JV!>. Warszawa, d. Lutego r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV!>. Warszawa, d. Lutego r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV!>. 6 . Warszawa, d. 10 Lutego 1889 r. T o m V I I I .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowie* b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treśó m a jak ik o lw iek zw iązek z nauk%, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7'/*

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

j^ d ie s !R0d.a,ł2:c37-i: KZrałcowslsiie-^rzed.iM.ieście, USTr ©0,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Ryba chodząca, M althe yespertilio, na praw o u góry w idziana od spodu dla p o kazania kończyn i pow ierz­

chni brzusznej zw ierzęcia, n a lewo u dołu—w idziana z profilu, w */3 wielkości n atu raln ej.

(2)

8 2 W SZECH ŚW IA T. Nr 6.

EYBA CHODZĄCA.

(MALTHE YESPERTJLIO L).

P ow szechnie wiadom o, że ry b y m ają k o ń ­ czyny przystosow ane w yłącznie do p ły w a ­ nia, tak, że inny rodzaj przenoszenia się z m iejsca na m iejsce je s t dla nich n iem o ­ żliw y. Pom im o tego znajdują, się jeszcze i tu taj w y jątk i bard zo ciekaw e. N iek tó re ry b y m ogą w ychodzić z w ody na dłuższy lu b krótszy p rzeciąg czasu, np. w ęgorze,—

a n aw et w drap y w ać się na drzew a, j a k np.

łaziec (A nabas scandens); ry b y znów la ta ­ ją c e ja k np. strw o lo tk a (D ach y lap teru s voli- tans) i ptaszor (E x o c a e tu s v o lita n s) są uzdolnione do p ły w an ia i do unoszenia się w p o w ietrz u ponad wodą. S ą in n e wresz­

cie ry b y , k tó re w prost chodzą po dnie w ód lub po przedm iotach w m orzu zn ajd u jący ch się. Do tych o statn ich należy m aźnica, M alth e vespertilio, ry b a m orska ciernio- p łetw a (A c an th o p tery g ii), z ro d z in y P e d i- culata, zam ieszkująca O cean A tla n ty c k i g łó ­ w nie na brzegach am erykań skich , n az y w a­

n a tam „N ietoperzem m o rs k im ”, k tó ra p rz ed staw ia ciekaw ą m odyfikacyją płetw . D r n a u k p rz y ro d . L . C ućnot, po d aje opis i ry su n e k tój ry b y w „L a N a tu r ę ” (N r 814, 1889 r.) z okazu pochodzącego z B ahia.

N ietoperz m orski je s t ry b ą , k tó ra nie może pływ ać d o k ład n ie i zm uszona je s t p rzez sw oję budow ę do chodzenia lu b może do sk ak an ia na w zór ropu chy, k tó rą p rz y ­ pom ina nieco form ą zew nętrzną. G łow a w ielka, szeroka, opatrzona na p rzodzie w y­

rostkiem , u podstaw y którego z n a jd u ją się otw ory nosowe. C ałe ciało, z w yjątkiem strony brzusznój i ogona, p o k ry te je st łu ­ skam i i tw ardem i, stożkow atem i w y ro stk a­

m i, tw orzącem i ozdobny p ancerz. S zpary skrzelow e są w postaci m ałych otw orków , um ieszczonych ponad p łetw am i piersiow e- mi; w oda może się długo zatrzy m y w ać w kom orach skrzelow ych, co je s t niezm ier­

nie sprzyjającym w arunkiem d la g a tu n k u , często i długo wody pozbaw ionego. S k rze la u tój ry b y pokry w ają tylko 2 '/ a p a ry łu k ó w skrzelow ych. G rz b ie t ma s z a ro b ru n a tn y ,

spód zaś czerw onaw y, długość ciała 25 do 50 cm.

Za kończynam i tylnem i ciało znacznie się zw ęża i tw orzy ogon zakończony w ąską p łetw ą m ięsistą; n a grzbiecie zn a jd u ją się trz y lub cztery ciernie ostre, będące pozo­

stałością p łetw y g rzb ieto w ćj. K ończyny tój ry b y są osobliwie zbudow ane; przednie czyli p łetw y piersiow e dosyć m ałe, położo­

ne na dolnćj pow ierzchni ciała posiadają postać m ałych łap ek w ąskich, zakończo­

nych rosszerzeniem mięsistem, praw ie dło- niastem ; mam y tutaj p łetw ę bardzo zm ie­

nioną, k tó ra nie może uderzać o wodę lecz w ykonyw ać ruchy naprzód i w ty ł. K o ń ­ czyny ty ln e czyli p łetw y brzuszne są je s z ­ cze mocnićj zm ienione, odsunięte n a bok i ku dołow i, m ogą się zginać i podnosić ku górze i n a zew n ątrz, opatrzone są p ra w d z i­

wym stawem i kończą się rosszerzeniem m ięsistem . Je stto form a w niczem n iepo­

do bn a do płetw innych ryb, tutaj bowiem w ystępuje ju ż budow a praw dziw ej kończy­

ny, k tó ra oczywiście nie może służyć do p ły w an ia ale tylko do chodzenia, na podo­

bieństw o łap ty ln y ch u płazów żabow atych, k tó re w praw iają w ru ch tylko goleń i stopę, udo zaś je s t przyciśnięte do ciała i m ało ruchom e. N akoniec jeszcze je d e n szczegół osobliw y pokazuje, że zw ierzę je s t uzdol­

nione do chodzenia, a m ianow icie k ształt płetw y podogonow ćj, k tó ra zam iast być cienką i z boków ścieśnioną j a k u innych ry b , tu taj je s t spłaszczoną i przyleg a do ogona w ten sposób, że p rzedstaw ia m ałą blaszkę w ydłużoną i w klęsłą; jestto , j a k się zdaje, je d e n z rzad k ich w ypadków przy sto ­ sow ania się płetw y podogonow ćj.

W szystkie te u rząd zen ia widocznie zm ie­

rz a ją do jed n eg o celu, przystosow ania o r ­ ganów , pierw o tn ie przeznaczonych do p ły ­ w ania, do czynności całkiem odm iennej n a ­ tu ry , a różnica czynności je s t znaczną i ściśle oznaczoną. C iekaw ą byłoby rzeczą z b a d a­

nie tych zm ienionych p łetw ze stanow iska osteologicznego, na tój drodze zyskanoby niezaw odnie nowe fakty, stanow iące p rz y ­ czynek do kw estyi jednorodności kończyn ry b z kończynam i wyższych kręgowców,

A . S.

(3)

Nr 6. W SZECHŚW IAT. 83

ZATRUCIA.

T L E N K I E M W Ę G L A .

T lenek w ęgla je s t bardzo silną i niebes- pieczną trucizną, której m ała ilość w y sta r­

cza do uśm iercenia człow ieka, poniew aż zaś w ytw arza się w piecach p rzy m ałym p rz y ­ stępie pow ietrza, nie daje znać o swój obe­

cności, ani zapachem , ani sm akiem lub b a r­

wą, je s t więc często przyczyną groźnych w ypadków , znanych pod nazw ą zaczadze­

nia lu b zagorzenia, U strzedz się od zacza­

dzenia można jed y n ie przez zw racanie uw a­

gi, żeby piece nieherm etyczne nie były za­

suwane, dopóki w nich nie w ygasną zupeł­

nie b łęk itn e płom yki, ukazujące się nad dogoryw ającem i w ęglam i i świadczące, że w piecu tw orzy się tlen ek węgla; w piecach zaś herm etycznych, aby one były o ile moż­

na szczelne, w takim razie po zam knięciu pieca tlejący zw olna w ęgiel przy słabym dostępie p ow ietrza przez kom in, będzie wy­

tw a rz a ł tlen ek w ęgla uchodzący n a ze­

w n ątrz rów nież p rzez kom in. Jeżeli w p ie ­ cach herm etycznie zam ykanych zn a jd u ją się szczeliny, np. p rzy drzw iczkach, to przez te szczeliny przesącza się pow ietrze do pieca i podtrzym u je palenie się węgla, co ma miejsce w większości przypadków , lecz p rzy w ietrze ukośnym w iejącym z góry na dół, gazy w piecu za w arte , a zatem przede- wszystkiem tlen ek w ęgla, będą przez te sa­

me szczeliny w yrzucane z pieca do miesz­

kania. T len e k w ęgla w p rzy p ad k u dopiero co w zm iankow anym będzie przechodził do m ieszkania n iety lk o przez szczeliny do­

strzegalne dla oka, lecz rów nież przez pory cegły, z k tórej są zbudow ane k an a ły dym o­

we lub też piece. Z tego pow odu, piece postaw ione z kafli p o k ry ty ch pow łoką szkli­

stą, nieposiadającą zdolności dyfuzyjnych dla gazów , należy uważać za bardziej h i­

gieniczne od zbudow anych ze zw yczajnej cegły. Z tego więc pow odu używ anie kafli polew anych na piece ma znaczenie n ie ty l­

ko estetyczne lecz rów nież i higieniczne.

W ierzchy pieców ja k o niew idoczne dla oka w większości przypadków sklepią ze zw y­

czaj nój cegły na glinę, fakt ten świadczy tylko o nierozum ieniu znaczenia higienicz­

nego kafli polew anych.

W m ieszkaniach staran niej i kosztowniej urządzonych, zazwyczaj jest zaprow adzona w entylacyja czyli odświeżanie pow ietrza, w ten sposób, że pow ietrze zew nętrzne w prow adza się do m ieszkania przez kanały przechodzące przez piec, aby pow ietrze przed wstąpieniem do pokoju w ygrzało się przy przejściu przez ten kanał. K a n a ł ta ­ ki w ew nątrz pieca umieszczony stanow i r u r a żelazna lub też glin ian a (sztejngutow a).

R u ry żelazne pod w pływ em ciepła w ydłu­

żają się więcój niż masa, z której je s t zbu­

dow any piec, a tem samem rossadzając go w ytw arzają w nim szczeliny: Samo żelazo lane, z którego są zrobione ru ry , p rzy szyb­

kich i silnych ogrzew aniach może łatw o pę­

knąć, a działaniem zw iązków siarki, wy­

tw arzających się przy spalaniu w ęgla ka­

m iennego, zaw ierającego p iry t żelazny, mo­

że być przejedzone. R u ry z gliny w ypalo­

nej polew anej, jak o rosszerzające się ró w ­ nom iernie z masą piecow ą, zdaw ałoby się, że lepiój n ad ają się do celu w mowie będą­

cego, lecz ich polewa, jak o posiadająca ros- szerzalność inną niż g lin a w ypalona, przy ogrzaniu r u r będzie odpryskiw ać, w yryw a­

ją c niekiedy znaczne ilości m asy glinianej, z którój utw orzona je s t ru r a i niszcząc tym sposobem je j szczelność. Z tego cośmy po­

wiedzieli zdaw ałoby się, że tylko ru ry z g li­

ny w y palan ej, niepolew ane, najlepiej nada­

j ą się do celu w mowie będącego, jed n ak że rzecz się m a w prost przeciw nie. G lina w y­

palona stanow i d ziurkow atą masę, przez k tó rą gazy p rzen ik ają, ja k przez rzeszoto, ja k to łatw o udow odnić doświadczeniam i opisanem i w każdym podręczniku fizyki.

P rz e d p aru tygodniam i badałem pow ie­

trze dostarczane do m ieszkania przez ru rę z g lin y wypalonój osadzoną w piecu. P iec sam je st starannie zbudow any, pow ietrze zew nętrzne przez k an ał przechodzący pod podłogą dopływ a do ru ry glinianej osadzo­

nej w piecu, a z tej ostatniej wychodzi do pokoju. W piecu pali się drzew em , a w chw ili gdy w nim pozostaną ju ż tylko w ęgle ża­

rzące się, drzw iczki herm etyczne zam ykają

się, a w entylator otw iera się, aby pow ietrze

zew nętrzne przechodząc przez ciepłą ru rę

(4)

84 W SZECH ŚW IA T. Nr 6.

odpow iednio ogrzane w stępow ało do m iesz­

kania. P o w ietrze do analizy czerpałem bespośrednio z ru r y w enty lacy jn ej, w p ro ­ w adzając do niej lejek szklany połączony ru rk ą kauczukow ą z aspiratorem . W p o ­ w ietrzu, tak zaczerpniętem w godzinę po zam knięciu pieca, znalazłem 5 % tle n k u w ę­

gla, a w zaczerpniętem w 9 godzin po zam ­ knięciu drzw iczek 3,5% . Ilość więc z n a le ­ zionego tle n k u w ęgla w pow ietrzu w pro- w adzanem do m ieszkania, byłaby więcej niż d ostateczna do śm iertelneg o za tru cia czło­

wieka, lecz tylko dzięki obszerności lok alu, bardzo znacznej jeg o wysokości i m ocnej w entylacyi pow ietrza z m ieszkania na ze­

w n ą trz p rzez specy jaln ie do tego u rz ą d z o ­ n e k an a ły , należy p rz y p isać fa k t ten, że ilość tle n k u węgla zaw artego w p o w ietrzu n ap ełniającem m ieszkanie nie d a ła się p ro ­ centow o oznaczyć, a tem sam em szkodliw y w pływ je g o m ógł istnieć ty lk o w bardzo niew ielkim stopniu. G dyby w piecu, w m o­

wie będącym , palono w ęglem kam iennym , k tó ry w piecach h erm etycznie zam knięty ch żarzy się w ciągu 24 godzin, co dla w ęgli d rzew n y ch nigdy nie m a m iejsca, to w t a ­ kim razie ilość tle n k u w ęgla d o starc zan a p rz e z w entylator b y łab y jeszcze daleko z n a ­ czniejsza.

W e d łu g bad ań P e tte n k o fe ra i in n y ch uczonych w ypada, że bardzo m ała ilość tle n k u w ęgla w pow ietrzu nie w yw iera szkodliw ego w p ły w u n a organizm człow ie­

ka, poniew aż p rz y oddy ch an iu tle n e k w ęg la silnie roscieńczony pow ietrzem p rz e n ik a ją c do k rw i zostaje u tle n io n y kosztem tle n u p o w ietrza i z o s ta je 'ja k o d w u tlen ek w ęg la w yprow adzony na zew nątrz. Jeż eli zaś za­

w artość procen to w a tle n k u w ęgla w pow ie­

trz u będzie ta k znaczna, że ciało to nie m o­

że być całkow icie u tlen io n e kosztem tle n u w prow adzanego do k rw i, w tedy u tlen ien ie je g o będzie odbyw ać się tlenem z a cze rp n ię­

ty m ze sk ład u samój k rw i, to je s t ta o sta­

tn ia ulegnie zm ianom chem icznym do tego stopnia, że badanie jój sp ek tro sk o p ijn e te zm iany w ykryć pozw oli i w ta k im razie tle ­ n e k w ęgla staje się trujący m .

Ilość tle n k u w ęgla, za w arteg o w pow ie­

trz u , działającą zabójczo na o rg a n iz m ,ró ż n i uczeni p o d ają bardzo rozm aicie: od 0,2 do 5 procentów . Lecz większość zg adza się na

to, że 0 ,2 % tle n k u w ęgla w po w ietrzu p rzy półgodzinnem o d d ych aniu takiem pow ie- trzem je s t d la człow ieka ilością uśm iercającą.

P rz y źle urządzony ch piecach lub też nieostrożnem z niem i obchodzeniu się, w y­

padki zaczadzeń i uśm ierceń bardzo łatw o m ogą się zdarzać, o czem przekonyw ają nas dopiero co przytoczone liczby.

G az ośw ietlający, w ydobyty z węgla k a ­ m iennego, za w iera zazw yczaj około 10%

tlen k u w ęgla i skutkiem tego m usi być tr u ­ jącym . Z dośw iadczeń P o lecka w ypada, że

tru jąc e własności gazu ośw ietlającego po­

chodzą w yłącznie od tlen k u w ęgla w nim zaw artego. L ecz dzięki zapachow i w łaści­

wem u gazowi ośw ietlającem u, w ydobytem u z w ęgla kam iennego, ju ż m ałe naw et jeg o ilości w po w ietrzu m ogą być z łatwością w yśledzone bespośrednio powonieniem . B io­

rą c średnie liczby z doświadczeń do ko ny ­ w anych przez licznych uczonych w ypada, że 0 ,0 2 % gazu ośw ietlającego w pow ietrzu m oże ju ż z łatw ością być pow onieniem od­

czute, k iedy G ru b e r utrzy m uje, że dla n ie­

go w ystarcza 0,003% gazu w po w ietrzu do oceniania jego obecności powonieniem . L i ­ czba 0 ,0 2% gazu ośw ietlającego w pow ie­

trz u d aje dla tlen k u węgla, którego gaz ośw ietlający zaw iera 10% , tylko 0,002% , liczbę sto ra zy m niejszą od 0,2% , to je s t liczby podaw anej ja k o procentow a z a w ar­

tość tle n k u węgla w pow ietrzu, u znana za uśm iercającą człow ieka. Rzeczoznaw cy, na zasadzie ty ch liczb ja k rów nież i dośw iad­

czeń przez siebie przeprow adzo ny ch ze zw ierzętam i, tw ierd z ą, że ta ilość gazu ośw ietlającego w pow ietrzu, k tó ra powo­

nieniem nie daje się odczuć w sposób sta­

now czy, je s t dla człow ieka nieszkodliw a.

D lateg o też z a tru cia i uśm iercenia gazem ośw ietlającym , wychodzącym w prost z u rz ą ­ dzeń gazow ych zaprow adzonych w m iesz­

k aniach , należą praw ie do faktów niezna­

nych. L ecz inaczój rzecz się ma, gdy gaz ośw ietlający w ydobyty z w ęgla kam iennego, p osiad ający sobie w łaściw y zapach, k tó ry praw do po dob nie zaw dzięcza zw iązkom sia r­

ki, a j a k tw ierdzi P o le ck siarkocyjankow i fen ylu (C 6 H g CN S), p rz en ik a do m ieszkań p rz ez w arstw ę ziem i. Zauw ażono, że w tym w y p ad k u gaz tra c i w znacznym stopniu za­

p ach je m u w łaściw y i z tego pow odu n ie ­

(5)

Nr 6. W SZECHŚW IAT. 85 łatw o może być pow onieniem oceniony,

a tem samem jak o niespostrzeżony może w y­

woływać zatru cia i uśm iercenia. W czasie zimy przy m rozach d ługotrw ających ziemia zwolna zm arza poczynając od pow ierzchni coraz głębićj, przyczem objętość j<5j po ­ w iększa się. P rz y takiem zam arzaniu zie­

mi n a głębokości, w której leżą ru ry gazo­

we, ciśnienia, w y w arte przez marznącą, zie­

mię n a te ostatnie, m ogą łatw o j e łam ać.

Gaz ośw ietlający, w ydobyw ający się przez takie złam ania ru r, przez ziemię zm arznię­

tą nie może w prost w ydobyć się na jój po­

wierzchnię, lecz p rzen ik a przez m asę ziemi niezm arzniętćj, popod skorupą zamrożoną i tą drogą dostaje się w końcu do mieszkań, w któ ry ch podłoga nieszczelna spoczywa bespośredno n a ziemi, ja k to ma miejsce w dom kach drew nianych, nieposiadających zazwyczaj piw nic. W takiem m ieszkaniu ogrzew anem w czasie zim y, ziemia położo­

na pod podłogą nie m arznie i stanow i nie­

ja k o kom in dla gazu ośw ietlającego nag ro ­ madzonego pod sk o ru p ą zm arzniętej ziemi.

Gaz wchodzący tą dro gą do m ieszkań, ja k ju ż wzm iankow aliśm y, trac i w znacznym stopniu w łaściw y sobie zapach i to o tyle więcej, o ile dłuższą drogę przebyw a pod ziemią.

B adania ściśle naukow e w ykazały, że gaz p rzy przejściu przez ziemię u trac a w znacz­

nym stopniu te m ałe ilości zw iązków , które n ad a ją mu zapach charak tery sty czn y , lecz n adto praw ie całą ilość dw utlen k u węgla ( C 0 2) w nim zaw artego, jak o gazu łatwo rospuszczalnego w wodzie, kiedy ilość tle n ­ ku w ęgla wcale nie zm niejsza się, co znow u objaśnia się tym faktem , że ten ostatni gaz je st mało rospuszczalny w wodzie. Z tego więc w ynika, że gaz ośw ietlający, przeni- kający przez ziem ię, je s t rów nież tru jący m , ja k ten, k tó ry pochodzi w prost z r u r gazo­

wych, lecz ja k o pozbaw iony w znacznym stopniu zapachu je s t tru d n y do w ykrycia bespośrednio pow onieniem . Z tego to po­

w odu w ypadki zatru cia i uśm iercenia g a ­ zem ośw ietlającym , tak odw onionym , od cza­

su do czasu po w tarzają się we w szystkich m iastach, w k tórych ośw ietlenie gazowe je s t zaprow adzone. T ego ro d z aju w ypadki w k ilk u ostatnich latach m iały rów nież m iejsce w W arszaw ie, p raw ie we w szyst­

kich z nich ludzie zatru ci zostali urato w a­

ni, z w yjątkiem jed neg o, któ ry zd arzył się w nocy z dnia 9 na 10 Lutego 1888 roku, p rzy którym dw oje ludzi, stróż i jeg o żona, zostali uśm ierceni. S tró ż z ro dziną za­

m ieszkiw ał domek drew niany, postawiony przy rurze gazowej, l ' | 2 cala średnicy m a­

jącej, doprow adzającej gaz do dom u m u­

rowanego, położonego w głębi podw órza.—

R u ra gazowa w przejściu przez p o dm u ro­

wanie, unoszące n a sobie żelazne sztachety, oddzielające podw órze od ulicy, w czasie wówczas trw ających m rozów, przez ucisk m arznącej ziemi została złam ana, a gaz przez ziemię d ostał się do m ieszkania s tró ­ ża. W ieczorem m atka i czworo dzieci za­

chorow ało z objaw am i zaczadzenia, ud zie­

lono im na razie pomocy, dzieci zabrali do siebie lokatorzy domu, a chorą m atk ę leżą­

cą w łóżku pozostaw iono w dom ku, miesz­

kanie tylko przew ietrzono, sądząc, że mają do czynienia z czadem pochodzącym z pie­

cyka. P o zam knięciu bram y stróż z pęp­

kiem kluczy w ręku p rz y b y ł do izby i usiadł na stołku; w tój pozycyi służbowej zn ale­

ziono go nad ranem m artw ego, zm arła żona jeg o leżała w łóżku.

W y pad ek ten św iadczy wymownie z je ­ dnej strony, ja k gaz ośw ietlający po p rz e j­

ściu przez ziemię u trac a w wysokim sto­

pniu zapach jem u właściw y, z drugiej zaś stro ny , że fakt przenikania gazu ośw ietla­

jącego przez ziem ię i własności jeg o po ta ­ kiem przejściu są mało znane naw et inte- ligencyi.

E . D .

WYBUCH KRAKATOA

i z j a w i s k a pr zezeń w y w o ł a n e .

C zytelnicy nasi zachow ali zapew ne w p a ­ m ięci olbrzym i w ybuch w ulkaniczny w cie­

śninie Sundzkiej, w końcu S ierp n ia 1883

roku. Zarówno niesłychana, b esp rzyk ła-

dna może w czasach h isto ry czny ch potęga

tego w ybuchu, ja k i osobliwe zjaw iska,

k tó re po nim w ystąpiły i całą ogarnęły zie­

(6)

86 W SZECH ŚW IA T. Nr 6.

mię, zw róciły n ań powszechny aw agę. T o ­ w arzystw o królew skie w L ondynie w y zn a­

czyło oddzielną, kom isyją z gro n a sw ych członków do ze b ran ia i opracow ania o d n o ­ szących się do niego spostrzeżeń i d o k u ­ m entów , a po kilk u letn iej pracy kom isyja ta, w sk ład której w chodzili p ierw szorzędni uczeni angielscy, A bercrom by, A rc h ib ald , B onney, E vans, G eikie, Ju d d , L ock y er, Russell, Scott, Stokes, S trachey, Sym ons i W h a rto n , w yw iązała się ze swego zadania i ogłosiła obecnie obszerne o w ybuchu K ra k a to a spraw ozdanie. Ja k k o lw ie k więc w swoim czasie o rzeczy tój n ie je d n o k ro ­ tnie pisaliśm y, w ypada nam ra z jeszcze do niej wrócić, by na podstaw ie ta k p ełneg o i doskonałego m a te ry ja łu skreślić obraz ob­

jaw ów , k tó re w dziejach gieologii i gieofi- z y k i na zaw sze pam iętne zostaną.

P rzypo m in am y tu przedew szystkiem , że w idow nią w ybuchu b y ła d robna, n ieza­

m ieszkała w ysepka, K ra k a to a , położona m iędzy Jaw ą a S u m atrą, w je d n a k ie j p r a ­ w ie od obu tych w ysp odległości '), w oko­

licy przeto w ybitnie w ulkanicznej, na samej bow iem Jaw ie zn a jd u je się 49 w ulkanów . W y se p k a K ra k a to a posiadała k ilk a stożków w ulkanicznych i w edług prof. Ju d d a , a u to ­ r a g i e o l o g i c z n e j c z ę ś c i spraw ozdania, w raz z sąsiedniem i w ysepkam i L a n g i Y e r- la te n tw o rzy ła w u lk an olbrzym i, twTorzący k ra te r o obw odzie 40 kilom etrów . G óra ta m usiała być utw o rzo n ą p rzez kolejne w ybuchy dacytu, stanow iącego odm ianę tra - ch itu i bogatego w en sta ty t czyli k rzem ian m agnezu.

O statn i w ybuch, o którym przechow ała się pamięć, m iał m iejsce w ro k u 1680; od tego czasu w u lk an by ł spokojny i p o k ry ł się zielonością, ale od rok u 1880 w yraźne oznaki w skazyw ały, że drzem ie on tylko.

Rzeczywiście d n ia 20 M aja 1883 ro k u n a ­ stąp ił wybuch n a w ysepce, ja k się pokazało ze stożka P erb o e w atan , k tó ry w tedy zm ie­

n ił swą postać i stra c ił n a wysokości; w y ­ buch ten je d n a k nie zw rócił n a siebie bliż­

szej uw agi, a okręty p rzep ły w ając e cieśninę S u n d zk ą krąży ły ja k p o p rz ed n io obok w y­

*) K a rtę tej p rzestrzen i m orskiej znajdzie czy te ln ik w W szechśw iecie ż r. 1884, str. 289.

sepki, n iedo strzegając na niej nic szcze­

gólnego, ani w L ip cu , ani w ciągu całego p raw ie S ierpnia. D opiero od d. 23 S ier­

pnia działalność w ulkaniczna silnie się w zm ogła a d. 26 wybuch stał się p rz e ra ż a ­ jącym . Pom im o wszakże gw ałtow nego h u ­ ku eksplozyi, k tó ry słyszano na całej J a ­ wie, w strząśnienie ziem i uczuć się nie dało.

Z okrętów , k tó re p rzep ły w ały w tedy obok K ra k ato a, w idok przedstaw ił się nadzw y­

czajny. G ęsta ch m ura czarna okryw ała wysepkę, detonacyje następow ały je d n e po d ru gich, pow ietrze przepełnione było w y­

ziew am i siarkow em i. Z chm ury, przedzie­

ran ej bezustannie w yładow aniam i elektry - cznem i, sp adał w obfitości gorący popiół i pum eks. Na wyspie snopy ognia rzucały się k u chm urze a b ry ły iskrzące law y sta ­ czały się k u m orzu. P o w ietrze było ros- palone, a sonda zapuszczana w odległości 16 na dno m orskie, przypadające tam w głębi 50 m, w racała silnie rozgrzana.

A ż do godziny 5 wieczorem, pomimo ca­

łej swej grozy, były to tylko objaw y w ybu­

chu bardzo gw ałtow nego. W tym dopiero czasie wody otaczające u legły g w a łto w n e­

mu w zburzeniu, k tó re się ujaw niło w falach szczególnych. P raw dopodobnie, stopniow a zagłada stożków , k tó ra n astąp iła przez od-- rzucenie ścian przew odów w ulkanicznych, spow odow ała dostęp wody do law stopio­

nych. P ro f. J u d d nie je s t w praw dzie stro n ­ nikiem teoryi, w edług której w ogólności w ybuchy są następstw em zetknięcia wody z m asam i lawy, sądzi jed n ak , że pow oduje ono działanie w in n y sposób. W e d łu g n ie­

go w ybuch pochodzi od gw ałtow nego w y­

w iązyw ania się substancyj lotnych, za w ar­

ty ch w m ateryjałach w yrzucanych; zetkn ię­

cie więc m asy stopionej z niezm ierną ilością w ody zim nej tam uje działalność wybucho­

wą i sprow adza skutek tak i, ja k unieru cho ­ m ienie k lap y bespieczeństw a kotła, gdy ogień pozostaje w pełnej działalności: w ta ­ kich razach kocieł pęka.

Tego rodzaju straszliw e w ybuchy m iały miejsce k ilk ak ro tn ie z ra n a d. 27, a chw ile, w k tó ry ch one następow ały, m ożna było oznaczyć przez u kazyw anie się w yw oływ a­

nych przez nie i daleko rozbiegających się fal. Co się zresztą działo w rann ych go­

dzinach dnia tego, n ik t nie wie, żaden bor-

(7)

Nr 6. WSZECHŚWIAT. 87 wiem statek nie ośm ielił się pozostać na

tych głębiach straszliw ych, ci zaś, co z lądu m ogli cokolw iek dojrzyć, zginęli praw ie natychm iast; 36 000 bowiem ludzi padło ofiarą w zburzonych fal.

W b rak u wszakże świadectw naocznych, przez zestawienie k a r t i planów , zdjętych p rz ed i po w ybuchu, zdołano u jąć ogólne rysy całego objaw u. W u lk an y K rak ato a w znow iły w 1883 r. działalność, ja k ą u ja ­ w niały p rz ed setkam i lub tysiącam i lat: w y­

buch spow odow ał silną zagładę, a w ulkan w znacznój części sam siebie w yrzucił w po­

w ietrze. W y sp a K ra k a to a straciła dwie trzecie swój rozległości; zn ik ła cała jój część północna z w yjątkiem skały, k tó ra teraz sam otnie sterczy z morza; zginęła również m aleńka w ysepka P o lish -H at, znajdująca się na północnój stronie K ra k ato a, gdy n a ­ tom iast w ysepki Y e rlaten na północo- wschodzie i L an g n a północo - zachodzie rozległość swą pow iększyły.

Załączony szkic przedstaw ia profil wysp K ra k a to a i Y e rlaten przed i po w ybuchu.

N a szkicu oznaczoną mamy wysokość trzech najw ażniejszych, daw nych stożków w ulka­

nicznych K ra k ato a.

P o d. 27 S ierpnia w ulkan pozostał spo­

kojnym : w yw iązyw ała się jeszcze para, nie­

kiedy płom ienie, w ogólności je d n a k wy­

buch był ukończony. Jed y n ie tylko cl. 10 P aźd ziernika n astąp ił w ylew błota, odtąd zapanow ał tam spokój a roślinność odzy­

skuje swe praw a. Ze zjaw isk, to w arzy szą­

cych wybuchowi, przytoczyć jeszcze należy ciemność nadzw yczajną, spow odow aną przez spadek popiołów, naw et w B ataw ii, w odle­

głości 160 km , gdzie też p op ękały szyby i m ury, jed y n ie w skutek w strząśnienia po­

wietrza; rzecz bowiem godna uw agi, że obyło się bez najlżejszego n aw et trzęsienia ziemi. B ry ły pum eksu spadające n a o k rę­

ty dochodziły w ym iarów dyni; po tym zaś deszczu kam ienistym zw ilgocone popioły utw o rzy ły potok praw dziw ego błota, k tó ry w ciągu dziesięciu m inut utw orzył w arstw ę grubości 15 centym etrów .

P rof. J u d d uw aża wybuch K ra k ato a za szczególnie gw ałtow ny, jak k o lw iek obfitość m ateryjału wyrzuconego nie była zgoła tak znaczną, ja k przy w ybuchu P o p an d ay an g na Jaw ie w r. 1772, albo S k a p ta r-Jo k u ll na Islan d y i w r. 1783; gw ałtow ność zaś w ybu­

chu tłum aczy się sąsiedztw em m orza, które

Profil wysp K rak ato a i V erlaten przed (linija kropkow ana) i po w ybuchu (linija ciągła). L in ija poziom a oznacza poziom morza.

K a n a ł oddzielający w yspy K ra k ato a i Sa- besi zap ełnił się rum ow iskam i w ulkanicz- nemi, któ re, rozrzucone na dnie, sprow a­

dziły zm niejszenie głębokości m orza w tój okolicy. W k ieru n k u wschodnio - zacho­

dnim u tw o rzy ła się na dnie cieśniny Sundz- kiój szczelina, p rz y p ad ając a na osi szeregu w ulkanicznego J a w y i S um atry; inna p o ­ dobna szczelina przebiega praw ie w k ie ru n ­ ku północno-południow ym , a obie krzyżują się na północno-w schodniój stronie K r a ­ katoa. W pobliżu utw orzyły się nadto dw ie w ysepki, które wszakże m orze rychło zmiotło.

pow strzym ało sp o k o jn y , no rm alny je g o przebieg i w yw ołało straszliw e eksplozyje, tam ując, w edług porów nania prof. Ju d d a , n a czas pew ien klapę bespieczeństw a. S tą d paroksyzm cały dokonał się n agle, a k ró t­

kość i gwałtowność jeg o p rzeb ieg u czynią zeń fakt jed y n y w rocznik ach n au k i.

M atery jały w yrzucone przez w ulkan co do swego składu chem icznego podobne b y ­ ły zupełnie do law daw niejszych, składały się bowiem przew ażnie z dacytu; pomimo to, w ybuch obecny dokonał się w sposób odm ienny, aniżeli poprzednie. P rz y da­

wniejszych bow iem w ybuchach m atery jały

(8)

8 8

W SZEC H ŚW IA T. N r 6.

sp ły w ały w postaci rzek, k tó re za k rze p ły , obecnie, chociaż identyczne co do sw ego sk ład u , zostały odrzucone daleko i ro z b iły się w bry ły pum eksu. Skądżeż ta różnica?

P . J u d d sądzi, że w rzeczyw istości pum eks ostatniego w ybuchu pochodzi z law d a ­ wniejszych, k tóre długo uleg ały działan iu wód i stąd doznały pew nych przeobrażeń, k tó re u ła tw iły ich rozbicie pod w pływ em żaru podziem nego.

P um eks ten i pow stały z ro ssypania się je g o py l w ulkaniczny rozciągał się na m o­

rz u , aż do północnych brzegów M ad ag ask a­

ru , n ie napotkano go je d n a k ani na wscho­

dzie w ysp S undzkich, ani na północy M al- dyw skich. W r. 1884 w ielkie ław ice p u ­ m eksu napotkano n a północo-zachodnich brzegach A u stra lii,— m ogły je tam zapędzić p rą d y oceaniczne i w iatry. P o m ijając ten w yjątek, pum eks ro sp ro sz y ł się najw ięcej w pasie od 0° do 20° szerokości p o łu d ., i od 70° do 100° długości wschód., w zględem G reenw ich.

Z a b u r z e n i a a t m o s f e r y c z n e spow o­

dow ane p rzez w ybuch stanow ią p rzed m io t drugiej części spraw ozdania, k tó ra o praco ­ w aną została przez g en e rała S trachey . Za m atery ał do zbadania ty ch osobliw ych za- w ik łań w atm osferze, k tó re się ro sp o sta rły do najodleglejszych stro n ziemi, posłużyły dane, dostarczone z 47 stacyj m eteorolo­

gicznych, a w szczególności lin ije n ak reślo ­ ne przez baro g rafy , czyli b a ro m e try k re ślą ­ ce autom atycznie p rzeb ieg ciśnień atm osfe­

rycznych, O tóż ro sp a trz e n ie i zestaw ienie tych dokum entów w ykazało, że w ielki w y­

buch d. 27 S ierpnia, z ra n a , spow odow ał w ytw orzenie się olbrzym iej fali p o w ietrzn ej, czyli oscylacyi, k tó ra się ro z p rze strzen iła we w szystkich k ieru n k a ch , od K ra k ato a aż do okolic jój przeciw ziem nych czyli do je j antypodów . P o ró w n ać ją. m ożna dó fali kołow ej, ja k a roschodzi się na p o w ierzch n i wody, uderzonej przez ciało spadające. Szła ona rosszerzając się coraz w ięcej, aż do k re ­ sów p ółkuli, skąd znow u k u rc z ą c swe w y­

m iary, skupiła się u anty p o d ó w ; tu odbiła się i w róciła do K rak ato a, aby stąd znow u być odrzucona do antypodów ; a to p ow tórzyło się k ilk ak ro tn ie, obserw atorow ie bow iem angielscy zdołali w yczytać przy n ajm n iej c z te ro k ro tn e ta k ie p rzejście fali po w ietrznój I

od K ra k ato a do antypodów i trzy k ro tn y jój p ow ró t do K rak ato a.

Z aburzenia barom etryczne, zdradzające przejście fali przez dane m iejsce, polegały w każdej stacyi na mniej lub więcej nagłem wzm ożeniu ciśnienia czyli podniesieniu się baro m etru , któ ry p rzytem , przy n ajw y ż­

szym sw ym stanie okazyw ał pew ną chw iej­

ność. P o tem podskoczeniu barom etru n a ­ stępow ał silny spadek, a dalej szereg p o d ­ niesień i zniżeń, trw ający około dw u g o ­ dzin. Z zestaw ienia linij barom etrycznych i przez zredu ko w an ie godzin można było uchw ycić d ok ładn ie chw ilę, w którój każda fala dobiegła do każdej stacyi, a zarazem oznaczyć p rzeciąg czasu, jakiego p o trze b o ­ w ała każda fala, aby przeszła odległość od sw ego p u n k tu w yjścia do różnych stacyj.

T ą d ro gą s ta ra ł się p. S trachey przede- w szystkiem oznaczyć chw ilę w ybuchu g łó ­ w nego, k tó ry b y ł źródłem tój fali atm osfe­

rycznej. P rz y d a tn e do tego okazały się głó ­ w nie dane ze stacyj bliższych z K a lk u ty , Z i-K aw ey , z B om baju, M elbourne, z wyspy św. M aurycego i z Sydney, a p osłu ży ł też i gazom etr w B ataw ii, k tó ry chw ilę w ielkie­

go w ybuchu zd rad ził ta k niesłychanym przy ro stem ciśnienia, że d rążek n otujący ciśnienie gazu w y stąpił poza g ranice ta b li­

cy, n a k tó rej w skazania te się oznaczają. Ze w szystkich tych danych w ypada, że w ybuch głów ny n a stą p ił d. 27 S ie rp n ia o godzinie 9 m inut 58 rano w edług czasu K rak ato a, czyli o godzinie 2 m in u t 56 w edług czasu G re e n ­ wich, z błędem praw dopodobnym ± 2 */2 m inut. Szybkość średnia roschodzenia się fal w ynosiła 713 m il angielskich, czyli 1147 kilom etrów i 217 m etrów na godzinę, z b łę ­ dem praw dopodobnym ± 9 kilom, i 654 m na godzinę. Czyni to 319 m etrów n a sek u n ­ dę, śred n ia zatem szybkość fali odpow iada szybkości roschodzenia się głosu, okazyw ała je d n a k w różnych w a ru n k ach rozm aitość dosyć znaczną; najw ybitniejsza zaś różnica polegała n a tem , że fala atm osferyczna ro z ­ chodziła się ju ż w k ie ru n k u obrotu ziem i ju ż w k ieru n k u przeciw nym . W tym osta­

tnim razie szybkość b y ła m niejsza, a różni­

ca średnia okazała się około 45 k ilo m etró w

na godzinę, co znaczy, że fala id ąca przeciw

obrotow i ziemi p rz eb ieg ała n a godzinę o 45

kilom etrów m niej, aniżeli fala sunąca w kie­

(9)

WSZECHŚWIAT. 89

ru n k u obrotu ziemi. O dbijanie się zresztą, fali atm osferycznej trw a ło praw dopodobnie dosyć długo jeszcze, po siódmem wszakże przejściu dokoła ziemi dane są niedostatecz­

ne i niew yraźne.

Ze w strząśnieniem atm osfery wiąże się i h u k przez wybuch spowodowany. Z zeb ra­

ny ch dokum entów okazuje się, że detonacye d. 27 S ierpnia słyszane były na p rzestrze­

niach bardzo znacznych: n a Jaw ie, S um atrze, na B orneo, w północno-w schodniej A u stra ­ lii, n a Ceylonie, w In d y a ch i na F ilip in ach , zatem w odległościach przechodzących 3 000 kilom etrów . Z daje się naw et, że głosy te słyszano na w yspach C hagos i R odriguez, położonych w odległościach 3 647 i 4 775 kilom etrów . H u k w ydaw ał się praw ie wszę­

dzie odgłosem arm at, w n iektórych m iej­

scach uw ażano go za echo burz dalekich.

W B ataw ii łoskot by ł ogłuszający; w Singa- pore, na M anilli, n a Celebes sądzono, że o k ręty są w niebespieczeństw ie i wysiano statk i ra tu n k o w e n a pomoc. O stateczne granice, do których głos doszedł, rosciągają się ku południow i i zachodow i dalój, aniżeli k u północy i wchodowi; fa k t ten tłum aczy się przewagą, w iatrów w schodnich, które u łatw iły roschodzenie się głosu k u zacho­

dowi. O bszar, n a którym h u k słyszano, obejm ow ał bezm ała trzy n astą część pow ierz­

chni k u li ziem skiój.

(dok. nast.).

0 POWSZECHNYCH BŁĘDACH

Odczyt prof. E x n e ra z W ied n ia na ostatnim zjeździe p rzyrodników niem ieckich.

(D okończenie).

Intelig en cy ja wyższa różni się od um ysłu niższego bogactw em sw ych kojarzeń. C ze­

gośmy nie nap o tk ali u psa, to je s t zdolności przenoszenia elem entów jed n eg o splotu w rażeń do innego, możebności tych kom bi-

nacyj i bogactw a kojarzeń, oto, co przede­

wszystkiem stanow i stopień inteligencyi.

P rzew ażna część pospolitych naszych błędów m a źródło właśnie w tem ,instynktow em n ie­

jak o , następstw ie szeregu kojarzeń, słusz- nem i w ystarczaj ącem w ogólności, ale w którem b ra k kojarzeń ważnych d la d a­

nego p rzy p ad k u szczególnego. In n e m i sło­

wy, błędy typow e polegają na kojarzeniu okoliczności zw ykłych z pominięciem oko­

liczności niezw ykłej.

P ogląd ten pozwolę sobie w yjaśnić p rzy ­ toczeniem kilk u, n ajb ardziej rospowszech- nionych błędów. W k ra ju moim istnieje tak zw ana lo tery ja liczbowa. W oznaczo­

nych dn iach miesiąca znajdujem y w yw ie­

szonych pięć num erów , które wyszły z ogól­

nej liczby dziewiędziesięciu. W idzieć mo­

żna w tedy przed każdą tabelą, tłum lu ­ dzi w zburzonych: przyszli oni nietylko, aby się dowiedzieć, czy nadzieja ich raz jeszcze zaw iedzioną została, ale zapisują nadto sta­

ran nie w szystkie num ery wylosowane. J e ­ żeli zapytam y o powód tych notow ań, otrzy­

mamy odpowiedź mniej więcej taką: w bie­

g u czasu w szystkie num ery wychodzą je ­ dnakow ą liczbę razy; te zatem , k tó re odda- w n a j u ż n i e wyszły, mają. najw ięcej w ido­

ków wylosowania.

Słyszym y bardzo często podobne rozu­

m owania i to nietylko w przedm iocie gier hazardow ych. N iejednokrotnie w lecie sły­

szym y zdania: niech tam deszcz teraz pada, tem piękniej będzie potem . T ak samo, gdy wierzym y w chwiejność losu, k tó ry sprow a­

dza niedolę po szczęściu zbyt w ielkiem , k tó ra to w iara znalazła w yraz w legendzie o pierścieniu P o likratesa. Zachodzi tu wy­

raźnie błąd powszechny: tysiące lu dzi p o ­ p ełn iają go codziennie. P u n k t w yjścia przebiegu myśli tkw i w tem, że w szystkie num ery maj% jednakie praw dopodobieństw o wygranój; do tego przybyw a pojęcie nasze antropom orficzne o spraw iedliw ości ro z ­ dzielającej dary losu, k tó re w legendzie P o lik ratesa przybiera postać zazdrości bo­

gów; nadto, własne nasze w spom nienia, wskazujące nam wszędzie dążność do zm ia­

ny; nakoniec dośw iadczenie poprzednie,

k tó re nas uczy, że p rzy przem arszu p u łk u ,

tem więcćj mam y w idoków sp o tk an ia p rz y ­

jaciela w pułku tym służącego, im więcój

(10)

90 W SZECHŚW IAT. Nr 6.

przeszło ju ż oddziałów , w k tó ry ch go nie dostrzegliśm y. T a k samo uczy nas dośw iad­

czenie, że w lesie, przeznaczonym na w ycię­

cie, dane drzewo tem pew niej będzie dzisiaj zw alone, im więcój ju ż drzew leży n a ziemi;

albo też, że gałka biała tem p ra w d o p o d o ­ bniej w yjdzie z u rn y , im więcój je s t ju ż w yciągniętych g ałek czarnych. W szystko to p raw dą je s t w ogólności. Co w szakże przez opuszczenie w p rz y p ad k u szczegóło­

wym prow adzi do błędu, to ta okoliczność, że w lo teryi p rz ed każdem ciągnieniem w szystkie n u m ery w rz u cają się nanow o do koła, a tem samem przeszłość nie m a w p ły ­ wu na praw dopodobieństw o p rz y p ad k u obecnego. O okoliczności tój zapom niano, nie w eszła ona do zbiegu kojarzeń. In n y p rz y k ła d : nieraz się uśm iechałem , słysząc lu d zi rossądnych i ośw ieconych naw et, w ol­

nych od wszelkich przesądów , tw ie rd z ą ­ cych, że ta osoba ma szczęście do g ry , inna go nie ma. W padlibyśm y w dyskusyją nie­

w yczerpaną, gdybyśm y się stara li w ykazać graczom błędność takiego m niem ania.

K toś m ógł m ieć pew nego dnia albo n a­

w et w ciągu k ilk u dni z rzędu szczęście do gry; znaczy to, że spom iędzy w szystkich p rzy p ad k ó w m ożliwych m iał on w chw ili danój przew ażną liczbę przypadków k o rz y ­ stnych. Id zie tu wszakże li tylko o prze­

szłość. Z danie, że człow iek ten ma szczę­

ście do gry, polega zawsze n a błędzie. P r z y ­ wykliśm y i słusznie, łączyć los i położenie człow ieka z jeg o przym iotam i. C złow iek ten, m ówim y, posiada dobry c h a rak ter, ma szczęśliwy tem p eram en t, je s t pociągający.

S ko jarzenie to m iędzy losem człow ieka a j e ­ go przym iotam i s łu sz n e m je s t w ogólności, a stąd skłonni jesteśm y tak samo do p rz y ­ pisyw ania i szczęścia do g ry pew nój, szcze­

gólnej właściwości. N ie p o trzeb a wszakże znać praw praw dopodobieństw a, aby do- strzedz co stanow i odrębność tego p rz y p ad ­ ku, niepodobieństw o, m ianow icie aby zacho­

d ziła zależność m iędzy rozdziałem k a rt a przym iotam i gracza; a ten w zgląd w łą­

czyć należy do naszego sądu.

P rzesąd ów takich źródło stanow ią zawsze rzekom e dośw iadczenia. Z daje się nam , jakobyśm y dostrzegli, że gracz pew ien po­

siada zw ykle k a rty dobre, in n y złe. Nie zapom inajm y je d n a k , że ścisła obserw acyja

zawsze je s t tru d n ą. W ystarczy tu p rzyp o­

mnieć ta k rospo wszechnioną wiarę we w pływ księżyca na pogodę. M eteorologija dowodzi, że w pływ podobny nie istnieje, a je d n a k wielu lu dzi, naw et oświeconych, u trzy m u je, że go zaobserwow ało. Nie są­

dzę, aby wielu z tych „obserw atorów 11 wie­

działo, o ile godzin pierw sze z tych zjaw isk poprzedzać winno lub następow ać po d ru- giem, aby wolno było ustalić m iędzy niemi zw iązek przyczynow ości. T u także myśl postępuje zw ykłym swym biegiem: kojarze­

nia zw ykłe zn ajd ują potw ierdzenie w ob- serw acyjach błędnych i w trady cy i. P o tę ­ ga tych kojarzeń, zrodzonych we w zaje­

m nych stosunkach lud zi zadziw iać nas nie pow inna; one to bowiem każdój epoce n a­

d ają c h a ra k te r jój właściw y, pod ich w p ły ­ wem nieraz czarow nice spalone w w ie­

kach średnich szły na śmierć, przekona­

ne o swój winie i uw ażając się isto tnie za opętane.

A le nietylko w dziedzinie życia zw ykłe­

go napotykam y te b łędy typowe: zalew ają one, zachow ując swój ch a rak ter, n ajb ar­

dziej wzniesione obszary naszój działalności:

sztukę i naukę. I w łaśnie tu u jaw nia się dobrze różnica zasadnicza obu tych różno­

rod n y ch objaw ów umysłowości ludzkiój.

G d y w nauce, którój celem je s t praw da, b łąd każd y m a następstw a dotkliw e, w sz tu ­ ce, natom iast, k tó ra poszukuje tylko piękna, b łąd m a sw obodne pole i w w ielu naw et p rz y p ad k ac h tw orzy podstaw ę wrażeń a r­

tystycznych.

N iech budow niczy oprze balkon na dw u belkach żelaznych: choćby w ytrzym ałość ty ch belek była aż n adto dostateczną do po dtrzym y w an ia go, balkon nie w yda nam się piękn ym . Zachw ycać się będziemy, n a­

tom iast innym , któ ry będzie podtrzym yw a­

ny przez dw ie konsole kam ienne odpow ie­

dniej form y, chociaż rów nież w ykraczać one będą poza m ur. N iestosunkow ość m iędzy p o dp orą a przedm iotem podtrzym yw anym je s t u derzającym błędem artystycznym , nie­

stosunkow ość ta wszakże nie zachodzi w ra ­ chunkach arch itek ta, k tó re być mogą do­

skonałe, ale w „in styn ktow ym 11 sądzie wi­

dza. B łąd ten je s t powszechny; dlatego też często n a now ych dom ach widzim y fał­

szyw e konsole gipsow e, nasadzone poniżój

(11)

Nr 6. 91 belek żelaznych i pozornie podtrzym ujące

balkony.

Oto źródło psychologiczne tego faktu.

W ytrzym ałość kam ienia, przydatność jego do podtrzym yw ania, znane nam są z do­

świadczeń bespośrednich, a więcój jeszcze z w idoku licznych gmachów, gdzie kam ień je st stosow any. N atom iast, dośw iadczenia tego b ra k nam jeszcze co do żelaza, chociaż zaczynać się ono będzie w naszój epoce, co pozwoli w ytw orzyć się w budow nictw ie

„estetyce żelaza11. P rze z tak ie to dośw iad­

czenie uznajem y, co je s t słusznem w ogól­

ności: w znacznej większości przypadków wrażenie trw ałości budzi poczucie piękna.

W tym p rzy p ad k u szczególnym zastosow a­

nie żelaza nie może poczucia tego wywołać.

Choćbyśm y się naw et o trw ałości belek że­

laznych p rzekonali rachunkiem lub próba­

mi, balkon w ydaw ać się nam będzie rów ­ nież b rzydkim , ja k przedtem . Poczucie nasze piękna polega przeto na błędzie, gdyż nie może się nagiąć do p rz y p ad k u szczegó­

łowego. Nie je s t to wszakże błąd w zw y­

kłem tego w yrazu znaczeniu: owszem, k a ż ­ dy arty sta w inien mieć poczucie takiego złudzenia widza.

W całój dziedzinie sztuki napotkać mo­

żemy niezliczone przy k ład y faktów odpo­

wiednich.

Jed e n z najznakom itszych architektów , G ottfry d Sem per, w yrzekł: „S tyl jestto zgodność dzieła artystycznego z dziejami jeg o rozw oju, ze wszelkiemi w arunkam i i okolicznościam i jeg o p rodukcyi". I całe je g o w ielkie dzieło o stylu poświęcone jest, od pierw szego w iersza aż do ostatniego, rozw inięciu tego poglądu. Samo to zdanie w ystarcza ju ż do w ykazania podstaw y psy­

chologicznej wszelkiej produkcyi artystycz­

nej; dzieło bowiem posiadać może styl wte­

dy tylko, gdy pozostaje w zgodzie z całym ogółem kojarzeń, nieświadom ych najczę­

ściej, które co do jego produkcyi budzą się w widzu, a styl je s t w arunkiem piękna.

W skazałem wyżej, że znaczna ilość n a j­

zw yklejszych ko jarzeń naszych zależy od w rażeń, k tóre działają n a nas od najw cze­

śniejszej młodości. N a tu ra tych w rażeń m a za w a ru n ek dośw iadczenie pokoleń, k tó re nas poprzedziły; innem i słow y, trad y - cyje odegry wają rolę naczelną w naszych

w rażeniach estetycznych. G rek w swych św iątyniach m arm urow ych posługiwał się motywam i, k tóre pochodziły z epoki odle­

głej, gdy gm achy były drew niane. P o m i­

nięcie tych re g u ł oddziaływ ałoby na gre­

ków niem ile i byłoby przeciw ne stylowi, w edług określenia Sem pera. Nie inaczej dzieje się z nami. Cały zastęp motywów ornam entacyjnych pochodzi z tradycyi wie­

kowej. N ie wahamy się umieszczać akro- teryjów n a gzemsach gmachów naszych, a bezużyteczność ich w konstrukcyjach n o ­ woczesnych nie ma w pływ u na nasze p o ­ czucie estetyczne. Toż samo dzieje się z w yobrażeniam i boskości, które wywierać na nas mogą silne działanie, jak k o lw iek pe­

wni jesteśm y, że w yobrażenia takie są tylko antropom orfizm em .

W róćm y jed n ak do dziedziny czysto n a u ­ kowej. Pow iedziałem , że i tu napotykam y błędy typow e. Pozw olę sobie jed ny m ty l­

ko przykładem w ykazać formę, ja k ą one tu przybierają.

Dw a tysiące ju ż la t tem u zgórą, gdy filo­

zof grecki Zenon z E lei obm yślił sofizmat, któ ry nietylko zajm ow ał jego współczes­

nych i późniejsze szkoły filozoficzne grec­

kie, ale uwiecznił się aż do naszych czasów i w yw ołał najrozm aitsze tłu m a ­ czenia.

Jeżeli sofizmat ten obierzemy ze wszyst­

kich szczegółów dodatkow ych, w yrazić go można w sposób następny: A chilles lekko- nogi dopędzić nie może w biegu żółwia;

w chw ili bowiem, gdy biedź zaczyna, dzieli go od żółw ia pew na przestrzeń, winien więc biedź przez czas pew ien, zanim odległość ta zm niejszy się do połowy; tak samo, aby się zredukow ała do czw artej lub do ósmej części i ta k samo d alćj, aż do nieskończo­

ności. T rzeb a zawsze pew nego czasu aby zm niejszyć do połow y odległość po zostają­

cą, a ilość tych cząstek czasu je s t nieskoń­

czoną; ta k więc A chilles dopędzić żółwia nie może.

W iem y wszakże, że rzeczywiście go d o ­ gania; na czem więc polega sofizmat? Czy też może, ja k tw ierdzono, zachodzi tu sprze­

czność m iędzy praw am i naszego myślenia, a doświadczeniem? T ak nie je s t oczywi­

ście; idzie tu o błąd typowy.

(12)

92 W SZEC H ŚW IA T. Nr 6.

Jeżeli, od wieków , uczeni i nieuczeni nie znajdują, odpowiedzi, gdy im się rozum ow a­

nie to przedstaw ia, to dlatego, że m yśl ich p oru sza się po drodze, k tó ra w ogólności prow adzi do p raw dy. I, w samćj rzeczy, w zw ykłych p rzypadkach je s t to praw dą, że gdy do pewnego odstępu czasu dodajem y bez granic odstępy nowe, sum a w szystkich tych odstępów czasu będzie nieskończenie wielką. F a k t ten, p ra w d ziw y w ogólności, k ieruje sądem naszym i w p rz y p ad k u szcze­

gółowym , gdzie je s t błędny . O drębność szczegółow ą w zadaniu założonem stanow i bowiem to, że gdy odstępy czasu, niesko ń­

czone co do ilości, m aleją co do swój wielkości w edług pew nego p ra w a, sum a ich nie je s t nieskończoną, ale być m o­

że bardzo m ałą. N ie p o trzeba n aw et z n a ­ jom ości m atem atyki, aby to zrozum ieć i znaleść rozw iązanie sofizmatu. R ze­

czywiście, każdy pojm uje, że długość j e ­ dnego m etra podzielić m ożna na '/ 2 me_

tra, więcej m etra, więcćj '/ 8 m etra i t. d., a w ten sposób m am y ilość nieskończoną liczb, któ ry ch sum a wszakże czyni tylko m etr jeden.

Jeżeli zważymy, ile to od w ieków pisano i dyskutow ano w przedm iocie tego sofizma­

tu i innych m u podobnych, uznam y, że idzie tu o błąd powszechny. A le je s t to nadto i błąd typow y, źródłem jego bowiem je s t p rzew aga w świadomości p ra w a ogólnego i usunięcie ze skojarzeń p rz y p ad k u szcze­

gółowego. O bjaw ten je s t w ięc analogicz­

n y do tego, cośmy w idzieli u zw ierząt, do om yłek zm ysłów i do inny ch złudzeń n a ­ szego rozum u.

O d k u ry ,k tó ra w ysiaduje puste swe g n ia­

zdo, aż do zagadnienia Z enona z E lei, p rzez całą skalę zw ierzęcą i ludzką ciągnie się szereg niep rzerw an y błędów , k tó re, w szyst­

kie, m ają źródło w spólne: u k ład n erw o ­ w y działa zgodnie ze znaczną większością przypadków , nietroszcząc się o przypad ek szczegółowy i w yjątkow y. C h a ra k te r t y ­ powy tych błędów pozostaje w zw iązku z rozw ojem filogenicznym ro d u ludzkiego i rzuca pew ne św iatło n a m echanizm myśli.

tłum . T. li.

Kofespondsncyja Wszechświata.

0 niezwykłym sposobie gnieżdżenia się niektórych ptaków.

W num erze 4 W szechśw iata z r. b. spotykam y w iadom ość wzigtą z ,,Biologisehes C en tralb lat1, o w yjątkow em gnieżdżeniu sig na ziemi czapli si­

wej (A rd ea cinerea) i grzyw acza w H olandyi.

P rzed la ty trz y d z ie s tu kilku znalazłem także gnia­

zdo tej czapli na wysepce piaszczystej, położonej na śro d k u W isły naw prost wsi G ołębia o m ilg od Puław . G niazdo to było usłane na m ałym pagó- reczk u piaskow ym , naw ian y m na pień drzew ny przyniesiony ta m kiedyś przez wodg; było ono zu­

p ełn ie n o rm aln e i urządzone z takich sam ych ma- teryjałów ja k zwykle. J a j w niem było dw a i te d o tą d jeszcze znajdują się w zbiorze G abinetu zoo­

logicznego. O m ilę od tego m iejsca b y ła w owym czasie pod D ęblinem dość liczna czap larn ia w k ę ­ pie drzew do p a rk u p rzytykającej; m ożna więo przypuścić, że p a ra ta , straciw szy tam swój lęg p o p rzed n i, o b rała ta k n ien o rm aln ą miejscowość n a w yprow adzenie pow tórnego potom stw a. W ia­

dom o także, że czaple w n iek tó ry ch dogodnych m iejscach pod w szelkiem i in n em i w zględam i, a w d rzew a ubogich,, zak ład ają swe gniazda n a k rz a ­ k a c h łoziny, częstokroć naw et bardzo niskich, lub n a nagich kępach.

Podobną czaplarnię zw iedził p. K alinow ski nad rzeką Sungaczą o 12 w iorst od sam ej rz e k i przy brzegu jezio ra C hanka położoną. Były to dwie przyległe do siebie w ysepki, zajm ujące zaledwie m órg p rzestrzen i, zarośnięte traw ą, trzcin ą i k rz a ­ kam i koszlawej łoziny. Na ty ch to k rzak ach i po nagich k ęp ach pozakładane by ły gniazda czapli siwej i białej, k o rm o ran a, bączka (B utorides ma- cro rh y n ch u s), kaczki krzyżów ki i czubatej podgo- rzałk i, prócz w ielkiej ilości gniazd drobnego pta- stw a, a m ianow icie trzcio n ek i pośw ierek. Cala ta miejscowość b y ła otoczona głęboką wodą a sa­

m a czap łarn ia ta k zalana, że gru n tu nigdzie nie było w idać. L ecz w tej w łaśnie porze, gdy się do tej cz a p la m i w y b rał podróżnik, woda w yjąt­

kowo b y ła b a rd z o m ała, a w szystkie ja ja powy- ja d a n e przez lisy i przez je n o ty (N yctereutes pro- cyonoides), o czem św iadczyły liczne ślady tych zw ierząt na błocie i wszędzie znajdow ane sk o ru ­ py z ja j świeżo zjedzonych. Cała ta kolonija prze­

niosła się n a in n e bagno, podobnie bezleśne i n a ­ w et bez łoziny, o kilka w iorst odległe, lecz d o ­ stęp tam był niem ożebny. W pew nem oddaleniu od tych m iejsc są kępy m ałych gajów z dużem i drzew am i, lecz ta m gnieżdżą się tylko ibisy, k ru ­ k i i pustułki, a czaple nie wywodzą się tam wcale.

W ciągu tej wycieczki znalazł tam podróżnik rotfeinę borsuków , składającą się z m atk i i czw or­

ga m łodych, osiedloną w obszernym dziuplu s ta ­

(13)

Nr 6. 93 rego drzew a, skierow anym ku górze. Je stto tąkże

dowód, że zwierz ten przebyw ający zw ykle w no­

ra c h ziem nych, w okolicy zalanej zm ienia pod ty m względem swe obyczaje.

W iadom o także, że n iek tó re orły w łaściwe, gnież­

dżące się zwykle na w ysokich drzew ach lub na skałach niedostępnych, w stepach M ongolii gnież­

dżą się na ziem i. B ielik (H aliaetos albicilla) w zwy­

k ły ch okolicznościach gnieździ się n a w ierzchołku najw yższych drzew okolicy, tym czasem d r Dybow­

ski wraz z p. Godlewskim znajdow ali gniazda te ­ go o rła nad jed n y m z dopływ ów rzek i A rguni po stro n ie chińskiej M ongolii, n a krzakach łozowych ta k nisko, żo stojąc n a ziem i ja ja ręk ą w ydoby­

wano. W edług zapew nienia p. K alinowskiego orzeł am erykański, H aliaetos leucocephala, buduje g n ia ­ zdo na wyspie B eh rin g a w prost n a ziem i w m iej­

scu dom inującem nieco nad okolicą, pom im o, że m a skały w bliskości, n a k tó ry c h b y m ógł wywo­

dzić się sw obodnie; w idocznie n ic mu ta m nie za­

graża i czuje się zdolnym do obrony przed napa­

ścią niebieskich lisów, obfitych na wyspie. Orzeł m orski, H. pelagica, gnieździ się zw ykle na sta­

ry c h drzew ach, a m ianow icie na topolach i na skalnej brzozie (B etula erm an n i), tym czasem p. Ka­

linow ski sp o tk ał ogrom ne gniazdo tego p tak a przy brzegu m orza Ochockiego n a d rzeką, n a w ielkim krzaku łozowym, ta k nisko, że m ożna się było r ę ­ ką do niego dobrać. W bliskości były tam wiel­

kie d rzew a bardzo dogodne na um ieszczenie gnia­

zda, w idocznie więc skutkiem lenistw a w olał się tam um ieścić, aby nie p o trzeb o w ał ry b nosić d a ­ leko.

Mnóstwo inn y ch p odobnych faktów n ie n o rm a l­

nego gnieżdżenia się w ielu innych ptaków m ożna- by tu przytoczyć, ograniczę się je d n a k na podaniu p a ru szczegółów n ienorm alnego gnieżdżenia się ptaków krajow ych. W iadom o, że zw yczajna nasza rybołów ka, S te rn a fluviatilis, gnieździ się na czy­

stym piasku po b rzeg ach rzek lub na w ysepkach piaszczystych, albo też n a spław ach i kępach j e ­ zio r i stawów, zawsze blisko wody jeżeli nie w m iej­

scach wkoło zalanych. Przed dw udziestu laty p.Wo- liński, posiadacz znakom itege zbioru ja j ptaków krajow ych, znalazł w okolicach Solca gniazdo tej rybołów ki n a w ydm ie piaszczystej zupełnie bez­

wodnej, w m iejscu oddalonem o 7 w iorst od n a j­

bliższej wody.

P rzed trzy d ziestu laty znalazłem w K rólikarni n ad sadzaw ką gniazdo trzcio n k i (C alam oherpe pa- lu stris) całkow icie u słan e z w łosienia białego, po­

chodzącego z grzyw y końskiej, ta k czysto i ta k sta ­ ra n n ie utk an e i p o p rzep latan e, że się trzym ało doskonale n a pędach k rz a k a wierzbowego, do któ­

ry c h były p rzytw ierdzone. W całej tej budowie nie było an i jednej traw k i, k tó ry ch zwykle p tak używ a n a tk an in ę gniazda, a we w nętrzu samem nie było nic innego prócz czystego w łosienia.

Wl. Taczanowski.

K E G H fK A N A U K O W A .

ASTRONOMIJA.

— Nową kometę dostrzegł d n ia 14 Stycznia r. b.

p. W. R. Brooks w Genewie, w stanie Nowego Y orku. Je s tto kom eta drobna, a w chw ili odkry­

cia znajdow ała się pod 18 godz. 4 m in. wznosze­

n ia prostego i 21° 20' zboczenia połudn., zatem w gw iazdozbiorze Strzelca. Posuw ała się szybko

ku wschodowi. S. K.

— Nową planetę odkrył Palisa w W iedniu d. 4 Stycznia. Być jed n ak może, że jestto ju ż planeta daw niej znana, Siwa, oznaczona liczbą 140. Jeżeli to je st p la n e ta nowa, posiadać będzie liczbę 282 i będzie 69-tą planetą, o d k ry tą przez p. Palisa.

Z p lan et poprzednio przez tegoż obserw atora od­

k ry ty c h otrzym ały nazw y: 278 P aulina, 279 Thule i 280 Philia.

S. K.

FIZY KA .

— Wartość ohma. Ja k o rezu ltat długiego szere­

gu dośw iadczeń, m ających na celu oznaczenie w ar­

tości ohm a czyli je d n o stk i oporu elektrycznego, podaje prof. F . K ohlrausch w spraw ozdaniach b e r­

lińskiej akadem ii cauk, że ohm w yrów nyw a opo­

row i przedstaw ianem u przy 0° przez słup rtę ­ ci o przecięciu 1 mm2, którego długość wynosi 1,0632 m.

S. K.

BAKTERYJOLOGIJA.

— Bacillus termophilus. N azw ę tę n a d a ł p. Miquel now em u lasecznikowi, w ykrytem u i zbadanem u przez siebie. Ma on często spotykać się w wo­

dach i g runcie, a tem być ciekawy, że doskonale żyje w tem p eratu rze przew yższającej 75° C, przy k tó rej kom órki zw ierzęce w k ilk a już sekund u le ­ gają śm ierci, białko ja ja i surowica krw i szybko się ścinają, a skóra bolesnem u ulega oparzeniu.

(Revue Scient., 1889).

K. J .

CIIEM IJA.

— Skład chemiczny gazów naturalnych w Stanach Zjednoczonych. Prof. Phillip w roczniku to w arzy ­ stw a gieologicznego w Pensylw anii podaje skład gazów, w ydobyw ających się w kilku m iejscach Stanów Am eryki. W edług tego, gaz z okolicy F red o n ia zaw iera 90,05°/0 węglowodorów z szeregu parafinów, 9,54% azotu i 0,41% d w utlenku węgla.

Gaz z okolicy M urrys zaw iera 97,07% parafinów, a tylko 2,02% azotu i 0,28% dw utlenku węgla.

Gaz z okolicy H oustonu, o dw ie m ile na południe od C anonbury, w P ensylw anii, zaw iera 84,26% pa­

rafinów, 15,30% azotu i 0,44% dw utlenku węgla.

(Die N atur, 1888, N r 52). W. M.

Cytaty

Powiązane dokumenty

wie; jasność jednakże nie trwa aż do samego poziomu, lecz dosięgnąwszy swego maximum na wysokości 7 do 8 stopni, zawsze poczyna się zmniejszać, a w

K iedy się jednakże przekonano, że istnieją całe grupy gwiazd, zajm ujących na sklepieniu niebieskiem pozy- cye naw et bardzo od siebie odległe, których ruchy

D opóki optyka P tolem eusza nie b y ła znaną, sądzono, że A lhazen niew iele więcój zro b ił nad przełożenie tego dzieła, okazało się wszakże, że wiele

J a k się później przekonam y, to ciągłe wahanie się g ru n tu stanow iło niezbędny czynnik przy tw orzeniu się pokładów węgla, których ce­.. chę

Podobnąż ocenę przeprow adzić można według innej jeszcze zasady hipotetycznej, opierając się mianowicie na przypuszczeniu, że gw iazdy jed nostajnie są w

W spisie poniżej umieszczonym stacyje oznaczone głoską a znajdują się właściwie nie na samym w ierzchołku góry, ale tylko w niew ielkiej od niego

rocznie za

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść