• Nie Znaleziono Wyników

JV°. 34. Warszawa, d. 23 sierpnia 1896 r. Tom XV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV°. 34. Warszawa, d. 23 sierpnia 1896 r. Tom XV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV°. 3 4 . Warszawa, d. 23 sierpnia 1896 r. T om X V .

TYG O D N IK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA11.

W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2 Z prze syłkę pocztową: ro czn ie rs. l o , p ó łro czn ie rs. 5

P r e n u m e r o w a ć m ożn a w R e d a k c y i .W s z e c h ś w ia ta * i w e w s z y s tk ic h k sięgarn iach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie : D e ik e K ., D ick ste in S ., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w s k i W ł., K ra m szty k S., M o ro z e w ic z J ., N a- tanson J., S zto lcm an J., T r zc iń s k i W . i W ró b le w s k i W .

^ . d r e s Z E S e d - a ł s c y i : I K r a i r o w ^ s ł s l e - I F r z e c a . r m . e ś c i e , 6 6 .

O P O W S T A W A N IU

i zużytkowaniu fal świetlnych.

P r z e z d-ra W eddinga.

Szeregi istnień, pow stających od la t tysię­

cy n a ziemi, są tw orem i dziełem jednego i tego samego czynnika—słońca. P otężne

!) P rz ek ła d niniejszy może będzie na dobie, gdyż a u to r, św ietny znaw ca i badacz przedm io­

tu , p o sta ra ł się dać nietylko piękny obraz poglą­

dów, panujących dzisiaj w nauce, na istotę w szelkich prom ieni, ale p o sta ra ł się także scha­

rakteryzow ać zarazem różnice główne pom iędzy typow em i rodzajam i św iatła sztucznego. Może stą d niejeden czytelnik wyciągnie naukę, że właściwa technika oświetlenia nie je s t zaciekłą stronniczką tego lub owego św iatła, ja k tylu filistrów, sądzących rzeczy pozornie lub stronnie.

Praw dziw a technika oświetlenia, chcąc osięgnąć sk u tk i pożyteczne dla siebie i innych, powinna się liczyć z wszelkiem i względam i, niezależnie od tego czy środkiem ośw ietlającym je s t gaz, czy elektryczność lub n afta. To je s t dobre, co n a j­

lepiej celom i m iejscu odpow iada.

(U w aga tłu m a c z a ).

to płynno-płom ieniste ciało o tem p eratu rze wielu tysięcy stopni, otoczone je s t atmosferą, pary płonącej. N a olbrzymiej kuli lub w blizkiem je j sąsiedztwie wiodą bój za żarty cząsteczki ciał najrozm aitszych. T am o 20 milionów mil od nas odbywa się bez przerw y wspaniałe bałw anienie, wznoszenie i opad a­

nie. Od la t tysięcy w alka wre i tysiącolecia upłyną zanim n astąp i wyraźny spadek i od­

poczynek. Od słońca, jak o od siewcy życia, szerzy się ruch w przestrzeni, ale nie od cząsteczki do cząsteczki, nie od gwiazdy do gwiazdy, gdyż w takim razie wobec p otęż­

nego oddalenia ziemi, dostałby się jej m ały i prawie niewidoczny ułam ek ruchu. P om ię­

dzy słońcem a ziemią oprócz atm osfery, k tó ­ r a oba te ciała otacza, musi się znajdow ać jeszcze coś innego, jakieś ciało, posiadające zdolność poruszania się i wykonywania w ah­

nięć, przenoszenia energii, wziętej ze słońca, aż na naszę ziemię, gdzie ona w jak iejko l­

wiek postaci może się stać widoczną i p rz y ­ datną człowiekowi. Ciało to, o któ rem sir W illiam Thomson powiada, że gęstość jego wynosi mniej niż 10~22, je s t eterem . W szędzie w świecie organicznym i n ieorga­

nicznym istnieje owo hypotetyczne coś, k tó re ­

go fizycy dotąd bliżej określić nie mogli. N a ­

około każdego ciała, między jeg o cząstecz­

(2)

530 WSZECHSWIAT. N r 34.

kam i najdrobniejszem i, je s t on rozpowszech­

niony. W ystaw m y sobie ów eter, jak o gaz nieskończenie rozrzedzony, który przenika wszystkie ciała. W szędzie je s t eter, nigdzie nie możemy go pochwycić i tylko sk u tk i po­

zw alają wnosić o jego istnieniu.

G dyby to ciało hypotetyczne zachowywało spokój absolutny, wszelkie życie n a świecie m usiałoby ustać. Niemożliwem byłoby d a l­

sze istnienie i rozw ijanie się św iata. W ieczna w alka n a słońcu w praw ia go w ruch, który szerzy się dalej w przestw orach św iata i do n as dochodzi w postaci prom ieni. Jeż eli nośnikiem i pośrednikiem dla tych prom ieni j e s t e te r, to pojedyńcze jego cząsteczki m u­

szą wykonywać ruchy i drg an ia. Sam eter m usi przecież nie zm ieniać m iejsca w p rz e ­ strzeniach św iata, albow iem szerzenie się fali je s t tylko szerzeniem się formy, lecz nie m ateryi, z k tó rej się fala składa.

W jednostce czasu cząsteczka ta k a eteru wykonywa określoną liczbę wahnięć (drgań) i sta n każdego wahnięcia w określonych od­

stęp ac h czasu wciąż się po w tarza. Jeż eli te ra z przyjm iem y, źe eter wykonywa określo­

ny ru c h falisty, to długość fali pozostaje w pewnym określonym stosunku do liczby wahnięć. Stosunek ten dany je s t przez rów­

n anie nk = v, gdzie n je s t liczba wahnięć n a jed n o stk ę czasu, \ —długość fali a v szyb­

kość ruchu przenoszonego.

Skoro przyjm iem y, źe v d la każdego ro ­ dzaju prom ieniow ania sta le = 300 000 km , to n o trz y m a m / na zasadzie powyższej, sko­

ro X je s t dobrze wiadome.

N ie chcemy przez to utrzyw yw ać,źe wszyst­

kie cząsteczki eteru w ykonyw ają w tym sa­

m ym czasie jednakow ą liczbę wahnięć. N ie­

skończenie wiele cząsteczek eteru może obok siebie jednocześnie wykonywać n a jro z m a it­

szą liczbę wahnięć. G dy je d n a k w ahnięcia te dochodzą do nas z jednakow ą prędkością, m usim y p rzeto każdej liczbie tych wahnięć przypisać odm ienną określoną długość fali.

S kutkiem teg o rodzaj prom ieniow ania w tym sam ym czasie m oże być b ard zo rozm aity.

W spółcześnie istn ie ją tak że cząsteczki e te ­ r u , k tó re przy tej sam ej długości fali wyko­

n y w ają jednakow ą liczbę w ahnięć, które je d n a k w chwili w yprow adzania ze stan u spo­

czynku m ogą posiadać prędkość ro zm aitą.

A m plitud y jed ny ch mogą być bardzo m ałe,

innych bardzo znaczne. G dy cząsteczki pod­

skak u ją, uderzeniam i swojemi lczm aitej siły dowodzą swojego istnienia, a zarazem tego, źe n atężenie prom ieni bywa rozm aite.

S koro e te r został wprawiony w drganie przez ruch n a słońcu, jego pierwsze w a h ­ nięcia są powolne, m ajestatyczne i nieliczne, zato fale są długie. Jeżeli długość fali wy­

nosi wiele m etrów, ja k w doświadczeniach H e rtz a , o partych n a uprzednich pracach M axw ella i H elm holtza, k tóre tenże H e rtz w pracach późniejszych sprow adził do 60 cm, a P u b en s jeszcze później do 3 cm, to rod zaj ten prom ieniowania napotykam y w zjaw is­

k ach elektrycznych. L iczba wahnięć n a se­

kundę, które przytem e te r wykonywa, do­

sięga, według powyższego rów nania, pokaźnej cyfry 10 0U0 milionów na sekundę.

W yobraźm y sobie tera z, że cząsteczki e te ru zostają wprawione w drg ania coraz prędsze. Od m iliona dochodzimy do milio­

nów milionów— do bilionów. Jeżeli ruch e te ru o 60 bilionach drgań dosięga pewnego ciała, tedy w ahnięcia wyłącznie dotąd d rg a ją ­ cego eteru , udzielają się cząsteczkom ciała,, k tó re d aje nam to poznać po objaw ach cie­

p ła. Cienki d ru t, umieszczony na drodzo tych prom ieni, zmienia swój opór elek try cz­

ny, my zaś bolom etrem możemy zmierzyć prom ienie cieplikowe. W m iejscu zlutow a­

n ia dwu m etali niejednakowych, wystawio- nem na te prom ienie, pow staje siła elektro- wzbudzająca, a term om etr, umieszczony na drodze tych prom ieni, zaczyna się wznosić.

C iało ludzkie również odczuwa te prom ienie i n a skórze doznaje w rażenia ciepła.

W m iarę tego im prędsze są d rg ania i je d ­ nocześnie m niejsze długości fal, coraz znacz­

niej odchylają się przy rządy nasze, w k tó ­ rych odbywa się przem iana drgań. E te r je s t tylko czynnikiem pośredniczącym.

W k ró tce dochodzimy do ilości d rg a ń 400 bilionów n a sekundę. P rom ienie, dotychczas d la skóry naszej wyraźne, s ta ją się tera z wi- docznemi d la oka. K rw isto czerwone wscho­

dzi słońce na niebie i wtedy 400 bilionów uderzeń n a sekundę razi nam oko i wywołuje w rażenie św iatła czerwonego.

Z przyrostem liczby d rg a ń długość fali,

zgodnie z równaniem powyższem, s ta je się

m niejsza. D ługość fal, o których mówiliśmy

n a początku, obliczamy n a tysiące milime­

(3)

N r 34. WSZECHSW1AT. 531 trów. W świetle, w jego barw ie czerwonej,

dochodzimy do dziesięciotysięcznych części m ilim etra; droga je s t tylko na 0,0008 m m długa, poczem stan wahnięcia po przedzają­

cego pow tarza się nanowo.

D rg a n ia jed n ak , które przedtem w ystąpi­

ły i oprócz przyrządów dawały się jeszcze rozpoznać przez naszę skórę, bynajmniej nie zanikły. Obok nowopowstałych istnieją wciąż d rg an ia dawniejsze, czyli obok zjawisk św iatła w ystępują zjaw iska ciepła.

Nowe d rg ania p rz y łączają się w dalszym ciągu do dawnych. Coraz gęstszy, coraz bardziej urozm aicony staje się rój cząste­

czek eteru; a przem iana nowych, wciąż mno­

żących się drgań eteru oddziaływa ciągle na nasze oko, k tó re oprócz powyższego wrażenia czerwieni pokolei dostrzega barwy pom arań­

czową, żółtą, zieloną, niebieską i fioletową.

Pokolei, w m iarę w zrastania liczby drgań i zm niejszania się długości fal, u kazują się barw y nowe. K ażdej liczbie d rg a ń odpowia­

da barw a określona i skoro n a oko działa podwójna liczba drgań w porównaniu z b a r­

wą czerwoną, a zatem 800 zam iast 400 bilio­

nów—odczuwamy wtedy wrażenie barwy fioletowej, a wszystkie drgania, odczuwane jednocześnie, spraw iają wrażenie św iatła białego, słonecznego. W szystkie barw y znaj­

du ją się w obrębie drg ań pomienionych.

J e d n a więc tylko oktaw a drg ań widzialną je st dla oka naszego; przed i poza widmem dostrzegalnem d rg a n ia eteru już dla oka ludzkiego w prost s ta ją się niewidzialnemi;

na granicy tej oko doznaje w rażenia ciem­

ności.

Tę niewielką dziedzinę przyw łaszczyła so­

bie technika oświetlenia. W obrębie tym czyny jej są pewne i, stosownie do m iejsca i czasu, gdy pozbawieni jesteśm y św iatła sło­

necznego, s ta ra się nam je zastąpić. D ąże­

niem zatem techniki oświetlenia powinien być zawsze ruch postępowy, ażeby możliwie się zbliżyć do warunków przyrodzonych i wy­

tw orzyć św iatło barw ą najwięcej przypomi­

nające św iatło słoneczne, a to dlatego, że oko nasze wielce je s t wrażliwe na barw y roz­

m aite i zawsze je s t niezadowolone z ogniska św iatła sztucznego, skoro to ostatnie choć w części nie dorównywa barwie św iatła dziennego. Czerwonem przeto je s t światło świecy i nafty, czerwonem i żółtem światło

gazowe i żarowe elektryczne, zielonem—ża- rowo-gazowe i niebieskiem łukowe elektrycz­

ne. N ajbielszem chyba je s t światło czystego acetylenu. A le doskonałego równoważnika barw y św iatła słonecznego nie udało się nam dotąd w żadnem ognisku sztucznem otrzy­

mać. B ra k ten dobrze zrozum ieli fab ry k an ­ ci św iatła żarowo-gazowego; chociaż więc barw a zielona jak o barw a nadziei w zasa­

dzie wiele m a ponętnego,jednakże wynalazcy zmuszeni zostali dodawać do to ru ciał in­

nych, ażeby barw ę św iatła uczynić znośniej­

szą d la oka ludzkiego.

D rugim punktem wielce ważnym je s t ten, źe współcześnie obok św iatła wytwarza się i ciepło. Prom ienie, idące od słońca, jedno­

cześnie d ają się postrzedz jak o ciepło i św ia­

tło. O ba są niezbędne do pow staw ania i roz­

woju życia na ziemi naszej. M ądrze i oszczęd­

nie oba te dary zostały rozdzielone w przy­

rodzie i zdawałoby się, że człowiek powinien być z tego zadowolony i postępować zupełnie ta k samo, skoro sam p ragn ie znaleźć lub s ta ra się wytworzyć prom ienie sztuczne, mo­

gące m u tam te zastąpić. Jed n a k że życzenia ludzkie wybiegają najczęściej poza szranki, zakreślone przez przyrodę. Technik oświe­

tlenia zmuszony je st obecnie dążyć do od­

dzielenia obu rodzajów prom ieniowania—

ciepła i światła. Życie gospodarcze ta k je s t ustosunkowane na ziemi, źe człowiek za dnia,

j

gdy od słońca otrzym uje jedno i d rugie, p ragnie mieć więcej ciepła, ponieważ ciepło w prost nadsyłane przez słońce nie w ystarcza na jego potrzeby bądź do użytku bezpośred- i niego, bądź do ubocznego w m aszynach

; i przyrządach. K iedy indziej znowu m a on

j

ciepła nadm iar, zato b ra k u je mu św iatła;

| wtedy chce wytwarzać promienie, z których

| jed n ak potrzebne mu je s t tylko światło;

| krótko mówiąc, człowiek dążyć musi do ro z ­ dzielenia obu; zwłaszcza skłonnym do tego [ musi być technik, który od początku pracuje nad tem , aby św iatło odłączyć od ciepła i z pierwszego tylko wyłącznie korzystać.

J u ż też wiele w dziedzinie tej zrobiono. ' A le wiele jeszcze pozostaje do zrobienia i w arto wciąż dalej pracow ać skoro się pomyśli, że do wytworzenia św iatła elektrycznego, jak o najkorzystniejszego w tym kierunku, jeszcze zużywamy 9 0% energii całkowitej na ciepło,

| a tylko 10% na światło, w świetle zaś gazo-

(4)

532 W SZECHS WI AT. N r 34.

wem ledwie 1,5% energii zużywa się na św iatło.

Doskonalenie wszelkich ognisk św iatła w kierunku zm niejszenia ciepła doprow adzi­

ło jednocześnie do budowy ognisk m ocniej­

szych. Od m dłego blasku łuczyw a w za­

padłej chacie dobiegliśmy dzisiaj, skutkiem szybkiego rozwoju techniki gazowej, do setek świec a skutkiem postępów elektrotechniki do setek tysięcy świec w la ta rn ia c h m or­

skich. R osnąca p o trze b a św iatła u czło­

w ieka je s t nienasyconą. T a k co do barw y ja k co do n atężen ia chcemy zawsze znaleźć ja k iś równoważnik św iatła słonecznego. J e ­ żeli zważymy, źe prom ienie św iatła słonecz­

nego n a gran icach naszej atm osfery posia­

dają. natężenie 576 000 świec a na ziemi jeszcze połowę tej liczby czyli 288 000 świec, skoro prom ienie te p a d a ją w ja sn y dzień prostopadle do białego p ap ieru , to oczy­

wiście przychodzimy do wniosku, że od zna­

lezienia równow ażnika tego potężnego oświe­

tlen ia jesteśm y bardzo daleko. W praw d zie zapom ocą lam p elektrycznych łukowych możemy ju ż otrzym yw ać i takie natężenia, ale wtedy św iatło to je s t p oprostu oślepia­

ją c e , gdyż blask jeg o albo ilość św iatła, wy­

syłana przez jed n o stk ę pow ierzchni, je s t za- duża w porów naniu z p unktam i otaczaj ą- cemi.

Jasn o ść dzienna nas nie olśniewa; ale bo też wszystkie punkty, położone w sąsiedztw ie, p o siadają tu jasn o ść jednakow ą i przejście od św iatła do ciemności w n atu rz e je s t ła ­ godne. N igdzie nie znajdujem y tu ja s k r a ­ wych przeciwieństw. W szystko się h arm o ­ nijnie wyrównywa. Ż ad n e też oświetlenie sztuczne nie j e s t w s ta n ie wywołać tej h a r ­ monii. Oko nasze je s t zbyt wrażliwe: wszak­

że ono przy oświetleniu '/aooo świecy m e­

trycznej jeszcze je s t w stanie odróżniać przedm ioty.

N igdy też naw et w odległem przybliżeniu nie uda się nam pójść daleko w k ierunk u powyższym zapom ocą ognisk sztucznych.

J u ż dawno tech n ik a p oznała tę wadę i d la­

tego w ynalazek lam py żarow ej elektrycznej powitano radośnie, ja k o środek pozw alający dowolnie dzielić św iatło, skoro się p rz ek o n a­

no o niezaradności w tym kieru n k u św iatła łukowego.

M oc św iatła, ja k ą w chw ilach uroczystych

niekiedy roztaczam y, n a nieszczęście zbyt często pociąga za sobą wytw arzanie nieznoś­

nego ciepła. Jeż eli chcemy uniknąć p ro ­ mieni cieplikowych, wszędzie w ystępujących w przyrodzie, odrazu pogrążam y się w cie­

nie, chociaż św iatło je s t nam potrzebne.

Jed n a k że szerzenie się św iatła je s t ta k po­

wszechne, że naw et w ciemni jeszcze nie odczuwamy w rażenia ciemności; tym cza­

sem przy w ytw arzaniu każdego oświetlenia sztucznego, gdy unikam y prom ieni ciepliko­

wych, nietylko wpadam y w cień, ale naw et w zupełną pom roką, k tó ra j e s t szkodliwą dla naszych oczu.

W ra z z dążeniem techniki do oddzielenia prom ieni cieplikowych od świetlnych zjaw ia się chęć spotęgow ania wydajności ognisk św iatła. Z tej sam ej ilości energii chcemy zawsze otrzym ać więcej św iatła a 'mniej ciepła. K ilk a cyfr objaśni to najlepiej.

D o wytworzenia n atężen ia jednej świecy H efn er-A lten eck a n a godzinę w n a stę p u ją ­ cych ogniskach m usimy zużyć przeciętną ilość ściśle określonego m atery ału lub en er­

gii. W nawiasie podaliśm y, czy pom iar fo- tom etryczny stosuje się do natężenia św iatła, oznaczonego jedynie w kierunku poziomym, czy też do przeciętnej półkolistej jasności ogniska.

L a m p a naftow a (natęże­

nie p o z io m e ) 0,00359 l n afty G az (palnik B raya; n a­

tężenie poziome) . . . 13,3 G az (palnik A rg a n d a ;

natężenie poziome) . . 10 G az (palnik W enham a;

natężenie przeciętne) 3,68 Ś w iatło źarowo-gazowe

(natężenie poziome). . 2 Św iatło żarow o-spirytu-

tow e (natęż, poziome) 0,0019 A cetylen (natężenie po­

zio m e)...0,632 Ś w iatło żarowe elek­

tryczne (natęż, p rz e ­ ciętne) ...3 Ś w iatło łukowe elektr.

(natężenie przeciętne) 0,3

Jeż eli te ra z 1 leg n afty spalając się, wy­

tw arza 11000 kaloryj wielkich, 1 m 3 gazu Tgazu l gazu

l gazu

l gazu

l spirytusu

l acetylenu

w aty

w ata

(5)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 533 oświetlającego 5000, 1 kg spirytusu 7 000

i 1 kg acetylenu 12 000, to do otrzym ania jednej świecy H efner-A ltenecka zużywamy

następujące ilości c ie p ła :

n a f t a ... 32 kaloryj gaz (w palniku B raya) . . 66,5 „ gaz (w palniku A rg a n d a) . 50 . gaz (w palniku W enham a) . 18,4 „ św iatło źarowo-gazowe . . 10 „ światło żarowo-spirytusowe 10,6 „ a c e ty le n ... 8,9 „ światło elektryczne żarowe. 2,59 „ św iatło elektryczne łukow e.• 0,259 , Liczby te w skazują jak ie postępy w now- szych czasach poczyniono w celu spożytkowa­

nia gazu do oświetlenia, ale jednocześnie o ile wyzyskanie energii, zużywanej w lam pach elektrycznych, przewyższa inne ogniska św iatła.

Liczby te budzić naw et m ogą wysokie za­

jęcie teoretyczne i pozw alają technikowi ro­

zejrzeć się, czy przypadkiem nie dadzą się wykonać ja k ie ulepszenia. A le prak ty k a m a­

ło chyba obchodzą: m a on bowiem przed sobą lampę gotową, k tó rą chce sprzedać, każdy zaś m usi j ą kupić w stanie ju ż goto­

wym. D la życia codziennego większe zna­

czenie będą m iały liczby następujące : świec kaloryj H.-A. wielkich n a f t a ... 30 960 gaz (palnik szczelin, podw .). 30 1995 gaz (palnik A rg a n d a). . . 20 1000 gaz (palnik W enham a) . . 111 2042 światło źarowo-gazowe . 50 500 św iatło żarowo-spirytusowe . 30 318 a c e t y l e n ... 34 303 św iatło elektryczne żarowe . 16 41,4 św iatło elektryczne łukowe . 1000 259

Jasności zm ieniają się tu od 16 do 1000 lam p H efner-A ltenecka i odpowiednio do tych liczb tab elk i poprzedzające pomnoży­

liśmy, aby otrzym ać zużycie całkowitej ener­

gii w lampie, płonącej o danem natężeniu św iatła.

S zereg naszych cyfr tera z uległ zupełne­

mu przesunięciu. G dy poprzednio na czele mieliśmy światło łukowe, obecnie przoduje żarowe elektryczne, a potem idzie łukowe, św iatło acetylenowe, żarowo-spirytusowe i ża-

rowo-gazowe. O statnie miejsce w szeregu zajm uje lam pa reg eneracyjna gazowa. A le technik oświetlenia nie może się i nie powi­

nien tem zadowolnić. W jednym i drugim przypadku jego przedewszystkiem może ob­

chodzić cena św iatła, otrzymywanego w każ­

dej lampie. To też o statnią tabelkę uzu­

pełnim y przez ceny następujące, wzięte ze stosunków niem ieckich:

dla nafty . . . . 1 l — 10 kop.

gazu . . . . 1 m3= 8 „ spirytusu . . . 1 l — 17,5 „

a c e ty le n u . . . 1 Z = 0,000415 kop.

p rą d u elektrycz­

nego 1 kilowat

na godzinę = 30 kop.

A w takim razie jed n a godzina palenia przy natężeniach powyższych kosztuje :

1,1 kop.

3,2 »

1,6 r 3,2

j?

0,8

77

1

77

0,9 » 1,95

77

9

?T

dla n a f ty ...

gazu (palnik szczelinowy po d w ó jn y )...

gazu (palnik A rg a n d a ) . gazu (palnik W enham a) . św iatła żarowo-gazowego . św iatła żarowo-spirytusowego św iatła acetylenowego . . . św iatła elektryczn. żarow ego . św iatła elektryczn. łukow ego.

I znowuż szereg nasz uległ przesunięciu faktycznem u. Gdy poprzednio światło łuko­

we zajmowało pierwsze miejsce, teraz znaj­

duje się głęboko n a dole. N a czele stoi św iatło żarowo gazowe. P o niem szybko na­

stępuje acetylen, spirytus i nafta; najbliższe miejsce zajm ują światło elektryczne żarowe i palnik A rg a n d a, wreszcie palniki B ra y a i W enham a.

Gdybyśmy te ra z chcieli pójść dalej i otrzy­

mali tabelkę dla rozkładu św iatła w celu oświetlenia danej powierzchni, to w pierw­

szym szeregu mielibyśmy św iatło łukowe.

W idzim y przeto, że stosownie do z a p a try ­ wania na liczby, m ożem y otrzym ać dla je d ­ nej i tej samej lam py cyfry korzystne lub niekorzystne. A zatem liczba pojedyńcza jeszcze nic nie mówi. N a nieszczęście dzi­

siaj liczbami tem i wojują bez m iłosierdzia.

N iejeden badacz w dziedzinie fotom etryi,

który z przyjemności i zam iłowania do

(6)

534 WSZECHŚWIAT. N r 34.

przedm iotu o d dał się pom iarom św iatła, wyjść nie może z podziwu, gdy jeg o liczby labo rato ry jn e w ędrują aż do głębin p ro je k ­ tów, sporządzanych przez m iasta, albo przy użyciu wielkiej ilości czernidła d rukarsk ieg o i m niejszej lub większej względności, tra fia ­ j ą w raz z jeg o osobą do kosztownych i d łu ­ gich na całe szpalty reklam gazeciarskich.

A tym czasem nieszczęśliwy p rofan wobec wzajem nie w ykluczających się zdań nie może naw et n ab rać pojęcia o zaletach lub w adach tego lub owego system u oświetlania.

Jed n a k że pomimo walki, toczonej z nie- zwykłem zacietrzewieniem , technika oświe­

tlen ia nie doznała żadnej ujm y. K a ż d a konkurencya prowadzi do większych p o stę­

pów. Z e przem ysł gazowy i elek trotechnika są urodzonym i wrogami, o tem nikt chyba nie wątpi. A le szacunek d la siebie przeciw ­ nicy powinniby żywić i w walce uczciwie prow adzonej obadw aj otw orzą sobie nowe obszary odbiorców. W szakże przem ysł g a ­ zowy posiada możność zasilania człow ieka nietylko w energ ią do celów ośw ietlenia w lam pach, ale w postaci ciepła może j ą zużywać w p rzyrządach do gotow ania i o grze­

wania; od niedaw na też gaz zaczął w spółza­

wodniczyć z elektrycznością na polu siły poruszającej i s ta ra się naw et zapewnić so­

bie ujście do lokomocyj miejskich.

W idzieliśm y zatem ju ż d rg a n ia eteru w liczbie 800 bilionów i długość fali 0,0004 mm. Idźm y je d n a k dalej. Oko ludzkie w krótce nanowo je s t pogrążone w ciemnościach. D rg a n ia s ta ją się coraz liczniejsze, fale krótsze i św iatło znika; ale nie znika eter i jego d rg a n ia . J e ż e li one oddziaływ ać b ęd ą na sole s re b ra , n a s tę p u je ich ro zk ład ; otrzym ujem y prom ienie che­

micznie niezm iernie czynne—słowem w k ra­

czamy do dziedziny fotografii. T a k czynne prom ienie ju ź i dawniej mieliśmy, ale nie ta k intensywne. C oraz to nowsze prom ienie przy łączają się, chociaż sta re zupełnie nie zn ik ają i niem a przem iany w dawniejsze.

D la każdego ro d zaju prom ieni istnieje pew­

ne maximum i stosownie do od d alen ia m oże­

my d ziałan ia tego rodzaju prom ieni p ra k ­ tycznie uwzględnić.

D alej już kroczym y w ciem nościach, ale wciąż jeszcze technika i wiedza d o sta rc z a ją nam środków do w ykazania d rg a ń eteru .

Jesteśm y naw et zmuszeni przejść z prze­

strzeni otaczającej w przestrzenie z powie­

trzem rozrzedzonem , a naw et w przestrzenie pozbawione powietrza. O trzym ujem y pro ­ mienie, które zowiemy katodalnem i.

G dy z początku korzystaliśm y z długich fal o m ałej liczbie drgań, aby otrzym ać zja­

wiska elektryczne, te ra z uciekamy się do elektryczności, aby wytworzyć nowe p ro ­ mienie.

W yobraźm y sobie najpierw ru rk ę szklaną, w której końcach zatopione są dwa druciki platynowe we w nętrzu opatrzone tarczam i glinowemi. P ołączm y tera z uszka zew nętrz­

ne drucików platynowych z biegunam i przy­

rz ąd u indukcyjnego; wówczas przy dosta- tecznem wzbudzeniu przy rządu i osięgnięciu pewnego określonego napięcia na biegunach następuje wyrównanie potencyału w postaci świetnej iskry w ewnętrznej. Jeż eli zacznie- my wypompowywać pow ietrze z ru rk i, w krót­

ce wyrównanie przyjm ie postać pięknego niebiesko-czerwonego zjaw iska świetlnego.

Św iatło to, w ystępujące w t. zw. ru rk a c h G eisslera i znane oddaw na, nasunęło Tesli m yśl w ytw arzania go zapomocą m aszyn i przyrządów daleko większych i doskonal­

szych. T ak zwane św iatło przyszłości w po­

rów naniu z naszem i dotychczasowemi ogni­

skam i św iatła odznacza się przedewszyst- kiem wysoką w ydajnością św iatła w lam pach teg o rodzaju, innemi słowy w ydatek energii na otrzym anie natężenia jednakow ego je s t bard zo m ały. Nieprzezwyciężona je d n a k dotychczas trud no ść polega n a tem , że na drodze od m iejsca; w ytw arzania do m iejsca zużycia, od m aszyny do lam py, trac i się b a r­

dzo wiele energii; wszystkie przyrządy i wszystkie przewodniki zaczynają tu pro­

mieniować, wszędzie znajdujem y miejscowe d rg a n ia eteru i dlatego praktycznego zasto­

sowania tego św iatła nie możemy się zbyt prędko spodziewać.

Objawy św ietlne niebieskawo-czerwone, za­

chodzące w rurce, przy dalszem rozrzedzeniu pow ietrza w krótce zm ieniają się. W m iarę w zrastan ia rozrzedzenia św iatło niebieskawe n a katodzie (m iejscu wychodzenia prąd u elektrycznego) zaczyna się posuwać dalej, czerwonawe n a anodzie cofa się i niebieska­

we słabnie coraz bardziej. Gdybyśm y k a­

todzie n adali postać w klęsłą, n a k sz ta łt

(7)

N r 34. WSZECHŚWIAT. 535 zw ierciadeł wklęsłych, wtedy moglibyśmy

zagęszczać prom ienie i z łatw ością rozgrze­

wać blachę platynową, wprowadzoną w ogni­

sko, do czerwoności, a tym sposobem mogli­

byśmy prom ienie te przemienić w rodzaj dawniej opisany.

P rz y dostatecznem rozrzedzeniu w nętrze ru rk i staje się ciemne. Prom ieniowanie je d ­ nak, ruchy nadzwyczaj szybkie eteru , trw a ją dalej i skoro cząsteczki eteru skierujem y z katody, gdzie się one zbierają, na przeciw­

le g łą ściankę szklaną otrzym am y piękne zjawisko świetlne barw y jasnozielonej. Szkło zaczyna przepysznie świecić. T u taj musi się odbywać najpierw przem iana cząsteczek ete ru w fale świetlne, a ponieważ jedno­

cześnie postrzegam y wyraźne rozgrzanie szk ła, które z łatw ością doprowadzone być może aż do stopienia, mamy więc jednocześ­

nie przem ianę w ciepło.

N a szczęście je d n a k nie c a ła energia, k tó ­ r ą e te r przenosi drganiam i swojemi, ulega przem ianie i pochłonięciu w szkle. N iew i­

dzialna część promieni przechodzi przez szkło i Rontgenowi udało się dowieść, że prom ienie te posiad ają wszystkim znane własności przedostaw ania się łatw iejszego przez tkank i ciała zwierzęcego niż przez sub- stancyą kostną. D o tą d jeszcze pogrążeni jesteśm y w niepewności co do rodzaju no ­ wych w ahań, długości fali i liczby drgań, a już technika prom ieni tych zaczęła używać do swoich celów. M edycyna n ab y ła możno­

ści w glądania do w nętrza ciała zwierzęcego, nieuciekając się przytem do środków chiru r­

gicznych. Może się u d a nauce i ten rodzaj d rg a ń ta k dalece wykształcić, aby stosownie do rodzaju d rg a ń oko mogło rozpatryw ać ja sn o i wyraźnie jedno lub dru g ie ciało.

W szystkie prom ienie, rozważane tu ta j, technika s ta ra się sobie przywłaszczyć: elek­

tryczne i cieplikowe, świetlne i chemiczne, św iatło Tesli i prom ienie X R óntgena.

W idzieliśmy, że z ciemnych prom ieni eteru powstały prom ienie widzialne o natężeniu milionów świec. P osuw ając się ciągle dalej zabrnęliśm y w obszary przedtem nieprzeczu- wane, dotarliśm y znowu do prom ieni ciem ­ nych. N iem a żadnej przeszkody, ażeby ludzki um ysł badawczy nie rozpoznał i tych p ro ­ mieni, nie d o ta rł do fal jeszcze krótszych, do d rg a ń jeszcze szybszych. Zaledwie niewiel­

ka dziedzina tych promieni o rozległości je d ­ nej oktawy je s t wprost widzialną d la ludzi skutkiem oddziaływ ania uderzeń na oko.

Podczas gdy w uchu posiadam y n arząd akustyczny, który pozwala objąć od 16 do 24 000 drgań czyli 1 500 oktaw, tu taj stoimy prawie bezsilni wobec falowań eteru i jeg o skutków; nie posiadam y organów do ich po­

strzegania i tylko z przem ian i skutków wnosimy o istnieniu eteru i jego wielce ro z­

m aitych i licznych drgań; tylko zapom ocą delikatnych i dowcipnie pomyślanych przy­

rządów możemy się wdzierać do tajników przyrody i oddać na usługi woli naszej nie­

znaczną tylko ilość ogromu nam zaofiarowa­

nego. Jeżeli te ra z pod wyrazem „prom ie­

niow anie” będziemy wogóle pojmowali świa­

tło, to z wszelką słusznością utrzym ywać możemy, że „światło przynosi św iatło”.

Z zaciekłej walki na słońcu ziemia, za po­

średnictwem drg ań eteru , stale otrzym uje energią. Zycie polega na nieustannem d ą­

żeniu przywrócenia naruszonej równowagi nanowo. Człowieka jedn ak, niezmordowa­

nego w pracy i badaniach, nie zadaw alnia energia napływ ająca ze słońca. J e s t on b u ­ rzycielem spokoju, który z węgla i innych ciał wydobywa tkw iącą tam energią i p ro ­ mienie stąd uzyskane stosuje w dalszym ciągu do tego, ażeby nanowo z ciemności wy­

tw arzać światło i do św iatła dodaw ać światło.

Przełożył S. Stetkieioicz.

ZNACZENIE FIZYOLOGICZNE

W Ł O S Ó W L U D Z K IC H .

W edług o d c zy tu p ro f. Z . E X N E R .\ , w y g ło s z o n e g o na do ro czn em p osied zeniu w ie d e ń sk ie g o T o w . le k a rs k ie g o

d. 2o m arca 1896 r.

(Dokończenie).

Rozpatrzm y zkolei znaczenie włosów jak o regulatorów tem peratury. U wielu zwie­

rz ą t czynności term iczne włosów są pierwszo­

(8)

536 WSZECHSWIAT N r 34.

rzędnej wagi, u człowieka natomiast mają one znaczenie podrzędne, są niejako szcząt­

kowe. Znaczenie futra ma u człowieka tylko uwłosienie na głowie; o tem nikt chyba nie wątpi. Noszenie peruk i kap na głowie przez ludzi łysych nie jest tylko rzeczą kon­

wenansu lub mody, ale uwarunkowane jest w wielu razach przez istotną potrzebę fizyo- logiczną. A dalej, pokrycia na głowę tak odmienne w krajach zimnych i gorących świadczą o wrażliwości głowy na otaczającą temperaturę. W ypadki śmierci wskutek t. zw. porażenia słonecznego, a także wsku­

tek zbyt silnego oziębienia głowy, dowodzą, że uwłosienie głowy mogło mieć pewne zna­

czenie przy działaniu doboru naturalnego.

Co do tego, na czem polega regulujące znaczenie uwłosienia, to przedewszystkiem musimy zwrócić uwagę na złe przewodnictwo ciepła, właściwe substancyi włosów. W e­

dług pomiarów, dokonanych przez Tyndalla, fiszbin i róg (a z rogowej substancyi sk ła­

dają się i włosy) są bardzo złem i przewod­

nikami ciepła; tylko węgiel kamienny, wosk, gutaperka i pewne gatunki drzewa prze­

wyższają je jeszcze w tym względzie.

Gdy widzimy ptaszka, brodzącego całemi godzinami na cienkich nóżkach po śniegu i gdy pomyślimy, źe pod cienką rogową po­

włoką musi krążyć krew o normalnej tempe­

raturze i odżywiać tkanki, to łatwo możemy stąd wywnioskować, jak bardzo złym prze­

wodnikiem ciepła muszą być utwory na­

skórkowe.

Prócz tego, futro d zia ła jako zły przewod­

nik ciepła wskutek tego, że pomiędzy włosa­

mi znajdują się liczne wązkie szczeliny, wy­

pełnione powietrzem; to ostatnie mieści się także we wnętrzu rogowej substancyi włosa.

Ciepło jest pewną postacią ruchu, a wiado­

mo, źe ruchy takie w płaszczyznie zetknięcia się dwu różnych środowisk ulegają pewnym zmianom. A dalej, wchodzi tutaj w rachu­

bę i ta okoliczność, że powietrze przechodzą­

ce pomiędzy włosami napotyka na tem więk­

szy opór, a więc tem słabiej działa jako śro­

dek oziębiający, im węższe są owe szczeliny.

W danem futrze ten opór względem prądów powietrza będzie tem znaczniejszy, im rów­

nomierniej włosy są rozmieszczone w prze­

strzeni. Co do tego ostatniego punktu, za­

sługuje na uwagę, źe niedawne poszukiwania ,

Exnera wykazały, że elektryczność jest nie­

jako porządkującą siłą w rozmieszczaniu, skupionych obok siebie włosów futra zwie­

rzęcego. Te ostatnie, jak wiadomo, bardzo łatwo naładowują się elektrycznością. A oto wiadomo, źe liczne futra składają się z dwu rodzajów włosów: sztywniejszych, widzial­

nych na powierzchni i z krótszych, daleko liczniejszych, przedstawiających rodzaj pu­

chu, a ukrytych w głębi pomiędzy pierwsze- mi. Otóż te dwa rodzaje włosów pozostają w tego rodzaju stosunkach elektrycznych, że jeżeli będziemy je wzajemnie pocierali, wów­

czas sztywne włosy naelektryzują się do­

datnio, puch zaś ujemnie. A le oto takie wzajemne pocierania mają miejsce przy wszelkich ruchach zwierzęcia, a ładunki elek­

tryczne mogą dochodzić w obu rodzajach włosów do bardzo znacznych rozmiarów.

W rezultacie więc wszystkie jednoimiennie naładowane włoski puchu, podobnie jak listki złota w elektroskopie, będą się odpy­

chały, czyli w najkorzystniejszy i w najrów­

nomierniej szy sposób rozmieszczać się będą w przestrzeni. To samo dotyczę także na­

turalnie sztywnych włosów futra. A le po­

nieważ oprócz tego te ostatnie pociągane bywają przez pierwsze wskutek różnoimien- nego naładowania, to naturalnie włoski pu­

chu, pociągane ku górze, będą luźno usta­

wione, sztywne zaś włosy, przyciągane w kie­

runku ku dołowi, utworzą gęstą powłokę przylegającą do puchu.

W łosy na głowie pozostają w związku nietylko ze sprawą pobierania lub oddawania przewodniej ciepłoty, ale przedstawiają nadto ochronę przeciwko ciepłu promieniującemu, a pod tym względem m iały one szczególnie ważne znaczenie w czasach, kiedy człowiek nie używał jeszcze sztucznych pokryć na głowę. I dziś jeszcze dosyć doniosłe mają one znaczenie jako środek ochronny przed promieniami słońca.

Promienie słoneczne, padające na dobrze uwłosioną głowę, nie napotykają nigdzie na skórę; energia ich zużywa się przedewszyst-

j

kiem na ogrzanie włosów. Gdy temperatura

| tych ostatnich podnosi się, to wzrasta rów­

nież ilość promieniującego z nich ciepła,

a ilość ta musi być nadzwyczajnie wielka

wobec ogromnej stosunkowo powierzchni,

jaką przedstawiają wszystkie włosy, razem

(9)

N r 34. WSZECHSWIAT. 537 wzięte. Prom ieniow anie proporcyonalne je st

bowiem do powierzchni.

Ciekawy je st w przybliżeniu odnośny sto­

sunek co do włosów głowy. Przypuśćmy, że uwłosiona powłoka czaszki je s t je st półkulą o prom ieniu 11 cm\ powierzchnia jej wynosi zatem 760 cm 3. J a k wykazały obliczenia, n a średnio uwłosionej głowie przypada około 300 włosów n a 1 cm 2. P rzyjm ijm y dalej długość jednego włosa przeciętnie 8 cm, a grubość 0,06 mm. O tóż powierzchnia wło­

sa wynosiłaby wówczas 15 m m 2, a sum a po­

wierzchni wszystkich włosów: 34200 cm2 =

= 3,4 ma. A więc siła żywa prom ieni sło­

necznych, k tó re nap o ty k ają prostopadle do nich ustaw ioną powierzchnię o 380 cm 2 (pod­

staw a przypuszczalnej półkuli czaszki), prze­

mienia się w ciepło przewodzone, k tóre znów samo prom ieniuje i to z powierzchni, wyno­

szącej 34200 cm2, ta k że możemy powiedzieć, że stosunki dla prom ieniowania są tu około stu razy korzystniejsze aniżeli na nieuwło- sionej powierzchni głowy, naw et rogową sub- stancyą powleczonej, czyli są 45 razy ta k korzystne, ja k przy nagiej głowie.

N ależy jeszcze przy tem zważyć, że część promieni ciepła, wychodząca z włosów, nie uchodzi do wolnej przestrzeni, lecz przenika do innych włosów, ew entualnie— do skóry.

U łam ek ten nie je s t ta k m ały, by go można negować, lecz nie ta k wielki, by przez to s ta ­ ło się wątpliwem znaczenie włosów jak o organów ochronnych. N ależy również przy- tem zwrócić uw agę na tę okoliczność, że zdolność przew odnictw a ciepła u włosów, jak o granicząca nieledwie z zerem, u tru d n ia przenikanie do skóry ciepła, prom ieniującego z włosów.

P orażenie słoneczne przy nieosłoniętej, uwłosionej głowie musimy sobie tłum aczyć w sposób następujący. W praw dzie ani je ­ den prom ień nie p a d a bezpośrednio n a skórę, ani też z rozgrzanych włosów nie przenika bezpośrednio do skóry większa ilość ciepła, lecz owa część ciepła, promieniującego z wło­

sów, a nie uchodząca n a wolną przestrzeń, rozgrzew a trudno poruszające się powietrze, zaw arte pom iędzy włosami. Od tego w łaś­

nie powietrza ogrzewa się skóra oraz leżące pod nią części ponad granicę, przy której m ogą się odbywać funkcye norm alne.

Nakoniec zwróćmy jeszcze uw agę na włos

jak o na ozdobę. J u ż na wstępie powiedzie­

liśmy, że według poglądu D arw ina rozwój, lub zanik uwłosienia pozostaje w związku ze spraw ą rozm nażania się istot i źe czynnikiem działającym był w tym przypadku dobór płciowy. J a k na większej części ciała uwło- sienie zanikło przez dobór, ta k też w pew­

nych m iejscach w skutek tegoż doboru potęż­

niej się ono rozwinęło. Stosuje się to do brody i wąsów, a u pewnych ludów tak że do włosów na głowie. K w estyą je s t, czy brwi oraz rzęsy nie rozwinęły się również w pewnej zależności od doboru płciowego. E x n e r po­

święca tej sprawie m ało miejsca, odwołując się do D arw ina, z którego odnośnemi poglą­

dam i najzupełniej się zgadza. D la dopeł­

nienia niniejszej pracy pozwolimy sobie prze­

to przytoczyć niektóre z wyników, do jak ich doszedł w tej kwestyi przyrodnik angielski.

Z powodu—mówi D arw in —że delikatny,, wełnisty włos, zwany lanugo, pokrywa ciało płodu i że szczątkowe włosy w yrastają tu i owdzie na ciele naszem po osięgnięciu peł- noletności, możemy wnosić, że człowiek po­

chodzi od istoty, k tó ra ro dziła się z bujnem uwłosieniem i m iała je przez całe życie.

U tr a ta włosów m usiała być poniekąd szkod­

liwą naw et w gorącym klimacie, bo niepo­

dobna przypuścić, aby człowiek bez tej opony mógł bezkarnie wystawiać się na rozpalające promienie słońca i n a n agłe zimno, zwłaszcza w czasie pory wilgotnej. W allace powiada, że dzicy s ta ra ją się zwykle przykryć czem- kolwiekbądź nagie swe ram iona. To też trudn o przypuścić, aby nagość skóry była połączona z jakąkolw iekbądź bezpośrednią korzyścią dla człowieka; widocznie więc do­

bór przyrodzony nie b ra ł w tem udziału.

D arw in uważa przeto b ra k włosów n a ciele jak o drugorzędne znamię płciowe, osięgnięte przez działanie doboru płciowego, gdyż w oczach tak jednej płci ja k i drugiej i to nietylko u ludów ucywilizowanych, ale także u dzikich, zbyt wielka włochatość ciała uwa­

żana je st za coś bardzo nieestetycznego. P o ­ czątek zaniku uwłosienia spostrzegam y n a ­ wet u m ałp. W iadom o, źe tw arz wielu m ałp oraz spora przestrzeń n a tylnej części ciała bywa zupełnie pozbawiona włosów;

zważywszy zaś, źe n ag a w tych m iejscach

skóra nietylko bywa świetnie ubarw iona, ale

niekiedy, ja k np. u sam ca m an dry la lub u sa­

(10)

538 WSŻBCHSWIAT. N r 34.

micy pewnych gatunków m akaków , m a jaskraw sze barwy niż u płci przeciwnej, mo­

żemy s tą d wnosić z ca łą pewnością, że to wygolenie niektórych części ciała m ałp je s t następstw em doboru płciowego.

A le ja k zanik włosów n a większej części ciała, ta k znów spotęgowanie się zarostu na brodzie i głowie je s t również wynikiem d zia­

ła n ia doboru, albowiem z a ro st ten uw ażany je s t za ozdobę. A le zarówno też u wielu zw ierząt spotykam y brodę, grzywę u sam ­ ców i t. p., które to utwory, podobnie ja k zaro st u człowieka, są ozdobami, osięgnięte- mi w drodze doboru

2

:,łciowego. U niektó­

rych ra s ludzkich włosy na głowie są u obu płci bardzo długie i uw ażane są za w ielką ozdobę ciała, podobnie ja k u ra s ucywilizo­

wanych poczytywane byw ają za ozdobę d łu ­ g ie warkocze u kobiet, a wiadomo, że w A m e­

ryce północnej obwołano pewnego indyanina wodzem dlatego, że m iał przeszło dziesięcio- stopow ą kosę włosów, k tó ra w zbudzała p o ­ wszechny podziw u krajowców.

W reszcie dodamy jeszcze, źe do zupełne­

go zaniku włosów n a czole ludzkiem przy­

czyniła się, zdaniem E x n era, nietylko ta oko­

liczność, źe nagie wysokie czoło uw ażane je s t powszechnie za ozdobę głowy (działanie do­

boru płciowego), ale i to także, że z powodu obecności kostnych zatok czołowych u k ry te pod czołem organy są bardziej zabezpieczone od wpływów otaczającej te m p e ra tu ry oraz że w skutek obecności oczów poniżej czoła przód głowy nie bywa praw ie nigdy w ysta­

wiony na bezpośrednie działanie prom ieni słońca. N a czole s ta ła się tedy zbyteczną ochrona włosowa, ja k a natom iast n a górnej części głowy oddaje ta k wielki pożytek.

P ro f. J ó z e f N usbaum .

Z dalekiej północy.

(D okończenie).

I I I .

N a zakończenie p racy niniejszej niech mi wolno będzie podać czytelnikowi do przej­

rzen ia moje n o tatk i podróżne, w których być

może znajdzie on szczegóły bardziej in tere­

sujące, bardziej turystyczne, które z koniecz­

ności musieliśmy pominąć w treściwym prze­

glądzie czynności naukowych naszej wy­

praw y.

24 lipca. 8 rano. P ogoda dziś w spaniała.

M orze Jekko sfalowane ig ra z łagodnym wia­

terkiem zachodnim . J e s tto bezm ierna p us­

tynia wodna. J u ż drug i dzień nie widzimy na niem żadnych zw ierząt i tylko kilk a b ia­

łych czajek krąży nad naszym statkiem , z wysiłkiem p racując om dlałem i skrzydły.

W ody oceanu Lodow atego ro b ią wrażenie jak iejś ciemnej, gęstej a ciężkiej cieczy, p ra ­ wie g alarety ; w masie są one koloru ciemno­

niebieskiego lub granatow ego, lecz w cien­

kich strum ieniach, za sterem —szm aragdow o­

zielonego i tu dopiero widać właściwą im płynność. Od 11-go w iatr począł się w zm a­

gać i zm ienił się n a wschodni. Słońce wciąż świeci, lecz ogrzewa bardzo słabo; w cieniu m am y zaledwie 6° R. O 8-ej wieczór te rm o ­ m etr wskazywał ju ż tylko 3° R , a następnie zaczął p adać deszcz i oziębiło się jeszcze bardziej. Około północy spotkaliśm y wielką m asę płynącego lodu; jednocześnie o g arn ęła nas m gła ta k gęsta, że „W ło d zim ierz”, nie- m ogąc się posuwać naprzód, 5 godzin b u jał się bezczynnie n a falach, gdzieś w pobliżu G ęsiej Ziemi.

25 lipca. G ę sta m gła wczorajsza nie zn ik ła dotychczas. Czuć wszędzie wilgoć i przejm ujące zimno. M aszyna parow a cały dzień drzem ie, a s ta te k pozostawiony sam sobie chwieje się niedbale n a wodzie, k tó ra uuosi go n a południe, posłuszna wiatrowi północnem u. Z n ajdu jem y się gdzieś koło

! północnego p rzy ląd k a Gęsiej Ziem i, k tó rej je d n a k wcale nie widzimy. M g ła nieprze­

nikniona og arnia wszystko. O blizkości ląd u wnosimy z nieprzebranego m nóstwa nurków czarnych z bialem i brzucham i (t. zw. g ag a r- ki), k tó re bezustannie szybują nad pokładem

„W łod zim ierza”. P ta k ten wcale się naszą obecnością nie trwoży, podpływ ając n a kilk a łokci do statk u . W reszcie koło 5-ej wieczo­

rem m gły zrzedły; ruszyliśm y n a północo- wschód, chcąc powetować ta k znaczną s tra tę czasu z powodu ciemnicy i przeciwnego wia­

tru . Lecz w godzinę potem opadły nas znów

(11)

N r 34. WSZECHSWIAT. 539 m gły siwe, a m aszyna um ilkła. Płyniem y

bardzo wolno, wciąż m ierząc głębokość mo­

rza. O 9-ej wieczór rzucono kotwicę na głębokości 25 sążni w zam iarze doczekania się jaśniejszej pogody. W edług rachuby k ap itan a stanęliśm y w zatoce M oliera wprost M ałych K a rm a k u ł, do których jed n ak już dru g i dzień napróżno usiłujem y się zbliżyć.

0 10-ej wieczór zaczął p adać drobny deszcz, a te m p e ra tu ra sp ad ła do 2° R . Noc niczem się tu nie różni od dnia, t. j. tem bardziej, że nieprzenikniona m g ła nie pozwala obserwo­

wać ruchów słońca. Rozeszliśmy się do k a ­ j u t o 1-ej w nocy w nadziei, że n az aju trz

zobaczymy ziemię.

2ó lipca. W czorajsze nadzieje nie z a ­ wiodły nas. Około 9-ej rano m gły się roz­

wiały i ujrzeliśm y brzeg w odległości kilku mil morskich, nic przed godziną o ta k bliz- kiem sąsiedztw ie jego niewiedząc. L ą d to wyniosły, górzysty; wszędzie w żlebach 1 szczelinach leżą białe połaci śniegu, nad er wyraźnie odbijające od ciemnego tł a łupków gliniastych. K ra jo b ra z spraw ia wrażenie naszej zimy grudniow ej, tem bardziej, źe z tej odległości nie widać n a nim żadnego życia organicznego. P o bliższem przypatrzeniu się rzeźbie brzegu, okazało się, żeśmy zbyt da­

leko zapędzili się na północ. P rz e d nami leżał półwysep Brytwin, odległy n a 60 wiorst od zatoki K a rm ak u lsk iej. O 1-ej „W łodzi­

m ierz” zawrócił ku południowi, lecz przekorne m gły znów mu przecięły drogę. M usiał po­

suwać się powoli i ostrożnie. N a d wieczorem m gły ustąpiły n a tyle, że m ożna było wyraź­

nie rozpoznać zatokę M oliera, lecz upłynęło jeszcze niem ało czasu, zanim zdołano od­

szukać wejście do odnogi M ało-K arm akul- skiej. Zaledw ie o 11-ej wieczorem zawinę­

liśmy do tego dobrze zabezpieczonego portu, w którym zastaliśm y ju ż „D żig ita”. Drcyja do p o rtu przechodzi obok m alutkiej wysepki skalnej, okrytej ta k dalece ptastw em wod- nem (czajki), że nie widać rosnącej na niej traw y. J e s tto t. zw. ptasi „ b a z a r” (ta rg o ­ wisko).

27 lipca. K olonia M ałe K arm ak u ły . Od sam ego ra n a słońce zaczęło ogrzewać ziejące chłodem skały. N aw et w cieniu term o m etr wskazywał 15° R. C zarne łupki gliniaste, wskutek swego zabarw ienia rozgrzew ają się znacznie więcej od powietrza; n a ciepłomie­

rzu, położonym na ich powierzchni, odczyta­

łem wyraźnie 25° C! K olonia składa się z niewielkiej cerkiewki, wygodnej plebanii dla m nicha-m isyonarza, który je st jednocześ­

nie ja k b y gospodarzem całej osady, domu Towarzystwa ratow ania tonących, wielkich koszar sam ojedzkich, Spichlerza i łaźni.

P rócz tego w porze letniej stoi tu kilka czu- mów. P od względem ekonomiczno-społecz­

nym kolonia je s t urządzo na w sposób n a ­ stępujący: przez całą d łu g ą zimę podbiegu­

nową sam ojedzi p olują na b iałe niedźwiedzie, reny, foki, koty m orskie i t. p.; latem , w d ru ­ giej połowie lipca, przyjeżdża do nich u rzęd­

nik gubernialny, spisuje i odbiera zdobycz zimową, k tó rą następnie sprzedaje przez licytacyą w A rchangielsku, z pobraniem 15% komisowego d la rząd u . R eszta k a p i­

ta łu idzie w części na zakup niezbędnych dla kolonistów przedm iotów, na um arzanie za­

ciągniętych długów, w części zaś pozostaje jak o depozyt w kasie gubernialnej. W tym roku „W łodzim ierz” przywiózł drzewo opa­

łowe, mąkę, krupy, proch, ołów, najrozm ait­

sze drobiazgi dla kobiet sam ojedzkich i t. d., za b ra ł zaś przeszło 80 skór niedźwiedzich, drugie tyle renowych, kilkadziesiąt beczek tra n u i t. p. N ajcenniejszym przedm iotem

„przem ysłu” zimowego samojedów je s t skóra niedźwiedzia, k tó rej cena wzrosła obecnie do 1 0 0 —150 rs. S tą d zabicie pierwszego niedźwiedzia je s t w ażną d a tą w życiu samo- je d a , staje się on przez to niejako p ełn o let­

nim, zdolnym do zapracow ania na kaw ałek chleba. Zwiedzaliśmy dzisiaj koszary samo- jedzkie. Ludzie ci, nadzwyczaj szpetni, o płaskich, ja k „ło p a ta ”, tw arzach m ongol­

skich '), o czystość ciała i mieszkanie wcale nie dbają; pomimo, że koszary były n a nasze przyjęcie skrobane i m yte, a psy ku wielkie­

mu ich zadziwieniu i niezadowoleniu, z nie­

m ałym trudem wypędzone n a dwór— za sta­

liśmy w nich woń ta k w strętną, że wizytę naszę staraliśm y się uczynić jak n ajb ard ziej etykietalną i k ró tk ą. Mówią oni właściwem sobie narzeczem uralo-ałtajskiem , którego główną cechę stanowią przedim ki, dodawane

') Ludność pom orska zwie uszczypliwie tu ­

bylców sam ojedzkich „łopatam i” , robiąc aluzyą

do ich płaskich tw arzy.

(12)

540 WSZECHŚWIAT N r 34.

do rzeczowników w postaci końcówek przy­

padkowych. P raw ie wszyscy mężczyzni ro ­ zum ieją też języ k urzędowy. Byliśm y dziś również świadkam i uczty sam ojedzkiej, k tó rą nazyw ają „ a jb a rta n ”. P o le g a ona n a tem , źe myśliwiec, upolowawszy re n a, częstuje swoją zdobyczą sąsiadów . Z a ja d a ją mięso nasurow o, za n u rza ją c je we krwi. W iększe kaw ały i żyły u cin ają nożem przy sam ych zębach. Do przysm aków należą: ozór re n a, w ątroba i ją d ra .

D zień dzisiejszy, pełny w rażeń, zakończy­

liśmy czynnością osobliwą: o 12-ej w nocy fotografowaliśm y słońce, którego krw aw a ta rc z a dość wysoko w znosiła się n ad widno­

kręgiem , pomimo, że było to najniższe jej położenie.

1 sierpnia. M atoczkin S zar. W czoraj po ra z pierwszy nocowaliśmy w nam iotach, wysłanych podw ójną w arstw ą skór reno- wych. Spaliśm y w ta k zw anych mali- cach, to je s t d ług ich fu tra ch renowych, uszytych n a k sz ta łt koszuli. N a głowę w k ła­

da się na noc fu trz an y czepek, n a nogi buty wojłokowe lub sam ojedzkie „pim y”.

S ą to długie b u ty fu trzan e uszyte ży łą ze sk ó r m łodych renów, a sierścią zwrócone wewnątrz. Sam ojedzi w k ła d a ją na nie jesz­

cze d ru g ą zupełnie n ieprzem ak alną p a rę bu- tów, uszytych ze skóry pewnego ro d z aju foki czyli t. zw. nerpy, z o strą ru d a w ą szczeciną nazew nątrz.

Dziś od samego ra n a dmie silny w iatr pó ł­

nocno-wschodni. K oło godziny trzeciej po­

południu uró sł on do rozm iarów praw dziw e­

go o rkanu o sile 11-go s to p n ia 1). M usieliśmy p rzerw ać study a n a sąsiedniej górze, gdyż wicher literalnie zm iatał nas z pochyłego zbocza. Z wielkim tru d em dobiegliśmy do namiotów. N a stoku góry widzieliśmy, ja k rozhukane i spienione bałw any zerw ały

„D żig it” z kotwicy i wpędziły go n a kam ienie podwodne. Trw ało to niewięcej n ad pół godziny. N am ioty nasze ledwie się trz y ­ m ają; obłożyliśmy je naokoło dużemi kam ie­

niam i. C ałą noc przeleżeliśm y niezm ruża- ją c oczu, niepewni, czy ro zszalały żywioł nie zerwie nam z nad głowy wiotkiego dachu.

') Ż eglarze silę w ia tru o znaczają stopniam i, których je s t 1 2 .

W ich er poryw ał z ławicy nadbrzeżnej dro b ­ ny żwir i kam yki, bom bardując niemi bez- ustan k u namioty; sza rp ał je z ja k ą ś niezm or­

dow aną siłą i złośliwością.

6 sierpnia. D ru g a kolonia sam ojedzka leży p rzy ujściu rzeki M atoczki. S to ją tu dwa niewielkie domki i trzy czumy. W tym roku „W łodzim ierz” przywiózł z A rchan- gielska dom nowy, obszerny i całkowicie ju ż gotowy; kilkunastu cieśli sk ład a go obecnie.

Sam ojedzi tu równie brudni i szpetni, ja k w K a rm ąk u łach , ale m iędzy nimi je s t dwu w ybitnych ludzi (K o n stan ty i P rokop), dziel­

nych, śm iałych i przedsiębiorczych myśliw­

ców, najlepszych znawców Nowej Ziem i.

B ędą oni naszymi przewodnikam i w w ypra­

wie k u m orzu K arskiem u. Obaj pochodzą ze znakom itego rodu W y łk a, który pierwszy osiadł n a wyspie. K olonia stoi w m iejsco­

wości bardzo malowniczej; zewsząd o taczają j ą góry. W dnie jasn e widać stą d wiele lo­

dowców i pól śnieżnych wewnątrz wyspy.

Roślinność jaw nokw iatow a skupia się tu w dolinie rzeki n a jej południowych zboczach.

Do n ajbardziej charakterystycznych należą:

żółty m ak północny, kochlearya, północna wierzba i brzoza — wszystkie karłow ate, wszystkie razem kw itnące. Pospolitem i są również traw y, niezapom inajki, drab a, saxi- fra g a i t. p.; wogóle rośliny s tre f alpejskich.

U d erza w nich wielkość owocu w porów naniu z ca łą rośliną, k tó ra niekiedy, ja k wierzba, sk ła d a się z cienkiej, n a jed en cal długiej łodyżki, dwu listków i owocu. K orzenisko wierzby i brzozy kryje się we mchu, n ad k tó ­ rego powierzchnią w ystają tylko liście i kw ia­

ty. O wielkości tych „drzew ” sądzić można z tego, źe najw iększa w ierzba, ja k ą tu zn a­

leźć zdołałem , mieści się swobodnie w walizie podróżnej. Owady zd arzają się bardzo rzad ­ ko, za to p ająki są dość pospolite. Z państw a ptasiego widzieliśmy ju ż wielką ilość gęsi, najrozm aitszych kaczek, łabędzie i nieprze­

b ra n ą moc czajek morskich; z ptaków ląd o­

wych—tylko bardzo tu pospolitą sowę białą.

Co zaś dotyczę wielkich zw ierząt ssących, to w edług zapewnienia samojedów, niedźwiedź siedzi tera z w lodach n a m orzu K arsk iem , ren zaś trzy m a się rozłogów w ew nątrz wys­

py. Lisy, obecnie kasztanow ate, widziałem już kilkakrotnie.

10 sierpnia, 8 rano. Dzień pochm urny,

(13)

N r 34. WSZECHSWIAT 541 wilgotny. J u ż od godziny płyniemy wśród

gęstych b ry ł lodu, który miejscami całko­

wicie tam u je nam drogę, w ypełniając ca łą szerokość cieśniny (M atoczkin Szar). W tedy torujem y sobie przejście bosakami. W ogóle czuć tu blizkość bieguna. Z pomiędzy nie­

bieskich, ja k u ltram ary n a, b ry ł lodu wysuwa się od czasu do czasu ciekawa główka foki lub wyskoczy połyskująca białą skórą biełu- cha (rodzaj delfina). W taki sposób upły­

nęliśmy ze 12 wiorst, poczem przybiliśm y do brzegu. Chcemy dziś wejść n a górę hr.

W ilczka, n a której przed dwudziestu laty L in d stro m zostaw ił term om etr minimalny.

Ledwieśmy zdążyli wspiąć się n a zachodnie jej zbocze, naw isłe od ra n a chm ury poczęły kropić drobnym deszczem, k tó ry nam tow a­

rzyszył przez całe osiem godzin. Is tn a psota tatrzańska! Doszliśmy tylko do pierwszego pola śnieżnego. Dalej iść było niepodo­

bieństwem, albowiem przemokliśmy do nitki.

P ły n ą c z pow rotem , wszyscy wzięliśmy się do wiosłowania, chcąc tym sposobem rozgrzać skostniałe od zim na i wilgoci członki. Do nam iotów wróciliśmy o 4-ej rano.

11 sierpnia. Dziś poraź pierwszy po dwu­

tygodniowej przerw ie widzieliśmy zachód słońca.

24 sierpnia. Oto czw arty już dzień m a­

szerujem y ku m orzu K arskiem u. P sy nasze wielce wynędzniały i osłabły, prócz wody i śniegu nic przez trz y doby niejedząc.

Musimy koniecznie upolować rena, aby n a ­ karm ić tę zgłodniałą rzeszę i módz posuwać się naprzód. W idzieliśm y dziś wprawdzie zdaleka cztery reny, pasące się n a mszystej polanie, ale czujny zwierz, usłyszaw szy snać szczekanie odległych o ja k ie trzy wiorsty psów, um knął, zanim zdążono przynieść z t a ­ boru sztucer. N a d wieczorem puścił się drobny deszczyk, w którego nużącem tow a­

rzystw ie uszliśm y jeszcze około dziesięciu wiorst. D ługość całodziennego dzisiejszego m arszu wynosi około 30 wiorst, a od K a r- m akuł jesteśm y odlegli przynajm niej na 85.

Idziem y wciąż po tych samych łupkach i piaskowcach. N agość i dzikość okrutna.

W ieczorem o 10-ej, gdyśmy zmęczeni i prze­

mokli, gdziekolwiek rozbili nam ioty—deszcz w tej samej praw ie chwili u stał. Je d n e z ośmiu p a r sanek musieliśmy porąbać na

drwa, aby ugotować h erb aty i owsianej ka­

szy,—poczem stro skan i poszliśmy spać.

25 sierpnia. Budzim y się o 6-ej rano z uczuciem zimna, wdzierającego się pod ma- lice. N iebo wyjaśniło się, ożywcze ukazało się słońce, lecz jednocześnie te m p e ra tu ra spadła do 0°. K oło 10-ej ran o Bazyli Iglin, jeden z naszych tragarzy-pom ocników, n a sąsiednim pagórku dostrzegł rena. W obec ważności tego odkrycia, sam ojed K on stan ty, najcelniejszy n a Nowej Ziem i strzelec, za­

czął chyłkiem i na czworakach sk radać się ku spokojnie żerującem u zwierzęciu. Szczę­

ściem psy, zbite w grom ady, drżące od zim ­ na, om dlałe z głodu, nie spostrzegły tych manewrów myśliwca. W pół godziny potem usłyszeliśmy w ystrzał; tłu sty i rosły rogal trzyletn i padł z niezawodnej ręki K o n stan ­ tego. P sy zelektryzowane w ystrzałem , po™

częły wyrywać się z zaprzęgów, szczekać i wyć radośnie, napełniając c a łą okolicę nie­

zwykłym hałasem . P o upływie drugiej pół godziny z tej cennej dla nas zdobyczy pozo­

stały tylko rogi i skóra—reszta znikła w80-iu próżnych od trzech dni psich żołądkach. Sa- mojedzi też radzi zajadali świeżą reninę, w ybierając kąski najsm aczniejsze. N am do­

s ta ł się ozór, którym urozm aiciliśm y zwykłe m enu obiadowe: mięsne odgrzewane konser­

wy, kasza owsiana, h e rb a ta , suchary. Ten napozór niewiele znaczący wypadek wielce się przyczynił do ożywienia całego naszego tow arzystw a po wczorajszym dniu nieweso­

łym. W yruszyliśm y więc raźno w dalszą drogę, pewni, że n az aju trz ujrzym y morze.

P rze z cały dzień mieliśmy ła d n ą , lecz m roź­

n ą pogodę. Z atrzym aliśm y się n a noc nad rzek ą Śnieżną, p rz y b ran ą w malownicze k a s­

kady lodowe i śnieżne groty. Nocy nie są ju ż tera z ta k ja sn e , ja k przed miesiącem;

o północy zapadł zm rok krótk otrw ały, t e r ­ m om etr zaś wskazywał — 3° C. Nocujemy więc na prawdziwym ju ż mrozie. Jed e n z naszych ludzi, m alu tk i Japończyk F ilip , silnie tej nocy przeziąbł.

23 września. Dziś opuszczamy Nową Z ie ­ mię. I tu, na cieplejszym zachodnim jej brzegu, spadły ju ż pierwsze śniegi. O dle­

ciały ju ż nieprzebrane zastępy p tastw a wod­

nego, um ilkły hałaśliw e „b a zary ”. G óry

Cytaty

Powiązane dokumenty

nych, jako też i w przeważnej części Afryki południowej słoń już wyginął, a karawany muszą się coraz dalej do środkowych jej części wdzierać, by kość

K iedy się jednakże przekonano, że istnieją całe grupy gwiazd, zajm ujących na sklepieniu niebieskiem pozy- cye naw et bardzo od siebie odległe, których ruchy

W m ieszkaniach staran niej i kosztowniej urządzonych, zazwyczaj jest zaprow adzona w entylacyja czyli odświeżanie pow ietrza, w ten sposób, że pow ietrze zew

D opóki optyka P tolem eusza nie b y ła znaną, sądzono, że A lhazen niew iele więcój zro b ił nad przełożenie tego dzieła, okazało się wszakże, że wiele

flo3BO.aeno

J a k się później przekonam y, to ciągłe wahanie się g ru n tu stanow iło niezbędny czynnik przy tw orzeniu się pokładów węgla, których ce­.. chę

Mais pelado podaje się albo jako mote, czyli w całkowitem ugotowanem ziarnie, które chleb zastępuje, alboliteż przyrządza się zeń takie same paszteciki, jak

rocznie za