• Nie Znaleziono Wyników

%M. 17. Warszawa, d. 26 Kwietnia 1885 r. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "%M. 17. Warszawa, d. 26 Kwietnia 1885 r. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

% M . 17. Warszawa, d. 26 Kwietnia 1885 r. Tom IV.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA.“

W Warszawie: ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10

p ó łr o c z n ie „ 5

P ren u m ero w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k się g a r n ia c h w k ra ju i za g ra n icy .

Komitet Redakcyjny stan ow ią: P . P . D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d r o w ic z b. d ziek a n U n iw ., m ag. K. D eike, m ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ie tn ie w sk i, B . R e jc h m a n ,

m a g . A . Ś ló sa r sk i i prof. A. W r z e śn io w sk i.

„ W sz ech św ia t" p rzy jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tr e ść m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą n a n a stęp u ją c y ch w a ru n k a ch : Z a 1 w ie r sz z w y k łe g o druku w sz p a lc ie a lb o je g o m ie jsc e p o b ie r a sig za p ie r w sz y ra z kop. 7 ■/ 2 ,

za sz e ść n a stg p n y c h r a z y kop. 6, za dalsze kop. 6.

^ . d r e s I R e d .a ,ls : c 3r i : P c d - w a l e 3S Tr 2 .

0 DZIAŁANIU ŚRODKÓW

ZNIECZULAJĄCYCH I MARK0T7CZMYCH.

Z Herberta Spencera.

Przypuszcza się zazwyczaj, że środki znie­

czulające i narkotyczne działają inaczej na tkankę nerwową, niż na jakiebądź inne, a biorąc pod uwagę różnicę działania, robi j

się nawet przypuszczenie, że mają one nieje­

dnakowe powinowactwo względem substan- ; cyi rozmaitych ośrodków nerwowych. Przy- j

puszczenie powyższe należałoby znacznie rozszerzyć, jeślibyśmy zechcieli wytłuma­

czyć przez nie wszystkie odnośne fakty. Sko- I ro bo wiem jedno i to samo ciało znieczula-

j

jące, działając na tenże sam ośrodek nerwo­

wy, wpływa w odmienny sposób na różne indywidua, należy więc przypuścić, że ośrod­

ki nerwowe ulegają w rozmaitych wypad­

kach zmianom budowy chemicznej; przy- czem, ponieważ alkohol wywołuje u jednych ponurość, u innych—sentymentalność, nale­

żałoby w'nosić, że i wielkie półkule mózgowe w rozmaitych częściach podlegają zmianom

chemicznego składu w danych wypadkach. Co więcej, skoro u tegoż samego osobnika jedna­

kowa ilość znieczulającego środka wywołuje przy różnym stanie krążenia krwi odmienne następstwa, to przytoczona hipoteza wyma­

ga przypuszczenia, że ośrodki przeistaczają się cochwila. Jeśli zamiast dowolnych przy­

puszczeń, nierzucających światła na wiele zjawisk, zrobimy inne, niemające cech do­

wolności i rozjaśniające wszelkie ogólne i specyjalne fakty, to wybór między niemi nie przedstawi bezwątpienia trudności.

Wychodząc z ogólnego założenia, że wszel­

kie ciała, działające na układ nerwowy, ja ­ ko to: alkaloidy roślinne, alkohole, etery, kwasy mineralne, tlenek azotu, arszenik i t. p., wywołują pewne zmiany w ciałach białkowatych, zobaczmy w jaki sposób będą urozmaicać się ich następstwa zależnie od ro­

zlicznych warunków działania. Zauważmy nasamprzód, że środki mające silne powino­

wactwo względem składowych części tkanek i płynów, użyte—dla uniknienia niszczącego działania na błonki — w małych ilościach, nie mogą dosięgnąć układu nerwowego w nie­

zmienionej postaci i oddziaływać inaczej ja k w formie złożonych połączeń, w które wstę­

pują po. drodze. Zauważmy dalój, że najwi­

(2)

2 5 8 W SZECHŚW IAT. N r 17.

doczniejsze skutki wywołują, te właśnie czyn­

niki, które, zmieniając cząsteczkowy skład ciał białkowych, nie posiadająjednak do nich dość silnego powinowactwa, żeby wejść w połączenie pierwej zanim podziałać będą mogły na układ nerwowy. Zwróćmy w re­

szcie uwagę, że środki znieczulające i n ar­

kotyczne odpowiadają tym warunkom i spy­

tajmy ja k i będzie wpływ któregokolwiek z tych środków w przypuszczeniu, że obiega on po całym organizmie i działa jednakowo na wszystkie tkanki. Jeśli kulka krwi, ko­

mórka wątroby lub cząsteczka błony śluzo­

wej ulegnie pod działaniem eteru lub opijum izomerycznej albo jakiejkolw iek innej przemianie, naówczas zaburzenie cząsteczko­

we podziała bardzo słabo, lub nie podziała wcale na organizm z powodu nieistnienia kanałów, któreby mogły przewodzić zabu­

rzenia. Jeśli jednakże eter lub opijum dzia­

ła na cząsteczki ciałka nerwowego, wówczas linija izomerycznie zmienionych cząsteczek prowadzi zaburzenie do jakichś mniej lub wię­

cej oddalonych miejsc, skąd ono stopniowo rosprzestrzenia się po całym układzie ner­

wowym. Innemi słowy, odmienność działa­

nia w obu wypadkach jest wynikiem budo­

wy układu nerwowego i nic nas nie zniewa­

la do przypuszczenia, że środki znieczulają­

ce i narkotyczne posiadają silniejsze powi­

nowactwo względem białkowej substancyi ciałek lub włókien nerwowych, aniżeli wzglę­

dem innych form substancyj proteinowych, z któremi wchodzą w zetknięcie.

Stwierdziwszy fakt powyższy, usuńmy ró­

wnież na stronę przypuszczenie, iż środki znieczulające czy narkotyczne obdarzone są większem powinowactwem względem sub­

stancyj jednych nerwowych ciałek w poró­

wnaniu z innemi, oraz nerwowych ciałek wogóle w porównaniu do włókien i przyj­

rzyjmy się różnicom działania pomienionych środków zależnie od rozmaitych warunków, w jakich znajdują się części, poddane dzia­

łaniu. Z doświadczeń wiemy, że wpływy, osłabiające lub niszczące czynności nerwu, działają w pierwszej chwili pobudzająco; tak np. jeśli nerw przetniemy, pod wiążemy, przy­

palimy lub zmoczymy silnym kwasem, to każda z tych manipulacyj, niszcząca ostate­

cznie zdolność funkcyjonowania nerwu, po- syła jednak po nim uprzednio w chwili za­

stosowania bardzo silne wyładowanie. Ma­

ją c przed oczyma ogólne prawidło, że wszel­

kie wpływy, niszczące wskutek przemiany cząsteczkowej zdolność funkcyjonowania substancyi nerwowej, wywołują w chwili zastosowania molekularne zaburzenie, które nazywamy podrażnieniem, winniśmy wszak­

że, gwoli zupełnemu rozumieniu dlaczego poprzedza ono ostateczne następstwo narko­

tyku, zwrócić uwagą na różnicę w stosun­

kach krw i do nerwowych ciałek z jednej strony, a nerwowych włókien z drugiej.

Wiadomo z opisu budowy układu nerwo­

wego, że tkanka komórkowa bogatsza jest w naczynia, aniżeli włóknista, że substancy- ja włókien nerwowych otoczona jest rdze­

niem nerwowym, ja k również widoczną jest rzeczą, że substancyj a komórek stawia mo­

żliwie najmniejszy opór wessaniu płynów z przyległych naczyń włoskowatych. Dlate­

go też j eśli wprowadzimy do krwi j akiś czyn­

nik chemiczny, mogący zmienić cząsteczko­

we skupienie substancyi nerwowej i zawiesić jej czynności, to przedewszystkiem wpłynie on na komórki nerwowe. Każda przemiana, wywołana w jednej z takich komórek, po­

woduje wywiązanie się częsteczkowego ru ­ chu, który natychmiast udziela się nerwo­

wym tkankom, związanym z podrażnioną komórką i pobudza te części organizmu, w których się one rozgałęziają. Ponieważ zaś wskutek obecności we krwi wprowadzo­

nego do niej specyficznego pobudzającego środka, każda komórka nerwowa ulega nie­

zwłocznie podrażnieniu i wysyła odpowie­

dnio do zachodzących w niej zmian cząste-

j czkowych szereg po sobie następujących wy­

ładowań; przeto rezultatem całej sumy po­

drażnień bywa pobudzenie organizmu, wy- i rażające się ze strony fizycznej szybszem bi­

ciem pulsu i kurczeniem się mięśni, a ze stro­

ny psychicznej bystrzejszym prądem myśli i większem spotęgowaniem uczuć. Zachodzi pytanie, co się dzieje z pozostałą częścią układu nerwowego, podczas gdy niektóre cząsteczki alkoholu, eteru lub chloroformu szybko wchodziły ze ściśle przylegających włoskowatych naczyń do nieomal obnażonej substancyi komórek nerwowych? Równo­

cześnie inne cząsteczki tych samych ciał to­

rują sobie drogę przez pochewkę cewek ner-

| MTowych i przez leżący pod nią rdzeń nerwo­

(3)

N r 1 7 . w s z e c h ś w i a t . 2 5 9

wy do środkowej nici nerwowej lub tak zwa­

nego cylindra osiowego, wywołują w nim przemiany izomeryczne, budzą fale nerwo­

we i przezto początkowo zwiększają, ogólne pobudzenie; gdy jednak w miarę przenika­

nia znieczulającego ciała do włókna nerwo­

wego zwiększa się liczba zmienionych czą­

steczek, pozbawionych uczestniczenia w prze­

wodnictwie fali nerwowej, wówczas włókno staje się coraz bardziej niezdolne do prze­

wodzenia tej specyjalnej izomerycznej prze­

miany, objawem której są. nerwowe wyłado­

wania i w końcu staje się całkowicie nie- przenikliwem. Przyjrzyjm y się teraz wy­

pływającym stąd wnioskom. Nasamprzód znajdujemy wytłumaczenie faktu, że przy innych równy cli warunkach dłuższe włókna nerwowe stają się prędzej nieprzenikliwe- mi niż krótkie. Przypuszczając albowiem, do czego mamy zupełne prawo-— że wszyst­

kie nerwy, prowadzące wrażenia dotyku, posiadają jednakową przenikliwość, musimy uznać za rzecz naturalną, że prawdopodo­

bieństwo spotkania się z ciałem znieczulaj ą- cem będzie nierównie większe dla włókien długich, niż krótkich i zrozumiemy, dlacze­

go przy znieczulaniu tracą najpierwej czu­

łość tylne kończyny, a najpóźniej części ze­

wnętrznej powierzchni ciała, leżące najbli­

żej ośrodków nerwowych '). Znajdujemy również zadawalniającą odpowiedź na pyta­

nie, skąd wypływają różnice rezultatów, wy­

woływanych przez niejednakowe dozy przy innych tożsamych warunkach lub jednę i tę samą dozę przy rozmaitych warunkach. Nie­

wielka ilość znieczulającego ciała, wprowa­

dzonego do krwi przy łatwym dostępie do komórkowych elementów układu nerwowe­

go i znacznie trudniejszym do włóknistych jego pierwiastków, wpływać będzie pobu­

dzająco, prawie wcale lub zupełnie niewy- wierając wpływu znieczulającego. Oczywi­

ście, że walka pomiędzy dwoma wprost prze- ciwnemi sobie działaniami, z których jedno usiłuje zwiększyć ilość fal nerwowych, a drugie — zamknąć kanały, służące do ich przewodzenia, skończy się przy innych ró­

wnych warunkach przewagą tego, na które­

go stronę miejscowy lub ogólny stan obiegu krwi przechyli zwycięstwo. Kiedy bowiem krew krąży tak szybko, że ośrodki nerwowe otrzymują w obfitości nietylko ciało podra­

żniające, ale i m ateryjały odżywcze, naów- czas zwiększona ilość wytwarzającego się prądu nerwowego z naddatkiem wynagra­

dza osłabienie przewodnictwa nerwów, szcze­

gólnie j eżeli szybko odbywaj ącemu się ogól­

nemu krążeniu krw i towarzyszy spotęgowa­

ny jej obieg w mózgu lub przynajmniej w niektórych splotach mózgowych. Z d ru ­ giej strony ponieważ ciało znieczulające, ro­

zlane po układzie nerwowym, przenikać bę­

dzie do włókien nerwowych z jednakową prawie siłą niezależnie od tego, czy krew obiega szybko lub wolno, więc w ostatnim wypadku przeszkody w przewodzeniu wy­

ładowań nerwowych nie będą równoważyły się zwiększonem ciśnieniem płynu nerwowe­

go. W rezultacie obu czynników: zwiększo­

nej ilości płynu nerwowego i większego ci­

śnienia, przy szybkim stanie krążenia krwi, bierze górę w organizmie pobudzające dzia­

łanie, przy wolnym—uspakajające. Opiera­

jąc się na tych rozumowaniach, z łatwością możemy sobie wytłumaczyć przeciwieństwo skutków, spostrzeganych przy użyciu tegoż samego środka przez rozmaite osoby lub na­

wet przez jednę i tę samą przy różnych sta­

nach organizmu.

Pozostaje wyjaśnić różnicę działania roz­

maitych czynników na układ nerwowy, in- nemi słowy, dać zadawalniającą odpowiedź na pytanie, dlaczego znieczulające i narko­

tyczne ciała nie wywołują tych samych przypadłości. Otóż, popierwsze, zauważyć należy, że jakkolwiekbądź rozliczne ciała, dostające się do organizmu przez połykanie, wstrzykiwanie do krwi lub wdychanie, ró­

żnią się między sobą co do skutków pomniej­

szej wagi, podobne są przecież w następstw ach ważniejszych, wszystkie bowiem odgrywają rolę środków pobudzających i uspakajają­

cych, zależnie od okoliczności, wśród których działają i wszystkie najpierw podniecają

*) W e d łu g d o k to r a A n e s ti, p s y i sz c z u r y p od d a- p yszczk a; tu je d n a k op ró cz sz tu czn eg o z n ie c z u le n ia

w a n e o d p o w ie d n im d o św ia d c z e n io m , t r a c iły nadz-wy- m a m ie js c e n a tu ra ln e, z a w isłe od c h ło d u sp o w o d o -

czaj s z y b k o z d o ln o ść o d b ie r a n ia w ra że ń w k o n iu szk u w a n e g o c ię g łe m p arow an iem .

(4)

260 WSZECHŚW IAT. N r 17.

czynności nerwów, a później, jeśli tylko przyjęta doza b y ła dość silną, żeby spowo­

dować zawieszenie ich funkcyj, wpływaj % w sposób przytłaczający. Po wtóre: obok niewątpliwego istnienia wielu specyjalnych przyczyn różnicy działania, istnieje jeszcze rzucająca się w oczy przyczyna wspólna, po­

legająca na mniejszej lub większej ruchliwo­

ści cząsteczkowej i, co zatem idzie, na mniej­

szej lub większej zdolności dyfuzyi przez tkanki. Tejto właśnie przyczynie zawdzię­

czamy ogólny kontrast między działaniem środków znieczulających, a narkotycznych.

Alkohole lub etery w porównaniu zroślinne- mi alkaloidami przedstawiają o wiele m niej­

szą złożoność cząsteczkową i już samą ła­

twością przechodzenia w stan lotny uwyda­

tniają silniejszą niż ostatnie cząsteczkową ruchliwość i większą łatwość dyfuzyi. U przy­

tomniając sobie badania Grahama, mamy Avszelkie prawo wnioskować, że cząsteczki chloroformu, tlenku azotu lub eteru powinny przejść przez ścianki naczyń krwionośnych i rdzeń nerwowy nierównie prędzój, niż czą­

steczki morfiny lub owego złożonego ciała, którem u haszysz zawdzięcza swe własności.

W skutek tego pobudzające działanie środ­

ków znieczulających musi ujawnić się nader szybko i również szybko zniknąć, ustępując miejsca działaniu, paraliżującemu czynności nerwów; gdy przeciwnie środki narkotyczne, wolniej wywołujące stan pobudzenia, później także pociągają za sobą objawy znieczule­

nia. Rosciągając dalej powyższe rozumo­

wania, możemy przewidywać, że wśród sa- mychże ciał narkotycznych lub znieczulają­

cych niejednostajna zdolność dyfuzyi spowo­

duje odmienne następstwa. Przew idyw anie to nabierze prawdopodobieństwa, jeśli na poparcie jego przytoczymy uogólnienie, że ciała znieczulające, odznaczające się najwię­

kszą zdolnością dyfuzyi, nietylko szybciej od innych zaczynają działać, ale również wsku­

tek prędszego ich wydalenia ze krwi wcze­

śniej ustają w działaniu. Musimy więc przy­

znać wobec powyższych faktów, że różnoro­

dność objawów, wywołana przez środki, o których mowa, zawisłą je s t od kombinacyi wielu czynników, współdziałających w na­

der rozmaitym stopniu. Spróbujm y wyli­

czyć pokrótce czynniki, warunkujące ową ró­

żnorodność następstw: 1) sposób i miejsce

wprowadzania do organizmu ciał znieczula­

jących, albo narkotycznych, co sprawia, że wchodzą one w zetknięcie z jakąś częścią układu nerwowego wcześniej, niż z innemi;

2) szybkość pochłaniania wprowadzonego ciała, która przy dosięgnięciu znacznej mia­

ry jest przyczyną poprzedzenia widocznego ogólnego efektu przez miejscowy; 3) ilość pochłoniętego ciała, mogąca wystarczyć do wywołania zmian tylko w komórkach ner­

wowych bez wywarcia widocznego wpływu na włókna nerwowe lub też dostateczna do podziałania na jedne i drugie; 4) względna ruchliwość cząsteczkowa ciała wprowadzo­

nego do organizmu; 5) chemiczne jego dzia­

łanie na krew, ulegającą naówczas zmianom pod względem zdolności pochłaniania i roz­

noszenia gazów, oraz własności odżywczych składowych jej części; 6) chemiczne dzia­

łanie na spotykane substancyj e, szczególniej na rdzeń nerwowy, pokrywający włókna nerwowe, działanie sprzyjające znieczuleniu lub je utrudniające; 7) stan ogólnego krwio- biegu; 8) stan krwiobiegu w każdym zoso- bna ośrodku nerwowym; 9) własności włó­

kien nerwowych, poddanych działaniu, a mia­

nowicie różnice ich pod względem: a) dłu­

gości, b) łatwości przewodzenia wyładowań, c) grubości ochronnych obsłonek, cl) blisko­

ści i liczby naczyń włosko waty ch. Mamy więc przed sobą szereg czynników, współu­

dział których jest wielkością tak dalece zmienną, że nawet połączenie dwu spo­

między nich daje znaczną liczbę kombina- cyj, które znowu mogą dać początek nie­

skończenie różnorodnym kombinacyjom po­

chodnym. Na zakończenie raz jeszcze wy­

raźmy przekonanie, że niema żadnej zasady objaśniać odmienność skutków działania ciał narkotycznych i znieczulających niejedno- stajnem ich powinowactwem do tkanki ner­

wowej i rozmaitych ośrodków nerwowych;

uciekać się zaś do powyższej hipotezy mo- żnaby tylko wówczas, gdyby się dowiodło, że wszystkie inne sposoby objaśnienia niezgo­

dne są z rzeczywistością.

(5)

N r 17. W SZECtlSW IAT. 261

P O R Z E C Z E K O N G O

p r z e z

Dra Nadmorskiego.

IV.

O dkrycia nad rz e k ą Ogowe i podróże S a- v o rg n a u a de B r a z z y pom iędzy Ogowem

i Kongiem .

Chcąc pisać o odkryciach nad Ogowem wychodzimy właściwie ju ż poza kresy na­

szego zadania, bo Ogowe ma własne po rze­

cze, które nie znajduje się, jak dawniej myl­

nie twierdzono, w związku z porzeczem Kon­

go wem. Ale znane są pewnie wielu zamiary Brazzy, ażeby Ogowe zrobić naturalną żyłą komunikacyjną średniego Konga, to jest tej części, która jest spławną. Jeżeli to się uda, a zdaje się, że plan ten ma widoki urzeczy­

wistnienia, stanie się Ogowe jakoby dalszą odnogą potężnego Konga, a z tej przyczyny postanowiliśmy historyją jego odkryć dołą­

czyć do historyi odkryć nad Kongiem.

Ci sami Portugalczycy, którzy odkryli ujście Konga, dotarli także i do ujścia Ogo- wa, a stało się to ju ż wcześniej, bo prawdo­

podobnie w roku 1470; naturalnie nie pozna­

li oni nic więcej, ja k tylko ujście rzeki.

Przez długi czas zostawała okolica nad Ogo­

wem w zupełnem zapomnieniu, jużto dlate­

go, że nie była ona tak zaludnioną i żyzną ja k nad Kongiem, już też z powodu swej nieprzystępności. P rąd y zatoki gwinejskiej i panujące tam cisze stawiają bowiem żeglu­

dze wielkie przeszkody. W siedemnastem stuleciu zawiązali Ilolandczycy stosunki han­

dlowe z tamtą okolicą, ale tylko przejścio­

wo. Pierwsze dokładniejsze wiadomości o Ogowie przywiózł do Europy misyjonarz Bodwicli w roku 1817. Powiedziałem do­

kładniejsze wiadomości, ale użyłem tego wy­

rażenia tylko ze względu na to, że przed Bo- dwichem, oprócz egzystencyi Ogowa, prawie nic o nim nie wiedzieliśmy, bo ściśle wziąw­

szy, są wiadomości Bodwicha bardzo niedo­

kładne. Jego „Ogooawai“ występuje jako wielka rzeka, która pod równikiem posyła

jednę odnogę do Konga, a nieco dalej drugą do Gabuna.

Znowu upłynęło kilkanaście lat, a nad Ogowem nie powstała żadna osada kupiec­

ka, tylko handlarze niewolników prowadzili tam bez przeszkody swe niecne rzemiosło.

Większe zajęcie się Ogowem, które już nie­

przerwanie trw ało aż do naszych czasów, wywołały podróże Du Chaillu w roku 1856 do 1859. Po kilku mniejszych podróżach w okolicy Gabunu udał się Du Chaillu nad Ogowe, dotarł aż do kraju Aszyra i odkrył wielką poboczną rzekę Ogowa Ngunie; od­

bywał on zarazem polowania na goryla i przywiózł pierwszy żywy okaz tej małpy do Europy. Opis jego podróży w barwi- stych nieco kolorach wywołał ostrą krytykę ze strony Anglików, a osobliwie podróżnika Bartha. Nie da się zaprzeczyć, że podał on zawielkie cyfry niektórych pomiarów, ale jego jest zasługą, że zajęto się Ogowem, a w następnych podróżach zbadał on dosyć dokładnie główny bieg Ogowa i jego do­

pływów.

W roku 1863 wybrał się w drugą podróż naprzód do kraju Aszyra, a gdy tu go za­

trzymano, w kierunku wschodnim do państw Aszango i Nszawi. W pobliżu jednej wio­

ski Aszangów znalazł Du Chaillu mieszka­

nia karłów Obongo, na dalsze badania nie- pozwoliło groźne wystąpienie szczepu Aszan­

gów, który go do tak szybkiej zmusił ucie­

czki, że trzeba było pozostawić wszystką amunicyją, liczne zbiory, fotografije i inne rzeczy.

Opisy tych podróży zjednały Du Chaillu wiele rozgłosu, ale ja k już wspomnieliśmy, wielu uważało je za fantastyczne zmyślenia podróżnika francuskiego; późniejsi atoli ba­

dacze ja k Allman, Burton i inni sprawdzili dużo z jego podań, którym zrazu nie dawano wiary. Znany nam z niemieckiej wyprawy do Loango D r J. Falkenstein, tak np. pisze 0 D uChaillu: „Nie wierzono jego wzmiance, żc goryl w gniewie bije się pięściami w pier­

si, a jednak ja widziałem to samo u młode­

go goryla, którego przywiozłem do Europy;

prawda, że nie było to wybuchem gniewu, lecz junaczej swawoli. Stanął on wtedy pro­

sto, uderzył się kilka razy pięściami w piersi

1 uciekł w podskokach. Co się tyczy karłów

Obongo, to te indywidua, które j a pozna­

(6)

2 6 2 w s z e c h ś w i a t . N r 1 7.

łem, były albo niedorosłe, albo zamorzone głodem, gdzieindziej widziałem natomiast Obongów w dobrym stanie i silnie rozwinię- tych.“ (Africas W estkueste. Lipsk, 1885.

str. 13).

Ważnem następstwem podróży Du Chail- lego było zajęcie wybrzeża przy ujściacli Gabunu i Ogowa na rzecz rządu francuskie­

go w roku 1862. K ilka lat później zwiedził A nglik W alken dolną część rzeki Ngunie, ważniejsze daleko odkrycia porobili francu- zi Compiegne i M arche w latacli 1873 i 1874, a gieolog austryjacki D r. Lenz w r. 1876.

Compiegne i Marche chcieli podróż swą do­

prowadzić aż do źródeł Okandy, pobocznej rzeki Ogowa, które mają się znajdować w wielkiem jeziorze, ale przy ujściu rzeki Iwindi musieli się cofnąć. Zbadali oni do­

kładniej kraj ludożerczego szczepu Oszeba i Okanda. M arkiz Compiegne został po po­

wrocie sekretarzem Towarzystwa Gieogra- ficznego w Egipcie i nosił się z myślą dotar­

cia odźródeł Nilu aż do Ogowa, ale w r. 1877 padł w pojedynku.

D r. Lenz zawiązał przyjazne stosunki z ludożercami Oszeba i odwiedził stolicę ich króla Mbia; za jego pomocą posunął się aż do pobocznej rzeki Okandy nazwanej Szebe, zwiedził też dokładnie Góry Łupkowe, któ­

re Ogowe zarówno ja k Kongo przerzyna, tworząc liczne wodospady. Pomiędzy inne- mi szczepami poznał skarłowaciałych Abon- go i mieszkańców leśnych Nbamba. Nbamba mieszkają w 12— 15 daleko od siebie odda­

lonych wioskach, które tak głęboko ukryte są w lasach, że nikt o ich egzystencyi nie

j

wie. Są oni tak bojaźliwi, że skoro obcy zbliża się do ich osady, uciekają do lasu. Dr.

j

Lenz wracając ze swej wyciecki wgłąb po- rzecza Ogowa, spotkał Brazzę i bardzo po­

chlebnie się wyraża o jego energii, dobrych chęciach i naukowem uzdolnieniu, wypo-

j

wiadając zarazem nadzieję, że uda się temuż wykonać powzięty zamiar, t. j. pi-zejść z po- rzecza Ogowe nad średni Kongo. Nadzieja ta szybko się miała spełnić.

Przechodzimy teraz do najenergiczniej- szego obok Stanleya ze wszystkich podróż­

ników afrykańskich obecnie żyjących, które­

go odkrycia nietylko wielkie miały znacze­

nie naukowe, ale większą jeszcze doniosłość praktyczną. Jest nim hr. P io tr Sayorgnan

de Brazza. U rodził on się w Rzymie w ro­

ku 1852 ze starożytnej familii włoskiej; już w młodym wieku najulubieńszą jego lekturą były opisy podróży. Przez sławnego astro­

noma ojca Secchi zapoznał się z admirałem francuskim de Montaignac i został za pośre­

dnictwem tegoż przyjętym do kolegijum je ­ zuickiego w Paryżu, które było szkołą przy­

gotowawczą zakładu politechnicznego i ma­

rynarskiego. W roku 1870 był ju ż wojsko­

wym m arynarki francuskiej i brał udział w blokadzie portów niemieckich morza P ó ł­

nocnego. Dosłużywszy się stopnia oficera, oświadczył rządowi francuskiemu gotowość zbadania źródeł Ogowa i wsiadł w tym celu w towarzystwie lekarza Noel Ballay, przy­

rodnika Marche i kwaterm istrza marynarki Ham on w Bordeaux na okręt, któi'V go za­

wiózł do Afryki. i

Po drodze zatrzym ał się Brazza w St.

Louis w Senegambii, skąd zabrał 13 Sene- galezów; do nich przyłączyło się nad Gabu- nem 4 Gabonezów, którzy mieli służyć za tłumaczy. Parowcem francuskim dojechała wyprawa po Ogowie aż do Lambarene, opo­

dal ujścia rzeki Ngunie, stąd łodziami po­

płynęła do Lope w pobliżu równika, gdzie zatrzymała się kilka miesięcy. Braza posłał tymczasem Bałlaya z powrotem nad Gabun, żeby zawerbował więcej ludzi, kilku bowiem zachorowało i trzeba ich było odesłać do do­

mu i zakupił zarazem towarów, sam zaś za­

wiązał stosunki ze szczepem Oszeba czyli Fan. W towarzystwie naczelnika tego szcze­

pu Mamiaka zrobił wycieczkę do wodospa­

dów Bone, a później z krewnym Mamiaka Zaburetem do kraju Sebe. Tu spotkał się z Dr. Lenzem, z którym już poprzednio za­

poznał się w Lope i podróżowali razem aż do państwa Aduma. W Adumie zatrzymał się Brazza, a Lenz posunął się sam aż do u j­

ścia rzeki Sebe do Ogowa, skąd wrócił do Europy.

Brazza oczekiwał tymczasem Bałlaya z po­

siłkami, a gdy ten nadszedł, powierzył mu dowództwo wyprawy a sam wrócił znękany chorobą do Lope, gdzie pozostała część to­

warów. Wróciwszy do zdrowia podążył za

Ballayem i złączył się z nim w Duma, ale tu

zachorował Marche i trzeba było go odesłać

do Europy. W kraju Aduma chciał Brazza

nająć tragarzy i wioślarzy, ale Adumańczy-

(7)

N r 1 7 . w s z e c h ś w i a t . 2 6 3

cy chociaż weszli z nim w układy, zwlekali wyjazd, żeby obcego podróżnika jaknajw ię­

cej wyzyskać; w końcu udało sie podstępem Brazzy wyprawić przynajmniej część wy­

prawy z Ballayem na czele, który dotarł aż do wodospadów Pubara, z resztą- wyruszył Brazza znacznie później i dogonił Ballaya w kraju Awumbo, w Marcu 1878 r. Tam skończyły się poszukiwania nad Ogowem, bo zamiast wielkiej rzeki znaleźli podróżni*

dwa małe strumyki, większy Rebagni, a mniejszy Passa, które ju ż niezdatne okaza­

ły się do żeglugi, w niewielkiej zaś odległo­

ści od tego miejsca stają one się nawet tak płytkiemi, że je przebrnąć można. Źródła ich leżą nieco dalej na południe w górach Sierra Complida, których stoki zachodnie wysyłają wprost kilka rzeczułek do oceanu Atlantyckiego i oddawna były znane.

Na tem skończył się właściwy cel wypra­

wy. Ogowe, którego raz robiono zawielkim, drugi raz zamałym, był teraz znanym w ca­

łej rosciągłości i okazał się średnią tylko rzeką, która ani niema związku z Kongiem, ani nie płynie z głębia środkowej Afryki.

Brazza nie zadowolnił się jednakże tym re­

zultatem, chciał on teraz zajrzeć w tajemni­

czą część Afryki, która rosciągała się od Ogowa do źródeł Nilu i Tanganyiki; był on ju ż dwa lata zdała od świata ucywilizowa­

nego, nie wiedział więc że Stanley odsłonił ju ż był najgłówniejszą tajemnicę, która się kryła w tym ciemnym zakątku.

Ze skończeniem się Ogowa skończył się dla Brazzy dogodny środek komunikacyjny.

Byłoto temnieprzyjemniejszem, że krajowcy tamtejsi żadną, miarą nie chcieli przyjąć służ­

by u niego; żeby pomódz jego ludziom w no­

szeniu ciężarów, nie pozostało nic innego ja k poskupywać niewolników. Mając już dostateczną ich liczbę, wyruszył Brazza w drogę, trzymając się kierunku północno- wschodniego. Pierwszy szczep, który na­

potkał był rozbójniczy szczep Bateke, mie­

szkający w pustej, nieurodzajnej okolicy.

Dotknęła ta zmiana Brazzę tem więcej, że okolice, które dotychczas przechodził były żyzne i zasobne w żywność. Brazza znalazł w tym kraju ślady lwa, podczas gdy nad Ogowem rospostarły wyłączne panowanie słoń i goryl. Do innych nieprzyjemności po­

dróży przyłączyło się jeszcze i to, że zabra­

kło podróżnikom obuwTia, musieli więc Braz­

za i jego towrarzysze razem z murzynami dalszą drogę odbywać boso.

W kraju Bateke natrafili na rzekę, która płynęła na wschód a nazywała się w języku krajowców Ngambo, posuwając się z jej bie­

giem spostrzegli wkrótce daleko większą rze­

kę zwaną Alima, która miała prawie ten sam kierunek. Szerokość jej wynosiła 100 me­

trów, głębokość 5 m., a szybkość 1 i pół do 2 mil na godzinę. Krajowcy opowiadali im, że po 6 dniach podróży uchodzi Alima do wielkiej rzeki, skąd do nich przychodzą proch i broń palna, cała ta część rzeki nie­

ma żadnych porohów. Brazza był wówczas tego mniemania, że Alima uchodzi do wiel­

kiego jakiego jeziora, leżącego na południe od W adaju. Aby to skonstatować, postano­

wił podążać dalej za biegiem rzeki. P rzed­

sięwzięcie to mogło go narazić na najwię­

ksze niebespieczeństwa, bo zasoby wyprawy zaczynały się wyczerpywać. Z innej zaś strony groził konflikt z dzikiem plemieniem Apfuru, które mieszka około dolnej Alimy, ale wtedy właśnie zwiedziło dla handlu gór­

ne okolice tej rzeki.

Aby ujść jaknaj prędzej ludożerczym Apfu- rom, zakupił Brazza kilka łodzi i zaczął płynąć w dół Alimy; lecz zaraz pierwszego dnia powitano go przy każdej osadzie strza­

łami z broni palnej, Apfurzy są bowiem w nią kompletnie zaopatrzeni, co przy ludo- żerczein ich usposobieniu czyni ich daleko groźniejszymi, niż są ludożercy nad Kon­

giem. Wieczorem musiał Brazza wylądo­

wać i ©szańcować się nad brzegiem, podczas gdy dzicy napierali na jego ludzi ze wszyst­

kich stron, śpiewając pieśni bojowe, których treścią była radość uczty, jak ą mieć będą z- przybyszów. Nad ranem zaczepiło wypra­

wę 30 łodzi, podczas gdy Brazza posiadał tylko 15 uzbrojonych łudzi; napad został wprawdzie zapomocą celnej broni francus­

kiej odparty, ale o dalszem wkraczaniu do kraju Apfurów nie można było myśleć, zre­

sztą amunicyi ju ż było mało, karawana zwró­

ciła się więc na północ i uszła mimo ciągłych utarczek w dwu dniach 100 kilometrów, aż do kraju Bateke, którego mieszkańcy z wię­

kszą gościnnością przyjęli podróżników niż

pierwszą rażą, bo ich zwycięskie potyczki

z dzikimi Apfurami imponowały Batekom.

(8)

2(54 WSZECHŚW IAT. N r 17.

Brak żywności był coraz dotkliwszy, dlatego Brazza wysłał Ballaya i Hamona z jedną, częścią ludzi nad Ogowe, sam zaś pomasze­

rował z najsilniejszymi w kierunku północ­

nym. W okolicy równika natrafił na rzekę Likonę, która także płynie z zachodu na wschód i jest prawie tej samej wielkości co Alima, ale dalej ku ujściu ma ona się podług opowiadania krajowców tak znacznie roz­

szerzać, iż przeprawa z jednego brzegu na drugi trw a pół dnia.

Wszystkie te rzeki i strumyki, które prze­

chodził Brazza, były dla niego zagadką:

gdzież one mogły uchodzić? Dopiero po po­

wrocie do Europy, gdy usłyszał o odkryciach Stanleya, rozjaśniła mu się zaw ikłanahidro- grafija zwiedzonych okolic, poznał, że A li­

ma i Likona są bezwątpienia pobocznemi rzekami Konga, a co krajowcy rozpowiadali 0 wielkości Likony, odnosi się widocznie do tegoż. Oddalenie Alimy od Ogowa i to od tego miejsca, gdzie Ogowe jest spławnem, nie przechodzi 50 mil, przedział wód w tem miejscu tworzą piaszczyste pagórki miernej wysokości, a zatem transportu towarów z j e ­ dnej rzeki na drugą nie tamuje ani wzgórzy- stość terenu, ani bujna roślinność. Od pierw- j szej chwili, w której Brazza sobie te szcze­

góły uprzytomnił, postanowił je wyzyskać 1 skierować handel średniego Konga Alimą o O * do Ogowa.

Najdalszem miejscem zachodniem, do któ­

rego posunął się Brazza, była rzeka Lebai Okua w kraju Okango. Ponieważ zbliżał się peryjod deszczowy, trzeba było pomyśleć 0 odwrocie, a nie był on mniej przykry, niż droga w tamtą stronę. Dopiero stanąwszy nad Ogowem mogła wyprawa popłynąć szybko w dół rzeki i stanęła 30 Listopada w Gabunie.

Odkrycia Brazzy rozwiały nadzieje, jak ie miało wielu, że Ogowe okaże się wielką rze- i ką sięgającą do wnętrza Afryki, ale obudzi­

ły zarazem inne, t. j., że będzie go można powiązać wygodnym gościńcem z Alimą 1 skierować towary, które z wnętrza A fryki płyną Kongiem do kolonij francuskich nad Ogowem. Poznaliśmy bowiem z opisu pod­

róży Stanleya, jakie trudności m iał ten pod­

różnik przy omijaniu wodospadów kongo- wych, które się zaczynają poniżej ujścia A li- my, ja k milami całemi trzeba było torować

j

sobie drogę przez gęste lasy dziewicze i prze­

nosić po niej flotylę i bagaże wyprawy.

Transport pomiędzy Alimą i Ogowem nie przedstawia takich trudności, Brazza więc i Francuzi mniemają, że zająwszy Ogowena własność, posiedli najprzystępniejszą drogę komunikacyjną do bogatych krajów, przez które Kongo przepływa. Dlatego też przy­

jęto w Paryżu z entuzyjazmem powracają­

c e g o Brazzę. Towarzystwo Gieograficzne zwołało na cześć jego nadzwyczajne zgro­

madzenie, które było tak liczne, że sale To­

warzystwa niemogły go pomieścić i trzeba było użyć wielkiej sali w Sorbonie. P od­

różnika udekorowano złotym medalem.

Nadzwyczajne trudy podróży nadweręży­

ły zdrowie Brazzy, zapadł wkrótce na nie- bespieczną chorobę, ale silna jego konstytu- cyja przezwyciężyła niemoc, a skoro powró­

cił do zdrowia, wybrał się natychmiast w drugą podróż nad Ogowe, teraz już z j a ­ sno wytkniętym celem, żeby z porzecza

! Ogowa dotrzeć do Konga i zbadać dokła- O O dniej rozgraniczenie obu porzeczy. Tą ra­

żą przeszedł tę samą przestrzeń w trzech I miesiącach, do której w pierwszej podróży dwu lat potrzebował i założył nad górnym Ogowem, gdzie się zaczyna spławność rzeki, pierwszą stacyją, później nazwaną France- rille. Leży ona na płaszczyźnie 420 m wy­

sokiej, w bardzo dogodnem otoczeniu. Stąd wkroczył do kraju A pfuru, którzy tą razą pozwolili spokojnie odbywać dalszą podróż;

trzym ając się prostego kierunku stanął w Lipcu 1880 r. nad rzeką Kongo. Nad Kongiem założył Brazza powyżej Stanley Poolu drugą stacyją, którą Francuzi nazwa­

li następnie Brazzaville; leży ona w kraju króla Makoko, z którym Brazza zawarł przy­

mierze i kupił od niego obszerne terytory- jum . Pomiędzy Franceville i Brazzaville jest 12 dni drogi, pięć z nich prowadzą wła­

śnie przez państwa zaprzyjaźnionego króla Makoko, więc i tą drogą będzie można tran­

sportować towary do Ogowa.

Po skończeniu tych czynności wracał Brazza nad Kongiem ku morzu. Tu nastąpi­

ło 7 Listopada, pamiętne spotkanie się jego z Stanleyem, który szedł właśnie w górę rzeki, aby także powyżej wodospadów zało­

żyć stacyją z polecenia Stowarzyszenia Mię­

dzynarodowego. Dwaj wielcy współzawo-

(9)

1 Y WSZECHŚW IAT. 265 dnicy przywitali się bardzo grzecznie, ale

rozłączenie nastąpiło bardzo szybko, każdy udał się w swoją drogę, aby jaknaspieszniej- szem wykonaniem powziętych planów ubiedz przeciwnika.

W Lutym 1883 r. wybrał się Brazza zno- wu nad Ogowe, gdzie dotądjest jeszcze czyn­

nym. Pracuje on nad tein, żeby rozciągnąć sieć stacyj nad Ogowem i aż do bagnisk Stanleya. Pomiędzy spławną częścią Ogo­

wa i Kongiem ma stanąć bita droga, po któ­

rej będzie można przenosić towary i części składanych parowców, bo tak Stanley ja k i Brazza chcą własnemi parowcami pływać po Kongu, co im się po części ju ż powiodło.

J a k energicznie Brazza przeprowadza swe plany, widać z wzmianek, które o nim od czasu do czasu przynoszą gazety; rozszerza on coraz dalej panowanie francuskie, nie- troszcząc się o głośne protesty Stanleya i Sto­

warzyszenia Międzynarodowego. To współ­

zawodnictwo nad Kongiem było też głó­

wnym powodem do zwołania konferencyi kongowej do Berlina, o której czynności, o ile ona dotyczy kwestyj gieograficznych, podamy oddzielne sprawozdanie.

O WYBUCHACH

skreślił H . K o n d r a t o w i c z .

Inż. g ó rn iczy .

(D o k o ń c z e n ie ).

Co się tyczy sposobów, po których górni­

cy obecność gazu błotnego w kopalni pozna­

ją , to ich jest bardzo dużo, ale niestety, ża­

den z nich nie jest tak pewnym, aby na nim polegać było można. Ja k dotychczas, naj­

lepszą wskazówką jest płomień lampy; zwa­

żywszy jed nak , że zapomocą płomienia mniejszych ilości gazu błotnego nad 4% roz­

poznać prawie niepodobna, a przy 6 '/2% po­

wietrze ju ż zaczyna być wybuchającein, nie­

trudno pojąć, że sposób ten jest bardzo nie­

dokładny, tembardziej, że mała ilość dwu­

tlenku węgla w powietrzu, zmiany płomienia nader niewyraźnemi czyni. To też w kopal­

niach węgla, w których gaz błotny się wy­

dziela, zawsze można się spodziewać wybu­

chu, nawet i wtedy, gdy zapomocą znanych nam środków, obecności gazu dostrzedz nie­

można.

Dla wskazania obecności gazu błotnego w powietrzu kopalni i uprzedzenia górni­

ków o zbliżaj ącem się niebespieczeństwie- zbudowano wiele różnych przyrządów, zwa­

nych i n d y k a t o r a m i ; żaden z nich j ednak nie okazał się odpowiednim do codziennego użytku, a niektóre nawet same wybuch wy­

wołać mogą. Spomiędzy tych przyrządów najbardziej na uwagę zasługują indykatory Mounicra i Ansellea.

P. M ounier proponuje, aby zapomocą iskry elektrycznej, stale przebiegającej, wywoły­

wać maleńkie miejscowe eksplozyje, gdy po­

wietrze zaczyna się zanieczyszczać gazem błotnym i tym sposobem uprzedzać o grożą- cem niebespieczeństwie. Lecz ta sama iskra, wrazie, gdy ilość gazu błotnego jest znaczną, może spowodować i wielki wybuch.

P. Anselle urządził swój indykator, opie­

rając się na własności, jak ą posiada balon gutaperkowy, który wskutek endosinozy wy­

dyma się w atmosferze gazu błotnego. Balon przytwierdza się w ten sposób, że w kierun­

ku poziomym rozszerzać się nie może, wy­

dłużając się zaś w kierunku pionowym, wpro­

wadza w ruch zapomocą stosownego przy­

rządu dzwonek elektryczny, który o niebes­

pieczeństwie ostrzega. A l nirat ten, chociaż bardzo dowcipnie pomyślany, ale do prak­

tycznego użytku służyć nie może, ponieważ temperatura w kopalniach, a przeto i rozsze­

rzalność gazów ciągle się zmienia, aparat więc działa nieregularnie.

Próbowano także użyć za indykator mi­

krofonu, który pozwala dokładnie słyszeć słaby szmer, nieodczmvany uchem, jaki za­

wrze w kopalniach węgla ma miejsce, ile ra­

zy gaz błotny się wydziela, ale i ten przy­

rząd nfe znalazł zastosowania.

Szukano nareszcie ciała, któreby pochła­

niało lub roskładało wydzielający się gaz

błotny, próbując użyć w tym celu chloru,

wydzielającego się z mieszaniny podchloro-

nu magnezu z kwasem siarczanym. Chlor

(10)

20(5 w s z e c h ś w i a t . N r 17.

działając na gaz błotny roskłada go, przy- czem tworzy się kwas solny, który miał być pochłanianym przez wapno. Lecz gdyby nawet sposób ten był możliwy do zastosowa­

nia w praktyce, to w żadnym razie odpo­

wiednim być nie może, bo sam przez się chlor działa bardzo trująco na organizm ludzki.

Nareszcie pan Coquillon zbudował przy­

rząd, zasadzający się na tem, że gaz błotny spala się powolnie przy zetknięciu z drutem paladowym, rozgrzanym do białości, zapo­

mocą bateryi elektrycznej. Tworzący się przytem dwutlenek węgla jest pochłaniany przez potaż gryzący, a o ilości gazu błotne­

go zawartego w powietrzu, można sądzić ze zmniejszenia objętości, jak ie nastąpiło po od­

bytem doświadczeniu. P rzyrząd ten jest o wiele lepszy od innych, z pomocą jeg o mo­

żna bardzo prędko i dokładnie oznaczyć ilość metanu w powietrzu danego miejsca kopalni, ale do ciągłego użytku także zasto­

sować go niełatwo.

Ostatnie doświadczenia p. Lachatelier do­

wiodły, że dru t platynowy działa w tym ra ­ zie jeszcze lepiej aniżeli paLadowy, wskutek czego p. Co(|uillon przyrząd swój zmienił, używając zamiast paladu drutu platyno­

wego.

Pozostaje jeszcze powiedzieć parę słów 0 p r z y r z ą d a c h r a t u n k o w y c h, j akie się używają, aby podać pierwszą pomoc górni­

kom, którzy się stali ofiarami wybuchu.

• Produktam i spalenia się gazu błotnego, ja k wogóle i wszystkich innych węglowo­

dorów z pokładów węgla się wydzielają­

cych ') są, ja k wiadomo, dwutlenek węgla 1 para wodna, a czasami jeszcze i tlenek wę­

gla. Po wybuchu więc, cała kopalnia za­

pełnia się gazami niepodtrzymującemi oddy­

chania i dlatego, aby się można było tam opuścić, potrzebne są takie przyrządy, przy pomocy których człowiek, przynajmniej przez pewien czas, mógłby w atmosferze

|

') O prócz g a zu b ło tn e g o , c z a s a m i z p o k ła d ó w w ę ­ g la w yd zielają, się j e s z c z e n ie w ie lk ie i lo ś c i etan u i e ty le n u , a c z a sa m i sia r k o w o d o r u . T e n o sta tn i j e s t bard zo n ie b e sp ie c z n y , p o n ie w a ż o b e c n o ś ć je g o z n a ­ czn ie o b n iża te m p e r a tu r ę , p r z y k tó r e j z a p a le n ie się gazów n astępuje.

tych gazów, bez szkody dla swojego zdro­

wia, pozostawać. Przyrządy te są tem nie­

zbędniejsze, że przy wybuchach, jakie się w kopalniach zdarzają, większa część ludzi ginie nie od ognia, lecz od uduszenia; wielu więc z nich możnaby jeszcze ocalić, byleby im dać wczesną pomoc. Oprócz tego, przy­

rządy te potrzebne są jeszcze i do innego użytku. Widzieliśmy wyżej, że po wybu­

chu, zwykle wszystkie drzwi i przegródki, służące do nadania właściwego kierunku * o

| strumieniowi świeżego powietrza, przypły­

wającego do kopalni, są powywracane, a nie­

kiedy i całe chodniki pozawalane, niemożna więc wznowić prawidłowej wentylacyi do czasu, póki pewne reparacyje nie będą wy­

konane. Wykonać zaś te roboty możnanie- inaczej, ja k tylko przy pomocy wyżej wspo­

mnianych przyrządów.

Najprostszym z takich przyrządów jest ru rk a gutaperkowa z dwiema klapami, z któ­

rych jedna otwiera się w stronę ust, przy wciąganiu świeżego powietrza, a druga słu- ży do ujścia powietrza wydychanego i otwie­

ra się nazewnątrz. Jeden koniec rurki po- I zostawia się w miejscu gdzie jest czypte po­

wietrze, a drugi przytwierdza się do ust.

| Ten ostatni powinien być urządzony w taki sposób, aby szczelnie przylegał do twarzy [ i całkowicie zakryw ał usta. Czasami znowu

| rurce dają takie zakończenie, któreby można [ było wstawić między wargi i dziąsła. R urka przymocowuje się do twarzy zapomocą pas­

ka, a osoba posługująca się nią ściska sobie

j nos szczypczykami, aby tylko wyłącznie

| ustami oddychać. Z rurką, mającą dwa cen­

tymetry średnicy, można bez najmniejszego niebespieczeństwa pozostawać pośród gazów duszących na odległości od 20 do 25 me­

trów od tego miejsca, gdzie jest czyste po­

wietrze; jeżeli zaś średnica rurki ma od 4 do 5 centymetrów, to można się oddalić na 200 metrów. Czasami zdarza się, że atmosfera kopalni jest przesycona gorącym pyłem, lub też gryzącym dymem; w takim razie rurka przystosowywa się do maski, pokrywającej całą twarz, pod którą szczelnie upycha się wata, nieprzepuszczająca ani kurzu ani dy­

mu. Nareszcie, jeżeli odległość, na którą po­

trzeba się udać jest znaczną, wtedy świeże

| powietrze wtłacza się do rurki, zapomocą

I pompy. W tym jednak razie, dla uniknie-

(11)

Iśfr 17. w s z e c h ś w i a t . 2(57 nia szkodliwych następstw, jakie za sobą po- [

ciąga oddychanie zgęszczonem powietrzem, J do rurki dołącza się regulator, który się j

umieszcza na plecach i zapomocą którego, osoba posługująca się rurką, wciąga w sie­

bie powietrze zawsze pod ciśnieniem jednej atmosfery, bez względu na to, jakiekolwiek ciśnienie powietrza będzie w regulatorze.

P. Schwann profesor uniwersytetu w Liege, urządził wprawdzie dosyć złożony, ale bar­

dzo pożyteczny aparat, zapomocą którego można przez parę godzin pozostawrać w atmo­

sferze gazów duszących. P rzyrząd jego opiera się na tem, że w procesie oddychania przyjmuje udział tylko tlen, druga zaś część składowa powietrza, a mianowicie azot, słu­

ży jedynie do zobojętnienia działania tlenu.

Wiadomo, że powietrze oprócz niewielkich j

ilości dwutlenku węgla i pary wodnej, na które w tej chwili nie będziemy zwracali | uwagi, składa się z 20 części tlenu i 80 czę- I ści azotu. W czasie procesu oddychania, tlen powietrza przechodzi w znacznej części j w dwutlenek węgla, azot zaś pozostaje bez j zmiany, tak, że powietrze wydychane tem się tylko różni od wdychanego, że zamiast tlenu zawiera dwutlenek węgla. Jeżeli wiec powietrze wydychane przepuścić przez ta­

kie ciało, któreby pochłaniało dwutlenek wę­

gla, a następnie dodać do niego odpowiednią ilość tlenu, to ono znowu się zrobi zdatnem do oddychania. Takie właśnie oczyszczenie powietrza wydychanego, p. Schwann urzą­

dza w swoim aparacie. A parat ten składa się z płaskiego rezerwoaru, który się nosi na piersiach i który zawiera tylko taką ilość powietrza, jak a jest potrzebną do jednego oddechu. Osoba używająca aparatu wdycha to powietrze zapomocą wyżej opisanej ru r­

ki, z klapą otwierającą się w stronę ust. P o ­ wietrze wydychane idzie do drugiej rurki z klapą otwierającą się w stronę przeciwną, która je prowadzi do rezerwoaru umie­

szczonego na plecach i zawierającego wapno gaszone. Z tym rezerwoarem łączą się dwa inne, napełnione tlenem zgęszczonym do 4 atmosfer. W ydychane powietrze przecho­

dząc przez wapno oczyszcza się od dwutlen­

ku węgla, a gdy stamtąd wychodzi mięsza się z odpowiednią ilością tlenu, który zapo­

mocą stosownie urządzonego regulatora, wy­

dziela się ciągle i jednostajnie. Tym sposo­

bem wydychane powietrze odżywia się i zno­

wu staje się zdatne do oddychania. Oczy­

szczenie zaś takie wydychanego powietrza powtarza się dotąd, póki wapno całkowicie się nie nasyci dwutlenkiem węgla, a rezer-

j woary z tlenu zupełnie się nic wypróżnią. P o ­ nieważ człowiek dorosły zużywa na godzinę nie więcej nad 23 litry tlenu, więc stosunko­

wo niewielka objętość tego gazu pozwala

j mu, zapomocą aparatu Schwanna, pozosta­

wać od 2 do 2 i pół godzin w atmosferze ga­

zów" duszących.

P. Demanet, znakomity inżynier belgijski, w swojem dziele Traite d ’exploitation des

| mines de houille, powiada, że chcąc wypró­

bować aparat Schwanna, sam kilka razy i po kilka godzin nim oddychał, nieczując przy­

tem najmniejszej niedogodności.

Mówiąc o wybuchach • w kopalniach wrę- gla, należy jeszcze wspomnieć i o staraniach przedsięwziętych w ostatnich czasach przez rządy, wcelu wynalezienia środków przeciw wybuchom.

We Francyi p. Paw eł Bert jeszcze jako de­

putowany z Yonnety w 1877 r., przedstawił parlamentowi projekt utworzenia oddzielnej komisyi, celem której byłoby dokładne zba­

danie kwestyi wybuchów w kopalniach wę­

gla i wyszukanie stosownych środków dla ich uniknienia. Izba deputowanych projekt p. Berta przyjęła i wyasygnowała na ten cel 50 000 franków, senat uchwałę izby zatwier­

dził i tym sposobem powstała we Francyi komisyja, która otrzymała nazwę „Commis- sion d’etude des moyens propres a prevenir les explosions dugrisou.“ Komisyj a ta zebra­

ła się poraź pierwszy, 24 Stycznia 1878 roku i wybrała na prezesa znanego powszechnie ze swoich prac uczonych p. Daubree, inspe­

ktora głównego kopalń i członka akademii nauk; na członków zaś powołano najwię­

ksze znakomitości świata uczonego we F ran ­ cyi.

Niewchodząc w szczegółowe opisanie prac komisyi, ogłoszone w różnych czasach w An- nales des mines, Comptes rendus i innych pismach, z których ważniejsze podaliśmy wyż^j w streszczeniu, wspomnimy tylko, żc za przykładem Francyi poszły i inne pań­

stwa i takie same komisyj e utworzone zosta­

ły w Anglii, Belgii a także w Prusach i Sa­

ksonii.

(12)

2G8 W SZECHŚW IAT. N r 17.

Może być, że wspólne prace tylu znako­

mitych uczonych doprowadzą, do pomyślnych rezultatów, nienależy jed n ak zbyt wielkich rzeczy oczekiwać. Uczeni przyjmujący udział w tych pracach, mogą ulepszyć środki wen- tylacyi, udoskonalić lampy bespieczeństwa, wynaleść środki prowadzące do zmniejsze­

nia ilości kurzu w kopalniach, nareszcie udoskonalić przyrządy ratunkowe; wszystkie te ulepszenia mogą bez kwestyi liczbę wy­

padków zmniejszyć, rozmiary ich do pewne­

go stopnia ograniczyć, nakoniec ich następ­

stwa łagodniej szemi uczynić, ale nigdy nie potrafią całkowicie wybuchów usunąć. Dopó­

ki węgiel dobywać będą, dotąd i wybuchy zdarzać się mogą i w pewnych razach nic nie zdoła ani ich uprzedzić, ani też ludzi od następstw, jakie one powodują, uchronić.

Towarzystwo Ogrodnicze.

P o s i e d z e n i e d z i e s i ą t e K o m i s y i S t a ł e j T e ­ o r y i O g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h o d b y ło się d n ia 15 K w ie tn ia 1885 r. o g o d z in ie 8-ej w ie c z o r e m , w lo k a lu Tow . Ogr. p o d p r z e w o d n ic tw e m D -ra W . S z o k a lsk ie g o . Po o d c z y ta n iu p r o to k u łu p o ­ p r z e d n ie g o p o sie d z e n ia , P r z e w o d n ic z ą c y m ó w ił w d a l­

sz y m c ią g u o in s ty n k c ie , z b ija ją c r o s p o w sz e c h n io n e w N ie m c z e c h z d a n ie , ja k o b y in s t y n k t p o le g a ł n a w r o ­ d zon ej, p r z e k a z y w a n e j d z ie d z ic z n ie p a m ię c i. N a s t ę ­ p n ie D r F . K a m ie ń sk i m ó w ił o s ta n o w is k u , j a k ie p o ­ w in n y za jm o w a ć W id ła k i (L y c o p o d ia c e a e ) w r a cy jo - n a ln e j, o p a rtej n a is t o t n e m p o k r e w ie ń stw ie s y s t e m a ­ t y c e r o ś lin . O p ie r a ją c się n a zd a n iu , ż e o r g a n y w e- g ie ta c y jn e n ie p r z e d s ta w ia ją z n a c z e n ia d la s y s t e m a ­ t y k i i że z n a c z e n ie ta k ie p o sia d a ją j e d y n ie o r g a n y ro z r o d c z e , D r F . K a m ie ń s k i o p is y w a ł t e o sta tn ie w sp osób p o r ó w n a w c z y u w id ła k ó w i u g łó w n y c h t y ­ p ów r o ś lin n y c h . W k o ń c u , n a z a s a d z ie p r z e p r o w a ­ d z o n y c h p o ró w n a li D r F . K . p r z y s z e d ł d o w n io sk u , ż e W id ła k i ( L y c o p o d ia c e a e ) n a le ż y o d d z ie lić o d g r u ­ p y S e la g in e ll i z a lic z y ć d o g r u p y O p h io g lo sse a e . N a ­ s tę p n ie p r z e w o d n ic z ą c y D r S. m ó w ił o p o g lą d a c h , ja k ie w d z isie jsz e j fiz y jo lo g ii i s t n i e j ą o ż y c i u iś m ie r e i .

S P R A W O Z D A N I E .

A . de B a r y . V e r g le ic lie n d e M o r p h o lo g ie u n d B i o ­ lo g ie d er P ilz e , M y c e to z o e n u n d B a c te r ie n . L ip s k , 1884. 8-vo, str. VI I I i 558, o r a z 198 d r z e w o r y tó w .

B lis k o p r z e d d w u d z ie s tu la t y , b o w 1866 w y d a ł t e n sa m a u to r d z ie ło p o d o b n e t y tu łe m do n in iejszej p r a c y . B y ło ono je s z c z e z d r u g ie g o w z g lę d u p o d o ­ b n e , b o s ta w ia ło w s z ę d z ie j a sn o p o ru szo n e k w e sty je , z a z n a c z a ło co j e sz c z e i w ja k im k ieru n k u p o zo sta je d o z r o b ie n ia . A le te ż n ie le d w o i n a tem k o n ie c po- p o d o b ie ń stw a . N o w e w y d a n ie u ro sło n ie le d w o w d w ó j­

n a só b , u ję to b a k te r y je i c a łą fiz y jo lo g ic z n ą stro n ę b a d a n e g o św ia ta , k tó r a p o p r z e d n io z a le d w ie że sp o ty ­ k a ła się w k r ó tk ic h w z m ia n k a c h . Co w ię c e j, w y d a ­ n ie z e s z łe z dw u p o w o d ó w b y ło n ie sp r a w n e w u ż y ­ c iu , r a z , ż e p o z b a w io n e w sz e lk ie g o in d e k su , a p o w tó - r e , co g o rsza , tr a k to w a ło k a ż d e n a r z ę d z ie p o r ó w n a w ­ c z o zo so b n a , ta k , że k to ś n ie p a n u ją c y n a d p r z e d ­ m io te m , o k ażd ej p o je d 3 'ńczej g r u p ie g r z y b ó w n ie m ó g ł n a b r a ć n a le ż y te g o w y o b r a ż e n ia . D z iś to w s z y s t­

k o z m ie n io n e .

C a ło ść o b ejm u je t r z y c z ę śc i. P ie r w sz a , G rzyb y, za j­

m u je p r z e w a ż n ą c z ę ś ć k sią ż k i b o d o 3 5 5 s tr o n ic y , d a lej id ą Ś lu z ó w c e n a 135 k a r ta c h , a t r z e c ią c z ę ś ć za­

m y k a ją B a k te r y je o d 490 d o k o ń ca d z ie ła . W G rzy­

b a c h z a ś z n a jd u je m y p o d d zia ły : o g ó ln e k sz ta łto - w n ic tw o , h isto r y ja rozw oju g r z y b ó w i o ic h z ja w isk a c h ż y c ia . T e n d r u g i w ła ś n ie d z ia ł je s t, z w ła sz c z a d la p o c z ą tk u ją c y c h , n a jp o ż ą d a ń sz y , b o im d a je w y o b r a ­ ż e n ie o r o z m a ito ś c i p o sta c i, n a r z ę d z i i ro zw o ju ró ż­

n y c h g r z y b ó w .

C a ło ść , ja k z w y k le p r a c e p. d e B a r e g o o d zn a cza się j a s n o ś c ią w y k ła d u , z w ię z ło ś c ią w y r a ż e n ia , ś c is ło ­ ś c ią n a u k o w ą , a p r z e c ie ż n ie ch o r u je n a h y p e r k r y ty - c y z m , n ie w y c h o d z ą c y poza c ia sn e g r a n ic e fa k tó w . D r z e w o r y ty są d o b re, c h o c ia ż , m o jem z d a n iem , z b y t o s z c z ę d n ie p o d a n e. J e s tto je d n o z n a jz n a k o m its z y c h d z ie ł b o ta n ic z n y c h b ie ż ą c e g o w iek u .

D r J. R.

KRONfKA NAUKOWA.

(Fizyka)

— T e r m o m i k r o f o n O c h o r o w i c z a . W ża-

d n e m z p ism , k tó r e n as d o sz ły , n ie z n a le ź liś m y d o ­

k ła d n e g o op isu m ik r o fo n u O ch o ro w icza , k tó r y n a w y ­

sta w ie e le k tr y c z n e j w P a r y ż u w M arcu r. b. z je d n a ł

so b ie z u p e łn e p o w o d z e n ie . Z a n im w ię c b ę d z ie m y

w m o ż n o śc i c z y te ln ik o m n a sz y m o p r z y r z ą d z ie ty m

p o d a ć w ia d o m o ś ć d o k ła d n ie jsz ą , p o p r z e sta je m y n a

p r z e k ła d z ie tr e ś c iw e j n o ty , p o d a n ej p rzez R e v u e

sc ie n tifią u e za p is m e m F r a n k lin : „W rok u 1883 D r

O ch o ro w icz w y n a la z ł sy s te m m ik r o fo n ic z n y , k tó r y

o d d a w a ł d ź w ię k i m u z y c z n e , d a ją c e się s ły s z e ć w o d ­

le g ło ś c i t r z e c h d o c z te r e c h m e tr ó w od o d b ie r a c z a .

P r z y r z ą d te n u d o sk o n a lo n y p r z e z w y n a la sc ę , sta ł się

te r m o m ik r o fo n e m , o k tó r y m p o d a je m y tu n ie ja k ie

s z c z e g ó ły . O d b iera cz m a p o sta ć i w y m ia r y o d b ie r a ­

c z a A d era , a le o p a tr z o n y j e s t w d w ie p ły tk i d rg a ją ­

c e , u m ie sz c z o n e z je d n e j i d ru g iej s tr o n y e le k tr o m a ­

(13)

N r 1 7 .

w s z e c h ś w i a t

. 2 6 9

g n e só w o b r z e g a c h w o ln y c h . P r z e s y ła c z sta n o w i n a g r o m a d z e n ie p ro sz k u m e ta lic z n e g o , za jm u ją c e g o o b w ó d z a m k n ię ty ,— p o le m a g n e ty c z n e te g o o b w od u u le g a z m ia n ie p o d w p ły w e m d rg a ją cej p r z e p o n y , a w s k u te k te g o o d d z ia ły w a n a zm ia n ę n a tę ż e n ia p r ą ­ du. A b y c z u ło ść m ik r o fo n ic z n a b y ła ja k n a jw ię k sz ą , p y ł m e ta lic z n y w in ie n b y ć o g r z a n y p r z e z p rąd ; stą d n a zw a te rm o m ik ro fo n . łJ ie m a tu c e w k i in d u k c y jn e j, a n a o d b ie r a c z d z ia ła w p r o st p rą d w y s y ła n y ; to , zd a­

j e się, c h r o n i n ie ty lk o od u tr a ty zw ią za n ej z p r z e sy -

a t a o d ry w a k o rę, lu b p rz y n a jm n ie j tw o r z y w niej p o d łu ż n e sz c z e lin y . J e ż e li tk a n k i p od k o rą le ż ą c e , d ob rze p r z e p r o w a d z a ją c e e le k tr y c z n o ść , są ze w s z y st­

k ic h str o n p n ia j e d n o s ta jn ie r o zw in ięte, to e le k t r y ­ cz n o ść p io ru n a o b n a ża p ie ń z k o ry ze w s z y stk ic h stron ; w p r z e c iw n y m ra z ie ob n a żen ie j e s t t y lk o c z ą ­ stk o w e i zg o d n e ze sz r u b o w a te m i sk rę ta m i, ja k ie na p n ia ch c z ę sto z a u w a ż y ć m ożn a. Z w yk azu s t a t y s t y ­ cz n e g o , p r z e z a u to r a p o d a n eg o , p o k a zu je się, że to p o ­ le , sp o m ię d z y n a sz y c h d rzew , są n a jle p szem i prze-

T e r m o m ik r o fo n O ch orow icza.

ła n ie m p rą d u n a z n a c z n ą o d le g ło ś ć , a le n a d to c h r o ­ n i od in d u k c y i p o w o d o w a n e j p r z e z d r u ty sąsied n ie.*1

S. K .

— N a p o sie d z e n iu s z lą sk ie g o T o w a r z y stw a K u ltu ­ r y , p rzed d w o m a la t y D r Z a k o w itz p r z e d s ta w ił k ilk a c ie k a w y c h fa k tó w , d o ty c z ą c y c h u d e r z e n i a p i o r u ­ n u w d r z e w a . O b serw ow an e fa k ty p o tw ie r d z a ją w y r a ź n ie te o r y ją p rof. C oh n a, w e d łu g k tó rej n a jle p s z e ­ m i p r z e w o d n ik a m i e le k tr y c z n o śc i w d r z e w ie są tk a n k i o b fitu ją c e w w o d ę , le ż ą c e p o m ię d z y k o rą a d rzew e m . E le k tr y c z n o ś ć p r z e b ie g a ją c p rzez t e tk a n k i, ro z g r z e ­ w a s iln ie w n ic h z a w a r tą w o d ę i z a m ie n ia j ą w p a rę,

w o d n ik a m i e le k tr y c z n o ś c i, a w ię c p o ż y te c z n e m j e s t sa d z ić j e w b lisk o ś c i b u d y n k ó w , d la o c h r o n y ic h od

u d e r z e ń p ioru n a. W. i ł .

— F o t o g r a f i j a b ł y s k a w i c y . F o to g r a f R o ­

b e r t H iin se l z R e ic h e n b e r g a w C zec h a c h , z d ją ł k ilk a

fo to g r a fic z n y c h r y su n k ó w z b ły sk a w ic (w n o c y 6-go

L ip c a 1883 r.). P ie r w sz y to raz d o p iero z o s ta ły o d -

fo to g ra fo w a n e b ły sk a w ic e , a o tr z y m a n e o b ra zy b y ł y

b a rd zo d o k ła d n e . P o d o b iz n ę je d n e j ta k ie j f o to g r a ­

fii p r z e d sta w ia d o d a n y ry su n ek . K ażd a z d w u o d -

fo to g r a fo w a n y c h b ły sk a w ic d z ie li się na g a łę z ie , k tó ­

re, a lb o łą c z ą się ze so b ą , a lb o id ą o d d z ie ln ie . N ie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przy rozpatrywaniu warunków j życia, do jakich przystosowywać się mogą drożdże, wypada nam wspomnieć o jednym jeszcze bardzo charakterystycznym objawie

ron podróż swą kierować coraz bardziej na południe. Okolice, które przechodził, były nie bez kultury, widział on tam np. hamernie i zakłady do wywarzania soli.

stkie własności m ateryi, z której się składa, zaczną się zmieniać, jedne prędzej drugie po­.. woi niej; straci niepowrotnie swe własności optyczne, zmieni formę

Szczelkow znalazł, że ten stosunek znacznie się zm niejsza u zw ierzęcia, którego członki są w praw ione w skurcz tężcow y;O udem anns i R auw enhoff zauw ażyli,

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie