JV?. 35. Warszawa, d. 28 Sierpnia 1887 r. T om V I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A .“
W W a rs za w ie : ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : ro c zn ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5
P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W szech św ia ta i w e w s zy s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zagranicy.
K om itet R edakcyjny sta n o w ią: P. P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an U niw ., m ag. K . D eike, m ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ietn ie w sk i, l . N atan so n ,
D r J . S ie m ira d zk i i m ag. A. Ś ló sarsk i.
„W sze ch św iat" p rz y jm u je o głoszenia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą, n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szp alcie albo jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z kop. 7'/2,
za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. C, za dalsze kop. 5.
A d r e s ZESed-ałscyi: IKIra, Iro-w-sł^Ie-IE^r z e d. m ie ś c ie , U STr ©©.
G n i a z d o Re mi z a .
546 W SZECH ŚW IA T. N r 35.
iACMIIiH
19 S ierp nia r. b.
Z depesz zamieszczonych w zeszłotygo- dniowym numerze naszego pisma wiadomo czytelnikom, że w W ilnie i okolicach tego miasta silnie zachmurzone niebo nie dozwo
liło zgoła dostrzedz tarczy słonecznej i unie
możliwiło zupełnie wszelką, obserwacyję.
Toż samo miało miejsce w W łocławku, w Mławie i w ogólności w całój zachodniej części pasa zaćmieniem zajętego. Ze stron dopiero dalszych, z Rosyi wschodniej i z Sy- beryi, wiadomości nadchodzą pomyślniejsze, w niektórych przynajmniej punktach moż
na tam było obserwować zaćmienie całko
wite i widziano koronę — najważniejszy przedmiot zaciekawienia powszechnego i cel głów ny badań naukowych. Gdy pod uwa
gę weźmiemy całą ziemię, zaćmienie słońca nie jest zjawiskiem rządkiem, a przy obec- nem ułatwieniu środków komunikacyjnych astronomowie będą mogli pobiedz w strony, dla których będzie miało miejsce następne zaćmienie, dla ogółu jednak naszego niepo
wodzenie 19 Sierpnia stanowi stratę ju ż niepowetowaną.
Jako przedstawiciele naszego pisma pp.
K. Deike, S. Dickstein i sprawozdawca ni
niejszego, wraz z dr Dobrskim, korzystając z gościnności dawnego swego kolegi, p. H.
Rumbowicza, magistra Szkoły Głównej, udali się do Werek, w odległości mili od W ilna położonych. Przybył tam też współ
pracownik „Pamiętnika Fizyjograficznego”
w dziale meteorologii, p. A. Pietkiewicz.
Jakkolw iek okolica gęsto jest zalesiona, sta
nowisko na wzgórzu odsłaniało dobrze w i
dnokrąg wschodni. Wschodząca tarcza sło neczna tuż przy poziomie przesunęła się przez przerwę między chmurami, natych
miast jednak skryła się poza gęstą powłoką obłoków, skąd znów na chwilę, w postaci wąskiego jeszcze sierpa, wyjrzała w 15 m i
nut po całkowitości. Niebo zaczęło się w y
raźnie ściemniać na 20 minut przed chwilą zaćmienia całkowitego; wraz z zupełnem za
kryciem tarczy słonecznej przez księżyc cie
mność zaległa dosyć nagle, gęste wszakże za
chmurzenie nie dozwoliło chwili tej ująć tak stanowczo, by na chronometrze czas trwa
nia całkowitości dokładnie oznaczyć można było. Ciemność, acz niezupełna, była tak przynajmniej znaczna, że na zegarku dosyć blisko oczu trzymanym godziny wyczytać nie można było, a palące się w mieście ognie żywo zajaśniały. Podczas zaćmienia całko
witego od czarnego tła pozostałej części nieba uderzająco odbijało się szczególne, czerwonożółte oświetlenie chmur w półn.
i zach. części horyzontu. P. L. Wojno, który podczas zaćmienia znajdował się w Ciecho
cinku, w nadesłanej nam wiadomości poró
wnywa ciemność w czasie całkowitości do nocy przy pełni księżyca i pochmurnem nie
bie. Obserwatorowie z miejsc, gdzie za
ćmienie było tylko częściowe, piszą także o ściemnieniu widnokręgu, nic można wszak
że tego ubytu blasku dziennego porówny
wać z ciemnością podczas zaćmienia całko
witego; p. Emanuel Ehrlich donosi nam z K ijowa, że puszczone tam w chwili naj
większego zaciemnienia dwie rakiety bardzo mało były widzialne i zaznaczyły się g łó wnie swoim dymem. Ciemność w chwili całkowitości wystarcza, by na niebie jaśniej
sze przynajmniej zabłysły gwiazdy, — za
chmurzenie jednak całego nieba nie dozwo
liło ich widzieć; jedynie tylko dr Kondrato
wicz zawiadamia nas, że widział w W il
nie jednę gwiazdę w pobliżu zenitu.
Zdaje się też, że w W ilnie niebo nieco było przyjaźniejsze, aniżeli w Werkach, chw ilę bowiem nastąpienia całkowitości zdo
łano tam zupełnie wyraźnie uchwycić. Ko- misyja wydelegowana przez towarzystwo fizyczno-chemiczne w Petersburgu zajęła stanowisko na wzgórzu w pobliżu dworca drogi żelaznój; skład jej znają czytelnicy z depeszy pp. Natansonów, zamieszczonej w zeszłym numerze Wszechświata. Nadmie
nić nam tu wypada, że właściwym delega
tem towarzystwa był tylko p. Merczyng; in
ni członkowie przybyli z własnemi przy
rządami i bez żadnój pomocy towarzystwa, lubo zaproszenie przez to towarzystwo do udziału w pracy dało im podnietę do w y
prawy. Jakkolwiek praca ta powodzeniem uwieńczoną nie została, staranne przygoto
wania zapowiadały w razie pogody rezultat
N r 35. WSZECHŚWIAT. 547 pomyślny; z tego względu uprosiliśmy człon
ków ekspedycyi, by zechcieli podać opis swych przygotowań i robót zamierzonych.
Badania uboczne — meteorologiczne i bi- jologiczne —z powodu zachmurzenia i wcze
snej godziny, rezultatów żadnych prawie nie wydały. Zresztą, jak to przewidywa
liśmy w Nr 32 naszego pisma, wpływ za
ćmienia mógł się ujawnić jedynie w obniże
niu termometru; na barometr, a tembardziej na psychrometr w pływ zaćmienia trudno wogóle przypuszać. — Otrzymaliśmy kilka listów, tyczących się obserwacyj b io lo g icz
nych; dla szczupłych rozmiarów naszego pi
sma trudno nam wszystkie je zamieszczać.
Rezultat tych obserwacyj jest w ogólności ujemny, w pływ zaćmienia na istoty żywe okazał się bardzo słaby; o ile zresztą otrzy
many materyjał przedstawi wyniki pozyty
wne, postaramy się je streścić.
Ze stron dalszych najważniejszą wiado
mość znajdujemy dotąd z Perowska. Niebo było tam wprawdzie także pochmurne, w przerwach wszakże można było słońce obserwować, a w szczególności koronę w i
dziano wyraźnie. „Pęki promieni, pisze korespondent jednaj z gazet rosyjskich, (jak się zdaje, profesor Glazenap), szcze
gólniej wybitne, wybiegały z górnego pra
wego i dolnego lewego brzegu słońca. P ier
wszy z tych pęków miał za podstawę św ie
tną grupę protuberancyj, których ubarwie
nie było różowe z wyraźnem wzmożeniem ku górnemu brzegowi słońca. D w u obser
watorów dostrzegło w tój grupie protube- rancyję białą, a przynajmniej różowy jej odcień był do tyła słaby, że obok silnie ró
żowych wydawała się białą. Sześć rysun
ków korony, zdjętych ręcznie przez różnych obserwatorów, w głównych rysach między sobą się schodzą. Fotografija też swoje ro
biła, dla niekorzystnych jednak warunków otrzymano tylko dwa zdjęcia fotograficzne.
Przelotnie udało się obserwować i widmo korony. Poszukiwań W ulkana trzeba się było wyrzec”.
W Klinie prof. Mendelejew wzniósł się balonem na dwie minuty przed nastąpie
niem pełnego zaćmienia i wzbił do wyso- j kości 3 500 metrów; według wiadomości te
legraficznych widział on koronę, jakoteż przebiegający po obłokach cień księżyca.—
W Twerze, gdzie również silne zalegały chmury, puszczono też balon na siedem m i
nut przed całkowitością; dla słabej jednak siły wzlotu nie zdołał on warstwy chmur przebić i opuścił się na ziemię. W Wiatce, gdzie się znajdowała ekspedycyja włoska, oraz profesorów uniwersytetu kazańskiego, niepogoda zupełna. W stronach odległych, w Nerczyńsku, Błagowieszczeńsku, pano
wała pogoda, a gwiazdy w czasie zaćmienia zajaśniały na niebie. W Krasnojarsku, po
mimo lekkich chmurek, koronę również od- rysowano i odfotografowano, badania spek
tralne dały niejakie rezultaty.
O ile otrzymamy sprawozdania pewniej
sze i bardziej szczegółowe, nie omieszkamy podzielić się niemi z naszymi czytelnikam i.' W ostatniej chwili otrzymujemy od nie- podpisanej prenumeratorki z Kupryjani- szek, że w fermie tej, położonej o 4 wior
sty od W ilna, w płd.-zach. jego stronie, wskutek przedarcia chmury w chwili całko
witości, widziano koronę: „Tarczę słonecz
ną otaczała jasna, srebrzysta korona, z pro
mieniami nierównój długości; przy użyciu zaś lornetki dały się dostrzedz, głównie u spodu słońca, czerwone wybuchy, poja
wiające się i znikające co chwila, — miały one kształt języczków lub nieco zakręco
nych rożków”.
S. K.
EKSPEDYCYJA WILEŃSKA
1. Fotografija.
Głównym celem naszym było odfotogra- fowanie korony słonecznej. Zadanie to nie jest bynajmniej prostem ani łatwem, i po
zwolimy sobie wyrazić zdanie, że aparaty zwykłe fotograficzne, wykierowane ku słoń
cu w dniu 19 Sierpnia na wielu punktach naszego kraju, nie byłyby, w razie pomyśl
nej nawet pogody, dostarczyły rezultatów, mających wartość naukową. Fotografije bowiem t. zw. momentalne, czyli wystawia
ne na działanie światła korony przez dro
bną część sekundy, nie dają dostatecznego obrazu korony; dla dłuższego zaś wystawia
nia płyt należy nadać instrumentowi ruch
1 paralaktyczny, t. j. obracać cały przyrząd
548 w s z e c h ś w i a t . N r 35.
fotograficzny około osi świata z prędkością, pozornego ruchu dziennego gwiazd; tylko wtedy obraz nie będzie się przesuwał po kliszy w miarę trwania ekspozycyi; w prze
ciwnym razie otrzymalibyśmy oczywiście obrazy zamazane, lub. jak mówią fotografo
wie, „poruszone” i to w najgorszym stopniu.
Chcącjakąbądź sprawę naukową \ osunąć naprzód choćby o krok najdrobniejszy, w y
pada wiedzieć, czego inni w niój dokonali i jakie nagromadzili doświadczenia. Posłu
chajmy np. co o rezultatach swych obser
wacyj piszą uczeni, znani z wielu prac astro
fizycznych i fizycznych: prof. A. Schuster z Manchesteru, kapitan Darwin i kapitan Abney, którzy w ekspedycyi angielskiej do Grenady z r. 1886 reprezentowali fotogra- fiją niebieską.
Kapitan Darwin wystaw iał jedne płyty swoje przez czas od pięciu do dziesięciu se
kund, inne momentalnie. Klisze pięcio i t. d.
sekundowe dały wartościowe obrazy koro
ny, chociaż można odkryć w niektórych k li
szach ślady drgania całego przyrządu. F o - tografije momentalne okazały się zupełnie próżnemi (complete blanks), jakgdyby nie były wcale wystawianemi. Chmury bespo
średnio nie zasłaniały korony, ale w pow ie
trzu było bardzo wiele wilgoci, słońce było w tój chwili nisko nad poziomem; obserwa- cyje robiono nad brzegiem morza.
Profesor Schuster i kapitan Abney zaś piszą, że z pomiędzy ich płyt udały się ty l
ko te, które wystawiane były od 5 do 20 se
kund. Całkowitość trwała na miejscu ob
serwacyj przez 3 */2 minuty, przez część jój, wynoszącą dwie minuty, słońce było zupeł
nie niezachmurzone; powietrze jednak było nieco mgliste.
Biorąc pod uwagę siłę naszego objekty- wn i czułość naszych klisz, postanowiliśmy eksponować część płyt przez 5, inną przez 15, wreszcie jedną płytę przez 30 sekund.
Prócz tego, dla pochwycenia wyskoków, zamierzaliśmy zdjąć kilka płyt momentalnie.
Ustawienie paralaktyczne naszego przy
rządu fotograficznego nie różniło się niczem od zw ykłego typu, przyjętego w budowie teleskopów; oś godzinną poruszał jeden z obserwatorów (patrząc w równoległą do osi kamery lunetę) przy pomocy delikatnój śruby mikrometrycznój, opierającej się koń
cem o stalą podstawę; muterkę śruby można było dowolnie łączyć w jedną całość z osią godzinną, lub ją od niój rozłączać. Proste to urządzenie, które dobrze zastępowało działanie mechanizmu zegarowego, naślado- o n j
waliśmy z jednego z mniejszych refrakto- rów obserwatoryjum Płońskiego. N ie j e den ten szczegół zawdzięczamy szanowne
mu właścicielowi tego obserwatoryjum; za
wsze równie chętnie i równie wyrozumiale spieszył nam dr Jędrzejewicz z radą i po
mocą, o kilkanaście przed zaćmieniem tygo
dni zarówno jak na miejscu obserwacyj, aż do chwili, w którój, gotowi i wyćwiczeni, wyczekiwaliśmy z upragnieniem krótkiego choć ukazania się słońca.
Posługiwaliśm y się dwojakiego rodzaju kliszami: zwyklem i kliszami żelatynowemi Monckhovena, oraz- kliszami żelatynowemi azalinowanemi, preparowanemi przez zna
nego astrofizyka i fotografa profesora Yogla z Berlina. Profesor Yogel był tyle uprzej
my, że przywiózł nam i wręczył osobiście płyty swe i rostwór azaliny ').
Objektyw 6 calowy, o długości ognisko- wój 31 cali, który daje obraz słońca mają- j cy 8 mm średnicy, wypożyczył nam na prze
ciąg kilku dni z wielką uprzejmością p. K a
roli; poczytujemy sobie za obowiązek zło
żyć w tem miejscu szczere podziękowanie p. Karolemu, zarówno za tę, jak za wiele innych usług, które nam w tój sprawie wy
świadczył. W iele prób przedwstępnych, preparowanie i wywoływanie klisz właści
wych, wykonaliśmy w pracowni zakładu
j
pp. Karolego i Pusclia.
O rezultatach czytelnicy zostali już po
wiadomieni. K orony ani protuberancyj j słońca niepodobna było zdjąć wcale; odfo-
! tografo waliśmy tylko, w dwu krótkich chwi
lach, podczas których chmury częściowo były rostwarte, dwie fazy zaćmienia czę
ściowego. Na obu słońce jest bardzo zna
cznie już przez księżyc przysłonięte.
') P ro fe s o r V ogel p rzejeżd ża! p rz e z W arszaw ę w d ro d z e do P e rm u , w celu z łą c z e n ia się tam ż e z b e l
g ijs k ą e k s p e d y c y ją sło n eczn ą; w c h w ili o b ecn e j n ie m a m y jeszc z e o r e z u lta ta c h p rz e z e ń c się g n ię ty c h , w iad o m o ści; te le g ra m zaś, z W iln a d o P e rm u w y s ła
ny, z o s ta ł n a m zw ró co n y z w iadom ością, iż w P e rm ie
e k sp e d y c y i rzeczonej n ie ma.
N r 35. W SZECHŚWIAT. 549
R E M I Z
A E G IT H A L U S P E N D U L IN U S (L-).
Ptaszek ten mało jest u nas znany, pomi
mo, że jest krajowym, a nawet posiadają
cym między synonymami nazw^y Parus pen- dulinus Brissona i Mesange de Pologne ou O O Remiz Buffona; jest on przytem jednym z ptaków najosobliwszych i najsłynniejszych z powodu budowy gniazda bardzo kunszto
wnej i pracowitój. Gniazdo to więcej jest w kraju znane, aniżeli sam artysta. W s y stematyce ptaszek ten zaliczany jest do ro
dziny sikor, lecz różni się znacznie od sikor właściwych. Najwięcej odznacza go od tych ostatnich kształt dzioba: jest on zupełnie prosty, stożkowaty, ostrokończysty, o szczę
kach zupełnie równych i górnej bez szczer
by końcowej; przeciwnie, budowa nóg naj
więcej jest do sikorzych podobna. Z ubar
wienia przypomina nieco samca najpospo
litszej naszej dzierzby (Lanius collu rio\
zwanej pospolicie gąsiorkiem lub ciernio- krętem, a przynajmniej kolory ma prawie jednakowo rozłożone. P lecy ma podobnie rdzawe, czoło i boki głowy czarne, wierzch głow y i tylną stronę szyi popielate, gardziel i podogonie białe, reszta spodu jest blado
różowa, upstrzona na piersi i bokach brzu- I charudoczerwonawemi, ciemniejszemi plam
kami, znajdującemi się w kształcie pręgi na środku piórek; lotki i sterówki brunatne, białawo obwiedzione; na skrzydle wielka ciemna rdzawobrunatna plama.
Jestto ptak głównie europejski, trzyma się przez lato w okolicach błotnistych i w o
dami zalanych wschodniej części Europy, a nadewszystko pospolitym jest w Pińszczy- źnie i w niektórych miejscowościach W ę
gier; rozmieszczenie tego gatunku r os ciąg a się ku wschodowi aż do morza Kaspijskie
go, do Kaukazu, a nawet do Persyi; ku po
łudniowi do pobrzeży morza Śródziemnego, szczególniej zimową porą jest dość pospoli
ty we W łoszech i w A zyi mniejszej; ku za
chodowi bywa postrzegany na Szląsku, w Szwajcaryi i w południowej Francyi.
W A zyi środkowej zastępuje go kilka in
nych form mniej lub więcej odmiennych, i tak na pobrzeżach morza Kaspijskiego jest już Ae. castaneus Sewerz., dalej w Turkie
stanie trzy inne formy, opisane także przez Sewercowa, w Dauryi południowej i w Chi
nach Ae. consobrinus Swink, a prócz tego jest jeszcze jeden w Indyjach, inny w Ga
bonie, inny w Kapie, a inny w Kalifornii.
W Królestwie Polskiem remiz znajduje się głów nie w okolicach błotnistych Podlasia i części gubernii Lubelskiej, położonej mię
dzy Bugiem i Wieprzem, w mniejszej nie
równie liczbie dochodzi do W isły; po lewej zaś stronie tej rzeki nie znam żadnej miej
scowości, gdzieby się gnieździł, prócz same
go powiśla. Na cały czas lęgowy osiedla się w głębi lasów po miejscach bagnistych, wodą zalanych lub też błotnistemi strugami poprzecinanych, łoziną lub olszyną zaro
śniętych; albo też w podobnych zaroślach wśród rozległych bagien, przy jeziorach lub innych wodach; lubi także zamieszkiwać wielkie stawy międzyleśne, zawierające w y
sepki krzewiną zarośnięte, stałe lub rucho
me i trudno dostępne. W ielkie stawy Sie- mieński i Buradowski, położone w powiecie Radzyńskim, są najsłynniejsze mi ich miej
scami lęgowemi w kraju; po kilka także par gnieździ się na Młyniskim i Skrobace pod
| Lubartowem. Ostatni z tych stawów jest
! szczególniej interesujący dla ornitologa;
w znacznej części pokryty ruchomemi wy
sepkami, porosłemi dość dorodną olszyną, które wiatr przenosi to na jcdnę to na drugą stronę; razem z remizami trzymają się tam rzadkie gatunki trzcionek, jak Locustetta luscinioides i L. fluviatilis, i razem z kępa
mi nieustanne podróże odbywają, stosownie do kierunku wiatru. Gnieździ się także w malej liczbie na brzegach W isły, pokry
tych zaroślami topoli i wierzby, lub też po kępach mocno zarośniętych Pod samą W ar
szawą wywodzą się niekiedy pojedyricze pa
ry na Saskiej kępie i po kępach na wprost lasku Bielańskiego.
Ponieważ remiz przebywa w miejscach
trudno dostępnych, jest ruchliwy i ostrożny,
nie łatwo też go odszukać; samiec jednak
w porze lęgowej, spostrzegłszy w bliskości
gniazda człowieka lub zwierzę, zdradza
swoję obecność cieniutkiem gwizdaniem,
a raczej piszczeniem, w dość częstych od-
550 W SZECHŚW IAT. N r 35.
stępach powtarzanem; głos ten ma niejakie podobieństwo do wabienia się jarząbka, lecz jest znacznie delikatniejszy, cieńszy i poje
dynczy, bez żadnych końcowych modulacyj.
Gniazdo remizowe budowane jest zawsze na końcu cienkiej gałązki wierzbowej, topo
lowej lub olszowej, najczęściej mniej w ię
cej nisko nad powierzchnią wody lub grun
tu, w wysokości kilku lub kilkunastu stóp, w miejscach zaś odleglejszych od wody lub uczęszczanych ptak zawiesza je wysoko w koronie drzewa i tak się tam cicho zacho
wuje, że często gniazdo dopiero zostanie po
strzeżone w jesieni po opadnięciu liści. Naj
częściej obiera koniec cienkiej i giętkiej ga
łązki rozwidlony na dwoje i rospoczyna bu
dowę na parę lub kilka cali poniżej rozwi
dlenia. W tem to miejscu okręca dość ści
śle na około gałązki długie włókna brane z pokrzyw, lebiody, konopi i tym podobnych roślin, a niekiedy cienkie paski łyczka z wiei'zby złotej lub innych gatunków, zo
stawiając wolne końce na dół zwieszone;
gdy tak nawiąże dostateczną ilość włókien na wiązanie do budowania tkaniny i gdy tak samo owinie część podstawową widełek w kilku calach długości, x-ospoczyna tkani
nę właściwą. W początku na obu ramio
nach rozwidlenia plecie pas około cala sze
roki z rozmaitych delikatnych puchów ro
ślinnych, końcami wolnemi włókien przy
szytych i rozmaicie poprzetykanych do oplo
tu gałązki; w miarę posuwania się ku doło
wi pasy te stopniowo coraz bardziej rossze- rza i następnie, połączywszy je wzajemnie, robotę dalej w koło prowadzi, na końcu po
sunąwszy ją do pożądanej długości zwęża coraz więcej,dopóki dna nie zamknie; końce nawiązanych w początku włókien zaplata i całkowicie je w tkaninie ukrywa, a ponie
waż mu nie wystarczają na całą budowę, ciągle nowych dodaje.
Gniazdo w takim stanie ma ściany cien
kie, lecz zbite i bardzo szczelnie utkane, brzegi zaś otworów po obu stronach są bar
dzo gładko i starannie obrobione, zdawało
by się, że gniazdo takie mogłoby być wy- kończonem; dużo mu jednak do końca bra
kuje. Naprzód zarabia otwór z jednój stro
ny, postępując od góry ku dołow i, a w cią
gu całej tej roboty brzegi otworu tak są sta
rannie obrabiane, że wydają się być w każ
dej chwili robotą skończoną; otwór zmniej
sza się stopniowo i w końcu niknie całko
wicie. Następnie zabiera się do zmniejsza
nia drugiego otworu, w ciągu czego wyście
ła miękiemi puchami wnętrze, a potem, do
prowadziwszy otwór do właściwej średnicy, przedłuża go w rurkę wchodową, tak samo jak cała tkanina zbudowaną. Materyjały do tkaniny używane składają się przeważnie z puchu kłosa pałki wodnej (Typhalatifolia), z trzciny, wierzby i innych roślin wodnych.
W części gniazda dotąd doprowadzonej pu
chy te są pozbijane w pęczki dość ścisłe, doskonale włóknami poprzy twierdzane, a po
wierzchnia gniazda takiego przedstawia po
dobieństwo do skórki młodego baranka, lecz widoczne są między kędziorkami włókna, któremi są poprzerabiane; budowa jest już wówczas tak mocna, że gniazdo takie tru
dno jest rozedrzeć. Ostateczne wyrobienie polega ju ż tylko na zewnętrznem obetkaniu puchem pałki wodnej, które już nie jest ści
słe, a mianowicie na spodzie gniazda, i wca
le się do umocnienia tkaniny nie przyczynia.
Objętość wykończonego gniazda jest dale-
\ ko większa, a powierzchnia bywa dosyć róż
norodna, mniej więcej wysoka i walcowata, ] albo też krótsza i więcej jajowata; niektóre
gniazda mało mają puchowego obetkania, lecz więcej są opasane i powiązane w łókna
mi na powierzchni.
Około budowy gniazda samiec i samica nieustannie pracują, a ponieważ robota jest mozolna i długiego czasu wymaga, czę
sto się zdarza, że w różnych stadyjach przed ukończeniem gniazda samica nieść się za
czyna, albo nawet ju ż całkowicie na jajach osiada, nawet gdy jeszcze oba otwory są j otwarte i niema żadnego śladu rurki wcho- i dowój. Okoliczność ta stała się powodem
j
ludowego mniemania, że w gniazdach dwu-
! otworowych gnieździ się para niezgodna, J gdy tymczasem w jednootworowych mał
żeństwo jest przykładne.
Gdy samica osiędzie na jajach, samiec
j