• Nie Znaleziono Wyników

JV?. 35. Warszawa, d. 28 Sierpnia 1887 r. Tom VI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV?. 35. Warszawa, d. 28 Sierpnia 1887 r. Tom VI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV?. 35. Warszawa, d. 28 Sierpnia 1887 r. T om V I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A .“

W W a rs za w ie : ro c zn ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : ro c zn ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m ero w a ć m o żn a w R e d a k c y i W szech św ia ta i w e w s zy s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i zagranicy.

K om itet R edakcyjny sta n o w ią: P. P. D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A lek san d ro w icz b. d z ie k an U niw ., m ag. K . D eike, m ag. S. K ra m szty k , W ł. K w ietn ie w sk i, l . N atan so n ,

D r J . S ie m ira d zk i i m ag. A. Ś ló sarsk i.

„W sze ch św iat" p rz y jm u je o głoszenia, k tó ry c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k zw iązek z n a u k ą, n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w iersz zw y k łeg o d ru k u w szp alcie albo jeg o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z kop. 7'/2,

za sześć n a s tę p n y c h ra z y kop. C, za dalsze kop. 5.

A d r e s ZESed-ałscyi: IKIra, Iro-w-sł^Ie-IE^r z e d. m ie ś c ie , U STr ©©.

G n i a z d o Re mi z a .

(2)

546 W SZECH ŚW IA T. N r 35.

iACMIIiH

19 S ierp nia r. b.

Z depesz zamieszczonych w zeszłotygo- dniowym numerze naszego pisma wiadomo czytelnikom, że w W ilnie i okolicach tego miasta silnie zachmurzone niebo nie dozwo­

liło zgoła dostrzedz tarczy słonecznej i unie­

możliwiło zupełnie wszelką, obserwacyję.

Toż samo miało miejsce w W łocławku, w Mławie i w ogólności w całój zachodniej części pasa zaćmieniem zajętego. Ze stron dopiero dalszych, z Rosyi wschodniej i z Sy- beryi, wiadomości nadchodzą pomyślniejsze, w niektórych przynajmniej punktach moż­

na tam było obserwować zaćmienie całko­

wite i widziano koronę — najważniejszy przedmiot zaciekawienia powszechnego i cel głów ny badań naukowych. Gdy pod uwa­

gę weźmiemy całą ziemię, zaćmienie słońca nie jest zjawiskiem rządkiem, a przy obec- nem ułatwieniu środków komunikacyjnych astronomowie będą mogli pobiedz w strony, dla których będzie miało miejsce następne zaćmienie, dla ogółu jednak naszego niepo­

wodzenie 19 Sierpnia stanowi stratę ju ż niepowetowaną.

Jako przedstawiciele naszego pisma pp.

K. Deike, S. Dickstein i sprawozdawca ni­

niejszego, wraz z dr Dobrskim, korzystając z gościnności dawnego swego kolegi, p. H.

Rumbowicza, magistra Szkoły Głównej, udali się do Werek, w odległości mili od W ilna położonych. Przybył tam też współ­

pracownik „Pamiętnika Fizyjograficznego”

w dziale meteorologii, p. A. Pietkiewicz.

Jakkolw iek okolica gęsto jest zalesiona, sta­

nowisko na wzgórzu odsłaniało dobrze w i­

dnokrąg wschodni. Wschodząca tarcza sło ­ neczna tuż przy poziomie przesunęła się przez przerwę między chmurami, natych­

miast jednak skryła się poza gęstą powłoką obłoków, skąd znów na chwilę, w postaci wąskiego jeszcze sierpa, wyjrzała w 15 m i­

nut po całkowitości. Niebo zaczęło się w y­

raźnie ściemniać na 20 minut przed chwilą zaćmienia całkowitego; wraz z zupełnem za­

kryciem tarczy słonecznej przez księżyc cie­

mność zaległa dosyć nagle, gęste wszakże za­

chmurzenie nie dozwoliło chwili tej ująć tak stanowczo, by na chronometrze czas trwa­

nia całkowitości dokładnie oznaczyć można było. Ciemność, acz niezupełna, była tak przynajmniej znaczna, że na zegarku dosyć blisko oczu trzymanym godziny wyczytać nie można było, a palące się w mieście ognie żywo zajaśniały. Podczas zaćmienia całko­

witego od czarnego tła pozostałej części nieba uderzająco odbijało się szczególne, czerwonożółte oświetlenie chmur w półn.

i zach. części horyzontu. P. L. Wojno, który podczas zaćmienia znajdował się w Ciecho­

cinku, w nadesłanej nam wiadomości poró­

wnywa ciemność w czasie całkowitości do nocy przy pełni księżyca i pochmurnem nie­

bie. Obserwatorowie z miejsc, gdzie za­

ćmienie było tylko częściowe, piszą także o ściemnieniu widnokręgu, nic można wszak­

że tego ubytu blasku dziennego porówny­

wać z ciemnością podczas zaćmienia całko­

witego; p. Emanuel Ehrlich donosi nam z K ijowa, że puszczone tam w chwili naj­

większego zaciemnienia dwie rakiety bardzo mało były widzialne i zaznaczyły się g łó ­ wnie swoim dymem. Ciemność w chwili całkowitości wystarcza, by na niebie jaśniej­

sze przynajmniej zabłysły gwiazdy, — za­

chmurzenie jednak całego nieba nie dozwo­

liło ich widzieć; jedynie tylko dr Kondrato­

wicz zawiadamia nas, że widział w W il­

nie jednę gwiazdę w pobliżu zenitu.

Zdaje się też, że w W ilnie niebo nieco było przyjaźniejsze, aniżeli w Werkach, chw ilę bowiem nastąpienia całkowitości zdo­

łano tam zupełnie wyraźnie uchwycić. Ko- misyja wydelegowana przez towarzystwo fizyczno-chemiczne w Petersburgu zajęła stanowisko na wzgórzu w pobliżu dworca drogi żelaznój; skład jej znają czytelnicy z depeszy pp. Natansonów, zamieszczonej w zeszłym numerze Wszechświata. Nadmie­

nić nam tu wypada, że właściwym delega­

tem towarzystwa był tylko p. Merczyng; in­

ni członkowie przybyli z własnemi przy­

rządami i bez żadnój pomocy towarzystwa, lubo zaproszenie przez to towarzystwo do udziału w pracy dało im podnietę do w y­

prawy. Jakkolwiek praca ta powodzeniem uwieńczoną nie została, staranne przygoto­

wania zapowiadały w razie pogody rezultat

(3)

N r 35. WSZECHŚWIAT. 547 pomyślny; z tego względu uprosiliśmy człon­

ków ekspedycyi, by zechcieli podać opis swych przygotowań i robót zamierzonych.

Badania uboczne — meteorologiczne i bi- jologiczne —z powodu zachmurzenia i wcze­

snej godziny, rezultatów żadnych prawie nie wydały. Zresztą, jak to przewidywa­

liśmy w Nr 32 naszego pisma, wpływ za­

ćmienia mógł się ujawnić jedynie w obniże­

niu termometru; na barometr, a tembardziej na psychrometr w pływ zaćmienia trudno wogóle przypuszać. — Otrzymaliśmy kilka listów, tyczących się obserwacyj b io lo g icz­

nych; dla szczupłych rozmiarów naszego pi­

sma trudno nam wszystkie je zamieszczać.

Rezultat tych obserwacyj jest w ogólności ujemny, w pływ zaćmienia na istoty żywe okazał się bardzo słaby; o ile zresztą otrzy­

many materyjał przedstawi wyniki pozyty­

wne, postaramy się je streścić.

Ze stron dalszych najważniejszą wiado­

mość znajdujemy dotąd z Perowska. Niebo było tam wprawdzie także pochmurne, w przerwach wszakże można było słońce obserwować, a w szczególności koronę w i­

dziano wyraźnie. „Pęki promieni, pisze korespondent jednaj z gazet rosyjskich, (jak się zdaje, profesor Glazenap), szcze­

gólniej wybitne, wybiegały z górnego pra­

wego i dolnego lewego brzegu słońca. P ier­

wszy z tych pęków miał za podstawę św ie­

tną grupę protuberancyj, których ubarwie­

nie było różowe z wyraźnem wzmożeniem ku górnemu brzegowi słońca. D w u obser­

watorów dostrzegło w tój grupie protube- rancyję białą, a przynajmniej różowy jej odcień był do tyła słaby, że obok silnie ró­

żowych wydawała się białą. Sześć rysun­

ków korony, zdjętych ręcznie przez różnych obserwatorów, w głównych rysach między sobą się schodzą. Fotografija też swoje ro­

biła, dla niekorzystnych jednak warunków otrzymano tylko dwa zdjęcia fotograficzne.

Przelotnie udało się obserwować i widmo korony. Poszukiwań W ulkana trzeba się było wyrzec”.

W Klinie prof. Mendelejew wzniósł się balonem na dwie minuty przed nastąpie­

niem pełnego zaćmienia i wzbił do wyso- j kości 3 500 metrów; według wiadomości te­

legraficznych widział on koronę, jakoteż przebiegający po obłokach cień księżyca.—

W Twerze, gdzie również silne zalegały chmury, puszczono też balon na siedem m i­

nut przed całkowitością; dla słabej jednak siły wzlotu nie zdołał on warstwy chmur przebić i opuścił się na ziemię. W Wiatce, gdzie się znajdowała ekspedycyja włoska, oraz profesorów uniwersytetu kazańskiego, niepogoda zupełna. W stronach odległych, w Nerczyńsku, Błagowieszczeńsku, pano­

wała pogoda, a gwiazdy w czasie zaćmienia zajaśniały na niebie. W Krasnojarsku, po­

mimo lekkich chmurek, koronę również od- rysowano i odfotografowano, badania spek­

tralne dały niejakie rezultaty.

O ile otrzymamy sprawozdania pewniej­

sze i bardziej szczegółowe, nie omieszkamy podzielić się niemi z naszymi czytelnikam i.' W ostatniej chwili otrzymujemy od nie- podpisanej prenumeratorki z Kupryjani- szek, że w fermie tej, położonej o 4 wior­

sty od W ilna, w płd.-zach. jego stronie, wskutek przedarcia chmury w chwili całko­

witości, widziano koronę: „Tarczę słonecz­

ną otaczała jasna, srebrzysta korona, z pro­

mieniami nierównój długości; przy użyciu zaś lornetki dały się dostrzedz, głównie u spodu słońca, czerwone wybuchy, poja­

wiające się i znikające co chwila, — miały one kształt języczków lub nieco zakręco­

nych rożków”.

S. K.

EKSPEDYCYJA WILEŃSKA

1. Fotografija.

Głównym celem naszym było odfotogra- fowanie korony słonecznej. Zadanie to nie jest bynajmniej prostem ani łatwem, i po­

zwolimy sobie wyrazić zdanie, że aparaty zwykłe fotograficzne, wykierowane ku słoń­

cu w dniu 19 Sierpnia na wielu punktach naszego kraju, nie byłyby, w razie pomyśl­

nej nawet pogody, dostarczyły rezultatów, mających wartość naukową. Fotografije bowiem t. zw. momentalne, czyli wystawia­

ne na działanie światła korony przez dro­

bną część sekundy, nie dają dostatecznego obrazu korony; dla dłuższego zaś wystawia­

nia płyt należy nadać instrumentowi ruch

1 paralaktyczny, t. j. obracać cały przyrząd

(4)

548 w s z e c h ś w i a t . N r 35.

fotograficzny około osi świata z prędkością, pozornego ruchu dziennego gwiazd; tylko wtedy obraz nie będzie się przesuwał po kliszy w miarę trwania ekspozycyi; w prze­

ciwnym razie otrzymalibyśmy oczywiście obrazy zamazane, lub. jak mówią fotografo­

wie, „poruszone” i to w najgorszym stopniu.

Chcącjakąbądź sprawę naukową \ osunąć naprzód choćby o krok najdrobniejszy, w y­

pada wiedzieć, czego inni w niój dokonali i jakie nagromadzili doświadczenia. Posłu­

chajmy np. co o rezultatach swych obser­

wacyj piszą uczeni, znani z wielu prac astro­

fizycznych i fizycznych: prof. A. Schuster z Manchesteru, kapitan Darwin i kapitan Abney, którzy w ekspedycyi angielskiej do Grenady z r. 1886 reprezentowali fotogra- fiją niebieską.

Kapitan Darwin wystaw iał jedne płyty swoje przez czas od pięciu do dziesięciu se­

kund, inne momentalnie. Klisze pięcio i t. d.

sekundowe dały wartościowe obrazy koro­

ny, chociaż można odkryć w niektórych k li­

szach ślady drgania całego przyrządu. F o - tografije momentalne okazały się zupełnie próżnemi (complete blanks), jakgdyby nie były wcale wystawianemi. Chmury bespo­

średnio nie zasłaniały korony, ale w pow ie­

trzu było bardzo wiele wilgoci, słońce było w tój chwili nisko nad poziomem; obserwa- cyje robiono nad brzegiem morza.

Profesor Schuster i kapitan Abney zaś piszą, że z pomiędzy ich płyt udały się ty l­

ko te, które wystawiane były od 5 do 20 se­

kund. Całkowitość trwała na miejscu ob­

serwacyj przez 3 */2 minuty, przez część jój, wynoszącą dwie minuty, słońce było zupeł­

nie niezachmurzone; powietrze jednak było nieco mgliste.

Biorąc pod uwagę siłę naszego objekty- wn i czułość naszych klisz, postanowiliśmy eksponować część płyt przez 5, inną przez 15, wreszcie jedną płytę przez 30 sekund.

Prócz tego, dla pochwycenia wyskoków, zamierzaliśmy zdjąć kilka płyt momentalnie.

Ustawienie paralaktyczne naszego przy­

rządu fotograficznego nie różniło się niczem od zw ykłego typu, przyjętego w budowie teleskopów; oś godzinną poruszał jeden z obserwatorów (patrząc w równoległą do osi kamery lunetę) przy pomocy delikatnój śruby mikrometrycznój, opierającej się koń­

cem o stalą podstawę; muterkę śruby można było dowolnie łączyć w jedną całość z osią godzinną, lub ją od niój rozłączać. Proste to urządzenie, które dobrze zastępowało działanie mechanizmu zegarowego, naślado- o n j

waliśmy z jednego z mniejszych refrakto- rów obserwatoryjum Płońskiego. N ie j e ­ den ten szczegół zawdzięczamy szanowne­

mu właścicielowi tego obserwatoryjum; za­

wsze równie chętnie i równie wyrozumiale spieszył nam dr Jędrzejewicz z radą i po­

mocą, o kilkanaście przed zaćmieniem tygo­

dni zarówno jak na miejscu obserwacyj, aż do chwili, w którój, gotowi i wyćwiczeni, wyczekiwaliśmy z upragnieniem krótkiego choć ukazania się słońca.

Posługiwaliśm y się dwojakiego rodzaju kliszami: zwyklem i kliszami żelatynowemi Monckhovena, oraz- kliszami żelatynowemi azalinowanemi, preparowanemi przez zna­

nego astrofizyka i fotografa profesora Yogla z Berlina. Profesor Yogel był tyle uprzej­

my, że przywiózł nam i wręczył osobiście płyty swe i rostwór azaliny ').

Objektyw 6 calowy, o długości ognisko- wój 31 cali, który daje obraz słońca mają- j cy 8 mm średnicy, wypożyczył nam na prze­

ciąg kilku dni z wielką uprzejmością p. K a­

roli; poczytujemy sobie za obowiązek zło­

żyć w tem miejscu szczere podziękowanie p. Karolemu, zarówno za tę, jak za wiele innych usług, które nam w tój sprawie wy­

świadczył. W iele prób przedwstępnych, preparowanie i wywoływanie klisz właści­

wych, wykonaliśmy w pracowni zakładu

j

pp. Karolego i Pusclia.

O rezultatach czytelnicy zostali już po­

wiadomieni. K orony ani protuberancyj j słońca niepodobna było zdjąć wcale; odfo-

! tografo waliśmy tylko, w dwu krótkich chwi­

lach, podczas których chmury częściowo były rostwarte, dwie fazy zaćmienia czę­

ściowego. Na obu słońce jest bardzo zna­

cznie już przez księżyc przysłonięte.

') P ro fe s o r V ogel p rzejeżd ża! p rz e z W arszaw ę w d ro d z e do P e rm u , w celu z łą c z e n ia się tam ż e z b e l­

g ijs k ą e k s p e d y c y ją sło n eczn ą; w c h w ili o b ecn e j n ie m a m y jeszc z e o r e z u lta ta c h p rz e z e ń c się g n ię ty c h , w iad o m o ści; te le g ra m zaś, z W iln a d o P e rm u w y s ła ­

ny, z o s ta ł n a m zw ró co n y z w iadom ością, iż w P e rm ie

e k sp e d y c y i rzeczonej n ie ma.

(5)

N r 35. W SZECHŚWIAT. 549

R E M I Z

A E G IT H A L U S P E N D U L IN U S (L-).

Ptaszek ten mało jest u nas znany, pomi­

mo, że jest krajowym, a nawet posiadają­

cym między synonymami nazw^y Parus pen- dulinus Brissona i Mesange de Pologne ou O O Remiz Buffona; jest on przytem jednym z ptaków najosobliwszych i najsłynniejszych z powodu budowy gniazda bardzo kunszto­

wnej i pracowitój. Gniazdo to więcej jest w kraju znane, aniżeli sam artysta. W s y ­ stematyce ptaszek ten zaliczany jest do ro­

dziny sikor, lecz różni się znacznie od sikor właściwych. Najwięcej odznacza go od tych ostatnich kształt dzioba: jest on zupełnie prosty, stożkowaty, ostrokończysty, o szczę­

kach zupełnie równych i górnej bez szczer­

by końcowej; przeciwnie, budowa nóg naj­

więcej jest do sikorzych podobna. Z ubar­

wienia przypomina nieco samca najpospo­

litszej naszej dzierzby (Lanius collu rio\

zwanej pospolicie gąsiorkiem lub ciernio- krętem, a przynajmniej kolory ma prawie jednakowo rozłożone. P lecy ma podobnie rdzawe, czoło i boki głowy czarne, wierzch głow y i tylną stronę szyi popielate, gardziel i podogonie białe, reszta spodu jest blado­

różowa, upstrzona na piersi i bokach brzu- I charudoczerwonawemi, ciemniejszemi plam­

kami, znajdującemi się w kształcie pręgi na środku piórek; lotki i sterówki brunatne, białawo obwiedzione; na skrzydle wielka ciemna rdzawobrunatna plama.

Jestto ptak głównie europejski, trzyma się przez lato w okolicach błotnistych i w o­

dami zalanych wschodniej części Europy, a nadewszystko pospolitym jest w Pińszczy- źnie i w niektórych miejscowościach W ę­

gier; rozmieszczenie tego gatunku r os ciąg a się ku wschodowi aż do morza Kaspijskie­

go, do Kaukazu, a nawet do Persyi; ku po­

łudniowi do pobrzeży morza Śródziemnego, szczególniej zimową porą jest dość pospoli­

ty we W łoszech i w A zyi mniejszej; ku za­

chodowi bywa postrzegany na Szląsku, w Szwajcaryi i w południowej Francyi.

W A zyi środkowej zastępuje go kilka in ­

nych form mniej lub więcej odmiennych, i tak na pobrzeżach morza Kaspijskiego jest już Ae. castaneus Sewerz., dalej w Turkie­

stanie trzy inne formy, opisane także przez Sewercowa, w Dauryi południowej i w Chi­

nach Ae. consobrinus Swink, a prócz tego jest jeszcze jeden w Indyjach, inny w Ga­

bonie, inny w Kapie, a inny w Kalifornii.

W Królestwie Polskiem remiz znajduje się głów nie w okolicach błotnistych Podlasia i części gubernii Lubelskiej, położonej mię­

dzy Bugiem i Wieprzem, w mniejszej nie­

równie liczbie dochodzi do W isły; po lewej zaś stronie tej rzeki nie znam żadnej miej­

scowości, gdzieby się gnieździł, prócz same­

go powiśla. Na cały czas lęgowy osiedla się w głębi lasów po miejscach bagnistych, wodą zalanych lub też błotnistemi strugami poprzecinanych, łoziną lub olszyną zaro­

śniętych; albo też w podobnych zaroślach wśród rozległych bagien, przy jeziorach lub innych wodach; lubi także zamieszkiwać wielkie stawy międzyleśne, zawierające w y­

sepki krzewiną zarośnięte, stałe lub rucho­

me i trudno dostępne. W ielkie stawy Sie- mieński i Buradowski, położone w powiecie Radzyńskim, są najsłynniejsze mi ich miej­

scami lęgowemi w kraju; po kilka także par gnieździ się na Młyniskim i Skrobace pod

| Lubartowem. Ostatni z tych stawów jest

! szczególniej interesujący dla ornitologa;

w znacznej części pokryty ruchomemi wy­

sepkami, porosłemi dość dorodną olszyną, które wiatr przenosi to na jcdnę to na drugą stronę; razem z remizami trzymają się tam rzadkie gatunki trzcionek, jak Locustetta luscinioides i L. fluviatilis, i razem z kępa­

mi nieustanne podróże odbywają, stosownie do kierunku wiatru. Gnieździ się także w malej liczbie na brzegach W isły, pokry­

tych zaroślami topoli i wierzby, lub też po kępach mocno zarośniętych Pod samą W ar­

szawą wywodzą się niekiedy pojedyricze pa­

ry na Saskiej kępie i po kępach na wprost lasku Bielańskiego.

Ponieważ remiz przebywa w miejscach

trudno dostępnych, jest ruchliwy i ostrożny,

nie łatwo też go odszukać; samiec jednak

w porze lęgowej, spostrzegłszy w bliskości

gniazda człowieka lub zwierzę, zdradza

swoję obecność cieniutkiem gwizdaniem,

a raczej piszczeniem, w dość częstych od-

(6)

550 W SZECHŚW IAT. N r 35.

stępach powtarzanem; głos ten ma niejakie podobieństwo do wabienia się jarząbka, lecz jest znacznie delikatniejszy, cieńszy i poje­

dynczy, bez żadnych końcowych modulacyj.

Gniazdo remizowe budowane jest zawsze na końcu cienkiej gałązki wierzbowej, topo­

lowej lub olszowej, najczęściej mniej w ię­

cej nisko nad powierzchnią wody lub grun­

tu, w wysokości kilku lub kilkunastu stóp, w miejscach zaś odleglejszych od wody lub uczęszczanych ptak zawiesza je wysoko w koronie drzewa i tak się tam cicho zacho­

wuje, że często gniazdo dopiero zostanie po­

strzeżone w jesieni po opadnięciu liści. Naj­

częściej obiera koniec cienkiej i giętkiej ga­

łązki rozwidlony na dwoje i rospoczyna bu­

dowę na parę lub kilka cali poniżej rozwi­

dlenia. W tem to miejscu okręca dość ści­

śle na około gałązki długie włókna brane z pokrzyw, lebiody, konopi i tym podobnych roślin, a niekiedy cienkie paski łyczka z wiei'zby złotej lub innych gatunków, zo­

stawiając wolne końce na dół zwieszone;

gdy tak nawiąże dostateczną ilość włókien na wiązanie do budowania tkaniny i gdy tak samo owinie część podstawową widełek w kilku calach długości, x-ospoczyna tkani­

nę właściwą. W początku na obu ramio­

nach rozwidlenia plecie pas około cala sze­

roki z rozmaitych delikatnych puchów ro­

ślinnych, końcami wolnemi włókien przy­

szytych i rozmaicie poprzetykanych do oplo­

tu gałązki; w miarę posuwania się ku doło­

wi pasy te stopniowo coraz bardziej rossze- rza i następnie, połączywszy je wzajemnie, robotę dalej w koło prowadzi, na końcu po­

sunąwszy ją do pożądanej długości zwęża coraz więcej,dopóki dna nie zamknie; końce nawiązanych w początku włókien zaplata i całkowicie je w tkaninie ukrywa, a ponie­

waż mu nie wystarczają na całą budowę, ciągle nowych dodaje.

Gniazdo w takim stanie ma ściany cien­

kie, lecz zbite i bardzo szczelnie utkane, brzegi zaś otworów po obu stronach są bar­

dzo gładko i starannie obrobione, zdawało­

by się, że gniazdo takie mogłoby być wy- kończonem; dużo mu jednak do końca bra­

kuje. Naprzód zarabia otwór z jednój stro­

ny, postępując od góry ku dołow i, a w cią­

gu całej tej roboty brzegi otworu tak są sta­

rannie obrabiane, że wydają się być w każ­

dej chwili robotą skończoną; otwór zmniej­

sza się stopniowo i w końcu niknie całko­

wicie. Następnie zabiera się do zmniejsza­

nia drugiego otworu, w ciągu czego wyście­

ła miękiemi puchami wnętrze, a potem, do­

prowadziwszy otwór do właściwej średnicy, przedłuża go w rurkę wchodową, tak samo jak cała tkanina zbudowaną. Materyjały do tkaniny używane składają się przeważnie z puchu kłosa pałki wodnej (Typhalatifolia), z trzciny, wierzby i innych roślin wodnych.

W części gniazda dotąd doprowadzonej pu­

chy te są pozbijane w pęczki dość ścisłe, doskonale włóknami poprzy twierdzane, a po­

wierzchnia gniazda takiego przedstawia po­

dobieństwo do skórki młodego baranka, lecz widoczne są między kędziorkami włókna, któremi są poprzerabiane; budowa jest już wówczas tak mocna, że gniazdo takie tru­

dno jest rozedrzeć. Ostateczne wyrobienie polega ju ż tylko na zewnętrznem obetkaniu puchem pałki wodnej, które już nie jest ści­

słe, a mianowicie na spodzie gniazda, i wca­

le się do umocnienia tkaniny nie przyczynia.

Objętość wykończonego gniazda jest dale-

\ ko większa, a powierzchnia bywa dosyć róż­

norodna, mniej więcej wysoka i walcowata, ] albo też krótsza i więcej jajowata; niektóre

gniazda mało mają puchowego obetkania, lecz więcej są opasane i powiązane w łókna­

mi na powierzchni.

Około budowy gniazda samiec i samica nieustannie pracują, a ponieważ robota jest mozolna i długiego czasu wymaga, czę­

sto się zdarza, że w różnych stadyjach przed ukończeniem gniazda samica nieść się za­

czyna, albo nawet ju ż całkowicie na jajach osiada, nawet gdy jeszcze oba otwory są j otwarte i niema żadnego śladu rurki wcho- i dowój. Okoliczność ta stała się powodem

j

ludowego mniemania, że w gniazdach dwu-

! otworowych gnieździ się para niezgodna, J gdy tymczasem w jednootworowych mał­

żeństwo jest przykładne.

Gdy samica osiędzie na jajach, samiec

j

sam już zajmuje się wykończeniem gniazda, ] a mianowicie zarobieniem otworów, budo­

wą rurki i obesłaniem zewnętrznem; być może, że gniazda słabiej nazewnątrz obetka- ne są wówczas, gdy samiec miał zadużo pra­

cy przy wykończeniu, albo gdy brakowało

stosownego materyjału w okolicy. W yso-

(7)

N r 35. W SZECHŚW IAT. 551 kość gniazda jest zmienna od 5 do 6 ‘/ 2 cali,

szerokość o 3 —4 cali, długość rurki oko­

ło dwu cali, średnica otworu cal jeden.

Niekiedy zawieszenie gniazda bywa nie­

prawidłowe, zdarzają, się bowiem okazy, urządzone nie na widełce lecz na potrój- nem rozwidleniu; w takim razie do każdej z tych gałązek gniazdo jest osobno przy­

twierdzone, tak samo jak do podstawy pra­

widłowego rozwidlenia.

W ogóle gniazdo najwięcej przedstawia po­

dobieństwa do retorty podługowatśj o szyj­

ce bardzo skróconej; kolor jest białawy lub rudawy, jeżeli zawiera na powierzchni zna­

czną ilość puchu pałki wodnej lub wierzbo­

wego łyczka. Dokładnością i sztucznością roboty gniazdo to przewyższa wszystkie in­

ne gniazda ptaków europejskich, a nawet niewiele w ogólności jest ptaków, któreby mogły rywalizować pod tym względem z re­

mizem.

W gniazdach naszego remiza nigdy nie- znajdowałem puchów i włosów zwierzęcych, lecz tylko same roślinne, przeciwnie zaś gnia­

zda remiza z nad morza Aralskiego i remi­

za daurskiego bywają tkane na sierci w iel­

błądziej, owczćj lub koziej; Pallas wspomi­

na o końskim włosieniu, a Morjuin Tandon o gniazdach zawierających wiele wełny.

Podobne zawieszenie gniazda na końcu bardzo cienkiej gałązki, nad powierzchnią wody, a nawet i nad lądem błotnistym, za- bespiecza doskonale potomstwo od wielu nie­

przyjaciół, a mianowicie: od kun, gronostai, łasic, kotów, wiewiórek i koszatek, którym po tak wątłój gałązce dostać się do gniazda niepodobna, ukrycie zaś potomstwa w gru­

bej tkaninie zasłania je także i od rabunku ptaków drapieżnych. Celu zaś tak grube­

go i starannego obetkania zewnętrznej i we­

wnętrznej powierzchni gniazda nie można inaczćj tłumaczyć, jak tylko zabespiecze- niem piskląt delikatnych od zmian atmosfe­

rycznych. Dziw na jednakowoż rzecz, że ptak ten dosyć mnożny i tak na pozór za- bespieczony, wcale się liczebnie nie rozmna­

ża i owszem jest w ogólności dość rzadkim, ma więc zapewne nieznanych nam nieprzy­

jaciół, którzy mu na to nie pozwalają.

Jajka remiza są czysto białe, podługowa- te, mniej więcej szczupłe, o delikatnej sko­

rupie, wielkości jajek grzebieluchy (Hirun- do riparia). Liczba ich w zniesieniu 5 —7.

Po wyprowadzeniu potomstwa remizy całemi rodzinami lub stadkami, z kilku są­

siednich lęgów złożonemi, latają i żerują po topolach, łozach i innych zaroślach nadwo­

dnych, niedługo jednak, zabawiają w naszych stronach, gdyż w Sierpniu nigdzie ich już nie widać. Terminy przylotów i odlotów są u nas nieznane. Z całej rodziny sikor on tylko jeden na zimę odlatuje. Remiz żywi się drobnemi owadami, gąsienicami i jajecz­

kami, które po krzakach, drzewach i trzci­

nach wyszukuje.

W ładysław Taczanowski.

0 ROŚLINACH UPRAWNYCH

E K W A D O R U I PE R U .

II. Z b o ż e .

Zaznajomiwszy czytelnika ze sposobami uprawy ziemi w rzeczypospolitój Ekwado­

ru '), możemy przystąpić teraz do wyszcze­

gólnienia roślin użytecznych, zarówno upra­

wnych jak i dziko rosnących, miejscowego

| pochodzenia, lub wprowadzonych przez J zdobywców, wskazując pokrótce, na jaki

cel służą lub w jaki sposób spożywane bywają.

Pierwsze miejsce należy się niewątpliwie kukurydzy, zwanej przez miejscowych mais (Zea mais) lub w narzeczu quichna —- sara.

Jestto jedna z bardzo nielicznych roślin, których uprawa jest powszechną na całej przestrzeni kraju w granicach kultury, czy­

li od poziomu morza aż po 10000 stóp nad poziomem morza. Niegdyś musiała ona sta­

nowić podstawę kuchni inkasów, dziś je­

dnak rola jój znacznie się zmniejszyła od czasu wprowadzenia pszenicy i jęczmienia.

Rozmaitość odmian kukurydzy, oraz nie­

wątpliwa szlachetność ziarna zdaje się wska­

zywać na bardzo daleki początek uprawy te<ro szacownego ze wszech miar zboża. o o

!) Ob. W sz ec h św ia t z r . b., s t r . 481,

(8)

552 WSZECHŚW IAT. N r 35.

Kukurydza w Ekwadorze dojrzewa roz­

maicie, stosownie do klimatu danój miej­

scowości, i tak np., gdy w gorących stre­

fach pomorzą lub Montanii wystarcza 4 do 5 miesięcy na zupełne dojrzenie ziarna, w górskim regijonie wysokiej Sierry po­

trzeba na to 8 a nawet i 9 miesięcy. Zato ziarno pochodzące z umiarkowanych stref jest bezporównania większe i miększe, ani­

żeli pomorskie, którego twardość pozwala jedynie na użycie go w formie mąki, lub na karm dla kur i trzody chlewnej. Kukury­

dza serrańska odznacza się wielkością kłosa i wielkością ziarna, które w niektórych od ­ mianach dochodzi niemal objętości bobu.

Nieskończoną jest rozmaitość odmian ku­

kurydzy w Kordylijerach Ekwadoru i P e ­ ru i niemal można powiedzieć, że każda miejscowość posiada osobne, sobie właści­

we odmiany. Najpospoliciej spotyka się odmianę, zwaną powszechnie mais morocho, odznaczającą się stosunkowo niewielkiem ziarnem i twardością, używaną też bywa a l­

bo w kształcie krup, lub na pokarm dla zwierząt domowych.

Kukurydza podawaną bywa zarówno w Peru jak i w Ekwadorze pod najrozmait- szemi postaciami. W yliczę z nich niektóre, z czego będziemy mieli pojęcie o dawnej kuchni inkasów, gdyż potrawy te po dziś dzień przechowały jedynie indyjskie nazwy.

Chocllo lub chogllo — młoda, niezupełnie dojrzała kukurydza, odznaczająca się nad­

zwyczaj delikatnym smakiem. Sezon mło­

dej kukurydzy, który nawet nosi nazwę tiempo de chocllos, wypada między Lutym i Majem i jest powszechnie oczekiwanym, tak mieszkańcy Ekwadoru i Peru lubią tę potrawę. Zwykle podaje się czoklio wprost odgotowane na kłosie i je go się zamiast chleba; nadto mięszają go do rosołu, do fa­

soli etc. Robią też z młodej kukurydzy ro­

dzaj pasztecików, z serom lub mięsem wie- przowem, owinięty każdy z nich w liść ku­

kurydzy. Zwą się te paszteciki umintas lub chocllotandas (tanda indyjskie — chleb), a tak są łubiane, że radość w całym domu panuje, gdy się na stole pojawią. Ponie­

waż w gorętszych miejscowościach kukury­

dza dojrzewa prędzej, niż w umiarkowa­

nych, więc i peryjod młodej kukurydzy wcześniej tam wypada, a wówczas miesz­

kańcy Sierry robią wycieczki do swych zna­

jom ych, zamieszkałych w sąsiednich gorą­

cych dolinach, para comer los chocllos (aby jeść kukurydzę młodą).—Mote, jestto ku­

kurydza dojrzała, wyłuskana z kłosa i u go­

towana, która w wielu domach przy każ- dem jedzeniu się pojawia, zastępując chleb pszenny lub żytni. Mota tym sposobem stanowi w wielu okolicach Sierry, Ekw a­

doru i Peru niezbędny szczegół śniadania lub obiadu.—Chochoca jestto kasza, którą się otrzymuje z gotowanego, a następnie wysuszonego i zmielonego maisu. Przygo­

towują zwykle z czoczoki rodzaj krupniku na wieprzowem m ięsie.—Mais pelado (ku­

kurydza wyłuskana) otrzymuje się, w ygo­

towując ziarno w wTodzie z popiołem, a n a ­ stępnie oswobadzając je z łuski przez tar­

cie. Otrzymana tym sposobem kukurydza posiada charakterystyczny smak ługu, któ­

ry bynajmnićj nie jest wstrętnym. Mais pelado podaje się albo jako mote, czyli w całkowitem ugotowanem ziarnie, które chleb zastępuje, alboliteż przyrządza się zeń takie same paszteciki, jak owe umintas z młodej kukurydzy, tylko że wówczas zwą się tamales. E l tamal jestto potrawa ró­

wnie charakterystyczna dla Peru i Ekwado­

ru, jak dla nas są nasze niedzielne i czwart­

kowe Haki. Tamal posiada zwykle swe dni, w które się pojawia, i wówczas wszyscy pra­

wie bez wyjątku mieszkańcy stawiają go na swym stole. W niektórych zaś miejscowo­

ściach, jak np. w Limie, istnieje osobny fach, uprawiany wryłącznie przez kobiety, zwane „las tamaleras”, które na osiołkach rozwożą tamale po mieście, okrzykując cien­

kim, piskliwym głosem: „Tamalera!” W każ- dcm miasteczku ekwadorskiem czy peru- wijańskiem istnieje pewna liczba kobiet, które raz, lub kilka razy w tygodniu przy­

gotowują tamale, a wówczas cała młodzież miejscowa, a nawet i starsi zachodzą na tę ulubioną potrawę, którą chichą zapijają.

Chicha, lub jak ją często nazywają „cer- veza del indio” (piwo indyjanina) jest napo­

jem niezmiernie rospowszechnionym w gó­

rzystych częściach Ameryki południowej od Kolumbii aż po Chili, czyli w granicach dawnego panowania Inkasów. Spotykamy ją prawie we wszystkich grobach pierwo­

tnych mieszkańców Peruwii. Indyjanin tak

(9)

K r

lubi chichę, że mu ją nawet do grobu wsta­

wiano, aby na tamtym świecie brak j6j wy­

pełnić. I dziś jeszcze chicha zastępuje w od- glejszych zakątkach andyjskiego obszaru wino, piwo, a niekiedy i wódkę. Chicha najpospoliciej przyrządza się z kukurydzy.

Na ten cel wybiera się zwykle wspomniana uprzednio odmiana mais morocho. Ziarnu jego pozwala się kiełkować, a dopiero w te­

dy gotuje się je, suszy, następnie rozgniata i poddaje fermentacyi. Otrzymany stąd napój jest mniej więcój koloru kawy ze śmietanką —• mętny. Dodaje się doń zw y­

kle nieco cukru. Dla europejczyka piwa zastąpić nie może, w każdym razie jest na­

pojem przyjemnym, lekkim lub mocnym — stosownie dostopnia fermentacyi, jakiój pod­

dany został; posiada jednak tę wadę, że nie każdy żołądek jest w stanie go strawić.

Chicha pojawia się na wszelkich zabawach lub festynach, zarówno w chacie najbie­

dniejszego indyjanina, jak i we dworze bo­

gatego „hacendodo”. Nigdy nie zapomnę, że i mnie na wyjezdnem z Ameryki poże­

gnał syn Nowego Świata swoim ulubionym napojem. Wyjeżdżałem właśnie z miasta Riobamba, aby w Guayaquilu na statek wziąść i do Europy powrócić. Kawalkata, złożona z jakich dziesięciu przyjaciół moich, odprowadzała mnie daleko poza miasto, jak to jest we zwyczaju w tamtych krajach.

Mijaliśmy ju ż ostatnie domy miasta, niskie lepianki indyjan, gdyśmy spostrzegli przed jedną z nich grupę ludzi, widocznie zgro­

madzonych na obchód jakiegoś festynu. J e ­ den z indyjan, spostrzegłszy nas, podbiegł z dzbankiem chichi, a nalewając na małą miseczkę tykwową, podał mi ją ze słowami:

„Tome U. un poco de cerveza americana”

(wypij Pan nieco piwa amerykańskiego).

Zsiadłem z konia i uściskałem go, żegnając w jego osobie tę ziemię, na której tyle lat szczęśliwych spędziłem.

Chicha przyrządzona z kukurydzy kieł­

kującej nazywa się chicha de jora. Nadto fabrykują ją i z innych roślin, jak np. z ry­

żu, z bobu, z manioku i t. p. Chicha z ma­

nioku zwie się masato, a o dziwnym sposo­

bie przyrządzania jej wspomnę we właści- wem miejscu.

Przejdźmy teraz do drugiej z kolei rośli­

ny, która aczkolwiek wprowadzona z E u­

ropy przez hiszpanów, zajęła tak ważne miejsce w życiu ekwadorczyka, że ją niemal wyżej cenić wypada niż kukurydzę. Jęcz­

mień (po hiszp. cebada) stanowi dziś dla każdego mieszkańca Sierry ekwadorskiej główną podstawę jego pożywienia, a iw za­

możnych domach arystokracyi miejscowej cieszy się równem powodzeniem. Upra­

wiać go tylko można w górskich, umiarko­

wanych regijonach, w granicach od 7Ó00' do 10 500', czyli do granicy kultury. Poni­

żej 7 000' nad poz.m. wyrasta tylko w źdźbło, nie dając kłosa.

Jęczmień używany bywa w Ekwadorze pod dwiema postaciami, a mianowicie jako mashca (czytaj maszka) i jako arroz de ce­

bada. Mashca jest wyrazem indyjskim, co dowodzi, jak popularnym musi być jęcz­

mień w Ekwadorze, skoro konserwatywny indyjanin, który dla roślin i przedmiotów wprowadzonych przez zdobywców zacho­

wał nazwy hiszpańskie, dla tój potrawy z jęczmienia wynalazł nowy, właściwy j ę ­ zykowi ąuichna wyraz. Mashca jestto mą­

ka z prażonego jęczmienia. Indyjanin obejść się bez niej nie może. Czy to w po­

lu, czy w drodze, czy w lesie — zawsze ma ze sobą woreczek tej mąki, którą albo na sucho zjada, albo ją też rosprowadza wodą ciepłą a nawet zimną, i tak w postaci lc- mieszki spożywa. Jakżeż często biedny in­

dyjanin po całych dniach nie widzi innej strawy, jak tę mąkę jęczmienny. A mashca i na stole zamożnych powszechnie jest uży­

waną w Sierra ekwadorskiej. Podają ją zawsze w obfitości na osobnym talerzu, a do­

piero każdy z jedzących dodaje łyżkę lub parę łyżek do każdej niemal potrawy, roz­

gniata ją powoli, mięszając z sosem lub ro­

sołem, a następnie wylepia sobie usta tym klajstrem, dość zresztą smacznym.

Dzięki tak powszechnemu użyciu jęcz­

mień zajmuje dziś niewątpliwie w Ekwado­

rze daleko większą powierzchnią uprawnej ziemi, aniżeli miejscowa kukurydza; choć dodać muszę, że to tylko w granicach kul­

tury jęczmienia biorę to porównanie, gdyż, biorąc całą powierzchnię ziemi uprawianej pod kukurydzę na rosciągłości całej repu­

bliki, to niewątpliwie roślina ta prym trzy­

mać będzie, jako właściwa wszystkim kli­

matom i wszystkim wysokościom. Rossia- 553

WSZECHŚWIAT.

(10)

554 WSZECHŚW IAT. N r 35.

ne na całej powierzchni Sierry m łyny zaj­

mują się głównie mieleniem jęczm ienia, a nadto biedniejsza ludność u siebie często miele na zwykłym płaskim kamieniu, zw a­

nym batan, na którym ziarno rozgniata się innym półksiężycowatym kamieniem, zw a­

nym piedra de moler. Operacyja to bar­

dzo długa, ciężka i żmudna, lecz indyjanka, która jeszcze na szczęście nie umie oceniać wartości swój pracy, przyzwyczajona jest do tego.

Jęczmień, jak to wyżej wspomniałem, spo­

żywanym jeszcze bywa pod inną formą, a mianowicie krup, które miejscowi nai­

wnie przezwali „arroz de cebada” czyli ryż jęczmienny. Lecz krupy te nie są z suro­

wego, jak u nas, jęczmienia, ale zawsze z prażonego. Krupy takie podaje się albo w formie kaszy na szmalcu, albo jako kleik, w tym ostatnim razie prawie zawsze z do­

mieszką cukru brunatnego (raspadura).

Nieobjaśnioną jest dla mnie rzeczą, dla­

czego w sąsiadujących z Ekwadorem pół­

nocnych prowincyjach Peru użycie ję c z ­ mienia nie jest prawie znanem, a użyteczne to zboże sieje się tam w niewielkich ilo ­ ściach jedynie na paszę dla koni. O ile przypomnieć sobie mogę z opowiadań p .J el- skiego, użycie maszki znanem jest w środ- kowem i poiudniowem Peru.

Pszenica, jak i jęczmień bardzo się ros- powszecliniła na terytoryjum Ekwadoru i Peru, tak, że dziś w najbardziej odległych zakątkach obu rzeczypospolitycli można do­

stać chleba pszennego. W każdym razie nadmienić muszę, że produkcyja tego dro­

gocennego ziarna nie wystarcza na potrzeby miejscowe. Całe pomorze używa mąki, sprowadzonej z Ameryki północnej lub z Chili, a tylko Sierra produkuje ilość wy­

starczającą na własne potrzeby. Pszenica udaje się na wysokościach od 7 000' do 9000' nad poz. morza. Liczne jój zastoso­

wania w kuchni ekwadorskiej nie zasługu­

ją na wzmiankę, są bowiem podobne, jak i u nas, a tem samem nie posiadają w sobie nic charakterystycznego.

{dok. nast.)

J . Sztolcman.

Do cech znamiennych obecnego stulecia należy niezaprzeczenie usilna, na chwilę nieustająca praca nad udoskonaleniem środ­

ków, mających na celu zwalczanie oporu wielkich zbitych mas, przedstawiających się w postaci bądź murów i skał, bądź w bojo­

wym szyku ustawionych szeregów ludzi.

Badanie własności i skuteczności rozmai­

tych materyjałów wybuchowych zajmuje obecnie znaczną liczbę naukowo nad tą spra­

wą pracujących ludzi i z tego powodu, nie bacząc na cele, tak zasadniczo różne pod względem humanitarnym, gdy chodzi np.

w jednym wypadku o wysadzenie skały, w drugim zaś o zabicie tysięcy ludzi, zdaje nam się, że przedstawienie obecnego stanu i postępów lat ostatnich w przyrządzaniu i wyborze rozmaitych środków wybucho­

wych zdoła zająć czytelników.

I .

Materyjały wybuchowe są to ciała stałe lub ciekłe, które przy pewnych warunkach zdolne są do rozwinięcia znacznój ilości energii. Rezultat zaś ten osięga się wsku­

tek dwu przyczyn, mianowicie, wskutek cał­

kowitej lub częściowej przemiany materyi na gazy i wskutek wywiązania ciepła, które przemianie tój towarzyszy. W łaściwie jeden tylko z powyższych czynników sam przez się ju ż wystarcza do wywołania eksplozyi.

Gaz, naprzykład, ścieśniony w naczyniu, jest w stanie je rozerwać, skoro prężność jego przewyższy opór ścian naczynia; z drugiej strony, mięszanina dwu gazów, jak wodoru i tlenu lub powietrza i gazu błotnego (me­

tanu), może detonować w chwili zbliżenia płomienia. Lecz łatwo zrozumieć, że w prak­

tyce najużyteczniejszemi ciałami wybucha- jącemi są te, które jednocześnie wytwarzają gazy i wywiązują ciepło.

W pewnej zresztą m ierze obydwa te efe­

kty mogą się Avzajemnie zastępować. W ia­

domo, że każde powiększenie temperatury gazu o 273 stopni podwaja jego objętość.

Ze względu więc na ciśnienie, jakie gaz ma

(11)

N r 35. WSZECHŚWIAT. 555 wykonać, mogłoby być obojętnem, czy dana

reakcyja wytwarza więcej ciepła a mniej gazu czy też odwrotnie, gdyby doświadcze­

nie nie wykazywało, że korzystniejszem jest zawsze wywiązywanie się gazów.

W ytwarzanie ciepła, o którem powyżej była mowa, jest, ogólnie mówiąc, skutkiem nowego ugrupowania cząsteczkowego, po­

wstającego podczas detonacyi; jest ono w pe­

wnych razach, lecz rzadziej, rezultatem stra­

ty siły żywej wskutek doprowadzenia ato­

mów do stanu słabszej energii chemicznej.

Jakkolwiek najsłuszniej by było klasyfika- cyją środków wybuchowych oprzeć na owój właśnie rozmaitości źródeł ciepła, powstają­

cego przy eksplozyi, obecnie, wobec bra­

ku jeszcze dokładniejszych w tym wzglę­

dzie badań, najwygodniej będzie rozróżniać owe związki według efektów, jakie one ma­

ją za zadanie wywołać *). Odróżniamy więc:

1) prochy strzelnicze, przeznaczone do udzie­

lania pociskom żywej siły rzutu; 2) środki rozrywające, używane przy robotach pu­

blicznych i w kopalniach i obejmujące, obok czarnego prochu zwykłego, t. zw. nitro- związki wybuchowre, jak bawełna strzelni­

cza i dynamit, i 3 )substancyje, które nazwij­

my właściwemi wybuchającemi (poudres d’eclatement), służące do ładowania poci­

sków wewnątrz pustych (granatów) i mają­

ce na celu ich rozerwanie.

Pierwsza grupa jest prawie wyłącznie re­

prezentowana przez mięszaninę saletry, siar­

ki i węgla, która to mięszanina stanowi zw ykły czarny proch strzelniczy. Z samego początku była to mięszanina grubo sprosz­

kowanych powyższych części składowych;

z biegiem jednak czasu poznano korzyści, wypływające ze zmięszania dokładnego i ści­

słego owych materyjałów zarówno jak z u- żywania w pewnych celach prochu ziarni­

stego. Proch ziarnisty używanym jest od końca X V I wieku, zarówno w celach w o­

jennych jak i przemysłowych.

W ostatnich latach do fabrykacyi prochu strzelniczego wprowadzono znaczne ulep­

szenia. Poznano niedogodności, pochodzące ze zbyt drobnego proszkowania materyja-

') K lasy fik aey ja, j a k i g łó w n a tr e ś ć a r ty k u łu za­

c z e r p n i j je s t z p r a c y A .F a v ie r a p. t. L es e sp lo sifs d e 1’a r e n ir .

łów, gdy chodziło o powiększenie kalibru armat. Łatwo bowiem zrozumieć, jaki wpływ na rezultat wybuchu wywiera obję­

tość ziarna prochu i, co za tem idzie, całko­

wita powierzchnia rospalania (inflamacyi).

Jeżeli ziarna są małe, wówczas proch spali się prędzej, aniżeli pocisk zdąży wyjść na zewnątrz działa, a początkowe ciśnienie bę­

dzie tak znaczne, że może być powodem zni­

szczenia działa. Należało więc zmniejszyć owo ciśnienie początkowe i pozwolić, aby proch spalał się stopniowo i ciśnienie gazów zwiększało się w miarę tego, jak kula wy­

suwa się z armaty. W tym i w rozmaitych innych celach, zależnie od rodzaju broni, nadają ziarnom prochu ruzmaitą wielkość i kształty, wraz z lctóremi często zmienia się też umyślnie ciężar gatunkowy.

Wszystkie te udoskonalenia są natury czysto fizycznój i gdy z tej strony, przyznać to trzeba, technika do znakomitych ulepszeń już doszła, to natomiast pod względem sw e­

go składu chemicznego proch pozostał tem, czem był w samym początku wynalazku.

Ponieważ zaś część tylko substancyi prochu, mianowicie około 41%) zamienia się pod­

czas spalania na gaz, byłoby oczywiście z wielką korzyścią zastąpić saletrę potaso­

wą przez sole podobne (azotany, sole kw.

saletrzanego) lecz o mniejszym ciężarze ato­

mowym, lub też przez inne związki utlenia­

jące, mogące wytworzyć więcej gazu i ciepła.

Odkrywca chloranu potasu, Berthollet, pomyślał już o zastąpieniu nim saletry w prochu strzelniczym; lecz po strasznym w y­

padku, sprowadzonym przez tę fabrykacyjił w prochowni w Essonnes, przy którym zna­

komity ten uczony o mało życia nie stracił, myśl ta została zarzuconą. Wybuch zaś w Paryżu G Października 1870 roku, który przypłaciło życiem trzynaście osób, raz jesz*

cze dowiódł niebespieczeństwa grożącego ze strony prochu o chloranie potasu.

Azotany, których możnaby zamiast sale­

try używać, jak azotan sodu, magnezu, lity- nu, są na nieszczęście hygroskopijne. Taknp.

proch o azotanie sodu (saletrze chilijskiej) traci niezmiernie szybko znaczną część swój siły żywej, pomimo, że użyty zaraz po sfa­

brykowaniu daje większą ilość ciepła i ga­

zów przy detonacyi, aniżeli zwyczajny proch

strzelniczy. Probowano też dodawać do sa-

(12)

556 W SZECHŚW IAT. N r 35.

ietry rozmaite związki kwasu pikrynowego, substancyi silnie wybuchającej, jak np. pi- krynianu potasu i amonijaku, ale i to nie doprowadziło do ważnych ulepszeń. N ato­

miast azotan amonijaku, jak się okazało, mógłby się stać w zastępstwie saletry bar­

dzo użytecznym składnikiem prochu. Za­

lecony w tym celu w r. 1873 przez Spren- gela, związek ten został poddany poważnym badaniom ze strony reńskiej fabryki pro­

chu. I w tym razie chodzi o to, ażeby otrzymać sposobem ekonomicznym sól po­

wyższą w stanie zupełnej czystości chemicz­

nej, gdyż nieczysta przyciąga znacznie szyb­

ciej wilgoć.

Przez długi czas proch był jedynym ma- teryjałem używanym w kopalniach, a nawet dotychczas,pomimo odkrycia zw iązków azo- towych, w bardzo znacznej ilości jeszcze przy robotach ziemnych się zużywa. Jestto skutkiem głównie jego względnej taniości.

D la zapobieżenia zaś używania tegoż pro­

chu do broni palnej zmienia się nieco sto­

sunkowe ilości wchodzących weń składni­

ków, zmniejszając zazwyczaj ilość saletry.

I w tym razie, zarówno jak i w prochu strzelniczym, starano się saletrę potasową zastąpić azotanem sodu, węgiel zaś trocina- i mi drzewnemi — lecz bez dobrego skutku. ! Jedyne udoskonalenie, jakie da się tu za-

J

znaczyć, jest kształtowanie tego prochu w ścieśnione zwitki, czem osięgnięto w ięk­

szą korzyść z powodu powiększenia gęstości ładunku.

Związki azotowe, używane w celach w y­

buchowych, a których odkrycie zawdzię­

czamy Braconnotowi (1823), powstają, ja k

j

wiadomo, z działania kwasu azotnego na | pewne substancyje organiczne. Przem ysł

j

używa ich w dużej ilości pod rozmaitemi nazwami; lecz w rzeczywistości wszystkie sprowadzają się do dwu zasadniczych pro­

duktów: bawełny strzelniczej i nitroglice- ryny.

Pierw szy z tych związków jest drzewni- kiem (celulozą), na który działał przez p e­

wien czas kwas azotny (sałetrzany); co zaś do jego składu chemicznego, nie ma jeszcze pomiędzy chemikami pod tym względem zgody. W edług Abela bawełna strzelni­

cza, używana w celach wojennych, jest trój- nitrocelulozą. Najpewniej jednak zwykła

bawełna strzelnicza zawiera zawsze pewną ilość drzewnika słabiej przez kwas azotny utlenionego. Pelouze, w roku 1883, i Schon- bein, w 1846, zwrócili uwagę na własności balistyczne bawełny strzelniczej; lec* pomi­

mo licznych prób wykonanych wTe Francyi, a zwłaszcza w Austryi, pod przewodni­

ctwem generała Lencka, niepodobna było otrzymać rezultatów zupełnie zadawalają- eych, gdyż ciało to było strasznie wybucho­

we, a przechowywanie go nader niebespie- czne. Nagłe i częste eksplozyje zmusiły do zupełnego zarzucenia tego przetworu do czasu, gdy znakomity chemik departamen­

tu wojennego w A nglii, Abel, wpadł na po­

mysł przyrządzania go w formie ciasta skomprymowanego w stanie wilgotnym.

W tej postaci zgęszczonej używaną jest ba­

wełna strzelnicza prawie we wszystkich krajach europejskich przez okręty wojenne;

lecz wygórowana jej cena dotąd jeszcze stoi na przeszkodzie używaniu jej w przemyśle.

Ponieważ preparat ten zawiera zbyt ma­

ło tlenu dla całkowitego spalenia swego w ę­

gla i wodoru na dwutlenek węgla i wodę, dawno już proponowano dodatek składni­

ków tlenowych, a to w podwójnym celu, mianowicie dla osięgnięcia zupełnego spa­

lenia i dla zmniejszenia ceny. Pod nazwą potentytu w samej rzeczy wyrabia się w Grlasgowie materyjał wybuchowy, złożo­

ny z bawełny strzelniczej i azotanu potasu, w Fayersham zaś, w okolicy Canterbery, pod nazwą tonitu podobnaż mięszanina ba­

w ełny strzelniczej z azotanem barytu.

(d. c. nast.)

M aksym ilijan F laum .

KBONfKA NAOKGWA.

FIZ Y K A .

— P ro m ie n io w a n ie platyny i s re b ra w te m p e ra tu rz e 1500°. P . V iolle oznaczy} sto su n ek ilo ści c ie p ła w y ­ s y ła n e g o p rz ez sto p io n ą p la ty n g i sto p io n e s re b ro w te m p e ra tu rz e okoł:> 1 ^00°; z b a d a ń ty c h w yptyw a.

że p la ty n a w y s y ła 54 ra z y w ięcej c ie p ła an iż eli s r e ­

bro. J a k k o lw ie k sto su n e k te n je s t z n a c z n y , je s t on

w s za k że z n aczn ie m n ie js z y od sto su n k u n a tę ż e n ia

Cytaty

Powiązane dokumenty

K iedy się jednakże przekonano, że istnieją całe grupy gwiazd, zajm ujących na sklepieniu niebieskiem pozy- cye naw et bardzo od siebie odległe, których ruchy

W m ieszkaniach staran niej i kosztowniej urządzonych, zazwyczaj jest zaprow adzona w entylacyja czyli odświeżanie pow ietrza, w ten sposób, że pow ietrze zew

Podobnąż ocenę przeprow adzić można według innej jeszcze zasady hipotetycznej, opierając się mianowicie na przypuszczeniu, że gw iazdy jed nostajnie są w

kle nazwą albinizm u i rospatryw ane jak o zjaw isko patologiczne na równi z plamami żóltemi. Zupełne odbarw ienie i żółknienie liści zagraża roślinie

ne, by zatem stycznym był do ziemi wzdłuż rów noleżnika pośredniego danej okolicy. Po rozw inięciu stożka na płaszczyznę, p ołu ­ dniki przedstaw iają się

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

ku węgla, której nie wydają lampy żarowe. Łuk Yolty przez promieniowanie i samo tworzenie się dwutlenku węgla wydaje również pewną ilość ciepła, lecz przy

dlateg o , kto z pominięciem jego pierwszego szczebla chce od razu do wymiany materyi przeskoczyć, jest więcej niż pewnem, ale rzecz się niesłychanie wyjaśnia