• Nie Znaleziono Wyników

Adres ISed.ałs:c37-i: ZKIreul^o-^eicie-IFrzed.mieście, 2STr ©©_ JV°.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ISed.ałs:c37-i: ZKIreul^o-^eicie-IFrzed.mieście, 2STr ©©_ JV°."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV°. 3 3 . Warszawa, d. 14 sierpnia 1898 r. T o m X V II.

V

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA W W ars za w ie: rocznie rs. 8 , kw artalnie rs.

i

Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenum erow ać można w Redakcyi .W szechśw iata"

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranica.

Kom itet Redakcyjny W izech św iata stanow ią P anow ie D eike K., D ickstein S., H oyer H . Jurkiew icz K ., Kw ietniewski W!., K ram sztyk S., M orozew icz J., N»- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W .

A dres ISed.ałs:c37-i: ZKIreul^o-^eicie-IFrzed.mieście, 2STr ©©_

W p ły w czyn n ikó w fizycznych na kształt jaj ptasich.

Od czasu, ja k teorya celowości w budowie organizmów została podkopaną, a wreszcie zupełnie obaloną przez teoryą doboru n a tu ­ ralnego, szczególną uwagę badacze przyro­

dy zaczęli zwracać na zewnętrzne, fizyczne czynniki, wpływające na kształtow anie się w tym lub owym kierunku isto t żyjących i ich oddzielnych organów. Zaczęto g rupo­

wać obserwacye nad wpływem naturalnych warunków bytu na różnicowanie się indywi­

duów anatom icznych, a metoda doświad­

czalna sta ła się powagą wyrokującą. Od­

tą d filozofowie-przyrodnicy nie zadaw ałniają się twierdzeniem : „taki lub ów k sz ta łt zwie­

rzęcia albo rośliny najlepiej odpowiada wa­

runkom ich istnienia”, lecz s ta ra ją się de­

dukcyjnie odtworzyć czynniki fizyczne i ich mechaniczne działanie na organizm y—czyn­

niki, które wywołały te lub owe kształty.

Ponieważ jednak dzięki doborowi n a tu ra l­

nemu utrw aliły się w organizm ach takie kształty, które każdego człowieka wprowa­

dzają w zdumienie swoją odpowiedniością do do celów ich bytu, więc zwykliśmy tylko po­

dziwiać m ądrość n atury, uwielbiać jej prze­

zorność, nie sta ra ją c się dopatrzeć w tych

zjawiskach tych samych przyczyn, które zmu­

szają ciała, pozostawione samym sobie nad powierzchnią ziemi bez punktu oparcia, sp a­

dać, albo metalom rozpuszczać się w kw a­

sach i wytwarzać sole.

Można jednak przytoczyć sporo p rzy k ła­

dów takich zjawisk, wziętych ze świata o rga­

nicznego, w których kształty, jako widome skutki działania sił fizycznych, nie odpowia­

d ają żadnym celom biologicznym, są dla nich obojętne. Z a taki przykład posłuży nam tu­

taj k ształt ja j ptasich.

W ostatnich czasach spotykamy się z k il­

koma próbami zoologów zdania sobie s p ra ­ wy z przyczyn, w arunkujących tak wielką różnorodność ja j ptasich nietylko pod wzglę­

dem rozmiarów i zabarwienia skorupy, ale i pod względem jej zewnętrznego kształtu..

Otóż, co dotyczy formy zewnętrznej, to w do­

syć jasny i niezbity dotychczas sposób wytłu­

maczono ją sobie przez w arunki fizyczno- biologiczne, towarzyszące formowaniu się skorupy jaja w organizmie matki.

Nim przystąpim y do wyłuszczenia tych wa­

runków, niezbędnem będzie kilka słów nad­

mienić o zasadzie systematyki jaj ptasich na podstawie ich formy zewnętrznej.

W śród wielkiej różnorodności form wy­

różniają się trzy główne typy jaj, między

(2)

514 WSZECHŚWIAT N r 33.

którem i reszta stanowi różne stopnie przej­

ściowe. Pierwszy zasadniczy typ stanowią ja ja , najbardziej zbliżające się do kuli (fig. 1);

do d ru g ieg o typu zaliczają się ja ja re g u la r­

nie wydłużone w postaci elipsoidy (fig. 2);

wreszcie—trzeci typ obejm ują ja ja kształtu najpospolitszego wśród ptaków : ja ja o je d ­ nym grubszym (tylnim) i drugim zaostrzo­

nym (przednim ) biegunach (ja ja maczugo- w ate, fig. 3). Do tego typu zbliżone są ja ja gruszkow ate (ovum pyrifornie, fig. 4) ').

Fig. 1. Jajko puhacza (Strix bubo).

Dawniejsi ornitologowie przypuszczali, źe ten lub ów k sz ta łt ja j ptasich przystosowany j f s t ku tem u, by, u k ład ają c się obok siebie w gnieździe, jaknajm niej zajm ow ały miejsca i najwygodniej mogły być przykryte przez w ysiadującego je p tak a. Przypuszczenie to je d n a k je s t niczem nieuzasadnione, gdyż nie zaobserwowano żadnego porządku, w jakim by ptaki swoje ja ja w gnieździe układały;

leżą one tam zwykle w najrozm aitszych pozy- cyach względem siebie i względem gniazda.

In n i ornitologowie twierdzili, że k sz ta łt ja ja

Fig. 2. Jajko ostrzygojada srokatego (Haemafopus ostralegus L.)

rodz siewki.

ptasiego odpowiada formie tułow ia p taka, a zatem ptaki krępe i z krótkiem i nogami niosą ja ja okrągłe, kuliste, a z ja jm a c z u g o - watych w ylęgają się ptak i o szerokich pier­

siach i wąskim odwłoku, np. bekasy, kuliki i t. p.

T ego rodzaju obserwacye chociaż stw ier­

d z a ją się dość często, nie mogą być jednak przyjęte za regułę, gdyż są fakty i wręcz przeciwne. N p. j a ja pingwinów mogą być

*) Wielkość wszystkich rysunków jest ’/ 2 na­

turalnej.

zaliczone do pierwszego typu, również ja k i ptaków drapieżnych, pomimo to, źe tułów pingwinów przypom ina formę tułowia beka­

sów, mających ja ja I I I typu.

W ostatniem dziesięcioleciu bieżącego s tu ­ lecia uczeni przyszli do przekonania, że w kształcie ja j ptasich nie m ożna upatrywaćr tego lub owego czynnika biologicznego, poży­

tecznego dla danego gatunku ptaka, a należy uważać ten k sz ta łt za konieczny (choć obo­

ję tn y pod względem użyteczności d la p tak a) wynik warunków fizycznych, towarzyszących

Fig. 3. Jajko szlamika rdzawego (Litnosa rufa Briss.) rodz. brodzących cienkodziobycb.

tw ardnieniu skorupy. N a pierwszym planie działa tu siła ciążenia.

Wiadomo, źe j a j a pierw szego typu właści­

we są ptakom drapieżnym , głównie sokołom i sowom (fig. 1); p tak i te w stanie spokoju zwykle trzym ają tułów w pozycyi prawie pio­

nowej, a zatem pionowo utrzym uje się i ja jo ­ wód. J a ja drugiego typu spotykamy u pły­

wających, utrzym ujących swój tułów i ja jo ­ wód przeważnie poziomo (fig, 2); najbardziej*

Fig. 4. Jajko nurzyka (Uria ringvia) rodz. alki.

wydłużone ja ja należą do ptaków najdłużej przebywających w wodzie (Oolymbus—nur, Podiceps—perkoz); wreszcie ptaki, zmienia­

jące często swoję pozę wskutek tego, że albo pływ ają po wodzie, albo spokojnie siedzą na wybrzeżach, m ają ja ja I I I typu.

Rzecz prosta, że jajk o otrzym uje tak i kształt, w jakim odbywa się formowanie w a­

piennej skorupy w ptasim jajowodzie. J a jk o

kuliste musiało być kulistem jeszcze p rz ed

otrzym aniem swojej tw ardej, stałej skorupy.

(3)

N r 33. WSZECHŚWIAT 5 1 5 Z drugiej strony doświadczenie fizyczne uczy

nas, że ciała płynne nie mogą mieć swojej własnej indywidualnej formy, lecz przybie­

r a ją formę naczynia, w którem się te ciała znajdują. J a jk o ptasie przed otrzym aniem błony i skorupy jest konsystencyi gęstej cieczy, zatem i do niego wymienione prawo fizyczne musi się stosować.

* Z estaw iając tę ostatnią okoliczność z pozy- cyą jajowodów różnych ptaków podczas formo­

wania się w nich ja j, przychodzimy do prze­

konania, że na formę kształtującego się ja j- | ka oddziaływa ciśnienie ścian ptasiego I jajowodu i siła ciążenia. Obadwa czynniki:

sprężystość ścian jajowodu i ciążenie powo­

dują posuwanie się kształtującego się ja jk a od przodu ku tyłow i—ku ujściu jajow odu;

przytem działalność w tej sprawie jajowodu (głównie przedniej jego części) musi być większą u ptaków o tułowiu poziomym, niż u ptaków, u których jajowód leży pionowo, gdyż u tych ostatnich jajk o samo opada wskutek siły ciążenia. U ptaków zatem pły ­ wających, gdzie jajowód utrzym uje kierunek poziomy, sprężystość jego ścian, współ­

działając sile ciążenia, nadaje ja jk u k ształt wydłużonej elipsy; przytem im pozycya jajo-

j

wodu dłużej iniezm ienniej‘pozostaje poziomą, tem bardziej wydłużonem i przytem syme- trycznem będzie jajko. Jeżeli zaś, ja k to bywa u ptaków drapieżnych, albo u zimo­

rodka (Alcedo ispida), w spokojnym stanie utrzym ujących tułów w postawie pionowej, jajowód ze znajdującem się w nim jajkiem pozostaje w kierunku pionowym, wtedy sprę­

żystość ścian jajow odu, dążąca do wydłu­

żenia ja jk a , je s t neutralizow ana przez siłę ciążenia, działającą na jajko w kierunku osi jajow odu : wtedy jajko otrzym uje kształt ku­

listy.

G ruszkow ata, m aczugowata forma ja j d a­

je się wytłumaczyć nachyleniem osi tułowia, a zatem i jajow odu ptaka do pionoweego kierunku siły ciążenia pod mniejszym lub większym kątem , albo ruchliwością ptaka, wskutek której ptak często zmienia swoję postawę.

Powszechnie znana je s t ruchliwość kuli­

ków, które w poszukiwaniu żeru ta k n a ­ chylają osadzony na długich nogach tułów, że przedni koniec jego więcej zbliża się ku ziemi niż ogon, albo przebiegają chyłkiem od

kałuży do kałuży, albo wreszcie spokojnie stoją na jednej nodze, trzym ając tułów p ra­

wie pionowo. To też kuliki i większa część brodzących (jako to : T atanus, Limosa, Nu- menius i inne) sk ład ają ja ja trzeciego typu, t. j. maczugowate.

W bardzo wielu przypadkach można n a ­ ocznie się przekonać o słuszności tego rodza­

ju rozumowania. Są jednakże fakty, które naj­

widoczniej przeczą tej teoryi, jakoby k ształt ja jk a m iał zależeć od położenia jajowodu względem kierunku siły ciążenia. W iadom o, że byw ają nienorm alne przypadki znoszenia przez kury jaj podwójnych, połączonych ze , sobą wąskim, wałkowatym mostkiem, sk ła ­ dającym się z białka i powleczonym ta k ą sa­

mą, ja k i obadwa ja ja , tw ardą wapienną sko-‘

rupą (fig. 5).

Fig. 5. Jajko podwójne, zniesione przez kurę.

W takich przypadkach obadw a jaja, połą­

czone z sobą, różne zajm ują względem ja jo ­ wodu pozycye, a pomimo to obadwa zacho­

wują ta k ą formę, ja k a jest właściwa zwyk­

łym, w norm alnych w arunkach złożonym jajom kurzym.

Ten jeden fakt wystarcza, żeby uznać wpływ powyżej rozwiniętego czynnika na kształt ja jk a za niewystarczający : ja k wszę­

dzie w naturze, ta k i tu mamy do czynienia nie z jed n ą przyczyną, a z sum ą przyczyn różnych, mniej lub więcej nam znanych. To też i powyżej rozw iniętą hypotezę należy przyjmować z tem zastrzeżeniem , że sp rę­

żystość jajow odu i siła ciążenia są ważnemi lecz nie wyłącznemi czynnikami, wpływające- mi na k ształt ja j ptasich.

K azim ierz Kulwieć.

C iała obee w k r y sz ta ła c h .

M inerały przeważnie są krystaliczne. W y ­

raz „k ry ształ” wywołuje w naszym umyśle

wrażenie prawidłowości, k tó rą m inerałom

(4)

516 WSZECHŚWIAT N r 33.

krystalicznym przypisywać zwykliśmy, ona bowiem przedewszystkiem zw raca n a siebie uwagę przy porównywaniu kryształów i ciał bezpostaciowych. Z praw idłow ością łączy­

my zarazem pojęcie o czystości lub raczej przezroczystości kryształów , chociaż większa część minerałów przezroczystą nie jest, wsku­

te k domieszek ciał obcych, w krysztale za­

wartych. Często też spotykam y się z porów­

naniem : „woda czysta ja k k ry s z ta ł” i t. p.

Mniemanie podobne je s t ta k rozpowszechnio­

ne, źe ze zdziwieniem słucham y utyskiwań krystalografów i mineralogów na b rak i i nie­

dokładności m inerałów na oko najpraw id- łowszych. P om ijając formę kryształów , któ- .r a rzadko^kiedy bywa ściśle geom etryczną, zwróćmy uwagę na czystość i przezroczystość minerałów skałotw órczych, a raczej na nie­

dokładności ich w tym względzie.

P rzy g ląd a jąc się baczniej kryształom , do­

strzeżem y w nich z łatw ością naw et okiem nieuzbrojonem plamki, ułożone bądź p ra ­ widłowo, bądź nieprawidłowo, zawsze jed n ak psujące ogólną przezroczystość kryształu.

P rzy użyciu lupy, a jeszcze lepiej m ikrosko­

pu, ilość tych plam ek dostrzeganych przez nas, znacznie się powiększy. P lam ki te sąto ciała obce, w krysztale zaw arte, k tó re zwać będziemy inkluzyami czyli wrostkami. P rzy uwaźnem badaniu wielu m inerałów skało­

twórczych dojdziemy do przekonania, że nie­

m a kryształów , któreby tycb inkluzyj czyli wrostków nie zaw ierały.

Inkluzye znane są już bardzo dawno; nie zwrócono jed n ak n a nie należytej uwagi, cho­

ciaż, ja k to w ykazały b ad a n ia późniejsze, m ogą nam one dać wiele cennych wskazówek co do pochodzenia m inerałów , w których się znajdują.

Inkluzye sąto pory, wypełnione gazem, cieczą lub obojgiem jednocześnie, albo też sąto cząsteczki innych m inerałów , wrosłych w kryształ. B adania n ad poram i, gazem wypełnionemi, dowiodły, że zaw ierają one przeważnie p arę wodną, kwas węglany i węglowodory. Grazy te zn a jd u ją się tam pod bardzo dużem ciśnieniem, co najłatw iej zaobserwować możemy na soli trzask ającej (sel decrepitant, K n istersalz), u nas pospoli­

tej w W ieliczce.

J e s tto zw yczajna sól kam ienna, zaw ierają­

ca w porach węglowodory, które z trzaskiem

rozdzierają kryształy, przy rozpuszczaniu soli w wodzie, wskutek zmniejszonego ciśnienia zzewnątrz. Zjawisko to wskazuje nam nie- mylnie, źe krystalizacya soli trzask ającej od­

byw ała się pod ciśnieniem.

Ciekawsze jeszcze z wielu względów są po- ry, wypełnione jednocześnie gazem i cieczą, w której niekiedy, ja k to zauważono w kw ar­

cu, pływa kryształek soli kuchennej (fig. 1}.*

W e w rostkach tego rodzaju kryształek przy ogrzewaniu rozpuszcza się zupełnie, a przy ostudzeniu znowu się z roztw oru wydziela.

Zachodzi pytanie, skąd wiemy, jak i gaz w ypełnił badane przez nas pory i czy zauwa­

żony kry ształ jest w rzeczywistości k ryszta­

łem soli kuchennej. Odpowiedź na to daje nam rozbiór widmowy, a także pewne m ikro­

skopowe metody chemiczne. Są one bardzo proste, polegają bowiem na pokruszeniu b a­

danego m inerału pod wodą, w której zapo­

mocą odpowiednich odczynników odnajduje­

my obecność sodu i chloru (jeżeli k ry ształ w cieczy pory pływający był solą kuchenną), kwasu węglanego lub innych, których w wo­

dzie pierwej nie było. Pomiędzy poram i, ciecz zawierającem i, znane są takie, które posiadają bardzo mały współczynnik za ła m a­

nia św iatła i bardzo łatwo przechodzą w stan gazowy jjrzy slabem naw et ogrzewaniu. N a zasadzie tych danych przypuszczamy, że p o ­ ry te są wypełnione kwasem ^węglanym ciek­

łym . W roku 1869 Yogelsang i Geissler dowiedli, że wspomniane wrostki rzeczywiście zaw ierają ciekły kwas węglany. Tw ierdze­

nie to było oparte nietylko na własnościach rozszerzalności, wspólnych własnościom kw a­

su węglanego, zaobserwowanym przez A n ­ drew sa, lecz zarazem i c a analizie sp ek tra l­

nej, a także na reakcyi tw orzenia się węgla­

nu wapnia, przy przepuszczaniu tego gazu przez wodę wapienną, według wzoru

C a(O H )j + C 0 2 = C aC 0 3 -f- H 20 .

w o d a w a p ie n n a k w . w ę g la n y w ę g la n w a p n ia w o d a

W ęglan wapnia nie rozpuszcza się w wo­

dzie i dlatego łatw o go spostrzedz, gdyż

osiada w postaci białego proszku.

(5)

N r 33. WSZECHŚWIAT 517 W ro stk i tego rodzaju są niezbitym dowo­

dem powstawania danego m inerału pod ciś­

nieniem i to znacznem, wystarczyło bowiem do skroplenia kwasu węglanego. Niem a najm niejszej różnicy między takiem i wrost- kami, a bombami źelaznemi, wytrzymującemi ciśnienie aź 60 atm osfer, w których przecho­

wują i sprzedają kwas węglany ciekły, m a­

jący ta k ważne zastosowanie w przemyśle ostatnich czasów.

P o d mikroskopem drobne wrostki m ają szerokie ciemne kontury, jeżeli zaw ierają w sobie gaz, lub też wąskie i delikatne w r a ­ zie gdy wypełnione są cieczą. W tych ostatnich spotykam y niekiedy pęcherzyk, wskazujący na jednoczesną obecność gazu i cieczy. N achylając lub w strząsając mine­

ra ł z ta k ą inkluzyą pod mikroskopem, mo­

żemy nadać ruch takiem u pęcherzykowi, co udaje się niezawsze. Do najrzadszych nale­

ży samoistny ruch niektórych pęcherzyków, znajdujących się czasem w inkluzyach kw ar­

cu. W tym przypadku przy zupełnej nieru­

chomości p re p ara tu zauważyć się daje nie­

ustanny ruch rotacyjny pęcherzyka w porze.

Zjawisko to je st przykładem wiecznego ru ­ chu autom atycznego. J e s t ono bardzo po­

dobne do t. zw. ruchu cząsteczkowego, który Brown obserwował w kom órkach roślinnych.

Z daje się, że ciepło je st tych ruchów przy­

czyną.

Oprócz gazowych i ciekłych, znajdują się w kryształach i stałe wrostki, jak to na ] wstępie było zaznaczone. T e są albo ma- leńkiemi ziarnkam i innych minerałów, albo j też skrzepłem i bryłeczkami tej masy ognisto- j płynnej, która otaczała kryształ, jeżeli two­

rzył się on w stygnącej lawie.

Inkluzye stałe, podobnie ja k i pory

j

wypełnione gazem lub cieczą, m ają postać

J

najróżnorodniejszą. Czasem są one mniej j lub więcej prawidłowemi kryształam i, ale nierównie częściej żadnej formy określonej nie posiadają. Z jaw iają się zaś nieraz { w ilości ta k wielkiej, że n ad ają minerałowi, ] w sk ład którego wchodzą, barwę zupełnie mu obcą. N p. spat polny, z natury bez­

barwny lub biały, często bywa zupełnie czer- j wony od wrostków hem atytu, lub zielony— I od augitu.

Rozmieszczenie wrostków stałych, bezpo- [ staciowych nie różni się od inkluzyj ciekłych.

Są one rozrzucone bez porządku, lub też two­

rzą warstwy, często zgrupowane dokoła środ­

ka kryształu (fig. 2). P rzykładem praw id­

łowego ich ugrupowania mogą służyć wrost­

ki w leucycie (fig. 3), gdzie w bezbarwnej m a ­ sie samego m inerału znajdujemy bure szklis­

te bryłki. Z ap e łn ia ją one t. zw. „kryształy

Fig. 2. Fig. 3.

ujem ne” *) i wskutek swego u kładu w jednej warstwie równoległej do ścian kryształu w przekroju m ają k sz ta łt wieńca. P raw id ­ łowość ich rozmieszczenia je s t uderzającą w kryształach miki z K anady, przedstawia bowiem rzędy, ułożone równolegle do niektó­

rych płaszczyzn kryształu, tworząc pomiędzy sobą kąty 60°, 120° czasem zaś 90°. Roz­

patru ją c blaszki takiej miki pod światło (d a j­

my na to świecy) ujrzym y prześliczną gwiaz­

dę sześciopromienną. Zjawisko to znaneni je st pod nazwą asteryzm u.

T ak się przedstaw iają spotykane w m ine­

rałach inkluzye czyli wrostki. Przyczyny ich powstawania są w bezpośrednim związku z rośnięciem kryształu, o czem w piśmie ni- niejszem pisał Z. W eyberg 2) i zależą od roz­

m aitej szybkości przyrostu różnych ścian kryształu.

Z powodu tej nierównomierności pow stają w krysztale rosnącym pewne miejscowe za­

burzenia, rośnie on wtedy w tych miejscach tak szybko, źe chw yta odrobiny tego środo­

wiska, które go otacza podczas jego wzrostu.

Gdy zatem warunki tworzenia się kryształu przem iną i proces zupełnie ustanie, ink lu ­ zye mówią nam , co otaczało kryształ w cza­

sie jego powstawania. T ak więc bryłki mate- ryi szklistej, spotykane w m inerale, dowodzą

!) Ujemnym kryształom nazywamy porę, ma­

jącą postać kryształu, którego odcisk otrzymali­

byśmy napełniając porę, ctajmy Da to, woskiem.

2) Wszechświat 1897 r. n-r 31, 32, 33.

(6)

519 WSZECHŚWIAT N r 33.

je g o ogniowego pochodzenia, dowodzą, że pow stał on w stygnącej lawie : kryształy je ­ go, ścinając się, pochłonęły mechanicznie cząsteczki tej lawy.

M inerały, znajdujące się jak o wrostki w kryształach innych m inerałów , wskazują na dwie fazy krystalizacyi lawy. P rzy pierw­

szej ściął się k ryształ wewnętrzny, który przy drugiej krystalizacyi został pochłonięty przez krystalizujący się następny.

Inkluzye mówią nam też, że dany m inerał pow stał w obecności kwasu węglanego pod Wysokiem ciśnieniem (pory wypełnione kw a­

sem węglanym w stanie ciekłym ), w obecno­

ści wody (pory z wodą lub p a rą wodną) lub też w obecności sodu i chloru (pory z krysz­

tałkiem soli kuchennej). Z drugiej strony u tru d n iają one badanie m inerałów pod wzglę­

dem fizycznym i chemicznym. P rzy znacznej ilości inkluzy] określenie ciężaru właściwego staje się niepodobnem , jak o bowiem wypeł­

nione gazem , a więc lżejsze, w pływ ają na jego zm niejszenie. Niem niej trudnem jest otrzym anie do analizy m ateryału chemicznie czystego z m inerałów we w rostki bogatych, co wpływa na obniżenie się dokładności d a ­ nych przy analizie otrzym anych. M ineralog przeto przy badaniu m inerałów zw raca na nie baczną uw agę. iD la wyżej przytoczonych powodów, a także dla znaczenia, ja k ie one m ają przy objaśnianiu genezy m inerałów skałotwórczych, nie lekceważymy wrostków, choć są ta k drobne i na pierw szy rz u t oka niedostrzegalne. P rzy czy n iają się one w znacznym stopniu do uchylenia rą b k a t a ­ jemniczej zasłony, ja k ą p o k ry ta je s t dla nas

geneza wielu m inerałów skałotwórczych.

Sław om ir Miklaszewski.

Praca psychiczna i temperatura mózgu.

(Ciąg dalszy).

I I .

J a k i wpływ w ywierają modyfikacye świa­

domości i wogóle procesy psychiczne na mózg człowieka? O doświadczeniach nad mózgiem ludzkim w rodzaju tych, jak ie wykonywają w pracowniach in anim a vili, naturalnie, nie

może być mowy. Niedawno jednak, bo w ro ­ ku 1893, Angelo Mosso, którem u już za­

wdzięczamy n ad er subtelne badania nad k rą ­ żeniem krwi w mózgu u ludzi z rozbitą czaszką, m iał >znowu sposobność mierze­

nia bezpośredniego tem peratury mózgu u lu­

dzi w podobnych warunkach. W szpi­

talu w Turynie znajdow ała się dwu­

nastoletnia dziewczynka, Delfina Parodi, z czaszką uszkodzoną u zbiegu kości czoło­

wej, ciemieniowej i skroniowej. Pow stały stąd defekt kostny m iał 3 —4 cm w średnicy, pod nim widać było oponę tw ardą, pokryw a­

ją c ą mózg i w jednem miejscu przedziura­

wioną; przez te otwory w łaśnie—w czaszce i oponie—Mosso w prow adzał swój term o­

m etr w głąb jam y czaszkowej bez wszelkiego bólu, ta k że zbiornik rtęciowy przyrządu do­

tykał się bezpośrednio dna brózdy Sylwiusza czyli okolicy, gdzie mniej więcej zbiegają się ośrodki ruchowe i mowy. Z a pierwszym r a ­ zem term om etr wskazywał 37,69°. Pacyent- ce kazano w ciągu 2 m inut opowiadać dzieje swej choroby, następnie w ciągu 1 minuty mocno ściskać szczęki i obie ręce, to znaczy wprawiano w ruch mechanizm woli, mowy i myślenia, jednakże wpływu n a tem peraturę mózgu nie zauważono najmniejszego; dopiero silne wzruszenie, mianowicie obawa przed chloroform em , podniosło j ą o 0,01°. N a za­

ju trz stwierdzono u P arod i lekkie zapalenie g ard ła ze stanem gorączkowym (ciepłota mózgu = 38,14°), który poczęści zależał od zapalenia, poczęści zaś od silnego wzrusze­

nia, albowiem pacyentkę uwiadomiono o m a­

jącej nastąpić operacyi. P ła k a ła tedy rzew ­ nie, prócz tego mówiła n a rozkaz przez '/1 min., ściskała peryodycznie rękę Mossa, liczyła bez przerwy do 30, następnie liczby nie­

parzyste do 100 i t d., ale tem p eratu ra móz­

gu nie podnosiła się. N agle wszedł do pokoju asystent i wszczął rozmowę z Mossem; dziew-

| czynka uważnie przysłuchiw ała się i sam a kilka słów wymówiła : po 8 min. mózg już był cieplejszy ,o 0.19°!

„B adania, dokonywane w mojej p ra ­ cowni — dodaje au to r — dowiodły, że cia-

| ło może ogrzać się w następstwie w z ru ­

szeń w stopniu o wiele większym, aniżeli

powszechnie m niem ają. D -ra P atriziego,

1 zajętego w ciągu tygodnia notowaniem dzien-

j nych w ahań własnej tem p eratury (w od­

(7)

N r 33. WSZECHŚWIAT 5 1 9

bytnicy), prosiłem o zastępstwo w wykładach.

Miał to być pierwszy jego odczyt publiczny;

gdy wrócił z audytoryum , tem p eratu ra wy­

nosiła (w odbytnicy) 38,70° zamiast, jak zwykle, 37,20°—37,30°. . . B ra t mój od ty­

godnia przeszło zajm ował się mierzeniem własnej tem peratury (również w odbytnicy), potrzebnem mu do pewnych badań; gdy 18 m arca 1885 r. o 5-ej popołudniu oświadczy­

łem mu chęć ożenienia się, ju ż po upływie godziny m iał 37,9J°, czyli o 0,90° więcej niż dni poprzednich”.

Trzecie posiedzenie rozpoczęło się wie­

czorem o godz. 9 min. 50. P arodi spała już od godziny. Term om etr wskazywał w mózgu 37,83°, w odbytnicy—37,99°. O go­

dzinie 10 min. 50 w sąsiednim ogrodzie roz­

legło się szczekanie psa. P acyentka po­

mimo hałasu leżała nieruchomo i spała, ale tem p eratu ra mózgu wzrosła w ciągu 10 min. o 0,08°. O godzinie 11 min. 5 po­

wtórne szczekanie oraz ponowny wzrost tem ­ peratu ry o 0,02°, czyli razem w ciągu 15 min.

0 0,10°. Z e strony odbytnicy nie zauważono przez cały czas żadnych zmian. Z a przy­

czynę ogrzania się mózgu w tym przypadku należy uważać wyłącznie i jedynie procesy psychiczne, albowiem Parodi nie wykony­

wała żadnych ruchów i spała bez przerwy.

W dalszym ciągu mózg zaczął się oziębiać;

po upływie 1 godz. min. 20 słup w te rm o ­ m etrze był opadł o cały 1 stopień i nie pod­

nosił się nawet po przebudzeniu. Mosso wno­

si stąd, że tem p eratu ra mózgu we śnie wogóle się obniża, może jed n ak znacznie sig pod­

nieść w następstwie procesów duchowych bez­

wiednych, nie pozostawiając najmniejszych śladów w pamięci; co zaś dotyczy świadomo­

ści, to powrót jej odbywa się bez w ytw arza­

nia ciepła w mózgu. Nietylko we śnie n a­

turalnym , lecz i w sztucznym pod wpły­

wem chloroformu Mosso stwierdził stopniowe 1 znaczne obniżenie tem peratury mózgu, k tó ­ r e —rzecz godna uw agi—postępowało dalej naw et po powrocie P aro d i do przytomności, skąd wypływa, że albo procesy (chemiczne), podtrzym ujące świadomość, są tak słabe, że nie d a ją się rozpoznać, albo też odbywa się współcześnie z innymi procesami, które pomi­

mo istniejących czynności myślenia i ruchu powodują oziębienie mózgu.

B ardziej szczegółowe obserwacye na D el­

finie P aro di we śnie naturalnym wykazały c o następuje. Gdy chora, po wprowadzeniu term om etru do brózdy Sylwiusza oraz od byt­

nicy, usnęła, zaraz zaczęło się oziębienie obu organów, dochodzące po upływie 40 m inut : w pierwszym do 0,76°, w drugim —do 0,54°.

N astępnie, gdy tem peratura mózgu już w cią­

gu 5 m inut znajdow ała się stale na jednym poziomie, zauważono nagły a niczem niewy- tłomaczony jej wzrost; przyczyna m u siała być oczywiście wewnętrzna, chora bowiem wymawiała jakieś słowa niezrozumiałe, poru-

| szała rękoma, d ra p ała się, aż się znowu uspo­

koiła. To samo zjawisko powtórzyło się jeszcze dwa razy; ostatnim jednak razem procesom psychicznym, których mowa i r u ­ chy rą k były oznakami zewnętrznemi, nie to ­ warzyszyły żadue zmiany cieplno : mózg do­

piero później począł się ogrzewać. Po p rz e­

szło dwugodzinnym śnie obudzono chorą, wołając ją po imieniu, by zaś pobudzić czyn­

ność psychiczną i ruchową mózgu, Mosso za­

chęcał j ą do mówienia i ściskania obiema rękom a własnych jego palców : mózg wpraw­

dzie nanowo się ogrzał, ale mniej niż o d ­ bytnica, świadoma czynność psychiczna i r u ­ chowa nie wytworzyła ciepła więcej aniżeli czynność bezwiedna we śnie. „W ypływ a z powyższych spostrzeżeń—powiada Mosso—

że sen nie sprowadza żadnych zmian istotnych w tem peraturze mózgu. Widzieliśmy również, że i przebudzenie nie zmienia tem peratury mózgu. Można zatem powiedzieć, że proce­

sy, wywołujące i przerywające sen, nie m ają właściwości wytwarzania znacznej ilości ciepła. Łatwość, z ja k ą zasypiamy, budzi - my się i nanowo zasypiamy, szybkość, z ja k ą budzimy się pod wpływem najlżejszego szm e­

ru i nanowo się w drzemce pogrążam y, świadczą, źe mechanizm wywoływania snu funkcyonuje z ta k ą szybkością i łatw ością, że nie je st w stanie zmieniać tem p eratu ry mózgu. Jedynie we śnie długotrw ałym oraz za spraw ą towarzyszących mu zjawisk w y­

stępują poważne zmiany cieplne w mózgu i ciele . . . Procesy psychiczne same przez się nie są w stanie wywołać znacznego pod­

wyższenia tem peratury mózgu, które zależy we śnie raczej od nieznanych nam przyczyn;

obok nich działają wprawdzie również czyn­

ności psychiczne, ale nie przeważnie i p ra w ­

dopodobnie od nich niezależnie” .

(8)

520 N r 33i Gdy mowa je s t o bezpośredniem mierzeniu

tem p eratu ry mózgu u człowieka, godzi się przytoczyć również b adania daw niejsze i now­

sze w tej mierze dokonywane, ale drogą, po­

średnią. L om b ard , P aw eł B e rt, Tanzi i Musso, Broca, Seppili i inni—ju ż to przy pomocy przyrządu term oelektrycznego, jużto przy pomocy czułych term om etrów — badali zmiany cieplne, zachodzące w skórze i wogó- le miękkich częściach głowy, pod wpływem

i

rozm aitych stanów duchowych, wychodząc z założenia, że odpow iadają one takim że zmianom w samym mózgu. Pierw szy L om ­ b ard *) stwierdził na skroniach, naw et w cza­

sie wypoczynku umysłowego, niezmiernie szybkie i częste w ahania tem p eratu ry , nie przekraczające jed n ak 0,001° C. N a to ­ m iast wszystko, co ściąga na się uwagę, [ jako-to szmer, widok przedm iotu lub osoby,. ! w większym stopniu jeszcze bardzo natężona p raca umysłowa, również wzruszenia, głoś­

ne czytanie podwyższają te m p e ra tu rę głowy, wszakże najwyżej o */ao° C. Zjaw isko to wy­

stępuje przedewszystkiem w okolicy wy­

niosłości potylicowej. T anzi i Musso a) robili doświadczenia w stanie hypnozy na dwu ko­

bietach, różniących się tak budową fizyczną, ja k również charak terem m oralnym : je d n a — [

blondyna, anemiczna, łagodnego usposobię-

j

nia i czuła, druga— bruneta, mocno zbudo­

w ana, wylana i zdolna do uczuć gwałtów-

i

nych. P oddając im najrozm aitsze wzruszę-

j

nia, Tanzi i M usso w ogólności potwierdzili obserwacye L om barda, z tą różnicą, że za- ! m iast podnoszenia się tem p eratu ry postrze-

j

gali kolejno to ogrzewanie, to oziębianie I głowy; powtóre zmiany term iczne występo- ! wały wyłącznie na czole, n a potylicy zaś j tylko wyjątkowo, mianowicie pod wpływem wzruszeń gwałtownych i długotrw ających.

T eraz powstaje pytanie, czy założenie, na j którem opiera się pośrednie mierzenie tempe- | ra tu ry mózgu, odpowiada rzeczywistości? Czy

j

zmiany cieplne głowy istotnie odpow iadają

j

podobnym zmianom w mózgu i od nich po-

‘ ) Lombard : Experimen!s on the relation o f heat to meutal work, cyt. u Scbiffa, 1. c.

2) Tanzi i Musso : Le variazioni termiche J del capo durante le emozioni (Riv. di filos. scien- tif,, 1888) cyt. u S ouiy, Les fonctions du cer- veau, str. 38 6 sqq.

chodzą? W iele faktów przemawia przeciw takiem u poglądowi. W śród rozmaitych ka- tegoryj nerwów—zmysłowych, ruchowych, wydzielniczych— wyróżnia się jedna, ściśle związana z układem naczyniowym, zwłaszcza z tę tn ic a m i: sąto t. zw. nerwy naczynioru- chowe, z których jedne na podrażnienie od­

powiadają zwężeniem tętnic, d ru gie— rozsze­

rzeniem ich. Oba rodzaje nerwów naczynio- ruchowych m ają swoje ośrodki, głównie w mleczu przedłużonym i znajdują się stale w antagonizm ie z sobą, tak iż bądź n e r­

wy zwężające, bądź rozszerzające naczynia , otrzym ują czasową przewagę. Otóż niektó­

rzy fizyologówie wybitni utrzym ują, że pod­

wyższenie tem peratury głowy, spostrzegane przez wyżej wzmiankowanych badaczy, nie je s t bynajm niej wyrazem ogrzania się mózgu, lecz następstwem wzmożonego dopływu krwi tętniczej do badanych części głowy, który to dopływ wzmożony zależy od czysto m iejsco­

wych zaburzeń w sferze właśnie wspom nia­

nych nerwów naczynioruchowych. S c h iff') podał następujący dowód doświadczalny.

Zauw ażył on, że zjawisko podwyższenia tem ­ p eratu ry głowy pod wpływem wzruszeń wy­

stępuje nietylko u człowieka, lecz również u zwierząt. T ak np. u k ró lik a—w tkance podskórnej dołu skroniowego przed uchem zewnętrznem oraz na potylicy, u k o ta —na potylicy, u in d y k a—w sposób niezwykle ja s ­ krawy we wszystkich przydatkach napręż- nych skóry głowy i szyi. Przecinał więc w dniu doświadczenia lub o 1—2 dni wcześ­

niej nerwy naczynioruchowe, prztznaczone dla wymienionych okolic, aby uniemożliwić wszelkie mogące w nich zachodzić zaburze­

nia w obiegu k rw i: żadne podniety psychicz­

ne i zmysłowe nie mogły w tych w arunkach wywołać podwyższenia tem peratury.

Mógłbym przytoczyć wiele innych dowo­

dów; wszystkie one świadczą o tem, że próby pośredniego mierzenia tem p eratu ry mózgu są chybione. Ostatecznie więc, o ile rzecz dotyczy człowieka, rozporządzam y tylko wy­

żej podanemi obserwacyami Mossa, jedyne- mi, na których można poniekąd polegać.

(D ok. nast.).

D -r A ■ Grosglik.

') Schiff, 1. c.

(9)

JNi' 33. WSZECHŚWIAT 521'

M E R C E R Y Z A C Y A.

O ddaw na staran o się nadać mniej kosz­

townym m ateryałom tkackim , jakiem i są np.

wełna, a szczególniej bawełna, blask i pozór jedwabiu. Obecnie napotykamy w handlu tkaniny bawełniane, które jakkolwiek nie do­

równywają blaskiem i wyglądem lepszym gatunkom wyrobów jedwabnych, to p rzynaj­

mniej niewiele już u stępują gatunkom niż­

szym. W ynik ten zawdzięczamy zastosowa­

niu do bawełny pewnych metod bądźto che­

micznych, bądź mechanicznych. Sposób che­

miczny polega na zastosowaniu zasad, rz a ­ dziej kwasów, lub innych związków chemicz­

nych, któremi działamy na przędzę lub tk a ­ ninę bawełnianą.

W r. 1844 M ercer, chemik angielski, chcąc odcedzić przez baw ełnianą tkaninę zgęszczo- ny ług sodowy od pewnego osadu, zauwa­

żył, że włókna bawełny stały się krótsze, a jednocześnie grubsze i przezroczystsze.

Odcedzanie odbywało się powoli, a ciecz od­

pływ ająca posiadała ciężar właściwy 1,265, kiedy dopływ ająca 1,3. M ercer znalazł, że zimny łu g o gęstości 20°— 30° Baume jest najodpowiedniejszy do wywołania tego skut­

k u —ogrzewanie roztworu je s t szkodliwe.

To nasycenie bawełny zgęszczonym ługiem sodowym i wywołanie wspomnianych zmian zowie się obecnie merceryzacyą. Podobnie ja k ług sodowy d z ia ła ją : kwas siarczany (50°— 55° Baume), kwas azotny i zgęszczony roztw ór chlorku cynku.

W łókno bawełny pod mikroskopem ma postać spłaszczonej i skręconej rurki.^Otwór, czyli światło rurk i, ciągnie się przez całą długość. Po dokonanej merceryzacyi włók­

no przedstaw ia grubą, mniej lub więcej okrągłą komórkę roślinną, której ściany stały się grubsze, a otwór znikł praw ie zupełnie.

W łókna bawełny sk ład ają się z drzewnika, czyli celulozy ( 0 ,aH 20O10); przy m erceryza- cyi tworzy się t. zw. celuloza alkaliczna—

C12H 2 oO10 2 N aO II; przy przemywaniu wodan sodu się oddziela, a przy celulozie pozostaje cząsteczka wody i celuloza merceryzowana posiada skład chemiczny C |aH 20O i0H 2O.

Zwiększony o 4,5 —5,5°/0 ciężar bawełny za­

leży właśnie od owej dołączonej cząsteczki wody.

P rz y tym procesie wytrzymałość bawełny zwiększa się znacznie. M ercer znalazł, że pasek tkaniny, który rozrywał się przy obcią­

żeniu 13 fun., po merceryzacyi wytrzymywał obciążenie do 22 fun., a wiązka włókien, któ­

r a rozrywała się przy obciążeniu 13 uncyj, po m erceryzacyi zryw ała się przy 19 unc.

W łókna, użyte do doświadczeń, skracały się o . % a nawet '/* pierwotnej długości, tak że tkanina, licząca 200 włókien na cal, po ukoń­

czeniu działania zbiegła się tak, źe liczyła ich 270.

Pasm o bawełny w celu merceryzacyi m a­

cza się w wodzie gorącej, dla wydalenia powietrza z pomiędzy pojedynczych włókien, następnie w wodzie zimnej i po wyciśnięciu wody zanurza się na jednę m inutę w ługu.

sodowym, poczem włókno 65,5 cm długie skraca się do 50 cm. Dłuższe moczenie wywiera już tylko nieznaczny skutek i po 33 m inutach włókno zbiega się do 46,5 cm, po­

czem już i kilkunastogodzinne moczenie w łu ­ gu pozostaje bez wpływu; skrócenie wyno­

si 2 9 % .

Bawełna merceryzowana silniej niż zwy­

czajna łączy się z barwnikami.

P o raź pierwszy bawełnę m erceryzowaną wystawiono podczas wystawy londyńskiej w r. 1851 i wtedy jedno z towarzystw fr a n ­ cuskich ofiarowało za p aten t 40 000 f. szter., wkrótce jed nak wynalazek poszedł w za­

pomnienie.

Obecnie z bawełny merceryzowanej wyra­

biają m ateryały, zwane „crepon”. W tym celu zgęszczonym ługiem drukują pewne miejsca tkaniny, na których bawełna kurczy się i wywołuje na gładkiej tkaninie ch arak ­ terystyczne wypukłości, złożone z tkaniny nie merceryzowanej. Im łu g jest bardziej zgęszczony, tem silniejsze wywołuje wypuk­

łości.

Z am iast drukow ania na tkaninie ługiem , można odwrotnie pokryć niektóre części gu­

mą, album inem , lub innemi podobnemi ma- teryałam i, a następnie całą tkaninę prze­

ciągnąć przez ług, który działa tylko na m iejsca nie pokryte gum ą i te m erceryzują się i pozostają gładkiem i— pokryte gum ą kurczą się.

Pięknie wyglądają tkaniny z nici wełnia­

nych, przeplatanych bawełnianemi, tworzą­

ce mi k ratę lub pasy. T ak a tkanina przecią­

(10)

522 WSZECHŚWIAT N r 33.

ga się przez zimną, kąpiel ługow ą, mniej lub więcej stężoną, płócze w wodzie i uw alnia od resztek ługu zapomocą rozcieńczonego kwasu siarczanego i jeszcze ra z płócze w wodzie.

P o d działaniem ługu baw ełna się kurczy, wełna zaś tworzy wypukłości. W łó k n a mie­

szają się w rozm aity sposób, np. 12 nitek baw ełny i 30 nitek wełny; zbytecznie pasów lub k ra t wełny rozszerzać nie m ożna, gdyż wtedy wełniane pasy pofałdow ałyby się tylko na brzegach. Z am iast wełny m ożna łączyć z baw ełną jedw ab, przyczem otrzym ują się tkaniny podobne.

Kurczenie się baw ełny pożądane je s t tylko przy wyrobie tkanin „crepon”, w innych przy­

padkach je st szkodliwe. Thom as i Prevost, w Crefeld, chcieli zapobiedz kurczeniu się baw ełny przez napięcie tkaniny; skutek był niespodziewany — napięta i m erceryzowana baw ełna stra c iła właściwy sobie wygląd i s ta ­ ła się podobna do jedw abiu.

W edług brzm ienia patentu, baw ełna w pas­

m ach m erceryzuje się silnie naciągnięta, na­

stępnie w tym że stanie przemywa ta k długo, dopóki nie zniknie owo silne wewnętrzne n a­

pięcie; po wymyciu baw ełna ju ż się dalej nie kurczy. N ajlepsze re z u lta ty otrzym uje się, używ ając ługu sodowego o 15°— 32° Baumó.

M erceryzacya n astępuje bardzo prędko, je ­ żeli się w łókna oczyści z tłuszczu przez wy­

gotowanie w roztw orze sody i następnie do­

brze zwilgocone zanurzy w łu g u sodowym;

zwilgocenie włókien je s t konieczne, gdyż w przeciwnym przypadku pęcherzyki po­

w ietrza przylegające do włókien przeszk a­

d zają ługowi równomiernie przenikać baw eł­

nę. K oniec reakcyi poznaje się po p e rg a m i­

nowym wyglądzie włókien. Jeż eli m erc ery ­ zacya odbywa się nie w tkaninie lecz w p a s­

mach, zawiesza się je n a dwu żelaznych d r ą ­ gach, k tóre następnie zapomocą odpowied­

niego przyrządu oddala się — i wszystko razem zanurza się w ługu. Tkaniny zanurza się napięte na ram ach. N abyty blask je d ­ wabiu nie znika naw et po w ypraniu.

W ytrzym ałość bawełny merceryzowanej w napiętym stanie zwiększa się w mniejszym stopniu, niż nienapiętej. P ięć nici 50 cm długich, podwójnie skręconych, n-r 40 n a tu ­ ralnej bawełny zostały zerwane przy obcią­

żeniu 1440 g , m erceryzowanej przy napię­

ciu— przy obciążeniu 1 950 g, merceryzowa-

! nej bez napięcia dopiero przy 2420 g. P rzed

! rozerwaniem pierwsza i druga nić wydłużyły się z 50 do 55,5 cm, trzecia do 58,25 cm.

N aprężona podczas działania ługu baw ełna pochłania więcej barw nika, lecz zatrzym uje go słabiej i łatwiej się odbarwia. T a k a b a ­ wełna jest przezroczystsza i włókna jej są mniej spłaszczone, niż naprężonej.

M etody fizyczne nadaw ania połysku pole­

g ają n a przepuszczeniu tkaniny pomiędzy dwuma polerowanemi walcami. Pojedyńcze w łókna zostają spłaszczone i wygładzone, a przez to lepiej odbijają światło, t. j. nabie­

r a ją większego połysku. Im silniejsze jest ciśnienie walców, tem większego tkanina n a ­ biera połysku. Maszynę tę zwą „C alander”

(magiel). Jed e n walec je st metalowy, n a j­

częściej stalowy, drugi z masy papierowej.

B ardziej złożone maszyny tego rodzaju po­

siad ają do 10-ciu walców. Połysk zwiększa się przez ogrzanie walców parą, m ieszaniną

; gazu i powietrza, lub włożeniem wewnątrz walca rozgrzanych dusz. P ołysk zwiększa się też przez nadanie stalowemu walcowi większej szybkości obrotowej, niż papierowe­

mu, tk anin a bowiem wtedy nietylko poddana je s t ciśnieniu, ale i wygładzeniu przez tarcie, i Ciśnienie nie może jed n ak przechodzić poza pewną granicę, gdyż wtedy nabiera szkodli­

wego połysku, zwanego tłustym (Speckglanz).

(Prom etheus).

W. W.

Oziębianie sztuczne.

G rom adzenie przez zimę zapasów lodu na miesiące letnie w miejscowościach, o b fitują­

cych w wodę stojącą lub rzeczną, dostarcza zajęcia tysiącom rą k . N ie wszędzie jed ­ nakże odpowiednie ku tem u znajdują się warunki. Zapotrzebow anie wielkich m iast i fabryk zazwyczaj nie odpowiada dowozowi, stąd też po łagodnej zimie cena lodu w znacz­

niejszych ogniskach przemysłu dochodzi do bajecznej wysokości. Je stto jed n a z przy­

czyn, której pierwsza m aszyna oziębiająca

zawdzięcza swe narodziny. W ynalazek ten

borykał się z wieloma trudnościam i, zanim,

dzięki postępom na polu term odynamiki,

(11)

N r 33. WSZECHŚWIAT 5 2 3 p rz y b rał ta k ą postać, w jakiej go na tem

miejscu opisać zamierzamy.

Aby łatwiej zrozumieć podstawy, na j a ­ kich opiera się budowa maszyn i urządzeń oziębiających, winniśmy przedewszystkiem uprzytomnić sobie jednę z najbardziej z n a ­ nych zasad fizycznych. Z asada owa polega na tem, że do przeprowadzenia jakiejkol­

wiek cieczy w stan lotny—inaczej mówiąc, w gaz czy p a r ę —zużytkowaną zostaje pewna ilość ciepła, k tó ra bynajmniej nie wpływa na podwyższenie tem peratury, lecz służy jed y ­ nie do wytworzenia pary. Ową ilość ciepła, n iedającą się wykazać zapomocą term om e- m etru, nazywamy ciepłem utajonem parow a­

nia. Jeżeli znów, biorąc odwrotnie, jakikol­

wiek gaz przeprowadzać będziemy pod ciś­

nieniem w stan ciekły, to ciepło utajone wy­

dzielić się musi nazewnątrz.

Fig. 1.

N a tej zasadzie oparto budowę maszyn oziębiających. Gaz skroplony, przechodząc w stan lotny, pochłania ciepło z atmosfery otaczającej i tym sposobem powoduje obni­

żenie tem peratury.

F ig. 1 schematycznie przedstaw ia u rz ą­

dzenie ap a ratu . K om presor, czyli tłocznia P , jestto rodzaj zwykłej pompki powietrznej z autom atycznie działaj ącemi wentylami ssą- cemi S |, S2 i tłoczącem i D ,, D2. Tu gaz ulega zgęszczeniu. R u ra tłocząca CO, pro­

wadzi gaz z tłoczni P do kondensatora K ; tam przybiera on postać wężownicy, ochła­

dzanej wodą, przypływ ającą przez otwór A, uchodzącą zaś przez otwór E. W oda, ochła­

dzająca kondensator, poruszana je st zapomo­

cą m ieszadła, na rysunku nie uwidocznione­

go. Skroplony gaz, wydzieliwszy swoje ciep­

ło utajone, z kondensatora przez wentyl R przedostaje się do re g en ato ra V. R eg ene­

ra to r, podobnie ja k i kondensator, jestto wę- żownica, posiadająca nazewnątrz mieszadło, lecz zam iast wody otacza ją trudno zam arza­

jący roztw ór soli. W regeneratorze zacho­

dzi zjawisko wprost przeciwne, tu bowiem gaz skroplony, ulegając parowaniu, pochła­

nia cieplik kosztem roztw oru soli, skutkiem czego ten ostatni ulega stopniowo coraz większemu oziębianiu. Gaz w stanie lotnym pow raca do tłoczni P przez ru rę ssącą G G i takież wentyle S, i S 2 , oziębion^zaś roz­

twór soli zapomocą pompy przeprowadzony zostaje ruram i do odpowiedniego budynku (np. piwnicy w browarze), skąd powraca zno­

wu do naczynia, mieszczącego regenerator.

D la utrzym ania niskiej tem peratury, zarów­

no regenerator, ja k i ru ra ssąca GG, m uszą być zabezpieczone od dopływu ciepła przez pokrycie odpowiednim m ateryałem izolu­

jącym.

Ciało, które naprzem ian występuje pod postacią gazu albo cieczy, je st w całym obie­

gu najważniejsze. Stosowano w tym celu głównie kwas węglany i amoniak. Ten ostatni okazał się najodpowiedniejszy ze względu na swą taniość i niezapalność. Prócz tych, amoniak posiada jeszcze inne nader ważne zalety. D aje się skraplać pod względ­

nie nieznacznem ciśnieniem, odznacza się wy­

soką wydajnością, t. j. w stosunku do ilości, przy parowaniu pochłania bardzo wiele ciep­

ł a —i nakoniec, posiada ostry zapach, dzięki którem u najm niejsza niedokładność przy uszczelnieniu maszyny z łatwością spostrzedz się daje.

Z powyższych zatem względów, większość używanych dotychczas w przemyśle maszyn oziębiających posługuje się amoniakiem , ja k ­ kolwiek w ostatnich czasach ukazywać się zaczęły maszyny, stosujące kwas węglany lub dwutlenek siarki.

W ogólnych zarysach p raca maszyn ozię­

biających przedstaw ia się w sposób następu­

jący. M aszyna parow a, m otor gazowy albo elektryczny wprowadza w ruch tłocznią, ta zaś przeprow adza zgęszczony amoniak do kondensatora. Tu następuje zupełne skrop­

lenie gazu, połączone z wydzieleniem ciepła

utajonego. W regeneratorze odbywa się

proces odwrotny. A p a ra t ów, jak wyżej

(12)

WSZECHŚWIAT N r 3 3 .

powiedzieliśmy, ogólną budow ą nie róż­

ni się prawie od kondensatora. T ak je ­ den ja k drugi umieszczone są zazwyczaj w wysokich cylindrach, z t ą tylko różnicą, że reg en erato r nie je s t otoczony wodą, lecz roz­

tworem soli kuchennej lub chlorku wapnia, który, oddając potrzebne do parow ania ciepło, ulega tym sposobem oziębieniu.

N iektóre fabryki umieszczają re g en erato r bezpośrednio w miejscu, w którem chodzi o utrzym anie bardzo niskiej tem peratury, zazwyczaj wszakże skutek ten otrzym uje się drogą pośrednią, przy pomocy cieczy, k tóra po oziębieniu zostaje przeprow adzona dalej odpowiedniemi ruram i.

P rzy oziębianiu cieczy zapomocą roztw o­

ru soli o tem p eratu rze 4 —6° poniżej zera, używane są dwie metody. P ierw sza polega na przepuszczaniu cieczy (np. śm ietanki w m leczarniach) przez

sieć r u r , zanurzoną w roztworze soli; d ru ­ ga, przeciwnie, za sa­

dza się na przepusz­

czaniu przez ru ry roz­

tworu soli, podczas gdy oziębiana ciecz z n a j­

duje się nazew nątrz tychże (fig 2).;

Jeżeli chodzi o u- trzym anie niskiej tem ­ p eratu ry w danem po­

mieszczeniu, naówczas

ru ry oziębiające przechodzą pod sufitem, zim­

ne powietrze opada na dół i w ytw arza sta łą cyrkulacyą. Czasem sieć ru r oziębiających um ieszczaną bywa w oddzielnej izbie, dokąd z jednej strony dopływa ciepłe, z drugiej zaś uchodzi oziębione już powietrze. J e s tto spo­

sób nader praktyczny, gdy chodzi i przecho­

wywanie produktów spożywczych, albowiem otrzym ane tą drogą chłodne powietrze po­

zbawione je st zupełnie wilgoci. W tym celu można również działać bezpośrednio roztwo­

rem soli, rozpylając go w postaci d robn iut­

kiego deszczu. R oztw ór słony chciwie wszel­

ką wilgoć pochłania.

Obecność ludzi, otw ieranie drzwi, wnosze­

nie różnych przedm iotów i t. p. przyczyny powodują wprawdzie s tra tę zim na w kam e­

rach o powietrzu oziębionem, nierównie więk­

sza jednak s tr a ta pow staje skutkiem prom ie­

5 2 4

niowania i dlatego na dokładną izolacyą ścian wypada najbaczniejszą zwracać u w ag ę D obrem i m ateryałam i izolacyjnemi są : to rf, węgiel drzewny i koks, o wiele mniej p o d at­

ną trzcina, gdyż szybko gnije.

Głownem zadaniem maszyn oziębiających jest przygotowywanie lodu. W praw dzie od czasu zaprowadzenia sztucznych urządzeń, dozwalających ochładzać bezpośrednio całe budynki, fabrykacya lodu p rz y b rała znacznie mniejsze rozm iary, w każdym razie i dziś jeszcze przedstaw ia się ona bardzo poważ­

nie. W ielka dogodność przewozu, możność nadaw ania bryłom dowolnych rozmiarów, nakoniec łatw a podzielność lodu na drobne kaw ałki czynią zeń dostępny przedm iot do codziennego użytku, posiadający jesziz e i tę niezaprzeczoną wyższość, że je st czysty, cze­

go o lodzie naturalnym powiedzieć nie można.

Sztuczne przygotow anie lodu odbywa się w cienkich blaszanych naczyniach czyli „for­

m ach” , które, napełnione wodą, po zanurze­

niu na pewien czas w oziębionym do 10—15°' poniżej zera roztw orze soli, po zamrożeniu wody d ają t. zw. „bloki”. M ożna też otrzy­

mywać lód postępując odwrotnie, t. j. cien­

kie blaszane naczynia, przez które przepływa zimny roztw ór soli, zanurzać w dużych zbior­

nikach z wodą. N a powierzchni wody for­

m ują się wtedy płaskie kaw ałki lodu, które odrąbywać trzeb a od r u r oziębiających. Spo­

sób ten je s t o wiele mniej praktyczny od pierwszego.

Zwykły blok wydobywa się z formy przez zanurzenie jej n a chwilę w gorącej wodzie*

W oda, do wyrobu lodu używana, zawiera, w zwykłych w arunkach, pewną ilość powie­

trz a , które przy ścinaniu się wody w lód przybiera postać pęcherzyków i skutkiem te­

go bloki zawsze^ są nieprzezroczyste, m ęt­

ne. Podobny wpływ wywierają sole wa­

pienne, zaw arte w tw ardej wodzie. Chcąc mieć lód zupełnie przezroczysty, najlepiej po­

sługiwać się wodą destylowaną lub otrzym a­

ną ze skraplania pary, zużytej przez maszy­

nę parową.

N a zakończenie jeszcze słów kilka o niektó­

rych praktycznych uługach maszyn oziębiają­

cych. ^Zapomocą nich czyniono próby prze­

chowywania mięsa przez zam rażanie. Mięso silnie zamrożone otrzymywało rodzaj szklis­

tej powłoki i wogóle przechowywało się n ad­

(13)

N r 33

w s z e c h ś w i a t

525 zwyczajnie długo. A toli m a ono tę wadę, że

po ogrzaniu traci natychm iast dużą zaw ar­

tość swoich soków; uznano zatem za lepsze nie dopuszczać zbyt silnego zam rażania, lecz utrzymywać sta łą tem peraturę około 1—2°

poniżej zera, bacząc by powietrze było suche.

W jednej z olbrzymich piekarń am ery­

kańskich przechow ują ja ja kurze w ten spo­

sób, że ro zbijają całe ich zakupy i płynne żółtka wraz z białkam i wlewają w naczynia 20-litrowej objętości. N aczynia te w chłod- nem miejscu zostają zalutowane, następnie zaś przeniesione do zamrożenia. W stale utrzymywanej tem peraturze 2° poniżej zera j a j a przechowują się la ta całe bez u traty sm aku, należy tylko zaw artość naczynia po otwarciu używać odrazu.

W niektórych m iastach istnieją stacye cen­

traln e , które zgęszczony am oniak przepro­

w adzają ruram i do kondensatorów i regene­

ratorów , umieszczonych w różnych punktach m iasta. D ru g a sieć ru r prowadzi amoniak, juź w stanie lotnym, z powrotem do tłoczni na stacyi cen tralnej. Do regulow ania tem ­ p eratu ry służą wentyle, umieszczone na sta- cyach odbiorczych. Z udogodnienia tego korzystają przeważnie hotele i fabryki kon­

serw, nie b ra k jed n ak zapotrzebowań i od prywatnych osób, których liczba w zrasta z każdym rokiem.

Zofia Seidler.

Niepogody w ubiegłym miesiącu.

Lipiec r. b. pod względem meteorologicznym należał do miesięcy wyjątkowych. Krótko scha­

rakteryzować go możemy w ten sposób : tempe­

ratura była za niska, opad wód atmosferycznych za wysoki i zachmurzenie nieba za wielkie.

Temperatura średnia z całego miesiąca na stacyi meteorologicznej przy Muzeum wypadła 16,6° C.

rL obserwacyj robionych w ciągu poprzednich lat 12 na tejże stacyi wypada temperatura średnia normalna 19,8° C. W roku bieżącym wypadła więc o 3,2° C niższą niż normalnie. Tak niskiej temperatury średniej od czasu założenia stacyi przy Muzeum nie otrzymano ani razu. A m w et z porównania wypadków spostrzeżeń, robionych na stacyi me‘eorologicznej przy Obserwatoryum astronomicznem warszawskiem, zestawionych przez prof. Kowalczyka w tomie I Pamiętnika Fizyograficznego, okazuje się, że od roku 1826

| tylko lipiec 1832 r. był od tegorocznego lipca

! coko’wiek chłodniejszy i lipiec w 1844 r. miał

| temperaturę średnią mniej więcej równ^ tempe­

raturze roku obecnego Przy takim porównaniu należy zwrócić uwagę na to, że temperatura lipca średnia na stacyi w ogrodzie botanicznym w y­

pada przeszło o 1° C niższą aniżeli na stacyi śródmiejskiej przy Muzeum. Szczególniej za niską wypadła temperatura średnia godzin p o ­ łudniowych; temperatura średnia o godz. 1 po południu jest 18,6° C, gdy normalna z 12 le t­

nich obserwacyj wynosi 22,5°, a więc prawie 0 4° C więcej. Najwyższa temperatura obser­

wowana wynosiła tylko 25,1° C d. 2 go; tak ma­

łego maximum w lipcu dotąd na stacyi przy Mu­

zeum nie notowano. Najniższe teperatury noc­

ne za to nie były tak bardzo niskie; notowano 1 niższe. Zachmurzenie średnie wypadło 8, co na lipiec jest bardzo wiele. Liczba ta bowiem oznacza, że jeżeli wystawimy sobie sklepienie nieba podzielone na 10 części równych, to śred­

nio 8 takich części byto pokryte chmurami.

Szczególniej w godzinach południowych uderza- j jący jest brak słońca; zachmurzenie średnie

o godzinie 1 po południu wynosiło 9.

Wysokość wody opadłej z deszczu wynosiła 111.5 mm. Jestto ilość bezwątpienia bardzo znaczna, i daleko wyższa od średniej z lat 12-tu (7 0 m); wszakże już dwa razy na stacyi przy Muzeum notowano opady wyższe, mianowicie : w roku 1889 było 156,6 mm i w roku 1897 było 131.6 mm wody z deszczu.

Podobne mniej więcej wypadki otrzymano i na innych stacyach meteorologicznych Królestwa z wyjątkiem opadów. Opady były najznaczniej­

sze w przestrzeni od zachodniej granicy (W łocła­

wek) do lewego brzegu Wisły i w pasie pomiędzy Warszawą a Częstochową. Tam one dosięgały a nawet przenosiły 100 mm. Na południe od tego pasa i na wschód za Wisłą opady były znacznie mniejsze na sumę, wszakże deszcz jak kolwiek drobniejszy padał nie mniejszą liczbę dni (2 0 do 23).

Kw.

Z

powodu w yrazów „ p ły n ” i „ c ie c i” . Interesując się od dawna kwestyą naszego słow­

nictwa naukowego, zaproponowałem, w celu ujednostajnienia go, rodzaj dyskusyi otwartej w lamach Wszechświata, nad sprawami, dotyczą- cemi naszej terminologii chemicznej. Propo- zycya ta została, o ile mogę sądzić, przychylnie przyjęta, lecz nie odniosła żadnego skutku przez przeciąg siedmiu miesięcy. Dlatego korzystam zo sposobności, aby, z powodu artykułu p. t.

„Powie'rze płynne w przemyśle” w n-nrze 30

j Wszechświata, zwrócić uwagę na panujące

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeż eli ciśnienie to zostanie w którym kolwiek punkcie usunięte, lub przynajm niej zmniejszone, wtedy skutki tego ciśnienia natychm iast w ystąpią.” T a teorya

wa, mogąca się obracać około osi pionowej, zależy od siły, która dąży do sprowadzenia jej napowrót do tego położenia, to jest od na­. tężenia poziomej

dzać się na nadzwyczaj cienkich ściankach oczek zarodzi, rospływ ać się po nich, lub mięszać się z ich gęsto płynną istotą... W SZE CH

cięciu we wszystkiem ojca rzeczywistego... 519 Rodzina jego staje się rodziną przybysza. Synowie i córki ojca przybranego uchodzą za rodzonych jego braci i siostry

— Nowe obfite źródło

Przedew szystkiem więc, ferm ent nieorganizow any pow inien sam przez się pobierać wodę w tych samych w arunkach, w których ujaw nia swe działa­.. nie w

Gdy ciało ros- ciągam y, cząstki oddalają się m iędzy sobą, siła międzyatomowra staje się przyciągającą.. | i dąży do sprow adzania cząstek do

Zwykle stara się on zagnać swą małżonkę do gniazdka przez popychanie jej pyszczkiem i płetw am i; niekiedy energicz­. ny m ałżonek ucieka się naw et do użycia