• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA"."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

34 (1065).

W a r s z a w a , d n ia 2 4 sie r p n ia 1 9 0 2 r.

T om X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM .

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA". Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata W W a r s z a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2. . . . . , . . .

_ _ i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Z p r z esy łk ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 1 0 , połrocznie rub. 5 .

Redaktor W szechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godz. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi.

A dres R ed ak cyi: MARSZAŁKOWSKA Nr. 118.

— ---

Z POWSZEDNICH ZJA W ISK ATMOSFERY.

Płyniem y łodzią po gładkiej ja k zw ier­

ciadło, niezm ąconej ani jed n ą zm arszczką pow ierzchni jeziora. Słońce u d ając się n a spoczynek po całodziennym trudzie przyśw iecania ludzkiej pracy i zabiegom, posyła ostatnie pożegnalne prom ienie i chow a sw e jak b y zmęczone i zaspane czerwone oblicze za ciemnym pasem ziemi, odcinającym połyskliw e zw iercia­

dło wodne od żarzącego nieba. Jask ó łk i zataczają koła w cichem pow ietrzu, szczebiotem m ącąc jeg o zadumę. P ow oli to ń w odna tra c i połyskliwość, brzegi mniej w yraźnie odcinają się od zw iercia­

dła jeziora, w klęsłości unoszącej się zdała linii brzegow ej n ab ierają szarych, coraz bardziej w szaro-białe przechodzących o d c ie n i. . . W reszcie m iędzy nam i a b rze­

giem podnosi się jak a ś ruchom a zasłona, której brzegi są nieuchw ytne dla oka, a która przesłania nam w idnokręg. Czuć w ilgoć w pow ietrzu. D otknąw szy p rzy­

padkiem odzieży, czujemy, że je s t w il­

g o tn a i chłodna. N apieram y n a wiosła i m kniem y do brzegu, żeby w ydostać się coprędzej z przenikającej nas w ilgoci.

W ydostaw szy się n a w yniosłość brzegu spozieram y na drogę, którąśm y przed niew ielu m inutam i przebyw ali i w idzi­

my, że zw ierciadlana pow ierzchnia m iej­

scam i tylko przeziera z poza m atow ej osłony, k tó ra ją jak g d y b y całunem gazy ruchom ej okrywa. W m iejscach gdzie pow ierzchnia lu strzana w yziera, w idzi­

my kółka rozchodzącej się drobnej fali, zupełnie jak g d y b y przez w ydzielające się pęcherzyki p a ry wyw oływ ane. Ca­

łość spraw ia nam w rażenie olbrzym iego kotła, którego zaw artość wre. O trząsa­

m y się jed n ak z s u g g e s ty i: przekonyw a­

m y się, że powodem pow staw an ia kółek falistych są owady, m uskające pow ierzch­

nię wody. Jezioro okryw ają tum any m gły. D ążym y ku siedzibie. W ąska ścieżka w ije się przed nami, pełznąc po w yniosłościach; dokoła w rozdołach bie­

leje : zdała w ygląda to na płach ty śnie­

gu, gdy jednak w pijem y się oczyma w białe plam y, spostrzegam y, że są r u ­ chome. Grdy w yruszaliśm y n a spacer wodny, było ciepło i sucho. P ow ietrze nie zdradzało w cale ani śladu w ilgoci w sobie. Przeciw nie, zabryzgana nie­

zręcznym ruchem w iosła odzież, w net w ysychała, jak b y pow ietrze ssało z niej w ilgoć. Czyżby chłód wieczorny, pano­

szący się po zniknięciu ostatnich prom y­

(2)

530

WSZECHŚWIAT

N r 34 ków słońca, zn iew alał pow ietrze do w c h ła ­

n iania w ilgoci z ziemi. A le skąd jej n a ­ raz tyle. P rzy ch o dzi nam z pom ocą pam ięć w rażeń, gdzieindziej doznanych.

W m roźny dzień zim ow y ciepłe w ilg o t­

ne nieco pow ietrze, buchnąw szy n a g le przez ro zw arte drzw i izby przesłoniło je m głą. G dzieindziej znow u ciepły pow iew pary, ledw ie dostrzeżony g dy w y d o staje się z lokom otyw y, w y rw aw szy się n a w olność naraz tw o rz y obłoczek, z k tó ­ rego n a tw a rz [ i ubran ie sp ad ają nam niby krople deszczu. M amy n iezaw od­

ne poszlaki, że w ilg oć w p o staci n iew i­

dzialnej dla oka 'pary, zetkn ąw szy się z chłodniejszem środow iskiem , sk rap la się i daje [„woclę. T ak się też dzieje i z w ilgocią w ieczorną. Ciepłe p o w ie­

trz e pogodnego dnia letniego ssie w ilgoć ja k g ąb k a nie zdradzając jednak, że ją zaw iera. D opiero g d y zapanuje chłód w ieczorny, ja k b y niezdolne w obec n o ­ w ych w aru nkó w utrzym ać całego łupu, w y łan ia część i strą c a w postaci n a j­

pierw nieznacznych unoszących się w sa ­ mej atm osferze, nie d o strzegalnych dla oka kropelek, k tó re następnie sk u p iają się w znaczniejsze i w tak ie j m nogości w y p ełn iają pow ietrze, że pow odując w ie ­ lokrotne załam anie i rozproszenie słab e­

go św ia tła w ieczornego, czynią pow ie­

trz e nieprzezroczystem . Tu ju ż m yśl w kracza n a drogę rozw ażań te o re ty c z ­ nych. C ały szereg p ra w zdobytych przez j wiedzę n a drodze dośw iadczalnej w spo- 1 m aga sta ją c w pam ięci. P rzy p o m inam y sobie o parze nasyconej, o zależności je j od te m p e ra tu ry i ciśnienia. Staje przed nam i obraz ciekaw y różnicy rozchodzę- [ n ia się p a ry w próżni i w przestrzeni napełnionej gazem . D ośw iadczenia p rze­

prow adzone w lab o ratory um przenosim y w y o b raźn ią pod o tw a rte niebo. W yobra-

j

żam y sobie, że kloszem napełnionym p o ­ w ietrzem , pod k tó ry w prow adzam y nieco [ wody, je s t przestw orze atm osfery, a ow ą i

„tro ch ą w o d y “ jezioro. P o d kloszem rzecz odbyw a się bardzo raźnie. W o d a w pro-

j

w adzona szybko unosi się w p o staci p a ry i ja k b y rozpuszcza się w p ow ietrzu. | C zy dzieje się to m om entalnie? Nie. P a - i ra do rozejścia się po naczyniu w y m ag a

pew nego czasu, potrzebnego jak b y d la rozsunięcia cząsteczek pow ietrza, by się prześlizgnąć m iędzy niem i i zająć wolne- od nich przestanki. J e s t cały szereg gra- dacyj w szybkości, zależnie od . . . gę­

stości pow ietrza. W próżni p ara rozcho­

dzi się niem al m om entalnie. Jeżeli w p ro ­ w adzim y dość znaczną ilość w ody pod klosz, otaczający próżnię doskonałą, część w ody zostanie w postaci cieczy. M ówi­

my, że przestrzeń została nasycona parą,, a parę nazyw am y również nasyconą. J e ­ żeli pod kloszem je s t pow ietrze ale w sta - niejrozrzedzenia, p a ra dla nasycenia tej sa­

mej przestrzeni w ym aga już nieco czasu.

G dy gęstość pow ietrza będzie się s ta w a ­ ła w iększą, czas niezbędny do nasycenia się p a rą będzie dłuższy. Mówimy tedy, że szybkość parow an ia w pow ietrzu je s t tem m niejsza im w iększa gęstość pow ie­

trza. Oprócz teg o szybkość t a zależy od zaw artości p ary w pow ietrzu. Szybkość paro w an ia w pow ietrzu suchem je s t d a ­ leko w iększa niżeli w zaw ieraj ącem już.

nieco w ilgoci. G dy w ięc dam y pewnej ilości cieczy swobodę pod kloszem o ta ­ czającym przestrzeń w ypełnioną pow ie­

trzem suchem, parow anie będzie postę­

pow ało ze zm niejszającą się szybkością,, aż po pewnym określonym czasie pow ie­

dzielibyśm y : pow ietrze zostanie nasyco­

ne p a rą . . . Ale niesłusznie! W rzeczy­

w istości parow anie je s t nadzw yczaj m a­

łe czyli praktycznie żadne jeszcze przed nasyceniem pow ietrza parą. To pod k lo ­ szem, dajm y na to, szklanym , a jakże pod sklepieniem nieba, czyli w niem ają- cem żadnej przegrody od przestrzeni m ięd zy p lan etarn ej' przestw orzu atm osfe­

ry? P o d kloszem m ieliśmy określone w a ­ run ki przestrzeni, poza jej granicę p a ra przedostaw ać się nie m ogła, a tu . . . Czy m am y przypuścić, że nie spotykając in ­ nej zapory ja k cząsteczki pow ietrza, m iędzy którem i z trudem musi się prze­

ślizgiw ać, a co pokonyw a wreszcie, b ę­

dzie się stopniow o unosiła- coraz wyżej,, czy też, że będzie się grom adziła w w a r­

stw ach bezpośrednio z jej źródłem się stykających, aż póki ich nie nasyci.

J a k ie w skazów ki nam dają spostrzeże­

nia? Przypom nijm y sobie cichy, p ro -

(3)

N r 34

WSZECHŚWIAT

531 m ienny dzień letni, kiedy w iaterek za­

led w ie m uska kłosy w łan ach zbożo­

wych, a naokół w szystko jakgdyby z a ­ m arło w nieruchomości. K ażdem u choć raz zapew ne zdarzyło się być w tak i dzień w polu lub nad jeziorem . Nad łanem pow ietrze jak b y m ieni się od ja ­ kichś d rg ań subtelnych; spostrzega się to zw łaszcza, gdy się pilnie p a trz y na ja k iś przedm iot nieco o d d a lo n y : obraz jeg o zdaje się chw iać i zm ieniać szcze­

góły postaci. Jeszcze w yraźniejszem to się staje nad w odą. N a niebie ani je d ­ nego obłoczka. Mocno błękitne sklepie­

nie nieba zdaje się być ta k nieskończe­

nie jednostajnem i wolnem od plam ki innej barw y, że zaczyna nas nużyć sw ą jednostajnością. Słońce praży, jak b y so­

bie zaprzysięgło spopielić rodzaj ludzki z całym jego dobytkiem . Chronimy się pod strzechę. Nad wieczorem ciekawie jed n ak wyzieram y, ja k też w y g ląd a św ia t po ta k dziw nie pogodnym dniu.

Z rozczarow aniem spostrzegam y, że po błękicie ospale ciąg n ą białe o szarym ośrodku obłoczki, jak b y przy stając nie­

kiedy z zam iarem zaniechania dalszej wędrów ki. Skądże się w zięły te chmur­

ki w ta k cichy dzień? Przecie nie w ia tr je przyniósł, bo nie w idać, by i w gó r­

nych w arstw ach atm osfery m iał się po­

jaw ić. Mimowoli przychodzi nam na myśl, czy to nie unoszący się opar po­

w odow ał drganie subtelne pow ietrza i czy nie on przedostaw szy się do górnych w a rstw atm osfery, złożył się na owe obłoczki. S taje nam w oczach ja k nad kominem lokom otyw y n a pew nej w yso­

kości od niej tw o rzy się jasny obłoczek, ile razy rozlegnie się sapnięcie m aszyny.

Szkicujem y sobie ted y obraz, ja k niew i- ; dzialna dla oka p a ra unosi się w ta k i

j

prom ienny dzień ponad ziemią. Prze-

j

ślizgując się niepostrzeżenie w pow ie­

trz u do g ó ry tra fia tam n a coraz chłod­

niejsze jeg o w arstw y, aż nareszcie za- czyna tw orzyć m głę i zbierać się w obłocz­

ki. N ow e prądy p ary n atrafiw szy n a tę zaporę, niepuszczającą dalej, grom adzą się pod nią. P rzypuśćm y teraz, że niebo je s t zasnute ciężkiem i ołow ianoszarem i i

chm uram i, kiedy w id n o k rąg w y g ląd a „jak

j

w w o rk u “, Unoszące się dosyć nizko nad pow ierzchnią ziemi chm ury tam u ją p rą ­ dom p ary dostęp do w arstw wyższych.

Grom adzi się ona pod niemi, coraz len i­

w iej unosi się ponad ziemię, aż nastaje chwila, kiedy je s t bliską nasycenia po­

w ietrza. Czujemy w tedy jakiś ciężar u g n iata ją c y nam barki i jakoś trudniej oddychać. P ragnęlibyśm y, żeby wresz­

cie pow ietrze otrząsło się z tej całej w il­

goci, chociażby w postaci stru g deszczu j ą strącając. N areszcie życzeniom n a­

szym staje się zadość, ale zam iast stru g deszczu, tw orzy się m gła gęsta, k tó ra powoli otula w idnokręg i dopiero po pew ­ nym przeciągu czasu zaczyna „m żyć“

drobniutki deszczyk. T aki obraz często p rzed staw iają równe, ziejące w ilgocią m oczary Polesia. P o g o d a ta k a zasadni­

czo się różni od skw arnych dusznych dni na rów ninie m azow ieckiej, kiedy człowiek czuje się rów nież ciężko i ró w ­ nie tchu mu brak. T akie dnie odpowia­

d ają zm niejszonem u ciśnieniu barome- trycznem u i są brzem ienne w burze i ulewy, g dy w razie poprzednim ciśnie­

nie je s t znaczne i dnie odznaczają się ponurą ciszą. G dy w pierw szym przy­

padku ponosim y na sobie skutki zm niej­

szonego ciśnienia i podrażnienia w sku­

tek tej zmiany, w drugim pi’zeciwnie m am y uczucie takiego samego ucisku, ja k gdy się naraz znajdziem y w obłoku m gły gęstej, przebyw ając wieczorem głę­

boki rozdół.

W yobraźm y sobie słup pow ietrza opie­

rający się podstaw ą o m oczary lub tło wodne, a szczytem sięgający chmur.

Ciśnie on całym swym ciężarem rów na­

jącym się całkow itej w adze tej m asy na podstaw ę. Z podstaw y tego słupa unosi się opar; w ilgoć przedostaje się do słupa, zw iększa ted y jego ciężar.

Poniew aż jakby rozlokow uje się w prze­

stankach niezajętych przez cząsteczki pow ietrza, czyli ja k to sform ułowano, podlegając praw u D alto n a m ieszania się gazów, rozchodzi się ja k w próżni, m asa słupa wobec niezm iennej objętości zw ięk­

sza się, a co za tem idzie i ciężar całego słupa. Ilościow o ta rzecz ta k się przed­

staw ia. Jeżelibyśm y m ieli słup pow ietrza

(4)

582

WSZECHŚWIAT

iNr 34

suchego o p o jem n o ści m e tra sze ścien n e­

go i w ad ze p k ilo g r. i do s łu p a o w eg o p rz e d o sta ło b y się q k ilo g r. w ilg o c i, w a g a słu p a w y n o siła b y w te d y ju ż p + q. T a k a m ia ra b e z w z g lę d n a je d n a k j e s t n ie d o ­ g o d n a g d y chodzi o s k a lę p o ró w n a w c z ą . W iem y, że te n sam m e tr sz e śc ie n n y p o ­ w ie trz a such eg o m oże m ieć ro z m a itą w a g ę za le żn ie od w a ru n k ó w . M ia n o w ic ie g d y w jed n y m ra z ie ciśn ien ie z e w n ę trz ­ ne, p o d k tó re m słup te n p o z o sta je będzie w iększe, w in n y m m niejsze, i w a g a o d p o ­ w ied n io się zm ieni, m ia n o w ic ie b ędzie te m w ięk sza, im je s t w ię k sz e ciśn ien ie (praw o B o y le a i M a rio tte a ). D a le j nie bez w p ły w u z o sta je te m p e ra tu ra , ja k w iem y z p ra w a G a y -L u ssa c a . B y w ię c m ieć je d n o s tk i n a d a ją c e się do p o ró w n y ­ w a n ia , m u sim y d la k a ż d e g o p o sz c z e g ó l­

n eg o w y p a d k u u w z g lę d n ia ć w a ru n k i ciśn ien ia i te m p e ra tu ry . T u je d n a k w y ­ stę p u je n a ja w p ew ie n p a ra d o k s. N a m ocy b a d a ń d o ś w ia d c z a ln y c h o k az u je się, że m e tr sze ścien n y p o w ie trz a su c h e ­ g o w tem p . 0° i c iśn ien iu 760 m m rtę c i w a ż y 1293 g. G d y w p ro w a d z im y do te j o b jęto ści p o w ie trz a p e w n ą ilo ść p a ry w odnej, np. 8 g , w a g a o trz y m a n e g o w ta k i sposób p o w ie trz a w ilg o tn e g o b ędzie w y n o siła 1301 cz y li b ędzie w ię k ­ sza o c a łą w a g ę w p ro w a d z o n e j w ody.

W n o sim y Avięc stąd , że p o w ie trz e w il­

g o tn e je s t cięższe od su ch e g o , a co za te m id zie i g ę sto ść je g o j e s t w ięk sz a, j a k te ż i n a le ż a ło w y w n io sk o w a ć z teg o , ż e m ieszan ie się ty c h g a z ó w o b o w iąz u je p ra w o D a lto n a .

W eźm y te ra z p e w n ą ilość, np. ja k p o p rz ed n io m e tr sześcien n y , p o w ie trz a su c h e g o w d o w o ln ej te m p e ra tu rz e i pod dow o ln em ciśnieniem . W a g a te g o p o w ie ­ tr z a d a się w y z n a c z y ć p o d łu g w z o ru :

1293 0,00397 . t

b 760

(t o zn a cza te m p e ra tu rę , b — ciśnienie).

W p ro w a d ź m y do ń w g w ody; w b ęd zie się ró w n a ło :

1293 . 0,622 p , ..

W 1 + 0,00397 . t ' 760 (J,m (0,622 g ę s to ś ć p a r y w o d n e j w s to su n k u

do p o w ie trz a suchego, p —pi’zężn ość p ary).

O czy w iście cięż ar p o w ie trz a w ilg o tn e g o będzie się ró w n a ł sum ie ty c h ilości, c z y li :

ą + w - 1293

1 + 0,00397 t

&4-0,622 p , „ 760” g/M C ięża r m e tra sześcienn ego p o w ie trz a w il­

g o tn e g o , ja k w id zim y ze w zo ru , będzie w iększy, po d w iększem je d n a k ciśnieniem . P o n ie w a ż u m ó w iliśm y się p o ró w n y w a ć po d je d n a k o w e m i ciśnieniam i, n a le ż y t e ­ d y b zró w n ać z b + 0,622 p . G ęsto ść p o w ie trz a w ilg o tn e g o w te d y będzie w y ­ n o siła :

b ' b -(- 0,622 p

p o w ie trz a suchego, czyli, że g ę sto ść p o w ie trz a w ilg o tn e g o je s t m n iejsza n i­

ż eli suchego.

S k ąd że t a k a sprzeczność? W y n ik a o n a stąd , że n ie u w z g lę d n iliśm y w p ie rw ­ szym p rz y p a d k u je d n e j o k o lic z n o ś c i:

ciśn ien ia b a ro m e try czn e g o . J a k k o lw ie k ciśn ien ie z e w n ę trz n e n a n asz słup d z ia ­ ła ją c e n ie zm ieniło się, je d n a k p a r a w o d n a, p rz e d o sta ją c się do p o w ietrz a, zm ien ia ciśn ien ie b a ro m e try c z n e sam eg o słu p a. P rę ż n o ść m ieszan in y p a ry z p o ­ w ietrzem , czy li p o w ie trz a w ilg o tn e g o , ró w n a się sum ie p rę żn o ści p o szc zeg ó l­

ny ch . J e ż e li te d y w eźm iem y w je d n y m p rz y p a d k u p o w ie trz e suche, w d ru g im , odeń niezależn y m , w ilg o tn e w je d n a k o ­ w ej te m p e ra tu rz e i pod je d n a k o w em ciśn ien iem , b ęd ziem y m ieli je d n a k o w e w a ru n k i fizyczne d la obu, lecz w d ru g im nie będzie to t a sam a ilość p o w ietrz a, w k tó re m ro z eszła się p e w n a ilość w il­

goci, lecz m ieszanin a, w k tó re j p o w ie trz a w łaśc iw eg o , czy li m iesza n in y tlen o w o - az o to w ej, je s t m niej.

J e ż e li te d y chodzi o p o ró w n a n ie g ę ­ sto ści je d n o ste k p o w ie trz a atm o sfe ry c z ­ n eg o o ro z m a ity m sta n ie w ilg o tn o ści, o k a z u je się, że w ilg o tn ie js z e m a g ę sto ść m n iejszą w je d n a k o w e j te m p e ra tu rz e i ciśn ien iu . N ie riależy w sza k że s tą d w nosić, że a tm o sfe ra w s k u te k obecności p a ry ciśnie z m n ie jsz ą siłą, przeciw n ie, c ię ż a r je j się zw ięk sza. N ie m am y p ra -

(5)

N r 34

WSZECHŚWIAT

533 wra te ż mówić, że p a ra przedostając się

do pow ietrza, czyni je lżejszem, w skutek swej m niejszej gęstości. W yglądałoby to, że p a ra przedostając się do przestrze­

ni zajętej przez pow ietrze, w ypiera je, sta ją c n a jeg o miejsce. T ak jednak, ja k widzieliśm y, nie j e s t : przeciw nie, p ara rozchodzi się m iędzy cząsteczkam i po­

w ietrza, m asa danej m ieszaniny jest w iększa, jeno redukow anie do jed nak o ­ w ego z poprzedniem ciśnienia daje nam dla gęstości w artość mniejszą. Ucisk, ja k ie g o doznajem y w owym pochm ur­

nym dniu o atm osferze przesyconej w il­

gocią, je s t uciskiem większego ciężaru cisnącego n a naszę powierzchnię. Czło­

w ie k jak o m ieszkaniec pogranicza dwu żyw iołów atm osfery i hydrosfery ciągle doznaje sku tk ów nieustannej, a zażartej | w alki, ja k a m iędzy niem i panuje. Tysią­

ce zjaw isk, które raz pieszczą nasze oko, d ru g i raz n ap ełn iają nas grozą lub w y­

w o łu ją przygnębienie, są przejaw am i tej w alk i i ciągłego w kraczania w sąsiednie granice.

Józef Sioma.

NOWSZE

POGLĄDY NA REGENERACYĄ.

WYKŁAD HABILITACYJNY.

(Dokończenie).

A teraz u og ólniając to, co pow ie­

dzieliśm y o zdolności regeneracyjnej na różnych szczeblach szczepowego i zarod­

kow ego rozw oju, m ożna orzec, że zdol­

ność reg eneracyjn a je s t tem większa, im organizm je s t bliższy stadyum jednoko­

m órkow ego, czy to filogenetycznie, czy ontogenetycznie.

Do w ew nętrznych w pływ ów zaliczyć też m usim y w pływ system u nerw owego.

Znakom ite dośw iadczenia H erbsta, k tó re poprzednio w krótkości podałem, udowod- n iają najzupełniej dokładnie, że w pływ ten istnieje. Te dośw iadczenia udowod- niają, że inny je s t w ynik procesu reg e ­

neracyjnego, gdy się usunie oko u rak a !

(Palaem on) w raz z należącym doń zwo­

jem nerw owym , a inny, gdy się reg en era­

cya odbyw a w razie pozostaw ienia zwoju.

W iemy, że w pierwszym przypadku w y­

stępuje regeneracya heterom orfotyczna i n a m iejscu oka tw o rzy się czułek;

w drugim razie regeneruje się czułek1 Przez te spostrzeżenia H erbsta dotyczą­

ce w pływ u nerw ow ego posunęliśm y się 0 krok naprzód w w yjaśnieniu zw iązku przyczynow ego, nie znam y jed n a k dal­

szych objaśnień. N asuw a się zaraz py ­ tan ie dlaczego w razie, gdy nie może regenerow ać się oko, regeneruje się w tem m iejscu czułek, dlaczego regene­

rac y a w ty ch w arunkach w ogóle się odbywa, dlaczego w łaśnie ten organ się regeneruje. H erbst podaje, że dla w ytłum aczenia tego zjaw iska służyć mo­

g ą dwie hypotezy. P ie rw s z a : kom órki u nasady szypułki oka i w samej szy-

| pułce m ogą podjąć akcyą tw órczą w dwu kierunkach, albo w ytw orzyć oko, albo czułek. W arunkiem , podnietą do tw o- I rżenia oka je s t w pływ nerw ow y pocho­

dzący ze zw oju nerw owego. G dy tej podniety brak, po usunięciu ocznego zw oju nerw owego, kom órki produkują to, n a co je stać, czyli w ystępuje akcya p roduktyw na dla w ytw orzenia czułka.

D ru g a m ożliw a hypoteza, która, w edług H erbsta, m a n aw et większe praw dopo­

dobieństwo, polega na przyjęciu, jako

| założenia, że w szystkie nerw ow e organy

j

centralne skorupiaków m ogą w yw ierać

| w pływ k ształtu jący n a sąsiednie grupy kom órek podskórnych. Jeżeli jed n ak w blizkości leżą inne zwoje nerwowe, to one swój w pływ k ształtu jący w za­

jem nie ograniczają do poszczególnych

! obwodów najbliższego otoczenia. Gdy jednak, jak w tym przypadku, ta k i zwój n erw ow y oczny usuniem y, jeżeli zatem w ykluczym y w pływ jeg o ham ujący na najbliżej leżące zwoje nerwowe, w takim razie leżący obok zwój nerw ow y czułków rozpoczyna swe działanie kształtu jące 1 w ted y rezultatem tej akcyi je s t w y ­ tw orzenie czułka na m iejscu oka.

K tó ra z ty c h hypotez jest rzeczyw iście praw dziw a, trudno narazie rozstrzygnąć.

S praw a w pływ u system u nerw ow ego

(6)

534

WSZECHŚWIAT

N r 34 jest jeszcze niezupełnie opracow ana; b a ­

dania są trudne, bo zaw sze brać trzeb a w rachubę, zw łaszcza w obec re z u lta tó w negatyw nych, że zw ierzę m ogło być chore, lub w arunki, w których żyje, zu­

pełnie się zm ieniły przez zab iegi opera­

cyjne. P rzy szłe b ad an ia n iew ątp liw ie przyniosą now e zdobycze. T yle co do w p ływ u czynników w ew nętrznych.

K ażd a isto ta żyjąca stale się sty k a z w pływ am i św ia ta zew n ętrzn ego i d la­

teg o tak że i przy b ad an iu procesów re ­ g en eracyjnych te w pły w y m usim y brać w rachubę. B ad an ia Trem bleya, Spal- lanzaniego, B onneta, L illie i K n o w lto n a w y k azały w pływ te m p e ra tu ry n a proces regeneracyjny. Lille i K n o w lto n ozna­

czyli intensyw ność przebieg u reg eneracy i u P la n a ry i w różnych tem p eratu rach . O kazało się, że tem p e ra tu ra -|-3 0 sta n o ­ w i m inimum dla procesu reg en eracy jn e­

go. Z sześciu indyw iduów , któ re w tej tem p eraturze pozostaw iono, jedn o tylk o regenerow ało głow ę. N ajszybciej odby­

w a ła się reg en eracy a w 30° C—to je s t zatem optim um dla teg o zw ierzęcia; ma- xim um leży koło 32°, a po nad to zaled ­ w ie się nader w olno rozpoczął proces regeneracyjny, a zw ierzę ju ż um ie­

rało.

W p ły w św iatła je s t w ogóle bardzo nieznaczny. R obiono n ad tem sporo do­

św iadczeń, ale po w iększej części w yn ik b y ł ujem ny. Loeb ty lko w ykazał, że u tab u la ry i Eodendrium racem osum r e ­ generacya odbyw a się w yłącznie w razie dostępu św iatła. K o lo nia ta k a E oden­

drium um ieszczona w akw aryum , do k tó reg o nie dochodzą prom ienie św ie tl­

ne, w kró tce ginie. W św ietle rozpro- szonem proces reg en eracy jn y w praw d zie się odbyw ał, ale bardzo pow oli. W obec te g o Loeb s ta ra ł się zbadać, jak ie g o r o ­ dzaju prom ienie św ia tła rozszczepionego d ziałają korzystnie, a k tó re d ziałają h a ­ m ująco. O kazało się, że bardziej ła m li­

w e prom ienie (fioletowe) d ziałają pod­

niecająco, m niej łam liw e (czerw one) w y w ierają w pły w ujem ny. C h a ra k te ry ­ styczn ą je s t rzeczą, że to zw ierzę, k tó re w ten sposób rea g u je n a św iatło w p ro ­ cesie regeneracyjnym , rów nież w rażliw e

je s t n a w pływ jego podczas w zrostu. N a tem zw ierzęciu obserw ow ano zjaw iska heliotropizm u, a to zw racanie lub od­

w racanie się od św ia tła tłu m aczy się w łaśnie różnicą w zrostu.

Siła ciężkości w ed ług dośw iadczeń Loeba m a rów nież niekiedy w pły w na proces regeneracyjny. O dcinki antenu - lary i zaw ieszone w różnych położeniach, raz poziomo, raz skośnie, zupełnie odm ien­

nie regen ero w ały zależnie od położenia;

Loeb przypisy w ał to w pływ ow i siły cięż­

kości, M organ w dośw iadczeniach sw ych doszedł do wniosku, że to nie siła cięż­

kości odm ienny proces regeneracyjny po­

woduje, a dośw iadczenia, które obecnie w stacy i neapolitańskiej nad tym te ­ m atem przedsięw zięto, praw dopodobnie w najbliższej przyszłości spraw ę w yśw ie­

tlą, n arazie w ięc poprzestaję na tej k ró t­

kiej wzm iance.

Istn ieje też, ja k z dośw iadczeń Loeba w ynika, pew ien w pływ zetknięcia z pod­

łożem. Je że li u T ab ularia m esem bryan- tem um odetniem y h y d ran t z trzonkiem i um ieścim y w akw aryum tak, że odci­

nek pozostaje w zw iązku z podłożem, w tenczas odtw orzy się tam trzon, jeżeli jed n a k um ieści go się ta k w akw aryum , że się w cale nie będzie sty k a ł z podło­

żem, w ted y po drugiej stronie odtw orzy się rów nież gło w a (hydrant) i będziem y m ieli tera z odcinek trzo n ka zakończo­

n y po obu stronach głow am i (hydran­

tam i).

D alej tenże a u to r w ykazał w zeszło­

rocznych dośw iadczeniach, że jeżeli od­

cinki hydroidów k am panularyi um ieści się w misce napełnionej w odą morską, to w szystkie hyd ran ty dotykające m iski zm ienią się w substancyą trzonków . Ma tu więc mieć m iejsce proces tran s- form acyi, przeistoczenia poprzednio zróż­

nicow anych i przystosow anych do fun- kcyi innej organów .

Z daw aćby się m ogło, że regeneracya odbyw a się tylk o w ty ch w arunkach, g dy dowóz substancyj żyjących je s t zu­

pełnie obfity. D ośw iadczenia jed n ak B ard eena i panny Steyens w ykazują, że ta k nie jest. R egeneracy a może się od­

byw ać mimo zupełnego n a w e t odcię­

(7)

N r 34

WSZECHŚWIAT

235 cia dowozu substancyj odżywczych ‘).

W tych przypadkach m atery ał potrzebny do tw orzenia substancyi żyjącj zwierzę czerpie w prost z w łasnych tkanek. N a ­ w e t gdy te tk an k i nie m ają w łaściw ych m ateryałów , to proces reg eneracyjny od­

b y w ać się będzie n a koszt protoplazm y tkan ek leżących obok m iejsca uszkodzo­

nego. B ad an ia B ard eena w ykazały, że uw ierzę karm ione nadzw yczaj obficie przez dłuższy czas przed regeneracyą, regeneruje leniw iej, aniżeli zw ierzę ży­

jące w w arun kach norm alnych. Stevens przed operacyą głodziła planarye i takie w ygłodzone zw ierzę regenerow ało zupeł­

n ie utracone organy, chociaż tem po pro­

cesu było nieco wolniejsze. T kanki daw ne zw ierzęcia zm niejszają swoję ob­

jęto ść w m iarę ja k zw iększa się regene- ra t. M organ w ysnuw a stąd wniosek, że w zrastanie tk anek regenerow anych nie je s t w yłącznie „zw ykłem zjaw iskiem fi- zyologicznem “ (a sim ply a physiological phenomen), ale je s t w zw iązku z czynni­

kiem k ształtu jący m organizm (is conne- cted w ith a stru c tu ra l factor).

Z naczna ilość zw ierząt, które się od­

zn aczają w ielką zdolnością reg enera­

c y jn ą żyje w morzu; środowiskiem ich je s t zatem w oda zaw ierająca znaczną ilość substancyj m ineralnych w ro ztw o­

rze. Loeb, którem u zaw dzięczam y prze- dewszystkiem b adan ia nad w'pływem czynników zew nętrznych na proces re g e ­ neracyjny, b adał o ile oddziaływ ać nań będzie zm iana składu chemicznego tego środow iska ta k pod w zględem jakościo­

wym, jak ilościowym. O kazało się, że bez soli potasow ych regeneracya wcale odbyw ać się nie będzie. Podobnie nie rozpoczyna się w cale regeneracya w wo­

dzie, w której niedostateczna ilość tle ­ n u się znajduje. Z odcinków tab u lary i um ieszczonych w cienkiej rurce rozw ija­

ły się tylk o odcinki umieszczone przy brzegach rurki. Loeb przypisuje to b ra ­ ko w i zaw artości tlen u w wodzie dalej od brzegów rurki.

'). Jestto, jak później zobaczymy, punkt ważny ze względu na analogią z procesem

krystalizacyi.

Ilościow a zaw artość składników mine­

ralnych m a rów nież w pływ n a rozwój regeneracyjny. Loeb znalazł tu rzecz szczególną, że nie norm alny skład wody m orskiej stanow i optim um dla n ajin ten ­ syw niejszego pi’ocesu regeneracyjnego, ale go przyśpiesza rozcieńczona w oda morska. N orm alna w7oda m orska zaw ie­

ra 3,8° 0 składników m ineralnych, a ma- ximum szybkości rozw oju regen eracy j­

nego leży przy 2,2 % . Loeb tłum aczy to tem, źe tego rodzaju rozcieńczenie utrzym uje kom órki w najodpow iedniej- szem dla w zrostu ciśnieniu śródko- m órkowem (turgidity).

Z tego, cośmy powiedzieli o w arun ­ kach zew nętrznych, widać, że w pływ ich je s t w ogóle podobny do w pływ u proce­

sów życiow ych na intensyw ność. Usu­

nięcie pew nych w arunków (tlen), lub g w ałto w n a ich zm iana przeryw a wprzód proces regeneracyjny, ale w krótce p rze­

ry w a i sam proces życia. Są pewne w arunki najodpow iedniejsze dla proce­

sów regeneracyjnych, ale sam w pływ na regeneracyą w ogóle je s t stosunkow o nieznaczny.

W dotychczasow ych u w agach starałem się streścić przebieg regeneracyi, mo­

m enty rozpoczynające i kończące ten proces, schem at procesu regeneracyjnego i jeg o odmiany, podałem dalej w iado­

mości dotychczasow e o zew nętrznych i w ew nętrznych w arunkach zjaw isk re­

generacyjnych. Obecnie p ragnę jeszcze podać w krótkości hypotezy, którem i starano się tłum aczyć isto tę rozw oju re ­ generacyjnego. W ytłum aczenie teo rety cz­

ne procesu regeneracyjnego jest, ja k łatw o m ożna przewidzieć, dotąd wyłącz­

nie hypotetyczne. Teoryą regeneracyi niejednokrotnie zajm ow ała przyrodników, a w literatu rze biologicznej spotykam y próby w yjaśnienia tych zjaw isk w n a j­

rozm aitszy sposób. Będziem y w idzieli

ze szkicu krytycznego ty ch hypotez, że

w m iarę ja k rozszerzał się w idnokrąg

tej nauki, ja k p rzybyw ały now e fakty,

nowo poznane zjaw iska, przekonyw ano

się, że dotychczasow e w ytłum aczenie

zjaw isk regeneracyjnych nie w ystarcza,

tw orzono więc now e hypotezy, które

(8)

536

WSZECHŚWIAT

N r 34 znow u z czasem nie by ły w stanie objąć

świeżo zdobytych faktów .

P ierw sza hy p o teza reg en eracy i p odana była przez B onneta, około 1740 r. P r z y ­ puszczał on, że w zw ierzęciu zn ajd u ją się um yślnie jed y n ie w ty m celu istn ie ­ jąc e zaw iązki (germe), k tó ry ch zadaniem je s t czynność tw ó rcza w razie zniszcze­

n ia jak iejś części składow ej. W e d łu g niego w skutek w łasności p rod u k ty w n y ch ty ch zaw iązków , o rg an y u z w ie rz ą t m o­

g ą się od czasu do czasu odżyw iać, przyczem p ow staje no w y zapas tak ic h re ­ zerw ow ych zaw iązków tw órczych. P rz y ­ p atrzm y się te ra z na przykładzie, w ja k i sposób B o nn et o bjaśnia tę hyp otezę z ja ­ w iska regeneracyi. W iadom o, że jeżeli rozetn ie się dżdżow nicę n a dw ie p o ło ­

w y w tak im raz ie w w a ru n k ach no rm al­

n y ch w m iejscu ran y odcinka ty ln eg o tw o rzy się głow a; pow ierzchnia z ra ­ nion a odcinka przedniego reg eneru je ogon. D laczego ta k jest, dlaczego nie przeciw nie? H y p o te z a B o n n eta tłu m a ­ czyłaby to w te n sposób, że w tem m iejscu, gdzie ro zw in ęła się głow a, u lo ­ kow ane były zaw iązki rezerw o w e g ło ­ w y, tam gdzie u tw o rzy ł się ogon, z a ­ w dzięcza on sw e p ow stanie ulokow anym tam rezerw ow ym zaw iązkom ogona. A le m y jesteśm y w sta n ie w y w o ła ć to samo zjaw isko pomimo, że płaszczyznę p rze ­ cięcia posuniem y ku przodow i, albo ku tyłow i; zaw sze n a przednim odcinku utw o rzy się ogon, ń a ty ln y m głow a.

A w ięc tłum aczenie rzeczy w yłącznie n a podstaw ie lo k alizow an ia zaw iązków tw ó rczy ch nie d aje w y tłu m aczen ia z ja ­ w iska, d latego B o n n et podaje, że z a ­ w iązk i zarów no te, k tó re są p red esty n o ­ w ane d la w y tw o rzen ia głow y, ja k ogo­

na, są stale n a całej długości ciała obok siebie rozm ieszczone i do akcyi gotow e.

R ozstrzygnięcie, k tó re z nich w danem m iejscu podejm ują fu n kcyą tw órczą, z a ­ leży od „ soków “ ciała, k tó re k rą ż ą w kierunku od ty łu k u przodow i i z p o ­ w rotem . S ubstancye z a w a rte w ty c h

„sokach" ciała m ają m ieć w a rto śc i od­

żywcze i pobudzające dla zawuązków rezerw ow ych tw órczych. M ianow icie te soki, k tó re p ły n ą od ty łu ku przodow i,

m ają mieć zdolność pobudzania do akcyi produktyw nej zaw iązków głow ow ych, te k tó re k rąż ą w przeciw nym kierunku w y ­ z w a lają energią tw órczą zaw iązków ogo­

now ych. P o przecięciu ciała gdziekol­

w iek soki płynące od ty łu ku przodow i zb ierają się przed miejscem rany, bo d a­

lej z pow odu przerw an ia ciągłości posu­

w ać się nie m ogą. T u działają one po­

budzająco na zaw iązki rezerw ow e g ło ­ wy, k tó ra się zatem w tem miejscu musi w ytw orzyć. A le ta k ja k w kierunku przednim płynące soki pobudzają dzia­

łalność tw órczą zaw iązków głow y, ta k w odw rotnym k ierunku dążące pobudzać m ają zaw iązki ogona, dlatego obok ran y odcinka tylneg o pow staje zregenerow any ogon. K iedy B onnet w kilka la t póź­

niej stw ierdził, że u niektórych pierście­

nic na przednim końcu odcinka tylnego ro zw ija się czasem ogon, to fa k t ten g o ­ dził ze sw ą hyp otezą przypuszczeniem, że u teg o osobnika nie było w cale zaw iąz­

ków głow ow ych, dlatego do akcyi tw ó r­

czej z o s ta ły ' podniecone jedynie tam istniejące rezerw ow e zaw iązki ogona.

W tej hypotezie B onneta p rzy jęte są, ja k w idzim y (zupełnie dowolnie) trz y p o s tu la ty : 1) obecność zaw iązków spe- cyalnych dla przedniej i ty ln ej części ciała; 2) substancye działające odżywia- jąco i pobudzająco n a zaw iązki rezerw o­

w e g łow y lub ogona, zupełnie oddzielne

„zaw arte w sokach" ciała (Bonnet m iał zdaje się n a m yśli krew); 3) zdolność d ziałania ty ch substancyj w ystępująca, zależnie od kierunków prądów ty ch so­

ków, w kierunku przednio-tylnym na zaw iązki głow y, w przeciw nym na za­

w iązki ogona.

P om ijając to, że w szystkie te trz y p o stu la ty przyjęte są zupełnie dowolnie, że niem a najm niejszych dowodów prze­

m aw iających za obecnością zaw iązków ty ch pobudzających do funkcyi substan- cyi i t. p., zaznaczyć musimy, że przy j­

m ując za B onnetem teg o rodzaju hy po ­ tety czn e przypuszczenia nie jesteśm y w stanie w ytłum aczyć w ielu faktów z zakresu regeneracyi. W szelkie przede- w szystkiem zm iany odstępujące od zw y­

kłego schem atu regeneracyi, heterom or-

(9)

N r 34

SZEOHS

WIAT 537 foza, dalej skrócenie przebiegu procesu

regeneracyjnego t ą hypotezą tłum aczyć trudno. T rzebaby przyjm ow ać m nóstwo hypotez pom ocniczych, a to ja k wiem y w artość każdej hypotezy niesłychanie obniża.

H erbert Spencer przeprow adził po­

rów nanie m iędzy procesem regeneracyi u k ryształó w m ineralnych a reg en eracyi u isto t żyjących. Sądzi, że zdolność regeneracyjna nie je s t bynajm niej w ła ­ ściw ością żyjącego św iata, że wśród kró lestw a m ineralnego w ystępujące zja­

wisko je s t analogiczne. Odłam kryształu w yw iera n a otoczenie pew ną siłę, w pływ zniew alający m olekuły danej substancyi do układan ia się w ta k i sposób n a z ra ­ nionej pow ierzchni kryształu, żeby uzu­

pełnić go do je g o charakterystycznej postaci. W ten sposób w ed ług Spencera trzeb a też objaśnić i proces reg eneracy j­

n y : w edług niego w ięc organizm skale­

czony m a cechow ać się podobnemi w ła­

ściwościami. Spencer tw ierdzi, że w ła ­ sności te niezależne są od składników che­

m icznych danej substancyi, od budow y m orfologicznej i m orfologicznych elemen­

tów , a zależne są od jednostek, elemen­

tów szczególnych, któ re w prow adza pod n azw ą „jednostek fizyologicznych“ (phy- siological units). Zupełnie słusznie M or­

g a n *) k ry ty k u je tak ie w prow adzanie jednostek, któ ry ch istn ien ia nie rozum ie­

m y i nie możemy udowodnić; jednostek, któ re w edług Spencera charakteryzow ać m ają także skład substancyj nieo rg a­

nicznych. P rzyjm ow anie tego rodzaju po­

jęć tw o rzy tylk o ogrom ne zam ieszanie w śród dotychczasow ego sposobu pojm o­

w an ia rzeczy, a bynajm niej się nie przyczynia do w yjaśnienia pytania. D a ­ lej samo porów nanie regeneracyi u k ry ­ ształów z reg en eracy ą u isto t żyjących je s t dowodem bardzo pow ierzchow nego sposobu obserw acyi. To porów nanie podnosi znów w o statn ich czasach R au- ber, ale w sposób daleko oględniejszy.

'). Morgan T. H. R egeneration: old and new interpretations. Biological lectures from the marne biological laboratory of Woods

Holi, 1900 r.

R e z u lta ty jego badań w ykazują dopiero, ja k p łytkie są cechy wspólne, n a k tó ­ rych Spencer oparł w rzekom ą analogią.

M organ w kryty ce tych zap atry w ań podnosi, że substancya tw orząca regene- r a t kryształu pochodzi zawsze z zewnątrz, i musi się znajdow ać w tym charak te­

rystycznym składzie chemicznym, co i kryształ. Substancya stanow iąca ma- te ry a ł regeneracyjny dla isto t żyjących je s t stale produkow ana przez dane zw ie­

rzę, albo też roślinę. D alej procesy regeneracyi heterom orfotycznej, zjaw iska odw rotnej biegunow ości tw órczej przy regeneracyi, opisane powyżej zjaw iska transform acyi, to są w szystko zjaw iska należące stanow czo do regeneracyi o rg a­

nicznej, ale nie dające się żadną m iarą analogizow ać ze zjaw iskam i regeneracyi kry ształów m ineralnych.

P fliiger w ychodzi z założenia, że każ­

dy organizm rozw ija się dlatego w pew ­ nym stałym kierunku, poniew aż zaw ią­

zek jego, a więc zapłodnione jajk o zn aj­

duje się zawsze i stale w ty ch sam ych zupełnie w arunkach. Z m ałych płatków śniegu tw o rzy się zawsze law in a śnież­

na, gdy one znajdują się na tym samym terenie i zachow ują te same w łasności (sypkość, w ilgotność, tem peraturę ze­

w nętrzną i t. d.). T ak samo m a być w edług P fliig era i z substancyą żyjącą, ona ma te same w arunki zew nętrzne, reagow ać może i musi zawsze w ten sam sposób. Zasadę swoję P fltig er sto ­ suje i do w ytłum aczenia procesów re g e ­ neracyjnych. F a k t, że odrasta w łaśnie to co organizm u tracił, a nie co innego, Pfltig er uw aża za dowód, że tu od­

tw arzanie nie odbyw a się z zaw iązka wprzód istniejącego,—pow ierzchnia ran y organizow ała m olekuły substancyj od­

żyw czych w ten sposób, że w ytw orzyć się m usiał dany organ. Siłą organiza- cyjną je s t tu siła m olekularna, której działanie ograniczyć się m usi do najbliż­

szej odległości. O na um ieszcza te m o­

lekuły, które do stały się w sferę jej działania w odpowiedniem m iejscu i tw o ­ rzy w te n sposób now ą sąsiednią w a r­

stw ę regeneratu. W ja k i sposób zo rg a­

nizow ana ma być ta w arstw a, to zależy

(10)

538

WSZECHŚWIAT

N r 34 od p raw a organizacyi, t. j. od u g ru p o ­

w an ia m olekuł i chem icznego sta n u n a pow ierzchni zranionej, n a k tó rej utw o rzy ła się t a no w a w arstw a. A w ięc w łasności i c h a ra k te r te j now ej w a rstw y je s t m atem atycznie koniecznem n a stę p ­ stwem stanu i w łasności owej starszej w arstw y, k tó ra tę n ow ą w yprodukow ała.

A ona w yprodukow ała j ą w te n sposób, ja k niegdyś w rozw oju em bryonalnym w y tw o rzy ła tę w arstw ę, k tó rą organizm u tra c ił w raz z odciętym organem . A więc zasad ą reg eneracy i w ed łu g P flu g e ra jest, że w a rstw a reg e n e ru ją c a a w ięc są sia ­ dująca z pow ierzchnią ra n y ta k tera z pracuje, ja k to czyni stale, t. j. w y w iera pew ien w p ływ o rg anizacy jn y n a sąsied­

nie miejsce. S tale w ciągu życia siła m olekularna każdej w arstw y organ izu je m atery ał odżywczy, k tó ry d o stał się w jej sferę działania i to w te n sposób, że k ażd ą cząstkę um ieszcza w m iejscu je j przeznaczonem , a w ięc n a m iejscu innej zużytej, k tó rą trzeba zastąpić. T e­

raz ta w łasność o rg an izacy jn a je s t ty lko tem w ybitniej w idoczna, bo tu całą s ą ­ siednią w arstw ę, któ rej ubyło, zastąp ić trzeba. A po w y tw o rzen iu tej w a rstw y utw orzyć trzeba drugą, trz e cią i dzie­

siątą, aż odbuduje się tem i w a rstw am i c ały organ.

P o tem, co poprzednio pow iedziałem 0 now szych b adaniach n a d regeneracyą, nie tru d n ą jest k ry ty k a teo ry i P flu g era;

samem i w ynikam i b ad ań H erb sta m ożna j ą zbić zupełnie. P fliig er tw ierdzi, że odtw orzenie organu u traco n eg o w ty c h sam ych k sz ta łta c h i w łasnościach, ja k ie on posiadał, je s t m atem atyczn ą koniecz­

nością w akcyi tw órczej organizm u.

Ale m y w iem y dziś, że ta k nie jest, w iem y z p rac H erbsta, że n a m iejscu ok a może się utw o rzy ć czułek, w iem y z p rac M organa i je g o uczenic, że może się na m iejscu g ło w y u tw o rzy ć ogon 1 t. p. A dalej to w arstw o w an ie w a k ­ cyi tw órczej je s t rów nież niezgodne z w ynikam i prac now szych (histo lo g ia o d tw arzan ia oka u skorupiaków — Herbst;

różnicow anie się tk a n e k od obw odow ego końca—T om ier). W reszcie czy pojęcie siły organizacyjnej m olekularnej p ro w a ­

dzi nas dalej w teo ry i poznania? P o ­ rów nanie z tw orzeniem law iny w ydaje mi się płytkiem i powierzchownem . Tam m ożem y ściśle rzecz opisać, możemy określić, że siła ciężkości i spójność czą­

stek to są m om enty przyczynowe. Ale pojęcie Pfltigerow skiej siły m olekularnej je s t ta k nieokreślone, że mojem zdaniem, niew iele ono tłum aczy.

N a w prost różnych zasadach oparł tłum aczenie regeneracyi W eissman. Zdol­

ność regeneracyjna, w edług niego, nie je s t ch arak terysty czną cechą św iata ży­

jącego, ale objawem przystosow ania.

Przez dobór n a tu ra ln y zdobyły sobie organizm y niższe tę charak terysty czną cechę, k tó ra jed n ak w m iarę rozw oju filogenetycznego słabła, co je s t w zw iąz­

ku z rozw ojem coraz bardziej skompli­

kow anej budowy. Siedliskiem zdolności regeneracyjnej są dla W eissm ana ta k samo, ja k to widzieliśm y ze streszczenia hypotezy Bonneta, zaw iązki zdaw na is t­

niejące „preform ow ane“. Te zaw iązki m ieszczą się w chromosomach jąd ra w postaci znanych z teoryi W eissm ana

„determ inantów ". W szystkie w arstw y kom órek w tych organach, któ re zw ie­

rzę je s t w stanie regenerow ać, zaw ierają determ inanty, posiadające w łasność od­

tw a rz a n ia w szystkich w arstw leżących obwodow o od danej w arstw y.

Cały sposób objaśnienia regeneracyi podany przez W eissm ana nosi na sobie, ta k ja k zresztą cała hypoteza tego au to ­ ra, pew ne piętno najzupełniejszej dowol­

ności. Sam e założenia hypotezy nie są bynajm niej oparte na dowodach pozy­

tyw nych; kto przyjm uje w całości hy- potezę W eissm ana, przyjm uje istnienie faktyczne teoretycznie przez W eissm ana podanych determ inantów , idów i t. d., dla tego spraw a procesów regeneracyj­

nych byłaby do pew nego stopnia w y ja ­ śnieniem. Mówię do pew nego stopnia, I bo cała spraw a heterom orfozy typow ej,

ja k ą opisał np. H erbst, żadną zm ia­

n ą nie da się w yjaśnić, bez przyj­

m ow ania znów now ych hypotez pomoc­

niczych. To już je s t droga dla każdej

teo ry i śliska, to też mojem zdaniem

w arto ść ściśle naukow a tej hypotezy

(11)

N r 34

WSZECHŚWIAT

539 je s t dość problem atyczna. Z resztą hypo-

te z a ta nie je s t n aw et zupełnie o ryginal­

na. Znam y z poprzednich u w a g głów ne zasady h y potezy Bonneta. W W eissma- now skiej p o w tarza się ten sam w ątek, a tylko m odyfikow ana je s t n a gruncie teo ry i kom órkow ej, której B onnet znać nie mógł.

A dalej i tw ierdzenie, że zdolność re ­ generacyjn a je s t w łaściw ością n a b y tą drogą przystosow ania, nie zgadza się z dośw iadczeniam i M organa. W ykazał on, że u skorupiaków (przedewszystkiem u E upag u rus longicorpus) m iędzy zdol­

nością regeneracyjną a faktem czy dany organ je s t więcej lub mniej narażony na uszkodzenia ze stro ny św iata zew nętrz-' nego, niem a żadnego zw iązku. Te części zwierzęce, które narażone są n a obraże­

n ia stale (zwierzę to żyje w muszli ślim aka i tylko część jego nazew nątrz je s t w ysunięta), bynajm niej nie m ają

w ybitniejszej zdolności regeneracyjnej.

Sachs zajm ow ał się rów nież spraw ą teoryj regeneracyjnych i ro zp atry w ał je głów nie ze stron y faktó w w botanice stw ierdzonych. W yszedł on z założenia, że k sz ta łt roślin, więc i k sz ta łt organów roślinnych zależy od składu chemicznego substancyj, z któ rych m aterya danego org an u je s t złożona. Zw alczając zapa­

try w a n ia V achtinga, że każdy organ w sw ych akcyach produktyw nych za­

leżny je s t od biegunow ości twórczej, k tó ra określa kierunek w zrostu, Sachs podaje, że nie od kierunku działa­

n ia sił k ształtu jący ch w organizmie, ale od zmian w składzie chemicznym substancyj zależy ch arak ter w zrostu.

K s z ta łt je s t w ynikiem składu chem iczne­

go i chem icznych w łasności substancyj tw órczych. Otóż w edług zapatryw ań Sachsa tk an k a o pew nym składzie che­

micznym je s t w stanie produkow ać tylko pew ien o rgan o stale określonym k ształ­

cie, zależnym w łaśnie od chemicznego składu m ateryi. T eraz całą tę zasadę przenieśm y do regeneracyi. T kanka usz­

kodzona produkuje organ, którego uby­

ło, a nie inny jakiś, poniew aż ona tylko te n w yprodukow ać może, ty lko tak a a k c y a tw órcza m ożliw a tu jest, wobec

składu chemicznego tej produkującej tk an k i Sama czynność regeneracyjna odbyw a się w ten sposób, że tkan k a uszkodzona produkuje niezróżnicow ane m orfologicznie komórki, aż dopiero, gdy do ty ch komórek przepływ a z sąsiedztw a substancya określająca k sz ta łt m orfo­

logiczny organu, w ted y zaczyna się różnicow anie. W p ływ działania siły ciężkości n a k sz ta łt organów nie jest bezpośredni, ale pośredni. Je ż e li Y ach­

tin g w ykazał, że przy regeneracyi w pływ siły ciężkości ro zstrzy ga czy m a się re ­ generow ać w tem miejscu korzeń czy łodyga, to Sachs sądzi, że przypisać to należy działaniu siły ciężkości nie na sam proces twórczy, ale n a kierunek prądu substancyj tw órczych, a zatem w pływ je s t pośredni. A utor tej hypo­

tezy rozróżnia dw a rodzaje substancyj tw ó rc z y c h : jedna m a skład chemiczny, k tó ry powoduje w ytw orzenie pędu ro ­ ślinnego, druga pow oduje tw orzenie ko ­ rzenia. K ierunek, w którym płynąć będzie jed n a i druga substancya zależy od siły ciężkości, lub od innych w aru n ­ ków św ia ta zew nętrznego.

Z tego, co o regeneracyi pow iedzia­

łem, można, zdaje m i się, n ab rać prze­

konania, że badania dotychczasow e do­

starczyły m nóstw a m ateryału now ego i rozszerzyły w idnokręg m yślenia przy­

rodniczego, którym staram y się ogarnąć całość żyjącego św iata. Ale chociaż p o ­ znaliśm y m nóstwo now ych zjaw isk, cho­

ciaż życie w zjaw iskach regeneracyjnych ujaw n ia się w bardzo ciekaw ych for­

mach, nie zdołaliśm y jed n ak dotąd ogar­

nąć w szystkich ty ch faktów w sposób, k tó ry by nam pozw olił zbudow ać p raw ­ dziwie pew ną teo ry ą regeneracyjną.

Te, które mamy dotąd w nauce, które się tu starałem przedstaw ić, te rozbijają się o fa k ty stw ierdzone doświadczalnie.

W prow adzam y dla w yjaśnienia rzeczy nowe pojęcia elem entów nieznanych, w prow adzam y istnienie przypuszczalne zw iązków twórczych, substancyj tw ó r­

czych, jednostek fizyologicznych, dalej

w prow adzam y sztucznie w yśrubow aną

analogią ze św iatem nieorganicznym ,

działanie sił tw órczych w organizmie.

(12)

540

WSZECHSWIAT

Nr 34 A le czy to isto tę zjaw isk w yjaśnia?

Mojem zdaniem — nie.

W m iejsce jednej niew iadom ej p o d sta ­ w iona je s t druga, ale ró w nan ie do tąd nie rozw iązane.

D r. E m il Godlewski ju n .

„ZAMORSKIE “ ROŚLINY A LPEJSK IE.

Opuśćm y b ło tn iste i przesycone w y ­ ziew am i febry lasy n a w ybrzeżu A m e­

ry k i południow ej, d o trzyjm y do podnóża Andów, przejdźm y różne strefy roślinno­

ści w ty c h g ó rach aż do 4000 m w yso­

kości, a dostaniem y się poza g ran ic ę drzew , pod lin ią śnieżną, w strefę t. zw.

„p aram o s“, k tó ra je s t o sta tn ią g ran ic ą roślinności w K ordylierach.

N a w y brzeżu m orskiem i u sam ego podnóża ty c h g ó r palm y w znoszą swe strojn e pióropusze, różnobarw ne sto rczy ­ ki i an a n aso w ate spo g lądają n a prze­

chodnia ze szczy tó w leśnych olbrzym ów, lia n y p rzesk akują z drzew a n a drzewo, duszą w sw ych objęciach ko ro n y drzew, przerzu cając swe kw ieciste w ieńce przez rzeki. W tym że sam ym czasie n a p ra ­ w ie ciągle zim nych i w ilg o tn y ch płasko- w zg ó rzach i g rzb ietach „p aram o s“ sza­

leją bu rze zim owe, ja k ic h nie znają w A lp ach europejskich, ciągle w alczy m g ła ze słońcem i codzień niem al p a d a drobny, zim ny deszcz.

W ielkie przestrzenie łąk, d robną tra w ą porosłych, b a g n a i m ałe lag un y , naprze- m ian z szarem i m asam i skał, porosłych porostam i, w głęb i k rajo b razu śniegi, g d zienieg d zie szczy t w y g asłeg o lub dy ­ m iącego w u lk a n u — oto są „p aram o s“

w A n dach K olum bii i W enezueli.

Podo b n e do n ich są w P e ru i B o li­

w ii „p u n a s“ czyli p u ste płaskow zgórza w K ord y lierach obu ty ch krajów . I tam k lim a t je s t ostry, zim ne w ia try zachod­

nie i południow o-zachodnie w ie ją przez cały niem al rok od śnieżnych K ordylie- rów i przez 4 m iesiące w ro k u p rzy no ­ szą z sobą codzień burze i zam iecie

śnieżne. C ała pow ierzchnia „punas“ jest.

p o k ry ta nędzną, b ru n atn o -żó łtą tra w ą i krajo b raz n ig d y nie ożyw iony zielenią m a zaw sze pozór jesienny lub zimowy.

Ż ó łtaw e kolczaste k ak tu sy nie m ogą ożyw ić krajobrazu, a wielkokw iatow e- Calceolaria, niebieskie goryczki, p ach n ą­

ce Yerbena, skarłow aciałe krzyżow e i in­

ne rośliny alpejskie, k tó re są wszędzie górskich stref ozdobą, zagłuszone są tu ­ ta j przez słom iaste traw y . Tu i ow dzie ty lk o w idać skarłow aciałe, pojedyńcza stojące drzewa, p okryte czerw ono-bru- n atn y m krzakiem R a ta n a .

C harak tery styczn ą rośliną dla peru­

w iańskiego „p unas“ je s t S tipa Jehu; t a tra w a stanow i cechę roślinności płasko- w zgórzy peruw iańskich i boliw ijskich.

R zadko się j ą spotyka poniżej 11000 do 12 000 m nad pow ierzchnią morza. K rz a ­ ki m ają 12 do 18 cali średnicy, są zw y ­ kle okrągłe, rzadko owalne, sztyw ne, suche, podobne do szarotki i zw ykle z a ­ sypane piaskiem w kierunku w iejącego w ia tru , ta k że ty lk o jedn a stro n a k rz a ­ k a rośnie, a i ta je s t przew ażną część rok u szaró-żółta lub czarniaw a, ja k b y przypalona; krajobrazu nie zdoła w ięc ta roślina urozm aicić.

W w yżej położonych „p aram os“ je s t dużo roślin gęstym włosem o k ry ty ch o liściach skórzastych, zw iniętych, lu b bardzo drobnych, doskonale p rzystoso ­ w anych do klim atu. G łów ną w śród nich je s t „ F railejon (Espeletia sp.), k tó ra ty m strefom osobną nadaje cechę. N ależy ona do złożonych i je s t k rew ną naszych astrów7, stokrotek i podbiałów, ale ta k z pozoru do nich niepodobna, że nie z n a­

ją c y się na rzeczy nie um ieściłby jej w te j rodzinie.®

N aprzekór europejskim górskim ro śli­

nom, k tó re tem są drobniejsze im w yżej rosną, E speletia je s t dość w ysoka w w y ­ żynach rów nających się w zniesieniem z g ó rą M ontblanc. E sp eletia corym bosa z „p aram os“ W enezueli d orasta 80 cm, a n a w e t 2 m wysokości; pień je s t po­

k ry ty obum arłem i resztkam i i ogonkam i liści, ja k pień palm y k arłatk i. U w ierz­

chołka pnia je s t ro zeta liści podobnych

do liści D racaeny, m ająca w ięcej niż

(13)

N r 34

WSZECHŚWIAT

541 1 m średnicy; liście te są pokryte czer-

w onem i lub srebrzysto białem i -włoska­

mi. Z pośród liści w znoszą się liczne łodyg i kw iatow e, w ysokości w zrostu

•człowieka, o ż ó łt 3 Tch głów kach k w iato ­ w ych, k tórych obfitość i barw a rozw e­

sela sm utne „param o s“.

D ziw ne te rośliny rosną ty lk o n a w y ­ sokich płaskow zgórzach A ndów Am eryki południow ej blizko wiecznego śniegu niekiedy bardzo rzadko, w pojedynczych | krzakach, niekiedy ta k gęsto, że podróż­

n y zaledw ie w śród nich przecisnąć się może. Zdaleka n aw et nad ają tym „pa- ram o s“ specyalay pozór; zw łaszcza gdy słońce świeci „param os“ w yglądają ja k zielonaw e lub ciemne płaszczyzny, na ■ który ch odbijają liczne szarobiałe punk- ty; gdy się zbliżym y poznam y w nich biało owłosione rozety liści Espeletia.

R oślina ta jest bardzo żywiczna, obu­

m arły pień zapalony płonie ja k pochod-

j

nia. W skutek ukłócia ow adów żyw ica w ycieka kroplam i.

E speletia rośnie tylko w K ordylierach i niem a tam innej rośliny rów nie ja k

i

o n a charakterystycznej, a w ydaje się ja k b y dla ty ch stref górskich stw orzona.

Tu opuścim y A m erykę i przeniesiem y s ię na w ybrzeża Now ej Zelandyi. N a \

górze . M ount Cook, najw yższej na tej w yspie, kończy się roślinność na szarot­

kach, m chach, porostach i zupełnie od­

ręb nie w yglądającej roślinie, należącej tak ż e do rodziny złożonych, a n azyw a­

ją c e j się H aastia. P a trz ą c na nią, moż- n ab y raczej pom yśleć o wielkim krzaku koralow ym , niż o k w iato stan ie rośliny, n ależącej do rodziny złożonych. Półku- liste te m asy biało owłosione i biało k w itnące dochodzą do l 1/* m średnicy,

a że H aastia rośnie n a stokach gór, p o ­

k ry ty ch czarnem i kam ieniam i, dziw ić się nie należy, że koloniści nazyw ają ją „owca roślinna", zdaleka ją biorą za zabłąkane ow ce, i nieraz daleko w góry w ędrują, a b y tę m niem aną zgubę odnaleźć.

N ie widać ani pnia, ani liści tej rośli­

n y : to, co zrazu dostrzedz można, w y ­ g lą d a ja k o k rągła biała masa, podobna do owcy na ziem i leżącej. Trudniej o roślinę bardziej odpow iednią do sztyw ­

nego górskiego krajobrazu Nowej Z e ­ landyi.

W ty ch dwu roślinach, E speletia i H a a ­ stia, m am y dw a ty p y nadające cechę okolicy i zaw ierające w sobie urządze­

nia potrzebne do życia rośliny w ostrym i zmiennym klim acie.

Obie należą do złożonych, do których należy większość roślin górskich. Z ło­

żone posuw ają się najw yżej n a północ i na najw yższe g ó r szczyty. K iedy w jesieni w szystkie k w iaty mróz zw ażył i liście opadły, widzim y jeszcze a stry i chryzantem y w ogrodach. N a wiosnę, zaledwie śniegi stopniały, inna roślina z rodziny złożonych, podbiał, w róży nam ciepłe dnie wiosenne.

Przedstaw iciele złożonych nie boją się też upału : sąto rośliny lata, miejsc su ­ chych, pustych skał, jałow ych piasków, n aw et pustyni, słowem znajdują się tam, gdzie potrzebna najw iększa odporność.

N a obu wym ienionych typow ych ro­

ślinach możemy zbadać przystosow ane do tych okoliczności urządzenia.

G ęste owłosienie chroni je od n ag łych zmian tem peratury i w iatrów w ysu szają­

cych a ostrych, rów nie ja k od częstego na ty ch w yżynach gradu. TJ E sp eletia grubość owłosienia przechodzi kilkakroć grubość liścia i cała roślina je s t ja k w futrze. TJ w ielu roślin tej ro d ziny skupienie i gęstość gałęzi i liści, tudzież ograniczenie pow ierzchni liści, ja k u H a a ­ stia, zastępuje uw łosienie i strzeże rośli­

nę od parow ania i zmian tem peratury.

T aka roślina, ja k gąbka, zatrzym uje w o ­ dę, co bardzo je s t potrzebne wobec su­

szących w ia tró w i spiekoty słonecznej.

W łoski na roślinie w ciąg ają hygrosko- pijnie w siebie w ilgoć z m gły. Espeletia rośnie niekiedy w bagnie, ale nie może z jego w ody korzystać, bo je s t za zimna.

U włosienie w idzim y u europejskich ro ­ ślin górskich, ja k P u lsatila, szarotka;

w zrost poduszkow aty u S axifraga i Sile- ne o czerwonych kw iatach.

W idzim y więc w szędzie nietylko h a r­

monię kształtów i barw, ale zgodność ich z w ym aganiam i w arunków .

Streściła M. Twardowska.

Cytaty

Powiązane dokumenty

nie i zużyw anie energii chemicznej dla działalności, utrzym ania i rozm nożenia isto ty żyjącej. Z tych trzech pierw szy, od organizm u w cale niezależny,

Doba średnia danej miejscowości rozpoczyna się zatem w chwili, kiedy czas gwiazdowy rów na się wznoszeniu prostemu słońca średnie­.. go, czyli inaczej w chwili,

przestała być słuszną, gdyby można było zbudować perpetuum mobile rzędu pierw ­ szego i z niczego otrzymywać pracę. W skazać ludzkości drogę do tego

Ale obraz tego, co w danej chwili zajmowało umysły nasze, sposób zapatrywania się na rozwijające się sprawy naukowe w ogniskach postępu, drogi, jakiem i nowe

„Ziarnka protoplazmy odbiegają od środka komórki ku jej ściankom, tworzy się błonka i komórka dzieli się na dwie“. Zdanie to jest ilustrowane również

j sze, jeżeli powietrze, przez które woda ma I przepływać, znajduje się w naczyniu za- mkniętem. Zwiększenie ładunku odjemnego wody otrzymuje się również,

Tw orzenie się m ikrogam etów rozpoczyna się podobnie jak podział bezpłciowy, mianowicie cała kokcydya dzieli się n a kilkanaście mniejszych kom órek (m

ja na wzroście; optimum jest wtedy, gdy stosunek między ilościami wapnia a magnezu odpowiada 7 : 4 i gdy w glebie znajdują się bardziej rozpuszczalne sole