• Nie Znaleziono Wyników

POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.„WSZECHŚWIATA".

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.„WSZECHŚWIATA"."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JVb. 4 3 (1637). Warszawa, dnia 26 października 1913 r. Tom X X X II.

R e d a k to r „ W szech św iata'* p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ie c z o re m w lo k alu re d a k c y i.

A d r es R ed a k c y i: W S P Ó L N A Jsfe. 37. T elefon u 83-14.

POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

„W SZECH ŚW IATA ".

ro c z n ie r b . 8 , k w a rta ln ie r b . 2.

Z

przesyłką pocztową

ro c z n ie r b .

10,

p ó łr . r b . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W s z e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a r­

n ia c h w k raju i za g ran icą.

K O M E T A N E U JM IN A .

J e s t ona, odrazu to powiedzmy, niepo­

zorna i w ymagająca wielkich lunet; ale osobliwa postać i biegi tej asteroido-ko- mety czynią z niej przedmiot, zasługu­

jący na bliższą uwagę.

Rozpowszechnianie się metod fotogra­

ficznych prowadzi do odkrywania wiel­

kiej liczby drobnych ciałek niebieskich na drodze, zapoczątkowanej w roku 1892 przez p. Wolfa, am atora astronomii, obec­

nie profesora tego przedmiotu w Heidel­

bergu. Idea tego sposobu je s t nader pro­

sta: na długo eksponowanej kliszy foto­

graficznej nieba, na której gwiazdy w y­

stępują jako punkty, ciała należące do układu słonecznego, a więc ruchome, dają kreski. Coprawda o przeważającej licz­

bie ty c h nowoznalezionych pyłków nasze­

go układu wiadomo niewiele więcej po­

nad to, że istnieją, że poruszają się' we­

dług praw a Newtona i że dano im taką albo inną nazwę; notabene w ostatnich czasach słownik imion żeńskich, nadaw a­

nych asteroidom (około 750), jest ju ż na wyczerpaniu i nowopoznawane długo cze­

kać muszą na miano. Do postępów n a ­ szej wiedzy o niebie przyczyniają się one niewiele.

Ale wśród szarej masy powszednieją­

cych już obecnie odkryć zdarzają się nie­

kiedy takie, które sowicie okupują trudy, łożone w tej dziedzinie przez astrono­

mów. Pierwszym takim w yjątkiem była planetoida Eros, odkryta w r. 1899 przez p. Witta, stenografa parlam entu niemiec­

kiego. Zbliża się ona do Ziemi bardziej, niż jakakolw iek inna planeta, przebywa­

ją c niekiedy w odległości tylko 22 milio­

nów kilometrów od nas. W takiej epo­

ce—najbliższa będzie w r. 1931— można wyznaczyć jej odległość od nas ze znacz­

ną względnie dokładnością; że zaś odle­

głość Erosa od Ziemi je st znanym 'ułam ­ kiem odległości Ziemi od słońca, przeto za jego pośrednictwem otrzym ujem y w ar­

tość podstawowej stałej astronomicznej, tak zw. paralaksy słońca.

Nowe księżyce Saturna: dziewiąty (z r u ­ chem wstecznym) i dziesiąty, Jowisza—

szósty, siódmy i ósmy, ten ostatni z bie­

giem wstecznym (co przedstawia znaczny

interes dla kosmogonii), są to wszystko

zdobycze fotografii. Tak samo planetoidy

Achilles, Hektor i Patrokl, które stano-

(2)

674 WSZECHSWIAT Ns 43 wią z Jowiszem i ze Słońcem tró jk ą t p r a ­

wie równoboczny, ilustrując w ten spo­

sób rozwiązanie jednego szczególnie ulu­

bionego p rzypadku zagadnienia trzech ciał. N atom iast osobliwa planetoida 1911 MT odkryta została wprawdzie przez starego wilka Palisę w W iedniu bez po­

mocy fotografii, ale skutkiem zbiegu ca­

łego szeregu niesprzyjających okoliczno­

ści byłaby niechybnie stracona, gdyby nie fotografie w Greenwich i w innych miejscowościach. Planetoida ta, według elementów, obliczonych przez p. Tolnaya, deputowanego na sejm budapeszteński, wyróżnia się znacznym mimośrodem (0,54) i zbliża się do Ziemi niewiele mniej, niż Eros. Jeżeli pominiemy w rachubie m e­

teory, je s t to najmniejsze znane ciało niebieskie, o 4-o kilometrowej tylko śre­

dnicy, mniejsze więc niż W arszaw a — prawdziwy pigmejczyk na niebie.

Odkrywca „komety N eujm ina", spo­

strzegłszy k resk ę na kliszy obserwato- ryum w Simeizie z d. 3-go września r. b., sądził, że ma do czynienia z pospolitą planetoidą, i ta k ogłosił o swem odk ry­

ciu. Depesza telegraficzna o tem była rozesłana 6 go września wieczorem tylko do obserwatoryów, interesujących się no wemi planetoidami. Tejże samej jeszcze nocy p. Kazimierz Graff, jeden z n a jw y ­ traw niejszych obecnie astronomów p ra k ­ tyków , telegrafuje do stacyi centralnej z Bergedorf pod Hamburgiem: nowy ob- j e k t to kom eta 11-ej wielkości z krótkim warkoczem. Ale warkocz był niezwykle wątły; inni obserwatorowie, uprzedzeni ju ż o kom etarnej naturze nowego ciała, mogli dostrzedz warkocz i ślady m gław i­

cy dopiero po dłuższem w p atry w aniu się.

Prof. Bianchi w Rzymie, posługując się wielkim 39 cm, refraktorem, na niebie wielkiego m iasta nie dostrzegł ani śladu w arkocza i innych zw ykłych atry b u tó w komet i sceptycznie usposobiony, tele­

grafuje w d. 8-ym września: to asteroida, nie kometa. W parę dni później, wobec bardziej posuniętej fazy księżyca, w n aj­

większych lunetach n a świecie z kom ety pozostała gw iazdka l l - e j wielkości bez żadnego śladu mgławicy.

F a k t taki, o ile nam wiadomo, nie zd a­

rzył się jeszcze nigdy. Można wprawdzie czytać tu i owdzie o gwiaździstem jądrze tej lub innej komety, porównanie ze so­

bą obserwacyj przekonywa jednak, że zawsze było to mniejsze lub większe sk u ­ pienie materyi świetlnej komety, nie zaś ja s n y p u n k t z wyraźnie zaznaczonemi konturami, jednem słowem gwiazda.

Z obserwacyj komety, obejmujących tylko dwie doby, prof. Leuschner z po­

mocą swych uczniów stwierdził, że po­

rusza się ona nie po paraboli, lecz po elipsie. Jest to również zdarzenie bez­

przykładne w kronikach komet. Zawsze potrzeba znacznie większego czasu, aby rozpoznać rodzaj orbity ciała niebieskie­

go, wylicza się on bowiem z krzywizny drogi pozornej na sklepieniu niebieskiem, w małym zaś łuku, zakreślonym na nie­

bie przez ciało niebieskie, trudno je s t wiedzieć, ja k ą część nieznacznej zawsze krzywizny złożyć można na karb błę­

dów spostrzeżeń. Dzięki gwiaździstemu j ą d r u komety Neujmina można j ą było bardzo dokładnie obserwować i prędzej stwierdzić eliptyczność jej orbity. Co- prawda, to prof. Cohn z berlińskiego biu­

ra rachunkowego jeszcze w dziesięć dni później powątpiewał o eliptyczności. Szyb­

kie po am erykańsku zdecydowanie tej kwestyi, dodatnio świadczy o „krótkiej metodzie obliczania orbit", stosowanej przez p. Leuschnera.

Późniejsze obserwacye i rachunki po­

twierdziły jego rezultat. Nowa kometa istotnie porusza się po elipsie, dokony- w ając całkowitego obrotu w ciągu 9 lat.

Przez p u n kt przysłoneczny przeszła na początku w rześnia r. b. Mimośród drogi kom ety j e s t znaczny, rów ny s/3, niespo­

ty k a n y u małych planet.

W październiku — piszemy to już na zasadzie w łasnych tylko spostrzeżeń, bo innych jeszcze nie m am y—warkocz zni­

knął zupełnie; nie mogliśmy go dostrzedz zapomocą lu n e ty o 30-cm otworze. Nato­

miast ją d ro kom ety świeci nieco matowo i otoczone j e s t słabą mgławicą; różnica w yglądu kom ety od gwiazd je st jed n ak bardzo mała.

Mimowoli nasuw a się wniosek, że w no­

wej komecie mamy do czynienia z cia­

(3)

JNs 43 WSZECHSWIAT 675 łem przejściowem pomiędzy kometami,

a drobnemi planetami. Być może — ale je st t ) tylko proste przypuszczenie — że z czasem, po upływie stuleci, czy tylko dziesięcioleci, kometa po wyczerpaniu się materyi, tworzącej nikły już obecnie w ar­

kocz, przeobrazi się w zwykłą asteroidę, do jakiej ju ż obecnie tak je st podobna.

Czas to pokaże.

W d. 6-ym października w komecie coś się działo. Oto tego wieczora o godz. 9V2 wieczorem widzieliśmy j ą o całą wielkość gwiazdową słabszą, niż była 3-go paź­

dziernika. K ied y ,'p o zaobserwowaniu po­

łożeń dwu innych komet, znajdujących się obecnie na n ie b ie—Westfala i Metcal- fa (obiedwie są widoczne zapomocą lorne­

tek), zwróciliśmy się znowu do komety Neujmina po godz. 1-ej w nocy, była ona znowu conajmniej o 1/ 2 wielkości ja śn ie j­

sza, i ta k ą pozostała przez parę godzin.

Zjawisko to bynajmniej nie świadczy o odmiennej budowie komety, niż aste- roid. Wprawdzie zwykle wyobrażamy sobie asteroidy jak o zastygłe bryły ma­

teryi, ale nie zapominajmy, że podobne szybkie zmiany blasku widziano i u nich.

Głośny Eros na przełomie stulecia w y­

kazywał regularne wahania blasku o 3/t wielkości z 21/i godzinnym okresem, któ­

re w ygasły później tak samo niezrozu­

miale, ja k się zjawiły. W astronomii fi­

zycznej spotykamy się z zagadkami na­

wet tam, gdzie wszystko już się zdawało proste i jasne.

rl. Banachiewicz.

U T R W A L E N I E P O D S T A W D O ­ Ś W I A D C Z A L N Y C H H Y P O T E Z Y

A T O M I S T Y C Z N E J . (Badania P errina i Rutherforda).

(Dokończenie).

Zjawiska ruchu Brownowskiego w cie­

czach, ten widzialny model, ilustrujący pojęcie teoryi cynetycznej materyi, zo­

stały przez P errin a powiązane ze zjawis­

kami w roztw orach rozcieńczonych. Jest

tu piękny polot myśli w rozumowaniu fizyka francuskiego; jego sposób rozumo­

wania przypomina klasyczne wnioskowa­

nie Newtona co do istnienia siły ciąże­

nia powszechnego, identycznej z siłą ciężkości.

Wiadomo, że ciśnienie osmotyczne w roztworach rozcieńczonych podlega prawom gazów doskonałych; wiadomo, że ciało rozpuszczone wywiera ciśnienie osmotyczne takie samo, jakieby wywie­

rało, gdyby, będąc w stanie lotnym, zaj­

mowało objętość roztworu. Dotyczę to zarówno ciał rozpuszczonych stosunkowo prostych, o kilku atomach w cząsteczce, jako też i ciał o budowie skomplikowa­

nej, o kilkudziesięciu atomach w czą­

steczce (np. cukier C12 H22 Ou ). Perrin uważa, że niemożna tu przeprowadzić granicy naturalnej. Dlaczegożby prawa ścisłe dla kilkudziesięciu atomów nie miały być słuszne jeszcze i dla kilkuset atomów, dlaczegożby one nie miały być słuszne naw et dla gruboziarnistych za­

wiesin, których cząstki poszczególne są widzialne już i za użyciem szkieł sła­

bych?

Odpowiedzi, co do słuszności tej śmia­

łej hypotezy mogło oczywiście udzielić tylko doświadczenie.

Przypuszczając, że cząstki zawiesiny posiadają wszelkie własności molekuł g a­

zowych, będziemy mogli zastosować do nich znane nam wzory teoryi cynetycz­

nej gazów.

Ciśnienie *)

p = y

3

?i w, ... (3)

gdzie n oznacza liczbę cząsteczek w cm s gazu w warunkach normalnych, a w ś r e ­ dnią energię cynetyczną cząsteczki.

Pomnóżmy równanie poprzednie przez v, objętość cząsteczki gramowej, a otrzy­

mamy równanie:

p v = % n v w.

Oznaczmy iloczyn n v przez N. Liczba ta będzie wyrażała ilość cząsteczek w czą­

steczce gramowej gazu jakiegokolwiek (prawo Avogadra), a więc będzie stałą powszechną dla ciał lotnych; Perrin na-

*) Ob. przypisek drugi na str. 659.

(4)

676 WSZECHSWIAT JMe 43 żywa j ą stałą Avogadra. Z drugiej s tr o ­

ny wiadomo, że pv = BT, gdzie B je s t wielkością stałą, ja k w ykazuje prosty r a ­ chunek, równą 83,9X106 (wzór Clapeyro- na). Jeżeli więc do wzoru:

E T = */,

dodamy drugi wzór zaw ierający również wielkości N i w, to będziemy mogli zna- leść te dwie stałe fizyczne molekuł.

Tu P errin powtórnie ucieka się do śmiałej analogii. Cząsteczki zawieszone w wodzie są analogiczne z cząsteczkami gazowemi. Jeżeli przeto poddamy je dzia­

łaniu siły ciężkości, to, j a k i w gazie, otrzym am y stopniowy spadek ciśnienia, przyczem gęstość, ja k i gęstość atmosfe­

ry powinna spadać w postępie geome­

trycznym , gdy wzniesienie w zrasta w po­

stępie arytm etycznym ; j a k wiadomo, w y ­ raża to znany wzór Laplacea na oblicze­

nie wysokości w edług ciśnienia. Analo­

gicznie obliczymy spadek ciśnienia osmo- tycznego, wytworzonego przez cząsteczki zawieszone w ośrodku ciągłym je d n o ro d ­ nym. Pomyślm y sobie w ew nątrz cieczy dwa nieskończenie blizkie siebie pozio­

my A i B (fig. 5). Na poziomie niższym

A ptAp

ł t

P (Pig. 5).

B ciśnienie j e s t większe o ciężar czą ste­

czek zawiesiny, zaw artych w w arstw ie o grubości Ah. Jeżeli w cm3 roztworu mamy n cząsteczek, to w słupie o p rze­

k r o j u — 1 cm3 i o wysokości A h, będzie­

my ich mieli Ah X 1 X «. Objętość k a ż ­ dej z kulek = 4/s n a3, gdzie a oznacza jej promień, d— gęstość, więc siła ciąże­

nia w ywierana przez te kulki na je d n o s t­

kę powierzchni = i/i n a 3 d. g. n. h\ w y ­ rażając myśl, że przez nią właśnie j e s t spowodowane zmniejszenie ciśnienia, zn aj­

dziemy:

— Ap =

4/ 3

ju a 3 (d — d') g n .A h . . . (4).

W e wzorze powyższym odjęliśmy od g ę ­ stości d ziarn zawieszonych gęstość cie­

czy, w której zachodzi ruch Brownow-

ski, gdyż na podstawie praw a Archime- desa tylko różnica w gęstości powoduje ciśnienie. P rzy ro st ciśnienia możemy w y­

razić w innej jeszcze formie. We wzo­

rze 1-szym p — 2/3 n w , na p i n możemy podstawić ich małe przyrosty, otrzym a­

my więc:

A p =

2/ 3

. A n . w -1).

Podstaw iając tę wartość we wzór po­

przedni —, otrzymamy ostatecznie:

2/ 3

w . A n = — A h .

4/ 3

u a 3 (dd') g . n A n . ,

2

na ,3 (dd') q

= — A h . LJŹ~.

n w

Oznaczając mnożnik stały w części pra­

wej równania przez C, znajdziemy:

- A lL _ _ CAh. . . . (5).

n

Przechodząc do granicy i całkując 3), będziemy mieli:

= — C dh\ = - C K

n J o n

log — = — Ch

« = gdzie C = (6).

W równaniu tem wszystkie wielkości prócz w mogą być wyznaczone doświad­

*) R óżniczkujem y 'właściwie ten wzór; w, energię cynetyczną cząsteczek, uw ażam y za wielkość stałą, zależną tylko od tem peratury.

a) Że n, liczba cząsteczek, m aleje w postępie geom etrycznym , gdy h w zrasta w postępie a ry t­

m etycznym , możemy dowieść i zapomocą m ate­

m atyki elem entarnej. Załóżmy, że na poziomie najniższym m am y n0 cząsteczek; na wysokości A h ponad ty m poziomem zm niejszenie liczby cząsteczek AM wyniesie podług w zoru 5-go A n — — G A h. n0. A więc na w ysokości A h ma­

m y ich n'=n0—n0 G A h = n 0 ( 1 — G A h). W idzim y więc, że wobec w zniesienia o A h znajdujem y liczbę cząsteczek ( 1 — GA h) razy m niejszą niż poprzednio. W znieśm y się znów o A h. Zmiana A h— —n'C A h. Będziem y zatem mieli na w yso­

kości 2 A h n" — n'—n 'C A h = n ' ( 1 — C A h) cząste­

czek. P odstaw iając zamiast w' w artość « 0 ( 1 — C \h ), będziem y mieli n" = n0( 1 — C A h )2. Analogicznie na wysokości 3 A h liczba cząsteczek w yniesie n0( l — C A h y i t. d. P raw o zm iany je s t id e n ty ­ czne dla w szystkich w arstw kolejnych i po przejściu m w arstw A h znajdziem y:

»m = n0 (l — C Ah)m ,

cząsteczek; inaczej mówiąc liczba cząsteczek m a­

leje w postępie geom etrycznym w raz z w ysoko­

ścią,.

(5)

J\B 43 WSZECHSWIAT 677 czalnie, o czem poniżej powiemy. Ozna­

czywszy w, podstawimy jego wartość we wzór:

E T =

a/ 3

N w ;

oznaczywszy stąd N, liczbę molekuł w cząsteczce gramowej, oznaczymy już i n, t. j. liczbę molekuł w cm 3 gazu w wa­

runkach normalnych.

Widzimy z powyższego, że centralny p u n k t badania stanowi oznaczenie wiel­

kości, wchodzących w równanie 6-te. Te wielkości są następujące:

1) stosunek —- — liczb cząsteczek w n0

dwu różnych przekrojach;

2) d —gęstość cząsteczek;

3) a —ich promień.

Po kilku próbach P errin znalazł ciała odpowiednie do podjęcia badań nad ru ­ chem Brownowskim. Okazały się niemi:

gumiguta, żółta farba, używana w akwa­

reli, ciało otrzymywane w Indo-Chinach przez wysuszanie soku mlecznego pewne­

go drzewa, i mastyks, żywica używana do sporządzania lakierów. (Obudwu tych ciał można dostać w Warszawie w skła­

dach materyałów piśmiennych i w sk ła­

dach aptecznych; obserwacye jakościowe są bardzo łatwe i interesujące; należy użyć jaknajwiększego powiększenia; im- m ersya będzie pożyteczna). Gumigutę rozciera się w wodzie wprost; otrzymuje się żółty roztwór, w którym mikroskop rozpoznaje zawiesinę drobniuchnych żół­

tych kuleczek w wodzie; m astyks roz­

puszcza się z początku w alkoholu, po­

tem, mieszając go z wodą, otrzymuje się biały roztwór, analogiczny w swych wła­

snościach z roztworem gumiguty. Do­

świadczenia dowiodły, że spadek koncen- tracyi cząsteczek rzeczywiście istnieje i że j e s t ta k szybki, iż musi być mierzo­

ny na wysokościach nieprzewyższających grubości 0,1 mm.

Aby wyznaczyć stosunek —- — Perrin

U

liczył przez mikroskop liczbę cząsteczek w różnych przekrojach optycznych p re­

paratu. Liczenie bezpośrednie było oczy­

wiście niemożliwe, gdyż liczba cząsteczek zmienia się nieustannie, i obraz j e s t n ie­

słychanie chaotyczny. Jeżeli je d n a k po­

sługiwać się będziemy fotografią momen­

talną, to zjawisko spadu koncentracyi po ustaleniu się równowagi je s t niezmiernie uderzające. Na fig. 6-ej widzimy po s tr o ­ nie lewej rozmieszczenie cząsteczek g u ­ miguty w czterech przekrojach optycz­

nych, odległych od siebie o 10 [x. Ziarna były stosunkowo bardzo duże (0,6 mikro­

na w średnicy); w tym przypadku na poziomach:

5 ( jl 15 |i 25 ^ 35 (i, znaleziono . (100 43 22 10

cząsteczek|100 <5 21 9 4

co się, ja k łatwo dostrzedz, mało różni od liczb, które tworzą postęp geom etrycz­

ny. W przypadku tych cząsteczek, tak ciężkich x) w porównaniu z cząsteczkami gazów, których ja k wiadomo, żadne ul- tramikroskopy nie odróżnią, spadek ci­

śnienia do połowy zachodził na wysoko­

ści jednej setnej milimetra, gdy ty m ­ czasem w atmosferze spadek taki zacho­

dzi na wysokości sześciu kilometrów.

(Fig. 6 ).

Strona prawa figury okazuje rozmiesz­

czenie cząsteczek m asty k su na różnych wysokościach.

*) Cząsteczka gram ow a najw iększych cząste- czek, z jakiem i P erriń miał do czynienia, w aży­

łaby 200 000 tonn.

Gum iguta M astyks

(6)

678 WSZECHSWIAT JMó 43 Perrin posługiwał się również, a n aw et

przeważnie, metodą statystyczną. Zapo- mocą dyafragm y w ogniskowej okularu tak redukował pole widzenia, że dostrze­

gał w niem jednocześnie niewięcej nad kilka cząstek. (Dyafragmę stanowił pa­

pier czarny przekłuty igłą). Rzucając okiem w mikroskop co określony odstęp czasu, brał średnią z wielu odczytań.

Z j a k ą starannością były w ykonyw ane te pomiary, świadczy fakt, że dla dokład­

nego oznaczenia stosunku —- — przeli-

«0

czono w je d nem z doświadczeń 13 000 ziarn, znajdujących się na różnych w y ­ sokościach. Rozkład cząsteczek podług praw a postępu geom etrycznego okazał się najzupełniej niezależny od wielkości ziarn i od innych okoliczności ubocznych. Roz­

mieszczenie cząstek ustalało się już po 3 godzinach, i po 15 dniach jeszcze p ra­

wo koncentracyi cząstek okazywało się niezmienionem.

Dla oznaczenia gęstości cząstek posłu­

giwano się kilkoma metodami, które da­

wały wyniki doskonale zgodne między sobą. Tak, metodą piknom etru o trzy m a­

no na gęstość g um ig u ty 1,194 (roztwór odparowywano i ważono gum igutę o trzy ­ maną w postaci szkliwa); metoda hy d ro ­ staty czn a Retgersa, polegająca n a d oda­

waniu KBr, dopóki gęstość roztworu nie stała się równą gęstości ziarn gum iguty, dała na tę samę wielkość 1,194; w resz­

cie tę samę niemal liczbę (1,195) znale­

ziono, dodając KBr podczas centryfugo- wania, dopóki gęstość roztworu nie stała się równą gęstości ziarn, które wówczas przestaw ały posuwać się ku obwodowi probówek wirówki.

Promień a oznaczano również kilkoma sposobami. Najprostszy polegał n a bez- pośredniem mierzeniu średnic zapomocą mikroskopu. W roztworze zakwaszonym cząsteczki nieraz przylegają do siebie, tworząc ja k b y rzędy paciorków; mierząc długość takich rzędów, można było tem samem oznaczyć średnicę cząstek p o ­ szczególnych. Tę samę wartość na ś r e d ­ nicę otrzymywano, licząc cząsteczki, k tó ­ re w roztworze zakwaszonym p rz y s ta ­ wały do ścianek szkiełek m ikroskopo­

wych. (Była to robota nader żmudna:

w je d n em z doświadczeń naliczono 1] 000 cząstek). Wiedząc, ja k a była masa roz­

puszczonej gum iguty i znając jej gęstość, można było tem samem obliczyć jej obję­

tość; dzieląc dalej objętość znalezioną przez liczbę cząstek, oznaczano objętość cząstek poszczególnych, skąd już bezpo­

średnio wynikała wielkość ich promienia.

Trzecia metoda polegała na zastosowa­

niu do spadających kulek gum iguty pra­

wa Stokesa, którego możność stosowania w przypadku ta k małych cząstek w y d a­

wała się wątpliwą. Okazało się jednak, że ten sposób dawał wyniki identyczne z poprzedniemi, co rzuca nowe światło na kw estyę słuszności tego wzoru teore­

tycznego i w tych przypadkach, kiedy warunki rzeczywiste są bardziej sko m ­ plikowane, niż się to przewiduje w jego wywodzie matematycznym.

W zory teoretyczne zakładają, że śred ­ nica w szystkich cząstek j e s t jednakowa.

Jednorodność ziarn osiągano, centryfugu- ją c je. P errin wprowadził nader dowcip­

ną metodę stopniowego oddzielania ziarn różnych średnic zapomocą centryfugowa- nia cząstkowego, analogicznego z meto­

dą krystalizacyi cząstkowej, stosowaną w chemii.

Oto liczby otrzymane przez P errina (wszystkie doświadczenia były w ykony­

wane z pomocą p. Dąbrowskiego): trzy szeregi doświadczeń z gum igutą dały na n 3,3X1019; 2,9X1019; 3,2X I o 19; spostrze­

żenia nad cząstkami m astyksu doprowa­

dziły do liczby 3,1X1019. Wreszcie n a j­

staranniejszy szereg obserwacyj nad cząstkami g u m ig u ty dał

n = 3,14 X 1019.

Tę liczbę badacz nasz uważa za najści­

ślejszą. Otrzymujemy stąd na ładunek elementarny, atom elektryczności, liczbę l = 4,1 X 10—10 jedn. el. statycznych.

Zgoła odmienną drogą poszedł R u th e r­

ford w swych badaniach nad cząstkami a ciał promieniotwórczych. Jeżeli istnieje jakikolw iek związek pomiędzy tem i dwo­

ma oznaczeniami stałych molekularnych,

to chyba ten tylko, że obadwaj badacze

(7)

JNIs 43 WSZECHŚWIAT 679 posługiwali się liczeniem bezpośredniem

cząstek. Rozgłośne doświadczenia Ru­

therforda są o tyle spopularyzowane, że tu w ystarczy tylko krótkie ich przypo­

mnienie.

Zasadnicza myśl Rutherforda była n a­

stępująca. P rep arat radowy wysyła cząs­

tki a, średnio biorąc, n a wszystkie stro­

ny jednostajnie. Zliczy wszy cząstki a wy­

syłane w obrębie małego k ą ta bryłowego, będzie można wnioskować o liczbie cał­

kowitej cząstek wyrzucanych; mierząc jednocześnie ładunek związany z cząste­

czkami i dzieląc go przez ich liczbę, otrzymamy wielkość ła dunku elem entar­

nego l.

W wykonaniu napotkano duże tru d n o ­ ści. Zakłócenie elektryczne spowodowa­

ne przez poszczególną cząstkę a je s t zbyt 3 V.

-to

CL,

£ o V

<sł . c' 1

ta

(Fig. 7).

małe, by mogło być dostrzeżone naw et zapomocą elektrometru. Rutherford po­

większa je drogą jonizacyi. Od preparatu radu C, umieszczonego w A (fig. 7-ma), w odległości 5 metrów prawie od okien­

ka mikowego komory jonizacyjnej B, wybiegają cząsteczki a, które drogę do okienka przebiegają poprzez próżnię.

Okienko mikowe miało średnicę równą 1,5 mm. W komorze jonizacyjnej pozo­

stawiono powietrze pod ciśnieniem od dwu do 5 cm, rtęci. P rę t przechodzący przez komorę jonizacyjną był połączony z elektrometrem, ścianka zaś zewnętrzna z biegunem odjemnym bateryi akum ula­

torów, której biegun dodatni je st dozie- miony. Cząsteczka a, wpadając do ko­

mory jonizacyjnej w ytwarzała jo n y do­

datnie i odjemne. Jony, znajdując się w polu elektrycznem wytwarzały drogą zderzeń jo n y nowe, te tym samym spo­

sobem powiększały jonizacyę i t. d. Tym sposobem skutek działania poszczególnej cząstki a powiększał się wielokrotnie spo­

sobem automatycznym. Zauważymy tu, że jonizacya przez zderzenie należy do zjawisk najpospoliciej spotykanych; ona przecież podtrzym uje prąd w rurkach Geisslerowskich. P ra w a rządzące temi zjawiskami zostały bliżej zbadane przez Townsenda; między innemi, w ykryto in­

teresującą asym etryę pomiędzy elektrycz­

nością dodatnią a odjemną: elektrycz­

ność odjemna posiada daleko większą zdolność jonizacyjną od dodatniej, co m a ­ ją c na względzie, Rutherford łączył za­

wsze część zewnętrzną wyżej opisanej komory jonizacyjnej z biegunem- odjem­

nym bateryi. Tym sposobem najsilniej­

szą część pola w okolicy elektrody cen­

tralnej przebiegały właśnie jon y odjem­

ne, potęgując zakłócenie równowagi.

Wszystko było w przyrządzie ta k unor­

mowane, że przez okienko wpadało do komory 3 — 5 cząstek a w ciągu mi­

nuty, i można było z łatwością obserwo­

wać balistyczne odchylenie igły elektro­

metru, wywołane przez każdy z pocis­

ków. Prosta proporcya pozwoliła obli­

czyć, że 1 g radu wyrzuca na sekundę

3,4 X 1010 cząstek a. Regener znalazł

później prostszą metodę liczenia. Obser­

(8)

680 WSZECHSWIAT •Ns 43

w uje on poprostu świecenie ekranu fosfo­

ryzującego pod wpływem b o m b ard u ją­

cych cząstek a. Obserwacyi dokonywa przez mikroskop o słabem powiększeniu;

każda cząstka znaczy wówczas miejsce uderzenia o ekran w formie gwiazdki krótko świecącej. (Na tem właśnie zja­

wisku j e s t oparty spintaryskop Crooke- sa). Użycie ekranu upraszcza ogromnie obserwacye, gdyż wyregulowanie czułego elektrom etru j e s t rzeczą nader żmudną.

Liczby, otrzym ane przez Regenera, zga­

dzają się w granicach błędów obserw a­

cyi z liczbami Rutherforda i Geigera.

Ci sami uczeni oznaczyli również ła ­ dunek niesiony przez cząstki a, ch w y ta ­ ją c je w rodzaj wiaderka Faradayow- skiego, połączonego z elektrom etrem . Dzieląc ładunek całkowity przez liczbę cząstek, otrzymali jak o wartość ła d u n ku elem entarnego e liczbę 9,3 X 10~10 j e ­ dnostek elektrostatycznych. Liczba ta j e s t bezwarunkowo sprzeczna z liczbą P errin a 4,1 X 10—10; j e s t też niezgodna z liczbą znalezioną niedawno (ob. Physi- kalische Zeitschr., n um er z dnia l-go w rze­

śnia r. b.) przez Millikana—4,74X10—10 x).

Lecz dowcip i pomysłowość Rutherforda potrafią przezwyciężyć każdą niemal t r u ­ dność. Twierdzi on mianowicie, że nie­

zgodność pochodzi stąd, iż cząstka a nie­

sie podwójny ładunek elementarny. P r a ­ wda, że a priori trudno w skazać racyę, dla którejby cząstka a miała posiadać ładunek rów ny 2e; jeżeli je d n ak zgodzimy się na to, okaże się, że i mnóstwo innych trudności daje się odrazu rozstrzygnąć.

Stosunek — , czyli ładunek promieni a, m

przypadający n a jed n o stk ę masy, znale­

ziono = 5 070 jednostkom elektrom agne­

tycznym. W ynik ten j e s t zgoła nieocze­

J) M illikan udoskonalił daw ną m etodę J . J.

Thomsona. Gdy ostatni obserw ow ał opadanie obłoczka, składającego się z kropel skondenso­

w anych na jonach, Millikan obserw uje przez lu ­ netę pojedynczą m ikroskopijną kropelkę oleju, k tó rą poddaje jednocześnie działaniu pola g ra ­ w itacyjnego i elektrostatycznego. W p ły w pola elektrostatycznego pozwala zm ierzyć ładunek ćząsteczki.

kiwany, gdyż stosunek — dla wodoru TYŁ

wynosi w okrągłej liczbie 10 000 tych sa­

mych jednostek, wiemy zaś, że cząstka a to — atom helu, gdyż zamiana cząstek a na hel została doświadczalnie dowie­

dziona przez Rutherforda i Roydsa. Cię­

żar atomowy helu = 4, a więc stosunek g

— dla cząstek a powinien być równy 2 500 j. el. - magn., gdyż atom helu je s t czterokrotnie cięższy od atomu wodoro­

wego. Niezgodność doświadczenia z prze­

widywaniem teoretycznem ustąpi n a ty c h ­ miast, jeżeli się zgodzimy, że cząstka a niesie ładunek podwójny, gdyż wówczas na stosunek — wypadnie właśnie około

m 5 000 j. el.-magn.

Znajdując poparcie w tym fakcie, Ru­

therford zakłada, że ładunek elem entarny

= 7 S ładunku cząstki a czyli—4,65X10~10 jedn. el. st. Liczba ta pozwala mu obli­

czyć n, ilość cząsteczek w c»i3 gazu w wa­

run k ach normalnych *); «, podług tego o b liczen ia= 2 ,7 8 X l0 19; wychodząc z tych danych, można również obliczyć szereg innych stałych, nader interesujących z p u n k tu widzenia hypotezy atomistycz- nej i teoryi zjawisk promieniotwórczych.

Te obliczenia prowadzą do wyników zgod­

n ych z doświadczeniem.

Dla przykładu przytoczymy obliczenie objętości helu, w ytw arzanej przez I g r a ­ du w ciągu roku. Mówiliśmy, że R uth er­

ford i Geiger znaleźli, iż 1 g radu w yrzu­

ca na sekundę 3,4 X 1010 cząstek a, b ę ­ dących atomami helu. Gram radu, znaj­

dujący się w zetknięciu ze swemi pro­

d uk tam i przemian promieniotwórczych, wysyła 4 razy więcej cząstek, gdyż za­

wiera trzy inne produkty przemian, k tó­

re w ytw arzają tyleż cząstek a każdy, co i sam rad. Tak więc gram radu w ytw o­

rzonego dość dawno, by nastała równo-

’) W iadomo bowiem, że

9 6 5 4 0

kulombów

= 9 6 5 4 0 X 3 X 1 0 9

j. el.-stat. w ydziela w elek tro ­ lizie

10 0 8

g wodoru, które zajm ują pojemność

= 11,2 litra. Na tej podstaw ie łatw o obliczyć ilość elektryczności, zw iązaną z cm 8 gazu, a stąd ju ż, znając elem entarny ładunek—i liczbę cząste­

czek n. (W odór je a t gazem "dwuatom owym ).

(9)

M 43 WSZECHSWIAT 681

waga produktów przemiany, wysyła 4 X 3,4 X

1 0 10

atomów helu na sek., co czyni tyleż cząstek helu, gdyż hel je st gazem jednoatomowym. Ponieważ rok ma 365 X 24 X 60 X 60 s e k , więc liczba cząsteczek helu przez rad w ciągu roku wytwarzanych wynosi

4 X 3,4 X

1 0 10

X 365 X 24 X 60 X 60.

Mówiliśmy poprzednio, że na podstawie doświadczeń Rutherforda l cm 3 gazu za­

wiera 2 , 7 8 X

1 0 19

cząsteczek. Tym sposo­

bem 1 g radu wydziela w ciągu roku 4 X 3 , 4 X 1 0 10X 3 6 5 X 2 4 X 6 0 X 6 0 , --- cm,6 -

2 , 7 8 X 10

9

= 158 X

1 0 “ 3

cm 3 = 158 m m 3.

Sprawdzeniem doświadczalnem tego wniosku zajął się Dewar, a następnie Rutherford i Boltwood. Liczba Dewara, po wprowadzeniu pewnej poprawki, w y­

nosi 164 m m 3 helu na rok i na gram r a ­ du; Rutherforda i Boltwooda doświadcze­

nia dały 156 m m 3 na tę samę wielkość.

W tak tru d n ych doświadczeniach niepo­

dobna oczekiwać zgodności lepszej.

W yniki badań, o k tó ry ch mowa w tym artykule, zreasum ujem y w poniższej ta ­ belce:

Ładunek e Liczba « m o -ele“ ° nta™y

Metoda lekuł w cm*

gazu trostatycz- nych Zastosowanie w zoru van

der W aalsa do argonu

2 , 7 7 X 1 0 19 4 ,6 7 X 1 0 — 10

Obserwacya ruchów Brow now skieh w roz­

tw orze gum iguty (Per­

rin) ...

3 , 1 4 X 1 0 19 4 ,1 X 1 0 — 10

Liczenie cząstek a (Ru­

therford) ...

2 ,7 8 X 1 0 M 4 ,6 5 X 1 0 — 10

Spadanie naelektryzo- w anych kropelek oleju w polu statycznem

( M illik a n ) ...

2 ,7 2 X 1 0 19 4 ,7 4 X 1 0 — 10

Różnice pomiędzy wartościami krańco- wemi nie przewyższają 10$. Zważywszy trudność doświadczeń, przyznać należy, że zgodność liczb je s t zadziwiająca. W y ­ daje się niesłychanie mało prawdopodob- nem, ażeby zgodność taka mogła być rzeczą przypadku. W tem właśnie wi­

dzimy wielkie i realne zwycięstwo hypo­

tezy atomistycznej.

S t. Landau.

O Z W A L C Z A N I U S Z K O D N I K Ó W O W A D Z I C H Z P O M O C Ą N A T U ­

R A L N Y C H ICH W R O G Ó W .

(Ciąg dalszy).

Konieczność rozsortowywania i dokład­

nego zbadania tych pasorzytów pociągała za sobą potrzebę utworzenia w Europie stacyj pośredniczących, któreby dokony­

wały tego wszystkiego i wysyłały do Ameryki jed y nie gatunki pewne i poży­

teczne.

Pasorzyty trzeba było wyhodowywać z zebranych jaj, larw i poczwarek nie­

parki oraz rudnicy, a wyhodowane okre­

ślać, co się również okazało znacznie tru- dniejszem, niż można było przypuszczać.

Wszystkie te owady są przeważnie bar­

dzo drobne a przytem częstokroć tak po­

dobne jedne do drugich, że zupełnie do­

kładne ich określenie staje się możliwem jedynie przez porównanie z typowemi okazami przechowywanemi w muzeach.

Otóż tutaj am erykańscy badacze n a t r a ­ fili na zupełnie nieprzewidywane niespo­

dzianki.

W śród pasorzytów, wyhodowanych z m ateryału europejskiego, do najpospo­

litszych, lęgnących się w olbrzymich ilo­

ściach, należał drobny g atu n ek z rodzaju Pteromalus z rodziny Chalcididae. Na­

leżało przypuszczać, że ze względu na swą pospolitość i obfitość musi on od­

gryw ać ważną rolę w Europie i że za­

tem określenie jego nie powinno przed­

stawiać żadnych trudności.

Okazało się jednak wręcz przeciwnie:

kierownik całej tej akcyi, L. 0. Howard zwiedził w tym celu cały szereg pierwszo­

rzędnych muzeów zoologicznych (w Lon­

dynie, Brukseli, Berlinie, Dreźnie, W ie­

dniu i t. p.) i, znajdując tam mnóstwo innych przedstawicieli tej rodziny, nigdzie nie mógł natrafić na poszukiwany g a tu ­ nek. Dopiero w pracowni jednego z pa­

ryskich muzeów przyrodniczych udało mu się wreszcie odnaleść jeden okaz te ­ go gatunku z etykietą, napisaną własno­

ręcznie przez znanego hymenopterologa

(10)

682 WSZECHSWIAT J\Ó 43 z A kw isgranu Arnolda F o rstera i poda­

ją c ą jego nazwę jako Pterom alus egre- gius Forster.

Fakt, że tak pospolity okaz można było znaleść tylko w je d n em muzeum, tłu m a­

czy nam ta okoliczność, że zbieracze błonkówek takich drobniutkich okazów nie przyklejają na kartonikach, ale wbi­

ja ją n a szpilki, które z czasem p rzeg ry ­ zają ich ciało i wywołują zupełne jego zniszczenie. Znikają więc powoli z m u ­ zeów typowe dobrze określone okazy, a brak ich pociąga za sobą tak i zamęt i ta k u tru d n ia pracę nowym badaczom, że bardzo wielu z nich nie ma naw et od­

wagi robienia prób z określaniem takich pasorzytów, a stąd i obyczaje ich pozo­

s tają niezbadane.

Przyczynia się do tego zresztą wielce i ta okoliczność, że ani nieparka, ani r u ­ dnica nie zrządzają w Europie takich ol­

brzymich szkód ja k w Ameryce i że w sk u ­ tek tego niema u nas takiej gwałtownej p otrzeby dokładnego zbadania ich paso­

rzytów dla owocniejszej z niemi walki.

Dopiero A m erykanie musieli się tem za­

jąć.

Niemożna je d n a k czynić z tego zarz u ­ tu Europejczykom, że są mniej dbali od A m erykanów i że bez ich pomocy nie sta ra ją się o poznanie swoich szkodni­

ków, p rzykłady bowiem takiego samego zaniedbania można wykazać i dla Nowe­

go Świata. I przyczyna również j e s t ta sama.

Filoksera (Phylloxera vastatrix), znany wróg winnic, zrządza w Europie takie same straszne klęski w winnicach, ja k dwie wspomniane ćmy w Ameryce w drze­

wach liściastych. J a k powszechnie w ia­

domo, mszyca ta pochodzi z Ameryki, ale tam nie zalicza się wcale do szkodni­

ków i je s t właściwie owadem bez zn a­

czenia, o k tórym niema n aw et wzmianki w książkach am erykańskich, zajmujących się owadami szkodliwemi. A przecież niek tó re części A m eryki płn. posiadają olbrzymie winnice.

Widocznie zatem, owad te n posiada tam licznych i silnych nieprzyjaciół, k tó ­ rzy staw iają tam ę zb y tn iem u jeg o roz­

m nażaniu się i nie pozwalają mu napa- ,

stować winnic w sposób, zwracający na siebie uwagę. To też w pismach uczo­

nych am erykańskich niemożna znaleźć żadnej wzmianki n aw et o tem, jakie m ia­

nowicie owady są naturalnem i wrogami filoksery. Kwestya ta w Ameryce je s t najzupełniej obojętna, bo i filoksera nie je s t tam właściwie szkodnikiem. Rozwią­

zać j ą muszą dopiero Europejczycy zu­

pełnie ta k samo, ja k Amerykanie zajęli śię zbadaniem wrogów rudnicy i niepar­

ki. I s tu d y a odpowiednie trzeba będzie tak samo przeprowadzić na miejscu w oj­

czyźnie filoksery. Dlatego też zapewne żadne z państw Europejskich nie zdecy­

dowało się dotychczas na te badania, z obawy, że znaczne koszty będzie m u ­ siało ponieść samo, a z wyników korzy­

stać będą zadarmo sąsiedzi.

Amerykanie uprzedzili pod tym wzglę­

dem Europę i wskazali nam, w ja k i spo­

sób urządzać takie badania.

Plan ich opracowany był bardzo do­

kładnie, i stu dy a przeprowadzali g r u n ­ townie. Na wykończenie ich potrzeba b y ­ ło kilku lat czasu, z powodu, że bardzo wiele pasorzytów wydaje w ciągu roku tylko jedno pokolenie, a zazwyczaj zba­

danie jednego pokolenia nie wystarcza dla dokładnego poznania try b u życia.

Okoliczności je d n a k zmusiły do wcześ­

niejszego stosowania w prak ty ce w yni­

ków badań, zanim zostały one u g ru n to ­ wane z zupełną ścisłością.

Mianowicie ju ż w drugim roku (1906/7) w stanie Massachusets klęska przybrała takie rozmiary, że zaczęto gwałtownie domagać się od rządu energiczniejszego i szybszego wprowadzenia zapowiedzia­

nych pasorzytów.

S tan Massachusets był pierwszym, do którego nieparka zawitała z Europy. P o­

nieważ od samego praw ie początku roz­

poczęto z nią energiczną walkę, począt­

kowo rozpowszechniała się ona dość po­

wolnie i do r. 1900 w ciągu pierwszych 40 lat zajęła obszar 360 mil k w ad rato ­ wych (angielskich). W alki z tym szkod­

nikiem nie prowadzono jed n ak ciągle

z ta k ą sam ą energią; z powodu braku

pieniędzy musiano j ą przeryw ać od cza­

(11)

JM ® 43 WSZECHSW1AT 683 su do czasu albo przynajmniej prowadzić

z mniejszem natężeniem.

Taki większy brak rozporządzalnej go­

tówki zdarzył się właśnie w latach 1900—

1905. Osłabło wtedy znacznie natężenie zwalczania nieparki i wywołało ten s k u ­ tek, że szkodnik ów z zajmowanego do roku 1900 obszaru 360 mil kwadr, rozpo­

wszechnił się na okolicę sąsiednią, za­

ją ł 2 224 mil kwadr., i stał się powodem strasznej klęski.

Wszystkie drzewa liściaste, zarówno owocowe, ja k parkowe i leśne, ju ż w p ie r­

wszych miesiącach były tam zupełnie po­

zbawione liści. Objadłszy je, gąsienice nieparki przeniosły się na iglaste—czego nigdy nie robią w Europie — i tu zrzą­

dziły jeszcze większe spustoszenie, mnó­

stwo bowiem drzew zginęło w skutek do­

szczętnej s tra ty igieł. Po drzewach przy­

szła kolej na różne krzew y i zioła u pra­

wne, a po ich zniszczeniu, gąsienice, szu­

kając kryjów ek do przeobrażenia się w poczwarki, rozpoczęły gromadne wę­

drówki po okolicy, włażąc do budynków gospodarskich, domów mieszkalnych, n a ­ w et do łóżek.

P rzestrach ogarnął mieszkańców, u ch w a­

lono kwotę 300 000 dolarów na najbliższe 3 lata dla walki z nieparką, a jednocze­

śnie zażądano, aby niezwlekając, sprowa­

dzić z Europy jej wrogów naturalnych.

Wobec w yjątkowych w arunków m usia­

no zdecydować się na to, nieczekając na zupełne wykończenie badań nad pasorzy- tami nieparki i sprowadzono w skutek t e ­ go nietylko pasorzyty pierwszego rzędu, co naturalnie pociągnęło za sobą ten s k u ­ tek, że o zupełnem w ytępieniu nieparki niemożna obecnie naw et marzyć, obok bowiem wrogów w postaci pasorzytów pierwszego rzędu zyskała ona i obroń­

ców wśród pasorzytów drugiego rzędu.

W każdym je d n a k razie można mieć n a ­ dzieję, że udało się stworzyć jej w aru n ­ ki mniej więcej takie ja k w Europie i że dzięki temu uda się zahamować zbytnie jej rozmnażanie się i sprowadzić ją do roli szkodnika mało niebezpiecznego.

Rozpatrzymy teraz ciekawsze pasorzy­

ty wśród owadów, wprowadzonych do Ameryki dla walki z nieparką i rudnicą.

Z gatunków, wyhodowanych z zimo­

wych gniazd rudnicy już pierwszej zimy 1905—6 r., zwrócił na siebie uwagę swą liczebnością Pteromalus egregius Fórst., mała błonkówka z rodziny bleskotek (Chalcididae), o której wzmiankowaliśmy wyżej. Wyhodowano go mianowicie w tak olbrzymich ilościach ja k żadnego innego pasorzyta. Badając zaś jego życie, po­

znano wiele ciekawych szczegółów.

Przedewszystkiem okazało się, że sa­

mice jego nie są wcale w ybredne w w y­

szukiwaniu oiiar, w które składają jajka.

Najchętniej wprawdzie wybierają gąsie­

nice, otoczone oprzędem, składają jed n ak i w inne, byleby nie miały zbyt tw ard e­

go pokrycia. Nakłuwają przytem nietyl­

ko gąsienice rudnicy, ale i jej pasorzy­

tów pierwszego rzędu, między innemi ga­

tunku Apanteles lacteicolor Vier., bardzo pożytecznej błonkówki z rodziny męczel- ników (Uraconidae), tępiącej z wielkim skutkiem rudnicę. W ten sposób rola Pteromalus egregius je s t mocno dw uzna­

czna, a w pewnych razach, napastując zbyt silnie Apanteles, może on stać się naw et wręcz szkodliwym.

Ciekawe je s t następnie spostrzeżenie o dość pierwotnym stanie jego obycza­

jów. Mianowicie samiczki tego g atu n k u okazują bardzo małą dbałość o los p o ­ tomstwa, skład ają bowiem nieraz jaja w m artw ych gąsienicach albo naw et w pustych ich skórach, jeśli zaś trafią na żywe, to nie troszczą się wcale o to, czy tam inne samiczki nie złożyły już pierwej jajek. W sk u tek tego gąsienice rudnicy są nieraz tak przeładowane j a ­ jam i Pteromalus, że wylęgłe z nich la r­

wy mają zamało pokarmu i albo giną wszystkie, albo przeobrażają się w owa­

dy nędzne i do rozmnażania się niezdolne.

Jeszcze jednę właściwość tego g a tu n ­ ku w ykryły badania Amerykanów. U w a­

żając go początkowo za doskonały n ab y ­ tek, chcieli go jaknajprędzej zaaklima­

tyzować i rozmnożyć u siebie. Wypuścili więc w krótkim odstępie czasu najpierw 40 000, a później 200 000 osobników w miej­

scowościach, najobficiej nawiedzonych

przez rudnicę. Następnie niemniej po­

(12)

684 WSZECHSWIAT JMe 43 kaźne ilości wypuszczano jeszcze k ilka­

krotnie w ciągu lat czterech.

W ynik jednakże był bardzo niewielki i sprawiał wrażenie najzupełniej takie, jakgdyby owad ów nie miał wcale moż­

ności zaaklim atyzow ania się w Ameryce, ukazyw ał się bowiem w nadzwyczaj szczupłej liczbie okazów, miejscami zaś nie było n aw et ani jednego. S traciw szy nadzieję zaaklim atyzow ania go, a także mając na względzie jego dwuznaczną rolę, zaprzestano dalszych prób z tym pasorzytem.

Któż więc opisze zdumienie zajętych tą spraw ą entomologów, g dy w r. 1911 znaleziono obficie P terom alus egregius w 4-ch stan ach na ta k im obszarze, że północna granica jego rozmieszczenia od­

dalona była od południowej o 150 mil.

Nie było go wcale, albo prawie wcale w miejscowościach, gdzie go wypuszczo­

no; znaleziono go dopiero w pewnej od­

ległości od tych miejsc. W skazuje to, że nie pozostaje on na miejscu urodze­

nia, ale przenosi się dalej, rozpowszech­

niając się z szybkością większą, niż obie ćmy, dla k tóry ch go sprowadzono.

Zbadanie drugiego pasorzyta — Mono- dentom erus aureus (Walk.), należącego do tej samej rodziny Chalcididae, a w y ­ hodowanego również z gniazd rudnicy, wykazało, że pod w zględem obyczajów przypom ina on wielce P terom alus egre- gius.

J e s t ta k samo niew y b red n y w w yszu­

kiw aniu żywicieli i ukazuje się zależnie od okoliczności to ja k o pasorzyt pierw ­ szego, to znów jak o drugiego rzędu. W e­

dług badań uczonych europejskich ucho­

dził n aw et wręcz za szkodnika, ponieważ larw y jego, pasorzytują na pożytecznych m uchówkach z rodziny Tachinidae. A m e­

r y k ań scy je d n a k badacze przekonali się, że niezależnie od tego żyją one także w poczwarkach nieparki oraz rudnicy, przyczem zależnie od żywiciela, są albo zew nętrznem i pasorzytam i (na Tachini­

dae) albo w ew nętrznem i (na obu wspo­

m nianych ćmach). Dla człowieka więc w y stępu ją to jako szkodniki, to znów j a ­ ko owady pożyteczne.

Sposób rozpowszechniania się ich je s t taki sam j a k u Pterom alus egregius. To znaczy, że nie zostają na miejscu w y p u ­ szczenia czy urodzenia, lecz przenoszą się dalej i zjawiają się liczniej dopiero w pewnej odległości, nieraz stu mil i w ię­

cej.

F ak t taki nie je s t zresztą zjawiskiem odosobnionem wśród owadów: w Europie stwierdził go między innymi profesor Sajó dla pawika dziennego i pokrzywni­

ka. Wypuszczał te motyle setkam i w swo­

im ogrodzie, nie zostały one tam je d n a k ­ że, ale odlatywały i po kilku dniach zni­

k ały zupełnie z okolicy.

Możliwą je s t rzeczą, że przyczyną ta ­ kich wędrówek bywa potrzeba ucieczki przed różnemi wrogami. W ydaje się to zwłaszcza wielce prawdopodobnem dla Pterom alus egregius, którego napastuje bardzo energicznie pasorzyt drugiego rzę­

du — Entedon albitarsis.

Ale obok takich wędrownych g a tu n ­ ków istnieją także owady o rozpowszech­

nianiu się nadzwyczaj powolnem.

Z ja je k nieparki wyhodowano inny g a ­ tu n e k pasorzytny z tej samej rodziny Chalcididae—A n astatu s bifasciatus.

Pasorzyt te n rozpowszechnia się zdu­

miewająco wolno: obszar, zdobywany przezeń w ciągu roku, wynosi zaledwie 80 m w obwodzie. Dotychczas nie zna­

my w całem p aństw ie zwierzęcem dru­

giego przykładu równie powolnego roz­

powszechniania się. Mimowoli nasuw a się przypuszczenie, ja k o b y ten g atu n ek nie miał żadnych wrogów, przed któremi byłby zmuszony uciekać. W ydaje się n a ­ w et nieprawdopodobnem, aby w ta k m a­

łym owadzie, który w stanie dorosłym mieści się w ja jk u nieparki, niewiększem od ziarnka makowego, mógł pasorzyto- wać inny owad, wobec bowiem stosu n ­ kowo skomplikowanej budowy owadów (wysoko rozwinięty system nerwowy, m uskulatura, organy trawienia, krążenia i t. d.) rozmiary ich ciała nie mogą m a ­ leć nieograniczenie.

Trzeba jed n ak że zauważyć, że wspo­

m niany g a tu n e k A nastatus nie dosięgnął jeszcze tej granicy i że poznano ju ż owa­

dy dziesięciokrotnie mniejsze od niego.

(13)

JM fi 43 WSZECHSWIAT 685 Mianowicie na niewi^kszym od niego

innym pasorzycie jaj nieparki, japońskim g atunku Schedius Kuwanae How., nale­

żącym również do rodziny Chalcididae—

żyją dwa pasorzyty drugiego rzędu z ro­

dzajów Pachyneuron i Tyndarichus. Je s t to istotnie zdumiewające, żeby pasorzyt ja jk a owadziego, zaledwie dostrzegalny golem okiem, naw et i w tej swojej k r y ­ jówce sam nie był wolny od jeszcze mniejszych pasorzytów, ale o niemniej wysokiej organizacyi.

Tą obecnością wrogów tłumaczy się zapewne fakt, że Schedius Kuwanae roz­

powszechnia się nieco szybciej od swego krew niaka (Anastatus bifasciatus), oddala się mianowicie już w ciągu jednego po­

kolenia na kilkaset i więcej metrów od miejsca, gdzie się urodził.

Inny pasorzyt — Blepharipa scutellata Desv. z działu muchówek z rodziny Ta- chinidae—wykazuje ciekawą właściwość.

Mianowicie nie składa jej wprost na g ą ­ sienicach, co byłoby rzeczą mniej dogod­

ną ze względu na rzucanie się tych g ą ­ sienic za każdem dotknięciem, lecz na liściach, służące im za pokarm. Gąsieni­

ca, jedząc liść, zjada zarazem i ja ja pa- sorzyta, a choć część ich straw i przy- tem, pewna jednakże liczba przejdzie bez szkody przez jej kanał traw ienny i da początek larwom, które następnie odbę­

dą dalszy rozwój w ciele gąsienicy.

W edług prof. K. Sajó.

B . Dyakowski.

(Dok. naat.).

A k a d e m i a U m i e j ę t n o ś c i .

III. W ydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia

7

lipca 1 9 1 3 r.

P rz e w o d n ic z ą c y : C z ł. E . G o d le w sk i sen.

(Ciąg dalszy).

Czł. A d . B e c k p r z e d s ta w ia ro z p ra w ę p.

W. B o g u c k ie j p. t.: „ W p ły w p o d n ie t afek- t y w n y c h n a czas ro z p o z n a n ia 1*.

D ośw iadczenia p. B o g u c k ie j u s ta la ją s t o ­ s u n e k czasu re a k c y i rozpoznaw czej do c z y n ­

ników m o g ą c y c h w pływ ać na w ahania tego czasu. S ta t y s t y c z n i e stw ierdzono, że naj- w ybitniej zaznacza się w p ły w d w u c z y n n i­

ków: l) a k tu a ln o ś c i w yobrażenia, k t ó r e m a b}’ó rozpoznane j a k o k a t e g o r y a określona,

2

) a fe k ty w n e g o za b a rw ia n ia tegoż w y o b r a ­ żenia. P ierw szy c z y n n ik p rzyśpiesza, d r u g i h a m u je r e a k c y ę . Między p o d n ietam i afek- t y w n e m i wyróżniono p o d n ie ty zw iązane z przeżyciam i afe k ty w n o m i nieo d reag o w an e- mi, oraz p o d n ie ty zespołów u c z u c i o w y c h od­

r e a g o w a n y c h , t. j. u c z u ć z n a j d u ją c y c h n o r ­ m alne ujście w życiu. Z ah am o w an ie r e a k ­ cyi daw ały ty lk o pierwsze. A naliza osób b a ­ d a n y c h w ykazała, że ty lk o p rzeży cia a fe k ­ ty w n o n ieo d reag o w an e zaw ierały u osób b a ­ d a n y c h p ie rw ia s te k silniejszej w zruszeniow o- ści. S tą d w niosek, że z ah am o w an ie r e a k c y i zależy od wzruszenia. O g ra n ic z a jąc (jak k a ­ żdy p ro ces a fe k ty w n y ) u w a g ę s a m o r z u tn ą do w yobrażenia, k tó r e j e w ywołało, w z r u ­ szenie h a m u je w ysiłek, d ą żący do o d w ró c e ­ nia u w a g i na w y k o n a n ie re a k c y i i w s k u t e k tego n a s tę p u je p rz ed łu żen ie te j o s ta tn ie j.

Przez analogię w y k o n a n o te ż analizę czasu re a k c y i w dośw iadczeniach sk o jarzen io w y ch .

Czł. S t. B ą d z y ń sk i p r z e d s ta w ia ro z p ra w ę p. J e r z e g o B r u n n e r a p. t.: „O odporności c z e rw o n y c h ciałek k r w i" .

P . B. podaje r e z u l t a t y dośw iadczeń w n a ­ s t ę p u j ą c y c h p rz e d m io ta c h : I) H e m o lity c z n e własności s a p o n in y w zględem ciałek c z e r w o ­ n y c h n i e k t ó r y c h zw ierząt i a n ty h e in o lity c z n a zdolność s u ro w ic y k rw i t y c h z w ierząt. II) W p ły w u p u s t ó w krw i n a o d porność ciałek c z e rw o n y c h i n a a n ty h e m o lity c z n e własności su ro w ic y . III) O d porność ciałek c z e rw o n y c h w obec wysokiej t e m p e r a t u r y w s tan ie z d ro ­ wia i choroby, u człow ieka i zw ierząt. W y ­ nik i są n a s tę p u ją c e : I. 1) W 37°C hem oliza n a s tę p u je znacznie prędzej, aniżeli w

2

l°C;

m ax iin u m działania osiągane b y w a j u ż po 30 m i n u t a c h (w 37°C). 2) 0,05 cia łe k m> ty c h ro z tw o re m fizyologicznym u le g a r o z p u s z c z e ­ n iu w ro ztw o rze s a p o n in y różnego stężen ia w zależności od ro d z a ju zw ierzęcia j a k n a - s tę p u je : królicze w ro ztw o rze

1 : 2 2 2 0 0

do 1:33 300, b a ra n ie w ro ztw o rze 1:13 300 do

1 : 2 0 0 0 0

, psie w ro ztw o rze

1

:

2 0 0 0 0

, lud zk ie w ro z tw o rz e 1:57 000; h a m u ją c e w łasności s urow icy (względem

1

d a w k i ro z p u s z c z a ją ­ cej saponiny) w y ra z ić można w liczb ach n a ­ stę p u ją c y c h : królicza 0,05 do 0,4, b a ra n ia

0 , 2

do 0,35, psia 0,15, l u d z k a 0,05. 3) C ia ł­

k a k rw i z arodków św iń s k ic h p osiadają t e n

sam s to p ie ń odporności, j a k c iałk a zw ierząt

dorosłych; surow ioa z a ro d k ó w nie posiada

w łasności a n ty h e m o lity c z n y c h . II.

1

) U p u s t y

krw i zw iększają w y b itn ie od p o rn o ść ciałek

cz e rw o n y c h w zg lęd em s a p o n in y i w zg lęd em

roztw orów h y p o to n io z n y c h . 2) W łasności a n ­

ty h e m o lity c z n e s u ro w ic y pod w p ł y w e m u p u -

(14)

686 WSZECHSW1AT JMi* 43

stó w nie u le g a ją s t a ł y m zm ianom . III.

1

) B a ­ d a n ia p o ró w n a w c z e o d p o rn o śc i ciałek w zg lę­

dem wyższej t e m p e r a t u r y p ozw alają u ło ż y ć n a s t ę p u j ą c y s zereg w p o r z ą d k u w zra sta ją ce j odporności: św in k a m o rs k a , k o t, k u r a , k r ó ­ lik, człowiek, k a c z k a ( = g o ł ą b = g ę ś ) , in d y k , Świnia, kozieł, cielę, b a r a n , wół. 2) S u r o ­ w ic a św in k i m orskiej i czło w iek a ch ro n ią cia łk a od działania ciepła. 3) Mycie ciałek i p rz e c h o w y w a n i e w chłodzie nie w y w ie ra ją w p ł y w u n a ich o d p o rn o ś ć w zględem ciepła.

4) R o z tw o r y h y p o to n ic z n e osłabiają, h y p e r- to n ic z n e nie w p ły w a ją n a o d p o rn o ść ciałek.

5) A lkohol i form alina n a w e t w n a j m n i e j ­ szej d a w c e osłabiają o d p o rn o ść ciałek (in vi- tr o ).

6

) Głodzenie i d u ż e d aw k i a lk o h o lu zw iększają od p o rn o ść ciałek. 7) Chloroform i zasad y osłabiają o d p o rn o ść ciałek.

Ozł. K. Olszewski p r z e d s ta w ia ro z p ra w ę p p . T ad. E s t r e i c h e r a i J . B o b o tk a p. t.:

„ P r z y c z y n k i do znajom ości z a c h o w a n ia się t l e n k u w ęgla w n iz k ic h t e m p e r a t u r a c h " .

W pierw szej części r o z p r a w y pp. E . i B.

z a jm u ją się ozn aczen iem w s p ó łc z y n n ik a ro z ­ szerzalności t l e n k u w ęgla w n iz k ic h t e m p e ­ r a t u r a c h , u ż y w a ją c a p a r a t u oziębionego w rą- c y m d w u tle n k ie m w ęg la (— 80°), kąp ielą z p e n t a n u , oziębionego ciekłem p o w ie trz e m (— 150 °), w reszcie c ie k łe m p o w ie trz e m ( — 190°). Z o t r z y m a n y c h liczb w y n ik a , że w s p ó łc z y n n ik t e n rośnie w m ia rę obniżania t e m p e r a t u r y , choć z m ia n a nie j e s t t a k w iel­

ka, b y do objaśnienia w y m a g a ł a p r z y p u s z ­ czenia p o czy n ającej się p o lim e ry z a c y i c z ą s t e ­ czek t l e n k u węgla. Gaz, k t ó r y b y ł o t r z y ­ m y w a n y działaniem k w a s u s ia rk o w e g o n a k w a s m ró w k o w y , b y ł cz y sz c z o n y przez k il­

k a k r o t n ą d e s ty la c y ę c z ą s tk o w ą ; oznaczono p rz y tej sposobności je g o g ę s to ś ć i znalezio­

no w a rto ś ć id e n ty c z n ą w g ra n ic a c h błędów d o p u s z c z a ln y c h z liczbą, p o d a n ą p rzez R ay - leigha. D r u g a część r o z p r a w y z a jm u je się ozn aczen iem ciśnień n a s y c e n ia p a r y t l e n k u w ęg la od je d n e j a tm o s f e r y k u dołowi. D w ie s e r y e o z n aczeń d ały r e z u l t a t y , z g ad zające się m iędzy sobą na ć w ie rć s to p n ia; w e d łu g sery i, k tó r e j p p . E . i B. p r z y p is u ją w iększą w agę, t e m p e r a t u r a w rz e n ia n o rm a ln a w y n o ­ si — 192,02°, p u n k t z e s ta le n ia — 205,7°

i 111,33 mm.

S e k r e t a r z zaw iad am ia, że d n ia

1 1

c z e rw c a o d b y ło się posiedzenie K o m isy i fizyograficz- nej p o d p rz e w o d n ic tw e m prof. d r a E . G o ­ dlew skiego.

P rz e w o d n ic z ą c y p o w i t a ł o b e c n y c h po raź p ie rw s z y n a p o sie d z e n iu c z ło n k ó w p p . d -ra H . W ielow ieyskiego i A . J. Ż m udę.

P r z y j ę t o n a s t ę p u j ą c y p re lim in a rz w y d a t ­ ków , k t ó r e m a ją b y ć p o k r y t e z d o d a tk o w e j s u b w e n c y i, p rz y z n a n e j K o m isy i p rzez A k a ­ d em ię U m ie ję tn o ś c i w k w o c ie 1439 K .

2 0

h.

1) D o d a tk o w y zasiłek p. S.

M inkiew iczow i na b a d a n ia f a u ­

n is ty c z n e je z io r t a t r z a ń s k i c h . 2 0 0 K .— h.

2) D o d a tk o w y zasiłek p. A.

L i t y ń s k i e m u na ta k ie ż b a d a n ia 100 „ — „ 3) Z asiłek p. A . W ró b le w s k ie ­

m u n a b a d a n ie flory g rz y b ó w

w okolicy K o ło m y i . . . . 100 „ — „ 4) D o d a tk o w y zasiłek Sek cy i

m eteo ro lo g iczn ej na z a k u p n o n a ­

rzędzi ... 50 „ — „ 5) K oszt sp ro w a d z e n ia zbio- ■

rów e n to m o lo g ic z n y c h i książek

ś. p. S. K am ie n ie c k ieg o . . . 512 „ — „

6

) W y d a t k i n a u rzą d z e n ie i

u t r z y m a n i e M uzeum . . . . 477 „ 20 „ S e k r e t a r z p rz e d s ta w ił w n io sk i Z a rz ą d u m uzealnego, w zm ocnionego u c h w a łą K o m i­

syi z dnia 13 g ru d n ia , w s p ra w ie z a d a ń p r z y ­ szłego M u zeu m fizyograficznego, p rz e z n a c z e ­ n ia i u rz ą d z e n ia p r z y z n a n e g o m u lokalu, t u ­ dzież f u n d u sz ó w i p ra c o w n ik ó w , k t ó r z y o k a ­ żą się p o tr z e b n y m i dla M uzeum w p rz y s z ło ­ ści. W n io sk i t e p rz y ję to . W k o ń c u posiedze­

n ia prof. dr. M. R a c ib o r s k i i dr. W. K u ź n ia r zdali s p r a w ę z k r o k ó w p o d ję ty c h celem o c h ro n y z a b y t k ó w p r z y r o d y przez K o m ite t, w y b r a n y n a p o sie d z e n iu K om isyi fizyogra- ficznej w d n i u 19 m a r c a 1912 r.

(Dok. nast.).

S P R A W O Z D A N I E .

W óycicki Zygmunt. O b r a z y r o ś l i n ­ n o ś c i K r ó l e s t w a P o l s k i e g o . Zesz.

IV. R o ś l i n n o ś ć t e r e n ó w g a l m a - n o w y c h B o l e s ł a w i a i O l k u s z a . Zesz. V i VI. R o ś l i n n o ś ć O j c o w a . W ydaw nictw o Tow arzystw a Naukowego warszawskiego, Wydz. III Nauk m ate­

m atycznych i przyrodniczych. Wydanie z zapomogi Kasy pomocy dla osób p r a ­ cujących n a polu naukow em imienia d-ra Józela Mianowskiego. Warszawa, 1913.

4-o. Cena zeszytu (10 tablic)—1 rub.

R o k b ieżący przynosi nam t r z y n ow e z e ­ s z y t y te g o ś w ietn ie w y k o n a n e g o w y d a w n ic ­ tw a , o k tó r e g o u k a z a n iu się pisałem ju ż w r o k u u b ie g ły m . W zeszycie I V - y m p.

W ó y c ic k i p r z e s u w a p rz e d naszemi o czy m a

o b ra z y roślinności na t e r e n a c h g a lm a n o w y c h

Bolesław ia i O lk u sza „ U b o g a a p rz e s y c o n a

t a k dalece g a lm a n e m i k r u s z c e m ołow ianym

gleba, że w okolicach s ą s ia d u ją c y c h z k o ­

palniam i h odow la p t a s t w a d om ow ego j e s t

niemożliwa, po dom ach b r a k m yszy, a pola

są bez k r e t ó w n i e odznacza się b o g a c tw e m

szaty roślinnej; zato w t y m z a k ą t k u k r a j u

s p o t y k a m y c a ły szereg roślin r z a d k ic h , k t ó ­

re u m ia ły się p rz y s to s o w a ć do z g u b n y c h dla

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przed rozpoczęciem analizy okresu dy- luwialnego w Niemczech Schmidt zatrzy ­ muje się jeszcze chwil kilka nad sprawą człowieka przedpaleolitycznego, jak o

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni