• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, dnia 6 października

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, dnia 6 października"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jSft. 4 0 (1 6 8 3 ). Warszawa, dnia 6 października 1912 r. T o m X X X I .

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: r o czn ic rb. 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R edakcyi „W szechśw iata" i we w szystk ich k sięgar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i co d zien n ie od g o d zin y 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A JSTs. 37. T elefon u 83-14.

P R Z Y C Z Y N O W O Ś Ć I ZA SA D A Z A C H O W A N I A E N E R G II.

W świeżo wydanej w przekładzie pol­

skim „Szkole fizyki" d ra A. Oettinge- na 1), w ustępie, opisującym związek, zachodzący ^między energią położenia a ruchu podczas swobodnego spadania ciał, j e s t zaznaczone, że „cały przebieg zjawiska przedstawia praw a przyczyny i skutku, tak zwane prawo przyczyno- wości. Obejmuje ono wszystkie zjawiska w świecie, albowiem energia potencyal- na zanikająca stanowi przy spadaniu przyczynę, a energia aktualna p ow sta­

ją c a — skutek; nadto (chyba „dlatego"

przyp. M. G.) przyczyna p. s co do wiel- 772 ^ 2

kości rów na się skutkow i — • “ (str.

u

5 2 ). Tego rodzaju sprowadzenie zasady zachowania energii do ogólniejszego tw ier­

dzenia o równości przyczyny i sku tk u

!) ,,S zkoła f iz y k i‘: n ap isał dr. A rtu r O ettin - gen , p rz e ło ż y ł z n iem ieck ieg o W . S m o sarsk i ze w sp ó łu d ziałem J . H a rab a sze w sk ieg o i A. J , Groldsobla.

nie od dziś spotyka się w pismach fizy­

cznych. Znany fizyk francuski Jan Per- rin w swym „Cours de chimie p hysique“

nietak dawno zajął to samo stanowisko, widząc w zasadzie zachowania energii jedynie wyrażenie przyczynowości w na­

turze *). Takie ujmowanie tej zasady je st na pierwszy rzu t oka uspraw iedli­

wione historycznie: i J. R. Mayer, który pierwszy, ja k wiadomo, sformułował tę zasadę, i następcy jego, że wymienimy tutaj Hermana Helmholtza, wyraźnie wprowadzali pojęcie przyczyny i s k u tk u i na niem opierali swój wywód zasady zachowania. Z drugiej je d n a k strony wiadomo, że te właśnie ustępy pism Ma­

yera i Helmholtza, które zawierały to dowodzenie, były z największym scepty­

cyzmem przyjęte przez ówczesny świat naukowy. Istotną bowiem wartość roz­

prawy Mayera stanowiło dla fizyków to, że zawierała ona pierwsze obliczenie sto­

sunku ilościowego, zachodzącego między energią mechaniczną a cieplną, rozprawy zaś Helmholtza — ja sn e i logiczne prze-

!) P a trz , A dam W ro c zy ń sk i „N ieco o za­

sto so w an iu zasad te rm o d y n am ik i do zjaw isk c h e­

m icznych". W sze ch św ia t, 1908, str. 161 i 162.

(2)

676 W SZECHSW IAT J\6 40

prowadzenie zasady zachowania energii przez wszystkie dziedziny fizyki. Tkw i w tem, napozór, pewna sprzeczność lo­

giczna. Jakim że to sposobem przybliżone obliczenie mechanicznego równoważnika ciepła, które zresztą później okazało się zupełnie błędnem, lub wykazanie, że z ja ­ wiska elektryczne mogą być też t r a k t o ­ wane energetycznie, posiadły większą moc przekonywającą, niż logiczne u z a ­ sadnienie zasady zachowania energii, w y ­ chodzące z założeń związku przyczyno­

wego zjawisk, a więc związku niezaprze­

czonego, stanowiącego podwalinę nauki.

Sprzeczność ta j e s t je d n a k tylko po­

zorna. Zasada bowiem przyczynowości, właśnie ze względu n a swą ogólność, nie może nam nic zupełnie powiedzieć o p rze­

biegu poszczególnych zjaw isk fizycznych.

J e s t ona jed y n ie pew nym sposobem u j­

mowania i łączenia zjawisk; jak ie je d n ak wielkości, cechujące dane zjaw iska fizy­

czne, są ze sobą w związku i jakiego ro ­ dzaju są te związki, tego nam zasada przyczynowości .w skazać nie j e s t w s t a ­ nie. Dla Leibniza zasada przyczynow o­

ści sprowadza się do zasady „że nic n i­

gdy nie zachodzi, niemając ku tem u p r z y ­ czyny lub przynajmniej dostatecznego uzasadnienia, to znaczy czegoś, coby mo­

gło usprawiedliwić a priori, dlaczego coś istnieje w ten raczej sposób, a nie w in ­ ny" 1). Takie sformułowanie przyczyno­

wości doprowadza do starego tw ierd ze­

nia scholastyków „causa ae ą u a t effec- t u m “ —przyczyna rów na się skutkow i 2).

Przyjm ując tę hypotezę, stw ierd zam y j e ­ dynie, że między wielkościami, c h a ra k te ­ ryzującemu w naszych oczach dane dwa zjawiska fizyczne, muszą być takie, m ię­

dzy którem i zachodzi w p ew ny ch razach równoważność: je d n a z nich — przyczy­

na — przechodzi całkowicie bez reszty w d ru g ą —skutek. Pozostaje je d n a k rze­

czą zupełnie niezdecydowaną, ja k ie to

!) C y to w a n e w e d łu g E . M e y e rso n a „ L ’id e n - tit e e t r e a lite “. P a ry ż , F e lik s A lcan , 1908, str. 15.

2) O becnie nieco in a cz ej się o k re śla zasad ę p rzy czy n o w o ści. P a tr z a r ty k u ł n iż e j p o d p isa n e ­ g o p. t. „O w sz e c h św ia to w e j w a r to ś c i z a sa d y ro zp ra sz a n ia e n e rg ii1* W s z e c h ś w ia t 1910, s tr. 612,

mianowicie wielkości, uczestniczące w zja­

wisku, są w ten sposób ze sobą związa­

ne. Dopiero, gdy doświadczenie lub r a ­ chunek naprowadzi nas na właściwą dro­

gę, gdy będziemy choć w przybliżeniu znali stały stosunek liczbowy owych wielkości, wtedy dopiero będziemy mo­

gli nazwać jed n ę z nich przyczyną, inną zaś — skutkiem. Tak też istotnie postę­

powali twórcy termodynamiki.

Mayer, przed zastosowaniem zasady przyczynowości, stara się ustalić, co mo­

żemy nazywać przyczyną lub skutkiem w zjawisku fizycznem. Dla niego istnieją dwa nieprzywiedlne wzajemnie rodzaje przyczyn—m aterya i „siła“ (tem słowem oznacza on późniejszą „energię"). Każda z tych przyczyn musi wytworzyć s k u tek sobie równoważny w myśl twierdzenia 0 równoważności przyczyny i skutku.

„Jeżeli przyczyna c w ytw arza działa­

nie e, to c — e, jeżeli zaś e je s t przyczy­

ną innego działania f , to e = f i t. d., c = e f — c. W łańcuchu przyczyn 1 działań nie może, ja k to wynika z isto ­ ty równania, ani żaden wyraz, ani część w yrazu stać się zerem. Tę pierwszą własność wszystkich przyczyn nazywamy ich niezniszczalnością" Ł).

A ponieważ przyczyną może być m a­

te ry a lub energia, stąd wynika nieznisz- czalność m ateryi i zachowanie energii.

Do założenia przeto o przyczynowym związku między wielkościami fizycznemi przybyw a w dowodzeniu Mayera nowe za­

łożenie o istocie tego, co może być przy­

czyną zjawisk fizycznych. To dodatkowe założenie nie je s t widoczne a priori, wy­

maga stwierdzenia doświadczalnego i wy­

kazania, że nie je s t w sprzeczności ze znanemi nam prawami fizycznemi. Tę część pracy wykonali, j a k wiadomo, Jou- le i Helmholtz. Że praca ich była nie­

zbędna, dowodzi tego przykład Descar- tesa, który, wychodząc z założeń, podob­

nych do założeń Mayera, lecz wprowa­

dzając błędne dodatkowe twierdzenie,

!) J . E . M ayer. „B em erk u n g en iiber die

K ra fte d e r u n b eleb te u N a tu r ‘\ V o ig tla n d e rs

Q uellenbiicher, str. 38.

(3)

M 40 WSZECHSW IAT

doszedł do błędnych wniosków o zacho­

waniu ilości ruchu.

Gdy z tego p u n k tu widzenia ujmiemy zjawiska fizyczne, wtedy dopiero będzie­

my mogli stosować zasadę przyczynowo­

ści. W zastosowaniu więc do przykła­

du, podanego przez Oettingena, bieg my­

śli powinien być taki: ponieważ odkryte przez Galileusza prawo spadania swobod­

nego ciał stw ierdza stałość sumy energii położenia i ruchu ciała spadającego, mo­

żemy stąd wnioskować, że energia poło­

żenia danego ciała jest przyczyną, s k u t­

kiem zaś — energia ruchu. W ydaje się nam jed n ak, że w danym przypadku po­

woływanie się na zasadę przyczynowości je st wogóle zupełnie bezużyteczne. W tem zaś sformułowaniu, jakiego użył Oettin- gen, prowadzi do błędnego wprost poj­

mowania zasady zachowania energii i do traktow ania jej, jako jakiegoś założenia czysto apriorycznego.

M a ry a n G ro tow ski.

Z N A C Z E N I E C H R Z Ą S Z C Z Y DLA B A D A Ń Z O O G E O G R A F I C Z N Y C H

W e d łu g p. J a n a S a in te - O laire D ev iilea !).

W badaniach zoogeograficznych zw ra­

cano dotychczas uwagę głównie na zwie­

rzęta wyższe, ja k ssaki i gady; wdzięcz­

nego też materyału dostarczały mięczaki lądowe.

Owady tęgopokrywe (chrząszcze), mają nad powyżej wymienionemi zwierzętami tę wyższość, że liczba ich gatunków je st bardzo wielka. Tak naprzykład w klima­

cie Europy środkowej przestrzeń jednego d epartam entu Prancyi zawiera przeszło

3 0 0 0 gatunków. Obszar większy — pro- wincya, ja k np. dorzecze Sekwany,- łub Ś ląsk —mieści ich około 4 5 0 0 , a w p a ń ­ stwie tak wielkiem, ja k P rancya lub

!) „D e 1’u tilis a tio n des In s e c te s e t p artic u - lie re m e n t des C o leo p te re s dans les q u estio n s de zo o g e o g rap łiie“. M em oires du I - e r congres in- te rn a tio n a l d ’entom o lo g ie. B ru k sela, 1911.

Niemcy, śmiało liczyć możemy 8 000 g a ­ tunków owadów chrząszczowatych.

Z pośród tej liczby niewszystkie, rzecz oczywista, gatunki nadają się do badań zoogeograficznych, w każdym razie na wyżej przytoczone 8 000 g atu n k ów —oko­

ło dwu ty s;ęcy, to je s t czwarta część, zasługuje na uwagę. Zaznaczając na ma­

pach miejscowości, w których gatunki dla nas ciekawe były znajdowane, otrzy­

mamy figurę, przedstawiającą przestrzeń, objętą przez gatunek w posiadanie. (Do­

skonałe wzory takich map podał w książ­

ce swej dr. R. P. Scharft: European Ani- mals their geological history and ge- ographical distribution. Londyn, 1907).

Porównywając i klasyfikując te mapy, których figury są podobne, lub które w y ­ kazują pomiędzy sobą oczywiste pokre­

wieństwo, z łatwością ugrupować je mo­

żna w serye, stwierdzające je dnokierun­

kowość pochodzenia lub jednoczesność najścia gatunków. Z wielu tysięcy map rozmieszczenia chrząszczy europejskich łatwiej wyprowadzić pewne ostateczne wnioski, niż ze skąpego stosunkowo m a­

teryału, którego dostarczyły wyższe zwie­

rzęta i mięczaki lądowe.

W stosunku do innych owadów, a zwła­

szcza do owadów z ziem palearktycz- nych, chrząszcze m ają tę przewagę, że badania nad niemi są względnie daleko posunięte, a określanie ich je s t przeważ­

nie łatwe i pewne. W skazówki co do ich rozmieszczenia są liczne i łatw e do sprawdzenia. Ilość gatunków bezskrzy- dłych lub niezdolnych do ciągłego lotu je s t znaczna; zmniejsza to możność przy­

padkowego rozsiania gatunku, częstego u Dwuskrzydłych i Błonkoskrzydłych.

Są wszakże i poważne niedogodności.

Kopalne szczątki kręgowców i małży są liczne i dobrze znane. Wiemy skutkiem ich znajomości, że np. lew w epoce plio- cenu dochodził do Anglii, że antylopa Sajga, świstak (Arctomys bobac) i wielu innych przedstawicieli fauny pustynnej południowej zajmowało niegdyś Europę zachodnią. Można względnie zupełnie ści­

śle porównywać fauny malakologiczne

epok ubiegłych z teraźniejszą i obliczyć

prpcent gatunków wygasłych. Szczątki

(4)

678 W SZECHSW IAT M i 40

kopalne chrząszczy gatunków n am współ­

czesnych są bardzo rzadkie. Wiemy np.

z poszukiwań dr. F lacha (z Aschaffen- burga), że Carabus Menetriesi Fald., g a ­ tunek, którego granica osiedlenia s ty k a się z Findlandyą, K urlandyą i Prusam i zachodniemi, w końcu trzeciorzędu zamie­

szkiwał Bawaryę. Liczba je d n a k g a t u n ­ ków, o który chb y śm y mieli takie wiado­

mości, je s t bardzo mała i nie w ydaje nam się, by wzrosła kiedykolwiek. Czy wysnuć z tego mamy wniosek, że ch rzą­

szcze nie dają nam pozytyw nych danych o dawnych swych wędrówkach, że nie są w stanie dostarczyć żadnych w sk azó ­ wek co do przeszłości i przyszłości g a ­ tunku? Bynajmniej, należy tylko umieć korzystać ze zdobyczy zoogeografii. Roz­

mieszczenie g atu n kó w nie j e s t stałe, tak w czasie ja k i w przestrzeni. Mapa roz­

mieszczeń—to tylko utrw alony je d en mo­

ment, rodzaj fotografii migawkowej. D o ­ piero jej in terp retacy a otw iera nam d ro ­ gę do płodnych hypotez. Cenne zwłasz­

cza są ta k zwane rozmieszczenia spora­

dyczne. Oto parę przykładów dla w y ja­

śnienia terminu:

Jednym z gatunków c h a ra k te ry s ty c z ­ nych środkowej wyżyny F rancy i je s t Trechus Mont-Dore, opisany w 1 8 5 9 roku przez F airm airea ja k o T. amplicollis.

Znajdujem y go często w tej miejscowo­

ści, zawartej niejako w trójkącie między Montluęon, Limoges a Aurillac. W 20 lat po w spomnianem odkryciu T. am pli­

collis został zidentyfikowany z Trechus sculptus Schaum, zam ieszkującym n a północy Karpat, wr Sudetach i w Górach Olbrzymich, a według Schilskyego i na Harcu. Gatunek ten zajm uje więc dziś dwa ośrodki, zupełnie oddzielone od sie­

bie. Dawniej zapewne zajmował znacz­

nie większą przestrzeń. Można p rzyp u ­ ścić, że Trechus, o typie różnym od T r e ­ chus alpejskiego w obecnym stanie roz­

woju—to szczątek launy gór, poprzedza jących wyniesienie się Alp.

R ozpatrując mapę osiedlenia Carabus glabratus L., zauważymy, że zam ieszkuje on gęsto północ Europy; nato m iast w m ia­

rę postępowania na zachód i południe zanika. W Westfalii, N iderlandach i do­

linie Renu spotykamy g atunek C. gla­

b ratus rzadko; ja k o wyspy zajmuje w y­

niesienia Taunusu, Czarnego Lasu i Wo- gezów. Na zachód od Mozy i Mozeli z n a ­ leźć możemy tylko sporadyczne kolonie, z których najbardziej południowe dosię­

gają Delfinatu. Trzy z nich: liczna i pro­

sperująca znakomicie kolonia z lasów Compiegne, druga z lasu Bellesme na wzgórzach Normandyi, i trzecia wreszcie z Pierre Perthuis w pobliżu Avalon (Yon- ne), oderwane od głównego pnia osie­

dlenia, na mapie spraw iają wrażenie ty l­

nej straży armii w odwrocie. Sznur tych koloni] odosobnionych, dochodzących do miejsc głównego zamieszkania, świadczy 0 dawnem rozmieszczeniu gatunku, k tó ­ ry obejmował kiedyś wszystkie te kolo­

nie. Być może, że w czasie epoki lodo­

wej C. glabratus zajmował równiny E u ­ ropy zachodniej, z ustępowaniem lodów 1 powrotem łagodniejszej tem p eratu ry g atu n ek kolonizuje doliny Europy pół­

nocnej i porzuca okolice Paryża, gdzie tworzy tylko wyspy. Obecność jego w Irlandyi zdaje się wskazywać, że nie j e s t on, ja k wiele gatunków fauny finno- skandynaw skiej, pochodzenia syb ery j­

skiego.

Badanie fauny wyspowej daje inny jeszcze sposób odtworzenia dawnego osie­

dlenia. W yobraźm y sobie ja k iś gatunek w stanie ekspansyi w pewnym kierun­

ku; tw orzyć on będzie na polu przez się niezajętem rodzaj półwyspów. W póź­

niejszej epoce geologicznej skutkiem przy­

czyn, o których istotę mniejsza, zarysuje się ruch odwrotny. W edług prawa, sfor­

mułowanego przez d-ra Scharffa, ustępo­

wanie odbywa się w kierunku przeciw­

nym napływowi. Półwysep staje się w y ­ spą i nieraz emigranci zostają jak b y uwięzieni ja k ryby w łasze wody na brzegu morskim. J e s t to zresztą tylko obrazowe przedstawienie. W skutek wy- spowości część rozpatrywanego przez nas g atu n k u podlega niezależnej ewołucyi i zawiera wiele, ja k to wiadomo, prze­

żytków zwierzęcych (,,relict“).

Pomińm y tajemnicę mechanizmu, rze­

czą je s t je d n ak niezaprzeczoną, że b ar­

dzo często między granicą osiedlenia p e­

(5)

N o 40 W SZECHSW IAT 679

wnego g atu n k u na wyspie a granicą ta ­ kąż na pobliskim lądzie istnieje przer­

wa. F auna naprzykład południowego wy­

brzeża Anglii, a zwłaszcza fauna jej n a d ­ brzeżna, zachowuje seryę gatunków po­

łudniowych, których brakuje po drugiej stronie La Manche; większość ukazuje się na wybrzeżach atlantyckich Francyi, takiemi są: Nebria complanata L., Myr- mecopora uvida Er., Psammobius porci- collis F., Helops coeruleus L.; inne, ja k np. Medon pocofer Aube i Ceuthorrhyn- chus v erru catu s Chevr, znajdują się do­

piero na wybrzeżach morza Śródziemne­

go. Z obecności tych chrząszczy w A n ­ glii wnioskować możemy, że zajmowały one niegdyś położenie bardziej północne od obecnego. .

Powiedzieliśmy wyżej, że mniej więcej tylko '/4 gatunków nadaje się do badań zoogeograficznych. Czem uwarunkowany je s t ten stosunek? Przedewszystkiem z wielkienii zastrzeżeniami zwracać się musimy do gatunków kosmopolitycznych, lub dobrze dostosowanych do sąsiedztwa z człowiekiem. Współdziałanie w takich razach handlu zauważyć się daje na każ­

dym kroku. Tu wyliczyć należy więk­

szość naszych Lathridiidae, Palpicornia z rodzaju Sphaeridium i Cercyon, wiele kusaków (Staphylinidae), Medon Oxyte- lus, Philonthus i t. d.

W ielką natom iast wartość mają g a ­ tunki bezskrzydłe, których emigracya j e s t powolna, a przypadkowe rozsianie

trudne.

Curculionidae (ryjkowcowate) nadzie­

mne z wysokich gór, ja k Otiorrhynchus, Dichotraehelus i t p., niezdolne przejść głębokich dolin, ja k i śnieżnych szczy­

tów, należą do najcenniejszych. To sa­

mo powiedzieć można o małych g a tu n ­ kach podziemnych Europy południowej i mieszkańcach jaskiń.

Znajomość etologii badanego gatunku je s t bardzo ważna. Wiele chrząszczy je s t związanych w sposób wyłączny z określonym gatunkiem roślinnym, lub z innemi zwierzętami, ja k małe ssaki, mrówki i t. d. W zasadzie nigdy nie należy rozważać rozmieszczenia chrząsz­

czy roślinożernych lub pasorzytów nie­

zależnie od gospodarza lub rośliny kar- micielki. Porównanie tych dwu pól, z któ­

rych jedno z konieczności pokrywa d ru ­ gie, je s t bardzo pouczające. Miejsca, w których samoistnie rosną nasze drze­

wa żywiczne są dziś dokładnie znane.

Tak naprzykład: świerk (Picea excelsa Link.), który dosięga Alp Morskich, nie r iśnie na pewnych górach, których kli­

mat odpowiadałby jed nak mu w zupeł­

ności, jak w Szkocyi, Owernii i P irene­

jach. Jeżeli teraz zaznaczymy na ma­

pie przestrzeń, zamieszkiwaną przez pe­

wne Długorogie, ja k Pachyta Lamed L., P. ąuadrimaculata, Gaurotes virginea L., Leptura virens L., Callidium coriaceum Paylc—to, porównane z mapą samoistne­

go wzrostu świerków, pola zajęte okażą się prawie identyczne. To samo ściąga się do jednego ryjkówcowatego, Pissodes harcyniae Gyllh, z tym wyjątkiem, że nie towarzyszy on swym drzewom-karmicie- lom do granicy południowo-zachodniej i zatrzymuje się u Wogezów. Sprawa się komplikuje, gdy mamy do czynienia

! z pasorzytem drugiego stopnia Dendro- ctenus mica,ns F. Pospblity na północy Europy, znajduje się również, chociaż rzadziej, i we Francyi i towarzyszy świerkom do Nice;. Tymczasem pasorzyt drugiego rzędu Rhizophagus grandis Gyllh, który poszukuje pod korą larw Dendroctenus —■ nie dochodzi ani do J u ­ ry ani do Alp.

Inne gatunki, o. zdolnościach bardziej ekspansywnych, wyszły ze swych rodzin­

nych lasów i stopniowo opanowały wiel­

kie plantacye. Tu wymienimy pasorzyty bezpośrednie: Hylastes cunicularius, Er- nobius abietis, Magdalis nitida i t. d., z pośrednich niektóre Cryptophagidae i Lathridiidae, których etologia jeszcze je s t nieznana (Micrambe abietis, Crypto- phagus subdepressus, Corticaria foveola).

Zdarzyć się może owad mniej wybred­

ny, przystosowany do dwu lub wielu g a­

tunków roślinnych. Długorogi Oximirus

cursor, ciekawy z powodu dymorfizmu

płciowego, rozwija się równie dobrze

w spróchniałych pniach świerku, ja k

i jodły (Picea excelsa Link i Abies pe-

ctinata D. C.). Wówczas porównać na­

(6)

680 W SZECHSW IAT N " 40

leży pole, zam ieszkiwane przez g atunek, z polami wzrostu tych dwu drzew. O stat­

nie pokryw ają się tylko częściowo. W ten sposób wyjaśnić możemy obecność Oxy- rnirus w Pirenejach, j a k i w S k a n d y n a ­ wii. Z pierwszego wejrzenia pole zam ie­

szkania największego z Bogatek, Chal- cophora mariana L., wydać się może pa- radoksalnem, zwłaszcza, jeżeli będziemy poszukiwali zależności względem pasów klimatycznych; nałóżmy je d n a k na tę m a ­ pę kalkę miejsca spontanicznego wzro­

stu sosny ziem palearktycznych, a ta je ­ mnica się w yjaśnia; rozbieżność zaś m ię­

dzy dwoma polami może wzbudzać tylko zainteresowanie.

Zależność chrząszczy od właściwości fizycznych lub chemicznych gleby p r a ­ wie zawsze u trzy m y w an a je s t za pośred­

nictwem roślin—j e s t to więc przypadek, który wyżej rozpatryw aliśm y. Są je d n a k owady obojętne na roślinność, ja k C ic in - dela silvatica, C arabus nitens, liczne Ne- bria, Hydroena, Ochthobius i t. a., z k tó ­ rych je d n e (silicole) są zwolennikami gruntów, obfitujących w krzemionkę, drugie (calcicole) — w wapień. Badanie rozsiedlenia ty c h chrząszczy będzie wów­

czas wyjaśnione i ciekawe, gdy do p o ­ mocy weźmiemy mapę, na której gleby wapienne i krzemionkowe będą zazna­

czone.

Rozumie się samo przez się, że należy wyłączyć ze s ta ty sty k i g a tu n k i n ie p e­

wne, lub bardzo rzadkie, o k tó ry c h wia­

domości są skąpe.

E r . S .

S Z K I C E B U D O W Y Ś W I A T A .

(B ad a n ia W . S tra to n o w a ).

Wydanie katalo g u A rg elan d ra „Bonner D u rch m u steru n g ", zawierającego 324 198 gwiazd dla półkuli północnej i katalogu Gilla i K apteyna „Cape Photographic D u rc h m u s te ru n g “, liczącego 445 936 gwiazd dla półkuli południowej pozwo- ' liło przedsięwziąć rozleglejsze, niż do- I tąd, badania nad zagadnieniem rozmiesz- I

czenia gwiazd w przestrzeni. Kwestyą budowy świata zajmowali się w ybitni astronomowie czasów przeszłych i obec­

nych. Z badań nowszych na uwagę za­

sługują badania Goulda, Schiaparellego, Dunera, Kapteyna, Houzeaua i innych.

Niedawno znany astrofizyk, W. Strato- now, nanowo podjął to ważne i tak t r u ­ dne zagadnienie. Jego wielka rozprawa:

„Etudes sur la structu re de l’u n iv ers“ *) ma na celu wniknąć w rozmaite szcze­

góły, dotyczące rozmieszczenia gwiazd teleskopowych, mgławic i gromad gwia­

zdowych. Stratonow, kierując się zasa­

dami Schiaparellego, podzielił sklepienie niebieskie na 36 pasów kulistych po 5°

szerokości, a następnie każdy taki pas na trapezy kuliste, których liczba na ca- łem sklepieniu wyniosła około 1800.

Trzeba jeszcze dodać, że Stratonow po­

czynił szerokie badania nad rozmieszcze­

niem gwiazd według ich typów widmo­

wych (przed nim zajmowali się tem: Du- nei1, Kapteyn, Pickering i Boaston). Obli­

czono następnie w każdym takim tra p e ­ zie liczbę gwiazd, mgławic i gromad gwiazdowych, oraz gęstość, t. j. liczbę średnią gwiazd, przypadających na jeden stopień kwadratowy. Wyniki tych prac statystycznych są przedstawione na od­

dzielnych hemisferach 2), zabarwionych barw ą z trzema odcieniami, odpowiada- jącem i rozmaitej gęstości gwiazd. Na podstawie otrzymanych rezultatów S tr a ­ tonow doszedł do wniosku, że gwiazdy pierwszych dziewięciu wielkości tworzą płaską gromadę, wchodzącą w skład Dro-

j gi mlecznej, przyczem większość gwiazd

! półkuli północnej skupia się na przestrze­

ni gwiazdozbiorów Cefeusza, Lutni, Ła­

będzia, Lisa małego i Strzały. Gwiazdy

j te tworzą ja k b y kondensacyę, nachyloną nieco względem płaszczyzny Drogi mle-

! cznej. Podobne kondensacye, je d n a k mniejszych rozmiarów, można widzieć w gwiazdozbiorach Woźnicy, Bliźniąt, Psa małego, Jednorożca i Psa wielkiego,

‘) „ P u b lic a tio n s de l ’o b se rv a to ire astronom i- que e t p h y sią u e de T a s c h k e n t“, NaN° 1, 2. Tasz- k e n t, 1900.

3) P a tr z M. E rn s t, „B udow a św ia ta " .

(7)

J* 40 WSZECHSW IAT 681

oraz w południowych szerokościach — i w Strzelcu.

Cała Droga mleczna, j a k się zdaje, przedstawia aglom erat wielkich i małych skupień gwiazdowych, czyli t. zw. „obło­

ków gwiazdowych", które tworzą nieraz bardzo skomplikowane utwory. Na pod­

stawie swoich własnych badań Gould wywnioskował, że około 400 jaśniejszych gwiazd od l e j d o 7 - e j wielkości, a w tej liczbie i nasze słońce, wchodzą w skład tego pierwszego skupienia. Zasługują na uwagę niektóre wybitne maxima g ę­

stości gwiazd. Jedno z nich znajduje się w pobliżu a gwiazdozbioru Łabędzia i pomiędzy gwiazdozbiorami Herkulesa a Smoka i zawiera gwiazdy od 6-ej do 6.5 wielkości; zgęszczenia te, ja k można jeszcze zauważyć, rozciągają się do gwiazd 71/., wielkości, lecz już znikają dla gwiazd słabszych. W ybitne są też zgęszczenia gwiazd od 6-ej do 6V2 wielkości około Hyad, od 6-ej do 7-ej wielkości około Plejad i pomiędzy Perseuszem a Kasy- opeą. Drugie skupienie znacznych roz­

miarów znajduje się w przestrzeni, w od­

ległości gwiazd 6,5 i 8,5 wielkości; trze­

cie skupienie zaczyna się w granicach pomiędzy średniemi odległościami gwiazd 7.5 i 8,0 wielkości. Bardzo j e s t możebne, że dwa skupienia ostatnie składają się jeszcze z kilku mniejszych. Pogląd na Drogę mleczną, jak o na zespół mnóstwa obłoków gwiazdowych, zdaje się potwier dzać licznemi i wspaniałemi zdjęciami fotograficznemi ostatnich czasów (np.

zdjęcia M. Wolla w Heidelbergu i Bar­

narda w obserw atoryum Licka). Odchy­

lenie pasa gwiazd jaśniejszych od ogól­

nego przebiegu Drogi mlecznej jest, we- ! dług Goulda, rezultatem położenia owej g ro m ad y w przestrzeni. Przypuszczając, j

że Droga mleczna składa się z mnóstwa obłoków gwiazdowych, znajdziemy wy­

tłumaczenie tych „worów węgla“, które z zadziwieniem obserwował W. Herschel:

uważać je wolno za otwory rzeczywiste w Drodze mlecznej, sięgające daleko w głąb układu.

Bardzo jest możebne, że „chaos" ogól­

ny, z którego drogą powolnej ewolucyi pow stały rozmaite gwiazdy, nieodrazu

rozerwał się na miliardy pojedyńczych obłoków materyi kosmicznej, lecz roz­

dzielił się w samym początku na niezna­

czną stosunkowo liczbę obłoków; każdy taki obłok następnie rozpraszał się na cząstki coraz mniejsze i mniejsze, aż, w końcu, z nich powstały gwiazdy. J e ­ żeli pogląd ten ma ja k ą wartość, to mo­

żnaby przypuścić, że gwiazdy jednego jakiegokolwiek obłoku ulegają pewnym określonym ruchom, właściwym tylko temu obłokowi. Podobną analogię znaj­

dujemy w naszym układzie słonecznym i w układach niektórych planet. Wobec tego może powyższa hypotezą okaże się daleko prawdopodobniejsza, aniżeli hypo- teza Schonfelda i innych, tłumacząca, że ruchy gwiazd odbywają się w płaszczy­

źnie Drogi mlecznej, w jednym kierunku i po liniach małomimośrodowych.

Kwestya rozmieszczenia gwiazd według typów widmowych je s t jeszcze o tw arta—

z czasem, być może, owoce będą obfit­

sze. Znaleziono jednak, że gwiazdy typu I-ego, t. j. gwiazdy białe, które uważa­

my za słońca najmłodsze ze wszystkich, przeważają silnie w pobliżu Drogi mlecz­

nej, aczkolwiek linia środkowa ich sk u ­ pienia nie schodzi się z ogólnym prze­

biegiem Drogi mlecznej, lecz je s t n a c h y ­ lona względem niej pod pewnym kątem.

Linia ta, raczej pas wązki, rozpoczyna się w gwiazdozbiorze Lutni, przecina Drogę mleczną w Kasyopei, przechodzi przez Perseusza i sięga Oryona. Zauwa­

żyć możemy w kilku miejscach konden- sacye tych g w ia z d Jedna z nich napeł­

nia gwiazdozbiór Lutni i część Łabędzia, następnie biegnie długim, łamanym pa­

sem przez Kasyopeę i wzdłuż Drogi mle­

cznej. Znajdujemy maxima gęstości gwiazd w gwiazdozbiorze Cefeusza i Ka­

syopei, oraz pomiędzy a a 8 Perseusza.

Kondensacya trzecia leży w kierunku gwiazdozbioru Oryona. Gwiazdy typu II-ego, t. j. gwiazdy żółte, do których zaliczyć trzeba i nasze słońce, skupiają się prawie naokoło bieguna północnego, następnie skupienie to ciągnie się pomię­

dzy gwiazdozbiorami Lutni a Herkulesa,

pomiędzy W. Niedźwiedzicą a Rakiem

i, w końcu, sięgają Kasyopei i Perseusza.

(8)

682 W SZECHSW IAT •Na 40

Jednakże niektóre badania uzupełniające

j

zaznaczyły, że skupienie naokoło bieguna je s t rezultatem niepełności katalogu. P r a ­

wdopodobnie gw iazdy typu Il-ego, oraz inne z niemi spokrewnione, są rozmiesz­

czone w przestrzeni dosyć równo, z w y ­ jątk iem tylko malej kondensacyi w Ka- syopei. Co do rozmieszczenia gwiazd in ­ nych typów widmowych pozostajemy dziś jeszcze w zupełnej niemal nieświado­

mości.

Badania, dotyczące rozmieszczenia mgławic i gromad gwiazdowych są do­

tąd nieukończone, i wiele jeszcze pozo­

staje do uczynienia w tym kierunku.

Pomimo tego, w y starcza rzucić okiem na pierwszą lepszą mapę rozmieszczenia mgławic i gromad gwiazdowych, ażeby się przekonać, że Droga mleczna j e s t n a ­ der uboga w mgławice. Wniosek ten dotyczę zarówno mgławic ja sn y c h ja k i słabych, wielkich i małych. Najwięcej mgławic znajduje się około biegunów Drogi mlecznej. U bieguna północnego jednostajność rozmieszczenia mgławic ulega w yraźnem u odchyleniu — w y stę ­ pują rozmaite drobne kondensacye: tu i tam widzieć można porozrzucane spo­

radycznie gromady mgławic, ja k b y ja k iś archipelag wysp na oceanie eterycznym . Jednę ta k ą gromadę widzimy u samego bieguna północnego Drogi mlecznej — w gwiazdozbiorze Warkocza Bereniki.

Gromady w Andromedzie, Lisie i Smoku składają się przeważnie ze słabych plam mgławicowych.

Na półkuli południowej nieba, w gw ia­

zdozbiorze E rydanu, zaznaczyć można oddzielne grom ady wielkich i zarazem ja sn y c h mgławic. Ogólne rozmieszczenie mgławic każe przypuszczać, w edług Stra- tonowa, że wraz z D rogą mleczną tw o ­ rzą jed en układ olbrzymi. Inaczej rzecz ma się z gromadami gwiazd: te w y stę­

pują wybitnie w Drodze mlecznej. Zba­

danie budowy Drogi mlecznej należeć b ę ­ dzie do najgłów niejszych zadań a stro n o ­ mii; wielką pomocą będzie fotografia, k tó ra dostarczy wiele cennego m ateryału.

Niewątpliwie upłynie wiele wieków cią­

głej, niezmordowanej pracy d ucha ludz­

kiego, zanim będziemy mogli powiedzieć

coś pewnego o tym pozornym chaosie materyi. Ale i to, co teraz wiemy, je s t ju ż jakby kamieniem węgielnym pod przyszły, wspaniały gmach nauki o nie­

bie.

Al. B .

II. V I G N E R O N.

J O N I Z A C Y A P R Z E Z U D E R Z E N I A I ISKR A E L E K T R Y C Z N A .

Badanie przewodnictwa gazów d o star­

czyło bardzo cennych wiadomości, które pozwoliły w ciągu ostatnich paru lat przeniknąć poniekąd tajemnicę budowy materyi. Otrzymane rezu ltaty mają to samo znaczenie, co rezultaty, których dla cieczy dostarczyło dokładne badanie e le k ­ trolizy.

Jednakże dopiero w ostatnich czasach można było przezwyciężyć trudności do­

świadczalne, na każdym kroku napoty­

kane przez badaczów. Chociaż już w ro ku 1815 Erm an zauważył szczególne prze­

wodnictwo płomieni, dopiero po pracach Giesego w roku 1882 sprawa zaczęła być istotnie badana.

W odczycie, wypowiedzianym w So- ciete franęaise de Physiąue, A. Blanc, profesor z Caen, streścił wszystkie otrzy­

mane wyniki i wykazał, ja k na ich pod­

staw ie możemy sobie wyrobić pojęcie o złożonym mechanizmie rozbrojenia elek­

trycznego.

Jeżeli poddamy gaz działaniu promieni X lub promieniowaniu radu, gaz, który miał własności izolatora, nabiera nagle znacznego przewodnictwa; przechodzi przez niego prąd elektryczny, lecz w w a­

runkach przypominających okoliczności, ja k ie spotykam y w elektrolicie. N a tu ­

ralnym więc sposobem powstała dążność do upodobnienia tego procesu do elek­

trolizy: gaz zawiera jony, które sp raw ia­

ją, że staje się przewodnikiem, jest więc jonizowany.

W j a k i sposób można jonizować gaz?

Metody są liczne i nadzwyczaj różnorod­

(9)

Ne 40 W SZECHSW IAT 683

ne. Można gaz uczynić przewodnikiem, i poddając go działaniu promieni X, ciał promieniotwórczych, światła nadfiołko-

j

wego. Ogrzanie do wysokiej tem pera­

tury, płomienie, niektóre działania che­

miczne, działanie fotoelektryczne również w ytw arzają wielką ilość jonów. W y k a­

zano, że wszystkie te czynniki jonizujące działają w jednakowy sposób: rozbijają na dwie części pewne molekuły lub ra ­ czej w yryw ają z tych molekuł małą cząstkę o ła d u n k u odjemnym, gdy ty m ­ czasem reszta molekuły ładuje się równą ilością elektryczności przeciwimiennej, to je s t dodatniej. Każdy ułam ek w ten sposób rozbitej molekuły przyciąga i gro­

madzi dokoła siebie cząsteczki obojętne gazu i właśnie całość, składająca się z na- elektryzowanego jądra, otoczonego szere­

giem molekuł stanowi to, co nazywamy jonem.

Pomimo różnorodności działań jonizu­

jących, wytworzone jony okazują często wspólne cechy: jo n y powstające pod wpły­

wem radu, promieni X, światła nadfiolko- wego, są małych rozmiarów i otrzymały nazwę małych jonów. Ich prędkość prze­

noszenia się j e s t bliska 1,6 cm w polu elektrycznem l wolta na centymetr. Od­

kryto jed n ak inne jony, daleko większe, w suchem powietrzu, w pobliżu kaw ałka fosforu, w gazach pochodzących z pło­

mieni, w gazach świeżo przygotowanych lub które przeszły przez pewne ciecze;

w ytw arzają się wreszcie w pewnych re- akcyach chemicznych, szczególniej b ad a­

nych przez L. Blocha. Owe tak nazw a­

ne duże jony poruszają się bardzo wol­

no; ich prędkość w polu 1 wolta na cen­

ty m e tr wynosi zaledwie 1/ 3000 milimetra na sekundę. Te wielkie jony istnieją zresztą w atmosferze iLangevinow i udało się j e odkryć w bezpośrednich doświad­

czeniach.

Jo n y w ten sposób wytworzone i to­

warzyszące im cząsteczki biorą udział w ogólnym ruchu, lecz ponieważ są cięż­

sze od cząsteczek, posuwają się wolniej.

W nadzwyczajnym ruchu, w wiecznem wzburzeniu molekuł gazowych, jony są wielokrotnie uderzane w przeciągu jednej sekundy; w ten sposób spotykają niekie­

dy jon o znaku przeciwnym. Zazwyczaj w takiem zderzeniu dwa ułamki cząste­

czki się łączą i tworzą molekułę obojęt­

ną, działania elektryczne znikają i w n a­

stępstwie szereg towarzyszący jonom się rozbija. Łatwo więc pojąć, że jeżeli dzia­

łanie jonizujące ustaje, to w skutek ol­

brzymiej ilości uderzeń na sekundę, jony znikają w krótkim przeciągu czasu i wraz z niemi znika przewodnictwo gazu. J e ­ żeli zaś działanie jonizujące je s t ciągłe, wytwarza ono to, co nazyw am y równo­

wagą statystyczną, to znaczy, że ilość jonów obecnych w gazie pozostanie stałą, ponieważ ilość w każdej chwili tw orzą­

cych się jonów wynagradza s tra ty po­

wstałe ze złączenia się molekuł.

Przewodnictwo wytworzone przez jony nie podlega praw u Ohma, to znaczy, że natężenie prądu przechodzącego przez gaz nie je st proporcyonalne do siły elek- trobodźczej: początkowo zwiększa się wraz z nią, następnie dąży do wartości granicznej, odpowiadającej temu, co na­

zywamy prądem nasycenia. Zjawiska, już . i tak trudne do wyjaśnienia w skutek istnienia tego prądu, są jeszcze mniej ja ­ sne, gdy zjawisko przebiega pod niskiem ciśnieniem lub wobec takich wartości pola elektrycznego, że prędkość jonów staje się znaczną. Jak to wykazał Town- send, uderzenie jonów o cząsteczki ciał może w tych warunkach wywołać tw o­

rzenie się nowych jonów. Doświadcze­

nie wykazuje, że przedewszystkiem dzia­

łają jony odjemne; następnie, gdy pole elektryczne ma dostateczną wartość, zja­

wia się z kolei jonizowranie przez jony dodatnie; lecz w razie równej energii r u ­ chu, je st ono mniej silne od jonizowania, pochodzącego ze znacznie mniejszych j o ­ nów odjemnych. Wreszcie, w przypadku jeszcze znaczniejszego zwiększenia się pola przechodzi w dalszym ciągu silny prąd, nawet gdy ustaje działanie jonizu­

jące; je st to rozbrojenie iskrowe.

Jakież są główne wnioski, do których doprowadzić może badanie jonizacyi, z punktu widzenia budowy materyi? Zba­

damy to pokrótce. Wiadomo, że promie­

nie katodalne składają się z cząstek ma-

teryulnych, będących w ruchu, naelek-

(10)

684 WSZECHSW IAT JSTo 40

tryzowanych odjemnie, czyli, że są to jo­

ny poruszające się z wielką szybkością;

znaleziono również, że stosunek ich m a ­ sy elektrycznej do ich masy m ateryalnej je s t ilością stałą, niezależnie od ciała b a ­ danego. Wykazano, że jo n y te są iden­

tyczne z temi, które mogą wytworzyć w gazach działania poprzednio zaznaczo­

ne. Lecz, co nadaje szczególną wagę naszemu badaniu, je steśm y w stanie oznaczyć oddzielnie i masę m ateryalną i ładunek tych jonów. Zagadnienie spro­

wadza się, ja k to wykazał J. J. Thom­

son, do oddzielnego wyznaczenia p rę d ­ kości i ilości jonów obecnych w pewnym gazie i w pewnych w arunkach.

Z pomiędzy metod pozwalających na wyznaczenie prędkości jonów, je d n ą z n aj­

bardziej bezpośrednich je s t metoda Ze- lenego, polegająca na badaniu drogi j o ­ nów z jednej strony poddanych działa­

niu pola elektrycznego, z drugiej strony pociąganych przez prąd gazo \ y o znanej prędkości. Co do wyznaczenia ilości j o ­ nów, zostało ono przeprowadzone zapo- mocą wielu metod, zwłaszcza przez J. J.

Thomsona i Wilsona. Zasada ich do­

świadczeń polega na zużytkowaniu kon- densacyi pary wodnej przez jony. P ara wodna istotnie może zostać łatw o prze­

sycona, chyba że istnieją poprzednio kro­

ple ciekłe lub że działania zew nętrzne wywołują utworzenie się takich k rope­

lek. Działania te naogół pochodzą z pyłu, stanowiącego środek kondensacyi, lecz mogą być również pochodzenia elek try ­ cznego. Wilson wykazał, że zwłaszcza jony mogą odgrywać rolę zarodków. J e ­

żeli poznamy liczbę opadających k ro p e­

lek, znajdziemy liczbę ich zarodków, czyli jonów. Można w ykonać ten pomiar ważąc ciężar mgły skondensowanej i ozna­

czając średnicę kropel podług ich p ręd ­ kości opadania. Dochodzimy w ted y do wniosku, ^ e ładunek jonów je s t ze zna- cznem przybliżeniem ten sam, co ładu­

nek atomu w dysocyacyi elektrolitycznej.

Badanie jonizacyi pozwoliło również dać zadowalające wyjaśnienie zjawiska tak złożonego, j a k rozbrojenie elektrycz­

ne. Przypuśćmy, że gaz, mieszczący się w jednostajnem polu, zawiera kilka elek­

tronów swobodnych, co zachodzi zawsze w rzeczywistości, elektrony te p o i dzia­

łaniem pola, nabyw ają prędkości, która wystarcza, aby (jeżeli ciśnienie je st do­

syć niskie) wywołać jonizacyę w chwili uderzenia o molekułę gazową. Nowe elektrony łączą się ze staremi, ładunki uwolnione wzrastają, w ynikający z tego prąd staje się znaczniejszym: rozbrojenie przybiera postać iskry. Teorya w y k a­

zuje, że potencyał iskrowy zależy je d y ­ nie od iloczynu z odległości elektrod przez ciśnienie gazu, je s t to prawo Pa- schena ustalone doświadczalnie. Istnieje zresztą dla danej odległości iskrowej po­

tencyał minimalny, odpowiadający p e­

wnemu ciśnieniu, tak zwanemu ciśnieniu krytycznem u.

Teorya w ykazuje również, że w p rzy ­ padku, gdy wyładowanie zachodzi pomię­

dzy ostrzem a powierzchnią płaską, po­

tencyał iskrowy j e s t mniejszy, gdy ostrze je s t odjemne; doświadczenie potwierdza ten wniosek, przynajmniej powyżej ci­

śnienia krytycznego; poniżej tego ciśnie­

nia, brak sym etryi znika.

Kiedy p rąd staje się zbyt silnym, zja­

wiska bardziej są złożone, elektrody za­

czynają wywierać wpływ ważny, rozbro­

jenie nabiera własności zbliżonych do własności łuku. W szczególności, j a k to wykazali S ch uster i Hemsalech, rozbro­

jenie rozpoczyna się przedewszystkiem w gazie. Poniżej ciśnienia krytycznego w ytw arzają się nieprawidłowości: różnica potencyału potrzebnego do podtrzymania rozbrojenia przewyższa potencyał iskro­

wy i w razie rozbrojenia z ostrza poten­

cyał iskrow y je st najmniejszy, gdy ostrze j e s t dodatnie.

Badanie jonizacyi pozwoliło zatem zdać sprawę z pewnych zjawisk i wydobyć pożyteczne wiadomości o ich mechaniz­

mie. W szystkie pojęcia klasyczne pro­

wadziły do przyjęcia dokładnej sym etryi pomiędzy elektrycznością dodatnią a elek­

trycznością odjemną. Widzieliśmy zaś, że rozbrojenie w gazach je st rzeczywiś­

cie zjawiskiem niesymetrycznem, podob­

nie j a k przewodnictwo płomieni, działa­

nie promieniowań nadfiołkowych, działa­

nie iskry i t. d. Na zasadzie powyżej

(11)

JMa 40 WSZECHSWIAT 685

wyłożonej teoryi, na wielu jeszcze pun- ! ktach niezupełnej, współcześni fizycy mogli przedsięwziąć badanie zjawisk nad­

zwyczaj ciekawych, dotychczas sy stem a­

tycznie zaniedbywanych, ja k o zbyt zło­

żonych i zbyt niezwykłych.

Tłum. I I G.

SPRAWOZDANIE.

Tomasz H. Huxley. Z a s a d y f i z y o - l o g i i w opracowaniu d-ra J. Rosenthala, prof. uniw ersytetu w Erlangen. Z upo­

ważnienia autora przełożył dr. Adam Lande. Z czwartego poprawionego w y ­ dania niemieckiego. Warszawa, 1912.

Nakładem H enryka Lilientelda.

K s i ą ż k a p r z y r o d n i c z a d o b r a i d o b r z e w y ­ d a n a j e s t u n a s r z a d k o ś c i ą , a c ó ż d o p i e r o m ó w i ć o t ł u m a c z e n i u , l e p i e j w y d a n e m n i ż o r y g i n a ł n i e m i e c k i . A w ł a ś n i e k s i ą ż k a w y m i e n :o n a w n a g ł ó w k u l e p i e j się p r z e d s t a ­ w i a w s z a c i e p o l s k i e j n i ż n i e m i e c k i e j ; s z e ­ r e g r y s u n k ó w o r y g i n a ł u z a s t ą p i o n y z o s t a ł p r z e 0 l e p s z e , z a c z e r p n i ę t e z i n n y c h ź r ó d e ł . 0 z a l e t a c h d z i e ł a H u s l e y a i R o s e n t h a l a n i e ­ m a c o d ł u g o s ię r o z w o d z i ć , g d y ż są o n e j u ż p r z e z c a ł y ś w i a t o c e n i o n e . J a s n o ś ć i t r e - ś c i w o ś ć w y k ł a d u r z u c a j ą się w c c z y k a ż d e ­ m u , k t o d o t y c h „ Z a s a d f i z y o l o g i i “ z a j r z y , — a n i e p o w i n n y o n e b y ć o b c e ż a d n e m u c z ł o ­ w i e k o w i w y k s z t a ł c o n e m u .

Z a j e d n ę z n a j w i ę k s z y c h z a l e t r o z p a t r y ­ w a n e j k s i ą ż k i u w a ż a m u n i k a n i e t a n i e g o e f e k ­ t u , p i ę k n y c h f r a z e s ó w i w s z e l k i e g o „ n o w i n - k a r s t w a " , k t ó r e t a k p o p ł a c a w o b e c c z y t e l ­ n i k a n i e f a c h o w c a .

J a k w s z ę d z i e , t a k i w d z i e l e H u x l e y a 1 R o s e n t h a l a są u s t e r k i . Z d z i w i ł o m n i e b o ­ d a j n a j b a r d z i e j t w i e r d z e n i e , ż e k r e w j e s t a l k a l i c z n a , g d y od s z e r e g u l a t w i e m y , ż e j e s t t o c i e o z o b o j ę t n a i c a ł y s z e r e g c i e k a ­

w y c h w n i o s k ó w i u o g ó l n i e ń z o s t a ł j u ż na t e j z a s a d z i e z b u d o w a n y . W i e m y r ó w n i e ż , ż e i l o ś ć k r w i o d p o w i a d a n i e j e d n e j t r z y n a ­ s t e j , a l e j e d n e j d w u d z i e s t e j w a g i c ia ła , g d y ż o z n a c z e n i a d a w n i e j s z e b y ł y b ł ę d n e .

T a k i c h u s t e r e k i n i e d o k ł a d n o ś c i m o ż n a b y p r z y t o c z y ć w i ę c e j ; g d y b y ś m y m i e l i d o c z y ­ n i e n i a z p o d r ę c z n i k i e m d l a s t u d e n t ó w , d la p r z y s z ł y c h f i z y o l o g ó w l u b l u d z i m a j ą c y c h n a f i z y o l o g i i o p i e r a ć s w ą d z i a ł a l n o ś ć , t r z e ­ b a b y t a k i e b ł ę d y w y t k n ą ć s u r o w o , a le w k s i ą ż c e p o p u l a r n e j są o n e p r ę d z e j d o w y ­ b a c z e n i a , t o t e ż n i e b ę d ę i c h w i ę c e j p r z y ­ t a c z a ł .

A t e r a z s ł ó w k o o n a k ł a d o y p o l s k i m . P . L i l i e n f e l d p s u ć na s j u ż z a c z y n a , w y d a j ą o d u ż o i d o b r y c h k s i ą ż e k p r z y r o d n i c z y c h . I d e a e w o l u c y i w b i o l o g i i , Z a s a d y f i z y o l o g i ' , Z a s a d y r a c h u n k u r ó ż n i c z k o w e g o , A s t r o n o ­ m ia p o p u l a r n a , R o z w ó j ś w i a t a z w i e r z ę c e g o — t o p i ę k n y a b e z i n t e r e s o w n y c z y n o b y w a t e l ­ s k i, z a k t ó r y p . L i l i e n f e l d o w i p o w i n i e n b y ć w d z i ę c z n y k a ż d y , k o m u k u l t u r a p o l s k a l e ż y n a s e r c u .

J a n Sosnow ski.

Spis książek i broszur, nadesłanych do red.

W szechświata w III kwartale r. 1912.

Arctowski Henryk. S tudies on clim a te and crops. Odb. z B uli. o f th e A m erican geo g rap h ical so clety . S tr. 598 — 606. N ow y Y ork, 1912.

Baume Georges. A dam W ro czy ń sk i. S tr. 29.

G enew a.

Bornstein Benedykt. P ro le g o m e n a filozoficzne do g eo m etry i. S tr. 133. W arszaw a, 1912.

Choroszewski Wincenty. M apa języ k o w a i w y ­ zn an io w a G alicyi. T ekstu str. 4, d w ie m apy.

L w ó w , 1911.

Gałecki Ant O re d u k c y i H A u C f , . 3 H 20 e te ­ ro w y m ro ztw o rem fosforu. Odb. z C hem ika P o l­

skiego. Str. 7. W a rszaw a, 1912.

Gorczyński W. S p raw o zd an ie z działalności sieci m eteorologicznej w arszaw sk iej. Odb. z W ia­

dom ości m a tem aty c zn y c h . S tr. 40. W a rszaw a, 1912.

Hryniewiecki Bolesław N o w y ty p szp arek od­

d ec h o w y ch w rodzinie S axifragaceae. O dbitka z R o zp raw W y d . m a t.-p rzy ro d n . A kad. U m . S tr.

13. K rak ó w , 1912.

Hryniewiecki Bolesław. E in n eu e r T y p u s d er SpaltofFnungen bei den S axifragaceen. O dbitka z B uli. de l ’A cad. des S ciences de C racoyie. S tr 52—73. K raków , 1912.

Hryniewiecki Bolesław. W sch o d n ia g ran ic a bu ka w E uropie. Odb. z K osm osu. S tr. 225 — 242 L w ó w , 1911.

Kalinowski St. O b serw acy a zboczenia m agne ty c zn e g o w W arszaw ie podczas zaćm ienia słoń ca 17 k w ie tn ia 1912 r. O lb . z W ektora. S tr. 7 W arszaw a, 1912.

Klimowicz Tadeusz. R ozchodzenie się podraż nień fo to tro p izm o w y c h w liściach A venae sa ti vae. Odb. z K osm osu. S tr. 281—310. L w ó w , 1912 K ata lo g publicznoj b ib lio tek i lw ow skiego zw iązku okręg o w eg o Tow. Szkoły L udow ej S tr. 365. L w ó w , 1912.

Matusiński Zdzisław. U e b e r das 3 - o x y - 9 - P h e - n y la crid iu u. ein ig e D e riv a te desselben. R o z p ra­

w a d o k to ry za cy jn a . S tr. 38. Z ilrich, 1912.

Natanson Władysław. Z asad y te o ry i p rom ie­

n iow ania. S tr. 88. W arszaw a, 1912.

(12)

686 W SZECHSW IAT JNTo 40

Oettingen Artur. S zkoła fizyki. T łum . W . Sm o- sarski z iidziałem J . H a ra b a s ie w s k ie g o i A. J.

Groldsobla. S tr. 598, W a rsz a w a , 1912.

Otolski i Biernacki. U e b e r die P h o s p h a tid e in d en O rganen d e r m it g e to te te n T u b erk elb ac ille n g e im p fte n K an in c h en . Odb. z B io ch e m isc h e Z e itsc h rift. S tr. 375 — 385. B erlin , 1912.

Pawlewski Br. K o łłą taj ja k o p rz y ro d n ik . S tr.

31. L w ó w , 1912.

Prusiewicz A. M a tie rja ty do b ib ljo g ra fii P o ­ dolu. (D ział p rzyrodniczy). S tr. 101 — 141. K a ­ m ieniec P o d o lsk i, 1912.

Stobiecki Stefan. W sp ra w ie k ra jo w e g o M u­

zeum. p rzy ro d n icz eg o . Część I I. S tr. 64. K ra k ó w , 1912.

Wołk - Łaniewski Antoni. S ym bole, w z o ry i ró ­ w n an ia chem iczne w in te r p r e ta ry i a h y p o te ty c z - nej. S tr. 8. T arnopol, 1911.

Zweibaum Juliusz. L e s co n d itio n s n ecessaires e t su ffisa n te s po u r la c o n ju g aiso n d u P a ra m a e - clum cau d atu rn . Odb. z A rch iv fu r P ro tis te n - kun d e. Str. 275—393. J e n a , 1912.

K R O N IK A NAUKOW A.

Z biologii pierścienicy rurkówki, Hydroides pectinata. R o b a k t e n n a l e ż y d o S u t o s z c z e - t ó w ; z n a j d u j e m y g o w o b f i t o ś c i w m o r z u Ś r ó d z i e m n e m . W b l i z k o ś o i s t a c y i N e a p o l i - t a ń s k i e j ż y j e w b r u d n y c h z a t o k a c h i w o ­ g ó l e w m i e j s a c h i w a r u n k a c h n i e w y s z u k a ­ n y c h . H o d o w a ć s ię d a j e ł a t w o ; w c i ą g u k i l k u t y g o d n i m o ż n a g o d o p r o w a d z i ć o d j a j ­ k a a ż d o s t a d y u m w i e l k o ś c i k i l k u m i l i m e ­ t r ó w , z w y t w o r z o n ą j u ż r u r k ą . R u r k a t a w y t w a r z a s i ę z w y d z i e l i n y s z e r e g u g r u c z o ­ ł ó w j e d n o k o m ó r k o w y c h , t w o r z ą c y c h n a b r z u ­ s z n e j s t r o n i e p i e r ś c i e n i t u ł o w i o w y c h t. z w . p o l a g r u c z o ł o w e . J u ż w s t a d y u m e m b r y o - n a l n e m w y t w a r z a s i ę t u t a j m a ł y p i e r ś c i e ń s k o r u p o w y , k t ó r y p o t e m s ię z w i ę k s z a . N o r ­ m a l n y w z r o s t r u r k i o d b y w a s ię w t a k i s p o ­ s ó b , ż e s u b s t a n c y a , w y d z i e l a n a p r z e z g r u ­ c z o ł y , g r o m a d z i s ię d o o k o ł a n i c h , a s t ą d z w i e r z ę r o z p r o w a d z a j ą z a p o m o c ą k o ł n i e r z a , k t ó r y , j a k w i a d o m o , p o s i a d a n a p i e r ś c i e n i u g ł o w o w y m . W z r o s t t e n o d b y w a s i ę s t o s u n ­ k o w o s z y b k o ; w c i ą g u t y g o d n i a H y d r o i d e s m o ż e w y d ł u ż y ć s w ą r u r k ę o 8 — 10 m m .

N a j s z y b c i e j , n a t u r a l n i e o d b y w a się o n w n a j ­ m ł o d s z y c h o k r e s a c h ż y c i a z w i e r z ę c i a . C i e ­ k a w e j e s t , ż e z w i e r z ę d o r o s ł e , g d y s t r a c i w j a k i k o l w i e k s p o s ó b s w ą r u r k ę , p o w t ó r n i e n i e m o ż e j e j j u ż w y t w o r z y ć . W y t w a r z a j ą s ię w p r a w d z i e z a c z ą t k i r u r k i w p o s t a c i p ł y ­ t e k w a p i e n n y c h n a p o l a c h g r u c z o ł o w y c h , j e d n a k p ł y t k i t e b a r d z o p r ę d k o o d p a d a j ą .

N a s t ę p u j e p o w t ó r n e w y t w o r z e n i e p ł y t e k ,

k t ó r e u l e g a j ą t a k i e m u ż l o s o w i j a k p o p r z e d ­

nie . T a k i e n a g i e z w i e r z ę p o p e w n y m c z a ­

s ie g i n i e . H y d r o i d e s d o r o s ł a , n o r m a l n a , n i ­

g d y n i e p o r z u c a r u r k i ; g d y j e d n a k p r z e p o ­

ł o w i m y j ą , a l b o o d e t n i e m y j e j o d w ł o k , z a ­

z w y c z a j w y p e ł z a . D o n o w e j r u r k i d o s t a ć

s ię j u ż , n i e o m a l , n i e m o ż e . T r z y m a n o l i c z ­

n e H y d r o i d e s n a g i e w n a c z y n i u z p u s t e m i

r u r k a m i ; z w i e r z ę t a g i n ę ł y , n i e d o s t a w s z y s ię

d o n i c h . J e d y n i e w b a r d z o r z a d k i c h r a z a c h

p i e r ś c i e n i c a t a m o ż e p r z e n i k n ą ć d o p u s t e j

s k o r u p y ; t r z e b a , m i a n o w i c i e , a ż e b y d o t k n ę ł a

k o ń c e m o d w ł o k a d o o t w o r u r u r k i , a o p r ó c z

t e g o , a b y r u r k a b y ł a w i e l k o ś c i , ś c i ś l e o d p o ­

w i a d a j ą c e j r o z m i a r o m r o b a k a ; d o r u r k i , c h o ć

t r o c h ę m n i e j s z e j l u b w i ę k s z e j w e j ś ć n i e m o ­

że. J e ż e l i o k o l i c z n o ś c i t a k i e z a jd ą , z w i e r z ę

w c i ą g u 4 — 1 g o d z . w ś l i z g u j e s ię d o k r y ­

j ó w k i . W c i e k a w y s p o s ó b z a c h o w u j ą się,

w s t o s u n k u d o r u r k i , r e g e n e r a t y t e j p i e r ­

ś c i e n i c y . R e g e n e r a c y a w o g ó l e w y s t ę p u j e

t u t a j n i e z u p e ł n a i n i e z a w s z e . T a k n p . c z ę ś ć

o d w ł o k o w a z w i e r z ę c i a r e g e n e r u j e b a r d z o s ł a ­

b o; k i l k a p i e r ś c i e n i z t e j o k o l i c y c i a ł a z r e ­

g e n e r u j ą d o b r z e j e d y n i e k o ń c o w a c z ę ś ć ,

p i e r ś c i e n i e o d b y t o w e ; p i e r ś c i e n i e z a ś t u ł o ­

w i o w e n i e w y t w o r z ą s ię z u p e ł n i e . J e ż e l i

t a k i e g o r e g e n e r a t a u m i e ś c i m y t a k , a b y k o ń ­

c e m c i a ł a d o t y k a ł d o r u r k i , w p e ł z n i e on n a ­

t y c h m i a s t d o n i e j , j e d n a k z a c h w i l ę w y p e ł ­

za d r u g i m k o ń c e m . P r z y c z y n a t e g o z j a w i s ­

k a p o l e g a n a t e m , ż e d a n e m u r e g e n e r a t o w i

b r a k c e n t r a l n e g o s y s t e m u n e r w o w e g o i n a j ­

w a ż n i e j s z e j c z ę ś c i j e g o , z w o j ó w m ó z g o w y c h ,

w s k u t e k t e ż t e g o b r a k m u k o o r d y n a c y i r u ­

c h ó w . I n a c z e j z a c h o w u j ą s ię o d d z i e l n e p i e r ­

ś c i e n i e t u ł o w i o w e . T e są w s t a n i e w y t w o ­

r z y ć n o w y o d w ł o k i n o w e w y r o s t k i s k r z e -

l o w e ; n i e m o g ą j e d n a k r o z m n o ż y ć p i e r ś c i e n i

t u ł o w i a . D o r u r e k w c h o d z ą z u p e ł n i e p r a ­

w i d ł o w o i z a c h o w u j ą s ię n o r m a l n i e . K o r z y ­

s t a j ą c z e z d o l n o ś c i H y d r o i d e s d o w s u w a n i a

s ię o d w ł o k i e m w p u s t o r u r k i , p r o b o w a n o

p o d d a w a ć im r u r k i p r z e z r o c z y s t e , p r z e z k t ó ­

r e m o ż n a b y b y ł o w i d z i e ć z w i e r z ę . O k a z a ł o

s ię j e d n a k , ż e p r z y g o t o w a n e s p e c y a l n i e r u r ­

k i s z k l a n e o d p o w i e d n i e j s z e r o k o ś c i n i e d a ł y

d o b r y c h r e z u l t a t ó w ; z w i e r z ę w c h o d z i ł o w n ie ,

j e d n a k n a t y c h m i a s t p o d o s t a n i u się d o ś r o d ­

k a r o b i ł o w s z e l k i e w y s i ł k i , a b y z r u r k i s ię

w y d o s t a ć , i n i e o s i ą g n ą w s z y t e g o , z d y c h a ł o

p o 2 — 3 d n i a c h . P r z y c z y n a b y ł a t a k a , żo

H y d r o i d e s d u s i ł a s ię w r u r c e s z k l a n e j w s k u ­

t e k b r a k u p o r o w a t o ś c i s z k ł a i n i e p r z e p u s z -

c z a n i a p r z e z n i e p o w i e t r z a ; w y j ś c i e z a ś m i a ­

ł a u n i e m o ż l i w i o n e p r z e z b r a k t a r c i a o g ł a d ­

k i e ś c i a n k i s z k ł a . D a l s z e p r ó b y w y k a z a ł y ,

ż e n a j p r a k t y c z n i e j s z e m i b y ł y w ł a s n e r u r k i

r o b a k a , o d w a p n i o n e z a p o m o c ą s ł a b e g o k w a ­

s u s o l n e g o ; w k w a s i e r o z p u s z c z a ł o s ię w a ­

p n o , a p o z o s t a w a ł a j e d y n i e d e l i k a t n a , p r z e ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Obli zy¢ objto±¢ tego ostrosªupa wiedz¡ , krawd¹ SA ma!. dªugo±¢ 2, za± krawd¹ SB ma dªugo±¢

Ziemia dobrze uprawiana, mianowicie ciężka, glinia sta, zawiera ty c h dzeolitowatych związków zawsze dużo, ale gdy nie zawiera dosyć w sobie wapnia, traci z byt

Oceń złożoność czasową pisemnego dzielenia dwóch liczb długości niewiększej niż n przez siebie w najgorszym przypadku.. Podaj najlepsze jakie umiesz oszacowanie

Niegdyś określało się je mianem substancji obojętnych jednak już teraz wiadomo, że są to substancje wysoce reaktywne, które mogą wchodzić w interakcje z substancją

Po wprowadzeniu zmian dodaj do ofert nową charakterystykę przedmiotu, aby uzyskać najlepszą widoczność.. 121872 Wszystkie aukcje przenosimy do [Gniazda i wtyczki elektryczne

Jeśli dziecko je co 2 lub 3  godziny, to możemy podać owoce na drugie śniadanie, następnie mleko i potem zupkę albo – w przypadku podawania owoców na pod- wieczorek

za zadania, za które można przyznać więcej niż jeden punkt, przyznaje się tyle punk- tów, ile prawidłowych elementów odpowiedzi (zgodnie z wyszczególnieniem w klu- czu)

Pozostając w przekonaniu, że przedstawione argumenty skłonią Naczelną Radę Adwokacką do wyrażenia jednoznacznego, publicznego sprzeciwu wobec naruszania praworządności w