• Nie Znaleziono Wyników

Adres Eedakoyi: 3rCra,lro- Przedmieście, 2ŃT-r SS.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Eedakoyi: 3rCra,lro- Przedmieście, 2ŃT-r SS."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JS/b 18. W arszaw a, dnia 30 kwietnia 1899 roku. TOM X V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H S W I A T A “ . W W a r s z a w i e : ro c z n ie ru b . 8 , k w a r ta ln ie ru b . Z . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : ro cz n ie ru b . 1 0 , p ó łro c z n ie ru b . 5 . P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h św ia ta i w e w szy st­

k ic h k się g a rn ia c h w k r a j u i z a g ra n ic ą .

K o m i t e t R e d a k c y j n y W s z e c h ś w i a t a sta n o w ią P a n o w ie : D e ik e K ., D ic k ste in S .. Eism ond J ., F la u m M ., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K o w a lsk i AL, K ra m s z tj’k S ., K w ietn ie w sk i W ł., M o ro zew icz J ., N a ta n so n J O k o l s k i S., S tru m p f E ., S zto l

m a n J . , W e y b e r g Z., W ró b lew sk i W . i Z ieliński Z .

A d r e s E e d a k o y i : 3 r C r a , l r o - Przedm ieście, 2ŃT-r SS.

K a r o l S e h e ib le r .

D nia 20 b. m. zm arł w Berlinie K arol Seheibler, znany chemik, jeden z najdziel­

niejszych i najzasłużeńszych cukrowników.

K arol Seheibler, potomek zm arłego w r. 1653 Chry- styana Scheiblera, profesora filozofii i fizyki w Giessen, urodził się 16 lutego r. 1827 w G em eret, wsi, leżącej w prowincyi nadreńskiej.

K aryerę naukową rozpoczął w 1853 r. objęciem asysten­

tury w pracowni chemicznej uniwersytetu królewieckie go, gdzie w r. 1858 otrzy m ał stopień doktora filozo­

fii. W r. 1859 obejm uje stanowisko chemika w cu­

krowni w Szczecinie — na stanowisku tem pozostaje

la t 7, oddając się Btudyom K a ro l S c HeVbisr.

w zakresie chemii i techno­

logii cukrowniczej. Powołany w r. 1866 na kierownika świeżo założonego „L ab o rato ­ riu m związkowego cukrowniczego” przeniósł się do B erlina. T u, mimo n ader szczupłych początkowo środków, dokonał wielu badań ważnych dla cukrownictwa, wykształcił wielu

nej rie-

■zv-

młodych cukrowników, wydawał wraz ze Stam merem Roczniki cukrownictwa, re d a­

gował najpoczytniejsze czasopismo cukrow­

nicze („Z tschrft f. d. Riibens-Ind d. D. R .”) i miał żywy udział w założeniu Towarzystwa chemików niemieckich.

W skutek rozlicznych przy­

krości— już jako profesor—

zrywa w r. 1878 wszystkie stosunki ze Związkiem c u ­ krowniczym, opuszcza zaj­

mowane stanowisko w la- boratoryum związkowem, porzuca redagowane dotych­

czas pismo, zakłada własny organ („N eue Z tschrft fur R u b .-In d ” ) i — nie o d stę­

pując cukrownictwa, k tóre­

go postępy do śmierci żywo śledził — przenosi działal­

ność swą n a inną niwę : po­

święca się, n a stanowisku członka urzędu patentowe­

go, studyom^ nad prochem bezdymnym.

Działalność S ch eib lera—poza jego dzia­

łalnością pedagogiczną i publicystyczną—

podzielić można na dwa działy :_działalność cukrowniczą i działalność czysto chemiczną.

N aturalnie działalność cukrownicza, poza pracam i natury ściśle technicznej, je st dzia-

(2)

łalnością chemiczną, w całem słowa tego zna­

czeniu. Scheibler był bowiem jednym z tych rzadkich cukrowników, dla których poświę­

cenie się cukrownictwu nie je s t równo- znacznem z zerwaniem z nauką— wszyst­

kie więc prace jeg o noszą wybitne piętno prac naukowych, a jak o takie należą nie­

tylko do cukrownictwa, lecz do nauki wogóle.

Chemik cukrowniczy dzieli związki che­

miczne, zaw arte w słodkim soku roślinnym, na dwa wielkie d z ia ły —cukrów i niecukrów;

wykrycie i poznanie zaw artych w b u raku nie­

cukrów— niecukrów organicznych— w znacz­

nej części nauka, a z nią i cukrownictwo, zawdzięcza Scheiblerowi. Dość wspomnieć tu jego badania nad asparaginą, kw asam i:

asparaginowym, glutaminowym i arabino- wym, nad arabinozą, sacharyną, dekstranem , rafinozą, b etainą i t. d., by mieć obraz ogro­

mu pracy i wielkości zasług Scheiblera. Ile ma mu do zawdzięczenia kontro la chemiczna fabrykacyi—zrozumiemy, gdy sobie przy­

pomnimy jego przyrządy polaryzacyjne, przyrząd, służący do oznaczania wapna w węglu kostnym, przyrząd do oznaczania bezwodnika węglanego w gazach pieców wapiennych, przyrządy ekstrakcyjne, me­

tody oznaczania popiołów w p roduktach cukrowych, do oznaczania cukru w b ło ­ cie defekacyjnem, tablice ciężarów w łaści­

wych roztworów cukru, tablice rozpusz­

czalności cukru w wodzie i alkoholu i t. d., i t. d.

Z prac technicznych wspomnimy tylko ba­

dania nad dyfuzyą, nad stratam i cukru w fa­

brykacyi, nad tworzeniem się i odcukrzaniem melasu.

W szerszych kołach Scheibler je s t znany z badań nad nawozami ze szlak fosforowych i nad prochem bezdymnym.

J a k widzimy, śmierć Scheiblera doty­

k a w równej m ierze przem ysł cukrowniczy, ja k i naukę, k tó ra traci w nim potężną siłę.

M . Kowalski.

0 rozwoju poglądów energetycznych w fizyce.

(Dokończenie).

I I I .

Zarów no w życiu, ja k i w nauce kroczymy wciąż naprzód. Postęp, powiada filozof włoski C arneri, je s t nieodzowną cechą cy- wilizacyi nowoczesnej, która, nie tracąc pod­

staw zasadniczych, ugruntowanych pracą przeszłych wieków, zdobywa dla dobra ogółu nowe prawdy.

W ielu ludzi, widząc stopniowo zm ieniające się poglądy na niektóre zjawiska w przyro­

dzie, słysząc ja k wielkie naw et teorye fizycz­

ne, które oni ucząc się prawie za dogm at przyjmowali, uległy zmianie, w ydają się z te ­ go niezadowoleni. U p a tru ją oni w tem niestałość i niepewność nauki, k tó ra p rz e­

chodzi od jednej teoryi do drugiej, zam iast coby trzym ać się m iała jednego, stałego, pewnego kierunku. Bezwątpienia mylą się oni; pochodzi to zaś stąd, że nie wnikają głębiej w istotę nowych teoryj i nie dość ro zg ran iczają stałe fakty, które pozostaną niezmiennym skarbem nauki, od tych hypo- tetycznych dodatków, których udoskonalenie lub naw et odrzucenie wprowadza nowa teo­

ry a W brew temu można Staiało twierdzić, że każda racyonalna zmiana hypotezy jest probierzem postępu nauki, a ich zmienność mówi nam o je j doskonaleniu i rozwoju.

Doskonałym przykładem w tym względzie je st historyą teoryi optycznych. Gdy New­

ton podbijał dla nauki całe grupy zjawisk świetlnych, nieznanych podówczas, zdawało się zupełnie dostatecznem takie tłumaczenie, jakie d ał im sam odkrywca. P rzy jął on mianowicie, że ciała świecące wysyłają nie­

słychanie drobne cząsteczki, pozostające w szybkim ruchu wirowym, a siatkówka n a­

sza pod niezliczonym gradem tych pocisków doznaje wrażenia św iatła. Była to pierwsza teorya i to z rzędu tych, które obecnie zo- wiemy cynetycznemi, gdyż atom y tej ma- tery i nieważkiej— ś w ie tlik a -i jej ruchy s ta ­ nowią jej istotę. Jakkolw iek newtonowski ten pogląd powoli tylko ustępował z nauki,

(3)

N r 18 WSZECHŚWIAT 2 7 5 to jednakże już z sam ego początku pow stała

przeciwko niemu reakcya. H uyghens i E u ler pierwsi z m ateryalnością św iatła pogodzić się nie mogli i pierwsi też wypowiedzieli pogląd, że istota św iatła polega na rozcho­

dzeniu się pewnego ruchu falowego. W m ia­

rę doskonalenia się środków obserwacyjnych, w m iarę odkrywania coraz to nowych fak­

tów, okazywało się coraz więcej, że cząs­

teczki świetlne N ew tona nie godzą się z rze­

czywistością. Pomimo naw et całej kate- goryi sił przyciągających i odpychających i ruchów, które im przypisywano, już w k ró t­

kim czacie zaledwie z nadzwyczajną tru d ­ nością daw ały się one naginać do nowo d o ­ strzeganych faktów. Niebawem też poznano zjawiska interferencyjne, z którem i ta hy- poteza em isyjna zupełnie pogodzić się nie mogła; m usiała też ustąpić i w ten sposób zakończyła istnienie ta pierwsza teorya cy- netyczna.

T u nastąp ił czas tryumfów drugiej teoryi optycznej—undulacyjnej, ja k j ą nazywamy.

P rzyjęto, że zjawiska świetlne są to objawy rozchodzenia się ruchu falowego w ośrodku powszechnym, który nazwano eterem . E te r ten wypełnia przestrzenie m iędzyplanetarne, zarówno ja k i przestw ory między cząstkami ciał i stanowi jakby odrębną, niezmiernie subtelną m ateryą. J ą to jeszcze dotąd nie­

którzy uczeni nieważką zowią, sądząc, że jest pozbawiona tej zasadniczej własności materyi, prawidłowiej atoli byłoby ograni­

czyć się do przypuszczenia, że jej m asa w naszych w arunkach nie może być oce­

niona. Zjaw iska optyczne ta k doskonale tłomaczyły się w założeniu, że są objawem ruchu falowego, źe wkrótce ju ż co do tego nie było żadnej wątpliwości. R uch falowy światła je s t i będzie w naszej wiedzy stałym i niezmiennym pewnikiem, który nie zniknie, dopóki istnieje nauka.

W nioski, wyprowadzone na drodze induk- cyi i dedukcyi, stw ierdzały się bezwzględnie, a nawet teorya ta pozwoliła przewidzieć wiele rzeczy nieznanych, nieodkrytych, a któ­

re z jej zasad wypływały. Ja k o przykład, ilustrujący tę teoryą, posłuży nam zjawisko załam ania stożkowego (wewnętrznego). Z a ­ chodzić ono może przy przechodzeniu św iatła przez k ry ształ dwuosiowy. A mianowicie promień SM (fig. 2), pad ając na powierzchnię

kryształu R R ' pod pewnym kątem określo­

nym, po wejściu weń tworzy cały pęk rozcho­

dzących się promieni w kształcie powierzchni stożkowej o wierzchołku w punkcie padania.

P o wyjściu z kryształu przez przeciwną jego stronę L L ', równoległą do pierwszej, świa­

tło biegnie cylindryczną wiązką i na ekranie tworzy wyraźne świetlne kółko. Istnienie takiego stożkowego załam ania je st niezbęd­

nym wynikiem tej formy powierzchni fali, k tórą wskazuje teorya. Mianowicie rachu­

nek uczy, że powierzchnia fali w kryształach dwuosiowych posiada 4 punkty osobliwe tego rodzaju, że‘płaszczyzny styczne w tych p u n k ­ tach do powierzchni fali nie m ają z nią, jak to się najczęściej zdarza, jednego tylko punktu wspólnego, lecz przecinają się według

I

Fig. 2.

okręgu koła. Gdy mamy przeto promień padający i gdy przy pomocy wykreślenia H uyghensa szukamy kierunku prom ienia po załam aniu, to może się zdarzyć (przy pew­

nym określonym kącie między promieniem padającym i osiami optycznemi kryształu), że ta styczna do powierzchni fali płaszczyzna, którą prowadzimy w konstrukcyi H uyghensa zleje się w jednę z powyższych czterech płaszczyzn. W takim razie, rzecz oczywista, będzie się ona stykała z falą według okręgu kola i określi nie jeden prom ień załam any, ale niezliczone ich mnóstwo, wychodzące z punktu padania i przechodzące przez każdy punkt powyższego okręgu koła. Wiadomo zaś z geometryi, że płaszczyzna, powstająca w taki sposób, będzie stożkową.

(4)

P rzykład ten ta k jasn o wskazuje d o k ła d ­ ność podstaw, na których opiera się teorya, tak przemawia do um ysłu za prawdziwością założeń, źe czytelnik zdumiony zapytać m o­

że, jakim prawem i dlaczego wzamian tej doskonałej teoryi falowej przyjm ujem y obec­

nie w nauce elektrom agnetyczną teoryą świa­

tła . Czy rzeczywiście kiedykolwiek może się okazać, że światło nie polega n a roz­

chodzeniu się pewnych zmian falistych w e te ­ rze, bo oczywiście o ruchu drgającym ma- tery i zwykłej mowy być nie może. O dpo­

wiedź na to prosta.

Cośmy doświadczeniem wieloletniem nie­

zbicie stwierdzili, to faktem zawsze pozo­

stanie w nauce, ale wszelkie dodatki hy- potetyczne, które dla tłum aczenia poglądo­

wego zjawisk budujem y, te u legają ruinie, a przynajm niej zmianie. U znając niezbicie ch a ra k te r falisty zjaw isk optycznych, uczeni próbowali objaśnić te ostatnie m olekularnie, mechanicznie; chciano stworzyć znowu teoryą cynetyczną, w której atom y eteru i siły między nimi działające m iały objaśniać z ja ­ wiska obserwowane.

Ż e istnieje coś, co nas łączy ze słońcem i innemi ciałam i, pórozrzucanem i w bezm ier­

nej otchłani wszechświata, to zdaje się być niewątpliwem. Jeżeli pod m atery ą zgadza­

my się rozumieć wszystko, co zajm uje pew ną przestrzeń, to powiedzieć możemy, że wszę­

dzie, gdzie swój wzrok zwracam y, znajduje się substancya m ateryalna, źe próżni nie­

ma zupełnie. Prow adzi nas do przyjęcia tego cały ogół zjaw isk fizycznych, a ja k ­ kolwiek nic nie umiemy powiedzieć o tym i subtelnym czynniku, który dla odróżnienia od zwykłej m ateryi nazywamy eterem , to wszakże śm iało twierdzić można, że praw do­

podobieństwo jego istnienia jest nieskończe­

nie blizkie pewności.

W ielu uczonych usiłowało poglądowo wy­

jaśnić budowę eteru, chciano zbadać jego własności E u ler pierwszy wypowiedział myśl, że eter to substancya gazowa niesły­

chanie tylko subtelniejsza i rzadsza od zwyk- j łego naszego powietrza. Jed n a k że gdy d o ­ świadczenia przekonyw ają nas naocznie, że światło polega na ruchu falowym poprzecz­

nym w eterze, to już to sam o nie d aje się pogodzić z jeg o budową gazową. Ośrodek taki przewodzi doskonale fale podłużne, po- i

legające na zgęszczaniu i rozrzedzaniu, ale poprzecznych bezwarunkowo przewodzić nie może. Wobec tego zgodzono się, że eter je s t cieczą i F resnel wprowadził do swej teoryi ruchy atomów tej cieczy wszechświa­

towej. Lecz zaraz Poisson zwrócił uwagę na to, źe i w cieczach również odbywać Się nie może falowanie poprzeczne, a więc źe eter, jak o ośrodek ciekły, nie może istnieć fizycznie. Pozostawało ju ż tylko jedno przy­

puszczenie, źe eter posiada własności ciała stałego. D o tej też hypotezy rzucono się skwapliwie i niektórzy uczeni przyjm ują j ą do tego czasu.

Mianowicie fizycy dotychczas zak ład ają niekiedy w badaniach teoretycznych, źe eter m a u strój atomowy, a objawy energii p ro ­ mienistej tłum aczą rzeczywistem drganiem cząsteczek eteru, leCz ta teorya mechaniczna nie wytrzym uje ścisłej krytyki.

Gdybyśm y eterowi zgodzili się przypisy­

wać ta k i ustrój, ja k i chemia podaje dla ciał zwykłych, to jednocześnie nasuw a się pytanie, co się znajduje między atom am i eteru. G dy się zgadzam y powszechnie, że actio in distans nie odpowiada dzisiejszej nauce, to musielibyśmy przyjąć, że między atom am i pierwszego eteru istnieje jeszcze ja k a ś d ru g a substancya, jeszcze jed en ośro­

dek eteryczny. T a zawiłość głęboko prze m awia przeciwko przypuszczalnej budowie m olekularnej eteru; zgodzić się wobec tego musimy niezbicie, że eter je s t substancyą bezwzględnie ciągłą i doskonale jed n o ­ litą.

Jed n a k że gdy rozpatrujem y jednostajny bieg ciał niebieskich, to niezw ykłą trudność dla zrozum ienia spraw ia nam ta okoliczność, źe ruchy ich od wieków zmianie nie ulegają, a przecież tak i stały i sprężysty środek, ja k eter, n a przeszkodzie stawać tem u po­

winien i, zużywając ich energią, spfawiać pertubacye w ruchach; Nie podobnego je d ­ nak nie dostrzeżono, a przy tem zjaw is­

k a aberacyi również w ykazują zawiłość, ja k a wynika z przyjęcia takiej budowy

eteru.

T ak więc widzimy, źe wszelkie usiłow a­

nia, dążące do m echanicznego wyjaśnienia istoty eteru, nie prowadzą do celu, że żaden z trzśc h stanów skupienia nie odpowiada jego budowie i że my, uznając bezwzględnie

(5)

N r 18 Ws z e c h ś w i a t 277: - istnienie eteru, nie umiemy nic powiedzieć

0 jego ustroju wewnętrznym ').

Mamy tu ta j uderzający przykład, że atomy i ich ruchy, te o statnie części sk ła ­ dowe wszystkich zjaw isk, ja k przyjm o­

wano dotychczas, w rzeczywistości nie wy­

czerpują w całej skali objawów przyrody, że więc istn ie ją zjaw iska, których • na tej zasadzie objaśnić nie można, że należy prze­

to szukać i innych dróg do rozświetlenia tajników wszechświata.

A więc kiedy m echanicznie istoty zjawisk świetlnych wyjaśnić nie m ożna, musimy to stare przypuszczenie porzucić. Zw racam y się do nowej teoryi, k tó ra j ą ogólnością 1 brakiem hypotez niezm iernie przewyższa, jakkrilWiek nie może się z nią mierzyć w po- glądowóśći i takiej dla nas nam acalnośći, ja k ą się dawna zaleca.

Nowy te n kierunek chce ju ż wyjaśniać zjawiska na drodze energetycznej. U trz y ­ mujemy również w mocy i w nowej elektro­

magnetycznej teoryi ruch falisty, jako za­

sadniczą podstawę zjawisk świetlnych, ale odrzucamy wszelkie dowolne przypuszczenia, a w stosunku do eteru przyznajem y, że 0 jego własnościach nic nie możemy po­

wiedzieć zupełnie. W łaściw ie więc nie zmie­

niamy tu teoryi falowej św iatła, która po ­ zostanie na zawsze, ale udoskonalam y j ą 1 stawiam y na wyższym stopniu rozwoju.

Zam iast śmiałej i dowolnej hypotezy o me- chanicznem falowaniu cząsteczek eteru, k tó ­ ra się nie o stała przed krytyką naukową, tebrya elektrom agnetyczna mówi nam , że światło polega na fajistem rozchodzeniu się zmian stanu ośrodka, na peryodycznych zmianach w przestrzeni i czasie sił elek­

trycznych’!! m agnetycznych, prostopadłych nawzajem do siebie i do kierunku rozcho­

dzenia się fali. S tosując prawo Poytinga, rozważamy tu ruch postępowy energii, k tó ra

Skoro eter nie przedstawia własności znanych ciał, przeto i, stosowanie do niego wzoru Newto­

na V = j / / r (c— współczynnik sprężystości,

d— gęstość) nie jest racyonalnem, a stąd wuiosek o jego nadzwyczajnie małej gęstości i niewy­

powiedzianie wielkiej Śpężystóści jest tylko śmiałą ekstraptdacyą.

biegnie w kierunku dodatnim prom ienia św iatła z największą możliwą szybkością

1

N a tej drodze badań dopiero co zapocząt­

kowanych, których rąbek zaledwie nam się uchylił, powinniśmy i będziemy iść naprzód, a najpiękniejszym wynikiem rozwoju wiedzy fizycznej będzie wyrobienie i wypracowanie szczegółów tych nowych kierunków nauki, w których świetle przyrodnik będzie sobie w sposób głębszy i bardziej jednolity przed-

| staw iał jedn ę z wielkich zagadek wszech­

świata.

Władysław Gorczyński.

Rozsiedlanie się roślin dzikich za pośrednictwem człowieka.

(Dokończenie).

Szczególnie odpowiednimi do rozsiewania I roślin są pociągi towarowe, zwłaszcza p rze­

wożące ładunki zboża, które przy najlepszem nawet oczyszczaniu zawiera bodaj nieznaczne domieszki nasion chwastów. Rosną też one obficie wzdłuż to ru oraz przy stacyach towa- jrowych, zwłaszcza jeżeli obsługa nie je s t zbyt dbałą i nie zam iata starannie podwórka. A le nawet i przy pilniejszej obsłudze rośliny dają sobie radę ; nie rosną juź wówczas na wido­

ku, lecz chronią się na boczne, mało używa­

ne tory, pod stare wagony i inne zakątki, w których m iotła stróża nie może ich do­

sięgnąć.

D-r Lehm an przy dworcu w D ynaburgu znalazł wszystkie nasze zboża oraz len; ten ostatni ciągnął się nawet wzdłuż toru w kie­

runku W itebska na przestrzeni prawie 2 km z dziwną prawidłowością, kilkoma rzędam i, jakby umyślnie zasiany. Chwasty pleniły się tam równie dobrze : bylica nadm orska (A r- tem isia m aritim a L.), czyściec roczny (Sta- Ichys annua L.) przybywa z Rossyi południo­

wej z roku na rok rozwijając się coraz lepiej i obficiej; mydlik polny (V accaria parviflora, Monch.), który po dwu latach istnienia znikł, widocznie nie zaaklimatyzowawszy się do b­

(6)

rze, ale następnie znów się ukazał, tym r a ­ zem w sposób bardziej trw ały; starzec lepki (Sęnecio yiscosus L .), przybysz z Rygi, i wie­

le innych. Zw łaszcza szałw ia licznokwiatowa (Salvia verticillata L .) rozpleniła się znako­

micie, z powodu zdolności w yrastania na j a ­ łowym gruncie i wydawania nasion naw et w późnej jesieni : na nasypach rozpowszech­

niła się ona wzdłuż całej linii od W itebska do Rygi.

H oller w A ugsburgu naliczył koło dworca i wzdłuż to ru 34 rośliny upraw ne lub dzikie, których nie było w najbliższej okolicy. Biin- ger ze b rał całą florę dworca B elle-V ue w B erlinie i znalazł tam 300 gatunków przy­

byszów, w części z E uro p y środkowej, w czę­

ści uciekinierów z ogrodów botanicznych, w części zaś zawleczonych ze zbożem z E u ro ­ py południuwo-wschodniej. Z re s z tą rośliny poludmowo-rossyjskie w ędrują jeszcze dalej, znajdowano je bowiem przy dworcach w oko­

licy Metzu.

Pociągi osobowe znacznie mniejsze m ają znaczenie w rozsiewaniu n a s io n : z podróż­

nymi jadącym i pociągiem, nasiona nie mogą się zabierać równie łatw o, ja k z ładunkam i.

Jed n ak i tu taj udaje się im nieraz odbyć ta k ą podróż bezpłatną : z nasion, zaw artych w wyrzucanych z kosza resztek owoców, w ze­

psutych jagodach, upuszczonych bukietach w yrastają od czasu do czasu rośliny, wzbo­

gacając florę miejscowości, przez które p rze­

chodzi linia kolei żelaznej. Z bukietem , zapewne, dostała się do D ynaburga gip- sówka (Gypsophila panuculata), hodowana w Rossyi południowej w ogrodach : w Dy- n abu rgu nie było jej wcale przed 15-tu laty.

Im kolej starsz a i ruchliw sza, tem obficiej obsiadają ją przybysze, zw alczając nie­

raz zupełnie rośliny krajow e. W A the- naum (w Pensylwanii) zachodzi obawa, że z czasem wytępią one zupełnie miejscową florę.

W W arszawie p. H. Cybulski, były s ta r ­ szy ogrodnik ogrodu botanicznego, poczynił w ciągu ostatnich kilku la t ciekawe spostrze­

żenia nad wpływem kolei na roślinność P r a ­ gi i W arszaw y. P . Cybulski zbierał na P rad ze oraz w bli/.kich okolicach W arszaw y i P rag i rośliny rzadkie lub zgoła nieobserwo- wane w k raju . W yniki swycb badań ogła­

szał co roku we Wszechświecie '). W idać z nich, ja k flora P ra g i wzbogaciła się wielu no w? mi roślinam i, które zawdzięcza kolejom, schodzącym się w te m przedm ieściu W a r­

szawy. Od czasu zaprowadzenia trzech ob­

szernych stacyj kolejowych i licznych nasy­

pów, teren tych okolic znacznie się zmienił.

Powstały bowiem wysokie groble kolejowe okalające ca łą P ragę, a w wielu miejscach groble te przecinając się, potworzyły dość głębokie kotliny. Zm ieniła się też i flora tych okolic Wiele bowiem roślin z dalekiego wschodu i południa zostało przez koleje z a ­ wleczonych, a znalazłszy tu odpowiedni gru n t i warunki znacznie się rozmnożyło, ja k np.

Diplotaxis muralis. R oślina ta przed k ilk u ­ nastu laty w okolicach W arszawy a nawet i k ra ju nie była znaną, a teraz jak o pospo­

lite zielsko napotyka się ją na wszystkich kolejach praskich i okolicznych placach, a nawet w okolicy kolei w.-wiedeńskiej.

Ze 148 roślin, zebranych przez p. Cybul­

skiego, 71 przywiozła nam kolej, rosną one bowiem prawie wyłącznie albo przynajm niej przeważnie wzdłuż p lantu kolei, na skarpach, nasypach oraz na stacyach towarowych kolei nadwiślańskiej, petersburskiej i terespol- skiej. W oda przyjęła znacznie mniejszy udział we wzbogaceniu flory P rag i, gdyż tylko o 29 roślinach m ożna napewno powie­

dzieć, że przyw ędrow ały na falach W isły i zdążyły tymczasem osiedlić się na kępach i wybrzeżach.

Z roślin, przybyłych kolejam i, 26 należy do obserwowanych u nas poraź pierwszy;

niektóre z nich były wprawdzie notowane dorywczo przed laty, ale nie zdążyły wów­

czas utrw alić się, przybywszy, widocznie w zbyt małej ilości. Dopiero, koleje, dowo­

żąc wciąż nowe ich ilości, ułatw iły im osied­

lenie się na obcej ziemi. 13 gatunków nale­

ży do roślin, znajdowanych u nas, ale b a r­

dzo rzadko, a koło W arszawy nie napotyka­

nych wcale lub co najwyżej dorywczo. 1 2 g a ­ tunków przybyło z południa k raju , sąto więc swojacy, którzy jednak bez pomocy kolei nie prędko by byli zawitali do W arszaw y. P o ­ zostałe rośliny należą do dość rz a d k ic h :

') Porówn. Wscechswiat n-ry 10 i 11 z ro­

ku 1894; 6, 7 i 8 z r. 1895; 9 i 10 z r. 1896 oraz 5 z r. 1897.

(7)

N r 18 WSZECHŚWIAT 2 7 9 ^ zdobywały one sobie stanow iska i bez w spół­

udziału kolei, w każdym jednak razie sko­

rzystały z ich pomocy, aby przyśpieszyć roz­

siedlanie się.

Rośliny, znalezione koło dworców p ra s­

kich i plantów kolejowych, nie wszystkie były równie dobrze zaaklimatyzowane i nie wszyst­

kie rosły równie obficie. Z niektórych g a­

tunków, widocznie przybyłych bardzo nie­

dawno, p. Cybulski znajdow ał zaledwie po jednym okazie, chociaż częstokroć przywę­

drowały one wcale nie z daleka, bo tylko z południowych stron kraju. Do takich n a­

leżą : Salvia silvestris L. i P oten tilla re- cta L., napotykane w południowych i wschod­

nich częściach K rólestw a; Sisymbrium Co- lumnae Jac q ., rosnący przeważnie w krajach nadśródziemnomorskich, w K rym ie, na K a u ­ kazie, u nas był znaleziony przed kilkudzie­

sięciu laty w okolicach W arszawy przez Szu­

berta, ale odtąd nigdzie w k raju nie n ap o ­ tykany; oaz parę innych.

N iektóre rośliny występowały nieco obfi­

ciej tak , źe można było zebrać ich po kilka, a naw et kilkanaście, ja k Silene dichotoma E h rh ., przy dworcu nadwiślańskim, Rum ex patientia L , R apistrum perenne Ali. i Cen- ta u re a trichocephala M. B. przy terespol- skim oraz C entaurea solstitialis L. na Czy- stem przy plancie kolei warsz.-wiedeńskiej.

Sąto przybysze z E uropy południowej lub południowo-wschodniej. Z tych, które przy­

były z południowych części Polski, d o star­

czyły po kilka okazów : B upleurum rotun- difolium L ., N onea pulla D. C., znaleziona przy plancie kolei terespolskiej, Onobrychis sativa L aik .— na Pelcowizme.

W szystkie wymienione rośliny najwidocz­

niej zdobywały dopiero stanowisko, u trw a la­

ły się pod W arszawą. Inne natom iast, przy­

bywszy dawniej i znalazłszy odpowiednie wa­

runki, rozmnożyły się już obficiej i porastały boki nasypów oraz puste place na znaczniej­

szej przestrzeni. Ilość okazów każdego g a­

tunku można było liczyć na dziesiątki, a na­

wet setki. Bromus sąuarrosus L , południo- wo-europejski gatunek stuklosy, za rasta b a r ­ dzo licznie m iejsca puste, bruki i rowy na stacyach kolei terespolskiej i nadwiślańskiej.

To samo inna traw a—E rag ro stis m inorH ost., która obsiadła oprócz obu wymienionych ko­

lei jeszcze i warsz.-wiedeńską, rosnąc między

szynami i na brukach n a przestrzeni l ' / 2 wiorsty od ulicy Żelaznej aż do Czystego.

Również licznie rosły Rumex aąuaticus L . przy kolei terespolskiej, F alcaria sioides W il.

na Czystem przy war.-wiedeńskiej, V icia la- thyroides L . przy nadwiślańskiej i inne.

N iektóre z tych roślin wyruszyły od p lan ­ tu kolejowego na pola i łąki sąsiednie, p ró ­ bując w ten sposób osiedlić się na stałe. Si- da Abutilon L ., roślina południowo-europej- ska z rodziny ślazowatych (Malvaceae), ro ś­

nie obficie na polach uprawnych między ziemniakami w blizkości p lan tu kolejowego obok cytadeli. Podobna równie licznie ro z ­ rzuciła się na polach obok kolei pod Łodzią, na przedmieściu K sięże M łyny. B rassica elongata E h rh . var. armoracioides C zerna- jew, ze stepów Rossyi południowej p rz e­

niosła się na P ra g ę i, posuwając się w bok od plantu kolei nadwiślańskiej, d o tarła do rogatek marymonckich. A rtem isia auBtria- ca Jac q ., która rośnie zawsze grom adnie, skutkiem posiadania korzeni perzowatych, na stacyi kolei nadwiślańskiej znalazła się w grupie, złożonej z kilkuset okazów. R o ś­

nie ona także bardzo obficie wzdłuż plantu tej kolei, ja k również i terespolskiej oraz na łąkach przyległych. Salvia verticillata L . przedostała się nawet w głąb Warszawy, gdzie j ą p. Cybulski znalazł licznie rosnącą w dziedzińcu jednego z domów przy ulicy M arszałkowskiej.

Wymienione rośliny, chociaż przeniosły się już do miejsc sąsiadujących z koleją, nie utrwaliły się jed n ak na dobre, nie mogą być uważane za zupełnie zaaklim atyzowane. P . Cybulski atoli znajdow ał i takie, o których można to powiedzieć z całą pewnością. Do takich należą wzmiankowany na początku D iplotaxis m uralis oraz ta sam a gipsówka (Grypsophila paniculata L ) , która, według Lehm ana, do stała się z Russyi południowej w bukiecie do D ynaburga. Z ozem przybyła do nas, niewiadomo, dość jedn ak, że od ram p stacyj towarowych i plantów przedostała się na bruki P rag i oraz łąki przyległe, zaakli­

m atyzowała się tam i dziś może być zaliczo­

na do takich samych stałych mieszkanek P rag i, ja k różne rośliny, które tam rosły jeszcze przed przeprowadzeniem kolei.

Między przybyszami ze stron dalszych zw racają na siebie uwagę rośliny stepowe,

(8)

przyniesione z E uropy południowo wschod­

niej oraz Azyi. Z daw ałoby się, że P ra g a nie powinna być dla nich odpowiednią m iej­

scowością; tym czasem pew na jej część w ła ś­

nie nad aje się wyśmienicie dla takich roślin.

Dalsza okolica P ra g i poza parkiem pokryta je s t piaskiem lotnym i posiada praw ie wszę­

dzie c h a ra k te r step u nieurodzajnego. To też rośliny, przybyłe koleją nadw iślańską i terespolską ze wschodu dalekiego zaczęły się zaraz osiedlać w tej miejscowości, przy­

pom inającej swemi w arunkam i ojczyste ich strony. M ożna tam napotkać wiele roślin właściwych stepom, zwłaszcza z rodziny krzyżowych, ja k C horispora ten ella DC., A nastatica S yriaca Ja c q ., Lepidium Cam- p estre R. B r. var. glabru m , B rassica elon- g a ta E h rh . var. arm oracioides Czernajew, Sisymbrium W olgense M. B, i inne. N a­

siona ich, przybyłe z daleka, z klim atu zu ­ pełnie odmiennego, n a zgubę raczej niż na pomyślny rozwój, znalazły właśnie w obcej stronie i pod obcem niebem wszystko, czego im było potrzeba. Zw ykły to je d n a k los wędrówek biernych : cała rzecz w tem, aby skorzystać z jaknajpotężniejszego śro d k a do przeniesienia się, a potem , chociażby prze­

ważna Gzęść wysłanych nasion zginęła w sku­

tek niepomyślnych warunków, pew na ich ilość trafi zawsze na odpowiednie otoczenie, wykiełkuje i posunie naprzód sprawę zdoby­

wania nowych stanowisk i rozsiedlania się gatunku.

Je stto jedyny cel wędrówek, d la osięgnię- cia którego rośliny zapom ocą licznych p rz y ­ stosowań wyzyskują równie dobrze w iatr lub wodę, ja k zw ierzęta i ludzi. P r ą d morski czy huragan, szybkoskrzydła ja sk ó łk a czy ociężały bizon, parowiec tran sa tla n ty c k i czy kolej żelazna—wszystko je s t dla nich równie dobrem, ze wszystkiego potrafią skorzystać aby wyruszyć w świat. B ad ają c ro z sie d la­

nie się roślin, nie sposób prawie powstrzy­

mać się od podziwu nad potęgą i w ynalaz­

czością człowieka, który swoimi środkam i miejscozmienności powoduje znacznie silniej­

szą i szybszą wymianę i’OŚlin między dwum a k rajam i, niżby to były w stanie wykonać n a j­

potężniejsze siły natury sam e przez się, bez jego współudziału. P rą d y morskie i w iatry potrzebują nieraz wieków na dokonanie tego, co koleje i statk i są w stanie zrobić w ciągu

dziesiątków lat. Zjawienie się człowieka cy­

wilizowanego w krainie dziewiczej zmienia w krótkim czasie do niepoznania całą jej florę i faunę.

A jed n ak wpływ człowieka na przyrodę, pomimo całej swej potęgi, nie jest nieogra­

niczony, nigdy nie może przekroczyć pew­

nych szranków. Chociażby koleje i statki z jaknajw iększą szybkością przenosiły rośli­

ny od rów nika ku biegunom lub odwrotnie, chociażby człowiek poosuszał wszystkie bag­

n a i jałow e g ru n ta przerobił w żyzne : nigdy jed n ak nie będzie on w stanie sprawić, aby słońce w krajach podbiegunowych grzało równie silnie, ja k na równiku, albo by m ię­

dzy zwrotnikami dzień letni trw a ł 24 go­

dzin; nigdy nie u d a mu się osiedlić palmę w strefie um iarkowanej, ani podbiegunowych mchów lub porostów między zwrotnikami.

Człowiek przez s ta ra n n ą uprawę może zmu­

sić roślinę do w zrastania i wydawania owo­

ców wśród przyrody niezupełnie dla niej od­

powiedniej, ale nie potrafi doprowadzić do tego, aby m ogła ona rosnąć tam dziko.

A wśród warunków zupełnie nieodpowied­

nich wszelkie wysiłki człowieka na nic się nie zdadzą.

U łatw ić roślinie dzikiej przeniesienie się na obczyznę—oto wszystko, co może zrobić człowiek. D alej musi ona iść sam a o w łas­

nych siłach : jeżeli potrafi się przystosować do nowych warunków, osiedla się tam na stałe, jeżeli nie—ginie. Przenieść się z je d ­ nej półkuli na drugą można w ciągu kilku dni i prędzej, ale na przystosowanie się do nowego życia potrzeba nieraz dziesiątków i setek lat.

T u już działa przyroda s a m a : nie go­

rączkowo i szybko, ja k człowiek, który się wiecznie śpieszy, bo czuje, że ma mało cza­

su, ale powolnie i nieznacznie, jakby z n a ­ mysłem, z próbam i. Skutek zato jest tem pewniejszy : człowiek spraw ia w roślinności zmiany szybkie, ale częstokroć krótkotrw ałe, jeżeli przeniesione przezeń rośliny nie są od­

powiednie dla danej miejscowości; zmiany, pow stałe pod wpływem samych sił przyrody, p rzetrw ają wieki, bo zachodzą tylko w tym kierunku, w którym mogą się utrwalić.

To też i człowiek, jeżeli chce, aby wpływ jego na florę lub faunę był trw ały, powinien iść harm onijnie, ręka w rękę z przyrodą, pa-

(9)

Nr 18 Ws z e c h ś w i a t 2 8 1 m iętając zawsze o jej praw ach i wymaga­

niach, przesiedlać rośliny i zw ierzęta do krain o Warunkach jednakowych z ich ojczyz­

ną, a przynajm niej możliwie zbliżonych i do­

konywać tego powoli i stopniowo, naśladując w tem działalność przyrody. Do gw ałceń praw przyrody jesteśm y za słabi, musimy im ulegać i stosować się do nieb, nie przekra­

czając granic, zakreślonych przez nie; ale zato w ich obrębie możemy kierować niemi i naginać przyrodę do naszych Celów prawie

nieograniczenie.

l i . Dyakow ski.

N o w y sposób diagrafow ania prom ieniam i RSntgena.

Niedogodności, jakie przedstaw iały dotych­

czas kopie z klisz, na których otrzymywane bywały diagram y różnych części ciała ludzkiego, mianowicie ich obrazy odwrotne (lewa ręk a w kopii przedstaw iała się jako prawa, praw a jak o lewa, ciała obce znajdu­

jące się po stronie prawej występowały jak - gdyby były po lewej, serce na prawo i t. d.) skłoniły mnie do przedsięwzięcia prób otrzy­

mywania obrazów rzeczywistych.

Zapom niane spostrzeżenie Rontgena, źe szkło o tyle przepuszcza jego promienie, o ile nie zawiera ołowiu, postanowiłem stw ier­

dzić. R ezu ltat moich badań nad przepusz­

czalnością szkła w ogólności, a używanego do klisz w szczególności utw ierdził mnie w przekonaniu, źe jakkolw iek dotychczas klisze fotograficzne podkładane pod chorych, których pewne części m iały być sfotogra­

fowane, stale zw racane były swą powierzch­

nią, pokrytą emulsyą brom osrebrną, do źródła św iatła—to jednak będzie można podkładać je odwrotnie, t. j. powierzchnią obojętną ku źródłu promieni Rontgena, a więc ku lampie czy rurce, ja k pospolicie mówią.

Otrzym any obraz ręki w równie krótkim czasie (40 sekund) przy wspomnianem uło ­ żeniu kliszy, był ta k ostry i wyraźny ja k przy stosowaniu dawnego sposobu. P o sta­

nowiłem następnie wykonać zadanie tru d ­ niejsze, a mianowicie zdjąć obraz klatki

piersiowej kobiety, u której po ropnem za- i

paleniu opłucnej i dokonanej operacyi na­

stąpiło zapadnięcie żeber po całej stronie lewej oraz przemieszczenie serca na prawo.

D rugi obraz, który zapragnęłem otrzym ać takim , ja k go widziałem w naturze (prze­

świetlając chorego), m iał na celu utrwalić obecność tętn iak a aorty.

W obu razach re zu ltat był nadspodzie­

wanie zadawalniający. Obrazy otrzym ane w niczem nie różniły się od obrazów otrzy­

manych dawnym sposobem, a więc niepra­

widłowych, a nawet k latka piersiowa wspom­

nianej wyżej kobiety wyszła jeszcze lepiej, gdyż ostrzej, niż otrzym ana dawnym spo­

sobem.

Dodać Winienem, że czas próby we wszyst­

kich przypadkach był ten sam co przy daw-

| nej metodzie. R urki R ontgena jedn e i też J same, iskra z in duktora zawsze jedna-

| kowej długości, wreszcie klisze fotograficzne jednego fabrykanta.

Moim więc sposobem, zupełnie dotych­

czas nieznanym i niepraktykowanym przez nikogo, u nas i za granicą, a którego re­

zultaty przedstawiłem w moim odczycie w Muzeum przem ysłu i rolnictwa w dniu 20 m arca b. r. mam nadzieję, źe przyczynię, się bardzo do udogodnienia oceny obrazów dia- graficznych, które dotychczas z powodu swej odwrotności wiele do zoryentowania się przedstawiały trudności.

Obszerniejsze wiadomości podane będą w czasopiśmie „Światło”.

D -r med. M ikołaj B ru n n e r.

C h ó w s t r u s i w Afryce p o ł u d n i o w e j .

P rzed trzydziestu laty dokonano pierw­

szych prób sztucznej hodowli cennych tych ptaków, a wyniki nadzwyczaj pomyślne spo­

wodowały rozwinięcie się tej gałęzi gospo­

darstw a jednocześnie w okolicy przylądka Dobrej Nadziei, w A lgierze i w A rgentynie.

W samym k ra ju przylądkowym liczba strusi

j chowanych dochodzi dzisiaj do poważnej J cyfry 300000 sztuk. W czasopiśmie „G lo­

bus” (1899 n r 10) znajdujem y ciekawe wia­

domości o tym chowie, podane przez jednego

(10)

z hodowców afrykańskich, zaw ierające wiele nowych a ciekawych szczegółów obyczajo­

wych z życia tego ptaka.

S truś potrzebuje do życia okolicy porosłej krzakam i i jaknajw iększej swobody ruchu.

Ograniczenie tej ostatniej zwłaszcza wpływa ujemnie na g atunek piór, stanowiących przedm iot hodowli. O byczajem , przyjętym we wszystkich nowożytnych krajach p aster­

skich, dla strusi przeznaczają się ogrom ne przestrzenie stepu, ogrodzone płotam i d ru - cianemi. Z agrody pojedyńczo nie powinny mieć mniej nad kilom etr kw adratow y po­

wierzchni, a mieszczą stadko strusi około tu ­ zina głów liczące. D la lęgów wyznaczone są mniejsze zagrody—po 1 0 0 0 0 0 m2 dla każdej pary. Celem poprawy roślinności, za poży wienie strusiom słu żącej—zam iast rozwoże­

nia mierzwy w tychże zagrodach utrzym ują pewną ilość bydła rogatego (sposób ten n a ­ wożenia gruntów w okolicach pasterskich, ja k w A ustralii i A rgentynie, w powszecbnpm je st użyciu). Ogółem, n a przestrzeni 25 k m2

pomieścić można 300 strusi i 200 sztuk bydła rogatego.

P o ra lęgowa przyparła we wrześniu i paź­

dzierniku. W tym czasie sam ica składa 15 do 2 0 ja j w dołek w piasku wygrzebany, a kilka z nich odrzuca na bok jak o pierwszy pokarm dla nowowyklutych stru siątek. W e dnie wysiaduje ja ja sam ica, w nocy zaś sa­

m iec—w nocy bowiem najw iększe jajom g r o ­ zi niebezpieczeństwo od szakalów, bezczelnie n a nie łakomych, atoli z samcem strusim nie­

ma żartów —i niejeden zb y t łakom y szakal ap e ty t swój na stru sią jajecznicę życiem przypłacił.

Sam ica zaniepokojona we dnie chowa g ło ­ wę pod skrzydło i w tej postawie, przy s z a ­ rej swej barw ie, staje się podobną zdaleka do gniazda ternritów. Sam iec tymczasem bacznie czuwa i w okresie lęgowym s ta je się bardzo niebezpiecznym : kilku kopnięciami nogi z góry na dół może zabić człowieka. P e ­ wien kolonista holenderski zginął w ten sp o ­ sób : jednem kopnięciem stru ś ro z d arł go literalnie od szyi do brzucha. Dla obrony od napaści, ludzie, wchodzący do zagrody strusia, niosą przed sobą duży krzak cier­

nisty. Jeżeli tej ostrożności zaniechają — nie pozostaje nic innego, ja k położyć się na ziemi, wówczas bowiem struś żadnej nie mo­

że zrobić szkody, w najgorszym zaś razie tryum fująco siada na przeciwniku; pozycya ta , niebardzo dla człowieka dogodna, trw a niekiedy 3 do 4 godzin.

M łode stru siątk a zaraz po wylęgnięciu z a ­ pędzają na pole zasiane lucerną w pobliżu domu, d la lepszej ich obrony od szakali.

Całej tej grom adzie drobiazgu zastępuje m atkę m ała hotentotka, do której przywy- k ają niezmiernie szybko, zbiegając się na jej wołanie, bawiąc się z nią i skubiąc za włosy i ubranie.

K a rm ią stru siątk a siekanem mięsem su- rowem, z dodatkiem kamyków i kawałków kości, co do zdrowia ich je s t koniecznem.

Znacznie slabszemi i mniej odpornemi na choroby są stru sięta sztucznie wylęgnięte;

karm ienie wym aga nadzwyczajnej uwagi, gdyż najm niejsza om yłka w tym względzie pociąga grom adne zdychanie młodych strusi.

W przeciągu dwu Jat stru ś wyrasta całko­

wicie, przyczem jed nak połowa przychówku ginie z różnych powodów. Największe szko­

dy w yrządzają szakale, z którem i farm erzy walczą wszelkiemi sposobami. N ajskutecz­

niejszy—tru c ie —posiada tę stronę ujem ną, że tru ją się razem z szakalam i bardzo po­

trzebne w gospodarstw ie boera psy i koty.

W iele stru sią t zdycha n a chorobę wątroby i tasiem ca. Tasiem ca zwłaszcza m ają p r a ­ wie wszystkie, od czego ochronić je niepo­

dobna, gdyż m ają brzydki obyczaj zjadania ekskrem entów swoich towarzyszy. D orosłe­

mu strusiowi to nie szkodzi, bo j a j a tasiem ca gin ą w jeg o żołądku, słabsze jednak lub chore osobniki należy leczyć—zwłaszcza ku- racya ta k a podczas okresu suszy staje się niezbędną. Leczenie stru si od tasiem ca przedstaw ia scenę bardzo za b aw n ą: zapę­

dzają je do ZHgrody dla bydła, każdego zko- lei chwyta dwu tęgich kafrów, a farm er roz­

dziawiwszy mu szeroko paszczę wlewa g w a ł­

tem lekarstw o, potrząsając silnie głową i szyją pacyenta, aby je połknął. B iedak pociesznie się wykrzywia—potem d ają mu porządnego klapsa i wyrzucają z zagrody—

zm yka więc w step jakby go kto gonił.

W iele wypadków śmierci pomiędzy stru ­ siami należy również przypisać istotnie bez­

granicznej głupocie tego p taka. N aprzykład podczas ulewnego deszczu, kiedy potoki rw ą ­ ce płyną wszystkiemi brózdam i i parowami,

(11)

N r 18 WSZECHŚWIAT 283 struś chowa się na dnie pierwszego napotka­

nego parow u, a choć go woda coraz bardziej zalewa, nietylko się nie domyśli zejść o kilka kroków na bok na brzeg suchy, ale nawet nie wstaje, z rezygnacyą czekając, aż go woda całkowicie zaleje. To znów wsadzi głowę między druty ogrodzenia i zam iast j ą napowrót wyciągnąć usiłuje ją koniecznie podnieść do góry, kalecząc szyję w sposób niemiłosierny. Inne łam ią sobie nogi zaplą­

tawszy się w dru ty ogrodzenia.

Co dziewięć miesięcy odbywa się strzyża strusi. D la ochrony ludzi zakryw ają kadłub strusia drew nianą klatką, na głowę zarzu ­ cają mu worek, a kilku silnych parobków go trzym a, gdy mu co najpiękniejsze p ióra ze skrzydeł i ogona ^ wyryw ają lub strzygą.

P ió ra te są całkowicie gład k ie—fryzowane w handlu są wszystkie sztucznie.

K ażdy struś daje rocznie około 1 funta piór, wartości 35 franków. P rzeciętna w ar­

tość dorosłego p tak a wynosi 150 fr.; niektóre płacą się po 250 fr. i wyżej.

Pomimo największej staranności, pióra chowanych strusi nigdy nie dosięgają pięk­

ności strusi dzikich.

Chów ten, ja k widzimy, bardzo korzystny, a z bardzo małemi połączony kosztam i—jest jed n ak przedsiębiorstwem bardzo ryzy-

kownem.

Strusie chowane są nadzwyczaj łaskawe ale bezczelnie natrętne. Zw yczajną np. je st rzeczą uczuć się niespodzianie złapanym za ucho lub za połę, mieć wyciągnięty z kie­

szeni i oczywiście połknięty zegarek i t. d.

Pewien farm er na chwilę położył na ziemi worek gwoździ—zanim się obejrzał ca ła jego zawartość znikła w żołądku strusia. Inny znów stru ś p ołknął bez najm niejszej dla sie­

bie t szkody otw arty scyzoryk. Strusie, za­

mknięte przez pewnego farm era do wozowni na noc, zjadły mu przez noc kilka garnków z farbą olejną i cztery skórzane siodła. Ż a r ­ łoczność strusi je st za d ziw iającą: drzewo, kości, kamienie, gwoździe, kawałki blachy, żelaza, szkło, kałam arze i t. d. nikną w g a r­

dzieli strusia z szybkością zadziwiającą, żad­

nej im nie przynosząc szkody—przeciwnie, ja k się zdaje, są im do strawności niezbędne, pozbawione bowiem tych łakoci—chorują.

J. Siemiradzki.

Spostrzeżenia naukowe.

D i t i o l a r a d i c a t a (A lb. e t S chw .).

Grzyb, wymieniony w nagłówku, należy wogó- le do rzadszych okazów flory raykologicznej.

W Królestwie Polakiem, o ile mi wiadomo, nie hyl dotychczas spotykany; zauważyłem go w kwietniu r. b. na trzech wiórach sosnowych, leżących na ziemi, w lesie miejskim, położonym o kilka kilometrów od miasta Międzyrzeca.

Opis rzeczonego grzyba znajdujemy u Wintera '),

a podstawki, b sterygmata, c zarodniki, d za­

rodniki normalnie kiełkujące, e zarodniki wy­

dzielające zarodniczki (powiększone około 750 razy

Queleta 2) i Schroetera. Ostatni w swem dziele,

„Die Pilze Schlesiena’', 1889, wydanera nieco później od dzieł dwu poprzednich nutorów, po­

daje na str. 403 dodatek, zawierający dyagnozę Ditiola radicata, przy końcu którego robi na-

') Die Pilze Deutschlands, Oes‘erreichs u. d.

Schweiz. 1884.

2) Florę mycologiqne de la France. 1888.

Cytaty

Powiązane dokumenty

niczone, gdyby polegało tylko na łączeniu się swobodnych komórek wodorostu z grzybnią, zdaje się, że powstają one jeszcze inną drogą, a mianowicie skutkiem

N a nieszczęście jednak w wynikach tych badań panow ała aż do ostatnich czasów, ogrom na plątanina wskutek tego, że badacze, chcąc otrzym ać promienie pewnej

Tą drogą udało mu się wykazać, że pod wpływem bakteryj tyfusowych wytwarza się silnie jadowita ptomaina, nazwana przezeń tyfotoksyną U ,H ,,N 0 2; źe pod

necznych doprowadziło, ja k wiadomo, do bardzo ciekawych wniosków o własnościach, zwłaszcza zaś o składzie chemicznym słońca. Od czasu badań epokowych Bunsena

Przedew szystkiem więc, ferm ent nieorganizow any pow inien sam przez się pobierać wodę w tych samych w arunkach, w których ujaw nia swe działa­.. nie w

| do w rzenia pew ną określoną liczbę funtów wody, to tak aż sama waga wodoru, spalając się, ogrzeje do w rzenia przeszło cztery rifzy większą

G dy Legiony polskie walczą za sprawę Polski Lu do w ej, śmieją się z ciemnoty Waszej ci panowie, co tylko pod rządami Moskali mogli rządzić nami i dzięki na­!. szej pracy

Podaj połoŜenie obrazu diody utworzonego przez ten układ soczewek oraz jego wysokość.. Rozwiązanie co najmniej jednego zadania (rękopis) naleŜy nadsyłać do dnia 15