• Nie Znaleziono Wyników

Zamordowanie mężczyzny pochodzenia żydowskiego na ulicy Grodzkiej w Lublinie podczas okupacji - Maria Rzeźnicka - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zamordowanie mężczyzny pochodzenia żydowskiego na ulicy Grodzkiej w Lublinie podczas okupacji - Maria Rzeźnicka - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

MARIA RZEŹNICKA

ur. 1927; Wieluń

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, II wojna światowa

Słowa kluczowe II wojna światowa, okupacja niemiecka, Lublin, ulica Grodzka, Żydzi, zastrzelenie Żyda

Zamordowanie mężczyzny pochodzenia żydowskiego na ulicy Grodzkiej w Lublinie podczas okupacji

Właśnie szłam wtenczas z ulicy Kowalskiej, tam pracowałam w takim sklepie z farbami, i chciałam tutaj przejść ulicą do ulicy Grodzkiej, a nie górą, nie Nową, nie Lubartowską, tylko tędy, jakoś mi się wydawało, że to przyjemniejsza droga. No i gdy weszłam na ulicę Grodzką i szłam w kierunku Rynku, po drugiej stronie szła para niemiecka. Wiadomo, ulica Grodzka jest dosyć wąska, więc doskonale wszystko widziałam, słyszałam. W średnim wieku pan i pani, bardzo zadowoleni z siebie, śmieli się wesoło, szli. I z góry z Rynku naprzeciwko nich szedł chłopak, też jakiś 19, może 20-letni. Z opaską. Żyd. I kiedy ich minął, bez niczego, ten szwab powiedział do swojej pani: „Verzeihen sie bitte”, na chwilę ją zostawił, wyjął spluwę z kieszeni, odwrócił się i krzyczał do tego chłopca: „Halt! Halt!” Ten już był blisko, bardzo blisko bramy. To było mniej więcej na wysokości tam gdzie były dawniej ruiny fundamentów kościoła świętego Michała. Więc on był w tym miejscu właśnie, to było przecież parę kroków. On zaczął biec i on strzelił za nim. I już. Schował spluwę, podszedł do pani, która czekała na niego, patrzyła co się dzieje, wziął ją pod rękę i poszli zadowoleni, weseli. Uśmiechnięci poszli dalej. Ja podeszłam do tego leżącego i patrzę, krew mu leciała z uszu i z nosa, i znalazła się też jakaś kobieta, która tam wyszła z bocznej uliczki, też podeszła i mówi: „Chyba nie żyje. Ale – mówi – trzeba ich zawiadomić”, skinęła na bramę, bo tam zawsze były jakieś straże. No on niestety leżał na wznak.

Młody człowiek. Myśmy dali jakiś znak, brama się otworzyła, wyjechała taka, dawniej to przed wojną to hycle łapali psy w takie budy, to była taka jakby budka czarna na dwóch kółkach, którą ciągnęli ludzie. No i tych dwóch Żydów przyjechało tutaj i stanęli przy nim. My mówimy: „Może on jeszcze żyje? Trzeba go ratować! Zróbcie coś!” Oni bez słowa, jeden wziął za ręce, drugi za nogi, cisnęli go w tę budkę. Bez słowa.

Odwrócili się i pojechali dalej. Tak było… Później przyszłam do domu, bo to była przerwa obiadowa, przyszłam do domu nie mogłam jeść obiadu, nie mogłam nic.

Miałam ciągle w pamięci twarz tego człowieka… Ten człowiek normalnie był ubrany,

(2)

to była chyba wiosna, więc koszula, spodnie, goła głowa bez niczego, oprócz opaski nie miał żadnych innych znaków rozpoznawczych, że tak powiem.

Data i miejsce nagrania 2016-09-05, Warszawa

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Transkrypcja Maria Radek

Redakcja Maria Radek

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tam były wózki, szyny i tam kopało się glinę, i zbierało w taki jak gdyby wąwóz, na noc się zalewało to wodą, żeby ona się przerobiła.. Dopiero potem przewoziło się

To był taki kulawy woźny, wchodzi blady jak trup, podchodzi do profesora i coś mu szepcze, a profesor mówi: „Czy na sali jest kolega Machnicki?” Ja wstaje, myślę sobie co

Ojciec musiał tam pojechać, ponieważ babcia była już u nas i udało mu się sprzedać tę posiadłość.. Rodzice kupili różne wartościowe rzeczy, które można było

Chociaż niedaleko stamtąd to jest ulica Lubartowska i tam już trochę Żydów wracało po wojnie i można było słyszeć jidysz jak się szło ulicą. Specjalnie raz przeszedłem,

Przecież za to, że jakby ktoś, jakiś chłop, przywiózł wieprzka ubitego, to za to kara śmierci oczywiście, ale i to przywozili, no ale to było tak ukryte, że trudno było

I później ich zabrali na ciężarówki i wywieźli gdzieś, nawet nie wiem czy na Majdanek czy do getta, to trudno było wiedzieć, bo to w nocy robili, tak że nie wiem. Dość, że ten

I w końcu chyba któryś z ich synów poradził im, żeby wynieśli go w nocy na klatkę schodową, ale już bliżej ulicy ten odcinek, żeby posadzili go przy drzwiach wewnątrz klatki,

No i tam pracowałam, nie tak długo, chyba 8 miesięcy, bo mnie wtenczas chcieli koniecznie wywieść do fabryki amunicji w Dęblinie, no ale jakoś też się udało, dzięki tej