• Nie Znaleziono Wyników

Przyroda i Technika, R. 12, Z. 9

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przyroda i Technika, R. 12, Z. 9"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

PRZYRODA i TECHNIKA

c z a s o pi s m o , p o ś w i ę c o n e p o p u l a r y z a c j i nauk p r z y r o d n i c z y c h i t e c h n i c z n y c h

W y c h o d z i r a z na m i e s i ą c z w y j ą t k i e m l i p c a i s i e r p n i a K O M I T E T R E D A K C Y J N Y :

P rzew odniczący prof.- E. R o m e r , w iceprzew . prof. M. S i e d l e c k i R E D A K C J A : Dr. A n n a d ’A b a n c o u r t - K o c z w a r o w a , K atow ice, ul. Sienkiewicza 19 A D M I N I S T R A C J A : Lw ów, Czarnieckiego 12. P.K .O . 500.800

TREŚĆ

Artykuły. S ied leck i S t .: P olsk a w ypra % a p olarn a na w y sp ie N iedźw ied ziej. — W o d z ick i K . : W ę d ró w k i ssa­

k ó w . — B a tta glia A .: W alk a z ciśnieniem g ó r o tw o ­ ru. — S zm id J . : B ło n y p rz e ź ro cz y s te — film y . Sprawy bieżące. Co k a ż d y o O lszew skim i W r ó b le w ­ skim w ied z ieć p ow in ien ?

Postępy i zdobycze wiedzy. R eag ow a n ie s k ó r y n a b a r­

w y . — P rzed łu żen ie trw a n ia cią ży. — W p ły w d iety m ączn ej na zd row otn ość zęb ów .

Rzeczy ciekawe. T ra n ło so s io w y ja k o ź ró d ło w itam in. — C iało trzysta r a z y słodsze od cu kru.

Co się dzieje w Polsce? K a len d a rzyk a stron om iczn y na m iesią c grudzień .

Ruch naukowy i organizacyjny. Z ja z d L e k a rz y i P r z y ­ r o d n ik ó w w Poznaniu.

Przegląd czasopism, ś w ia t i Ż y cie. — Ziem ia.

Słowniczek wyrazów obcych i terminów naukowych.

R O K X II Z E S Z Y T 9

L I S T O P A D 1 9 3 3 Prenumerata roczna z ł. 8’40

2 4 6 0

2> h

N A K Ł A D S. A . KSIĄŻNICA-ATLAS T. N. S. W ., LW Ó W -W A R SZA W A

(2)

Uwagi dla P. T. Współpracowników Przyrody i Techniki.

A rtyku ły i notatki uprasza się nadsyłać p r z e p i s a n e n a m a s z y n i e , lub pisane odręcznie w sposób b a r d z o c z y ­ t e l n y . A rty k u ły te i notatki są honorowane w wysokości 60 zł.

za arkusz, o ile ukażą się w druku.

Oprócz honorarjum może autor otrzymać bezpłatnie 20 egzem­

plarzy odnośnego zeszytu. Odbitki wykonuje się tylko na wyraźne życzenie autora na poczet honorarjum . A utorzy, reflektujący na odbitki, winni zaznaczyć, w jakiej form ie życzą je sobie otrzymać (w okładce, bez okładki, z nadrukiem tytułu lub bez, łamane lub nie i t. p .).

R ękopisów ani m aszynopisów red akcja nie zwraca.

Uwagi dla P. T. Prenumeratorów.

Pism a w' spraw ie prenum eraty nadsyłać należy ty lk o pod adresem A d m i­

n istra cji P rzy rod y i T e ch n ik i: K sią żn ica -A tlas, Lw ów , Czarnieckiego 12.

Prenum eratę n ajlepiej w płacać blankietem P . K . O. na nr. 500.800.

P renum erata roczn a zł. 8,40, półroczna zł. 4,20.

Z eszyt p o jed y ń czy zł. 1,— .

Prenumeraty kwartalnej nie przyjm u jem y, ponieważ pism o obejm u je rocznie 10 zeszytów — w lip cu i sierpniu nie wychodzi.

Abonam ent w I półroczu obejm u je zeszyty 1— 5 (styczeń— m a j).

Abonam ent w I I półroczu obejm u je zeszyty 6— 10 (czerwiec— gru dzień ).

N a jta ń szem k o m p en d ju m w spółczesn ej w iedzy je s t

Świat i Życie

P rospekty w ysyła się na żądanie gratis.

A D M I N I S T R A C J A : K S I Ą Ż N I C A - A T L A S S . A . L W Ó W , CZARNIECKIEGO 12. - W A R SZA W A , NOWY ŚWIAT 59.

(3)

ROK XII. LISTOPAD 1933. ZESZYT 9.

PRZYRODA I TECHNIKA

C Z A S O P IS M O PO ŚW IĘ C O N E P O P U L A R Y Z A C J I N A U K P R Z Y R O D N . I T E C H N IC Z N Y C H

W S Z E L K IE P R A W A Z A S T R Z E Ż O N E . P R Z E D R U K D O Z W O L O N Y Z A P O D A N IE M ŹR Ó D ŁA.

S T A N IS Ł A W S I E D L E C K I, K raków .

P O L S K A W Y P R A W A P O L A R N A N A W Y S P I E N I E D Ź W I E D Z I E J .

Od 5 sierpnia 1932 r. do dnia 18 sierpnia 1933 r. przebyw ała na w yspie N iedźw iedziej, samotnie sterczącej w śród fal m orza Barentsa, m niej w ięcej w p ołow ie drogi m iędzy N ordkapem a Szpicbergiem , Polska E k sp ed y cja Polarna.

Celem i założeniem te j w y praw y była w spółpraca w m iędzynaro­

dow ej sieci polarn ych stacyj m eteorologiczn ych i m agnetycznych, zakładanych przez szereg państw na okres trw ania t. zw. D rugiego Koku Polarnego.

K o n ce p cja m iędzynarodow ej w sp ółp racy na p laców kach nauko­

w ych , w ysuniętych na daleką p ółn oc w zględnie południe, nie jest ideą nową.

A b y o b ją ć całokształt i stw orzyć p recyzyjn e teorje zjaw isk, za­

chodzących w atm osferze ziem skiej lub w p olu m agnetycznem naszego globu, trzeba mieć dane z w ielu pun któw obserw acyjnych , rozsianych na pow ierzchni ziemi. T ych p laców ek ob serw acyjn ych brak zawsze w okolicach p odbiegun ow ych , które przedstaw iają w praw dzie z punk­

tu widzenia geofizyk i może najciekaw sze pole badań, jed n ak ze w zglę­

du na niezw ykle ciężkie w arunki dla życia m ogą b yć odwiedzane jed yn ie p e rjo d y c z n ie ; organ izacja i zaopatrzenie eksp ed ycyj p olar­

nych wym aga zawsze w ielkiego nakładu p ra cy i dużych kosztów.

Pierw szy „R o k Polarny“ zorganizow any został na wniosek au- strjackiego p rof. W eyprechta w 1882— 1883 r. i w tym okresie w ięk­

sze państwa E u rop y i A m eryki w ysłały swe ek spedycje p od bieguny.

Pierw sza ta, tak poważna impreza nie dała jed n ak w yników , jak ich oczek iw ał od niej świat naukow y, a to przedewszystkiem z p ow odu braku od pow iednich instrumentów, ja k też z p ow odu złej organiza­

cji w ypraw i ów czesnej nieznajom ości k ra jów polarnych. H istorja w ypraw y pierw szego R oku Polarnego ma często charakter tragiczny.

W r. 1929 na M iędzyn arodow ym Zjeździe d yrek torów państw o­

w ych instytutów m eteorologiczn ych w Kopenhadze, na wniosek p rof.

L a co u r’ a w yłon iła się t. zw. „M iędzyn arodow a K om isja R oku P olar­

n ego“ , która miała zająć się organ izacją drugiego R oku Polarnego, w yznaczonego na lata 1932— 33, czyli w pięćdziesięciolecie pierwszego R ok u Polarnego.

25

(4)

386 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

Szereg narodów zgłosił swój udział w tej imprezie, tw orząc w e­

wnętrzne K om isje R oku Polarnego, zajm ujące się szczegółow em opra­

cowaniem planów sw ych ek spedycyj.

Na czele Polskiej N arodow ej K om isji R oku Polarnego stanął d y ­ rektor Państw ow ego Instytutu M eteorologicznego, d r inż. Jan Lu- geon. Z a ją ł się on całkow itą organizacją polskiej w y praw y polarnej.

R yc. 1. W yspa Niedźwiedzia. 1:250.000. W arstw ice co 100 m, w y sok ości w m e­

trach. Norweska i polska stacja znajdow ały się w Tunheim na północnym w schodzie w yspy.

Jako placów kę naukową M iędzynarodow a K om isja R oku P olar­

nego w yznaczyła Polsce wyspę Niedźwiedzią, położoną p od 74° 28' szerokości geograficzn ej półn ocn ej i 19° długości geograficzn ej wschodniej.

Z p ow odu specyficzn ych w arunków klim atycznych w yspa N iedź­

wiedzia stanowi p rzyk ry i trudn y dla życia skrawek ziemi. Pogoda na w yspie odznacza się mgłami i w ich ram i; je j w y glą d to jed n o ol­

brzym ie m onotonne pole głazów.

(5)

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 387

P od w zględem jed n ak badań n aukow ych jest to jeden z n ajcie­

kaw szych węzłów m iędzynarodow ych sieci placów ek polarnych, tak z p ow odu interesujących w arunków m eteorologicznych, ja k ze w zglę­

du na to, że w yspa N iedźw iedzia leży w pasie najczęstszego w ystę­

powania zórz polarnych oraz jest areną niezw ykle silnych i częstych zaburzeń m agnetycznego pola ziem skiego.

Zadaniem ek sp ed ycji na wyspie było zebranie danych obserw a­

cy jn y ch z dziedziny w yżej w ym ienionych zjaw isk, i to danych za­

rów no z obserw acyj i pom iarów wizualnych, d okon yw an ych przez człon ków w ypraw y, ja k też danych, zapisyw anych autom atycznie przez odpow iednie p rzyrząd y i aparaty, k tórych fun k cjon ow an ie trzeba było w ciąż spraw dzać, kontrolow ać i regulować.

R yc. 2. Miseryfjell z morza.

Tak w ięc p rzy organizow aniu ek sp ed ycji N arodow a K om isja R oku Polarnego stanęła przed zadaniem odpow iedniego w yekw ip o­

wania w ypraw y w przyrządy naukowe oraz w yszkolenia trzech o b ­ serwatorów, którzy p od ołalib y swej p ra cy na dalekiej północy, nie- tylko w y k on u ją c zakreślony im program naukow y, lecz również umieliby prow adzić swe gospodarstw o dom owe i zaopiekow ać się całkow icie swem życiem na sam otnej, przez szereg m iesięcy zupełnie od świata lodam i odciętej wyspie.

Przyrządów pom iarow ych i aparatów samopiszących udzielił eks­

p e d y cji Państwowy Instytut M eteorologiczny, zaś do badań w dzie­

dzinie magnetyzmu ziem skiego p oży czył w ypraw ie najnow szych apa­

ratów sam opiszących Duński Instytut M eteorologiczny z t. zw.

F u n d acji R ockefellera.

25*

(6)

388 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

W y b ó r kandydatów zadecydow ał o uczestnictwie inż. Cz. Cent­

kiew icza z W arszaw y, W ładysław a Łysakow skiego ze L w ow a i moim.

W p racy na wyspie zasadniczo każdy z nas miał opiekow ać się pow ierzonym sobie działem badań i aparatów, przyczem dla inż.

Centkiewicza przypadł dział elektryczności atm osferycznej, W . Ł y ­ sakowski w swej opiece miał dziedzinę magnetyzmu ziemskiego, mnie przypadła m eteorologja. Podział ten nie m ógł być oczyw iście rozu­

m iany w ścisłem tego słowa znaczeniu, gdyż w wielu w ypadkach do poszczególnych pom iarów trzeba dw óch lub trzech ludzi, zaś obser­

w acjom m eteorologicznym dziennym i nocnym nie m ógłby podołać tylko jed en z nas, a w razie czy jejś ch oroby lub w ypadku zawsze dw aj pozostali musieli dbać, aby praca stacji biegła niezm ienionym swym torem.

W czerw cu 1932 r. inż. Centkiewicz i Łysakow ski w yjech ali do Kopenhagi, gdzie w Duńskim Instytucie M eteorologicznym zapozna­

wali się z aparatami m agnetycznem i n ajnow szej konstrukcji, syste­

mu p rof. L a co u r’ a. Ja w tym czasie pracow ałem w obserw atorjum aerologicznem w Jabłonnie pod W arszawą, p rzygotow u ją c się do swej p ra cy w charakterze m eteorologa.

Okres bezpośredni przed w yjazdem był dla nas niezwykle „r u ­ chliw y“ . Przygotow anie i w yekw ipow anie w yp raw y wymagam ogrom ­ nego nakładu p racy i wysiłku. Zadaniu temu p odołał doskonale inż.

Centkiewicz, k tóry w ziął je prawie całkow icie na swe barki. Trzeba b yło pam iętać przy tern o wszystkiem, i tak, żeby wziąć zapasowe szkła do okularów śniegow ych, żeby był kit do okien, a fasola w d o ­ brym gatunku i t. d. i t. d. bez końca.

W reszcie nadszedł dzień w yjazdu. 16-go lipca wyruszała z Gdyni w ycieczka polskiego statku „P olon ia “ na fio rd y N orw egji. Na tymże statku, wraz z 15.000 k g bagażu, odjechaliśm y w pierw szy etap p o­

dróży. Jechaliśm y w p ięciu : kierow nik w ypraw y, dyr. P. I. M. d r inż. Jan Lugeon, inż. Gurtzman, adjunkt P. I. M., inż. Cent­

kiewicz, Łysakow ski i ja. D w aj pierwsi nasi towarzysze pozostać m ieli na w yspie jed yn ie przez okres instalowania aparatów i pom a­

gać nam w uruchom ieniu stacji badaw czej. M y zaś trzej pozostali żegnaliśm y Polskę na 14 miesięcy.

Okres spędzony na „P o lo n ji“ b y ł niezw ykle m iłym i cennym dla nas w ypoczynkiem po ruchliw ej p ra cy przygotow aw czej w W arsza­

wie. P rzy sposobności zwiedziliśm y cudow n y kraj fjo r d ó w i skal­

nych wysp.

W N arvik pożegnaliśm y gościnny statek, k tóry uw iózł na połu ­ dnie ostatni dla nas skrawek Polski.

Ostatnim punktem naszego postoju było Tromsó, niewielka mie­

ścina, pięknie położona na wysepce, oddzielonej wąskim sundem od zupełnie pustynnego, górzystego lądu północnej N orw egji. Tu przy obserw atorjum zórz polarnych, prowadzonem przez dyr. Haranga, założyliśm y pierw szy aparat samopiszący do badań elektryczności atm osferycznej. Ma on w spółpracow ać z takimiż aparatami, zainsta- lowanem i na w yspie N iedźw iedziej oraz w Jabłonnie pod W arszaw ą

(7)

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 389

i ma stanowić jed n o ja k g d y b y ogniw o łańcucha, obrazu jącego w spo­

sób cią gły przebieg pew n ych zjaw isk, zachodzących w najw yższych warstwach atm osfery ziem skiej.

Czyniąc ostatnie zakupy i przygotow an ia do rocznego p obytu na w yspie N iedźw iedziej, zatrzym aliśm y się w gościnnem Trom só 7 dni.

Dnia 2-go sierpnia, załadow aw szy nasze skrzynie na m ały state­

czek S v e r r e, norm alnie trudn iący się połow em fo k i w ielorybów , w yjech aliśm y ku ostatecznemu celow i w ypraw y. W czasie całej trzy- d obow ej p od ró ży m orskiej tow arzyszyła nam piękna pogoda, d o­

piero w ieczorem ostatniego dnia weszliśmy w m gły, które n ig d y pra­

wie nie opuszczają w yspy N iedźw iedziej.

R yc. 3. W idok na p ółn ocn y w schód z M iseryfjell.

W yspa ukazała się nam nagle w śród poszarpanych mgieł, kam ie­

nista, pustynna i niegościnna. Szare skały ożyw iały jed yn ie niezli­

czone stada ptaków , które czarno-białą chmarą obsiadły wybrzeże lub też z wrzaskiem polatyw ały nad naszym stateczkiem. Ptaki te stanowią w łaściw ą faunę w yspy. P rócz nich ży je tam kilka lub k il­

kanaście lisów białych, które p rzyw ęd row ały tu ze S zpicbergu wraz z ławicami lodowem i. W w iększych jeziorach w ysp y żyje pewien gatunek jesiotra, stanow iący przysm ak p racow n ików ra d jostacji norw eskiej.

Jedynym i ludźmi, ja c y zam ieszkują wyspę N iedźwiedzią, są trzej ra d jotelegra fiści norw escy, kontraktow ani na 12 m iesięcy przez N or­

w eski Instytut M eteorologiczny. D w aj z nich obsłu gu ją niewielką stację nadawczą, utrzym ując stały kontakt z Tromsó, przesyłając

(8)

390 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

swe obserw acje m eteorologiczne i odbierając przepow iednie p ogod y, które znów kom unikują p ływ ającym w pobliżu w yspy statkom ry ­ backim lub łow ieckim . Zadaniem rad.jostacji jest też wysyłanie spe­

cjaln ych sygnałów, służących do n aw igacji p rzy p om ocy ra d jogon io- m etrji.

Trzeci N orw eg jest kucharzem. Do prac jeg o, oprócz gotow ania, należy też staranie się o wodę, sprzątanie, palenie w piecach i t. p.

prace dom owe.

Telegrafistam i, z którym i los związał nas na wspólne roczne ży­

cie, byli Fritz Óien, jed en z najlepszych dzisiejszych polarn ików norw eskich, zn ający zim y i lata grenlandzkie i na Ziem i Franciszka Józefa. P ływ ał po m orzach A n tark tyd y i Syberji. Na wyspę N iedź­

w iedzią p rzyjech ał w tym roku wraz ze swą m łodą żoną Margaretą i półtorarocznym synkiem. B jornem . Drugim telegrafistą był E vald Oien, brat Fritza, dośw iadczony telegrafista, k tóry dotychczas w tej roli jeździł na statkach p olu ją cy ch na fo k i i niedźwiedzie. K ucha­

rzem był m łody Sverre Andresem

Z pow odu bardzo wczesnej p o ry naszego przybycia na wyspę spotkał nas z początku jed yn ie Fritz, ja k o naczelnik stacji. Pokazał on nam odrazu nasze m iejsce zamieszkania. W spom nieć tu należy, iż w tej części w yspy, t. zn. na północnym w schodzie istniała kopal­

nia węgla, czynna w czasie w o jn y i bezpośrednio po niej. P rospero­

wała ona nieźle w okresie d obrej k on ju n ktury w ęglow ej, jednak w 1926 r., gd y nikt bardzo niedobrego zresztą węgla z. w yspy kupo­

w ać nie chciał i gd y do tego wyli uch ł pożar w kopalni, w szyscy pra­

cow n icy opuścili ją w panice, u ciekając przed nadchodzącą zimą i zostaw iając całkow ite w yekw ipow anie kopalni na pastwę klimatu i w ichrów . Opuszczone domki i w arsztaty zaw aliły się w smutne gruzy, z pośród k tórych sterczą czerwone od rdzy m aszyny, m otory i wszelkiego rod zaju żelaziwo, gn iją stare prow ianty lub bieleją k o­

ści w ielorybów i niedźwiedzi. Dwa największe domki daw nej osady w yku p ił N orweski Instytut M eteorologiczny. Jeden z nich już sze­

reg lat temu zamieniono na radj ostaćję, drugi dopiero w roku na­

szego p rzyja zdu na wyspę odrestaurow ał rząd norw eski kosztem 10.000 koron i oddał go nam na mieszkanie na okres R oku Polarnego.

B yliśm y zaskoczeni wspaniałością naszej rezyden cji. Postanow ili­

śmy dw a p ok oje na parterze zamienić na p o k o je pracy, jed en ma­

lutki na p o k ó j akumulatorów. Na parterze mieściła się też kuchnia i mała śpiżarka. Na piętrze urządziliśm y warsztat mechaniczny, ma­

gazyn żyw n ościow y i dwa pokoiki pośw ięciliśm y na sypialnie.

Jeszcze tegoż ranka, w dniu naszego przyjazdu, udaliśm y się, trzej przyszli zim ow nicy, ku brzegowi, aby zwiedzić okolicę naszego domu. Przyznać trzeba, iż z tego rekonesansu wróciliśm y wcale nie w w esołych nastrojach. B yłoby może przyjem niej, gd yb y tych gru ­ zów i gn iją cych szczątków nie było na tej i tak ponurej i pustynnej wyspie.

Następne dni pośw ięciliśm y p racy dookoła w yładow ania naszego bagażu na ląd i rozpakow ania go w domu. Ciężką tę robotę umożli­

(9)

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 391

wiło nam urządzenie daw nego dźw igu w ęglow ego, w znoszącego, się przy zatoce, w k tórej m ogą zatrzym ać się statki. P rzy p om ocy za­

rdzew iałej w in dy ręcznej ciągnęliśm y około 50 m etrów w górę nasze, setki kilogram ów n iejedn ok rotnie ważące, skrzynie. A było ich 137.

R ów nocześnie z tern urządzaliśm y nasz dom ek, starając się nadać mu charakter norm alnego dom u m ieszkalnego europejskiego. Z aczy­

naliśm y też instalow ać pierwsze aparaty. Postaw iliśm y na kamien- nem p olu przed dom em dwa 17-metrowe, żelazne m aszty antenowe, należące do aparatury atm oradjografów . U stawiliśm y klatki m eteo­

rologiczn e : dw ie na term ograf i h ygrograf, małą na psychrom etr Augusta, term om etry maksym alne i minimalne. Obok stanął słup

R yc. 4. P ółn ocn e w y b rzeże w y sp y N iedźwiedziej w zatoce K obbebukta.

z wiatrom ierzem systemu W ilda, dalej deszczow nica Helm am Pa i „w id elec ch m u row y“ B esson’ a. Na w ysokim transform atorze daw ­ nej kopalni um ieściliśm y w iatraczek sam opiszącego anem ometru elek­

trycznego, którego samopis zn ajd ow ał się w głów nym pokoju . G orączkowa praca d ookoła urządzenia naszej stacji zupełnie zmieniła nasz tryb życia, tern bardziej, że z p ow odu „w ieczn ego dnia“ , w tym okresie pan u jącego na w yspie N iedźw iedziej, godzin y posiłków normowane b yły nie porą dnia, lecz dokonaną pracą i zmęczeniem.

W rezultacie śniadania jed liśm y po południu, obiady w „n o cy “ i t. d.

Z biegiem dni życie nasze norm ow ało się coraz bardziej, zwłaszcza od chw ili zaczęcia regularnych obserw acyj m eteorologicznych, które zm usiły nas poniekąd do uregulow ania trybu życia.

W naszej kuchni tym czasem, dzięki trzem książkom kucharskim , rod ziły się coraz to doskonalsze m ajstersztyki.

(10)

392 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

Oto m niej w ięcej zw yk ły b ieg dnia w tym okresie naszego życia na w y s p ie :

Rano o 7-ej w edłu g czasu Greenwich pobudka, zw ykle inż. Gurtz- man w ypędzał nas z łóżek pięknie śpiewaną piosenką o kukułce. Sku­

tek b ył natychm iastowy. W szyscy zryw ali się, aby uciszyć śpiewaka.

Punktualnie o tej godzinie z dokładnością do jed n ej dziesiętnej części sekundy, obserw ator na ten dzień w yznaczony, robił pierw szy znaczek czasow y na elektrycznym samopisie atm oradjografu. Następnie robił takiż znaczek na m iliooltografie R ich a rd ’a, zapisującym natężenie prom ieniowania słonecznego. Obserwator odczytyw ał dalej i zapisy­

w ał w „książeczce obserw acyj“ szybkość i kierunek w iatru ; z baro­

metru n aczyńkow ego F u ess’a odczytyw ał ciśnienie i zapisyw ał je, po w yliczeniu popraw ek, przy znaczku czasowym na barografie.

D rugą część obserw acji stanowiło odczytanie przyrządów , um ieszczo­

nych poza domem. W klatkach, na term ografie i h ygrografie robiło się znaczki czasowe i zapisywało godzinę ich zaznaczenia, dalej od ­ czytyw ało się termometr „suchy1* i „z w ilg o co n y “ oraz term om etr max. i min. Ze stosunku tem peratur norm alnego term om etru i ter­

m om etru z kulką owiniętą zwilżonym batystem , z którego w zależ­

ności od w ilgotności pow ietrza paruje w oda, och ładzając rtęć ciepło­

mierza, w yliczaliśm y w ilgotn ość pow ietrza. Do obserw acji należało dalej mierzenie w ysokości chmur, oraz o 7-ej m ierzyliśm y ilość opadu z ubiegłej doby.

Obserw acje m eteorologiczne zw ykłe robliśm y 4 razy na dzień:

o 7-ej, 13-ej, 19-ej i 1 w n ocy dnia następnego. P rócz tego o godz.

10-ej, 16-ej, 18-ej i 22-ej specjalne obserw acje chm ur; o godz. 24-ej kontrola chronom etrów , w edług radj ow ego sygnału czasowego, nada­

wanego z Nauen. W okresie n ocy doch od ziły do tego obserw acje i po­

m iary zórz polarnych, w ndesiącach październiku 1932 i łipcu 1933 cogodzinne obserw acje chm ur m iędzy godz. 4-tą rano a 1-szą w nocy dnia następnego.

N atychm iast po rannej obserw acji dyżu rn y rozpalał w piecu w głów nym p o k o ju oraz w kuchni, sprzątał i gotow ał śniadanie. Pod­

czas tego pozostali członkow ie w ypraw y zajm ow ali się pracą dookoła instalacji aparatów (w ow ym okresie przedewszystkiem przyrządów sam opiszących do m agnetyzm u ziem skiego). P rzyrządy te, t. z w.

w arjom etry L a co u r’a, w ym agały urządzenia specjalnego amagnetycz- nego pawilonu, na ja k i zamieniliśmy opodal dom u stojącą szopę, daw niej stanowiącą skład mięsa.. Gnijące szczątki zwierząt wyrzuci­

liśmy, usunęliśmy wszystkie, żelazne części i w ybudow aliśm y nowe ściany, izolu jące wnętrze „pawilonu** od szybkich zmian temperatury oraz prom ieni świetlnych. A paraty bowiem p racu ją w ciemni optycz­

nej, n otu jąc na papierze fotograficzn ym prom ieniem światła zmiany pola m agnetycznego ziemskiego.

W reszcie, gd y stacja nasza szła ju ż normalnym trybem , gd y wśród nadchodzących ju ż śnieżyc należało, ja k o ostatnie prace przygoto­

wawcze, jed yn ie zaopatrzyć się w zapas w ęgla z kopalni i uszczelnić

(11)

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 393

okna i wszelkie szpary dla izo la cji ciepła w domu, nasi d otychcza­

sow i towarzysze dyr. L u geon i inż. Gurtzman w yjech ali, korzystając z jed n ej z ostatnich ju ż ok azyj p ow rotu do O jczyzny.

Z ich w yjazdem silniej odczuliśm y nasze osamotnienie i bardziej jeszcze opustoszała wyspa. U trzym yw aliśm y stały kontakt z telegra­

fistami N orw egam i, k tórych dom ek w znosił się o 200 m od naszego.

Z p ow odu jed n ak w ielkiej ilości p ra cy oraz, niekiedy, w ielkich tru d ­ ności p rzejścia ow ych 200 m drogi, odw iedzaliśm y się tylk o raz na ty ­ dzień, w soboty. G ryw aliśm y w ted y w b rid g e ’a i podobną do bilardu grę norweską, a od października rozpoczęte sobotnie a u d ycje ra d jo- we stw arzały nastrój bardzo p rzyjem n y i pozw alały zapom nieć o tem,

R yc. 5. Południow y brzeg w y sp y Niedźwiedziej z 400-metrowym klifem H ambergfjellet na praw o.

że żyjem y na w yspie N iedźw iedziej. Statek, k tóry uw iózł na p ołu ­ dnie naszych tow arzyszy, nie był jed n ak ostatnim, ja k i zatrzym ał się p rzy w yspie w 1932 r. W ostatnich dniach listopada, k iedy oddaw na zapadła ju ż „w ieczna n oc“ , odw iedził nas statek ryback i niem iecki, na k tórym m eteorolog, p. H ennings, robił obserw acje i pom iary w związku z R okiem Polarnym . W parę dni po je g o odwiedzinach, kiedy na m orzu zaczął ju ż bieleć pierw szy lód, zahuśtał się pod brzegami w ysp y norw eski stateczek ocean ograficzn y „B orgeres“ , który w iózł dla nas pocztę i ja k o niezw ykle nam m iły p re z e n t: drzew ­ ko Bożego Narodzenia. N iestety tego „d n ia “ , w y ją tk ow o ciem nego z p ow odu m gły i śnieżycy, rozhuśtane morze nie pozw oliło naszym gościom na w ylądow anie, a z całej przesyłki dla nas udało się nam p rzy pom ocy liny w yciągnąć na brzeg jed yn ie drzewko. Poczta dla

(12)

394 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

nas i nowa maszyna do ra d jostacji w róciły zpow rotem do Tromsó i m iały się stać, przy ponow nej próbie ieh dostarczenia, w lutym, przyczyną omało że nie tragedji.

N adeszły wreszcie święta B ożego Narodzenia, pod w zględem pra­

cy niczem nie różniące się od dni norm alnych. M oże nawet roboty p rzybyło, gdyż trzeba było przecież w ypiec jakieś „ciasta“ świąteczne i t. p. sm akołyki. W ilję spędziliśmy w nastroju podniosłym , lecz w e­

sołym, w ręczając sobie nawzajem podarki i składając życzenia. N a j­

milszym oczyw iście prezentem gw iazdkow ym była au d ycja specjalnie urządzona dla nas przez Polskie R ad jo, w czasie której k olejn o prze­

m awiały nasze rodzin y z Krakowa, W arszawy i Lw owa.

Bezpośrednio przed świętami B ożego N arodzenia nastąpiło prze­

silenie się dnia i n ocy i, choć jeszcze przeszło dwa miesiące nie mie­

liśm y oglądać słońca, pocieszaliśm y się, że połow a najcięższego okresu naszego pobytu na w yspie ju ż minęła

Głównym przedm iotem naszych trosk w okresie n ocy b y ły obser­

w acje zórz polarnych. W spaniałe to zjaw isko, niemal bez przerw y przez okres m iesięcy zim ow ych rozśw ietlające niebo, przysparzało nam wiele pracy. Czynione przez nas obserw acje zórz polegały na określeniu fo rm y zjaw iska, w edłu g klucza p rzyjętego w m iędzynaro­

dow ym atlasie zórz polarnych, na oznaczaniu położenia świetlnej wstęgi, łuku czy k oron y w śród gwiazd,, dalej na mierzeniu teod oli­

tem azymutu i w ysokości zjawiska, fotografow an iu i pom iarach spek­

troskopow ych. K w estja zbadania k oin cyd en cji zaburzeń m agnetycz­

nych z w ystępow aniem i form am i zórz ma być jedn ym z w yników naszych obserw acyj. Jak wspomniałem, zorze obserw ow aliśm y bardzo często i, o ile tylk o chm ury nie przeszkadzały, czyniliśm y bez prze­

rwy ich pom iary.

Po dłu gich miesiącach zim y nadszedł wreszcie okres, k iedy około południa m ogliśm y bez sztucznego światła rozróżnić nieco kolorów otoczenia na dworze. W styczniu i lutym długość zmierzchu połu dnio­

w ego wzrastała gwałtownie, aż wreszcie dnia 11-go lutego, gd y idąc na południe w ysp y po pocztę, którą przyw iózł nam po raz drugi statek „B orgenes“ , przekraczaliśm y w yniosły grzbiet górski, zasła­

n ia ją cy nam z ra d josta cji w idok ku południow i, ujrzeliśm y nagle, nisko nad białym od lodu horyzoncie m orskim czerw ono-krw aw ą tarczę w ytęsknionego słońca. Dnia tego norw eski statek oceanogra­

ficzn y zaw inął do w olnej od lodu zatoki na południu w yspy, zwanej po norw esku „S o r Hamna“ , aby dostarczyć maszyn dla telegrafistów i pocztę, która przez okres wielu m iesięcy urosła do niebyw ałych roz­

miarów. Cały ten bagaż zapakow any został przez przezornego kapi­

tana „B orgen esa“ w 5 beczek, które trzeba było n ajpierw przy po­

m ocy rzuconej nam z łodzi lin y przyholow ać do brzegu, potem w y ­ ciągnąć na strom e pięćdziesięciom etrow e urw isko brzegu, ponad któ- rem stały przygotow ane sanie. Ciągnął je malutki konik Blakka, z rasy ponny islandzkich, k tóry dziś stanowi jed yn ą fu n k cjon u jącą pozostałość daw nej kopalni węgla. W e czwórkę, dw óch telegrafistów, Centkiewicz i ja, pracow aliśm y ciężko, ciągnąc po niebezpiecznym

(13)

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 895

stoku ciężkie, lecz bardzo cenne beczki. R w ały się nam p rzy tem liny, ręce i nogi drętw iały od mrozu, wreszcie wszerz całego zbocza runęła lawina śnieżna, zm iatając nas ze sobą a pozostaw iając jed yn ie Cent­

kiewicza. Z p ow odu bardzo dużego zmęczenia oraz zupełnej ciemności, odłożyliśm y pracę w yciągn ięcia beczek na dzień następny. N ocy tej szalejąca śnieżyca i burza morska zabrała nam cenną pocztę i ma­

szynę dla ra d jostacji.

Z p ow odu tego, że zatoka zamarzła bezpośrednio po burzy, spo­

dziew aliśm y się, że beczki z je j w ód nie w yp łyn ęły na otw arte morze, i sądząc, że może choć jed n ą z nich w yrzuci na brzeg litościw a fala, urządzaliśm y szereg „rekonesansow ych“ w ypraw na południe w yspy.

R yc. 6. A lki na połu dn iow y ch urw iskach w y spy .

Dnia coraz szybciej przybyw ało, to też narciarskie w ypady, w cza- się k tórych przejść trzeba b yło z p ó łn ocy na południe niem al całą w y ­ spę, p ozw oliły nam dobrze zw iedzić ten skraw ek ziemi, na którym przeżyliśm y długie mięsiące polarnego dnia i nocy. Poznaliśm y też i obserwowali bujne życie zwierzęce, p od względem flo r y zupełnie pustynnej w yspy. Przez całą niem al zimę, z w yjątkiem kilku n a j­

m roźniejszych dni utrzym yw ały się na wybrzeżach, w starannie w śniegach urw isk w yk op an ych schronach, zgrabne krótkoskrzydłe m ew y, zwane po norw esku „H avhest“ a po łacin ie: Fulmarus glacialis, oraz ogrom ne białe lub szare Maase (Larus eburneus, La- rus glaucus). Z nadejściem dnia odw iedzały wyspę piękne śnieżno­

białe, czarnonogie m ewy (G avia alb a), n ajpięk niejszy chyba ptak arktyczny, gnieżdżący się na krach lodow ych . G dy lo d y ustępo­

(14)

396 Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej.

w a ły w kanałach spokojn ego morza, przy pięknej p ogodzie p ojaw iły się kaczki edredony (Som areria mollissima i Som. spectabilis), które b y ły niebylejaką atrakcją i przysmakiem naszej „k on serw ow ej“

kuchni. W pogon i za niemi urządzaliśm y w małej łodzi w y praw y m y­

śliwskie na morze, niekiedy bardzo interesujące i efektow ne. Z nad­

chodzeniem w iosny ptaków , tak co do ilości osobników , ja k i gatun­

k ów przybyw ało szybko, i już około czerwca wybrzeża w y sp y N iedź­

w iedziej przedstaw iały jed n o olbrzym ie rojow isk o rozkrzyczanego i w esołego ptactwa, bijącego się o m iejsce na skałach. Ze zwierząt ssąsych, ja k ju ż wspomniałem, żyje na wyspie kilka białych lisów, które przyw ędrow ały tu wraz z lodem. Sezonowo na m orzu p o ja ­ w iają się foki. Obserwowaliśm y je kilkakrotnie w jesieni i na wiosnę w czasie m orskich w ypadów na kaczki. R ów nież sezonowo odw ie­

d za ją wyspę niedźwiedzie polarne. W zimie, lecz ju ż w okresie dnia, t. z w. w m arcu lub kwietniu, obniżają się ku południow i ław ice lo­

dów , stanow iących normalnie część ow ych białych „cza p “ bieguno­

w ych. K raniec b a rjery lo d o w e j utrzym uje się normalnie w ciągu tych miesięcy, kilka lub kilkanaście mil na południe od wyspy. Na tym że w ędru jącym „w ieczn ym “ lodzie u trzym ują się stada fok, a wraz z niemi niedźwiedzie. Z p ow odu bardzo silnych w ichrów połu dniow ych i południow o-zachodnich w m iesiącach zimy, barjera lodow a nie doszła w og óle w tym roku do w yspy N iedźw iedziej, lecz w swem najw iększem przybliżeniu zatrzymała się 16 mil angielskich na północ. Ponieważ zaś morze zamarzło lokalnie w gęstą papę igieł i talerzy lodow ych , której żadne zwierzę przepłynąć nie może, więc też niedźw iedzie nie od w iedziły ok olic naszej stacji. Nasz tow a­

rzysz P ritz Oien opowiada, że w 1931 roku, k iedy poprzednio zim ował na wyspie, w idział 27 sztuk tych zwierząt.

Z radością pow italiśm y w czerw cu okres składania ja j przez ptaki.

P rzyby ło nam nowe, smaczne i świeże pożyw ienie. Ponieważ od wielu m iesięcy jed liśm y bez zmiany jed yn ie konserwy, na które ju ż patrzeć nie m ogliśm y, lub ptaki przez siebie upolowane, więc z tern większym zapałem przyrządzaliśm y sobie teraz jajeczn ice, om lety lub słodkie ciasta. J a ja w szystkich praw ie gatunków ptaków , m ieszkających na wyspie, są jadalne- i smaczne, jed yn ie wielkie, białe ja ja m ew Havhest niezbyt p rzypadły nam do gustu z p ow odu specyficznego zapachu.

(Mniej w ięcej w tym samym okresie, w m aju i czerwcu, zaczęli p o­

jaw iać się na wyspie pierwsi ry b a cy i ło w cy fok. Trudno opisać ra­

dość, z ja k ą witaliśm y pierw szych gości norweskich, którzy wysiedli na ląd i odw iedzili nasze dom ki. Od pięciu m iesięcy nie rozmawa- liśm y z nikim obcym , a trzy miesiące nocnej ciemności w ięziły nas bezw zględnie w szczupłem gronie tow arzyszy. Zapytaniom i opow ia­

daniom nie było końca. Z biegiem czasu odw iedzali nas potem A n glicy , Francuzi, nawet R osjanie. W szyscy ustosunkow yw ali się do nas zawsze bardzo serdecznie i przyjacielsko, i w szyscy prawie poin­

form ow ani byli, że tu na wyspie N iedźw iedziej P olacy pracu ją dla R oku Polarnego.

(15)

Lipiec b y ł ostatnim miesiącem „g o r ą c e j“ pracy. Przez M iędzy­

narodow ą K om isję R oku Polarnego został on w yznaczony ja k o mie­

siąc specjaln ych badań chmur. W szystkie stacje p odbiegun ow ej sieci m eteorologicznej ro b iły w tym czasie m ożliwie najczęstsze ich obser­

w acje i pom ary. Na w yspie staraliśm y się dzielić swe zajęcia tak, aby od godzin y 4-ej rano do 1-szej w „n o c y “ co godzinę robiona była obserw acja. Oczyw iście ze w zględu na częste m gły nie zawsze to b yło potrzebne.

Polska wyprawa polarna na wyspie Niedźwiedziej. 397

R yc. 7. Dzień 3 maja na w y spie Niedźwiedziej.

N adszedł w reszcie sierpień. Na w yspie początek jesieni. Zbliżał się czas naszego odjazdu. Pakow aliśm y p ow oli nasze aparaty i go­

spodarstwo. N ajp ierw p rzyrząd y do pom iarów prom ieniow ania sło­

necznego, potem aparaty m agnetyczne bezw zględne, teodolity, zapa­

sowe części i t. p., prow adząc jed n ak normalne obserw acje i pozosta­

w ia ją c fu n k cjon u ją ce głów ne przyrządy. W reszcie 17 sierpnia zwinę­

liśm y w ciągu kilkunastu godzin pospiesznej p ra cy naszą stację ba­

daw czą i spakowaliśm y cały nasz bagaż do 15 w ielkich skrzyń.

Dnia 18 sierpnia odjechaliśm y z w ysp y N iedźw iedziej z uczuciem, że ten rok, na niej przeżyty, kosztow ał nas wiele w ysiłków , lecz w ie­

ziona przez nas skrzynia notatek, danych obserw acyjnych , diagra­

m ów i w ykresów warta jest kapitału w łożonej p ra cy i roku życia trzech ludzi.

(16)

398 Wędrówki ssaków.

D oc. U. J. dr K A Z IM IE R Z W O D Z IC K I.

W Ę D R Ó W K I S S A K Ó W .

W ędrówki zwierząt stanowią niewątpliwie jedn o z najciekawszych zjawisk biologicznych, spotykamy je bowiem u całego szeregu różnych form zwierzęcych. Na innem m ie jscu 1 podałem garść szczegółów, do­

tyczących tej dziedziny b iologji ptaków. U ssaków zjawiska te są sto­

sunkowo najm niej znane, może głównie z tego powodu, że mniej wpa­

dają w oczy obserwatorowi, a także i dlatego, że z natury rzeczy są bardziej ograniczone pod względem przestrzeni w porównaniu do pta­

ków lub owadów.

D ecydującą przyczyną, która wyzwala te procesy biologiczne, jest, ja k wiadomo, przedewszystkiem czasowe lub stałe pogarszanie się warunków bytu, stąd zjawiska wędrówek nasuwają niejednokrotnie wiele analogij z różnemi procesami o charakterze społecznym lub po­

litycznym , jakie natrafiam y w historji różnych ludów. Poza tem spo­

tykam y u ssaków także takie wędrówki, których w dzisiejszym stanie naszych wiadomości z zakresu biologji tych zwierząt nie jesteśmy w stanie dostatecznie sobie wyjaśnić. W spomnę tutaj okresowe ciągi szczura piżmowego w Am eryce Północnej o szerokim częstokroć za­

sięgu, lub szczura wędrownego w Europie, który ju ż w historycznych czasach zdołał, posuwając się od wschodu, wyprzeć niemal zupełnie swojego pobratymca, szczura śniadego.

U ssaków, podobnie jak u ptaków, możemy wyróżnić form y stale osiadłe, koczujące, wreszcie zwierzęta okresowo lub stale wędrujące.

Poza tem pod względem charakteru wędrówek odróżniają się zasad­

niczo zwierzęta ssące lądowe od morskich tak dalece, że wymagać będą osobnego rozpatrzenia.

W pierwszym rzędzie zwrócim y uwagę na ssaki, wyróżniające się stałemi, ale stosunkowo niewielkiemi zmianami miejsca swojego pobytu. Do tego typu należy za H i l z h e i m e r e m 2 zaliczyć w ę - d r ó w k i m a ł p , u których, szczególnie u gatunków żyjących gro­

madnie, możemy zauważyć stałe zmienianie miejsca pobytu. Innemi słowy, zn ajdują się one jak rok długi „na szlaku“ . Rzecz cie­

kawa, nie znamy ani przyczyn tego stanu rzeczy, ani kierunku tych wędrówek. Paktem jest, że nawet w okresie przychodzenia na świat młodych nie udało się stwierdzić dłuższego zatrzymania się w ędrują­

cego stada. „Szlak“ , jak twierdzi H e s s e , 3 przebiega zawsze nieda­

leko wody, nie oddalając się od niej więcej jak 5— 6 km.

1 K . W o d z i c k i : N iektóre problem y w ędrów ek ptaków. Przyroda i Technika, I X , 1932.

2 M . H i l z l i e i m e r : Die W anderungen d. Säugetiere, Ergebn. d. Biol.

V , 1929.

3 R. H e s s e : Tiergeographie. 1929.

(17)

Wędrówki ssaków. 399

Dzięki myśliwym jesteśmy stosunkowo lepiej poinform owani eo do wędrówek naszych zwierząt łownych. Zwierzęta te, jak np. zając, po­

siadają osobny rewir, w którym przepędzają zazwyczaj dzień, udając się z nastaniem zmierzchu do częstokroć dosyć oddalonego żerowiska.

W zimie ściągają zazwyczaj zające, szczególniej polne, do lasu lub w jego pobliże.

Bardziej ju ż s k o m p l i k o w a n y m t y p e m w ę d r o w c ó w są zwierzęta, żyjące na północy 1 u!) w strefie alpejskiej. Nasz świstak, będący, ze względu na przebywanie w wybudowanej przez siebie ja-

R ye. 1. M ałpeczka tuż po urodzeniu.

mie, zwierzęciem napozór osiadłem, przecież, jak to stwierdzono w Alpach, schodzi z nastaniem zimy o paręset metrów niżej. Podobne zjawiska dadzą się zauważyć u zajęcy bielaków lub u gronostai. Je­

szcze w X I X wieku sławne b yły w ę d r ó w k i b i z o n ó w Am eryki Północnej, z czein była ściśle związana egzystencja większej części szczepów indyjskich tak dalece, że bizon wszedł w większość ich wie­

rzeń i praktyk religijnych. Zwierzęta te, ja k opisuje D i x o n , „p o ­ ruszały się ku południowi stadami, idącemi w tysiące, a nieraz i w dzie­

siątki tysięcy“ , nie osiągając atoli granicy stale w czasie zimy zalega­

ją cy ch śniegów. Jak się zdaje, decydującą przyczyną tyci) wędrówek była chęć przedostania się poza strefę groźnych „blizzards“ czyli gwał­

townych burz śniegowych, szalejących zimową porą na prerjach. Że

(18)

400 Wędrówki ssaków.

tak było, tego dowodem są t. zw. „ścieżki bawole“ , które skutkiem co­

rocznego przesuwania się przez nie dziesiątków tysięcy sztuk bizonów zamieniły się w głębokie parow y na równym stepie, oraz wielkie masy czaszek i części szkieletów, jakie po dziś dzień spotyka się w północnem Colorado lub W yom ing.

Stosunkowo mało poznane są ciekawe wędrówki niedźwiedzi na na­

szych kresach północno-wschodnich, dochodzące, zdaniem K r e m e n - t z a, do 30— 40 mil pomiędzy „letniskiem“ a miejscem pobytu zimo­

wego i gawrowania.

Jednem z najciekawszych zjawisk z omawianego zakresu jest do­

brze znana myśliwym z d o l n o ś ć o r j e n t o w a n i a s i ę i często z pedantyczną dokładnością przestrzegane poruszanie się zwierzyny po tych samych szlakach, zwanych w języku myśliwskim „wekslami“

lisiemi lub dziczemi.

Do najciekawszych takich gościńców zwierzęcych należy zaliczyć ś c i e ż k i n o s o r o ż c ó w i s ł o n i . Jak opisuje B r e h m , ścieżki te, podobnie jak lin je kolejowe lub szosa, wytyczone na podstawie długotrwałych studjów i pomiarów inżynierów, biegną od w odopojów lub m iejsc zasobnych w żerowiska do m iejsc stałego pobytu tych zwie­

rząt poprzez góry i doliny, przekraczając je najodpowiedniejszem i łukami i serpentynami. Że szlaki te istnieją od czasów niepamiętnych, dowodzą miejsca, gdzie znajdują się skały granitowe z wytartemi śla­

dami stóp słoni. Ileż generacyj słoni musiało się posługiwać temi sa- memi szlakami, by przez tarcie stosunkowo miękkich poduszek stopo­

wych m ogły powstać głębokie stopnie i wyżłobienia. Ileż wieków mu­

siały słonie temi samemi szlakami wędrować i jak potężne muszą być przyczyn y biologiczne tak wiernego obierania tego a nie innego szlaku!

In n y typ przedstawiają nam coroczne w ę (1 r ó w k i s s a k ó w p o ł u d n i o w o-a f r y k a ń s k i c h lub z płaskowyżów A z ji Central­

nej. Jak stwierdzają zgodnie podróżnicy, Wędrówki te są potężnemi ruchami, ogarniającemi w sposób masowy większość zwierząt niepa- rzystokopytnych i przeżuwaczy. Stadom tych zwierząt towarzyszą dra­

pieżniki. Step lub sawanna, częstokroć zapełniona stadami antylop, w krótkim czasie pustoszeje zupełnie. Pozostają jedynie te zwierzęta, które dzięki zdolności do snu letniego lub innym przystosowaniom nie ulegają potężnemu i bezwzględnemu prawu koniecznej corocznej wę­

drówki.

P rzyczyn y tych wędrówek są zazwyczaj dw ojakiej n atury: w je d ­ nych wypadkach decyduje nastanie p ory suchej, zamieniającej w krót­

kim stosunkowo czasie tryskającą zielenią sawannę w szarą pustynię.

W innych decydującą przyczyną jest konieczność zaspokojenia głodu mineralnego, głównie w postaci soli kuchennej. W tym ostatnim wy­

padku zwierzęta ciągną bądź w kierunku wybrzeży morskich, gdzie rosną rośliny sololubne, bądź do istniejących naturalnych źródeł lub złóż mineralnych.

Do najciekawszych wędrowców A fry k i południowo-środkowej na­

leży niewielka antylopa ( A n t i ł o p e m a r s u p i a l i s Z i m m e r - m a n n ) ze względu na masowy charakter swej wędrówki. Znany po-

(19)

Wędrówki ssaków. 401

dróżnik L i v i n g s t o n e obserwował nad rzeką Oranje stada tego gatunku, dochodzące do 40.000 g łó w ; inny podróżnik E. K r e t s c h - ' m a r znalazł się przypadkiem na szlaku stada, liczącego, według jego obliczeń, przeszło 20.000 sztuk. W idok był niezrów nany: najpierw p o­

suwały się forp oczty po kilka, kilkadziesiąt i kilkaset sztuk, poczem wielki tuman kurzu wraz z unoszącemi się nad nim sępami zwiastował nadciąganie głównego stada, grożącego podróżnikom niechybną śmier­

cią przez stratowanie. Śmierć taka spotkałaby napewno podróżników, gdyby nie ogień z karabinów i pow stający rychło zwał trupów, które, tworząc zaporę, ocaliły obóz Kretschmara od niechybnej śmierci. Rzecz

R yc. 2. A ntilope m arsupialis Zim m erm ann.

oczywista, w dzisiejszych czasach wędrówki te ani w przybliżeniu nie mają takiego masowego przebiegu.

Brak miejsca nie pozwala nam zapoznać się z dokładniejszym op i­

sem stosunkowo dobrze poznanego przebiegu wędrówek innych form , jak np. jeleni. W spom nim y natomiast pokrótce charakterystyczne zjawiska, zachodzące u niektórych zwierząt, zamieszkujących arktyczne stepy i tundrę.

Szczególnie interesujące są wędrówki niektórych a r k t y c z n y c h g r y z o n i , u których często z nieznanych nam bliżej powodów po­

w staje zbiorow y odruch, ogarniający masowo wszystkie osobniki da­

nego gatunku. W ymienimy opisywane przez podróżników rosyjskich

26

(20)

402 Wędrówki ssaków.

masowe ciągi wiewiórek syberyjskich, przyczem nieraz osobniki wę­

drujące, natrafiwszy na sadyby ludzkie, wchodzą do nich, idąc na pewną zagładę.

N ajbardziej znanym wędrowcem jest jednak leming ( L e m n u s l e m n u s L .). Ciekawe to zwierzątko roślinożerne odznacza się, jak wiadomo, całym _ szeregiem właściwości, odrębnych od swoich bliższych i dalszych pobratym ców ; występuje przedewszystkiem w t. zw. strefie podalpejskiej, będąc ściśle związane z pewnemi gatunkami roślin, które naogół jednak dosyć skąpo występują w tej strefie klimatycznej. Nad­

mienić należy, że lemingi uchodzą za jedne z najm niej towarzyskich zwierząt.

Najciekawszą właściwością leminga jest okresowe powiększanie się ich liczby w pewnych latach. Z przyczyn, niedokładnie jeszcze pozna-

R y c 3. Lemingi.

nych, ilość wykoceń przekracza znacznie stan normalny. Z początkiem jesieni, wobec niemożności znalezienia dostatecznej ilości pożywienia dla tak wielkiej ilości zwierząt, następuje gwałtowny ruch wędrowny lemingów w inne okolice. W ędrówka ta, aczkolwiek ma charakter ma­

sowy» pozostaje jednak wędrowaniem indyw idualnem ; każdy osobnik ciągnie w pewnej odległości od swojego najbliższego sąsiada. Nie ma ona właściwie c e lu : prowadzi przed siebie tak, że częstokroć całe takie stado lemingów, dostawszy się nad brzeg w ody lub morza, pogrąża się w niem bez żadnego zastanowienia. Dziesiątkowane przez choroby i to­

warzyszące im drapieżniki, stado lemingów z nastaniem zimy zimuje, by na wiosnę podjąć wędrówkę. Tylko w w yjątkow ych wypadkach udało się stwierdzić wędrówkę powrotną do pierwotnego miejsca po­

bytu lemingów. Z powodu braku pól uprawnych w okolicach, zamie­

szkiwanych przez lemingi, nie dochodzi zazwyczaj do większych strat m aterjalnych dla człowieka, poza t. zw. „gorączką lemingową“ , cho­

robą zakaźną, o bliżej nieznanych dotąd przyczynach i przebiegu, po­

(21)

Wędrówki ssaków. 403

jawiającą się u człowieka w wypadku dłuższego przebywania w oko­

licy, w której wędrują lemingi.

Zupełnie inny typ wędrówek ssaków lądowych stanowią c i ą g i r e n i f e r ó w , powszechnie znane krajowcom podbiegunow ych okolic północnej półkuli. Reny z nastaniem pory zimowej opuszczają tundrę, by, przekroczywszy granicę lasów, schronić się w nich przed zimą.

Z początkiem skwarnego i krótkięgo lata podbiegunowego podążają znów do tundry, by, ja k twierdzą krajow cy, uchronić się przed spe­

cjalnie dokuczliwemi dla nich komarami. Niewątpliwie jednak momen­

tem decydującym jest tu brak pożywienia i szukanie zaciszniejszych schronień w lasach, ucieczka przed owadami zaś objawem wtórnym.

R yc. 4. Karibu.

R enifery w ędrują stale w pewnym ordyn k u : najpierw pojaw iają się na szlaku samice i młodzież, zamykają zaś pochód stare samce. W idok ciągnących reniferów jest niesamowity. Przestrzegają one również stale tych samych szlaków a w czasie wędrówki poroże tych zwierząt (samic i samców) przypom ina wolno poruszający się las. Pochodom reniferów towarzyszą wilki. Zjaw isko wędrówek renów Kanady P ół­

n ocnej, zwanych karibu, posiada poza tem duże znaczenie gospodarcze dla pierwotnych ludów tam tejszych : upolowane reny dostarczają za­

pasu suszonego mięsa na cały okres zimowy.

Z w róćm y zkolei uwagę na w ę d r ó w k i z w i e r z ą t s s ą c y c h m o r s k i c h . Jak wiadomo, cały szereg ssawców morskich ma ogromne znaczenie dla ludzkości, gdyż dostarcza nadzwyczaj cennych surowców w postaci tłuszczów i futer, stąd też jesteśmy co do szeregu ich wła­

sności biologicznych stosunkowo dobrze poinform owani. Gatunkom tym grozi zagłada skutkiem rabunkowego eksploatowania ich przez łowców.

2 6»

(22)

404 Wędrówki ssaków.

R yc. 5. Ren dziki w biegu.

D w u p ł e t w o w c e (C etacea), ja k walenie lub delfiny, z ma- łemi wyjątkami należą do zwierząt wędrujących, przyczem główną przyczyną jest niewątpliwie konieczność znalezienia dostatecznej ilości pożywienia. Stąd też istnieje ścisły związek pomiędzy wędrówkami waleni a wędrówkami innych drobniejszych mieszkańców mórz, sta­

nowiących ich podstawowe pożywienie. Czy jednak decyduje tu po­

suwanie się ciągów pewnych ryb, czy też, szczególniej w odniesieniu do waleni, zamieszkujących morza podbiegunowe, może zmiany cie­

płoty w ody pod wpływem prądów morskich — nie zostało do tej pory definitywnie wyjaśnione.

Jeszcze ciekawsze są obyczaje c z t e r o p ł e t w o w c ó w (Pinni- pedia), z których, jak wiadomo, parę gatunków gości od czasu do czasu nawet na naszem wybrzeżu Bałtyku. Odbywają one dalekie wę­

drówki nie dla znalezienia pożywienia, lecz dla odbycia wykotu i od­

chowania m łodych na pewnych ściśle określonych wysepkach skali­

stych lub wybrzeżach oraz dla wnet potem następującej rui. Z w ie­

rzęta pojaw iają się w ściśle określonym porządku pod względem wieku i p łci. Odbywa się to zazwyczaj w lecie, poczem po paromiesięcznym pobycie na lądzie zwierzęta odbyw ają zpowrotem 4— 5 miesięcy trwa­

jącą wędrówkę w nurtach oceanu. Co do tej ostatniej nie posiadamy dotąd żadnych bliższych danych, wiemy tylko jedno, że te same foki lub niedźwiedzie morskie zpowrotem pojaw iają się na tern samem wy-

(23)

Wędrówki ssaków. 405 brzeżu w roku następnym. Szczególnie dobrze poznano (i omal nie w ytępion o, g d y b y nie energiczna interw en cja rządu Stanów Z je d n .), obyczaje t. zw. niedźwiedzi morskich, pojaw iających się corocznie na wyspach Kom andorskich lub Prybyłow a. Na tych ostatnich, jak twier­

dzi B r a s s, ju ż w końcu m aja pojaw iają się stare wyrośnięte samce, które staczają ze sobą zażarte walki dla zdobycia możliwie dogodnych m iejsc na skalistem i wąskiem wybrzeżu dla założenia swoich hare­

mów, które powstają w połowie czerwca z chwilą przybycia samic.

W końcu września pierwsze opuszczają w yspy samce, które, przejęte swojem i sułtańskiemi obowiązkami, przez ten okres prawie się nie od­

żywiają. Samice odpływ ają dopiero w połowie października, udając się na wędrówkę, która, jak twierdzą niektórzy przyrodnicy, dochodzi d o 2000 mil morskich odległości od miejsca rui.

Dobiegliśm y do końca naszych rozważań. W ynika z nich, że od­

nośnie do wędrówek zwierząt ssących lądowych kwestja o k r e s o ­ w e g o p o g a r s z a n i a s i ę w a r u n k ó w b y t u wysuwa się na plan pierwszy. Stąd też zjawiska wędrówek tych ssaków należy praw ­ dopodobnie uwrnżać, jeśli się można tak wyrazić, za zjawiska filogene­

tycznie niewątpliwie młodsze, niż np. wędrówki ptaków.

Natomiast te same zjawiska u zwierząt ssących morskich są, jak widzieliśmy, o wiele więcej skomplikowane. W ystępują tu wprawdzie równie wybitnie i wędrówki wyżej wspomnianego charakterystycznego

R yc. 6. Niedźwiedzie m orskie na skalistem w ybrzeżu.

(24)

406 Walka z ciśnieniem górotworu.

dla ssaków typu. Poza tem jednak pojaw iają się zjawiska, stojące w ścisłym związku z rozwojem tych zwierząt w postaci przeniesienia się na czas rui i wykotu zpowrotem na ląd.

Inż. A N D R Z E J B A T T A G L IA , R u da Śląska.

W A L K A Z C IŚ N IE N IE M G Ó R O T W O R U .

Jak cała technika, tak i górnictw o ma za zadanie opanowanie i wykorzystanie naturalnych sił przyrody. W górnictwie jednak, które działa na terenie w ystępow ania zjaw isk o charakterze żyw iołow ym , pierw iastek w alki z m artwą przyrodą uw idacznia się najbardzej ja ­ skrawo. W szystkie żyw ioły zagradzają górnikow i drogę do podziem ­ nych skarbów. Ogień, w oda, gazy i ciśnienie mas skalnych, otaczają­

cy ch w yrobiska, to najw ażniejsi i niezmiernie nieraz potężni w rogo-

•wie górnika.

W niniejszym artykule ogran iczym y się do rozpatrzenia zjawiska ciśnienia skał, które posiada charakter stały, tow arzyszy każdej od ­ budow ie górniczej, a wskutek tego jest naczelnym problem em gór­

nictwa.

Co to jest ciśnienie górotw oru i skąd się bierze?

Mimo, że górn ictw o jest jed n ą z najdaw n iejszych um iejętności ludzkich, nie znaleziono dotychczas właściwie w yczerpującej odpo­

w iedzi na to pytanie. D rogą dośw iadczenia w ytw orzyły się zasady sztuki górniczej, ustalono pewne, niezawsze w ystarczające sposoby ob ron y przed ciśnieniem, ale nie w yjaśniono istoty zagadnienia, nie u jęto go w form ę te o rji naukow ej. Przyczyną tego jest skom pliko­

wana postać zjawiska, niedającego- się w yrazić w form ułach mecha­

niki, zmierzyć eksperymentalnie, a wreszcie naocznie zbadać poza granicam i w yrobiska.

D opiero w ostatnich dziesiątkach lat praca nad zbadaniem ci­

śnień, w ystęp u jących p rzy odbudow ie, postąpiła naprzód. Stworzono kilka teoryj powstawania ciśnień, jed n ak do całkow itego w yjaśnie­

nia spraw y jest jeszcze bardzo daleko.

N iektóre teorje ciśnień są w ręcz sprzeczne ze sobą, jak kolw iek wnioski końcow e, z nich wysnute, różnią się nieznacznie i przew ażnie pozostają w zgodzie z p raktyką górniczą.

Nie w d ając się w om awianie różnych teoryj, tłum aczących zja ­ wiska, posłużymy się najprostszą z nich z zastrzeżeniem, że, choć jest najjaśniejszą, nie przesądzam y kw estji, czy jest jedyn ą trafną.

B ędziem y posługiw ali się przykładam i z kopalń węgla, gdyż te są u nas najliczniejsze, najbardziej typow e, a wreszcie w nich najsilniej uw ydatnia się w p ływ ciśnienia górotw oru.

Dotarłszy do pokładu szybem, przekopem lub sztolnią, rozcinam y teren od bu d ow y chodnikam i poziom em i i pochylniam i na mniejsze pola, te zkolei dzielimy dalszeini chodnikami na jeszcze mniejsze

(25)

Walka z ciśnieniem górotworu. 407

w ycinki. T w orzy się p odział p okładu na pewne elementarne „k a w a ł­

ki“ , zwane, zależnie od swej wielkości, filaram i lub ścianami. Układ chodników , kształt i w ielkość najm n iejszych elem entów pokładu, stosunek ich do lin ji rozciągłości i upadu, d a ją nam cech y zasadnicze systemu odbu dow y.

Jako kon sekw en cje od bu d ow y pow stają opróżnione z w ęgla prze­

strzenie, ograniczone ociosam i, spodkiem i piętrem, w w ęglu lub ka­

mieniu. Przestrzenie te osuw ają się aż do w ybrania całego odcinka, p rzyczem daw n iej odbudow ane w yrobiska zaw alają się, albo zostają celow o w ypełnione piaskiem, czy kamieniami.

J ak ju ż wspom niałem , we wszelkich w yrobiskach, ja k chodniki, filary, kom ory i t. d., występuje ciśnienie większe lub mniejsze. Z ja ­ wisko ciśnienia wyraża się odpadaniem kawałków węgla (lub kamie­

nia) w piętrze, odpryskiw aniem ociosu, pęcznieniem spodka, stałem zm niejszaniem się p rzek roju w yrobiska, lub nagłem i zawałami.

v p a a

£=□./y roi//A a c z y n n e

ja p rzeA o p A p o c /ty //? /a c c/>oc//?Ai p o z/o sn e c / za ó /e sA / fh/yzo A /sA a.

o c/ó i/c/o tty n fi/a r z e j

R yc. 1. R y c. 2

Jak w idzim y, przebieg zjaw iska jest bardzo różnorodny. Da się tu jed n ak stw orzyć pew ien podział, k tóry ułatw i nam orjen tację.

M ożem y w yróżn ić górne, boczne i spągow e o b ja w y ciśnień. N aj- częstszem i najprostszem a rów nocześnie najniebezpieczniejszem jest zjaw isk o ciśnień górnych. Jeżeli przebiega stopniow o, m ożem y za­

obserw ow ać następujące fa z y : zarysow yw anie się piętra, odstawanie je d n y ch w arstw kamienia od drugich, osiadanie ich na obudowie, zginanie i pękanie belek, aż wreszcie, gd y w ytrzym ałość tych ostat­

nich zostanie przekroczona, następuje zawał.

P rzebieg zjaw iska ciśnienia bocznego może b yć albo zbliżony do p ow yżej opisanego (pękanie i obłam ywanie się o ciosów ), albo też odm ienny i p o le g a ją cy na stopniowem zbliżaniu się ociosów do siebie p rzy niew ielkiem spękaniu.

Ciśnienie spągow e d aje się zaobserwować ja k o t. zw. pęczn iejący spąg. W y g lą d a to ja k b y skała spągowa, popękaw szy na drobne odła­

my, rosła i „pu ch ła“ . Stara się ona w ypełn ić sobą całe w yrobisko.

(26)

408 Walka z ciśnieniem górotworu.

P rzeprow adzony p ow yżej podział opiera się na cechach czysto zewnętrznych, w ystępow ania ciśnień i nie przesądza kierunku działa­

nia sił ciśnienia. Jak w dalszym ciągu przekonamy się, nie są to po­

jęcia rów noznaczne.

K lasyfikację ze względu na kierunek występowania ciśnień na­

leży uzupełnić podziałem w edług ich przebiegu. Może 011 b yć bardzo rozm a ity: od niezw ykle gw ałtow nych zawałów, przychodzących pra­

wie bez jak ich k olw iek ob jaw ów wstępnych, aż do niezmiernie w o l­

nego, równomiernego zacieśniania się wyrobiska. Rozpatrzym y tylko w ypadki skrajne. Przykładem pierw szego typu są ciśnienia górne, w ystępujące w przytoczonej poniżej form ie wtedy, gd y nad pokła­

dem węgla mamy ławę skały twardej, jak np. zbitego piaskowca.

W wypadku tym, w czasie odbudowy nie odczuwamy ciśnienia, do­

piero gd y przestrzeń w yrobisk jest znaczna, następuje gwałtowne załamanie się tw ardej skały na całej opróżnionej z w ęgla przestrzeni.

W w ypadk u ciśnień w oln odziałających , w ystępu jących przy ska­

łach bardziej plastycznych, ja k np. łupki ilaste, mamy przytoczone ju ż rów nom ierne pęcznienie spągów, zbliżanie się ociosów lub łagod ­ ne opuszczanie stropu.

W śród teoryj, w y jaśn ia ją cy ch nam powstawanie om ów ionych zjaw isk, najjaśniejszą jest teorja, opierająca się na założeniu, że wszelkie masy skalne (m ożnaby to samo pow iedzieć o każdym ma- terjale struktury ziarnistej) m ogą być rozpatryw ane jak o ciała, p o­

siadające m niejszą lub większą płynność i lepkość. Naturalnie lep­

kość mas skalnych jest bez porów nania większa niż najbardziej lep­

kich cieczy, płynność zaś mniejsza. P ojęcie „lepk ości“ lub „lepności“ , używane w odniesieniu do cieczy, właściwie lepiej jest zastąpić tu słowem „sp ójn ość“ . P rzyjm u jąc to założenie, musimy uznać, że ruch mas skalnych dookoła w yrobisk stosuje się zasadniczo do praw hydrodynam iki.

Pow yższa teorja w y d a je się na pierw szy rzut oka paradoksalna.

W ja k i sposób skała, którą przyzw yczailiśm y się uważać za sym bol stałości i m ocy, może być uważana za ciało płynne? Na te w ątpliw ości można odpow iedzieć, że rozważa się tu nie „skałę“ , czy p ojed yń czy

R yc. 3.

(27)

Walka z ciśnieniem górotworu. 409

je j blok, ale górotw ór ja k o jedn ą masę, która to masa sw ojem zacho­

waniem się na terenie od bu d ow y daje nam podstaw y do zwątpienia w Jej „o p ok ow ą “ stałość.

N aturalnie m usim y tu przeprow adzić pew ne stopniowanie. N a j­

większą płyność i najm niejszą spójność posiadać będą skały takie, ja k w osk ziemny, p ok ła d y piasku, m iękkie łupki i gliny, największą zaś spójność i praw ie żadnej płyn n ości skały w ybuchow e, ja k bazal­

ty, i twarde osadowe, zbite, ja k piaskowce.

W szystkie m asy płynne m a ją ten dencję do w ypełnienia pustek, zn ajd u ją cy ch się w ich wnętrzu. T en den cji tej przeciw staw ia się lep­

kość (sp ó jn o ś ć), po je j przezw yciężeniu pustka zostaje wypełniona.

W cieczach zjaw isko to przebiega momentalnie. W masach skalnych czas jest czynnikiem pierw szorzędnego znaczenia. Na przezw ycięże­

nie spójności skał p otrzebny jest czas, zależny od rodzaju skał, w iel­

kości wyrobisk, budow y tektonicznej górotworu i szeregu innych czynników . Z biegiem czasu d ookoła w yrobiska w ytw arza się posu­

w ająca się coraz dalej w głąb skał strefa rozluzowania, w której ma­

sa skalna częściow o lub całkow icie utraciła swą spójność. Jak w y ­ nika z tego, cośm y dotychczas pow iedzieli, ciśnienia muszą b yć p ro ­ p orcjon aln e do w ielkości strefy rozluzowania.

Działanie sił ciśnienia w jed n olitym ośrodku skalnym winno być rozłożone w m yśl p raw h ydrodynam iki rów nom iernie na całą p o ­ w ierzchnię w yrobiska. W praktyce jed n ak mam y do czynienia ze ska­

łami uwarstw ionem i o różnej spójności, co pow odu je, że w ystępow a­

nie ciśnień w w yrobiskach nie jest jedn ak ow e ze w szystkich stron.

Ciśnienie atakuje przedew szystkiem tę stronę w yrobiska, z k tórej skała jest najsłabsza.

Tak np. zjaw iska, które określiliśm y poprzednio ja k o ciśnienie spągowe, często b yw a spow odow ane działaniem sił, skierow anych na ociosy, które, będąc w tym w ypadk u znacznie w ytrzym alsze niż spąg, nie ulegają skruszeniu, natomiast w yciskają skałę spągową w górę.

Omawiana te o rja tłum aczy znane każdemu górn ikow i zjaw isko, że na terenach, objętych silniejszemi ruchami tektonicznemi, wystę­

pują ciśnienia wyjątkow o silne. W czasie tworzenia się uskoków, do­

tych czasow a spójność skał zostaje zniszczona tak, że p rzy odbudow ie górn iczej natrafiam y na skałę o spójności znacznie niższej, niż n or­

malna dla tego gatunku skały. Ponieważ w ielkość ciśnień zależna jest od spójn ości skały, w ięc na terenie u skokow ym spotkać się musimy z ciśnieniami większem i niż gdzie indziej.

P rzytoczon a tu te o rja posiada tę stronę ujem ną, że nie tłum aczy nam w sposób dostateczny zrozum iały ciśnień nagłych, ja k również nie w yjaśn ia istnienia zależności m iędzy głębokością w yrobisk od powuerzchni ziemi a ciśnieniem.

Jak k olw iek bow iem niesłuszne jest twierdzenie, że ciśnienie na w yrobiskach jest p rop orcjon aln e do je g o odległości od pow ierzchni ziemi, ja k to niegdyś przypuszczano, to jed n ak stw ierdzić trzeba, że naogół na kopalniach głębszych mamy ciśnienia większe, niż na p łyt­

kich.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lodołam anie przeprow adza się przy p om ocy specjaln ych statków -lodołam aczy, które dzięki sw ej kon­.. stru k cji są odpow iednio przystosow ane do tej

Powierzchnia wiążącego cementu glinkowego traci bardzo szybko wodę (wskutek ogrzewania się masy), przez co pozostaje, mięk­. szą dzięki niezupełnemu

micznych... Którym metodom przypisać należy w yższą wartość, jeśli chodzi o obliczenie ogólnego wieku ziem i, nad tern zastanow im y się później. W każdym

u stentora, jeszcze przed podziałem uw idaczniają się zaw iązki now ych p rzy ­ szłych organelli, przedew szytkiem peristom u, w ystępującego przed podziałem tem

dzone stocznie i doki i dobre połączenie z niemi drogą wodną, nie mieli potrzeby rozbudow yw ania stoczni i warsztatów na W iśle, ale u nas rozbudow a i

U tych ludzi często zjawiał się po kilku latach pracy zespół objawów, ujmowany jako odrębna jednostka chorobowa, nosząca na­. zwę wczesnego inwalidztwa

skuje się jeszcze jako cenny produkt dwutlenek siarki, materjał wyjściowy dla produkcji kwasu siarkowego, którego fabrykacja jest zawsze złączona z prażelnią

W zakresie zwierząt niższych interesował się Zmarły zwłaszcza wirkami, zebrał szczegółowe dane 0 rozmieszczeniu i życiu wypław- ków krynicznych (Planaria