• Nie Znaleziono Wyników

M Warszawa, d. 21 lutego 1897 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M Warszawa, d. 21 lutego 1897 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 8. Warszawa, d. 21 lutego 1897 r. T o m X V I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHSW IATA“

W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2 Z przesyłką pocztową: rocznie rs. lo, półrocznie rs. 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata*

i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Kom itet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:

Deike K ., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K ., Kwietniewski Wl., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W. i Wróblewski W.

A d res ISed.ał2:c3ri; KTralso-wslsIe-^rzed.in.Ieście, USTr SS.

KARBORUND.

Wiadomą, powszechnie je st rzeczą, ja k ą wartość i jak ie znaczenie dla całej mechaniki precyzyjnej posiadają ciała tw arde, używane na narzędzia, lub jak o środek do szlifowania i polerowania powierzchni. W praw dzie do szlifowania i polerowania można użyć bardzo wielu, a naw et może większej części, n atu ­ ralnych skał i ziem, lecz przew ażna ich ilość ma tylko bardzo średnią wartość pod tym względem, przeto przem ysł zatrzy m ał osta tecznie tylko jaki tuzin ciał, jedne dla ich nadzwyczajnej twardości, inne dzięki nad­

zwyczajnej obfitości i, co za tem idzie, wiel­

kiej taniości.

Najwięcej używane, wymieniając je w ko­

lei twardości, są: dyam ent, szafir i rubin, ko ­ rund, szmirgel, try p la i hem atyt. N a pierw- szem miejscu idzie tedy dyam ent, którego się używa jednak tylko wtedy, kiedy wartość przedm iotu szlifowanego pozwala na użycie tak cennego środka. W ysoka cena wyrugo­

w ała z przem ysłu drogie kamienie; używa się powszechnie szm irglu lub co najwyżej żółtego korundu, których niska cena kom ­

pensuje' z^okładem przyrost w czasie i w p ra ­ cy, wskutek użycia tych ciał w miejsce proszku dyamentowego.

Między dyam entem a szmirglem znajdo­

w ała się niedawno ogromna luka, gdyż p rze­

strzeń na skali twardości między dyam entem a szmirglem była większa, niż między szm ir­

glem a talkiem, ja k tego dowiodły pom iary, przeprowadzone niedawno w Jo h n H opkins University. L uka ta niedawno została wy­

pełniona przez wynalezienie nowego ciała, karborundu, który mieści się na skali tw ardo­

ści właśnie w tej mniej więcej odległości od szm irglu, co ten od talku. Je g o gęstość wy­

nosi 3,23; jestto związek atom u krzemu z atomem węgla, ma zatem wzór SiC i z a ­ wartość procentową 30 cz. węgla i 70 cz.

krzemu. N ie topi on się w żadnym ogniu, lecz jedynie w łuku elektrycznym , gdyż tem ­ p eratu ra jego topliwości je s t tylko niewiele niższa od tem peratury łuku elektrycznego.

Ogrzany powyżej punktu topienia się, rozpa­

da się łatw o na części składowe. K arb o ru n d jest ^nierozpuszczalny we wszystkich, dotych­

czas w tej mierze badanych cieczach: woda, kwasy, oleje, a nawet fluorowodór nie dzia­

ła ją na niego.

Co dotyczę jego własności szlifierskich, to szlifierze określają jego zachowanie się w ten

(2)

1 1 4 W SZECHS WIAT Nr 8.

sposób, że n a z y w a j go nie tak „ciągliwym ” ja k szm irgeł i dyam ent, przez co się zbliża do własności szlifierskich żółtego korundu krystalicznego. W stanie chemiczni© czys­

tym m a barw ę seledynową; jed n ak że o trzy ­ mywany fabrycznie posiada najrozm aitsze barwy: zieloną, niebieską aż do czarn ej, po­

dobnie ja k t. zw. sta l napuszczana; barw y te pochodzą częścią od domieszek, częścią zaś od utlenienia powierzchni. W y kształcone kryształy p rzedstaw iają często śliczny widok;

takie okazy fabryka sp rz ed aje często do zbiorów i muzeów technicznych i naukowych- O ryginalna je s t histo ry a tego wynalazku:

W jednej ze swych powieści Y erne w prow a­

dza postać inżyniera francuskiego, poświęca­

jącego się pracy nad odkryciem sposobu otrzym ywania sztucznego dyam entów , ch o ' ciąż bez skutku. F a n tasty cz n a ta postać wy"

w arła wielki wpływ na — tym razem rzeczy w istego—inżyniera am erykańskiego E . G Achesona, który wtedy zaczął pracow ać nad kw estyą, czy nie dałoby się otrzym ać dya- m entu lub jakiegoś podobnego ciała zapomo- cą elektryczności. W reszcie po wielu latach próżnych usiłowań udało się Achesonowi otrzym ać karborund: było to w r. 1891, k ie­

dy w M onongahela w Pensylw anii założo­

no towarzystwo ośw ietlania elektrycznego.

Pierw sze doświadczenie, uwieńczone pom yśl­

nym skutkiem , wykonał A cheson w sposób następujący: wziąwszy tygiel żelazny, wyło­

żył go węglem i napełn ił m ieszaniną węgla i gliny; w m ieszaninie tej był zanurzony p rę t węglowy, połączony z jednym biegunem m a­

szyny dynam oelektrycznej, drugi zaś biegun by ł połączony z tyglem. G dy puszczono p rąd , wtedy n astąp iła gw ałtow na reakcya chemiczna, z wydzieleniem wielkiej ilości ciepła. Po przerw aniu p rą d u i wystygnięciu tygla, rozbito masę, zn a jd u jącą się w nim, i przekonano się, że wewnątrz utw orzyły się nadzwyczaj tw arde niebieskie kryształki; by­

ły one jed n ak bardzo m ałe. Powtórzono przeto doświadczenie na większą skalę, za­

stęp u jąc tygiel przez umyślnie zbudowany piecyk, którego wnętrze było mniej więcej 25 cm długie a 10 cm wysokie i szerokie.

J a k o elektrody służyły p rę ty węglowe, w pro­

wadzane z obu stron do w nętrza piecyka.

O trzym ane w ta k i sposób kryształy poddano bliższemu badaniu, przyczem się okazało, że

nie je s tto skrystalizowany węgiel, lecz ciało złożone, zaw ierające węgiel i drugą jeszcze I część składową, k tó rą, ja k sądzono, jest tlenek glinu, korund; stąd też pochodzi n a­

zwa, skombinowana z wyrazów: carbo i co- rundum , t. j. karborund. N iedługo jedn ak okazało się, że to przypuszczenie je s t błędne, gdyż karborund je st związkiem węgla i k rze­

mu; nazwy jed nak już nie zmieniono.

Niezwykła twardość karborundu pozwoliła Achesonowi pocieszyć się po nieudałej próbie fabrykacyi dyamentów en gros; m ateryał w ten sposób otrzym any znalazł wkrótce am atorów , tak , że po opatentow aniu tego wynalazku, Towarzystwo oświetlania elek­

trycznego w M onongahela zaczęło fabryko­

wać karborund systematycznie, używając w tym celu piecyków wyżej opisanych i pro- j dukowało dziennie około 100 g karborundu,

J który następnie sprzedaw ało na k araty szli-

| fierniom drogich kamieni. P o p y t w zrastał

| ta k szybko, że musiano powiększyć urządze­

nia i oddawano funt am erykański (około 450 g) za 10 dolarów. D elikatny karborund okazał się tymczasem m ateryałem znakom i­

tym do szlifowania wentylów, tak, że nawet stosunkowo wysoka cena nie przeszkodziła szybkiemu jego rozpowszechnieniu.

Popyt, w zrastający z ogrom ną szybkością, spowodował urządzenie zupełnie nowej insta- lacyi, w której można ju ż było produkować dziennie 300 funtów (t j. 135 kg) k arb o ru n ­ du. Niem niej przeto to urządzenie okazało się zbyt małem; powstało zatem stow arzy­

szenie „C arborunduin C om pany”, które p rze­

niosło w roku 1894 fabrykę z M onongahela pod wodospad N iagary, aby korzystać z ol­

brzymich ilości elektryczności, dostarczanej przez N iag a ra-F a ll C y. D -r H ugo Schroder opisuje tę fabrykę w „Y erein sb latt der deu- tschen G esellschaft fur M echanik u. O ptik”

(zeszyt styczniowy z r. b.).

F a b ry k a składa się z trzecli głównych b u ­ dynków, odległych o ’/ 3 mili ang. od zabu­

dowań N ia g a ra -F a ll C-y. Te trzy główne budynki są: m agazyny, zabudowania piecowe i budynek z transform atoram i. W m agazy­

nie je st sk ład m ateryałów surowych: je s t więc piasek czysty z Ohio, sól z salin stanu N ew -Y ork, delikatnie mielony koks z węgli smolistych pensylwańskich i wreszcie trociny z tarta k ó w w Tonaw anda pod Buifalo.

(3)

N r 8 WSZECHSWIAT. 115 W tymże samym budynku miesza się te

m ateryały i mieszaninę tę wysyła się do bu­

dynku piecowego.

Pieców je st pięć; każdy m a 17 stóp (około 5 ot) długości, je st 6 stóp (około 2 m ) wysoki i tyleż szeroki; piece te są zbudowane z sa­

mych ogniotrwałych kamieni, bez użycia za­

prawy m urarskiej. N a końcach pieca znaj­

dują się płyty bronzowe, połączone z czterem a silnemi kolbami miedzianemi; z wewnętrzną stroną tych płyt są połączone drągi węglowe, długości 30 cali (75 c o t ) , średnicy 3 cali (75 mm), które przechodzą poprzez mury pieca i tworzą wewnątrz niego końcowe elek­

trody. Powyżej wzmiankowaną mieszaninę wsypuje się teraz mniej-więcej do połowy głębokości pieca; następnie wchodzi tam ro­

botnik i tworzy połączenie między obiema elektrodam i, układając warstwę z kawałków węgla, poczem wypełnia się piec mieszaniną po brzegi i fabrykacya może się już zacząć.

W sąsiednim budynku znajduje się tr a n s ­ formator: p rą d bowiem, dostarczany przez N iag ara-F all Company, ma napięcie 2 200 wolt, zbyt wysokie, aby go można było użyć do fabrykacyi karborundu; dlatego zmniejsza się napięcie zapomocą tran sfo rm ato ra do 185 wolt. Ponieważ jednak p rą d musi mieć w początku napięcie wyższe niż 185 wolt, więc między piecem i transform atorem jest włączony reg u lato r ręczny, pozwalający obni­

żyć stopniowo napięcie aż do potrzebnej ilo­

ści wolt. N aturalnie, że wobec ta k potęż­

nych prądów, ja k te, które przepływają transform ator i reg u lato r, zachodzi potrzeba chłodzenia obu tych przyrządów , które in a ­ czej szybkoby się przegrzały; w tym celu umieszcza się je w strum ieniu ciągle płyną­

cego oleju.

P o zamknięciu p rą d u nie spostrzega się z początku żadnej zmiany; dopiero po upły­

wie godziny zaczynają się wydzielać gazy tak obficie, źe można je zapalić, przyczem płoną płomieniem niebieskawym. P o kilku godzinach buchają błękitne i żółte płomienie z całej górnej powierzchni pieca, nadając mu, szczególnie w nocy, wspaniały i groźny wygląd. Mimo tego piece te nie wydzielają wiele ciepła nazew nątrz; m ożna się do nich zbliżyć na m etr bez niebezpieczeństwa; po­

chodzi to zapewne stąd, że cała niem al en er­

gia term iczna zostaje użyta wewnątrz pieca

na działanie chemiczne, t. j. n a utworzenie karborundu.

Po upływie dwudziestu czterech godzin przerywa się prąd; a gdy piec ju ż dostatecznie ostygł, burzy się jego mury. N a powierzch­

ni mieszaniny niewidać prawie żadnych in­

nych zmian, nad to, że sól się ulotniła, a tro ­ ciny wypaliły; nieco głębiej m asa się zbiła, tworząc ciało kruche, porowate, które łatwo j można odjąć. Dopiero w odległości około 10—

! 15 cali (25—37,5 cm) od powierzchni poka­

zuje się karborund w stanie czystym, two­

rzący się wszędzie, gdzie prąd z zakończeń węglowych przepływ ał mieszaninę. W spa­

niałego widoku odsłoniętego karborundu nie odda żadna fotografia; lśniące kryształy, ułożone promienisto od łuku elektrycznego, migocą wszystkiemi barwami; większa ich część je s t m ała, lecz wszędzie, gdzie się utw orzyła pusta jam ka, znajdują się wspa­

niałe, wielkie sześcioboczne kryształy, do­

chodzące do 13 m m długości boku.

K ryształy takie miele się n a proch, w y tra­

wia kwasami w celu usunięcia zanieczyszczeń i wreszcie sortuje według wielkości. P ie r­

wotnie robiono to, przesiewając przez sita 0 okach rozmaitej wielkości, lecz następnie zastąpiono ten sposób szlamowaniem w wiel­

kich rezerw oarach, oddzielając seryam i osa­

dzający się stopniowo proszek, zawieszony w wodzie. J a s n ą je st rzeczą, że najpierw osadzają się kryształy najcięższe, więc n aj­

grubsze, następnie coraz cieńsze, aż do n a j­

delikatniejszego pyłu. Otrzymany w taki sposób rozm aitej delikatności proszek ozna­

cza się ilością m inut, potrzebną do osadzenia się: systematycznie w yrabia fabryka karbo ­ rund jedno , cztero-, sześcio-, dziesięcio- i pięt- nasto-minutowy, lecz w razie zamówienia do­

starcza i delikatniejszych gatunków.

Proszek tak i znajduje zastosowanie do bardzo wielu celów. Oprócz wymienionego powyżej szlifowania drogich kam ieni oraz so­

czewek, zam iast ziarnistego szmirglu, k a rb o ­ rund służy jeszcze do wyrobu osełek do ostrzenia i brusków rozmaitego rodzaju, ja k również do fabrykacyi papieru i płótna kar- borundowego, w miejsce papieru i płótna szmirglowego, szklanego i krzemiennego.

Szczególniej w technice szlifowania soczewek 1 kamieni okazuje się cała ogromna wyższość karborundu nad szmirglem. Szm irgel je st

(4)

1 1 6 WSZECHSWIAT N r 8. produktem naturalnym , a wskutek tego b a r­

dzo niejednostajnym w swych własnościach.

Surowy kam ień szmirglowy je st już dla oka niejednolity i poprzerastany pasam i o nie- równem wejrzeniu i nierównej twardości; po sproszkowaniu niemożna rozdzielić zupełnie części miękkich i tw ardych zapomocą szla­

mowania; więc gdy płaszczyzna ja k a ś kończy się szlifować, to części miękkie ścierają, się łatw iej, niż części tw arde, które się zbierają u brzegów; tak ie cząstki wsuwają się często między trą c e się płaszczyzny, powodując n ie­

rzadko rysy, psujące dotychczasową robotę.

Zapobiedz m ożna temu częściowo, w ybiera­

ją c stosownie surowy m ateryał, aby otrzym ać prod ukt jednostajny, lecz da się to tylko częściowo osięgnąć. Prócz tego, taki miękki m atery ał przedstaw ia w razie szlifowania większych płaszczyzn tę niedogodność, że przy każdem poszczególnem posunięciu mu szą cząstki szm irglu przebyć dłuższą drogę, przez co się ziarnko zm niejsza, zanim dojdzie do środka płaszczyzny; przez to pow staje pow ierzchnia w ypukła zam iast płaskiej. T e niedogodności usuwa w znacznej mierze uży­

cie karborundu: są to bowiem jednostajnej a znacznej tw ardości ostre odłam ki k ry sta ­ liczne, które wskutek tego tn ą i ścierają płaszczyzny szlifowane z bardzo wielką e n e r­

gią; prócz tego pewna m asa karborundu może wykonać znacznie większą ilość pracy, niż rów na m asa szm irglu; trz e b a jed n ak uważać, żeby nie przyciskać zbyt mocno, gdyż karborund, ja k to wspomniałem, je s t kruchszy niż szmirgel.

P rzy tem cena jeg o nie je s t obecnie wygó­

row ana: w handlu detalicznym cena 1 funta 450 g } surowych kryształów wynosi około 2 centów am erykańskich (40 kop.); krysz­

ta ły wybierane, wielkie i pięknie w ykształco­

ne, dla zbiorów i muzeów, 75 centów (1 rb . 50 kop.); proszek czyszczony, dla celów op­

tycznych, jednom inutowy, 50 centów (1 rb.), zaś b ardzo delikatny, piętnastom inutow y, 2 dolary (4 rb.) za funt am erykański.

Główne zastosowanie znajduje jednakże k arbo ru nd w fabrykacyi sztucznych osełek i kam ieni szlifierskich. Oprócz tw ardości i ostrości kryształów zaletę k arb o ru n d u s ta ­ nowi jego w ytrzym ałość n a ogień i nietopli- wość. W celu otrzym ania sztucznych k a ­ mieni szlifierskich zarabia się go z ziemią

porcelanową i wypala, przez co uzyskuje się trw ałość i foremność, dotychczas nie osięga- ne. Ponieważ tak ie kam ienie wypalają się w żarze białym pieców porcelanowych, p rze­

to największe naw et ciepło, pow stające wskutek tarcia, nie może im nic zaszkodzić;

prócz tego są one nieczułe na czynniki che­

miczne, zatem kamień, używany np. do szli­

fowania stali i pokryty cząstkam i stalowemi, można w okam gnieniu oczyścić najzupełniej zapomocą kilku kropel silnego kwasu.

M ijałoby się z celem niniejszego arty ku łu wyliczać wszystkie możliwe zastosowania karborundu; wymienię tylko, że je st on fa­

brykowany i zastosowywany pod najrozm ait- szemi postaciam i, ja k np. m łynki, toczydła, pilniki, osełki do użytku domowego i t. p.

W szystko to wytwarza się przez zarobienie karborundu z m ateryałam i do fabrykacyi porcelany, uformowanie z tej masy żądanego przedm iotu w prasie hydraulicznej i wreszcie wypalenie. T aki środek łączący, t. j. porce­

lana, m a dalej tę dobrą stronę, że nie działa stępiająco lub zasm arowująco (na przedm iot obrabiany), ja k zwykle dla szm irglu używany szelak lub ebonit.

K a rb o ru n d je s t jednem z licznych ciał, którego znajomość winniśmy użyciu silnego prąd u elektrycznego; ileż je s t jeszcze innych, k tó re — lubo już pierwej znane — możemy otrzym ywać na większą skalę jedynie wsku­

tek nowożytnego olbrzymiego rozwoju elek­

trotechniki; m am tu n a myśli przedewszyst- kiem glin i węgielek wapnia. A przecież nie u p ły n ął jeszcze la t dziesiątek od czasu pierw szych prób M oissana, wykonanych w celu zastosow ania łuku elektrycznego do uzyskania najwyższych tem peratur i otwarcia drogi dla całego szeregu syntez i reakcyj chemicznych w wysokiej tem peraturze. I na­

wet nie ta k dawno karb orun d został ze­

pchnięty z naczelnego stanowiska co do tw ardości między sztucznemi produktam i:

M oissan otrzym ał w analogiczny sposób bo­

rek węgla, ciało jeszcze tw ardsze od k arb o ­ rundu, rysujące dyam ent; i tylko stosunkowa rzadkość związków b oru w n atu rze, nie do­

zwoliła usunąć się karborundow i z widowni przem ysłu, być jed n ak może, że borek węgla zostanie zastosowany w szlifierniach dyam en­

tów i drogich kam ieni, zam iast proszku dya- mentowego. Codziennie jed n ak niem al mno­

(5)

N r 8. WSZECHSWIAT. 1 17 żą się produkty, otrzym ane zapomocą pieców

elektrycznych, a mimo tego zdaje się, źe w tym kierunku je s t jeszcze wiele, i to pięk­

nych odkryć, do zrobienia.

Tad. Estreicher.

Drażnienie i porażenie.

W e d łu g o d c z y tu IW. V e r v o r n a .

(Ciąg dalszy).

Jednym z najświetniejszych czynów w ży­

ciu naukowem J a n a M ullera jest, ja k wia­

domo, odkrycie praw a energii specyficznej nerwów zmysłowych, które nieśm iertelny ten mistrz w następujące u ją ł słowa: „ Je d n a i ta sama przyczyna zew nętrzna budzi w różnych zmysłach wrażenia rozmaite, zależne od n a ­ tury każdego zmysłu; właściwe zaś każdemu nerwowi zmysłowemu w rażenia mogą być wy­

wołane przez różne wpływy zewnętrzne i we­

w nętrzne”. P raw o to doniosłości niezm ier­

nej, które istotnie orzeka tyle, że wszystko, co wiadomo nam o świecie cielesnym, są to 1 tylko zjawiska własnej duszy naszej, to pra- ! wo, rozpatryw ane w świetle fizyologii porów- j nawczej komórki, usprawiedliwione je s t naj- j istotniejszemi, zasadniczemi własnościami wszelkiej m ateryi żywej.

Ju ż H ering w niewielkiej, lecz bogatej j w myśli pracy zwrócił na to uwagę, że wła- 1 ściwie wszelka żywa m aterya obdarzona jest specyficzną swą energią: „jestto własnością przyrodzoną, energią specyficzną żywych ko­

mórek w ątroby—przyrządzać żółć, podobnie ja k specyficzną je s t energią żywych komórek gruczołu śluzowego—w ytw arzać śluz i t. d .”

W ystępuje to je s z c z e jaw niej, gdy badam y działanie bodźców na rozm aite formy komó­

rek. Okazuje się przytem , że w każdej ko­

mórce tkwi osobliwsza skłonność do ściśle określonego szeregu procesów i to do tych samych procesów, które już w danej kom ór­

ce same przez się norm alnie zachodzą. K o ­ m órka ameby oddziaływa na bodźce chemicz­

ne, mechaniczne, term iczne, galwaniczne

zawsze charakterystycznem i zmianami swego k ształtu. Kom órki nabłonka migawkowego odpowiadają na te same bodźce przyśpiesze­

niem w ruchach swych rzęs, a kom órki g ru ­ czołu wzmożeniem swej czynności wydzielni- czej. To więc, co M uller odkrył dla o rg a ­ nów zmysłowych człowieka, istnieje w proce­

sie życiowym czyli w przeróbce m ateryi wszelkiej substancyi żywej. W każdej for­

mie, w każdym elemencie istoty ożywionej rozmaite bodźce wywołują jednakow e zja­

wiska, gdy przeciwnie jeden i ten sam bo­

dziec w różnych formach substancyi żywej sprowadza różne, mianowicie dla każdej for­

my charakterystyczne objawy życiowe.

Lecz to prawo specyficznej energii wyma­

ga jeszcze rozszerzenia co do działania bodźców. Nie zawsze działanie bodźców po­

lega na pobudzeniu czyli na wzmożeniu zja­

wiska życiowego lub, ściślej mówiąc, na wzmożeniu przemiany m ateryi właściwej te ­ mu zjawisku. W wielu przypadkach, np. przy obniżeniu tem peratury, przy działaniu środ­

ków odurzających (narkotycznych) widzimy przeciwnie jako skutek porażenie, czyli osła­

bienie, a naw et zupełne zniesienie, zniwe­

czenie przemiany m ateryi. Z asłu g ą je s t znakomitego fizyologa francuskiego KI. B er­

n a r d a ' stwierdzenie, źe wfzelka żywa m ate­

ry a pod wpływem wspomnianych środków może uledz porażeniu. Roślina zarówno ja k organizm jednokomórkowy i zwierzę w pra­

wione zostają przez chloroform i inne środki w stan narkozy i napozór zupełnemu ulegają w nich zawieszeniu czynności życiowe. God- nem je st n adto uwagi, że porażenia dwoja­

kiego być mogą pochodzenia. Obniżenie tem peratury pociąga za sobą bezpośrednio wr równej mierze osłabienie czynności życio­

wej; w innych natom iast przypadkach p o ra­

żenie je s t dopiero zjawiskiem wtórnem, które poprzedzone bywa przez okres pobudzenia.

K ażdy bodziec drażniący, będąc dostatecznie silnym lub trw ając dość długo, może spro­

wadzić porażenie wtórnie, niejako przez prze- draźnienie, czego najlepszym przykładem je s t zjawisko znużenia.

Ogólne prawo działania bodźców możemy w myśl powyższego ta k sformułować: bodźce wpływają n a intensywność prawidłowego procesu życiowego komórki, sprow adzając wzmożenie tego procesu, pobudzenie (excita-

(6)

1 1 8 WSZECHŚWIAT. N r 8. tio), albo obniżenie, porażenie (depressio).

Pobudzenie i porażenie przeróbki m ateryi w kom órkach są to podstawowe przyczyny olbrzymiej mnogości różnorodnych zjawisk

„bodźcowych” w organizmie.

Z tego ogólnego praw a wychodząc, w ska­

zać można dalsze jeszcze ważne fakty biolo­

giczne, k tó re w ścisłym pozostają z niem związku.

W yobraźm y sobie kom órkę w stanie ró w ­ nowagi chemicznej, t. j. komórkę, w której zjaw iska asym ilacyjne i dyssym ilacyjne do­

p ełn iają się i równoważą wzajemnie, i przy­

puśćmy, że podziałał na nią bodziec; wów­

czas przeróbka m ateryi w tej komórce, zgod­

nie z ogólnem prawem powyźszem, będzie pobudzona albo porażona. Nie potrzeba by­

najm niej, ażeby przy tem całkow ita przem ia­

n a m ateryi w tej kom órce zo stała uchylona w sposób równomierny i aby pow stał nowy stan równowagi; pobudzenie lub porażenie może dotyczeć pojedynczych tylko ogniw wielkiego łańcucha procesów chemicznych.

Przedew szystkiem na uwagę zasłu g u ją tu zmiany w fazach antagonistycznych p rz e­

miany m ateryi, w asym ilacyi i dyssymilacyi, i w fazach antagonistycznych ruchu, w sk u r­

czu i rozkurczu.

Osobliwie zajm ującem i są dla nas n ajn iż­

sze szczeble życia, oczekiwać bowiem należy, że napotkam y tu najprostsze, najw yraźniej­

sze stosunki. Am eby przeto i komórki ame- boidowe, owe interesujące istotki, ukryw ają- j ce tajniki życia w mikroskopowej kropelce m ateryi bezkształtnej, najwdzięczniejszy s ta ­ nowią przedm iot badania. W ruchach ame- boidowych, które, jakkolw iek w ydają się ta k pierwotnemi, są jed n ak istotnie ta k ą sam ą form ą ruchu ja k ruch mięśniowy, w tych r u ­ chach mamy do czynienia, podobnie ja k we wszelkich ru chach skurczowych m ateryi ży- | wej, z ustawicznemi zmianami pomiędzy fa ­ zam i skurczu i rozkurczu, sk ra can ia się i wy- j dłużania. Obiedwie te fazy pod wpływem bodźców w różnym zostają stopniu pobudzo­

ne. S ą bodźce, które zm uszają am ebę do skurczu tak że zbija się ona w kulkę. In ne bodźce w pływ ają na fazę ekspansyjną, rozkurczową w ten sposób, że ciało am eby wydłuża się we wszystkie strony. Go najcie- j kawsze, to że ze w zm agającą się siłą bodźca wielkość pobudzenia w rozm aitych ogniwach

łańcucha przeobrażeń chemicznych zmienia się w różnym stopniu, tak że może nastąpić przypadek, że ten sam bodziec w słabym stopniu sprowadzić może zupełnie inny, nie­

kiedy naw et wbrew przeciwny skutek, niż w stopniu silnym. Z jaw iska takie znane są w sferze najrozm aitszych rodzajów bodźców.

W ykonajm y doświadczenie nad wpływem ciepła. K om órkę ameboidową, k tó ra, ja k np. korzenionóźka wód m orskich, wydłuża swe ciało w cienkie nici, nibynóźki, wystaw­

my n a działanie tem peratu ry powolnie wzras­

tającej, a dostrzeżem y nasam przód rozsze­

rzanie się ciała komórki. Protoplazm a roz­

pływ a się,pseadopodia w y d tu źa ją się,ro zk u r­

czanie się przew aża w tym pierwszym okre­

sie. Lecz wkrótce obraz się zm ienia R oz­

pływanie się wprawdzie coraz je s t żywsze, lecz i cofanie ujaw nia się coraz widoczniej.

P rotoplazm a już również szybko cofa się ku ciału komórki ja k i wypływa zeń. W ydłu­

żanie się nibynóżek ustaje. T em peratura podnosi się coraz wyżej, a m asa protoplaz- m atyczna jednocześnie coraz bardziej się skupia, nibynóźki coraz więcej zostają wcią­

gane do ciała komórki. Skurczanie się prze­

waża, wreszcie dochodzi do szczytu. K o ­ m órka korzenionóżki p rz y b rała postać kuli, k tó ra wreszcie zapad a w stan tężca. Życie ustało . W idzimy zatem , ja k w tem p eratu ­ rze niskiej procesy charakterystyczne dla okresu rozkurczu znaczną m ają przewagę nad procesam i skurczowemi, ja k natom iast w wyższej tem p eratu rze stosunek się odw ra­

ca. Inneini słowy, widzimy, ja k bodziec słaby i silny sprow adzają skutki wbrew p rze­

ciwne, antagonistyczne.

Z tych faktów różnego stopnia pobudzenia i porażenia pojedynczych ogniw procesów chemicznych mógłby kto wnosić o znacz­

nej samodzielności poszczególnych zjawisk w owym długim łańcuchu przeobrażeń che­

micznych. In n e wszakże doświadczenia wy­

k a z u ją należycie, ja k n ader ścisłą je s t zależ­

ność pomiędzy niemi. Jeż eli wytrącimy choćby jedno tylko ogniwo z tego łańcucha, jeżeli np. osłabim y utlenienie w komórce przez powstrzym anie dopływu tlenu, n aty ch ­ m iast nastąpi głębokie zakłócenie w całko- kowitej przem ianie m ateryi i śm ierć nie­

uniknionym stanie się skutkiem . Dzieje śm ierci fizyologicznej wskazują nam mnóstwo

(7)

N r 8. WSZECHSWIAT 119 tego dowodów. Z jaw iska t. zw. m etam or­

fozy (zwyrodnienia) komórek zdają się stano*

wić pokorny wyjątek z tego ogólnego praw a działania bodźców, albowiem skłonni jesteś­

my upatryw ać w nich nie bezpośrednie pobu­

dzenia lub porażenia, lecz raczej zmiany ja ­ kościowe w przeróbce m ateryi. Z nane są dostatecznie każdem u lekarzowi owe zabu­

rzenia chroniczne, najczęściej występujące po ciężkich zatruciach lub chorobach zakaź­

nych, jako to zwyrodnienia tłuszczowe, amy- loidowe, śluzowe i in. W tych przypadkach w komórkach wątroby, nerek, śledziony wy­

stępują produkty tak ie ja k tłuszcz lub sub- stancya amyloidowa, zgoła obce, ja k się zdaje, norm alnem u procesowi życiowemu komórki. Lecz wszystkie te zjaw iska są tylko wtórnemi następstwami przez dłuższy czas trwających pobudzeń lub porażeń pew­

nych ogniw w przeróbce m ateryi. Gdy np,, ja k się to dzieje w zwyrodnieniu tłuszczo- wem, sprawy utlenienia w kom órce zostają porażone pod wpływem zatrucia alkoholem lub fosforem, wówczas pewne grupy atom o­

we, które w zwykłych w arunkach pod wpły­

wem utlenienia rozpadają się w tej samej mierze co i powstają, zostają skupione w cie­

le komórkowem, a ca ła przeróbka m ateryi skierowaną zostaje na fałszywe drogi, prow a­

dzące do śmierci.

W życiu prawidłowem komórki, kiedy za­

zwyczaj działają na nią tylko przelotnie bodźce codzienne, ścisła w zajem na zależność pomiędzy poszczególnemi fazami przemiany m ateryi ujawnia się w inny sposób, niemniej zasługujący na pilną uwagę. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem, trafnie nazwanem przez H erin g a wewnętrznem sainosterow- nictwem (Selbststeuerung) przem iany m ate­

ryi. Gdy mianowicie pewne ogniwo w ła ń ­ cuchu przeobrażeń, przypuśćmy faza dysy- milacyjna, zostaje pobudzone, to pobudzenie to pociąga za sobą także wzmożenie czynno­

ści innych ogniw, w tym razie fazy asym ila- cyjnej. Podczas tego zaś, gdy owo pierwsze pobudzenie po ustaniu podrażnienia powoli przebrzmiewa, pobudzenie następcze trw a jeszcze do chwili, kiedy m aterya rozłożona (dysymilowana) znów zostanie odtworzona, regenerowana. I oto znów następuje równo­

waga w przeróbce m ateryi. M ięsień, napo- zór zupełnie wyczerpany i niezdolny do

czynności wskutek silnego pobudzenia, szyb- j ko wypoczywa i powraca do pierwotnego stanu pobudliwości. To samosterownictwo w przeróbce m ateryi subjektywnie ujawnia nam się najpiękniej w zjawisku barwnych obrazów następczych, ta k dobrze znanem ogólnie. W edług teoryi barw H e rin g a po­

strzeganie barw je s t wyrazem psychicznym procesów chemicznych, zachodzących w sub- stancyi wzrokowej i to tak mianowicie, że dwie barwy dopełniające się wzajem odpo­

wiadają antagonistycznym, wbrew przeciw­

nym fazom przeróbki m ateryi. Gdy więc przez dłuższy czas oglądaliśmy przedm iot czerwony i spoglądam y następnie na ja sn o ­ szarą, bezbarw ną płaszczyznę, natychm iast spostrzegam y najwyraźniej obraz następczy owego przedm iotu w barwie zielonej. P o bu ­ dzenie dysymilacyjne, wywołane w kom ór­

kach substancyi wzrokowej, pociąga za sobą I pobudzenie fazy asymilacyj nej i oto w polu

widzenia ukazuje się poohraz zielony.

Ze względu na pewne zjawiska w układzie nerwowym zwierząt i człowieka zasługuje na uwagę punkt jeszcze jeden. M amy tu na myśli działanie interferencyjne dwu bodźców na komórkę. Jak ie są skutki współczesnego działania dwu bodźców? I tu ta j z dotych­

czasowych doświadczeń, zaczerpniętych przy badaniu komórki, mamy pewną ogólną p ra ­ widłowość. R ezultat ostateczny podrażnienia zależy zawsze od rodzaju działania każdego z dwu interferujących bodźców. Jeżeli idzie o dwa bodźce o działaniu jednoimiennem, t. j. jeżeli obadwa d ziałają pobudzająco lub obadwa porażająco n a te same ogniwa w p ro ­ cesie chemicznym komórki, mamy wówczas sumowanie się pobudzeń lub porażeń. Gdy natom iast jeden bodziec pobudza, drugi po­

raża jeden i ten sam proces życiowy, w takim razie skutek wyraża się w różnicy pomiędzy tem i działaniam i. To je s t oczywiście zupeł­

nie jasne. Co wszakże wymaga większej uwagi, to działanie bodźców, które, pobudza­

j ą nie jednakowe, lecz przeciwne ogniwa w przem ianie chemicznej, gdy więc jeden bo­

dziec np działa dysymilacyjnie, dru g i asymi- lacyjnie lub jeden skurczowo, drugi rozkur­

czowo. Jed e n bodziec w tym razie ham uje lub znosi działanie drugiego. Doskonałym tego przykładem je st działanie biegunowe prądu galwanicznego n a naszę, ta k często

(8)

1 2 0 WSZECHSWIAT Nr 8.

cytowaną, am ebę. P rą d staiy działa u obu- dwu biegunów antagonistycznie na kom órkę amebową, u anodu mianowicie pobudza j ą do skurczu, a u katodu do rozkurczu. W eźm y am ebę, doprowadzoną przez silne bodźce do stanu kuli i puśćmy przez nią p rą d stały:

w chwili zamknięcia prąd u u katodu skurcz poczyna ustępować i w ystępują zjaw iska roz­

szerzania się ciała, ukazuje się duża niby- nóźka, tym czasem u bieguna przeciwnego zjaw iska skurczowe sta ją się jeszcze wyraź- niejszemi niż były przedtem . W ystarcza tera z n ag ła zm iana kierunku p rą d u i zja­

wiska te u sta ją a na miejscu skurczu w ystę­

puje rozkurcz i odwrotnie. P rz y k ła d y an a­

logiczne wskazuje mięsień, oko zaś i tu taj znów daje subiektywny wyraz te j interferen- cyi bodźców. Zm ieszajm y np. na szybko obracającej się tarczy dwie dopełniające się barwy, a obiedwie znoszą się w swem d zia­

łaniu i odbieram y wrażenie bezbarwnej sz a ­ rości. Dochodzimy do ogólnego wniosku:

zjawisko pobudzenia w dwojaki sposób może być hamowane: z jednej strony przez p ora­

żenie pobudzonych już ogniw w przeróbce m ateryi, z drugiej przez pobudzenie ogniw antagonisty cznych.

Od tych ogólnych zjawisk „bodźcowych”

przejdziem y jeszcze do niektórych zawilszych obrazów, postrzeganych w kom órce i zbiorze kom órek.

(Dok. nasi.).

Al. Fi.

Prof. MARCELI NENCKI.

Z P O W O D U U K O Ń C Z E N I A 25- L E T N I E C łO O K R E S U P R A C Y N A U C Z Y C I E L S K I E J I N A U K O W E J .

(Dokończenie). ')

Z kolei w ypada mi przystąpić do zobrazo­

wania naukowej działalności Profesora. T u ju ż z n atu ry rzeczy musimy porzucić porzą-

') T a czgść nie była c z y 'an a w Sekcyi che­

micznej.

dek chronologiczny i przyjąć układ p rzed­

miotowy, dla tej prostej przyczyny, że chro­

nologiczne rozpatryw anie tej działalności rozszerzyłoby ram y niniejszego mego p rz e­

mówienia do rozmiarów zupełnie nieodpo­

wiednich.

N ie wątpię, źe rozpatrzenie szczegółowe zajęć każdego badacza, każdego um ysłu twórczego, w ich historycznym rozwoju, przedstaw ia zaw sze daleko więcej stron zaj­

m ujących, aniżeli suche wyliczenie otrzym a­

nych rezultatów . Pierw sze je st jak b y opi­

sem walki, drugie zaś—jedynie prostem zre- gestrow aniem zdobyczy. Umysł, poszukujący p ra w d y —je st istotnie podobnym do wodza, który m a wygrać bitwę, lub opanować pozy- cyą: każdy środek je s t dlań dobry—i kroczy naprzód, i w raca, i ostatnich sił dobywa, i odpoczywa—i na chwile gnuśności sobie po­

zwala. T ak je s t niewątpliwie. J e d e n ze znakom itych przedstawicieli naszej nauki pisał niedawno do mnie, że nauka nie jest linią p rostą, źe uczymy się wszystkiego n a­

ra z ,—źe b ad ając musimy iść i naprzód, i co­

fać się, i zbaczać na wsze strony, i podska­

kiwać, i podłazić,— źe musimy dany p rz ed ­ miot porzucać— wracać doń, znów porzucać i znowu w racać, źe musimy go kochać, a czasem —praw ie że nienawidzieć i źe „tą tylko d ro gą udaje się nam czegośkolwiek nauczyć się, cośkolwiek zdobyć”.

K ażdy, kto się obraca w kwestyacli nau- kowych, kto choćby tylko kocha naukę, przy­

znać musi słuszność zupełną słowom powyż­

szym, a raz tę słuszność uznawszy, ra z oce­

niwszy ten b ra k proporcyonalności między wysiłkiem kładzionym a rezultatem zdoby­

tym , zrozumiemy dokładnie, ja k obszerny m usiałby być wykład historyczny pracy uczonego i to uczonego ta k płodnego ja k N encki. T e motywy w związku z koniecz­

nością streszczania się, m uszą uspraw iedli­

wić oschłość i przedmiotowość poniższych wierszy.

W p racach M arcelego Nenckiego z ła tw o ­ ścią dostrzedz się d ają cztery kierunki, a mianowicie pracow ał on :

1) nad kw estyam i czysto chemicznemi, 2) nad pytaniam i, dotyczącemi spraw che­

micznych w organizm ie, czyli krócej nad che­

m ią fizyologiczną;

3) nad bakteryologią,

(9)

N r 8. WSZECHSWIAT. 1 2 1

4) nad kwestyami spolecznemi, ju żto sani- tarnem i i ekonomicznemi, juźto pedagogicz- nemi, związanemi z jeg o specyalnością.

Z pomiędzy tych czterech kierunków p ra ­ cy P rofesora najbliższym piszącem u jest j e ­ dynie pierwszy,—od niego więc zacznę i ten tylko najobszerniej uwzględnię,— nie w ąt­

piąc, że inni specy aliści pośpieszą z opraco­

waniem pozostałych działów.

I. B ardzo ciekawe b adania Nencki p rz e ­ prowadził nad rozm aitem i związkami, nale- żącemi do grupy związków moczowych. P rzy ­ pomnijmy sobie, źe mocznik, z syntezą k tó ­ rego związane je st także imię warszawskiego uczonego—N atansona, m a budowę w yraża­

ją c ą się wzorem

° = < ™ ; •

W bardzo bliskim genetycznym związku z mocznikiem znajduje się guanidyna, ró ż ­ niąca się tem tylko od mocznika, że zam iast tlenu stoi w niej dwuatom owa g ru p a imidowa N H . G uanidyna więc ma wzór

° ^ n h2 •

J e s tto zasada, tw orząca z kwasami sole.

Otóż Nencki, ogrzew ając octan guanidyny w odpowiednich w arunkach, zdolal w cząs­

teczkę kwasu octowego O H 3

I c = o O HI

wprowadzić dwie skondensowano reszty gua- nidynowe zam iast tlenu i hydroksylu i otrzy­

mać nową zasadę składu C4H ?N 5 :

c h3 C“ N — C<

N H C<

N H N H

"NH k tó rą nazwał guanam iną.

Dodawać chyba nie potrzebuję, źe dużo pracy i czasu należało poświęcić, zanim przytoczona powyżej budowa guanam iny zo­

sta ła ustaloną. Lecz środek ciężkości b a d a ­ nia polega głównie n a ogólności tej reakcyi, bo analogiczne zasady możemy otrzymać biorąc za pun kt wyjścia nie octan guanidyny,

lecz jakiekolwiek sole innych kwasów tłu s z ­ czowych, byleby zawierających mniej niż 7 atomów węgla w cząsteczce.

W badaniach tych nad rozm aitem i guana- minami mieli też udział i uczniowie N enckie­

go: Bandrow ski, W e itt i H aaf.

Guanam iny więc są zasadam i, odkrytem i przez Nenckiego i jego współpracowników, róźniącemi się od acetoguanam iny (czyli zwykłej guanam iny) tem, że zam iast grupy C H 3 s ta ją w nich rozm aite rodniki alkylowe, aż do 6-go włącznie.

Ileakcye powstawania guanam in niektórzy uw ażają za przebiegające ta k czysto, że po­

lecają je (H a a fj za środek rozpoznawczy kwasów tłuszczowych na zasadzie postaci krystalicznych powstających guanamin.

B adając guanidynę poznał też Nencki jej reakcyę z eterem kwasu chlorowęglowego, z którym guanidyna d aje dwa ciekawe etery, których skład w yrażają wzory :

H N — C, ^ N H ■ 0 0 , • 0 , H S 'N H • C 0 2 • O ,H 5

priu— n ^ N H j

1 i i I N _ U ^ NH . C 0 2 • C2H;

a pragnąc uzasadnić przytoczoną powyżej ich budowę, musiał przeprowadzić długie szeregi badań, które doprowadziły go do otrzym ania guanidu, C ^ N o O , guanam idu, C4H 5N 30 2, oraz produktów podstawienia chloru i bromu.

N a szczególną uwagę zasługuje otrzym anie kwasu cyanurowego przez utlenienie g uan a­

midu kwasem azotnym , ja k niemniej powsta­

wanie melaminy (z węglanu guanidyny z fe­

nolem) oraz glykocyaminy z węglanu guani­

dyny i glykokolu (M. Nencki i N . Siebero- wa). F au sty n R asiński, kondensując w p ra ­ cowni Nenckiego węglan guanidyny z acety- lomocznikiem, otrzym ał biuretodwucyano- amid C4H 9N ;0 2 .

I I . Anologiem mocznika CON2H 4 je s t sulfomocznik C SN 2H 4 , m ający oczywiście budowę

o—p ^ N H 2 ''N H a

i będący izomeronem rodanku am onu, C SN 2Hj , którego budowę przedstaw ia wzór

N ^ C - S - N H 4 .

Oba te ciała w długoletnim okresie pracy Nenckiego i jego szkoły były punktem wyj­

(10)

1 2 2 WSZECHSWIAT Nr 8.

ścia bardzo licznych poszukiwań, których owocem stało się otrzym anie i zbadanie b a r ­ dzo wielu nowych związków o ciekawym sk ła ­ dzie i interesujących własnościach. W p r a ­ cach nad tym przedmiotem pom agali N e n ­ ckiemu pani Sieberowa, oraz pp. Trzciński, L ep p ert, J a g e r, B ourąuin, G insburg, Bon- dzyński, B erlinerblau, Scheffer, Brodsky, Ludy, Polikier.

Ju ż tak znaczna liczba współpracowników pozwala się domyślać ja k obszernemi były bad an ia nad obu powyżej przytoczonemi izom eronam i składu C S N H 4 . Isto tn ie licz b a nowych związków, otrzym anych przez ł ą ­ czenie związków rodanowych z najrozm ait- szemi ciałam i je s t bardzo wielką, wyliczać ich tu nie będę, gdyż doprowadziłoby to do przepisyw ania rozdziału z chemii rodanowo- doru,— dość będzie, gdy zaznaczę, że moż­

ność przyłączania cyanowodoru przez kwas barbiturow y, otrzym anie i zbadanie kwasu rodaninowego, CaHgNSisO, o bardzo znacz­

nej liczbie pochodnych, wystudyowanie ła d ­ nej charakterystycznej reakcyi n a mocznik, : któ ry z ortonitrobenzaldehydem daje nieroz­

puszczalny, typowy biureid, a wreszcie otrzy- j m anie dwu barwników na jedw ab i wełnę z kwasu rodaninow ego— stanow ią głośniejsze zdobycze tego szeregu prac P rofesora, pod ­ czas gdy naukowo najcenniejszem je s t rz u ­ cenie św iatła na budowę otrzym anych związ­

ków i całej grupy moczowej.

I I I . Bardzo obszerną i bardzo doniosłą grupę p ra c P ro feso ra stanow ią badania nad łączeniem się fenolów (oksybenzolów) z kw a­

sami tłuszcżowemi, przy wspólczesnem wy­

dzieleniu wody, przyczeni jak o środ ka odcią­

gającego wodę, czyli w danym razie pobu­

dzającego reakcyą, Nencki stale używa ch lor­

ku cynku. N a jp ro stszą z reakcyj tego typu je s t reakcya między rezorcyną i kwasem octowym, przebiegająca wedle wzoru :

1.3.O0H 4(O H )i + C H 3 - CO • O H =

rez o rc y n a k w as octow y

= C 0H 5O2 • CO • C H 3 - f H , 0

re z a c e to fe n o n

P ro sty rz u t oka na wzór rezacetofenonu wykazuje, źe je s tto keton, utleniony w grupie arom atycznej, a więc—oksyketon.

P rzeprow adzając tę sarnę reak cy ą na n a j­

rozm aitszych kwasach tłuszczowych i na

wszelkich fenolach Nencki i pani Sieberowa dali nową grupę związków, które oksyketo- nam i nazwać można. Jeżeli teraz uprzy- tom nim y sobie, że bardzo wiele tych oksy- ketonów posiada własności barw iące —to wy­

starczy do oceny, ja k dużą doniosłość ekono­

m iczną ma ta praca. „W szystkie oksyketo- n y —mówi prof. K ostanecki w cytowanej p ra c y —które B adische Anilin u n d Soda- F a b rik patento w ała jak o barwniki, były po­

raź pierwszy otrzym ane wedle sposobu, podanego przez Nenckiego i panią Sie- b e r”.

Niemniej ważnem i doniosłem było spo­

strzeżenie Nenckiego i pani Sieberowej, że oksyketony tra c ą c wodę, m ogą wytwarzać związki bardzo złożone- I ta k : dwie cząsteczki

| rezacetofenonu tracąc dwie cząstki wody kon- densują się na rezaceteinę

2C8H 80 , = 2 H 20 -j- C10H 12O4

re za ceto fe n o n re ^ ic e te in a

T rzy cząsteczki rezacetofenonu dają aceto- fluoresceinę wedie wzoru

3C8H 80 3 = 3 H 20 -f- O -f- CmHi80 5 .

ac eto flu o rt sceln a

I te związki są barw nikam i.

W ten sposób pod okiem N enckiego skon­

densowano (W . Schm idt) fenol z kwasem mrówkowym na aurynę, oraz ten sam kwas z krezolem i orcyną na krezolaurynę, C ^ H -o O ,, i orcynaurynę, C22H 180 5 .

P rac u ją c n ad tym że przedmiotem z p.

Faustynem Rasińskim N encki przekonał się, że odw adniając chlorkiem cynku mieszaniny fenolu lub orcyny z kw. octowym otrzym ał w prawdzie fenaceinę i orcateinę, ale orcace- tofenonu (analoga rezacetofenonu) nie zdołał otrzym ać. To niepowodzenie stało się je d ­ nak źródłem poważnego odkrycia. Chcąc reakcyą przeprow adzić w niższej tem p era­

turze, aniżeli z chlorkiem cynku—prof. N en ­ cki zaproponow ał użycie chlorniku fosforu lub tlenochlorku fosforu w charakterze śro d ­ k a odwadniającego. Przew idyw ania spraw ­ dziły się - oksyketon powstał.

T a k samo pod wpływem tych samych związków fosforu m ożna doskonale otrzym y­

wać etery złożone fenolów i oksykwasów a ro ­ matycznych, pomiędzy którem i najbardziej znany i używany je s t salol, czyli salicylan

(11)

N r 8 WSZECHSWIAT 1 2 3

fenylu, powstający przez kondensacyą fenolu z kwasem salicylowym

c6h4C c o o h + n o - c0H5 -

kw . salicylow y fenol

= C6H4C q o • o • c0h5 + H2° •

s a l o l

Prof. Nencki przewidział zbawienne dzia­

łanie antyseptyczne salolu, prof. Sahli spraw ­ dził te przewidywania klinicznie —i odtąd salol zyskał takież niem al prawo obywa­

telstwa w terapii ja k chinina.

Pom ijam zupełnie kondensacye fenolów i naftolów z kwasem cytrynowym, oraz z a l­

dehydami (Trzciński), ja k również kondenso- wanie z rozm aitem i kwasami poprostu węglo­

wodorów, — co także uwieńczone zosta­

ło względnem powodzeniem. Dzierzgowski, w dalszem rozwinięciu tych badań, konden- sował fenole z haloidowemi pochodnemi kwasów.

T ak się przedstaw ia dorobek naukowy P rofesora i jego szkoły w dziale chemii czys­

tej. Pomimo ta k obszerną działalność, zd a­

niem K ostaneckiego '), główny punkt cięż­

kości prac P rofesora spoczywa w badaniach fizyologiczno-chemicznych. Do najdonioślej- j szych prac w tym kierunku należą poszuki- j wania nad gnilnym rozkładem białka pod | wpływem trzustki, k tó ra to p raca została ogłoszona najobszerniej w książce wydanej I ku uczczeniu czterdziestoletniej pracy nauko­

wej prof. G. Y alentina.

G dy G uning utrzym yw ał, że do rozwoju bakteryj niezbędny je s t tlen swobodny,—

Nencki w ykazał i dowiódł zupełnej błędności podobnego poglądu. W spólnie z Lachowi­

czem wyhodował bakterye przy zupełnej nie­

obecności swobodnego tlenu, prowadząc ich kultury w ru rach zatopionych, opróżnionych poprzednio z powietrza.

W ykazanie doświadczeniem, wbrew po- | glądom P asteu ra , że białko bez udziału b a k ­ teryj, ulega rozkładowi w przewodzie p o k ar­

mowym, dało możność N enckiem u do wy-

') W „Gallerie hervorragender Therapeutifeer und Pharmakognosten dei’ Gegenwart” von B.

Reber in Genf.

głoszenia uzasadnionego' zdania, że w s p ra ­ wie rozkładu bia,lka w organizmie komórki nabłonkowe przewodu pokarmowego współ­

zawodniczą z bakteryam i w działaniu n a białko i że wskutek tego traw ienie może z a ­ chodzić naw et w takich organizm ach, któ­

rych przewód pokarmowy je s t absolutnie wolny od bakteryj.

Sprawie poznania procesów traw ienia u człowieka oddał wielką u sług ę przypadek, który do kliniki prof. K ochera w Bernie sprowadził kobietę z fistulą przewodu pokar­

mowego nazewnątrz. K obietę tę Nencki ba­

dał i mógł dokładnie obserwować rozkłady, jakim pokarmy ulegają w jej organizmie przed fistulą i za fistulą.

j Jedno z donioślejszych badań, dotyczących przeznaczenia wątroby, wykonał Nencki w ostatnich czasach. Mianowicie przy współ­

udziale p. Pawłowa, który jako doskonały operator nader zręcznie zakłada tak zwaną fistułę Ecka, i przy pomocy oznaczeń che­

micznych, prowadzonych przez p J a n a Z a ­ leskiego na zwierzętach operowanych przez p. Paw łow a,—Nencki przeświadczył się nie­

zbicie, że jednem z przeznaczeń wątroby je s t zam iana amoniaku na mocznik.

W szakże teoretycznie i filozoficznie najdo­

nioślejszą pracą Nenckiego z ostatnich cza­

sów są studya jego, jakie wraz z panią Siebe- rową przeprowadził nad barw nikam i krwi.

Następstw em długich badań było otrzymanie w stanie krystalicznym hem atoporfiryny i wy­

kazanie, że jest ona izomeryczza z bilirubiną.

Ciż sami badacze przekonali się, że he- m atyna składem swym odpowiada wzorowi C31!H 34PeO ł .

Gdy Schunk z M archlewskim (niezależnie od Nenckiego) otrzym ali z chlorofilu barw ­ nik, oznaczony mianem filopurpuryny, o k a ­ zało się, że barwnik ten je s t identyczny z he- matoporfiryną. Z tego faktu, że jedne i te same ciała otrzym ać można z barwników krwi i chlorofilu— łatw o dojść do wniosku, że jedne związki dały im początek. Ten gene­

tyczny związek pomiędzy barwnikami dwu królestw przyrody posłużył Profesorowi do wygłoszenia pięknej teoryi, k tó rą pokrótce wyłożył ustnie w naszej Sekcyi chemicznej, oraz w druku—w jednym z ostatnich zeszytów' Sprawozdań Tow arzystw a chemicznego nie­

mieckiego. Przypuszczam , że doniosłość tej

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mój kolega, zapytany przez nauczyciela, nigdy nie zbaranieje. Przy mnie nigdy nie będzie osowiały. I musi pamiętać, że nie znoszę.. Tak samo nie cierpię jeszcze jednej cechy

W sobotę, 4 listopada 2017 r., wczesnym porankiem pątnicy uczestni- czyli we Mszy św. W cza- sie drogi do Trzebnicy pątnicy zostali zaznajomieni przez pątniczkę Annę Przygoda-Golenia

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

Osoba pisząca reportaż wybiera autentyczne zdarzenie i udaje się na miejsce aby zebrać materiał.. Rozmawia się ze świadkami, którzy widzieli

Skoro tu mowa o możliwości odtwarzania, to ma to zarazem znaczyć, że przy „automatycznym ” rozumieniu nie może natu ­ ralnie być mowy o jakimś (psychologicznym)

Co się tyczy Y olucella bombylans, to gatunek ten rospada się na m nóstwo odmian, z których każda naśladuje innego trzm iela;

Ponieważ działanie to jest bezprawnym utrudnianiem wykonywania zawodu lekarza oraz pozbawianiem go jego uprawnień jako pacjenta, Wielkopolska Izba Lekarska będzie nadal prowadziła z

Wspomniana pani doktor (wierzyć się nie chce – ale kobit- ka ponoć naprawdę jest lekarką!) naruszyła ostatnio przepi- sy.. Może nie kodeks karny, ale na pewno zasady obowiązu-