M 8. Warszawa, d. 21 lutego 1897 r. T o m X V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHSW IATA“
W W ars za w ie: rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2 Z przesyłką pocztową: rocznie rs. lo, półrocznie rs. 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata*
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Kom itet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:
Deike K ., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K ., Kwietniewski Wl., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J „ Sztolcman J., Trzciński W. i Wróblewski W.
A d res ISed.ał2:c3ri; KTralso-wslsIe-^rzed.in.Ieście, USTr SS.
KARBORUND.
Wiadomą, powszechnie je st rzeczą, ja k ą wartość i jak ie znaczenie dla całej mechaniki precyzyjnej posiadają ciała tw arde, używane na narzędzia, lub jak o środek do szlifowania i polerowania powierzchni. W praw dzie do szlifowania i polerowania można użyć bardzo wielu, a naw et może większej części, n atu ralnych skał i ziem, lecz przew ażna ich ilość ma tylko bardzo średnią wartość pod tym względem, przeto przem ysł zatrzy m ał osta tecznie tylko jaki tuzin ciał, jedne dla ich nadzwyczajnej twardości, inne dzięki nad
zwyczajnej obfitości i, co za tem idzie, wiel
kiej taniości.
Najwięcej używane, wymieniając je w ko
lei twardości, są: dyam ent, szafir i rubin, ko rund, szmirgel, try p la i hem atyt. N a pierw- szem miejscu idzie tedy dyam ent, którego się używa jednak tylko wtedy, kiedy wartość przedm iotu szlifowanego pozwala na użycie tak cennego środka. W ysoka cena wyrugo
w ała z przem ysłu drogie kamienie; używa się powszechnie szm irglu lub co najwyżej żółtego korundu, których niska cena kom
pensuje' z^okładem przyrost w czasie i w p ra cy, wskutek użycia tych ciał w miejsce proszku dyamentowego.
Między dyam entem a szmirglem znajdo
w ała się niedawno ogromna luka, gdyż p rze
strzeń na skali twardości między dyam entem a szmirglem była większa, niż między szm ir
glem a talkiem, ja k tego dowiodły pom iary, przeprowadzone niedawno w Jo h n H opkins University. L uka ta niedawno została wy
pełniona przez wynalezienie nowego ciała, karborundu, który mieści się na skali tw ardo
ści właśnie w tej mniej więcej odległości od szm irglu, co ten od talku. Je g o gęstość wy
nosi 3,23; jestto związek atom u krzemu z atomem węgla, ma zatem wzór SiC i z a wartość procentową 30 cz. węgla i 70 cz.
krzemu. N ie topi on się w żadnym ogniu, lecz jedynie w łuku elektrycznym , gdyż tem p eratu ra jego topliwości je s t tylko niewiele niższa od tem peratury łuku elektrycznego.
Ogrzany powyżej punktu topienia się, rozpa
da się łatw o na części składowe. K arb o ru n d jest ^nierozpuszczalny we wszystkich, dotych
czas w tej mierze badanych cieczach: woda, kwasy, oleje, a nawet fluorowodór nie dzia
ła ją na niego.
Co dotyczę jego własności szlifierskich, to szlifierze określają jego zachowanie się w ten
1 1 4 W SZECHS WIAT Nr 8.
sposób, że n a z y w a j go nie tak „ciągliwym ” ja k szm irgeł i dyam ent, przez co się zbliża do własności szlifierskich żółtego korundu krystalicznego. W stanie chemiczni© czys
tym m a barw ę seledynową; jed n ak że o trzy mywany fabrycznie posiada najrozm aitsze barwy: zieloną, niebieską aż do czarn ej, po
dobnie ja k t. zw. sta l napuszczana; barw y te pochodzą częścią od domieszek, częścią zaś od utlenienia powierzchni. W y kształcone kryształy p rzedstaw iają często śliczny widok;
takie okazy fabryka sp rz ed aje często do zbiorów i muzeów technicznych i naukowych- O ryginalna je s t histo ry a tego wynalazku:
W jednej ze swych powieści Y erne w prow a
dza postać inżyniera francuskiego, poświęca
jącego się pracy nad odkryciem sposobu otrzym ywania sztucznego dyam entów , ch o ' ciąż bez skutku. F a n tasty cz n a ta postać wy"
w arła wielki wpływ na — tym razem rzeczy w istego—inżyniera am erykańskiego E . G Achesona, który wtedy zaczął pracow ać nad kw estyą, czy nie dałoby się otrzym ać dya- m entu lub jakiegoś podobnego ciała zapomo- cą elektryczności. W reszcie po wielu latach próżnych usiłowań udało się Achesonowi otrzym ać karborund: było to w r. 1891, k ie
dy w M onongahela w Pensylw anii założo
no towarzystwo ośw ietlania elektrycznego.
Pierw sze doświadczenie, uwieńczone pom yśl
nym skutkiem , wykonał A cheson w sposób następujący: wziąwszy tygiel żelazny, wyło
żył go węglem i napełn ił m ieszaniną węgla i gliny; w m ieszaninie tej był zanurzony p rę t węglowy, połączony z jednym biegunem m a
szyny dynam oelektrycznej, drugi zaś biegun by ł połączony z tyglem. G dy puszczono p rąd , wtedy n astąp iła gw ałtow na reakcya chemiczna, z wydzieleniem wielkiej ilości ciepła. Po przerw aniu p rą d u i wystygnięciu tygla, rozbito masę, zn a jd u jącą się w nim, i przekonano się, że wewnątrz utw orzyły się nadzwyczaj tw arde niebieskie kryształki; by
ły one jed n ak bardzo m ałe. Powtórzono przeto doświadczenie na większą skalę, za
stęp u jąc tygiel przez umyślnie zbudowany piecyk, którego wnętrze było mniej więcej 25 cm długie a 10 cm wysokie i szerokie.
J a k o elektrody służyły p rę ty węglowe, w pro
wadzane z obu stron do w nętrza piecyka.
O trzym ane w ta k i sposób kryształy poddano bliższemu badaniu, przyczem się okazało, że
nie je s tto skrystalizowany węgiel, lecz ciało złożone, zaw ierające węgiel i drugą jeszcze I część składową, k tó rą, ja k sądzono, jest tlenek glinu, korund; stąd też pochodzi n a
zwa, skombinowana z wyrazów: carbo i co- rundum , t. j. karborund. N iedługo jedn ak okazało się, że to przypuszczenie je s t błędne, gdyż karborund je st związkiem węgla i k rze
mu; nazwy jed nak już nie zmieniono.
Niezwykła twardość karborundu pozwoliła Achesonowi pocieszyć się po nieudałej próbie fabrykacyi dyamentów en gros; m ateryał w ten sposób otrzym any znalazł wkrótce am atorów , tak , że po opatentow aniu tego wynalazku, Towarzystwo oświetlania elek
trycznego w M onongahela zaczęło fabryko
wać karborund systematycznie, używając w tym celu piecyków wyżej opisanych i pro- j dukowało dziennie około 100 g karborundu,
J który następnie sprzedaw ało na k araty szli-
| fierniom drogich kamieni. P o p y t w zrastał
| ta k szybko, że musiano powiększyć urządze
nia i oddawano funt am erykański (około 450 g) za 10 dolarów. D elikatny karborund okazał się tymczasem m ateryałem znakom i
tym do szlifowania wentylów, tak, że nawet stosunkowo wysoka cena nie przeszkodziła szybkiemu jego rozpowszechnieniu.
Popyt, w zrastający z ogrom ną szybkością, spowodował urządzenie zupełnie nowej insta- lacyi, w której można ju ż było produkować dziennie 300 funtów (t j. 135 kg) k arb o ru n du. Niem niej przeto to urządzenie okazało się zbyt małem; powstało zatem stow arzy
szenie „C arborunduin C om pany”, które p rze
niosło w roku 1894 fabrykę z M onongahela pod wodospad N iagary, aby korzystać z ol
brzymich ilości elektryczności, dostarczanej przez N iag a ra-F a ll C y. D -r H ugo Schroder opisuje tę fabrykę w „Y erein sb latt der deu- tschen G esellschaft fur M echanik u. O ptik”
(zeszyt styczniowy z r. b.).
F a b ry k a składa się z trzecli głównych b u dynków, odległych o ’/ 3 mili ang. od zabu
dowań N ia g a ra -F a ll C-y. Te trzy główne budynki są: m agazyny, zabudowania piecowe i budynek z transform atoram i. W m agazy
nie je st sk ład m ateryałów surowych: je s t więc piasek czysty z Ohio, sól z salin stanu N ew -Y ork, delikatnie mielony koks z węgli smolistych pensylwańskich i wreszcie trociny z tarta k ó w w Tonaw anda pod Buifalo.
N r 8 WSZECHSWIAT. 115 W tymże samym budynku miesza się te
m ateryały i mieszaninę tę wysyła się do bu
dynku piecowego.
Pieców je st pięć; każdy m a 17 stóp (około 5 ot) długości, je st 6 stóp (około 2 m ) wysoki i tyleż szeroki; piece te są zbudowane z sa
mych ogniotrwałych kamieni, bez użycia za
prawy m urarskiej. N a końcach pieca znaj
dują się płyty bronzowe, połączone z czterem a silnemi kolbami miedzianemi; z wewnętrzną stroną tych płyt są połączone drągi węglowe, długości 30 cali (75 c o t ) , średnicy 3 cali (75 mm), które przechodzą poprzez mury pieca i tworzą wewnątrz niego końcowe elek
trody. Powyżej wzmiankowaną mieszaninę wsypuje się teraz mniej-więcej do połowy głębokości pieca; następnie wchodzi tam ro
botnik i tworzy połączenie między obiema elektrodam i, układając warstwę z kawałków węgla, poczem wypełnia się piec mieszaniną po brzegi i fabrykacya może się już zacząć.
W sąsiednim budynku znajduje się tr a n s formator: p rą d bowiem, dostarczany przez N iag ara-F all Company, ma napięcie 2 200 wolt, zbyt wysokie, aby go można było użyć do fabrykacyi karborundu; dlatego zmniejsza się napięcie zapomocą tran sfo rm ato ra do 185 wolt. Ponieważ jednak p rą d musi mieć w początku napięcie wyższe niż 185 wolt, więc między piecem i transform atorem jest włączony reg u lato r ręczny, pozwalający obni
żyć stopniowo napięcie aż do potrzebnej ilo
ści wolt. N aturalnie, że wobec ta k potęż
nych prądów, ja k te, które przepływają transform ator i reg u lato r, zachodzi potrzeba chłodzenia obu tych przyrządów , które in a czej szybkoby się przegrzały; w tym celu umieszcza się je w strum ieniu ciągle płyną
cego oleju.
P o zamknięciu p rą d u nie spostrzega się z początku żadnej zmiany; dopiero po upły
wie godziny zaczynają się wydzielać gazy tak obficie, źe można je zapalić, przyczem płoną płomieniem niebieskawym. P o kilku godzinach buchają błękitne i żółte płomienie z całej górnej powierzchni pieca, nadając mu, szczególnie w nocy, wspaniały i groźny wygląd. Mimo tego piece te nie wydzielają wiele ciepła nazew nątrz; m ożna się do nich zbliżyć na m etr bez niebezpieczeństwa; po
chodzi to zapewne stąd, że cała niem al en er
gia term iczna zostaje użyta wewnątrz pieca
na działanie chemiczne, t. j. n a utworzenie karborundu.
Po upływie dwudziestu czterech godzin przerywa się prąd; a gdy piec ju ż dostatecznie ostygł, burzy się jego mury. N a powierzch
ni mieszaniny niewidać prawie żadnych in
nych zmian, nad to, że sól się ulotniła, a tro ciny wypaliły; nieco głębiej m asa się zbiła, tworząc ciało kruche, porowate, które łatwo j można odjąć. Dopiero w odległości około 10—
! 15 cali (25—37,5 cm) od powierzchni poka
zuje się karborund w stanie czystym, two
rzący się wszędzie, gdzie prąd z zakończeń węglowych przepływ ał mieszaninę. W spa
niałego widoku odsłoniętego karborundu nie odda żadna fotografia; lśniące kryształy, ułożone promienisto od łuku elektrycznego, migocą wszystkiemi barwami; większa ich część je s t m ała, lecz wszędzie, gdzie się utw orzyła pusta jam ka, znajdują się wspa
niałe, wielkie sześcioboczne kryształy, do
chodzące do 13 m m długości boku.
K ryształy takie miele się n a proch, w y tra
wia kwasami w celu usunięcia zanieczyszczeń i wreszcie sortuje według wielkości. P ie r
wotnie robiono to, przesiewając przez sita 0 okach rozmaitej wielkości, lecz następnie zastąpiono ten sposób szlamowaniem w wiel
kich rezerw oarach, oddzielając seryam i osa
dzający się stopniowo proszek, zawieszony w wodzie. J a s n ą je st rzeczą, że najpierw osadzają się kryształy najcięższe, więc n aj
grubsze, następnie coraz cieńsze, aż do n a j
delikatniejszego pyłu. Otrzymany w taki sposób rozm aitej delikatności proszek ozna
cza się ilością m inut, potrzebną do osadzenia się: systematycznie w yrabia fabryka karbo rund jedno , cztero-, sześcio-, dziesięcio- i pięt- nasto-minutowy, lecz w razie zamówienia do
starcza i delikatniejszych gatunków.
Proszek tak i znajduje zastosowanie do bardzo wielu celów. Oprócz wymienionego powyżej szlifowania drogich kam ieni oraz so
czewek, zam iast ziarnistego szmirglu, k a rb o rund służy jeszcze do wyrobu osełek do ostrzenia i brusków rozmaitego rodzaju, ja k również do fabrykacyi papieru i płótna kar- borundowego, w miejsce papieru i płótna szmirglowego, szklanego i krzemiennego.
Szczególniej w technice szlifowania soczewek 1 kamieni okazuje się cała ogromna wyższość karborundu nad szmirglem. Szm irgel je st
1 1 6 WSZECHSWIAT N r 8. produktem naturalnym , a wskutek tego b a r
dzo niejednostajnym w swych własnościach.
Surowy kam ień szmirglowy je st już dla oka niejednolity i poprzerastany pasam i o nie- równem wejrzeniu i nierównej twardości; po sproszkowaniu niemożna rozdzielić zupełnie części miękkich i tw ardych zapomocą szla
mowania; więc gdy płaszczyzna ja k a ś kończy się szlifować, to części miękkie ścierają, się łatw iej, niż części tw arde, które się zbierają u brzegów; tak ie cząstki wsuwają się często między trą c e się płaszczyzny, powodując n ie
rzadko rysy, psujące dotychczasową robotę.
Zapobiedz m ożna temu częściowo, w ybiera
ją c stosownie surowy m ateryał, aby otrzym ać prod ukt jednostajny, lecz da się to tylko częściowo osięgnąć. Prócz tego, taki miękki m atery ał przedstaw ia w razie szlifowania większych płaszczyzn tę niedogodność, że przy każdem poszczególnem posunięciu mu szą cząstki szm irglu przebyć dłuższą drogę, przez co się ziarnko zm niejsza, zanim dojdzie do środka płaszczyzny; przez to pow staje pow ierzchnia w ypukła zam iast płaskiej. T e niedogodności usuwa w znacznej mierze uży
cie karborundu: są to bowiem jednostajnej a znacznej tw ardości ostre odłam ki k ry sta liczne, które wskutek tego tn ą i ścierają płaszczyzny szlifowane z bardzo wielką e n e r
gią; prócz tego pewna m asa karborundu może wykonać znacznie większą ilość pracy, niż rów na m asa szm irglu; trz e b a jed n ak uważać, żeby nie przyciskać zbyt mocno, gdyż karborund, ja k to wspomniałem, je s t kruchszy niż szmirgel.
P rzy tem cena jeg o nie je s t obecnie wygó
row ana: w handlu detalicznym cena 1 funta 450 g } surowych kryształów wynosi około 2 centów am erykańskich (40 kop.); krysz
ta ły wybierane, wielkie i pięknie w ykształco
ne, dla zbiorów i muzeów, 75 centów (1 rb . 50 kop.); proszek czyszczony, dla celów op
tycznych, jednom inutowy, 50 centów (1 rb.), zaś b ardzo delikatny, piętnastom inutow y, 2 dolary (4 rb.) za funt am erykański.
Główne zastosowanie znajduje jednakże k arbo ru nd w fabrykacyi sztucznych osełek i kam ieni szlifierskich. Oprócz tw ardości i ostrości kryształów zaletę k arb o ru n d u s ta nowi jego w ytrzym ałość n a ogień i nietopli- wość. W celu otrzym ania sztucznych k a mieni szlifierskich zarabia się go z ziemią
porcelanową i wypala, przez co uzyskuje się trw ałość i foremność, dotychczas nie osięga- ne. Ponieważ tak ie kam ienie wypalają się w żarze białym pieców porcelanowych, p rze
to największe naw et ciepło, pow stające wskutek tarcia, nie może im nic zaszkodzić;
prócz tego są one nieczułe na czynniki che
miczne, zatem kamień, używany np. do szli
fowania stali i pokryty cząstkam i stalowemi, można w okam gnieniu oczyścić najzupełniej zapomocą kilku kropel silnego kwasu.
M ijałoby się z celem niniejszego arty ku łu wyliczać wszystkie możliwe zastosowania karborundu; wymienię tylko, że je st on fa
brykowany i zastosowywany pod najrozm ait- szemi postaciam i, ja k np. m łynki, toczydła, pilniki, osełki do użytku domowego i t. p.
W szystko to wytwarza się przez zarobienie karborundu z m ateryałam i do fabrykacyi porcelany, uformowanie z tej masy żądanego przedm iotu w prasie hydraulicznej i wreszcie wypalenie. T aki środek łączący, t. j. porce
lana, m a dalej tę dobrą stronę, że nie działa stępiająco lub zasm arowująco (na przedm iot obrabiany), ja k zwykle dla szm irglu używany szelak lub ebonit.
K a rb o ru n d je s t jednem z licznych ciał, którego znajomość winniśmy użyciu silnego prąd u elektrycznego; ileż je s t jeszcze innych, k tó re — lubo już pierwej znane — możemy otrzym ywać na większą skalę jedynie wsku
tek nowożytnego olbrzymiego rozwoju elek
trotechniki; m am tu n a myśli przedewszyst- kiem glin i węgielek wapnia. A przecież nie u p ły n ął jeszcze la t dziesiątek od czasu pierw szych prób M oissana, wykonanych w celu zastosow ania łuku elektrycznego do uzyskania najwyższych tem peratur i otwarcia drogi dla całego szeregu syntez i reakcyj chemicznych w wysokiej tem peraturze. I na
wet nie ta k dawno karb orun d został ze
pchnięty z naczelnego stanowiska co do tw ardości między sztucznemi produktam i:
M oissan otrzym ał w analogiczny sposób bo
rek węgla, ciało jeszcze tw ardsze od k arb o rundu, rysujące dyam ent; i tylko stosunkowa rzadkość związków b oru w n atu rze, nie do
zwoliła usunąć się karborundow i z widowni przem ysłu, być jed n ak może, że borek węgla zostanie zastosowany w szlifierniach dyam en
tów i drogich kam ieni, zam iast proszku dya- mentowego. Codziennie jed n ak niem al mno
N r 8. WSZECHSWIAT. 1 17 żą się produkty, otrzym ane zapomocą pieców
elektrycznych, a mimo tego zdaje się, źe w tym kierunku je s t jeszcze wiele, i to pięk
nych odkryć, do zrobienia.
Tad. Estreicher.
Drażnienie i porażenie.
W e d łu g o d c z y tu IW. V e r v o r n a .
(Ciąg dalszy).
Jednym z najświetniejszych czynów w ży
ciu naukowem J a n a M ullera jest, ja k wia
domo, odkrycie praw a energii specyficznej nerwów zmysłowych, które nieśm iertelny ten mistrz w następujące u ją ł słowa: „ Je d n a i ta sama przyczyna zew nętrzna budzi w różnych zmysłach wrażenia rozmaite, zależne od n a tury każdego zmysłu; właściwe zaś każdemu nerwowi zmysłowemu w rażenia mogą być wy
wołane przez różne wpływy zewnętrzne i we
w nętrzne”. P raw o to doniosłości niezm ier
nej, które istotnie orzeka tyle, że wszystko, co wiadomo nam o świecie cielesnym, są to 1 tylko zjawiska własnej duszy naszej, to pra- ! wo, rozpatryw ane w świetle fizyologii porów- j nawczej komórki, usprawiedliwione je s t naj- j istotniejszemi, zasadniczemi własnościami wszelkiej m ateryi żywej.
Ju ż H ering w niewielkiej, lecz bogatej j w myśli pracy zwrócił na to uwagę, że wła- 1 ściwie wszelka żywa m aterya obdarzona jest specyficzną swą energią: „jestto własnością przyrodzoną, energią specyficzną żywych ko
mórek w ątroby—przyrządzać żółć, podobnie ja k specyficzną je s t energią żywych komórek gruczołu śluzowego—w ytw arzać śluz i t. d .”
W ystępuje to je s z c z e jaw niej, gdy badam y działanie bodźców na rozm aite formy komó
rek. Okazuje się przytem , że w każdej ko
mórce tkwi osobliwsza skłonność do ściśle określonego szeregu procesów i to do tych samych procesów, które już w danej kom ór
ce same przez się norm alnie zachodzą. K o m órka ameby oddziaływa na bodźce chemicz
ne, mechaniczne, term iczne, galwaniczne
zawsze charakterystycznem i zmianami swego k ształtu. Kom órki nabłonka migawkowego odpowiadają na te same bodźce przyśpiesze
niem w ruchach swych rzęs, a kom órki g ru czołu wzmożeniem swej czynności wydzielni- czej. To więc, co M uller odkrył dla o rg a nów zmysłowych człowieka, istnieje w proce
sie życiowym czyli w przeróbce m ateryi wszelkiej substancyi żywej. W każdej for
mie, w każdym elemencie istoty ożywionej rozmaite bodźce wywołują jednakow e zja
wiska, gdy przeciwnie jeden i ten sam bo
dziec w różnych formach substancyi żywej sprowadza różne, mianowicie dla każdej for
my charakterystyczne objawy życiowe.
Lecz to prawo specyficznej energii wyma
ga jeszcze rozszerzenia co do działania bodźców. Nie zawsze działanie bodźców po
lega na pobudzeniu czyli na wzmożeniu zja
wiska życiowego lub, ściślej mówiąc, na wzmożeniu przemiany m ateryi właściwej te mu zjawisku. W wielu przypadkach, np. przy obniżeniu tem peratury, przy działaniu środ
ków odurzających (narkotycznych) widzimy przeciwnie jako skutek porażenie, czyli osła
bienie, a naw et zupełne zniesienie, zniwe
czenie przemiany m ateryi. Z asłu g ą je s t znakomitego fizyologa francuskiego KI. B er
n a r d a ' stwierdzenie, źe wfzelka żywa m ate
ry a pod wpływem wspomnianych środków może uledz porażeniu. Roślina zarówno ja k organizm jednokomórkowy i zwierzę w pra
wione zostają przez chloroform i inne środki w stan narkozy i napozór zupełnemu ulegają w nich zawieszeniu czynności życiowe. God- nem je st n adto uwagi, że porażenia dwoja
kiego być mogą pochodzenia. Obniżenie tem peratury pociąga za sobą bezpośrednio wr równej mierze osłabienie czynności życio
wej; w innych natom iast przypadkach p o ra
żenie je s t dopiero zjawiskiem wtórnem, które poprzedzone bywa przez okres pobudzenia.
K ażdy bodziec drażniący, będąc dostatecznie silnym lub trw ając dość długo, może spro
wadzić porażenie wtórnie, niejako przez prze- draźnienie, czego najlepszym przykładem je s t zjawisko znużenia.
Ogólne prawo działania bodźców możemy w myśl powyższego ta k sformułować: bodźce wpływają n a intensywność prawidłowego procesu życiowego komórki, sprow adzając wzmożenie tego procesu, pobudzenie (excita-
1 1 8 WSZECHŚWIAT. N r 8. tio), albo obniżenie, porażenie (depressio).
Pobudzenie i porażenie przeróbki m ateryi w kom órkach są to podstawowe przyczyny olbrzymiej mnogości różnorodnych zjawisk
„bodźcowych” w organizmie.
Z tego ogólnego praw a wychodząc, w ska
zać można dalsze jeszcze ważne fakty biolo
giczne, k tó re w ścisłym pozostają z niem związku.
W yobraźm y sobie kom órkę w stanie ró w nowagi chemicznej, t. j. komórkę, w której zjaw iska asym ilacyjne i dyssym ilacyjne do
p ełn iają się i równoważą wzajemnie, i przy
puśćmy, że podziałał na nią bodziec; wów
czas przeróbka m ateryi w tej komórce, zgod
nie z ogólnem prawem powyźszem, będzie pobudzona albo porażona. Nie potrzeba by
najm niej, ażeby przy tem całkow ita przem ia
n a m ateryi w tej kom órce zo stała uchylona w sposób równomierny i aby pow stał nowy stan równowagi; pobudzenie lub porażenie może dotyczeć pojedynczych tylko ogniw wielkiego łańcucha procesów chemicznych.
Przedew szystkiem na uwagę zasłu g u ją tu zmiany w fazach antagonistycznych p rz e
miany m ateryi, w asym ilacyi i dyssymilacyi, i w fazach antagonistycznych ruchu, w sk u r
czu i rozkurczu.
Osobliwie zajm ującem i są dla nas n ajn iż
sze szczeble życia, oczekiwać bowiem należy, że napotkam y tu najprostsze, najw yraźniej
sze stosunki. Am eby przeto i komórki ame- boidowe, owe interesujące istotki, ukryw ają- j ce tajniki życia w mikroskopowej kropelce m ateryi bezkształtnej, najwdzięczniejszy s ta nowią przedm iot badania. W ruchach ame- boidowych, które, jakkolw iek w ydają się ta k pierwotnemi, są jed n ak istotnie ta k ą sam ą form ą ruchu ja k ruch mięśniowy, w tych r u chach mamy do czynienia, podobnie ja k we wszelkich ru chach skurczowych m ateryi ży- | wej, z ustawicznemi zmianami pomiędzy fa zam i skurczu i rozkurczu, sk ra can ia się i wy- j dłużania. Obiedwie te fazy pod wpływem bodźców w różnym zostają stopniu pobudzo
ne. S ą bodźce, które zm uszają am ebę do skurczu tak że zbija się ona w kulkę. In ne bodźce w pływ ają na fazę ekspansyjną, rozkurczową w ten sposób, że ciało am eby wydłuża się we wszystkie strony. Go najcie- j kawsze, to że ze w zm agającą się siłą bodźca wielkość pobudzenia w rozm aitych ogniwach
łańcucha przeobrażeń chemicznych zmienia się w różnym stopniu, tak że może nastąpić przypadek, że ten sam bodziec w słabym stopniu sprowadzić może zupełnie inny, nie
kiedy naw et wbrew przeciwny skutek, niż w stopniu silnym. Z jaw iska takie znane są w sferze najrozm aitszych rodzajów bodźców.
W ykonajm y doświadczenie nad wpływem ciepła. K om órkę ameboidową, k tó ra, ja k np. korzenionóźka wód m orskich, wydłuża swe ciało w cienkie nici, nibynóźki, wystaw
my n a działanie tem peratu ry powolnie wzras
tającej, a dostrzeżem y nasam przód rozsze
rzanie się ciała komórki. Protoplazm a roz
pływ a się,pseadopodia w y d tu źa ją się,ro zk u r
czanie się przew aża w tym pierwszym okre
sie. Lecz wkrótce obraz się zm ienia R oz
pływanie się wprawdzie coraz je s t żywsze, lecz i cofanie ujaw nia się coraz widoczniej.
P rotoplazm a już również szybko cofa się ku ciału komórki ja k i wypływa zeń. W ydłu
żanie się nibynóżek ustaje. T em peratura podnosi się coraz wyżej, a m asa protoplaz- m atyczna jednocześnie coraz bardziej się skupia, nibynóźki coraz więcej zostają wcią
gane do ciała komórki. Skurczanie się prze
waża, wreszcie dochodzi do szczytu. K o m órka korzenionóżki p rz y b rała postać kuli, k tó ra wreszcie zapad a w stan tężca. Życie ustało . W idzimy zatem , ja k w tem p eratu rze niskiej procesy charakterystyczne dla okresu rozkurczu znaczną m ają przewagę nad procesam i skurczowemi, ja k natom iast w wyższej tem p eratu rze stosunek się odw ra
ca. Inneini słowy, widzimy, ja k bodziec słaby i silny sprow adzają skutki wbrew p rze
ciwne, antagonistyczne.
Z tych faktów różnego stopnia pobudzenia i porażenia pojedynczych ogniw procesów chemicznych mógłby kto wnosić o znacz
nej samodzielności poszczególnych zjawisk w owym długim łańcuchu przeobrażeń che
micznych. In n e wszakże doświadczenia wy
k a z u ją należycie, ja k n ader ścisłą je s t zależ
ność pomiędzy niemi. Jeż eli wytrącimy choćby jedno tylko ogniwo z tego łańcucha, jeżeli np. osłabim y utlenienie w komórce przez powstrzym anie dopływu tlenu, n aty ch m iast nastąpi głębokie zakłócenie w całko- kowitej przem ianie m ateryi i śm ierć nie
uniknionym stanie się skutkiem . Dzieje śm ierci fizyologicznej wskazują nam mnóstwo
N r 8. WSZECHSWIAT 119 tego dowodów. Z jaw iska t. zw. m etam or
fozy (zwyrodnienia) komórek zdają się stano*
wić pokorny wyjątek z tego ogólnego praw a działania bodźców, albowiem skłonni jesteś
my upatryw ać w nich nie bezpośrednie pobu
dzenia lub porażenia, lecz raczej zmiany ja kościowe w przeróbce m ateryi. Z nane są dostatecznie każdem u lekarzowi owe zabu
rzenia chroniczne, najczęściej występujące po ciężkich zatruciach lub chorobach zakaź
nych, jako to zwyrodnienia tłuszczowe, amy- loidowe, śluzowe i in. W tych przypadkach w komórkach wątroby, nerek, śledziony wy
stępują produkty tak ie ja k tłuszcz lub sub- stancya amyloidowa, zgoła obce, ja k się zdaje, norm alnem u procesowi życiowemu komórki. Lecz wszystkie te zjaw iska są tylko wtórnemi następstwami przez dłuższy czas trwających pobudzeń lub porażeń pew
nych ogniw w przeróbce m ateryi. Gdy np,, ja k się to dzieje w zwyrodnieniu tłuszczo- wem, sprawy utlenienia w kom órce zostają porażone pod wpływem zatrucia alkoholem lub fosforem, wówczas pewne grupy atom o
we, które w zwykłych w arunkach pod wpły
wem utlenienia rozpadają się w tej samej mierze co i powstają, zostają skupione w cie
le komórkowem, a ca ła przeróbka m ateryi skierowaną zostaje na fałszywe drogi, prow a
dzące do śmierci.
W życiu prawidłowem komórki, kiedy za
zwyczaj działają na nią tylko przelotnie bodźce codzienne, ścisła w zajem na zależność pomiędzy poszczególnemi fazami przemiany m ateryi ujawnia się w inny sposób, niemniej zasługujący na pilną uwagę. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem, trafnie nazwanem przez H erin g a wewnętrznem sainosterow- nictwem (Selbststeuerung) przem iany m ate
ryi. Gdy mianowicie pewne ogniwo w ła ń cuchu przeobrażeń, przypuśćmy faza dysy- milacyjna, zostaje pobudzone, to pobudzenie to pociąga za sobą także wzmożenie czynno
ści innych ogniw, w tym razie fazy asym ila- cyjnej. Podczas tego zaś, gdy owo pierwsze pobudzenie po ustaniu podrażnienia powoli przebrzmiewa, pobudzenie następcze trw a jeszcze do chwili, kiedy m aterya rozłożona (dysymilowana) znów zostanie odtworzona, regenerowana. I oto znów następuje równo
waga w przeróbce m ateryi. M ięsień, napo- zór zupełnie wyczerpany i niezdolny do
czynności wskutek silnego pobudzenia, szyb- j ko wypoczywa i powraca do pierwotnego stanu pobudliwości. To samosterownictwo w przeróbce m ateryi subjektywnie ujawnia nam się najpiękniej w zjawisku barwnych obrazów następczych, ta k dobrze znanem ogólnie. W edług teoryi barw H e rin g a po
strzeganie barw je s t wyrazem psychicznym procesów chemicznych, zachodzących w sub- stancyi wzrokowej i to tak mianowicie, że dwie barwy dopełniające się wzajem odpo
wiadają antagonistycznym, wbrew przeciw
nym fazom przeróbki m ateryi. Gdy więc przez dłuższy czas oglądaliśmy przedm iot czerwony i spoglądam y następnie na ja sn o szarą, bezbarw ną płaszczyznę, natychm iast spostrzegam y najwyraźniej obraz następczy owego przedm iotu w barwie zielonej. P o bu dzenie dysymilacyjne, wywołane w kom ór
kach substancyi wzrokowej, pociąga za sobą I pobudzenie fazy asymilacyj nej i oto w polu
widzenia ukazuje się poohraz zielony.
Ze względu na pewne zjawiska w układzie nerwowym zwierząt i człowieka zasługuje na uwagę punkt jeszcze jeden. M amy tu na myśli działanie interferencyjne dwu bodźców na komórkę. Jak ie są skutki współczesnego działania dwu bodźców? I tu ta j z dotych
czasowych doświadczeń, zaczerpniętych przy badaniu komórki, mamy pewną ogólną p ra widłowość. R ezultat ostateczny podrażnienia zależy zawsze od rodzaju działania każdego z dwu interferujących bodźców. Jeżeli idzie o dwa bodźce o działaniu jednoimiennem, t. j. jeżeli obadwa d ziałają pobudzająco lub obadwa porażająco n a te same ogniwa w p ro cesie chemicznym komórki, mamy wówczas sumowanie się pobudzeń lub porażeń. Gdy natom iast jeden bodziec pobudza, drugi po
raża jeden i ten sam proces życiowy, w takim razie skutek wyraża się w różnicy pomiędzy tem i działaniam i. To je s t oczywiście zupeł
nie jasne. Co wszakże wymaga większej uwagi, to działanie bodźców, które, pobudza
j ą nie jednakowe, lecz przeciwne ogniwa w przem ianie chemicznej, gdy więc jeden bo
dziec np działa dysymilacyjnie, dru g i asymi- lacyjnie lub jeden skurczowo, drugi rozkur
czowo. Jed e n bodziec w tym razie ham uje lub znosi działanie drugiego. Doskonałym tego przykładem je st działanie biegunowe prądu galwanicznego n a naszę, ta k często
1 2 0 WSZECHSWIAT Nr 8.
cytowaną, am ebę. P rą d staiy działa u obu- dwu biegunów antagonistycznie na kom órkę amebową, u anodu mianowicie pobudza j ą do skurczu, a u katodu do rozkurczu. W eźm y am ebę, doprowadzoną przez silne bodźce do stanu kuli i puśćmy przez nią p rą d stały:
w chwili zamknięcia prąd u u katodu skurcz poczyna ustępować i w ystępują zjaw iska roz
szerzania się ciała, ukazuje się duża niby- nóźka, tym czasem u bieguna przeciwnego zjaw iska skurczowe sta ją się jeszcze wyraź- niejszemi niż były przedtem . W ystarcza tera z n ag ła zm iana kierunku p rą d u i zja
wiska te u sta ją a na miejscu skurczu w ystę
puje rozkurcz i odwrotnie. P rz y k ła d y an a
logiczne wskazuje mięsień, oko zaś i tu taj znów daje subiektywny wyraz te j interferen- cyi bodźców. Zm ieszajm y np. na szybko obracającej się tarczy dwie dopełniające się barwy, a obiedwie znoszą się w swem d zia
łaniu i odbieram y wrażenie bezbarwnej sz a rości. Dochodzimy do ogólnego wniosku:
zjawisko pobudzenia w dwojaki sposób może być hamowane: z jednej strony przez p ora
żenie pobudzonych już ogniw w przeróbce m ateryi, z drugiej przez pobudzenie ogniw antagonisty cznych.
Od tych ogólnych zjawisk „bodźcowych”
przejdziem y jeszcze do niektórych zawilszych obrazów, postrzeganych w kom órce i zbiorze kom órek.
(Dok. nasi.).
Al. Fi.
Prof. MARCELI NENCKI.
Z P O W O D U U K O Ń C Z E N I A 25- L E T N I E C łO O K R E S U P R A C Y N A U C Z Y C I E L S K I E J I N A U K O W E J .
(Dokończenie). ')
Z kolei w ypada mi przystąpić do zobrazo
wania naukowej działalności Profesora. T u ju ż z n atu ry rzeczy musimy porzucić porzą-
') T a czgść nie była c z y 'an a w Sekcyi che
micznej.
dek chronologiczny i przyjąć układ p rzed
miotowy, dla tej prostej przyczyny, że chro
nologiczne rozpatryw anie tej działalności rozszerzyłoby ram y niniejszego mego p rz e
mówienia do rozmiarów zupełnie nieodpo
wiednich.
N ie wątpię, źe rozpatrzenie szczegółowe zajęć każdego badacza, każdego um ysłu twórczego, w ich historycznym rozwoju, przedstaw ia zaw sze daleko więcej stron zaj
m ujących, aniżeli suche wyliczenie otrzym a
nych rezultatów . Pierw sze je st jak b y opi
sem walki, drugie zaś—jedynie prostem zre- gestrow aniem zdobyczy. Umysł, poszukujący p ra w d y —je st istotnie podobnym do wodza, który m a wygrać bitwę, lub opanować pozy- cyą: każdy środek je s t dlań dobry—i kroczy naprzód, i w raca, i ostatnich sił dobywa, i odpoczywa—i na chwile gnuśności sobie po
zwala. T ak je s t niewątpliwie. J e d e n ze znakom itych przedstawicieli naszej nauki pisał niedawno do mnie, że nauka nie jest linią p rostą, źe uczymy się wszystkiego n a
ra z ,—źe b ad ając musimy iść i naprzód, i co
fać się, i zbaczać na wsze strony, i podska
kiwać, i podłazić,— źe musimy dany p rz ed miot porzucać— wracać doń, znów porzucać i znowu w racać, źe musimy go kochać, a czasem —praw ie że nienawidzieć i źe „tą tylko d ro gą udaje się nam czegośkolwiek nauczyć się, cośkolwiek zdobyć”.
K ażdy, kto się obraca w kwestyacli nau- kowych, kto choćby tylko kocha naukę, przy
znać musi słuszność zupełną słowom powyż
szym, a raz tę słuszność uznawszy, ra z oce
niwszy ten b ra k proporcyonalności między wysiłkiem kładzionym a rezultatem zdoby
tym , zrozumiemy dokładnie, ja k obszerny m usiałby być wykład historyczny pracy uczonego i to uczonego ta k płodnego ja k N encki. T e motywy w związku z koniecz
nością streszczania się, m uszą uspraw iedli
wić oschłość i przedmiotowość poniższych wierszy.
W p racach M arcelego Nenckiego z ła tw o ścią dostrzedz się d ają cztery kierunki, a mianowicie pracow ał on :
1) nad kw estyam i czysto chemicznemi, 2) nad pytaniam i, dotyczącemi spraw che
micznych w organizm ie, czyli krócej nad che
m ią fizyologiczną;
3) nad bakteryologią,
N r 8. WSZECHSWIAT. 1 2 1
4) nad kwestyami spolecznemi, ju żto sani- tarnem i i ekonomicznemi, juźto pedagogicz- nemi, związanemi z jeg o specyalnością.
Z pomiędzy tych czterech kierunków p ra cy P rofesora najbliższym piszącem u jest j e dynie pierwszy,—od niego więc zacznę i ten tylko najobszerniej uwzględnię,— nie w ąt
piąc, że inni specy aliści pośpieszą z opraco
waniem pozostałych działów.
I. B ardzo ciekawe b adania Nencki p rz e prowadził nad rozm aitem i związkami, nale- żącemi do grupy związków moczowych. P rzy pomnijmy sobie, źe mocznik, z syntezą k tó rego związane je st także imię warszawskiego uczonego—N atansona, m a budowę w yraża
ją c ą się wzorem
° = < ™ ; •
W bardzo bliskim genetycznym związku z mocznikiem znajduje się guanidyna, ró ż niąca się tem tylko od mocznika, że zam iast tlenu stoi w niej dwuatom owa g ru p a imidowa N H . G uanidyna więc ma wzór
° ^ n h2 •
J e s tto zasada, tw orząca z kwasami sole.
Otóż Nencki, ogrzew ając octan guanidyny w odpowiednich w arunkach, zdolal w cząs
teczkę kwasu octowego O H 3
I c = o O HI
wprowadzić dwie skondensowano reszty gua- nidynowe zam iast tlenu i hydroksylu i otrzy
mać nową zasadę składu C4H ?N 5 :
c h3 C“ N — C<
N H C<
N H N H
"NH k tó rą nazwał guanam iną.
Dodawać chyba nie potrzebuję, źe dużo pracy i czasu należało poświęcić, zanim przytoczona powyżej budowa guanam iny zo
sta ła ustaloną. Lecz środek ciężkości b a d a nia polega głównie n a ogólności tej reakcyi, bo analogiczne zasady możemy otrzymać biorąc za pun kt wyjścia nie octan guanidyny,
lecz jakiekolwiek sole innych kwasów tłu s z czowych, byleby zawierających mniej niż 7 atomów węgla w cząsteczce.
W badaniach tych nad rozm aitem i guana- minami mieli też udział i uczniowie N enckie
go: Bandrow ski, W e itt i H aaf.
Guanam iny więc są zasadam i, odkrytem i przez Nenckiego i jego współpracowników, róźniącemi się od acetoguanam iny (czyli zwykłej guanam iny) tem, że zam iast grupy C H 3 s ta ją w nich rozm aite rodniki alkylowe, aż do 6-go włącznie.
Ileakcye powstawania guanam in niektórzy uw ażają za przebiegające ta k czysto, że po
lecają je (H a a fj za środek rozpoznawczy kwasów tłuszczowych na zasadzie postaci krystalicznych powstających guanamin.
B adając guanidynę poznał też Nencki jej reakcyę z eterem kwasu chlorowęglowego, z którym guanidyna d aje dwa ciekawe etery, których skład w yrażają wzory :
H N — C, ^ N H ■ 0 0 , • 0 , H S 'N H • C 0 2 • O ,H 5
• priu— n ^ N H j
1 i i I N _ U ^ NH . C 0 2 • C2H;
a pragnąc uzasadnić przytoczoną powyżej ich budowę, musiał przeprowadzić długie szeregi badań, które doprowadziły go do otrzym ania guanidu, C ^ N o O , guanam idu, C4H 5N 30 2, oraz produktów podstawienia chloru i bromu.
N a szczególną uwagę zasługuje otrzym anie kwasu cyanurowego przez utlenienie g uan a
midu kwasem azotnym , ja k niemniej powsta
wanie melaminy (z węglanu guanidyny z fe
nolem) oraz glykocyaminy z węglanu guani
dyny i glykokolu (M. Nencki i N . Siebero- wa). F au sty n R asiński, kondensując w p ra cowni Nenckiego węglan guanidyny z acety- lomocznikiem, otrzym ał biuretodwucyano- amid C4H 9N ;0 2 .
I I . Anologiem mocznika CON2H 4 je s t sulfomocznik C SN 2H 4 , m ający oczywiście budowę
o—p ^ N H 2 ''N H a
i będący izomeronem rodanku am onu, C SN 2Hj , którego budowę przedstaw ia wzór
N ^ C - S - N H 4 .
Oba te ciała w długoletnim okresie pracy Nenckiego i jego szkoły były punktem wyj
1 2 2 WSZECHSWIAT Nr 8.
ścia bardzo licznych poszukiwań, których owocem stało się otrzym anie i zbadanie b a r dzo wielu nowych związków o ciekawym sk ła dzie i interesujących własnościach. W p r a cach nad tym przedmiotem pom agali N e n ckiemu pani Sieberowa, oraz pp. Trzciński, L ep p ert, J a g e r, B ourąuin, G insburg, Bon- dzyński, B erlinerblau, Scheffer, Brodsky, Ludy, Polikier.
Ju ż tak znaczna liczba współpracowników pozwala się domyślać ja k obszernemi były bad an ia nad obu powyżej przytoczonemi izom eronam i składu C S N H 4 . Isto tn ie licz b a nowych związków, otrzym anych przez ł ą czenie związków rodanowych z najrozm ait- szemi ciałam i je s t bardzo wielką, wyliczać ich tu nie będę, gdyż doprowadziłoby to do przepisyw ania rozdziału z chemii rodanowo- doru,— dość będzie, gdy zaznaczę, że moż
ność przyłączania cyanowodoru przez kwas barbiturow y, otrzym anie i zbadanie kwasu rodaninowego, CaHgNSisO, o bardzo znacz
nej liczbie pochodnych, wystudyowanie ła d nej charakterystycznej reakcyi n a mocznik, : któ ry z ortonitrobenzaldehydem daje nieroz
puszczalny, typowy biureid, a wreszcie otrzy- j m anie dwu barwników na jedw ab i wełnę z kwasu rodaninow ego— stanow ią głośniejsze zdobycze tego szeregu prac P rofesora, pod czas gdy naukowo najcenniejszem je s t rz u cenie św iatła na budowę otrzym anych związ
ków i całej grupy moczowej.
I I I . Bardzo obszerną i bardzo doniosłą grupę p ra c P ro feso ra stanow ią badania nad łączeniem się fenolów (oksybenzolów) z kw a
sami tłuszcżowemi, przy wspólczesnem wy
dzieleniu wody, przyczeni jak o środ ka odcią
gającego wodę, czyli w danym razie pobu
dzającego reakcyą, Nencki stale używa ch lor
ku cynku. N a jp ro stszą z reakcyj tego typu je s t reakcya między rezorcyną i kwasem octowym, przebiegająca wedle wzoru :
1.3.O0H 4(O H )i + C H 3 - CO • O H =
rez o rc y n a k w as octow y
= C 0H 5O2 • CO • C H 3 - f H , 0
re z a c e to fe n o n
P ro sty rz u t oka na wzór rezacetofenonu wykazuje, źe je s tto keton, utleniony w grupie arom atycznej, a więc—oksyketon.
P rzeprow adzając tę sarnę reak cy ą na n a j
rozm aitszych kwasach tłuszczowych i na
wszelkich fenolach Nencki i pani Sieberowa dali nową grupę związków, które oksyketo- nam i nazwać można. Jeżeli teraz uprzy- tom nim y sobie, że bardzo wiele tych oksy- ketonów posiada własności barw iące —to wy
starczy do oceny, ja k dużą doniosłość ekono
m iczną ma ta praca. „W szystkie oksyketo- n y —mówi prof. K ostanecki w cytowanej p ra c y —które B adische Anilin u n d Soda- F a b rik patento w ała jak o barwniki, były po
raź pierwszy otrzym ane wedle sposobu, podanego przez Nenckiego i panią Sie- b e r”.
Niemniej ważnem i doniosłem było spo
strzeżenie Nenckiego i pani Sieberowej, że oksyketony tra c ą c wodę, m ogą wytwarzać związki bardzo złożone- I ta k : dwie cząsteczki
| rezacetofenonu tracąc dwie cząstki wody kon- densują się na rezaceteinę
2C8H 80 , = 2 H 20 -j- C10H 12O4
re za ceto fe n o n re ^ ic e te in a
T rzy cząsteczki rezacetofenonu dają aceto- fluoresceinę wedie wzoru
3C8H 80 3 = 3 H 20 -f- O -f- CmHi80 5 .
ac eto flu o rt sceln a
I te związki są barw nikam i.
W ten sposób pod okiem N enckiego skon
densowano (W . Schm idt) fenol z kwasem mrówkowym na aurynę, oraz ten sam kwas z krezolem i orcyną na krezolaurynę, C ^ H -o O ,, i orcynaurynę, C22H 180 5 .
P rac u ją c n ad tym że przedmiotem z p.
Faustynem Rasińskim N encki przekonał się, że odw adniając chlorkiem cynku mieszaniny fenolu lub orcyny z kw. octowym otrzym ał w prawdzie fenaceinę i orcateinę, ale orcace- tofenonu (analoga rezacetofenonu) nie zdołał otrzym ać. To niepowodzenie stało się je d nak źródłem poważnego odkrycia. Chcąc reakcyą przeprow adzić w niższej tem p era
turze, aniżeli z chlorkiem cynku—prof. N en cki zaproponow ał użycie chlorniku fosforu lub tlenochlorku fosforu w charakterze śro d k a odwadniającego. Przew idyw ania spraw dziły się - oksyketon powstał.
T a k samo pod wpływem tych samych związków fosforu m ożna doskonale otrzym y
wać etery złożone fenolów i oksykwasów a ro matycznych, pomiędzy którem i najbardziej znany i używany je s t salol, czyli salicylan
N r 8 WSZECHSWIAT 1 2 3
fenylu, powstający przez kondensacyą fenolu z kwasem salicylowym
c6h4C c o o h + n o - c0H5 -
kw . salicylow y fenol
= C6H4C q o • o • c0h5 + H2° •
s a l o l
Prof. Nencki przewidział zbawienne dzia
łanie antyseptyczne salolu, prof. Sahli spraw dził te przewidywania klinicznie —i odtąd salol zyskał takież niem al prawo obywa
telstwa w terapii ja k chinina.
Pom ijam zupełnie kondensacye fenolów i naftolów z kwasem cytrynowym, oraz z a l
dehydami (Trzciński), ja k również kondenso- wanie z rozm aitem i kwasami poprostu węglo
wodorów, — co także uwieńczone zosta
ło względnem powodzeniem. Dzierzgowski, w dalszem rozwinięciu tych badań, konden- sował fenole z haloidowemi pochodnemi kwasów.
T ak się przedstaw ia dorobek naukowy P rofesora i jego szkoły w dziale chemii czys
tej. Pomimo ta k obszerną działalność, zd a
niem K ostaneckiego '), główny punkt cięż
kości prac P rofesora spoczywa w badaniach fizyologiczno-chemicznych. Do najdonioślej- j szych prac w tym kierunku należą poszuki- j wania nad gnilnym rozkładem białka pod | wpływem trzustki, k tó ra to p raca została ogłoszona najobszerniej w książce wydanej I ku uczczeniu czterdziestoletniej pracy nauko
wej prof. G. Y alentina.
G dy G uning utrzym yw ał, że do rozwoju bakteryj niezbędny je s t tlen swobodny,—
Nencki w ykazał i dowiódł zupełnej błędności podobnego poglądu. W spólnie z Lachowi
czem wyhodował bakterye przy zupełnej nie
obecności swobodnego tlenu, prowadząc ich kultury w ru rach zatopionych, opróżnionych poprzednio z powietrza.
W ykazanie doświadczeniem, wbrew po- | glądom P asteu ra , że białko bez udziału b a k teryj, ulega rozkładowi w przewodzie p o k ar
mowym, dało możność N enckiem u do wy-
') W „Gallerie hervorragender Therapeutifeer und Pharmakognosten dei’ Gegenwart” von B.
Reber in Genf.
głoszenia uzasadnionego' zdania, że w s p ra wie rozkładu bia,lka w organizmie komórki nabłonkowe przewodu pokarmowego współ
zawodniczą z bakteryam i w działaniu n a białko i że wskutek tego traw ienie może z a chodzić naw et w takich organizm ach, któ
rych przewód pokarmowy je s t absolutnie wolny od bakteryj.
Sprawie poznania procesów traw ienia u człowieka oddał wielką u sług ę przypadek, który do kliniki prof. K ochera w Bernie sprowadził kobietę z fistulą przewodu pokar
mowego nazewnątrz. K obietę tę Nencki ba
dał i mógł dokładnie obserwować rozkłady, jakim pokarmy ulegają w jej organizmie przed fistulą i za fistulą.
j Jedno z donioślejszych badań, dotyczących przeznaczenia wątroby, wykonał Nencki w ostatnich czasach. Mianowicie przy współ
udziale p. Pawłowa, który jako doskonały operator nader zręcznie zakłada tak zwaną fistułę Ecka, i przy pomocy oznaczeń che
micznych, prowadzonych przez p J a n a Z a leskiego na zwierzętach operowanych przez p. Paw łow a,—Nencki przeświadczył się nie
zbicie, że jednem z przeznaczeń wątroby je s t zam iana amoniaku na mocznik.
W szakże teoretycznie i filozoficznie najdo
nioślejszą pracą Nenckiego z ostatnich cza
sów są studya jego, jakie wraz z panią Siebe- rową przeprowadził nad barw nikam i krwi.
Następstw em długich badań było otrzymanie w stanie krystalicznym hem atoporfiryny i wy
kazanie, że jest ona izomeryczza z bilirubiną.
Ciż sami badacze przekonali się, że he- m atyna składem swym odpowiada wzorowi C31!H 34PeO ł .
Gdy Schunk z M archlewskim (niezależnie od Nenckiego) otrzym ali z chlorofilu barw nik, oznaczony mianem filopurpuryny, o k a zało się, że barwnik ten je s t identyczny z he- matoporfiryną. Z tego faktu, że jedne i te same ciała otrzym ać można z barwników krwi i chlorofilu— łatw o dojść do wniosku, że jedne związki dały im początek. Ten gene
tyczny związek pomiędzy barwnikami dwu królestw przyrody posłużył Profesorowi do wygłoszenia pięknej teoryi, k tó rą pokrótce wyłożył ustnie w naszej Sekcyi chemicznej, oraz w druku—w jednym z ostatnich zeszytów' Sprawozdań Tow arzystw a chemicznego nie
mieckiego. Przypuszczam , że doniosłość tej