• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 21 Lutego 1886 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 21 Lutego 1886 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M S .

Warszawa, d. 21 Lutego 1886 r.

T o m V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM

PRENUM ERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłki pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą,.

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. Kwietniewski, J. N atanson,

D r J. Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7 ‘/j,

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

i L d r e s Z R e d -a O s c ^ i: P o d - w B i e N -! -5= n o w y .

W SPRAWIE

NASZYCH W Y D A W N IC T W .

____

C zytelnicy, chcemy, albo raczćj musimy, opowiedzieć W am historyją, może w części W am znaną, a smutną,, ja k zw ykle byw ają u nas dzieje wszelkich przedsięwzięć, nie- m ających na w idoku bespośredniej m atery- jaln ej korzyści. H isto ry ja ta ma być obra­

zem pięcioletniej działalności przyrodni­

ków, w ydających P am iętnik Fizyjograficzny i W szechśw iat.

B y ł czas w k ra ju naszym, kiedy o żadnej działalności z celem naukow ym nie mogło być mowy. C ałe pokolenie w zrastało i do j­

rzew ało bez świadomości, bez przeczucia naw et tych w ielkich prądów , którem i tętn i­

ła współcześnie wiedza Zachodu, rozlew a­

ją c się szerokiem i potoki z niezliczonych szkół n a szczęśliwe społeczeństwa cyw ilizo­

wane. D la wszystkich nauk przyrodniczych ten sam czas b y ł okresem szybkiego rozw o­

j u i reform zasadniczych. Dość przypo­

mnieć, że w tym okresie rodzą się takie od­

krycia, ja k fotografija, lokom ocyja parow a, indukcyja m agneto-elektryczna, telegrafija, galw anoplastyka, barw n ik i sztuczne z wę­

gla kam iennego; takie teoryje, ja k podsta­

wień i typów i m echaniczna teoryja ciepła;

| takie metody, ja k analiza spektralna; takie wreszcie dzieła, ja k „Chem ie in ih re r A n- w endung auf A g ric u ltu r u nd Pliysiologie“

i „O rigin of species“ . O tych w szystkich w ypadkach doniosłego historycznego zna­

czenia kraj nasz nie wiedział wcale, albo do­

w iadyw ał się późno i niedokładnie z trze­

ciej, z czw artćj ręki. N adm ierny rozwój prądów idealistycznych, rostkliw ienie, roz­

m arzenie się narodu, aż nadto zrozum iałe dla historyka owych czasów, nie mogło w pływ ać na wyrobienie zam iłow ania do

„zim nej“, ja k wówczas mówiono, nauki.

C ały zastęp ludzi naukow ych z owej epoki, redu k u je się do k ilkunastu w ytrw alszych lub z obowiązku za postępem dążących. C a­

ły dorobek um ysłow y stanowi niew ielka li­

czba książek elem entarnych.

P rzełom dokonać się m iał dopiero pod wpływ em Szkoły Głównej (1862 — 1869).

Zgrom adziła ona w sobie wszystko, co było wybitniejszego w narodzie, a k ilk a tysięcy

(2)

1 1 4 W SZECHŚWIAT. N r 8.

je j wychow ańców , rossypanych następnie po całym k ra ju , to tyleż krzew icieli trzeź­

wego sposobu myślenia, tyleż żyw ych przy­

kładów różnicy pom iędzy dzisiejszem wy­

kształceniem europejskiem , a naszem ów- czesnem zacofaniem. Szczęśliwą, rę k ą siała Szkoła G łów na, może dlatego, że dobre m ia­

ła ziarno, ale pew nie—że i g ru n t zn ajd o w a­

ła wdzięczny a długiem ugorow aniem w y­

poczęty. W ięc, choć kró tk ie było jć j istnie­

nie, zm ieniła, albo p rzynajm niej do zmiany n a lepsze przygotow ała w k ra ju bardzo, b a r­

dzo wiele.

Nie mamy zam iaru ani p ra w a dotykać t u ­ taj w szechstronnie tak zaw iłej kw estyi, jaką, nam w ydaje się geneza zw rotów , które, ćw ierć w ieku tem u, uw idoczniły się w n a ­ szem społeczeństwie. N ie przeceniam y też w pływ u Szkoły G łów nej n a te kw estyją, ani jej p rzypisujem y naczelnego w tej m ierze Znaczenia. Idzie nam tylko o to, że jednym z w yrazów tój przem iany by ł zw rot ku p ra ­ ktycznym celom życiow ym w obszernem ro­

zum ieniu słowa, a więc i ku rozw ojow i wie­

dzy przyrodniczej i technicznej. W tym zaś kieru n k u w pływ Szkoły G łów nej był w ielki i niezaprzeczony.

T a k więc pod działaniem S zkoły G łów nej w skrzesły w k ra ju naszym daw no zam arłe dążenia i myśli naukow e. T rzeb a było ty l­

ko tę m łodą i bądźcobądź bardzo w ą tłą ro ­ ślinkę pielęgnow ać starannie i sztucznem i n ieraz środkam i dopom agać je j do w zrostu i wzmożenia się na siłach. P rz e ją ć na siebie to zadanie, skupić rospraszające się siły, skierow ać j e ku pielęgnow aniu i pod­

noszeniu wiedzy w k ra ju i o k ra ju należało teraz tym , dla których posłannictw o Szkoły w k ra ju identyfikuje się z dobrze zrozum ia­

nym obowiązkiem obywatelskim .

J a k przystąpić do tego zadania w jego części, odnoszącej się do w iedzy o p rzy ro ­ dzie, nad tem przez czas d łu g i i w ielostron­

nie zastanaw iało się kółko n atu ralistó w , za­

m ieszkałych w W arszaw ie. R ezultatem n a ­ ra d było, że stara ć się w ypada o popieranie badań n ad p rz y ro d ą k rajo w ą i o podaw anie ogółowi zdrow ego pokarm u naukow ego.

P ierw szy z tych kierunków m iał znaleść urzeczyw istnienie w P am iętn ik u F iz y jo g ra - ficznym, drugi— we W szechświecie,

D otąd w ykazyw aliśm y pobudki, pod któ­

ry ch wezwaniem pow stały dwa nasze w y­

daw nictw a. P rzejd źm y teraz do w ykona­

nia. O d samego początku było dla nas rze­

czą widoczną, że p ublikacyja specyjalna, dla ogółu mało przystępna, ja k ą być m usiał P am iętn ik Fizyjograficzny, nie ma przed so­

widoków m ateryjalnego powodzenia.

Toż i w krajach, najw yżej um ysłowo stoją­

cych, do dzieł takich p rz y k ła d ają ręk ę rz ą­

dy albo zasobne stow arzyszenia. M y n a początek wydobyliśm y wdowie grosze z w ła­

snych kieszeni, wygłaszaliśm y na dochód P am iętn ik a odczyty publiczne, płaciliśm y za rysunki i n aturalnie ani nam przez myśl nie przeszło, brać h onoraryja autorskie za drukow ane w nim nasze rospraw y. Nie było dla nas żadną niespodzianką, kiedy pierw szy tom P am iętnika rosszedł się w nie­

wielkiej liczbie egzem plarzy. M ówiliśm y sobie, że w przyszłości będzie lepiej i od­

ważnie patrzyliśm y w tę przyszłość. W n aj­

gorszym zaś w ypadku — w szak w odwodzie m ieliśm y W szechśw iat, pismo popularne, więc dostępne d la wszystkich, pismo m ów ią­

ce o n auk ach przyrodniczych, więc pożąda­

ne dla naszego ogółu, k tó ry łak n ie wiedzy we w szystkich kierunkach, a właśnie nauk przyrodniczych w instru kcy i publicznej nie dostaje. T ak, dopraw dy, teraz w styd nam się przyznaw ać, ale w początkach myśmy liczyli, że W szechśw iat pow inien utrzym ać sam siebie i podeprzeć jeszcze P am iętnik Fizyjograficzny. To znaczy tylko, żeśmy przeceniali doniosłość zw rotu m oralnego w k raju , a chw ilowy popęd czy modę b ra ­ liśm y za zw ro t stanowczy w usposobieniach ogółu.

J a k n ik ły stopniowo nasze złudzenia, ja k m usiały być zaniechane najpiękniejsze na­

sze plany, j a k w walce z tw ardą rzeczyw i­

stością om dlew ały nam ręce — tego pisać nie będziem y. Co roku przedstaw iam y czytelnikom naszym wym owne cyfry, które streszczają sumy każdorocznych naszych s tra t m ateryjalnych. S trat innego rodzaju przedstaw ić ani chcemy, ani możemy; to tylko uw ażam y za rzecz pew ną, że aby prze­

nieść j e wszystkie, trzeb a mieć bardzo silne przekonanie o ważności sw ych celów i dą­

żeń.

M y mamy takie przekonanie i ono jedno

(3)

N r 8. W SZECHŚW IAT. 1 1 5

ra tu je nas od ostatecznego zniechęcenia.

A le w żadnym razie zastąpić nie może tój sumy pieniędzy, k tórą zapłacić trzeba za pa­

pier, d ru k i rysunki. Sztucznie zdobywane subw encyje, w pływ y uboczne i przypadko­

we, nigdy nie mogą być środkiem , na któ ­ rym gruntow aćby się miało istnienie orga­

nu, niosącego ważne usługi społeczeństwu.

Jeżeli społeczeństwo usług tych nie p rzyj­

muje, to •— jed n o z dw ojga — albo niosący j e przeceniają ich znaczenie, albo społeczeń­

stwo nie dorosło jeszcze do ich zrozumienia.

I w jed n y m i w drugim razie narzucać się byłoby rzeczą niew łaściw ą i do niczego nie- prow adzącą. D latego to niniejszych słów kilk a zakończyć m usimy stano wczem ośw iad­

czeniem, że, jeżeli w ciągu roku bieżącego liczba prenum eratorów W szechśw iata nie podniesie się, to na rok przyszły, z ciężkim żalem i wstydem zmuszeni będziemy zawie­

sić naszą działalność.

T ak, zm uszeni będziemy, ponieważ ro k bieżący zapow iada nam ostateczne b an k ru ­ ctwo. W trudnym do przebycia roku u b ie­

głym mieliśm y jed n ak w pierwszym kw ar­

tale 850 prenum eratorów n a W szechświat, gdy obecnie mamy ich tylko 550. O piątym tomie P am iętn ik a Fizyjograficznego popro- stu ju ż nam i wspom inać przykro—sprzeda­

liśmy go zaledwie 120 egzem plarzy. D oło­

żyć więc mamy do Y t. W szechśw iata 3000 ru b li a do Y t. P am iętnika 2000 ru b li.—

Czyż istotnie społeczeństwo nasze zezwoli na upadek tych wydawnictw? Czy b ra k ju ż zu­

pełnie w k ra ju ludzi, którzyby byli w sta­

nie przynieść nie ofiarę przecież, ale tylko niew ielką sumę pieniężną na kupno dużej, kosztownie wydanćj książki albo na p rzed­

płatę tygodnika?

P Ł Y N N Y

D W U T L E N E K W Ę G L A

1 JEGO ZASTOSOWANIA

OPISAŁ

M&ksymlUjia Flsam.

Jak k o lw iek ju ż F aradayow i udało się otrzym ać dw utlenek węgla w stanie p ły n ­

nym, a N a tterer zbudow ał naw et w tym ce­

lu aparat, pozw alający operować z dość znacznem i ilościami tego gazu; je d n a k do­

piero w najnow szych czasach pomyślano 0 w yzyskaniu własności tego ciała do celów technicznych i o fabrykow aniu go na wielką skalę. H e n ry k Beins, holender, był pier­

wszym, którem u po dw udziestoletnich p ró ­ bach udało się przez ogrzewanie w zam- kniętem naczyniu dw uw ęglanu sodu lub po­

tasu, w sposób dający się w fabrykach za­

stosować, otrzym ać d w utlenek Węgla o do­

wolnie wielkiej prężności, a więc i w stanie płynnym . W ro k u 1877 uzyskał on w Niem ­ czech patent dla swój m etody. Lecz praw ­ dopodobnie okazało się, że m etoda ta nie nadaje się do zupełnie bespiecznego i sto­

sunkowo taniego dobyw ania w ielkich ilości tego płynu; sam boAviem w ynalasca w krótce p atent swój cofnął.

Pom yślniejszym skutkiem zostały u w ień ­ czone prace R aydta, który, opierając się na zasadzie pom py tłoczącej N atterera, po zbu­

dow aniu odpow iednich t. zw. kom presorów , b y ł w stanie p rzy nieprzerw anej pracy fa­

brycznej otrzym ać dowolnie wielkie ilości płynnego dw utlenku w ęgla w sposób łatw y, bespieczny i tani.

W spraw ie skroplenia gazów ważną rolę odgryw ają głów nie dwa czynniki: ciśnienie 1 tem peratura. W praw dzie dla każdego gazu znam y taką tem peraturę, przy której i niżej której samo ciśnienie w ystarcza, aby gaz przeprow adzić w stan płynu; lecz zna­

cznie łatw iej je s t skroplić gaz, je śli starać się tem peraturę jeg o wciąż zniżać i przy od- powiedniem ciśnieniu utrzym ać j ą p rzy mo- żliwem minimum. T em p e ratu ra ta, poniżej którój samo ciśnienie zdołałoby skroplić dw utlenek węgla, ów tak zw any p u n k t k ry ­ tyczny — -(-30,92°. Z w ykła więc nasza tem ­ p e ra tu ra pokojowa leży niżej tego p un ktu i dlatego w tym razie silne oziębianie gazo­

wego dw utlenku w ęgla je s t mniej potrze- bnem , niż np. ma to miejsce p rzy sk ra p la ­ niu takich gazów, których krytyczna tem ­ p eratu ra wynosi zaledwie kilka stopni, lub co gorsza, leży niżój i to niekiedy o wiele niżej zera. P rz y zagęszczaniu dw utlenku w ęgla utrzym uje się system pomp tłoczą­

cych, zapomocą mięszanin oziębiających, w tem peraturze możliwie bliskiej 0°. O zię­

(4)

116 WSZECHŚW IAT. N r 8.

bianie takie je s t koniecznem , ju ż chociażby dlatego, że przez samo zagęszczanie gazu tem p eratu ra je g o w zrasta. Zresztą, aparaty do sk ra p la n ia dw utlen k u w ęgla są, zbudo­

w ane n a zasadzie zw ykłych pomp, k tóre nie­

p rzerw anie wtłaczają, gaz do m ocno zbudo­

w anego zbiornika. G dy w zbiorniku ta ­ kim p rzy tem peraturze 0° pow stanie w sku­

tek ciągłego w tłaczania now ych m as gazu ciśnienie 36 atm osfer, w ted y dalsze ilości d w utlenku w ęgla doń w prow adzane przej­

dą, w stan płynny. D la poruszania pomp wym agane są ilości siły niejednakow e w róż­

nych fazach ru ch u . T a k np. gdy tłok, p rz e­

byw szy trz y czw arte części swźj drogi, ma jeszcze w ykonać ostatnią ćw ierć, potrzeb n a na to ilość siły m echanicznej w iększą je s t od ilości zużytych p rz y każdej poprzedniej ćw ierci. B y więc w yrów nać tę n ieró w no­

m ierną pracę, L u h m an n buduje system, zło­

żony z czterech pom p, k tó re ru c h y swe w y­

konyw ają nie jednocześnie, lecz po kolei.

K ażda pom pa w tłacza pew ną ilość gazu do odpow iedniego cylindra, skąd następ n a w y­

dobyw a zgęszczony ju ż d w u tlen ek węgla, aby dalej p racę sk ra p la n ia prow adzić. By w ten sposób działające pom py m iały w y­

konyw ać jed n ak o w e ilości pracy, trzeba, ażeby średnice tłoków były tem m niejszem i, im więcej w zrasta ciśnienie, m ające być po- konanem . K ażdy cylinder zaopatrzony je s t w m anom etr.

Z biorniki, służące do przechow yw ania i przesyłki płynnego dw utlen k u w ęgla, w y­

ra b ia ją się z doskonałego żelaza kutego. M a­

j ą one formę zbliżoną do w ielkich butelek i zbudow ane są ta k silnie, że mogą w y trz y ­ mać ciśnienie conajm niej 250 atm osfer. Ci­

śnienie jed n ak , którem u ulegają, napełnione dw utlenkiem w ęgla, w najm niej pom yślnym w ypadku wynosi zaledw ie 50 do 75 atm o­

sfer; niebespieczeństwo więc eksplozyi je st zupełnie wykluczonem .

O pisaw szy ogólnie sposób otrzym yw ania i przechow yw ania dw utlen k u w ęgla, pozwo­

lę sobie jeszcze zwrócić uw agę czytelnika na zastosow ania dw utlen k u w ęgla w w ielkich rozm iarach.

P rzedew szystkiem więc k ilk a słów o n a­

pojach m usujących.

N apoje te posiadają zdolność m usow a­

nia i własność działania orzeźw iająco n a

organizm , dzięki swej zaw artości dw u ­ tlen k u węgla. G dy pod w ielkiem ciśnie­

niem w prow adzim y do pew nej ilości wody dw utlenek węgla, zostanie on przez wodę pochłonięty, a gdy ciśnienie owo przez otw orzenie naczynia zm niejszym y, wtedy część gazu musi się uwolnić, bo ilość absor­

bowanego gazu m aleje proporcyjonalnie do zm niejszania ciśnienia.

Z chwilą, kiedy się udało otrzym ać wiel­

kie ilości płynnego d w u tlen k u w ęgla sposo­

bem fabrycznym , poczęto robić próby zasto­

sowania go p rzy fabrykacyi sztucznych wód gazowych i w stosunkowo k rótkim czasie zostały w tym celu wydoskonalone dwie m e­

tody.

Jeśli m am y zbiornik niezupełnie napeł­

niony płynnym dw utlenkiem węgla, to p o ­ nad płynem znajdująca się przestrzeń w y­

pełnioną je s t gazem, którego prężność zależy od tem peratu ry płynu. P rz y 0° prężność owa w ynosi 36 atm osfer, p rzy + 1 5 ° około 50 atm osfer. Jeśli przy pom ocy k lap y w y­

puścim y z zbiornika nazew nątrz część gazu, natychm iast część płynnego dw utlenku w ę­

g la przejdzie w stan gazowy, tak, że owa przestrzeń wolna od płynu zawsze będzie w ypełnioną gazem o prężności odpow ie­

dniej do tem peratu ry płynu. M ożna więc z takiego zbiornika póty upuszczać silny p rąd gazowego dw utlen k u węgla, póki cały płyn nie zam ieni się na gaz. Z jed n ćj obję­

tości płynu pow staje w' ten sposób 430 obję­

tości gazu. W idzim y z tego, o ile w ygo­

dniej je s t przy nasycaniu wody dw utlen­

kiem węgla działać nie w prost gazem, ja k to dotychczas m iało miejsce, lecz dobywać gaz z płynu. M ożnaby więc p rzy przygotow y­

w aniu m ineralnych wód gazowych w prost gaz dobyw ający się z zbiornika z płynnym dw utlenkiem w ęgla przeprow adzać do odpo­

w iedniego naczynia. L ecz naczynie takie m usiałoby być nadzwyczaj silnie zbudow a­

ne, by módz się oprzeć wielkiem u ciśnieniu, pod jak iem znajduje się p ły n w butelce. By tem u zaradzić i módz napełniać dw utlen­

kiem w ęgla i mniej silne naczynia, K aydt um ieszcza w rurze, prow adzącej od butelki z płynnym dw utlenkiem węgla do naczynia, w k tó rem m a on być pochłonięty, klapę re­

dukującą ciśnienie, k tó ra pozw ala tylko p e­

wnej ilości gazu przejść do naczynia; gdy

(5)

N r 8. WSZECHŚWIAT. 117 zaś w tem ostatniem pow staje pew ne z góry

przew idziane ciśnienie, klapa sama się za­

myka.

D ru g a metoda, podana przez L uhm anna, polega na prostem dodaniu do napojów płynnego dw utlenku węgla w celu otrzym a­

nia zw ykłego rostw oru. A p arat, który L uh- m ann w prow adza pom iędzy butelkę z p ły n ­ nym dw utlenkiem węgla, a naczynie, w któ­

rem się znajduje woda, m ająca płyn ten ros- puścić, je s t niczem innem ja k aparatem m ie­

rzącym, któ ry przy pewnej stale utrzym anej tem peraturze i ciśnieniu zaw iera oznaczoną ilość dw utlenku węgla. P rze z system ka­

nałów i ru r, zaopatrzonych w odpowiednie klapy, może on być napełniany płynem z bu­

telki; a obrót a p a ra tu na 180° pozw ala go opróżnić i doprow adzić dw utlenek węgla do naczynia z wodą m ineralną. B udow a tego aparatu jest bardzo prosta i tania, odznacza się on zupełnem bespieczeństwem i do ob­

służenia wym aga niew ielkiej siły mechani­

cznej .

Inne, niem niej ważne zastosowanie zna­

lazł płynn y dw utlenek węgla przy opróżnia­

niu beczek z piw a i przelew aniu go w bu­

telki.

P iw o, oprócz innych ciał, zaw iera w so­

bie rospuszczony dw utlenek węgla. Jeśli pozostaw im y piwo w otw artem naczyniu, straci ono po pew nym czasie znaczną część tego gazu a w raz z nim ów przyjem ny, orze­

źw iający smak, ta k wysoko ceniony przez w ytraw nych znawców'. To samo dzieje się przy daw niejszym sposobie opróżniania be­

czek. P rze z ciśnienie pow ietrza przy po­

mocy zw ykłych pomp pow ietrznych doby­

wa się z beczki piwo przez ru ry , skąd zosta­

j e zw ykłem i kranam i upuszczane. G dy w ten sposób część piw a po pew nym czasie zostaje zastąpiona przez pow ietrze, następuje dyfu- zyja dw utlenku w ęgla z piw a do powietrza.

Jeżeli np. beczka zostaje opróżnioną do czw artej części swój objętości, pozostały dw utlenek węgla po dług praw a H enryego i D altona rosprzestrzenia się rów nom iernie w beczce, ja k gdyby była zupełnie próżną.

Piw o traci więc 3/t swego dw utlenku węgla.

Lecz niedość tego. I pow ietrze atmosfe­

ryczne, znajdujące się w beczce, zostaje po­

chłaniane przez piwo i to na wragę tem wię­

cej, im większem je s t ciśnienie w beczce.

Koniecznem następstw em takiego opróżnia­

n ia beczek p rzy pomocy ścieśnionego po­

w ietrza je st strata dw utlenku węgla i po­

chłanianie pow ietrza, w zrastające w m iarę opróżniania. I jed n o i drugie działa szko­

dliw ie na własności piwa. W raz z powie­

trzem dostają się doń i organizm y g rzybko­

we, w yw ołujące ferm entacyją octową, prócz tego pył, dym i inne szkodliwe substancyje, które, dostając się potem do żołądków piwo- szów, w yw ierają na nie zgubny w pływ . By tem u zaradzić, doprow adza się pow ietrze z poza budynku brow aru, a same pom py podlegają częstem u oczyszczaniu. W szyst­

kich je d n a k szkodliwych wpływów i tym sposobem nie udaje się usunąć.

D la zaradzenia tem u w postępowych b ro ­ w arach ju ż dawniźj używano zam iast po­

w ietrza dw utlenku w ęgla p rzy wypom po­

w yw aniu piwa. W praw d zie koszty otrzy­

m yw ania gazowego dw utlenku węgla nie są zbyt w ielkie a sam proces niezbyt zaw iły;

trudność jed n ak w operow aniu z tym ga­

zem polegała głów nie na tem, że piw ow a­

rzy zmuszeni byli przechow yw ać ogrom nej objętości zbiorniki gazowe. T rudność ta usuniętą została z chw ilą otrzym ania wiel­

kich ilości płynnego dw utlenku węgła.

I w tej gałęzi przem ysłu zdołały się ju ż dwie m etody wydoskonalić. M etoda R ayd- ta, wyżej opisana, daje się praw ie bez zm ia­

ny i tu zastosować. D obyw ający się z b u ­ telki gazowy dw utlenek węgla, przez ru rę doprowadzony do beczki z piwem , ciśnie na nie i działa ja k pow ietrze p rzy dawniejszej metodzie.

D ru g a metoda, L uhm anna, w zasadzie, ja k widzieliśmy, dość prosta, uledz m usiała pe­

wnym zmianom i udoskonaleniom , by przy butelkow aniu piwa mogła być zastosowaną.

Zm ian tych bliżej opisywać nie będę, n ato ­ m iast wspomnę o jeszcze jedn ej korzyści, j a ­ ka zostaje osięgniętą p rzy zastosowaniu płynnego dw utlenku węgla w tym razie.

P rz y przejściu z stanu płynnego w stan ga­

zowy, dw utlenek węgla musi pochłonąć pe­

w ną ilość ciepła na koszt otaczającego go środka. W skutek tego piwo oziębia się, co, ja k wiadomo, skutecznie przyczynia się do możności dłuższego przechowyw ania.

Mniej rozległe zastosowanie, niż do opisa­

nych dw u celów, znalazł p ły nn y dw utlenek

(6)

118 W SZECHŚW IAT. xVr 8.

węgla w sikaw kach parow ych p rz y gaszenia pożarów . P rz e z R ay d ta p rojektow any apa­

r a t składa się z wozu o czterech kołach, na którym znajduje się cylindryczny, z żelaza zbudow any zbiornik z wodą, połączony r u ­ rą z butelką zaw ierającą p ły n n y dw utlenek węgla. W ru rze um ieszczoną jest klapa działająca zupełnie tak samo, ja k przy apa­

racie, używ anym do fabrykacyi napojów g a­

zowych. W y dobyw ający się dw utlenek w ę­

gla ciśnie na wodę i przez ciśnienie to wy­

rzuca j ą na zew nątrz w silnym prądzie.

D w utlenek węgla, jak o gaz niepodtrzym u- ją c y palenia i tą swą własnością skutecznie przychodzi w pomoc wodzie p rzy gaszeniu pożarów. In n a m etoda, W ittego, obm yśla­

na w tym sam ym celu, posługuje się siłą rosszerzalności dw utlen k u w ęgla p rz y przej­

ściu z p ły n u w gaz dla poruszania tłoku si­

kaw ki parow ej.

W niniejszych rozm iarach używ any bywa p ły n n y d w utlenek w ęgla p rz y h arto w an iu stali w znanej fabryce K ru p p a . W osta­

tnich czasach też proponow ano użyć go do poruszania niew ielkich m otorów. O ile to je d n a k w yda dobre skutki, tru d n o przew i­

dzieć.

T R Z M I E L E I M U C H Y

podług połczyńskiego,

podał

IB. UST.

Najw ięcej p rzykładów m askow ania się zw ierząt spotykam y u owadów. N aśladują one form y i b arw y tych roślin, n a których przem ieszkują i form y i barw y innych ow a­

dów, obdarzonych od n a tu ry własnościam i, bardziój zabespieczającem i ich życie. W al- lace badał to zjaw isko u ow adów łusko- skrzydłych, Porczynekij zaś u ow adów dw u- skrzydłych.

D w uskrzydłe ow ady są całkiem pozba­

wione broni odpornej w obec licznych zastę­

pów swych wrogów. N aw et te dw uskrzy­

dłe, których ukłucie je s t częstokroć nader bolesnem, j a k np. kom ary, bąki, ślepaki etc.

schw ytane, nie staw iają oporu.

Największym nieprzyjacielem m uch nie są, ja k to powszechnie sądzą, ptaki, lecz ow ady z rzędu błonkoskrzydłych, a m iano­

wicie tak zwane osy rozbójnicze (Rapien- tia).

Osy te zbierają muchy w wielkiej ilości i składają je w gniazdach na pokarm dla swych gąsienic. Jedynym ratunkiem dla m uch pozostaw ało przybieranie barw y i for­

my tych owadów, które nie są przez osy na­

pastowane. Jed n y m z naj bardzićj rospo- wszechnionych rodzai błonkoskrzydłych są trzm iele, które dzięki silnój budow ie ciała i żądła, którem są obdarzone, nie obaw iają się n apadu os rozbójniczych. N adto rodzaj ten je s t obfitym w gatunki, k tóre ze swój strony są n ader liczne co do liczby osobni­

ków. P rze g lą d ając zbiory owadów dw u- skrzydłych, jesteśm y uderzeni dziwnem po­

dobieństwem wielu gatunków m uch do ow a­

dów błonkoskrzydłych, a przew ażnie do trzm ieli; przy uważnem rospatrzeniu można zauważyć, że przednia ezęść tułow ia u much tych byw a odmiennie zabarw ioną od trzm ie­

li i tylko ty ln a część tułow iu i odw łok u róż­

nych gatunków m uch są identycznie zab ar­

wione z różnem i gatunkam i trzm ieli. Z ja ­ wisko to daje się objaśnić w ten sposób, że muchy obaw iają się napadu os rozbójniczych szczególnie wtedy, kiedy są zajęte w ydoby­

waniem p okarm u z głębi korony kw iato­

wej; p rzy tem zajęciu widać tylko ty ln ą część tułow iu i odwłok. N ieprzyjaciel, daj­

m y na to szerszeń lub żądlica (Bembex), wi­

dząc w ystający z kw iatu odw łok m uchy b ie­

rze ją za trzm iela i nie napada. Zatem przednia część tułow iu, niew idzialna w chw i- li zbierania pokarm u, nie została z tego po­

w odu stosownie zabarw ioną; p rzy tem nale­

ży dodać, że ta część tułow iu zw ykle je st pow alaną pyłkiem z kw iatów i tem bardziój nie potrzebuje osobnego zabarw ienia. P rz y ­ bieranie przez m uchy cech zew nętrznych trzm ieli w celu ochrony od napadu os, w ni- czem nie sprzeciw ia się tym nieodzownym w arunkom , k tóre po dług W allacea zacho­

(7)

N r 8. WSZECHŚWIAT.

dzą przy m askow aniu się innych zwierząt, a mianowicie: po pierwsze, muchy naśladu­

jące trzm iele zam ieszkują też same okolice, co i w zory naśladow ań; po drugie, owady naśladow ane znajdują się w tych okolicach w wielkiej liczbie osobników; po trzecie, muchy naśladujące barw ę trzm ieli są nad er rzadkie i ubogie w gatunki i liczbę osobni­

ków.

Zdaw ałoby się jed n ak , że w ielka liczba osobników much: Trzm ielów ki czarnej (Yo- lucella bom bylans) i G nojki pstronogiój (E ristalis intricarius) zadaje kłam trzeciem u praw u W allacea. Bliższe zbadanie rzeczy w ykazuje, że je d n a k tak nie jest. Co się tyczy Y olucella bombylans, to gatunek ten rospada się na m nóstwo odmian, z których każda naśladuje innego trzm iela; takV . bom­

bylans naśladuje trzm iela skalnego (Bom- bus lapidarius), odm iana V. plum ata — trzm iela ogrodowego, (B. hortorum ) — od­

m iana Y. haem orrhoidalis—trzm iela polne­

go (B. agrorum ) i t. d. O dm iany te u w a ­ żano daw niej za różne gatunki; badania zaś K iinckela w ykazały, że są to tylko odm iany w kolorze jednego gatunku, możemy więc tw ierdzić, że gatunek ten rospadł się na mnóstwo odm ian jedy nie w celu własnój obrony od nieprzyjaciół.

Co się zaś tyczy G nojki pst.ronogiej (E ri­

stalis intricarius) to w tym w ypadku zaszła in n a okoliczność, a m ianowicie z powodu liczebności tego gatunku, samiec znacznie się różni w ubarw ieniu od samicy i tym spo­

sobem m ucha ta unika zagłady. Samiec te­

go g atu n k u całkiem żółto ubarw iony naśla­

duje trzm iela m chowego, (B. muscorum), sa­

mica zaś czarnożółta z białym końcem od­

włoka naśladuje trzm iela ogrodowego. P o- rów nyw ając europejskie gatunki trzm ieli i naśladujące ich m uchy uderza nas przede­

wszystkiem ten fakt, że dwa najbardziej ros- powszechnione gatu n k i trzm ieli B. lapida­

rius i B. R ajellus, czarno ubarw ione, liczą stosunkowo m ało naśladowców, gdyż tylko T rzm ielów ka czarna (Y olucella bombylans) i M orsznica rudostopa (C riorhina ruficauda) naśladują ubarw ienie tych trzm ieli, podczas gdy inne jaśniej ubarw ione gatunki trzm ieli liczą mnóstwo naśladowców; tak np. trzm ie­

la mchowego naśladuje przeszło ośm gatun­

ków much.

Dalej zastanaw ia nas, ja k o w yjątek od pierwszego p raw a W allacea, obecność w E u - ropie tych gatunków much, które, chociaż wogóle naśladują ubarw ienie trzm ieli, lecz do żadnego g atu n k u europejskiego nie są podobne, podczas gdy inne muchy naśladu ­ j ą nietylko kolor, lecz naw et rysunek u b a r­

wienia. M uchy te, n ader rzadkie, (M allota tricolor, E ristalis apiformis, E riozona Syr- plioides, H ypoderm a bovis, H . lirn ata i p. i.) są czarne (t. j . tło na którem znajdują się włosy), p o kryte żółto-białym włosem, dw a zaś ostatnie pierścienie odwdoka m ają uw ło- sienie czerwone różnego stopnia ja s k ra ­ wości.

Zjaw iska te niezm iernie zaciekaw iły p.

Porczyńskiego, nie znajdow ał on jed n ak na razie rozw iązania tej zagadki; dopiero po­

dróż entomologiczna, k tórą odbył po K a u ­ kazie, rzuciła pew ne światło na te fakty.

N a K aukazie znajdu ją się oprócz wielu europejskich form trzm ieli, jeszcze inne ga­

tunki właściwe tem u krajow i, a m ianowi­

cie: B. Caucasicus R od; B. niyeatus K rienb.

i B. eriophorus B iberst. G atunki te m ają uw łosienie śnieżnej białości, oprócz osta­

tnich pierścieni odw łoka, które są czerw o­

ne. T rzm ieli zaś czarno ubarw ionych, k tó ­ re są u nas tak pospolite, na K aukazie nie znaleziono. B iałe zaś ubarw ienie g atu n ­ ków czysto kaukaskich je st praw ie identy- cznem z ubarw ieniem owych wyżej wspo­

m nianych europejskich m uch, ubarw ienie który ch tak stanowczo odróżniało się od ubarw ienia europejskich trzm ieli.

N aodw rót, równocześnie z nieobecnością czarnych form trzm ieli n a K aukazie, do­

strzeżono nieobecność jed y n y ch dwu g atu n ­ ków much, naśladujących ubarw ienie czar­

nych trzm ieli.

Z faktów tych pan P . w yprow adza w nio­

sek, że ongi istniały w E urop ie białe gatun­

ki trzm ieli, lecz stopniowo zostały w yparte przez nowe, czarne i że te ostatnie są li tyl­

ko miej scowemi kolorow em i odmianami te­

go samego gatunku.

N a poparcie swego zdania, pan P . p rz y ­ tacza mnóstwo faktów, które dla swój dro- biazgowości mogą interesow ać tylko specy- jalistów dipterologów.

Z kolei przechodzim y do ważnego p y ta­

nia, a mianowicie, co spowodowało obe­

(8)

120 W SZECHŚW IAT. N r 8.

cność dotychczasową, w E uropie tych g atun­

ków m uch, k tóre n aśladują ju ż w ym arłe ga­

tu n k i trzm ieli. Chociaż na to zjaw isko zło­

żyło się mnóstwo przeróżnych czynników , z nich je d n a k za najw ażniejsze m ożna u w a ­ żać następujące.

Z chw ilą zjaw ienia się trzm ieli noszących odm ienną barw ę, natychm iastow a naślado­

wanie barw tych nie było korzystnem dla much, a to z powodu, że osy rozbójnicze i ptaki jeszcze się nie osw oiły z now em i for­

m am i i napadały. N astępnie, po w ygaśnię­

ciu białych gatunków trzm ieli w E u ro p ie, przez pew ien czas ubarw ienie ich miało jeszcze znaczenie ochrony dla m uch. N a- koniec, te gatu n k i much, k tóre b y ły liczne w osobniki, pierw sze poddały się przem ia­

nie, ja k to w idzim y n a Trzm ielów ce czarnej (Y olucella), rzadkie zaś i nieliczne u trz y ­ m ały dotychczas pierw otne ubarw ienie.

C hw ila obecna je s t n ader ciężką dla much naśladujących trzm iele. N iektóre gatunki zastosow ały się ju ż do obecnego ubarw ienia trzm ieli, inne są w trakcie tego, oporniejsze zaś gatunki stają się coraz rzadszem i i n are­

szcie zupełnie wygasną.

B adania te doprow adziły p. P orczyńsk ie­

go do następnych wniosków.

1) N iedaw no jeszcze w E u ro p ie istniały gatu n k i trzm ieli ubarw ione ja k B om bus ca- ucasicus; ubarw ienie tych trzm ieli przecho­

w ało się na K aukazie.

2) Z m uch naśladujących barw ę trzm ieli, trzecia część zachow ała barw ę owych w yga­

słych gatunków .

3) B. lapidarius,B . ra je llu s,B .m astru catu s, i B. L efeburei są nowemi form am i owych białych gatunków i barw ę now ą naśladuje je d e n tylko g atu n ek m uchy i to nie zupełnie.

4) R eszta much naśladujących trzm ieli, zastosow uje się do trzm ieli najobfitszych w liczbę osobników (nap. B. m uscorum liczą­

cy aż ośmiu naśladow ców).

Zdanie, ja k o b y czarne g atu n k i trzm iele były kolorow em i odm ianam i białych, znala­

zło poparcie u w ielu hym enopterologów . O pierając się na badaniach części płciow ych m ęskich ty ch trzm ieli, p. M oraw itz połączył gatunki: B. lapidarius, B. L efeb urei, B. Si- cheli B. niveatus, B. caucasicus i B. eriopho- ru s— w jed en . Z nany nasz hym enepteorolog je n e ra ł O. Iiadoszkow ski w ykazał w pracy

swej o trzm ielach, że i w częściach płcio­

w ych tych gatunków zachodzą pew ne róż­

nice; niemniej jednakże załączył wyżej wspo­

m niane gatu n k i do jed naj grupy. T ak więc badania p. Porczyńskiego i w tym w zględzie zyskały poparcie.

Zachodzi jed n ak pytanie, co mianowicie skłoniło trzm ieli do zm iany pierw otnego ubarw ienia; m uchy naśladujące je , zastoso­

w ały się tylko do okoliczności, powód zaś zm iany b arw y przez samych trzm ieli pozo­

staje dotychczas nierostrzygniętem p y ta­

niem.

NICI M I K R O M E T R Y C Z N E

LUNET ASTRONOMICZNYCH

P R Z E Z

s. :es:.

M ikrom etry, ja k to nazw a ich wskazuje, są to przyrządy służące do m ierzenia drobnych odległości, niezbędne p rz y najrozm aitszych badaniach fizycznych i astronom icznych. Są one różnych konstrukcyj, najczęściej jed n ak polegają na zastosow aniu szruby m ikrom e- trycznej, to je s t szruby o n ader drobnym kroku, zatem o bardzo gęsto biegnącym skrę­

cie; obrót głów ki wryw ołuje posuw anie się szruby i to tak m ianowicie, że gdy głów ka w ykona je d e n pełny obrót, szruba posuwa się o jed en krok . G dy głów ka je s t dosta­

tecznie w ielka i podzielona na stopnie, łatwo odczytać m ożna jeszcze lJW0 część obrotu, mamy przeto możność dokładnego zm ierze­

nie '/300 części kroku, który ju ż sam stanow i długość bardzo nieznaczną. W ten sposób używ ać można szruby m ikrom etrycznćj do m ierzenia drobnych przedm iotów pod mi­

kroskopem.

P odobnąż szrubą m ikrom ctryczną posłu­

gu ją się astronom ow ie p rzy m ierzeniu dro­

bnych kątów , gdy idzie np. o oznaczenie od­

ległości gw iazd podwójnych. A b y zaś do­

kładnie ująć położenie danej gw iazdy w po­

lu lunety, umieszcza się w płaszczyźnie ogni­

skowej szkła przedm iotow ego lunety siatkę utw orzoną z n ader cienkich nici. T aką sia-

(9)

N r 8.

tk ę m ikrom etryczną, złożoną z czterech ni­

ci poziomych i dw u pionowych przedstaw ia fig. 2; widzim y tu także część szruby mikro- m etrycznej, zapomocą której przesuw ać mo­

żna w kieru n k u poziomym ram ę, na której nici są rozciągnięte. W sk u tek tego ruchu przesuw ają się nici pionowe, a wielkość te­

go przesunięcia oceniamy z obrotu główki.

W iadom o powszechnie, że siatka taka skła­

da się najczęściej z nici pajęczynowych; ma­

ło wszakże znane są bliższe szczegóły—ja k i

121 P ająkiem , którego nici najlepiej do celu tego się nadają, je st dobrze znany krzyżak (E p eira diadem a). Osobnik, przedstaw iony na rycinie (fig. 1) w dw u różnych położe­

niach, jest samcem; samica je s t dw a razy większa. W obserw atoryjum paryskiem pa­

ją k i te przechow ują się w pudełkach podziu­

raw ionych, a od czasu do czasu dostarcza się im much, którem i się żywią. P a ją k oswa­

ja się łatw o i po k ilk u dniach niewoli zabie­

ra z palców podaw any mu pokarm .

W S Z E C H Ś W I A T .

to p ająk dostarcza astronomom tych nici i w ja k i sposób rozciągają oni włókna tak cienkie, że j e ledw ie w idzieć można.

Z apytanie to otrzym ała niedaw no reda- kcyja pism a francuskiego „ N atu rę“. A by na nie odpowiedzieć zasięgnęła inform acyi w ob- serw atoryj um paryskiem u zasłużonych astro­

nomów, b raci H e n ry , o których pracy nad fotografija nieba wspominaliśmy niedaw no.

W iadom ości, przez astronom ów tych udzie­

lone, są dosyć ciekawe, aby pow tórzyć je i w naszem piśmie.

A by rosciągnąć siatkę, należy najpierw , zapomocą m aszyny do dzielenia, na ramie siatki oznaczyć rowki, w których m ają być nici rosciągnięte. W ted y osadza się pająka na ołówku, na którym zaczyna on bezzwło­

cznie snuć swą przędzę, a opuszczając się na dół, sam własnym ciężarem swego ciała ni­

tkę wypręża. W ted y to nasuw a się nitkę na miejsce, które ma ona zająć i utw ierdza się j ą na ramie m etalowej, u góry i u dołu za­

pomocą drobnćj kropelki stopionćj żywicy.

N itka przecina się w obu końcach i ta k sa­

(10)

122 W SZECHŚW IAT. N r 8.

mo postępuje dalej. P o obróceniu siatki o 90°, rosciąga się nici w k ie ru n k u do po­

przedniego prostopadłym .

Zresztą przędza pajęczynow a nie stanow i jedynego na ten cel m ateryjału; używ a się też niekiedy cienkich drucików platynow ych, otrzym yw anych sposobem w skazanym przez W ollastona. D ru t platynow y, w yciągnięty o ile można zapom ocą drutow nicy, otacza się po włóką sreb rn ą przez zanurzenie w m eta­

lu rostopionym . D ru t ten znow u w yciąga się, o ile można, zapomocą drutow nicy, a nastę­

pnie pow łokę srebrną rospuszcza się w kw a­

sie azotnym , przyczem cieniutki d ru t platy­

now y pozostaje nienaruszonym . D ru t taki posiada średnicę '/so a często i znacznie mniejszą. N iedaw no wreszcie p. M ouchel zaczął w yrabiać cienkie d ru ty z argentanu czyli nowego srebra; dają się one w yciągać bespośrednio.

F ig . 3 p rzedstaw ia nam p ró b k i trzech tych rodzajów nici: platynow ej (1), argenta- nowój (2) i pajęczynow ej (3) w pow iększeniu linij nem 250-krotnem . N itk a pajęczynow a m a średnicę zaledw ie y , 00 mm; p rz y ro d a gó­

ru je tu więc nad sztuką. D ru c ik argenta- now y je st tu zupełnie gładk i, platynow y w ydaje się poszarpanym ; różnica ta pocho­

dzi zapew ne od rozm aitego sposobu ich otrzym yw ania.

ZAPACH

1 J E M TRUJĄCE WŁASNOŚCI

PODAŁ

S t. P r a u s s .

D o św iad czen ia w y k o n a n e p o d k ie r u n ­ kiem H . B u n te g o m ia ły n a celu w y k a z a n ie okoliczności, p rz y k tó ry c h gaz św ie tln y U traca p rz y p rz e jśc iu p rz e z ziem ię sw ój c h a ra k te ry s ty c z n y zap ach , a Z arazem m ia ły one w ykazać, o ile i w ja k ic h w a ru n k a c h z okoliczności ty c h p o w stać m ogą n ieb esp ie-

czeństwa dla zdrow ia lub życia ludzi. Na- sam przód starano się określić, jak im skła­

dnikom mianowicie gaz św ietlny zaw dzię­

cza swój charakterystyczny zapach. P rzy przepuszczaniu gazu przez ru rę szklaną na 1 m długą i 20 m m średnicy mającą, ochło­

dzoną od — 18 do — 20° w ilości 100— 150 l gazu na godzinę, w ydzieliły się na ścianach tw ard e kryształy benzolu. Gaz przechodzą­

cy posiadał swój charakterystyczny zapach, jak k o lw iek mniej silny. Z i m 3 gazu wy­

dzieliło się 20 g produktów zgęszczenia. Si­

ła św iatła g az u po przepuszczeniu go przez ru rę zm niejszyła się o 30—-40%.

P rz y myciu gazu wyskokiem, otrzym ano o tyle lepsze wyniki, że gaz przem yty czuć było przew ażnie param i wyskoku, ciecz zaś absorpcyjna silny zapach gazu posiadała.

A u to r sądzi, że na postawione pytania n a tyle m ożna odpowiedzieć, że zapach gazu oświetlającego zależy od bardzo m a­

łych ilości nieoddzielonych dotychczas, poczęści azotow ych i zaw ierających siar- kę, organicznych (arom atycznych) zw iąz­

ków.

D alsza kw estyja, w jak iem roscieńcze- n iu można jeszcze po zapachu poznać obecność gazu świetlnego, w ten sposób została rozw iązana, że zapach gazu przy roscieńczeniu 1 do 2 na 10000 pow ietrza (—0,01— 0,02% ) zw raca uw agę mniej na­

wet czułych osobników, podczas gdy dla czułego w ęchu g ran ica ta leży jeszcze n iż e j , około 0,003% . W celu chemiczne­

go wykrycia gazu świetlnego zwrócić n a­

leży uwagę n a tlenek węgla, k tó ry je d y ­ nie nadaje tru jące własności gazowi. Zale­

ca się przepuszczanie mięszaniny, badanej na jego obecność nad papierem napojo­

nym rostw orem chlo rk u palladu: możli- wem je s t w ten sposób w ykazanie jeszcze 0)05% gazu świetlnego czyli 0,004% tlen­

ku węgla.

G ru b e r podaje ja k o granicę, p rzy której nie daje się ju ż zauważyć szkodliw y w pływ na ludzi, roscieńczenie 0,05% tlenku węgla, co odpow iada 0,5— 1% gazu świetlnego w po­

w ietrzu do oddychania przeznaczonem . W e­

d łu g tego jed n ę setną szkodliwej ilości gazu przy norm alnych w arunkach można ju ż wę­

chem w ykryć a co najm niej ‘/io tej ilości chemicznie wykazać. Co się tyczy zabójczo

(11)

N r. 8. WSZECHSWIAT. 1 2 3

działających ilości tlenku w ęgla zapatryw a­

nia nie są ustalone. W e d łu g P ettenkofe- ra 0,5% tlenk u w ęgla w pow ietrzu w ystar­

cza do zabicia człowieka w krótkim przecią­

gu czasu, co odpow iada dla mnichowskiego gazu świetlnego zawartości 5,5—6,2% . T a ­ k a m ięszanina je s t ju ż wybuchową.

Doświadczenia nad przepuszczaniem ga­

zu przez ziemię w ykazały, że zdolność tćj ostatniej pochłaniania wonnych składników gazu szybko się w yczerpuje i że przy pe­

w nych w aru nkach zaledwie podw ójną obję­

tość gazu (w stosunku do objętości ziemi) może być przez nią zapachu pozbawioną.

D alej okazało się, że gaz przez ziemię p rze­

chodzący posiadał praw ie niezmienioną siłę św ietlną po przepuszczeniu przez daną obję­

tość ziemi podwójnój jego objętości. Za­

wartość tlenku węgla w gazie przepuszcza­

nym przez ziemię nie ulega zmianie. Zgo­

dnie z Poleckiem dochodzi auto r do wnio­

sku, że przez w ypływ y bezwonnego lub sła­

by zapach posiadającego gazu z ziemi do przestrzeni zam kniętych, wystawionych j e ­ dynie na n atu ra ln ą w entylacyją, nie mogą pow stać m ięszaniny wybuchowe. Z aw ar­

tość tlen ku w ęgla w takich mieszaninach je s t tak nieznaczną, że nie może on zabójczo oddziałać, lecz conajw yżćj spowodować zja­

w iska powolnego zatrucia.

Skoro ilość gazu w pow ietrzu się zw ię­

ksza, to naw et przy dłuższein znajdow aniu się jeg o w ziemi, zapach jego daje się za­

uważyć, zanim się utw orzy niebespieczna m ięszanina. Zapach gazu świetlnego je st daleko lepszem ostrzeżeniem o w ypływ ach jego, aniżeli o tem ostatniem i czasy sądzono.

D la w ykrycia w ypływ ów gazu niezależnie od jeg o zapachu nadaje się najlepiej chlorek paladu. N ajlepiej w miejscu podejrzanem wbić w ziemię ru rę gazową i nad górnym otw orem um ieścić zw itek p ap ieru napojony chlorkiem paladu. P a p ie r ten znajduje się w rurce szklanej, k tó ra przechodzi przez ko­

rek , luźno osadzony w górnym otworze ru ry gazowej. C hlorek paladu pod działaniem tlen k u w ęgla w ydziela palad m etaliczny w stanie znacznego rozdrobnienia, a sku t­

kiem tego papierek próbny barw i się na czarno.

J A K O B O T A N IK ')

STREŚCIŁ

St. lOa^wićl.

P o d takim tytułem A. Jan sen wydał w B erlinie obszerne dzieło z treścią którego pragniem y zapoznać czytelników W szech­

świata.

A u to r drobiazgowo zaznajam ia nas z pier- wszemi krokam i filozofa genewskiego w stu- dyjach botanicznych, z dalszem kształce­

niem się w tej gałęzi wiedzy i samodzielnem dopełnianiem nabytych wiadomości i osta­

tecznie przychodzi do wniosku, że Rousseau w zajm ow aniu się światem roślinnym nie­

tylko znajdow ał pociechę w nieszczczęściu, lecz zarazem badaniam i swemi w yw arł sta­

ły w pływ n a postępy dalsze wiedzy botani­

cznej. Z aw artość dzieła podzieloną została na trzy księgi, z któ ry ch pierw sza zatytuło­

wana: „F ilozof i poeta“. P ierw szy rozdział tej księgi przedstaw ia zarys rozw oju bota­

niki w wiekach średnich i czasach nowszych aż do Linneusza, po większej części we w ła­

snych słowach Rousseau, z których poznaje- my jego w stręt ku zabijającej ducha sztuce ówczesnego oznaczania roślin i ku trak to ­ w aniu roślin tylko ze względu na ich „w ła­

sności" (Tugenden); z tychże słów spoziera na nas genijusz jego szukający i znajdujący w botanice coś wznioślejszego. Rousseau za­

rzuca francuzom szczególniej przecenianie T ourneforta i pogardzanie wielce uw ielbia­

nym przez niego Bauchinem . Ja k o p raw ­ dziwe przeciwieństwo m iędzy ideałem i rze­

czywistością w roz. 2 mamy przedstaw ioną działalność młodego poety w laboratoryjum aptecznem pani W arens; tam to Rousseau nietylko pow ziął w stręt do han d lu tajem ni- czemi środkami i tak zwanem i traw am i le- czniczemi, ale raz na zawsze stracił chęć do studyjow ania medycyny. Uciekłszy stam ­

]) A. Jansen. Je a n Jacques Rousseau ais B otaniker, 8°, str. 308, B erlin, 1885.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W m ieszkaniach staran niej i kosztowniej urządzonych, zazwyczaj jest zaprow adzona w entylacyja czyli odświeżanie pow ietrza, w ten sposób, że pow ietrze zew

Podobnąż ocenę przeprow adzić można według innej jeszcze zasady hipotetycznej, opierając się mianowicie na przypuszczeniu, że gw iazdy jed nostajnie są w

m órki roślinnej dzielność swoją zatrzym uje tylko przez czas pewien, o tyle k ró tk i, że nie zdąża wydzielić widocznych bespośrednio dla oka ilości tlen u

cie o pracy dokonanej przez te powolnie, lecz stale działające, siły. S trum ienie lawy, które niegdyś spływ ały z góry, dziś tw orzą wyniosłości na wysokiej

AYiatry północnozachodnie spotykały się rzadziej (głównie d. W iatry pół- nocnow schodnie spotykają się gdzieniegdzie cl.. Ballaud zauw ażył obecność w niej

B adanie ciał tych bardzo w iele przyczyniło się do w yjaśnienia niek tó rych zawiłych kw estyj, dotyczących ub arw ienia o

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść

dzić w połowie S ierpnia i zw ykle 20 tego m iesiąca razem odlatują, a pojedyńcze stare osobniki tu łają się jeszcze przez kilka dni, a naw et niekiedy przez