• Nie Znaleziono Wyników

M. Warszawa, d. 28 lutego 1897 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M. Warszawa, d. 28 lutego 1897 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M. 9 . Warszawa, d. 28 lutego 1897 r. T o m X V I .

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 , kwartalnie rs. 2 Z p rze sy łką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs. 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata*

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:

Deike K., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski Wl., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na*

tanson J „ Sztolcman J ., Trzciński W. i Wróblewski W.

jA ^ d r e s K ed.a<l2:c3ri: 3 2 I r a ,lr o '^ 7 'S l^ ie -I 3r z e d . m l e ś c I e , 3STr © © .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

WSPOMNIENIA Z ZAKOPANEGO.'»

2 0 września 1892 r.

Cudny słoneczny ranek, pierwszy silny mróz, który jednak wnet s ta ja ł skoro tylko słońce trysn ęło promieńmi z poza K oszystej.

Milcząco sto ją letnie domy pod lasem; pusto tu i głucho; odpłynęła ludzka fala, zabite drzwi i okna. N a owsisku, w cieniu pod sa­

mym lasem, niepłoszone żerują zięby, zry­

w ają się i zm ykają w gąszcz czarny, tajem ­ niczo w yglądający pod światło. N a opusto­

szałym domu głucho śpiewa ślinogorz, jakby to była wiosna. N a polanie m artwo, cicho, zamilkły i odleciały skowronki i jerzyki, które niedawno z piskiem przeszywały po­

wietrze, lecz zato las rozbrzm iew a srebrnem i, najcudniejszem i głosikam i, cienkiemi i wy- sokiemi, jak ie tylko skrzypce na najcieńszej

‘) Z papierów po nieodżałow anym ś. p. W ła­

dysławie M atlakowskim , przygotow ane do druku i łaskaw ie ofiarowane redakcyi W szechświata przez panią, W ładysław ow ą M atlakow ską.

strunie wziąć mogą. W lesie chłodno: sm ut­

ne smereki stoją ja k wycięte z blachy, obla­

ne sutą okiścią, siwawe na czubach; straszna rosa—już nie krople, lecz stru g i wody spły­

wają po listeczkach czernic i borówek, które błyszczą ja k polakierowane. N a subtelnych piórkach mchów, na igłach smreczyny perlą się grube krople; słychać kapanie wody po gąszczu smrekowym. Gdzie rozstępują się zw arte szeregi, w powietrzu b u jają nitki p a ­ jęczyny, nanizane najsubtelniejszem i p ereł­

kam i rosy, iryzują w słońcu tęczowemi b a r ­ wami, a choć niema w iatru naginają się, giną w cieniu i znowu pow racają w słońce, mie­

niąc się barw am i szafirów, szm aragdów i zło­

ta. Gdzie rozw iera się i rzednieją stare d rzew a—młode smrecuszki, ja k traw a ziele­

nią się, ja k żytnia ru ń, i p erlą oblane siwawą

rosą. Tylko pod grubszem i drzewami leży

suche igliwie i bielą się uschłe, obłupione

z kory korzenie wyciętych drzew. Oczy

mimowoli pom ykają po ziemi za zielonemi

mchami, tą cudną zielenią: jed ne jak ąś r u ­

cianą, oliwkową, inne złotaw ą lub bronzową,

za tą pluszową miękkością, z której widać

m uchara żółty lub bronzowy kapelusz, albo

czerwono-krwiste, wiśniowe rondo syrowiadki,

zielonkawy gołąbek. S iada się n a suchem

igliwiu. Z bliżają się srebrne głosiki, coraz

(2)

13 0 WSZECHSWIAT JS r 9.

w yraźniejsze i mocniejsze. N iedaleko, nad zieloną ru n ią stoi napoły obeschły, obarem dotknięty świerk, z nagim czubem; na rz a d ­ kich poobłam yw anych gałęziach zwieszają się p atry arsze brody porostów. N a raz n a szarej korze pnia widać ptaszka; szary on, siem ieniaty, nakrapiany, przypięty do pnia ja k przybity; wypełzł n a słoneczną stronę:

cały pstry, zygzakowaty; rozczapierza skrzy­

dełka, opiera się ogonkiem i czołga ku górze;

i znowu schował się w cienistą stronę za pień, podskokam i posunął się wyżej —i znowu w słońcu; zatrzym uje się, kuje zapalczywie dziobem, przypnie się tem mocniej ogon­

kiem i łapkam i, a odsądzi karkiem i łeb ­ kiem, to znowu przylgnie ciałem do kory.

P rzyleciał drugi pełzacz (C orthia fam ilia), skłóciły się i oba w las śmignęły.

P rzygrzew a słoneczko; pachnie świeżością leśną, ową nieopisaną wonią butwielizny wio- i sennej, mchu przy prażonego, rosy ulatującej w powietrze, żywicy i grzybów. N a zielonej runi traw iastej smreczyny, na złotawym mchu, rysuje się żyłkowanie cieniów gałęzi.

L as n ap ełn ia się srebrnym , przedłużanym i skracanym śpiewem; naraz, spostrzegła ko­

goś i zerw ała się sikorka czubatka. E ch, miłyż to ptaszuszek. najśm ieszniejsze stwo­

rzenie z czarną okóweczką na szyjce, c z a r­

nym trójkącikiem na podgardlu i tym przeza­

bawnym czubkiem; zwinne to, zręczne, za p al­

czywe, nam iętne: oto uczepiła się jakiegoś sucharza, kuje dzióbkiem, szarpie gąsienicę, pofurkuje skrzydełkam i, skacze, połyka, a jednocześnie m a czas nastaw iać czubek i odzywać się najsrebrniejszym głosikiem.

Swojem przenikliwem, czarnem ślepkiem przeszukuje wszystkie gałązki, zagląda w szczeliny kory, spuszcza się na dół łeb ­ kiem, a zaziera pod igły, ogląda suche sęczki i szpera wszędzie. Z a pierw szą u k a­

zuje się druga, trzecia, c a la grom ada; pomy­

k a ją jed n a za d ru g ą z lasu, p rzefu rk u ją z drzew a n a drzewo, a las cały rozdźwięczo- ny, rozbrzm iały od ich cudnych, skromnych głosików. G rom ady trzym a się kilka czar- nołbistych, I to równie śmieszne stworzenie, czupurne, buńczuczne, krótkie, przysadziste, zakończone dużym łebkiem , w słońcu aż się mieni fioletem; uczepi się wiotkiej gałązeczki, obejrzy wszystkie igły najniewygodniej ucze­

piona, pobu a się i ju ż mignie w słońcu k ru ­

czy łebek, zabłysną ja k śnieg białe policzki i pom knie w las dalej.

I znowu cicho. N a m odrem niebie odrzy- n a ją się zygzakowate czuby smreków, w pły­

wa bieluchny ja k kędziorek dziecinnych włosów, olśniewająco błyszczący obłoczek.

Ciepło. Skądciś, bardzo zdaleka, dolatuje urywany szczek psa. Niew idzialna zięba

„na deszcz” brzęczy. Z nika rosa z mchu, tylko w gęstwi lśni się jeszcze. U pływ ają godziny, zapomina się o realnem życiu—

gdyby nie szczek psa, nie donośne pianie ko­

gu ta, zatraciłoby się pam ięć św iata ludz­

kiego. B łękit nieba, zieleń runi smrekowej, zapach mchu i dzwonienie p tasząt, ogarnia duszę niepodzielnie. A słońce coraz silniej przygrzew a—i pije rosy z lasu.

* * *

9 listopada 1802 r.

W sta je cudowny dzień. T rysk ają snopy św iatła n a Gubałów kę; cała wieś jeszcze w cieniu, siwieją strzechy, siwe są pola, oszedziałe drzewa, ośroniałe mosty. Ale słonko chyżo pomyka w górę, a szadzielina znika, ja k m asło w ogniu, ro stap ia się w rz ę­

sistą rosę. W szystko jak b y zlane, błyszczy, lśni się blaskam i św iatła. Tylko w cieniach, za każdą chałupą, za każdem drzewem pozo­

staje ja k fotograficzna klisza, siwy cień sza- dzieliny; a tu chrupi pod nogam i warstew ka zm arzłej ziemi, a najeżone zeschłe badyl- ki, ściebła ścierniska, listeczki koniczyny, szczypiorki i piórka traw tw orzą wzorzysty, siwy kobierzec, rzekłbyś siwy kożuch, kędzie­

rzawy, kró tk oru nn y na m azurskiej czapie.

I pomimo m rozu poznasz, co latem gdzie rosło; ten drobny a suty i gęsty kożuszek, to niedawno skoszona m łaka, której ździe- b ełk a tra w jeszcze nie zdążyły odrość; ten skraw ek gruborunny, kwiecisty, to zam arzła, rzęsista koniczyna; ten nierówny, z małem runem płacheć— to grulisko. Te lechy p o ­ dłużne, to kapuścisko, a każda lecha podob­

n a do maglownicy, porznięta w grządki, któ­

rych jed en bok czerni się czarnością borowi­

ny, a drugi w cieniu je st srebrzysty od siwe­

go zam rozu; a n a grzędach siedzą głąby

buławow ate, cienkie w odziemcach, grube

u góry. T e pałygi, to jedyne roślinne rzeczy,

których góral nie zeb rał z pola—on, co wy-

(3)

N r 9. WSZECHSWIAT. 131

<1 rapuje mech z m łaczyska n a barłóg dla statku.

Id ę wsią. N a gościńcu leżą naprzem ian szeregiem pasy niebieskawo-siwe i ciemne błotniste, odpowiednio jak stoją chałupy, lub ich niema. N a jednej połaci siwieją z nie­

bieskim odblaskiem dacby, na drugiej na- siąkłe wilgocią gonty czernią się ja k smoła, połyskując w słońcu. N a potoku m ost siwy, a ubocz od Pęksowego brzeżku za cm enta­

rzem, aź sino biała od zamrozu. W wodzie kryształowej, lodowatej, pluszczą się rzeźwe

tę niezamąconą. S toją smutne, wyniosłe, stare smreki, strzelają śmigłe ich szare pnie, zwieszają się konary skryte su tą zielenią g a­

łązek. Ani drgną, ani zaszumią, ani zabu- ja ją . Tylko gdzieś koło czuba bu ja się ucze­

piony do liści, malusieńki, zwinny ogniczek (R egulus cynicapillus)—tatrzański koliber.

Z drobnego gardziolka wyrzuci ton dźwię­

czący, nad wyraz mocny, donośny, m etalicz­

ny, pohuśta się, skwapliwie szukając żeru, i pomyka na inne miejsce, a suto uiglona g a ­ łązka, oswobodzona od ciężaru bu ja się—

Z Tatr w późnej jesieni.

kaczki, pijąc z ta k ą roskoszą wodę, jak b y jej nie zaznały od urodzenia. A potem zbocze Gubałówki i mozolne pięcie się po gliniastem polu w zakosy. T u ku słonku gorąco, zgi­

nęła oszadziałość. Z oranych poletek, lub ze skopanych grulisk kurzy się p ara, ja k z rozpalonego trzonu skropionego wodą.

P onad polaną stoi las smrekowy; miło usiąść na mchu na skraju. Ciepło tu i cicho, jakby ośród rank u letnią p o rą —tylko m a rt­

wo i głucho. Czasem dolatuje srebrne dzwo­

nienie czarnoibi8tej sikory, odezwie się druga gdzieś z głębi i znowu las zapada w martwo-

i to je st jedyny ruch u góry. N a granicy lasu stoi rąbek młodzieży zielonej, cudow-

i neJ>—g§st ej ja k bukszpan na skraju klombu, mocnej, ze sztywnemi ja k z d ru tu , pędami.

Młode smreczki rosną jak rosada, ja k byle,

ja k traw a, ta k zw arte, pomiędzy korzeniami

starych drzew, w kraczają na zorane pola,

krzewią się w starych, dziuplastych pniach,

głuszą wszystko i siebie. Tylko gdzie mech

okrył ziemię, przyjąć się nie mogły. Ciepło,

jasno i cicho. Nie słychać ani szczeku psów

ze wsi, ani kraku wron z lasu. N iem a ksyku

świerszczy i koników, niema bęku pszczół,

(4)

132 WSZECHSWIAT N r 9.

wuczenia bąków i muszek, muzyki komarów.

Jedy ny żywy owad: trusia-m atusia; lśnią się w słońcu jej cynobrowe pokrywy, upstrzone siedmiu czarnemi kropkami; miło jej po mro­

zie nocnym. Rączo porusza wąsikami i w a rt­

ko p y rg a po suchej gałązce. Tuż czerwieni się druga, trzecia, dziesiąta— istny sejmik.

Gorąco tu na skraju la su —lecz tuż w zaułku n a polance, siwy mech od szronu chrzęści pod nogami, a m łode smreouszki okryte rosą rzęsistą, m igocą ja k brylanty i am etysty.

Ach, las—obraz ludzkiego społeczeństwa!

T a zielona, traw iasta młodzież— to cudne dzieci, te uperlone i wybrylantowane kiście—

to główki jasnowłose, Iniste i płowe. Te rosłe sm reki, w zielonej szacie aż do ziemi, to podrostki krzepkie, jędrne, otroki i pacho­

lę ta —z gałęźm i strzelającem i ku górze, gięt- kiemi i mocnemi. N ad niemi wysoczyzna, pnie trędow ate od porostów, z ra n sączy się srebrna żywica; gałęzie zwieszone od cięża- ró y zimowych, od śniegów i lodowic; konary obrosłe szarem i brodam i— to dorośli ludzie, obarczeni troskam i i chorobam i,— a na dole trupy: stary pień czarny, w ydudłany, z od-

J

stając ą korą, toczony czerwiem; z pod ko­

bierca mchu w ynurza się nagi korzeń, ogoło- J eony, bieleje ja k tru p ia piszczel na polu, wym yta przez deszcze. M iejscam i wykrot, wyrw ana tarcza korzeni z ziemią i korzenia­

mi; to nieszczęście, wypadek, który spotkał biedaka co stał z brzega, na k ra ju usypiska—

i uległ podmuchowi halnego w iatru.

Przedzieram się wśród gąszczu smreczyny:

kapią krople z gałęzi, strzą sają się perły z igieł. W tem j a r głęboki, bezdenny. M rok, mróz, m artw ota w gąszczu porastającym oba boki. N ie widać nic, tylko słychać plusk wody gdzieś w głębi i chłód piwniczny o g ar­

nia i wciska się do piersi. Brzegiem zarosłej przepaści spuszczam się do wsi. O t, i już wy­

szedłem z lasu, znowu na słońce, i ciepło, i jasność. I wciąż idę kraw ędzią ja ru za­

rosłego gąszczem. Rzednieje sm reczyna, m ie­

szają się nagie te ra z liściaste drzew a;—im niżej, tem ich więcej, w końcu już sm rek jak czarna kita, sam otnie tkwi wśród gąszczu bezlistnych gałęzi. S toją z brzegu ścisłe, gładkie ja k stal, powypuklane ja k mięśnie przez skórę na nodze posągu A nioła, czyste, bez cętki porostu, pnie jaworów kępami; każ­

dy starszy otoczon drużyną młodzieży śm ig­

łej, gładkiej, stalowokorej Ja k o podszywka rozłożyły się gęste krze leszczyny, środkiem krzywe, stare, dookoła proste, śmigłe pręty młodzieży, a pod każdym krzakiem usłanie z opadłych liści, lśniących od wilgoci. K u p a rum owiska, kam ieni, łupanie, obrosłych dzi­

ką różą i badylam i malin. Czerwienią się owoce róży, napół przezroczyste, źrale, p rze­

m arzłe; inne pomarszczone. Przez gąszcz gałęzi nagich przegląda czerwonoochrowa ognista korona buku, k tóry nie daje się śmierci i trzym a swoję letnią szatę. Oto perć— chodnik w głąb ja r u i gęstwiny: ścież­

k a z rozm azanej śliskiej gliny, aż kląska pod nogami. Chłód mogilny i mrok, zam iast ciepła i jasności, tylko czerwienią się przebi­

ja ją c e przez chróst gałęzi, ochrowe korony buczyny. Im niżej, tem wilgotniej i zimniej.

Ziem ia zasypana czarnemi liśćmi olszyny, k tó ra tu wszechwładnie zajęła miejsce in­

nych drzew. A plaży jej: pnie gładkie, m ię­

siste, ja k naprężona łyda. Z e smutnym pis­

kiem obsiada czuby olch rodzina czyżyków, b u ja się n a gałązkach i wydziobuje nasionka.

N akoniec dno wąwozu: po skrzyżalach n a­

giego łupku pluska się żyła wody, szemrze po okruchach i srebrną wstążką spada na skały; wokół świecą się m okre kam ienie, sączą pnie z wilgoci, lśnią, liście; tu znowu m rok, chłód, wilgoć. Po natu raln ej kładce z przewalonych pni przechodzi ścieżka na drugi bok ja r u i pnie się pod górę po d ru ­ giem zboczu, zarosłem olszyną i jaworem.

Mozolne wejście; nogi ślizgają się ja k u g a rn ­ carza rozrabiającego glinę. W idać n a dnie przeglądające zwierciadło spokojnej wody—

to m ała płania, jeziorko utworzone skutkiem naturalnego ja z u , pow stałego ze zwalonych pni, zniesionych łupanie skały, korzeni i liści.

W o d a z szelestem przesącza się przez zasta­

wę; kiełzko coraz bardziej, bo ścieżka roz­

deptana. W reszcie znowu polana, słońce i jasność, tylko że my w cieniu skraju leśne­

go. Z oraniska zrywa się rdzawo-czerwony ja rz ą b e k i um yka w niedaleki las smrekowy.

S tą d widać świat daleki. Rzeczka obrośnię­

ta olszyną w dole, za nią wieś z rozrzuconemi domkami, któ ry ch szczyty żółcą się w słoń­

cu, a dachy czernieją nasiąkłe wilgocią.

Ciągnie się d ro g a wysadzona bezlistnem i jesionam i, zagrody tu lą się wśród gajów.

Pęksów brzyzek— cm entarz, obwiedziony sze­

(5)

9 . WSZECHSWIAT. 1 33 regiem modrzewi żółtych, rudych ja k lisie I

ogony—dalej pola, za niemi granatow e regle, w przejrzystej mgle, w blasku niewyraźne.

Gdzieś wzbija się niebieski dym z lasu— może palą węgle. A wyżej ośnieżone turnie, po­

szarpane, pożyłowane, czarno zębiastym grzebieniem blado odrzynają się od nieba, bo wszystko jasne, prześwietlone, skąpane w blasku i zatopione w m glistem powietrzu.

Tylko Poronina nie widać, bo kotlinę jego zajęła mleczna, g ęsta ja k obłok m gła, sto­

jąca tam od nocy. Schodzimy coraz niżej, chłodnym, cienistym brzegiem ja ru , a w nim grupa smreków i kilka jo d e ł—co za różnica:

jedlina strzela w niebo sztywnemi, mocnemi i prostem i kitam i, a każda k ita jak b y osreb­

rzona po brzegu, siwawa, sperlona, ja k rę k a włożona w kryształow ą wodę, okryta srebr- nemi pęcherzykam i powietrza. Smrekowe gałęzie zwisłe, zielone, giętkie, bez jasnego nimbu. Pod lasem jak aś szopa, szałas leś­

ny— bale czerwone ja k krew, ja k rdza od przypalenia drzewa promieńmi skwarów le t­

nich. Znowu kaw ał pola, a za niem gaz­

dostwo: obora okolona w prostokąt śmigłemi jesionami, okrzesanemi aż do czuba z gałęzi.

W szeregu ich zdaleka odbijają brzosty, bo zachowały żółte liście. K u chałupie tuli się sadek z grusz i' jabłoni — jeszcze część zczerniałych liści trzym a się gałęzi, reszta zgniła zaściela m uraw ę. W ystaw ione ku słońcu ule stoją rzędem , a u każdego oka ro ją się grom adki pszczół, niemrawych, skostniałych od zim na w cieniu. Z a ulami stoi czarna cyprysowa piram ida limb sadzo­

nych. Niżej zagrody już w ydeptany chod­

nik, ciągle brzegiem lasu, ciągle między po­

lem i lasem, a przy chodniku naprzem ian chropawe pnie modrzewi, gładkie, obrącz­

kowate pnie skoruszyny, stalowe, mięsiste jaworów i jasionów, i jeden jedyny biały pień brzozy, k tóra jeszcze okryta zżółkłym, drobniutkim liściem, odrzyna się na niebie ja k nikłe drzewka na krajobrazach R afaela.

Spuszczamy się niżej i niżej, i wchodzimy za percią w j a r znowu, w chłód i wilgoć. T u j sam a olszyna i osiki. Słychać odgłosy sie kiery. N a dnie ja r u u jego wylotu n a rów ­ ninę, młody, rześki chłop obrębuje konary z powalonych olch, rosłych, wspaniałych, świeżo ściętych. P opadały przez potoczek w poprzek ja k mosty. „Ż al drzew a”— mówię

gaździe. „Uchylą się to —odpowiada—bo ciężkie, a stoi na zbocu i ja k się zwali, to zwozi ziem dołu; i jedzie cały usyp—widzi­

cie, panie, z baryłam i. Ż eby gęsto rosło, toby się oparło wichrowi, ale to— dziwaś-ka.

A inne, choć z wirchu zdrowe, śródzi zgnite.

My ta nasadzili jaworków, brzostów i sm re­

ków—poźryjcie, panie—to im się olszynę uchyla, coby ro sły”. A na to wyszła i gaź­

dzina z dziewczynką, śm iałą i rozgarniętą, choć trzyletnią. Pasem ka włosków ja k lnu, nikłe i powiewne ponad czółkiem, a w arko­

czyki, ja k mysie ogonki, związane nad karcz­

kiem. Nóżki obute w kierbeczki lgną w roz­

mazanej glinie przed chałupą. „A ty co masz?”—pytam , widząc, że m a m ałą laleczkę porcalanową, podarunek letnich gości. „A to lalusia tako, widzicie; óna mnie telo co wam was chłopak; tak , wej, ta k ”. — Głucho ro z­

lega się w jarz e łoskot siekiery; gaździna młoda i w ygadana—opowiada o prawoceniu się o drogę ze sąsiadem, o m ostku, co zrobią, ale go zaprą, bo inni nie chcieli należeć do sk ład k i—i zwłóczy chrust olszowy na kupy.

Słońce minęło szczerbę w Giewoncie, prze­

szło ponad wypuczoną, gładką, lśniącą od śreni głowicę "Czerwonego W irchu. Lecz z owej m gły, co przenocowała w Poroninie, odłączają się smugi, wloką się ponad poto­

kiem, pełzną po stoku góry i rozciągają po polu. Ośród białego dnia o 2-ej godzinie, robi się chłodno, przejm ująco. Słońce błysz­

czy jeszcze, lecz blado, z poza żółtawego we­

lonu. Chwilami m gła opada, światło zwy­

cięża, lecz coraz częściej m gła pokonywa.

W reszcie przew zięła F eba. N a ciemnem tle pod światło widać, że p ad ają ja k kropelki, lecz nie płynu ale rodzaj śniegu, ja k krysz­

tałki, tak drobne, że tylko z pyłkam i kurzu, widzialnemi w słońcu, porównać je można.

Są to pyłeczki tak subtelne ja k pyłek kw ia­

towy owoców.

* * *

10 listopada 1892 r.

W ycieczka do Kościelisk. W yjazd o 9 1/2 zrana. Siwy mróz na ziemi, ta k gęsty, suty:

ja k siwy kożuch. Cisza niezakłócona, błękit nieba nieskalany. G ru da haniebna, co chwi­

la który z koni na kolanach. S ta ry Ja rz ą b e k

dźwiga wóz, zachęca konie i przem aw ia

(6)

1 3 4 WSZECHSWIAT. N r 9.

„E,w eredo głupio, cego się nie zapres?” A tu jak że się koń m a zaprzeć nogam i o ziem, kiedy ta k a gruda, a koniska zmęczone po nocy z Chabówki.

P rzy wjeździe pod górę, około potoku, id ą­

cego z M ałej Ł ąk i, wysiadamy, bo konie z trudnością ledwie wóz wyciągną. P a d a ją n a kolana, podnoszą się, dygocą na nogach.

Cały H ru b y R egiel, las, w śniegu; tu zimą słońce nigdy nie dochodzi, tu zim a kilka miesięcy bez słońca, tu biało, choć pod całą G ubałów ką i w dolinie Zakopańskiej ani śladu śniegu; tam jasno, słonecznie, złotawo, wesoło, tu cień i zima. N a polanie w cieniu szadź gruba, ja k futro białego niedźwiedzia.

K a żd a słom ka, każde ździebło mirwy (b a r­

łóg) na ściernisku, każdy badyl, osiadłe kryształam i szadzi, ta k cudnemi, ostrem i, ja k igły; stoją pionowo do słomki lub do po­

wierzchni deski, poręczy i t. d. ustawione dwoma szeregam i ja k zęby w grzebieniu, a słom ka stanowi g rz b ie t;— igiełki ostre, błyszczące, gęsto usadzone ja k częstokół, a tak świetne ja k kryształy chininy, z jakim ś jedw abistym odblaskiem. Jeżeli n a desce, to sto ją szeregi wzdłuż linii słojów, ale tylko ponad ich m iękką częścią, tw ard a warstw a nie posiada igieł. Dłuższe, pozginane ba­

dyle w yglądają ja k p ałąki koszyczków, za- grąźone w źródle Sprudlu. G ałązki sm re­

czyny stanowią wspaniałe, b iałe kity, po­

dobne do kit kwitnącej mimozy; k ażda igła obsypana bielą i zakończona o k rą g łą p e r e ł­

ką, tak , że całe gałązki w yglądają ja k ro ­ bótki paciorkowe. Z gąszczu młodzieży smrekowej strze la ją pióra leciutkie i po­

wiewne, śnieżnej białości, to oszadziałe mo­

drzewie.

N iem iłe spotkanie: droga wąska, tw ard a ja k z g ra n itu , a wysoka—trze b a się minąć i to na samym m ostku, z fu rą wiozącą d łu ­ giego sm reka, powożoną przez chłopca, k tó ­ rem u wypadło jechać pod górę i od brzegu przepaści. M ijając, zjechał z drogi i spad ł zadniem kołem; wóz oparł się o przechyloną baryerę. Myśmy przejechali, ale chłopczyna u siłu ją c wyjechać, znalazł się poza drogą.

T u okazała się zgodność, uczynność górali powożących i w zajem na wyrozumiałość. N ie usłyszysz tu słowa przekleństw a, pom stowa­

nia; tru d n a pomoc, ale konieczna, bo inaczej chłopczyna sam zostanie, a tu ani kolika,

ani siekiery. N asz woźnica o parł się z ca­

łych sił plecami o koniec sm reka, a nogami o ziemię i woła do m alca : „Jedź h ejta, ale pom ału, do brzezka, bo i drugie koło zadu zejdzie z d ro g i”. A le tu bieda: konie i przo­

dek na samym moście, zaprzeć się kopytam i 0 okrąglaki nie mogą. W reszcie pociągnęły 1 wyrwały z ta k ą siłą, że ja k koło „durknę- ło ” w poręcz, to i poręcz wywaliło.

W dolinie Kościeliskiej grobowe milcze­

nie—Sybir : jed n a stron a w mroku, czarna, pon ura : wycinki białe od zasp śniegowych, upstrzone pieńkam i rą b a n isk a —polany si­

we— d ru ga połać w słońcu. Cicho, głusza, tylko potok kryształow y pędzi z szumem po zielonkawych żabicach. W każdym zaułku i zakręcie doliny m rok i gró b — tylko szczer­

bam i leją się rzeki św iatła, lub smugi jasn o ­ ści ja k przez szerokie okna kościelne, a przez tę przezroczystą jasność p rzezierają sm u t­

niejsze jeszcze w mroku, dalekie lasy.

K oło schroniska, przy ścianie, w słońcu, gorąco, u pał, choćiZ drugiej strony, w cie­

niu, oszadziały m ech i traw a aż chrupią, a rydze ja k skam ieniałe p u k ają pod nogami.

N aokół stoi czarny las, m artw y i głuchy.

U pływ ają chwile i chwile czasu; dolatuje króciutkie, srebrne dzwonienie reguła— nie­

widzialnego w gąszczu, lub kwilenie sikorki—

i znowu milczenie i cisza. Tylko potok jakby broniąc się od śmierci, od zam arznięcia, pę­

dzi i rwie po zielonych kam ieniach, aż grzy­

wy śnieżnej piany skaczą do góry. Licho tleje naniecona w atra, niebieski dym kłębi się przy ziemi. N a raz słychać krótkie i sm ut­

ne: „zgrzyp, zgrzyp!” Zryw a się kordusek, i ja k strz a ła ponad wodą sznurkuje w górę.

W słońcu ku światłu, śnieżna pierś jego błyszczy ja k najlepszy m arm ur. P rzysiadł na kam ieniu, odważnie bucha w wodę, za- g rą ża się, niknie wśród fal i kamieni, to znowu się w ynurza i bieli przedziwnie, chla­

pie się i pluszcze z lubością, to w dyrdy bie­

ży Drzy brzegu, przeskakuje kamienie, wyłazi na wyższe i znowu chlupie do wody! K iedy się m a rzucić, to stu la ogonek ku brzuchowi a dziób zniża i z odwagą daje n ura w lodo­

w atą wodę, wynurza się, trzp io ta dziobem,

pluska ogonem, aż krople p ry sk a ją w słońcu

ja k grube, wielkie b rylanty. To znosi go

woda, leci przez grzywy fal i kaskady, ginie

w załam kach, aż znowu niedaleko zabieli

(7)

N r 9. WSZECHSWIAT 135 świetlna, b iała pierś jego. I nie ujrzałbyś i

go wśród śnieżnych fal i kaskad, wystających kamieni, odmętów, cichych płani i wirów, załamków szyby wodnej, gdyby nie bieluch­

na pierś tego przysadzistego, spłaszczonego ptaszka, co rzeźwi się i kąpie śród najtęż­

szego mrozu, stanowiąc jedyny objaw życia w tem zimowem pustkowiu. A góral dodaje:

„O to m ądry ptak, a ja k go mas złapie, to wnet fuknie do dziury...”

(C. d. nast.).

Wl. Matlakowski.

Drażnienie i porażenie,

W edług odczytu iW. Verworna.

(D okończenie).

Do niedaw na uważano za całkiem nie­

ja sn ą i osobliwą grupę zjawisk owe działania, wywoływane w kom órkach swobodnie poru­

szających się, przez bodźce działające jedno­

stronnie. F a k t niezwykły, polegający na tem, że bodźce, których siła m aleje w m iarę oddalania się od ich źródła, w yznaczają z że­

lazną koniecznością kierunek ruchu organiz­

mów jednokomórkowych, ten fa k t wyłamy­

wał się pozornie z pod wszelkich znanych praw biologicznych i znajdow ał tylko analo­

gie w zjawiskach czysto fizycznych, w przy- ciąganiach i odpychaniach magnetycznych i elektrycznych. W chemotropizmie, helio- tropizmie, term otropizm ie i podobnych z ja ­ wiskach upatryw ano tylko tajem nicze jakieś działania organizmów pod wpływem bodź­

ców. Dopiero n a podstaw ie ogólnych n a­

szych wiadomości o komórce m ożna te zja­

wiska powiązać z sobą i z innemi zjawiskami

„bodźcowemi”, dopiero te ra z tra c ą one do tego stopnia swój c h a ra k te r tajem niczy, źe d ają się nawet zgóry obliczyć w sposób m a­

tematycznie ścisły. W każdym wszakże od­

dzielnym przypadku m uszą tu być naprzód uwzględnione następujące pytania: czy dany bodziec działa pobudzająco, czy drażniąco na skurcz lub rozkurcz organów ruchowych ko­

mórki oraz ja k d ziałanie to się zm ienia w za-

j leżności od natężenia bodźca? G dy wielko­

ści te zostaną oznaczone, wówczas n a p od ­ stawie znanego nam charakteru ruchu w da­

nym organizmie możemy oznaczyć naprzód jego ustawienie się osiowe i kierunek ruchu.

By przekonać się o tem n a prostym przy­

kładzie, powróćmy do naszej am eby lub le­

piej obierzmy większą m asę protoplazma- tyczną ameboidową, np. plasmodyum ślu- zowca, i wyobraźmy sobie, źe znajduje się ono w wąskiej wannie u jednego końca ogrze­

wanej, ta k że w wodzie wanny od jednego końca ku drugiem u znaczny je s t spadek tem ­ peratury; dwie skrajne części naszego plas­

modyum są zatem wystawione n a rozm aite tem peratury. W iadom o nam , źe począwszy od 0° faza ekspansyjna ruchu amebowego aż do pewnego stopnia tem p eratu ry coraz bardziej zostaje pobudzana i to silniej niż faza skurczowa. Od strony cieplejszej za­

tem plasmodyum bardziej się rozszerzy ani­

żeli od zimniejszej, t. j. pełza ku końcowi cieplejszemu i je s t dodatnio term otropicz- nem. Podnośmy wszakże wyżej tem peraturę.

W iemy, źe w wyższych stopniach ciepła przeważa pobudzenie fazy skurczowej. T eraz więc plasmodyum bardziej się wydłuży ku zim­

niejszej stronie niż ku cieplejszej, innemi słowy, w wyższych tem p eraturach stanie się odjemnie term otropicznem . P rzy k ład ten posłużyć może za typ. Z upełnie analogicz­

nym jest mechanizm u innych komórek i w analogiczny sposób daje się też objaśnić działanie innych bodźców.

Lecz zwróćmy się wreszcie do zbioru, do ustroju komórkowego.

T utaj g ra pobudzeń i porażeń jest niesły­

chanie zawilszą. Niezliczone komórki biorą tu udział w rozm aitym czasie, w różnym stopniu, pod wpływem podrażnień zewnętrz­

nych, wpływając n a siebie wzajemnie, w róż­

nej mierze będąc pobudliwe. N ajw iększą róźnobarwność napotykam y w zjawiskach pobudzenia i porażenia w ciele zwierzęcem, nadewszystko w ciele kręgowców i człowieka.

Zależność wszystkich prawie organów od układu nerwowego, który ju ż tu już owdzie wysyła impulsy bodźcowe, rozkazując dzia­

łać lub wypoczywać to tej to owej grupie

kom órek, ta zależność je s t powodem, że

w ciele ludzkiem wszystkie praw ie objawy

życiowe są tylko wyrazem wielkiej, potężnej

(8)

1 3 6 WSZECHSWIAT. N r 9.

gry zjawisk pobudzenia i porażenia w k o ­ m órkach układu nerwowego. R ozw ikłanie tego poplątanego zam ętu zjawisk w układzie nerwowym, zbadanie zależności m echanicz­

nej objawów życiowych ciała od czynności komórek ośrodków nerwowych— oto nieu sta­

ją c a am bicya fizyologii, ustaw iczna tęsk n o ta medycyny. Lecz i zjaw iska, zachodzące w kom órkach zwojowych i w neuronach, pod­

leg ają ogólnym praw om pobudzeń i porażeń, rządzącym wszelkiemi form am i komórek.

Im dokładniej i rozleglej poznajemy ogólne praw a życia komórek, tem lepiej rozumiemy to, co zachodzi w układzie nerwowym. Z nacz­

ne postępy w anatom ii mikroskopowej ośrod­

kowego układu nerwowego, które zawdzię­

czamy pracom Grolgiego, K ollikera, R am on y Oajala, W ald ey era i innych, d a ją zarazem w ażną podstawę do badań fizyologicznych.

W niektórych zjaw iskach, ja k np. w p ro s­

tych odruchach, znane nam są objawy przy- 1 czynowe w układzie nerwowym w najgłów ­ niejszych swych m om entach. W ogóle pro ­ cesy, będące podstaw ą działań czynnych, są nieco lepiej zbadane; nato m iast dziedzina objawów ham ujących, pow strzymujących pewne działania, należy do najciem niejszych w fizyologii. J u ż proste zjawisko dowolnego przerw ania ruchu, np. opuszczenie podnie­

sionego ram ienia, przedstaw iało dotychczas dla fi/yologów bardzo znaczne trudności. P o większej części niejasność w problem atach z dziedziny zjaw isk ham ujących polega z a ­ pewne na niedostatecznej ścisłości w ok reś­

laniu pojęć. W ielokrotnie mieszano z sobą pojęcia ham ow ania i porażenia na podstawie cech czysto zew nętrznych, a jednakże, ja k widzieliśmy, nie zawsze pow strzym anie pew­

nej czynności w komórce musi być skutkiem porażenia, lecz również może być spowodo­

wane przez pobudzenie procesów przeciw­

działających dotychczasowym. P ow strzym a­

nie lub przeszkodzenie ruchu mięśniowego ze strony neuronu ruchowego może więc być wyrazem dwu różnych zjawisk. W edług po­

glądu ogólnego, skurcz m ięśnia je s t powodo­

wany przez pobudzenie dysym ilacyjne w n eu ­ ronie ruchowym tegoż m ięśnia. R ozkurcz może przeto powstać w sposób dwojaki:

z jednej strony przez porażenie fazy dysy- m ilacyjnej neuronu, z drugiej przez pobu­

dzenie asymilacyi. N a mięśniu odezwą się

obadw a te działania w sposób jednakowy.

T rzeba przeto koniecznie w każdym poszcze­

gólnym przypadku rozstrzygnąć, ja k i właści­

wie proces w danym neuronie zachodzi.

W śród rozlicznych objawów hamowania r u ­ chów niewątpliwie obadwa te przypadki m o­

gą zachodzić. Z ab a, której tylne kończyny bezpośrednio po Wysokiem przecięciu rdzenia kręgowego nie m ogą być pobudzone do od­

ru ch u przez najsilniejsze bodźce, oczywiście u leg ła przejściowemu porażeniu neuronów rdzeniowych wskutek przedrażnienia; podob­

nie dzieje się w t. z w. wstrząsie (shock) chi­

rurgicznym , gdy wskutek ciężkiego zabiegu operacyjnego system nerwowy zostaje p o ra ­ żony. N a to m iast dobrowolne zwolnienie, rozkurcz skurczonego mięśnia trudno po j­

mować jak o porażenie. T u ta j może chyba tylko chodzić o powstrzym anie, hamowanie skurczu przez pobudzenie procesów antago ­ nisty ch czyli działających ekspansywnie.

Z d aje się, że właśnie uwzględnienie tego ostatniego momentu czyli faktu pobudzania zjawisk antagonistycznych w życiu neuronów może się stać bardzo owocnem dla objaśnie­

nia wielu zjawisk w ośrodkach nerwowych.

Z obawy wszakże, aby cierpliwość czytelnika wskutek przedrażnienia nie została zupełnie porażona, musimy zaniechać głębszego wni­

k ania w rozm aite nasuw ające się tu pytania i poglądy, i tylko na zakończenie zwrócimy uwagę na pewną grupę zjawisk, które w cza­

sach ostatnich obudziły wielkie zajęcie śród lekarzy i psychologów, a po macoszemu do­

tą d były traktow ane przez fizjologią. Mamy tu n a myśli zjaw iska hypnozy u zwierząt i ludzi.

Cud, opisywany w Biblii a znany doskonale cudotwórcom egipskim za czasów Mojżesza, dotychczas bywa wykonywany przez zakli­

naczy wężów na ulicach K a iru . Podobnie ja k wówczas na dworze F a ra o n a , ta k i obec­

nie chw ytają oni pewną rę k ą wijącego się, groźnego węża, który natychm iast wypręża się i nieruchom ie leży na ziemi.

W trzy tysiące la t po M ojżeszu Daniel Schw enter opisał znane obecnie pod im ie­

niem ojca K irch era „experim entum m irabile

de im aginatione g allin ae”, które polega na

tem , że gwałtownie a pewną ręk ą schwytane

i w niezwykłe m położeniu umieszczone na

stole kurczę po kilku energicznych ruchach

(9)

N r 9. WSZECHSWIAT. 137 obronnych nagle pozostaje nieruchome w na-

danem mu położeniu.

Obadwa te doświadczenia, cudotwórcy egipskiego i D aniela Schw entera, polegają na tych samych zjawiskach, a w czasach nowszych odkryto także podobne objawy u szeregu innych zwierząt. Tłumaczenie jednak tych doświadczeń bardzo je s t rozm ai­

te. Czerm ak i Danilewsky uw ażają ten stan zwierząt za hypnozę, P re y e r za porażenie wskutek przestrachu, H eubel za sen. Pozo­

stawmy n a uboczu nazwę, postarajm y się natom iast bliżej poznać samo zjawisko.

Co nas najbardziej zdumiewa u wszystkich zwierząt w tym stanie, to b rak wszelkiego dowolnego ruchu, zm ierzającego ku zmianie nadanego im położenia. W zwykłych wa­

runkach żadne z tych zwierząt, czy to świn­

ka m orska lub kurczę, czy wąż lub żaba, czy żółw lub ra k , żadne nie pozwoli sobie narzu­

cić takiego nienorm alnego położenia. B rak więc tu taj, że tak powiemy, impulsów woli lub, mówiąc fizyologicznie, b rak bodźców ru ­ chowych ze strony kory półkul mózgowych.

P rzy bliższem wszakże badaniu zwierząt w tym stanie można zauważyć coś jeszcze, co dotychczasowym obserw atorom wymykało się z pod uwagi, mianowicie dość silny skurcz toniczny prawie wszystkich mięśni ciała, co nadaje zwierzętom ów wyraz nagłego stęże­

nia. Oto są dwie istotne, znam ienne cechy tego osobliwego stanu, i nasuw a się nam py­

tanie, w jakim względem siebie pozostają one stosunku? Szkoła z N ancy broni przeciw znacznej mniejszości autorów poglądu, że skurcze w stanie hypnozy m ogą powstawać tylko wskutek suggestyi, a więc przy pośred­

nictwie kory mózgowej. P ragnąc przeto rozstrzygnąć, jak i je s t w tym razie stosunek skurczu mięśni do stan u kory mózgowej, n a­

leżałoby usunąć wpływ te j ostatniej. Doko­

nane na szeregu kurcząt po calkowitem u su­

nięciu półkul mózgowych doświadczenia dały nieoczekiwany re zu ltat, źe owo s experimen- tum m irabile” udawało się w zupełności, a nawet lepiej, gdyż zw ierzęta bezmózgie pozostawały znacznie dłużej w swem poło­

żeniu przymusowem. Skurcz toniczny mięśni był w tym samym stopniu rozwinięty. J a k dowiodły współczesne doświadczenia na ża­

bach, siedliska pobudzenia skurczowego mięśni szukać należy w neuronach czucio­

wych podstawy śródmózgowia. Jeż eli wolno opisany tu stan u zwierząt upodobnić do s ta ­ nu hypnozy u ludzi, to należy ową sporną kwestyą, czy skurcze w hypnozie mogą także powstawać bez udziału kory mózgowej, roz­

strzygnąć twierdząco w myśl poglądów Hei- denhaina i Charcota. Lecz wynika z tych doświadczeń również, że skoro ów kompleks objawów charakteryzujących „experim entum m irabile” powstaje i u zwierząt bezmózgich, tedy udział półkul mózgowych może tu być tylko bierny. Ja k ż e należy sobie wyobrazić tę obojętność mózgu w tym razie? N ie można myśleć o porażeniu; pom ijając bowiem nawet tę okoliczność, że działające tu bodźce są zbyt słabe dla sprowadzenia porażenia przez przedraźnienie, widzimy, źe bodziec n ie­

znaczny, np. dmuchnięcie, dotknięcie, wstrząś- nienie w każdej chwili może wyrwać zwierzę z tego stanu i sprowadzić mózg do norm al­

nych czynności. Pozostaje przeto tylko przypuszczenie, że powstrzymanie czynności mózgu polega tu n a pobudzeniu antagoni- stycznych, t. j. asymilacyjnych procesów w przem ianie m ateryi neuronów. Z daje się, źe niejakie światło może tu rzucić oddawna znany fakt, mianowicie, że silne pobudzenie pewnego miejsca w ośrodkowym układzie nerwowym sprowadza działanie ham ujące w pewnych sferach sąsiednich. Dość przy­

pomnieć, źe rozm aite wrażenia zmysłowe ham ują się wzajemnie, źe np. przy czytaniu książki i współczesnem słuchaniu muzyki jedno wrażenie tem więcej zanika, im więcej drugie w zrasta w sile. Nigdy nie mamy jednocześnie kilku naraz myśli obok siebie, lecz k ażda myśl nowa zaciera poprzednią.

Możnaby zgodnie z tem zrozumieć, źe pobu­

dzenie dysymilacyjne w pewnych neuronach mózgu lub rdzenia wywołuje wpływ ham u­

jący w sąsiednich neuronach przez działanie asymilacyjne. W tem przypuszczeniu dadzą się wytłumaczyć w związku ze sobą obadwa objawy postrzegane w „experim entum m ira­

b ile”. Zjawiskiem pierwotnem jest tu to- niczne pobudzenie komórek śródmózgowia, a to pobudzenie wywołuje wtórnie działanie ham ujące w neuronach kory mózgowej.

N asuw a się mimowoli myśl, że wyjaśnienia

stan u hypnotycznego u człowieka również

tu taj szukać należy. Isto tn ą cechą hypnozy

je s t mniej lub więcej zupełne powstrzymanie

(10)

1 3 8 WSZECHSWIAT N r 9.

stan u czynnego kory mózgowej; sposób zaś, w ja k i hypnoza zostaje wywoływana i zno­

szona, wskazuje nam tę samę zasadę, ja k ą poznaliśmy u zw ierząt, mianowicie k o n trasto ­ we hamowanie czynności skutkiem procesów wręcz sobie przeciwnych, antagonistycz­

nych. R ozm aite sposoby sprow adzania hypno- zy ostatecznie wszakże schodzą się w tem , źe potrzeba koniecznie intensywnie ześrodkowy- wać uwagę na jednym wyłącznie punkcie.

W ta k i sposób pobudza się je d n a ograniczo­

n a sfera kory mózgowej. Grdzie się to nie udaje, tam hypnoza nie jest możliwa; im się to lepiej powiedzie, tem pełniej w pozostałych częściach kory mózgowej zapanuje sta n obo­

jętności, bezczynności, który następnie czę­

ściowo może być usuwany przez poddaw anie myślowe czyli suggestyą. S tan hypnozy czystej, t. j. bez pobudzania suggestyjnego, może ostatecznie przejść w rzeczywisty sen, jeżeli pierw otnie pobudzone części kory móz- , gowej zapadną w sta n znużenia.

I w zjawisku snu powstrzym anie czujnego stanu pobudzenia przez podrażnienie proce­

sów asym ilacyjnych w neuronach stanow i zapewne m om ent główny. Je d n a k ż e współ­

działają tu jeszcze niewątpliwie i inne czyn­

niki. Najw ażniejszym , zdaje się, je s t ograni- : czenie bodźców zmysłowych. Usuwamy się do ciemnego, cichego pokoju, zam ykam y oczy i układam y ciało w wygodnem położe­

niu. S ą to wszystko okoliczności sp rzyjają-

j

ce obniżeniu czujności, t. j. osłabieniu pobu­

dzeń dysymilacyjnych w neuronach. Z n u ­ żenie i wywołane przez nie zmniejszenie po­

budliwości je st tu najpewniej tylko czynni­

kiem drugorzędnym , pomocniczym. Z e nie je st ono głównym momentem, wynika ju ż stąd, że po dłuższym śnie, gdy znużenie zu­

pełnie już minęło, można, jeżeli się chce, znów zasnąć. Grdy wszakże pobudzenie dy- sym ilacyjne opadło wskutek przytoczonych powodów, wówczas występuje na jaw samo- sterow nictw o w przeróbce m ateryi neuronów, pobudzenie asym ilacyjne przew aża i czyn­

ność czuwania zostaje pow strzym ana. I auto- suggestya snu albo pobudzenie obojętnej myśli, np. uważne liczenie lub ciche recyto­

wanie wierszy m ogą w danym razie ten sam wywołać skutek. Zaw sze jed n ak sen n a tu ­ ralny ch arakteryzuje się przew agą asy- milacyi w neuronach, albowiem po śnie

u k ład nerwowy ośrodkowy staje się spraw ­ niejszy.

Ostrożnem u przyrodnikowi nie przystoi przypisywać tym ostatnim rozważaniom zna­

czenia faktów istotnych. W praw dzie są to wywody ściśle trzym ające się rzeczywistych zjawisk obserwowanych w fizyologii ogólnej, lecz nie dość jeszcze daleko zaszliśmy w b a­

daniu podstaw fizyologii komórki, abyśmy mogli sądzić, że znane nam są już wszystkie panujące tu czynniki. Może jed n ak powyż­

sze myśli dodadzą bodźca do sprawdzenia ich i do odkrycia nowych faktów. T ak ą bo­

wiem je s t droga prawdziwego b ad an ia p rz y ­ rody.

M. F I

0 zw ierzętach

przebywających w mrowiskach.

(Dokończenie).

Z upełnie inne stosunki widzimy w wielkiej grupie chrząszczy, które praw ie stale zn ajdu ­ jem y w gniazdach mrówek. Mrówki p rz y j­

m ują te chrząszcze jak o bardzo miłych gości, pieszczą je i opiekują się niemi, a n a ­ wet gw ałtem uprow adzają do siebie, gdy je gdzie spotkają. P rzypom ina to bajki irlan dz­

kie o uprow adzaniu ludzi do podziemnych pałaców wróżek. U prow adzane chrząszcze należą przeważnie do rodzin: Staphylinidae, Pselophidae, 01avigeridae i Paussidae. P o ­ b u d k ą do uprow adzania chrząszczy są, ja k się zdaje, kępki włosów, w yrastające na ich grzbiecie a połączone z gruczołam i, k tó ­ rych wydzielina je s t bardzo przyjem na dla mrówek.

N ie trze b a sądzić, żeby mrówki żywiły się t ą wydzieliną, ja k sokiem słodkim mszyc;

je s t ona dla nich raczej środkiem podnieca­

jącym lub pachnidłem . A żeby im tego p ro ­ duktu nigdy nie brakło, za o p atru ją naw za­

jem owe chrząszcze w pożywienie płynne, które wyciskają ze swego gardziela.

W tak i sposób rozw inął się między niemi

stosunek przyjazny, który Em ery nazywa

m yrm ecoxenia a W asm ann symphilia.

(11)

Nr 9. WSZECHSWIAT 139 Najdokładniej zostały zbadane stosunki

mrówek z małemi, ślepemi klaw igeram i (Cla- viger), znajdowanemi w gniazdach gatunków Lasius w ziemi, w szczelinach skał i pniach drzew, a pieszczonemi przez mrówki ja k m a­

łe dzieci.

Były p asto r J . M uller w W asserleben pod W ernigerode, b a d a ł pierwszy objawy wspólnego życia mrówek z klaw igeram i i po­

dał icb opis, który możnaby uważać za zmyślenie, gdyby nie został potwierdzony w głównych zarysach przez późniejszych ba­

daczy.

B az na przechadzce rozkopał gniazdo żół­

tych mrówek i z a b ra ł część mrówek wraz z poczwarkami i znajdującem i się wśród nich klawigeram i w butelce do domu.

Tam , w przeznaczonem dla nich naczyniu szklanem, ju ż n az aju trz rozpoczęły budowę gniazda, a drobne chrząszczyki biegały tu i owdzie między niemi.

F ig. 4. Clayiger testaoeus— klaw iger żółty (powiększony).

P a sto r M uller przyglądał się im przez łapę i spostrzegł, że przy spotkaniu mrówki m acały je i pieściły, a chrząszczyki zdawały się oddawać im pieszczoty czułkam i. Przy- tem mrówki oblizywały sterczące w ze­

wnętrznych kątach krótkich pokryw skrzyd­

łowych chrząszczy kępki włosów, a potem głęboki rowek na grzbiecie i to pow tarzały często. N astępne mrówki puszczały wkrótce chrząszcze, których wydzieliny zużyły po­

przedniczki. K iedy im włożył do gniazda, między szybami szklanemi miód i owoce do jedzenia, mrówki rzuciły się na nie, a potem karm iły spotykane chrząszcze, k tóre nie m a­

ją oczu i niełatwo same znajdują poży­

wienie.

P o skończonem wzajemnem głaskaniu i do­

tykaniu czułkami, z głowami ku sobie zwró- conemi, chrząszcz i m rówka otwierały pyszcz­

ki i m rówka d aw ała chrząszczowi część do- pieroco przyjętego pokarm u, z szeroko roz-

tw artych wewnętrznych części pyszczka, a chrząszcz chciwie wsysał jedzenie.

M ali ślepcy, którzy utracili oczy w wiecz­

nych ciemnościach gniazd mrówczych pod­

czas gdy inne chrząszcze w inny sposób zwy­

rodniały, nie proszą nigdy napróżno o poży­

wienie.

Mrówki baw ią się ze swemi ulubieńcami, noszą ich n a grzbiecie (na b aran a), a przy zburzeniu gniazda troszczą się o uratow anie ich tak ja k własnych poczwarek i gąsienic.

W ed ług świeżo ogłoszonych w „B erliner entomologische Z eitschrift” badań p. A lfreda H etschko w Cieszynie, stosunek mrówek z klawigeram i mniej je st sielankowy, niż w opisie M ullera. K law igery nie są ta k bezwarunkowo wdzięczne i uległe, ani też ta k bezradne w swojej ślepocie, ja k sądzo-

F ig. 4a. Clayiger testaceus z mrówkami (powiększ.).

no. J u ż W asm ann stwierdził, że chrząszcze rzucają się czasem na gąsienice swych gospo­

darzy. H etschko zbadał to samo, a przytem przekonał się, źe chrząszcze naw et czas dłuż- szy (w jednym przypadku 82 dni) mogą się samodzielnie żywić gąsienicam i mrówek, martwemi muchami i t. d., a w potrzebie napadają naw et n a mrówki. Może jed nak były to tylko wyjątki, gwałty, dokonywane

| przez zwyrodniałe osobniki, lub zboczenia wywołane przez głód.

Zdawałoby się prawie, źe pracownice chcą wychować chrząszcze na stróżów gąsienic, bo nietylko znajdowano je przeważnie w od­

dziale gąsienic, ale robotnice znosiły je tam często z powrotem. Zwykle chwytały chrząsz- I cza za wąską tarczę szyjową, a chrząszcz przyciągając nóżki do ciała, pozwalał z sobą

| robić, co im się podobało.

(12)

1 4 0 WSZECHŚWIAT. JSlr 9.

Chrząszcze w siadają często jak o jeźdźcy n a robotnice i ta k się mocno trzy m ają, że trudno się ich pozbyć; czasem naw et kilka siada n a takiego wierzchowca.

O dw ażają się na to samo ze skrzydlatem i sam cam i i samiczkami mrówek, k tóre się zresztą m ało troszczą o chrząszcze, a praw ­ dopodobnie korzystają z tego, aby się dosta­

wać do nowych osad.

Siedząc na poczwarce, czekają n a wyklucie się samiczki, aby je j zaraz, często w kilka, dosiąść.

Czasem znajdujem y wiele chrząszczy w jednem gnieździe, zwykle je d n a k tylko kilka, gdyż większość korzysta ze sposobno­

ści, aby wyjść z młodem i osadnikam i. Z aw ­ sze jed n ak zdaje się, źe chrząszcze pozostają w społeczeństwie mrówek, w ich gniazdach rodzą się, spędzają całe życie i um ierają.

W gniazdach gatunków L asius, chrząsz­

cze, naw et pochodzące z obcych gniazd, do­

zn a ją przyjaznego przyjęcia, przeciwnie mrówki leśne p o żerają je poprostu. Te zno­

wu, podobnie ja k mrówki ziemne klawigery, pieszczą inne żywe lalki, Staphylinidae.

G rim m widział D in ard a d en tata, a Lespes gatunek Lom echusa, lizane, pieszczone, ży­

wione przez gospodarzy. Pokrew ne im, znacznie większe P aussidae, ja k np. C era- p te ru s latipes (fig. 5), k tóre jeszcze nie za­

pom niały samodzielnie się sta ra ć o swe wy­

żywienie, zo stają podobno najczęściej gw ał­

tem zaciągane do gniazd mrówczych.

Z naszych gatunków, m rówka drzew na, L asius fuliginosus i m rów ka darniow a, F o r ­ mica rufa, przyjm ują, zdaje się, najliczniej­

szych gości, pierw sza około 150, d ru g a 100 różnych gatunków.

W asm ann b a d a ł zależność chrząszczy od ch gospodarzy, odb ijającą się w skróceniu

rożków, zrośnięciu niepodnoszonych pokryw skrzydłowych, utracie wzroku i t. d.

H ag en zauważył, że rozm aite mrówki ho­

du ją z m ieszkających u nich jednych i tych sam ych chrząszczy różne rasy, z których nie­

wątpliwie rozw ijają się wreszcie różne g a ­ tunki, przy różnych w arunkach życia w gniaz­

dach mrówczych. T ak np. u Form ica con- gerens znalazł kusaw ca Thiasophila angu- ylata, ciemniejszego niż u P orm ica exsecta.

Drobny 1 gatunek gnilika, H etaerius sesąui- cornis, wytworzył u mniejszych mrówek drobniejszą ra sę , a u większych—większą.

Prawdopodobnie w taki sposób powstało wiele form przypadkowych, ja k np. znany, żyjący w kopcach term itów brazylijskich kusakow aty owad, S pirachtha E urym edusa (fig. 6), w ydająca żywe młode i m ająca od­

włok zagięty ku przodowi. U przedstawio-

Fig. 6 . Spirachtha E urym edusa.

nego n a fig. 6 g atu n k u , n a odwłoku są jesz­

cze podzielone w yrostki. W asm ann nazywa takie stosunkowo olbrzym ie zgrubienie od­

włoka P hysogastria. Nasze Staphylinidae, żyjące n a wolności, zwykły podnosić odwłok w niebezpieczeństwie, podobnie ja k skorpiony i osy, jak g d y b y m iały w nim żądło dotkliwie kłujące.

Ale wspomniana S p irachth a wygląda, jak- gdyby ja k a wróżka pow iedziała je j, źe z ud e­

rzeniem pewnej godziny ciało jej się ta k nie­

natu raln ie wykrzywi i jak b y się to w jednej chwili spełniło.

W B razylii spotykam y u mrówek licznych gości, którzy w ędrują za swemi gospodarza­

mi. N a te owady dobór naturalny podziałał ta k przekształcająco, że poczęści upodobniły się do swych gospodarzy i z pewnej odległo­

ści tru d n o jedne od drugich odróżnić, albo

też powstały u nich środki ochronne, p o ­

trzebne im może do życia n a wolności. O d­

(13)

WSZECHSWIAT. 1 4 1 krył je Wilhem M uller w r. 1886, a W as-

inann pisze o nich szczególne rzeczy w ze­

szycie 5 Y erhandlungen der W ien er zooło- gisch-botanischen Gesellschaft z r. 1895.

Mówi on o Staphylinidae. żyjących z mrów­

kami wędrownemi, Eciton. Co do kształtów, wyrzeźbienia i uwłosienia odróżniamy wśród nich trzy typy: obojętne, mimikry i daszko- wate.

Jed en z najbardziej rozpowszechnionych chrząszczy tego gatunku, E citocharis fusci- cornis W asm ann, jest zarazem jednym z n a j­

mniejszych, k tó re już są podobne z kształtu do gospodarzy. P rzew yższają go jed n ak pod tym względem rodzaje E citom orpha i Ecito- nides. Inny owad, Mimeciton pulex, otrzy­

m ał nazwę od podwójnego podobieństwa do mrówki wędrownej i do pchły.

Fig. 7. Robotnice m rówek Saiiba (Oecodoma cephalotes).

U dołu z prawej strony robotnica bez liścia. U gó­

ry z lewej strony robotnice z liściem na grzbiecie.

Z praw ej strony u góry gąsienice owadu półtęgo- pokrywego (Stegaspia) naśladujące mrówki.

Nazwy chrząszczy E citonilla i E cito pora oznaczają także ich podobieństwo do Eciton.

Szczególne jest, źe podobieństwo polega na kształcie, wyrzeźbieniu, uwłosieniu i budo­

wie czułków, ale nie n a barwie; przypuszcza­

ją , że może mrówki wędrowne swojemi pros- temi punktowemi oczami (ocellae) nie roz­

różniają wcale kolorów.

Może byó, że ich podobieństwo do gospo­

darzy nie zm ierza do oszukania mrówek, ale do ochrony przed innemi wrogam i, które na Eciton nie napadają,

Ciekawszy jeszcze je s t typ daszkowaty, spotykany w grupie bliskiej Tachyporinae.

Przez silne wygięcie głowy ku dołowi oraz rozszerzenie na bok tarczy szyjowej i po­

kryw skrzydłowych, powstaje u nich rodzaj dachu, osłaniającego słabsze części przed napaścią ich gospodarzy lub innych zwierząt.

Z daje się, źe wobec gatunków, przy których

je znaleziono, zachowują się raczej wrogo niż przyjaźnie, choć stwierdzić to mogą dopiero bardziej szczegółowe badania.

N iektóre z tych pozornie bezgłowych owa­

dów są podobne do raków ja k np. Xenoce- plialus trilob ita Są między niemi i ślepe, ja k np. rodzaj Cephaloplectus, o których trudno uwierzyć, że są naprawdę właściwemi formami zaczepnemi. W każdym razie istnie­

je pole do obszernych badań nad życiem tych zwierząt pośród morderczych Eciton.

Podobnież mrówki krające liście, według badań Sclatera, wyhodowały takie mimikry i formy z ochronnemi daszkami, które tak jak ich gospodarze zd ają się nieść na grzbie­

cie zielony liść. M ało był znany dotychczas stosunek pewnych L epism atidae do mrówek, w których gniazdach często je znajdujemy.

F ig. 8 . Z lewej strony robotnica mrówki z liściem na grzbiecie; z prawej strony gąsienica owadu

(Stegaspis) naśladująca j ą --(pow iększ.).

K a ro l J a n e t b a d a ł niedawno życie rybika cukrowego (Lepism a saccharina), żyjącego w naszych m ieszkaniach w sztucznem gnieź- dzie, a badania swoje przedstaw ił w m arcu r. z. A kadem ii paryskiej. Obserwacye swo­

je prowadził p. J a n e t nad Lepism ina poly- poda G rassi, k tóre hodował w bliskości gniazda mrówek włochatych, L asius u m b rata Ngl. W osobnem gnieździe obok kolonii mrówek p. J a n e t utrzym yw ał długo 21 sztuk Lepism ina, zdrowych i rzeźkicb, karm iąc je zapomocą pędzelka miodem, cukrem , m ąką i żółtkiem ja j.

W połowie trzeciego roku z osady pozo­

stało w doskonałem zdrowiu dziewięć sztuk, z czego widać, że i bez mrówek źyć mogą.

W innem gnieździe, gdzie były razem z m rów­

kami, rybiki zachowywały się znacznie ru ch ­

liwiej i nigdy w sąsiedztwie gospodarzy nie

zostaw ały w spokoju.

(14)

Niekiedy J a n e t widział, że mrówki groziły rybikom , rzucały się między uie, ale rybiki były tak zręczne i żwawe, że praw ie zawsze uciekały. W gniazdach sztucznych, w k tó ­ rych nie ta k łatwo było się gdzieś schronić, ja k w naturalnych, gonitw a kończyła się zwykle schwytaniem rybika. W dwa dni po ustawieniu gniazda, J a n e t znalazł pięć t r u ­ pów, które mrówki trzym ały w szczękach i niosły przez gniazdo. Żeby uratow ać resz­

tę, badacz urządził nowe gniazdo z kryjówką, w której mrówki nie mogły dogonić rybików.

R ybiki siedziały tam kilka dni, zanim się odważyły wyjść do mrówek, które im n apę­

dziły takiego strac h u w gniazdach urządzo­

nych między dwiema taflam i szklanemu, z grudkam i ziemi. M rów ki żywione były miodem, umieszczonym w osobnem miejscu nazew nątrz gniazda. Jeżeli na kilka dni zam knięto im drogę do miodu, głodne m rów­

ki otaczały te, które się dobrze n ajad ły i ob­

ficie napełniły u sta, dom agając się udziału w jedzeniu, przez ciągłe poruszanie czuł- kami. S y ta i głodna mrówka staw ały n a­

przeciw siebie, pierw sza otw ierała i w yciąga­

ła naprzód pyszczek, wyrzucając drobne krople miodu, k tóre d ru g a połykała. Z a ­ ledwie je d n a k pierw si dostarczyciele żywno­

ści w ejdą do m ieszkania, rybiki okazują niepokój, bo poczuły zapach miodu. J a k tylko mrówki ustaw ią się do karm ienia pa-

j

ram i, z podniesionemi nogami przedniem i, rybiki wsuwają się pomiędzy nie, podnoszą | głowy, poryw ają krople miodu podawane | z pyszczka do pyszczka przez wąski przedział między pyszczkami, a następnie czem prędzej uciekają, chcąc uniknąć kary. A le mrówki, przyciśnięte do siebie, nie m ają dość swobo­

dy w ruchach, aby odstraszyć zuchwałych, a zaraz uciekających złodziei i karm ią się dalej, a rybiki wyzyskują znowu inne pary, póki się nie nasycą.

J e s tto nowy stosunek między mrówkami, niechętnem i gospodarzam i gości-złodziei, k tó ­ rzy u nich wygodniej mogą żyć niż n a swoję rękę. J e s tto rodzaj stowarzyszenia złodziej­

skiego m iędzy m rówkam i, zwanego myrme- cocleptia.

K ilk a słów jeszcze dodać należy o ptakach, szukających sąsiedztw a mrówek i term itów , bo się przy nich czują bezpieczniejsze. P ta k i w A m eryce środkowej b udują chętnie gniaz-

1 4 2 WSZ]

d a n a akacyi ro g a te j, A caciasphaerocephala, n a której wielkich cierniach, ułożonych n a ­ przeciw siebie ja k rogi wołowe, m ieszkają mrówki. M rówki te bronią liści drzewa od mrówek liściożernych, a tak że nie pozw alają włazić na drzew a m ałpom i innym zw ierzę­

tom, niepokojącym ptaki.

P ew na m ała pap ug a z N icaragua umiesz­

cza stale gniazdo w zagłębieniu budowli tar- mitów, a Dawison i Gammie zapewniają, że przenosili gniazda M icropternus gularis i M.

phałoceps do zamieszkałych gniazd mrówek i widzieli wylęgające się tam ptaki. W czasie wysiadywania p tak i wydzielają z piór na gło­

wie, ogonie i głównych lotek, m asę lepką o zapachu żywicy, k tó ra zdaje się przynęcać mrówki; wiele z nich znajdowano nieżywych, przylepionych do piór.

Dawison znalazł tak że p arę ptaków, spo­

krewnionych z naszemi zim orodkami, a m ia­

nowicie Halcyon oceipitalis i H . chłoris, gnieżdżących się w gniazdach mrówek, a ostatniego naw et w sąsiedztwie z gniazdem szerszeni, a te nie miały nic przeciw swym gościom. Co do mrówek niem a w tem nic bardzo szczególnego, bo wiemy, że mrówki za słu g u ją na nazwę najgościnniejszych zwie­

rz ąt, ale u szerszeni rzadko się spotyka objawy tej cnoty.

Prom etheus C d i U S tSt6V1i&>

n - r 376, 377, 1897 r. Tłum aczyła Z . S .

JHSWIAT N r 9.

T ow arzystw o Ogrodnicze.

Posiedzenie 4-te Komisyi teo ry i ogrodnictwa i n auk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 18 lutego 1897 ro k u o godzinie 8 -ej wieczorem.

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został odczytany i przy jęty .

2. S ekretarz Komisyi odczytał dwie odezwy

Z arząd u Tow arzystw a, z których jed n a dotyczy

podaw ania k ró tk ic h m iesięcznych spraw ozdań

z czynności Komisyi, na miesięcznych ogólnych

z e b r a n ia c h ,-d r u g a zaś sporządzenia p rojektu

p ro g ram u m iesięcznika, m ającego się wydawać

kosztem Tow arzystw a. Komisya postanow iła z a ­

stosować się do życzenia Z arządu i przesyłanie

Cytaty

Powiązane dokumenty

żenia się cen tego produktu, które już dzisiaj przewidywać możemy, stosunek zmieni się jeszcze znacznie na korzyść acetylenu. Nieocenione usługi może oddać

Jeżeli zapylenie przez owady nie uda się, roślina radzi sobie wyjątkowo I sam a, gdyż znamię rozwija się dopiero w kil- ' ka godzin po rozwinięciu się

Niewodniczańskiego Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, nieobjęte ustawą Prawo zamówień publicznych (Zarządzenie Dyrektora IFJ PAN nr 7/2021 z dnia 27 stycznia 2021 r.).

 ogólne zasady postępowania z wytworzonymi odpadami. Stosownie do zapisów art. W pozwoleniu zintegrowanym określono dla instalacji IPPC zakres i sposób monitorowania

Powyższe informacje powstały w oparciu o aktualnie dostępne dane charakteryzujące produkt oraz doświadczenie i wiedzę posiadaną w tym zakresie przez producenta. Nie stanowią

aleksandra.dabrowska@ifj.edu.pl za potwierdzeniem otrzymania e-maila.. Pliki ofert złożonych drogą elektroniczną będą otwarte w tym samym terminie co oferty złożone pisemnie

„1) koperty zawierające zeszyty zadań egzaminacyjnych, karty odpowiedzi lub karty rozwiązań zadań egzaminacyjnych albo informatyczne nośniki danych, o których mowa w §

d) na okres 60 miesięcy jeśli poniesiono nakłady inwestycyjne niemniejsze jak 120.000 euro i utworzono nie mniej jak 10 miejsc. JeŜeli podatnik poszerza juŜ prowadzoną