M. 7. Warszawa, d. 14 lutego 1897 r. T o m X V I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2 Z przesyłkę pocztową: rocznie rs. 10, półrocznie rs. 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata"
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
K om itet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:
Deike K., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K ., Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J ., Sztolcman J ., Trzciński W. i Wróblewski W.
A d i e s E e d a k c y i : 2 2i r a , l s : o - ^ s l2: I e - ^ 3r z e d . m i e ś c i e , Ł T r G e .
Drażnienie i porażenie.
W e d łu g o d c z y tu M . V e r v o r n a .
K to w ostatnim la t dziesiątku śledził nie
zmiernie interesujący rozwój m alarstw a, tego uwagi bezwątpienia nie uszedł występujący tu i owdzie w sztuce współczesnej kierunek mistyczny. M istyka i symbolizm należą do objawów znamiennych wśród różnobarwnego zam ętu rozlicznych kierunków, poszukiw a
nych przez sztukę, k tó ra z dawnych torów tradycyi usiłuje do wznioślejszego podnieść się rozwoju. Tchnienie mistycyzmu owiewa całe współczesne życie duchowe człowieka.
A tm osfera mistyczna, urojenia senne, któ rych tajem niczy urok ta k wdzięcznie pobu
dza wrażliwą n atu rę ludzką, ciężą więcej niż kiedykolwiek nad współczesną lite ra tu rą piękną. Teozofia i spirytyzm cieszą się uzna
niem tam , gdzie dawniej panow ały myśl trzeźw a i chłodna rozwaga.
Nie można istotnie zaprzeczyć tem u, źe w najrozm aitszych dziedzinach myśli ludz
kiej widnieje skłonność ku czemuś n ad n a tu ralnem u, fantastycznem u, jakkolwiek naw et
często objawia się ona raczej w pewnego rodzaju kokieteryi z nadprzyrodzonością.
Uważny wprawdzie obserw ator łatwo rozpo
zna, że niem a w istocie niebezpieczeństwa ani obawy, aby skłonności te zbytnio ogar
nęły ducha ludzkiego. Pomimo tego wszakże ruch ten niewątpliwie m a swe głębsze przy
czyny psychologiczne i tem bardziej pobudza naszę uwagę, że zdawać się mogło w o stat
nich latach, że i nauka, zwłaszcza zaś nauka 0 życiu czyli fizyologia została nim dotknięta.
Gdy przez pół stulecia uważać można było naukę o mistycznej sile życiowej za ostatecz
nie pokonaną, nagle w ostatnim dziesiątku la t tu i owdzie nanowo dały się słyszeć hasła witalizmu. W a rto zaprawdę bliżej rozpatrzeć ten objaw osobliwy.
Przedewszystkiem najbardziej zajm ującym je s t fakt, źe z dawniejszego witalizmu w no
wej tegoż postaci pozostała zaledwie tylko nazwa. To, co obecnie obiega pod nazwą witalizmu, pozostaje w bardzo tylko luźnym związku z dawniejszą nauką o sile życiowej.
A i we współczesnym witalizmie odróżnić jeszcze należy dwie kategorye pojęć, k tó re nazwać można witalizmem „mechanicznym”
1 „psychicznym”.
W italizm mechaniczny je s t poglądem, gło
szonym przez niektórych uczonych, którzy
98 WSZECHSWIAT Nr 7.
tw ierdzą, źe wprawdzie zjaw iska życiowe ostatecznie także polegają na działalności czynników fizycznych i chemicznych, lecz że te siły chemiczne i fizyczne w organizm ach sprzężone są w ta k osobliwy, niezbadany jeszcze dotąd kompleks, że zmuszeni jesteśm y ten ca ło k ształt sił, charakteryzujący życie, przeciwstawić jako siłę życiową innym obja
wom enei-gii w przyrodzie. Oczywiście, istot
nie poważnych zarzutów poglądowi takiem u postawić nie można. In n a wszakże rzecz, czy słuszna je st w tym razie nazwa siły ży
ciowej i witalizmu. T akie bowiem pojm owa
nie nic nie ma wspólnego z dawnym w italiz
mem, który jak o przyczynę zjawisk życio
wych przyjm ował siłę nadm echaniczną, „une force hyperm ecaniąue”. W yrzekam y się więc tym sposobem korzyści, ja k ą osięgnę- liśmy przez mozolnie wywalczone przekona- j nie o jedności sił w przyrodzie, jeżeli pow ra- J
camy do owej zdyskredytow anej nazwy, k tó ra j budzi w nas pewne określone przesądy.
Znacznie głębsze m a znaczenie witalizm psychiczny. Pochodzi on z tych samych źró
deł, z których try sk a ją i inne współczesne nam skłonności m istyczne, i w nim właśnie wyraźnie źródła te i przyczyny dojrzeć j e steśmy w stanie. P rzejaw ia się tu mianowi
cie niedostateczność, niedoskonałość filozo
ficzna jednostronnego m ateryalizm u. W ita lizm psychiczny orzeka, że organizm y różnią się od ciał m artw ych duszą, a od przypusz
czenia tego, które zaledwie da się uzasadnić, przechodzi on do następującego wniosku: po
nieważ niemożliwą je s t rzeczą objaśnić me
chanicznie zjaw iska psychiczne, ja k tego i chcą m ateryaliści, przeto powinniśmy odwrot- I nie sta ra ć się zrozumieć psychologicznie zja- | wiska życiowe. Psychiczny witalizm był wywołany oczywiście przez te sam e przyczy- j ny, k tó re przed laty 24 popchnęły D u Bois- ! Reym onda do wyrzeczenia „ignorabim us”, a które tkw ią w niemożliwości rozw iązania pozornego dualizm u ciała i duszy przy po- j mocy nauk m ateryalizm u przyrodniczego.
Jeżeli więc witalizm psychiczny usiłuje zna
leźć poszukiwane rozwiązanie przez zwalczę- j nie m ateryalizm u przyrodniczego, to istotnie | znajduje się on na jedynej możliwej drodze i spotyka się tu z innemi nowoczesnemi kie
runkam i w naukach przyrodniczych. Mimo tego wszystkiego wszakże nie usuwa on ko
nieczności mechanicznego objaśnienia zja
wisk życiowych. Jeżeli naw et to, co nazy
wamy ciałam i, są tylko złożone stany naszych czuć, których nie należy przeciwstawiać lecz szeregować obok wrażeń naszego umysłu, to jednakże zaprzeczyć nie można tem u, że ustawicznie zachodzą pewne zmiany tych stanów, innemi słowy zachodzą pewna zja
wiska w świecie cielesnym. Is to ta wszakże b ad ania przyrodniczego polegała po wszyst
kie czasy n a tem tylko, źe poznawano te zja
wiska św iata cielesnego, a w biegu rozwoju tych b ad ań wykrywano pewne zależności, które znalazły wyraz w naszych praw ach natury. To, co nazywamy objaśnianiem me- chanicznein, je s t niczem innem jak b a d a niem tych prawidłowości w zjawiskach. Jas- nem je s t również, że ze sfery tych naszych b ad ań nie może być wykluczone nic, co je st ciałem, czy to żywem czy m artw em , tak że ostatecznie i tą drog ą dochodzimy do ko
nieczności objaśniania zjawisk życiowych sposobami mechanicznemi.
Stosowanie zasad i m etod fizyko-chemicz- nych dla objaśnienia zjawisk życiowych, po
cząwszy od X V I I stulecia, kiedy z całą świa
domością było podjęte przez iatrom echani- ków i iatrochem ików, zawsze aż do naszych czasów obfite przynosiło rezu ltaty. Co praw da były i okresy rozczarowań. Niecierpliwym zdawało się niejednokrotnie, źe poznanie zbyt powolnie postępuje. T ak więc zw ąt
piono o możności m echanicznego objaśnienia zjawisk życiowych i znaleziono ucieczkę w zasadach mistycyzmu, co z dawien daw na było wybiegiem zbytniej a fałszywej pochop- ności w sądzie. Objawami takiem i w dzie
jach wiedzy są animizm S ta h la i witalizm.
Gdy wszakże zapytam y dziś, co pozostało z tych doktryn, okazuje się, źe nic prócz wspomnień historycznych. Zaw sze fizyolo- gia znów pow racała do podstawowych zasad fizyki i chemii.
N ajogólniejsze wyniki dotychczasowych b a
dań fizyologicznych dadzą się streścić w n a stępujących słowach. Zjaw iska życiowe wszelkich organizm ów polegają ostatecznie na procesach chemicznych w żywej m ateryi kom órek, z których organizm y te są złożone.
Te procesy chemiczne, które obejmujemy zwykle ogólną nazw ą przem iany m ateryi, są istotnie ustawicznym rozkładem i tworze-
N r 7. WSZECHSWIAT. 9 9
niem czyli dyssymilacyą i asymilacyą żywej materyi, przedewszystkiem najbardziej zło
żonej jej części składowej, mianowicie żywe
go białka. P rodukty rozkładowe wydzielają się nazewnątrz; zaś m aterye pokarmowe, przybywające zzewnątrz, dostarczają m ate- ryalu do tworzenia nanowo ciała organiz
mów. W taki sposób płynie przez żywą substancyą nieustający strum ień materyi.
W yrazem przeobrażeń m ateryalnych, zacho
dzących we wnętrzu żywego ciała, są ele
m entarne objawy życiowe, ujaw niające się w przem ianach ciał, energii i formy.
W tym ogólnym zarysie istoty życia badacz dostrzega mnóstwo jeszcze luk, tak , że do istotnego odtworzenia całego łańcucha p rz e
obrażeń m ateryi w ciele żywem b ra k w rze
czywistości wielu jeszcze ogniw. T u taj m a
my przed sobą otw arte pole zagadnień b a r
dzo licznych i bardzo trudnych, k tó re dalsze badania będą musiały rozstrzygnąć.
Gdy fizyk lub chemik b ad a zjawisko przy
rody, to w sposób świadomy i celowy zmienia warunki zewnętrzne, aby poznać związek po
między samem zjawiskiem a tem i w arunka
mi. Ślepe badanie poomacku, jakiem po
sługiw ała się alchem ia średniowieczna, u stą
piło miejsca doświadczeniu, ułożonemu we
dług pewnego planu i m ającem u n a widoku pewien cel ściśle określony. P rag n ą c przeto stosować metody fizyki i chemii do badania zjawisk życiowych, musimy tu taj po tych samych stąpać drogach, co i w tam tych n au kach doświadczalnych. J a k każde zjawisko przyrody, tak i objawy życia uwarunkowane są przez szereg czynników zewnętrznych, które znane nam są jak o t. zw. warunki ży
ciowe ogólne i szczegółowe. W tem mieści się już niejako pojęcie podrażnienia. N a j
ogólniej określić możemy podrażnienie, mó
wiąc, że jestto pewna zmiana w zewnętrznych warunkach życia, a zadaniem fizyologii jest badanie tych zmian, jak ie wywołane zostają przez drażnienie.
Od owego czasu, kiedy G alen, rodzic fizyo
logii, wykonywał poraź pierwszy w swych doświadczeniach na zwierzętach drażnienie nerwu błędnego, aż do czasów naszych po
dejmowano wiele milionów razy doświadcze
nia z drażnieniem najrozm aitszych elem en
tów fizyologicznych. M etoda drażnienia sta ła się w fizyologii jednym z najdoskonalszych i najogólniejszych środków badania, podob
nie ja k m etoda wiwisekcyi i analiza chemicz
na. Nerwy i mięśnie, nabłonki i gruczoły, mózg i narządy zmysłów poddawano d raż
nieniu mechanicznemu, chemicznemu, t e r micznemu, elektrycznemu i badano najuw aż
niej skutki tych podrażnień, a jednakże do
tychczas nie spróbowano jeszcze nigdy zdo
być na drodze indukcyjnej i w sposób m eto
dyczny ogólnych praw, które byłyby wyrazem działania wszelkich bodźców drażniących na m ateryą żywą. Nie może zaś żadnej ulegać wątpliwości, że poznanie tych praw miałoby doniosłe znaczenie dla zrozumienia wielu z ja wisk zawiłych, zwłaszcza w organizm ie ludzkim.
Chcąc podjąć próbę zbadania ogólnych działań bodźców drażniących, potrzeba ko
niecznie pewnej określonej metody, a tą je st bezwątpienia m etoda porównawczej fizyolo-
| gii komórki. Od czasu klasycznych badań
| Schleidena i Schwanna, M aksa Schultzego j i JBriickego poznaliśmy komórkę jak o właści
we siedlisko życia i elem entarną cegiełkę wszelkich żywych organizmów, zupełne zaś niepowodzenie wszystkich prób, podejm owa
nych w celu odkrycia jeszcze prostszych niż kom órka a samodzielnych jednostek żywej substancyi, potwierdza potylekroć doskonale to, co przed laty 29 wyrzekł już Yirchow, twórca patologii komórki, w następujących słowach: „Jakkolw iek daleko zaszlibyśmy kiedyś w poznaniu najtajniejszych zjawisk fizycznych i chemicznych, rozgryw ających się we w nętrzu tych organizmów elem entarnych, nigdy, według m niemania mojego, żadne b a
danie nie wyprowadzi nas poza komórkę jak o właściwą i istotn ą podstawę naszego pojmowania przyrodniczo-lekarskiego; w ko
mórce bowiem ujawnia się nam pewna je d nolitość zjawisk życiowych, k tóra zkolei musi być wyrazem jednolitości czynności życio
wych”. Gdy przeto pragniem y znaleźć p ra wa, w których w yrażają się ogólne własności życia organicznego, jestto moźliwem tylko przez porównawcze badanie ogólnych, wspól
nych wszystkim istotom żywym jednostek elem entarnych czyli komórek. P ytanie: j a kie do tych badań należy wybierać komórki, je st dopiero drugorzędnem; niezależnie bo
1 0 0 WSZECHŚWIAT. JSr 7.
wiem od składu komórki, służącej za przed
miot stud jów , zawsze znaczenie podstawowe m a najdokładniejszy rozbiór sam ych o b ja
wów jej życia. W ybór przedm iotów b adania musi zależeć od tych szczegółowych pytań, jak ie w każdym oddzielnym przypadku mamy na oku, ja k również od znajomości i krytyki eksperym entatora. D la pewnych badań lepiej się n a d a ją kom órki swobodnie żyjące, zwłaszcza organizm y jednokomórkowe, le u kocyty i kom órki jajow e, gdyż tę m ają wyż
szość nad kom órkam i tkankowemi, że przez czas dostatecznie długi w zupełnie świeżym stanie m ogą być bezpośrednio badane pod mikroskopem. D la innych zagadnień znów odpowiedniejszemi będą komórki tkankowe, albowiem w większych skupieniach m ożna je poddać doświadczeniu w norm alnej tkance, np. w mięśniu lub gruczole.
R ezu ltaty osięgnięte dotychczas przy po- równawczem b ad an iu komórki, a pozw alają
ce stwierdzić pewne ogólne d ziałania bodź
ców drażniących, bardzo są jeszcze niekom pletne. Sądzimy wszakże, że już i obecnie niektóre ze zdobytych w tym kierunku fa k tów mieć mogą znaczenie dla zrozum ienia objawów życiowych organizmu ludzkiego i przeto o nich pokrótce tu pomówimy.
(C. d. nast.J.
M. FI.
Prof. MARCELI NENCKI.
Z P O W O D U U K O Ń C Z E N IA 2 5 “ L E T N I E G O O K R E S U P R A C Y N A U C Z Y C I E L S K I E J I N A U K O W E J .
(Rzecz czytana na posiedzeniu Sekcyi chem icznej, poświęconem uczczeniu P rofesora).
(C iąg dalszy).
N ieinogąc w tem miejscu myśleć naw et o przytaczaniu choćby częściowem, choćby w postaci przykładu, tytułów badań i roz
praw Nenckiego, pozwolę sobie tylko za zn a
czyć krótko i dogm atycznie, że rzadko spo
tykam y twórczość ta k olbrzymią. K ostane- cki, w bardzo objektywnem, bardzo oziębłem zaregestrow aniu p ra c profesora, powiada, że
sam e czysto chemiczne b ad an ia Nenckiego ju ż w zupełności w ystarczają do zapewnienia mu niezapom nianego stanowiska w dziejach nauki. A gdzież bakteryologia, gdzie che
m ia fizyologiczna, gdzie ostatniem i czasy utw orzona w spaniała teorya związku gene
tycznego przy jasno tłum aczącem się przeci
wieństwie funkcyonalnem barwników krwi z barw nikam i chlorofilowemi?
Dość tu przytoczyć, że liczba oryginalnych prac, ogłoszonych przez Nenckiego, p rz ek ra
cza setk ę—nielicząc p rac z jego namowy i pod jego okiem wykonanych. Jeżeli do tej czysto naukowej działalności Nenckiego dodamy jego osobisty wpływ na uczniów, to przyznać musimy, źe dziełu cywilizacyi zasłużył się on tak, ja k niewielu ludzi zasłużyć się zdołało.
Gdzie źródło tej olbrzymiej twórczości — ja k ie są przyczyny tego niezaprzeczenie wiel
kiego wpływu, ja k i Nencki na otaczających go wywierał — oto pytania, na które odpo
wiedź nie będzie pozbawiona, ja k sądzę, praktycznej doniosłości.
Specyalni badacze dziejów rozwoju um ys
łowego społeczeństw utworzyli niejednę dok
try n ę, o bjaśniającą dlaczego rozwój nauki u danego n aro du nie płynie równem kory
tem , lecz idzie zazwyczaj falą, dlaczego po epokach rozkw itu talentów n astęp u ją zwykle krótsze lub dłuższe upadki w uderzeniach pulsu umysłowego. Przypom inam sobie n a
wet pewien ta k szczegółowy rozbiór w arun
ków pomyślnego rozwoju nauki, że ich nali
czono aż dwadzieścia trzy, z których, ja k sądzę, nie więcej ja k kilka dałoby się ściśle zastosować do Nenckiego. Istotn ie — nie- wchodząc wcale w rozbiór tego rodzaju dok
try n — to jedno tylko zaznaczyć muszę, że ja k o dawniej utworzone, p om ijają one, mojem zdaniem , czynnik najważniejszy, dziedzicz
ność, objaw iającą się w tej sumie przym io
tów, które oznaczamy wyrazem talent, nie- m ającym bezsprzecznie określonego ściśle znaczenia. Ze znanych mi pisarzy bardzo niewielu ten czynnik uwzględnia. Uwzględ
nił go R enan, w mowie przy przeniesieniu zwłok Mickiewicza, — ostatniem i dniam i uwzględnił d-r T. D unin w życiorysie M atla
kowskiego.
W myśl tego twierdzę, że do zapewnienia tej olbrzymiej twórczości naukowej N enckie
go w najwyższym stopniu przyczyniły się
N r 7. WSZECHSWIAT 1 0 1
jego własne osobiste przymioty. Silna wola i energia—te podstawy c h a rak teru —zapew
niły mu, ja k i dziś jeszcze zapewniają, um ie
jętność pracowania po kilkanaście godzin na dobę. Lecz tego, ja k wiadomo, nie dość, aby praca była owocną. P rócz pewnych przy
miotów charak teru , prócz pracowitości—na
leży jeszcze mieć umysł w pewnym kierunku specyalnie uzdolniony, aby pracować pro
dukcyjnie. Z tej strony spojrzawszy na Nenckiego przyznać mu musimy umysł ty powo trzeźwy,— um ysł tego rodzaju, że stoi najbliżej tego, co nazywamy w języku potocz
nym zdrowym chłopskim rozumem. Umysł tego rodzaju nie zbacza na manowce —nie pociągnie go najwspanialsza teorya, nie spro
wadzi z drogi praw dy ni gorącość tem pera
mentu, ni żądza twórczości. Umysł taki opierać się zwykł na niezbitych faktach i wyprowadzać z nich najbliższe tylko, bez
pośrednie wnioski.
Przy małej wiedzy, próżniactwie—i przy za
rozumiałości umysł tak i wytwarza to, co nazy
wamy oschłością pojęć, lecz gdy je s t wyposa
żony w obszerną wiedzę, pracowitość i skrom ność—daje wtedy typowy wzór filozofa eks
perymentalnego, opierającego się tylko na niezbitych faktach, —wyprowadzającego tyl
ko niedające się obalić wnioski, bez czego niemasz filozofii eksperym entalnej.
N ie wiem, czy obecnie wisi jeszcze w mu
zeum patentowem londyńskiem owa tablica za szkłem, n a której wypisano praw idła, ja- kiemi powinien kierować się każdy wynalaz
ca, by uniknąć rozczarowań. Pierwsze p ra widło jej głosi: „K ażda część praw dy jest praw dą sam a w sobie” (E very p a rt of a tru th is tru th in itself). Tem u praw idłu zawsze hołdował Nencki, na niem opierał nietylko krytykę prac cudzych, o co nie trudno, lecz co ważniejsza—p rac własnych, o co wcale nie łatwo. K a żd ą swą i swoich uczniów pracę kontrolował wielokrotnie, spraw dzał wszechstronnie zanim podał do druku. S tąd olbrzymia pow aga jego orzeczeń,—stąd to wielkie zaufanie, z jakiem g arn ęła się doń i garn ie młodzież wszelkich narodowości, pewna, że znajdzie w nim m istrza. Szcze
gólniej dla m łodych—z dobrą w iarą p racu
jących ludzi—na początku ich karyery je s t spraw ą najpierwszej doniosłości, by ich m istrz zapewnił, jak ie dowody są w ystarcza
jące, a jak ie są złudne. Tego nie nauczy żadna książka, to musi być palcem wskazane przez m istrza, którem u się ufa i który się nie myli, bo zawsze ma dość szlachetności w duszy, by powiedzieć „nie wiem”, gdy nie wie, a dość wprawy w metody, by dowie
dzieć się ja k jest, gdy o tem dowiedzieć się trzeba, i tyle wiedzy, że najczęściej—wie.
Ci, którzy mieli szczęście pracować pod okiem prof. Nenckiego w pierwszych latach jego działalności profesorskiej, z zupełną słusznością i z wielką przenikliwością zapew
niają, że w badaniach chemicznych ogromne usługi oddał Nenckiem u i dziś jeszcze bardzo mało przez chemików używany mikroskop.
Tam, gdzie wydzielanie ciała w stanie czys
tości było trudnem , gdzie wypadało praco
wać z niewielkiemi ilościami substancyi, oko uzbrojone szkłem decydowało kwestye, które następnie rozbiór pierwiastkowy w zdumie
wający sposób potw ierdzał. To um iejętne władanie mikroskopem, dodajm y bardzo nie
szczególnym egzemplarzem—zapewniało P ro fesorowi niejako prorocze stanowisko w p ra cowni, pozw alające przewidywać wyniki b a dań analitycznych.
Nie m ałą też pomocą Nenckiem u byli i je go asystenci, których zawsze tak szczęśliwie dobierał, że pracowali pod jego okiem z ca- łem oddaniem, z całą sum ą młodzieńczej życzliwości. Obowiązki asystenta najdłużej, bo la t siedemnaście spełnia przy nim pani Sieberowa i wnosi ze sobą do pracowni tak cenne w badaniach eksperymentalnych przy
mioty, ja k porządek, drobiazgowość i ścis
łość. P race Nenckiego zawdzięczają wiele jej współpracownictwu.
Nietylko przymioty umysłu i ch arakteru sprzyjały rozwojowi naukowemu pracowni berneńskiej, gdy nią kierował Nencki. Spraw dziły się n a Nenckim w najdobitniejszy spo
sób słowa chluby naszego stulecia, słowa nieśmiertelnego M axwella, który wyrzekł na lekcyi wstępnej przy obejmowaniu k atedry filozofii przyrody (natu ral philosophy = fizy
ki) w Cambridge, że największy postęp ludz
kość zawdzięcza wzajemnemu krzyżowaniu się nauk (crossfertilization of sciences).
Isto tn ie—umysł Nenckiego zapłodniły sku
tecznie dwie olbrzymie nauki, dwie dyscypli
ny: medycyna naukowa i chemia. M etody drugiej zaczął stosować do pierw szej—i oto
1 0 2 WSZECHSWIAT. N r 7 .
nowość i świeżość, ja k ą spotykam y w jego pracach, zyskuje wyjaśnienie. T o zapład- nianie um ysłu ideami z różnych dyscyplin czerpanemi, trw a nadal i w B ernie, a p o d syca je przyjaźń z kolegam i z fakultetu.
V alentin, K ocher, L anghans, Sahli, Luxin- ger, L ichtheim — oto przyjaciele Nenckiego innych fachów, którzy każdy świeży fakt kli
niczny czy farm akologiczny z nim dyskutu
ją , a gdy się d a— chemicznie przy pomocy Nenckiego objaśniają go, lub usiłują objaś
nić. T ę konieczność posiłkowania, się m eto
dam i różnych nauk w celach określonych N encki pojm uje tak dokładnie, źe w gronie swych współpracowników obecnych chce mieć koniecznie i fizyka—aby. i fizyczne m e
tody badania stosować gdzie należy.
A wszak łatw o zrozumieć, ja k podniosłem, ja k płodnem je s t takie stanowisko, n a k tó rem nie krępujem y się przy badaniu więza
mi żadnej nauki, nie ograniczam y żadną dyscypliną. J e s t dane pytanie, dana kwes- ty a —rozwiązujem y ją , lub usiłujem y rozw ią
zać, posługując się m etodą, ja k ą w danej chwili za najsłuszniejszą uznamy— nie b a cząc, czy ona do fizyki, do chemii, czy do morfologii należy.
J u ż w tej epoce, gdy Nencki był w pełni sił swych męskich, zaczęła przeważnego zna
czenia w medycynie nabierać nowa nauka 0 bakteryach. Z bakteryam i Nencki poznał się ju ż był przy badaniach rozkładów białka 1 z ca łą już znajomością chemicznych p rz e
obrażeń ciał białkowych począł studyować bakterye, przeważnie z chemicznego punktu widzenia, b ad ając ich funkcye chemiczne.
I oto znowu, w myśl zdania M axwella, nauka o b akteryach zostaje zapłodniona przez che
m ią— i sądzę, że przesady nie będzie, gdy powiem, że N encki stw orzył fizyologią bak- te ry j, gdy przedtem istn iała tylko ich m orfo
logia.
L ecz należy być ścisłym. Z tego, co do
tychczas powiedziałem, zdawaćby się mogło, że dość je st być pracow itym i ukończyć dwa fakultety, aby zasłynąć na polu odkryć.
Otóż bynajm niej ta k nie je s t. K tokolwiek- bądź poświęca się filozofii eksperym entalnej wie dobrze, że całe powodzenie opiera się w niej na tej p racy mózgu, k tó ra doprow a
dza do konkretnego pytania w tak i sposób, aby współczesna technika doświadczalna
m ogła nań dać odpowiedź. "Wielkie pyt a nie o zagadce życia, w całości niepodobne do rozw iązania, w każdej jed n ak epoce roz
pada się na szeregi całe drobnych pojedyń- czych zagadnień, z których wiele poszczegól
nych, gdy są odpowiednio postawione, moż
na rozwiązać. Otóż powodzenia lub zawody badacza, jego jałowość lub płodność zależą w całości niem al od tego, jak ie pytanie obie
rze za przedm iot swych badań. Gdy weźmie się do nierozwiązalnych w danym stanie tech
niki doświadczalnej—p rzegra napewno, ja k p rz eg ra ł N a tte re r, gdy b ra ł się do sk rap la
nia gazów, nieznając sposobów i nieuznając konieczności ich oziębiania, i nie zasłynie też gdy weźmie zadania wprawdzie rozwiązalne, lecz luźno związane z ostatecznem i postula
tam i nauki.
W tym to wyborze przedm iotów talen t, bystrość i dowcip są ważniejszemi od środ
ków, w jak ie je st wyposażona pracownia.
W tym wyborze tem atów tkwi ją d ro powo
dzeń lub zawodów,— a o tym wyborze decy
duje zawsze um ysł samego badacza i nic więcej. W tym więc przypadku p raw d ą się staje zdanie Szyllera, że: in deinem B ru st leuchten deines Schichsals Sterne.
N ie widziałem osobiście berneńskiej p ra- cywni Nenckiego,— z zapewnień podanych w swoim czasie we Wszechświecie przez pana Trzcińskiego, dowiaduję się, że była bardzo ubogą, uboższą daleko od warszawskich, a jed n ak słynęła n a świat cały. Osobiście oglądałem pracownię F a ra d a y a , z pietyz
mem przechowywaną przy A lberm arle S treet w Londynie. I ta je s t bardzo biedna, z cze
go możemy wniosek wyprowadzić, źe osią główną, głównym fundam entem pracowni je s t zawsze umysł badacza i m ało co więcej.
H isto ry a mężów nauki podaje nam całą gam ę, całą skalę charakterów . Mówiąc o N enckim —przez prawo k o n trastu myślę ustawicznie i zestawiam Nenckiego z b ad a
czem wielkim a zasłużonym: Cavendishem.
Gdy bowiem N encki je st człowiekiem, k tó re
go każdy musi polubić, gdy się z nim bliżej zetknie— C avendisha nikt chyba nie lubił, bo on sam lubionym być nie chciał i od ludzi stronił. D odać jed n ak tu muszę, źe Nencki życzliwość ludzką zyskiwał i zyskuje nie
„gładkością mowy, składnością ukłonów”, których to przymiotów nie zapewnił mu wca-
Nr 7. W S Z E C H S W IA T 103
le długoletni pobyt w ultradem okratycznej Szwajcaryi, lecz niesłychaną prostotą, cha
ra k te ru , zupełnym brakiem zawiści fachowej i najzupełniej równem postępowaniem ze wszystkimi ludźmi, jakich spotyka na drodze.
Bliżej Nenckiego będące wiarogodne osoby zapewniają mnie, źe najpilniejsze oko nie dostrzeże różnicy w sposobie, w jak i Nencki trak tu je ludzi rozm aitych stanów: uczonych kolegów, studentów , asystentów, możnych św iata tego i posługaczy pracownianych.
Ten sposób postępowania, wynikający z p r a wości charak teru, z poczucia własnej godno
ści, to stosowanie się do poczciwej rady H am leta: „przyjmij każdego wedle twej własnej godności” (Use them after your own honour and dignity) sprawiło, źe wszyscy współpracownicy i uczniowie Nenckiego, a były ich setki, zostali nietylko z uznaniem dla jego wiedzy, ale wprost z uwielbieniem dla jego osoby i charakteru. O ileż wpływ jego cywilizacyjny byłby mniejszy bez tych przymiotów!
Każdy objaw życia kryje w sobie głębie.
W ięc ileż słów należałoby stracić, by zobra
zować dokładnie osobistość tej m iary co Nencki. Czuję, źe nie wypełniłem zadania i że słowa powyższe m ają służyć do zazna
czenia jedynie dobitnego, źe Nencki jako b a dacz jest wytrwały, bystry i wszechstronny, jak o c h a ra k te r—silny i pracowity, a w s to sunkach tow arzyskich—prawy, niezawistny i prosty.
{Dok. nast.).
J. J. Bogusia.
0 zw ierzętach
przebywających w mrowiskach.
Z pomiędzy rozlicznych, częstokroć bardzo pociągających przykładów wspólnego życia różnych zw ierząt, goście znajdowani w miesz
kaniach mrówek i term itów, zwrócili pierwsi uwagę badaczów n a zjawisko, zwane sym
biozą. N azw a t a nie je s t dość wyczerpującą, gdyż nie stosuje się do wszystkich rodzajów życia wspólnego, np. do pasorzytnictw a zwie
rz ąt żyjących w ciele innych lub w kradają
cych się do cudzych mieszkań, jak np. myszy i szczury do ludzkich. Symbioza oznacza tylko te przypadki, kiedy dwa lub więcej gatunki zwierząt żyją wspólnie z obustronną korzyścią i tak do siebie przyw ykają, że od
dzielnie istnieć nie mogą, gdyż straciły zdol
ności i siłę zmysłów, bez k tó rej nie mogą utrzym ać się w walce o byt, w walce wszyst
kich ze wszystkiemi. P od tym względem państwo mrówek podobne je st do spełeczeń- stwa ludzkiego, podtrzym ującego wiele istot, któreby się same wybić nie zdołały. Pewien współczesny poeta odmalował niezaradność ludzi zamożnych, którym kazał się dostać na bezludną wyspę.
W społeczeństwie mrówek poznano n a
przód niewolników i krowy dojne i przyrów
nano do służących i zwierząt domowych u ludzi.
W iele gatunków mrówek, np. F orm ica sanguinea, k tó ra buduje gniazda pod kam ie
niami i mchem, oraz właściwa bardziej po
łudniowej E uropie i Niemcom południowym Polyergus rufescens, łapią poczwarki i gąsie
nice innych mrówek, np. F orm ica fusca i F . cunicularia i każą im za siebie pracować.
Mrówki P olyergus rufescens sta ją się wresz
cie ta k leniwe i do tego stopnia zależne od niewolników, że gdy im niewolników zabie
rzem y um ierają z głodu, bo niem a ich komu żywić. Pomimo odwagi, okazywanej przy braniu innych w niewolę, ta k wyrodnieją, że zam knięte i pozbawione niewolników umie
ra ją z głodu obok g arnk a z miodem. H u b e rt w ykazał przez doświadczenia, że utraciły nietylko instynkt szukania pokarm u, ale na
wet jedzenia. Oto dowód, że niewolnictwo prowadzi i u zw ierząt do zwyrodnienia i do zguby, gdyż przeszkadza panom do rozwi
jan ia sił.
Prócz niewolników spotykam y w tow a
rzystw ach mrówki w innym charakterze.
T ak np. w m ieszkaniach zwykłej mrówki leśnej, Form ica rufa i pokrewnej jej mrówki łąkowej, F . pratensis, spotykamy znacznie mniejsze Stenom ma W estwodii, które L ub- bock uważa za rodzaj towarzyszów zabawy gospodarzy i panów, dających się porównać do naszych kotów i piesków pokojowych.
Gdy mrówki wychodzą z mrowiska, m ałe żółte Stenom ma, których nikt nie widział
1 0 4 WSZECHSWIAT N r 7
zew nątrz gniazd, biegną za niemi, często między ich łapkam i, przekonyw ają się zapo- mocą maćków (rożków) czy nie zgubiły swych panów, a czasem w drap ują się im na grzbiet, co panów zdaje się m ało o.bchodzić.
Inaczej zachowuje się inn a m ała m rówka, Sotenopsis fugax, k tó ra zak ład a swe miesz
k an ia i korytarze w ścianach gniazd więk
szych mrówek. J e s t ona zaciętym wrogiem swych gospodarzy, zaciąga ich gąsienice do swych ciasnych kryjówek, dokąd się oni do
stać nie mogą, i tam zjada.
L ubbock powiada, że ci goście są tak n ie
mili dla mrówek, ja k dla nas byłyby karzełki n a 50 cm wysokie, któreby m ieszkały w ścia
nach domów, wciągały do siebie i zjadały ludzkie dzieci.
O ddawna znany je s t przyjazny stosunek mrówek z mszycami, które już Lineusz n a zyw ał „krow am i”. „M rówka wchodzi n a drzewo, aby doić swoje krowy (mszyce), a nie żeby je zabijać”— powiada Linneusz (System . N a t. 962, 3). M rówki wysysają z ru re k grzbietowych tych owadów miód, gładząc je przytem m ackam i. Podobnie postępują z różnem i cykadam i, a zw ierzęta te nie o d noszą stą d innego pożytku nad obronę od napastników . W iele gatunków owadów i ich ja j a znajdują ochronę w mieszkaniu mrówek podczas zimy i są tam hodowane. Mrówki trzy m ają swoje krowy w oborach, a podob
nie ja k hodowcy-ludzie z a k ła d ają i n a dwo
rze koszary dla swych trzód, aby sobie za
pewnić wyłączne z nich korzystanie.
M ały g atu n ek F orm ica, budujący obory, zb a d ał kiedyś baron von O sten-Sacken w po
bliżu W aszyngtonu. W chwili, gdy im p rz e rw ano pracę, zdążyły już zbudować n a gałęzi jałow ca, gęsto okrytej czarnem i mszycami (Lacbnus), ru rk o w atą oborę, długości 36 cm.
D rugi raz, w W irginii, ten sam badacz wi
dział na krzewie trojeści (A sclepias), okrytej mszycami, kuliste sklepienia wielkości wiśni lub śliwki, zbudowane przez m ałą czarną mrówkę d la zapewnienia sobie wyłącznego korzystania z tych krów dojnych.
Zaczynam y od tych krótkich uw ag o nie
wolnictwie i hodowli zw ierząt domowych u mrówek, nie będziemy ich jed n ak rozwijali, lecz przejdziem y do ogólnego przeglądu zw ierząt, k tó re nie wciągane i nie wyzyski
wane ja k te, o których mówiliśmy wyżej,
przyjm owane są przez mrówki i term ity i po- części spędzają u nich całe życie.
T erm ity, zwane przez anglików i wiele in
nych narodów „białemi m rówkam i”, należą wprawdzie do innego rzędu, niż mrówki, mianowicie do prostoskrzydłych, jednakże ich życie towarzyskie we wspólnem m ieszka
niu rozwinęło zupełnie podobne ja k u m ró
wek instynkty, ta k ą samę organizacyą, do której należy tak że zwyczaj przyjm owania rozm aitych innych zwierząt.;
M ieszkania term itów z powodu swej budo
wy, odpornej na niepogodę i trudno dostęp
nej d la wrogów, przedstaw iają daleko bez
pieczniejsze schronienie, niż wiele mieszkań mrówczych, a poczęści są to jakby twierdze, które tylko przy pomocy żelaznego d rą g a m ożna otworzyć.
P rzy poznawaniu tych szczególnych sto sunków gości położył wielkie zasługi pewien jezu ita holenderski,- ojciec E rich W asm ann, który się poświęcił badaniu przyjaciół m ró
wek i term itów (myrmecofilów i term itofi- lów). W pracy swej „K ritisches Yerzeich- niss der m yrm ecophilen u nd term itophilen A rth ro p o d en ” (Berlin, 1894) wyliczył 1 263 zw ierząt stawonogich, między którem i b a r
dzo je s t niewiele przypadków wątpliwych.
Do tych przyjaciół mrówek należy 1 009 ga
tunków chrząszczów, a między niemi 263 kusakowatych (Staphylinidae), 113 P sela- phidae, 89 01avigeridae, 168 Paussidae, 121 H isteridae. Z innych rzędów grom ady owa
dów: 1 S trep sip terid ae, 39 błonkoskrzyd
łych, 27 motyli, 18 dwuskrzydłych (Pseudo- neuroptera), 7 prostoskrzydłych, 1 Pseudo- neuroptera, 72 R hynchotae, 20 Thysanurae;
nadto 26 pająków , 34 roztoczy, 9 stonóg lub innych skorupiaków.
P rzy dokładniejszych badaniach liczba ta wzrośnie, gdyż b ra k w niej zagranicznych przyjaciół mrówek. T ak np. na 100 euro
pejskich gatunków mrówek znamy 400 g a
tunków ich gości, gdy tymczasem na cztery razy większą liczbę mrówek brazylijskich znamy gości zaledwie 50 gatunków i to do
piero w ciągu ostatnich la t 10, przeważnie w skutek badań prof. W ilhelm a M ullera w Greifswald, który oddał swoje zdoby
cze do opracow ania wyżej wspomnianemu znawcy.
Jeszcze mniej znamy przyjaciół mrówek
Nr 7. WSZECHSWIAT. 105
w Afryce i innych zam orskich k ra ja ch , gdyż dla ich znalezienia trze b a troskliwie prze
trząsać gniazda mrówek, a naw et między badaczami podróżującym i m ało kto może się tym przedm iotem zająć.
Trudniejsze jeszcze je st przeglądanie gniazd term itów. W roku 1894 W asm ann wyliczał z gości term itów: 99 chrząszczy (59 Staphylinidae i 18 Silphidae), 6 błonko
skrzydłych, 4 Pseudoneuroptera i tyleż p a
jąków, 3 R hynchotae. 2 motyle, 2 dwu- skrzydłe i 1 T hysanurae. Tymczasem od
kryto nowych ciekawych gości mrówek, np.
C arabidae i Cicindelae.
Stosunek gości do gospodarzy bywa roz
maity.
W wielu razach panuje w zajem na sympa- tya, t. j. goście są mile widziani w pałacach podziemnych, które może są nudne podczas długich dni zimowych lub deszczowych, inno zato zachowują się ja k zbójcy, a naw et m ię
dzy bardzo lubionemi kusakowatemi czyli krótkoskrzydłem i (Staphylinidae) są tacy zdrajcy, którzy m ordują gospodarzy, n ap a
d ają ich, np. przy wejściu do ciemnych ga- leryj, i pożerają, ja k M yrm edonia funesta.
Nie są to więc przyjaciele mrówek ale mrówkożercy, nie m yrm ecophile ale myrrne- cophagi. Między zewnętrznem i i wewnętrz- nemi pasorzytam i mrówek zasługują na uwa
gę pewne N em atoda, znajdowane u g atun
ków Cam ponatus i odbywające swe prze
miany w gruczołach gardziela gospodarzy.
Roztocze przyczepiają się nazew nątrz np.
do głowy lub nóg i wysysają soki.
W nowej rozprawie (Les Myrmecophiles et Termitophiles. Oompte rendu des scien- ces du 3-me congrśs intern atio n al de zoolo
gie. Leyden, 1896) o. W eism ann s ta ra ł się odróżnić różne rodzaje gości mrówek, oraz przedstawić cechy, po których m ożna poznać należących do tych grup.
Z daje mu się, że wystarczy podział n a 4 grupy: 1) Symphilia, do której należą zwie
rz ęta w takim stosunku zostające, że gospo
darze pielęgnują gości. 2) Synoekia, czyli obojętne znoszenie gości przez gospodarzy.
3) S ynechtria, wrogie wdzieranie się gości do mrowisk, przyczem rozwijane byw ają róż
ne upodobnienia (mimikry), przekształcenia, wzbudzające przestrach i t. d.
Oprócz tego d a ją się zauważyć inne zm ia
ny, np. u ulubieńców mrówek (M yrmecophi- lidae) poczęści wsteczne przekształcenia (oczu i rożków, wąsików), poczęści rozwija
nie się gruczołów lub pęczków włosów, wy
dzielających przyjem ne dla mrówek soki.
Trudno je s t czasem zakreślić granicę m ię
dzy takiem i ulubieńcami mrówek—i czw artą wreszcie grupą, pasorzytam i (parazytyzm ), a zobaczymy, że naw et najwyraźniejszy ulu
bieniec mrówek często j ą przekracza.
Dlatego też F auv el występuje przeciw ścisłemu podziałowi n a grupy wprowadzone przez W asm anna.
W dalszym ciągu nie będziemy się trzym ali tych kategoryj, gdyż musielibyśmy kilka
krotnie przytaczać jedno zwierzę. W iele obcych zwierząt wchodzi tylko poto do gniazd term itów i mrówek, żeby koi’zystać z ciepła i bezpiecznego położenia lub żywić się od
padkami. P ełnią czynności dobrowolnie uprzątających ulice w tych podziemnych
Fig. 1. P lathyartlirus Hoffmanseggii drobna stonoga.
miastach, a ponieważ się przyczyniają do czystości i zdrowotności, m ogą być uważane za miłych gości. D o takich należą niektóre podury ja k np. B eckia albinos, oraz drob
ny skorupiak P la th y a rth ru s Hoffmanseggii, często spotykany w gniazdach mrówek euro
pejskich.
Może podobne usługi oddają pewne gąsie
nice owadów, m ieszkające w mrowiskach, ja k np. gąsienice złotawca (C etonia au rata), które zjadają próchno z dna mrowisk, a zato są tolerowane. Podobnie zachowują się gą
sienice pokrewnych gatunków, Cetonia aenea i C ly thra quadrim aculata, z żółtobrunatnem i pokrywami skrzydeł ozdobionemi czterem a czarnobłękitnem i plamami lub pasam i.
N aw et m ały żółto-brunatny świerszcz z ol
brzymio zgrubiałem i tylnemi nogami, M yr- mecophila acervorum, znajdowany bywa p ra wie zawsze w gniazdach mrówek, żyjących pod kamieniami, mieszkając w zgodzie
106 WSZECHSWIAT. N r 7.
z niemi. W iększe znacznie zajęcie w zbu
dziło znalezienie w mrowiskach niby „w ęża”.
W k ró tce po odkryciu A m eryki ro zeszła się bajka, źe znaleziono tam w budowlach pod
ziemnych mrówek wędrownych węża, m ają-
Fig, 2. M yrm ecophila acervorum (powięk. znacznie).
cego dwie głowy, jednę z przodu, d ru g ą z tyłu. Dziś jeszcze w Surynam ie nazyw ają to zwierzę „królem m rów ek”, nad A m azonką
„m atk ą m rów ek”, w Brazylii „ I b ija ra ” ,
m etra, rzeczywiście lubi mieszkać w starych mieszkaniach mrówek wędrownych i naw et wychowuje tam młode. Owe mrówki, które byw ają niebezpieczne naw et dla większych wężów i ssących, gdy te im gniazdo zburzą, żyją w zupełnej zgodzie z tem i dziwnemi lo
kato ram i choć b a jk ą są opowiadania indyan z nad Amazonki, źe mrówki pielęgnują i k a r
m ią „kró la”, szanują go z bojaźnią i na znak jego zaraz opuszczają gniazdo. To tylko praw da, że przy podkadzaniu gniazd Amfis- baena pierwsza ucieka.
Niewyjaśniono jeszcze wzajemnego stosun
ku tych zw ierząt i pytania, czy obie strony, ja k w wielu podobnych przypadkach, odno
szą korzyści ze wspólnego mieszkania.
W H iszpanii oraz n a wyspach greckich zna
leziono również gatunek tego beznogiego gada, tej beznogiej jaszczurki (A m phisbaena cinerea), k tó ra chętnie szuka schronienia w gniazdach mrówek.
N iektórzy przyrodnicy wyrazili podejrze
nie, że A m phisbaena czyha na gąsienice mrówek i term itów, ale trudno przypuścić, j ażeby w takim razie mrówki nie broniły się
F ig . 3. A m phisbaena fuliginosa— am fisbena plam ista (zmniejsz.).
a zresztą w całej A m eryce południowej wę
żem dwugłowym.
Linneusz nadał tem u gadowi, zaliczonemu obecnie do jaszczurek (S auria), nazwę, wzię
tą z podania greckiego o wężach, m ogących pełzać równie łatw o w tył ja k naprzód, m a
jących z obu końców ciała głowy, A m phis
baena.
Różni podróżnicy naszego wieku, ja k T schudi, von W ied i inni, potw ierdzają, źe jasn a, brazylijska Ib ija ra (A m phisbaena alb a) i plam ista A m phisbaena fuliginosa, g ru b a, delikatnie zabarw iona, d łu g a n a pół
od niej energicznie. Niewiadomo, czy te beznogie jaszczu rk i szukają w mieszkaniach m rówek ciepła czy schronienia.
W każdym razie widzimy na gąsienicach owadów, żyjących w naszych mrowiskach, źe tra fia się wspólne życie u zw ierząt, znoszą
cych się wzajemnie, bez żadnych stosunków życiowych, a tak i stosunek nazwano bezinte- resownem życiem wspólnem (Synóketismus).
Prom etheus C c iT U S StGTTlG*
n -r 376, 377, 1897 r. T łum aczyła Z . Ś . (Dok. nast.).
Nr 7. WSZECHSWIAT. 107
SEKCYA CHEMICZNA.
Posiedzenie 17-te w r. 1896 Sekcyi chemicz
nej odbyło się dnia 5 gru d n ia w gmachu Muzeum przem ysłu i rolnictw a.
P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od
czytany i przyjęty.
W zastępstw ie nieobecnego p. Z atorskiego, ze
braniu przewodniczył p. Znatowicz.
P an Jó zef Morozewicz wypowiedział rzecz
„O niektórych m inerałach użytecznych U ra lu 7’.
Rzecz swą p. Morozewicz poprzedził wstępem z geografii i geologii U ralu. P od tym ostatnim względem góry U ralskie należą, do typu gór sta
rych formacyi m ezozoicznej. Jak o takie uległy one bardzo daleko posuniętem u procesowi rozpadu i wypłókaniu, denudacyi i zaw ierają rozm aite m inerały rzadkie, zaw arte w skałach pierwotnych w stosunkowo małych ilościach, a wydzielone z nich przez n aturalne odpławianie.
Pod względem petrograficznym U ral składa się z pasm skał równoległych, położonych jedno za drugiem w kierunku od zachodu do wschodu.
Stanowią je na zachodnich stokach: kw arcyty, łupki gliniaste, wapienne, dalej pas łupków krys*
talicznych, pas serpentynów , pochodzących ze skał gabbrowych i dyorytow ych, pas granitów i znów pas serpentynów od wschodu. Na za
chodnich stokach U ralu sp otykają się ru d y że
lazne. N ajczęstszą z nich je s t żelazialf b ru natny. Częstem je s t tu w ystępowanie żelaziaka w punktach zetknięcia serpentynów z wapieniami, co wyraźnie dowodzi pochodzenia ru d y . W taki sam sposób żelaziak magnetyczny w ystępuje w pasie łupków chlorytowych. P as serpentyno
wy U ralu daje początek piaskom złotonośnym.
Złoto tych piasków pochodzi niewątpliwie z p ie r
wotnych skał dyalagowych i gabbrowych, w k tó rych znajduje się złoto zw iązane chemicznie, a z których przeszło ono najpierw do serpenty
nów, a następnie do pow stałych z nich piasków.
W ykład swój p. Morozewicz objaśnił dem onstra- cyą skał i minerałów: żelaziaków, m agnezytu pochodzącego z serpentynu, aktynolitu na łupku talkowym, żelaziaka chromowego, uw arow itu czyli gran itu chromowego na żelaziaku chromo
wym, pyrochloru, eszynitu, ilm enitu czyli żela
ziaka tytanow ego, następnie ortoklazu zaw iera
jącego szafir, co potw ierdza poglądy p. Moroze- wicza na pow stawanie korundu i szafiru z glinki rozpuszczonej w stopionych krzem ianach,— dalej skały złożonej z korundu i barzow itu, zdatnej do wyrobu proszków polerowniczych, topazów , be
rylów, szm aragdów i turm alinów.
Odczyt p. M orozewicza sekcya p rzy ję ła oklas
kiem. ]
N astępnie p. Znatowicz odczytał ze skrzynki zapytań dwa nadesłane pytania: 1) o ile obecny stan wiedzy uzasadnia przypuszczenie bryłow ate
go, wielościennego k sz tałtu atomów; 2 ) ja k ie są używane w technice chemicznej filtry do oddzie
lania osadów, zam ulających płótno, p apier, fla- nele i t. p. Na pierwsze z tych pytań podjął się odpowiedzieć d-r Łagodziński na posiedzeniu na- stępnem , nad drugiem zaś z nich wszczęła się dyskusya. P an N eugebauer radzi wytwarzać w płynie mętnym osad krystaliczny, ta k np. dla strącenia i usunięcia miazgi papierowej z wody, w ytwarza w cieczy osad węglanu wapnia; p. M ut- niański usuwał męt z wody rzecznej pap k ą z bi
buły, m ęt w winach, m ęt w płynach kleistych i śluzowych usuwa talkiem i przefiltrow yw a je przez płótno, pokryte p ap k ą z bibuły; p. B rat- man wspomina o stosowaniu ziemi okrzemkowej, korka, lub waty drzewnej; p. Lagodziński wspomina o wilgoceniu bibuły chloroformem i następnem przem yw aniu jej wodą gorącą;
p. P rauss o w prow adzeniu osadu objętościowego dla odfiltrowania strąconego chemicznie złota, p. L eppert o obciążaniu płynów solami, naresz
cie p. L eski konkluduje, że środki ułatw iające filtrowanie zależne są od warunków szczególnych, w których filtrowanie ma się odbywać i że na pytanie w taki sposób postawione nie może być udzielona odpowiedź ogólna.
Na tem posiedzenie ukończone zostało.
Posiedzenie 18-te w r. 1896 Sekcyi chemicz
nej odbyło się dnia 18 grudnia.
Po odczytaniu i przyjęciu proto k u łu z po
przedniego posiedzenia, d - r Roman Jasiński wy
łożył rzecz o srebrze metalicznem i niektórych jego solach, jako o nowym środku antyseptycz- nym. Srebro w postaci cienkich blaszek m eta
licznych zastosowane było do gojenia ra n po raz pierwszy w Ameryce. Prof. K rede z L ipska w swej podróży zauw ażył tę metodę i z a ją ł się naukowem je j opracowaniem wobec tego, że sto
sowane dotychczas antyseptyki w yw ierają na chorych często działanie szkodliwe, a t. zw. asep- tyka, to je s t stosowanie do opatrunku wyłącznie przedm iotów sterylizowanych ciepłem, je s t w wy
konaniu tru d n ą. Jeżeli na zaszczepionej płytce Petriego położymy blaszkę sreb rn ą— po pod blaszką i naokoło niej w pewnym prom ieniu bak- terye nie rozw ijają się. Behring w yjaśnił ten wpływ srebra na bakterye: według jego spostrze
żeń w substracie białkowatym pod wpływem bakteryj rozw ija się kwas mleczny, k tóry działa na srebro, w ytw arzając m leczan sreb ra, środek zabójczy dla bak tery j. W arunkiem skutecznego działania takiego opatrunku srebrnego je s t kwaśna reakcya rany, k tó ra może mieć miejsce w ranie tylko w razie je j zakażenia. O p atrun
kowa gaza srebrna bywa dwojakiego rodzaju:
ta k zwana gaza szara, zaw ierająca srebro m eta
liczne strącone na nitkach gazy i ta k zwana gaza biała, t. j . gaza zwykła, podklejona folią srebrną.
P rof. K rede wymaga, aby gaza szara zaw ierała