• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki Nr 9-10 (49-50), R. V (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki Nr 9-10 (49-50), R. V (1938)"

Copied!
37
0
0

Pełen tekst

(1)

NUMER POŚWIĘCONY WSPÓŁCZESNEJ C e n a 1 Zł.

L I T E R A T U R Z E B U Ł G A R S K I E J

MIESIĘCZNIK L I T E R A C K I

ROK V NR 9-10

(2)

MIESIĘCZNIK LITERACKI

MAJ-CZERWIEC 1938 R.

T R E Ś Ć N U M E R U D Z I E W I Ą T E G O - D Z I E S I Ą T E G O ATANAS KUSEW-SAM Współczesna poezja b u ł g a r s k a str

. 1 6 1

CHR1ST0 BOTEW Hadżi — D y m i t r 168

IWAN WAZÓW P o e m a t . 169

Naprzeciw A t o s u 169

PENCZO S Ł A W E J K O W Aj-Gidik 170

Nierozłączni 170

P E J U KRACZOŁOW J A W O R O W Ojczyzna 171

STOJAN MICHAJŁOWSK1 L a m m a s a b a c h t a n i 172

KIRIL CHRISTÓW Śmierć orła 172

DIMCZO DEBELIANOW Modlitwa 172

Nocna godzina 173

17 h

TE1FON KUNEW 174

***

173

17 h

***

174

174

WENKO T1NTOROW 174

***

TEODOR TRAJANOW Mag 175

EMANUIŁ DIMITROW Nocna burza 175

Nocna podróż . 176

JORDAN STUBEŁ Kowal 176

J a k się masz 176

CHR1STO SMIRNENSKI Ulicznica , 177

NIKOŁA WASJLEW RAKITIN Łabędzie 178

ELŻBIETA BAGRIANA Cicha skarga 178

DORA GABE Ty jesteś s m u t n y 178

Zima 179

T y 179

SŁAWCZO KRASIŃSKI 180

« *

*** 180

J e s i e ń 181

JORDAN J O W K O W S k a r b 182

ANGEŁ KARAL1JCZEW Orły 186

Kronika s ł o w i a ń s k a . 189

Noty . 190

Od r e d a k c j i 192

W k ł a d k a l i n o r y t o w a : L u d o w y m o t y w b u ł g a r s k i

Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43.

Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej.

Wydawca: Zenon Waśniewski.

Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 Redaktor odpowiedzialny: Wawrzyniec Berezecki.

Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne.

Prenumerata roczna (10 numerów) 5 zl., półroczna (5 numerów) 2 zł. 50 gr.

Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunko- wym. Numer okazowy „Kameny" wysyłamy tylko po uprzed-

nim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.

CENA NUMERU POJEDYNCZEGO 60 gr.

Tłoczono w drukarni „Kultura" Chełm Lub. 10.

ROK V KAMENA NR 9-10 (49-50)

(3)
(4)

K A M E N A

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK V MAJ-CZERWIEC 1938 R. NR 9-10 (49-50)

W S P Ó Ł C Z E S N A POEZJA BUŁGARSKA

Najstarsze państwo słowiańskie, Bułgaria, zostało założone w r. 679 przez chana Asparucha i dało obiecujący początek dla rozwoju literatury światowej i narodowej zwłaszcza w okresie złotego wieku Symeona (IX i X stulecia), gdy potężnym roz- kwitem piśmiennictwa religijnego przewyższyło wszystkie ówczes- ne państwa. Wszak z jego łona wyleciała gwiazda apostołów słowiańskich, Sw. Cyryla i Metodego, których księgi roznio- sły sławę Bułgarii po świecie słowiańskim. Sprzyjało temu, jak można sądzić po licznych apokryfach, i szerzenie się sekty bo- gumiłów, ale wkrótce tragiczny upadek — jarzmo tureckie — powstrzymało dalszy rozwój na wiele wieków. Nastąpiło dłu- gie milczenie.

Bułgaria budzi się znowu; zgłasza się do życia kultural- nego w czasach, gdy inne narody miały już olbrzymie skarby literackie i wielkie imiona. Po pięciowiekowej niewoli Bułgaria odzyskuje w r. 1878 niezależność, zapewniającą wskrzeszenie dawnych tradycyj, odrobienie wszelkich zaległości i dorównanie innym narodom.

Ale na przekór wszelkim wysiłkom literatura — jako rzecz czasu — nie rozwijała się w tym tempie, w jakim to sobie wyobrażali starzy teoretycy: odrodzić i oświecić naród i stwo- rzyć wartościową literaturę. Powolność ta wynikła i stąd, że pionierzy musieli najpierw ukształtować a właściwie stworzyć język literacki, a następnie wiele pracy poświęcić środkom te- chnicznym. Była to doba najniebezpieczniejsza, kiedy należało unikać wpływów niepożądanych, doba początków nowej literatury.

Istniała i inna przeszkoda. Naród nie był pod względem kulturalnym samodzielny i pierwsi pisarze czy też poeci musieli pracować na kilku różnych polach. Byli nauczycielami, redaktora- mi, politykami, zajmowali się folklorem, układali podręczniki i t.p.

Ze wszystkich rodzajów literackich właśnie poezja w sto-

sunkowo krótkim czasie doszła do największego rozwoju

i obecnie utrzymuje na półwyspie Bałkańskim prymat między

(5)

wszystkimi tamtejszymi narodami. Jest rzeczą wprost zdumie- wającą, czego dokazał sześciomilionowy naród w ciągu 50 lat wolności mimo wszystkich materialnych i kulturalnych braków, mimo czterech wojen, które wtedy prowadził, a podczas któ- rych właśnie na literaturę nie było czasu. Ale na podziw, lite- rarura, zwłaszcza poezja, w tych niespokojnych czasach stała się dlań nieunikniona, ba, wydała tak wielki poczet poetów, że te- raz jest wprost niebezpieczeństwo obniżenia poziomu dotych- czasowej poezji a i niebezpieczeństwo zniechęcenia czytelników dziełami, powstałymi pod wpływem uroszczeń najnowszych kie- runków, co zagraża prawdziwej sztuce w najistotniejszym zna- czeniu tego słowa.

Za twórcę poezji bułgarskiej uważany jest D e d o S ł a - w e j k o w (1827 — 1895), ojciec wielkiego poety P e n c z a S ł a w e j k o w a. Chociaż język bułgarski nie był wówczas pod względem literackim wygładzony, Dedo Sławejkow osiąga piękny styl, czystość i treściwość. Wiersze jego mają dotąd wartość a większość ich rozpowszechniła się wśród ludu.

Osobne stanowisko w literaturze bułgarskiej zajmuje le- gendarny bohater, poeta C h r i s t o B o t e w (1847 — 1876), który oddał życie za wolność swej ukochanej ojczyzny. T e n po- ważny meteor na ówczesnym zachmurzonym niebie bułgarskim jest indywidualnym przejawem bułgarskiego ducha. Jest uważa- ny za emanację geniuszu rasowego. Ojczystej literaturze dał jedyny zbiorek wierszy klasycznych, nieprześcignionych dotąd.

Jego pieśni są wyrazem buntu niespokojnych śmiałków, goto- wych umrzeć za wolność umiłowanej ojczyzny; są to klasyczne hymny samoofiarności, a przeto Botew jest nie tylko ideologiem, ale bożyszczem młodych ludowych i socjalistycznych pokoleń.

Z poetą I w a n e m W a z o w e m (1850 — 1921), naj- większym bułgarskim nazwiskiem literackim, i z jego rówieśni- kami, Bułgaria przystępuje do literatury światowej i wyrówny- wa swój krok z dobą. Nie dziwmy się, czemu to Wazów zdo- był taką pozycję. Stworzył liczne i rozmaite dzieła wartościowe (ponad 60 książek poezyj, rozpraw, powieści i dramatów), pozostawił wszędzie w bułgarskim życiu poetyckim swój ślad, stał się głosicielem ideałów narodowych, ściśle spojonych z wy- padkami politycznymi, poświęcił swe dzieła wyłącznie ojczyźnie, zbliżył cały naród ku prawdziwej sztuce, stał się przedstawi- cielem i piewcą narodu bułgarskiego. Była to era dojrzewania i zbierania wartości artystycznych.

Nić rozwojowa od Wazowa przechodzi na młodszych

współczesnych mu: P e n c z a P S ł a w e j k o w a (syna) i P e j u

(6)

J a w o r o w a . Niemniejsze znaczenie ma również poezja S t o- j a n a M i c h a j ł o w s k i e g o , twórcy satyry bułgarskiej, K.

W i e l i c z k o w a , C e n k a C e r k o w s k i e g o a zwłaszcza K i r y - ł a C h r i s t ó w a, jednego z największych poetów bułgarskich.

S ł a w e j k o w (syn) zdobył na wstępie wielką i do- skonałą kulturę za granicą. Przestudiował literatury europej- skie i został potem w ojczyźnie heroldem nowych idei i inicja- torem moralnych, filozoficznych, narodowych, artystycznych, estetycznych i językowych problemów Jeśli chodzi o stronę estetyczną poezji Pencza P Sławejkowa, to wywiera ona wpływ dobroczynny na wiele pokoleń aż po dni nasze. Wszyscy póź- niejsi artyści, którzy umieli szczęśliwie połączyć bogactwo for- my Wazowa z rzeczywistą estetyką i pełnią Sławejkowa, osiąg-

nęli doskonałość.

Takim filarem współczesnej literatury bułgarskiej był nie- szczęśliwie zmarły P e j u J a w o r o w (1877 — 1914). Tą samą drogą kroczy D i m c z o D e b e l i a n o w , najtkliwszy poeta buł- garski. U niego symbolizm i romantyzm nie tylko nie wyłącza- ją się wzajemnie, ale wprost przeciwnie osiągają szczyty. Zwła- szcza oddziaływa jego klasyczna forma zewnętrzna. Jego pieśni liryczne tchną miłością człowieka, jaką mało kto spośród in- nych poetów bułgarskich oddał w tak czystym tonie.

Dopiero po śmierci wszystkich pierwszych głównych przed- stawicieli, P.P. Sławejkowa, Jaworowa i Wazowa, jeszcze przed wojną światową (choć Wazów umiera w trzy lata po niej) zaczyna się współczesna poezja bułgarska. W tych czasach od r. 1905 do 1915 poezja bułgarska rozwija się szybko i pełnie, a jej zdobycze są spokojne i niewzruszone. Język już jest wy- doskonalony, forma, wyraz, charakter niedościgniony. Dla in- nych sąsiednich narodow, mających o pół wieku więcej nie- dopodległego bytu, poezja bułgarska jest objawieniem a siła jej i doskonałość czymś niesłychanym.

Reakcją w stosunku do poezji romantycznej i realistycznej wymienionych dotąd pisarzy i wielu innych epigonów przed wojną i po niej jest symbolizm, który znalazł najwięcej zwo- lenników, najdoskonalszych artystów Jest ich wielu: E m a n u i ł P o p D i m i t r ó w , T r i f o n K u n ę w, L u d m i ł S t o j a - n o w , D i m i t r i j B a j a d ż e w , C h r . J a s e n o w , W e n - k o T i n t o r o w , D i m . P o d w r z a c z o w , D i m . B a b e w , I w M i r c z e w, l w C h . C h r i s t ó w i in., wśród których główne miejsce zajmują i za filary współczesnej poezji bułgar- skiej są uważani dwaj: T e o d . T r a j a n o w i N i k . L i l i e w

Jak marmurowy monolit wznosi się w poezji bułgarskiej

(7)

niedokończone dzieło poetyckie T e o d o r a T r a j a n o w a (ur. w 1882 r.) dzieło, żarliwe, niedoścignionej piękności o zna- czeniu światowym. Po Jaworowie Trajanow pierwszy odsłania przed czytelnikiem bułgarskim symboliczny świat zachodu i od- daje go poważnie i wiernie. Po zbiorku „Pieśń pieśni" naj- lepsze jego wiersze ukazały się w książkach: „Regina mortua",

„Hymny i ballady", a zwłaszcza „Ballady bułgarskie", dzięki którym stał się sławny w Bułgarii. „Ballady bułgarskie" zawie- rają najcenniejsze inspiracje Trajanowa wybuchające dramatyz- mem, okraszonym odcieniem mistycyzmu i romantycznym pato- sem. 1 on to właśnie zyskuje swą popularność wśród młodej generacji. Żaden poeta bułgarski nie osiągnął takiej doskona- łości dźwiekowej, potęgi i odwagi myśli, jak Trajanow w swym

„Panteonie". T e n niezmiernie bogaty zbiorek składa się z dwóch części. Pierwsza zawiera dwanaście długich wierszy, dru- ga trzydzieści ośm, i one właśnie nadają wagę i tytuł całej książce, która przemawia do wszystkich mocnych duchem — twórców światowej kultury. Ani w swych pierwszych zbiorkach, ani w „Panteonie" Trajanow nie jest w czytaniu łatwy, choć prozodię ma prawidłową, lecz wymaga głąbszej lektury i stu- diów, aby można było odkryć jego subiektywny świat, czar i si- łę myśli dojrzałej filozofii. 1 właśnie filozofia jest charaktery- styczna dla każdego poety światowego wciągniętego do „Pante- o n u " Trajanowa. Jest ściśle taka, z jaką przedstawia się ten czy ów poeta w swych dziełach czy w życiu, przenika ją bohater- stwo prawdziwej miłości człowieka. Liryka Trajanowa ma war- tość niezmierną a po liryce Jaworowa stanowi dalszy etap w doskonaleniu się poezji bułgarskiej.

Szczczęśliwym uzupełnieniem symbolizmu Trajanowa jest poezja N i k o ł a j a L i l i e w a (ur. 1885), zebrana tylko w dwóch książkach „Ptaki w nocy" i „Plamy miesięczne", ale będąca szczytem doskonałości technicznej.

Rozwój poezji bułgarskiej o d D e d a S ł a w e j k o w a , W a z o w a , P e n c z a P. S ł a w e j k o w a , J a w o r o w a i De- belianowa zmierza przez Liliewa do najwyższego punktu.

Poeta ten staje się jej uosobieniem, twórcą piękności lirycznej.

Duszę jego wypełniają spokój, piękno i artystyczny arystokra- tyzm. Cierpi, gdyż nie jest zdolny realizować swego snu, ale umożliwia mu to oderwanie się od rzeczywistości codziennej i osiągniecie zarówno głębi i dramatyczności jak i skrystalizowa- nej formy, wypełnionej bogactwem motywów i językową wariacją.

W rezultacie to poezja wirtuozerii formy, powietrzności, ele-

gancji podobnej Shelley'owi, muzyczności — polifonia dynami-

czna wielkiego artyzmu.

(8)

Liliewowi poezja bułgarska zawdzięcza to, że stała się na- strojową, zdolną wyrazić wszystko aż do najbardziej abstrak- cyjnych obrazów, najsubtelniejszych uczuć, wszystkie barwy, kształty i dźwięki natury — ale nieraz wskazywało się i na to, że tę wirtuozerię prześcignęli już zwłaszcza niebezpieczni jego naśladowcy: S t u b e l , P a n t a l e c o w , D a l c z e w i M i r c z e w (ur. w r. 1897) Mirczew jest interesujący swym chłodnym intelektualizmem, dochodzącym aż do mądrości. Wy- soce oświecony, bardzo płodny nie zmienił dotychczas ani tro- chę kierunku swego symbolizmu.

O wiele bardziej żywotny jest młodszy przyjaciel Mircze- wa A t a n a s D a l c z e w (ur. w r. 1904). Jest to uczeń Liliewa, ale poezja jego bardziej złożona, głębsza, usiłuje od- słonić tajemnicę życia pozagrobowego. W swym statycznym pa- tosie i indywidualizmie ma odcienie mistycyzmu.

Po symbolistacn najwięcej jest parnasistów i realistów Należy wymienić głównych przedstawicieli: I v . K a r a - n o w s k i, (ur. w r. 1885), M i n k o N i e w o l i n (1884), P e t e r W G e n ó w i C h r i s t o C. B o - r i n a (1887), który jako sekretarz poselstwa bułgarskiego w Pradze poświęcił Czechosłowacji w swym ostatnim zbiorku „Jasne ścieżki"—cykl„Nad Wełtawą". Liryka jegoma charakter sielankowy.

Osobną pozycję między pierwszymi i drugimi zajmuje je- den z najpłodniejszych poetow bułgarskich, Nikola W R a k i - t i n (1885—1934), który wydał aż dwadzieścia zbiorków poezyj.

I choć liryka jego pod względem formy nie jest bez skazy, ża- den jednak poeta nie zyskał takiej popularności wśród ludu i inteligencji. Ba, jego śladem kroczy kilku najmłodszych poetów.

Źródłem poezji Rakitina są chłop i wieś. Nie wkłada w swe wiersze żadnych problemów, lecz oddaje dziewiczy krajobraz, stąd biją z jego poezji świeżość, muzyka i delikatność błękitu nad lasami. Liryka jego zyskała najwięcej harmonii barw i po- kory w obliczu piękna przyrody: unosi się potęgą czarnomor- skich fal, wielkością wodnych obszarów, omdlewa ze szczęścia na dźwięk hajduckiej melodii z Bałkańskiego Podhala, żali się nad opadającymi z drzew liśćmi — a to tak dziecinnie i niewy- muszenie, tak naturalnie, że nikomu nie wydaje się śmieszna i zdobywa czytelnika swą prostotą. Na tym polega czar wier- szy Rakitina. Jego wielki i szczery kult dla natury kulminuje w panteizmie, który nadaje jego poezji prawie parnasistyczny charakter.

Rakitin pozostawał w bliskich stosunkach z wielkim poetą

rosyjskim Balmontem, który mu po śmierci poświęcił gorące słowa

(9)

Drugim wyróżniającym się poetą, który po P. P. Sławej- kowie w dużym stopniu oddziałał jako krytyk i esteta na wszystkie literackie rodzaje a przede wszystkim na poezję, był G e o M i 1 e w (1892 — 1925). Był co prawda większym modernistą, który swymi uwagami, klasycznymi przekładami i własną twórczością najbardziej zbliżył inteligencję bułgarską do europejskiego i światowego ekspresjonizmu i krańcowego so- cjalizmu, propagowanego w czasopismach „Wagi" i „Płomień".

Poezja jego jest owocem spojrzenia duchowego, w którym buł- garska rzeczywistość i życie zdają mu się żywiołem dramatycz- nym, złośliwym bożkiem, który dławi egzystencję ludu bułgar- skiego. Prócz własnego ekspresjonizmu i przekładów ma Milew jeszcze tę zasługę, że w swej antologii poetów bułgarskich pod- dał ścisłej ocenie krytycznej głównych przedstawicieli poezji bułgarskiej i ich najlepsze dzieła.

Pod wpływem Geo Milewa oraz wypadków światowych i oddziaływań poetów sowieckich rozwija się w Bułgarii po wojnie światowej poezja ludowa czy ściślej proletarjacka, która znajduje swych twórców w bezpośrednich czy pośrednich zwo- lennikach komunizmu, bardzo utalentowanych poetach, jakimi są

C h r i s t o S m i r n e ń s k i , L a j u M a r i n o w N i k o ł a j C h r e l k o w , B o r i s S z i r a c z e w ,

a z najmłodszych C h r i s t o R a d e w s k i .

C h r i s t o S m i r n e ń s k i (1898—1921) zasłu- żył się poezji bułgarskiej najwięcej nowością i bogactwem mo- tywów, które wprowadził jako uzupełnienie doskonałej poezji Liliewa. Jest to poważny poeta proletarjacki, prawda, że poz- bawiony patosu rewolucyjnego, tworzący raczej poezje sielankową.

Poezja społeczna, raczej ludowo-społeczna jako wyraz dzi- siejszej doby ma bardzo wielu zwolenników w Bułgarii, ale czas dopiero pokaże, czy zatrzyma tu dłużej swe stopy. Prawdą jest, że wszyscy wprowadzają do wierszy ważkie i godne dyna- miki pierwiastki społeczne, ale jest to dyktowane raczej prag- nieniem kroczenia naprzód z dobą czasu i żywotnością tej poezji niż przekonaniami. Tak więc doszliśmy do najsłabszej karty współczesnej poezji bułgarskiej, prawda tej najbardziej modernistycznej — społecznej, która zaniedbała formę artysty- czną i zasady muzyczności rytmu oraz rymu, schodząc aż na stopień dziennikarstwa.

Za głównego przedstawiciela ludowej poezji społecznej

uważany jest W ł a d i m i r R u s a l i e w (1899), który

współczuje ze słabszymi i uciskanymi, ale przy tym jest naj-

lepszym narodowcem i państwowcem. Poezja jego nie burzy,

ale konstatuje i odznacza się humanitaryzmem.

(10)

Obraz współczesnej poezji bułgarskiej byłby niezupełny, gdyby nie wspomnieć o twórczości poetek. I choć kilka z nich zaczęło tworzyć jeszcze przed wojną światową (M a r a B e 1- c z e w a , D o r a G a b e ) to jednak największy roz- mach tej poezji przypada na czasy powojenne, Od r. 1930 ist- nieje już „Związek pisarek bułgarskich" I rzecz charaktery- styczna, choć prawie wszystkie z nich są pod wpływem ludowo- społecznego kierunku, spotkać między nimi można uderzające zjawiska antysocjalne, jak E l i z a b e t a B a g r i a n a (1893). Wydała zbiorki: „Wieczna i święta", „Gwiazda maryna- rzy" i przed dwoma laty „Serce ludzkie". W rozwoju poezji bułgarskiej stanowi dalszy stopień od Iwana Wazowa, P.P. Sła- wejkowa, Jaworowa, Debelianowa, Trajanowa i Liliewa.

Już pierwszą swoją książką „Wieczna święta" wzbudziła wielkie zainteresowanie i krytyka przyjęła ją z zapałem, choć jej liryka modernistyczna zepsuła wiersz tradycyjny. Dała za to niedoścignione obrazy podobne jedynie do słynnej poezji rosyj- skiej Anny Achmatowej. Były to typowe pieśni kobiece o mi- łości, niewierności, o macierzyństwie i swobodzie, o świętym i grzesznym uczuciu miłości, które u poważnej kobiety staje się tajemniczym obrzędem religijnym. W drugim swoim zbiorku poetka oczarowana wspaniałością świata opiewa swym charak- terystycznym wierszem wicher dynamiki, A w „Sercu ludzkim"

zaczyna szukać więzów z wiecznością, z życiem pośmiertnym.

O b o k Bagriany niemniejszym uznaniem cieszą się M a g - d a P e t k a n o w a , L i u b a K a s a r o w a ( z po- chodzenia Czeszka) i M a r i a G r u b e s z l e w a .

Niezwykłym w Bułgarii zjawiskiem była liryka najmłod- szej, bardzo popularnej poetki, J a n y J a z o w e j , która w ciągu czterech lat wydala „Jazy", „Burzę" i „Krzyże", W nich wszystkich występuje wzruszenie metafizyczne, nieustalony sym- bolizm z domieszką alegorii a miejscami i społecznej inspiracji.

Prawdą jest, że wojna światowa oznaczyła i dla poezji bułgarskiej granicę między doskonałą czystą liryką przedwojen- ną a dzisiejszą materialistyczną, proletariacką i społeczną, ale nie można ukryć, że i w tym jest plus; zwłaszcza jeżeli chodzi o wzbogacenie się motywów.

I jeszcze jest coś nowego dla Bułgarii: od kilku lat pisa-

rze zorganizowali się w osobnym związku i starają się o po-

lepszenie warunków literackich dla tych, którzy pracują daleko

od Sofii i wszystkich ośrodków kultury O d roku przeniosło

się już największe prowincjonalne pismo literackie „Swietło-

struj" do Sofii a i wielka antologia wybitniejszych pisarzy buł-

(11)

garskich w r. 1936 była w Sofii dobrze przyjęta. Zdaje się, że to wszystko świadczy o zainteresowaniu się bułgarską, poezją, której do r. 1930 pod wpływem ostatniej stagnacji nie wzboga- cono zbytnio. Ukazują się nowe płonące gwiazdy młodej gene- racji poetyckiej, jak A s e n R a z c w i e t n i k o w , S ł a w c z o K r a s i ń s k i , L a c z e z a r S t a n c z e w , S t e f a n S t a n c z e w S ł a w a S z t i p l i e w a , G e o r g i K a r a i w a n o w , P a u - l i n a S t a n c z e w a, D i m , G u n d o w , W e s e l a S t r a - s z i m i r o w a , A n g i e ł C z e r g a r s k i , I w . W a s i l i e w S i m. M a r i n o w i in.

ATANAS RUSEW-SAM (Artykuł niniejszy był zamieszczony w r. 1937 w N° 9 „Elanu". Prze- k ł a d u i przedruku dokonano z u p o w a ż n i e n i a red. J. Smreka. A t a n a s R u - sew-Sam jest autorem kilku zbiorków, „Złoty kłos", „Sylwetki ludz- kie" i in., znanym w Bułgarii z setek swych a r t y k u ł ó w i p r z e k ł a d ó w z lit.

czeskiej i słowackiej, jak i w Czechosłowacji ze swych prac l i t e r a c k i c h o Bułgarii, mieszka obecnie w Pradze).

H A D Ż I — DYMITR Żyje on jeszcze. W głębi B a ł k a n u U t o n ą ł we krwi, leży i jęczy, J u n a k z głęboką na piersi r a n ą , Skronie mu młodość i siła wieńczy.

Na jedną s t r o n ę strzelbę przerzucił, Na drugą — szablę złamaną w boju.

Oczy ciemnieją, głowę odwrócił,

Wszechświat przeklina w dnia j a s n y m znoju.

Leży t a k j u n a k — nad jego dolą Z g n i e w a n e słońce z niebios przypieka, Żniwiarka pieśni śpiewa na p o l u , A k r e w mu coraz b a r d z i e j w y c i e k a . Żniwa... Niech ś p i e w a niewolnic wieniec Pieśni swe smętne... Słońce niech świeci Ziemi niewoli... Zginie młodzieniec...

Milcz serce! Nic już nadziei nie wznieci!

Ten, kto za wolność w b r o n i o n y c h padł m u r a c h , Nie umrze n i g d y O niego się trwożą

Ziemia i niebo, zwierz i n a t u r a , Pieśniarze pieśni o nim ułożą.

W dzień mu orlica cień ściele wokół I wilk pokornie liże mu r a n y , Nad nim j u n a c k i p t a k l a t a — sokół, B r a t a - j u n a k a niedolą s t r o s k a n y N a s t a n i e wieczór, księżyc jaśnieje, Gwiazd się g r o m a d a po niebie rozlewa.

Zaszumią lasy i wiatr powieje, A B a ł k a n pieśni h a j d u c k i e śpiewa.

I leśne n i m f y biało odziane, C u d n e — roznoszą dalej pieśń echem,

Cicho zielone depczą p o l a n y

I przy j u n a k u siądą z u ś m i e c h e m . J e d n a mu zioła do r a n y p r z y k ł a d a

A inna wodą uśmierza bóle,

Trzecia go w usta całuje rada,

A on jej w oczy s p o g l ą d a czule!

(12)

Gdzie Karadżata, siostro ma, powiedz!

I co się dzieje z mężną drużyną?

A potem duszę w gwiazd zabierz mrowie, O, siostro, teraz już pragnę zginąć!

I klasną w dłonie, uściskiem się złączą, Z pieśniami lecąc w niebios wyżyny, Lecą, szukając aż dzień się skończy, Gdzie Karadżaty duch mężny zginął.

Świt już niedługo! Pośród Bałkanu Leży wciąż junak, a krew mu ciecze, Wilk mu zlizuje okrutne rany, A słońce znowu natrętnie piecze !

CHRISTO BOTEW spolszczyła Zofia Wolnikówna P O E M A T

Dzień cały w górach na podgwiezdnej grani błąkasz się sam wśród skał nad śmierci metą i samotnie schylony ku czarnej otchłani, myślisz i marzysz, skupiony poeto.

Jakiż zaprząta myśli twoje temat

i dokąd marzeń twych prowadzi droga ?

— Mój umysł zajął największy poemat.

— Poemat Danta? może Tassa?...

— Boga ! IWAN WAZÓW spolszczył K. A. Jaworski N A P R Z E C I W A T O S U

Łódź nasza drzemie. Cicho pluszcza fale.

Śpi białe morze w chłodzie nocnej ciszy.

W sklepieniu nieba gwiazdy się kołyszą, W dole świat cały niknie w mrocznej dali.

Przed nami góra Atos leży w mroku, Rośnie jak zjawa, lotny majak senny, Wpadam w zadumę i zasłona ciemna Minionych wieków drze się w moim oku.

Padła zasłona, rozbiegły się cienie:

W celi przy świecy ponad księgą białą Schylił ktoś czoło pokryte zmarszczkami.

A tak są gładkie te wodne przestrzenie, Tak noc spokojna, że zda się słyszałem, Jak gęsie pióro skrzypi o pergamin.

IWAN WAZÓW

spolszczył Zdzisław Kempf

(13)

A J - G I D I K

Słońce zagasło; szybko mroków morze Zalało szczyty i ścichłe doliny,

Tylko Aj-Gidik sam na niebie siny I czoło jego jeszcze w blasku górze.

W płomieniach górze. Lecz to nie promienie Słońca tam błyszczą. Szczytem całym w śniegu Ostatni odblask w szybkim przemknie biegu I zgaśnie. Nie ma słońca. Płyną cienie.

Ach, jakże często w blasku oczu właśnie Świecą promienie jeszcze niezgorzałe — Światło przeszłości jak zorza wspaniałe.

I tak powoli odblask oczu gaśnie, Nawet gdy serce czarna noc pokryła I słońce jego dawno już zgasiła.

PENCZO S Ł A W E J K O W spolszczył Zdzisław Kempf N I E R O Z Ł Ą C Z N I

Smukła wije się Kalina, strojąc brzeg osamotniony, Bujny jawor wplótł konary w gałązeczki jej zielone.

Gdy zmęczony pod ich cieniem słodki-m znalazł odpoczynek Usłyszałem tajemnicę ze zwierzenia się Kaliny.

Szeptem listków zalęknionych, szeptem słodkim i tęskliwym:

„Niegdyś byłam ja dziewczyną tu na świecie tym fałszywym.

Ogrzewało mię pieściwie jasne słonko w niebie modrym, Ach, lecz grzało moje serce inne słonko, bardziej szczodre!

Nie świeciło to słoneczko ni z wysoka, ni zdaleczka, Lecz patrzyło i świeciło mi z sąsiada okieneczka.

Rano, wieczór, Iwo sąsiad wciąż wyglądał tym okienkiem Zasmucona go słuchałam, gdy mi śpiewał swe piosenki.

„Ty, kochanie, me najpierwsze, nie rozpaczaj, nie płacz, droga, Że mój ojciec się nie zgadza, że twa matka dla mnie wroga;

Wierne słowa, wierną miłość czy je zniszczyć kto ośmieli?

Kochających serc nikt w świecie i śmierć sama nie rozdzieli"

Słodkie były jego słowa, męka serca nasze chwyci, Ale było nam pisane nie połączyć się za życia...

Raz wieczorem powracałam, wiadra wody niosąc z studni I przy karczmie zobaczyłam, jak tłum drogę wtem zaludni.

Na podwórzu chaty Iwa, w dziadów jego cnej kolebce

„Nieszczęśliwy", — usłyszałam, jak koło mnie ktoś wyszepce:

,,W samo serce się ugodził—jeszcze nóż jest niewyjęty"

Dreszcz mną wstrząsnął i upadły białe wiadra z bark strząśniete.

(14)

Poprzez ludzi natłoczonych lecąc z krzykiem się

przemknęłam

I ujrzałam Iwa we krwi... Sama nie wiem, jak wyjęłam Ostry nóż z martwego serca i w swe serce jak go wbiłam

I na Iwa padłam martwa i do piersi-m go tuliła.

C o za radość teraz będzie jego ojcu, mojej mamie:

Choć umarli — kochamy się i śmierć nawet słodka nam jest.

Tych miłości ofiar smętnych na cmentarzu nie chowają, Bo tam grzebią tylko ludzi, co zwyczajnie umierają.

Pochowali nas na brzegu, gdzie rozściela się dolina, Z niego wyrósł bujny jawor, a znów przy nim, ja, Kalina.

Konarami, gałązkami zwarliśmy się, uścisnęli:

Kochających serc nikt w świecie i śmierć sama nie rozdzieli!'

1

Długo stałem i słuchałem uniesiony w smętku cieśni, A com słyszał—wyśpiewałem w tej żałosnej mojej pieśni.

PENCZO S Ł A W E J K O W spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a O J C Z Y Z N A

Ojczyzno, kocham cię i jadowity Żal truje mnie za ciebie falą skarg.

Pod jarzmem stuimiennym zginam kark

I wlokę ja, niewolnik, twych kajdanów zgrzyty...

Czym jesteś? Ziemią, co wytknięte ma granice?

Czy glebą dolin, tych czy tamtych wzgórz, Jednako martwa w znój i w szumy burz;

Dziś jeden, jutro inny twe zaludni okolice.

Gdzie jesteś ty, ojczyzno ubóstwiona?

Czy wśród tych rozwścieczonych stad czy rzesz Wilków i kóz — ty, co i wzdłuż i wszerz Prześladowana — czyje imię nieskończona?

A może ty matczynym jesteś słowem, C o łowił pierwsze mój dziecięcy słuch, A możeś objawienia czysty duch,

Czy słowa bytu wiecznie żywe, wiecznie nowe?

Lecz to... jest ono we mnie tu, gdzie płacze Przeszłości twojej echo, brzmiąc jak śpiew I gdzie przyszłości tvvej daleki zew

Sny sercu memu szepce, mroczne sny rozpaczy...

I ty, ojczyzno moja, we mnie gościsz

I mam cię w sobie — radość, smutek skarg...

Pod mimowolnym gnę brzemieniem kark I mam cię, by samemu być w nieskończoności!

P E J U KRACZOŁOW JAWOROW

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(15)

LAMMA S A B A C H T A N I Jak cięży mi, o Boże, krzyż żywota...

Osacza duch mój rozpacz, ginę znów...

I widzę Cię — tam w dali Twa Golgota I szepcę kilka Twych przedśmiertnych słów.

Ja w tłumie żyłem sam — niezrozumiany I wszystko dobre, jasne z duszy mej Rozdałem... Duszę moją zrabowano I brzemię czarne zostawiono jej...

Zasiałem miłość — wstyd i wrogość żnę ! Opuszczam już rozpaczy padół ten I w Tobie, Panie, szukam ukojenia.

Tak jastrząb, co go celny zwalił strzał, W samotnym kącie ginie pośród skał, A oczy ma zwrócone w nieb sklepienia.

STOJAN MICHAJŁOWSKI spolszczyła Zofia Wolnikówna Ś M I E R Ć O R Ł A

Raz śniła mu się śmierć — przy boku spał orlicy — Ostatni sen — w błękitach zorze go oblały!

W mig zerwał się, rozwinął skrzydła błyskawice, Przeorał szczyty nieb i w zorzach znikł jak strzała.

Myślałeś, kamień z gwiazd się zawieruszył, Wystrzelił z błędnych dróg i upadł tam. — Ku świtom orzeł gnał, królewska dusza N a niebie tylko śmierć — swobodny, sam!

KIRIL CHRISTÓW spolszczył Zdzisław Kempf

M O D L I T W A

Na moich wargach złóż twe ręce, Kiedy, błądzeniem umęczona, Ma dusza skrzydła opuściwszy Smutna b u n t u j e się w udręce.

Złóż ręce twe i miej mnie w pieczy Niech nie ulegnę w walce z żalem, Imienia twego wśród goryczy Podłymi słowy niech nie skalam...

DIMCZO DEBELJANOW

spolszczył Władysław S i m o n b e r g

(16)

N O C N A G O D Z I N A Czy nawałnica drzewami owładła, Może las ciemny zapadł w sen głęboki

I swojej trwogi przed burzą już nie wie?

Czy na niebiosach błyskawicy radła Przebiły nagle tajemnicze mroki

I gdzieś ktoś kona płonąc jak zarzewie?

Czy się gdzieś skała w otchłanie zapadła, Może błędnego ducha słychać kroki, C o z jękiem szuka mogiły dla siebie?

Nocy, coś berła i korony kradła, Pomiatająca wiecznymi wyroki — Samotnaś ty, a ja — ja jestem z ciebie.

DIMCZO DEBELJANOW spolszczył Władysław Simonberg

* * *

Miasto śpi. Bezdźwięczny skrył je zmierzch.

Nocy tej niewiernej wierny druh

Sam, bezdomny, błądzę — ciemny duch, A na dworze dudni, dudni, dudni deszcz.

Drży na czarnej ścianie cień, co padł O d mych stóp — miarowy dzwoni rytm.

Niewidzialny idzie za mną zgrzyt Żalu dawno już minionych lat.

Niegdyś obraz ukochanej mej Opromienił cichy skromny próg,

T ł u m kochanych wspomnień duszę zmógł I tęsknota rośnie, rośnie w niej...

Powróciła znów — wzbudzony żar I płomienny śmiech na ustach drżał, Lecz jam wieczne piękno posiąść chciał I znikomy odtrąciłem dar.

Przeszłość — kraj, co z tęsknot, łez W lodowaty pancerz czoło skrył,

Stamtąd krzyk się tęskny do mnie wzbił—

Za co? Czemu szczęścia przyszedł kres?

Miasto śpi. Bezdźwięczny skrył je zmierzch.

Nocy tej niewiernej wierny druh,

Sam, bezdomny, błądzę — ciemny duch, A na dworze dudni, dudni, dudni deszcz.

DIMCZO DEBLJANOW

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(17)

*** Opuszczona świątynia. D ą b święty

W okna jej — gałęzi nagich wgniata tłumy;

Szept, jak echa zapomnianych hymnów, Płacz namiętny, głuchych przysiąg szumy Opuszczona stoi bogini miłości

W ciszy. Bluszcz po murach pełza jakby płazy, W okna wgniotły się gałęzi nagie tłumy I deszcz wpada weń: szmaragdy i topazy

I deszcz wpada, lecz bogini obnażonej N i e dosięgnie. W półmrok zapuszczonej wnęce Stoi ona w wiecznym zapomnieniu

I już na nic tam nie czeka więcej...

TRIFON KUNEW spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

* * *

Cienie wieczoru zmarły; czołga się mrok ze wschodu Figowce w dali majaczą — dalecy przybysze — Znużone zostały na drodze.

Wiatr skonał —

Tam kreślą się na niebie bladym Szczyty gór zamyślonych,

Zakryte fioletową zasłoną, Bo słońce — umarło.

Oczy mam pełne jasnego widzenia, Dusza —• śpiewa hymn nocy.

TRIFON KUNEW spolszczył Zdzisław Kempf

* * Módlcie się za nas — każdy w swojej wierze...

Przeznaczeń mocą mróz nas skuł i zmógł;

By ginąć bez pociechy w piekieł sferze, Gdzie naszych głosów nie usłyszy Bóg.

Przymyka noc już głucho swoje dźwierze...

— Czy Pan umiera w tej godzinie trwóg?

I nad wszechświatem cień złowieszczy leży...

O, módlcie się, by nas nie zgnębił wróg Zacisze coraz staje się dziwniejsze, Ach, czy rozjaśni słońce dzień jutrzejszy, By ogrzać nas? — Jako marzenia złe, Z głowami schylonymi czynim wartę Czekamy... Ciemna noc ponuro mknie.

Módlcie się za nas, serca z złud odarte.

WENKO TINTOROW

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(18)

M A G

Daleko, w sinym zmierzchu, gdzie gmachów śpią kontury, Tam obce mi jest wszystko — świątynie, każdy dom;

Z pamięci mej zginęły i dobro i złe chmury, Miły mi każdy atom, świat każdą cząstką swą.

Lecz nieme są przedmioty wetknięte w mrok ponury, Nie wieści nic oblicza skrytego poza mgłą,

A wzrok mój roziskrzony zamknięte dostrzegł mury 1 nieba nie zburzyły ni psalmy, ani łom.

Zamknąłem wtedy wszystko, czarownik-mag wszechmocny, Ja, zwiastun gwiezdnych szlaków, odblasków ich śródnocnych, W samotnych sercach budzę miraże jasnych zórz.

Lecz często się zatrzymam nad grobem gdzieś przydrożnym, Dalekim, najuboższym, by z smutkiem tam nabożnym Opadłe płatki zbierać z mych pierwszych białych róż.

TEODOR TRAJANOW spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a N O C N A B U R Z A

Nagle zawyła burza i drzewa — żywe cienie, Zatrząsły lasem rąk, liść powiał naokoło I w moim śnie rozprysło się widzenie, W kolebie zagasł ogień i jak pszczoły Rój złotych iskier buchnął w dal ze śpiewem 1 wieńcem ubrał nieme, śpiące skały

Strach wypełznął na góry, lunęła ulewa I moce się ogromne jak świat rozpętały, Dęły w róg z miedzi — ogromne jak noce.

I zdało się — z deszczem orszak olbrzymów napływa — Kruszą drewniane zamki, przegrody gruchocą I wyją jednym głosem: „Zagasić łuczywa!"

Z zewnątrz szkło leci — kwiaty, pioruny łomocą, Pękają mroki, błyskawice ukazują twarze:

Piwnice w pajęczynie mokrym lśnią wyrazem, W mrokach się jakieś czoła i pancerze złocą I myślisz, beczki wielkie, złotem napełnione, Przesuwają giganci na tysiączne strony I toczą je z gruchotem przez zębate ściany...

W palcach może żelaznej jakiej rękawicy, Którą na tej biesiadzie zapomniał wziąć rycerz, Maleńkie karły trwożnie zaszyły się w cieniu — Drży cały świat — gdy huczą od gromów sklepienia.

EMANU1Ł DJM1TROW

spolszczył Zdzisław Kempf

(19)

N O C N A P O D R Ó Ż Jedziemy powozem —

Blask miesiąca pada Jakby ścięty mrozem.

Czy śpisz? Jakżeś blada.

Zapach siana. Lekko Cichnie dzwon daleko.

Pełna smutnych myśli, Jakżeś blada... Spisz li?

EMANUIŁ P DIMITROW spolszczył Władysław Simonberg K O W A L

Iskier w ognisku bladawy tli kurz, Uderz, kowalu, i kuj bezustannie!

Brzasku nie pragniesz, ni plam rannych zórz — Słońce gra w czarnej twej pieśni otchłani.

Ciężkim zmęczeniem zaciężył młot twój.

Noc nad strzechami się cicho kotwiczy...

Ty niestrudzenie, kowalu, wciąż kuj — Nie ma dla ciebie spoczynku słodyczy.

N o c już w powrotny wybiera się lot,

Gwiazda poranna drży w nieba sklepieniu...

Przy tym ognisku, trzymając swój młot, Ojciec twój w wiecznym pogrążył się cieniu.

Pomnisz, burzliwych chmur kłębił się zwój, Burza zasnuła niebieskie sklepienia...

Ty bezustannie, kowalu, wciąż kuj

Czarną pieśń buntu i pieśń zapomnienia.

JORDAN STUBEŁ spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a JAK SIĘ MASZ...

Jak się masz. Usiądź. Powiedz, co cię skłania do przyjścia? Czemu z tym zaciekawieniem znów mi zadajesz te same pytania,

czy kocham ciebie wciąż nienasycenie?

O, nie, chociażbym chciał, lecz już nie mogę i serce, kiedy mrok się ściele nisko,

wspomina samo bezcelową trwogę,

kiedym dla ciebie gotów był na wszystko,

(20)

kiedy na dni niezapomnianych tyle aż do zatraty tobie je oddałem.

Pójdź do mnie teraz. Usiądź przy mnie chwilę i powiedz, za co tak głęboko cię kochałem...

JORDAN STUBEŁ spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

U L I C Z N I C A

W kołysce widma nędzy cię ukołysały, Kiedyś ujrzała świat,

A gdyś przez życie tańcząc szła — fałszywie skrzypce grały I smutek rosę łez na oczy twoje kładł.

Noc jest to twa macocha zła, nielitościwa, Z nią ciężki los cię skuł,

Ostatni narcyz z duszy twej zbłąkanej zrywa Po czarnych stopniach wlokąc ciebie w dół.

Gdy elektrycznych lampek złote lśni zarzewie — Rozpusty wchłaniasz grzech

I śmiejesz się, lecz nikt nic o tym nie wie I sama ty, że bólem drży ten śmiech.

Cyklamen zwiędły pierś ubiera twą jak płomień — Ty sama — zwiędły kwiat...

A gdy do domu wrócisz pełna oszołomień, Ujrzysz, że Głód jak gość na progu siadł.

Portrecik dziecka nad stolikiem zakurzonym Wzrokiem się z tobą splótł;

W spojrzeniu tym niewinnym, dawno już minionym Ohydę i dzisiejszy czytasz brud.

I wszystko to. A gdy jesienią twej piękności Zmysłowej — blask się śćmi —

T o przyjdzie śmierć, co nie zna łask litości I wejdzie śmiało przez otwarte drzwi.

Wyciągnie dłoń po duszę twoją, lecz nawiedzi Ją niepokoju ślad:

Wszechwładny żywot dawno ją uprzedził

I duszę dawno tobie zabrał świat!

CHRISTO SMIRNENSKI

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(21)

Ł A B Ę D Z I E

Z fontanny w niebo krople skaczą żywe, Skrzydlata tęcza gra w słonecznej ciszy, I woda lśni, łabędzie śnią leniwe, Przy kwietnym brzegu fala je kołysze.

Już teraz nowy marzą sen na brzegu, Tak jasny sen, jak jasno słońce świeci, 1 znowu w blasku szyja lśni jak z śniegu, Na wyzłocony brzeg spojrzenie leci.

Wsłucha się naraz biały ptak w fontannę I zamknie wolno oczy, może w lśnieniu Letniego słońca złote ma widzenie.

Ach, może on jak ja w tym szumie szklanym Śni o rodzinnym kraju sen tęskniący, Gdzie wolne morze szumi w blasku słońca.

NIKOŁA WASJLEW RAKITIN spolszczył Zdzisław Kempf C I C H A SKARGA

Beze mnie upłynie twój czas—własną dążąc orbitą i barka twa biała jak wicher przeniesie się po nim, a moje okręty zastygną bezruchem spowite

w mgle dali bezdrożnych, gdzie nigdy latarnia nie płonie.

Czym jestem dla ciebie? Czym miłość i złuda omamień?

Przydrożny wiatr odwiał ode mnie twe myśli skwapliwe.

O d dni, co nad sercem mym odtąd ciężyły jak kamień — uciekasz i szukasz zabawy, spokoju, rozrywek.

Nie winię cię wcale. I nie mam co nawet przebaczyć.

Dotarłem do tych oceanów ogromnych, bajecznych i tej rezygnacji — gdy wszystko to nic już nie znaczy:

wzruszenie i każde cierpienie serdeczne.

ELŻBIETA BAGRIANA spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a TY JESTEŚ S M U T N Y

Ty smutny jesteś, jak modlitwa smutny, Na twojej twarzy śpi jesienny cień...—

By ci na twarz przywołać uśmiech jasny.

Śpiewałabym i noc i dzień...

Ach, blady jesteś, blady jak te kwiaty, C o kryją się w samotnych grobów cień, Gdybym od śmierci cię wymodlić mogła, Płakałabym i noc i dzień.

DORA GABE

spolszczył Zdzisław Kempf

(22)

Z I M A Zasypał śnieg ulice w mrocznej mgle

I domów szare bloki i kominy.

Połóż się, uśnij. W tym spokojnym śnie Do wiosny czas jak zima by przeminął.

Jak serce — twój zegarek bije rytm, Mijanie sekund serce twe osnuło...

Nie żałuj ich! W nich może żyje mit I siła, która władnie cię przykuła.

I siła, która poprzez życie wciąż Jak czuwająca w półśnie złym pantera Odrywa, ssąc jakby owocu miąższ, O d ciebie kęs za kęsem do krwi nieraz.

Gdy w twoje oczy wzrokiem chce się wgryźć, Ty nie odwracaj się, niczego nie opłakuj, Lecz usiądź cicho w kącie, milcz i myśl, Że los tu jest dla wszystkich nas jednaki.

DORA G A B E spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

T Y

I ty swój pokój lubisz, lubisz swoje łoże i to, żeś sam i że jest cicho;

z spojrzenia twego zło wypełza, wlecze na bezdroże i myśl pod sercem czai się i czyha.

Gdy czasem do rąk książkę bierzesz, jak ikonę — w niej każda nowa myśl zawarta

jak gdyby była w mózgu twym zrodzona i tyś utrwalił ją na księgi kartach.

I wtedy jesteś ty ode mnie tak daleko,

i miedzy nami całe ziemie, oceany warstwią się i miasta, i świat, na który już skazano nas od wieków, i przepaść nieprzebyta pośród nas wyrasta.

I jestem, jak ta wyspa oderwana,

a czas unosi mnie i mknę nie wiedząc dokąd.

Na zewnątrz jest ulica — dalej mostu ściana i dom twój, pokój twój i twoje okno...

DORA GABE

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(23)

Wciąż bezustanna cisza trwa,

W przestrzeni lśniąc jak źródła pasmem.

Poznałem tu dążenie raz

Za czymś tak wielkim i tak jasnym.

Gdym niegdyś się urodził tu, Skrzypiały nocą stare koła

I w niebie gwiezdny śpiewał chór, Jak w lesie ptaków brać wesoła.

Zgarbiony lud od tylu lat

Ujrzałem, gdym już patrzeć umiał, I tak wśród tych spokojnych stad Dzieciństwo zbiegło mi w zadumie.

Kiedym czytania zmógł już trud —

„Bułgarskie państwo..." wyszeptałem I nieszczęśliwszy jeszcze lud

Przed wzrokiem duszy stanął cały.

A wkrótce bunt jak potok wrąc Spokojne powlókł krwią doliny I pociąg pełen ludzi stąd Odszedł na pole boju-czynu.

I ojciec mój wyruszył w świat,

Z przekleństwem swój karabin dźwigał, Na okno deszcz jesienny padł,

Zapłakał po nim mknąc po szybach.

Milczeliśmy. Kraj biedny m ó j

Zapomniał o swych dniach spokojnych I tylko ryczał las jak zbój

Nocami niosąc odgłos wojny.

SŁAWCZO KRASIŃSKI spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

* * * W nocnej ciszy szare pola śpią, Tylko ja po drogach wciąż się tułam;

Biały księżyc spina nieba pułap, Jak bawole oko patrząc w głąb.

Po ściemniałej ziemi krokiem złym Idę — stopy rozpluskały ciszę, A przede mną drży przestrzeni dym, Jak grobowce braci mych najbliższych.

Nad siołami siny dymek drga.

Śpią już dawno psy i przyjaciele,

Tylko ja tu błądzę taki sam

I rozmową się z krokami dzielę.

(24)

Kto mnie wabi w noc tę cichą stąd, Czyj głos w dal bezkresną wlecze, wlecze?

Czy ponurych starych drzew to rząd, Czy pogodny, cichy polny wieczór?

Nie! Już nie mam nic drogiego tu!

Błądzę w mroku, jak w mgle zwiędłych alej.

Jeśli zagram — jakiś bratni duch Gdy usłyszy — z bólem się oddali.

Pieśń zaśpiewam, co rozpaczą łka, 0 młodości naszej zmarnowanej, Przecież w świecie tylu jest jak ja, C o dostrzegą w duszy smutku rany.

Pola śpią. Włóczęga śpiewa gdzieś.

Jak to przepił swoją młodość z nędzy...

Ej, ty bólu! Ej, ty miła pieśń!

Tak wtóruję śpiewem swym włóczędze.

SŁAWCZO KRASIŃSKI spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a J E S I E Ń

Zaszumiały żółte drzewa w sadach I zapłakał w starych lasach deszcz;

Jak łabędzi białych z pól gromada Leci mgieł jesiennych zwiewny perz.

I od wioski znów z fujarką w dłoni Już ostatni owczarz wraca z hal.

Chaty napełniły ciepłe wonie, Ludzi wiejskich zaś — jesienny żal.

Ktoś coś mówić zacznie z cichym smutkiem, Lecz uniesion w dawnych wspomnień rój, Widzi tylko okna chat malutkie, A za nimi — melancholię pól.

1 za chwilę milknie — pochylony

Nad wspomnieniem jasnym, dawnym, swym, A w ognisku śpiewa pieśń przed zgonem Jakieś mokre drzewo, roniąc łzy.

1 już z ciszy żaden szmer nie tryska, Tylko deszcz uderza w słomę strzech, A wśród dymu przy ciepłych ogniskach Małych dzieci słychać srebrny śmiech.

Siwy starzec szepce cicho — Jesień...

Jesień — szepcą wszyscy z głębi chat.

Deszcz na szkle wydzwania tęskne pieśni, A wraz z deszczem leci liści grad.

SŁAWCZO KRASINSKI

spolszczyła Zofia W o l n i k ó w n a

(25)

S K A R B

Chora od czasu do czasu podnosiła się na łóżku i roz- glądała się. Jej czarne i płonące oczy patrzyły z głębi i spoj- rzenie ich było ciężkie i złe. Widziała wciąż to samo: dwie córki jej siedziały z boku i szeptały między sobą; obie młode, zdrowe i piękne, takie, jak i ona była kiedyś. Mężowie ich przybyli wraz z nimi z odległych wsi, wylegantowani, w czar- nych szarawarach, w czystych białych koszulach, odwróceni spo- glądali przez okna na podwórze. „Tacy są, myślała staruszka:

nie żałują mnie! Czekają tylko na to, bym im powiedziała, gdzie schowałam pieniądze... Śpieszy im się... nie mogą się do- czekać mej śmierci, by wrócić do siebie i pracy"...

Znów opadała na łóżko i zamykała oczy. Stopniowo twarz jej uspakajała się; chora ucichała. Zdawało się, że śpi. Siostry szeptały jeszcze ciszej, chodziły na palcach, a mężowie ich wciąż tak samo obojętnie z rękoma w kieszeniach patrzyli przez okno.

Pogoda była piękna. O t o tam w polu nad niwami przechodził czarny cień obłoku; oto słońce znów wyjrzało i po zieloności

wysokich zbóż — nie zboża, lecz morze! — błysnęły żółte pla- my: znak, że już żniwa bliskie. Patrzyli w tamtą stronę i milczeli.

A staruszka nie spała, Myślała o wielu rzeczach, a w tej chwili o tym, jak niegdyś umarł jej świekier. Był to człowiek zdrowy, mocny jak skała, i nagle zwalił się jak snop. Przy- szedł raz wieczorem, położył się w kącie przy kominku i nie wstał więcej. Nie wzdychał, nie skarżył się, tylko oczy miał wpadnię- te i dziwnie łagodne.

— Synowo, rzekł, odchodzę, pójdź pożegnać się. Oszczę- dzałaś mnie i szanowałaś. Byłaś gospodynią. Dobra byłaś, syno- wo, dobra... Dziękuję... Niech ci Bóg wszystko wybaczy jak i ja.

I ty mnie przebacz!... — Pocałowała go w rękę, a on przytulił wargi do jej dłoni.

Tu staruszka nie mogła się powstrzymać, westchnęła, za- chlipała i łzy spłynęły po jej chudych policzkach. Córki rzuci- ły się ku niej.

„Mamo, mateńko, — przemówiła starsza, wycierając jej łzy ręką. Płaczesz? Czemu? N o i coż, żeś chora? Bóg nad nami wszystkimi. Z Bożą pomocą wyzdrowiejesz!... Nie trzeba!...

nie rozpaczaj!.."

Chora słuchała, lecz nie odpowiadała i nie otwierała oczu...

Wspominała w dalszym ciągu... — Pocałował ją w rękę... A po-

tem stracił przytomność... Tego wieczora Bratoj był nieobecny,

poszedł do młyna. Niebo było jasne, ale wiatr dął taki, że

gwiazdy drżały, jakby gotowe były spaść na ziemię. A starzec

(26)

nieprzytomny chrypiał i piersi mu się podnosiły. Nagle zer- wał się, spojrzał na nią, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, jakby język przylepił mu się do gardła. I rozwarłszy straszliwie oczy zaczął machać ręką ku ścianie, coś tam pokazując... Po- myślała. że świekier chce księdza, ojca Georgija, że pragnie komunii. Rzuciła się, ale starzec skrzyżował ręce i umarł, jak- by zasnął.

Minęły lata, przyszły troski i nędza Boże, jaka czarna nę- dza! Myślała nieraz: gdy starzec umierając machał ręką, czy chciał wtedy wezwać księdza, czy coś powiedzieć? Czy nie ma gdzie ukrytych pieniędzy i czy nie wskazywał na nie? Myśl ta prześladowała ją nieustannie. Przed świętami — Bożym Na- rodzeniem czy Wielkanocą — przeszuka, bywało, Cały dom, wszystko przestawi — wory, skrzynie, grzebie po kątach, gdzie by mogły być zakopane te pieniądze. Nie ma i nie ma. Mówi- ła mężowi, ale Bratoj — i teraz jakby widziała go siedzącego na przyzbie zmęczonego po pracy i jeszcze spoconego — Bra- toj nie wierzył.

— Skąd by tam stary miał pieniądze — mówił: był bie- dakiem jak i ja...

Ale czasem przypominał sobie jak przez mgłę, że dawno, gdy jeszcze był mały, starzec sprzedał owce, ale pieniędzy nikt nie widział. I wiele razy, gdy był w potrzebie, zanim prosić u obcych ludzi, myślał, milczał — jak gdyby miał pieniądze a dotknąć ich nie śmiał.

Zdarzyło sią raz, że Bóg zesłał bogaty urodzaj. Ziarno by- ło wielkie, czerwone jak wiśnia.

— „Słuchaj, rzekł do niej Bratoj: weź, wybiel lamus, po- zalepiaj mysie dziury. W śpichrzu już nie ma miejsca, usy- piemy trochę i tam".

Zabrała się do pracy, ale z początku zaczęła kopać ziemię, żeby wyrównać podłogę. Gdy doszła do ogniska, żelazo uderzy- ło o kamień... Rozkopała — zobaczyła płytę. Serce jej tak za- częło bić, cała drżała, tak że nie mogła od razu... trzeba po- czekać... A gdy odwróciła płytę — garnczek, a w nim — pie- niądze. Płonie złoto jak żar...

Nie schowała ale od razu zaniosła do Bratoja i oddała mu.

Ucieszył się człowiek, nie może ustać na miejscu — przysiadł...

Liczy, przerzuca z ręki do ręki, głaszcze je, ogląda... Położył znowu do garnczka, poruszał i znowu patrzy -I nagle jak nie wrzaśnie na nią, jakby ją chciał zabić: „Wynoś się precz!..."

Pozostał sam i chowa pieniądze. Zmienił się odtąd Bra-

toj i w stosunku do niej i do córek, jakby nie jego były, ale

cudze. Stał się sknerą, nic nie daje, sam chodzi w łachmanach,

(27)

zbzikował zupełnie. Siedzi na progu, gdzie zakopał pieniądze, niby wrona w gnieździe. A ściemni się — jakby zwariował:

„Dlaczego psy szczekają? Czyś zaryglowała wrota? Czyś drzwi zamknęła? Zasłoń okno, żeby nie było widać..."

I zamknie się w izbie: słychać tylko, jak brzęczą pienią- dze... Liczy je... Przeklęte!.. A gdy nadeszła śmierć — zmięk- czyło się jego serce i powiedział jej, gdzie były schowane.

Tak wiele wycierpiała przez nie, że wzięła garnczek, jakby w nim była żmija i zakopała go głęboko, głęboko w ziemię... I nie w domu — zięciowie przecież wiedzieli, że stary miał pie- niądze — ale w innym miejscu. Nikt już ich więcej nie

znajdzie.

Łóżko zaskrzypiało, Staruszka z trudem odrzuciła ciężką kołdrę i z lekka się podniosła. Oczy jej nie migając płonęły Obie siostry podeszły jednocześnie do niej.

„Zjedz trochę, mamo! rzekła starsza: widzisz, cośmy dla ciebie ugotowały. No, spróbuj! Choć nie masz chęci, ale zjedz trochę: chory musi jeść, bo inaczej go zmoże choroba!"

„No, mamo, no — zaczęła prosić i młodsza Neńka — weź i najedz się dobrze. Sama gotowałam... bardzo smaczne i pieprzu dodałam do smaku. Weź łyżkę, pokosztuj... nie bój się..."

Staruszka odtrąciła łyżkę, popatrzyła na córki i oczy jej za- lały się łzami. Potem spojrzała na zięciów — ci ledwie mogli ukryć złośliwe u ś m i e s z k i — i oczy jej buchnęły płomieniem.

„Nie powiem wam, gdzie pieniądze... nie powiem", po- myślała, przypomniała sobie, jak ją męczyli przez te pieniądze.

Przyjdą, bywało, i zaczną tak i owak... a gdy się im sprzykrzy — rozwścieczą się i drą się wniebogłosy Zwłasza ten... większy z kosmatymi wąsami i brodą jak szczecina — czego nie naga- da. Jak kamienie padały jego słowa na serce.

Znów się położyła i zamknęła oczy. „Po co im mówić, gdzie pieniądze?" myślała: „niech zapracują sami, — chleb im będzie bardziej smakował. O d tych pieniędzy ani ja, ani Bratoj nie zaznaliśmy dobra. Przeklęte, dla nikogo nie są szczęśliwe.

Palą jak ogień, Niech leżą w ziemi!"

Na dworze nagle pociemniało. Zerwał się wiatr i zakręcił kurzem; akacja przed oknem zaczęła się kołysać i szumieć.

Błysnęły krótkie piękne iskry, zagrzmiało — jakby daleko upad- ło coś ciężkiego i wielkiego. Ucichło, stało się jeszcze ciemniej i po dachówkach zaczął bębnić ziarnisty deszcz.

Starszy zięć z wąsami odwrócił się, potarł ręce i po- wiedział:

„Ładny deszcz. Jutro przygrzeje słonko; za dwa dni żni-

wa gotowe"

(28)

Mrugnął do młodszego i obaj wyszli. D o późnego wieczora siedziały siostry przy matce. Czuła się niedobrze. Rozpalona rzucała się ciężko dysząc. Gdy się uspokoiła, twarz jej bielała jak wapno, a na czole pod siwymi promieniami włosów wy- stępowały kropelki potu. Siostry snuły się koło niej, wypytywały tak i owak i widząc, że nic nie wychodzi, patrzyły jedna na drugą nie wiedząc, co robić. I gdy starsza wstrzymywała się jakoś, młodsza opadła na podłogę, zasłoniła oczy rękoma i za- częła płakać. Nie płakać, ale żałośnie i przeciągle wyć.

Zaniepokojeni mężowie stanęli w drzwiach. Chora obu- dziła się i nieoczekiwanie dla wszystkich podskoczyła na łóżku, jakby chciała wstać. Lecz gdy tylko ujrzała zięciów, spojrzała na nich z przestrachem i upadła twarzą na łóżko. Starsza sio- stra, silna i śmiała, rozzłościła się.

„Stojanie, Dymitrze!... — krzyknęła: Idźcie stąd — to nie wasze miejsce. Neńko, zwróciła się do siostry: „wyjdź i ty, przejdź się, odpocznij!"

Ta spojrzała na nią mokrymi od łez oczami i drgnęła.

„Nie pójdę, zostanę tutaj! T o przecież i moja matka, nie tylko twoja"...

Upłynęła jedna godzina, druga. Nagle chora znowu otwo- rzyła oczy, ujrzała, że nie ma zięciów, spróbowała się wypro- stować, ale nie mogła. Gasnącymi oczami patrzyła na swe córki. Gdyby mogła, zaczęłaby mówić, ale język jej nie słuchał.

Zebrawszy wszystkie siły podniosła czarną wyschniętą rękę, wskazując rozpaczliwym gestem na kąt sąsiedniego pokoju.

Siostry patrzyły zdumione. „Poczekaj tu, N e ń k o " — rzek- ła starsza: „Zaraz wrócę". Młodsza pobiegła w ślad za nią. Mę- żowie ich drzemali, rozbudziły ich.

„Tu pokazała... Trzy razy machnęła... T u t a j być muszą"...

Zamienili spojrzenia. I bez tego szukali tu wszędzie i ziemię kopali. Nic nie znaleźli.

„Czemuście nie zapytały? — rozzłościł się starszy Nie macie języka? Idźcie prędzej zapytać!"

Wszyscy rzucili się ku chorej Była martwa.

JORDAN JOWKOW spolszczył K. A. J.

Najbliższy numer „Kameny" (I. rocznika szóstego) ukaże

się w końcu września r.b. Zeszyt niniejszy zamyka rocznik piąty

W lipcu i sierpniu redakcja i administracja nieczynne.

(29)

O R Ł Y

Powiało. Zielone łąki zaszumiały. Dwa głuszce wzbiły się w powietrze, zdziwione zawisły nad pokosami i przypadły do ziemi. W dali nad wysoką miedzą błyszczały żółte pręgi pól.

Ze spóźnionych wilczych maków opadały kwiaty

Żelio, oparty o kosę, patrzył na Kalię. Była piękna. Tego lata wyglądała jak pąk jabłoni w pełnym rozkwicie. Piersi peł- niejsze, ledwie je mógł utrzymać gorset, skóra, osmagana wiatrem i spalona słońcem, pociemniała. Ramiona zaokrągliły się. Ach, gdyby nie była bratową... Żelio patrzył na nią, jak w podwinię- tej spódnicy, dzierżąc zgrabnie dwurożne widły, nakładała sia- no. Młode, prężne jej ciało wypinało się pod koszulą zwil- gotniałą od potu.

Kalia wyczuwała jego spojrzenie i obróciła się nagle. Na spoconej twarzy zagrał lekki uśmiech. Żelio spuścił oczy, sięg- nął za pas i wyciągnąwszy czarną tabakierkę, skręcił papierosa.

Po chwili jak westchnienie z ust jego oderwał się biały kłąb dymu.

Długi niebieski cień przemknął nad pokosami, kopicami siana i utonął w srebrnej wierzbinie. Za nim jeszcze szybciej przemknął drugi.

Kalia przyłożyła rękę do czoła i podniosła oczy Dwa orły goniły sie w powietrzu.

— Żelio, patrz!

— Gdzie?

— W górę: orzeł i orlica.

— Kto wie, może obydwa orły

— N i e !

— Po czym poznajesz?

— Po skrzydłach, orła są większe !

Żelio patrzył długo na dwa ptaki, goniące się po wyso- kim niebie Zdawało mu się, że słyszy szum skrzydeł. Kalia przeciągnęła się.

— Ach, pić mi się chce.

— Mam iść po wodę ?

— Idź, ale śpiesz się.

Żelio ruszył w stronę wozu.

— Słuchaj, Żelio, prędzej. Ale posłuchaj jeszcze, co ci po- wiem. Gdybyśmy oboje byli orłami — ja i ty — a Pan Bóg dał nam skrzydła, abyśmy mogli płynąć nad łąką jak wiatr, do- goniłbyś mnie, orle ? Potrafiłbyś ? No, popatrz mi w oczy

Wstydzisz się. Dzieciak z ciebie, nie chłop !

Żelio podniósł oczy

(30)

— Czego chcesz?

— Idź już, pić mi się chce.

Zelio spuścił głowę, wziął dzban i znikł miedzy wierzbami.

Kiedy nachylił się nad studnią, nabrał do garści zimnej wody i zwilżył nią rozpalone czoło. Serce mu mocno biło; czego właściwie chce bratowa ? Ma pragnienie. Drży... „Popatrz mi w oczy".

Jej oczy zielone jak głęboki wir przed młynem dziada Peja. Płoną utajonym ogniem. Jakby jej stara czarownica dala urocznego napoju, z dziewięciu roślin, wydartych w czasie noc- nej hulanki wił. Na kogo popatrzy, tego urzeknie. Mogło prze- cież tak być. Cóż, nie znasz baby-Rady, jej matki ? Widywano ją dawniej chodzącą nago po polach. Strzelali do niej, ale ku- le nie imały się jej. A ojciec Kalii, Kanio, kto wie, skąd go wiatry przygnały do Zmeliewa. Przyszedł pewnego lata i najął się na oracza u dziada Hadżi Iwana. Jak się jął pracy, nikt go nie potrafił wstrzymać. Powodziło mu się nieźle. W niedzielne dni brał skrzypce i grał starym i młodym do tańca. Miał prawą rękę krzywą. Jednej nocy uciekł z córką Hadżi Iwana. Zme- liejewczanie rozgniewali się okrutnie na śmiałka, ale żaden z nich nie myślał nawet go ścigać, ponieważ krzyworęki cygan umiał nie tylko wywijać smyczkiem, ale i nożem. Uciekli w kierunku deliormańskich lasów i przez trzy lata nie słyszano o nich, przepadli jak kamień w wodę. Jednego lata ludzie ze Zmeliewa, jadąc przez równinną Dobrudżę, zatrzymali się na skraju pewnej wsi i kogo zobaczyli? Zięcia dziada Iwana, a przy nim małe zielonookie cyganiątko. Nad rzeką spostrzegli cygan- kę z dzbanem: Radę dziada Iwana. Hadżi Iwan kazał się uca- łować w rękę i przebaczył. Więc wrócili. Przywieźli małe cy- ganiątko w pstrej sukienczynie i o zielonych oczach. Tym cy- ganiątkiem była Kalia. Wykąpali ją, pop zakasał

r ę k a w y

i och- rzcił. Zelio pamięta ją jeszcze małą, umączoną, Za dziewięć lat wyrosła z niej przepiękna dziewczyna, za którą pa- robcy szaleli. Przychodziło do krwawych bójek, ale szczęście miał brat Żelia...

Kalia podniosła dzban, wypięła pierś, wielkie czerwone kolczyki zakołysały się w jej uszach i zaczęła pić. W usta wsą- czał się chłód świeżości. Zelio schylił się i podniósł kosę. Wy- soko pod błękitnym niebem krążyły dwa orły Oczy orlicy są pewnie zielone. O , jak się rozpędził ten większy, pewnie ją dogoni, porwie — i oba ptaki, oszołomione godowym lotem, zapadną jak kamienie w złote zboże.

Gdyby to on mógł tak, jak ten orzeł.

Żelio zupełnie zapomniał, że ona jest dla niego bratową

(31)

i że w starej cerkwi, przed ikoną Św. Iwana oddał ją pop jego bratu Peniowi Nosi przecie na palcu żółty miedziany pierścień.

Wiatr śpiewał nad łąkami. Kosa dźwięczała w polu. Niebieskie kwiaty padały i marły Wielki czarny bawół dźwignął łeb i patrzył ku dalekim czerkiowskim lasom.

Przed oczyma kosiarza wirowały modre kwiaty, kształtna i ponętna postać Kalii i czarny grzbiet bawołu.

Cóż, nie mógłby wieczór... Gdy noc padnie na wieś a świerszcze usną, nie mógłby Kalii wyciągnąć otwartym okien- kiem, porwać jej bratu, posadzić na siwca i ujść ?

Hej !

Psy zawyją, zerwą się spłoszone kury ze śliw, a za nim podniesie się krzyk, on już zniknie w głębokim czerkiowskim lesie, gdzie tętent kopyt końskich zgłuszy miękka trawa. Całą noc będzie pędził w poświacie księżyca, a z rana zatrzymają się gdzieś na polanie i złoży Kalię na zroszoną trawę.

Tam, gdzie kiedyś jej ojciec miał pobudowany szałas. Koń pójdzie się paść, a on nachyli się nad nią, aby zobaczyć, jak płoną w rannej jutrzence jej zielone oczy, i obejmie ją jak orzeł orlicę.

Koń pójdzie się paść...

— Żelio!.. Żelio!..

Zamyślony kosiarz drgnął.

— Pójdźże tu, a duchem.

— C o się stało?

— Żmija. Prędko!

Żelio puścił kosę i pobiegł.

•—- Gdzie jest?

— Tam. Skryła się w winorośli. Długa, wielka jak widły.

Zejdź pod miedze za mną.

Wpadli po pas w nieskoszoną łąkę.

—- Cicho... Tu patrz. Na grzbiecie ma czarne zygzaki.

Żelio schylił się rozgarnął liście i zaczął szukać.

— Niczego tu nie ma.

— Tam dalej, gdzie trawa jest powyżej ramion. N o chodź. Odwróciła się, spojrzała na niego i skryła się w wyso-

kiej trawie.

Żelio dopędził ją.

— Gdzie ?

— Tu

O b o j e rozejrzeli się wokół. Nagle Żelio przyskoczył i chwycił ją. Chwilę szamotali się, aż zdyszani padli w trawę.

Kalia szeroko otworzyła oczy, wypięła piersi i wyprężyła ręce,

(32)

aby go odepchnąć. Lecz Żelio chwycił ją za ramiona, wówczas Kalia ustąpiła.

Słychać było stłumiony syk.

— Co robisz, przecie twój brat orze tutaj za wierzbami!

— Niech t a m !

— Oszalałeś ?

— Oszalałem!

U t o n ą ł w zielonej szumiącej trawie, w zielonym płomie- niu oczu, które patrzyły na niego przez mgłę.

Nad nimi cicho grał pasikonik. Ogromne łąki ucichły.

Na niebie nie było już orłów. Wpadły w miękkie złoto zbóż.

ANGEŁ KARALIJCZEW*) z bułgarskiego spolszczył A n t o n i Brosz

*) Angeł Karalijczew — po Eliu Pelinie i J o r d a n i e J o w k o w i e jest jednym z najzdolniejszych pisarzy bułgarskich młodego pokolenia. Świet- ny malarz i doskonały n a r r a t o r opisuje wieś bułgarską z okolic T r n o w a . Jego świat — to świat zielonych ł ą k i dojrzałych zbóż, wiejska ulica, noc p e ł n a gwiazd i znojny dzień roboczy. W jego nowelach życie r e a l n e splata się z o g r o m n y m bogactwem l u d o w e j fantazji wszystkich wierzeń i obyczajów wsi. Tragiczne k o n f l i k t y umie zawsze powiązać szczęśliwie, a najgłębszym r y s e m Karalijczewa jest radość, wiara w życie, a przede wszystkim w człowieka. Dotychczas w y d a ł kilka t o m ó w nowel i szereg przepięknych książek dla dzieci, k t ó r y m chętnie poświęca swoje pióro.

K R O N I K A S Ł O W I A Ń S K A

Z n a n y i j e d y n y w swoim rodzaju miesięcznik angielski „The Studio"

jeden ze swoich n u m e r ó w (marzec 1988, vol. CXV N° 540) poświęcił pla- styce bułgarskiej, p r z e d s t a w i a j ą c w silnym skrócie r e t r o s p e k t y w n y m ca- łokształt d o r o b k u Bułgarii na polu m a l a r s t w a , rzeźby i a r c h i t e k t u r y . Ob- szerny a r t y k u ł uzupełnia p o n a d 50 i l u s t r a c y j i r e p r o d u k c y j (w t y m 2 ko- lorowe) dzieł a r t y s t ó w bułgarskich, zaznajamia ze starą i nową archi- tekturą Bułgarii, k r a j o b r a z e m , p o r t r e t e m , rzeźbą, drzeworytem, k a r y k a - turą i ceramiką bułgarską. Nazwiska, k t ó r e się w y m i e n i a n a przestrzeni owych 24 stron a r t y k u ł u , z n a n e są całemu k u l t u r a l n e m u ś w i a t u — ale raczej n a Zachodzie.

*

W N° 8 9 „ Przeglądu Współczesnego" (rocznik XVI) Enrico Da- miani zamieścił a r t y k u ł „Znaczenie Wazowa w literaturze b u ł g a r s k i e j " . A u t o r podkreśla wysoką w a r t o ś ć liryki i n o w e l Wazowa i z a u w a ż a , że poeta bułgarski „wówczas nawet, kiedy pisze p o e m a t y epiczne, w gruncie rzeczy pozostaje, być może mimowolnie, poetą lirycznym" Powieści Wa- zowa, zdaniem Damianiego, nie są arcydziełami, choć najlepsze z nich (np.

„W jarzmie", „Niemili i niekochani") zawierają ustępy „godne arcydzieł"

„Najsłabszą częścią twórczości Wazowa jest sztuka d r a m a t y c z n a " Poza u w a g a m i , dotyczącymi twórczości Wazowa, z n a j d u j e m y w a r t y k u l e Da- mianiego dużo interesujących spostrzeżeń o literaturze bułgarskiej w ogóle.

Numer 21 „Tygodnika Ilustrowanego" z 22 m a j a r. b. poświęcony jest w całości Słowacji. Obejmuje on n a s t ę p u j ą c e a r t y k u ł y oświetlające całokształt k u l t u r y słowackiej: Fr. Hrusovsky: „Z przeszłości Słowacji", J.

llecko: „Dzieje Słowacji od końca XVIII wieku", J J. Cincik „Sztuka sło-

wacka", VI. W a g n e r : „Przeszłość i teraźniejszość słowackiego m a l a r s t w a " ,

dr. St. Mecziar: „Literatura słowacka (nowoczesna)", F H o f f m a n : „Teatr

słowacki", prof. Wł. Semkowicz: „Stosunki polsko-słowackie" i J J. Cin-

Cytaty

Powiązane dokumenty

nim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych. CENA NUMERU POJEDYNCZEGO 60 gr.. Miał ku temu i powołanie i specjalną skłonność juć w początkach swej drogi d o

I tu także metafizyczna myśl poety chce się przedrzeć poza dostępne ludzkiemu myśleniu kate- gorie, ale czyni to z jeszcze większym natężeniem, pragnąc przedostać się tam,

Ostatni numer miesięcznika „Ziemia Podhalańska" zamieszcza trzy wiersze niedawno zmarłego wielkiego poety i patrioty słowackiego Marcina Razusa. W ogóle mie- sięcznik

Otóż godny podkreślenia jest przede wszystkim ten fakt, że prawie każdy nowopojawiający się talent nosi wyraźnie ce- chy wzrastania w atmosferze nowatorstwa.. Mniej liczną grupę

Pigoń urodził się w jakiejś Komborni galicyjskiej, i może on jest pochodzenia chłopskiego.. Teraz ma

Ale jeśli powiemy, że technika awangardy jest najwyższym do- tąd osiągniętym szczytem, który trzeba było zdobyć, to zastoso- wanie te i techniki d o celów ściśle nawet

T y m pro- blemem „korzennym" jest idea współdziałania — szlachetnego krzyżowania się kultury inteligenckiej z kulturą ludową — sło- wem, „arka przymierza" Nasi

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z