• Nie Znaleziono Wyników

Jan Wojciechowski 1927-2005. Wspomnienie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jan Wojciechowski 1927-2005. Wspomnienie"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Sławomir Kalembka

Jan Wojciechowski 1927-2005.

Wspomnienie

Rocznik Toruński 33, 247-254

(2)

R O C Z N I K T O R U Ń S K I T O M 33 R O K 2006

Jan W ojciechowski 1927-2005.

W spomnienie

Sławomir Kalembka Instytut Stosunków Międzynarodowych UMK Toruń

R ankiem 1 IX 2005 r. w toruńskim Szpitalu W ojew ódzkim zmart, dzień wcześniej przyw ieziony w ciężkim stanie z Bydgoszczy, Jan W ojciechow ski.

W pięć dni później, w słoneczne południe pożegnała go na C m enta­ rzu C entralnym w Toruniu duża grom ada przyjaciół i znajom ych. K ażdy pogrzeb jest, ze swej natury, chw ilą sm utną. Tym razem pogłę­ bił ten mroczny nastrój, choć słońce pięknie św ieciło, fakt, iż przyja­ ciele Jana nie mogli wyrazić słow em swych głębokich i szczerych wyrazów uznania dla jeg o dokonań i zasług dla życia kulturalnego T orunia, Bydgoszczy i w ogóle całego regionu. Także prostej sympatii dla tego ludzkiego i bezinteresow nego człow ieka. N ieco później stara­ no się to nadrobić spotkaniam i w węższym gronie, ale nie m ogło to zastąpić prostych i m ocnych słów, jakie pow inny były być w ypow ie­ dziane na toruńskim cm entarzu.

Jan W ojciechow ski był nieodrodnym synem K ujaw . M iał charakte­ rystyczną, raz na zawsze, zapam iętyw alną sylwetkę. N iew ysoki, silnie zbudow any, nigdy, naw et w trzaskające mrozy, nie nakryw ał głowy. C hodził drobnym krokiem , zwłaszcza gdy przybyło mu lat. N ie miał zw yczaju chorow ać, naw et w ówczas, gdy dopadały go jak ieś dolegli­ wości. Z latami dorobił się chyba nadciśnienia, o czym świadczyły

(3)

dosyć częste bóle głowy, ale je lekceważył. Żadnej uwagi nie przykła­ dał do dóbr materialnych. Prow adził, trochę też z konieczności, życie anachorety. Spraw iając czasam i wrażenie bałaganiarza, w istocie był człow iekiem sprawnym i skutecznym organizacyjnie. Do ludzi odnosił się przyjaźnie, i do tych, którzy niem ało mu zaw dzięczali, a z czasem starali się mu szkodzić lub go lekceważyć. D ziałalność społeczna, stałe kontakty z ludźmi były jeg o naturalną skłonnością. Przez nie- krótkie życie robił to, co mu odpow iadało, a je s t to sposób na poczucie praw dziw ej satysfakcji.

Toruń w ybija się w śród grodów polskich pięknem nadw iślańskiego położenia, zielenią, a przede wszystkim patyną murów, ale są one tyl­ ko ramami dla pejzażu ludzkiego, bo on stanowi o atm osferze miasta. Niestety, ubyw ają zeń coraz częściej charakterystyczne i malownicze postacie. Zniknięcie sylwetki Jana W ojciechow skiego w widoczny sposób zubożyło ów pejzaż.

Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. T a rzekom a praw da może je st słuszna wobec urzędników m agistrackich lub pocztow ych, ale nie wobec indyw idualności kształtujących lub zarysow ujących krajobraz ludzki m iast tego godnych. I to powinni wbijać sobie w gło­ wy ci, którzy rządzą, a tym bardziej ci, którzy ich w ybierają. Nie ma dem okracji, rozum ianej jak o „uraw niłow ka” , na mózgi, urodę, osobo­ wość, intelekt.

Jan W ojciechow ski urodził się 13 XH 1927 r. w Izbicy K ujaw skiej, w niezam ożnej rodzinie. Rodzicam i jeg o byli Józef i Rozalia. M iał rodzeństw o, które tak ja k i on opuściło to sym patyczne, ale leżące na uboczu wielkich szlaków, m iasteczko. Pamiętam , że kiedyś odw iedzi­ liśmy Izbicę. Jan złożył kw iaty na grobie rodziców, wówczas też po­ znałem je d n ą z jeg o sióstr. Dobrze jest przypom nieć, że z dworu w po­ bliskiej wsi D ługie pochodziła Justyna Krzyżanowska, m atka genial­ nego Fryderyka Chopina.

W domu u Janka się nie przelewało. D la paru groszy pracow ał przed w ojną u zam ożniejszych Żydów w soboty, jak o „szabesgoj” . Do 1939 r. zdążył ukończyć pięć klas podstawów ki. W czasie okupacji Izbica znalazła się w śród ziem wcielonych do Rzeszy, w hitlerow skim W arthelandzie. M łodego chłopaka goniono do ciężkich prac przy w y­

(4)

dobywaniu torfu. Gdy przyszło wyzwolenie, w pierw szym roku w ol­ ności nadal ciężko pracow ał w m iejscow ym tartaku. Równolegle uczył się w miejscowym gim nazjum , w krótce też został kierow nikiem św ie­ tlicy z ram ienia Związku W alki M łodych, przybudów ki młodzieżowej do PPR-u, do którego wstąpił w marcu 1948 r., aby następnie, od 15 grudnia tegoż roku, aż po rozw iązanie, być członkiem PZPR-u, później Socjaldem okracji. Chyba w ażniejsze było to, że w ostatnich latach izbickich Jan W ojciechow ski zetknął się z M ikołajem K oza­ kiew iczem, człow iekiem nieprzeciętnym i będącym praw dziw ym wcieleniem cnót pedagogicznych, o so b ą u schyłku życia zepchniętą na m argines przez „kolegów ” z PSL-u, czyli przem alow anego ZSL-u.

N astępny, drugi etap życia Jana W ojciechow skiego nazwać trzeba bydgoskim. Bodajże w 1948 r. znalazł się w grodzie nad Brdą, w Pań­ stwowej Szkole Instruktorów Teatrów O chotniczych. W jakiejś mierze zastępowała ona naukę na szczeblu licealnym . O dpow iadało to tem pe­ ram entow i młodego izbiczanina, a przy tym otw ierało now e szanse życiowe przed nim. Polska Ludowa w swych pierwszych latach o wiele lepiej dbała o pozory otwarcia możliwości szans kulturalnych i ośw ia­ towych przed m łodzieżą z biednych środow isk niż było to później. Część z nich, tych am bitnych, z tego skorzystała, a niejeden uwierzył w ow ą propagandow ą rzeczyw istość na całe życie. Jan W ojciechow ski z czasów tamtej bydgoskiej edukacji, jak o w spom nienie, recytował duże fragmenty fredrow skiej „Zem sty” . Później w ydelegow ano go do szkoły Partyjnej dla Pracow ników K ulturalno-O św iatow ych przy KC PZPR. Całość jeg o pow ojennej edukacji uznano za rów now ażną lice­ alnej m aturze - form alnie bodajże w 1959 r.

W wojsku nie służył, ale, to też wynalazek PZPR-u, miał stopień oficera rezerwy „bez stopnia” . W każdym razie w chw ili w prow adze­ nia stanu w ojennego w grudniu 1981 r. wezwano go i w yposażono w stosow ne „sorty m undurow e” , a naw et broń krótką, co zresztą wrzu­ cił na dno szafy. Nie dane mu było „w alczyć o socjalizm ” z bronią w ręku.

W Bydgoszczy, po krótkim epizodzie pracy w W ydziale K ultury Prezydium W ojew ódzkiej Rady N arodow ej, przez dekadę lat 1952- -1 9 6 2 pracow ał w tejże dziedzinie w K om itecie W ojew ódzkim PZPR.

(5)

Angażował się w tę pracę, poznał wielu ciekawych ludzi, i to chyba denerw ow ało jeg o przełożonych i kolegów - aparatczyków skoncen­ trowanych na sprawach awansów osobistych i m aksymalizowaniu działań pozorow anych. Zdaje się, że „czary goryczy” dopełnił u nich fakt zaproszenia go na kilka dni do Sztokholmu przez polską am basa­ dę. W głow ie mu nie postało, że może mieć to jakieś konsekw encje. W m ożliw ie stosow nym mom encie został „spław iony” z biura K om ite­ tu. Zdążył jeszcze być w latach 1958-1959 członkiem Społecznej Ra­ dy Redakcyjnej „Tygodnika Kulturalnego” . O degrał istotną rolę w za­ łożeniu i działalności, pow stałego w 1963 r. K ujaw sko-Pom orskiego Tow arzystw a K ulturalnego, będącego rodzajem unii lokalnych stowa­ rzyszeń skupiających ludzi pragnących służyć sw oim „małym ojczy­ znom ” poprzez przypom inanie ich przeszłości, specyfiki i inspirow a­ niu działań twórczych w sferze literackiej, plastycznej, wydawniczej, folklorystycznej. Była to praw dziw a praca organiczna. Jan był dyrek­ torem biura K PTK .

Gdy tow arzysz Gierek postanow ił osłabić znaczenie wojew ódzkich sekretarzy partii w związku z objawam i nadciągającego kolejnego kryzysu gospodarczo-społecznego, widząc w nich zagrożenie dla sw e­ go jedynow ładztw a, nam nożono karzełkowatych w ojew ództw , m.in. rozbijając bydgoskie na trzy. A kurat dla rozwoju kulturalnego w skali lokalnej nie była to zmiana niekorzystna. W ów czas to, z w alnym udziałem Jana W ojciechow skiego, 26 II 1976 r. założono Toruńskie Tow arzystw o K ultury (TTK), którego został sekretarzem . W rok póź­ niej przeniósł się na stałe do Torunia.

Tak zaczął się trzeci etap życia i działalności Jana - etap toruński. Pierw szą siedzibą TTK była Krzywa W ieża, następnie dzięki jeg o zabiegom przeniosło się ono do barokow ego budyneczku, stojącego na obrzeżach ruin zamku krzyżackiego. To on ukuł dla niego nazw ę „Ge- nerałów ka” , jak o że do 1962 r. należała do w ojska, a przed w ojną przez jakiś czas mieszkało w nim dwóch generałów WP. Z czasem T TK użyczało tego sym patycznego budyneczku kilku innym stow a­ rzyszeniom kulturalno-społecznym . W swej działalności T TK w spiera­ ło i inicjow ało działania popularyzatorskie, wydawnicze, m uzyczne (ogniska m uzyczne), folklorystyczne, plastyczne na obszarze histo­ rycznej Ziemi Chełm ińskiej.

(6)

Jeśli idzie o tę ostatnią dziedzinę to wystarczy przypom nieć ścisłe w spółdziałanie z toruńską G alerią i O środkiem Plastycznej Tw órczo­ ści Dziecka, działającą rów nież w skali m iędzynarodow ej, a kierow aną od lat przez Zofię Karpińską.

W istocie rzeczy Jan był praw dziw ym spiritus movens tego T ow a­ rzystw a i głęboko przeżył przed kilku laty to, że nie został wybrany do jeg o władz, co zresztą przyspieszyło kryzys tego stowarzyszenia.

O ddzielny rozdział aktyw ności publicznej Jana W ojciechow skiego to w spółpraca z organizacjam i Polaków za granicą. Zaczęło się to bo­ dajże w 1973 r., gdy związał się z Tow arzystw em Łączności z Polonią Z agraniczną „Polonia” w W arszawie. N astępstw em tego było m.in. zorganizowanie i kierow anie w 1976 r. kursem etnograficznym oraz obozem Polsko-A m erykańskiego Teatru Folklorystycznego, w kilku następnych latach dyrektorow ał kolejnym kursom Folkloru Polskiego dla Polonii Am erykańskiej. Raz i drugi w ystępow ałem z jeg o inicja­ tywy z wykładami na nich w pom ieszczeniach Technikum C hem icz­ nego, a później U niw ersytetu M ikołaja Kopernika.

O d tamtych czasów aż do końca Jan W ojciechow ski w spółpraco­ wał ściśle z cieszyńskim Polskim Zw iązkiem K ulturalno-O św iatow ym w Czechach. Był tam znany i szanow any. Stąd, w odbyw anym dorocz­ nie w Beskidzie Śląskim koło Jabłonkow a „G orolskim Św ięcie” było dla niego zaw sze miejsce na scenie na tzw. „grzędzie”, czyli ław ie dla gości honorow ych tego spotkania Polaków z Zaolzia.

Pam iętam ja k byliśm y gościnnie przyjm ow ani u W ładka M łynka, działacza polskiego, publicysty i poety, niestety zmarłego przed kilku laty. Dodać trzeba, że kręciło się wówczas po m ieszkaniu dziewczątko, które obecnie je st znaną piosenkarką.

Po przem ianach 1989 r. rozsypała się reżim ow a „Polonia” , a na jej gruzach utw orzyło się Stow arzyszenie „W spólnota Polska” , na czele, zgodnie z przedw ojenną tradycją, z pierw szym m arszałkiem Senatu RP A ndrzejem Stelm achow skim . N iżej podpisany został w ybrany wówczas do jeg o Rady K rajow ej i zasiadał w niej przez dekadę. W krótce po tym z Janem W ojciechow skim utw orzyliśm y Oddział Kujaw sko-Pom orski Stow arzyszenia, który po latach doczekał się też Koła w Bydgoszczy. O ddział toruński skoncentrow ał się na w spółpra­ cy i w spieraniu środow isk polskich na w schodzie i południowym

(7)

wschodzie Europy. D odać trzeba, że w wypadku wschodnich obsza­ rów Rzeczpospolitej w ielkim nieporozum ieniem je s t określanie na­ szych rodaków z tych ziem „Polonią” . Oni są u siebie, to państwo polskie dało się przepędzić z tych ziem, a nieucy dom inujący w prasie i telewizji klepią określenia wygodne dla naszych wrogów.

Jeszcze przed utw orzeniem O ddziału K ujaw sko-Pom orskiego „W spólnoty” w 1989 r. uruchom iłem w Toruniu, przy U M K , pierw szą L etnią Szkołę K ultury i Języka Polskiego. Z założenia przeznaczona ona była dla młodzieży polskiej ze wschodu, tej zapom nianej, która nie ma dolarów. Działa ona po dziś dzień, za pieniądze „W spólnoty” , a z w alną pom ocą UM K. Jan W ojciechow ski od początku był zaanga­ żowany w funkcjonow anie tej letniej szkoły odnow y polskości na W schodzie. O becnie znakom icie strzeże tej inicjatyw y prof. Czesław Łapicz.

W działalności toruńskiego O ddziału „W spólnoty” nastaw iliśm y się na współpracę z Polakam i na W schodzie i Bałkanach, w czym po­ mogły daw niejsze kontakty Jana W ojciechow skiego. T rudno jest w kilku słowach opisać liczne działania, w które był on zaangażow a­ ny. Ale bezwzględnie przypom nieć trzeba nasze zabiegi, które dopro­ wadziły do przejęcia przez Oddział Związku Polaków na Białorusi (ZPB) budynku, z początku XIX w., na starym m ieście w M ohylewie. Został on, ze środków „W spólnoty” , pięknie w yrem ontow any i jest ośrodkiem polskości w tym m ieście na wschodzie Białorusi. Pam iętam ja k na jego otw arcie w ieźliśm y z Janem godło narodow e. Byw ał też u nas kilkakrotnie prezes tam tejszego O ddziału ZPB p. Jerzy Żarawo- wicz. D ziałaliśm y też wspólnie na Litwie, i to nie tylko w W ilnie. N iem niej jednak nasze dwa podpisy znajdują się na dokum encie, um ieszczonym w m etalow ej tubie w m urow anej, jak o kamień w ęgiel­ ny, w betonow e fundam enty Domu Polskiego w W ilnie, zbudow anego na rogu ulic Nowogrodzkiej i K ow ieńskiej (daw niej K ijow skiej). W spieraliśm y, w dostępny nam sposób, U niw ersytet Polski w W ilnie i rektora Brazisa. Nawiązaliśmy współpracę z O ddziałem Związku Pola­ ków na Litw ie w K iejdanach. Szczególnie blisko O ddział toruński „W spólnoty” w spółpracował i w spółpracuje z Polakam i w Soleczni- kach, czym szczególnie zajm uje się prezes Saw ionek. Jan W ojcie­ chowski naw iązał i do końca prow adził w spółpracę z D om em Polskim

(8)

w Bukareszcie, podobnie z Polakam i, a w łaściwie głów nie z Polkam i w Zagrzebiu i Lublanie. U trzym ywano różnorodne kontakty z Polaka­ mi w R osji, aż po U ral, też na Łotw ie.

To skrótowe i niepełne wyliczenie wysiłków Jana W ojciechow ­ skiego na rzecz odbudow y i podtrzym yw ania polskości na wielkich obszarach w schodu i południa Europy przypom ina w tej mierze jego niedoceniane zasługi. W strukturach m agistratu toruńskiego istnieje specjalna jednostka pośw ięcona prom ocji Torunia w Europie i świe- cie. W ydaje się, że pojedynczo W ojciechow ski znacznie w ięcej zrobił dla propagow ania grodu K opernika poza granicami Rzeczpospolitej niż stadko dzielnych pracow ników tej szlachetnej komórki Urzędu M iejskiego.

Zadałem sobie niedaw no pytanie, kiedy poznałem osobiście Jana W ojciechow skiego? I nie bardzo um iałem na nie klarow nie odpow ie­ dzieć. Przypom niał mi się jedynie pew ien malowniczy epizod, gdzieś sprzed przeszło czterdziestu lat. W ybraliśm y się z T orunia do B yd­ goszczy z Jankiem Grześkow iakiem , archeologiem , jeg o mocno nad­ w erężoną W FM -ką. Jed n ą czw artą drogi pchałem to m otocyklopodob- ne bydlątko, bo ciągle gasł mu silnik. Grześkowiak, zawsze tw ierdzi­ łem , że sam siebie wykopał jako Prapolaka - bo taka jego była przaśna uroda, chciał w yprosić jak ieś pieniądze na badania archeologiczne. Szczęśliw ie, choć z tm dem , dotarliśm y do spichlerzy nad Brdą, gdzie po strom ych schodach nieustannie biegał Jan W ojciechow ski. Chyba coś udało się nam załatw ić. Potem pam iętam go ju ż w mrocznych wnętrzach K rzywej W ieży. Bardziej ścisła w spółpraca między nami zaczęła się od 1990 r., od czasu założenia przez nas Oddziału K ujaw ­ sko-Pom orskiego „W spólnoty Polskiej” . N iem ało wspólnie zdziałali­ śmy, ale to ju ż wyżej zasygnalizow ałem .

K ilkakroć nam aw iałem Jana, aby spisał, a przynajm niej nagrał na m agnetofonie, sw oje w spom nienia z kilkudziesięciu lat jeg o działalno­ ści społeczno-kulturalnej. Powstać z tego mogłaby malownicza w swych treściach księga z fragmentami soczystych biografii takich osobowości ja k W ładysław Broniewski, Henryk W orcell, M arian Reniak, nie w spo­ minając o A dam ie G rzym ale-Siedleckim i pomniejszych figurach byd­ goskiego i toruńskiego św iatka pisarskiego i artystycznego.

(9)

W arto może przytoczyć jedno ze w spomnień W ojciechow skiego, dotyczące instytucji ważnej dla życia kulturalnego Torunia - idzie tutaj o M uzeum O kręgowe. W połow ie lat sześćdziesiątych było wśród pracow ników tej placówki „aż” trzech członków partii. Jednym z nich był pewien kustosz. Co pew ien czas pisał on donosy do Komitetu W o­ jew ódzkiego PZPR w Bydgoszczy na dyrektora, profesora Jerzego Remera, przedstaw iając go jak o zatw ardziałego reakcjonistę, byłego w ysokiego urzędnika sanacyjnej R zeczpospolitej. Tow arzysze z KW postanowili w końcu zająć się tą sprawą. W tym celu w ysłany został do Torunia czarną „w ołgą” Jan W ojciechow ski. Gdy sam ochód zaje­ chał przed ratusz dyrektor R em er spokojnie na niego oczekiwał. W Bydgoszczy w gmachu przy ul. Jagiellońskiej doprow adził profeso­ ra do drzwi gabinetu I sekretarza K W PZPR, a sam czekał na zew nątrz na rozwój wypadków. W izyta przym usow ego gościa niepokojąco przedłużała się, co nie w różyło niczego dobrego. W końcu drzw i się otw arły i wyszli z gabinetu trzym ając się czule pod pachę I sekretarz M ajchrzak i dyrektor Remer. O tarty w św iecie stary wyga ow inął w o­ kół palca towarzyszy z egzekutywy KW , a wysiłki pracow itego dono­ siciela spełzły na niczym . Zresztą sam W ojciechow ski stał się obiek­ tem intryg kolegów z KW. W yszło mu to później na zdrow ie, w sensie moralnym i psychicznym , bo najpierw zw iązał się z now o pow stają­ cym KPTK, a następnie był w spółzałożycielem i działaczem TTK.

O dszedł od nas człowiek, który, niezależnie od orientacji politycz­ nej, szczerze i bezinteresow nie w spierał i angażow ał się w najróżniej­ sze działania kulturotw órcze T orunia, Bydgoszczy, całego regionu, a także znany był w śród Polaków daleko za granicam i kraju.

Cytaty

Powiązane dokumenty

niej prędkości wiatru, gąsienice wytwarzają przędzę, na której zawisają i mogą być wtedy łatwo porwane przez wiatr. Jest to oczywiście prędkość bardzo..

Sobór ten zdaniem autora wypow iadał się w tym dekrecie nie jako najwyższa władz nauczycielska Kościoła, lecz jedynie jako ciało ustawodawcze form ułujące

Jeśli jednak nie jest prawdą, że logika jest jedna, to może istnieć logika prawnicza jako odmienny rodzaj logiki.. Zatem albo logika jest jedna, albo nie jest prawdą, że nie

Zawsze wesoły, równy, pogodny, z uśmiechem szedł przez życie, przebijając się przez nie o własnych siłach niemal od dzieciństwa, p ra ­ cując pilnie i

Z uwagi na znaczny udział oraz dużą zawartość makroelementów takie chwasty jak Chenopodium album, Echinochloa crus-galli oraz Amaranthus retroflexus należy uznać

Starego Miasta, w obiektach nowych na dział­ kach norm atyw nych, iz odpowiednim zaple­ czem boisk i sal gimnastycznych. Decyzja ta bę­ dzie istotna p rzy

C’est aussi p a r l’interm édiaire de K ochański que Leibniz fu t en contact avec G rim aldi qui séjournait en Chine. Toute le ttre était donc considérée

[r]