• Nie Znaleziono Wyników

Hazardziści

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Hazardziści"

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)

Bożena Sadkowska

Hazardziści

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (11), 65-81

(2)

Bożena Sadkowska

Hazardziści

Ludzi o zaintereso w an iach in ­ te le k tu a ln y ch m ożna podzielić na tych, co już w ie­ dzą i tych, k tó rzy ciągle szukają. Zadow olonych z aktualnego sta n u posiadania w iecznych m a tu rz y ­ stów i niepew nych, zaniepokojonych, pełn y ch nie­ dosytu w iecznych stu den tó w . P ierw si uw ażają się za zdobywców praw d y, drudzy, zawsze w podróży, cierpliw ie i powoli do niej pielgrzy m ują. Celu dro ­ gi nie znają, k ieru n e k odczytują ze śladów — dość zaw odnych, bo te w y b ra n e nie są jedynym i. Czują, że praw d a to pew na w iedza plus coś jeszcze, co może być o d k ry te dopiero po przejściu drogi, albo w ogóle nie. A le ci poszukiw acze nie boją się r y ­ zyka, chociaż nie m a takiego to w arzy stw a asek u ­ racyjnego, k tó re ubezpieczyłoby ich na w ypadek niepow odzenia. W olni od kom ercjaln eg o m yślenia życiow ych kupczyków , w iedzą, że dostali od życia szansę, ale nie dostali do niej gw aran cji. I tę szansę bez g w a ra n cji ak cep tu ją. N iektórzy z tak ic h ry z y ­ k a n tó w w y ra sta ją na intelek tu alistó w .

O g a rn ia jąc jedn y m rz u te m oka dostępne p rze strz e ­ nie k u ltu ry , odkry w a się zjaw isko in te le k tu a lizm u

Wieczni maturzyści i studenci

(3)

Intelektualizm u Arystotelesa

i w Genesis

Indywidualna prawda

i w A rysto telesow y m „amicus Plato, sed m a gis arni­

ca v e rita s”, i w Genesis, gdzie w sy n te ty c zn e j fo r­

m ie z a w a rty jest im p e raty w opanow ania św ia ta poprzez osw ajanie i przyw łaszczanie rzeczy, k tó ­ ry m się n a d a je im iona. System atyczna k o n ty n u a c ja poszukiw ań na gruncie w szystkich k u ltu r i od cza­ sów preh isto ry czn y ch to zbyteczny tru d . Z jaw isk o jest bow iem uniw ersalne. Zm ieniają się fo rm y ze­ w nętrzne, isto ta pozostaje. In te le k tu a lista to czło­ w iek, k tó ry poznając św iat, pró buje go porząd k o ­ w ać i budow ać z jego elem entów p rec y z y jn e k o n ­ stru k cje. Jego aktyw ność skierow ana jest na b a ­ danie s tr u k tu r rzeczy i rozum ienie fu n k cjo n o w a ­ nia ich m echanizm ów . Św iat nie jaw i m u się w po­ staci luźnych m igaw kow ych w rażeń. Z ob serw ow a­ n ych przedm iotów , faktów , stanów p racow icie układa ta k i człow iek m ozaikę, zgodnie ze szkicem już tk w iący m w jego m yśli jako w y nik sy ste m a ­ tycznej p racy m ózgu n ad poprzednim i dośw iadcze­ niam i życia. Dla in te le k tu a listy w ażny jest każdy k am y k w zbogacający jego m ozaikę i w szystko, co widzi, m a dla niego znaczenie n adan e a priori — n a w e t jeżeli nieśw iadom ie — z p u n k tu w idzenia jej szkicowego zarysu. Owo porządkow anie św iata od­ byw a się n a bazie ak tu aln eg o rozw oju nau k i w k a ­ tego riach k u ltu ry — czy też k u ltu r — dla in te le k ­ tu a listy podstaw ow ej, ale m a c h a ra k te r su b ie k ty w ­ ny. P raw da, do k tó re j się dochodzi, jest w łasną, in dy w id u aln ą, niem al p ry w a tn ą p raw d ą i może za­ w ierać elem en ty dla in n y ch nie do przyjęcia. Bo­ w iem in te le k tu a lista nie m a zaufania do pow szech­ nie uzn an ych praw d. O bdarzony jest szczególną w rażliw ością na fałszyw e tony. O m ija w yd eptan e ścieżki. W poszukiw aniach idzie w łasną drogą — n aw et w b rew p rz y ję ty m sposobom postępow ania. D latego bardzo często in te le k tu a liści są niedow iar­ kam i, k tó rz y w idzą na opak to, co dotychczas uśw ię­ cone, a w pozornych p o rządkach dem askują chaos czy absurd. Spo ty ka ich przeto z arzu t cynizmu.

(4)

6 7 H A Z A R D Z I Ś C I Condicio sine qua non in te le k tu a lizm u to k iero w a­

nie się Erazm ow ą zasadą ad fo n tes. In te lek tu a lista nie zaspokoi sw oich zain tereso w ań w iadom ościam i z drugiej ręki. G d y inn.i zadowolą się kopią, on się­ ga po oryginał. D la człow ieka dzisiejszego, w ycho­ w anego na lite ra tu rz e z przekładów , m uzyce z pły t i m alarstw ie z album ów , pierw sze spotkanie z ory ­ ginałem , o k tó ry m m a się już określone zdanie i tra k tu je się go jako dobrego znajom ego z re p ro ­ dukcji, jest — zależnie od stopnia w rażliw ości — w ielkim lub m n iejszy m w strząsem . S ta je się w m u ­ zeum przed n a jcen n iejszy m i p łó tn am i z uczuciem pew nego zażenow ania. Gdzie się podziały te w spa­ niałe kolory, n a k tó re byliśm y przygotow ani? Zgro­ m adzona w w yo b raźni g aleria rep ro d u k c ji m iała barw y czystsze, b ard ziej św ietliste. Oto d eg rad acja m arzeń — rzeczyw istość okazała się przygaszona, zszarzała, nieciekaw a. D opiero d ru g ie spojrzenie od­ kry w a p raw d ę bogatszą od naszej. Przecież owe w yciszenia, głębokie cienie, odebran ie płótnom k rz y ­ czącej jask raw ości rep ro d u k c ji — ty ch afiszów re ­ klam ow ych k u ltu r y — i czarodziejskie św iatło R em b ran d ta, V erm eera, św iatło nie w iadom o skąd, i m etaliczne b łę k ity El G reca nie dadzą się nigdzie pow tórzyć. T akie pierw sze przeżyte sp o tk anie z a u te n ty k ie m jest przejściem kolejnego progu dojrzałości, jak o dkrycie bogactw a cierpkiego sm a­ ku, w obec k tórego słodycz sta je się n udna. W tedy o b se rw ato r odczuw a in ny rodzaj zażenow ania. W styd m u za jego ubogie m arzenia ko n esera J a - blonexu. A czasem czuje żal, a m oże i w ściekłość go c h w y ta n a tę pow ielającą epokę za to, że udo­ stęp n iając kopię zam iast oryginału, d ostarcza lu ­ dziom ta n ie j, stan d ary zo w an ej im itacji m arzeń. In ­ te le k tu a lis ta św iadom y je s t fak tu , że z d ru g ie j ręk i o trz y m a ju ż tylko deform ację, n aw et jeśli nie za­ m ierzoną.

Ze źródeł m ożna czerpać na w iele sposobów. Je d n i cenią n a d e w szystko dostęp do in te resu jąc y c h

Błękity El Greca...

...a marzenia konesera Jablonexu

(5)

Podróże europejskie i w historię

m iejsc w p rzestrzen i, m iejsc o w alorze c e n tró w k u ltu ry . In n i uw ażają, że nic n ie zastąpi sw obodne­ go p oruszania się w obszarach k u ltu ro w y c h , ze znajom ością języków , z sięganiem do h isto rii. Są i tacy, k tó rz y nie m ogą się obejść bez k o n tak tó w ze w spółczesnym i podążającym i tą sam ą drogą. M ontaigne był w y jątk o w y m szczęściarzem . O tw ie­ ra ją c ą h um an isto m w szystkie zam ki łacinę poznał, dzięki zapobiegliw ości ojca, dosłow nie już w ko­ łysce, gdyż osoby, w śród k tó ry c h upłynęło jego dzieciństw o, o trzy m ały su ro w y nakaz rozm aw iania p rzy dziecku w yłącznie w ty m języku. F ra n c u sk ie ­ go nauczył się M ontaigne w d ru g iej kolejności. P i­ sarz podróżow ał po E uropie, choć n ajw y żej cenił sw oją w span iałą dom ow ą sam otnię. P rz y jm o w a ły go dw o ry — papieski w Rzym ie i k ró lew ski w P ary żu . I to p rzy jm o w ały jako uznaną wielkość — n ieb a g a te ln y jest fakt, że P róby uzyskały za ży­ cia a u to ra rew e la c y jn e na owe czasy piąte w ydanie. M ontaigne’a podróże w h isto rii to le k tu ra p isarzy staro ży tn y ch , głów nie S eneki i sceptyków . A z k on­ ta k tó w osobistych n ajw ażniejsza była dla niego p rzy jaźń , jak a go łączyła z E tien ne de La Boetie. Po jego śm ierci M ontaigne nigdy nie w yleczył się z ogrom nego sm u tk u i przygnębienia. Ten związek, tak rzadki, autentycznego p a rtn e rs tw a in te le k tu a l­ nego, to być może n ajsiln iejsze uczucie M ontaigne’a. Podróż in te le k tu a ln a m a w yznaczony cel, chociaż jej p ro g ram może być bardzo luźny. Ma ona zaw ­ sze c h a ra k te r w ęd rów k i czeladnika p rzy go tow u ją­ cego swój m ajste rszty k . N aw et wówczas, gdy po­ dejm ow ana jest w b rew woli, pod przym usem . W y­ g n an y z F lo ren cji D an te tu ła ł się po E uropie przez dziesięć lat. B oska ko m edia była plonem banicji. Zesłanego do R osji M ickiew icza żegnano jako po­ czątkującego poetę w ileńskiego. W rócił d ojrzały tw ó rca i Europejczyk. O kazuje się, że n ajsilniejsi talen tem , n a jb a rd zie j św iadom i ran g i zadania, ja ­

(6)

6 9 H A Z A R D Z lS C I

kie sobie w yznaczyli, p o tra fią n aw et w ygnanie w y ­ korzystać dla swego rozw oju.

N ieustanna podróż to n a tu ra ln y sta n in te le k tu a listy — zew nętrzny w y raz skłonności cygańskich poszu­ kiwacza praw dy, k tó re m u b rak ta le n tu do życia osiadłego, rów n ie jak do spokoju. Ale dobrze mieć od czasu do czasu ta k ie m iejsca azylu, m iejsca święte, rodzaj p ry w a tn e j czarodziejskiej góry, po­ za biegiem czasu upływ ającego na zew nątrz. Dla K arola Szym anow skiego tak ie p raw o wyłączonego tere n u m iała Tym oszów ka. Ta nazw a przecina jego tra sy jak refren . A podróżow ał m nóstw o. B erlin, Lipsk, Drezno, Sycylia, Rzym , F lorencja, W enecja. Gorączkowe, w ciągłej ekstazie przed tą gigantyczną galerią sztuki, w rażenia u jaw n ian e najbliższym w listach. A później — Tym oszów ka. W iedeń i T y­ moszówka. Zakopane, k o lejn a podróż: Sycylia, A l­ gier, Tunis, P aryż, Londyn. I znów kresem — T y­ moszówka. G dy zabrakło Tym oszów ki, była W ar­ szawa i Zakopane. I dalekie w spaniałe w ojaże: No­ w y Jo rk , F loryda, K uba. Ale m iejsca pow rotów stały się m iejscam i tylko postojów . Z n am ien n y fak t — kiedy trzeba było opuścić Tym oszów kę na zaw ­ sze — bo nie m a tak ic h m iejsc, o k tó ry c h zapom ­ n iałab y histo ria — re m e d iu m na tow arzyszące te ­ m u w ypadki stało się pisanie Efebosa — sięgnięcie m yślą na rozsłonecznione P ołudnie, po w artości n a j­ cenniejsze, uniw ersalne: piękno i dobro. To także jedna z podróży — w czasie i w w yobraźni. Tak c h a ra k te ry sty c z n a dla epok zam k n ięty ch granic, rozbitych domów, szańców, k tó re dzielą na swoich i obcych. N ałkow ska w okupow anej Polsce czyta Hegla, Goethego i dokształca się bardzo solidnie w zakresie historii F rancji. O calały dom owe biblio­ te k i przyjaciół, czyta więc, żeby nie zatracić, nie zaprzepaścić siebie w tej k atastro fie. Poza tym , książka jest dla in te le k tu a listy n ark o ty k iem . N ał­ kow ska sta ra się zbudow ać fikcję norm alnego ży­ cia. Ż eby w yglądało tak , jak n a co dzień w jej

Naturalny stan intelektualisty Piękno, dobro i Tymoszówka

(7)

Kant nigdy nie opuścił Królewca U m ysły bogate... ...i umysły zaściankowe niecodziennym dom u. J e s t tu n aw et m u zy k a — p ły ty z Chopinem , ale tak że praw dziw y k o n cert D ubiskiej. J e s t m iejsce i n a m odę — p isa rk a nosi au te n ty cz n e pary sk ie p antofle, k tó ry to fa k t u zn aje za godny w zm ianki w dzienniku. A u te n ty c z n e p a­ ry sk ie pan to fle do fałszyw ej polskiej sy tu a c ji po­ zornego życia, le ta rg u intelektualneg o, k ied y zde­ gradow anem u in telek tu aliście pozostaje ty lk o p rze­ trw an ie.

Czy n ależy koniecznie podróżować? Przecież trasą w ędrów ek S ok ratesa b y ły ulice i ry n e k ateńsk i, K a n t nig d y nie opuścił K rólew ca, a B runo Schulz, k tó ry z w ielkich m iast znał W arszaw ę, Lw ów i W ie­ deń, w iększość życia spędził zaszy ty w p ro w in cjo ­ n aln y m D rohobyczu. A le ży ł n a co dzień w obszarze dwóch k u ltu r, w k ażd ym zaułku spoty k ał egzoty­ kę, wobec k tó re j podróż na W schód w niosłaby pew ­ nie w św iat jego m yśli niew iele nowego. S form uło­ w anie „podróże in te le k tu a ln e ” to sk ró t m yślow y. Sięganie do źródeł odbyw a się w różnych p u n k tac h Ziemi, nie ty lk o u kolebek k u ltu r czy epok. Są bo­ w iem um ysłow ości ta k bogate, u m iejące do tego stopnia w yk o rzy stać m a te ria ły chwilow o dostępne, że późniejsze sp o tkan ie z a u te n ty k ie m m a dla nich w arto ść nie ty le objaw ienia, co raczej k o nfrontacji. T akie postacie k w estio n u ją n aw et w pew ny m sen­ sie pojęcie cen tró w k u ltu ry , skoro sam e są zdolne stać się zaczątkiem nowego centrum . W prow adzają zam ęt w u m y sły badaczy, burząc m u r rozgranicza­ jący stolicę i prow incję. Bow iem w istocie podział nie przebiega tu w p rzestrzeni, ale w ew nątrz, w um yśle.

P rz estrz e ń uległa dzisiaj skurczeniu. Z apanow ała ogólnośw iatow a m oda n a podróżow anie. Masowe — dla w szystkich d y sp o n u jący ch pieniędzm i. W łaści­ ciele um ysłów zaściankow ych obwożą swój zaścia­ n ek po P a ry ża c h i R zym ach bez żadnego dla owego zaścianka uszczerbku. Są im pregnow ani na w p ły ­ w y k u ltu ry . Owszem, lubią się pogapić na sztukę

(8)

7 1 H A Z A R D Z IS C I

— jak N orw idow y szlachcic, co to lu b ił m uzykę w ch arak terze a k o m p an iam en tu do m oczenia nóg. Ale m ijane w podróży dzieła sztu k i m ają dla pro­ fanów a ry sto k ra ty c z n e m ilczenie. Może uda im się znieść i ten b a rb a rz y ń sk i najazd. P rzem aw iają ty lk o do swoich i ty lk o im d ają zachw yt. To w ielcy iro- niści — d ziałają tro ch ę jak piękne k o b iety -in sp ira- torki, zdolne rozw inąć esprit u osób w ybitnych, otum aniające i ogłupiające półm ędrków .

Oprócz sw obody poruszan ia się w przestrzen iach k u ltu ry w a ru n k ie m in te le k tu a lizm u jest rów nież inna wolność, znacznie tru d n iejsza, ciągle na no­ wo zdobyw ana w licznych próbach i dośw iadcze­ niach — wolność in te le k tu a ln a . Dla M ontaigne’a jest to jed y n a a u te n ty cz n a form a wolności, k tó rej azylem — ale i tw ierd zą — jest w n ętrze ludzkie. M ontaigne ro zum iał ten problem w yjątkow o głę­ boko, zachow ując przez całe życie im ponującą n ie­ zależność. O drzucił propozycję H en ry k a IV za­ m ieszkania na jego p a ry sk im dw orze, chociaż z m o narch ą łączyła go w ielka p rzy jaźń z czasów, gdy V ert-G a la n t b y ł jeszcze k ró lem N aw arry . A n- ty sz a m b ry L u w ru okazały się zbyt duszne i nie­ godne, a sy tu a c ja nadw ornego filozofa m ało a tra k ­ cy jn a , zwłaszcza że pisarz był szczęśliw ym w ła­ ścicielem posiadłości ziem skiej.

T en ty p w olności w iąże się ściśle z in sty tu c ją m e­ cen atu . Z pojęciem „m ecen at” zrosły się w naszej tra d y c ji sko jarzen ia p raw ie w yłącznie pozytyw ne. Z epo k am i w y jątk o w o barw nym i. B ogatym i w sztu ­ ki. P o zo staw iający m i w h isto rii szczytowe osiągnię­ cia zaró w n o m yśli, jak i w szelkich in n y ch ludzkich ta le n tó w . Z epokam i zdecydow anie oświeconym i. Je ż e li m yślim y o k u ltu rz e greckiej, to o tej z czasów P e ry k le s a , jeśli Rzym — to za A ugusta O ktaw iana, hasło: ren esan s w łoski łatw o k ie ru je m yśl na flo­ re n c k i d w ór M edyceuszy, F ra n c ja m iała sw ego Roi

So leil, ta k jak szesnastow ieczny K rak ó w Z y gm unta

Wnętrze ludzkie twierdzą wolności Mecenat kojarzony pozytywnie

(9)

Niewola doraźnych korzyści

Augusta, a osiem nastow ieczna W arszaw a k ró la Stasia.

Ale do zrozum ienia idei m ecen atu nie p o trzeb a li­ sty przykładów . W ystarczy jeden — m oże szesna- stow ieczna R epublika W enecka. W okresie n a jw ię k ­ szej św ietności państw a życie o b y w ateli podpo rząd­ kow ane było całkow icie jego interesow i. W enecja, ówczesna roztoczyła nad a rty s ta m i opiekę na skalę niebyw ałą. Dzięki um iejętnościom dy p lo m aty czn y m p a try c ja tu , k tó ry w sw ych posunięciach wobec tw órców był szczególnie d elik atny , a rty śc i w cale nie czuli się jak w pułapce. W ielki T in to re tto m a­ low ał na zam ówienie, a poniew aż był ogrom nie p ra ­ cow ity, w yw iązyw ał się ze w szystkich zleceń. P o ­ zostaw ał wciąż do dyspozycji, ciągle na u sługach m ecenasa i nie m yślał, że jest kupiony. T en p rz y ­ padek skłania do zadum y, zwłaszcza w po ró w naniu z losam i innego W łocha — ale nie W en ecjan ina — L eo n arda da Vinci. Leonardo nie p o tra fił rad zić sobie z m ecenasam i i bezustannie popadał w ko n ­ flik ty . A przecież był p racow ity jak T in to re tto , a może bardziej. Bez p orów nania w iększa b yła ta k ­ że rozległość jego wiedzy, obszar dziedzin, k tó re zgłębił.

T in to re tto był m alarzem . A W enecja nie d y k to w ała m alarzo m kanonów sztuki. L eonardo to a u te n ty c z ­ n y in telek tu alista. D latego nie m ógł się zmieścić w ciasnych granicach, w yznaczonych m u przez m e­ cenasa. P raw d a L eonarda to nie ty lko m alarstw o, ale rów nież tra k ta ty nau ko w e i filozoficzne, spisy ­ w ane lu strzank ą. K onsek w entn ie poszukując sw ojej praw d y , nie mógł się zgodzić na niew olę doraźnych korzyści i nie stać go było n a k a lk u la cje — co się opłaci. Jeg o nonszalancja wobec k o lejn y ch m ecena­ sów za k ra w a na k piny. A rty sta zaw ierał um ow y o dzieła, k tó ry c h nie kończył, bo nagle w połow ie p ra c y przychodziły now e pasje. P o trzeb ow ał czasu. Naglące te rm in y nie s p rz y ja ły tw órczości. Nie mógł tra k to w a ć poważnie opiekunów , k tó rzy jego sam ego

(10)

7 3 H A Z A R D Z lS C I

nie trak to w ali serio. Na w łasn ej skórze zazna l owej łask i pańskiej n a p stry m koniu, k ied y Lodovieo il M oro zm arnow ał bez najm niejszego żalu p racę sze­ snastu lat życia L eo n arda — pom nik ko n n y F ra n ­ ciszka Sforzy, dzieło w ielk ich m arzeń i am bicji. M oro stw ierdził po szesn astu la ta c h zw odzenia, że m u się to nie opłaca i nie dał pieniędzy na w yko­ nan ie spiżowego odlewu.

Mecenas zm ienny w g u stach to zjaw isko norm alne, ale in te le k tu a lista gotów akceptow ać każdą zm ianę w ygląda niezbyt czysto. Poza tale n te m m yślenia niezbędna jest mu bow iem w ew nętrzna, wolność głoszenia w yników pracy. W olność od schizofrenii m oralności. Elastyczność w y zn aw an y ch zasad, zbyt częste jak na jedno życie krańcow e naw rócenia nie dadzą się w ytłum aczyć jako zw yczajne błądzenie na drodze do p raw dy. W biog rafii L eo nard a obser­ w u je się pew ną rotację. M ecenaty p rze m ija ją — a rty s ta trw a.

O pieka m ecenatu nie jest b ezinteresow na. P a tro n a t spraw ow an y n ad tale n ta m i nie w y n ik a w yłącznie z p rag n ien ia ich rozw oju. Zachodzi tu rela cja sprze­ daży i k u pn a. Nie każdy tw órca n ad aw ał się do roli h a n d la rza sw oich dzieł. Zw łaszcza w tedy, gdy sp rzed ając dzieło, m usiałby sprzedać siebie. Jeżeli tak i niedopasow any tw órczością do w ym agań opie­ k u n a próbow ał w b rew opiece, a zgodnie z sum ie­ niem opisyw ać w łasną p raw dę — kończył się m e­ cenat. A kres m ecen atu byw ał burzliw y . T en sam boski A ugust, któ reg o w ielbili W ergiliusz i H oracy, skazał n a w yg nan ie Ow idiusza. W łaściw ie nie b a r­ dzo w iadom o za co. A fera b y ła n a tu ry p olitycz­ nej, a le n a d e r m glista, skoro głów nym zarzu tem okazała się działalność rzekom o d em oralizatorska. P o e tę w y g n ano za to, że pod w pły w em jego dzieł w R zy m ie szalała rozpusta. Z up ełn ie ja k b y Rzym p rze d O w idiuszem był tw ierd z ą cnoty. W ogóle z tra k to w a n ie m fak tó w ze sfe ry obyczajow ej jako dow odów działalności an ty p ań stw o w ej sp o ty k am y

Interesow ność m ecenatu

(11)

O w idiusz skazany na zsyłkę

się wszędzie tam , gdzie b ra k u je d o sta te cz n y c h a r ­ g um entów politycznych. W ina S o k ratesa sfo rm u ­ łow ana przez sąd a teń sk i to n iew iara w o ficjaln ie u zn any ch bogów i — dem oralizow anie m łodzieży. A w złotym w ieku augustiańskim , k ied y H oracy pisał ody na chw ałę cesarstw a, W ergiliusz tw orzył na zam ów ienie A ugusta, O w idiusz — e n fa n t terrible epoki — nie chciał tw orzyć paneg irykó w , bo go to nie interesow ało. Może czuł, że fałszy w y ch słów nie da się zam ienić w dobrą lite ra tu rę . T ru d ­ no m u się dziwić, że nie przypuszczał, iż n aw et

A rs am andi m ożna — p rzy dużych chęciach i pew ­

nej zdolności — odczytać nie ty lk o p o litycznie, ale i antyp ań stw o w o. N ajpraw dopodobniej ty lk o książ­ k i k u ch arsk ie m ają p rzyw ilej in te rp re ta c ji jedno­ znacznej. A u g ust O ktaw ian skazał O w idiusza na zsyłkę, a jego dzieła na usunięcie z b ib lio tek R zy­ m u. Ale czas okazał się — jak zw ykle w tak ich razach — n ajw ięk szy m ironistą. Dzieła ocalały, a decyzja O ktaw ian a zdem askow ała g ran ice jego m ecenatu.

G w aran cją pom yślności in te le k tu a listy pod opieką była zawsze um iejętność tw orzenia po m yśli m ece­ nasa. Pod p ro te k to ra te m N apoleona, k tó ry p opierał ty lk o pew ne d y scy p lin y nauk i — m atem aty k ę, che­ mię, fizykę, astronom ię, egiptologię — bezużytecz­ n y h u m an ista nie m iał na co liczyć. Z ain tereso w a­ nia cesarza d alekie b y ły od sfe r ab stra k cy jn y c h . H istorię tra k to w a ł jako n aukę podejrzaną, ekono­ m ia i filozofia zostały w y k lęte jako p ro d u k t szar­ lata n erii. Bezpiecznie było rozw ijać zdolności tec h ­ niczne. P ew n e słowa — jak „re w o lu c ja ” — w y rz u ­ cono ze słow nika. N iektó rzy in telek tu aliści — p a ­ ni de S tael, B eniam in C onstant — byli zm uszeni pożegnać P aryż, a n aw et em igrow ać. Sześćdziesiąt czasopism zakończyło żyw ot.

H aniebną paro dią m ecen atu stała się polityka k u l­ tu ra ln a H itle ra, rozpoczęta u ro czystym spaleniem w B erlin ie w ro k u 1933 dzieł in telek tu alistó w , k tó rz y

(12)

7 5 H A Z A R D Z IS C I

głosili poglądy an ty faszy sto w sk ie. M ecenat m iał ch a­ r a k te r przym usow y i ty m się różnił od tra d y c y jn y c h . Do k a rie ry m ożna było pod rządam i H itle ra dojść dosyć łatw o — w y starczała p u b lik acja skrom nego a r ­ ty k u łu ku chw ale p ro te k to ra . U n iw ersy tet został przekształcony z c e n tru m naukow ego w biu ro pro ­ pagandy. Część elity um ysłow ej N iem iec — jak b racia M ann, A rnold Zweig, B recht, F eu ch tw an g er, C assirer, E instein — opuściła k ra j. Dla uczciwego człow ieka w ybór w tak ic h w y p ad kach ogranicza się do ry zy k a em ig racji lu b heroizm u pozostania. H eroizm u, bow iem postaw a bierności była n a ty c h ­ m iast in te rp re to w a n a przez reżim jako akceptacja. K toś — jak H a u p tm a n n — kogo nie było stać na odw agę głośnego „n ie” , sam sobie p rzy p in ał e ty ­ k ietk ę zw olennika. N ajciem niejsze to czasy dla k u ltu r y n arodu, k ied y głow y m ędrców , zbyt cenne, aby ich używ ać jako taran ó w , m ają przed sobą już ty lk o tragiczną a lte rn a ty w ę : w alić albo nie w alić w m ur.

N aw et najłago d n iejsze i n a jb a rd zie j życzliw e ta ­ len to m m ecen aty poddaw ały n adw o rn y ch in te le k ­ tu alistó w k a stra c ji um ysłow ej. C zyniły z nich soli­ stów k a ry k a tu ra ln e j o pery d w orskiej, zdolnych śpiew ać w ściśle ograniczonych in fa n ty ln y c h re ­

je stra c h . Ś piew ali cienko — zawsze k u chw ale. Na dw orze S tanisław a A u gu sta s a ty ry pisyw ano „do k r ó la ”, nig d y „ n a ”. Z a rz u ty skierow ane przeciw m o narsze znalazły w yraz w w ierszach u lo tn ych anonim ow ych. N atom iast drapieżność nadw o rny ch sa ty ry k ó w to lękliw e pazu rk i kanapow ego k o tk a- fa w o ry ta . Bo pom iędzy in te le k tu a listą nad w o rn y m a z w y k ły m dw orak iem g ran ica jest w yjątkow o ła­ tw a do pokonania. Czasem przekracza się ją nie­ p o strzeżen ie dla siebie samego, po pro stu z w dzięcz­ ności i przez grzeczność wobec łaskaw ego i zacnego m ecenasa, którego się polubiło za szczodrość. In te ­ le k tu a lis ta pow inien być zw olniony od obow iązku p o d o b a n ia się m ecenasow i. Ten ty p k o k iete rii jest

Przym usowy m ecenat

Śpiew w infantylnych rejestrach

(13)

Upokarzająca kokieteria

w yjątkow o u p o k arzający — prow adzi do d efo rm a­ cji przekonań, ogranicza m ożliwości w yboru dróg, w rezu ltacie nie w iedzie do praw dy. K okietow anie tw órczością uw łacza in telek tu aliście, jak rzeczom o n iezaprzeczalnych w arto ściach uw łacza rek la m a . Zdolni i godni je zauw ażyć nie p o trzeb u ją ani p rze­ konyw ania, an i pokazyw ania palcem , an i m inoderii. W artości nie w olno w y staw iać na licytację. Dlatego- często jed y n ą uczciw ą drogą jest rezy gn acja z opie­ ki. S y tu acja b y łab y idealna, gdyby in te le k tu a lista mógł rozdzielać w życiu tw órczość od zarobku. Tak ja k czynił to Spinoza, u trz y m u ją c y się ze szlifow a­ nia szkieł.

In te le k tu a lista zam ienia sw oje życie w w ędrów kę na poszukiw anie praw dy. J e s t ona dla niego w a r­ tością cen traln ą, zm uszającą niejed n o k ro tn ie do podejm ow ania decyzji w b rew korzyściom m ate ria l­ nym , w brew karierze. J a k każdy m aksym alizm ,, w ym aga w yrzeczeń w im ię w ierności sobie. T ra d y ­ cyjn a opozycja m iędzy tym , co in te le k tu a ln e a tym , co em ocjonalne okazuje się niesłuszna, bowiem go­ rączkow a i n am ię tn a pogoń za praw dą, bezlitosne tro p ien ie i dem askow anie fałszu to jedna z n a j­ silniejszych ludzkich emocji. W ielki L eonardo w ie­ rzył, że „każde poznanie m a źródło w uczuciu” . In te lek tu a liz m jest sztuk ą ludzi w y rastający ch po­ nad in n y ch dojrzałością. A w y raża się ona poprzez pokorę, n ieu sta n n y u k ieru n k o w a n y rozw ój i sam ot­ ność. Zgłębianie p raw d y onieśm iela i obezw ładnia. J a k miłość. J a k w szelkie tw orzenie. P rz e ra sta ją c e ludzkie m ożliwości bogactw o każe w idzieć w łasną małość, zm usza do p o k ory skrom nego ucznia, wobec m istrza. Ig no ran cja — p rzeciw nie — Ubezczelnia. D odaje odw agi — ja k k ażd y b ra k w yobraźni. D la­ tego głosy ign o ran tó w są pew niejsze i rozlegają się donośniej niż ludzi u sy tu o w an y ch w świecie ja k o poszukiw acze.

Z achłanność w zdobyw aniu w iedzy je st rez u lta tem niezadow olenia z siebie, z osiągniętego stanu, z do­

(14)

7 7 H A Z A R D Z lS C I

tychczasow ych m ożliw ości — n ieak cep tacji siebie zam kniętego w form ie staty czn ej. L eonardow i da V inci w spółcześni czynili zarzut, że nie p o tra fił za­

dowolić się dziełam i swego tale n tu . Tym czasem jest to jedna z k o n sty tu ty w n y c h cech in te le k tu a li­ sty , któ ry m usi um ieć szybko uw alniać się od p rze­ szłości, w y rastać z osiągnięć jak z za ciasnego u b ra ­ nia. Szybko zam ykać za sobą m inione sukcesy. Nie oglądać się za nim i, nie delektow ać. Zabobonnie przestrzegać m agicznego zakazu p a trz en ia wstecz. A w tedy w łasna sław a stan ie się zjaw iskiem na w skroś zabaw nym . C zytelnicy pospieszają z hołdam i niew czesnym i — trz y m ają c w garści dorobek p rze­ szłości, to, co tw ó rca już z siebie zrzucił, co w nim sam ym przestało istnieć. I tego m u jeszcze g ra tu ­ lują. J a k długo m ożna gratu lo w ać zd an ej m atu ry ? Zresztą, z poklaskiem w spółczesnych byw a jak z ła­ sk am i pięk n y ch k obiet — m ożna się nim cieszyć, ale bezpieczniej m u nie ufać. A k ied y znudzi, kon­ s e k w e n tn y in te le k tu a lista strz e p n ie go z siebie jak k u rz. Tym czasem dzieło już zyskało autonom ię i stało się dla a u to ra fo rm ą kam u flażu . O dtąd każ­ d ą próbę zdem askow ania go może in te le k tu a lista odeprzeć: ale to już nie jestem ja. Ju ż nie ja i jesz­ cze nie ja. To tylko jed n a z dość żałosnych m oich prób. N ajw ażniejsze pozostało nie w ypow iedziane. A mój n iedosyt przed staw ia w arto ść tylk o dla mnie. L udzie naznaczeni tale n te m płacą za tę bolesną nie­ zw ykłość w ielką sam otnością. Zadziw iającą, gdy się pom yśli, że otacza ich często tłu m satelitów . K a­ rol S zym anow ski używ ał na o kreślenie tego sta n u te rm in u splendid isolation. Czy zdobyw anie p ra w ­ d y aż ta k izoluje? Czy też p roblem w iąże się z w y ­ ra sta n ie m z w ielu sp raw isto tn y ch dla ludzi o niż­ szym p u łap ie możliwości? P ew n a izolacja od św ia­ ta, z k tórego elem entów chce się porządkow ać sy­ stem , jest konieczna — um ożliw ia osiągnięcie od­

pow iedniego dystansu.

W je d n y m ze swoich znakom itych esejów E rw in

Przeszłość jak ciasne ubranie Talent za cenę samotności

(15)

Wartownia czy latarnia morska

P an o fsk y zastan aw ia się n ad genezą p o p u la rn e j w tra d y c ji zachodnioeuropejskiej m e ta fo ry „w ieża z kości słoniow ej”, używ anej — często iro n iczn ie — p rzy c h a ra k te ry sty c e w łaściw ego in te le k tu a listo m odosobnienia. P an o fsk y b ron i tego sfo rm u ło w an ia stw ierdzając, że w łaśnie sam otność i w ysokość po­ zw alają w idzieć dalej i szybciej zauważać. Dla n ie­ go wieża to tak że w arto w n ia na w y p ad ek n ieb ez­ pieczeństw a. Dla m nie sy tu a c ja in te le k tu a lis ty b liż ­ sza jest la ta rn i m orskiej, w yb udow anej z m a te ria łu m niej kosztow nego, ale ze szlach etniejszy m p rz e ­ znaczeniem . Sam otność la ta rn ik a m a cel — d a w a ­ nie sygnałów podróżnym , w skazyw anie drogi na co dzień. Obow iązek la ta rn ik a to w y sy ła n ie św iatła, gdy dookoła p a n u ją ciem ności.

T erm in „w ieża z kości sło nio w ej” w sk azu je ta k ż e na nieprak tyczn o ść życiow ą poszukiw aczy p raw d y , spow odow aną przy zw y czajen iem zajm ow ania się na co dzień sp raw am i dalekim i od codziennych. Z a­ baw nie w y g ląd ają n ieraz k o n fro n ta c je św iata sy ­ stem ów in te le k tu a ln y c h ze św iatem codzienności. In te le k tu a lista przypadkow o z a b łąk an y w ty m d r u ­ gim św iecie sta je się w m om entach ro zta rg n ie n ia śm ieszny dla obserw atorów . J e s t on często ek s- c e n try k ie m niezam ierzenie. Jan o w i P otockiem u p rzy d arzyło się k ied y ś w ejście nago do salonu m a t­ ki — i raczej nie była to celow a ko k ieteria. L udzie nie posiadający w łasnej idée fix e nie są w sta n ie zrozum ieć k ap ry só w i d ziw actw ludzi o g arnięty ch jakąś m an iack ą pasją. Tym czasem dziw actw a są efek tem żelaznej, często bezdusznie k on sek w entn e] logiki — ty le że w różnym od zdrow orozsądkow ego p orządku logicznym . Ten sam w spo m n iany J a n P o ­ tocki siedział kiedyś zatopiony w pow ażnym dzie­ le naukow ym . A w łosy znad czoła ciągle spadały m u na oczy, przeszk ad zając w czytaniu. W ybitny uczony, k tó ry był m istrz e m b ałag aniarstw a, zerw ał się i szybko obciął n iew yg od ny pęk włosów. F ry z u ra w yszła z tego niepraw dopodobna,

(16)

79 H A Z A R D Z IS C I

dekoracja w ątp liw a — ale co za wygoda! In n ym razem przedstaw iono m u dw udziestosiedm ioletnie­ go młodzieńca, wobec któ reg o Potocki poczuł się trochę zaam barasow any. B ył to jego pierw o rod n y syn. Ojciec nie zdążył go poznać w cześniej, bow iem dzieci uczonego w ychow yw ano w dom u teściow ej. Ich obecność zakłócałaby spokój konieczny do pracy.

J e st jeszcze jeden asp ek t sam otności in te le k tu a li­ sty — dum a najszlachetniejszego g atu n k u . Są bo­ w iem praw dy, k tó ry c h nie rzuca się p rzed tłum em . To, co najw ażniejsze, m ożna pow ierzyć n ajbliższe­ m u przyjacielow i. W ym aga sy tu a c ji k am eraln ych . Ja k że często w y b itn i in te le k tu a liści zupełnie sobie nie radzą i gubią się, w y stęp ując na fo ru m publicz­ nym .

A jed nak potrzeb ą i pow innością in te le k tu a listy jest pozostaw ianie śladów . P otrzebą, gdyż począt­ k iem każdej tw órczości jest tak a chw ila, kiedy ob­ sesyjnie pow raca i boleśnie uw iera mózg leitm otiv: odejść bezpotom nie to nieszczęście, odejść n iew y ra- żonym — beznadzieja. P rzezw yciężeniem a n ty n o ­ m ii pom iędzy zachow aniem intym ności a pozosta­ w ianiem śladów sta je się pisanie. T ran sfo rm acja siebie w słowo daje szansę, że gdy zab rak n ie tw ó r­ cy, pozostanie a lter ego.

Intelek tu aliści, obserw ując praw idłow ości w y stępo ­ w an ia pew nych zjaw isk, p ró b u ją ująć je w praw a. Ł a tw iej ty m praw om p rzyznać w alo r o b iektyw no­ ści n a gruncie po zahum anistycznym aniżeli w h u ­ m anistyce, gdzie tru d n o o g w aran cję słuszności. N ierzadko istn ieje obawa, że obok w ielkich sy ste ­ m ów czy teorii naukow ych mogą być um ieszczane jako ró w n o up raw n ion e genialne w swej precy zji k o n stru k c je szaleńców. I dopiero n astęp cy oddzielą p raw d ę od złudy. Zadziw iające są bow iem p arale- liz m y m iędzy m etodą uzasad nian ia hipotez n a u k o ­ w y c h a m echanizm em po w staw ania przesądów . K ie d y badacz w ery fik u je hipotezę, obserw ow ane

Pisanie pozostaw ia­ niem śladów

(17)

Proroctwa się spełniają Fakty potwierdzą hipotezę

fa k ty u k ład a ją m u się w w y raźne i niezaprzeczal­ ne sekw encje, zgodnie z założonym a priori po­ rządkiem . Bow iem a p a ra t p e rc e p c y jn y w yczulony je s t n a reje stro w a n ie selek ty w n e tylko p ew n y ch faktów , ściśle zw iązanych z hipotezą. A człow ieko­ w i p rzesąd n em u czarne k oty n a p ra w d ę p rzynoszą niepow odzenie — na zasadzie sam ospełniającego się proroctw a. W obu w yp adkach w y stę p u je zjaw isko w zm ożonej w rażliw ości na określone bodźce. Ma­ te ria ł uznan y za dow odow y bardzo często jest w y­ łącznie ilu stra c ją postaw ionej tezy. S eria zakłóceń w K osm osie — od powieszonego w róbla do pow ie­ szenia kota, synchroniczność zdarzeń w czasie b a­ d an a przez Ju n g a, nasze n ak ład an ie znaczeń na przypad k ow e n astęp stw a w y darzeń — w szystko to dotyczy ten d e n c ji u m ysłu do porządkow ania zjaw isk w system y.

Pod koniec życia staru szek P e ip er p row adził d ro ­ biazgow e zapiski, siedząc p rzy św ietle o sta tn ie j ża­ rów ki, jak a się w dom u uchow ała — w łazience. W szystkie poprzednie gasły w niew yjaśn io n ych okolicznościach. D ziw ne — nikom u ze znajom ych to się nie zdarzało. W niosek jed y n y — ,,oni” chcą go wykończyć. N ieokreśleni bliżej „oni” śledzili nie­ szczęsnego, używ ając n a jp e rfid n ie jszy c h sztuczek. O św ietlali nocą w szystkie, n aw et boczne ulice w tedy, k ied y w ychodził na spacer. K to wie, może n aw et w pad lib y na pom ysł za tru w a n ia przeznaczo­ nej dla niego o ran żad y czy wody m in eraln ej. Ale tu „ich ” p rze c h y trz y ł •— odbyw ał w ędrów ki do ciągle now ych, oddalonych od siebie m ałych skle­ pików.

S y stem sk o n stru o w an y przez człow ieka cierpiącego na m anię prześladow czą może być sp ó jny logicznie. A odpow iednio d ob ran e fa k ty uzasadnią hipotezę. W ty m a k u ra t p rzy p ad k u choroba d a je się łatw o zauw ażyć. B yw ają jed n ak sy tu acje, w k tó ry ch in ­ tele k tu a lista, poszukując praw dy, m usi zachować w ielką czujność i świadom ość, że poznanie n a u k o ­

(18)

8 1 H A Z A R D Z lS C I

w e także podlega emocjom . I pam iętać, że to samo dążenie do rozdzielenia p ra w d y i fałszu, k tó re k a ­ zało rew elacyjne odkrycia naukow e — i K o p e rn i­ ka, i L eonarda, i E insteina — uznać w pierw szej chw ili za szaleństw o, działa dw ukierunkow o. I że jednym ze sk ład n ik ów postępu m yśli jest obalanie uznanych teorii, i to nie tylk o tych, k tó re b yły płodam i paranoików .

W ielu in telek tu alistó w — ty ch b ardziej u ta le n to ­ w anych, a więc i bardziej zachłannych — dochodziło do niebyw ałych rezu ltató w , stając się m istrzam i w kilku dziedzinach twórczości. Ileż sfer zain tereso ­ w ań m iał Potocki! Jego um iłow anie O rien tu było ta k silne i p o tra fił je dem onstrow ać ta k su g esty w ­ nie, że zaraził nim m łodziutkiego W acław a Rze­ wuskiego. K to wie, czy bez Potockiego m ielibyśm y legendę F ary sa. Z ajm ow ał się P o to ck i-h isto ry k pradziejam i Słow iańszczyzny, a jego m etoda była ponoć now atorska. W łóczył się po Europie, Azji, A fryce — i p rzy sy łał listy p ełne zd um iew ających b rakiem w szelkich u przedzeń obserw acji. P a trz y ł tak, jak p a trz y antropolog. A oprócz zajęć n au k o ­ w ych m iał czas na u rząd zanie te a tru w dom u m ar- szałkow ej L u b o m irsk iej w Ł ańcucie i na pisanie

Parad. I pozostaw ił zn ako m ity R ęko pis zna lezio ny w Saragossie — książkę, k tó ra m a w łasn ą sen sacy j­

ną legendę.

Rola in te le k tu a lis ty to nie ty lk o pow inność la ta r ­ nika. J e st on w yrazicielem tego, co czujem y, ale nie p o tra fim y dać tem u form y. Bo rzeczy niezw y­ kłe sk ła d a ją się z elem entów d ostęp n y ch i — gdy się bardzo p rag n ie — osiągalnych. A le niew idocz­ nych dla oka nie uzbrojonego w ta le n t o d k ry w a­ nia. In te le k tu a lis ta to pars pro toto w szystkich, k tó ­ rz y zdecydow ali się w yruszyć na poszukiw ania bez gw aran cji. U talentow ani w ięc zachłanni? Rzeczy niezw ykłe są osiągalne

Cytaty

Powiązane dokumenty

Listy Prologmajedn ֒aprawdziw֒astruktur֒edanychjak֒ajestlista.Listajest sekwencj ֒aelement´ow,kt´oremog֒aby´catomami,b֒ad´zlistami.Listyzapisujemy

N atura człowieka, człow ie- czeństwo, choć posiada walor powszechności (jest taka sam a we wszystkich ludziach), je st fo rm ą substancjalną człow ieka i może

Krążą pogłoski, że Spandawa, gd zie się znajduje większość uzbrojonych robotników, jest osaczona przez Reichswehr.. W Króiewcu postanowił w ydział socyalistyczny

powiednio przez wyrazy: emisya i ondu- lacya, które znów, ja k to wskazał Bur- ton, mogą być ostatecznie identyczne, jeśli materya składa się z figur wysiłu

rane przez rostw ór na w ew nętrzne ścianki naczynia, nie zrów now aży się z ciśnieniem , w yw ieranem zzew nątrz przez cząsteczki wody, starające się pod

chow yw ał swą zdolność rozm nażania się, natom iast p rzy bespośredniem działaniu prom ieni zdolność ta znacznie się zm niej­.. szyła po czterech tygodniach,

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza

Institutions which include guidance in their responsibilities take part, including the Ministry of Labor and Social Policy, the Ministry of National Education, the Ministry