• Nie Znaleziono Wyników

O zachowaniu się w podróży. Pogadanki o dobrem wychowaniu i elementarnych zasadach społecznych

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "O zachowaniu się w podróży. Pogadanki o dobrem wychowaniu i elementarnych zasadach społecznych"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Paszenda

0 zachowaniu się w podróży.

Pogadanki o dobrem wychowaniu 1 elementarnych zasadach społecznych.

li

I 8 3 5

Drukiem Roberta Barwika w Rybniku.

(2)
(3)

Jan P a s z e n d a

0 zachowaniu się w podróży.

Pogadanki o dobrem wychowaniu 1 elementarnych zasadach społecznych.

i l

I S 3 5

D rukiem Roberta Barwika w Rybniku.

(4)
(5)

I. Przy kasie biletowej.

Nie wiem, czy chętnie jeździsz p o­

ciągiem, ale wiem, że wtedy niezawsze wszystko jest w porządku. Nie mówię, że akurat u ciebie, ale u wielu tak jest.

U młodszych ludzi szczególnie.

J u ż

p rz y sam ej Kasie biletowej.

Słyszałem, jak kiedyś powiedziałeś' do k o leg i:

— Jaki ten urzędnik nieuprzejmy.

Nieokrzesany poprostu. Rzuca mi bilet bez uprzejmego słówka i jeszcze mruczy, że pieniądze nieodliczone. A skądże mam się prędko dowiedzieć, ile bilet kosztuje? 1 skąd tu wytrzasnąć drobnych?

Mogliby też ci urzędnicy mieć więcej taktu, uprzejmości i trochę wyrozumie­

nia.

Tak. Może i te twoje uwagi są słu­

szne. T o wszystko się przecież zdarza, i mnie się zdarzyło być tego świadkiem

3

(6)

nie raz i nie dwa. Ale czy ten urzędnik nie m ógłby o tobie przykrzejszych uwag powiedzieć? Jakże to żądałeś biletu?

— Poznań . . trzecią . . . — rzekłeś zdenerwow anym tonem. Było w tym to ­ nie trochę uprzejmości? A gdzież to stówko uprzejme! Pomyślałeś zapewne że przy kasie, gdy za to b ą stoi długi ogonek, nie ma czasu na uprzejme słów ­ ka. Tak, na wiele słów niema czasu, ale na jedno jest czas i przy najdłuż­

szym ogonku. I to jedno słówko mogłeś spokojnie i bez uszczerbku dla kogokol­

wiek przylepić albo sprzodu albo stylu.

—• Proszę: Poznań trzecią.

Albo:

— P oznań trzecią, proszę.

J a k to inaczej się słyszy. Jak to inaczej musi oddziałać na urzędnika, do kioiego mówisz. On musi zaraz pom y­

śleć, jeśli nie jest w ciemię bity, źe ma przed sobą osobę dobrze wychowaną.

Dlatego musi być i w tonie i w słowach

i w gestach dla ciebie również dobrze

wychowany.

(7)

Nie myśl. że to drobnostka. O nie, to rzecz zasadnicza. O d tej drobnostki zaczyna się wszystko, co się nazywa dobrem wychowaniem, a bez niej niema dobrego wychowania.

Tak.

Albo w samym pociągu. Przychodzi konduktor i mówi: „Proszę bilety.“

Uprzejmy, prawda? A ty co? Ty niby udajesz, że nie słyszysz. A kiedy kon­

duktor, zwracając się specjalnie do cie­

bie, powtarza: „P roszę bilet“, wtedy le- niwem ruchem zaczynasz szukać po kie­

szeniach, przyczem oczu wcale nie o d ­ rywasz od gazety i stroisz minę okropnie obrażonego, że ktoś śmie żądać od cie­

bie biletu akurat w tej chwili, kiedy

jesteś w najciekawszem miejscu. Z n a ­

lazłszy wreszcie bilet, raczysz go ła s k a ­

wie podać konduktorowi, naturalnie z

miną jaknajbardziej niezadowoloną, nie

odrywając oczu wcale od gazety. A jeśli

się zdarzy, że bilet przy tern upadnie

na podłogę i to nie z winy konduktora,

pozwalasz mu schylić się, podnieść bilet

(8)

i wręczyć go sobie po raz drugi. I za to wszystko nie raczysz n aw et słówkiem, ba naw et skinieniem głowy podziękować konduktorowi. Niby to jego obowiązek.

Za to mu plącą.

Tak? A gdybyś ty był konduktorem?

Myślałbyś podobnie?

Je ste m głęboko przekonany, że nie.

To jest bowiem sprawa wychowania, a w tej sprawie mają wszyscy idwne o b o ­ wiązki.

Chyba nie jeździsz p oto koleją, cho­

ciażby ci naw et starczyło na bilet I. kla­

sy, żeby traktować urzędnika w sposób ubliżający jeg o godności.

2. Dzsendobry.

A jak to właściwie było, gdy wsia­

dałeś do pociągu? Zdaje się, że już kil­

koro ludzi siedziało w przedziale. P a ­ trzysz po twarzach: wszystkie obce. Na chwilę zamigotało ci w świadomości py­

tanie; Powiedzieć „dzieńdobry“ c z y n ie ?

— Eee, sami obcy. Co oni mnie

&

(9)

m ogą obchodzić? — odpowiadasz i sia­

dasz sobie wygodnie.

— Zresztą — myślisz — kto to m o ­ że wiedzieć, co to za ludziska są? P a ­ trzą na mnie jak na zbója lub natręta.

A oni, niby ci, których zastałeś, mają myśli bardzo p odobne do twoich, tylko skierowane do ciebie. Myślą tak mniej- w ięc ej:

— Wlazł jakiś duch sp o d ciemnej gwiazdy, usiadł i siedzi. W ychował się zapewne z małpami razem, kiedy naw et

„dzieńdobry“ powiedzieć nie umie. Kto wie, z jakiemi zamiarami tu wsiadł?

O takim trudno nie myśleć ostrożnie.

Nie zawadzi w każdym razie pilnować zegarka albo i walizki.

Tak.

Zepewne zapałałbyś oburzeniem, gdyby te myśli zostały ci w jakikolwiek sposób doprowadzone do świadomości.

A rnoże i nie oburzeniem, ale wstydem?

Sprawa jest tu trochę delikatna i tak bez namysłu rostrzygnąć jej nie można. Nie

7

(10)

wiem, czy powinienbyś się oburzyć na takie podejrzenia, czy też się wstydzić swego zachowania się.

Rozstrzygnij sam.

Wiem, powiesz, że tak sprawy nie można ujmować. Przecież głupie „dzień- d o b ry “ nie jest jeszcze dow odem mojej uczciwości. Niejeden złodziej zapewne bardzo grzecznie i uprzejmie urnie się kłaniać i m ów ić: „dzieńdobry.“ Ale przez to nie przestał być złodziejem.

Nie przeczę, ale to jeszcze nie usprawiedliwia ciebie. W swoim w łas­

nym interesie nie powinieneś żałować naw et i najbardziej obcym pasażerom, ba naw et wrogom najzawziętszym tych dwu słów: „dzieńdobry.“ I nietylko w swoim interesie, ale także w interesie swojej dzielnicy, swego narodu. Bowiem takie przekonanie, jakie urobi sobie cu­

dzoziemiec o tobie samym, takie też mieć będzie o twoim narodzie lub tw o ­ jej dzielnicy.

Z tych samych przyczyn, co wyżej,

8

(11)

nie należy wychodzić bez stów : „Do­

widzenia.“ Nie. m ówr że nie waito, gdyż i tak nikt na to nie odpowiada, poco groch rzucać o ścianę. Ty swój o b o ­ wiązek spełniłeś, a cudzego zaniedbania wstydzić się nie potrzebujesz. W żad­

nym wypadku nie będziesz za to pocią­

gany do odpowiedzialności.

3. A co z drzwiami?

— Z któremi drzwiami? — pytasz.

Ano z temi, któremi w yszedłeś z pociągu.

Widocznie już zapomniałeś, jak to było.

Pozw ól, przypomnę.

Pociąg się zatrzymał. Otwarłeś z trzaskiem drzwi, zabrałeś swoje manatki i w yszedłeś. Naturalnie drzwi nie zam­

knąłeś za sobą. Może zapomniałeś, a m oże też pomyślałeś: „Poco mam zamykać drzwi? Przecież tyle tam jesz­

cze osób zostało w przedziale, niech je która z nich zamknie. Zresztą konduk­

tor jest od te g o “. Być też m oże, iż wcale ci nic na myśl nie przyszło. Kto-

9

(12)

by tam myślał o takich marnych rzeczach jak drzwi wagonu kolejowego. O tem się poprostu nie myśli.

Niby tak, ale tylko wtedy, gdy się odchodzi, ale nie wtedy, gdy musi się za kimś drzwi zamykać. Słyszałem raz (właściwie nie raz, ale dość często), jak ktoś wyrażał się o kimś, który drzwi za so b ą nie zamknął. Były to mniej więcej takie stówa:

— Smarkacz. Wyleciał jak kula a r­

matnia. Trzasnąt drzwiami, jakby ko ­ g o ś m artwego do życia chciał zbudzić.

Co za „p a n “ okropny! Trudź tu się, człowieku, i zamykaj drzwi za kimś.

S tudent jakiś, a drzwi zamykać to się nie nauczył, P ociąg już w biegu, jesz- czeby wypaść m ożna p o d koła pociągu.

Tak. P odobne, a naw et gorsze sło ­ wa ścigają tych, którzy za s o b ą drzwi zamknąć nie chcą, czy też o tem „po prostu nie m y ślą“.

Ale nietylko wtedy trzeba zamykać

za so b ą drzwi, gdy w przedziale jeszcze

(13)

ktoś pozostał. Tembardziej trzeba to uczynić, gdy się wychodzi „ostatni“ . P raw dą jest, że konduktor ma obowiązek patrzeć, czy drzwi są pozamykane, — a je ­ śli nie są zamknąć je. Ale czy ty musisz konduktorowi służbę utrudniać?

Sprawia ci to przyjemność, jeżeli on musi wskutek tw ego złego wychowania biegać na każdej stacji o d drzwi do dzwi, od wagonu do wagonu?

Chyba nie. Spróbuj przenieść się w położenie konduktora.

— Hm. Kiedy tak, — pomyślisz —- to będę o d tąd zamykał za sobą drzwi.

Rób tak. Ale uważaj, żebyś przy zamykaniu drzwi za so b ą nie ziobił no- . wego głupstwa. Uważaj, żebyś — unie­

siony „łaskawością“ — nie zamykał drzwi ze zbyt wielką gorliwością i siłą. T rz a­

snąć drzwiami to prawie tak samo nieła-

^ dnie. a czasem i gorzej, niż wcale drzwi nie zamknąć. Zamykając drzwi, wyobraź sobie, że ktoś miły ci bardzo śpi w prze­

dziale i nie chciałbyś go obudzić, gdyż

U

(14)

— obudziwszy go — zrobiłbyś jemu i sobie dużą przykrość.

4. Śmietnik w przedziale.

Wybrałeś się na dłuższą w ycieczkę...

pociągiem. Mama zapakowała ci na drogę rozmaite rzeczy. Usadow iw szy się w prze­

dziale, zacząłeś te rozmaite rzeczy rozpa­

kowywać. A więc najpierw : chleb z m a­

słem i jajka na twardo. O ile uważałeś na siebie, nie spadło z tego nic na p o d ­ łogę. Ale tak rzadko bywa. Spadło to spadło; niech leży. Niekiedy dla okaza­

nia niby poczucia czystości i porządku zgarniasz śmiecie n o g ą pod ławkę, bo i tam tego tak nie widać. j P o zo stał ci papier z chleba i sk o ­ rupy z jaj. Namyślasz się, co z tem zrobić.

Wreszcie znalazłeś „wyjście“ i rzucasz to pod ławkę. P otem wyjmujesz dalsze, przysmaki: pomarańczę lub banan, potem czereśnie, śliwki lub inne owoce. N a tu­

ralnie wszystkie pozostałe skórki i pestki

(15)

trzeba sprzątnąć, więc znowu wszystko

„czyściuteńko“ rzucasz pod ławkę.

I jesteś zadowolony, że zostawiłeś po sobie „dobre w rażenie“. Nie jesteś taki „niechlujny“ jak ci w sąsiednim prze­

dziale, którzy wszystko bez skrupułów rzucili przed siebie na podłogę i teraz to rozdeptują:

Naturalnie, że ci w sąsiednim prze­

dziale postąpili bardzo niechlujnie. Każ- dy b y o nich powiedział, że to źle w y­

chowani ludzie. Nawet gorzej: pow ie­

działby, że to „świntuchy“.

Wyobraźcie sobie taki zaśmiecony przedział. Tu papiery utłuszczone, tam skorupy z jaj, tu rozdeptane skóry b a ­ nanu, tam pestki z czereśni leżą dzie­

siątkami. To przedstawia uietylko w stręt­

ny widok, aie i niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia. J a k nietrudno pośliznąć się n a takiej np. skórze bananowej lub pomarańczowej albo i na pestce. Łatwo m ożna upaść albo i wypaść z pociągu.

Takie wypadki nierzadko się zdarzały.

13

(16)

Więc tembardziej jesteś zadowolony, że nie postąpiłeś jak tamci w sąsiednim przedziale. J e ste ś prawie pewny, że zostawiłeś dobre wrażenie.

Proszę cię, zatrzymaj się chwileczkę na peronie.

O to nadchodzi kobieta z wiadrem i miotłą. Idzie czyścić wagony. S poj­

rzyj: weszła do przedziału „niechlujnie“

zaśmieconego. Zamiata. Coś mruczy, posłuchaj.

— „ P a n o w ie “ se tu siedzieli. Za­

jadali banany, pomarańcze, czereśnie.

Ba, jajka naw et i chłeb z masłem i kieł­

basą. P o „pańsku“ rozrzucili wszystko.

A człek to jeno patrzeć może na te s k ó ­ ry. ł zamiatać po kimś, co ma pełny żołądek i jeno śmiecić umie.

Słyszałeś? O, już przechodzi do

„ tw ojego“ przedziału. Posłuchajmy.

— Tu dopiero siedzieli „panow ie“, j Ho, ho! Niech ich . . . przebacz, Panie.

Ja k b y naumyślnie powrzucali wszystko

p o d ławkę. Dobry schowek. W domu

(17)

też zapew ne rzucają wszystko śmiecie p o d łóżka i szafy. Tu siedzieli tacy p a ­ nowie, co to noszą lakierki, a podarte skarpetki i nieumyte nogi. Daruj im, Panie, m oją krzywdę. Teraz muszę tu, biedna, na kolanach szukać śmiecia pod ław ką i wyjmować z trudem spoza rur . . .

Słyszałeś? Prawda, pozostawiłeś

„bardzo d o b r e “ wrażenie? O tak, aż ci rumieńce wystąpiły na twarz. 1 kobieta ma słuszność, że taka „czystość“ jest dla niej krzywdą. Mogła przecie w tym czasie z mniejszym nakładem sił oczyś­

cić kilka innych przedziałów. I za ten trud spotka ją zapewne jeszcze przykre słowo przełożonych, którzy jej zarzucać będą, że zbyt powoli się „grzebie“.

Teraz chyba rozumiesz, że brzydko jest rzucać resztki na podłogę w pocią­

gu, ale jeszcze gorzej „chow ać“ je pod ławką. T o ostatnie świadczy bardzo ujemnie o twojem wychowaniu.

Cóż więc trzeba robić z odpadkami?

Wyrzucać przez okno? Czasem to jest

(18)

konieczne, ale nie zawsze. Nie powinno się tego robić. Odpadki trzeba zawinąć w papier i wyrzucić następnie na stacji do „kosza“, przeznaczonego na odpadki.

Tylko bardzo źle wychowany człowiek m ógłby powiedzieć:

— Co się tam będę tern przejm o­

wał. Kolej o d tego utrzymuje ludzi, żeby czyścili wagony za pasażerami.

Płacę przecież dość wysokie ceny za bilety.

Powoli, powoli. Tern sobie chwały nie przysporzysz. Conajmniej odwrotnie.

5. „PaSenie wzbronione.“

O d dość dawna na wszystkich s ta ­ cjach polskich kolei państw ow ych wiszą ogłoszenia, których treść zawstydzać nas powinna. Treść tego ogłoszenia za po­

wiada, że każdy, który zostanie przyła­

pany na paleniu w wagonach dla niepa­

lących, musi zapłacić 5 .— zł kary. N a­

wet wtedy, gdy przyłapany palił za z g o ­ dą wszystkich współpasażerów.

16

(19)

To ogłoszenie dowodzi, że dyrekcje kolejowe poczyniły bardzo smutne d o ­ świadczenia. Spotkały się poprostu z lekceważeniem ze strony pasażerów n a ­ pisu: „dla niepalących“. A wypadki te ­ go lekceważenia musiały być bardzo częste, kiedy koleje nie coinęły się przed znacznym wydatkiem na tego rodzaju ogłoszenia, wykonane bądźcobądź bardzo gustownie.

— Eee, taka drobnostka, takie głupstewko — pomyślisz. — Nie warto się tem przejmować wcale.

O nie, mój kochany. To wcale nie jest taka drobnostka, jak ci się zdaje.

Twierdzę, że to jest rzecz zasadniczej i bardzo wielkiej wagi.

Przypatrzm y się takiemu jeg o m o ś­

ciowi, co to nie uznaje napisu „dla n ie ­ palących“. T en napis mówi bez wątpienia, że tu nie wolno palić. Kto zaś chce ko­

niecznie palić, ten musi przejść do wa­

gonu „dla palących“. A co czyni nasz jegom ość? Wyjmuje papieros, zapala,

J7

(20)

a p otem rozgląda się w przedziale i spostrzega napis: „Dla niepalących“.

Z miną i gestem lekceważącym, nawet z pew nym odcieniem pogardy dla tego napisu i z uczuciem jakiejś niedostępnej wyższości zwraca się do współpasaże­

rów:

— P aństw o chyba nie mają nic przeciwko temu, że zapaliłem.

Oczywiście nikt nie protestuje. Część

„dobrze w ychow anych“ milczy, choć ma ochotę protestować, brak jej bowiem c y ­ wilnej odwagi. Druga część, część o b o ­ jętnych, odzywa się niby uprzejmie:

— Ależ nie . . . proszę, proszę.

No i jegom ość pali. Na „szczęście“

nie nadszedł w tym czasie konduktor.

P rzestępstw o uchodzi bezkarnie.

Mój kochany, nie jesteś chyba tak dalece upośledzony, żeby nie zauważyć tego, że — jeśli ktoś wszedł „dla nie­

palących“ —- to uczynił to rozmyślnie,

aby uniknąć dym u i nieczystego p o ­

wietrza. Mało je st takich, którzy wcho­

(21)

dzą „dla niepalących“ w roztargnieniu lub w ostatniej chwili, nie mając już czasu szukać przedziału „dla palących“.

Pierwsi zaś wchodzą tam z nadzieją, że nakaz niepalenia będzie respektowany.

Każdy więc, który lekceważy sobie te n 'delikatny zakaz palenia, czyni wielki zawód tym pasażerom, którzy uciekli tu właśnie przed dymem papierosów. Nie­

kiedy są to osoby chore, którym dym szkodzi. Prócz tego każdy przestępca:

1) obraża poczucie praworządności wielkiej części pasażerów,

2) wystawia sobie świadectwo po- prostu złego wychowania i skłonności do pospolitych przestępstw,

3) daje innym, słabszym jednostkom, zły przykład do naśladowania,

4) poniża naród swój w opinji cu­

dzoziemców, w opinji zagranicy,

5) naraża się na karę 5, — zł, a

czasem — przy opornem stanowisku —

na większe straty i poniżenia w razie

przyłapania na gorącym uczynku.

(22)

A najważniejsze to, że zagłusza własne sumienie i przyzwyczaja się do lek­

ceważenia przepisów i obowiązujących praw wogóle. Pociąga to za sobą ol­

brzymie szkody moralne i materjalne dla społeczeństwa. Przykład: taki na- pozór „drobny“ przestępca przepisu „dla niepalących“ spow odow ał w ydatkow a­

nie wielkiej kwoty na ogłoszenia, ostrzegające przed karą. O źdźbło więksi pow odują budowę gmachów wię­

ziennych olbrzymim kosztem społe­

czeństwa.

A szkody moralne są jeszcze więk­

sze. Kto bowiem nauczył się lekce­

ważyć przepisy w drobnych sprawach, te n z lekkiem sercem przestąpi lub obej­

dzie w sprawach ważnych. Wiemy, że

nie wszystkich przestępców dosięga tu

na ziemi ręka sprawiedliwości. A ci 1

właśnie sieją tyle zla na naszej polskiej

ziemi.

(23)

6. Gdy nie jesteśmy s a m i. . .

Spotkałeś przypadkiem na stacji ko ­ goś ze znajomych. Ucieszyłeś się bar­

dzo. On też. Zaczynacie rozmawiać o tem i owem. Wreszcie zeszliście na bar­

dzo ciekawy, ale i obszerny temat. P o ­ nieważ za chwilę pociąg ma ruszyć, więc siadacie do przedziału, nie przerywając rozmowy.

W przedziale, jak zwykle, pełno p a ­ sażerów. Ten czyta książkę lub gazetę, tam ten z ołówkiem i notesem w ręku robi jakieś obliczenia, jedna z pań ma na łonie maleńkie dziecię, które z tru­

dem ukołysała do snu. Inni grupami po dwóch lub trzech rozmawiają półgłosem.

•W sąsiednich przedziałach mniej więcej to samo. W całym wagonie panuje wzlęd- na cisza. Nic nadzwyczajnego nie mąci uwagi podróżnych.

f* W y oczywiście tego nie spostrzegliś­

cie, ponieważ byliście zajęci swoją roz­

mową. Początkow o mówiliście „jako- tak o “ , potem z coraz większym zapałem

21'

(24)

i coraz głośniej, aż wreszcie głosy w a­

sze zapanowały niepodzielnie w całym wagonie. Powoli wszystkie półgłośne rozmowy ucichły. P a sa ż e r z książką niecierpliwie spogląda to na was, to do książki. Wreszcie odłożył książkę i uło­

żył się do drzemki, ale zasnąć nie m ógł w żaden sposób. Dawał to do zrozumie­

nia niespokojnem zachowaniem się. Drugi pasażer, pomyliwszy się kilkakrotnie w swoich obliczeniach, schował notes i ołówek i zaczął bezmyślnie patrzeć w pola. A pani z dzieckiem zaczęła zde- nerwowanemi ruchami kołysać na nowo swoje maleństwo, obudzone waszą głoś­

n ą rozmową, spoglądając ku wam z w y­

rzutem.

Wy naturalnie na to wszystko nie zwracacie najmniejszej uwagi, bo jesteś­

cie zajęci swoją rozmową, która abso­

lutnie nikogo nie interesuje, a k tórej1/1

prawie cały wagon musi, chcąc nie chcąc,

słuchać. Wy nie widzicie, że tu i tam,

na twarzach pasażerów zjawiają się zjad­

(25)

liwe uśmieszki. Wy nie słyszycie, że tam nawet ktoś głośno zwraca innym uwagę na wasze złe wychowanie. A ktoś zauważył słusznie, choć ironicznie:

— Oni myślą, że jadą sami w wa­

gonie.

Część pasażerów parsknęła przytłu­

mionym śmiechem, ale i tego nikt z was nie zauważył. Rozmawiacie ciągle głoś­

no, ciągle tak, jakby nikogo conajmniej na odległość 2 km dokoła nie było.

Aż wreszcie ktoś się odezwał:

Panowie, cz y n ie moglibyście z łaski swej rozmawiać troszeczkę ciszej?? Wi­

dzicie, że ta pani daremnie usiłuje swoje dziecko uśpić.

Ten ktoś, wymawiając słowa „z łaski sw ej“ z silnym, złośliwie zabarwio­

nym akcentem, aż czerwienił się z obu­

rzenia na waszą bezceremonjalnosć, na w asze złe obyczaje.

I w szyscy odetchnęli ż ulgą, kie­

dyście przerwali rozmowę. Sami uczu­

liście wyraźnie, że, rozmawiając w tym

23

(26)

fonie daiej popełnilibyście ogrom ny nie­

takt, graniczący z bezczelnością. U m il­

kliście więc, skom prom itow ani okropnie.

A tak. To trzeba wiedzieć, że w pociągu i wogóle na w szystkich publicz­

nych m iejscach nie wolno się zachow y­

wać tak, jak g d y b y się było sam ym . T rzeba mieć wzgląd na obecność innych osób, bo one m ają conajm niej takie s a ­ me prawa, co i ty. A pom yśl, co b y to pow stał za harmider, gdyby w szyscy chcie­

li wszystkich przegłuszyć, nie zw ażając na nic.

D obrze w ychow any człow iek tak nie robi.

7. Gdy panie stać muszą.

Przypuśćm y, że je ste ś m łodym czło ­ wiekiem . Być m łodym - to wielkie szczęś­

cie, którego ani na loterii w ygrać ani za najgrubsze pieniądze kupić nie m ożna.

O tóż m asz przyjem ność jechać pociągiem

czy autobusem . W siadłeś codopiero i z a ­

jąłeś ostatnie wolne m iejsce. C ieszysz się,

24

(27)

że nie potrzebujesz stać, bo pojedziesz jeszcze dość długo. Lecz radość tw oja w net gaśnie, gdyż oto na następnej stacji w chodzi do przedziału jakaś starsza pani.

Szczęście czy nieszczęście chce, że ty w łaśnie jesteś w śród pasażerów najm łod­

szym . S łyszałeś już kiedyś gdzieś, że

„dam om “ należy ustąpić m iejsca. S p o ­ glądasz badaw czo ku owej dam ie. W łaśnie i ona spojrzała na ciebie. I jakim w zro­

kiem spojrzała! Przysiągłbyś, praw da, że m ówiła w zrokiem :

— P an pow inien mi zrobić m iejsce.

Czujesz, że niepodobna dłużej sie­

dzieć. T rzeba koniecznie w stać i to za­

raz. Dam om trzeba ustąpić m iejsca, a tu niem a najm niejszej wątpliwości, że to je st dam a, dam a całą gębą. Więc z żalem opuszczasz sw oje m iejsce:

— P roszę panią . . . tu jest m iejsce wolne.

— D ziękuję panu, — rzekła dam a tonem , któ ry zdaw ał się m ów ić: no, n a ­ reszcie !

25

(28)

S tanąłeś koło okna i stoisz. Z asta­

naw iasz się nad w ytw orzoną sytuacją.

Nie było innego w yjścia, — tłum aczysz sob ie — to było jedyne, co m ogłem uczynić. P o g o d zo n y z losem doczekałeś się n astępnej stacji. Ku wielkiemu za­

dow oleniu owa dam a w ysiadła. U rado­

w any zająłeś z pow iotem daw ne sw oje m iejsce i siedziałeś do najbliższej stacji.

Tam weszła jak aś m łoda i piękna panienka.

R ozgląda się za wolnem miejscu.

— J e s t to dam a, czy nie dama? — pytasz zaskoczony now ą sytuacją. — N aturalnie — odpow iadasz natychm iast

— dam a, przytem bardzo m ilutka dam a.

Trzeba w stać. Byłbym cym bałem , g d y ­ b y m ...

— P roszę p a n ią ... je st wolne m iej­

sce.

P odziękow ała ci z miłym uśm iechem na tw arzy, usiadła, n astępnie wyjęła książ­

kę i zaczęła czytać.

Ty popadłeś w rozmyślanie. Dla

takiej osóbki nie żal opuścić miejsca, —

26

(29)

stw ierdzasz z zadow oleniem , — choćbym i godzinę stać musiał. Na szczęście i ta dam a w ysiadła na najbliższej stacji. W ięc usadow iłeś się znowu, ale nie na długo, bo na następnej stacji weszła jakaś star­

sza kobieta wiejska. O dłożyła dość cięż­

ki kosz i w estchnęła z ulgą. Widać było, że je st zm ęczona. Rzuciła wzrokiem w ko­

ło, ale — nie widząc wolnego m iejsca :— oparła się o ścianę wagonu.

— Hm! — m yślisz zakłopotany — nie wiem, co zrobić. K obieta wiejska — to chyba nie jest dam a? Damy n o szą piękne kapelusze, bogate i m odne suknie.

A ta oto kobiecina ma na sobie skrom ne łachm any wiejskiego stroju. Tej chyba nie trzeba ustąpić miejsca? Zresztą ona sam a tego nie żąda. T am ta pierwsza to mnie poprostu zm usiła do opróżnienia m iejsca, a ta stanęła skrom nie i stoi. Wi­

dać, że niema żadnych pretensyj. C o tu zrobić: wstać czy nie wstać?

M yśląc tak, nie zauważyłeś, że jakiś starszy jegom ość począł się to b ą i kobie­

21

(30)

ciną interesow ać. N agle w stał i rzekł:

— P roszę p a n ią ... niech pani zajm ie m oje m ie js c e ... p r o s z ę ... proszę.

— A dyć dajom spokój, panoczku.

Siedzom , siedzom . T en kąsek m oga po- stoć.

Ale „pano czek “ nalegał, więc usiadła.

— Dziękują im, dziękują. A dyć - ech się tak zm ęczyła, że mi sie aż nogi trzęsą.

Dziękują im.

W szyscy czuli, że to nie były pod zię­

kow ania zdaw kow e, konw encjonalne, ale że z serca szły i były szczere jak złoto.

Z takiem podziękow aniem to aż błogość jakaś spływ a na człow ieka.

„P an o czek “ spojrzał na ciebie. Z au­

ważył, że je ste ś po sam e uszy zaczerw ie­

niony. Zapew ne dom yślał się, z jakiego pow odu. Dla ciebie zaś była to nauczka, że za „dam ę“ należy uw ażać nietylko w ystrojoną paniusię, nietylko mile i uś­

m iechnięte panieneczki, ale również sp ra­

cow ane kobiety w iejskie. O ne w pier­

w szym rzędzie zasługują na to, żeby im

(31)

ustąpić miejsca. M inęły czasy różnic s ta ­ now ych. Z apanow ała — w hasłach przy­

najm niej — rów ność. Tu się ta równość zaczyna. Strój wiejski w niczem nie uj­

m uje godności kobiecie. Tak, jak sza n o ­ wać trzeba dam y w ystrojone i napudro- wane, tak sam o — a kto wie czy nie w ię­

cej — należy szanow ać kobiety w iejskie.

8. „Już niema m iejsca“.

Pam iętasz? Było to na stacji w K ato ­ wicach. (A'loglo też być spokojnie na in­

nej stacji.) N adbiegłeś zdyszany w o b a ­ wie, że spóźnisz do pociągu. Jesz cze m inuta. Chwała Bogu. — myślisz i zm ie­

rzasz do najbliższego, najm niej zapełnio­

nego przedziału. Ju ż chcesz otw ierać, gdy w przedziale robi się natłok i ktoś zaw o ­ łał:

— Ju ż niem a m iejsca! Wszystko- zajęte!

Z aw ahałeś się na m om ent. Nie wiesz,, co czynić: siadać czy szukać miejsca w

29

(32)

innym przedziale. Ale głos k o nduktora:

„Proszę m iejsca zająć!“ uprzytom nił ci, że ju ż niem a czasu na szukanie innego, w ygo­

dniejszego m iejsca. Więc z uprzejm em ale stanow czem „przepraszam “ otw ierasz drzwi i pchasz się do przedziału. P a sa ­ żerowie, widząc, że dalszy opór byłby b ez­

celow y, popuścili trochę, sztuczny natłok zm alał. O kazało się, że są jeszcze naw et

„siedzące“ m iejsca. S poglądasz więc zdzi­

wiony a naw et zgorszony, po pasażerach.

J e d e n z dom yślniejszych objaśnia ci w odpow iedzi z chytrym uśm iechem :

— P oco mam y się ściskać? Siadaj pan!

N iech się tam inni ściskają. Czemu my nie mamy mieć w ygodnych miejsc? Chodź pan, chodź pan, bo jeszcze ktoś idzie.

R óbm y natłok!

— Ju ż niem a m iejsca! P rzepełnione!

Dalej je st m iejsce! — krzyknął inny do jak iejś kobieciny, która jeszcze chciała wejść, ale w ystraszona krzykam i zeszła ze stopnia i poszła szukać dalej miejsca.

W tem pociąg ruszył i odezw ały się głosy

3 i f l l

(33)

ostrzegaw czo: „Zostać, zo stać .“ K obie- <

cina i kilku innych spóźnionych p asaże­

rów m usiało zostać. N atom iast p asa żero ­ wie z „tw ego“ przedziału zacierali zad o ­ woleni ręce i cieszyli się głośno, że im się udało „zarezerw ow ać“ takie m iejsca.

1 ty byłeś z tego chw ilowo zad o w o ­ lony. P otem jed n ak przyszła refleksja i doznałeś przykrego uczucia. Zdawało ci się, że byłeś przed chwilą wspólnikiem brzydkiej, oszukańczej afery, że przyw ła­

szczyłeś sobie bezpraw nie cudze prawa.

I rum ieniec w stydu w ystąpił ci na poli­

czki.

Tam ci jednak tego w stydu nie czuli.

D alecy byli od tych szlachetnych odruchów czuw ającego sum ienia, których ty do zn a­

wałeś.

To byli zw yczajnego pokroju bandyci.

N iczem się oni nie różnią o d tych b an ­ dytów , którzy nocą w lasach n ap a d ają na bezbronnych obyw ateli. R óżnią się chyba od nich w iększą bezczelnością i w ięk­

szym bezw stydem . K ręgosłupem ich

(34)

poczynań je st skrajny egoizm , skrajne sobkostw o. Byle ja mam w ygodne m iejsce.

Inni niech sobie zaradzą jak chcą. Niech sobie czekają na następny pociąg. Niema w tern ani źdźbła ofiarnej chrześcijańskiej miłości bliźniego. „Człowiek taki jest człow iekowi w ilkiem .“

Na takich przykładach w ychow ują się późniejsi „sam odzierżcy“, mali dykta- torow ie, którzy p rag n ą w szystkie przyw i­

leje i prawa zgarnąć ku sobie, którzy gw ał­

tem i bezcerem onjalnie o d p ychają swoich bliźnich od dobrodziejstw urządzeń sp o ­ łecznych.

Nie trzeba chyba długo rozwodzić się n ad tem , że takie bezpraw ne p rzy ­ właszczenie sobie m iejsca w pociągu ze szkodą dla drugich pasażerów je st grubym nietaktem , jest św iadectw em w strętnej obyczajności, je s t dow odem skrajnego egoizm u. Na takich — trzeba by w ska­

zać palcem potępienia.

(35)

9. Bagażowy.

P ociąg zatrzym ał się na jednej z w ięk­

szych stacyj. Z okna w agonu II klasy wychyliła się jak aś w yelegantow ana osoba i zaczęła w ołać:

— B ag aż o w y !!! b a g a ż o w y !!!

Na peronie uczynił się tym czasem wielki ruch. Tu i tam w tłum ie błyskały m osiężne blachy u czapek. T o bagażow i.

Je d e n z nich przeciskał się przez tłum w kierunku w yeiegantow anego pana.

— B a g a ż o w y !!! — zaw ołał nie wiem już po raz który tonem , zdradzającym wielkie zniecierpliwienie.

— Jestem , proszę p an a ! — o d p o ­ wiada przeciskający się jeszcze przez tłum bagażow y.

— J e s t pan n areszcie..? — syknął szorstko elegant. — W eź p an te w a lizy ! Na bag aż! Kwity przyniesie mi pan do p o c z e k a ln i!

33

(36)

B agażow y obarczył się walizami i wy­

szedł, rozglądając się co chwila za ele­

gantem . Chciał się dow iedzieć, w której poczekalni przyjdzie mu go szukać. Po drodze m ruczał niew yraźnie;

— W oła mnie jak psa. G orzej naw et.

O dzyw a się do mnie jak do niew olnika sw ego. Spojrzeć ku mnie nie raczy. Bo czem że ja jestem ? B agażow ym . B agażo­

w ego wolno „k o p a ć“ i poniew ierać słow a­

mi i spojrzeniam i, jak b y to był kam ień przydrożny. I z jakiego tytułu? Jakiem p ra w em ? Praw em kaduka. Taki on śm ier­

telnik jak i ja . Myśli, że go m odny kraw at i w yprasow ane spodnie czynią panem nade m ną. Nie to, mój „panie.“

Panem nade m ną czynią cię m arne 30 g ro ­ szy, za które dźw igać muszę tw oje luk­

susow e walizy. A m uszę je dźw igać, żeby m oja rodzina głodem nie przym ierała. Ale te 30 groszy jeszcze cię nie upraw niają do tego, żebyś mnie traktow ał jak psa.

Takiem i oto m ruczeniam i starał się bagażow y ulżyć swej doli. Nie to go

34

(37)

poniżało i bolało, że m usiał nosić ciężkie

walizki.

Nie to. Ale ten ton, te spojrzenia pogardliw e onych „pa­

n ó w “, którzy w bagażow ym nie chcą wi­

dzieć człow ieka rów nego sobie w obliczu Boga i nieśm iertelności. O n wie, on — bagażow y — on to rozumie, że nie w szyscy ludzie m o g ą chodzić w „wy­

prasow anych sp o d n iach “ i nosić m odne kraw aty. C zynności społeczne muszą być podzielone. Jedni, przygotow ani odpow iednio, zajm ują w yższe i najw yż­

sze stanow iska społeczne. Inni sprytem czy to pracą uczciwą dorabiają się w ięk­

szych lub m niejszych m ajątków , je d n i są zdrowi i uzdolnieni, drudzy chorzy i ograniczeni. W szystko to nie boli go wcale. Nie zazdrości nikom u. Zresztą i oni m ają sw oje „krzyże“. I kto wie, co się z nimi jutro stanie. M oże już jutro zostaną „zrównani z ubogim i*.

Nikt teg o wiedzieć nie może. Ale jer dnego nie rozum ie, Czem u ci ludzie od­

noszą się do niego z taką pogardą?

(38)

C zem u w nim nie chcą widzieć człowieka?

— T ak, „panow ie“.

T rzeba zstąpić jed en szczebel niżej.

M iędzy wami a bagażow ym istnieje cicha um ow a. U m ow a m niejwięcej tej treści:

„Ja, bagażow y, dla tw ojej, panie, w y g o ­ d y będę nosił ci walizy. Za to ty, p a ­ nie, zapłacisz mi w pieniądzach, co mi się należy, cośm y z so b ą uzgodnili. P o ­ za tem jed n ak jestem takim sam ym czło ­ wiekiem , co i ty. Nic cię nie upraw nia d o traktow ania mnie inaczej, niż rów ­ nego so b ie “.

K to tej społecznej cichej um ow y nie um ie uszanow ać, nie je st „panem “ lecz zw yczajnym „cham em “, człow iekiem bez w ychow ania. Praca fizyczna zasłu ­ guje na takie sam e uznanie, na jakie zasługuje praca um ysłow a. A więcej je st w arta od „p ań sk ieg o “ nieróbstw a. Z m ień­

cie, panow ie, swój stosunek do b a g a ż o ­ wego, a znikną przepaście społeczne, nienaw iść stanow a.

C hciałbym tu jeszcze dodać, że

nie w szyscy panow ie w „w yprasow anych

36

(39)

spodniach,, grzeszą złym stosunkiem do bagażow ego. N aw et koniecznie trzeba podkreślić, że dużo jest „panów* takich, co to ledw ie o włos wyrośli ponad b a ­ gażow ych m ajątkow o, a um ieją zgóry i z pogard ą traktow ać bagażow ego.

O gólnie naw et panuje przekonanie, że

„tacy są g o rsi“, bo „nie pam ięta wół jak cielęciem b ó ł“.

Kiedy jesteś zm uszony korzystać z usług bagażow ego, uprzytom nij sobie, że jutro ty nim być m ożesz, potraktuj go tak, jakbyś chciał, żeby ciebie, jako bagażow ego, inni traktow ali. Czyniąc tak, okażesz się człowiekiem z dobrem w ycho­

waniem, którego się szanuje, bo niena­

widzić nie m ożna.

37

(40)

10. W „dyskretnej ubikacyjce.“

Nie m ożem y już sobie dziś w yo­

brazić pociągu bez tak zw anej „d y sk ret­

nej ubikacyjki“, którą oznaczają pow sze­

ch n ie: „O 0 “. W łaściwie nie należałoby w ogóle o tej „ubikacyjce“ mówić, a tem mniej rozpisyw ać się o niej publicznie.

A jed n ak ___

Trudno, jesteśm y ludźmi. Ja k o lu­

dzie chcąc nie chcąc korzystać z niej m usimy. Idzie tylko o to, żeby korzy­

stać z niej z godnością, przysługującą człow iekow i, „koronie w szelkiego stw o ­ rzenia“.

W wielu pociągach znajdują się w odniesieniu do tej spraw y pełne pow agi n ap isy . O to jed en z nich;

„P ozostaw to m iejsce takiem , jakiem chciałbyś je zastać“ .

Zbyt jed n ak często wykazuje rzeczy­

w istość, że te napisy nie w yw ierają na

korzystających z „ 0 0 “ teg o ham ującego

(41)

wpływu i w ychow aw czego oddziaływ ania, jak b y się spodziew ać należało. Nieraz człowiek, któ ry w tow arzystw ie innych ludzi umie jak o tak o zapanow ać nad brzydkiem i zachciankam i swej natury, okazuje właśnie tu, w tej „dyskretnej ubikacyjce“, jak głęboko upadły obyczaje jeg o . Tu w ykazuje, że przestaje być człow iekiem , a staje się bydlęciem . Nie mówię już o zanieczyszczeniach, sp o w o ­ dow anych nieostrożnością. Ale trudno nie napiętnow ać zanieczyszczeń, spow o­

dow anych p oprostu złą wolą, jako głupi

„ ż a rt“. Nie m ożna wcale bez o brzydze­

nia wspom inać o tem , więc zostaw m y to.

J e s t jeszcze inny szczegół, którego pom inąć nie m ożna. M yślę o tych „ry­

sow nikach“ i „ p o e ta ch “, którzy się swoim

„tale n te m “ (czytaj: ciężką chorobą) p o p i­

sują na ścianach w ew nętrznych „ 0 0 “.

W iem, że ty, szanow ny czytelniku, nie

chorujesz na am bicje takich „p o e tó w “

i „rysow ników “. M oże jednak będziesz

mógł, poznaw szy przypadkiem takich

(42)

chorych osobników , podsunąć im tych kilka słów. Jeśli do szczątku nie zgnili, może się opam iętają i w yzdrow ieją.

Niech się dow iedzą, co o ich popisach myśli dobrze w ychow any ogół.

N ajm niejszem złem je st zapew ne to, że taki „artysta" odsłonił tam sw oją m oralną zgniliznę. To jeg o osobisty w styd. W ięcej nas obchodzą i p rzeraża­

ją inne strony tego niechlujstw a. Taki bezw stydny rysunek czy napis staw ia w złem św ietle całą dzielnicę, cały kraj. Za jednostkę cierpieć m uszą w szyscy o b y w a­

tele. Taka chora jed n o stk a sw ojem i wyczynam i, swoim gorszącym przykła­

dem zaraża innych o chw iejniejszych obyczajach i charakterach, pobudzając ich do naśladow ania. A to je st grzech ciężki. Wielu słabych napisy te i rysunki pobudzają do snucia nieprzyzw oitych myśli i w strętnych obrazów . To jest wielkie niebezpieczeństw o.

W reszcie kreślenie po ścianach w ogó- le (nietylko w „ 0 0 “) w yrządza w łaści­

40

(43)

cielom duże szkody m aterjalne. Jeśli 0 pociągi chodzi, to właścicielem ich jest P . K . P •, a pośrednio cały naród, a więc my także. P ytacie, jakie szkody ? A czy robotnik, który musi te napisy usuwać, nic nie k o sztu je? Czy odnaw ia­

nie całych ścian nie pociąga za sobą żadnych k osztów ? W ięc nie ulega n aj­

mniejszej wątpliwości, że schorzali „poeci“

1 „rysow nicy“, popisujący się w „O O “, w yrządzają znaczne szkody społeczeństw u, szkody m oralne i m aterjalne.

1 niem a dość, słów na potępienie takich jednostek. Tem , jak kto umie panow ać n ad so b ą w „dyskretnych ubi- kacyjkach“, w ystaw ia sobie każdy św ia­

dectw o dojrzałości m oralnej, św iadectw o pięknego charakteru, św iadectw o dobrych obyczajów , albo też św iadectw o czegoś w prost przeciw nego.

Tam właśnie, gdzie cię nikt nie widzi, pokaż, że jesteś człowiekiem dobrze wychowanym. Wtedy dopiero uczujesz w sercu błogosławieństw o wewnętrznego zadowolenia.

41

(44)

11. Nie „odm ładzać“ dzieci!

Pew nego razu jechałeś koleją do . . X.

Do tej sam ej stacji jechała pew na pani z dw ojgiem dzieci. Znasz tę panią i znasz te dzieci. Dziewczynce na imię W andzia, a ma lat pięć. Chłopcu na imię Adaś, a ma lat jedenaście. Nie m y­

lisz się co do tego.

Siedzieliście w przedziałach, sąsia­

dujących ze sobą.

W pew nej chwili owa znajom a rze­

kła półgłosem do dzieci.

— P am iętajcie, że dziś jesteście o półtora roku m łodsze. Ty, W andziu, m asz dopiero trzy i pół roku, a ty Adasiu, dziew ięć i pół roku.

A daś zam yślił się.

— Jak ż e ja mogę mieć dziewięć i pół, kiedy mam jedenaście?

— Mów c isz e j! — zgrom iła go

m atka. P otem wyjaśniała: — G dybyście

m iały tyle łat, ile rzeczyw iście macie,

m usiałabym Wandzi kupić pół biletu, a

(45)

tobie cały, a to kosztow ałoby mnie trzy ­ dzieści złotych drożej. W ięc, jeśli was kto zapyta, ile m acie lat, pam iętajcie, że jesteście o półtora roku m łodsze.

Adaś popadł w zadum ę. Im dłużej myślał, tem sm utniej patrzały jego oczy.

Po jakim ś czasie w szedł do p rze­

działu rewizor z konduktorem . Zażądali okazania biletów.

W sąsiednim przedziale toczyła się następujące rozmow a.

— Ile m asz lat, chłopcze? — spyta!

rewizor.

— Jed e... Nie, nie! Dziewięć i pół...

— popraw ił się szybko Adaś.

— A ty, panienko, ile m asz lat? — spytał znowu konduktor.

Zanim panienka zdążyła odpow ie­

dzieć, wtrąciła się jej m atka:

— Trzy i pół, proszę pana . . . R ew izor spojrzał badaw czo na dzieci, potem na ich m atkę, wreszcie rzekł:

— Dzieci są - jak na ten wiek - bardzo duże. — I poszedł dalej.

43

(46)

W andzia przytuliła się do m atki ja ­ koś bojażliwie. M atka zaś radow ała się, że jej się tak pow iodło.

— To głuptas z tego Adasia — rz e­

kła — byłby nas zdradził. D obrze żeś się zaraz popraw ił.

Ale A daś odsunął się o d m atki.

S ta n ął przy oknie i p atrzał w dal. Nie za­

dow oliła go pochw ała, że „d o b rze“ zrobił.

— Jak ż e to m ogło być dobrze, kie­

d y to nie było dobrze — m yślał, a oczy staw ały się coraz sm utniejsze.

W reszcie oczy A dasia stanęły we łzach.

— Czemu płaczesz? — spytała m atka.

— T ak mi jak o ś głupio, że m usia­

łem skłam ać. D rużynow y zaw sze nam mówi: „H arcerz brzydzi się kłam stw em “.

A ksiądz pow tarza często: „K łam stw o to grzech“ .

— G łupiś! — zgrom iła go m a tk a .—

T o nie żaden pow ód do płaczu.

Tyle słyszałeś z rozm ow y w s ą ­

siednim przedziałe. Ale ci teg o w y star­

(47)

czyło. M iałeś ochotę wstać, zbliżyć się do ow ej znajom ej pani i zrobić jej m niejwięcej takie kazanie;

— To taka z pani m a tk a ? To pani je sam a zapraw ia do oszustw a? Co p o ­ m yślą dzieci o pani? N apew no pom yślą:

„N asza m am usia je st kłam cą, je st . . . oszustem , jest złodziejem , bo okrada kolej. Dzisiaj okradła kolej o 30 zł.

Pow inna się pani spalić ze w stydu przed dziećmi.

A m oże dzieci pom yślą inaczej.

M oże pom yślą, że nasza m am usia je st

„m ąd ra“, bo um ie' „zaoszczędzić“ 30 zł;

my też tak zrobim y.

O, jeżeli tak pom yślą — w tedy b ia­

da ci, m atko, za to zgorszenie. Biada ci, bo w ychow ałaś kłam ców, oszustów i złodziei. A każde ich przew inienie — obciąży twój rachunek.

O bciąży napew no. I poniesiesz o d ­ pow iedzialność za posiew zła.

Poniesiesz tu albo . . . tam.

45>

(48)

Dziesięcioro przykazali zachow a­

nia się w podróży.

1.) W stosunku do urzędników kolejow ych bądź grzeczny i uprzejm y, a odpłacą ci p o dobną m onetą.

2.) W chodząc do pociągu, pow iedz:

dzieńdobry, a w ychodząc: dow idzenia.

(Katolikom przystoi m ów ić: „Niech będzie pochw alony Jez u s C h ry stu s“ i

„Z P anem B ogiem “.)

а.) Zam ykaj zaw sze za so b ą drzwi pociągu, uważaj jednak, żebyś to uczynił jaknajciszej.

4 J Nie rzucaj w pociągu odpadków na podłogę, a tem m niej pod ław kę, lecz rzuć je na stacji do kosza.

5.) R espektuj napis „dla n iep a­

lących“ jeśli nie z poczucia p o szanow a­

nia przepisów wogóle, to z obaw y przed karą.

б.) G dy nie je ste ś san?, zachowuj

się tak, żebyś nikom u w niczem nie

(49)

przeszkadzał. Lepiej, że cię nikt nie zauw aży, niżbyś m iał zwrócić na siebie ogólną uw agę.

7.) P am iętaj, że dobrze wychowani ludzie u stępują swe miejsca paniom , a

„p a n ią “ je st i najskrom niej ubrana w ieś­

niaczka.

8.) Nie „rezerw uj“ dla swej w ygo­

dy cudzym kosztem m iejsc w przedziale, gdyż pociągi istnieją nietylko dla ciebie.

9.) W obec bagażow ego zachowuj się tak, jakbyś sam chciał, będąc b ag a­

żowym, żeby się w obec ciebie inni zacho­

wywali.

10.) W „dyskretnych ubikacyjkach“

umiej zachow ać godność człow ieka. Staraj się m iejsce ustępow e zostaw ić takie, jakie chciałbyś zastać.

Koniec.

(50)

T r e ś ć :

1. P rzy kasie biletow ej . . . . 3 2. D zieńćobry ...6 3. A co z d r z w i a m i ? ...9 4. Śm ietnik w przedziale . . . . 1 2 5. „Palenie w zbronione“ . . . . 1 6 6. Gdy nie jesteśm y sam i . . . 2 1 7. G dy panie stać m uszą . . . 24 8. Ju ż niem a m iejsca . . . . . 2 9 9. B a g a ż o w y ... 33 10. W „dyskretnej ubikacyjce“ . . 38 11. Nie „odm ładzać“ dzieci . . . 42 12. Dziesięcioro przykazań zach o ­

wania się w podróży . . . . 46

(51)
(52)

Biblioteka Śląska w Katowicach Id: 0030000449162

I 206690

Cytaty

Powiązane dokumenty

To dzięki nim możliwe staje się wykorzystanie danych, które wcześ- niej nie były zbierane lub ich przetwarzanie było praktycznie niemożliwe, w szczególności

Ostatni posiłek zjadaj nie później niż dwie godziny przed snem.. Uwagi nauczyciela:.. Czy odżywiamy

Koroną, szczytem takiego odrodzenia się, takiego stw orzenia się nanow o, jest apoteoza człow ieka, czyli jego zbóstw ienie się, jego przem ienienie się, okazane

Zdawaćby się mogło, iż w „kraju robotników i chłopów” praca sta­.. nie się czynnikiem nadrzędnym, fundamentem sowieckiego

Więc rozwiązał problem dla trójkąta metodami klasycznej geometrii, ale tak go to rozochociło, że odkrył, o co tak naprawdę w tym problemie chodzi, i rozwiązał go klasycznie

Na rynku komercyjnym systemów tego typu jest dużo, cieka- wostką jest to, że często producenci korzystają z usług głównych dostawców chmury w zakresie utrzymania

Ze złej formuły promującej „nabijanie” procedur przechodzimy na tak samo złą, jeżeli nie gorszą: „Czy się stoi, czy się leży, pińćset złotych się należy”.. Jasne, że

Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz (fragment księgi dwunastej), czyta Krzysztof Kulesza Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz (fragment księgi dwunastej), czyta Krzysztof Kulesza