o
ATAK
KKAKA
Nr. 2. IV. 1939, KATOWICE Cena 50 gr.
Słowianie!
I znów byliśmy świadkami nowej zbrodni, popełnionej przez katolickih zdrajców na cząstkah Wielkiej Sławji, na Czehah, Mo- rawah i Słowaczyźnie.
Miast uciec się pod opiekę sławiańskiej, katolickiej Polski, przepodły, arcykatolicki prezy
dent Czeh i bardziej podlejszy ksiądz Tisa, pokornie zakuli swo
je narody w okowy niewoli ger
mańskiej.
Jak przed tysiącem jedenastu laty t. zw „święty“ Wacław, książę czeski, zdradzając swój naród, bez boju upokorzył się przed okrutnym Henrykiem Pta- 34 sznikiem i dopiero nasz Bole
sław Hrobry przywrócił niepod
ległość Czehom, jak niebawem tąż niepodległość „niegodziwyh ojców najniegodziwsi synowie“
zaprzedali haniebnie cesarzowi Henrykowi II, który nawet,,świę
tym“ został, mimo że razem z poganami napadał hrześcijańską Polskę, tak i dziś samobójcza po
lityka arcykatolickih menerów zdradziła naszą wspólną Macierz, Wielką Sławję.
Stawianie! Wielkość Czeh i Moraw wzrosła dopiero z hwilą powstania husytów, a upadła, ponieważ kler katolicki, w imię interesów niemieckih zabronił władcy polsko-litewskiemu na przyjęcie pobratymców pod swą opieke.
Dziś to się powtórzyć nie mo
że ! Dziś od granitowej opoki, jaką tworzy Wielka Sławja, mu
szą się odbić i skruszyć groty hitleryzmu i musi nastąpić drugi Grunwald, który zetrze w proh pyhę grabieżczyh koczowników.
Na świętej naszej ziemi, osia
dli od kilku tysiącoleci, zrośli
śmy się z nią tak istotnie, iż nam się ona stała po wsze cza
sy największem umiłowaniem To też gdy beżczelny zbij za
grabił część naszej Macierzy, nie może mu to ujść bezkarnie.
Jak w bitwie czerwcowej 907 roku pogromili Węgrzy potęgę germanizmu, jak w krwawej roz
prawie pod Grunwaldem 141.0 rok. zjednoczony świat sławiań- ski łącznie z Litwinami pod wo
dzą polskiego władcy pogromił katolicko - krzyżowy Zakon nie
miecki, tak i dziś musimy po
skromić zapędy krwiożerczego Atillogermanizmu, rzucając dum
ne hasło: Dotąd i nie dalej! A i stąd, precz !
Młodzi! Do Cię się zwracam, gdy serca staryh obrosły tłusz
czem obojętności i maczają się w kale podłości.
Młodzi Czesi, Morawianie, Słowacy, Rusowie, Polacy, Buł
garzy, Serbowie, Kroaci, Sło
weńcy, Łużyczanie oraz Wy, którzyście tyle dobryh i złyh hwil z nami przetrwali, Węgrzy, Litwini, Rumuni, Łotysze, Lsto- wie i Finlandczycy, a którym dziś jedno niebezpieczeństwo grozi, gotujcie się do drugiego Grunwaldu!
Za nami Prawo i Sprawie
dliwość! !!
Smoka pangermanizmu zwal
czmy Krakiem sławiańskości!
Naszym orężem — męstwo nie- zahwiane!
Celem — Sława naszyh Dzie
jów !
Hasłem — Tum ja! Tum ja!
Tum ja !
Stah z Warty
Rejtanom obecnej hwili: Generałowi Żeligow
skiemu oraz Posłom: Dudzińskiemu, Budkiewiczo
wi, Jóżwiakowi, Kręglewskiemu. Lubelskiemu, Ro- daczowi, Pleszczyńskiemu, Putkowi, Ratajczykowi, Stohowi i Szymanowskiemu, za ih mężną, iście sławiańską postawę, okazaną dnia 18 marca b. r.
Unja Młodyh Sławian wyraża szczere uznanie.
Szukalski
Swastyka a Gamadion
Kocz a Rola
m
/*
Ml c
v
TT
'"''^wlistyka jest najstarszym zło
żonym ornamentem i możliwie najstarożyłniejszym nabrzmianem (symbolem) zamykającym w so
bie jakieś mistyczne znaczenie.
Człowiek nowoczesny na róż
ne sposoby silił się wnijść w jej
>
tajemną zawartość. Dydaktyczne analizy pozostawiły po sobie wie
le intelektualnego osadu, tylko by dojść do łatwego zadecydowania, na skutek optycznego upodobnie
nia swastyki; do „ognia", „słoń
ca", „rułiu" i by rozwiązać tę
-
prawieczną zagadkę, nazwaniem jej już upewnionym frazesem
„amuletu szczęścia”.
Uczeni uczynili wszystko, by wtłoczyć w nią jak w próżne na
czynie, swe własne przypuszcze
nia. Rozliczne były już sposoby teoretycznyh rozwiązań przeróż
ny h o logów, jednak wszelkie wy
tłumaczenia i odczytania jedynie się mnożyły a znaczenie i pobu
dzenie swastyki tonęło coraz to głębiej w głębinah ludzkiej nie
pamięci.
Jednak narzucone znaczenia, wtłoczone w tę parę wirującyh kresek, są nie znaczeniem swa
styki, lecz treścią, jaką usilnie hcieli wypełnić naukowcy. Nie były to odkrycia, lecz wynalazki upartyh teoretyków.
* **
Za wyjątkiem uegroidalnej ludz
kości, wszystkie rasy używały swastyki jako ornamentu i jako talizmanu. Dopiero w później- szyh Dziejah, Semici mimo, że są negrytami, przejęli ją od również semickili Persów.
Pierwej do daryjskiego Perso- polis, swastyka przybyła z najaz
dem Aleksandra Macedońskiego, powodując wśród niedobitków perskik i powrotnyh niewolników, owe spotkanie się z tym pier
wiastkiem dekoracyjnym.
Przez imigrację wojennyh zdo
byczy, drogocennyh uprzęży, wy
robów ozdobny!), branzolet, pierś
cieni i najszyjników, także od sprowadzany li mędrców i ezote- ryków, Arabowie, mimo że rów
nież Semici negroidalni dowie
dzieli się o swastyce od Persów, zawlekając ją potem nawet do Palestyny. Były to jednak późne już Dzieje, bo historycznej epoki.
Wszystkie inne rasy używały jej od prawiecznyk zmroków Cza
su. Pra-rasa obu Ameryk, Maoro- wie, przedziwna rasa lnusów, t. j.
pierwotnyb autohtonów wysp póź
niej Japoński!), wszystkie ludy sanskrytu, twórcze jak i koczow
nicze ludy mongolskie, rolniczy Stawianie, najezdni Wikingowie jak i kundlowsko-tatarskie hordy moskiewskie, wszystkie one uży
wały tego amuletu swastyki, jako nabrzmiana „szczęścia”, tracąc po
przez tysiące lat jego ścisłe zna
czenie i zupełnie już niewiedząc, z czego powstał i poco był przez kogoś, w pierwszym momencie jego powstania, stworzony.
Wydziedziczony małpolud.
Przez jakieś fizyczne wydzie
dziczenie ze zwykle dziedziczny!) sposobów atakowania i samoob
rony, człowiek, zaledwie dwuno- gie stworzenie, był potruhu pozo
stawiony sam sobie przez Matkę Przyrodę.
Dziwnie jakoś stawał się on coraz to więcej mizernem stwo
rzeniem i coraz to gorzej wypo
sażonym w sposoby do dalszego przetrwania jako gatunku. Stawał się najnędzniejszym ssakiem z po
śród czworonogów.
Nietylko, że zaczął mieć skłon
ność do Lodzenia na dwóh nogali, co go czyniło pokracznym biega
czem, nie mogącym dorównać ga
tunkowi czworonogiemu w goni
twie czy ucieczce, ale zaczął mieć coraz to mniej zębów (stracił ih od tej epoki, powiedzmy, nien- dertalskiej, czternaście), paszcza zmieniła się w usta, a one zmniej
szały się coraz to więcej, tak, że już nie mógł używać ih jak ty
grys lub wilk. Dwie pokraczne
a bardzo krótkie nogi były w zbyt małej ilości, by mógł wy
rwać się swym biegiem z nagłej zasadzki.
Pazury jego stały się tak gięt
kie i przezroczyste w swej eien- kości, że zupełnie przestały sta
nowić jakąkolwiek obronę lub służyć do polowania. Nie miał człowiek rogów tak jak żubr lub jeleń. Skóra jego stawała się ły
sa i blada jak u zdehłej ryby, tak że coraz to częściej był on zgnębioną ofiarą zimnej pogody, deszczów i zmian pór roku.
Nie potrafił zwąhać niebezpie
czeństwa. jego wzrok stawał się coraz to słabszy, jak również i słuh, co powodowało, że zawsze był w obronno-lękliwym usposo
bieniu, bo dowiadywał się o nie
bezpieczeństwie już za późno.
Nawet pełzające, beznogie i bezrękie żmije miały kły i tru
ciznę z nih ciekącą, ptaki miały skrzydła, by unieść się ponad przyziemne niebezpieczeństwo, a inne mniej wyposażone stworze
nia przynajmniej miały obronną krasę sierści czy pierza, by mo
gły się ukryć w tle swego oto
czenia, niespostrzeżone przez dra
pieżnego wroga.
Jeżeli najpierwotniejszy czło
wiek zebrał w sobie tyle odwagi, by natrzeć lub bronić się, to mógł tego dokonać jedynie podnosząc z ziemi coś twardego lub łamiąc uskłą gałąź, bo sam na sobie nie posiadał żadnej odziedziczonej obrony. Był on jedyną istotą, która musiała sięgać poza siebie, by się bronić lub by wroga na
cierać skutecznie, która musiała sięgnąć po namiastki nieobecnyli pazurów, kłów, rogów, kopyt i mnogości nóg, by zastąpić brak węhu, dobrego wzroku i słuhu.
Jego stępione zmysły zmusza
ły do wiecznego bycia na straży, by o tyle boć złagodzić skutki nieprzewidzianego niebezpieczeń
stwa. To spowodowało rozwinię
cie pierwotnego zmysłu przewi
dzenia przez spodziewanie się wiecznie powtarzającyh się nie
bezpieczeństw.
Zimno stworzyło Lęk, a ten Wyobraźnię.
Ruh, sposób stania i trzyma
nia się cielesnego w człowieku już rozwiniętym do obecnego sta
nu ewolucji, jest symptomatem jego przeważającego nastroju i u- sposobienia indywidualnego, a za
tem wyrazem psyhicznego usposo
bienia. Jednak, zewnętrzne powo
dy, które mogą zmusić go do je
szcze innej pozycji ciała, poprzez długość dnia czy życia, spowodu
ją odwrócenie skutków i będą po trollu wpływały na zmianę uspo
sobienia, wymuszając na człowie
ku zmianę osobowości.
Otóż, przejmujące zimno wil- gotnyh nocy i powrotnyh pór ro
ku, zimy i deszczów, „narzuciły”
na małpoluda pierwotnego niena
turalną mu pozycję ciała. Jego ły- sość skóry coraz to więcej ogała- cała go i wydawła na udrękę zimna. Dla ciepło, musiał przy- kucać w kłąbek i . >ijać się z in
nymi ciałami swego stada. Ten nowy zwyczaj zgarbiania się, spo
wodowany zimnem i dla zatrzy
mania największej ciepłoty swe
go brzuhowego dołka, stał się no
wym cielesnym zwyczajem.
To zbijanie się w kłąb pod
czas nocy, dało nową „formę” fi
zyczną, w której odcisnęła się nowa psyhiczna uczuciowość thó-
rzostwa, jako specyficzna ceha małpoluda.
Pierwej zimno, a potem jako skutek jego, owe zgarbienie się i skurczenie ku własnemu dołkowi brzuszemu w hęci zahowania swej cielesnej ciepłoty, narodziły w pierwotnym człowieku Lęk. Zim
no stworzyło lęk.
Lęk zaś, zrodzony w ciemno
ści ab nocy i podziemiah grot, za
władnął zmysłami człowieka i...
tylko przypadkowo, tak ubocz
nie, dał mu Wyobraźnię. Zaczął się bowiem człowiek bać ciemno
ści. Nawet dzisiejszy wieśniak, dziedziczy ten prawieczny lęk, przehowywany w duszy jego je
szcze od czasów małpoluda zzięb
niętego i zgarbionego wokół swe
go „solar plexis”, czyli dołka.
Prócz świata zwierzęcego, ja
kie stanowiło dlań jedyne wido
czne niebezpieczeństwo, zaczął za
ludniać ciemność nocy i ponurość swego umysłu, przewidywanymi niebezpieczeństwami, zasadzkami, spiskami stad swego własnego gatunku i zakradającymi się w każdym cieniu zabójcami.
Stał się więc człowiek pier
wotny opadnięty widziadłami swej wyobraźni. Imaginacja uczyniła żywot jego jeszcze trudniejszym do zniesienia. Prócz rzeczywiste
go niebezpieczeństwa, zaczął być ofiarą przewidzeń, mnożonyh przez jego podejrzliwą lękliwość.
Każdy cień był dlań zapowie
dzią złowieszczego czynu przeciw niemu, każdy trzask suhej gałąz
ki już był dowodem zasadzki.
Niebawem stał się nieszczęsną o- fiarą, więcej cierpiącą ze strony niewidzialnyb aniżeli rzeczywi- styh wrogów. Zaczął tak przesą
dzać podstępczość i straszliwość swyh przewidzianyh wrogów, że
niedługo sam stworzył nowy świat i zaludnił go dubami, ku swemu większemu nieszczęściu.
Lęk stworzył Myśl.
Ta nowa zdolność myślenia, jak wrzód w czaszce, czy jak larwa, zaczęła mu w głowie co
raz to częściej się poruszać i róść. Zaczął śnić podczas snu.
Opadały go niebezpieczne zmory.
Szamotał się z nimi i kurczowo zaciskał kawał drewna w dłoni, lub sięgał we śnie po kamień, le
żący tuż przy nim. Mięśnie drga
ły, wykonując mimikę samoob
rony.
Słońce pogromcą upiorów.
Jakaż to wielka szczęśliwość wypełniała nagle duszę jego, kie
dy z pośród ciemnej zimnoty noc
nej, Słońce przepiękne pękło żół
tym światłem tuż-tuż na widno
kręgu, ponownie zatapiając powo
dzią swej ciepłoty, ponury świat nieszczęsnego pierwoluda.
Nagle, wszystko było znowu jasne, piekne, zielenią, śpiewem ptaków, życiem i dyszące zamiar- ną otubą! Nie trza się było już lękać, obracać za siebie i z za
parciem oddehu nadsłuhiwać, bu
dzić się co bwila, czy było po co czy nie. On sam teraz widział, że niema nigdzie czyhającyb du
bów za węgłem jaskini. Nie było już więcej nieprzyjaciół, bo już nie było ciemności!
Co rano, ponownie pierś mu wypełniała się szczęśliwością i otubą, a wyprostowane ciało whła- niało ciepłotę słońca. Tak jak drzewa i kwiaty, rozciągał swe mięśnie i rozprostowywał listowie swego złamanego dulia.
Zatem Słońce powróciło! Po
wróciło i rozegnało swą jasnotą zło nocy! Powrót Słońca był te
dy najcudowniejszym wydarze
niem dnia i życia codziennego, a przeć innego życia wówczas nie było. Był to najwznioślejszy Cud życia i świata, bo życie zaczyna
ło się tylko od Wshod u Słońca a kończyło z Jego Zahodem. Mię- dzv jedną nocą a nocą drugą, wy
pełniało Ono drzewa sokiem a człeka duhem, wymieniało jego bezbronność nocnego lęku nową nadziejnością, odwagą, która trwa
ła aż przez cały dzień, weselem i jurnym zapałem samczości.
Kiedy nocny Lęk dał mu Wy
obraźnię, to wnet wylęgły się z niej duby. Lecz po każdym powrocie Słońca i wypełnieniu jego serca jasnością i odwagą, zaczął uży
wać tejże samej Wyobraźni do przemyśliwania sposobów samo
obrony, wymyślania narzędzi do walki i dziennego użytku.
Wschód, początkiem widnokręgu.
Skoro Matka Przyroda porzu
ciła go. nie wyposażając żadnym przyrodzonym przydatkiem samo
obrony, jak rogi, kły. kopyta itd.
przybrał on se Słońce za Ojca, Pana i Dobrodzieja. Więc Wshód stał się mu ołtarzem na widno
kręgu a Słońce Bogiem, lecz jesz
cze bez szantażu teologji.
Z rozwojem gatunku człowie
czego i coraz to świadomszego umiłowania Boga Słońca, powsta
ła śród rzetelnyh rzesz ludzkih, osobna kasta znahorów. czarow
ników, kapłanów i wszelkiego ty
pu pasożytów, którzy rozpoczęli coraz to przemyślniej układać sposoby wyzysku w systemat najskuteczniejszego pasożydowa-
nia na łatwowiernej ludzkości i nazwali to potem Teologją.
Teologja powstała z przekup
stwa złyh Demonów drogą lukra
tywnego pośrednictwa szamanów- k a planów. Aby zapewnić sobie nocny pokój i ominąć dzienne niebezpieczeństwa, człowiek silił się w melanholijnej nadziei, prze
kupić najzłośliwszyh Demonów, by zamienić ih złowolność na po
błażliwość. Łapówką czynienia ofiar silił się zamienić Demonów na Bogów. Z , prośbą” przyhodził do kapłanów, przynosząc prosię w ofierze, bo wówczas najkorzy
stniejszym datkiem była Świnia lub prosię. (Nasze „prosić” z na
staniem rzymskiej judeologji zna
czyło przynieść prosię na ofiarę Bogu, które kapłani zjadali po odejściu cnotliwego człowieka).
Było wówczas wiele Demonów najrozmaitszy^, które zmieniały się, wedle ilości prosiąt danyh kapłanom, na Bogów, aż do cza
su, kiedy kapłanom znów świń zabrakło. Wówczas człowiek mu
siał stosować wiele taktu i poli
tyki, by dając jednemu Demono
wi, nie obraził innyh, a w takim razie kapłani radzili dać ofiarę, także prosiaka, i tym drugim. Po- trobu człowiek jednak czuł, boć o tern kapłanom nie ważył się mówić, że jedynie Słońcu nie po
trzebował łapówki przynosić w prosiętah. Wiedział on swym ma
ło rozwiniętym umysłem, że po jednej stronie było wiele Demo
nów do przekupienia i kapłanów do wzbogacenia i utuczenia a po drugiej, jedno Słońce, wiecznie dobre i niczego nie żądające od nędznego człowieczyny za szczę
ście i za Życie.
Miejscem powrotu życia był Wsbód. Wshodem zatem była ta
hwila, kiedy na widnokręgu różo
wy rumieniec niebo rozjaśniał, a ku tym wrotom Słońca, drżący człowiek stał zwrócony, wyczeku
jąc swego prawdziwego Dobro
czyńcę, niezawodnego Hospodara, dobrotliwego Lekarza, Pobudzacza życiodajnej ł ci, Odźwiernego, co rozwiera nieł ■ i ziemię po prze
minięciu nocy oświeca, i Dojże- wacza nasienia w kwiatah, roli i kobiecie.
Wshód stał się świętym miej
scem, gdzie Słońce rozpybało wro
ta nieprześcigłej jasności i upew
nienia, że wszystko jest dobrze.
Wshód stał się osią Życia wsze
lakiego, jakoteż człowieczego peł
zania.
Przez wodę oczu.
Z rozwojem w lęku zrodzonej Wyobraźni, owocność jej stawała się coraz to wielorakszą, tak, że jego narzędzia i bogi mnożyły się a zawodowi pośrednicy między nim a światem dubów, zastraszy
li go w potulność sobie. Teologo
wie kierowali jego żywotem.
Wedle mistycznyh obrządków, wkopywał swe szałasy, kierując wejście ih ku Wshodowi. Kiedy stroił z pni czy głazów święte ty- nie dla bogów i demonów, to zwracał ih przód do Wshodu. Ku wrotom Wshodu źył i umierał.
A kiedy legł poraź ostatni, by odejść w daleką wędrówkę za- grobowego życia, by dojść kiedyś do „szczęśliwszyh polan niebies
kiego myśliwstwa”, to wnuczkom się kazał posadzić twarzą ku Wshodowi, by po wydehnięciu duha jeszcze powieki jego nały
kały się otwartymi oczyma prze
pięknego widoku świata i nabra
ły w siebie dość światła, by star
czyło mu potem na wieki wieków.
A gdy zdradny oszczep wro
ga nadział go na się, a jego ser
ce razem z nim, to ostatnim wy
siłkiem jeszcze ramię wyciągał ku Wshodowi, by drogi do Wrót Słońca nie stracić i drogi po
śmiertnej nie zgubić.
Ciało jego tudziśkie składano do bruzdy, lub sadzano na pal- nem gałęziwie, obstawiano gruby
mi bierwionami, ale miejsce wol
ne między nimi pozostawiano przed twarzą, by widok miał na Wrota Słońca, bo tam go czekało przyjęcie. Popiół jego potem po
ło był wsypany do urny twarzo
wej, by miał czem patrzeć ku Wrotom Życia, gdzie Słońce go wyczekuje. Robiono i dziurki w oczah urny twarzowej, tak jak i trupa sadzano przedtem ku Wsho
dowi po to, by światło Odrodze
nia i Resurekcji przenikło mu do martwego żywota, przez wodę je
go oczu, przez ostatnią łzę, jesz
cze ociągającą się po policzku w otwarłem, lecz już niewidzącem oku.
Z KĄD KRZYŻ.
Wshód zatem, stał się prze
najświętszym kierunkiem, zaś je
go wrota na widnokręgu stały się pierwszym i kardynalnym punk
tem orientacyjnym, Zaliód stał się tylko drugorzędnym w ważności i to przez swą smętarną ponu
rość, bo tam Słońce zanurzało się na noc. Zaliód stał się ołtarzem smutnego pożegnania i człowie
czego osamotnienia.
Tak też człowiek naznakował poraź pierwszy swój widnokrąg ziemski, mistyczną krehą podzia
łu, od Wshodu na Zahód.
Południe uznał za tron swego Dobroczyńcy Słońca, skąd spra
wowało swe niebiańskie rządy.
Zaś Północ widział tylko jako gnieździsko nocy, zimnej i zło
wrogiej. Tam wyczuwał obwa
łowi szcze złyh Demonów i cza
sowe miejsce przeczekania dla umarłyh, którzy wyczekiwali swe
go odkupienia wiecznego.
Tak to człowiek zrobił znak Krzyża na swej ziemi i to był pierwszy początek Geograf j i.
Uczynienie tyli dwóh przecinają- cyh się krek stało się początkiem mapy. Czyniąc ten kardynalny krzyż w środku kręgu wkoło widzialnego świata, człowiek sta
nął na środku jego i wbił cztery słupy swej wizji na kraju wid
nokręgu i wsparł na nih niebo, czyniąc z niego dak, a wówczas Świat uczynił swym dziedzic
twem. Nie czynił tego już ręko
ma, lecz oczyma, które często włócząc się po widnokręgu, stę
sknienie spoglądały ku niezna
nym mu przestrzeniom, ku nieod- krytym krainom.
Człowiek, zaznaczając pod swymi stopami krzyż kardynalny, dla odróżnienia nazwał kończyny tegoż mianami Wshodu, Zahodu, Południa i Północy, zaś nazwaw
szy je, stworzył sobie nowy świat;
świat dotąd niewidziany. Dając miana kończynom krzyża geogra
ficznego, zapłodnił się ciekawo
ścią, z której wykłuła się larwa tęsknoty za nieznanym, za nie
znanymi krainami. Człowiek po
czuł w sobie niezmożony mus ku zbadaniu, co za tymi kończyna
mi krzyża, poza koliskiem widno
kręgu było.
Słowo rodzi Rzecz.
Rzecz rodzi się dopiero po jej nazwaniu. Tylko twórcza jedno
stka widzi „rzecz”, zanim się ona stanie, dlatego tylko on ją two-
rzy, dając jej miano. Hłop nie widzi danej „rzeczy”, dopóki mu się nie powie jak się ona nazy
wa, wówczas udaje, że ją rozu
mie, mimo, że nazwa tejże może być w łacińskim języku.
Wszystkie kraski i najsubtel
niejsze odcienia ih, zawsze były już od miljonów wieków w przy
rodzie, jednak są jeszcze dziś lu
dy w pierwotnym stanie dziku
sów, które mają zaledwie dwa słowa na określenie barw. W iii umyśle zatem, tylko dwie kraski egzystują. Jeżeli te słowa są „czer
wony” i „niebieski”, wówczas tra
wa, morze, drzewa są tylko nie
bieskie. Ludzkość cierpi na dal- tonizm, we wszystkih dziedzinah
„percepcji”, dopóki twórcze jed
nostki nie utworzą nowyh warto
ści, nadając miana dotąd niewi
dzianym pierwiastkom.
Tak też i człowiek jaskiniowy odkrył przestrzeń i dalekość, na
zywając kończyny krzyża, na którego środku stał. Poczuł po
trzebę nieukojoną zbadania tej przestrzeni i przekroczenia tej mi
stycznej obręczy widnokręgu, spoj
rzenia z brzegu jego w dół, bo napewno tam musiał być koniec, a może tam spotka swyh przod
ków? A może odnajdzie nocną siedzibę samego Słońca?
Spojrzał wokół siebie bezrad
nie. Jakby tu załagodzić tę tę
sknotę za dalą, za przestrzenią, za nieznanem...! Oko jego wodząc kołem, wślizgło się na grzbiet ja
kiegoś ugrzywionego zwierzęcia.
A! a gdyby tak usiąść na ten piękny grzbiet tego hybkiego stwo
rzenia? Uszy uhwyciły tentent mnogonogili kopyt! Nazwał go dla odróżnienia „goniem”, a za okiem co spoczywało lubieżnie na grzbie
cie konia, kyłkiem poślizgnął swą
dłoń i już ponigdy źrebaka nie puścił, po nigdy...
Nazwawszy gonią, już nijak nie mógł opędzić się parzącej myśli, by na goniu właśnie dosięgnąć tyli nieznanyk krain i ulżyć se w tej bolesnej tęsknocie, by widzieć dotąd „niewidziane”. Udomowił se zatem źrebaki, a one rozogniły w nim niecierpliwość, by naresz
cie wyruszyć w wędrówkę. W wędrówkę wyruszyć, tak na krót
ko tylko! Niedługo powrócić! Tyl
ko, by boć parę dni... Żeby se ulżyć...
Nazwy tyli kończyn krzyża zamieniły jaskiniowca w nomadę i koczownika.
Konitwa za bezkresem.
Zaczął się tedy gramolić krót- konogi człowiek z jaskiń, hurmą zhodzić ze wshodniłi skłonów wa
pienny li wzgórz i granitowyh gór.
Zaczął opuszczać brzegi rzek i je
zior, wyłaniać się z puszczy i gą- szczowyh ukryć, by konie udo
mowione by wić za grzywę i na
reszcie, nareszcie ruszyć ku nie
znanemu, ku łożu Słońca, ku nie
określonej tęsknoty celowi, ku...
ku...
* **
Oj zapomniał, zapomniał człek wrócić do swyłi jaskiniowyk sie
dlisk! 11 oj, nie wrócił już do sie, nie wrócił...
Jakoś ciągnęło go dalej i jesz
cze dalej, jakoś nie mógł dojść do krawędzi widnokręgu! Hoćby i najdalej pognał swe gonie, to nijak nie mógł ruszyć z tego środ
ka, z tego skrzyżowania się tego krzyża kardynalnego. Toć to ja
koś końca nie było temu prze- ięknemu światu! Po co wracać?
iedy tyle miejsca było na tym
świecie a i pewniej już było w ciem noś ciah nocy, w tabunie mno
gim.
Niedługo odkrył człowiek, że trzymając się bliżej słońca, wę
drując coraz to bliżej wiecznie uciekającego przed nim Wshodu, gonie miały ciągle nową paszę, bo trawa rosła tam, gdzie prze
suwająca się pora roku na to pozwalała. Jeżeli wędrowne błą
dzenia zawiodły wy błędów poza wiele widnokręgów i spotkały ih jesienną porą roku, to zaw
sze wracali do swego Pana Słoń
ca, obiecując trzymania się Jego śladów i thu jego ciepłoty.
Człowiek, uwolniony przez ko
nia z więżącyh ukryć jaskinio- wyh i gąszczowyh, zamienił się w nomadę, w koczownika. Zaś tabuny bydła, potrzebujące no- wyh pastwisk, zmuszały go do zależności o,d dobrej pogody. Więc krążył on po widnokręgah, włó
cząc się za sezonowym posuwa
niem rocznej wędrówki Słoń
ca. Krążył więc z wiązań najdal
szym koścem słonecznego powro
za promieni, jak krowa na past
wisku przytroczona do wbitego kołka.
Z Krzyża, Swastyka.
Pewne drzewa i pnące się po
woje, rosną w górę, okręcając się wokół własnej osi, w niemej po
goni za kierunkiem Słońca, które w codziennej podróży przesuwa się po nieboskłonie.
Również, jeżeli przez dziurkę wydmuhamy zawartość jajka i do wnętrza jego wsadzimy jakiegoś robaka i zalepimy go papierkiem, potem położymy na stole, zoba
czymy wówczas, jak koczownicy wędrują...
Jeżeli pokój jest ciemny a za
paloną świecę przybliżymy do stołu, to jajko zacznie zbliżać się do światła. Przesuwając zaś świe
cę wokół „widnokręgu” stołu, jaj
ko zacznie wędrować za impro
wizowanym słońcem. W tej więc demonstracji zobaczymy duszę koczowników w miniaturze.
Tak jak jaskiniowiec stworzył ów krzyż kardynalny i dał po
czątek robieniu mapy. tak też ko
czownik dodał owe poprzeczki w prawo u kończyn jego, dając ludzkości znak swastvki. Był to znak i nabrzmiano wskazujące ga
tunkowi koczowniczemu, tak jak w znakah dzisiejszego włóczęgi na trotuarah i bram ab kredą pi
sane. że: na kończynah tego krzy
ża, czyli tam po widnokręgu, Słońce idzie w prawą stronę i że włócząc się za nim, to jest za ciepłą porą roku, wszystko się będzie dobrze działo. Bo bydło zawsze będzie miało pod dostat
kiem paszy a hordy koczowni
ków stały pokarm z bydła.
Migrowanie w prawo po wid
nokręgu włócząc się z porami ro
ku, znaczyło zapewnioną ciepłotę, ucieczkę przed zimami, i najła
twiejszy sposób życia. Swastyka była znakiem porozumiewaw
czym nomadów, nabrzmianem sposobu życia, które omijało zmiany pór roku przez zmienia
nie dowolne terenów pastewnyh.
* **
W sanskrycie słowo „swasty
ka” składa się z „su” (co znaczy:
dobrze, szczęśliwie), i „asti” (zna
czy: być, żyć. trwać), razem „su- asti”. Końcówka zaś „ka” jest tyl- }co późniejszym dodatkiem, praw
dopodobnie greckim.
Dla włóczący!) się migrantów, był to znak rasowego Przykaza
nia. Swastyka była wskazaniem rasowej mądrości koczowniczej, wieszezącem, że idąc śladami Słońca, za ciepłotą pór roku.
nie będą potrzebowali przymierać z głodu, że nie potrzeba im żad
nej pracy ni sposobienia zapasów na zimę dla bydła i siebie, bo to, co spotkają na swej drodze, jest dla nih do brania. Bo rze
czywiście świat był wówczas du
ży, więc widocznie po to taki był, by koczownicy mieli co brać i z czego żyć, bez mozołu i twór- czyh zabiegów.
Swastyka była wskazaniem, że skoro świat stoi w miejscu, człowiek powinien po nim migro
wać, gdyż to co zniszczy, znowu kiedyś odrośnie, odbuduje się, znowu zbogaci, by on mógł znów powrócić i znowu zbierać plony ziemi i pracy tyh, co koczowni
kami nie byli.
* **
Popularnie tylko swastyka jest znaną, a skoro jej nabrzmienne znaczenie przepadło gdzieś pod lawiną późniejszyh znaków i oz
dób asoteryki, przeto dzisiejszy człowiek wie, że słowo to doty
czy jedynie krzyża z poprzeczka
mi „w prawo“ lub nawet bezkie- runkowego, czyli, że nie odróżnia w którą stronę są one zwrócone.
Jednak w tej kierunkowej róż
nicy leży cały świat odmian i zna
czenia. Był także krzyż zazna
czony na kończynab widnokręgu
„w lewo”, który również sięga pradziejów, lecz znamy go dziś jedynie wedle greckiej nazwy
„Gammadionu”.
W różnicy kierunkowej Swa
styki a Gamadianu. kryje się naj
większa tragedja ludzkości i jej Dziejów. Z tej właśnie różnicy
powstały cywilizacje i cywiliza
cje upadły.
Gamadjanie.
D1VIDEA. Piktograf na misie z Mezopotamii"
Pierwszy okres praelemicznego stylu. 3000 lat przed Hryst. Louwr. Paryż.
Najstarożytnicjszy dokument pra-pamięci o roz- loinie ras na dwa gatunki. Od środkowego krzyża są zwrócone w przeciwnyh kierunkach. Swastyka i Gamadjon, w prawo i w lewo. Przed nimi, z przeciwnych stron, niebo shyla się ku widnokręgowi.
Ponad krzyżem, u góry i od dołu, zawisły grzebie
niaste hmury, z których deszcz padając na słońcem spalone stepy, wzbija kłęby kurzu.
Po zziębłyh jaskiniowcah, po zalękłyh mieszkańca!) puszcz ciemnyl) i wysoki h drzew, po ry- bakah z błotnyh stanowisk... przy
szli migrujący koczownicy. Po nih zaś przyszli rolni osiedleńcy, przyszli siewcy ziarna.
Po niezliczony!) wiekah włó
częgi koczow iczej, w gatunku człowieka, z. żęły się tworzyć pewne przemiany duliowe. Za
częły się rodzić „wyrodki” raso
we, które burzyły się przeciw te
mu wiecznemu wałęsaniu. Zaczę
ły się mnożyć wypadki jawnego złorzeczenia na tę ih mądrość ko
czowniczą, Kobiety i mężczyźni podobnego usposobienia, drogą na
turalnego doboru, mieli dzieci, te skupiały w sobie wzmożoną od
razę do życia koczowniczego.
Więc nastąpił rozdział rasy koczowniczej. Nowy typ czło
wieka odczepił się od puia ukon-
nionyh włóczęgów i poszedł „w lewo”, czyli przeciw mądrości rasy koczowniczej, bo poszedł naprzeciw porom roku. Odcze- pieńcy wybrali se piękne ziemie, osiedlali się przy rzekah, kopali doły, pokryli je gałęziami i darnią i... i... przeczekali zimę przygoto
wawszy pierwej strawę dla sie
bie i swojego bydła.
Zamiast włóczyć się za sezo
nami roku, wryli się w ziemię i skierowali swe nadzieje „w lewo”
po widnokręgu, czekając na po
wrót Wiosny. Oni wiedzieli, że Wiosna, tak jak Wshód Słońca, powróci do nih, tak jak oni po
wrócili do życia osiedleńczego.
Jaskiniowiec przebył metamor
fozę.
Więc zamiast krążyć bezkres- nie jak to jaje za świecą, w ciem
nicy duha, oni wręcz indziej się zwrócili, niżeli ih przodkowie i zamiast żyć takim żywotem, jakie im Fatum samo ułoży wedle moż
liwości wilgoci i ciepła, co trawę zieleni dla bydła, lub je zabija razem z koczownikami posuhą, oni wzięli w swe ręce swą Przy
szłość i stali się rolnikami.
Najazd osiadły!) krain i wcie
lanie spokojnej ludności, jako nie
wolników, w swe tabuny, potem krzyżowanie się ih z nomadami, wprowadziło inną krew, inne pier
wiastki i potrohu nowy typ czło
wieka zjawił się śród koczowni
ków. Krew koczownika się zwa
żyła.
Więc swastyka, czyli prawo- wskaźny krzyż kardynalny pozo
stał nadal przy wędrownyh ko
czownika!), którzy wyrzekli się odczepieńców swej rasy i klęli ih znakiem lewowskaźnego krzyża, czyli Gamadionu. Drogi się ih rozeszły, a każda była swym zna
mieniem zaznaczona. Koczownicy poszli ugorami ku zielonym pa
stwiskom bezkresów, posłuszni wskazaniom Swastyki a rolnicy oranymi bruzdami ku określonym marzeniom twórczyh znojów, prze
kornie przyjmując Gamadion za swoje nabrzmiano.
Przyszłością. Swastyczanie szu
kali Niespodzianek, zaś Gamadja- nie wyczekiwali na spodziewane Skutki swego rozmysłu.
Gamadianie nadziejnie osiedli
li się i twarze zwrócili „w lewo”, by twórczym mozołem owocnej myśli zbudować Tynę i czekać z
DIVIDEA Szukalslci
Gamadion pohodzi z Sans- krytu i składa się z: „gam“ iść,
„Gamana“ hodzenie, bod, „ga- min“ idący, a „diana“ religijne rozmyślanie, względnie „djo“ — niebo, oznacza drogę myśli reli
gijnej lub drogę nieba, ścieżkę bożą. Swastyczanie tęsknili za Przestrzenią, zaś Gamadjanie za
nią na powrót Wiosny i Pana pór roku, Słońce i wprosić go doń, by uświęcił iii Twórczyń.
Krew z błotem to Ojczyzna.
A zatem Gamadion oznaczał wręcz odmienne usposobienie ga
tunkowe nowego człowieka, gdyż
to usposobienie dało wyraz obu
dzonej tęsknocie za wzbogace
niem nędznego żywota dotyhcza- sowej nomadyki, za przemyślaną i przewidzianą Przyszłością, przez twórczy rozmysł.
Tak to gamadianie stali się ciułaczami zboża i paszy na zi
mę, suszonego mięsa, ryb i zwie
rzyny, kowalami kruszców i wy
twórcami narzędzi wojny i pracy, garncarzami naczyń i bóstw swo- ih. wypełniaczami spihrzy bogac
twem ziem. i duka. Gamadianie, czyli rolnicy, zrodzili początki wszystkih Cywilizacji. Oni dali i wzbogacili duha całej Ludzko
ści, Twórczy nem.
Ih świadoma przemyślność przewidziany!) zamiarów uświęci
ła proroczą nabrzmienność Ga- madionu. Siejąc ziarno w bruź
dzie i pieczołowicie czekając na jego kiełkowanie, a potem na plon jego, stali się oni pierwszymi Obywatelami tej Ziemi.
Ci nieustępni siewcy ziarna objęli swą glebę w posiadanie, przywarli do jej piersi, walczyli 0 nią. Siączyli swą krew i krew najeźdźców, nie by zdobywać więcej, niż im było trzeba, lecz by bronić świętej dla nih grędzi- ny pod własnymi stopami.
Było to coś do owej epoki je
szcze niesłyhanego, aby człowiek walczył o „zwykłą glinę”, własną 1 cudzą krwią ją boleśnie użyź
niał, nawet umierał za nią. Swa- styczanie nagle uwidzieli przed sobą pierwszyh Obrońców żyz
nego błota, pierwszyh Obywate
li tego Świata, t. j. Rolników.
Nie dziwota więc, że niedługo wzbogaceni własnym trudem, Ge- madianie mieli swe sioła i grody, pola zbożem ciężarne a i owocem rozmaitym, świątynie, śpihrze,
skarbce, społeczny postęp i Twór
czyń, sezonowo napadane, gra
bione i stale kaleczone przez fior
dy koczownicze, które jedynie były zależne w dobrobycie swo
im od dobrej pogody, pory roku, co trawę dawała, przypadku wo
jennego wymusu i ih nieprzewi
dzianego Fatum.
Pasożytnicze osy Swastyki przeszły metamorfozę, z pastuhów stały się wyłącznie wojownikami dla grabieży. Stały się postrahem ułów, w któryh mozolne pszczo
ły Gamadionu ciułały słodki miód znoju rasy twórczej.
Gamndjon znaleziony na Rusi.
Gamadion znakiem Ojczyzny.
Gam adion był nabrzmianem rasy nowej, której cehami były wizja twórcza, przemyślność na- kreślonyli z góry zamierzeń, bu- downiczyh grodów, świątyń i og
niska domowego. Stał się zna
kiem tyk, co uświęcili Rodzinę, jako podstawę swego społeczne
go systemu, co budowali drogi cy
wilizacyjne i spisywali swe Dzie
je, gdyż godne były spisania.
Przede wszystkim stał się Ga
madion emblematem narodzicieli pojęcia Ojczyzny i jej znaczenia, godłem najpierwszego Patriotyz
mu, w przeciwieństwie do Komu
nizmu koczowniczej Swastyki.
Ponieważ Swastyczanie prawie że sezonowo gruhotali mury ob
ronne wszystkjh ludów ziemi po
przez ciągłość tysiącleci, to też ih Swastyka była wszędzie za
wleczona jako ozdoba i przejęta później, bez świadomości jej po
czątków i nabrzmienności. Mimo jednak jej złowrogiej asocjacji, noszoną była przez rolniczą rasę jako „pamiątka” ozdobna, po ode- szłyłi najeźdżcah koczowniczyh.
Zaś Gamadion, nie będąc potrzeb
ny rolnikom, tak jak Swastyka koczownikom, jako wiecznie nie
zbędny nawoływacz do ciągłego ruszania za pastwiskami wedle posunięć pór roku po geografji świata, zostawał po troku coraz to więcej bez mistycznego i okre
ślonego znaczenia, tak, że zaginął między nic nie znaczącymi ozdo
bami. Wreszcie po zatraceniu również i wojowniczości koczow
ników, razem ze Swastyką został zrównany jako nic już nie mó
wiący świadek pradziejów, a dziś zniewolony do ozdabiania kała
marzy, albumów letniskowyh i flag naród owy b, bez zrozumienia ni odróżnienia.
Gamadion skierował stopy i Wolę swyh wyznawców ku „dziecinnie”
wierzonym Ideałom, bez względu na zimno zim i ponurość pór de- szczowyh, mimo ciemności i lęku przed północnym niebem; tylko aby zarobić to, co zdobędą tru
dem własnym, by zasłużyć na to, co sami stworzą.
Czego ślepa Opatrzność czę
sto by nie dała Swastyczanom, nie dawszy im sposobów przewi
dzenia posuhy i śmierci w burzah piaskowyh, to Rolnictwo i Wyna
lazczość samaby wyładowywała
sjpikrze plonami roli i darzyłaby Gamadian wszelakim dobrobytem.
Gamadion jest znakiem heral
dycznym gatunku ludzkiego, co opętanym został uczuciem nie
zgodności ze swymi koczowniczy
mi przodkami i porzucił ih dzie
dziczną modłę nomadnego próż
niactwa i włóczęgowskiego paso- żytnictwa.
Dlatego potomkowie Gama
dian wiecznie postępują naprzód cywilizacyjnie. Ib odrębne cywi
lizacje potem fermentowały się i dały skrystalizowane Kultury, bo Gamadianie odkrywali i porząd
kowali prawa przyrody, nauczali wiedzy i ją pomnażali, wynaleźli naukowe sposoby, które potem na swój pożytek zaprzęgli do służby, zaś obrotowi koczownicy nadal pozostają zawsze tacy sami, wie
cznie krążąc, lub straciwszy wo
jowniczość duha, wiecznie prze- drzemiając swą wegetacyjną egzy
stencję.
* *>.
* *
Koczownicy nigdy nie postę
pują naprzód. Samo to wyraże
nie ma inne asocjacje dla nas a inne dla koczownika. Nigdy on nie czyni jakihkolwiek wynalaz
ków, nigdy niczego nie buduje.
Indianie obu Ameryk składali się z obu gatunków, t. j. koczowni
czego i rolniczego. Koczownicy, będąc prawiecznym gatunkiem, byli już przed cywilizacjami Ma
jów, Tolteków, Azteków, Na- hua’ów.
Cywilizacje przed-kolumbiaó- skie najwznioślejszym Twórczy- nem zakwitły, dojrzały na prze
strzeni wieków i przepadły, lecz koczownicze ludy tyk lądów aż do czasów dzisiejszyh nigdy nie wzniosły się ponad życie stado
wego komunizmu nomadów, ni też upadły jeszcze niżej, lecz za- howały swą bezcelową wegetację ospałego przeżuwania hwili „obec
nej”. Dla nih czas nie istnieje.
Oni są zawieszeni w bezczasie.
Koczownik wmusza swą larwę.
Raz nu jakiś przeciąg dziejo
wej przerwy, stado koczownicze, rozrosłe do potęgi wojennej, przez wmuszenie w swe ciało innyh podbityh hord, najedzie osiedleń
czy lud rolniczy, złamie jego ob
ronność swą nieludzką bezwzględ
nością. Potem, wałęsa się dłużej
„na jednem miejscu”, by zażywać wygód i dobrobytu podbitego kra
ju, co stworzył je swym trudem rolniczym. By trzymać w swej przemocy lud podbity, najeźdź
cy muszą pozostać z nimi sami.
Zniewoliwszy lud, zniewalają i kobiety jego, tworząc nową rasę mieszańców. Mam na myśli Ger- mano-Słowiańskih Niemców.
Ten trzeci pierwiastek mie
szaniny rasowej, zahowując stra- szliwość usposobienia nomadów najeźdźczyh i cehy twórczej ce
lowości tubylczej ludności, oka
zuje więcej inicjatywy w taktyce i sposobah dohodzenia do przo
downiczy h stanowisk państwa.
Niedługo mieszańcy za władają państwem, a życie społeczne i polityczne przehodzi gorączkę wzmożonej żywotności Dzieje, nawet, zyskawszy nowej krwi ra
sy bezwzględnej, wyrażają się w rozrywającej wszystko ekspansji terytorialnej
Takie wydarzenia zdarzały się często w dziejah różnyh narodów.
Taka bio-hemiezna mieszanina na
stąpiła w Hinab, po najeździć Ta
tarów, w greckim Konstantynopo-
tu po najeździć przez Tataro-Tur*
ków. W Hiszpanji po najeździć Arabów. W krainie Nahua’ow (Pół. Am.) przez Azteków, co sa
mi zostali zawojowani Twórczy- nem i nawet językiem zniewolo
nego tubylstwa, i wreszcie na zie
mi a h sławiańskih po zawojowaniu ludu sławiaóskiego przez koczow- niczyh Wandalów Atilly, germa- nina.
Czasami bywało, że ten trzeci pierwiastek rasowy, owa pośred
nia masa mieszańców, stosownie do rozwoju dziej o wyli sytuacji, przejmowali miano ludu tubylcze
go, czasami zaś najeźdźczego. (Z Polskih Rusów, czyli P rusów po
wstał Pruski duli).
jednak z mieszaniem ras jest tak samo jak z mieszaniem pier
wiastków hemiczńyh, jeno trud
niej jest przewidzieć skutki tyhże i ustalić prawo; jakie będą dodat
nie, a które ujemne. Wzajemna reakcja pewnyh składników zmie- szanyh razem, będzie trwała tyl
ko tak długo i w takiej sile, za
leżnie od proporcji złożonyh pier
wiastków.
Mieszaniny zaś również mają swe wyznaczone przeciągi, czasy ko—reakcji, lecz dotyhczas nie przypuszczalny temat do rozmy
ślań, nie był spostrzeżony, więc i nigdy nie przewidywany przez Mężów Stanu i Zwycięskih na
jeźdźców.
Powrót do Prototypu.
Im większa masa mieszany!) proporcji ludu najeźdczyli koczow
ników z twórczymi rolnikami tu
bylczej była zlaną, tym większą będzie ta trzecia rasa mieszańców, tern dłuższą będzie „arka” dzie
jowej żywotności.
Jednak, wedle złożonej pro
porcji, niedługo owa zapożyczona doza krwi, zużywa się a ponow
nie, pierwotne cehy obu stron po
wracają do każdej rasy osobno.
I znów koczownicza rasa oddzie
la się od rasy rolniczej, bo ten trzeci pierwiastek zaczyna się
„ważyć"" i powodować rozpadnię- cie się na odrębne bio - heroiczne składniki.
Najstarsza moneta polska, Mieszka I-go (963-992).
Był to pierwszy hrześcijaóski książę a ostatni jawny Poganin. Widać na niej trzy Gamadjony biegnące w lewo ponad kołem widnokręgu, wewnątrz którego mieści się kardynalny krzyż. Już tego się nigdy więcej nie widzi na żadnyh innyh monetah sławiań- skih czy obcych. Na odwrocie jej, mieści się znak Gamadjonu u szczytu widnokręgu; godło rodła Pia- stowiczów.
Ta monctka jest wprost cudownej wartości jako dokument naszego pohodzcnia rasowego. Hrześcijań- stwo zniszczyło tę prawieczną tradycję i zatarło pa
mięć naszego duhowego rodowodu.
Mieszanina polsko - germańska zrodziła cywilizację Niemiec. Za
nik sławiaóskiej krwi w niemiec
ki!) żylak spowoduje upadek ih cywilizacji a wzmoży tytanizm Kultury Wojny. Niemcy wówczas powrócą do prototypu czysto ger
mańskiego i staną się cywilizo
wanymi koczownikami, lh twór
czość stanie się tylko wojenną, a dzieje ih znów najeźdźczymi — jak przystało na Swastyczan rasę.
Germanie nareszcie się wyzwolili z dobroczynnego i nathnionego opętania krwią słowiańską.
Wówczas znowu koczownicy, odczuwszy dreszcz metabolizmu, powracają do prawie - że zapom- nianyh tęsknot swego rasowego
prototypu. Każdy gatunek doby
wa z głębin rasowej podświado
mości dawno porzucone nabrz- miana Swastyki lub Gamadionu.
Każda strona, zahowując przez długi czas potem, cehy swyh pier- wiastkowyh wrogów wypluwa z siebie ze wzgardą i odrazą, ową krew co ih rasę „skalała”. Każda roklamuje wobec świata z głę- okim uczuciem, swą rasową łą
czność ze swymi pradziadami z zamierzhłej przeszłości. Każda od
żywia i szczuje w sobie instynkt napastliwości.
I znowuż, ci co należą do tu
bylczej rasy, jak ciało epilepty-
TWÓRCZAR.
Prawieczne znamię Rolników...
Droga Boga własnego,..
Deh jego w Twórczynie wszelakim...
Słowo wskaźne dla dziejów.
Śmiertelne wyzwanie najeźdźcom...
Płat miodny dla przyjucioły...
Czarno-biały nakaz w Wielkiej Potrzebie,..
Tęczowa jasność w pewnocie Pokoju Twórczar!
Państwowe godło Wielkiej Sławji...
Najświętszy przykaz Jednoty.
S. z W.
ka opuszczone przez „djabła” w ludowyh zabobonah, przeżywa wstrząsy opróżnienia. Nie mając usposobienia koczowniczego by
„znów” poczuć tęsknotę za bez
miarami świata, pozostają dłużej oszołomieni i raczej pragną odpo
cząć, po nawiedzeniu zmory, na własnej ziemi, tam gdzie są, gdyż ih rasowym nabrzmianem jest Ga- madion.
Ale za to przebudzeni i odra
dzający się byli koczownicy—na
jeźdźcy, po „oczyszczeniu" się z
pożyczki krwi rolniczo - twórczej, śród wielkiego łomotania kotłów wojennyh, wyrzucają przeciw wia
trowi sztandary z prawieczną Swa
styką.
Jak migrujące ptaki, zbierając się na wielkih polanah, by plano
wać nową dziejową wędrówkę, zabiwszy śród siebie najsłabszyh przed wyruszeniem, ślą ku naj
dalszym krańcom swego straszli
wego rasowego tabunu okrzyk
„Drang Nach Ostend“!!!
Stali z Warty.
Dla czego!
Artykuł „Swastyka a Gamadjon” na
pisałem po angielsku w 1934 roku w Ka
liforn) i. Po powrocie do kraju w 1936 dałem przetłumaczony nu polsczyznę
„Krakowskiemu Kur, 111.” Miano go wy
drukować, lecz przez jakiś czas wahano się, w jakiej go wydać formie, ze wzglę
du na jego długość.
Kiedy to odkładanie wydało mi się jakoś dziwnem, zwróciłem się do Marja- iia Dąbrowskiego, (który jest hrześcijań- sko-polską wywieszką Bnej Brithowego koncernu łCKa) o zwrot tegoż. Mimo wiecznyh obietnic, zwierzhnik jego, Żyd Schperber a główny redaktor ICKa, nie tylko że nie zezwolił na oddanie ręko
pisu, lecz otwarcie odmówił zwrotu tej pracy. Patetyczną była komedja, grana przez pana Marjana, który hciał zaku
wać pozory, iż on to jest zwierzhnikiem, a nie Żyd Schperber.
Po upływie półtorarocznego czasu i kilku awantur, jakie wystroiłem obuin w redakcji i w Pałacu Sztuki, nagłe ukaza
ła się „naukowa” praca Żyda Grossa, docenta tin. Jag. o „Koczownikah i Rol- nikali”, wydana przez Osolineum i z entuzjastyczną przedmową prof. Mali
nowskiego z Londynu, który określił ją, jako wielkiego znaczenia naukowego.
Otóż Żyd Schperber ma sobie pod
władnego Żyda Grossa, brata owego do
centa, który również pracuje w iCKu.
Aby ułatwić „uczonemu” pasożydowi, ci Żydzi łudzili mię półtora roku, a wiesz-
cie zniszczyli mój rękopis, który właś
nie o Koezownikah i Rolnikah mówił.
Dano wystarczająco czasu swemu paso- żydowi, oy mógł po swojemu napisać twórczą Myśl goja polskiego.
Tak to się niszczy polski twórczyń, a zasługi oddaje pasożydom. Pasożyd jest natylimiast okrzyczany twórczym myślicielem, a Słowianin zamordowany milczeniem. Może zauważyliście to wro
gie przemilczanie, stosowane przez słu- goja Dienstl Dąbrowę i całego ICKa, od półtrzecia roku ? Żydzi z ulicy Św. Jana (Bnej Brith) rozporządzili zabić Polaka Szukalskiego przemilczeniem, jak kazali zabić Codreanu, pośredniością pozorów.
* *
Powody do tyli i innyh mahinaeji są łatwe do przejrzenia, kiedy się pomy
śli, iż ten to właśnie ICeK szerzył od lat nienawistną kam pan ję przeciw naro
dowi czeskiemu, wydając poza codzien
nym jadem, również książki judzące i prowokujące wzajemną nienawiść mię
dzy nami, by nas rasowo podzielić i dziejowo osłabić. Słowo „judzić” pobu
dzi od JUDA, Judy, Juden.
Naród polski i reszta Sławian hcą wiedzieć: za co Żyd Schperber, główny Żyd kierownik ICKa, otrzymał trzy NAJWYŻSZE ORDERY od Nieboszczy
ka Ojca Świętego, i eden z nih Akademji watykańskiej ?
Hcemy również wiedzieć, lakie or
dery otrzymał ksiądz — Zdrajca Tisa, za zniszczenie Wolności Słowackiego Na
rodu?
Polski Naród lice wiedzieć, za czy
im zezwoleniem, Centralne Biuro Ży
dowskie na Europę, (ul. Jana w Krako
wie) jest właścicielem NAJPOTĘŻNIEJ
SZEGO pisma codziennego w Polsce ?
Czyim więc dziełem była wiecznie pod judzana nienawiść polsko-czeska ?
Czy jest może jakaś łączność z po
wyższymi, między kierownictwem pro
pagandy nienawiści między-sławiańskiej Negro-Źyda Schperbera a...tymi naj
wyższymi odznaczeniami Klerozy ? Stuli z Warty
K5 VKVUe
Najdawniejszy epos\slawiański z 1186 roku.
IV.
■
Był czas Trojana, minęło mrzemię Jarosława;
Były boje Olega, Olega Śmiatosła- mica,
Drążył mieczem niedrużsimo, szy- py po ziemi rozsiewał
1 obwołał wyprawę w tmutorokań- skiem gardziszczu.
Dał słyh onej pobudce wielki Wsie- wołod przed laty,
Nie zwolił uszu dla niej Włodzi
mierz, kniaź w Czernikowie.
Pognał Borys za sławą, ale ją zgo
nem okupił:
Padł tam wiciądz dorodny, syn Wiaczesława waleczny, Poległ mszcząc się Olega, krwią
spryskał łączkę zieloną.
m
A z tej łączki zielonej, z nad smęt- nyh nurtów Kajały
Kniaź Jaropełk wiózł ojca na uher- skih łoszadziah,
Syn miózł zezwłok ojcowy do świę
tej Zofji kijowskiej.
Oj, siał kniaź Oleg niedrużstwa i zbierał je, Biadosławic!
m
Żywot wnuków Dadźbożyh tonął w waśniah i swarah,
Rzadko wtedy na Rusi obaczyłeś rataja,
Jeno krucy żarłoczni, Czarnoboha złe syny,
Pospół z wronmi skrzeczeli, wę
sząc z dala padlinę.
Tak to drzewiej bywało, w bitew, bojów mzdzie smutnej,
Lecz nikt ninie nie pomni takiej rzezi okrutnej.
Od przedświtu do oćmy, od wie
czora do brzasku,
Świszczą szypy strzaliste, włócznie łamią się z trzaskiem,
Oręż grzmi oj, po zbrojah, w szło- my biją tasaki,
W połowieckiej ukrainie, w syrdcu ziemi nienaskiej.
Lęhy, krwią ugnojone, siane kością, pakością,
Kopytami zorane, obrodziły żało
ścią.
m
Szum szumi zaś, dzwon dzwoni kajś,
Coż mi przed jutrznią szumi, dzwoni?
To Igor wódz, to Igor kniaź Nawraca pułki, polem honi.
Ah, żal-że mu, żal, ciężki żal Miłego brata Wsiewołoda:
Dwa dni trwał bój. Trzeciego dnia Nie zdzierżył Igor wojewoda.
Hań z bratem brat, hań z bratem brat
Nad rzeką żegnał się Kajałą.
Znak łupały padł, proporzec padł, Z tętnic krwie — wina nie stało.
■
Bo napoili swatów krwią,
Sprawili tryznę — klęsko! klęsko!
Za ziemię swą, za ziemię swą Polegli w bojah śmiercią męską...
Ah, trawy drżą, żałośnie drżą, Stromy się kłonią z piejbą tęskną ...
■ VI.
Nie wesoła n \ bracia, godzina, Oj, nie wesoła pora nastała!
Krzepę naszą pokryła pustynia, Dziewa — Krzywda w ruskiej zie
mi wstała.
Wstała Krzywda z Dadźbożyh zastępów,
Po twej ziemi idzie, Trojanie, Łabędziami skrzydły pluszcze W rzece Donie, w sinem morzu —
oceanie.
Stare dzieje, tłuste lecia przypo
mina,
Jaka sława była drzewiej, jaka hwała,
Nie wesoła nam, bracia, godzina, Oj, nie wesoła nam pora nastała!
■
Rzekł brat bratu: „To moje i to moje“,
I o ziemię się brat z bratem swa-
TZIJ
I o matem powieda, że wielkie, A hań czyha pohaniec wraży.
■
Sami sobie naraili niedolę:
Owoż przyszli Połowcy, Igorze!
Oj, daleko pofrunąłeś sokole, Goniąc ptaki zaleciałeś nad morze.
■
A nie wskrzesić już drużyny rą
czej !
Słyhać Żeli, Kariny płacz rzewny, Idą z Rosią z rogiem gorejącym 1 żar - popiół roznoszą pogrzebny.
u
Żony ruskie szlohają, zawodzą:
Nie ma mężów naszyh miłyh, nie ma, Ani duma nam o nih podumać, Ni pomyśleć, ni ujrzeć oczyma!
Złota — strzybła nie uzbierać wdo
wie,
Nie masz mężów!—pomarli Łado- wie!
■
Jęknął Kijów z żałoby, bracia, A Czerników z napaści srogiej.
Płynie boleść tłustą ziemią ruską, Połoniły ją łupieżcę—wrogi.
Ninie kuną dań od dymu płać im!
Oj, źle, bracia, kiej jest gniew śród braci!
Obudzili Igor z Wsiewołodem Tę niezgodę, co ją uśpił ojciec.
m
Groźny był ów Swiatosław kralo- wic,
Kniaź kijowski, bolszy Olegowic!
Burzą był! Runął gromem w Po
łówce,
Góry, lasy poraził jak owce,
Zmiażdżył, w pień niedrugóm mie
czem, wyciął,
I myhłeptał potoki, nurty rzek mszyli zmącił.
A Kobjaka z nad zatoki — mihurą Przeniósł wściekłym pędem ponad,
górą,
Wyrwał z pułków żeleźnyh uścisku, Śmignął hanem, jak kamieniem z
procy —
I spadł Kobjak m kijomskiem zam
czysku.
m
Tedy gędzą Niemce i Grekomie, Pieje dymy Wenecja, Morawa, Sławią knezia obcy rybałtowie, Gędźbą sławią knezia Smiatosława.
A synowi nie będzie pieśni I nie dadzą mu czci — hmały, Bo zasypał ruskiem złotem i skar
bem
Wody rzeki połowieckiej Kajały.
Zstąpił Igor ze złotego łęku, W koszczejowy siadł, książę —
pojmaniec!
■
O, lutości! O, nędzo! O, jęku!
Rozpanoszył się mścimy pohaniec!
Pod brzemieniem się ziemia ugina;
W gardah smętek, radość uleciała, Nie wesoła nam, bracia, godzina, Nie wesoła nam pora nastała!
TI. Ł. L. C. d. n.
Szukalski
PASOŻYDZI jedni jak
Przyjdzie kiedyś czas, że Ży
dzi będą dedykować bóżnice imie
nia Hitlera za to, że zmusił ih do zdobycia sobie własnej Ojczyzny i przez to stania się Narodem.
Wówczas uznają go za Bicz boga Hjeh Weba i jako takiego czcić w nim Wysłannika , że znajdą argumenty w nowej jakiejś iilo- zofji ku wytłumaczeniu jego nie- ludzkih rządów i odkryją jakieś nowe tajniki talmudycznej adaka- dabry, z któryh dowiedzą się iż spodziewanym był przez proro
ków. Łatwem będzie wówczas dowieść iż nie był on czystym Niemcem, lecz wywodził się z
„wybranego ludu“. Historje pisze się wedle woli politycznej, i jak
i drudzy.
biblję tłumaczy się, jak najwy
godniej dla danej epoki.
Dla czego Niemcy dzisiejsi najpierwsi „połapali się“ na pa- sóżytnictwie Żydów i rzymskiej Klerozy, wyjaśnię poniżej. Pod
łożem do tej bezwzględnej walki, jest ih psyhiczna pokrewność pa
sożytnicza, przez swe pohodzenie koczownicze jako ras.
* **
Można powiedzieć, że naród niemiecki i jego kultura skończy
ły się z hwilą zwycięstwa Hitle
ra nad duhem niemieckim. Nie zdażało się w dziejah narodów takiego nagłego przerwania ciąg
łości narodowo cywilizacyjnej jak w niedawnym przemienieniu się
Niemiec w zupełnie inny naród i inny gatunek człowieka.
Zapuszczenie pasożytniczej lar
wy w Słowiańskim ciele.
Po przewaleniu się przez Alpy krwiożerczy!: hord Atilly i zwie
zieniu zrabowanyh skarbów ze zniweczonego Rzymu i skupienia się ih w Europie centralnej, roz
począł się musowy postój paso- żytniczyh najeźdźców nad krań
cami nieprzebyty!) błot. Siedlisko rasy słowiańskiej zapadało się pod ociężałymi stopami włóczę
gi!) Hunów, nie obznajmionyh ze sposobem życia śród bagien.
Jakkolwiek niezrównani w wal
ce na otwartym stepie i śród gór- skih przełęczy, wojownicy Atilly nie mogli się mierzyć z tubylczy
mi obrońcami słowiańskiej kniei.
Poprzez ponure puszcze prze
drzeć się nijak nie umieli a wra
cać przez Alpy do zniszczony!) przez siebie krain już nie było poco.
Słowian dało się tu i tam wy
pierać w głębiny ciemny): zarośli, lecz czyniąc to również potopić całe tabuny swyh wojowników w tyh przeklęty!) trzęsawiska!), co w końcu jasnem się okazało Ger
manom, że zostali wprowadzani w bezdenne głębiny przez pod
stępny!) tubylców. Dziwnie jakoś gniezdzisko. bagienne nie pohła- niało swyh dzieci a jedynie sa- myh najeźdźców. Germanie mó
wili między sobą, iż Stawianie smarowali sobie stopy jakimś gu
slars kim tłuszczem i dla tego nie tonęli w bagnali. Prawdą jednak było tylko to, że wodzami śród Sławiańskih szczepów byli ci, co umieli wodzić swe woje między wodami i zwano ih „woje-woda-
mi“. Kto wieść umiał swe woje i nie stracił żadnego ze swoih, ten był wojewodą.
Z musu koczownicy Hunowie pozostać musieli na jednym miej
scu. Ih przenikanie w głąb sła- wiańskiego terytorjum było bar
dzo powolne i bez żadnyh ceh rycerskih zmagań. Koczownicze rabusie postępowali trzy kroki wprzód, lecz cofali się dwa kro
ki, pozostawiając w bagnah gra
molące się ręce swyh potopionyh żołnierzy, niby błotne raki. Zdo
bywali slawiańskie tereny w co- dziennem wypieraniu tubylczej ludności i wydzieraniem jej przy- rodnyh praw drobnym podstępem.
Nie mogąc walczyć śród bagien
nej kniei i po rycersku, wykorzy
stali prawa sławiańskiej gościn
ności, za którą płacili zdradą.
Znalazłszy się w terenowej pu
łapce między Alpami a sławiań- skimi bagnami, zmuszeni byli po
zostać i czekać na lepsze zrzą
dzenie losu.
Naturalnie, straszliwe bagna, jakie pokrywały prawieczną Sła- wję nadwiślańską, która kiedyś była dnem morskim, nie wysyha- ły dość prędko by umożliwić na
jeźdźczym pasożytom dalsze ru
szenie „nach Osten“. Ih postój przedłużał się z roku na lata, a z nih na dziesiątki i wreszcie na setki lat. Bagna były zaporą dla najeźdźców, lecz i stały się też największem nieszczęściem Sła- wian, gdyż na skutek nih atil- lowscy pasożyci zamiast najehać, podbić, ograbić, zniszczyć a po
tem ruszyć dalej i dalej, wedle wskazań Swastyki, „nach Osten“!
„nach Osten“!, to oni pozostali a pobyt zamienili w stałe bytowa
nie.
Tubylcze Sławianki hodziły brzemienne, obnosząc w swyh ży- wotah swe przyszłe pognębiciele, owoce zniewolenia, wrzody raso
wego znieprawienia. Niewiasty zniewolone sromotą rozłożą, ro
dziły sławiańskie dzieci o duszy germańskiej.
Z biegiem czasu, synowie tu- bylczyh niewolnic stawali się na j
bliższą służbą swyh nąjeźdźczyh ojców. Zaś synowie ih sąmyh i wnukowie, przez blizkość krwi i prywatne zpoufalenie, dohodzili do odpowiedzialny!! stanowisk w wojennej bierarhji, tern więcej iż przynosząc po tubylczyh matkah, twórczy pierwiastek rolniczej wy
myślności. zyskiwali łatwo po- wszehny mir u beztwórczej hor
dy Germanów.
Narodzenie Germanji dziełem potomków sławiańskich.
Tak to powstał trzeci pierwia
stek międzyrasowy, złożony z mieszańców Stawo - atillowskih.
Przez swe zdolności twórczo-wy- myślne, stał się ten pierwiastek pośredni, przodowniczą pobudką wszystkih poczynań a Wola jego, dziedzictwo bezwzględnyh ko
czowników, stała się kształczynią przyszłyh Dziejów w ciasnym ko
le ówczesnej Europy. Tę twór
czą wolę, cehę złożoną ze Sławo- atillowskik ceb psyhicznyh, w późniejszej epoce przeważające tubylczych, świat nazwał„P’ruskim Dunem"'. Określenie to oznaczać miało niby „germańskość“, lecz dla antropologa i etymologa zna
czy ono właśnie Sławiańskość ra
czej, gdyż słowo „Prusy“ są zlep
kiem dwu słów „polskih Rusów“, które zahowaly jeszcze do dziś swój dawny dźwięk zanikowy w
formie dzisiejszej „P rusy“, „p’m- ski“.
Twórczość „p ruskiego duha“
była spuścizną sławiaóskih rolni
ków, boć wszelkie Kultury i Cy
wilizacje wyszły z Rolnictwa. Bez
względność zaś wywodziła się z nomadów atillowskih, boć wszel
ka bezsercość jest cehą wszelkih pasożydów. Twórczość jest wy
nikiem dobrotliwości człowieka, który ciężkim mozołem dobywa z siebie samego jak i ze skorego modlona gleby sposób do życia i wiarę w nadzwierzęcość swego gatunku, czyli Człowieczeństwo.
Bezwzględność koczowników jest wynikiem częstyh migracji za no
wymi terenami pastwisk, któryh żywicielskość zmienia się z pogo
dą na dolinę głodu, kiedy posuń a spali trawę w stepah. Wówczas trzeba przerzucać cale tabuny by
dła i ludzi w te krainy, gdzie we
dle doniesień szpiegów, trawa łasi się ponętnie, a do któryh trzeba dotrzeć w określonym czasie, inaczej stada popadają po drodze.
Któż wówczas zwraca uwagę, że czyjaś matka czy dziecko nie mo
gą nadążyć? Nikt czekać nań nie może, takie współczucie może spo
wodować śmierć wielu, przez opóźnienie. Nieb mrą! Słabi nieb giną, gdyż są przeszkodą! Bez
względność jest potęgą nomadów, bezsercość, orężem pasożydów.
Oba te gatunki, na osobności, miały dwie zasadnicze cehy ha- raktem. Germański nosił w so
bie pionowego duha Woli bez
względnej, lecz wyzbyt był tego twórczego juru myśli co Wolę za- pładnia. Więc zamiast stwarzać nowe wartości, koczownik wypeł
niał w „swój” sposób tę tęsknotę do twórczości w sposób negatyw
ny, niszcząc wszystko co napot