• Nie Znaleziono Wyników

Atak Kraka, 1939, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Atak Kraka, 1939, nr 2"

Copied!
40
0
0

Pełen tekst

(1)

o

ATAK

KKAKA

Nr. 2. IV. 1939, KATOWICE Cena 50 gr.

(2)

Słowianie!

I znów byliśmy świadkami nowej zbrodni, popełnionej przez katolickih zdrajców na cząstkah Wielkiej Sławji, na Czehah, Mo- rawah i Słowaczyźnie.

Miast uciec się pod opiekę sławiańskiej, katolickiej Polski, przepodły, arcykatolicki prezy­

dent Czeh i bardziej podlejszy ksiądz Tisa, pokornie zakuli swo­

je narody w okowy niewoli ger­

mańskiej.

Jak przed tysiącem jedenastu laty t. zw „święty“ Wacław, książę czeski, zdradzając swój naród, bez boju upokorzył się przed okrutnym Henrykiem Pta- 34 sznikiem i dopiero nasz Bole­

sław Hrobry przywrócił niepod­

ległość Czehom, jak niebawem tąż niepodległość „niegodziwyh ojców najniegodziwsi synowie“

zaprzedali haniebnie cesarzowi Henrykowi II, który nawet,,świę­

tym“ został, mimo że razem z poganami napadał hrześcijańską Polskę, tak i dziś samobójcza po­

lityka arcykatolickih menerów zdradziła naszą wspólną Macierz, Wielką Sławję.

Stawianie! Wielkość Czeh i Moraw wzrosła dopiero z hwilą powstania husytów, a upadła, ponieważ kler katolicki, w imię interesów niemieckih zabronił władcy polsko-litewskiemu na przyjęcie pobratymców pod swą opieke.

Dziś to się powtórzyć nie mo­

że ! Dziś od granitowej opoki, jaką tworzy Wielka Sławja, mu­

szą się odbić i skruszyć groty hitleryzmu i musi nastąpić drugi Grunwald, który zetrze w proh pyhę grabieżczyh koczowników.

Na świętej naszej ziemi, osia­

dli od kilku tysiącoleci, zrośli­

śmy się z nią tak istotnie, iż nam się ona stała po wsze cza­

sy największem umiłowaniem To też gdy beżczelny zbij za­

grabił część naszej Macierzy, nie może mu to ujść bezkarnie.

Jak w bitwie czerwcowej 907 roku pogromili Węgrzy potęgę germanizmu, jak w krwawej roz­

prawie pod Grunwaldem 141.0 rok. zjednoczony świat sławiań- ski łącznie z Litwinami pod wo­

dzą polskiego władcy pogromił katolicko - krzyżowy Zakon nie­

miecki, tak i dziś musimy po­

skromić zapędy krwiożerczego Atillogermanizmu, rzucając dum­

ne hasło: Dotąd i nie dalej! A i stąd, precz !

Młodzi! Do Cię się zwracam, gdy serca staryh obrosły tłusz­

czem obojętności i maczają się w kale podłości.

Młodzi Czesi, Morawianie, Słowacy, Rusowie, Polacy, Buł­

garzy, Serbowie, Kroaci, Sło­

weńcy, Łużyczanie oraz Wy, którzyście tyle dobryh i złyh hwil z nami przetrwali, Węgrzy, Litwini, Rumuni, Łotysze, Lsto- wie i Finlandczycy, a którym dziś jedno niebezpieczeństwo grozi, gotujcie się do drugiego Grunwaldu!

(3)

Za nami Prawo i Sprawie­

dliwość! !!

Smoka pangermanizmu zwal­

czmy Krakiem sławiańskości!

Naszym orężem — męstwo nie- zahwiane!

Celem — Sława naszyh Dzie­

jów !

Hasłem — Tum ja! Tum ja!

Tum ja !

Stah z Warty

Rejtanom obecnej hwili: Generałowi Żeligow­

skiemu oraz Posłom: Dudzińskiemu, Budkiewiczo­

wi, Jóżwiakowi, Kręglewskiemu. Lubelskiemu, Ro- daczowi, Pleszczyńskiemu, Putkowi, Ratajczykowi, Stohowi i Szymanowskiemu, za ih mężną, iście sławiańską postawę, okazaną dnia 18 marca b. r.

Unja Młodyh Sławian wyraża szczere uznanie.

Szukalski

Swastyka a Gamadion

Kocz a Rola

m

/*

Ml c

v

TT

'"''^wlistyka jest najstarszym zło­

żonym ornamentem i możliwie najstarożyłniejszym nabrzmianem (symbolem) zamykającym w so­

bie jakieś mistyczne znaczenie.

Człowiek nowoczesny na róż­

ne sposoby silił się wnijść w jej

>

tajemną zawartość. Dydaktyczne analizy pozostawiły po sobie wie­

le intelektualnego osadu, tylko by dojść do łatwego zadecydowania, na skutek optycznego upodobnie­

nia swastyki; do „ognia", „słoń­

ca", „rułiu" i by rozwiązać tę

-

(4)

prawieczną zagadkę, nazwaniem jej już upewnionym frazesem

„amuletu szczęścia”.

Uczeni uczynili wszystko, by wtłoczyć w nią jak w próżne na­

czynie, swe własne przypuszcze­

nia. Rozliczne były już sposoby teoretycznyh rozwiązań przeróż­

ny h o logów, jednak wszelkie wy­

tłumaczenia i odczytania jedynie się mnożyły a znaczenie i pobu­

dzenie swastyki tonęło coraz to głębiej w głębinah ludzkiej nie­

pamięci.

Jednak narzucone znaczenia, wtłoczone w tę parę wirującyh kresek, są nie znaczeniem swa­

styki, lecz treścią, jaką usilnie hcieli wypełnić naukowcy. Nie były to odkrycia, lecz wynalazki upartyh teoretyków.

* **

Za wyjątkiem uegroidalnej ludz­

kości, wszystkie rasy używały swastyki jako ornamentu i jako talizmanu. Dopiero w później- szyh Dziejah, Semici mimo, że są negrytami, przejęli ją od również semickili Persów.

Pierwej do daryjskiego Perso- polis, swastyka przybyła z najaz­

dem Aleksandra Macedońskiego, powodując wśród niedobitków perskik i powrotnyh niewolników, owe spotkanie się z tym pier­

wiastkiem dekoracyjnym.

Przez imigrację wojennyh zdo­

byczy, drogocennyh uprzęży, wy­

robów ozdobny!), branzolet, pierś­

cieni i najszyjników, także od sprowadzany li mędrców i ezote- ryków, Arabowie, mimo że rów­

nież Semici negroidalni dowie­

dzieli się o swastyce od Persów, zawlekając ją potem nawet do Palestyny. Były to jednak późne już Dzieje, bo historycznej epoki.

Wszystkie inne rasy używały jej od prawiecznyk zmroków Cza­

su. Pra-rasa obu Ameryk, Maoro- wie, przedziwna rasa lnusów, t. j.

pierwotnyb autohtonów wysp póź­

niej Japoński!), wszystkie ludy sanskrytu, twórcze jak i koczow­

nicze ludy mongolskie, rolniczy Stawianie, najezdni Wikingowie jak i kundlowsko-tatarskie hordy moskiewskie, wszystkie one uży­

wały tego amuletu swastyki, jako nabrzmiana „szczęścia”, tracąc po­

przez tysiące lat jego ścisłe zna­

czenie i zupełnie już niewiedząc, z czego powstał i poco był przez kogoś, w pierwszym momencie jego powstania, stworzony.

Wydziedziczony małpolud.

Przez jakieś fizyczne wydzie­

dziczenie ze zwykle dziedziczny!) sposobów atakowania i samoob­

rony, człowiek, zaledwie dwuno- gie stworzenie, był potruhu pozo­

stawiony sam sobie przez Matkę Przyrodę.

Dziwnie jakoś stawał się on coraz to więcej mizernem stwo­

rzeniem i coraz to gorzej wypo­

sażonym w sposoby do dalszego przetrwania jako gatunku. Stawał się najnędzniejszym ssakiem z po­

śród czworonogów.

Nietylko, że zaczął mieć skłon­

ność do Lodzenia na dwóh nogali, co go czyniło pokracznym biega­

czem, nie mogącym dorównać ga­

tunkowi czworonogiemu w goni­

twie czy ucieczce, ale zaczął mieć coraz to mniej zębów (stracił ih od tej epoki, powiedzmy, nien- dertalskiej, czternaście), paszcza zmieniła się w usta, a one zmniej­

szały się coraz to więcej, tak, że już nie mógł używać ih jak ty­

grys lub wilk. Dwie pokraczne

(5)

a bardzo krótkie nogi były w zbyt małej ilości, by mógł wy­

rwać się swym biegiem z nagłej zasadzki.

Pazury jego stały się tak gięt­

kie i przezroczyste w swej eien- kości, że zupełnie przestały sta­

nowić jakąkolwiek obronę lub służyć do polowania. Nie miał człowiek rogów tak jak żubr lub jeleń. Skóra jego stawała się ły­

sa i blada jak u zdehłej ryby, tak że coraz to częściej był on zgnębioną ofiarą zimnej pogody, deszczów i zmian pór roku.

Nie potrafił zwąhać niebezpie­

czeństwa. jego wzrok stawał się coraz to słabszy, jak również i słuh, co powodowało, że zawsze był w obronno-lękliwym usposo­

bieniu, bo dowiadywał się o nie­

bezpieczeństwie już za późno.

Nawet pełzające, beznogie i bezrękie żmije miały kły i tru­

ciznę z nih ciekącą, ptaki miały skrzydła, by unieść się ponad przyziemne niebezpieczeństwo, a inne mniej wyposażone stworze­

nia przynajmniej miały obronną krasę sierści czy pierza, by mo­

gły się ukryć w tle swego oto­

czenia, niespostrzeżone przez dra­

pieżnego wroga.

Jeżeli najpierwotniejszy czło­

wiek zebrał w sobie tyle odwagi, by natrzeć lub bronić się, to mógł tego dokonać jedynie podnosząc z ziemi coś twardego lub łamiąc uskłą gałąź, bo sam na sobie nie posiadał żadnej odziedziczonej obrony. Był on jedyną istotą, która musiała sięgać poza siebie, by się bronić lub by wroga na­

cierać skutecznie, która musiała sięgnąć po namiastki nieobecnyli pazurów, kłów, rogów, kopyt i mnogości nóg, by zastąpić brak węhu, dobrego wzroku i słuhu.

Jego stępione zmysły zmusza­

ły do wiecznego bycia na straży, by o tyle boć złagodzić skutki nieprzewidzianego niebezpieczeń­

stwa. To spowodowało rozwinię­

cie pierwotnego zmysłu przewi­

dzenia przez spodziewanie się wiecznie powtarzającyh się nie­

bezpieczeństw.

Zimno stworzyło Lęk, a ten Wyobraźnię.

Ruh, sposób stania i trzyma­

nia się cielesnego w człowieku już rozwiniętym do obecnego sta­

nu ewolucji, jest symptomatem jego przeważającego nastroju i u- sposobienia indywidualnego, a za­

tem wyrazem psyhicznego usposo­

bienia. Jednak, zewnętrzne powo­

dy, które mogą zmusić go do je­

szcze innej pozycji ciała, poprzez długość dnia czy życia, spowodu­

ją odwrócenie skutków i będą po trollu wpływały na zmianę uspo­

sobienia, wymuszając na człowie­

ku zmianę osobowości.

Otóż, przejmujące zimno wil- gotnyh nocy i powrotnyh pór ro­

ku, zimy i deszczów, „narzuciły”

na małpoluda pierwotnego niena­

turalną mu pozycję ciała. Jego ły- sość skóry coraz to więcej ogała- cała go i wydawła na udrękę zimna. Dla ciepło, musiał przy- kucać w kłąbek i . >ijać się z in­

nymi ciałami swego stada. Ten nowy zwyczaj zgarbiania się, spo­

wodowany zimnem i dla zatrzy­

mania największej ciepłoty swe­

go brzuhowego dołka, stał się no­

wym cielesnym zwyczajem.

To zbijanie się w kłąb pod­

czas nocy, dało nową „formę” fi­

zyczną, w której odcisnęła się nowa psyhiczna uczuciowość thó-

(6)

rzostwa, jako specyficzna ceha małpoluda.

Pierwej zimno, a potem jako skutek jego, owe zgarbienie się i skurczenie ku własnemu dołkowi brzuszemu w hęci zahowania swej cielesnej ciepłoty, narodziły w pierwotnym człowieku Lęk. Zim­

no stworzyło lęk.

Lęk zaś, zrodzony w ciemno­

ści ab nocy i podziemiah grot, za­

władnął zmysłami człowieka i...

tylko przypadkowo, tak ubocz­

nie, dał mu Wyobraźnię. Zaczął się bowiem człowiek bać ciemno­

ści. Nawet dzisiejszy wieśniak, dziedziczy ten prawieczny lęk, przehowywany w duszy jego je­

szcze od czasów małpoluda zzięb­

niętego i zgarbionego wokół swe­

go „solar plexis”, czyli dołka.

Prócz świata zwierzęcego, ja­

kie stanowiło dlań jedyne wido­

czne niebezpieczeństwo, zaczął za­

ludniać ciemność nocy i ponurość swego umysłu, przewidywanymi niebezpieczeństwami, zasadzkami, spiskami stad swego własnego gatunku i zakradającymi się w każdym cieniu zabójcami.

Stał się więc człowiek pier­

wotny opadnięty widziadłami swej wyobraźni. Imaginacja uczyniła żywot jego jeszcze trudniejszym do zniesienia. Prócz rzeczywiste­

go niebezpieczeństwa, zaczął być ofiarą przewidzeń, mnożonyh przez jego podejrzliwą lękliwość.

Każdy cień był dlań zapowie­

dzią złowieszczego czynu przeciw niemu, każdy trzask suhej gałąz­

ki już był dowodem zasadzki.

Niebawem stał się nieszczęsną o- fiarą, więcej cierpiącą ze strony niewidzialnyb aniżeli rzeczywi- styh wrogów. Zaczął tak przesą­

dzać podstępczość i straszliwość swyh przewidzianyh wrogów, że

niedługo sam stworzył nowy świat i zaludnił go dubami, ku swemu większemu nieszczęściu.

Lęk stworzył Myśl.

Ta nowa zdolność myślenia, jak wrzód w czaszce, czy jak larwa, zaczęła mu w głowie co­

raz to częściej się poruszać i róść. Zaczął śnić podczas snu.

Opadały go niebezpieczne zmory.

Szamotał się z nimi i kurczowo zaciskał kawał drewna w dłoni, lub sięgał we śnie po kamień, le­

żący tuż przy nim. Mięśnie drga­

ły, wykonując mimikę samoob­

rony.

Słońce pogromcą upiorów.

Jakaż to wielka szczęśliwość wypełniała nagle duszę jego, kie­

dy z pośród ciemnej zimnoty noc­

nej, Słońce przepiękne pękło żół­

tym światłem tuż-tuż na widno­

kręgu, ponownie zatapiając powo­

dzią swej ciepłoty, ponury świat nieszczęsnego pierwoluda.

Nagle, wszystko było znowu jasne, piekne, zielenią, śpiewem ptaków, życiem i dyszące zamiar- ną otubą! Nie trza się było już lękać, obracać za siebie i z za­

parciem oddehu nadsłuhiwać, bu­

dzić się co bwila, czy było po co czy nie. On sam teraz widział, że niema nigdzie czyhającyb du­

bów za węgłem jaskini. Nie było już więcej nieprzyjaciół, bo już nie było ciemności!

Co rano, ponownie pierś mu wypełniała się szczęśliwością i otubą, a wyprostowane ciało whła- niało ciepłotę słońca. Tak jak drzewa i kwiaty, rozciągał swe mięśnie i rozprostowywał listowie swego złamanego dulia.

(7)

Zatem Słońce powróciło! Po­

wróciło i rozegnało swą jasnotą zło nocy! Powrót Słońca był te­

dy najcudowniejszym wydarze­

niem dnia i życia codziennego, a przeć innego życia wówczas nie było. Był to najwznioślejszy Cud życia i świata, bo życie zaczyna­

ło się tylko od Wshod u Słońca a kończyło z Jego Zahodem. Mię- dzv jedną nocą a nocą drugą, wy­

pełniało Ono drzewa sokiem a człeka duhem, wymieniało jego bezbronność nocnego lęku nową nadziejnością, odwagą, która trwa­

ła aż przez cały dzień, weselem i jurnym zapałem samczości.

Kiedy nocny Lęk dał mu Wy­

obraźnię, to wnet wylęgły się z niej duby. Lecz po każdym powrocie Słońca i wypełnieniu jego serca jasnością i odwagą, zaczął uży­

wać tejże samej Wyobraźni do przemyśliwania sposobów samo­

obrony, wymyślania narzędzi do walki i dziennego użytku.

Wschód, początkiem widnokręgu.

Skoro Matka Przyroda porzu­

ciła go. nie wyposażając żadnym przyrodzonym przydatkiem samo­

obrony, jak rogi, kły. kopyta itd.

przybrał on se Słońce za Ojca, Pana i Dobrodzieja. Więc Wshód stał się mu ołtarzem na widno­

kręgu a Słońce Bogiem, lecz jesz­

cze bez szantażu teologji.

Z rozwojem gatunku człowie­

czego i coraz to świadomszego umiłowania Boga Słońca, powsta­

ła śród rzetelnyh rzesz ludzkih, osobna kasta znahorów. czarow­

ników, kapłanów i wszelkiego ty­

pu pasożytów, którzy rozpoczęli coraz to przemyślniej układać sposoby wyzysku w systemat najskuteczniejszego pasożydowa-

nia na łatwowiernej ludzkości i nazwali to potem Teologją.

Teologja powstała z przekup­

stwa złyh Demonów drogą lukra­

tywnego pośrednictwa szamanów- k a planów. Aby zapewnić sobie nocny pokój i ominąć dzienne niebezpieczeństwa, człowiek silił się w melanholijnej nadziei, prze­

kupić najzłośliwszyh Demonów, by zamienić ih złowolność na po­

błażliwość. Łapówką czynienia ofiar silił się zamienić Demonów na Bogów. Z , prośbą” przyhodził do kapłanów, przynosząc prosię w ofierze, bo wówczas najkorzy­

stniejszym datkiem była Świnia lub prosię. (Nasze „prosić” z na­

staniem rzymskiej judeologji zna­

czyło przynieść prosię na ofiarę Bogu, które kapłani zjadali po odejściu cnotliwego człowieka).

Było wówczas wiele Demonów najrozmaitszy^, które zmieniały się, wedle ilości prosiąt danyh kapłanom, na Bogów, aż do cza­

su, kiedy kapłanom znów świń zabrakło. Wówczas człowiek mu­

siał stosować wiele taktu i poli­

tyki, by dając jednemu Demono­

wi, nie obraził innyh, a w takim razie kapłani radzili dać ofiarę, także prosiaka, i tym drugim. Po- trobu człowiek jednak czuł, boć o tern kapłanom nie ważył się mówić, że jedynie Słońcu nie po­

trzebował łapówki przynosić w prosiętah. Wiedział on swym ma­

ło rozwiniętym umysłem, że po jednej stronie było wiele Demo­

nów do przekupienia i kapłanów do wzbogacenia i utuczenia a po drugiej, jedno Słońce, wiecznie dobre i niczego nie żądające od nędznego człowieczyny za szczę­

ście i za Życie.

Miejscem powrotu życia był Wsbód. Wshodem zatem była ta

(8)

hwila, kiedy na widnokręgu różo­

wy rumieniec niebo rozjaśniał, a ku tym wrotom Słońca, drżący człowiek stał zwrócony, wyczeku­

jąc swego prawdziwego Dobro­

czyńcę, niezawodnego Hospodara, dobrotliwego Lekarza, Pobudzacza życiodajnej ł ci, Odźwiernego, co rozwiera nieł ■ i ziemię po prze­

minięciu nocy oświeca, i Dojże- wacza nasienia w kwiatah, roli i kobiecie.

Wshód stał się świętym miej­

scem, gdzie Słońce rozpybało wro­

ta nieprześcigłej jasności i upew­

nienia, że wszystko jest dobrze.

Wshód stał się osią Życia wsze­

lakiego, jakoteż człowieczego peł­

zania.

Przez wodę oczu.

Z rozwojem w lęku zrodzonej Wyobraźni, owocność jej stawała się coraz to wielorakszą, tak, że jego narzędzia i bogi mnożyły się a zawodowi pośrednicy między nim a światem dubów, zastraszy­

li go w potulność sobie. Teologo­

wie kierowali jego żywotem.

Wedle mistycznyh obrządków, wkopywał swe szałasy, kierując wejście ih ku Wshodowi. Kiedy stroił z pni czy głazów święte ty- nie dla bogów i demonów, to zwracał ih przód do Wshodu. Ku wrotom Wshodu źył i umierał.

A kiedy legł poraź ostatni, by odejść w daleką wędrówkę za- grobowego życia, by dojść kiedyś do „szczęśliwszyh polan niebies­

kiego myśliwstwa”, to wnuczkom się kazał posadzić twarzą ku Wshodowi, by po wydehnięciu duha jeszcze powieki jego nały­

kały się otwartymi oczyma prze­

pięknego widoku świata i nabra­

ły w siebie dość światła, by star­

czyło mu potem na wieki wieków.

A gdy zdradny oszczep wro­

ga nadział go na się, a jego ser­

ce razem z nim, to ostatnim wy­

siłkiem jeszcze ramię wyciągał ku Wshodowi, by drogi do Wrót Słońca nie stracić i drogi po­

śmiertnej nie zgubić.

Ciało jego tudziśkie składano do bruzdy, lub sadzano na pal- nem gałęziwie, obstawiano gruby­

mi bierwionami, ale miejsce wol­

ne między nimi pozostawiano przed twarzą, by widok miał na Wrota Słońca, bo tam go czekało przyjęcie. Popiół jego potem po­

ło był wsypany do urny twarzo­

wej, by miał czem patrzeć ku Wrotom Życia, gdzie Słońce go wyczekuje. Robiono i dziurki w oczah urny twarzowej, tak jak i trupa sadzano przedtem ku Wsho­

dowi po to, by światło Odrodze­

nia i Resurekcji przenikło mu do martwego żywota, przez wodę je­

go oczu, przez ostatnią łzę, jesz­

cze ociągającą się po policzku w otwarłem, lecz już niewidzącem oku.

Z KĄD KRZYŻ.

Wshód zatem, stał się prze­

najświętszym kierunkiem, zaś je­

go wrota na widnokręgu stały się pierwszym i kardynalnym punk­

tem orientacyjnym, Zaliód stał się tylko drugorzędnym w ważności i to przez swą smętarną ponu­

rość, bo tam Słońce zanurzało się na noc. Zaliód stał się ołtarzem smutnego pożegnania i człowie­

czego osamotnienia.

Tak też człowiek naznakował poraź pierwszy swój widnokrąg ziemski, mistyczną krehą podzia­

łu, od Wshodu na Zahód.

Południe uznał za tron swego Dobroczyńcy Słońca, skąd spra­

wowało swe niebiańskie rządy.

(9)

Zaś Północ widział tylko jako gnieździsko nocy, zimnej i zło­

wrogiej. Tam wyczuwał obwa­

łowi szcze złyh Demonów i cza­

sowe miejsce przeczekania dla umarłyh, którzy wyczekiwali swe­

go odkupienia wiecznego.

Tak to człowiek zrobił znak Krzyża na swej ziemi i to był pierwszy początek Geograf j i.

Uczynienie tyli dwóh przecinają- cyh się krek stało się początkiem mapy. Czyniąc ten kardynalny krzyż w środku kręgu wkoło widzialnego świata, człowiek sta­

nął na środku jego i wbił cztery słupy swej wizji na kraju wid­

nokręgu i wsparł na nih niebo, czyniąc z niego dak, a wówczas Świat uczynił swym dziedzic­

twem. Nie czynił tego już ręko­

ma, lecz oczyma, które często włócząc się po widnokręgu, stę­

sknienie spoglądały ku niezna­

nym mu przestrzeniom, ku nieod- krytym krainom.

Człowiek, zaznaczając pod swymi stopami krzyż kardynalny, dla odróżnienia nazwał kończyny tegoż mianami Wshodu, Zahodu, Południa i Północy, zaś nazwaw­

szy je, stworzył sobie nowy świat;

świat dotąd niewidziany. Dając miana kończynom krzyża geogra­

ficznego, zapłodnił się ciekawo­

ścią, z której wykłuła się larwa tęsknoty za nieznanym, za nie­

znanymi krainami. Człowiek po­

czuł w sobie niezmożony mus ku zbadaniu, co za tymi kończyna­

mi krzyża, poza koliskiem widno­

kręgu było.

Słowo rodzi Rzecz.

Rzecz rodzi się dopiero po jej nazwaniu. Tylko twórcza jedno­

stka widzi „rzecz”, zanim się ona stanie, dlatego tylko on ją two-

rzy, dając jej miano. Hłop nie widzi danej „rzeczy”, dopóki mu się nie powie jak się ona nazy­

wa, wówczas udaje, że ją rozu­

mie, mimo, że nazwa tejże może być w łacińskim języku.

Wszystkie kraski i najsubtel­

niejsze odcienia ih, zawsze były już od miljonów wieków w przy­

rodzie, jednak są jeszcze dziś lu­

dy w pierwotnym stanie dziku­

sów, które mają zaledwie dwa słowa na określenie barw. W iii umyśle zatem, tylko dwie kraski egzystują. Jeżeli te słowa są „czer­

wony” i „niebieski”, wówczas tra­

wa, morze, drzewa są tylko nie­

bieskie. Ludzkość cierpi na dal- tonizm, we wszystkih dziedzinah

„percepcji”, dopóki twórcze jed­

nostki nie utworzą nowyh warto­

ści, nadając miana dotąd niewi­

dzianym pierwiastkom.

Tak też i człowiek jaskiniowy odkrył przestrzeń i dalekość, na­

zywając kończyny krzyża, na którego środku stał. Poczuł po­

trzebę nieukojoną zbadania tej przestrzeni i przekroczenia tej mi­

stycznej obręczy widnokręgu, spoj­

rzenia z brzegu jego w dół, bo napewno tam musiał być koniec, a może tam spotka swyh przod­

ków? A może odnajdzie nocną siedzibę samego Słońca?

Spojrzał wokół siebie bezrad­

nie. Jakby tu załagodzić tę tę­

sknotę za dalą, za przestrzenią, za nieznanem...! Oko jego wodząc kołem, wślizgło się na grzbiet ja­

kiegoś ugrzywionego zwierzęcia.

A! a gdyby tak usiąść na ten piękny grzbiet tego hybkiego stwo­

rzenia? Uszy uhwyciły tentent mnogonogili kopyt! Nazwał go dla odróżnienia „goniem”, a za okiem co spoczywało lubieżnie na grzbie­

cie konia, kyłkiem poślizgnął swą

(10)

dłoń i już ponigdy źrebaka nie puścił, po nigdy...

Nazwawszy gonią, już nijak nie mógł opędzić się parzącej myśli, by na goniu właśnie dosięgnąć tyli nieznanyk krain i ulżyć se w tej bolesnej tęsknocie, by widzieć dotąd „niewidziane”. Udomowił se zatem źrebaki, a one rozogniły w nim niecierpliwość, by naresz­

cie wyruszyć w wędrówkę. W wędrówkę wyruszyć, tak na krót­

ko tylko! Niedługo powrócić! Tyl­

ko, by boć parę dni... Żeby se ulżyć...

Nazwy tyli kończyn krzyża zamieniły jaskiniowca w nomadę i koczownika.

Konitwa za bezkresem.

Zaczął się tedy gramolić krót- konogi człowiek z jaskiń, hurmą zhodzić ze wshodniłi skłonów wa­

pienny li wzgórz i granitowyh gór.

Zaczął opuszczać brzegi rzek i je­

zior, wyłaniać się z puszczy i gą- szczowyh ukryć, by konie udo­

mowione by wić za grzywę i na­

reszcie, nareszcie ruszyć ku nie­

znanemu, ku łożu Słońca, ku nie­

określonej tęsknoty celowi, ku...

ku...

* **

Oj zapomniał, zapomniał człek wrócić do swyłi jaskiniowyk sie­

dlisk! 11 oj, nie wrócił już do sie, nie wrócił...

Jakoś ciągnęło go dalej i jesz­

cze dalej, jakoś nie mógł dojść do krawędzi widnokręgu! Hoćby i najdalej pognał swe gonie, to nijak nie mógł ruszyć z tego środ­

ka, z tego skrzyżowania się tego krzyża kardynalnego. Toć to ja­

koś końca nie było temu prze- ięknemu światu! Po co wracać?

iedy tyle miejsca było na tym

świecie a i pewniej już było w ciem noś ciah nocy, w tabunie mno­

gim.

Niedługo odkrył człowiek, że trzymając się bliżej słońca, wę­

drując coraz to bliżej wiecznie uciekającego przed nim Wshodu, gonie miały ciągle nową paszę, bo trawa rosła tam, gdzie prze­

suwająca się pora roku na to pozwalała. Jeżeli wędrowne błą­

dzenia zawiodły wy błędów poza wiele widnokręgów i spotkały ih jesienną porą roku, to zaw­

sze wracali do swego Pana Słoń­

ca, obiecując trzymania się Jego śladów i thu jego ciepłoty.

Człowiek, uwolniony przez ko­

nia z więżącyh ukryć jaskinio- wyh i gąszczowyh, zamienił się w nomadę, w koczownika. Zaś tabuny bydła, potrzebujące no- wyh pastwisk, zmuszały go do zależności o,d dobrej pogody. Więc krążył on po widnokręgah, włó­

cząc się za sezonowym posuwa­

niem rocznej wędrówki Słoń­

ca. Krążył więc z wiązań najdal­

szym koścem słonecznego powro­

za promieni, jak krowa na past­

wisku przytroczona do wbitego kołka.

Z Krzyża, Swastyka.

Pewne drzewa i pnące się po­

woje, rosną w górę, okręcając się wokół własnej osi, w niemej po­

goni za kierunkiem Słońca, które w codziennej podróży przesuwa się po nieboskłonie.

Również, jeżeli przez dziurkę wydmuhamy zawartość jajka i do wnętrza jego wsadzimy jakiegoś robaka i zalepimy go papierkiem, potem położymy na stole, zoba­

czymy wówczas, jak koczownicy wędrują...

(11)

Jeżeli pokój jest ciemny a za­

paloną świecę przybliżymy do stołu, to jajko zacznie zbliżać się do światła. Przesuwając zaś świe­

cę wokół „widnokręgu” stołu, jaj­

ko zacznie wędrować za impro­

wizowanym słońcem. W tej więc demonstracji zobaczymy duszę koczowników w miniaturze.

Tak jak jaskiniowiec stworzył ów krzyż kardynalny i dał po­

czątek robieniu mapy. tak też ko­

czownik dodał owe poprzeczki w prawo u kończyn jego, dając ludzkości znak swastvki. Był to znak i nabrzmiano wskazujące ga­

tunkowi koczowniczemu, tak jak w znakah dzisiejszego włóczęgi na trotuarah i bram ab kredą pi­

sane. że: na kończynah tego krzy­

ża, czyli tam po widnokręgu, Słońce idzie w prawą stronę i że włócząc się za nim, to jest za ciepłą porą roku, wszystko się będzie dobrze działo. Bo bydło zawsze będzie miało pod dostat­

kiem paszy a hordy koczowni­

ków stały pokarm z bydła.

Migrowanie w prawo po wid­

nokręgu włócząc się z porami ro­

ku, znaczyło zapewnioną ciepłotę, ucieczkę przed zimami, i najła­

twiejszy sposób życia. Swastyka była znakiem porozumiewaw­

czym nomadów, nabrzmianem sposobu życia, które omijało zmiany pór roku przez zmienia­

nie dowolne terenów pastewnyh.

* **

W sanskrycie słowo „swasty­

ka” składa się z „su” (co znaczy:

dobrze, szczęśliwie), i „asti” (zna­

czy: być, żyć. trwać), razem „su- asti”. Końcówka zaś „ka” jest tyl- }co późniejszym dodatkiem, praw­

dopodobnie greckim.

Dla włóczący!) się migrantów, był to znak rasowego Przykaza­

nia. Swastyka była wskazaniem rasowej mądrości koczowniczej, wieszezącem, że idąc śladami Słońca, za ciepłotą pór roku.

nie będą potrzebowali przymierać z głodu, że nie potrzeba im żad­

nej pracy ni sposobienia zapasów na zimę dla bydła i siebie, bo to, co spotkają na swej drodze, jest dla nih do brania. Bo rze­

czywiście świat był wówczas du­

ży, więc widocznie po to taki był, by koczownicy mieli co brać i z czego żyć, bez mozołu i twór- czyh zabiegów.

Swastyka była wskazaniem, że skoro świat stoi w miejscu, człowiek powinien po nim migro­

wać, gdyż to co zniszczy, znowu kiedyś odrośnie, odbuduje się, znowu zbogaci, by on mógł znów powrócić i znowu zbierać plony ziemi i pracy tyh, co koczowni­

kami nie byli.

* **

Popularnie tylko swastyka jest znaną, a skoro jej nabrzmienne znaczenie przepadło gdzieś pod lawiną późniejszyh znaków i oz­

dób asoteryki, przeto dzisiejszy człowiek wie, że słowo to doty­

czy jedynie krzyża z poprzeczka­

mi „w prawo“ lub nawet bezkie- runkowego, czyli, że nie odróżnia w którą stronę są one zwrócone.

Jednak w tej kierunkowej róż­

nicy leży cały świat odmian i zna­

czenia. Był także krzyż zazna­

czony na kończynab widnokręgu

„w lewo”, który również sięga pradziejów, lecz znamy go dziś jedynie wedle greckiej nazwy

„Gammadionu”.

W różnicy kierunkowej Swa­

styki a Gamadianu. kryje się naj­

większa tragedja ludzkości i jej Dziejów. Z tej właśnie różnicy

(12)

powstały cywilizacje i cywiliza­

cje upadły.

Gamadjanie.

D1VIDEA. Piktograf na misie z Mezopotamii"

Pierwszy okres praelemicznego stylu. 3000 lat przed Hryst. Louwr. Paryż.

Najstarożytnicjszy dokument pra-pamięci o roz- loinie ras na dwa gatunki. Od środkowego krzyża są zwrócone w przeciwnyh kierunkach. Swastyka i Gamadjon, w prawo i w lewo. Przed nimi, z przeciwnych stron, niebo shyla się ku widnokręgowi.

Ponad krzyżem, u góry i od dołu, zawisły grzebie­

niaste hmury, z których deszcz padając na słońcem spalone stepy, wzbija kłęby kurzu.

Po zziębłyh jaskiniowcah, po zalękłyh mieszkańca!) puszcz ciemnyl) i wysoki h drzew, po ry- bakah z błotnyh stanowisk... przy­

szli migrujący koczownicy. Po nih zaś przyszli rolni osiedleńcy, przyszli siewcy ziarna.

Po niezliczony!) wiekah włó­

częgi koczow iczej, w gatunku człowieka, z. żęły się tworzyć pewne przemiany duliowe. Za­

częły się rodzić „wyrodki” raso­

we, które burzyły się przeciw te­

mu wiecznemu wałęsaniu. Zaczę­

ły się mnożyć wypadki jawnego złorzeczenia na tę ih mądrość ko­

czowniczą, Kobiety i mężczyźni podobnego usposobienia, drogą na­

turalnego doboru, mieli dzieci, te skupiały w sobie wzmożoną od­

razę do życia koczowniczego.

Więc nastąpił rozdział rasy koczowniczej. Nowy typ czło­

wieka odczepił się od puia ukon-

nionyh włóczęgów i poszedł „w lewo”, czyli przeciw mądrości rasy koczowniczej, bo poszedł naprzeciw porom roku. Odcze- pieńcy wybrali se piękne ziemie, osiedlali się przy rzekah, kopali doły, pokryli je gałęziami i darnią i... i... przeczekali zimę przygoto­

wawszy pierwej strawę dla sie­

bie i swojego bydła.

Zamiast włóczyć się za sezo­

nami roku, wryli się w ziemię i skierowali swe nadzieje „w lewo”

po widnokręgu, czekając na po­

wrót Wiosny. Oni wiedzieli, że Wiosna, tak jak Wshód Słońca, powróci do nih, tak jak oni po­

wrócili do życia osiedleńczego.

Jaskiniowiec przebył metamor­

fozę.

Więc zamiast krążyć bezkres- nie jak to jaje za świecą, w ciem­

nicy duha, oni wręcz indziej się zwrócili, niżeli ih przodkowie i zamiast żyć takim żywotem, jakie im Fatum samo ułoży wedle moż­

liwości wilgoci i ciepła, co trawę zieleni dla bydła, lub je zabija razem z koczownikami posuhą, oni wzięli w swe ręce swą Przy­

szłość i stali się rolnikami.

Najazd osiadły!) krain i wcie­

lanie spokojnej ludności, jako nie­

wolników, w swe tabuny, potem krzyżowanie się ih z nomadami, wprowadziło inną krew, inne pier­

wiastki i potrohu nowy typ czło­

wieka zjawił się śród koczowni­

ków. Krew koczownika się zwa­

żyła.

Więc swastyka, czyli prawo- wskaźny krzyż kardynalny pozo­

stał nadal przy wędrownyh ko­

czownika!), którzy wyrzekli się odczepieńców swej rasy i klęli ih znakiem lewowskaźnego krzyża, czyli Gamadionu. Drogi się ih rozeszły, a każda była swym zna­

(13)

mieniem zaznaczona. Koczownicy poszli ugorami ku zielonym pa­

stwiskom bezkresów, posłuszni wskazaniom Swastyki a rolnicy oranymi bruzdami ku określonym marzeniom twórczyh znojów, prze­

kornie przyjmując Gamadion za swoje nabrzmiano.

Przyszłością. Swastyczanie szu­

kali Niespodzianek, zaś Gamadja- nie wyczekiwali na spodziewane Skutki swego rozmysłu.

Gamadianie nadziejnie osiedli­

li się i twarze zwrócili „w lewo”, by twórczym mozołem owocnej myśli zbudować Tynę i czekać z

DIVIDEA Szukalslci

Gamadion pohodzi z Sans- krytu i składa się z: „gam“ iść,

„Gamana“ hodzenie, bod, „ga- min“ idący, a „diana“ religijne rozmyślanie, względnie „djo“ — niebo, oznacza drogę myśli reli­

gijnej lub drogę nieba, ścieżkę bożą. Swastyczanie tęsknili za Przestrzenią, zaś Gamadjanie za

nią na powrót Wiosny i Pana pór roku, Słońce i wprosić go doń, by uświęcił iii Twórczyń.

Krew z błotem to Ojczyzna.

A zatem Gamadion oznaczał wręcz odmienne usposobienie ga­

tunkowe nowego człowieka, gdyż

(14)

to usposobienie dało wyraz obu­

dzonej tęsknocie za wzbogace­

niem nędznego żywota dotyhcza- sowej nomadyki, za przemyślaną i przewidzianą Przyszłością, przez twórczy rozmysł.

Tak to gamadianie stali się ciułaczami zboża i paszy na zi­

mę, suszonego mięsa, ryb i zwie­

rzyny, kowalami kruszców i wy­

twórcami narzędzi wojny i pracy, garncarzami naczyń i bóstw swo- ih. wypełniaczami spihrzy bogac­

twem ziem. i duka. Gamadianie, czyli rolnicy, zrodzili początki wszystkih Cywilizacji. Oni dali i wzbogacili duha całej Ludzko­

ści, Twórczy nem.

Ih świadoma przemyślność przewidziany!) zamiarów uświęci­

ła proroczą nabrzmienność Ga- madionu. Siejąc ziarno w bruź­

dzie i pieczołowicie czekając na jego kiełkowanie, a potem na plon jego, stali się oni pierwszymi Obywatelami tej Ziemi.

Ci nieustępni siewcy ziarna objęli swą glebę w posiadanie, przywarli do jej piersi, walczyli 0 nią. Siączyli swą krew i krew najeźdźców, nie by zdobywać więcej, niż im było trzeba, lecz by bronić świętej dla nih grędzi- ny pod własnymi stopami.

Było to coś do owej epoki je­

szcze niesłyhanego, aby człowiek walczył o „zwykłą glinę”, własną 1 cudzą krwią ją boleśnie użyź­

niał, nawet umierał za nią. Swa- styczanie nagle uwidzieli przed sobą pierwszyh Obrońców żyz­

nego błota, pierwszyh Obywate­

li tego Świata, t. j. Rolników.

Nie dziwota więc, że niedługo wzbogaceni własnym trudem, Ge- madianie mieli swe sioła i grody, pola zbożem ciężarne a i owocem rozmaitym, świątynie, śpihrze,

skarbce, społeczny postęp i Twór­

czyń, sezonowo napadane, gra­

bione i stale kaleczone przez fior­

dy koczownicze, które jedynie były zależne w dobrobycie swo­

im od dobrej pogody, pory roku, co trawę dawała, przypadku wo­

jennego wymusu i ih nieprzewi­

dzianego Fatum.

Pasożytnicze osy Swastyki przeszły metamorfozę, z pastuhów stały się wyłącznie wojownikami dla grabieży. Stały się postrahem ułów, w któryh mozolne pszczo­

ły Gamadionu ciułały słodki miód znoju rasy twórczej.

Gamndjon znaleziony na Rusi.

Gamadion znakiem Ojczyzny.

Gam adion był nabrzmianem rasy nowej, której cehami były wizja twórcza, przemyślność na- kreślonyli z góry zamierzeń, bu- downiczyh grodów, świątyń i og­

niska domowego. Stał się zna­

kiem tyk, co uświęcili Rodzinę, jako podstawę swego społeczne­

go systemu, co budowali drogi cy­

wilizacyjne i spisywali swe Dzie­

je, gdyż godne były spisania.

Przede wszystkim stał się Ga­

madion emblematem narodzicieli pojęcia Ojczyzny i jej znaczenia, godłem najpierwszego Patriotyz­

(15)

mu, w przeciwieństwie do Komu­

nizmu koczowniczej Swastyki.

Ponieważ Swastyczanie prawie że sezonowo gruhotali mury ob­

ronne wszystkjh ludów ziemi po­

przez ciągłość tysiącleci, to też ih Swastyka była wszędzie za­

wleczona jako ozdoba i przejęta później, bez świadomości jej po­

czątków i nabrzmienności. Mimo jednak jej złowrogiej asocjacji, noszoną była przez rolniczą rasę jako „pamiątka” ozdobna, po ode- szłyłi najeźdżcah koczowniczyh.

Zaś Gamadion, nie będąc potrzeb­

ny rolnikom, tak jak Swastyka koczownikom, jako wiecznie nie­

zbędny nawoływacz do ciągłego ruszania za pastwiskami wedle posunięć pór roku po geografji świata, zostawał po troku coraz to więcej bez mistycznego i okre­

ślonego znaczenia, tak, że zaginął między nic nie znaczącymi ozdo­

bami. Wreszcie po zatraceniu również i wojowniczości koczow­

ników, razem ze Swastyką został zrównany jako nic już nie mó­

wiący świadek pradziejów, a dziś zniewolony do ozdabiania kała­

marzy, albumów letniskowyh i flag naród owy b, bez zrozumienia ni odróżnienia.

Gamadion skierował stopy i Wolę swyh wyznawców ku „dziecinnie”

wierzonym Ideałom, bez względu na zimno zim i ponurość pór de- szczowyh, mimo ciemności i lęku przed północnym niebem; tylko aby zarobić to, co zdobędą tru­

dem własnym, by zasłużyć na to, co sami stworzą.

Czego ślepa Opatrzność czę­

sto by nie dała Swastyczanom, nie dawszy im sposobów przewi­

dzenia posuhy i śmierci w burzah piaskowyh, to Rolnictwo i Wyna­

lazczość samaby wyładowywała

sjpikrze plonami roli i darzyłaby Gamadian wszelakim dobrobytem.

Gamadion jest znakiem heral­

dycznym gatunku ludzkiego, co opętanym został uczuciem nie­

zgodności ze swymi koczowniczy­

mi przodkami i porzucił ih dzie­

dziczną modłę nomadnego próż­

niactwa i włóczęgowskiego paso- żytnictwa.

Dlatego potomkowie Gama­

dian wiecznie postępują naprzód cywilizacyjnie. Ib odrębne cywi­

lizacje potem fermentowały się i dały skrystalizowane Kultury, bo Gamadianie odkrywali i porząd­

kowali prawa przyrody, nauczali wiedzy i ją pomnażali, wynaleźli naukowe sposoby, które potem na swój pożytek zaprzęgli do służby, zaś obrotowi koczownicy nadal pozostają zawsze tacy sami, wie­

cznie krążąc, lub straciwszy wo­

jowniczość duha, wiecznie prze- drzemiając swą wegetacyjną egzy­

stencję.

* *>.

* *

Koczownicy nigdy nie postę­

pują naprzód. Samo to wyraże­

nie ma inne asocjacje dla nas a inne dla koczownika. Nigdy on nie czyni jakihkolwiek wynalaz­

ków, nigdy niczego nie buduje.

Indianie obu Ameryk składali się z obu gatunków, t. j. koczowni­

czego i rolniczego. Koczownicy, będąc prawiecznym gatunkiem, byli już przed cywilizacjami Ma­

jów, Tolteków, Azteków, Na- hua’ów.

Cywilizacje przed-kolumbiaó- skie najwznioślejszym Twórczy- nem zakwitły, dojrzały na prze­

strzeni wieków i przepadły, lecz koczownicze ludy tyk lądów aż do czasów dzisiejszyh nigdy nie wzniosły się ponad życie stado­

(16)

wego komunizmu nomadów, ni też upadły jeszcze niżej, lecz za- howały swą bezcelową wegetację ospałego przeżuwania hwili „obec­

nej”. Dla nih czas nie istnieje.

Oni są zawieszeni w bezczasie.

Koczownik wmusza swą larwę.

Raz nu jakiś przeciąg dziejo­

wej przerwy, stado koczownicze, rozrosłe do potęgi wojennej, przez wmuszenie w swe ciało innyh podbityh hord, najedzie osiedleń­

czy lud rolniczy, złamie jego ob­

ronność swą nieludzką bezwzględ­

nością. Potem, wałęsa się dłużej

„na jednem miejscu”, by zażywać wygód i dobrobytu podbitego kra­

ju, co stworzył je swym trudem rolniczym. By trzymać w swej przemocy lud podbity, najeźdź­

cy muszą pozostać z nimi sami.

Zniewoliwszy lud, zniewalają i kobiety jego, tworząc nową rasę mieszańców. Mam na myśli Ger- mano-Słowiańskih Niemców.

Ten trzeci pierwiastek mie­

szaniny rasowej, zahowując stra- szliwość usposobienia nomadów najeźdźczyh i cehy twórczej ce­

lowości tubylczej ludności, oka­

zuje więcej inicjatywy w taktyce i sposobah dohodzenia do przo­

downiczy h stanowisk państwa.

Niedługo mieszańcy za władają państwem, a życie społeczne i polityczne przehodzi gorączkę wzmożonej żywotności Dzieje, nawet, zyskawszy nowej krwi ra­

sy bezwzględnej, wyrażają się w rozrywającej wszystko ekspansji terytorialnej

Takie wydarzenia zdarzały się często w dziejah różnyh narodów.

Taka bio-hemiezna mieszanina na­

stąpiła w Hinab, po najeździć Ta­

tarów, w greckim Konstantynopo-

tu po najeździć przez Tataro-Tur*

ków. W Hiszpanji po najeździć Arabów. W krainie Nahua’ow (Pół. Am.) przez Azteków, co sa­

mi zostali zawojowani Twórczy- nem i nawet językiem zniewolo­

nego tubylstwa, i wreszcie na zie­

mi a h sławiańskih po zawojowaniu ludu sławiaóskiego przez koczow- niczyh Wandalów Atilly, germa- nina.

Czasami bywało, że ten trzeci pierwiastek rasowy, owa pośred­

nia masa mieszańców, stosownie do rozwoju dziej o wyli sytuacji, przejmowali miano ludu tubylcze­

go, czasami zaś najeźdźczego. (Z Polskih Rusów, czyli P rusów po­

wstał Pruski duli).

jednak z mieszaniem ras jest tak samo jak z mieszaniem pier­

wiastków hemiczńyh, jeno trud­

niej jest przewidzieć skutki tyhże i ustalić prawo; jakie będą dodat­

nie, a które ujemne. Wzajemna reakcja pewnyh składników zmie- szanyh razem, będzie trwała tyl­

ko tak długo i w takiej sile, za­

leżnie od proporcji złożonyh pier­

wiastków.

Mieszaniny zaś również mają swe wyznaczone przeciągi, czasy ko—reakcji, lecz dotyhczas nie przypuszczalny temat do rozmy­

ślań, nie był spostrzeżony, więc i nigdy nie przewidywany przez Mężów Stanu i Zwycięskih na­

jeźdźców.

Powrót do Prototypu.

Im większa masa mieszany!) proporcji ludu najeźdczyli koczow­

ników z twórczymi rolnikami tu­

bylczej była zlaną, tym większą będzie ta trzecia rasa mieszańców, tern dłuższą będzie „arka” dzie­

jowej żywotności.

(17)

Jednak, wedle złożonej pro­

porcji, niedługo owa zapożyczona doza krwi, zużywa się a ponow­

nie, pierwotne cehy obu stron po­

wracają do każdej rasy osobno.

I znów koczownicza rasa oddzie­

la się od rasy rolniczej, bo ten trzeci pierwiastek zaczyna się

„ważyć"" i powodować rozpadnię- cie się na odrębne bio - heroiczne składniki.

Najstarsza moneta polska, Mieszka I-go (963-992).

Był to pierwszy hrześcijaóski książę a ostatni jawny Poganin. Widać na niej trzy Gamadjony biegnące w lewo ponad kołem widnokręgu, wewnątrz którego mieści się kardynalny krzyż. Już tego się nigdy więcej nie widzi na żadnyh innyh monetah sławiań- skih czy obcych. Na odwrocie jej, mieści się znak Gamadjonu u szczytu widnokręgu; godło rodła Pia- stowiczów.

Ta monctka jest wprost cudownej wartości jako dokument naszego pohodzcnia rasowego. Hrześcijań- stwo zniszczyło tę prawieczną tradycję i zatarło pa­

mięć naszego duhowego rodowodu.

Mieszanina polsko - germańska zrodziła cywilizację Niemiec. Za­

nik sławiaóskiej krwi w niemiec­

ki!) żylak spowoduje upadek ih cywilizacji a wzmoży tytanizm Kultury Wojny. Niemcy wówczas powrócą do prototypu czysto ger­

mańskiego i staną się cywilizo­

wanymi koczownikami, lh twór­

czość stanie się tylko wojenną, a dzieje ih znów najeźdźczymi — jak przystało na Swastyczan rasę.

Germanie nareszcie się wyzwolili z dobroczynnego i nathnionego opętania krwią słowiańską.

Wówczas znowu koczownicy, odczuwszy dreszcz metabolizmu, powracają do prawie - że zapom- nianyh tęsknot swego rasowego

prototypu. Każdy gatunek doby­

wa z głębin rasowej podświado­

mości dawno porzucone nabrz- miana Swastyki lub Gamadionu.

Każda strona, zahowując przez długi czas potem, cehy swyh pier- wiastkowyh wrogów wypluwa z siebie ze wzgardą i odrazą, ową krew co ih rasę „skalała”. Każda roklamuje wobec świata z głę- okim uczuciem, swą rasową łą­

czność ze swymi pradziadami z zamierzhłej przeszłości. Każda od­

żywia i szczuje w sobie instynkt napastliwości.

I znowuż, ci co należą do tu­

bylczej rasy, jak ciało epilepty-

TWÓRCZAR.

Prawieczne znamię Rolników...

Droga Boga własnego,..

Deh jego w Twórczynie wszelakim...

Słowo wskaźne dla dziejów.

Śmiertelne wyzwanie najeźdźcom...

Płat miodny dla przyjucioły...

Czarno-biały nakaz w Wielkiej Potrzebie,..

Tęczowa jasność w pewnocie Pokoju Twórczar!

Państwowe godło Wielkiej Sławji...

Najświętszy przykaz Jednoty.

S. z W.

(18)

ka opuszczone przez „djabła” w ludowyh zabobonah, przeżywa wstrząsy opróżnienia. Nie mając usposobienia koczowniczego by

„znów” poczuć tęsknotę za bez­

miarami świata, pozostają dłużej oszołomieni i raczej pragną odpo­

cząć, po nawiedzeniu zmory, na własnej ziemi, tam gdzie są, gdyż ih rasowym nabrzmianem jest Ga- madion.

Ale za to przebudzeni i odra­

dzający się byli koczownicy—na­

jeźdźcy, po „oczyszczeniu" się z

pożyczki krwi rolniczo - twórczej, śród wielkiego łomotania kotłów wojennyh, wyrzucają przeciw wia­

trowi sztandary z prawieczną Swa­

styką.

Jak migrujące ptaki, zbierając się na wielkih polanah, by plano­

wać nową dziejową wędrówkę, zabiwszy śród siebie najsłabszyh przed wyruszeniem, ślą ku naj­

dalszym krańcom swego straszli­

wego rasowego tabunu okrzyk

„Drang Nach Ostend“!!!

Stali z Warty.

Dla czego!

Artykuł „Swastyka a Gamadjon” na­

pisałem po angielsku w 1934 roku w Ka­

liforn) i. Po powrocie do kraju w 1936 dałem przetłumaczony nu polsczyznę

„Krakowskiemu Kur, 111.” Miano go wy­

drukować, lecz przez jakiś czas wahano się, w jakiej go wydać formie, ze wzglę­

du na jego długość.

Kiedy to odkładanie wydało mi się jakoś dziwnem, zwróciłem się do Marja- iia Dąbrowskiego, (który jest hrześcijań- sko-polską wywieszką Bnej Brithowego koncernu łCKa) o zwrot tegoż. Mimo wiecznyh obietnic, zwierzhnik jego, Żyd Schperber a główny redaktor ICKa, nie tylko że nie zezwolił na oddanie ręko­

pisu, lecz otwarcie odmówił zwrotu tej pracy. Patetyczną była komedja, grana przez pana Marjana, który hciał zaku­

wać pozory, iż on to jest zwierzhnikiem, a nie Żyd Schperber.

Po upływie półtorarocznego czasu i kilku awantur, jakie wystroiłem obuin w redakcji i w Pałacu Sztuki, nagłe ukaza­

ła się „naukowa” praca Żyda Grossa, docenta tin. Jag. o „Koczownikah i Rol- nikali”, wydana przez Osolineum i z entuzjastyczną przedmową prof. Mali­

nowskiego z Londynu, który określił ją, jako wielkiego znaczenia naukowego.

Otóż Żyd Schperber ma sobie pod­

władnego Żyda Grossa, brata owego do­

centa, który również pracuje w iCKu.

Aby ułatwić „uczonemu” pasożydowi, ci Żydzi łudzili mię półtora roku, a wiesz-

cie zniszczyli mój rękopis, który właś­

nie o Koezownikah i Rolnikah mówił.

Dano wystarczająco czasu swemu paso- żydowi, oy mógł po swojemu napisać twórczą Myśl goja polskiego.

Tak to się niszczy polski twórczyń, a zasługi oddaje pasożydom. Pasożyd jest natylimiast okrzyczany twórczym myślicielem, a Słowianin zamordowany milczeniem. Może zauważyliście to wro­

gie przemilczanie, stosowane przez słu- goja Dienstl Dąbrowę i całego ICKa, od półtrzecia roku ? Żydzi z ulicy Św. Jana (Bnej Brith) rozporządzili zabić Polaka Szukalskiego przemilczeniem, jak kazali zabić Codreanu, pośredniością pozorów.

* *

Powody do tyli i innyh mahinaeji są łatwe do przejrzenia, kiedy się pomy­

śli, iż ten to właśnie ICeK szerzył od lat nienawistną kam pan ję przeciw naro­

dowi czeskiemu, wydając poza codzien­

nym jadem, również książki judzące i prowokujące wzajemną nienawiść mię­

dzy nami, by nas rasowo podzielić i dziejowo osłabić. Słowo „judzić” pobu­

dzi od JUDA, Judy, Juden.

Naród polski i reszta Sławian hcą wiedzieć: za co Żyd Schperber, główny Żyd kierownik ICKa, otrzymał trzy NAJWYŻSZE ORDERY od Nieboszczy­

ka Ojca Świętego, i eden z nih Akademji watykańskiej ?

(19)

Hcemy również wiedzieć, lakie or­

dery otrzymał ksiądz — Zdrajca Tisa, za zniszczenie Wolności Słowackiego Na­

rodu?

Polski Naród lice wiedzieć, za czy­

im zezwoleniem, Centralne Biuro Ży­

dowskie na Europę, (ul. Jana w Krako­

wie) jest właścicielem NAJPOTĘŻNIEJ­

SZEGO pisma codziennego w Polsce ?

Czyim więc dziełem była wiecznie pod judzana nienawiść polsko-czeska ?

Czy jest może jakaś łączność z po­

wyższymi, między kierownictwem pro­

pagandy nienawiści między-sławiańskiej Negro-Źyda Schperbera a...tymi naj­

wyższymi odznaczeniami Klerozy ? Stuli z Warty

K5 VKVUe

Najdawniejszy epos\slawiański z 1186 roku.

IV.

Był czas Trojana, minęło mrzemię Jarosława;

Były boje Olega, Olega Śmiatosła- mica,

Drążył mieczem niedrużsimo, szy- py po ziemi rozsiewał

1 obwołał wyprawę w tmutorokań- skiem gardziszczu.

Dał słyh onej pobudce wielki Wsie- wołod przed laty,

Nie zwolił uszu dla niej Włodzi­

mierz, kniaź w Czernikowie.

Pognał Borys za sławą, ale ją zgo­

nem okupił:

Padł tam wiciądz dorodny, syn Wiaczesława waleczny, Poległ mszcząc się Olega, krwią

spryskał łączkę zieloną.

m

A z tej łączki zielonej, z nad smęt- nyh nurtów Kajały

Kniaź Jaropełk wiózł ojca na uher- skih łoszadziah,

Syn miózł zezwłok ojcowy do świę­

tej Zofji kijowskiej.

Oj, siał kniaź Oleg niedrużstwa i zbierał je, Biadosławic!

m

Żywot wnuków Dadźbożyh tonął w waśniah i swarah,

Rzadko wtedy na Rusi obaczyłeś rataja,

Jeno krucy żarłoczni, Czarnoboha złe syny,

Pospół z wronmi skrzeczeli, wę­

sząc z dala padlinę.

Tak to drzewiej bywało, w bitew, bojów mzdzie smutnej,

Lecz nikt ninie nie pomni takiej rzezi okrutnej.

Od przedświtu do oćmy, od wie­

czora do brzasku,

Świszczą szypy strzaliste, włócznie łamią się z trzaskiem,

Oręż grzmi oj, po zbrojah, w szło- my biją tasaki,

(20)

W połowieckiej ukrainie, w syrdcu ziemi nienaskiej.

Lęhy, krwią ugnojone, siane kością, pakością,

Kopytami zorane, obrodziły żało­

ścią.

m

Szum szumi zaś, dzwon dzwoni kajś,

Coż mi przed jutrznią szumi, dzwoni?

To Igor wódz, to Igor kniaź Nawraca pułki, polem honi.

Ah, żal-że mu, żal, ciężki żal Miłego brata Wsiewołoda:

Dwa dni trwał bój. Trzeciego dnia Nie zdzierżył Igor wojewoda.

Hań z bratem brat, hań z bratem brat

Nad rzeką żegnał się Kajałą.

Znak łupały padł, proporzec padł, Z tętnic krwie — wina nie stało.

Bo napoili swatów krwią,

Sprawili tryznę — klęsko! klęsko!

Za ziemię swą, za ziemię swą Polegli w bojah śmiercią męską...

Ah, trawy drżą, żałośnie drżą, Stromy się kłonią z piejbą tęskną ...

■ VI.

Nie wesoła n \ bracia, godzina, Oj, nie wesoła pora nastała!

Krzepę naszą pokryła pustynia, Dziewa — Krzywda w ruskiej zie­

mi wstała.

Wstała Krzywda z Dadźbożyh zastępów,

Po twej ziemi idzie, Trojanie, Łabędziami skrzydły pluszcze W rzece Donie, w sinem morzu —

oceanie.

Stare dzieje, tłuste lecia przypo­

mina,

Jaka sława była drzewiej, jaka hwała,

Nie wesoła nam, bracia, godzina, Oj, nie wesoła nam pora nastała!

Rzekł brat bratu: „To moje i to moje“,

I o ziemię się brat z bratem swa-

TZIJ

I o matem powieda, że wielkie, A hań czyha pohaniec wraży.

Sami sobie naraili niedolę:

Owoż przyszli Połowcy, Igorze!

Oj, daleko pofrunąłeś sokole, Goniąc ptaki zaleciałeś nad morze.

A nie wskrzesić już drużyny rą­

czej !

Słyhać Żeli, Kariny płacz rzewny, Idą z Rosią z rogiem gorejącym 1 żar - popiół roznoszą pogrzebny.

u

Żony ruskie szlohają, zawodzą:

Nie ma mężów naszyh miłyh, nie ma, Ani duma nam o nih podumać, Ni pomyśleć, ni ujrzeć oczyma!

Złota — strzybła nie uzbierać wdo­

wie,

Nie masz mężów!—pomarli Łado- wie!

Jęknął Kijów z żałoby, bracia, A Czerników z napaści srogiej.

Płynie boleść tłustą ziemią ruską, Połoniły ją łupieżcę—wrogi.

Ninie kuną dań od dymu płać im!

Oj, źle, bracia, kiej jest gniew śród braci!

Obudzili Igor z Wsiewołodem Tę niezgodę, co ją uśpił ojciec.

m

Groźny był ów Swiatosław kralo- wic,

Kniaź kijowski, bolszy Olegowic!

Burzą był! Runął gromem w Po­

łówce,

Góry, lasy poraził jak owce,

(21)

Zmiażdżył, w pień niedrugóm mie­

czem, wyciął,

I myhłeptał potoki, nurty rzek mszyli zmącił.

A Kobjaka z nad zatoki — mihurą Przeniósł wściekłym pędem ponad,

górą,

Wyrwał z pułków żeleźnyh uścisku, Śmignął hanem, jak kamieniem z

procy —

I spadł Kobjak m kijomskiem zam­

czysku.

m

Tedy gędzą Niemce i Grekomie, Pieje dymy Wenecja, Morawa, Sławią knezia obcy rybałtowie, Gędźbą sławią knezia Smiatosława.

A synowi nie będzie pieśni I nie dadzą mu czci — hmały, Bo zasypał ruskiem złotem i skar­

bem

Wody rzeki połowieckiej Kajały.

Zstąpił Igor ze złotego łęku, W koszczejowy siadł, książę —

pojmaniec!

O, lutości! O, nędzo! O, jęku!

Rozpanoszył się mścimy pohaniec!

Pod brzemieniem się ziemia ugina;

W gardah smętek, radość uleciała, Nie wesoła nam, bracia, godzina, Nie wesoła nam pora nastała!

TI. Ł. L. C. d. n.

Szukalski

PASOŻYDZI jedni jak

Przyjdzie kiedyś czas, że Ży­

dzi będą dedykować bóżnice imie­

nia Hitlera za to, że zmusił ih do zdobycia sobie własnej Ojczyzny i przez to stania się Narodem.

Wówczas uznają go za Bicz boga Hjeh Weba i jako takiego czcić w nim Wysłannika , że znajdą argumenty w nowej jakiejś iilo- zofji ku wytłumaczeniu jego nie- ludzkih rządów i odkryją jakieś nowe tajniki talmudycznej adaka- dabry, z któryh dowiedzą się iż spodziewanym był przez proro­

ków. Łatwem będzie wówczas dowieść iż nie był on czystym Niemcem, lecz wywodził się z

„wybranego ludu“. Historje pisze się wedle woli politycznej, i jak

i drudzy.

biblję tłumaczy się, jak najwy­

godniej dla danej epoki.

Dla czego Niemcy dzisiejsi najpierwsi „połapali się“ na pa- sóżytnictwie Żydów i rzymskiej Klerozy, wyjaśnię poniżej. Pod­

łożem do tej bezwzględnej walki, jest ih psyhiczna pokrewność pa­

sożytnicza, przez swe pohodzenie koczownicze jako ras.

* **

Można powiedzieć, że naród niemiecki i jego kultura skończy­

ły się z hwilą zwycięstwa Hitle­

ra nad duhem niemieckim. Nie zdażało się w dziejah narodów takiego nagłego przerwania ciąg­

łości narodowo cywilizacyjnej jak w niedawnym przemienieniu się

(22)

Niemiec w zupełnie inny naród i inny gatunek człowieka.

Zapuszczenie pasożytniczej lar­

wy w Słowiańskim ciele.

Po przewaleniu się przez Alpy krwiożerczy!: hord Atilly i zwie­

zieniu zrabowanyh skarbów ze zniweczonego Rzymu i skupienia się ih w Europie centralnej, roz­

począł się musowy postój paso- żytniczyh najeźdźców nad krań­

cami nieprzebyty!) błot. Siedlisko rasy słowiańskiej zapadało się pod ociężałymi stopami włóczę­

gi!) Hunów, nie obznajmionyh ze sposobem życia śród bagien.

Jakkolwiek niezrównani w wal­

ce na otwartym stepie i śród gór- skih przełęczy, wojownicy Atilly nie mogli się mierzyć z tubylczy­

mi obrońcami słowiańskiej kniei.

Poprzez ponure puszcze prze­

drzeć się nijak nie umieli a wra­

cać przez Alpy do zniszczony!) przez siebie krain już nie było poco.

Słowian dało się tu i tam wy­

pierać w głębiny ciemny): zarośli, lecz czyniąc to również potopić całe tabuny swyh wojowników w tyh przeklęty!) trzęsawiska!), co w końcu jasnem się okazało Ger­

manom, że zostali wprowadzani w bezdenne głębiny przez pod­

stępny!) tubylców. Dziwnie jakoś gniezdzisko. bagienne nie pohła- niało swyh dzieci a jedynie sa- myh najeźdźców. Germanie mó­

wili między sobą, iż Stawianie smarowali sobie stopy jakimś gu­

slars kim tłuszczem i dla tego nie tonęli w bagnali. Prawdą jednak było tylko to, że wodzami śród Sławiańskih szczepów byli ci, co umieli wodzić swe woje między wodami i zwano ih „woje-woda-

mi“. Kto wieść umiał swe woje i nie stracił żadnego ze swoih, ten był wojewodą.

Z musu koczownicy Hunowie pozostać musieli na jednym miej­

scu. Ih przenikanie w głąb sła- wiańskiego terytorjum było bar­

dzo powolne i bez żadnyh ceh rycerskih zmagań. Koczownicze rabusie postępowali trzy kroki wprzód, lecz cofali się dwa kro­

ki, pozostawiając w bagnah gra­

molące się ręce swyh potopionyh żołnierzy, niby błotne raki. Zdo­

bywali slawiańskie tereny w co- dziennem wypieraniu tubylczej ludności i wydzieraniem jej przy- rodnyh praw drobnym podstępem.

Nie mogąc walczyć śród bagien­

nej kniei i po rycersku, wykorzy­

stali prawa sławiańskiej gościn­

ności, za którą płacili zdradą.

Znalazłszy się w terenowej pu­

łapce między Alpami a sławiań- skimi bagnami, zmuszeni byli po­

zostać i czekać na lepsze zrzą­

dzenie losu.

Naturalnie, straszliwe bagna, jakie pokrywały prawieczną Sła- wję nadwiślańską, która kiedyś była dnem morskim, nie wysyha- ły dość prędko by umożliwić na­

jeźdźczym pasożytom dalsze ru­

szenie „nach Osten“. Ih postój przedłużał się z roku na lata, a z nih na dziesiątki i wreszcie na setki lat. Bagna były zaporą dla najeźdźców, lecz i stały się też największem nieszczęściem Sła- wian, gdyż na skutek nih atil- lowscy pasożyci zamiast najehać, podbić, ograbić, zniszczyć a po­

tem ruszyć dalej i dalej, wedle wskazań Swastyki, „nach Osten“!

„nach Osten“!, to oni pozostali a pobyt zamienili w stałe bytowa­

nie.

(23)

Tubylcze Sławianki hodziły brzemienne, obnosząc w swyh ży- wotah swe przyszłe pognębiciele, owoce zniewolenia, wrzody raso­

wego znieprawienia. Niewiasty zniewolone sromotą rozłożą, ro­

dziły sławiańskie dzieci o duszy germańskiej.

Z biegiem czasu, synowie tu- bylczyh niewolnic stawali się na j­

bliższą służbą swyh nąjeźdźczyh ojców. Zaś synowie ih sąmyh i wnukowie, przez blizkość krwi i prywatne zpoufalenie, dohodzili do odpowiedzialny!! stanowisk w wojennej bierarhji, tern więcej iż przynosząc po tubylczyh matkah, twórczy pierwiastek rolniczej wy­

myślności. zyskiwali łatwo po- wszehny mir u beztwórczej hor­

dy Germanów.

Narodzenie Germanji dziełem potomków sławiańskich.

Tak to powstał trzeci pierwia­

stek międzyrasowy, złożony z mieszańców Stawo - atillowskih.

Przez swe zdolności twórczo-wy- myślne, stał się ten pierwiastek pośredni, przodowniczą pobudką wszystkih poczynań a Wola jego, dziedzictwo bezwzględnyh ko­

czowników, stała się kształczynią przyszłyh Dziejów w ciasnym ko­

le ówczesnej Europy. Tę twór­

czą wolę, cehę złożoną ze Sławo- atillowskik ceb psyhicznyh, w późniejszej epoce przeważające tubylczych, świat nazwał„P’ruskim Dunem"'. Określenie to oznaczać miało niby „germańskość“, lecz dla antropologa i etymologa zna­

czy ono właśnie Sławiańskość ra­

czej, gdyż słowo „Prusy“ są zlep­

kiem dwu słów „polskih Rusów“, które zahowaly jeszcze do dziś swój dawny dźwięk zanikowy w

formie dzisiejszej „P rusy“, „p’m- ski“.

Twórczość „p ruskiego duha“

była spuścizną sławiaóskih rolni­

ków, boć wszelkie Kultury i Cy­

wilizacje wyszły z Rolnictwa. Bez­

względność zaś wywodziła się z nomadów atillowskih, boć wszel­

ka bezsercość jest cehą wszelkih pasożydów. Twórczość jest wy­

nikiem dobrotliwości człowieka, który ciężkim mozołem dobywa z siebie samego jak i ze skorego modlona gleby sposób do życia i wiarę w nadzwierzęcość swego gatunku, czyli Człowieczeństwo.

Bezwzględność koczowników jest wynikiem częstyh migracji za no­

wymi terenami pastwisk, któryh żywicielskość zmienia się z pogo­

dą na dolinę głodu, kiedy posuń a spali trawę w stepah. Wówczas trzeba przerzucać cale tabuny by­

dła i ludzi w te krainy, gdzie we­

dle doniesień szpiegów, trawa łasi się ponętnie, a do któryh trzeba dotrzeć w określonym czasie, inaczej stada popadają po drodze.

Któż wówczas zwraca uwagę, że czyjaś matka czy dziecko nie mo­

gą nadążyć? Nikt czekać nań nie może, takie współczucie może spo­

wodować śmierć wielu, przez opóźnienie. Nieb mrą! Słabi nieb giną, gdyż są przeszkodą! Bez­

względność jest potęgą nomadów, bezsercość, orężem pasożydów.

Oba te gatunki, na osobności, miały dwie zasadnicze cehy ha- raktem. Germański nosił w so­

bie pionowego duha Woli bez­

względnej, lecz wyzbyt był tego twórczego juru myśli co Wolę za- pładnia. Więc zamiast stwarzać nowe wartości, koczownik wypeł­

niał w „swój” sposób tę tęsknotę do twórczości w sposób negatyw­

ny, niszcząc wszystko co napot­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Bogurodzica Bogiem sławiena Gospodzina zwolena zyszczy spuści dziela Krzciciela Bożycze napełń słysz jąż raczy jegoż zbożny przebyt3. Scharakteryzuj wymienione

wróci ją Narodowi, kiedy kolwiek będzie tego potrzeba. Pocieszmy się, że nasz naród jest oddanym jedynie koncesjonarjuszom Rzy­. mu. Gorzej by było, gdyby prócz tego, także

Tata w międzyczasie - byliśmy w Szczawnicy w lipcu i sierpniu – tata przeprowadził nas na ulicę Snopkowską, tak że wróciliśmy już na ulicę Snopkowską, i zaraz nad

And, once again, if you are on Facebook, please like our page (https://www.facebook.com/Polish-Heart-Journal-224729761420218/) and perhaps recommend it to your colleagues

W tym kontekście warto pochylić się nad źródłem uznawanym za bałamut- ne i nieprzydatne dla ustalania chronologii wydarzeń, mianowicie nad Kroniką węgiersko-polską

Strajk trwał 4 dni, 11 lipca podpisano porozumienie korzystne dla pracowników, którzy wrócili do pracy - Było to pierwsze pi- semne porozumienie zawarte między

• BohdanZadura, poeta, redaktor naczelny „Twór- czości", puławianin Z Wisławą Szymborską zetkną- łem się kilka razy, ale zawsze było to tylko przywitanie czy uś-

Dzięki uprzejmości artystów, Fundacji Galerii Foksal, Warszawa i galerii neugerriemschneider, Berlin.. Koziołek Matołek, stworzony przez Kornela Makuszyńskiego w 1933 roku,